E-book
15.75
drukowana A5
45.56
Kawiarenka na Pistacjowej

Bezpłatny fragment - Kawiarenka na Pistacjowej

Objętość:
183 str.
ISBN:
978-83-8384-758-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 45.56

Rozdział 1 — Poranna kawa w „Kardamonie i Cynamonie” i poznanie Tomka

Popijałam powolutku aromatyczną kawę latte, którą zamówiłam sobie w jednej z osiedlowych, ulubionych kawiarni. Było tutaj jednocześnie bardzo przytulnie, ale też klimatycznie. Kawa smakowała właśnie w tym miejscu, na ulicy Pistacjowej najlepiej i w całym mieście nie było jej równych. Gruba warstwa białej pianki, która znajdowała się na wierzchu tego rozgrzewającego, kofeinowego napoju po prostu rozpływała się w ustach. Z kolei przyprawy korzenne, którymi pachniał ten napój przypominał mi o tym, że mamy porę roku jesień i blisko jest już do zimy, a to idealny czas na to, by robić sobie właśnie drobne przyjemności, zwalczając chwilową chandrę, która dopada wiele osób, właśnie o tej porze roku. Przyprawa do piernika, cynamon i kardamon tworzyły niepowtarzalną, idealnie skomponowaną mieszankę cudownych aromatów. Wprawiają one chyba każdego z nas w bardzo pozytywny nastrój, ale też przypominają o nadchodzących za równy miesiąc, długo wyczekiwanych Świętach Bożego Narodzenia. Tak, była końcówka listopada. Na dworze nie było jeszcze co prawda śniegu, mimo, że czasami w poprzednich latach o tej porze biały puch spadający prosto z nieba potrafił mocno zaskakiwać, szczególnie kierowców oraz oczywiście przechodniów. Śliska jezdnia i śliskie chodniki niczym lodowisko skutkowały przewróceniem się. Wracając do kawy, którą popijałam malutkimi łykami, obserwując międzyczasie zakorkowany ruch na drodze, przez ogromne szyby kawiarenki, która nazywała się „Kardamon i Cynamon”. Serwowała ona głównie cynamonowo-kardamonowe oraz korzenne, mocno aromatyczne smakołyki. Między innymi w swojej ofercie restauracja, którą właścicielką była moja najlepsza przyjaciółka z czasów studiów — Aldona Wróblewska, miała korzenne, piernikowe ogromne ciastka. To one właśnie idealnie nadawały się do porannej przegryzki w połączeniu oczywiście z kawą. Knajpeczka do tego serwowała boskie cynamonki. Były to bułeczki drożdżowe, które w środku miały nadzienie w postaci pieczonego jabłka z ogromną ilością cynamonu. Często można było tutaj zamówić również cynamonową szarlotkę na kruchym spodzie oraz niemalże kilkanaście smaków kawy. Najbardziej uwielbiałam tę latte z białą grubą warstwą pianki oraz oczywiście przyprawami, między innymi cynamonem. Co prawda zjadłam już śniadanie. Wybrałam się do tej kawiarni po to, aby napić się wyłącznie kawy, mimo, że słodkości, prezentujące się za szklaną ladą wręcz wołały do mnie, bym natychmiast je spróbowała.

— Cześć Aldonka — Zawołałam głośno, na widok mojej najlepszej przyjaciółki, z którą poznałyśmy się studiując zarządzanie na Politechnice Krakowskiej, kilka lat temu. Moja koleżanka chyba nie usłyszała, kiedy wypowiedziałam jej imię, odwracając głowę w jej kierunku. Nic w tym dziwnego. W środku restauracji panował spory gwar. Wszystkie stoliki były zajęte. Może dlatego, że było to niewielkie miejsce, które mieściło dziesięć, może piętnaście osób. Z tego co zauważyłam, zawsze o tej porze licznie przybywali tutaj szczególnie osiedlowi mieszkańcy. Chcieli napić się w końcu dobrej kawy, a do tego zjeść jakieś cynamonowe ciasteczko, spotkać się z kimś i pogadać. — Aldonka? — Wykrzyczałam jej imię tym razem głośniej. Kobieta mierząca jakieś metr siedemdziesiąt wysokości w gęstych blond, ściętych na boba włosach z grzywką, ubrana w fioletowy dres oraz szare legginsy, odwróciła się nareszcie w moim kierunku. Zawsze, kiedy spotykam ją w tym miejscu mimo, że wiem, że jest bardzo zajęta lubię zamienić z nią dwa zdania — zapytać się, czy Piotrek się już jej oświadczył, albo czy w końcu wyremontowała swoje niewielkie mieszkanko, które podarowali jej rodzice i które znajduje się na ulicy Andersa. Trochę zazdrościłam jej tego, że tak jej się układa. Jest szczęśliwie z wzajemnością zakochana. Jest także właścicielką „Kardamonu i Cynamonu” — kawiarenki, która ma swój niepowtarzalny klimat, w której serwowana jest najlepsza kawa w mieście. Do tego wypiekane są tutaj na bieżąco cynamonowe słodkości, których nie sposób nie skosztować, przychodząc tutaj.

— Blanka? — Aldonka całe szczęście zauważyła mnie. W końcu usłyszała, kiedy ją wołam. Siedziałam przy oknie i gapiłam się w jej kierunku od ładnych kilku minut. Dziewczyna zamieniła jeszcze dwa zdania z jedną z kelnerek, której musiała powiedzieć coś widocznie bardzo ważnego. Chwilę później podeszła do mnie, do mojego stolika i usiadła naprzeciwko mnie, na prawdopodobnie jedynym wolnym miejscu w całej tej knajpce. Zasiadając na wygodnym fotelu z wysokim oparciem w cynamonowym kolorze, tak, by wszystko tutaj do siebie wręcz idealnie pasowało zaczęła rozmowę — Co ty tutaj robisz? Nie miałaś być o tej porze na lotnisku? Jednak nie wybierasz się do swojej kuzynki do Londynu?

— Wiesz, sprawy poukładały się trochę inaczej — Było mi nie ukrywam, że trochę głupio. W końcu pisałyśmy do siebie kilka dni temu i opowiedziałam jej o całej planowanej podróży

— Czy mogę się w takim razie dowiedzieć, co się stało? — Aldona nie kryła zdziwienia. Opowiadałam jej jakiś czas temu o swoich wielkich planach. Mówiłam jej, że w końcu stąd wyjadę. Narzekałam, że tutaj nie ma za wielu perspektyw. Podekscytowana pisałam, że nie mogę się doczekać, kiedy spotkam wreszcie się ze swoją kuzynką, za którą tęsknię, bo nie widziałyśmy się od wielu lat, a bardzo się lubiłyśmy. Chwaliłam się swojej przyjaciółce, że pójdę do pracy, w której zarobię sobie na prawo jazdy i możliwe że, o ile zostanę w Londynie na trochę dłużej uda mi się kupić tutaj w Polsce swoje własne, niewielkie mieszkanko z zarobionych pieniędzy. Planów było cała masa. Myślałam, że w końcu uda mi się trochę usamodzielnić. Miałam swoje lata, a mieszkałam razem ze swoją rodziną, dzieląc z nimi niewielkie mieszkanko. W końcu w przyszłym roku stuknie mi już trzydziestka. To najwyższy czas, aby się trochę ustatkować, by wreszcie wyjść na swoje. Codzienna praca w jednym, niewielkim osiedlowym salonie fryzjerskim przynosiła mi jakiś zarobek. W końcu ukończyłam technikum fryzjerskie, a praca ta przynosiła mi sporo satysfakcji. Ale marzyłam zawsze o większych pieniądzach, o czymś innym — czymś co sprawi, że w końcu wyjdę na swoje.

— Wiem, mówiłam ci, że wybieram się do Londynu, ale niestety plany trochę się pozmieniały — Spojrzałam za okno. Korek trochę się zmniejszył, w końcu dochodziła godzina 9. Ale nagle, całkowicie niespodziewanie, z nieba zaczął sypać prawdziwy, pierwszy w tym roku śnieg. Szczerze mówiąc, nie przygotowałam się na to, nie obejrzałam w telewizji pogody i nie zabrałam z domu czapki, szalika, czy rękawiczek. — Trochę? Ty na samą myśl o tym, by stąd wyjechać, byłaś tak bardzo szczęśliwa, że życzyłam ci wszystkiego najlepszego i wierzyłam, że w końcu zarobisz sobie pieniądze na to, by trochę się ustatkować. Czy mogę wiedzieć, co się stało, że jednak nie poleciałaś do swojej rodziny? — Aldona także zauważyła to, co ja. Uśmiechnęła się do siebie, wpatrując się chwilę podobnie jak ja, przez szybę na pierwszy w tym roku śnieg. Biały puch spadał z nieba coraz bardziej intensywnie.

— To pierwszy śnieg w tym roku — Nieco zmieniłam temat naszej pogawędki

— Śnieg jak śnieg, trąbili o nim w pogodzie w telewizji dzisiaj o poranku. Mnie dużo bardziej interesuje to, co ty dziewczyno teraz zrobisz? Będziesz pracować, za najniższą krajową? W tym niewielkim saloniku na rogu, przy ul. Kopernika?

— Jestem jeszcze młoda, do Londynu mogę wyjechać w każdej chwili. Po prostu…

— No właśnie, czy mogę poznać prawdziwą przyczynę tego, dlaczego nie poleciałaś? — W tym samym czasie, mojej przyjaciółce zadzwonił służbowy telefon

— Wiesz co słyszałam, że ma nas zasypać, dlatego też byłam pewna, że samoloty mogą polecieć z dużym opóźnieniem, a nawet może ich wcale nie być — Wymyśliłam tę wymówkę w prawie ostatniej chwili. Przecież nie powiem Aldonie, że moja kuzynka, wraca do nas na stałe i przylatuje tuż przed tegorocznymi, bożonarodzeniowymi świętami, ponieważ zwolnili ją z pracy w jednej z londyńskich restauracji. I nie powiem jej, że siedem lat młodsza ode mnie kuzynka, tak w ogóle bardzo stęskniła się za swoją rodziną, trochę już przepracowała, bo wyjechała do Wielkiej Brytanii, jak tylko zdała maturę, nie wybierając się na studia. To, że zwolniono ją z pracy z jednej z londyńskich knajpek, to było dla niej jak mówiła mi przez telefon, zanim zaczęłam się jeszcze pakować i przygotowywać do tego wyjazdu nieprzypadkowe, a właściwie to tak miało być. Cóż, dziewczyna, przez ostatnie trzy lata pracy tam sporo sobie zdążyła zarobić. Uzbierane pieniądze, jak planowała pokryją płatne studia w Polsce, na które bardzo chciała się wybrać. Do tego, możliwe, że i kupi sobie niewielkie mieszkanko, gdzieś taniej, na obrzeżach Krakowa. Szczerze mówiąc cholernie tego jej zazdrościłam. Chciałam w końcu też się tak ustatkować. Kiedy odebrałam od niej telefon, jakiś tydzień temu, w którym powiedziała mi o całej sytuacji oraz o tym, żebym nie leciała do Londynu — nie mogłam powstrzymać łez. Mimo wszystko wspierałam ten wybór najmłodszej córki mojej cioci — siostry mojej mamy, z którą się bardzo lubiłam i życzyłam jej jak najlepiej. Szybko też zaakceptowałam to, co się stało. Do Londynu pojadę jeszcze nie jeden raz. Na tę chwilę, nie było sensu lecieć. Za mniej niż miesiąc Celinka wracała na stałe do Polski. Nawet przez ten krótki czas nie zdążyłabym się zaaklimatyzować w nowym mieście, w nowym kraju. Uspokajałam się tylko tym, że tak po prostu musi być. Może los gotuje mi jeszcze coś innego? Jak się później okazało, była to absolutna prawda.

— Muszę cię bardzo przeprosić, ale nie mam czasu z tobą teraz gadać. Obowiązki wzywają. Mimo wszystko, przemyśl sobie proszę jeszcze raz naszą rozmowę. Poza tym, życzę ci naprawdę wszystkiego najlepszego. Przed świętami na pewno się jeszcze zobaczymy. Będę miała dla ciebie mały upominek, wiesz od Świętego Mikołaja. — Aldonka wstała z fotela, pokazując gestem na swój dzwoniący telefon, który pilnie musiała odebrać. Odprowadziłam ją wzrokiem i dalej, kończąc popijać kawę, gapiłam się w kierunku padającego śniegu. Pomyślałam o Aldonie. Szczerze mówiąc bardzo zazdrościłam jej tego, że jej się ułożyło w życiu. Miała kochającego chłopaka, z którym planowała wspólną przyszłość. Miała też własne mieszkanie, które jest co prawda w remoncie, ale nie mogłam się doczekać tego, kiedy zaprosi mnie do siebie, zaraz po pomalowaniu ścian, skręceniu nowoczesnych mebli i udekorowaniu go kwiatami, obrazami, ramkami ze zdjęciami i wszystkim innym. Znałam Piotrka, czyli jej faceta. To wspaniały chłopak, mężczyzna, możliwe też, że partner na całe życie. Nie znałam szczerze mówiąc większego dżentelmena. Poza tym, mimo, że trochę nie był w moim typie — był przystojniakiem. Cóż, czas było na mnie. Kiedy wypiłam prawie całą kawę, nagle, do „Kardamonu i Cynamonu”, otwierając drzwi wejściowe i wpuszczając do środka chłód oraz odrobinę śniegu zajrzał pewien przystojny mężczyzna. Nie widziałam go tutaj wcześniej, ani tym bardziej nie znałam, dlatego też wzbudził moje spore zainteresowanie. Przykuł także uwagę innych osób, przebywających w tym samym czasie co ja, w kawiarence na ulicy Pistacjowej. Wysoki, rudy, chudziutki chłopak, który miał prawdziwie skandynawską urodę, rozejrzał się dookoła. Kiedy zauważył, że wszystkie miejsca są zajęte, oprócz mojego jednego, podszedł do stolika, przy którym siedziałam i zapytał cichutkim głosem, czy może się dosiąść.

— Właściwie to.. właściwie to ja już… ja już wypiłam swoją kawę — Zająkałam się, na jego widok, pomału wstając. Chłopak zrobił minę, jakby bardzo chciał, żebym dotrzymała mu jeszcze towarzystwa. Kiedy zorientowałam się, że chce on mnie możliwe, że bliżej poznać, skręciłam — A w zasadzie to.. w zasadzie nigdzie mi się nie spieszy, mam jeszcze sporo czasu. Mogę potowarzyszyć ci. — Z powrotem usiadłam na swoim fotelu i obserwowałam, to jak rozbiera swoją kurtkę, potem czapkę i szalik, a dalej czmycha w kierunku wieszaka. Dalej podszedł z powrotem do mojego stolika, który znajdował się najbliżej wielkiego okna — szyby, w którą można się było gapić, obserwując stojące i zakorkowane auta, tym razem z powodu padającego śniegu, a nie wczesnej pory, gdzie wszyscy jechali do pracy albo do szkoły. Mężczyzna, ku mojemu zaskoczeniu, popatrzył na pustą, białą, sporej wielkości filiżankę kawy

— Rozumiem, że wypiłaś już swoją kawę

— Tak — Patrzyłam się w jego niebieskie oczy, jakby zahipnotyzowana jego całą osobą, jego urokiem osobistym

— A masz jeszcze na coś ochotę? Ja stawiam — Mężczyzna, który podszedł do mnie według mnie wyglądał na góra 34 — 35 lat. Był ubrany w koszulę w czerwono-zieloną kratkę, granatowe dżinsy oraz brązowe obuwie. Spojrzał na mnie pytająco. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chłopak, widząc moje zmieszanie, zaczął

— W zasadzie to, nie przedstawiłem ci się — jestem Tomek

— Blanka — Wstałam i podałam rękę nieznajomemu i w taki oto sposób przełamaliśmy pierwsze lody, tajemniczo się do siebie uśmiechając. Chłopak był w moim typie. Wyglądał na fotografa, influencera, albo modela. Mogłam się mylić, ale coś czułam, chociaż mogłam się mylić, że ma ciekawą pracę. Kiedy tak staliśmy, podając sobie ręce i patrząc sobie prosto w oczy, poczułam jakieś ukłucie w żołądku, jakiś znak, nie wiem, czy to była kobieca, niezawodna intuicja, a może zwykłe przeczucie, że to jest facet moich absolutnych marzeń. Tak jak nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, tak teraz poczułam, że jest to jednak możliwe, że ludzie mogą zakochać się w sobie na swój pierwszy raz w życiu widok. Kiedy oznajmiłam Tomkowi, że naprawdę nie jestem głodna, bo jadłam już w domu śniadanie, ani tym bardziej spragniona, ponieważ zdążyłam już wypić moją ulubioną kawę latte — chłopak pokiwał tylko głową ze zrozumieniem i podszedł do jednej z kelnerek, stojących za ladą, przy kasie. Nie słyszałam ich rozmowy. Było tutaj naprawdę bardzo głośno. Wszyscy ze sobą rozmawiali, a do tego leciała moja ulubiona piosenka „Ain’t No Mountain High Enough” z puszczonego w tej knajpce radia. Chłopak po chwili wrócił do stolika, wkładając do portfela drobne pieniądze, które prawdopodobnie wydała mu jedna z kelnerek ubrana w białą, elegancką koszulę i czarną spódnicę do kolan razem z cynamonowym, brązowym fartuszkiem z małym nadrukiem — nazwą restauracji. Mężczyzna o zabójczo niebieskich oczach usiadł sobie dokładnie przede mną, onieśmielając mnie trochę swoim wzrokiem wlepionym we mnie. Chwilę zrobiła się niezręczna cisza. W tym momencie poczułam, że dobrze, że głośno grała muzyka, a wewnątrz, w środku „Kardamonu i Cynamonu” jest tak tłoczno i gwarnie.

— Wiesz, to moja ulubiona piosenka — Zaczął Tomek, kompletnie mnie zaskakując tym wyznaniem

— Nie uwierzysz, bo moja tak samo — Zrobiłam bardzo zdziwioną minę, a dalej rozmowa się już jakoś kleiła. Gadaliśmy o innych ulubionych zespołach i muzyce. Kiedy kelnerka podeszła do naszego stolika, przynosząc zamówienie, na widok całej tacy pełnej cynamonowych smakołyków, nie kryłam zaskoczenia. Chłopak spojrzał na mnie i zauważając moje niemałe zaskoczenie, zaczął się trochę usprawiedliwiać

— Wiesz, jakoś głupio czuł bym się, gdybym jadł w samotności. — Wskazując na talerz pełen aromatycznych, moich ulubionych łakoci nie mogłam spróbować chociaż jednego ciastka, mimo tego, że mój żołądek był prawie pełny. W pewnym momencie, poczułam potrzebę pójścia do toalety. Po prostu wstałam i oznajmiłam Tomkowi, że zaraz wracam. Chłopak oczywiście kiwnął głową. Kiedy weszłam do toalety, spotkałam w niej Aldonę, która akurat myła sobie w umywalce ręce.

— Psstt… Aldonka, mam do ciebie pytanie, tak bardzo cieszę się, że się spotkałyśmy tutaj, teraz w toalecie — Moja koleżanka zrobiła taką minę, że chyba nigdy nie widziałam u niej takiej podobnej

— Słucham? O co chodzi? — Właścicielka „Kardamonu i Cynamonu” chwyciła za ręczniczek papierowy, odrywając dwa kawałki i wycierając sobie mokre ręce

— Zauważyłaś tego przystojniaka, który się do mnie dosiadł? Przed jakimiś piętnastoma minutami?

— Serio, dosiadł się? Myślałam, że się znacie, że na niego czekałaś — Aldonka sprawiała wrażenie, jakby nie miała za dużo czasu. W końcu nic w tym dziwnego. Zajmowała się całą knajpką oraz tym, by ją utrzymać. To dzięki jej zaangażowaniu oraz sercu, które włożyła w tę firmę — restauracja ta uznawana jest za jedną z lepszych w całym mieście.

— W zasadzie to nie było nigdzie wolnego stolika, ja już miałam wychodzić, a on nagle przyszedł, głupio mi było uciekać, poza tym to naprawdę przystojny facet. — Aldona zrobiła pytającą minę, jakby kompletnie nie wiedziała o co chodzi, do czego zmierzam?

— Słuchaj, znasz go może? Może przychodzi do tej kawiarenki częściej, tylko ja go wcześniej nie znałam i nie zauważyłam, mimo, że to moja ulubiona knajpka i bywam tutaj często?

— Wiesz, to Tomek

— Wiem, zdążyłam go poznać, to znaczy zdążyliśmy się sobie przedstawić

— Więc w czym problem? — Aldona wzruszyła ramionami, pomału kierując się w kierunku wyjścia z nowoczesnej toalety, która posiadała najnowszą umywalkę, z której automatycznie po przystawieniu dłoni leciała woda, ogromne lustro praktycznie na całej powierzchni jednej ściany oraz złote elementy łącznie ze sztucznymi zielonymi roślinami w biało-złotych ceramicznych doniczkach.

— Poczekaj, Aldonko. Powiedz mi proszę, czy go znasz może trochę bliżej? Czy wiesz o nim cokolwiek więcej, niż ja zdążyłam go poznać w niespełna kwadrans?

— Tomek jest naszym stałym klientem. To dziwne, że na niego do tej pory nie trafiłaś

— Ma kogoś? Sam przychodzi do tej kawiarenki? — Zagadywałam moją przyjaciółkę

— Wiem o nim tyle, że od jakiegoś miesiąca, no może dwóch zamieszkał tutaj, w Krakowie, na jednym z pobliskich osiedli. Więcej niestety nie wiem. Nie wiem nawet, czym się tak naprawdę zajmuje. Ale wygląda na porządnego chłopaka

— To bardzo miły facet, ale powiem więcej, nawet wpadł mi w oko

— W takim razie nie zapomnij zaprosić mnie na wasz ślub i na wasze wesele — Aldonka wyszła z toalety, trochę wcześniej, niż ja. Tomek, odwrócił głowę w moim kierunku, kiedy kątem oka wyłapał, że wracam z łazienki

— Pospiesz się, bo cynamonki wystygną — Chłopak cały czas mnie obserwował, kiedy usadawiałam się na mięciutkim fotelu z wielkim, wygodnym oparciem. wskazał ręką na ciasteczka, które bardzo mnie kusiły swoim wyglądem oraz tak samo zapachem.

— Powiedz mi, czym ty się zajmujesz na co dzień? — Chłopak kończył jeść kolejne, z tego co obliczyłam trzecie ciasteczko i dopijając kawę wpatrywał się we mnie bardzo uważnie, szczególnie w moje ciemnobrązowe oczy

— Jestem fryzjerką. Miałam jechać, to znaczy lecieć dzisiaj do Londynu

— Dzisiaj? Lecieć? Do Londynu? A co ty chciałaś tam robić?

— Do mojej kuzynki, do Celinki

— Ale… to dlaczego w takim razie szamiesz teraz cynamonowe bułki, a nie ma cię na lotnisku?

— Tak się złożyło, że Celinka w ostatniej prawie chwili dała mi znać, że wraca na stałe na święta do Bożego Narodzenia, do Polski

— Rozumiem — Chłopak po chwili zastanowienia dodał — Może tak miało być? Może… może mieliśmy się poznać? — Nagle trochę się zarumieniłam. Widziałam kawałek swojego odbicia w szybie, przez którą obserwowałam również padający śnieg, oczywiście skupiając się cały czas na rozmowie

— Lepiej ty powiedz coś o sobie. My się tak naprawdę jeszcze za dobrze nie znamy — Oparłam łokcie o stolik i z zaciekawieniem czekałam na to, co powie o sobie Tomek, wpatrując się intensywnie w jego urodę, oczy, koszulę w kratkę i rude włosy

— Pochodzę z małej rodziny. Jestem jedynakiem, a moi rodzice wyjechali na stałe do Francji, kiedy skończyłem 18 lat i kiedy trochę się usamodzielniłem. Oczywiście mama razem z tatą proponowali mi taki wyjazd razem z nimi, ale ja jakoś wolałem zostać w swoim kraju tutaj w Polsce. Kiedy umarła moja jedyna babcia, okazało się, że w spadku przepisała swoje mieszkanie właśnie mnie, ponieważ byłem jej ulubionym wnusiem. Wiedziała doskonale, że wynajmuję małą kawalerkę w Warszawie i ciężko pracuję w korporacji, żeby się utrzymać.

— Mogę wiedzieć, co robią teraz twoi rodzice we Francji? I czym zajmowałeś się w korporacji? Podoba ci się Kraków? I co zamierzasz tutaj robić, teraz?

— Teraz tak naprawdę trochę się rozglądam za czymś, przyjechałem tutaj stosunkowo niedawno. To bardzo piękne miasto. Naprawdę, bardzo mi się tutaj podoba. Moi rodzice pracują oboje w dobrze płatnej kwiaciarni w samym centrum Paryża. A jeśli chodzi o korpo, to z zawodu jestem marketingowcem — Cały czas podczas naszej rozmowy gapiłam się w jego piękne oczy, jakbym widziała w nich piękny, głęboki ocean. Poprawiałam swoje jasnobrązowe włosy, które były naturalnie proste na tyle, że nie musiałam ich prostować prostownicą, miały długość do ramion i bardzo łatwo się układały. Wystarczyło je przeczesać kilka razy moją ulubioną, drewnianą szczotką i dodać do tego jakiegoś nabłyszczacza w postaci olejku w sprayu.

— Wiesz, muszę ci się przyznać, że jak tylko cię zobaczyłam, pomyślałam sobie, że jesteś albo fotografem, albo modelem, a może też influencerem.

— Naprawdę na takiego wyglądam? — Chłopak popatrzył się na swój zegarek, który nosił na lewym nadgarstku i z tego co zauważyłam nie był to wcale jakiś super mega najnowszy smartwatch, ale bardzo szykowny, elegancki, prosty odmierzacz czasu, na skórzanym, ciemnobrązowym, stosunkowo cienkim pasku. Po krótkiej chwili, Tomek zaczął — Muszę się już zbierać, dochodzi jedenasta. Mam dużo planów na ten dzień. Chyba nie obrazisz się, jeśli po prostu cię opuszczę? — Trochę nie ukrywam, że zmieszałam się, ale z drugiej strony siedzieliśmy i gadaliśmy ze sobą jakieś dwie godziny. To sporo jak na „pierwszą randkę”. Kiedy chłopak wstał z fotela, popatrzył na same okruszki na stole, na talerzach i wypitą do końca swoją kawę, niespodziewanie przychylił się do mnie i kompletnie z zaskoczenia dał mi buziaka w lewy policzek. Nie ukrywam, że pierwsze co, to trochę się zmieszałam, a nawet bardzo się zmieszałam, bo szczerze to nie spodziewałam się tego od niego. Na pewno nie na pierwszym spotkaniu. Mimo wszystko — ucieszyłam się, mimo, że pewnie nie było po mnie tego tak bardzo widać. Może tak miało wszystko być, że nie miałam polecieć do Londynu, że Celinka straciła pracę, chociaż bardzo mocno zawsze w nią wierzyłam i chciałam dla niej oczywiście jak najlepiej. Może tak miało być, że miałam wybrać się do tej osiedlowej kawiarenki, gdzie tętniło jak zawsze swoje życie i miałam spotkać tam tego dnia przystojniaka, który wpadł mi od razu w oko. I w dodatku zjeść z nim przepyszne cynamonowe słodkości i porozmawiać, mimo, że jadłam w domu śniadanie do tego się trochę bliżej, w te pół godziny poznać. Kiedy Tomek założył na siebie kurtkę i czapkę, podszedł do mnie jeszcze i dodał na pożegnanie

— Kurcze, na śmierć bym zapomniał. Czy możesz podać mi swój numer telefonu?

— Yaaa… jasne. Ja też w zasadzie to za chwilę wychodzę — Kiedy podał mi swój telefon, który wpisałam za pomocą maleńkiej klawiatury, po kliknięciu opcji „zapisz nowy kontakt”, dodałam jeszcze — W zasadzie to ja też już wychodzę, bo…

— Bo miałaś wyjść dwie godziny temu, ale zagadałem cię? I poza tym tak się najadłaś, że twój żołądek pęka?

— Brawo — Wyszliśmy z restauracji i poczułam, że jest mi naprawdę bardzo, ale to bardzo zimno. Wsunęłam ręce do kieszeni kurtki i założyłam na głowę kaptur, zasuwając do samego końca czarną puchową kurtkę. Zmrużyłam oczy. Wszędzie było jasno, biało, do tego cały czas padał śnieg.

— Mieszkasz daleko stąd? — Chłopak spojrzał na mnie, pytającym wzrokiem przystanął na chwilę i gapił się na mnie oczekując mojej odpowiedzi

— W zasadzie to niedaleko, jakieś dwie ulice dalej

— Na prawdę? Bo ja też. Może cię odprowadzę?

— Jest cholernie zimno, bardzo chętnie..

— Poczekaj, dam ci moje rękawiczki i.. i czapkę — Nie protestowałam. Śnieg cały czas sypał, a ja miałam na sobie jedynie czarną, jesienną kurtkę, która średnio mnie grzała. Tomek podarował mi parę brązowych, skórzanych rękawic, za dużych o jakieś przypuszczałam, że trzy rozmiary. Kiedy założyłam także delikatnie za dużą, żółtą czapkę na siebie, szliśmy w ciszy. Myślałam sobie o tym, że to jakiś znak od Boga, że poznałam Tomka. Mimo, że znałam go przeszło dwie godziny, wydawał mi się bardzo atrakcyjny, romantyczny a przy tym i męski oraz oczywiście przystojny i modnie ubierający się. Cóż, nie dało się ukryć, że wpadł mi w oko. Na samą myśl o tym, że odprowadza mnie prosto do domu, do mojego mieszkania trochę szybciej biło mi serce. Chłopak myślałam sobie, że na pewno oglądał poranną pogodę, podobnie jak moja kumpela — Aldonka. Tylko ja jak zawsze o niczym nie wiedziałam, a biały puch nagle pod koniec listopada bardzo mnie zaskoczył. Zrobiło się jednocześnie bardzo klimatycznie i czuć było nadchodzące wielkimi krokami Święta Bożego Narodzenia, które rozpoczną się za troszkę mniej niż miesiąc. W sklepach już dawno widniały bożonarodzeniowe dekoracje, które można było kupić do domu. W galeriach handlowych można było znaleźć na przykład klimatyczne świece zapachowe, które pachniały czekoladą, cynamonem, wanilią, kokosem, albo pomarańczą. W niektórych miejscach stanęła już dekoracyjna choinka. Wszyscy — obojętnie, czy były to dzieci, czy dorośli oczekiwali z niecierpliwością na nadchodzące na początku grudnia Mikołajki, a w tym i oczywiście odwieczną tradycję, czyli dawanie sobie prezentów. Uwielbiałam robić ze swoją rodziną sobie nawzajem świąteczne prezenty. Nawet, jeśli były kompletnie nietrafione i całkowicie nieprzydatne, cieszyłam się i tak. Liczył się w końcu gest. Bardzo lubiłam dostawać takie podarunki, a święta bożonarodzeniowe oprócz oczywiście urodzin albo imienin, czy dnia kobiet były idealną okazją do tego, by wręczyć sobie skromny podarunek, prosto od serca. Mikołajkowe upominki rozdawaliśmy także sobie nawzajem wśród grona znajomych i przyjaciół. Raz dostałam paczkę ulubionych słodyczy — czyli krówek. Raz otrzymałam bardzo fajną książkę, a raz ozdobną bransoletkę na złotym łańcuszku. Mam ją do dzisiaj i jestem bardzo ciekawa, czy była wykonana z prawdziwego złota. Z resztą, dostałam ją od swojej bogatej przyjaciółki — co ciekawe Aldonki, więc wszystko możliwe, że był to po prostu drogi prezent. Boże Narodzenie zawsze spędzałam zawsze w gronie najbliższej rodziny, a Sylwestra, odkąd pamiętam — w gronie znajomych i przyjaciół na najlepszych domówkach, zwłaszcza kiedy byłam jeszcze młodsza. Kiedy nowo poznany chłopak odprowadził mnie pod same drzwi, ładnie mu podziękowałam i oznajmiłam, że jesteśmy w kontakcie i że na pewno nie jeden raz się jeszcze spotkamy.

Rozdział 2 — Niespodziewane niespodzianki

Przebywałam już w domu, w którym mieszkaliśmy razem z prawie całą rodziną, dzieląc się ze swoimi dwiema siostrzyczkami jeden, całe szczęście przestrzenny pokój. Miałam młodszą o pięć lat siostrę Gabrysię, brata Franka — starszego z kolei o jakieś pięć lat i jeszcze drugą siostrę starszą o rok — Martynkę. Można było powiedzieć, że całe nasze rodzeństwo super się dogadywuje i dogadywało. Mój brat założył już swoją rodzinę i teraz mieszka dwie dzielnice dalej od nas — na ulicy Różanej. Jest z zawodu koszykarzem. Jeździ często na różne zawody oraz mistrzostwa w tym sporcie, często wygrywając ze swoją drużyną dane zawody, czy rozgrywki. Jest oczywiście bardzo wysoki, co oznacza, że nadaje się do tego zawodu wręcz idealnie. Mierzy jakieś metr dziewięćdziesiąt i odziedziczył wzrost absolutnie po tacie, który także jest bardzo wysoki, w porównaniu do nieco niższej mamy. W ogóle mój braciszek uwielbia sport. Młodsza siostra Zuzia obecnie studiuje kosmetologię, a w przyszłości bardzo chciałaby pracować w profesjonalnym gabinecie lub też salonie kosmetycznym — robić klientkom różne dobroczynne zabiegi często o trudnej nazwie do wypowiedzenia, jak mikrodermabrazja, sonoforeza, czy elektroporacja. Chciałaby też pracować wykonując makijaż, manicure czy pedicure klientkom. Z kolei starsza o rok siostra — Martynka, która nie tak dawno temu, bo 15 listopada świętowała swoje 30-te urodziny w górach — jest tancerką. Ukończyła studia na wydziale choreografia taneczna, a teraz uczy małe dzieciaczki tańców nowoczesnych, współczesnych oraz baletu. Martynka także od małego uczęszczała na tańce, skąd zaczerpnęła potrzebne w tym zawodzie umiejętności. Pamiętam, jak często po kilkugodzinnych treningach przyjeżdżała z tańców do domu i jeszcze dodatkowo rozciągała się, powtarzała choreografie, czy też robiła sobie sama treningi. Mimo, że nie było za wiele miejsca, odsuwała sofę w pokoju rodziców do samej ściany i tak oto miała pełne pomieszczenie do swoich ćwiczeń. Podglądałam ją wtedy przez lekko uchylone drzwi. Zawsze wiedziałam, że Martynka będzie tancerką i będzie uczyć inne dzieci tańców. Treningi sprawiały jej w końcu tyle radości. Mam bardzo zróżnicowane rodzeństwo, pod względem tego, co kto czym się zajmuje. Może to dobrze, bo kiedy spotykamy się razem, na przykład w urodziny któregoś członka naszej rodziny, albo na święta — jest o czym rozmawiać. Jeśli chodzi o moich rodziców — mój tato pracuje za granicą w Niemczech przy produkcji czekolady, a moja mama jest profesjonalną fotografką, tyle, że robi zdjęcia do dowodów, legitymacji i innej potrzebnej dokumentacji swoim klientom. Mimo, że wszyscy zajmujemy się tak naprawdę czym innym, łączy nas wspaniała więź. Mam super relacje ze swoimi siostrzyczkami. Oczywiście także wspaniale dogaduję się ze swoim bratem, którego chociaż nie ma już w domu od kilku ładnych lat, bo założył rodzinę i ma dwójkę małych urwisów i przeniósł się do innego mieszkania całe szczęście w tym samym mieście — zawsze jak do siebie dzwonimy, czy się widzimy tak po prostu od święta i zwyczajnie — mamy sobie wiele do opowiedzenia. Bardzo fajnie jest mieć tak liczne rodzeństwo, tak dużą rodzinę. Mogę liczyć na przykład na to, że moja młodsza siostrzyczka zrobi mi piękny makijaż przed jakąś imprezą, czy przed innym ważnym wyjściem. Zawsze wtedy kupowałam jej za to czekoladę, a ona cieszyła się jak dziecko. Gabrysia uwielbia, a nawet kocha czekoladę. To prawdziwy łasuch, mimo, że nie ma żadnej nadwagi. Ona to ma dobrze — nie musi się martwić o figurę i może objadać się bezkarnie, czym tylko chce. Z kolei brat Franek często zapraszał mnie, jak był jeszcze trochę młodszy na mecze, żebym je oglądała i mu kibicowała. Bywałam na nich niestety tylko dlatego, by nie sprawić mu przykrości. Wcale i kompletnie nie interesował mnie sport. Mam nadzieję jednak, że nigdy Franek się o tym nie dowie i nikt nie puści tej tajemnicy — szczególnie żadna z moich sióstr, kiedy jeszcze dawniej opowiadałyśmy sobie największe sekrety.

Wyłożyłam się na łóżku i prawie zasnęłam. Gabrysia miała wrócić z uczelni za jakieś dwie godziny. Moja mama jak zwykle kończy pracę o 18-tej, a Martynka ze względu na to, że jest choreografką, pracuje z dziećmi i młodzieżą do późnych godzin. Czasem przyjeżdżała swoim autem nawet o godzinie 22, a może nawet 23. Tata wracał do Polski, kiedy tylko mógł. Byłam kilka razy w mieście, w którym pracuje — we Frankfurcie w Niemczech i bardzo mi się tam podobało. Możliwe, że jeszcze nie jeden, nie dwa razy tam pojadę. Miałam zatem czas absolutnie dla siebie. Trochę żałowałam, że nie zaprosiłam do środka Tomka, ale pamiętałam dobrze, że mówił w kawiarence, że nie ma za wiele czasu. Możliwe, że gdzieś się spieszył. Poza tym był bardzo tajemniczy. Ciekawiło mnie co robi, czym się teraz zajmuje, jakie ma plany na przyszłość. Ale wydawało mi się, że jeszcze zdąży mi o tym powiedzieć. Leżałam tak na swoim łóżku w pokoju, który dzieliłam z Gabrysią i Martynką i rozmyślałam o tym, co dzisiaj się stało. O tym, że poznałam super przystojniaka, z którym naprawdę dobrze mi się rozmawiało, przy którym się swobodnie czułam. Może kiedyś będzie moim chłopakiem? Może połączy nas w przyszłości coś więcej niż tylko znajomość? W każdym razie nie mogłam doczekać się tego, kiedy do mnie jeszcze napisze, kiedy znowu się spotkamy. Mamy do siebie numery telefonów. Czułam, że nasza znajomość się nie skończy. W końcu jeśli mu się spodobałam, powinien do mnie jeszcze napisać. Możliwe, że umówić się ze mną na randkę, na której jeszcze bliżej poznamy się? Czekałam i czekałam na jego smsy, leżąc na łóżku i rozmyślając o nim. O jego rudych włosach, o jego głębokim spojrzeniu, o tym, że razem w ciągu niespełna dwóch godzin zjedliśmy aż sześć różnych ciastek, o tym, że leciała akurat nasza wspólna, ulubiona piosenka, a na dworze zaczął sypać śnieg, mimo, że nikt się tego nie spodziewał. Kiedy usłyszałam kogoś, kto otwiera drzwi kluczami — byłam bardziej niż pewna, że jest to Gabrysia. To ona kończyła studia najwcześniej. Jeśli chodzi o mnie, wzięłam sobie urlop ze swojej pracy, prosząc szefową — panią Kamilę o to, by pozwoliła mi na czas nieokreślony wyjechać do Londynu. Szefowa dała mi bez problemu wolne, mówiąc, że poszuka na moje miejsce innej fryzjerki, a jeśli wrócę do Polski — zawsze znajdzie się dla mnie miejsce i zawsze przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Teraz, kiedy w prawie ostatniej chwili nie poleciałam tam, miałam urlop, wolne ile tak naprawdę chciałam. Planowałam za jakiś czas tam wrócić — za miesiąc może trochę więcej, może po świętach. Z tego, co pisały mi moje koleżanki z pracy- znalazła się nowa pracownica na moje miejsce. Pomyślałam sobie, że nic się nie stanie, jeśli wrócę do salonu po świętach, po Nowym Roku. Niech nowa dziewczyna sobie trochę popracuje. Kątem oka, leżąc na łóżku w swoim pokoju mignął mi czyjś cień.

— Gabrysia? — Zawołałam głośno i donośnie. Widząc, że moja młodsza siostrzyczka ma założone na głowie duże, białe słuchawki, zawołałam nieco głośniej — Gabrysia?

— Co tam? — Dziewczyna ściągnęła słuchawki, potem ściągnęła czerwone rękawiczki, kawowy płaszczyk i na samym końcu czarne, sznurowane kozaczki

— To ja się pytam, co tam? Jak było na studiach?

— Na studiach profesor się spóźnił jakieś 20 minut więc zrobiliśmy sobie małe wagary. Byliśmy na chwilę na piwie, a potem jeszcze wróciliśmy na uniwersytet na angielski

— Co? Żartujesz sobie? Po piwie?

— Tak — Gabrysia wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało

— I nauczycielka od angielskiego nie wyczuła, że coś z wami jest nie tak?

— Ja nie piłam piwa. Wypiłam tylko sok pomarańczowy. Jest coś na obiad? — Gabrysia weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i zadarła się — Są tylko parówki, co robimy?

— Może zamówimy sobie pizzę? Miałabyś na nią ochotę? Byłam co prawda rano w „Kardamonie i Cynamonie” i trochę się najadłam, ale z chęcią zjem coś jeszcze — może dwa, może trzy kawałki. Jest w końcu 16-ta. Cynamonki zdążyły mi się przetrawić.

— To zamówimy małą — Gabrysia weszła do pokoju, w którym leżałam na łóżku, ze zgiętymi w pół nogami w kolanach i przeglądałam social media. Tak naprawdę czekałam tylko na to, aż Tomek się do mnie odezwie. Niecierpliwie otwierałam w telefonie skrzynkę z wiadomościami. Spojrzałam na swoją siostrę, która chrupała chipsy, trzymając jedną ręką paczkę cebulowych Laysów z koperkiem, w zielonym opakowaniu. — To dobry pomysł z tą pizzą. Pomału się ściemnia i robi się cholernie zimno. Nie chcę mi się z powrotem zakładać kurtki, to znaczy płaszcza, szala, czapki i rękawiczek. Zamówimy ją — Gabrysia klasnęła w ręce, wcześniej wyrzucając do kosza w kuchni pustą paczkę po chipsach, które zdążyła zjeść w dosłownie dziesięć minut. Obie oglądnęłyśmy się za okno, na padający coraz bardziej, mocniej i intensywniej śnieg.

— Zadzwonię i zamówię coś — Wyszukałam w telefonie numer do najbliższej, naszej drugiej ulubionej knajpki, po „Kardamonie i Cynamonie”, która serwowała bardziej pikantne obiady, niż słodkie przekąski. Knajpeczka miała oferować przepyszną, włoską pizzę, na kruchym i dobrze wypieczonym cieście, ze sporą ilością świeżych dodatków — z ciągnącym się serem żółtym, salami, pomidorkami suszonymi, pieczarkami a w zestawie miała mieć dołączone dwa sosy — jeden pomidorowy a drugi czosnkowy. Nie mogłam się już doczekać tej pizzy. W końcu, w swoim smartfonie trafiłam na jedną z knajpek, która wydawała się znajdować się najbliżej nas, naszego bloku — tak, aby w miarę szybko dostawca mógł nam ją przynieść, bez większych komplikacji z powodu nagle padającego śniegu, który zakorkował niestety całe nasze miasto i sprawił, że pojawiły się ogromne korki na drodze, ponieważ auta musiały automatycznie wolniej jechać. Na telefonie wyskoczyła mi Pizzeria Margeritta, która położona była dwie ulice stąd, a jak się wydawało na mapie, dostawca prawdopodobnie może się do nas wybrać nawet pieszo, ponieważ knajpka oferująca ciasto drożdżowe z sosem pomidorowym, grzybami i serem żółtym znajdowała się bardzo blisko od naszego domu.

— Dzień, dobry — Gabrysia mimochodem ściszyła muzykę, która głośno brzęczała z radia, które znajdowało się w naszej kuchni, tak, bym dobrze słyszała całą rozmowę — Chciałabym zamówić dużą pizzę na wynos. Jeśli chodzi o adres, to będzie to ulica Ogródkowa 14, mieszkanie numer 7, blok A. Jak długo będę musiała czekać na zamówienie? Ach, 15 minut — to wspaniale, w takim razie dziękuję i do zobaczenia — Odłożyłam telefon od ucha i odetchnęłam z ulgą, tak jakby powietrze się ze mnie wypuściło. — Słuchaj, Gabrysia, Gaba? Gdzie poszłaś? — W tym momencie moja siostrzyczka wyszła z łazienki przebrana w szary dres i szare leginsy. — Za chwilę będzie pizza, już się nie mogę doczekać.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 45.56