WSTĘP
„Kawaler do wzięcia” to komedia romantyczna. Do jej napisania zainspirował mnie popularny w telewizji Polsat polskiego reality show „Chłopaki do wzięcia”. Wiele obejrzanych przeze mnie odcinków, w których program pokazuje mężczyzn pragnących miłości kobiety, obserwacja ich zachowania, słuchanie dialogów i opowiadań o marzeniach… Wszystko to przyczyniło się do powstania tej niezwykłej historii, która mogłaby wydarzyć się naprawdę. Nie jest to jednak historia o jednym z bohaterów serialu. Wszystkie stworzone przeze mnie postacie są całkowicie fikcyjne.
Książka nie ma na celu obrażanie kogokolwiek. Moim celem jest obalanie krzywdzących stereotypów. Mimo to przyda się spora dawka dystansu do różnych spraw, z których można by się pośmiać, ale tak całkiem na luzie. Powieść zawiera słownictwo potoczne. Pozostawiam dla Ciebie Czytelniku/Czytelniczko przypisy, żeby wszystko było jasne.
Jedyne co masz zrobić, to dobrze się bawić podczas czytania.
A Kawalerów z programu „Chłopaki do wzięcia” serdecznie pozdrawiam! Oby każdy z Was odnalazł swoją miłość i zawalczył o nią tak, jak Tadeusz — główny bohater mojej książki.
Przyjemnej lektury
Ewelina C. Lisowska :)
1. Kawalerskie życie to nie przelewki
Tadeusz Gamoń był trzydziestojednoletnim kawalerem, który marzył o miłości. Niestety nie miał zbyt wielu sposobności, aby poznać pannę godną jego uwagi. Jako że wszystkie w okolicy kobietki były zajęte, nie liczył już na to, że znajdzie się taka jedna dla niego. Modlił się jednak o cud, aby łaskawe Niebiosa zesłały mu w prezencie jedną z tych „zagramanicznych”, która spełniłaby jego marzenia. Jego ideał? Pamela Anderson z dużymi cyckami i blond włosami. Usta wielkie, seksapil pierwsza klasa, zgrabna i ponętna. Ale Tadziu czekał i czekał, i czekał… i doczekać się nie mógł.
W życiu radził mu tato, który, pozbawiony nóg przez cukrzycę, wysiadywał całe dnie przed telewizorem, lub ewentualnie na werandzie, gdzie czytał gazetę lub książkę. Stary Ojciec powiadał Tadziowi zawsze:
— Byleby umiała prać, sprzątać i ugotować co dobrego. Po co ci ładna, po co ci zgrabna? Z ładnej miski się nie najesz.
Ale syn miał większe ambicje. Chciał kochać, nie tylko używać kobiety jako elementu wyposażenia domu. Pragnął kochać i być kochanym! A czym więcej widział swoich kolegów przechadzających się z pannami, lub im więcej widział ślubów, tym bardziej pragnął tego samego. Kilka razy zapisał się na jakiś portal randkowy, był i w biurze matrymonialnym. Ale jedno i drugie było bezskuteczne. I jak to w życiu samotnego faceta bywa, nosił w swoim sercu ideał, który platonicznie wielbił.
Kiedy zostawał sam w łazience lub w pokoju, który swoją drogą nie zmienił się prawie nic od czasów jego dzieciństwa, marzył o bohaterce jednej z erotycznych gazet. Zobaczył ją po raz pierwszy trzy lata temu, kiedy oglądał te „sztuczne baby” i wymyślał sobie różne z nimi scenki, w których on grał rolę macho. Jego oko zatrzymywało się zazwyczaj na zdjęciach pięknej blondyny z długimi nogami, wydatnym biustem i brązowymi oczami. Jej usta aż prosiły się o pocałunki, które Tadziu zapragnął po wieczność składać. Zakochał się, choć było to jedynie uczucie platoniczne. Nie do spełnienia.
— Ech, Samantha! Ale z ciebie klasa babka jest! — zachwycał się pod nosem i ślinił się na jej widok, oglądając zdjęcia. — Jakbym cię wziął w obroty to ino roz! — i takim właśnie językiem dysponował nasz bohater. Nie należał do ludzi głupich, o nie! Ale może troszkę zbyt dużo czytał gazet motoryzacyjnych, i nic ponad to.
Czym zajmował się Gamoń? A no pracował sobie w warsztacie samochodowym, gdzie nieprzerwanie od dziesięciu lat naprawiał auta różnych kolorów i gabarytów. Po tylu latach żadna marka nie miała już przed nim żadnych tajemnic. Tadziu bowiem był pojętnym uczniem, a zdobyta z czasopism branżowych wiedza, którą rozwijał, odkąd tylko nauczył się czytać, przyczyniała się do malutkich, osobistych sukcesików.
Szefem Tadzia był Janusz Prosiaczek, pięćdziesięcioletni, daleki krewny. Zatrudniał go po znajomości i razem ze swoim pracownikiem tworzyli zgrany duet. Janusz miał żonę i dwóch synów, także kawalerów — lubili Tadzia, chodzili razem na wiejskie dyskoteki w remizie. Właściwie to na wsi wszyscy wszystkich znają, tylko różnice zdań robią podziały na bogatych i biednych, wierzących i niewierzących, starszych i całkiem młodych. Ale wieś to środowisko zwarte, czasem może zbyt zwarte, tak że człowiek nie może się ruszyć z domu, żeby nie napotkać znajomej twarzy.
Tadzik lubił swoich sąsiadów i kolegów, cieszył się dobrą opinią. Chodził do kościoła, czasem zapalił papierosa i napił się wódki czy piwa. Zapraszał kolegów na grilla, nieraz spotkali się nad rzeką, żeby sobie ognisko zapalić i poopowiadać, co tam u którego. Oczywiście najczęstszym tematem były kobiety.
— Anka to jest całkiem fajna kobitka — mówili między sobą. — Panna na wydaniu, ma już dwadzieścia lat!
— Ale przecież ona faceta ma!
— Co?! Pierdzielisz!
— A no ma! Widziałem ich ostatnio, jak się lizali pod budą na przystanku.
— A! W sensie, że „zagramaniczny”? !
— No, nie stąd.
— Co jaka panna we wsi to zaraz chce takiego miastowego! — odezwał się w końcu Tadziu.
— „Zagramaniczny”! — zaśmiał się Kuba, ten co zachwycał się Anką. — Dobre, Tadek! Skąd żeś to wziął?
— Z kątowni!
— Też dobre! — zaśmiał się Józek, ten co widział Ankę z miastowym.
— No coś ty Józek, to stare jest! — fuknął Kuba.
— Mnie to się podoba ta z gazety — przyznał się w końcu Tadzio. Z kieszeni swoich brudnych od smaru jeansów wydobył poskładaną na cztery, wyrwaną z gazety stronę. Widniała na niej postać rozebranej kobiety z dużymi „balonami”.
— Za wysokie progi! — skwitował Józek, któremu też się spodobała rozebrana panienka ze stringami na wydatnej pupie.
— Te, Tadek, a wiesz, że ona robiona jest?
— No i co?! To że robiona to znaczy, że nie kobieta?! — oburzył się i schował swoje marzenia do kieszeni spodni.
— Kupa silikonu, jad kiełbasiany… — wymieniał Józek „znawca” medycyny estetycznej. — Moja matka se takie usta chciała zrobić, ale żem jej wytłumaczył, że to dla młodych.
— Hłe-hłe-hłe — zarechotał Kuba. — Aleś jej przywalił!
— No, nie odzywała się do mnie przez tydzień!
Salwa śmiechu, która potoczyła się po ciemnym nabrzeżu szerokiej i wolno płynącej rzeczki, musiała być słyszana daleko, het na polach. Potem wszyscy trzej zapalili papierosy i zaczęli dopijać piwko, któremu od minuty uciekały procenty. Skończyli w sam raz przed dwudziestą drugą, ogień dogasł sam. Trzeba było tylko zabrać puszki po piwie i jeden drugiego do domu odprowadzić po ciemku. Tak to nieraz wieczory letnie mijały kawalerom na wsi.
Czy Gamoń był przystojnym mężczyzną? Ja nazwałabym go raczej chłopakiem, który nosił cielesne symptomy dojrzałości, lecz w główce to on miał jeszcze zbyt mało, żeby nazwać go szalenie mądrym. Miał głowę do tego, co trzeba! Znał się na swoim fachu. I był raczej rozsądny. Ale żeby powiedzieć, że był ładny… No tego powiedzieć akurat nie mogę. Tadek był brzydalem, niezbyt wysokim, choć systematycznie pracował nad mięśniami ramion i klatki piersiowej, aby jego sylwetka ładnie prezentowała się w białej koszulce z krótkimi rękawami. Blondyn, krótkie włosy, zawsze ogolona twarz, bo jak to mówił jego tato:
— Chłopie, jak będziesz zarośnięty jak zwierz, to cię żadna nie zechce! Musisz być gładziutki jak ta lala, żeby pannie buzinki nie zarysować. One nie lubią takich niegolonych!
Tadzio wiedział swoje, że moda jest na zarost, i nawet kilka razy złamał zasadę ojca, żeby sprawdzić, jak mu będzie w zaroście. Ale jego broda była rzadka i nierówno gęsta. Z jednej strony miał zarostu więcej, z drugiej mniej.
— No zgol tego świętego Mikołaja! — żartował sobie z niego tatko.
Nie wytrzymał więc Tadek ani tygodnia z zarostem, który nie spełniał jego oczekiwań.
Zatem brzydal z niebieskimi oczami, średniego wzrostu, idealnie ogolony i wybiórczo umięśniony. O ile mięśnie spełniały u niego funkcję ozdobnika, o tyle potrafił użyć ich siły także w pracy, która często wymagała od niego krzepy. I tak właśnie było tego dnia, kiedy w firmowym garażu Prosiaczka pojawiła się pewna kobieta… Na razie jednak przenieśmy się do momentów poprzedzających wejście damy.
Tym razem zebrało się kawalerom na rozmowę w warsztacie. Synowie Prosiaczka: dwudziestoletni Antek i dwudziestopięcioletni Marek stronili od warsztatu ojca, chyba że byli akurat po pracy w tartaku i chcieli się napić piwa z dobrym kuzynem. Była już szesnasta, Tadzio Gamoń miał skończyć lada moment. Wystarczyło tylko jeszcze dokręcić śrubę w kole i… Wtedy to właśnie do garażu weszli ci dwaj.
— Kończysz, Gamoniu? — zażartował Antek, który bardzo spoufalił się ze starszym od niego kuzynem Tadeuszem. Chłopak nie gniewał się, że jego nazwisko często spełniało rolę poniżającej go ksywki. Znał się z chłopakami od małego.
— Po nazwisku, to jak po pysku! — odgryzł się ze śmiechem.
— Wiesz, że ja tak, tylko…
— Jasne! — odparł, nie odrywając się od pracy.
I równie bezsensowna rozmowa kręciłaby się dalej, gdyby nie pojawienie się gościa. Do garażu, przez otwarte na oścież drzwi weszła stusiedemdziesięciocentymetrowa blondynka z rozwianą, pofalowaną gęstwiną długich włosów. Śliczna buzia wymalowana czerwoną szminką i długie, czarne rzęsy podkreślone tuszem. Granatowa mini sięgająca do połowy uda, zgrabna bluzeczka i granatowy żakiecik. Na jej smukłych, opalonych solarem nogach spoczywały czerwone sandałki na wysokim obcasie.
— Halo! O! Są panowie! — odezwała się piskliwym nieco głosikiem.
Tadzio obejrzał się w stronę nieznajomej, w chwili, gdy dokręcał ostatnią śrubę. Laska stanęła przy nim, ukazując mu o wiele więcej niżby chciała, zważywszy na fakt, że Tadzio siedział w kanale. Nie omieszkał zerknąć okiem na różowe majtki panienki. Ona zaś zawiesiła oko na jego napiętym bicepsie. Potem ukucnęła obok i rzekła:
— Pomoże mi pan? — zaczęła go błagać. — Złapałam gumę przy wjeździe do wsi. W jakieś dziursko wpadłam… — przeżuła kilka razy różową, pachnącą owocami gumę. Idealnie białe zęby, te brązowe oczy jakby znajome i twarz, jakby z okładki.
— Jasny pieron! — szepnął pod nosem Tadzio. Właśnie kucała przed nim jego bogini z okładki gazety erotycznej. Z jego ręki wypadł klucz, który wpadł do kanału i narobił niezłego hałasu. Schylił się po niego, ukucnął na moment i wyciągnął z kieszeni roboczych spodni, wyrywek z gazety, który zawsze przy sobie nosił. — To ona! Samantha! — szepnął do siebie z drżeniem serca. Potem już cały się rozdygotał.
— Halo, proszę pana! To pomoże mi pan czy nie? — biadoliła blondy.
— Aaa, tak! Tak, już! — Przeczesał włosy, nieświadomie robiąc sobie czarną krechę przez czoło, odetchnął dwa razy i wstał.
— Gdzie to auto?
— Tam koło kapliczki, przy wjeździe do wsi. Zaraz potem jest zjazd w lewo na ulicę… — zakłopotana zaczesała włosy za ucho.
— My pani pomożemy! — wtrącił się Marek. — Przycholujemy auto do warsztatu, a Gamoń się tym zajmie jutro.
— Kto? — zdziwiła się panienka i powstała, żeby kontynuować rozmowę. Myślała, że się przesłyszała.
— On ma tak na nazwisko — wytłumaczył od razu młodszy Prosiaczek.
— Ale będzie na jutro? — zapytała ich.
— To już od niego zależy! — skinął głową na oniemiałego w zachwycie Tadzia. Znów mógł zerknąć pod kieckę swojej gwieździe. Powstrzymał się przed dalszym oglądaniem i zaczął wyłazić z kanału. „Trzeba by się jakoś przywitać jak należy.” — pomyślał. Wyszedł i wolnym krokiem zbliżył się do Samanthy. Była jego wzrostu, ale to przez szpilki, które miała na nogach. Na razie chłopak pomyślał sobie, że to niedobrze, że jest tak niski, bo panny wolą wyższych. Niezgrabnie wytarł dłoń o robocze spodnie i wyciągnął ją ku dziewczynie.
— Tadek Gamoń — przedstawił się.
Popatrzyła na jego upapraną smarem rękę i cofnęła się o krok. Nie chciała ubrudzić sobie ubrania. W zamian uśmiechnęła się krzywo i odparła:
— Monika Sokołowska — tak naprawdę nazywała, pozująca w gazecie erotycznej o nazwie Świat Męskich Pragnień, gwiazdka, którą Tadzio namiętnie wielbił na odległość. Nie dane mu było dotknąć jej ręki. W myślach skarcił siebie za bezmyślność: ręka upaprana tłustą mazią, raz wytarta o spodnie, nie jest czysta.
— Będzie na jutro? — prosiła go blondynka z brązowymi oczami. — Przeprowadzam się, tu niedaleko. Kupiłam stary dom. Chcę otworzyć tutaj kosmetykę dla pań. Znam się trochę na tym i owym…
Wszyscy panowie popatrzyli po sobie z uśmiechem. „Zagramaniczna laska”. Trzeba tylko było jeszcze wyczaić, czy ma męża albo chłopaka.
— Tak, zrobię na jutro — wydukał w końcu Tadzio, który jako pierwszy popatrzył na lewą rąsię damulki. Nie zobaczył na niej niczego poza długimi, różowymi tipsami. Mały skowronek zaćwierkał w jego sercu. Jest wolna! W każdym razie nie przyspawana do jednego faceta!
— No to idziemy po to auto! — rzucił najprzytomniejszy z nich, Marek.
— Ja pójdę! — wyrwał się do przodu Gamoń.
— Ty lepiej warsztat zamknij — rzekł w przelocie Antoś, któremu panna Monika także się spodobała.
— To do widzenia! — powiedziała dama Tadziowi i poszła za Prosiaczkami. Nawet się na niego nie obejrzała, tylko poszła sobie, kręcąc niezbyt mocno swoją zgrabną, sporą pupą. A on stał i patrzył, nie mogąc się otrząsnąć. To ona! Moja śliczna Samantha! To znaczy: Monika!
2. Świat męskich pragnień to nie tylko biust i pupa
Kim tak naprawdę była Samantha, gwiazda gazety erotycznej dla samotnych facetów? Dwudziestosiedmioletnia Monika Sokołowska zaczęła od bycia modelką, gdy miała niespełna dwadzieścia lat. Kariera i renoma, które wyrobiła sobie na lokalnych konkursach piękności, poprzewracały jej w głowie do tego stopnia, że nie poszła na studia. Nie żeby była głupia, ale zawodu to ona nie miała. Pieniądze były jej głównym motorem do działania, dlatego wychynęła ze swoją ładną buźką w świat, gdzie dorobiła się silikonowego biustu oraz pupy. Potem poszedł na korektę nos, wkrótce i policzki.
Kiedyś ktoś zwrócił jej uwagę, że jako blondynka przyciągnie większą uwagę. To była już tylko zachęta dla pism branży erotycznej, które zaproponowały je grubą kasę. A że dziewczyna miała na względzie nie tylko swoje zachcianki — takie jak: kosmetyczka, fryzjer i ciuchy — ale także swoich rodziców… Ech! Zaczęła od gazet internetowych, w końcu trzy lata temu podpisała poważny kontrakt, który zapewniał jej pracodawca, niejaki pan Tomasz Karolak. Ale droga do tego kontraktu nie była usłana różami.
Wpadła na syna Karolaka, dwudziestosiedmioletniego Aleksandra, znawcę mody i pedanta. To on pierwszy dostrzegł w niej potencjał, a dokładnie w chwili, kiedy „posuwał” ją na pewnej dyskotece… Atuty poprawianej urody Moniki sprawiły, że dziewczyna niebawem przybrała imię Samantha i stała się jedną z czołowych modelek w gazecie „Świat Męskich Pragnień”.
Ale wszystko co dobre, szybko się kończy, o ile można nazwać dobrą, karierę młodej dziewczyny uwiązanej do syna pracodawcy. Czy kochała Aleksandra? Nie można tego było powiedzieć. On był jedynie jej gwarantem bezpieczeństwa. A sam Aleks może i był idealnie zadbanym, metroseksualnym pięknisiem bez skazy, który znał się na modzie jak mało kto, ale nie posiadał odważnej dozy męskiego seksapilu, za którym tęskniła Monika. Ale wróćmy do tego, co zaczęło się kończyć…
Od dwóch lat dziewczyna dostawała niedwuznaczne propozycje od mężczyzn. Za każdym razem zmieniała numer telefonu i mejla, ale zawsze jakąś drogą dowiadywali się o jej namiarach i zaczynało się to samo. Faceci rozpoznawali ją na ulicach, na dyskotekach, w restauracjach i sklepach. Z tego powodu dziewczyna przestała wychodzić z domu, a jeśli już to z chłopakiem lub rodzicami lub siostrą. Chciała nawet zerwać z tym wszystkim, ale wiązały ją kontrakty. W przypadku zerwana umowy mogłaby stracić wiele pieniędzy i ponieść surową karę finansową. Ponad to do pozostania nakłaniał ją Aleks, który obiecywał góry złota i cudowne wakacje.
Monika kilka razy zmieniała miejsce zamieszkania, lecz z marnym skutkiem. W końcu zaczęła pić i ćpać na odwagę — o mały włos a przypłaciłaby to życiem. To dopiero przekonało Aleksa, że trzeba Monikę uwolnić z pęt tej ośmiornicy, która zaczęła dusić ją do utraty tchu. Długo przekonywał ojca, aby dał jej spokój i nie żądał odszkodowania za ewentualne straty.
Aż w końcu pół roku temu Monika Sokołowska podpisała z Karolakiem ostatnią umowę, która właśnie dobiegała końca. Dziewczyna miała już gotowy plan na życie. Kupiła dom, zrobiła kurs kosmetyczny, aby móc utrzymać się z normalnego, przyzwoitego zajęcia. Kiedy wybierała swoje nowe miejsce zamieszkania, kierowała się tym, żeby „dziura była dobrze zabita dechami”. Zacofani, nieświadomi wielkiego świata ludzie, mężczyźni chodzący do kościoła, których żony pilnują na każdym kroku; którzy mają tyle pracy, że nie mają czasu, żeby sięgać po pisma typu „Świat Męskich Pragnień”. Biedna Monika nie przewidziała ewentualności, że i w Kłopotach Dolnych znajdą się jej wielbiciele.
Nie bacząc na wszystko, co zostawia za sobą, udała się tego pięknego popołudnia do swojego nowo zakupionego domu. Zakupiła go zdalnie, przez net, i również zdalnie wyremontowała przy pomocy biura architektury wnętrz. Miała stąd do miasta około pół godziny drogi. W osiedlu, które wybrała, mieszkało niewiele osób, a zabudowania sąsiedniej wsi znajdowały się trzy kilometry dalej. Po prostu wsiadła do swojego kabrioleciku w kolorze czerwonym i ruszyła w siną dal. Był piątek, planowała więc spędzić weekend na wsi, poznając okolicę. Ubrała się bardzo porządnie i schludnie, same grzeczne ubrania, nawet nie założyła stringów. Jej młodsza i ponoć mądrzejsza siostra Karolina zawsze śmiała się, że Monika ubiera tylko „nici w życi”, jakby zapraszała facetów, żeby skorzystali. Monika często się z tego śmiała, ale ileż można przymykać oko na takie rzeczy?! Ale zanim poznamy dwudziestopięcioletnią Karolinę, minie jeszcze sporo czasu. Tymczasem Monika dojechała do granicy Kłopotów Dolnych i zaliczyła gumę. Na szczęście nie jechała zbyt prędko…
Dwa solidne wstrząsy! Huk! I autko zaczęło klekotać — w końcu wpadło w dziurę i ani rusz. Kapeć!
— A niech to szlag! — krzyknęła głośno. Aż popatrzyły się na nią pasące się na łące obok cztery mućki. Wysiadła i przyjrzała się samochodowi. — No nie! To jakaś masakra! — pisnęła i sięgnęła po telefon komórkowy, który leżał na sąsiednim fotelu, pełniąc rolę GPSu. Komórka pokazała farbowej blondi swój ogonek. — Brak zasięgu! Brak netu! Co za dziura zabita dechami! — wściekła się, a potem zaśmiała. Przecież właśnie o to jej chodziło! Znalazła wiejską krainę, gdzie nikt nie będzie jej znał, oddaloną od cywilizacji, gdzie nie docierają gazety dla panów. Niestety przeliczyła się, ale póki co nasza bohaterka postanowiła dojść do wsi pieszo. Gdzieś za tym lasem sosnowym musi być przecież jakiś dom!
Biedaczysko przeliczyło się i nie oszacowało sił na zamiary. Przeszła przez las, potem długo szła wzdłuż szosy. Przeszła jakieś półtorej kilometra, ale nie znalazła żadnego domu!
— Co oni tu w podziemiach mieszkają?! Czy jak?! Jasny szlag!
Nogi zaczęły ją już boleć od chodzenia w koszmarnie wysokich szpilach.
— Nie będę w nich iść! O nie! — Ściągnęła swoje czerwone sandałki na środku drogi, po której i tak nikt nie jechał. — I „pójdę boso” jak Karpiel Bułecka!
Szła tak nieboga przez kolejne pół kilometra, lecz chropowaty, rozgrzany upałem asfalt nie dawał wytchnienia stopom. Co pewien czas wbijało jej się coś w gładziutką i mięciutką podeszwę, rozrywając rajstopy.
— Za ciepło mi w tych rajtkach! Zaraz oszaleję! — Zaczęła ściągać rajstopy, i tak przecież nikogo wokół nie było. Była wściekła i rozgoryczona. Myślała, że zaraz eksploduje. To dało jej poważnie do myślenia — Ej! Zaraz! To jeszcze nie czas na… — Wyciągnęła z czerwonej, dużej torby swój telefon komórkowy najnowszej generacji. Odblokowała klawiaturę, wystukała kod i od razu włączyła kalendarzyk menstruacyjny. Widoczne na nim trzy dni do końca cyklu sprawiły, że zrozumiała. — Fajnie żem się wybrała! Pewnie nawet podpasek tam nie mają!
W pewnym momencie usłyszała cichy i niewyraźny jeszcze warkot silnika. W pierwszym momencie pomyślała, że się przesłyszała. Kilka razy obejrzała się za siebie, ale nie widziała nic. Coś jednak wyraźnie zbliżało się w jej stronę. W końcu Monika wyraźnie jak na dłoni zobaczyła jadący w jej stronę traktor! Ten ktoś, kto nim kierował, jechał w tę samą stronę, w którą ona zmierzała.
— Jest! Jest! W końcu! Teraz tylko się poprawić… — zaczęła układać swoje piersi w staniku i zapinać rozpięte wcześniej guziczki bluzki. Żakiecik leżał jak ta lala, tylko rajstop było brak. To była jej jedyna szansa na podwózkę. Stanęła więc na środku drogi, w lekkim rozkroku i wyciągnęła w bok rękę z uniesionym kciukiem. Musiała sobie jeszcze moment zaczekać na wlokący się ciągnik, ale kto nie czeka, ten niczego się nie doczeka.
Dobry, starszy pan, który mógł mieć koło siedemdziesiątki, zatrzymał się jak na przyzwoitego człowieka przystało.
— Jasny pieron! Co za laska! — powiedział do siebie, potem zszedł z ciągnika, ściągnął po staroświecku czapkę z daszkiem, oznaczoną logo jakiejś amerykańskiej drużyny koszykarskiej, po czym przywitał się: — Szczęść Boże, a dokąd to panienka się wybrała? To panny auto tam zostało koło kapliczki?
— Dzień dobry! Tak! — Zakłopotana niczym dziewczynka, udając zagubione dziecko, podeszła do starca i podała mu dłoń. On po szarmancku ją ujął i ucałował. Poczuła na dłoni jego spierzchnięte wargi i sztywny siwy wąs, który zakrywał sporą część jego twarzy.
— Krzysztof Zawalidroga.
Powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem.
— Monika Sokołowska.
— Niezmiernie mi miło. Dokąd podwieźć?
— Do mechanika. Bo chyba jest w tej wsi jakiś mechanik? — miała nadzieję.
— A jakże! Jest dobry mechanik zaraz za tym lasem — wskazał palcem rysujący się daleko las sosnowy, kolejny równie podobny do poprzednich.
— Zawiezie mnie pan? — zajęczała błagalnie.
— Ależ naturalnie! Proszę! — Ujął damę pod rękę i zaczął prowadzić ją w stronę ciągnika. Wszedł na górę i wyciągnął ku niej dłoń. Skorzystała bez namysłu. Człowiek był kulturalny i szarmancki, i choć czuć od niego było krowim potem i łajnem, wolała towarzystwo tego wieśniaka niż samotną, pieszą wędrówkę z wizją braku sklepu z podpaskami.
Po drodze rozmawiali tylko o pogodzie, uprawie ziemniaków i o tym, że „trzeba by nowy ciągnik kupić, bo ten pierdzi jakby się grochówki „nawdziewał!” — cokolwiek to znaczyło. Wszelkie regionalizmy Monika pozostawiła do rozszyfrowania na potem.
Zatrzymał się staruszek koło jednej z pierwszych posesji za lasem. Zwyczajny dom z garażem, nie było tam nawet szyldu warsztatowego. Nigdy nie domyśliłaby się, że reperują tam samochody, gdyby nie sterta opon przed budynkiem, która otaczała niby gumowym murem dużego krasnala ogrodowego.
— Krasnal forteczny?! — cicho zażartowała Monika. Chwilę potem właściciel traktora podszedł i wyciągnął do niej ręce, aby pomóc jej zsiąść. Dzięki jego pomocy było to łatwiejsze, sama nie dałaby rady w tych szpilkach. Po drodze obiecała sobie, że kupi buty sportowe, żeby nie musieć cierpieć, kiedy będzie pokonywała dalekie drogi w poszukiwaniu sklepów.
— Proszę, panienko. Tu jest mechanik. — Znów ściągnął swoją czapkę, aby się grzecznie pożegnać.
— Bardzo dziękuję! A! — przypomniało jej się coś, a staruszek odwrócił się ku niej z ciepłym uśmiechem. Dobrze znała ten wzrok, bo tylko taki widziała u facetów: podobała się nawet facetowi, któremu bliżej już było do Nieba niż dalej. — Czy jest tutaj jakiś sklep?
— Jest wielobranżowy i kiosk z gazetami.
— Aaa… czy… — nie, on tego pewnie nie będzie wiedział. Po chwili olśniło ją jednak: — A apteka?
— W kiosku to tabletki od bólu głowy sprzedają i „aśperynę”.
Szybko domyśliła się, czym jest owa „aśperyna”, ale nadal nie wiedziała, jak zapytać o podpaski, żeby nie nazwać tego po imieniu.
— A opatrunki?
— Jakie?
— Takie dla kobiet — szepnęła w końcu, jakby ktoś mógł podsłuchać ich rozmowę.
— Aaa! Takie! — zaśmiał się staruszek. — Dziewuch tu jest sporo, jakżeby to było bez tego?! Chybaby wszystkie do miasta jechać musiały po to!
Ulżyło jej. Pożegnała się i raźno ruszyła w stronę warsztatu. Przekroczyła bramę posesji i kamienną drogą, niemal tak równą jak asfalt, podeszła do otwartego na oścież garażu. Z zewnątrz dosłyszała głosy mężczyzn, którzy zajęci byli rozmową. Tam szybko przedstawiła sprawę, ale tutejsi nie byli chyba zbyt rozgarnięci umysłowo. Główny mechanik schował się przed nią w kanale, tamci gapili się na nią znanym jej spojrzeniem. Ale w końcu udało jej się wymusić obietnicę na…
— Tadek Gamoń — tak przedstawił się jej niezbyt urodziny, niewysoki mężczyzna koło trzydziestki, który wyciągnął ku niej ubrudzoną (O zgrozo!) smarem dłoń. Kiedy zobaczyła, jak brudne są jego dłonie, cofnęła się o krok. Nie używał przy pracy rękawiczek. Dostrzegła natomiast jego umięśnione ręce i wyraźnie zarysowaną klatę. Wyglądał na silnego. Już wcześniej oko zawisło jej na jego bicepsie, kiedy Gamoń siłował się ze śrubą w kole.
Jakie pierwsze wrażenie wywarł na niej Tadzik? Pomyślała sobie, że musi być nieśmiały do kobiet. Potem wydał się jej zbyt śmiały, a na końcu uległy — ustąpił pierwszeństwa swoim młodszym kolegom. Został w garażu, a ona poszła z tamtymi dwoma. Nie sądziła, żeby mieli się widzieć częściej i w sprawach innych niż te związane z jej samochodem. Nie przykuła więc większej uwagi do jego osobowości. Nawet przez moment nie pomyślała, że kiedykolwiek będzie ich łączyło coś więcej niż ten incydent z kołem.
3. Czasem warto spróbować jeszcze raz
Dwie pierdoły… to znaczy: synowie Prosiaczka, nie mogli poradzić sobie z holowaniem samochodu. Nie tak łatwo im poszło, jak sobie zakładali.
— Gamoń, pomóż! — odezwał się w jego komórce zmęczony głos Antosia Prosiaczka.
— Co jest? — odburknął. Dopiero jakieś dziesięć minut po wyjściu chłopaków zrozumiał, że przeszła mu koło nosa okazja, żeby poznać osobiście Samanthę. Żałował tego do bólu.
— Nie damy rady bez ciebie! Utknęło, nie da się tego zrobić!
— Co się nie da?! Wszystko się da, jak się chce!
Tadzik niczym dzielny rycerz na białym koniu — bo tak jawił się w jego oczach srebrny, dziesięcioletni składak damka po świętej pamięci matce — wsiadł i pojechał ratować damę z opałów. Pedałował ile wlezie, ale w połowie drogi zatrzymał się.
— Jasny pieron! Przecież lawetę trzeba załatwić albo… — pomyślał o traktorze od Krzysztofa Zawalidrogi. Nawrócił i dawaj do Zawalidrogi po traktor!
Nie musiał go dwa razy prosić. Tadek zajął miejsce na siedzeniu traktora, którego pożyczył za sto złotych od tutejszego rolnika, tego samego, który przywiózł Monikę do jego warsztatu.
— To dla tej lalki, co czerwonym kabrioletem utknęła w drodze? — zapytał Krzysiu dla pewności.
— Tak!
— A bierz! Wygląda na miłą panienkę. Może który skorzysta we wsi! — zaśmiał się głośno.
„Ja skorzystam!” — pomyślał Gamoń pewny swego. „I żadnemu nie dam! Będzie moja!”
Zajął chłopina miejsce za sterami smoka i pojechał ratować damę z opałów. Kiedy zobaczył ją, stojącą pod kapliczką z telefonem przy głowie, domyślił się, że laska właśnie dzwoni po pomoc drogową. Prosiaczki już nawet nie próbowały swoim poldkiem wyciągnąć kabrioletu z dziury, w której autko utknęło. Trzy dziury od lat bez zmian stały, wszyscy je omijali, wszyscy wiedzieli, że są — tylko nowi nie. Bo za wzniesieniem czekały na swoje ofiary, przyczajone niewinnie! I czasem zdarzyło się, że „zagramaniczni” chłopcy, których dziewczyny tutejsze sprowadzały, przychodzili do niego z podobnym problemem. Ale przenigdy nie spodziewał się, że to przydarzy się kobiecie, a już tym bardziej nie jego wymarzonej.
Nacisnął klakson traktora, który przyciągnął uwagę nasileniem decybeli. Prosiaczki aż podskoczyły, a panienka wyszła na drogę i stanąwszy w lekkim rozkroku pomachała na niego ręką. Zaraz skończyła rozmowę i schowała telefon do torebki.
— Trzymaj się, mała, nadciągam — powiedział pod nosem, zadowolony z siebie.
Podjechał ku chłopakom i rzucił im komendę:
— Brać mi stąd tego poldka, bo zaraz rozjadę!
Bracia wyznali się na żarcie, dama niekoniecznie. Uciekła na pobocze.
— Ja nie do pani! — sprostował od razu. Jak ty coś, gamoniu, pieprzniesz, to aż gacie opadają! — zrugał samego siebie w myślach. Nakręcił traktorem i zręcznie zajął miejsce przed przednim zderzakiem auta Samanthy. Był dumny z tego, że dama go obserwuje i jeszcze bardziej, kiedy mógł popisać się precyzją zakładania linki holującej. Zrozumiał, że ją to nudzi, kiedy ziewnęła, zakrywszy dłonią usta. Na poboczu znalazł te same co zwykle kawałki asfaltu i kamienie, które włożył w dziurę — między dnem a krawędzią „krateru”. Chciał, żeby autko w miarę płynnie opuściło dziurę, wjeżdżając po tej pochyłej rampie zrobionej z kamieni.
— Wszystko gotowe! — zwrócił się ku niej. Popatrzyła na niego tymi swoimi brązowymi oczami i od razu serce mu zaczęło polkę galopkę wystukiwać. — Pani wsiada! — Machnął na nią ręką. Nie zaproponowałby jej tego, gdyby nie dowiedział się od Zawalidrogi, że ona już dzisiaj tym gruchotem jechała. Wskoczył więc na miejsce kierowcy i dawaj wyciągać rękę ku panience, żeby pomóc jej wsiąść. Miała taką smukłą i delikatną rąsię, że aż się zdziwił. Usiadła na kanapie obok niego, a on ruszył.
Po chwili wyprzedzili ich bracia Prosiaczek. Pomachali, zatrąbili i z disco polo na głośnikach ruszyli z kopyta. I został Tadzio sam ze Spełnieniem Swoich Marzeń, które jakieś takie ciche było, że nawet nie pisnęło. Wypadało z jego strony, żeby zagadnąć, to się chłopak wysilił:
— Pani na długo?
— Tylko na weekend.
— A po co tutaj przyjeżdżać? Toć tu nie ma nic ciekawego — mówił, z dumą trzymając dłonie na wielkiej kierownicy traktora.
— Kupiłam tutaj dom. Szukam spokoju i odpoczynku.
— Ludzie tu tak samo hałaśliwe jak w mieście — Mogłem tego nie mówić.
— Być może, ale tutaj jest mniejsze zagęszczenie debilizmu — zażartowała.
— To znaczy?
— W mieście to różne przypały chodzą.
— Aha… — cokolwiek przez to rozumiała. Nie wiedział Tadzio, jak się ma o to zapytać, żeby wiedzieć, czy i jego zaliczyłaby do debili lub „przypałów”. Siedział więc cicho, a w tym czasie panienka wyciągnęła z torebki gumy do żucia, takie rozpuszczalne, słodkie.
— Chce pan? — zapytała uprzejmie.
— Chcę… ale ja na imię Tadek mam, to może tak po imieniu — niezgrabnie zaproponował.
— Jestem Monika — rzekła i podała mu gumę do ręki.
Wyciągnął dłoń i wrzucił od razu cukierek do ust.
— Ładne imię — dodał po czasie.
— Nie wiem, może — wzruszyła ramionami. — Mojemu chłopakowi się nie podoba.
Tadek z wrażenia połknął gumę i przyhamował. Potem zaczął kaszleć. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić, więc klepnęła go kilka razy po plecach. Aż łezki Tadziowi napłynęły do oczu, tak się chłopak przejął. Pewnie ma takiego pierwszego sortu, to na mnie nawet nie popatrzy.
— Już dobrze? — zapytała go troskliwie.
— Tak.
Zawiedziony Tadzio jechał dalej w skupieniu. Wyglądało na to, że laska zajęta, nie wiedział tylko, czy na stałe.
— To wy tu razem zamieszkacie? W sensie z… narzeczonym? — podpuścił ją.
— Nie… ale tak w ogóle to nie jest mój narzeczony. Tylko chłopak. Zresztą co to za chłopak — machnęła ręką. Tadzik zawiesił oko na licznych pierścionkach, które Monika miała na palcach prawej dłoni. Pewnikiem złote. Nadziana, facet pewnie też. Pomyślał sobie o warunkach, w jakich żył. Nie będzie łatwo, ale spróbuję. Raz kozie śmierć!
— Jaki? — ciągnął blondynę dalej za język.
— Jak go sam kiedyś zobaczysz, to zrozumiesz… Ej! Nie przejechałeś czasem warsztatu?! — niemal krzyknęła.
Tadek zahamował i zorientował się, że warsztat został ładnych kilkanaście metrów za nimi. Musiał jakoś wybrnąć z sytuacji, więc rzekł:
— Spróbuję tyłem wjechać, tylko Prosiaczka którego muszę poprosić, co by mi pomógł.
Panienka zaśmiała się.
— A macie też Kubusia Puchatka?!
— Prosiaczki to Marek i Antek — wytłumaczył prędko. Monika najwidoczniej także miała go za Gamonia, skoro tak zażartowała. Chwilę potem zrozumiał, że dziewczyna miała po prostu takie poczucie humoru. Uśmiechała się szczerze, jej oczy jaśniały, a ona cała była skierowana tą radością ku niemu.
— Dla ciebie to mogę nawet Kłapouchego i Sowę przyprowadzić — odparł i puścił do niej oczko, czego zwykle nie robił przy dziewczynach. Monika, nieco zakłopotana, odwróciła głowę, ale uśmiech nie zszedł jej z twarzy.
Tadzio zadzwonił do Antka, który prędko zjawił się w kabriolecie. Potem obydwaj wjechali czerwonym autkiem do bramy. Kiedy wszystko było gotowe, Gamoń zwrócił się do dziewczyny:
— Wszystko gra. Teraz tylko zrobić łatankę, albo nową oponę zrobić…
— Ile to będzie kosztować?
— Jak za pierwszy raz to tylko za oponę i dętkę, albo za łatankę.
— Chcę zapłacić, mam pieniądze, więc się nie krępuj!
— Nie! Nic nie wezmę!
— Jak chcesz — wzruszyła ramionami.
Zeskoczył na ziemię, potem zbliżył się do niej, aby pomóc jej zsiąść. Podał jej rękę, a ona zaczęła schodzić. Niestety, w pewnym momencie panna zawiesiła się w powietrzu, spódnica rozerwała się i Monika została w samych majtkach — różowych. Krępująca sytuacja nie wywołała u nich salwy śmiechu, która narratorce cisnęła się na usta, gdy wpadła na ten pomysł. Tadzio zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Pędzikiem ściągnął z siebie roboczą koszulę, zapinaną na guziczki, i dawaj okrywać nią obnażone uda panienki. Tak, jak szybko się przestraszyła i zawstydziła, równie prędko Monika doświadczyła miłego zaskoczenia. Tadek zareagował tak prędko, że oniemiała z wrażenia. Nawet jeden raz jego usta nie skrzywiły się w kpinie. Na końcu jeszcze podał jej spódnicę, rozerwaną wystającym drutem.
— To moja wina, odkupię — zaofiarował się. Głupio było mu, że doszło do takiego incydentu.
— A daj spokój! To stara szmata była! — machnęła ręką.
— Na mój honor, nie wiedziałem, że to żelastwo… — Przesunął Monikę na bok i zaczął szukać winowajcy. A jak go znalazł, to zaczął się z nim siłować, jakby chciał pokazać mu, kto tu rządzi. Dopiero subtelny dotyk kobiecej rączki ostudził jego zapędy.
— A dajże spokój.
— Ja temu Zawalidrodze nagadam! Sierpa takiego ostrego zostawiać w samochodzie, i to jeszcze się żelastwo zacięło!
— Nie trzeba, zostaw to.
Zapanowała chwilowa cisza, potem Monika rzekła:
— Mój dom stoi jeszcze kawał drogi stąd. Na drugim końcu wsi.
— Zawiozę cię… — zaofiarował się, ale wyszedł zbyt wcześnie przed szereg. Swoje auto zawsze zostawiał przy domu i szedł na nogach do pracy. Miał tam około dwóch kilometrów. Dzisiaj wziął rower damkę matki, więc nie mógłby wziąć dziewczyny na ramę. Nie miał też bagażnika, a i tak nie wypadało damy na bagaż brać.
— Będzie miło — odparła.
— Tylko że ciągnikiem — powiedział cichutko, zakłopotany.
— To po co ja zsiadałam?! — przewróciła oczami i dawaj gramolić się na górę. Przedtem jednak oko jej obadało prędko umięśnione partie ciała Tadzika. Obnażone ramiona i tors, które przykrywały szelki kombinezonu pracowniczego. Bajka skończyła się, kiedy oczy Moniki skierowały się ku twarzy faceta… odwróciła oczy i zaczęła wdrapywać się na górę. Ale sama nie dawała rady. Chłopak chciał przysłużyć się damie, więc sięgnął ręką prosto do jej pośladków. Ale zanim pomyślał, co robi, Monika była już na górze. Przestraszył się, że panna da mu w twarz za to macanie, ale ona z gracją zajęła miejsce i zakryła uda połami jego brudnej od smaru koszuli flanelowej. Chyba nie przejęła się tym, że co zrobił. Czy była aż tak obmacana, że nie sprawiało jej to już różnicy? Przeraził się chłopak tego, że Monika niejedno łóżko wyleżała…
— Dzięki! Ale następnym razem nie łap mnie za tyłek, ok? — rzekła lekko urażona. W jej oczach dostrzegł wyraźny bunt przed tego typu postępowaniem z jej ciałem.
— Jasne! — ukłonił się i z ulgą poszedł po swoje rzeczy do warsztatu, żeby do domu traktorkiem pojechać.
4. Na własnych śmieciach zawsze najlepiej
Ponoć nie ocenia się książek po okładce, a ludzi po wyglądzie, a często pierwsze wrażenie nie przynosi wiarygodnej oceny… Ale Monika Sokołowska, czyli nasza Samantha, dokonała już pierwszej oceny wiejskiego mechanika, który traktorem przybył po nią niczym bohater. Pierwsze wrażenie wywarł na niej niezbyt przychylne — uznała go za nieśmiałego człowieczka, z którym nie można się dogadać. Pod tym względem bardziej wykazali się bracia, którzy pojechali z nią po auto. Ale gdy Monika zobaczyła, jak tych dwóch traktuje jej ukochane kabrio…
— Nie, stop! — krzyknęła stanowczo, kiedy przedni zderzak samochodu uderzył o krawędź głębokiego dziurska, w którym, jak się okazało, utknęło autko.
— Dzwoń po Gamonia — zadecydował Marek Prosiaczek, a dziewczyna odetchnęła. Może ten z garażu okaże się bardziej kumaty.
Piętnaście minut potem dostrzegła jadący w ich stronę traktor. Już wiedziała, kim jest kierowca. Rozpoznała go po czerwonej czapce z daszkiem, debilnie przekręconej na bok. Bała się, że Gamoń okaże się równie niezgrabny jak jego niesforna stylizacja modowa. Kto dzisiaj nosił tak czapkę?!
Przeprosiła w myślach Tadzika, kiedy bez najmniejszego problemu połączył linką holowniczą jej kabriolet z traktorem, i jeszcze pomógł jej wsiąść na górę. Ale ten trik z kamieniami pokazał jej, że chłopak ma głowę na karku.
Całkiem normalna pogawędka z tym obcym kolesiem, sprawiła, że się rozluźniła. Tylko ten szalony incydent z gumą i hamowaniem… Musiał być narwany, albo nie do końca normalny. Dopiero kiedy zasłonił ją swoją koszulą, gdy dziwnym trafem straciła kieckę zahaczając o sierp, doceniła jego skromną osobowość. Pal licho, jak to się stało, ale facet po prostu zasłonił ją własną koszulą. To nic, że kiedy ją ściągnęła w domu, miała na swoich różowych majtkach odciśniętą łapę kanałowego brudasa… Bo Tadzio nie umył rąk, zanim sięgnął ku jej pośladkowi, aby pomóc jej wsiąść na siedzenie traktora. Po licho jednak wsadzał jej dłoń pod koszulę, którą dopiero co przykrył jej obnażone biodra! Ogółem rzecz biorąc, Monika Sokołowska nie wiedziała, co ma myśleć o tym „gamoniu”. Jakoś tak zakodowało się jej w głowie to przezwisko, więc postanowiła go tak w myślach nazywać. Potem dopiero przypomniała sobie, że tak jej się sam przedstawił.
— Dziwne nazwisko… — myślała na głos, kiedy rozpakowywała się w sypialni. Dom był całkiem przyjemnie urządzony. Jej projektantka wnętrz zadbała o to, aby stary dom nabrał błysku i powabu, był funkcjonalny i ergonomiczny. — Ale czy ten koleś jest gamoniem… to się okaże!
Dopiero pod prysznicem przypomniała sobie o jego umięśnionych ramionach i torsie. Był na swój sposób atrakcyjny i męski. Potem przez jej myśli przemknął wydelikacony Aleks, w tym jego ślicznym, gładziutkim garniturku, z idealnie wymodelowaną czarną bródką i równie idealnie zrobionymi włosami. Bywał pociągający, ale wolała go, kiedy był w lekkim nieładzie, niż gdy spinał się, bo jakaś drobinka kurzu zabrudziła mu spodnie. Kiedy porównała w myślach tych dwóch, Gamoń od razu zyskał w jej oczach. Tylko ta twarz… Idealnie ogolona, duży, niezgrabny kinol, do tego jasna oprawa oczu. Wolała ciemną karnację i wyraźnie odcinające się na niej brązowe oczy oraz brwi. A jego oczy? Były całkiem pozbawione wyrazu, jakby szare.
Monika wyszła spod prysznica i przypomniała sobie bardzo ważną rzecz…
Zajechali traktorem aż pod sam jej dom, ale mechanik zaczął skręcać w stronę podwórka na plewo, a nie na prawo, jak mu powiedziała.
— To nie tu! — upomniała go.
— Ale ja tu mieszkam! — odparł zadowolony z siebie i wyszczerzył ku niej pakiet niezbyt prostych zębów.
— Aha… — odbąknęła. Zatem okazało się, że obcy mieszka za drogą, naprzeciwko domu, który kupiła. Nie wiedziała jeszcze, czy to dobrze czy źle.
Pomógł jej zejść na dół, potem zaniósł jej bagaże prosto pod drzwi, taki dumny z siebie, że aż chciało jej się z niego śmiać. Dlaczego on się tak napina!? To śmieszne! Potem przypomniała sobie, że zawsze wywiera takie działanie na facetów, i spuściła z tonu.
— Bardzo dziękuję… — zapomniała jego imienia, więc jej zdanie zawisło w połowie.
— Nie ma za co. Jak coś, to mieszkam po drugiej stronie! — odparł wesoło, ukłonił się, zdjąwszy czapkę i poszedł sobie. Chwilę potem widziała go z okna salonu, jak jedzie oddać traktor. Nie miał już na głowie czapki, ale za to na jego ustach widziała szeroki uśmiech.
— Dziwny facet — skwitowała go i poszła oglądać dom, który po raz pierwszy widziała na żywo.
Przyjemny salonik w stylu glamour, który uwielbiała; minimalistyczna, biała łazienka; ergonomicznie zaprojektowany korytarz z dużą ilością zielonych, pokaźnych roślin… Najbardziej pokochała jednak sypialnię w stylu skandynawskim, z wielkim, tapicerowanym łożem w kolorze pastelowego, szarawego błękitu. Mięciutki biały dywanik, zwiewne, cieniutkie firanki w oknach… Dodatki były nieinwazyjne, pasowały do biało-brązowej kolorystyki wnętrza. Tylko dziwnie nie pasowało jej tutaj duże, glamourowe lustro w kształcie prostokąta. Kiedy przypomniała sobie pokój swojego chłopaka, zrozumiała, czyj to był pomysł. Lubił patrzeć na nich w lustrze, kiedy się kochali.
Położyła się na śliskiej, białej pościeli i założyła ręce za głowę. Ubrana w ulubioną sukienkę letnią, poczuła się swobodnie i swojsko.
— W końcu na swoich śmieciach!
Tak, to był jej mały raj na ziemi, jej azyl. Zupełnie nie miała ochoty wpuszczać tutaj jakiegokolwiek faceta. Aleks wspominał, że będzie do niej wpadał, ale jej od dłuższego czasu chodziło po głowie, że on na siłę próbuje zrobić z siebie faceta, a tak naprawdę czuje się kobietą. Miał penisa i wyglądał jak facet, ale niektóre słowa i gesty były u niego nazbyt wydelikacone. Może zbyt surowo go oceniała, albo tak jak większość osób, szufladkowała facetów wrażliwych i delikatnych, zaliczając ich do gejów lub kobiet ukrytych w męskich ciałach. Monika oczywiście miała poznać prawdziwe oblicze swojego obecnego chłopaka, który był bardziej jej dobrym znajomym do łóżka, niż partnerem na całe życie… Jednak teraz głowę zaprzątnęło jej coś innego. Poczuła wyraźny skurcz w podbrzuszu, który mógł oznaczać tylko jedno: te dni.
— Podpaski — przypomniała sobie. Z nadzieją zaczęła przeszukiwać swoją torbę w poszukiwaniu tych niezbędnych każdej kobiecie środków higieny osobistej. Niestety, nie znalazła ich także w dużej torebce. — Ech! Muszę poszukać sklepu. Szkoda że nie zapytałam tego mechanika, gdzie tu jest jakiś kiosk czy coś w tym stylu.
Przypomniała sobie, że dał jej swój numer telefonu, zanim się rozstali. Bezczelnie kazał jej podać swój telefon, zapytał o PIN, który mu podała i zaczął grzebać w jej kontaktach. Była ciekawa, co zrobi. A on po prostu zapisał jej swój numer telefonu pod hasłem: Twój Osobisty Mechanik. Zaśmiała się wtedy, tak samo i teraz. Bo facet zostawił jej przy tym wpisie serduszko.
— Podrywacz jak z koziego tyłka klarnet — zażartowała. Nie działały na nią takie rzeczy, bo dużo napatrzyła się na takie rzeczy w mieście, kiedy chodziła ze znajomymi do klubu. Ale to było wieki temu. Przecież przestała tam chodzić i nie miała ochoty tam wracać.
Ubrała na nogi sandałki na płaskiej podeszwie, wzięła to ręki torebkę i założyła na głowę kapelusz słomkowy. Długa sukienka sięgała jej do kostek. Bez szpilek miała jakieś sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Wyszła z domu koło szesnastej, pewna tego, że znajdzie jeszcze otwarty sklepik. W mieście były otwarte nieraz do jedenastej w nocy, i to nawet w niedzielę. Dziś był piątek, koniec tygodnia. Postanowiła zapytać o sklep staruszki z chustką na głowie. Kobiecina ślimaczym tempem właśnie jechała rowerem w jej stronę.
— Przepraszam panią! Gdzie tu jest jakiś sklep albo kiosk? — zagadnęła zakłopotana.
Staruszka owszem, zatrzymała się i grzecznie odparła:
— Tam! — Wskazała palcem miejsce, skąd właśnie wyjechała. — Przy drodze, w podwórku. — Powiedziała, co wiedziała i pojechała. Monika zrozumiała, że sklepik jest całkiem blisko. Ruszyła więc poboczem przed siebie, bo chodnika to byś tam nie uświadczył, jak to na wsi zabitej dechami.
Drepciła w tych swoich sandałkach po poboczu, ale kamyczki wpadały jej pod stopy i sprawiały ból, więc weszła na gorący asfalt. Dziś tak mocno przez dzień przypiekało słońce, że asfalt topił się i stawał lepki. Strach pomyśleć, co stałoby się z białymi sandałkami Moniki, gdyby szła tamtędy jakieś dwie godziny temu! Tymczasem dotarła już do kolejnej z kapliczek stojących przy drodze i popatrzyła na zegarek. Minęło dziesięć minut od momentu, gdy wyszła z domu. Starsza kobieta powiedziała jej, że kiosk jest blisko. Musiała znów zapytać kogoś o drogę. Natrafiła na bawiących się na drodze chłopców. Było ich dwóch, urwisów z psem. Rzucali mu piłkę. Umorusane buźki i kolana świadczyły o tym, że dziewięciolatkowie świetnie bawili się na wakacjach.
— Chłopcy, gdzie tutaj jest sklep?
— Tam! — pokazał jej jeden z nich w stronę powrotną.
— Już tamtędy szłam. Musiałam coś przeoczyć — zafrasowała się.
Chłopcy pobiegli dalej, nawet nie zdążyła ich zapytać o kolejną wskazówkę. Zawróciła w stronę domów, tutaj było już szczere pole, a następne domy daleko przed nią. Poszła z powrotem, zdecydowana tym razem trafić do właściwego miejsca. Szła i szła, rozglądała się z nadzieją, że kiosk jest gdzieś bardziej w głębi osiedla, na jednej z uliczek, które mijała.
— Nie ma, no nie ma! — zaczęła się denerwować. Wkrótce znów doszła do swojego domu. Chciała znaleźć sklep sama, bez pomocy jakiegoś faceta typu mechanik Gamoń, ale w pewnym momencie nie wytrzymała i wyciągnęła telefon. Skoro już muszę, to wolę przez telefon! Odblokowała komórkę i z listy kontaktów wybrała świeżo wklikany wpis od Twojego Osobistego Mechanik.
— Halo? — odezwał się nieco zaspany głos.
— Cześć, tu Monika!
— O! Jak miło, że dzwonisz! — ożywił się.
— Słuchaj, gdzie tutaj jest sklep?
— Dwa domy stąd.
— A otwarty jeszcze?
— Hmm… dla obcych nie. Ale poczekaj…
Usłyszała wyraźnie klakson samochodu dochodzący ku niej od strony domu Gamoni. Obejrzała się i wkrótce dostrzegła wychodzącego z bramy Tadzia. Tym razem był ubrany w białą koszulkę i krótkie spodenki w kolorze czerwonym. Na nogach miał czarne trampki z białą podeszwą. I ta czapka z daszkiem zwróconym w bok! Miała ochotę ubrać mu ją prawidłowo! Tadzio przeszedł przez drogę i stanął obok niej. Okazał się być mężczyzną niewiele wyższym od niej, ale odkryła to dopiero teraz, po ubraniu butów bez obcasów. Na jego idealnie ogolonej twarzy nie było widać ani śladu warsztatowego brudu, ręce też miał czyste.
— Uszanowanie! — ściągnął czapkę i założył ją tak, jak trzeba. Ulżyło jej, że nie musiała tego robić za niego. — Proszę! Zaraz zaprowadzę. A jak zamknięte będzie, to mi sąsiadka otworzy na stówę!
Ulżyło jej, że w tym miejscu na końcu świata ma jakiegoś przewodnika, który jest w stanie jej pomóc. Kiedy tu jechała, obiecywała sobie, że poradzi sobie sama. Tymczasem ciągle potrzebowała pomocy! Zawsze tak było. Kiedy coś jej nie szło, zawsze zjawiał się jakiś facet, który ratował ją z opałów. I nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie to, że zaraz potem chciał się z nią umawiać — nie tylko na kawę.
Powróćmy jednak do wrażeń Moniki. Szła z obcym facetem u boku, pewna tego, że tym razem trafi do celu. On milczał, jej nie chciało się gadać, bo bolał ją brzuch. Miała już serdecznie dosyć drepcenia po tym asfalcie. Dwie minuty później sąsiadka Gamonia specjalnie dla niej otwierała sklep. Jak się okazało, było to dolne piętro domu jednorodzinnego, z tym, że wejście było z tyłu budynku.
— Nic dziwnego, że pani nie mogła znaleźć — tłumaczyła jej ekspedientka, pięćdziesięcioletnia kobieta, która dopiero co od robienia gołąbków się oderwała. Czuć od niej było gotowaną kapustą i pomidorami, a na jej białym fartuszku widać było czerwone smugi i kropki po robieniu sosu.
Tadzio stał obok niej, przy ladzie, i oglądał smakowicie wyglądające batoniki. Ostatecznie jednak nie wziął ani jednego z nich, udał się za to do lodówki z piwem.
— W czym mogę pani pomóc? — zapytała pani Małgosia, kobieta uśmiechnięta zawsze od ucha do ucha.
Skrępowana Monika, która po raz pierwszy była w sklepie, gdzie towar podaje sprzedawca, nachyliła się ku niej i szepnęła:
— Podpaski.
— Ahaaa — pokiwała głową kobiecina i sięgnęła pod ladę. — Mam tylko te. Poradzi sobie pani? Bo jak nie, to mogę odsprzedać większe. Mam w domu na górze.
Miała przed sobą paczkę najcieńszych podpasek, które zdecydowanie nie spełniały jej kryteriów. Były bez skrzydełek, w dodatku za krótkie! Tadzio podszedł do lady z dwiema butelkami piwa.
— I jak tam? Mamy to, czego potrzebujesz? — zapytał Gamoń, a ona spłonęła rumieńcem. Jak miała teraz przy nim wytłumaczyć tej pani, dlaczego odrzuca jej towar? Prędko wybrnęła jednak z sytuacji.
— To ja jednak odkupię.
— Dobrze. Poczekaj, złociutka, zaraz będę — i prędko wyszła drzwiami, które prowadziły prosto do jej mieszkania. Na ladzie jednak została paczka podpasek, których Monika nie chciała. Dziewczyna wstydziła się, że ten obcy facet teraz wie, że spodziewa się tych dni. Ale on nie powiedział ani słowa, tylko postawił dwie butelki na ladzie i włożył ręce do kieszeni. Jakby tego było mało, zaczął gwizdać. Był zakłopotany równie mocno, co ona. Tylko czym? Kilka razy przyłapała go na tym, jak patrzy na jej piersi i usta. Dobrze to znała. Ale ani kroku w przód ku niej nie zrobił. Stał dwa metry od niej. W pewnym momencie znów przekręcił sobie czapkę z daszkiem na bok. Miała mu właśnie wytłumaczyć, dlaczego wygląda to idiotycznie, gdy powróciła pani Małgosia.
— Proszę, złociutka — podała jej zapakowane w reklamówkę podpaski. Zajrzała do środka, żeby przekonać się, ile ich tam jest. Były dokładnie dwie paczki, grubych i długich podpasek.
— Dziękuję, ile się należy?
— A nic — machnęła ręką. — Ja już nie mam, a zostały mi jeszcze po ostatnim… — ugryzła się w język. Zrozumiały się bez słów.
— To ja jeszcze wezmę te batoniki i gumę do żucia — wymyśliła na poczekaniu, żeby jednak dać zarobić swojej dobrodziejce.
Pani Małgosia podliczyła towar na kalkulatorze i zapisała wszystko na kartce. Monika zapłaciła i przyszła kolej na Tadzika.
— Co to, kawaler? — żartowała sąsiadka. — W końcu sobie znalazłeś dziewczynę jak się patrzy!
Monika w pierwszym momencie nie zrozumiała, że chodzi o nią. Tadek podrapał się po głowie zakłopotany.
— Eee… — nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
— Dziesięć złotych — powiedziała ekspedientka i puściła do niego oczko. Zapłacił jej. — Ale dziewczynę to lepiej weź kiedy na lody, a nie na piwo, bo to raczej chłopski napój — wyraziła jasno swoje zdanie.
Monika popatrzyła na Gamonia i na sprzedawczynię. Dlaczego pomyślała sobie, że ten mechanik jest jej facetem?!
— Weź panience reklamówkę! A nie żeby sama niosła! — Pokiwała na niego głową. — Ej, z tymi kawalerami dzisiaj. Obyś go złociutka naprostowała, bo to jakieś takie niedorobione!
Monice kompletnie odebrało mowę. Tadzio wziął od niej reklamówkę, wsadził piwa pod pachę i wyparzył ze sklepiku jakby go kto gonił.
— To nie jest mój chłopak — sprostowała Monika.
— Nie? Oj, jaka szkoda. Bo to taki fajny chłopak jest. Robotny, ojcem się opiekuje, co to bez nóg na wózku siedzi. Matki już nie ma, braci i sióstr też nie ma. Tylko tego ojca ma i wujka dalekiego, co u niego robi — opowiadała, a Monice dziwnie przez ucho do serca wpadały te informacje. — Żeby tak jaką dziewczynę miał, co by pomogła. Ech! Ale tu to są same kawalery, a panny wolą takich nie stąd. No nic! Uciekam do gołąbków, bo mnie mój zaraz ochrzani, że nie robię, a on strasznie lubi! Tu co drugi za gołąbki by się pokroić dał! He, he!
— Dziękuję, do widzenia! — powiedziała Monika i odwróciła się ku drzwiom. Kiedy wyszła na zewnątrz i skierowała się ku drodze, zobaczyła stojącego na asfalcie Gamonia. Właśnie pił piwo. Wessał się w nie, jakby od dawna niczego nie pił. Przystanęła na moment i zawiesiła oko na jego bicepsie. Potem przypomniała sobie to, czego się o nim dowiedziała. W jej sercu zrodził się podziw dla tego niezbyt udanego kawalera. Sam zajmował się domem, chorym ojcem i jeszcze pracował. Dlaczego żadna z tutejszych panienek nie chciała z nim być? Potrzebował pomocy.
Podeszła do niego i rzekła:
— Dziękuję, gdyby nie ty…
— Daj spokój, trzeba sąsiadom pomagać. — Uśmiechnął się i zaczęli razem iść w stronę swoich domów.
— Jak mogę ci się odwdzięczyć?
— Nie trzeba!
— Lubisz gołąbki?
— Dlaczego pytasz? — popatrzył na nią zdumiony.
— Bo ponoć wszyscy faceci tutaj daliby się pokroić za gołąbki — zaśmiała się.
— A no, lubię. Tylko nie mam czasu i cierpliwości. Ojciec lubi, ale on sobie nie radzi beze mnie, to sam nie zrobi.
— W takim razie wiszę ci gołąbki!
Gamoń zaśmiał się serdecznie, choć głupkowato. W ogóle jakiś taki cały był „niedorobiony”. Tylko ta jego historia tak jej w sercu utkwiła, że sympatią do niego zapałała. Nie wiedziała tylko, jak się nazywał, bo zapomniała.
— Wiesz, głupio mi tak teraz o to pytać… — zagadnęła, kiedy stali już przy furtce do jej posesji — ale zapomniałam, jak masz na imię.
— Tadek! Ale mówią na mnie Gamoń, bo takie mam nazwisko.
— Czyli Tadeusz — poprawiła go.
— No.
— Będę ci mówić po imieniu, bo to tak nieładnie, żeby…
— Spoko, ja się nie obrażam na Prosiaczki, że tak do mnie mówią. Wiem, że to z żartów tak…
— Każdy zasługuje na szacunek — odparła i pomyślała: Nawet jeśli jest tylko mechanikiem i ma na nazwisko Gamoń.
Zapanowała między nimi chwilowa cisza, potem Tadzio rzekł:
— Jakby co, to dzwoń albo wpadaj. Jestem do usług! — Ukłonił się, zdjąwszy czapkę na moment. Znów miał ją założoną daszkiem w bok. Miała ochotę zwrócić mu uwagę, ale ostatecznie olała to. Niech sobie nosi jak chce, jest wolnym człowiekiem.
— Dziękuję, mam nadzieję, że dam sobie radę sama — odparła. — Cześć! — Odwróciła się i zaczęła iść w stronę drzwi. Obejrzała się za siebie i dostrzegła wzrok, który ten trzydziestolatek ku niej kierował. Jak to facet, zawsze patrzy się na tyłek! Ale kiedy ich oczy spotkały się na chwilę dłużej, dostrzegła w nich coś więcej niż pożądanie. Jego spojrzenie było miękkie, jakby rozmarzone. To było całkiem inne spojrzenie, jeszcze żaden facet tak na nią nie patrzył. Ale to nie mogło być możliwe, żeby się w niej zakochał — przecież dopiero co się poznali. Pomachała mu, zanim zamknęła drzwi. Odmachał i z uśmiechem na twarzy odwrócił się stronę drogi. Wyjrzała na niego przez szybę w drzwiach. Dopiero kiedy przeszedł przez drogę i znikł jej z pola widzenia, odwróciła się i poszła na górę.
— A zatem muszę nauczyć się gotować gołąbki! — powiedziała ochoczo. Chciała jakoś odwdzięczyć się Tadziowi, zwłaszcza, że jego historia siadła jej mocno na sercu. — Tylko że ja nie umiem gotować!
5. Pierwsze niedoróbki trzeba szybko naprawić
Jak z nieba spadł mu ten telefon od niej! Po pracy zjadł z ojcem wczorajszą zupę, kupioną zresztą w sklepie, w Kłopotach Górnych, i poszedł do swojego małego autka. Uwielbiał swojego garbusika w kolorze żółtym! Cała okolica zazdrościła mu tej zabytkowej perełki, która świeciła się jak psu… oczy w słoneczny, upalny dzionek. Tatko sobie uciął popołudniową drzemkę, więc Tadzio postanowił skorzystać z okazji i nacieszyć się swoim cackiem. A nuż uda mi się ją zobaczyć! — pomyślał o swojej wymarzonej Samancie. Wprost nie mógł uwierzyć, że taki cud wyrósł mu za drogą i mieszka kilka metrów od niego! To nie mógł być przypadek, to musiało być przeznaczenie! Rozanielony wsiadł do swojej bryki, zaparkowanej na trawniku przed werandą, i wyjechał nią przed dom. Ustawił samochód tak, aby w lusterku wstecznym widzieć dom Moniki i jej furtkę. Wziął nawet z sobą małą lornetkę, aby móc podejrzeć ukochaną w oknach. Nie miał zamiaru jej podglądać ciągle, chciał tylko sprawdzić, czy nie śni! Takie szczęście na wyciągnięcie ręki!
— No dobra, ale ona ma faceta — burknął pod nosem, niezadowolony. Pomyślał sobie, że to pewnie jeden z tych „zagramanicznych”, któremu kijem do nosa nie sposób dosięgnąć.
Włączył cicho muzykę w radyjku i odwrócił się, aby przez ramię zerknąć do okien domu za drogą.
— Kuuu-piłek lornetkę, by pooo-dglądać Bernadetkę, a-le w oknach żaluzje mo… zasłonięte… — zaśpiewał sobie słowa znanego hitu sprzed lat. Nobla temu, kto wymyślił ten tekst, tak adekwatny do tak życiowej sytuacji, w której znalazł się Tadeusz Gamoń. Ale chłopak w tej chwili był wdzięczny jedynie architektowi, który żaluzji nie umieścił w oknach domu! W ogólnie mało było tam firanek, a jak już to jakieś dziwnie krótkie! Domyślił się, że to taka nowoczesna moda, żeby móc ludzi z domów podczas zimowej pandemii podglądać, zamiast tylko w pudło z obrazkami się gapić. W oknie na piętrze zobaczył swoją blond piękność, ubraną w białą, zwiewną sukienkę w duże wzory kwiatów.
— Jest mój Anioł! — ucieszył się i zatarł ręce. Potem położył lornetkę na siedzeniu, pochylił do tyłu oparcie fotela i splótł ręce na piersi, żeby się zdrzemnąć. Jakby tego było mało, zsunął sobie na oczy czapkę z daszkiem, z którą nie rozstawał się w upalne dni. Wyłączył jeszcze muzykę, która stała się trochę zbyt krzykliwa i zamknął oczy…
Z drzemki wyrwał go dźwięk telefonu. Najpierw się zdenerwował, ale zaledwie na tyle, na ile potrafi to zrobić facet z lekka flegmatyczny. Odetchnął i odebrał, aby nie pożałować tej decyzji. To jego Monisia właśnie do niego dzwoniła! Bez wahania wyszedł z auta i pognał, aby jej pomóc odnaleźć sklep. Wszyscy nowi mieli z tym problem, a już najwięcej wypoczywający w domkach nad wodą wczasowicze…
Myślał, że będą rozmawiać po drodze, ale jemu nagle języka w gębie zabrało. Jakaś taka trema go wzięła, jak dowiedział się, że dziewczyna ma chłopaka. Musiał blado wypadać na jego tle. Pewnie był po studiach, a nie po technikum mechanicznym, tak jak on. Dziewczyna pewnie też uczona, wyglądała na bardzo mądrą, być może nawet znacznie mądrzejszą niż Tadzio. Jakoś tak nie wiedział, co ma zagadać, więc zaprowadził ją do sklepu, a potem skupił się już tylko na obserwacji. Miała do załatwienia jakieś swoje babskie sprawy, więc oddalił się do lodówki z piwem, żeby od tak, dla niepoznaki co kupić. Podszedł z butelkami do lady i pojął o co chodzi. Podpaski.
Laska była skrępowana, on nic nie mówił tylko grzecznie czekał. Ale jak Małgośka ze sklepu zaczęła paplać te głupoty na jego temat, to mu się tak wstyd zrobiło, że dał nogę. Zaraz się zajął piciem piwa, żeby odwagi całkiem nie stracić przy Samancie. Jak się potem okazało, dziewczyna całkiem ok, nie komentowała gadania Małgośki Palczakowej, tylko obiecała mu gołąbki, które uwielbiał! Do tego stopnia zaskarbiła sobie jego wdzięczność, że ciężko było mu się z nią rozstać po tym krótkim spacerze. I jeszcze mu tak fajnie pomachała na do widzenia.
Teraz dopiero zaczął czuć tak naprawdę to, że jest zakochany. Nagle miłość czysto platoniczna nabrała wyraźnych kształtów kobiecej sylwetki. Miał przed sobą żywą istotę, a nie gazetę, i ta trójwymiarowa, seksowna kobitka podobała się mu znacznie bardziej niż ta z okładki gazety. Pachniała tak pięknie, i tak fajnie się uśmiechała do niego, i była miła.
— Zakochałem się na zabój! — powiedział, kiedy wsiadł znów do samochodu. Tak się do niej spieszył, że dopiero teraz zorientował się, że zostawił swojego garbusika z otwartymi szeroko drzwiami, w dodatku z otwartym schowkiem, gdzie spoczywały jego dokumenty.
— Jasny pieron! A jakby tak złodziej przyszedł?! Musisz się Tadzio pilnować! — łajał zabawnie samego siebie. Ale to zdenerwowanie szybko przeszło znów w zachwyty nad urodą panny Moniki Sokołowskiej. Nie musiała mu przypominać swojego imienia i nazwiska. Tak jak on jej. Troszkę go to zabolało, że nie zapamiętała tego za pierwszym razem, gdy się jej przedstawił, ale zaraz potem jej wybaczył z całego serca. Znalazł na liście połączeń jej numer i podpisał go tak, żeby tylko on wiedział, kim była właścicielka numeru:
— S — A—M — A—N — T—H — A — przeliterował, wpisując do książki jej imię. Nie myślał wtedy o konsekwencjach, jakie mogło pociągnąć za sobą wpisanie tego imienia do listy swoich bliskich kontaktów. Bowiem Gamoń bardzo pragnął, żeby dziewczyna stała się jedną z najbliższych mu osób. Potem przypomniał sobie o jej chłopaku.
— Pomarzyć ludzka rzecz — westchnął i uśmiechnął się. Założył za głowę ręce i zaczął nucić piosenkę o Bernadetce.
Ojciec Tadzika miał na imię Jan. Ten sześćdziesięcioletni inwalida, jako dwudziestolatek zakochał się w Marysi, swojej nieżyjącej już żonie. Pobrali się młodo, ale Marysia długo nie mogła zajść w ciążę. Kiedy pojawił się Tadeusz, oboje uznali to za cud dany im z Nieba, zwłaszcza, że pani Gamoniowa zaszła w ciążę po odwiedzeniu pewnego sanktuarium słynącego z cudów. Tadeusz miał osiemnaście lat, kiedy mama zachorowała na raka i umarła. Trudne to było wydarzenie dla jednego i drugiego. Przez pewien czas matkowała im siostra ojca, ale ona przecież miała swoje życie, więc nie mogła pozostać z nimi na stałe. Po roku odwiedzania osieroconych krewnych zdecydowała, że radzą sobie na tyle, że nie musi ich tak często odwiedzać. Jan załamał się po śmierci żony na długie lata. To Tadeusz musiał brać się z życiem za bary. Jak tylko skończył szkołę, prędko dostał pracę u dalekiego krewnego w warsztacie samochodowym. Gamoń senior zachorował na cukrzycę i chirurg musiał obciąć mu nogi. Od pięciu lat uczył się życia po raz kolejny. Gdyby nie syn — na którego patrzył z podziwem, że się mu taka latorośl udała chociaż jedna — nie poradziłby sobie sam.
— Ożeń że się, synuś — powtarzał mu wielokrotnie, ale chłopaka jakby nic nie brało. Trapił się tatko, że chłopak może inne upodobania ma — nie gustuje w kobietach. Ale kilka razy znalazł schowaną w łazience gazetę z gołymi laskami, więc ojcu ulżyło. Może i jakie wnuki jeszcze kiedy będą. — cieszył się potajemnie w swoim męskim, stroskanym sercu. Nic mu się w życiu nie udało, tylko żona i syn. Dom po rodzicach się sypał, to go Tadziu po trochu remontował. Kupił sobie chłopina małego garbusika, to nim do miasta do lekarza jeździł i chorego tatę woził. Dobrego miał syna pan Jan Gamoń. Obydwaj nie byli może zbyt piękni, a starszemu już dawno wielka łysina się zrobiła, ale za to obydwaj byli zaradni.
Dom Gamoniów był parterowy z poddaszem. Rzecz jasna górę zajmował Tadzio. Miał tam swoje małe królestwo: duży pokój, który pomieściłby dwie dorosłe osoby i dziecko. Tak sobie Jan myślał, że jakby przyszło co do czego, to będą się mieli młodzi gdzie podziać, bo jemu to na piętro na rękach nie chciałoby się wchodzić. Syn pilnował, żeby ćwiczył ręce, żeby trochę bardziej samodzielny był i nieraz pakowali razem hantelkami. Ale tatko był do ruchu leniwy. Kochał swoje programy o samochodach, książki science-fiction i zimne piwo bezalkoholowe. Nic mu więcej w życiu nie pozostało, jak tylko czekać na wnuka i na swoją kolej w drodze do Nieba. Bo Gamoń senior bardzo pobożnym człowiekiem był i żadnej niedzieli w kościele nie przepuścił. Do samego ołtarza się kazał zawsze synowi podwieźć, żeby bliżej Boga być. A że był niepełnosprawny, to ludzie mu zawsze miejsca ustępowali.
I tak sobie żyli ci dwaj panowie w spokoju i harmonii. Syn wspierał ojca finansowo i fizycznie, tato zaś wspierał syna na duchu i dopingował do znalezienia lepszego miejsca w życiu, ale przede wszystkim do odnalezienia tej właściwej kobiety. Trzydziestolatek za to dobrze wiedział, jaki typ kobiety się mu podobał. To znaczy wiedział do wczoraj, jeszcze dziś rano i po południu wiedział, że chciałby taką z wielkimi piersiami i pupą, żeby była wymalowana i seksowna. Pewna siebie, zadbana żyleta, która wie, czego chce! Przewodniczka w świecie erotyki i inspiratorka seksualnych wizji…
Ale kiedy poznał prawdziwą Samanthę, nie taką zrobioną w „szopie”, jego wizja uległa odmianie. Bo nie dość, że jej biust i pupa nie były tak ogromne, jak mu się wydawało na zdjęciach, to jeszcze nie była taka żyletowata i super zaradna. Może właśnie dlatego serce Tadzia zaczęło przy niej bić w takt autentycznego uczucia, ale zanim nasz główny bohater do tego dojdzie, minie jeszcze trochę czasu. Na razie, korzystając z okazji, że jest ciemno, a okna sąsiadki z naprzeciwka nie posiadają piosenkowych żaluzji czy choćby zasłon, zgasił światło, przyczaił się na krzesełku pod oknem i siup! Lornetkę do oczu kładzie! Kiedy tylko zobaczył ją w oknie, od razu ściągnął z siebie koszulkę. Gorąco miał chłopak na poddaszu, a ciało rozgrzało się mu jeszcze mocniej, kiedy swoją ukochaną zobaczył.
Tylko jeszcze ten jeden raz! — obiecywał sobie i swojemu kłującemu do żywego sumieniu. Podpowiadało mu ono, że nieładnie tak podglądać dziewczynę przez lornetkę, zwłaszcza w jej sypialni. Miał przed sobą jej własną, osobistą przestrzeń, mógł sprawdzić, jak zachowuje się na osobności, czy do siebie mówi, jakie robi minki, kiedy jest z siebie zadowolona lub wręcz przeciwnie. Ale męskie fantazje podświadomie kazały mu szukać Moniki w bardziej intymnych momentach…
W sypialni była tylko na chwilę — widział ją w świetle lampki nocnej, jak ubierała sweterek. Potem światło zgasło i…
— Co ona tam tak ciemno ma!?
Nie mógł się doczekać, aż znów ujrzy ją przez okno. Musiała iść do łazienki, albo do salonu schodzi. W końcu się doczekał. Zobaczył, ale nie rozświetlony żyrandolem salon tylko…
— Świeczki?! — zdziwił się. — Prądu nie ma, czy ki pieron?!
Dawaj zbliżać na lornetce, co ona tam robi. Widział, jak dziewczyna stawia na stole trójramienny świecznik, przystawia do stołu krzesło i wchodzi na blat.
— Żarówka jej zgasła — domyślił się. Pewnie zaraz będzie światło, to zobaczy, co będzie robiła. Może jaki film chce oglądać?
Ale Monika stała na stole i stała, wciąż coś majstrując z lampą na suficie. Widział, że jest zdenerwowana, i to coraz bardziej. Potem nagle stały się dwie rzeczy jedna po drugiej: najpierw spadło jej z rąk coś małego, a chwilę potem dziewczyna zachwiała się i spadła!
— Jasny pieron! — jęknął przerażony Tadzio. — Spadła!
Tego już serce zakochanego mężczyzny nie wytrzymało. Porzucił lornetkę i dawaj po schodach lecieć. Złapał za stojącą na parapecie, przy wyjściu latarkę. Potem szybko przeleciał przez drogę i do drzwi sąsiadki. Na szczęście nie było zamknięte! Wbiegł susami na górę, a potem prosto do salonu. Dziewczynina leżała biedna na podłodze, nieprzytomna. Przypadł do niej, ujął za ramiona i odwrócił przodem ku górze. Miał teraz biedulkę w swoich ramionach. Na głowie nabiła sobie guza.
— Moniko! — powiedział do niej. — Moniko! Obudź się! — Klepał ją delikatnie po policzku. Nie reagowała. Wziął ją na ręce i położył na sofie. Miał chłopak głowę na karku. Odnalazł kuchnię i potrzebny mu do cucenia panny ocet. Potem wziął jeszcze ścierkę i zmoczył ją zimną wodą. Poleciał prędko do omdlałej niewiasty. Położył jej na głowie zimny kompres i usiadł na skraju sofy. Uniósł jej głowę lekko ku górze. Jedną ręką odkręcił korek z octu i przystawił pod jej nos. Ten smród umarłego by z grobu wywołał! — pomyślał Tadzio. Wkrótce dziewczyna zaczęła się krzywić i marudzić. Dotąd podsuwał jej ocet pod nos, póki nie otworzyła oczu.
— Co to? Co tak śmierdzi? Fuj! — mamrotała.
— Wybacz, musiałem…
— A co ty tutaj robisz?! — oburzyła się. Była zdezorientowana.
— Widziałem jak… — ugryzł się w język. Zaraz wyjdzie na jaw, że ją przez lornetkę obserwuję! Ale wpadka!
— Widziałeś?
— Jak spadłaś.
— Przez okno widziałeś? — dziwiła się.
— Tak.
— Podglądałeś mnie! — oburzyła się jeszcze bardziej. Zaczęła gramolić się do siadu, ale nagle poczuła ból głowy.
— Guza sobie nabiłaś. Przyłożyłem ci okład.
— Widzę! — warknęła.
— Przepraszam.
Dziewczyna w końcu zmiękła i przestała się srożyć.
— Żarówkę chciałam założyć. Jak zaczęło się ściemniać, okazało się, że nie mam w domu założonych żarówek. Cudem udało mi się znaleźć jedną w szafce kuchennej.
— Trzeba było do mnie zadzwonić, to bym przyszedł i założył. Nie spadłabyś.
— Och, chciałam sobie poradzić sama! — burknęła poirytowana.
— To żaden wstyd, prosić kogo o pomoc.
— Wiem… — powiedziała jak nadąsana dziewczynka. — To co? Pomożesz mi?
— Jasne! — Wstał, gotów do drogi. — Piernikiem polecę po żarówki i sam założę. A ty się panna nie ruszaj mi stąd! — przykazał jej. I zaczął kierować się do drzwi.
— Latarka! — krzyknęła. — Bo jeszcze spadniesz ze schodów!
Zawrócił i odważnie choć śmiesznie rzekł:
— Prawdziwy żołnierz ciemności się nie boi! Dam radę!
— W wojsku byłeś? — zdziwiła się.
— Tak się tylko mówi.
— Aha. — Uśmiechnęła się krzywo i sięgnęła do swojej poobijanej głowy. Widać było, że mocno się w tą swoją śliczną główkę huknęła.
— Lecę!
Po chwili już go nie było.
***
Jak się wkrótce okazało, cudowny projekt architekta posiadał niedoróbki. Może nie sam pomysł, co jego wykonanie „pod klucz”. Monika nie znalazła w kuchni pod zlewem zamówionych przez nią filtrów wody. Nie było także ręczników i zasłon. Ale kiedy nadszedł zmrok, okazało się, że w domu nie ma żarówek! Jedynym źródłem światła był jej telefon komórkowy, romantyczne świeczki, które kupiła sobie na wieczór w domowym SPA oraz LEDowa lampka nocna.
— Ale niedoróbka! Jak tak można?! Przecież zapłaciłam! — denerwowała się, przeszukując szafki w kuchni, w poszukiwaniu żarówek. — Przecież gdzieś tu muszą być!
Jak się szybko okazało, żarówek nie było w żadnym z kloszy lamp w całym domu. Po długich poszukiwaniach w końcu znalazła jedną w piwnicy, ale wtedy nagle zrobiło się jej zimno. Poszła po sweterek i powróciła do salonu, gdzie chciała spędzić resztę wieczoru, oglądając telewizor. Nie lubiła ciemności, zawsze spała przy włączonej lampce nocnej. Powróciła do salonu i bez wahania zaczęła wchodzić na stół.
W pewnym momencie w domu na dole coś tak skrzypnęło, że zamarła. Strach przed pozostawaniem w starym, choć odnowionym domostwie wielopokoleniowym, przywołał w jej wyobraźni potencjalne nawiedzenie jej mieszkania przez duchy. Serce zaczęło jej bić szybciej. Drżącymi dłońmi zaczęła trafiać do celu, żeby szybko zapalić lampę na suficie. Ale skrzypienie ponowiło się, tylko że tym razem bliżej! Nie pomyślała, że może mieć w domu przeciąg, i że to wiatr, a nie duchy, daje się jej we znaki. Coś trzasnęło na korytarzu. Żarówka wypadła jej z rąk, potem sama straciła równowagę i upadła…
Obudziła się, a nad nią był jakiś obcy facet. Po głosie poznała, że to Tadek Gamoń. Co on tu, do licha, robi?! — zdenerwowała się. Już nawet chwili spokoju mieć nie mogę?! Potem przypomniała sobie, co zaszło. Wstyd było jej przyznawać się przed sąsiadem, że się bała i to było powodem wypadku. Tadek zaofiarował jej pomoc, którą z ulgą przyjęła. I ta gadka o żołnierzu — wiedziała, że to stary bajer, na który chłopcy czasem podrywali mało kumate panienki. Olała to. Zostawił jej latarkę, i dobrze, bo kiedy została sama, światła trójramiennego świecznika nagle zgasły wszystkie na raz. Poczuła znajomy strach, że nie jest w tym domu sama. Gęsia skórka i uczucie, że włosy stają jej dęba — była przerażona! Nagle przypomniała sobie, że kiedyś za młodu, chodziła do kościoła z rodzicami. Przeżegnała się i zaczęła odmawiać OJCZE NASZ. To dodało jej odrobinę spokoju. Kiedy skończyła, odetchnęła. Lęk rozproszył się.
Gamoń wrócił jakieś pięć minut później. Miał w rękach drugą latarkę, zaś w drugiej trzymał tajemniczą reklamówkę.
— Jestem! Zaraz się tym zajmę! — orzekł ochoczo.
Niechże już robi, co chce, byle bym miała światło w domu!
Wyciągnął z reklamówki pudełeczka, w których znajdowały się żarówki. Dopiero teraz zauważyła, że chłopak nie ma na sobie koszulki. Co mu tak gorąco!? — zaśmiała się do swoich myśli. Ręce miał całkiem sobie, klatę trochę gorszą, nie to co jej chłopak. On miał mięśnie jakby od linijki wymierzone!
Myślała, że zaraz wejdzie na jej nowiuśki stół swoimi ubłoconymi, starymi adidasami, ale nie! Odsunął zręcznie stół, podniósł go i odstawił kawałek dalej, potem przysunął sobie krzesełko i wszedł na nie. Przymknęła na to oko. Niech robi swoje. Potem je wytrę. Zaczął chłopina wkręcać żarówkę. Poszło mu sprawnie.
— Możesz zaświecić? Sprawdzimy, czy działa. Mam tych żarówek sporo po domu, plączą się, ale nie wiem, które dobre… — tłumaczył się głupio. Przecież każdy wiedział, że jak drucik przerwany, to żarówka do wyrzucenia. Wstała i nacisnęła na kontakt przy drzwiach. Stała się jasność. Monika odetchnęła z ulgą.
— Jest! — pokazał jej kciuk skierowany do góry. Był z siebie bardzo zadowolony. Jej oczom ukazały się jego bawełniane, zielone spodenki i brzydota butów. Tego już nawet nie można było nazwać adidasami! Bowiem chłopak uczynił z nich klapki. Tył buta miały doszczętnie zniszczone, przygniecione do podeszwy. Przewróciła tylko oczami na widok tego modowego niechlujstwa, ale nie rzekła ani słowa. Facet uratował jej życie. Znowu!
— Teraz gdzie jeszcze? — zapytał.
— Co?
— Gdzie jeszcze chcesz te żarówki?
Jej oczom ukazał się stolik, a na jego blacie kolejnych dziesięć żarówek. Nie wszystkie miały pudełka.
— Czy ty przypadkiem nie wykręciłeś tych żarówek zzz…
Gamoń podrapał się po głowie, głupkowato się uśmiechnął i odparł:
— Pozbierałem po domu. Ale nie bój nic! Tata wcześnie idzie spać, a mnie lampka nocna wystarczy.
To poświęcenie nie mieściło jej się w głowie. Nie dość, że przyniósł jej swoje żarówki, pozbawił się źródła światła, to jeszcze nie bał się ciemności. Niechcący poczuła dla niego podziw.
— Odkupię ci — obiecała. — Tylko chyba dopiero po weekendzie, bo tutaj chyba nie ma takich rzeczy?
— A no, nie ma. Przez internety zamawiam albo w Górnych…
— Aha.
Tadzio zszedł z krzesła, gotów do dalszej pracy.
— Zakładać?
— Tak.
— No to do dzieła!
Wziął z sobą dwie kolejne żarówki, a ona zaprowadziła go do łazienki.
— Wiesz co? — odezwała się. — Jak sobie tak tutaj już pracujesz, to może chociaż herbaty ci zrobię?
— Chętnie!
Wymienili się uśmiechami. Monika poszła do kuchni, najpierw jednak wzięła jedną z latarek Tadzika, żeby sobie przyświecić. Nalała wody do czajnika i włączyła grzanie. Ustawiła na blacie dwa kubki i odszukała w półce herbatę ekspresową.
Kurczę, a mój facet to nawet żarówki nie umie wkręcić do żyrandola. Zawsze ktoś za niego to robi. — pomyślała Monika. Pod tym względem Tadzio prezentował się korzystniej. Muszę mu te gołąbki ugotować i następnym razem przywieźć.
Sam na sam z jej prywatnymi rzeczami — w łazience, gdzie się rozbierała i myła! Tadek myślał, że oszaleje z podniecenia! Zwłaszcza gdy zobaczył wiszący na haczyku koronkowy, biały staniczek. Chciał przyjrzeć się także innym jej rzeczom, więc szybko wkręcił żarówkę nad lustrem. Ukazała się mu leżąca obok umywalki kosmetyczka — zaraz po torebce najgłębsza i najbardziej enigmatyczna przestrzeń, w której kobiety trzymały swoje skarby. Pominąwszy myślenie o „skarbach” damskich innej natury, wsadził swoje łapska do niewielkiej kosmetyczki Moniki i zaczął przeglądać jej zawartość…
— Waciki, patyczki do uszu, krem pod oczy, puder… — rozpoznawał jedne po drugich bibeloty. Drzwi od łazienki były zamknięte, więc nie obawiał się, że jego platoniczna miłość przyłapie go na tym niezbyt eleganckim zachowaniu. Czego właściwie szukał? Nie wiedział. Dopiero kiedy zwrócił swoje ciekawskie oczy na półeczkę przed lustrem, w którym odbijała się jego pełna ekscytacji facjata, dostrzegł coś, co mogło pomóc mu zrozumieć damę serca. Stał tam niewielki, smukły, czarny flakonik perfum. Dawaj łapska do tych perfum i wąchać jak maniak! Tak, pachniało nią! Tadzikowi aż w głowie się zakręciło z nadmiaru emocji… Wtem odezwało się pukanie do drzwi, które wyrwało go z transu. Facet aż podskoczył przestraszony, a flakonik o mało co nie wypadł mu z rąk.
— Ej! Żyjesz tam?! — zapytał znajomy głos.
— Jaaa… jaaa… — zająknął się, nie wiedząc co ma powiedzieć na swoją obronę.
— Robisz coś? Herbatę zrobiłam!
— Robię! — podchwycił szybko i zbliżył się do muszli klozetowej pozbawionej podstawy, jak się mu zdawało. Kibelek unosił się ponad podłogą, jakiś lewitacyjnie wczepiony w ścianę. Podniósł deskę i rozejrzał się w poszukiwaniu spłuczki. Za nic nie mógł jej jednak znaleźć…
— Jeśli masz problem ze spłukaniem — mówiła Monika z drugiej strony drzwi — to wystarczy, że przesuniesz ręką nad zbiornikiem z wodą. To jest na fotokomórkę, żeby nie trzeba było dotykać.
Tadzik prędko wykonał ten gest, a woda zaczęła spływać do środka muszli, zabierając z sobą widmo-kupkę rurami prosto do kanalizacji. Potem Tadzik udał, że myje ręce — kran działał tak samo jak spłuczka. Nie odnalazł żadnego ręcznika…
— Przyjdź do kuchni, czekam z herbatą! — powiedziała zniecierpliwiona dziewczyna i poszła sobie.
Odetchnął. Wytarł ręce do koszulki (bo co miał zrobić?!) Wkręcił drugą żarówkę nad lustro i wspiął się na drabinkę, żeby wkręcić jedną na środku sufitu… ale okazało się, że to lampa LED.
— Paproki! Dziewczynę samą zostawili bez prądu i to jeszcze z czymś takim! Jak ja nawet sam nie wiem, jak to podpiąć, a co dopiero taka gwiazda! — mruczał pod nosem, oglądając z bliska nietypową, kolistą lampę, którą ktoś „zapomniał” podpiąć do kabla z prądem. Nie znał się na „wyższej elektryce”, więc porzucił to zadanie. I już miał wychodzić, gdy jego oczy znów padły na zwiewny, koronkowy staniczek Moniki, zawieszony na haczyku przy kabinie prysznicowej. Sięgnął po niego i zaraz przyłożył go do nosa. Tadek, fetyszu ty jeden! — zgromiło go sumienie. Zapragnął zwędzić staniczek, ale to samo sumienie zabroniło mu kraść! Odwiesił go więc na miejsce i jeszcze raz sięgnął po perfumy ukochanej, żeby się nawdychać przed wyjściem. Pomacał, zaciągnął się jak dobrym narkotykiem… z dozownika wyciekła kropelka aromatycznego płynu, który prędko zmył z dłoni wodą. Odstawił flakonik na miejsce i opuścił prędko łazienkę, nieświadom tego, że jego palce mimo wszystko i tak pachną perfumami Moniki!
Po raz pierwszy piła herbatę z tak dziwnym facetem. Dziwnie pachniał damskimi perfumami, jakby jej znajomymi. Pomyślała najpierw, że może to Gamonia dziewczyna ma takie same perfumy jak ona, ale gdy przypomniała sobie, że facet nie ma dziewczyny… Bawił się moimi perfumami! — oburzyła się w duchu. Zacisnęła szczęki. Miała nadzieję, że niczego jej nie ukradł. W kosmetyczce miała złotą bransoletkę i wisiorek. Miała ochotę natychmiast iść sprawdzić, czy są na swoim miejscu. Ale kiedy tak w milczeniu przyglądała się temu dziwakowi, który siedział po drugiej stronie kuchennej wyspy, czuła do niego równie dziwną sympatię. W końcu uratował jej życie! Co prawda podglądał ją przez okno i dlatego wiedział, że coś jej się stało, ale jednak liczyło się to, że uratował ją, i to podwójnie! Była cała, choć obolała, i do tego miała w domu światło. Dlatego z tej wdzięczności zagadnęła:
— Jesteś mechanikiem z zamiłowania czy skończyłeś jakąś szkołę?
— Jaaa…. Jaaa… — zająknął się przydługo i zamilkł na dłużej. Potem zrobił się czerwony jak burak i zapatrzył się na swoje upaprane smarem dłonie, których nigdy nie mógł domyć.
— Ja niedawno zaczęłam chodzić na kurs kosmetyczny. Chcę tutaj otworzyć taki mały salonik z paznokciami i makijażem — prawiła, żeby tylko nie słuchać ciszy i jąkania zakłopotanego Gamonia. — Myślisz, że zechcą przyjść?
— Kto? — zapytał, jakby faktycznie był nierozgarnięty.
— Kobiety i dziewczyny ze wsi i okolicy.
— Przyjdą, pewnie że przyjdą! One to do miasta jeżdżą za tym! Do fryzjera też! — zapewniał. To podniosło Monikę na duchu. Pomyślała, że świetnie trafiła z biznesem i komu jak komu, ale jej musi się udać.
— Super! — odparła zadowolona. — A ty masz duży ruch w biznesie?
— Ja?
— Masz dużo samochodów do naprawy?
— A, tak! To znaczy czasem i tydzień robota stoi, bo nikogo nie ma, ale jak potem się naraz najadą to… — machnął ręką.
— Długo pracujesz w tym warsztacie?
— Wujek mnie od małego uczył, więc jakby od dziecka.
— Czyli u swojego wuja pracujesz?
— Tak.
— Yhmmm — odparła. Rozmowa zaczynała się rozkręcać, choć to głównie ona ciągnęła go za język. Nieśmiały czy co? — Fajnie, że masz jakiś fach w ręku.
— No. Znam się na tym trochę. Właściwie mechanikę mam w jednym palcu — pokazał jej niezbyt prosty, najmniejszy paluszek swojej prawej dłoni, którym poruszył jak małą gąsieniczką.
Monika zaśmiała się serdecznie, Gamoń bywał zabawny. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Potem chłopak speszył się.
— Jestem zabawny, co? — zapytał z nutką urazy.
— Och, tak śmiesznie poruszyłeś tym palcem — zaczęła naśladować ten gest. — Nie umiem tak!
Pokazał jej jeszcze raz, po czym razem zaśmiali się. A potem zapadła cisza i już w sumie nie było o czym mówić.
— A tyyy… tyyy… — zaciął się Tadek.
— Tak?
— Masz… studia? — zapytał, jakby wstydził się własnego niedouczenia. Nie wyglądał jej na takiego, który je miał, więc bez skrępowania odparła:
— Moje życie tak się poukładało, że nie mogłam ich zrobić.
— Ja też nie mam.
Jedno i drugie odetchnęło, jakby właśnie skończyli balansowanie na linie zawieszonej nad przepaścią. Oboje wstydzili się tego, że nie mieli żadnego tytułu naukowego. Byli sobie równi, nikt nikogo nie miał zamiaru poniżać czy wywyższać się. Monika zawsze wstydziła się tego, że jest tak niedouczona przy swoim chłopaku, który studiował za granicą dwa kierunki naraz. Był lepszy od niej pod tym względem. Różnica między nimi polegała jednak na tym, że on nie musiał korzystać ze studiów, aby mieć za co żyć, a ona chętnie by je zrobiła, żeby je dobrze wykorzystać i zmienić swoje życie.
— To ja już pójdę — powiedział Gamoń, który właśnie skończył pić herbatę. Powstał i wziął pustą szklankę do ręki.
— Zostaw, ja się tym zajmę — rzekła prędko i powstała. Przejęła szklankę od gościa. Nagle poczuła lekki niepokój na myśl, że zaraz zostanie tutaj sama.
— Jakby co… — podrapał się po swojej jasnej czuprynie jakby zakłopotany — to jestem w domu naprzeciwko. Tylko już nie wchodź na stół — przykazał jej palcem jak dobry tatko.
— Nie mam zamiaru! — odparła rozbawiona na wspomnienie, w jaką kabałę się wplątała na swoje własne życzenie. Było jej głupio przed tym prostym, wiejskim chłopakiem, że okazał się mądrzejszy od niej.
— I nie ruszaj tej górnej lampy w łazience, tam trzeba elektryka — dodał jeszcze.
— Aha, dobrze, że powiedziałeś.
— No — pokiwał głową. Wziął do rąk jedną ze swoich latarek i wsadził ją sobie do tylnej kieszeni spodni. Drugą z latarek wręczył jej. — Masz, jakby co.
— Dzięki.
Podniósł swoją czapeczkę, jakby chciał jej powiedzieć tym „uszanowanie panience”, po czym skierował się do drzwi. Odprowadziła go na sam dół ciemnym korytarzem.
— Mogłem jeszcze na korytarzu… — pacnął się w czoło.
— Jutro. Pewnie jesteś zmęczony, a ja też mam już dosyć tego dnia.
— I mnie pewnie też — wymsknęło się mu.
— D-dlaczego tak… myślisz? — zrobiło jej się głupio.
— Bo ciągle staję ci na drodze — odparł i nacisnął klamkę. Potem wyszedł na zewnątrz i jeszcze raz się jej ukłonił. — Dobranoc.
— Dobranoc.
Poszedł sobie, a ona została z dziwnym wyrzutem sumienia, że okazała się niewdzięczna. Powinna była zaprzeczyć, albo dać mu szczególny dowód sympatii w zamian z jego szczodrą pomoc… Wtedy nagle przypomniała sobie, że miała coś sprawdzić w łazience. Poszła tam i zajrzała do kosmetyczki. Co prawda panował w niej nieład, jakby ktoś tam grzebał, ale biżuteria była na swoim miejscu. Grzebał mi po rzeczach! — zdenerwowała się. Flakonik perfum także nie stał na swoim miejscu. Nagle jej oczy padły na staniczek, który zostawiła przy prysznicu… No ładnie, jeszcze mi bieliznę zlustrował! Och, mam nadzieję, że nigdy więcej noga tego człowieka tutaj nie postanie! Miała nadzieję, że resztę weekendu spędzi sama, tylko w swoim własnym towarzystwie, z daleka od facetów, a zwłaszcza tego jednego, który zaczynał działać jej na nerwy.
6. Te babskie sprawy są jak siła wyższa
Tej nocy Tadkowi Gamoniowi śniły się koronkowe staniczki Samanthy. Zakładała je i ściągała, tylko dla niego. Uratował ją przed spędzaniem weekendu w pozbawionym światła domu — był z siebie bardzo dumny. Dziewczyna miała zamiar wracać w niedzielę po południu do miasta, więc zaraz z rana w sobotę, począwszy od siódmej, zjawił się Tadzio w warsztacie u wujcia, aby wymienić koło w samochodzie damy jego serca. Był taki szczęśliwy, że może to zrobić, że aż zaczął sobie nucić piosenkę, która akurat leciała w radiu…
— Przez twe oczy zielone, zielooo-ne, o-sza-laaa-łeeem!
W ten oto muzykalny sposób wymienił chłopina kółeczko w samochodziku Moniki. Zadowolony z siebie, po skończonej pracy zasiadł na fotelu kierowcy i westchnął. Właśnie siedział na fotelu należącym do niej, kobiety jego marzeń. Odkąd zaczął się w niej platonicznie kochać, nie sądził, że kiedykolwiek będzie mu dane spotkać ją osobiście, a już na pewno nie dotknąć. Tymczasem wczoraj trzymał ją w ramionach! I choć była nieprzytomna, na wspomnienie tego, że miał ją tak blisko siebie, serce biło mu mocniej. Tapicerka pachniała jej perfumami…
W takt słuchanej przez niego piosenki w stylu disco polo, wbił się niepasujący do rytmu stukot, który zaczął się zbliżać. Tadek pomyślał, że to radio się psuje, dlatego zaczął w nim majstrować. Dopiero głos kobiecy wskazał mu kierunek tej „awarii”.
— Cześć, Tadek! — usłyszał od swojej lewej strony. Przestraszony, że został przyłapany na gorącym uczynku — siedział w jej samochodzie od tak, dla przyjemności zamiast pracować — odwrócił się ku niej i palnął:
— O, Samantha! — Zakrył usta dłonią. Było już za późno. Dziewczyna zamarła, otworzyła szeroko usta i oczy. Groźnie podparła sobie pięścią bok. Długowłosa blondy o ślicznej buźce, nagle wykrzywiła się z niesmakiem.
— Co?! Coś ty powiedział?! — warknęła.
— Yyy… jaaa… jaaa… — zaciął się Tadzio.
— Od kiedy wiesz?! — zapytała zdenerwowana. — Pewnie już cała wieś wie! Bo im rozgadałeś!
— Nie! Broń mnie panie Boże! — zaczął się zapierać z ręką na sercu. Wysiadł z samochodu i zakłopotany zaczął dukać. — Ja nie… nie powiedziałem. Po co?! Ja nic nikomu! Bo po co?! Jeszcze by co głupiego mówili!
Monika zmartwiła się, zwiesiła na moment swoją głowę, następnie zapatrzyła się na Tadka. Nie wyglądał jej na takiego, który chciałby zrobić jej takiego paskudnego psikusa. Nie wiedział, jak jej to wynagrodzić, że wie, a nie powinien. Wytarł rękę do swojego granatowego kombinezonu roboczego i ujął jej dłoń.
— Wybacz, ja nie chciałem… — nie wiedział, czego nie chciał, i jak ująć to w słowa. Ucałował za to wierzch jej dłoni, pochylając przy tym nisko swoją głowę. — Przysięgam, nic nikomu nie powiem.
Monika odsunęła się, jakby bała się, że Tadzio upaprze jej białą sukienkę.
— Daj mi pomyśleć — rzuciła prędko i otworzyła drzwi od strony kierowcy, po czym usiadła tam. Wyglądało na to, że ten obcy facet pokrzyżował jej plany.
— Monika, no przecież ja nic nie powiem — powtórzył cicho acz stanowczo, pewny swojej słowności. Ona go nie znała, nie mogła wiedzieć, że jest zdolny milczeć, nawet jeśli wezmą go na tortury. Ukucnął przed nią i zapatrzył się na jej strapioną twarz. Utkwiła wzrok w jego twarzy na dłuższą chwilę, była taka zniesmaczona. Tadziowi zdawało się, że jest teraz u jej stóp niczym robak, którego ona chciałaby zdeptać, byleby nie wyjawił jej tajemnicy.
— Dobra! Skoro tak mówisz… — wzruszyła ramionami i popatrzyła przed siebie. — Ale ani słowa — zaczęła prawić stanowczo — nikt się nie może dowiedzieć, bo by mi żyć nie dali! Znalazłam tę dziurę zabitą dechami, żeby się tu schować przed światem! Chcę żyć normalnie, rozumiesz?! Chcę z tym skończyć! Zresztą, po co ja ci się tłumaczę! — fuknęła zdenerwowana. — Auto gotowe?
— Tak — wstał i popatrzył na nią z góry. Jej słowa o „dziurze zabitej dechami” nie spodobały się mu. Szybko jednak usprawiedliwił to określenie jej zdenerwowaniem.
— Ile się należy? — Zaczęła grzebać w torebce.
— To nic, drobiazg — machnął ręką.
— A co z twoim wujkiem? To jego warsztat, będzie chciał zapłatę.
— Ja dla znajomych to… robię takie fuszki za darmo. Możesz mi za to te gołąbki ugotować.
— O nie! — sprzeciwiła się stanowczo. — Nie będę cię wykorzystywać. — Z portfela wyciągnęła spory plik gotówki i dała mu z tego dwieście złotych.
— Za dużo! — zaprotestowało serce Tadka. Wszystko by dla swojej Monisi zrobił, ale zapomniał, że dziewczyna zna go zaledwie dzień!
— To jeszcze za te żarówki i za podwózkę auta do warsztatu — wyjaśniła i wcisnęła mu niechciany banknot do kieszeni spodni roboczych. Wstała i odwróciła się, żeby zamknąć drzwi samochodu. Wtedy Tadzio zobaczył czerwoną plamę na sukience Moniki. W pierwszej chwili przestraszył się, że to on jej coś zostawił na siedzeniu! Ale potem domyślił się, w czym problem. I już chciał jej to powiedzieć, gdy do warsztatu wszedł młodszy z Prosiaczków. Aby uratować honor Moniki, złapał ją od tyłu za ramiona i odwrócił tyłem do siebie. Potem szybko szepnął jej do ucha:
— Nie odwracaj się, masz awarię na sukience.
— Dzień dobry! Jak się sprawy mają? — zapytał Antek Prosiaczek, patrząc filuternie na dziewczynę. Widział Tadzio, że wpadła mu w oko i robi do niej minki. Musiał się szybko go pozbyć. Zanim więc ona zdążyła mu odpowiedzieć, rozkazał mu:
— Weź mi rozmień pieniądze — wyszedł naprzeciwko kuzynowi i podał mu banknot. — Muszę mieć dwie stówki, czaisz?
— Ta, czaję! — odparł i zapatrzył się znowu na Monikę.
— No, raz-dwa! — poganiał go. — Na co czekasz!? Pani chce auto zabrać!
— Już lecę! — rzekł niechętnie i poszedł. Wtedy Gamoń odwrócił się do zaczerwienionej ze wstydu ukochanej.
— Jaaa… jaaa… — Nie wiedział, jak jej to powiedzieć, ale ona domyśliła się. — Ujął ją pod rękę i zaczął prowadzić w stronę drzwi do kantorka, gdzie trzymał narzędzia. — Możesz się tu przebrać, a ja… — Wpuścił ją do środka i sięgnął po koszulę flanelową, którą mogłaby zakryć „awarię”, albo podłożyć ją sobie na siedzenie samochodu. Miała tam jasną tapicerkę.
— Dzięki — odparła. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Oszołomiony tym nagłym zbiegiem niefortunnych zdarzeń, podszedł do samochodu, żeby sprawdzić, czy tapicerka jest czysta. Tam też była plama… Prędko odnalazł na półce w garażu piankę do czyszczenia i zajął się tym migiem… Monika zastała go na usuwaniu plamy.
— Tadek, co robisz?
— Usuwam awarię — wyjaśnił. Zerknął przez ramię i zobaczył, że dziewczyna ma przewiązaną w pasie jego koszulę. Bardzo go to ujęło za serducho. Miała na sobie coś, co należało do niego i wyglądało na to, że się tego nie brzydziła. Zbliżyła się i powiedziała cicho:
— Dziękuję ci za to i tamto… i za wszystko.
Tak mu posłodziła, że zachciało się mu znowu nucić z radości. Zerknął na jej śliczną buźkę i uśmiechnął się. Potem dokończył sprawę z plamą i położył na siedzenie ręczniki papierowe.
— Gotowe! Możesz wsiadać. — Puścił ją przodem, a ona usiadła. Wtedy do garażu wszedł zziajany Prosiaczek. Podszedł do Tadka i dał mu pieniądze, rozmienione po pięćdziesiąt złotych.
— Nie było inaczej — wyjaśnił, a jego oczy znowu spoczęły natrętnie na Monice.
— I co się gapisz?! — fuknął na niego. — Otwórz drzwi do garażu, bo pani wyjeżdża!
Ten poszedł niechętnie, a Gamoń kierując się sercem, podał ukochanej resztę z zapłaty za zmianę koła.
— Żartujesz sobie?! — zapytała oburzona i znów wcisnęła mu gotówkę do kieszeni spodni. Tadkowi z wrażenia się gorąco zrobiło. Tak stanowczo to zrobiła! Ustąpił, choć chętnie doświadczyłby jej stanowczości jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze… Opanował swoje zapędy, kojarząc je z erotyczną grą zmysłów.
— Dzięki — odparł.
Drzwi od garażu stały otworem, zaraz miała wyjechać.
— Yyy… Tadek — zerknęła na niego. — Możesz mi pomóc wyjechać tym samochodem? Jestem słaba w cofaniu — wyznała cicho.
— Noo, jasne! — ucieszył się.
Panienka szybko przesiadła się na drugie siedzenie, zaraz potem za kierownicą usiadł Tadek — szczęśliwy jak nigdy w życiu! We dwoje w tym samym aucie, jedno obok drugiego! Wyobraził sobie od razu przejażdżkę sam na sam, a potem piknik we dwoje i pocałunki na kocu…
— Jedziesz! — krzyknął niezadowolony Prosiaczek, którego ominęła cała przyjemność przebywania z „zagramaniczną laską”. Musiał zejść Gamoniowi z drogi i pogodzić się, że tym razem to nie on „wyhaczy zdobycz”.
Tadek wyjechał na drogę i ruszył przed siebie.
— Chciałam tylko, żebyś mi wyjechał — zaprotestowała Monika.
— Ale ja mam już fajrant, więc zawiozę cię. Wjadę na podwórko i sobie pójdę — wyjaśnił krótko.
— Ok — poddała się.
To było tylko parę minut, ale czuł, że właśnie spełniają się jego marzenia. Jechał z ukochaną jednym samochodem, i pal licho, że znali się zaledwie jeden dzień i że nie wiózł ją swoim autkiem. Była obok niego. Znów uratował jej honor! Z dumą, powożąc auto powoli, przejechał po głównej drodze i ustawił pojazd tak, aby wjechać tyłem do bramy posesji Moniki. Wysiadł, aby otworzyć bramę i powrócił, aby wjechać. Nie musiała robić nic, nawet nie musiała otwierać mu tej bramy. Wiedział, że kobieta niedysponowana, źle się czuje i nie powinno się jej obciążać niepotrzebnymi pracami. Wiedział, bo koło ciotki zawsze chodził, jak z nimi jeszcze mieszkała. Ale ona to miała wtedy końcówkę tego kobiecego dramatu — klimakterium ją zbierało.
Wjechał, zamknął bramę… ale Monika nawet nie ruszyła się z samochodu. Trzymała się tylko za głowę i co chwilę kładła dłoń na swoim brzuchu. Otworzył drzwi od jej strony.
— Nie dam rady teraz wstać — wycedziła przez zęby, skulona.
— Co jest? — zapytał zdziwiony. Czy cierpiała aż tak bardzo?
— Boli mnie brzuch, mam skurcz — wyjaśniła.
— Zaniosę cię — zaofiarował się hojnie i dawaj Monisię na ręce brać. Pozwoliła mu się wziąć w ramiona i tym razem była całkiem przytomna! Tadzio poczuł wyrzuty sumienia, że podnieca go ta bliskość, podczas gdy ona biedna cierpi. Trzymała go za szyję, miał jej twarz blisko swojej. Oboje zapatrzyli się na siebie trochę dłużej… potem ona odwróciła głowę i skrzywiła się. Bolało ją. Musiał ją znów ratować! Nogą zamknął drzwi i ruszył w stronę domu. Przed drzwiami postawił ją na moment, aby otworzyć, a potem znów wziął ją na ręce i poniósł na górę, prosto do jej sypialni. Tam położył ją na łóżku, gotów wypełniać jej dalsze rozkazy.
— Przynieś mi z kuchni szklankę wody i tabletki, na stole są — powiedziała.
Poleciał czym prędzej, aby ją ratować. W myślach miał już to, jak przynosi dziewczynie zupę z domu i podaje jej obiad do łóżka. Był ciekaw, czy zjadła śniadanie…
Powrócił na górę i podał jej medykamenty. Zażyła tabletki i odetchnęła, jakby ból już zaczął ustępować.
— Dziękuję — rzekła cicho. — Zamknij drzwi na klucz, jak będziesz wychodził, i weź te klucze ze sobą. Nie jestem w stanie zejść na dół i ich zamknąć. Potem zadzwonię do ciebie, to mi je przyniesiesz.
— Wiesz, właściwie to mi się nie spieszy — mówił ofiarny Gamoń. — Mogę zostać tu z tobą, póki nie poczujesz się lepiej. Będę pod ręką w razie czego.
Na jej twarzy odmalowało się zdumienie. Znów się jej narzucał, albo dziwiła się, że obcy człowiek traktuje ją jak swoją. Nie mogła przecież wiedzieć, że w jego sercu ona jest jakby „swoja” — jego.
— Tadku — mówiła słabym głosem — chcę zostać sama. Tak będzie lepiej. Dam sobie radę.
— Oj, no nie wiem. Kiepsko wyglądasz… to znaczy jesteś piękna jak zwykle, ale jakby chora iiii… — zaczerwienił się.
— Jeśli już tak bardzo chcesz mi pomóc, to przynieś mi coś do jedzenia. Nie jadłam śniadania — zlitowała się nad nim.
— A masz coś w lodówce?
— Właściwie tooo… nie.
— A! To ja zaraz do sklepu skoczę i ci zrobię te zakupy! Potem coś ugotuję. Ale mam też fajną zupę ziemniaczaną w domu! Zjesz?
— Tak — rzekła cichutko i zamknęła oczy. Trzymała dłonie na swoim brzuchu i oddychała ciężko.
— A może jakieś ziółka chcesz? Ciotka piła przy… — ugryzł się w język.
— Rumianek masz?
— Tak.
— Chcę.
Wiedział już Tadziu, co ma robić, więc poleciał wykonać rozkazy ukochanej.
Dumny z siebie niczym paw, który swoją samiczkę zdobywa galanterią i taktem, powrócił Gamoń do domu Moniki z zakupami i zupą w menażce. Zakupy postawił na stole, a potem znalazł półmisek w półce, w kuchni i nalał zupy. Znalazł też szufladę ze sztućcami i wybrał z nich dużą łyżkę. Poszedł nasz bohater prosto na górę z tym gorącym jeszcze daniem… Monika leżała, tak jak ją zostawił. Przeglądała coś w telefonie. Na jego widok rozpogodziła się.
— Mam zupę! I jajka kupiłem, masło i takie tam jeszcze — mówił, idąc w jej stronę. Zatrzymał się przy łóżku i nie wiedział, co dalej.
— Przysuń mi ten stolik spod okna. Spróbuję usiąść.
Postawił głęboki talerz na szafce nocnej i w mig wykonał polecenie. Potem ujął dłoń Moniki i pomógł jej usiąść. Przed pójściem na zakupy Tadzio przebrał się w krótkie czarne spodenki i szary podkoszulek. Na głowie miał czapkę z daszkiem, którą teraz ściągnął z szacunku dla damy. „Wyfurgany” od góry do dołu adidasem w sprayu, miał poczucie, że wystroił się jak trzeba. W końcu nadal podrywał Monisię, nawet jeśli ona miała chłopaka.
— Dzięki. A możesz mi jeszcze do tego przynieść kromkę chleba?
Po tym Tadziu poznał, że dziewczyna jakby nie do końca z miasta jest. Na wsi się zawsze jadało kartoflankę z chlebem. Był ciekaw, skąd pochodzi Samantha, ale na razie schował ciekawość do kieszeni.
— Jasne!
Poleciał chłopina po tą kromkę. Położył dwie pajdki, ukrojone od serca, na talerzyku i już miał wychodzić z kuchni, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi przez drzwi frontowe. Ten ktoś wchodził jak do siebie! Gamoń przystanął, aby zaczekać na człowieka, który wchodził na górę. W końcu zobaczył — eleganta w białej koszuli, w jeansowych spodenkach, z białymi trampkami na nogach. Na szyi miał złoty łańcuszek, w uchu kolczyk, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Wylizany brunet o koziej bródce. Na jego widok obcy ściągnął okulary i swoimi błękitnymi oczami obrzucił go jak intruza. Potem złagodniał.
— Czy ja pomyliłem domy? Sorry…
— A do kogo pan chce trafić?
— Czy to dom Moniki Sokołowskiej?
— Tak.
— To kim pan do cholery jest?! Jej kochankiem?! — natarł na niego.
— Nie! Jaaa… jaaa… — zająknął się nasz Gamoń jak zwykle. Potem wyciągnął rękę i przedstawił się: — Tadeusz Gamoń, mechanik.
— Aleksander Karolak, chłopak Moniki.
Tadziowi serce zadrżało na te wieści. Od razu porównał siebie do tego nadzianego kolesia i spuścił jeszcze bardziej z tonu.
— Ona chora jest, to jej zupę przyniosłem. Ona… ja… sąsiadem jestem — dukał i tłumaczył się jak winowajca. Wszedł kolesiowi w paradę, spacerował po jego „kurniku” i rządził się jak u siebie.
— A, w sensie że „ciotę” dostała?! — zabrzmiał niesmacznie.
— No ja bym tego tak nie określił, ale… — podał mu talerzyk z dwiema kromkami.
— Po co mi to dajesz?
— Zanieś jej, jest na górze.
Wziął talerzyk i nie pożegnawszy się, poszedł na górę do Moniki. Tadek poczuł, że musi zniknąć. Ale zanim odszedł, z ciekawości przysłuchał się jeszcze rozmowie.
Najpierw się przywitali, jak to chłopak i dziewczyna. Dało się słyszeć cmoknięcie. Potem Tadzio usłyszał taką oto rozmowę:
— Ej, co to za wieśniak na dole jest?
— Masz na myśli Tadka?
— No! Co to z błazen?!
— To sąsiad. Wymienił mi koło, zrobił zakupy, takie tam…
— Mówiłem ci, że masz na mnie zaczekać! A ty wyrwałaś, jakby cię kto trzymał w klatce!
— Chciałam spędzić ten weekend tylko z sobą!
— A spędzasz z jakimś wiejskim gamoniem!
— Gamoń to jego nazwisko — wyjaśniła mu.
— A to się idealnie składa! On parkował auto?
— Tak.
— Muszę sprawdzić, czy czegoś nie uszkodził. Dam auto do przeglądu.
— Myślisz, że coś spaprał?
— A co może potrafić taki wiejski mechanik?!
— Nie wiem, nie znam się.
— Masz zamiar go tu jeszcze zapraszać?
— Nie.
— I dobrze! Niech mi się tu nie kręci, bo coś zwędzi.
— Masz rację, postaram się go unikać…
A zatem był dla niej tylko wiejskim gamoniem, nikim więcej. Miała zamiar omijać go z daleka. Poczuł się Tadzio, jakby mu kto brudnymi widłami w sercu pogrzebał i pozostawił w nim gnój ostrych słów.
— Daj spokój! Wkurza mnie jego obecność! Ale kogo miałam poprosić o pomoc?! — mówiła ona.
— Nie rozpoznał cię aby?! Po co by tak gonił koło obcej?
— Rozpoznał.
— Mówiłem ci, że tak będzie! Teraz cię ludzie rozniosą na językach!
— Ale on przysięgał, że nic nie powie!
— I uwierzyłaś mu?! Nie bądź naiwna! Pewnie jest plotkarzem, jak wszystkie wieśniaki!
Monika umilkła. Tadzio drżał już cały ze zdenerwowania. Nie broniła go. Przecież go nie znała.
— Daj spokój, Aleks! Przecież nie będziemy się kłócić przez jakiegoś gamonia! — To ostatecznie przypieczętowało los Tadka. Widły wbiły się w jego serce po sam gwint. Zraniony do głębi, zszedł ku drzwiom frontowym i opuścił dom kobiety jego marzeń, która okazała się niewdzięczna. Miał zamiar nigdy więcej nie postawić nogi w tym domu i schodzić jej z drogi. Chciał wyrzucić ją ze swojego serca. Była piękna, lecz zimna. Oceniła go źle, mimo iż podał jej serce jak na tacy, pomagał jej, starał się… Teraz już się na niej poznał. Ale kiedy Tadzio wchodził już do swojego domu, zrozumiał, że nie będzie mu tak łatwo wyrzucić jej ze swojego serca. Miłość do niej tkwiła nadal w tym samym miejscu jego pokiereszowanej duszy i pulsowała bólem rozczarowania.
7. Ciekawość to pierwszy stopień do ratunku
Jeszcze tylko zajść po ten samochód i będę miała spokój z tym dziwnym kolesiem. — myślała Monika, gdy zbierała się rano do wyjścia. Było koło dziesiątej. Nie zjadła śniadania, bo nie miała na nie ochoty. Upał, do tego babskie dolegliwości. Miała ochotę wrócić do łóżka i przespać cały dzień. Że też musiało mi się to tutaj przytrafić! — wściekała się. Zmusiła się do wyjścia i poszła pieszo, wolnym krokiem, w stronę warsztatu. Tadek obiecał, że auto będzie na rano. Doszła tam kilkanaście minut później i weszła do garażu. Ktoś w środku słuchał muzyki i nucił. Zaśmiała się pod nosem, kiedy zorientowała się, że to Tadzio. Wyglądało na to, że świetnie się bawi. Ale kiedy przestraszony jej pojawieniem się, nazwał ją Samanthą, czas zwolnił, a ona poczuła, jakby dostała obuchem w głowę. Wściekła się! Ledwie się sprowadziła, a on już wiedział, kim była! Oszołomiona, myślała nawet przez chwilę, żeby dać mu kasę za milczenie. Ale on w tak uroczy sposób przysiągł jej, że nic nie powie… Nie śmiał się, nie szantażował jej, nie groził — tylko obiecał nic nie mówić. Odetchnęła, ale ta świadomość, że ten chłopak oglądał ją nago w gazecie, wzbudziła w niej wstyd. I to właśnie ze wstydu dała mu znacznie więcej, niż się mu należało. Nie chciała mu być nic winna.
Potem ta akcja z sukienką. Zrobiło się jej jeszcze bardziej wstyd. Ale to jak zachował się Tadek, uczyniło w jej oczach Gamonia Tadeuszem — gentelmanem z prawdziwego zdarzenia. Gdy ujął ją za ramiona i odwrócił, a potem cicho rzekł przy jej uchu, że ma „awarię”… poczuła coś sprzecznego z tym, jakie uczucia chciała żywić do Tadka. Podnieciło ją to! Przez moment miała wyobrażenie, jak robi z nią to samo na randce i…
Szybko rozprawił się z tym chłopakiem, któremu kazał rozmienić pieniądze i zaprowadził ją do tej klitki, żeby się mogła przebrać. Nawet dał jej swoją koszulę flanelową, żeby mogła się okryć. Była tak miło zaskoczona jego szarmanckością, jego troską i sprytem w ratowaniu jej honoru. W jej sercu zapulsował nieznany rytm nietypowej romantyczności. Wszystko co robił z nią Tadek, było w pewnym sensie romantyczne — to nic, że jakością pasowało tylko do „dziury na zadupiu”. Tadeusz był prawdziwym facetem, nie to co jej Aleks, który poświęcał sobie bardzo wiele czasu, zapominając o kulturze.
Zawiózł ją do samego domu, choć wcale go o to nie prosiła. I wtedy nagle złapał ją ten paskudny skurcz. Miała ochotę wyć z bólu. Okres przybrał w tym miesiącu na mocy, jakby w jej brzuchu rozszalało się stado dzikich bestii. I co zrobił ten niepozorny chłopaczek? Wziął ją na ręce, a wraz z tym, jak to zrobił, Monicie znikł sprzed oczu Tadek Gamoń, a pojawił się rycerz w złotej zbroi. Skórcz brzucha przywołał ją jednak do porządku.
Zaniósł ją na górę, nawet podał jej leki i poleciał ofiarnie po zakupy dla niej. I ta zupa. Przyniósł ją jej i postawił na stoliku. Nic nie musiała robić sama. Aleks raczej mało się tym przejmował, gdy czuła się źle. Chciała być wtedy sama ze swoim bólem, więc na ten czas zamykała się przed światem i życiem towarzyskim. Bo w gruncie rzeczy uważała Aleksa za element życia towarzyskiego, a nie za towarzysza do życia. Miał kasę i prezencję, dziewczyny zazdrościły go jej, a nawet można rzec, że z przyczyn towarzyskich pasowali do siebie klasowo. Było ich stać na wiele, choć jej wypłata zależała głównie od jego ojca. Na szczęście skończyła już z tamtym życiem. Naprawdę tak niewiele jej brakowało do tego, aby mogła żyć z pracy swoich rąk. W mieście kończyła kurs makijażu i manicure. Umiała zrobić manicure japoński, hybrydy i artystyczne zdobienie paznokci. Powoli odkrywała w sobie coś na kształt artystycznej duszy, myślała nawet o malowaniu obrazów. Musiała jeszcze tylko zakończyć ten kurs, otworzyć salon i mogła zniknąć jako Samantha i narodzić się na nowo jako Monika Sokołowska. A jednak nie mogła. Pojęła to, gdy Tadek poszedł na dół po chleb…
Usłyszała wtedy, że Gamoń rozmawia z kimś na dole. Poznała głos Aleksa. Miał mi dać święty spokój! — zdenerwowała się. Była pewna, że teraz rozliczy ją z towarzystwa tego ktosia, który nagle w jej oczach znów stał się wioskowym gamoniem, godnym politowania starym kawalerem. Aleks miał wykształcenie, bogatego ojca, sam ociekał kasą i był towarzysko obeznany. Przecież to jej właśnie imponowało! Dopiero potem, gdy znów została sama, po wyjściu Aleksa zrozumiała, że wcale tak nie jest.
— Daj spokój, Aleks! Przecież nie będziemy się kłócić przez jakiegoś gamonia! — rzuciła bez zastanowienia. Nawet przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że Tadek może to usłyszeć. Przy Aleksie robiła się zimna i patrzyła z góry na tych, których on uważał za gorszych. Miała dwadzieścia siedem lat, niby była dorosła, a jednak przyjmowała we wszystkim jego zdanie. Jakby nie miała własnego. Był od niej tylko o trzy lata starszy, a traktowała go jak wyrocznię. Od pewnego czasu zaczęło ją to denerwować, bo odkryła, że ma inne poglądy na pewne sprawy, a nie może wyrazić swojego zdania. Kiedy to robiła, Aleksander robił się nieprzyjemny.
Tadek musiał być w jego wieku. I kiedy tak w myślach porównywała tych dwóch facetów, musiała stwierdzić, że bardzo się od siebie różnią. Oczywiście Aleks był ideałem, a jednak kiedy myślała o zachowaniu Gamonia, ten ideał robił się przy nim malutki.
— Odprawię go! Po co się tu będzie pałętał! — fuknął Aleks, przypominając jej, że Tadek nadal jest w jej domu. Przestraszyła się, że mógłby usłyszeć to, co mówiła.
Potem Aleks podszedł do okna i zaśmiał się:
— Miał wyczucie. Poszedł sobie i mamy go z głowy!
— Jak to?!
— Właśnie wchodzi do domu naprzeciwko. To twój sąsiad?! — popatrzył na nią wrogo. Był zazdrosny, co zdarzało się mu niezwykle rzadko.
— Tak, i co z tego?! — wzruszyła ramionami.
— No, fakt — powiedział, jakby to było oczywiste, że Monika nigdy nie zwróciłaby uwagi na kogoś takiego jak Gamoń.
— Wpadłem tylko na chwilę, ale teraz widzę, że trzeba cię będzie zabrać do domu — stwierdził piękniś.
— Ja jestem w domu, w moim domu — podkreśliła.
— Ale chyba nie czujesz się tu jak w domu?
Wzruszyła ramionami. Było jej tu dobrze, mimo że miała od wczoraj kilka przygód.
— Zabieram cię do domu. Tylko poczekamy do wieczora, bo potem na mieście będzie duży ruch, a ja nie lubię stać w korkach. Zamówimy sobie pizzę — i zaczął grzebać w swoim telefonie.
Monika przypomniała sobie nagle, że obiecała Tadziowi gołąbki. Następnym razem — przyrzekła sobie. Sięgnęła po telefon i znalazła numer Jej Osobistego Mechanika — jak zapisał się Tadzio w jej książce telefonicznej. Napisała do niego:
Dziękuję za zupę, była pyszna. Wracam dziś do miasta z chłopakiem. Jak wrócę, wiszę ci gołąbki. Do następnego. MS. PS: pamiętaj, że masz w dłoniach moją tajemnicę. Moje życie od tego zależy, więc nie sypnij się.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. A że Aleks wyszedł z pokoju i poszedł oglądać telewizor, to nie musiała się tłumaczyć z tego, że ktoś coś do niej pisze.
Nie trzeba. Pomagałem, bo chciałem. Nie jestem paplą, ale skąd to możesz wiedzieć, skoro się nie znamy. T.G.
Odczytała w jego odpowiedzi cień urazy. Tak, właściwie się nie znali. Pomyślała, że to bez sensu pisać z obcym, jakby znali się od dawna. Miała zamiar nie odpisywać na ten SMS, ale czuła, że musi coś z nim wyjaśnić.
Doceniam Twoją pomoc, bez Ciebie bym sobie nie poradziła. Jeszcze raz dziękuję.
Odpowiedź?
Zrobiłbym to dla każdej.
Monika poczuła się dziwnie urażona. Jak to? To on nie traktował jej w sposób wyjątkowy? A przecież zdawało się jej, że ją wyróżnia, a nawet patrzy z podziwem. Wyjaśniła to sobie tym, że musiał oglądać ją w czasopiśmie Świat Męskich Pragnień. Dla „każdej” — a nie dla „każdego”. Cień urazy? Zapał Tadka opadł po tym, jak poznał Aleksa czy też… słyszał to, co o nim mówiła. Znów się przestraszyła. Była skołowana, nie wiedziała, co jest grane. Zapytała więc wprost:
Czy ja cię czymś uraziłam?
Skąd, które jej wysłał w odpowiedzi, wydało się jej niedopisanym zdaniem.
A jednak
Nie. Możesz spokojnie zająć się swoim życiem. Tadek Gamoń nie stanie ci więcej na drodze.
— A jednak urażony! — szepnęła pod nosem, odkrywszy prawdę. Przypomniała sobie to, co mówiła o nim do Aleksa. A jeśli słyszał to wszystko?
Przepraszam, jeśli czymś cię obraziłam.
Nie zawracaj sobie mną głowy.
Nie chcę wyjść na niewdzięczną.
Zapłaciłaś mi. To o co chodzi?!
— Zdenerwował się. — Wyglądało na to, że stanęła mu na odcisk znacznie bardziej, niż sądziła. Miała ochotę zadzwonić do niego, ale wtedy do pokoju wszedł Aleks.
— Zaraz będzie pizza. Zejdziesz czy przynieść ci do łóżka?
Zdziwiła ją ta propozycja. Nigdy niczego nie przyniósł jej do łóżka. To raczej ona jemu nosiła. To na moment odciągnęło jej myśli od Tadka. Aleks zajął ją rozmową, potem zjedli pizzę i zaczęli się zbierać do drogi, bo jemu się nudziło w tych Kłopotach Dolnych, które uznał za miejsce gdzie „psy szczekają tyłkami”. Pozbierała się więc Monika do drogi. Aleks zaparkował jej autko w garażu — mieli jechać jego BMW z klimatyzacją.
— Poroniony pomysł, że pojechałaś tym autem do takiej dziury — skrytykował jej wyjazd na wieś. — Niech to stoi tutaj! Będę cię woził w razie czego.
Nie chciała tego. Marzyła o niezależności i wolności, dlatego kupiła ten samochód. Może nie był idealny, ale za to — jej własny. Teraz była znów zdana na swojego chłopaka.
Kiedy wycofał na drogę i poszedł zamknąć bramę, mogła na moment zerknąć w okna domku Gamonia. Zobaczyła go. Mył samochód na podwórku. Zerkał w jej stronę. Wyglądał na obrażonego, albo wręcz… zranionego. Pomachała mu, ale on odwrócił się i wszedł do domu. Musiał usłyszeć naszą rozmowę. — była tego pewna. Przez chwilę było jej bardzo przykro, a potem uznała Gamonia za mało znaczący epizod na drodze jej życia. Ostatecznie nie wiedziała, czy pozostanie w tym domu, na wsi, gdzie już ją znali wszyscy okoliczni erotomani. Poważnie zaczęła zastanawiać się nad zmianą domu. I tym sposobem Monika powróciła do miasta u boku swojego chłopaka, do swojego starego życia. Gdzieś tam w jej sercu pulsowały wyrzuty sumienia, że była niewdzięczna. I ten Tadek, którego nieświadomie zraniła. Pomyślała, że długo tutaj nie przyjedzie, o ile w ogóle.
W poniedziałek musiała zostać w mieszkaniu, które wynajmowała samodzielnie. Nie mieszkała z Aleksem, on wolał luksusowy dom rodziców. Widywali się kilka razy w tygodniu. Najczęściej to on wpadał po nią, aby iść do klubu, na zakupy, czy do kina… Rozrywkę wspólną mieli opanowaną do perfekcji, lecz nie życie wspólne. Dlatego tym bardziej zdziwiło Monikę, gdy Aleks został z nią na noc w sobotę i na niedzielę, a poszedł sobie dopiero w poniedziałek wieczorem, gdy ona była już w miarę na chodzie. Nigdy tego nie robił. Dowiedziała się, co jest grane, gdy wychodząc z mieszkania, powiedział jej na odchodne:
— Mam nadzieję, że nie zaprosisz do siebie w rewanżu tego gamonia z Kłopotów Dolnych.
Pilnował jej. Zauważyła nawet, że grzebał jej po telefonie — znał jej PIN. Ufała Aleksowi, zresztą nie prowadziła drugiego, tajemnego życia za jego plecami, wszystko o niej wiedział, może nawet zbyt wiele. Dlatego tego poniedziałkowego wieczora Monika zmieniła w telefonie kod bezpieczeństwa.
Wciąż powracał jej na myśl Tadeusz. Myślała o tym, jaki był dla niej szarmancki, jak się nią opiekował. Najwidoczniej kiedy Aleks dowiedział się, że obcy facet służy jego dziewczynie, postanowił i on pokazać, że go na to stać. Nie wiedziała, ile jest w tym serca i prawdy, a ile grania dla zysku. Nie mniej jednak Monikę gryzło sumienie, kiedy przypominała sobie o tych przykrych słowach, jakie wypowiedziała pod adresem Tadka. Kilka razy zabierała się do pisania do niego, ale rezygnowała. Wkrótce wciągnęło ją miejskie życie i musiała jak zwykle gnać, aby dogonić wszystkich: Aleksa, który co drugi dzień bywał na siłowni i prawie codziennie w klubie spotykał się ze znajomymi. Monika wszędzie mu towarzyszyła. Czuła się sobą tylko wówczas, gdy chodziła codziennie na kurs kosmetyczny. Miała jeszcze dwa tygodnie do egzaminów. Uczyła się, a on tego nie rozumiał, jakby jej marzenia były dla niego niczym. On nie musiał się uczyć, żeby się utrzymać ze swojej pracy. Wszystko miał od rodziców, którzy już pomyśleli o jego przyszłości z nawiązką. On po prostu mógł „korzystać z życia”, a ona chciała od życia czegoś więcej.
Dlatego w czwartek wieczorem, zmęczona trzydniowym maratonem — kurs, obiad z Aleksem, siłownia i klub — postanowiła zostać w domu.
— Nie chce mi się, jestem zmęczona! Jutro mam kurs rano — odpowiedziała niemiło, kiedy do niej zadzwonił.
— Pieprzyć ten kurs! Po co ci to?! I tak wiemy oboje, że się z tego nie utrzymasz!
Monika zawsze puszczała mimo uszu te docinki. Tym razem jednak nie wytrzymała:
— Skończę ten kurs, czy ci się to podoba czy nie! I czy ci się to podoba czy nie, będę na tym zarabiała!
— Daj spokój! Zaraz po ciebie będę! Szykuj się! — zbagatelizował jej protesty.
— Nie chcę iść do klubu!
— Ale ja chcę! A twoje życie zależy ode mnie! — uniósł się gniewem.
Zacisnęła zęby. I właśnie dlatego zrobię ten kurs, żeby więcej nie słyszeć takich zdań! Postanowiła, że to zniesie, a jutro po południu pojedzie taksówką do Kłopotów Dolnych i tam się zaszyje na cały weekend.
— Jesteś tam?
— Tak.
— Będę za pół godziny!
Odłożyła telefon i poszła się przygotować na wyjście. Miała zamiar pójść z nim do tego klubu dla świętego spokoju.
Ubrała na siebie czerwoną, krótką sukienkę i czarne szpilki. Rozpuszczone długie blond włosy, wyrazisty makijaż — dziś uczyła się taki nakładać na twarz modelki. Przyzwyczajony do jej wypolerowanego na wysoki połysk wyglądu Aleks, nawet nie zwrócił zbytnio na nią uwagi. Po prostu z wielkim fochem zawiózł ją do klubu Różowa Pomarańcza i zasiadł w jednej loży z nią oraz z czworgiem znajomych. To były dwie pary — Karolina i Rafał oraz Michał i Sylwia. Wszyscy nadziani jak on, nastawieni na świetną zabawę. Monika od razu wypiła coś mocniejszego, żeby znieść ten wieczór i nie dać się pożreć żywcem. Nie lubiła Sylwii. Była kiedyś z Aleksem, ale on wolał ją. Nie spodziewała się jednak, że ten wieczór przejdzie wszelkie jej oczekiwania. Spodziewała się, że Aleks da jej popalić, ale nie że aż tak.
W głośnej muzyce i światłach nocnych lamp klubowych, Monika usłyszała głos Aleksa przemawiający z nutą szyderstwa:
— Wiecie, że moja Sami uczy się robić makijaże?
Zaciekawiona Sylwia utkwiła w niej swoje brązowe oczy. Miała na sobie podobną sukienkę jak Monika. Jej włosy były jednak koloru naturalnego brązu. Musiała wkładać wiele starań w to, aby być choć w połowie tak piękna jak Monia. Sylwia była starsza od niej o trzy lata.
— A to ciekawe! — rzekła, udając zainteresowanie.
— Tak! I w dodatku myśli, że się z tego utrzyma!
— Oj, dziewczyno — skrzywiła się Sylwia. — Nigdy nie zarobisz na tym tak, jak teraz u ojca Aleksa. Pomyśl, czy chcesz zejść na psy.
— A ja uważam, że Monika robi dobrze, że szuka czegoś swojego w życiu — broniła ją koleżanka, Mirka. Śliczna brunetka młodsza od niej o rok, studiowała medycynę. Sylwia po prostu była dziewczyną nadzianego faceta, automatyka. Umiała się dobrze zakręcić, gdzie trzeba.
— Co o tym sądzisz, Rafał? — zapytała Mirka swojego jasnowłosego narzeczonego, chirurga. Poznali się na praktyce w szpitalu i zaiskrzyło między nimi. Rafał był typem milczka, przychodził do klubu tylko ze względu na ukochaną, która lubiła potańczyć.
— Ja się nie znam na tym — wzruszył ramionami.
— W Zadupiu Dolnym to jakby luksus! — zażartował Aleks.
— W czym?! — zaśmiała się Sylwia, która była gotowa śmiać się z wszystkiego, z czego będzie żartował jej były. Monika widziała jak na dłoni, że dziewczyna nadal wzdycha do niego. Było jej szkoda chłopaka Sylwii, Michała. Kochał ją, biedak, świadom mniej lub więcej jej uczucia do Aleksandra.
— Mam na myśli tę dziurę, gdzie nasza Sami kupiła sobie dom! Wyczaiła tam nawet już mechanika! Bo tym gratem to długo nie pojeździ!
Sylwia zaśmiała się. Aleks popatrzył szyderczo w oczy Monice. Był ukontentowany. Wyśmiał ją przy znajomych, byli kwita. Wiedziała, że to za tego Gamonia. Nadal miał żal o niego. Ale tego było mu jeszcze mało. Wstał i zaprosił do tańca Sylwię. Potem zaczęli wywijać na parkiecie nieprzyzwoite wygibasy. To wtedy Monika zdała sobie sprawę z tego, w jakim towarzystwie się kręci. Biedny Michał, zdawało jej się, że w oczach usycha z zazdrości o Sylwię, która bezwstydnie kleiła się do Aleksa. Ale czy Monika była zazdrosna o Aleksa? W tej chwili pojęła, że ma to gdzieś. Skoro nie szanował jej marzeń, nie podzielał dążeń i upokarzał ją publicznie, skoro wolał tańczyć z byłą, wiedząc, że sprawia ból innym, to znaczy, że nie był wart jej uwagi. Dlatego wiedziona impulsem powstała i wyszła, nawet nie pożegnawszy się ze znajomymi. Miała tego po prostu serdecznie dosyć! W barze kupiła butelkę wina i wyszła.
Otrzeźwiona świeżym powietrzem, ruszyła pieszo na postój taxi, który znajdował się nieopodal. Wsiadła do pierwszej z brzegu taksówki. Wtedy usłyszała z zewnątrz jakiś krzyk. Ktoś ją wołał. Szybko obejrzała się za siebie i zobaczyła biegnącego w jej stronę Aleksa.
— Niech pan rusza! — rzekła pospiesznie. Facet odjechał, zanim chłopak zdążył dobiec. Został tam, wściekły, na tym chodniku. Stał przez chwilę, potem odwrócił się i poszedł.
— Dokąd?
— Do Kłopotów Dolnych — oznajmiła odważnie.
— To kawał drogi.
— Wiem. Zapłacę panu. Po drodze wstąpię na moment do mieszkania. Zaczeka pan?
— Jasne — odpowiedział jej sześćdziesięciolatek. Wyglądał na takiego, co nie w głowie mu już erotyczne swawole. Mógłby być jej ojcem.
Na miejscu była koło pierwszej w nocy. Stanęła przed furtką prowadzącą do jej domu i odetchnęła.
— No, to jestem w domu — rzekła, a potem obejrzała się za siebie. Dom Gamonia był pogrążony we śnie. Żadnego światła w domu czy na podwórku. Ciemniusieńko. Znów uderzyły ją wyrzuty sumienia. — Muszę to załatwić, bo mnie sumienie zje — powiedziała, po czym odwróciła się do furtki. Weszła na podwórko, potem do domu i z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Poszła do kuchni, żeby napić się czegoś ciepłego. To tam w tej kuchni uruchomiła telefon komórkowy, który od pewnego momentu podróży dzwonił nieustannie, więc musiała go wyłączyć. Wiedziała, że to Aleks. Musiała teraz wypić to piwo, którego nawarzyła, więc z drżeniem zaczęła odczytywać kolejne SMSy.
Oszalałaś?! Gdzie ty jesteś?!
Co, pojechałaś do tego wieśniaka?!
Sorry, poniosło mnie. Mogę przyjść do ciebie?!
Monika, gdzie ty jesteś?!
— W du*ie! — warknęła i odłożyła telefon wkurzona. Potem sięgnęła po aparat tylko po to, aby znów go wyłączyć. — Dzwoń sobie, buraku jeden! Mam cię w „głębokim poważaniu”!
Zrobiła sobie herbatę, wyciągnęła notatki z kursu i zaczęła je przeglądać. Ostatnio kupiła sobie piękny album z makijażami imprezowymi. Na wsi czasem były jakieś śluby, chrzciny czy Komunie. Czasem osiemnastka albo choćby potańcówki. Była pewna, że znajdzie tutaj klientelę. Nawet przez chwilę nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie będzie to wszystko takie łatwe. Miała zamiar przez najbliższy tydzień dojeżdżać na kurs samochodem.
— A po egzaminie biorę się za urządzanie lokalu!
Praktyki miała już za sobą, zrobiła je w zeszłym miesiącu. Wiedziała, że ta praca to nieustanne praktyki i ćwiczenia. Marzyła jeszcze o kursie fryzjerskim, ale to w dalszej perspektywie. Najpierw chciała zatrudnić kogoś na to stanowisko. Miała wielkie plany i marzenia i miała zamiar je spełnić, nawet jeśli to będzie tylko bycie makijażystką w Kłopotach Dolnych — to było to lepsze od bycia gwiazdą erotyczną, Samanthą z wielkiego miasta. Pomyślała także o Aleksie. Miała zamiar z nim zerwać. Musiała jednak najpierw zebrać się w sobie. Tymczasem, zmęczona, przejrzała książkę, dopiła herbatę i poszła się przespać, bo rano musiała dojechać na kurs. Tylko przez moment zastanowiła się, czy przypadkiem nie spotka jutro wieczorem swojego sąsiada… Miała plan, żeby na sobotę zrobić dla niego te obiecane gołąbki. Musiała tylko zrobić większe zakupy w mieście. Miała nadzieję, że cokolwiek słyszał Tadek, wybaczy jej i będzie znów mogła liczyć na jego pomoc, bo czuła, że od dziś będzie musiała liczyć wyłącznie na samą siebie.
8. Kiedy tajemnica wychodzi na jaw, trzeba postawić jasne granice
Smutno było Tadziowi przez cały tydzień. Korciło go, żeby co jeszcze napisać do Moniki. Ale musiał zachować milczenie, nawet jeśli jego serce biło nadal dla niej. Zajął się pracą, opieką nad ojcem, gotowaniem, sprzątaniem i koszeniem trawy. Miał chłopak ręce pełne roboty. I kiedy tak sobie robił, pomyślał, że Monika nie nadawałaby się do takiego zwykłego życia. Była jakby z innego świata, stworzona do tego, żeby ładnie wyglądać i rąk sobie nie brudzić ciężką robotą.
W czwartek wieczorem poszedł Tadzio na spotkanie z kolegami nad rzekę.
— Tylko nie za długo, synu — przykazał tato. Czasem się zapominał i traktował go jak małolata, choć Tadzio miał trzydzieści lat.
— Dobrze, tatko — odpowiadał zawsze Tadzio i szedł sobie z piwkiem pod pachą nad rzekę, żeby z kolegami zapalić jakieś ognisko i pogadać. Tym razem przyszedł też młodszy Prosiaczek, dwudziestoletni Antek. Byli i jego wierni kumple Kuba i Józek. Nie pamiętał Tadzio, jak to się stało, że pozwolił kuzynowi zajrzeć do telefonu. Coś chciał młody sprawdzić, to mu dał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ten zacznie mu grzebać po osobistych sprawach.
— Samantha!? — zdziwił się Antek, gdy zobaczył w SMSach Tadka czat z Moniką.
Tadek zorientował się, co się kroi, więc szybo wziął mu telefon, ale było już za późno.
— Chyba żeś nie napisał do tej laski z gazety? — pytał dalej kuzynek.
— Ej, serio Tadek?! — zapytał Kuba.
— Nie! No co wy! — zaprzeczył i chciał temat urwać. Ale czujne twarze kolegów, oświetlone światłem z ogniska, nie spuszczały go z oczu.
— Ej, a to czasem nie jest taa… ta klientka z miasta?! — Prosiaczek węszył lepiej niż pies myśliwski.
— Pierdzielisz! Ta nowa co się wprowadziła?! — podchwycił Józek. — Znasz ją Tadek?
A Gamoń milczał i milczał, a w jego głowie robił się zamęt pomieszany z blokadą, która co rusz powstawała w jego głowie, gdy miał już coś odpowiedzieć.
— To jest ona! — stwierdził Prosiaczek.
— Jak powiesz komu, to cię zabiję! — warknął Tadek, gotów stanąć w obronie Moniki. I wtedy niechcący potwierdził ten fakt, którego miał za wszelką cenę strzec. — Ludzie by jej żyć nie dali! Jak który z was co palnie, to nie ręczę za siebie!
Koledzy popatrzyli po sobie.
— Nie no, nie chcielibyśmy, żeby co baby we wsi jej zrobiły — odpowiedział Kuba.
— Albo żeby ją wywiozły jak Jagnę na kupie gnoja — dodał Józek.
Potem wszyscy popatrzyli na Prosiaczka.
— A ja? Mnie co do tego?! — podniósł ręce.
— Nie powiesz! Nawet nie próbuj, jak nie chcesz poczuć na sobie mojej zemsty! — zagroził mu starszy kuzyn. Prosiaczek struchlał.
— Nie powiem — odpowiedział posłusznie.
— I żaden z was!
— Ej, Tadek, za kogo nas masz? — uniósł się honorem Kuba.
— I dobrze! — przyklepał Tadzio i zaczął duszkiem pić piwo. Zachciało się mu wcześniej wrócić do domu, żeby sobie muzyki w samochodzie posłuchać.
Wrócił późno, gdzieś koło wpół do pierwszej w nocy. Usiadł w samochodzie i zaczął słuchać. W domu pogaszone, przed domem też. Tatko musiał spać. Dochodziła już pierwsza, kiedy zauważył, że jakieś auto jedzie drogą i staje przed furtką od domu naprzeciwko. Dyskretnie przyczajony, zobaczył, że ktoś wysiadł z auta. Taksa odjechała. Przed furtką stała kobieta w krótkiej sukience, blondynka z torbą na ramieniu. Odwróciła się ku niemu i wtedy ją rozpoznał. Monika. Powróciła. Stała przez dłuższą chwilę i patrzyła na jego dom. Potem weszła do środka i zobaczył, że się pali światło u niej w kuchni. Po co tak stała? Po co w ogóle przyjechała? Zatęskniło serce chłopaka za niemożliwą miłością. Poszedł do siebie na górę, żeby jeszcze chwilę stamtąd ją popodglądać. Ale potem szybko dał sobie z tym spokój. Przez cały tydzień się nie odezwała, miała chłopaka, a jego miała za gamonia. Dał sobie spokój i poszedł spać.
Rano poszedł do pracy do warsztatu. Dziś miał robić z traktorem razem z wujkiem. Z rana pomógł ojcu się ogarnąć, dał mu jeść i poszedł, żeby się koło południa zająć obiadem. Marzyły się mu gołąbki, ale wciąż nie mógł w sobie znaleźć chęci do zrobienia ich. Najłatwiej to mu było zrobić zupę. „Nawrzucać czego i zamieszać” — tak zawsze myślał o zupach. I tak raz ugotował cienki rosołek, któremu bliżej było do kompotu z kury niż do dania obiadowego. Innym razem zrobił wywar marchewki z cebulką — cokolwiek miało to być, trafiło w całości na trawnik za domem. Okazało się bowiem, że marchewki (spleśniałej nieco) Tadzio nie obrał ze skórki, i wyszła grzybowa…
Przez cały dzień zastanawiał się, kiedy natknie się na Monikę. To było nieuniknione, że tak się stanie. Postanowił unikać jej za wszelką cenę. Ale ku jego smutkowi i uldze — bo Tadzio nosił w sobie i nadzieję, że zobaczy Monikę, i ulgę, że jeszcze nie musiał stanąć z nią oko w oko i zobaczyć w jej oczach pogardę — dziewczyny nie było do samego wieczora. Dopiero przy kolacji usłyszał, że coś przed dom zajeżdża. Dźwięk był za daleko, żeby uznać, że auto wjechało na ich podwórko. Wyjrzał więc przez okno w salonie na dole i zobaczył, że to ona. Tęsknota ścisnęła go za serce. Tadek zapragnął polecieć do ukochanej jak na skrzydłach, ale musiał siedzieć na tyłku i oglądać mecz z ojcem. Zresztą, co ja dla niej znaczę? Nic! — myślał zraniony.
Poszedł spać dosyć wcześnie. Jakiś taki zmęczony był po piątku. Przed położeniem się, wyjrzał jeszcze przez okno, żeby sprawdzić, czy nie widać w oknie Moniki. Siedziała w salonie i czytała książkę. Nie mógł się oprzeć. Wziął lornetkę i zaczął się jej przyglądać. Przed sobą miała książkę, lusterko i coś robiła z okiem. Dopiero kiedy zauważył, że dziewczyna ma w dłoni jakby tusz do rzęs, domyślił się, że Monika właśnie się uczy. Oglądał ją jak zahipnotyzowany przez dobre piętnaście minut, jakby zapomniał, co usłyszał z jej ust na swój temat. Była taka piękna, gdy się tak skupiała. Tadek wzdychał, nie mogąc wyjść z podziwu nad jej zwinnością. Widać było, że ma dziewczyna dryg do makijażu. Odłożył lornetkę i położył się do łóżka, aby śnić o tym, że być może jutro ją zobaczy…
Rano wstał, żeby znów zająć się sprawami domowymi. Zrobił ojcu śniadanie, tym razem trochę później, bo nie miał w sobotę dodatkowej fuchy. Wujcio pozwalał mu czasem w sobotę robić takie usługi tylko na swój użytek. Dziś chłopak nie miał zamiaru paprać się w smarze i kręcić śrubkami. Wziął się za pranie ręczne. Prał na piętrze, a potem znosił to na dół w misce. Wyciskał jeszcze dokładniej już na zewnątrz i wieszał od razu na rozwieszonym za domem sznurku. Słońce dziś sprzyjało suszeniu prania. Tadek był zadowolony i pewny tego, że do popołudnia mu wszystko poschnie. Potem zapowiadali letnią burzę. Niezależnie jednak od tego co robił i co miało być, nadal myślał o jednej tylko osobie, która nie chciała mu wyjść z głowy. Był ciekaw, co robi, w jakim nastroju dziś wstała… a najgorsze było to, że zdawał sobie sprawę, że on jej zupełnie nie obchodzi. I już miał zakląć na swój durny los kawalera do wzięcia z dziury zabitej dechami, gdy w chmurę gradową, która zawisła nad jego głową, uderzył jasny grom — słodki głos kobiecy. Jakże skruszony i cichy był to głosik, ale i piękny:
— Cześć, Tadeusz!
Zamarł, a potem odwrócił się. Stała trzy metry od niego, w białej, krótkiej sukience na ramiączkach i w kapeluszu słomkowym na głowie. Tak śliczna, jak ją sobie zawsze wyobrażał. Jego Monika. Nie moja! — skarcił się w duchu i popatrzył w dół, na swoje klapki spoczywające na bosych stopach. Miał na sobie tylko krótkie spodenki, było mu za ciepło, żeby nosić koszulkę.
— Cześć, Monika — odparł.
— Nie przeszkadzam ci? Chciałam… — zbliżyła się odrobinkę. Tadek popatrzył w jej brązowe oczy i serce zabiło mu mocniej. Wyglądała, jakby przyszła z przeproszeniem.
— Auto się zepsuło znowu? — zapytał, jakby to był jedyny powód, dla którego Monika mogłaby się tutaj zjawić, taka śliczna i z przeproszeniem wypisanym na twarzy.
— Nie! — zaśmiała się cicho. — Ja przyniosłam te obiecane gołąbki! — Pokazała mu garnek, który miała zapakowany w woreczek foliowy. — Co prawda nie zrobiłam ich sama, ale kupiłam na targu swojskiej żywności, więc muszą być pyszne! Już je trochę podgotowałam. W nocy się uczyłam, to przy okazji… — urwała, jakby pożałowała, że w ogóle się odezwała.
Wtem z domu odezwał się ojciec Tadzia.
— Tadek! Tadek! A zaprośże panią! — krzyknął z wnętrza domu. Siedział w salonie, więc musiał dostrzec Monikę.
— Proszę — wskazał jej wejście do domu i wyminął ją.
Dziewczyna, niepewna siebie ruszyła za nim. Puścił ją przodem w drzwiach. Weszła i od razu zwróciła uwagę na ojca. Podeszła ku niemu i podała mu rękę:
— Monika Sokołowska, pana sąsiadka! Przyniosłam gołąbki, obiecane Tadkowi.
— Jan Gamoń… Anioł nie kobieta! Te gołąbki to mi się po nocach śnią! — ucieszył się tatko. — Grzejże od razu synu!
— Dopiero co ojciec śniadanie zjadł — upomniał go. Tatko lubił się przejadać, co było niewskazane przy jego cukrzycy.
— Ale to grzech, żeby takie pyszności czekały! — biadolił senior.
— Ja się tym zajmę — zaofiarowała się Monika, gdy Tadek wyciągnął ku niej dłoń, aby przejąć woreczek z pysznościami. — Tylko pokaż mi, gdzie macie kuchenkę.
— Proszę — wskazał jej wejście do aneksu kuchennego za kurtyną z sznurków i koralików. W środku było dosyć ciasno, dlatego oboje nagle znaleźli się blisko siebie. Tadek musiał mocno nad sobą panować, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Serce znów wywijało mu „maseraki”.
— Proszę, tu jest kuchenka gazowa.
— Dziękuję. A talerze? — zaczęła rozglądać się dookoła po półkach.
— Tu — otworzył szafkę za nią, zbliżywszy się do niej jeszcze bardziej. Wyciągnął trzy talerze i postawił je piętro niżej, na blacie roboczym. W tym czasie Monika przemknęła za jego plecami do pieca. Wyciągnęła z reklamówki garnek, w którym spoczywały zimne gołąbki — czyli kasza zawijana w liście kapusty, doprawiona sosem pomidorowym. Zapaliła gaz.
— No, to teraz zapraszam do salonu. — Tadek ruszył ku wyjściu, żeby już nie stać tak blisko ukochanej, która darzyła go pogardą. Zupełnie nie rozumiał, po co przynosiła mu te gołąbki i dlaczego jest tak miła, jakby go lubiła.
Dziewczyna usiadła na fotelu, obok seniora, który zaczął nawijać jej o wczorajszym meczu. Tadek widział, że jej to nie interesuje, ale słuchała, uśmiechała się i wtrąciła od czasu do czasu słówko. Na niego tylko zerkała. Siedział obok na kanapie, na której sypiał ojciec. I patrzył raz na nią, raz na ojca, raz na pranie zawieszone na polu, którego wiatr nawet nie miał zamiaru dotykać. Duszna atmosfera sprawiła, że dziś wszystkim źle się oddychało. Tadzio wstał i włączył wentylator nad ich głowami. Od razu zrobiło się przyjemniej.
Jakieś pięć minut później garnek zaczął dzwonić. Tadek wszedł do aneksu kuchennego, żeby sprawdzić co z daniem. W ślad za nim pojawiła się Monika, która koniecznie chciała mu pomóc.
— Proszę, chciałabym wam podać to danie. Mogę? — poprosiła zdziwionego Tadka. Nie mógł się oprzeć tej prośbie. — Idź sobie usiąść, dobrze?
Wzruszył ramionami i chciał ją wyminąć, gdy nagle stanęła mu na drodze. Zderzyli się. Dobrze ze ją złapał, inaczej upadłaby do tyłu. Trzymał ją przez chwilę za ramiona, zapatrzony w jej usta. Kiedy zorientował się, że ma ochotę ją pocałować, odsunął się szybko.
— Przepraszam — rzucił i uciekł. Wyszedł na zewnątrz, żeby ochłonąć. Poszedł przed siebie, aż do samego końca ich działki.
Po co ona tu przyszła?! — wściekał się na nią i na siebie, maszerując. Nie umiał zapanować nad odruchami serca. Chciał zapytać ją, po co to robi, ale nie miał odwagi. Pomyślał, że może w rozmowie wyjdzie, czego ona tak naprawdę od niego chce. Tymczasem przełknął gorycz przypadkowo zasłyszanych słów i zawrócił ku domowi. Postanowił, że ani pary z ust nie puści. Będzie cichy, cierpliwy i zimny…
Siedzieli i jedli gołąbki, w ciszy, ze smakiem, jedno zerkając na drugie. Tylko tatko chwalił na głos pyszności. Tadek natomiast jadł powoli — niedawno przecież zjadł śniadanie. Jedzenie jednak było pretekstem do milczenia.
— W tym tygodniu zacznę urządzać lokal pod kosmetykę — rzekła w końcu, gdy już zjedli.
A, zatem to oto chodzi! Pewnie będzie mnie chciała namówić na pomoc. — pomyślał od razu Tadek, najpierw wkurzony, a potem zaświtała w nim nadzieja, że będzie mógł jej pomóc, i widzieć ją codziennie.
— Kosmetyka? — zdziwił się tatko.
— Tak! Przede mną ostatni tydzień kursu. Potem będzie egzamin — opowiadała z zapałem. — Chciałam zostawić ten remont i urządzanie na za tydzień, ale spieszy mi się. Chcę jak najszybciej zacząć działać! Mam ambitne plany! Chcę jeszcze zrobić stanowisko fryzjerskie. Może panowie wiedzą, czy jest w tej miejscowości jakaś fryzjerka, która chciałaby ze mną współpracować?
— Nie, tu nikogo takiego nie ma! — zaprzeczył tatko.
Tadek wzruszył ramionami.
— Moja siostra ma do tego dryg, ale dla niej byłoby za daleko tutaj jeździć z miasta.
— Daj ogłoszenie, może się kto zgłosi — rzucił jej radą i zajął się zbieraniem talerzy. Tym razem Monika nie rzuciła się mu ku pomocy. Była zamyślona, jakby strapiona. Tadek wyszedł tylko na chwilę, żeby odstawić talerze i wrócił.
— Będziesz miała kogo do pomocy? Na to urządzanie? — zapytał, wysuwając się niechcący przed szereg. Miał się o to nie pytać! A zrobił coś wbrew sobie, a raczej poszedł za głosem serca.
— Będą ludzie, którzy się tym zajmą.
— Jakby coś, to mogę pomóc — poszedł na żywioł. Na ustach Moniki odmalował się autentyczny uśmiech. Była mu wdzięczna, mimo że jeszcze nic nie zrobił. Tadek odwrócił wzrok, bo znów emocje brały nad nim górę.
— Jeślibyś chciał, to będzie mi miło — odpowiedziała przymilnie.
— No! To ja teraz sobie wyjdę na chwilę na werandę — powiedział tatko i zaczął kręcić wózkiem ku drzwiom. — Przynieś mi, synku, herbatę, wiesz tą na trawienie.
— No to się jednak ojciec przeładował! — zdenerwował się Tadek. W cukrzycy przejedzenie było mocno niewskazane.
— Przepraszam, to moja wina — zabrzmiała skruszona Monika, a serce Tadzia od razu złagodniało. Popatrzył na jej skruszoną minkę.
— Nie, po prostu ojciec nie ma umiaru. Mógł zjeść jeden, a nie trzy! Pozwoliłem mu na to, więc biorę to na siebie — odparł chłopak.
Monika spuściła głowę, zmartwiona, ale nic nie rzekła. Tadek zrobił ojcu herbatę i wrócił do niej. Nie wiedział, co ma mówić. Milczał więc. Ta chwila przyniosła mu jednak niespodziewaną odmianę losu. Łagodny i pełen skruchy głos Moniki, powiedział bowiem:
— Przepraszam.
Podniósł na nią oczy. Ona naprawdę czuła się winna.
— Za co? — zapytał chłodno.
— Dobrze wiesz za co. Musiałeś to słyszeć, dlatego sobie poszedłeś — tłumaczyła się, patrząc na blat stołu, który ich od siebie dzielił. — Ja czasem robię i mówię pod wpływem Aleksa złe rzeczy. Wcale tak o tobie nie myślę. Potakiwałam mu… bo jestem głupia — w jej głosie zabrzmiała złość.
— Nie jesteś, ja tak nie uważam. Ale fakt… jest mi… — nie wiedział, jak to wyrazić. Gdyby powiedział prawdę, że jego serce krwawi, jakby wbiła mu widły w serce, mógłby ujawnić swoje uczucia, a tego nie chciał, jeszcze nie teraz.
— Przepraszam, nie myślę o tobie źle. Jesteś dobrym chłopakiem. Tak wiele mi już pomogłeś… niejeden by to olał. Byłam niesprawiedliwa i nie dawało mi to spokoju przez cały tydzień, właściwie odkąd wyszedłeś.
— Już dobrze, zapomnę o tym — odparł, trochę mu ulżyło, choć… jeszcze nie do końca.
— Czyli mogę na ciebie liczyć w razie czego? — zapytała, jakby coś miało się złego stać.
— To znaczy?
Milczała przez chwilę i odparła z nutą smutku:
— Jestem tu sama. Nie mam nikogo. Zerwałam z Aleksem. Nie kocham go — wyznała.
Tym razem Tadka zatkało na dobrą chwilę. Jeśli miał mieć u niej jakąkolwiek szansę, to był właśnie ten czas!
— Możesz na mnie liczyć — odpowiedział. — Pomogę ci przy remoncie i kiedy tylko będziesz chciała.
Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. Serce znów zabiło mu mocniej, a widły wbite w jego serce już prawie opuściły jamy urazy, które wyryły w jego wnętrzu.
— Ja też chętnie ci pomogę, jeśli tylko będę mogła — powiedziała szczerze. — Możesz na mnie liczyć.
Tak, właśnie w tej chwili widły wypadły z serca Tadeusza Gamonia, a słowa Moniki położyły na jego ranach leczniczy okład. Zaczynało się dziać między nimi coś dobrego, wyjątkowego.
— Dzięki — odpowiedział. — To kiedy zaczynamy ten remont? — rzekł ochoczo. — Umiem malować ściany, przykręcić haczyki i takie tam… Nawet raz ciotce tapetę kładłem.
— Zapłacę ci oczywiście! — uniosła się honorem.
— W zamian możesz mojemu tacie zrobić manicure — zażartował.
— Chętnie! Ale mogę go też wziąć na spacer.
Mówiła poważnie. Chciała mu pomóc! Chciała uczestniczyć w jego życiu! Nagle wydało mu się to wszystko zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Ostudził swoje nadzieje i postanowił skupić się na razie na chwili obecnej. Monika powstała i chciała już iść. Wstał więc i on, aby odprowadzić ją do drzwi. Wyszli razem na werandę, a potem on odprowadził ją do bramy.
— Daj mi znać, jakby co. Jestem gotów! — przypomniał jej o swojej pomocy.
— A ja chętnie przywiozę wam jakieś domowe pyszności z targu żywności następnym razem, daj tylko znać, co byś zjadł.
Wymienili uśmiechy, spojrzenia, a potem każde poszło w swoją stronę. Po drodze patrzyli jedno na drugie. Monika nawet pomachała Tadziowi, zanim weszła do domu. Tadek Gamoń omal nie krzyknął z radości! Potem znów ostudził swój zapał, jakby bał się, że to szczęście nie będzie trwało wiecznie. Już raz się na niej sparzył…
9. Skruchą można naprawić krzywdę
W piątek rano ledwie zdążyła na kurs kosmetyczny. Podczas nauki przysypiała, walcząc z niemocą myślenia. Ale wygrała! Dziś opanowała do perfekcji sylwestrowy makijaż. Miała zamiar jednak dokształcić się we własnym zakresie i zakupić sobie dodatkowe książki. Potem chciała udać się na bazarek ze swojską żywnością, żeby kupić dla Tadka pojednawcze gołąbki z kapusty i kaszy. Pech chciał, że jak tylko wyszła z budynku na parking, spotkała czekającego obok jej samochodu Aleksa.
— O nie! — burknęła poirytowana pod nosem i zwolniła, a serce na jego widok podskoczyło jej do gardła. Nie miała ochoty na interakcję z tym „burakiem”, jak zwykła go od wczoraj nazywać w myślach. Zobaczył ją, więc nie było odwrotu. Podeszła.
— Rany, Monika! Gdzieś ty była?! — zapytał ją skołowany. Nie wiedział jeszcze, jaki mają status. Monika tymczasem doskonale wiedziała, musiała tylko mu to jakoś przekazać.
— Powiem wprost! — rzekła, gdy zatrzymała się przed nim w stosunkowo dużej odległości. — Zrywam z tobą! — Potem zaczęła trafiać kluczykiem do drzwi samochodowych od strony kierowcy.
— Chyba kpisz?! — powiedział gniewnie, prędko podszedł i zatrzasnął drzwi, które ledwie co zdążyła otworzyć. Popatrzyła na niego wrogo, tak że Aleks cofnął rękę.
— Zrywam z tobą, ale nie dlatego, że wczoraj zachowałeś się jak dupek i burak w jednym! Po prostu cię nie kocham! I musisz to zaakceptować!
— Od kiedy miłość jest dla ciebie ważna?! — zakpił. Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Uważał ją za materialistkę, i wcale się tak wiele nie mylił. Była z nim, bo musiała, żeby przeżyć po prostu.
— Przepraszam, jeśli poczułeś się wykorzystany. Ale czas z tym skończyć. Mam ci coś oddać? — zapytała dla formalności, żeby nic nie być mu winną.
— Dom, mieszkanie i auto! Wszystko to kupiłaś za pieniądze mojego ojca! — warknął. — Nawet to co masz na sobie, nie należy do ciebie!
Odetchnęła. Wiedziała, że ją chce sprowokować. Dlatego spokojnie odparła:
— Nie Aleks. Ja za to zapłaciłam aż nazbyt wysoką cenę. Zapłaciłam moim ciałem i godnością. — Otworzyła drzwi od samochodu i wsiadła. Potem włączyła silnik.
— Jeszcze będziesz mnie błagać, żebyś mogła do mnie wrócić! — zagroził jej.
— Wątpię! — odparła, po czym wycofała na środek parkingu, i to tak bezbłędnie i pewnie, jak nigdy.
— Dziwka! — krzyknął na całe gardło.
Wysunęła rękę w bok, i jak zawsze była kulturalna i grzeczna, tak teraz pokazała mu środkowy palec, który wyrażał dokładnie to, jaki miała do niego stosunek. Nawet się na niego nie obejrzała.
— Zabiję cię!!! — krzyknął, zanim Monika ruszyła z kopyta. Chciała jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem tego wariata. Nie znała go z tej strony, zawsze mu ustępowała. Nie wiedziała, do czego jest zdolny. Przestraszona tego, co zrobiła, z ulgą wyjechała na drogę i włączyła się do ruchu. Pozostawiła za sobą przeszłość. Teraz miała przed sobą przyszłość, plany i dążenia.
— Facet z wozu, babie lżej — zinterpretowała po swojemu stare polskie powiedzenie o babie, wozie i chłopie. Bo faktycznie czuła ulgę, że ma to za sobą. Co prawda Aleks miał u niej trochę swoich rzeczy, ale postanowiła rozprawić się z nimi w przyszłym tygodniu. — Co ja właściwie w nim widziałam?! — parsknęła. Przypomniała sobie kulturalnego Tadka. Był chłopak prosty, ze wsi, typowy kawaler do wzięcia, ale za to traktował ją z szacunkiem, i to mimo tego, że wiedział kim była i mógł ją sobie dowolnie oceniać, jak reszta facetów, którzy kojarzyli ją sobie z gazety Świat Męskich Pragnień. Ale on przysiągł jej milczenie.
— Teraz na targ, do księgarni i do domu! — zakończyła z uśmiechem, prowadząc samochód, na który samodzielnie zapracowała. Żadna praca nie hańbi, to lenistwo jest hańbą. Ona musiała zarabiać swoim ciałem, była modelką erotyczną. Ale ten świata powoli odchodził w zapomnienie. Stawała się kimś innym, stawała się sobą. Nawet przez myśl przeszło jej, żeby zmienić kolor włosów. Chciała mieć swój naturalny, ciemny brąz, który pasował do jej piwnych oczu.
Nagle dostała SMS. Zdziwiona, stanąwszy na czerwonym świetle, szybko odczytała wiadomość.
Powiem wszystkim w tej twojej pipidówie, że zarabiałaś jako dziwka w gazetach porno! Wszyscy się dowiedzą i znienawidzą cię! Przysięgam!
Przeszył ją paniczny lęk. Dobrze, że ktoś zatrąbił klaksonem, że ma włączyć się do ruchu (właśnie zaświeciło się zielone) inaczej długo nie ruszyłaby się z miejsca. Serce biło jej jak zdziczały koń, który miał tachykardię! Ruszyła, a wkrótce potem skręciła na parking przed domem towarowym. Była tam księgarnia. Bliżej było jej tutaj, więc tu się zatrzymała. Odetchnęła. Musiała pomyśleć, co ma dalej robić. Postawiła wszystko na jedną kartę i…
Wszyscy już wiedzą. Nikt mi nic nie zrobił. Tak że daruj sobie! — skłamała i wysłała wiadomość do buraka.
Zaczekała na odpowiedź minutkę. Wysłał jej śmiejący się do rozpuku emotikon okraszony treścią:
Nie wierzę! Jesteś na to zbyt strachliwa! Gdyby tak było, to już dawno by cię te wieśniaki na gnoju wywiozły jak Jagnę z „Chłopów”!
Odpłaciła mu pięknym za nadobne:
Ciekawe, czy dobrze przeczytałeś CHŁOPÓW? Bo nie wydaje mi się. Jagnę wywieziono na stercie gnoju za wieś za to, że zdradziła męża. Ja nikogo nie zdradzałam, tak jak ty mnie z Sylwią!
Dawniej ladacznice palili na stosie!
Zacisnęła zęby i wrzuciła telefon do schowka. Wysiadła z samochodu i ruszyła na zakupy. Postanowiła zbyć go milczeniem, które jest znacznie lepszą ripostą dla pospolitego buraka, niż obrona. Po prostu musiała udawać, że on nie istnieje.
Z książką pod pachą, trzymając w jednej dłoni torbę z ubraniami, w drugiej zaś gołąbki z kapusty zapakowane w pudełko, stanęła Monika przed wjazdem do swojego domu i ulżyło jej, że choć taka obładowana, to wraca z lekkim sercem do swojej wymarzonej, spokojnej przystani. Zerknęła przez ramię w stronę domu Gamoniów. Było ciemno, spali. Ona natomiast miała zamiar posiedzieć jeszcze trochę, aby podgotować gołąbki na jutro, i jeszcze przed południem zanieść Tadkowi wymarzone obiecane danie.
Nie wiedziała biedulka, że będzie jej tak ciężko przyjść do niego, gdy nadejdzie ten czas. Miała wyrzuty sumienia. A fakt, że zaledwie wczoraj zerwała z Aleksem, a ten potraktował ją jak szmatę, nie pomagał jej, szerząc w jej wyobraźni wizję tego, jak tym razem Tadek oddaje jej pięknym za nadobne. Weszła przez bramę ich posesji, lecz nie wiedziała, czy drzwi tego domu, które wyglądały jak wejście do kotłowni, zaprowadzą ją do celu. Wyszła więc za dom i tam zobaczyła coś pięknego. Na tle białych prześcieradeł ujrzała wieszającego pranie, półnagiego mężczyznę. Domyśliła się, że to Tadeusz. Jak zahipnotyzowana przystanęła, aby móc na niego popatrzeć. Miał zgrabne ciało… Otrząsnęła się z tych niedorzeczności i zbliżyła się.
— Cześć, Tadek! — powiedziała z niemałą dozą strachu. Obejrzał się na nią. Wyglądał na zniesmaczonego jej widokiem. Bała się, że zaraz powie jej coś przykrego, ale…
Przywitał się, a potem jeszcze została zaproszona do środka przez jego ojca. Miło było jej poznać staruszka, choć piorunujące wrażenie zrobił na niej widok faceta bez nóg, siedzącego na wózku inwalidzkim. Nie wyglądał jej na nieszczęśliwego, co mile ją zaskoczyło. Tylko potem jakoś tak było jej niezręcznie, że Tadek ma ręce pełne roboty, a ona jeszcze kłopot mu robi z gołąbkami, więc… postanowiła przygotować to danie do samego końca samodzielnie.
Szło jej całkiem dobrze, on nawet zaprowadził ją do kuchenki. Tylko jakoś tak za blisko był, jeszcze do tego bez koszulki. Nigdy nie miała tak blisko siebie żadnego innego faceta, prócz Aleksa. Na zdjęciach przecież zawsze pozowała sama. Ale Gamoń nie był zainteresowany erotycznymi igraszkami w ciasnym aneksie kuchennym. Sprawiał wrażenie, jakby chciał dać stamtąd nogę. Tylko że w pewnym momencie, gdy powrócili do gotującego się dania, straciła panowanie nad swoimi ruchami i… Złapał ją! Nagle znalazła się w jego ramionach, blisko jego ciała iii… serce zabiło niezgodnie z jej logicznymi ustaleniami. Podnieciła ją jego bliskość i silny uścisk dłoni. Był silny, ale też miał wyczucie, nie krzyczała z bólu, ale była bardzo silnie trzymana…
Rozmawiała z seniorem Gamoniem, a Tadek milczał. Domyślała się, że się na nią obraził — i w sumie miałby słuszność. Szukała momentu, żeby pogadać z nim sam na sam. Nie mogła tej sytuacji tak zostawić. Na szczęście los zesłał jej szansę, kiedy pan Gamoń postanowił udać się na werandę. Zostali sam na sam. Chłopak omal nie ochrzanił jej za przeładowanie brzucha jego ojca nadmiarem jedzenia… ale nie to jej teraz ciążyło.
— Przepraszam — wydusiła w końcu z siebie ten ciężar.
Podniósł na nią oczy, zdziwiony.
— Za co? — zapytał takim chłodnym tonem, jakby miał ochotę zaraz wygłosić pod jej adresem jakiś nieprzyjemny epitet.
— Dobrze wiesz za co. Musiałeś to słyszeć, dlatego sobie poszedłeś — mówiła, nie patrząc na niego. Słychać było w jego głosie zdenerwowanie. — Ja czasem robię i mówię pod wpływem Aleksa złe rzeczy. Wcale tak o tobie nie myślę. Potakiwałam mu… bo jestem głupia — zganiła samą siebie. Wiedziała, że wygląda w jego oczach jak podła franca, która wykorzystała go, aby jej pomógł, a potem pokazała to, co naprawdę o nim myślała.
— Nie jesteś, ja tak nie uważam. Ale fakt… jest mi…
Tak, to właśnie go tak gryzło. Widziała jak na dłoni, że było mu przykro z powodu jej słów.
— Przepraszam, nie myślę o tobie źle. Jesteś dobrym chłopakiem. Tak wiele mi już pomogłeś… niejeden by to olał. Byłam niesprawiedliwa i nie dawało mi to spokoju przez cały tydzień, właściwie odkąd wyszedłeś.
— Już dobrze, zapomnę o tym — odpowiedział już trochę milej.
— Czyli mogę na ciebie liczyć w razie czego? — zapytała z nadzieją, że jeszcze da naprawić się tę znajomość.
— To znaczy?
Co miała mu powiedzieć? Zaczęła mówić prawdę:
— Jestem tu sama. Nie mam nikogo. Zerwałam z Aleksem. Nie kocham go — wyznała i poczuła, że właśnie wpuszcza obcego faceta w swoje osobiste sprawy. Zrobiło jej się głupio, ale zaraz potem, kiedy usłyszała jego odpowiedź, pomyślała, że zrobiła dobrze.
— Możesz na mnie liczyć — zabrzmiał przyjacielsko. — Pomogę ci przy remoncie i kiedy tylko będziesz chciała.
Ogarnęły ją radość i ulga.
— Ja też chętnie ci pomogę, jeśli tylko będę mogła — powiedziała szczerze, wyobrażając sobie, jak robi obiad dla niego i jego taty. — Możesz na mnie liczyć.
— Dzięki — odpowiedział. — To kiedy zaczynamy ten remont? — rzekł ochoczo. Widać było, że pali się do pracy. — Umiem malować ściany, przykręcić haczyki i takie tam… Nawet raz ciotce tapetę kładłem.
— Zapłacę ci oczywiście! — nie miała zamiaru go wykorzystywać.
— W zamian możesz mojemu tacie zrobić manicure — zażartował.
— Chętnie! Ale mogę go też wziąć na spacer.
Znów poczuła, że zbyt mocno wchodzi w jego prywatność. Potwierdził to fakt, że na pogodnej twarzy chłopaka nagle pojawiła się chłodna obojętność. Chciała go przeprosić, ale tylko wstała, żeby wyjść i więcej nie przestępować granicy. Tadeusz odprowadził ją do samiutkiej bramy, choć wcale go o to nie prosiła. Jednak chyba ją lubił, bo znów się uśmiechał.
— Daj mi znać, jakby co. Jestem gotów! — powiedział pogodnie.
— A ja chętnie przywiozę wam jakieś domowe pyszności z targu żywności następnym razem, daj tylko znać, co byś zjadł.
To go zaskoczyło, ale tym razem nie przestał się uśmiechać. Monika pożegnała się krótko i ruszyła przez drogę do swojej furtki. Była ciekawa, czy jeszcze tam stoi, więc obejrzała się raz, a potem jeszcze raz przy drzwiach do domu. Stał i patrzył na nią z uśmiechem — uratowała sytuację z sąsiadem. Przez żołądek do serca obłaskawiła wkurzonego faceta, który jeszcze dodatkowo obiecał jej pomoc. Mogła na kogoś liczyć. A gdy usiadła w salonie na sofie, przypomniała sobie, jak seksownie wyglądał Tadek na tle białych prześcieradeł, prężąc swoje muskuły przy wieszaniu prania, i to jak mocno trzymał ją za ramiona, aby nie upadła. Popatrzyła na swoje ręce, lecz nie odkryła ani grama siniaka czy zaczerwienienia. Tadeusz miał nieziemskie wyczucie swojej siły. Nagle zrobiło jej się głupio przed samą sobą. Niedawno gardziła nim otwarcie przed Aleksem, teraz znów odkrywała w nim plusy, które działały jej na wyobraźnię.
— Chyba po prostu dawno nie uprawiałam seksu — wyjaśniła sobie te dziwne zrywy serca i ciała w stronę obcego faceta, który nadal w jej głowie pozostawał w roli mechanika, starego kawalera, któremu jakoś życie się nie poukładało. Pomyślała wtedy: Ma koło trzydziestki, nie jest jeszcze stary. Znajdzie sobie dziewczynę. Wyobraziła sobie siebie u jego boku i od razu doszła do wniosku, że nic by z tego nigdy nie wyszło. Zbyt mocno się od siebie różnili. Oczywiście Czytelnik zapewne domyśla się, że wszystkie drogi Moniki prowadzą do Tadeusza, ale żeby nie było tak prosto, fabułę autorka skomplikuje, i zrobi to z premedytacją!
Sobota minęła Monice na sprzątaniu, robieniu obiadu, czytaniu i ćwiczeniu nowych makijaży. Kochała malowanie twarzy, bawiła się wyśmienicie, nawet jeśli cały dzień była sama. Lubiła pobyć czasem sama, jak każdy. Ale w tym wszystkim było coś jeszcze — ona budowała na nowo swoje życie: przyzwyczajenia, rytuały, wytyczała nowe drogi i planowała przyszłość. Nie stać było już jej na to, aby wynająć projektanta, który zrobiłby dla niej projekt wnętrza salonu. Ale postanowiła następnego dnia, w niedzielę się tym zająć i sama coś wymyślić. Ucieszona, że będzie mogła to zrobić sama, jeszcze w sobotę wieczorem przysiadła do tego zajęcia, co wynikało z jej niecierpliwości. Zaczęła przeglądać meble do tego typu wnętrz i już nie mogła się od tego oderwać…
W niedzielę, gdzieś po obiedzie, zdała sobie sprawę, że od wczoraj nie wyszła z domu. Pomyślała, że chętnie wyszłaby na spacer, tylko że nie wiedziała, dokąd się udać. Od razu przypomniała sobie o Tadku. On z pewnością znał tu wszystkie ścieżki.
— Tylko czy to wypada się tak narzucać? — zastanawiała się przez dobre pół godziny, zanim podjęła decyzję: napisze do niego. Jak będzie miał czas, to odpisze. Gorzej jakby zadzwoniła, wtedy nie umiałby jej odmówić z grzeczności. A tak to może poudawać nawet, że go nie ma w domu. Od razu wyjrzała przez okno, aby sprawdzić, czy jego auto jest na swoim miejscu. Nie było go.
Usiadła na sofie, żeby do niego napisać… wtedy nagle rozdzwonił się jej telefon.