E-book
26.46
drukowana A5
70.02
Kawa po irlandzku

Bezpłatny fragment - Kawa po irlandzku

Akt II


Objętość:
410 str.
ISBN:
978-83-8369-920-2
E-book
za 26.46
drukowana A5
za 70.02

Słowo od autora

Drogi czytelniku!

Cieszę się, że ta książka trafiła w Twoje ręce. Masz przed sobą niejako drugą część serii, chociaż w gruncie rzeczy obie książki stanowią na tyle zamkniętą całość, że czytanie ich obu nie jest konieczne do zrozumienia historii. W tej książce poznasz życie i rozterki Mikkela. Jest on wyjątkowo poukładanym, a także mocno skupionym na swojej pracy artystą. Jeśli w głowie wciąż masz stereotyp, że artyści są chaotyczni, niezorganizowani i polegają tylko na talencie, nie robiąc nic poza tym… Możesz się nieco zdziwić.

Jak zawsze, ufnie oddaję Ci pod opiekę moich bohaterów, z którymi zżyłam się przez całą naszą wspólną drogę. Niejednokrotnie bohaterowie ci byli ze mną przez lata, więc ciężko zawsze kończy się ich historie. Jak każda dotychczasowa książka, ta również nauczyła mnie samą wiele.

Nasz główny bohater, jak każdy z nas, przeżywać będzie różne rozterki, a jego życie zmieni się diametralnie na naszych oczach. Książka ta pokaże Ci, jak ważne jest dążenie do marzeń, ale też nie pozostawi nam złudzeń. Człowiek jest istostą społeczną i zawsze będzie dążył do kontaktów. Mikkel nie był najbardziej kontaktowym człowiekiem na ziemi i nosił w sobie kilka głębokich zadr. Wszystko zaczęło się jednak raptowanie zmieniać, gdy na jego drodze stanął Julek. Zaczął się wtedy otwierać na kontakty z ludźmi i układać sobie wszystko od nowa, próbując znaleźć balans między odwieczną miłością do sztuki, a tą nowo znalezioną, do chłopaka, który zawrócił mu w głowie.

Mam cichą nadzieję, że Ty również, drogi czytelniku, odnalazłeś lub odnajdziesz, takiego swojego Julka. Nie każda zmiana musi być tak gwałtowna jak przy nim, ale każdy z nas zasługuje na wsparcie, zrozumienie i kogoś, kto będzie patrzył się na nas tak, jakby świat dokoła nie istniał. Tego Ci z całego serca życzę.

A tymczasem, pozwól, że zabiorę cię do świata, w którym to Mikkel z Julianem wiodą prym. Oczywiście, przypominam lojalnie, że książka zawiera opisy przeznaczone dla dojrzalszej części czytelników, jak porusza się wokół wątku miłości męsko-męskiej. Mam nadzieję, że mimo to (a może właśnie dlatego), będzie to dla Ciebie interesująca podróż.

Rozdział 1

Siedziałem w siadzie skrzyżnym na parapecie i patrzyłem się przed siebie, paląc papierosa. Chciałem nie myśleć, ale mi to nie wychodziło. Cokolwiek bym nie robił, czymkolwiek nie próbował się zająć, niechciane myśli zawsze powracały. Miałem wrażenie, że zacząłem się na nie uodparniać. Były ze mną zawsze, doprowadzając mnie do niemej rozpaczy. Zastanawiałem się, czy już oszalałem lub czy w ogóle cokolwiek jeszcze czułem. Byłem w kropce. Nie bardzo wiedziałem, co dalej zrobić ze swoim życiem, a skoczenie z tego okna nie wchodziło w grę. Chociaż musiałem przyznać, że było kuszące. Wystarczyłoby się dobrze przechylić do przodu i już. Tylko, że mój przyjaciel zgotowałby mi powolną i bolesną śmierć, jeżeli nie zginąłbym od upadku. Poza tym, nie ominąłby mnie psychiatryk, a póki co, nie wybierałem się tam. Być może powinienem, ale nie chciałem przyznać przed kimkolwiek, nawet przed sobą, że miałem jakiś problem i był on na tyle poważny, że wymagał tego typu leczenia.

Oczywiście, że wszyscy i tak o tym wiedzieli, jednak jeśli ja nic nie wspominałem, stanowiło to pewnego rodzaju tabu, więc na razie byłem bezpieczny. Swoją drogą wszyscy to za dużo powiedziane. Został mi tylko Władek i od czasu do czasu Martyna. Niestety ani jej, ani jego chłopak mnie nie trawili, więc z Martynką kontakty miałem ograniczone, a z okazji, że tymczasowo mieszkałem z Władkiem, starałem się nie przysparzać mu więcej kłopotów, niż już do tej pory przeze mnie miał. Tym bardziej, że Kuba nie patrzył na mnie zbyt przychylnie. Nie dziwiłem mu się. W końcu, który facet by chciał, żeby jego ukochany mieszkał z obcym człowiekiem, który w dodatku pochłaniał znaczną część jego wolnego czasu? Poza tym ja byłem jednym z tych rozchwianych artystów, a on, jak na złość, był stonowanym i praktycznym matematykiem. W tym wszystkim Władek leżał mniej więcej pośrodku, będąc zwyczajnym, wesołym chłopakiem, który miał zdecydowanie za miękkie serce do ludzi i został pielęgniarzem. Czasem czułem się, jak jeden z jego pacjentów. Być może była to nawet prawda.

Moje rozmyślania przerwały oplatające się wokół mnie ramiona i łaskocząca mnie w ramię gęsta broda.

— Nie siedź tak w oknie bez koszulki — powiedział cicho.

— Nic mi nie będzie. Lubię tak siedzieć — odpowiedziałem, odwracając głowę w jego stronę. Nasze twarze były zaledwie kilka centymetrów od siebie, a to oznaczało, że dobrze widziałem jego karcący, ale jednocześnie zmartwiony wzrok.

— Przeziębisz się. Nie bedzie mi się chciało potem się tobą zajmować — zamarudził.

— Nigdy nie musiałeś i dalej nie musisz. Poza tym mam końskie zdrowie. Daj spokój. — Wzruszyłem ramionami. Zmarszczył na to czoło i poprawił się nieco, wciąż nie przesuwając głowy.

— No jak sobie chcesz — odparł naburmuszony po czym pokręcił nosem. — Śmierdzisz fajkami.

— Wiem.

— Nie oduczę cię tego, co? Artysta za dychę — zakpił, po czym przytulił się do mnie mocniej. — Nie mogę na ciebie patrzeć, Mik. Po prostu nie mogę. Co mam zrobić, żeby było lepiej?

— To nie patrz — odparowałem natychmiast, ale potem zszedłem z tonu i pogłaskałem go po ręku. — Już wystarczająco dużo robisz. Mam wrażenie, że twój luby niedługo zakopie mnie w którymś parku, żeby tylko jakoś się mnie pozbyć.

— Przesadzasz. Kuba nie jest taki zły. Jest po prostu zazdrosny, nawet jeśli tłumaczę mu, że nie ma o co. — Przewrócił oczami.

— To do niego nie dojdzie. Jak na analityczny umysł, to jest bardzo ograniczony, jeśli chodzi o takie sytuacje — wytknąłem prędko, a on niechętnie pokiwał głową na znak zgody.

— Na razie się tym nie przejmuj. Kiedy idziesz do pracy? — zręcznie zmienił temat.

— Jutro rano. Zrobiłem wszystkie projekty, więc idę je zanieść do przyklepania i będziemy się brali za robotę. Najbliższe dwa lub trzy tygodnie prawie mnie tu nie będzie, a jakbym nocował w teatrze, to też się nie przejmuj. Zdarza mi się to często, jak projekty są w tej fazie — odpowiedziałem spokojnie. W gruncie rzeczy cieszyłem się na czas spędzony w teatrze. Może to pozwoli mi się od wszystkiego oderwać.

— Ten dyrektor za bardzo cię wykorzystuje — naburmuszył się ponownie Władek.

— Wcale nie. Lubię to. Czasem dobrze jest się tam zakopać na trochę. Nie robiłbym tego, gdybym nie chciał — wyjaśniłem.

— Jasne, jasne. A co z twoją pracownią? — dopytał od razu.

— Nie wiem. Zapewne pójdę tam, jak tylko będę potrzebował zrobić coś większego. Tak zazwyczaj robiłem. Tylko najpierw muszę tam wszystko uprzątnąć — westchnąłem ciężko.

— Pomóc ci z tym? Dalej masz tam jego portrety, więc… — zaczął, ale szybko mu przerwałem kręcąc głową.

— Dam sobie radę, a poza tym większość z nich to akty. Nie chcesz tego oglądać. — Uśmiechnąłem się słabo.

— Masz rację, nie chcę, ale czego się nie robi dla przyjaciół, nie? — Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. Nie zasłużyłem na niego.

— Jakoś ci się kiedyś odwdzięczę — zapewniłem go szczerze.

— Nie musisz. Poza tym, gdyby nie ty, to nie zdałbym liceum i tyle by było z moich studiów pielęgniarskich. Można powiedzieć, że to ja się odwdzięczam.

— Jasne, a teraz spadaj. Muszę jeszcze wszystko przejrzeć przed jutrem — zbyłem go najdelikatniej jak mogłem, starając się brzmieć przy tym na zadowolonego, tak by wyglądało to jak półżart. Prawie mi wyszło.

— Dobra, spoko. Trzymam kciuki. — Odwzajemnił sztuczny uśmiech, ale wyglądał na zawiedzionego. Na szczęście zostawił mnie w spokoju.

Uwielbiałem go i samo to, że zaoferował mi pokój u siebie, wiele dla mnie znaczyło, ale czasem potrafił być zbyt natarczywy. Chciał zawsze rozwiązywać wszystko tu i teraz. Może było to obiektywnie dobre wyjście, ale ja jeszcze nie byłem gotowy na to, żeby rozgrzebywać to, co siedziało w mojej głowie.

Dopiero tego dnia, siedząc tak, zorientowałem się, że mieszkałem z nim już ponad trzy miesiące. Trzy miesiące, od kiedy mój ostatni chłopak okazał się draniem grającym na dwa fronty i wyciągnął ode mnie kupę kasy, której nigdy nie odzyskam. Byłem naiwny i tyle. Zaraz po nieprzyjemnym rozstaniu zerwałem ze wszystkim, co nas łączyło. Wypowiedziałem umowę na mieszkanie, zmieniłem numer telefonu, adres mailowy i pozbyłem się wszystkich możliwych pamiątek. Jedyne miejsce, którego nie dotknąłem do tej pory to moja pracownia artystyczna, którą odziedziczyłem po babci. Jedynej kobiecie, która rozumiała mnie w pełni.

To ona nauczyła mnie rysować i malować, a także szukać nowych technik i rozwiązań. Wszystko w mojej pracowni kojarzyło mi się z nią. Kiedy byłem dzieckiem, siadaliśmy tam we dwójkę z herbatą i tworzyliśmy, nieważne co. Czasem nawet pozwalała mi się przyglądać, gdy pracowała nad czymś ważnym. To chyba wtedy podłapałem część jej nawyków, co zaowocowało w przyszłości. Szczególnie, kiedy poszedłem na studia na ASP, zamiast być zagubionym studencikiem, wchodziłem na salę i nie tylko wiedziałem co robić, ale też z kim i jak rozmawiać. Chyba tylko dlatego dostałem posadę scenografa w teatrze.

Nie spodziewałem się, że uda mi się zostać w tym na dobre i utrzymywać ze sztuki, ale jednak moje życie mimowolnie potoczyło się w tym kierunku. Projektowałem scenografie do rozmaitych sztuk teatralnych, a zdecydowaną większości dekoracji i rekwizytów wykonywałem ręcznie, co zdecydowanie dobrze działało na mój budżet, a przy okazji robiłem coś, co kochałem. Do tego czasami przyjmowałem po kilka dodatkowych zleceń tu i ówdzie, odkładając kilka groszy na czarną godzinę. Nie byłem wielkim artystą wystawiającym prace na całym świecie, ale nigdy też nie mierzyłem tak wysoko. Nawet nie chciałem iść w tę stronę. Wystarczało mi w zupełności, że setki ludzi codziennie oglądały moje prace w teatrze, nawet o tym nie wiedząc. Co ciekawe, zdarzało się, że nawet aktorzy czy muzycy pracujący ze mną nad przedstawieniami już dłuższy czas, ledwo mnie kojarzyli. Znała mnie dobrze tylko szeroko pojęta ekipa techniczna oraz producenci czy trenerzy. Pasowało mi to.

Niestety, zrobiłem sobie przerwę na kawę w złym momencie. Stojąc w kuchni i czekając, aż zagotuje mi się woda, przypadkiem usłyszałem fragment rozmowy Władka z, jak podejrzewałem, Kubą.

— Ja już nie wiem, co mam robić, jak do niego dotrzeć… Nie śmieje się, nie bawi, nie wygłupia jak kiedyś… Proszę cię, potraktuj to poważnie, martwię się, do cholery… Tak, tak… Siedzi w oknie z fajką w zębach i patrzy się przed siebie… Boję się, czy kiedyś nie zastanę go na dole, jak postanowi… Nie przesadzam, naprawdę się boję… Wiem, że jest, ale… Nie, to nie jest dobry pomysł… Tak, tak, pracuje. No nie wygłupiaj się, proszę cię… — Więcej nie potrzebowałem słyszeć. Nie chciałem doprowadzić go do takiego stanu. Wiedziałem, że się martwi, ale nie przypuszczałem, że aż tak. Wziąłem kubek do ręki i już chciałem z powrotem zamknąć się u siebie, ale usłyszałem, że skończył rozmawiać, więc w ostatniej chwili zmieniłem zdanie i pukając w futrynę, stanąłem w drzwiach jego pokoju.

— Mogę? — zapytałem z ciężkim sercem.

— Jasne, właź. — Posłał w moją stronę słaby uśmiech.

— Słyszałem kawałek twojej rozmowy — powiedziałem od razu, nie owijając w bawełnę.

— Ja… Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? — Spojrzał na mnie niepewnie, ale pokręciłem głową, przygryzając wargę, a na jego twarzy momentalnie odmalowała się ulga.

— Nie chcę, żebyś się tak martwił. Nic mi nie będzie, serio. Powoli zbieram to do kupy. Może i jeszcze trochę to potrwa, ale będzie okej. Obiecuję. Po prostu daj mi trochę więcej czasu. Nie rozsypię się kompletnie, ale wiesz… W końcu jestem artystą, nie może być za dobrze, nie? Artysta powinien być rozchwiany. — Zdobyłem się wreszcie na szczery uśmiech.

— Wiem, wiem, ale nic nie poradzę na to, że ciężko mi się na ciebie takiego patrzy. To po prostu… nie ty — zakończył zrezygnowany.

— To też ja, tylko trochę bardziej poważny. No i nic się nie bój, nie skoczę z okna. Nie chcę się zabijać. A jakbym chciał, to chyba sam byś mnie ubił, więc podziękuję. To by była powolna i bolesna śmierć — odpowiedziałem półżartem.

— A żebyś wiedział. — Zmierzył mnie wzrokiem. — Cieszy mnie, że to wiesz. Po prostu chciałbym widzieć cię takiego, jak kiedyś.

— Weź pod uwagę to, że dorosłem. W przeciwieństwie do ciebie. — Szturchnąłem go łokciem, siadając obok.

— Jasne, ty i dorosnąć. Już to widzę — prychnął poirytowany, ale mimo to dodał — Przynajmniej humor ci się nie zmienił.

— To się nigdy nie zmieni, zapomnij — zaśmiałem się luźno i oparłem wygodnie o ścianę, rozsiadając się na jego łóżku. Po chwili milczenia zdecydowałem się zacząć niezbyt wygodny dla mnie temat. — Po tym projekcie chcę wziąć co najmniej tydzień wolnego i myślałem, żeby polecieć na trochę do Viggbyholm. Dawno mnie tam nie było.

— Jechać z tobą? — zapytał entuzjastycznie.

— Nie — uciąłem od razu, licząc, że to wystarczy.

— Nigdy nie chcesz mnie tam zabrać — zamarudził, a ja tylko przewróciłem oczami i westchnąłem ciężko.

— Bo chcesz mnie na każdym kroku pilnować. Poza tym twój chłopak by mnie zabił, a w najlepszym wypadku ręcznie wykastrował — odparłem umęczonym tonem.

— On się może wypchać, a ja chcę w końcu zobaczyć, gdzie dorastałeś. Zdjęcia to nie to samo — upierał się dalej. Zastanowiłem się chwilę i w sumie nie było w tym nic złego. Mógłbym go właściwie ze sobą zabrać. Teraz mieszkałem u niego, więc byłaby to jakaś forma rekompensaty. Niby płaciłem za pokój, ale jednak miałem u niego swego rodzaju dług wdzięczności.

— Dobra, ale ty załatwiasz to z Kubą i jakoś musisz wziąć sobie wolne — poddałem się dość niechętnie.

— Serio? Kurde, nie myślałem, że się zgodzisz. Wow. Dzięki. Na szczęście mam zaległy urlop. — Wyszczerzył się, gdy tylko wyszedł z pierwszego szoku, po czym dodał patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. — Ej, a jakby Kuba miał z tym problem, to może jechać z nami?

— Mam znosić waszą dwójkę przez cały pobyt w domu? — Spojrzałem na niego z uniesioną brwią i od razu zrobił minę zbitego psa, wiedząc doskonale, że to zawsze na mnie działało. — No dobra, miejsce się znajdzie. Może nawet oprowadzę was po Sztokholmie?

— Jesteś najlepszy. — Rzucił mi się na szyję o mało nie wylewając mojej kawy na siebie.

— Jak na pielęgniarza jesteś strasznie nieuważny — zakpiłem, ale ostrożnie oddałem uścisk.

— Spadaj. To co, mogę do niego dzwonić? — Spojrzał na mnie podekscytowany. Pokręciłem głową z rozbawieniem.

— No dzwoń, jak chcesz, ale pamiętaj, że to po projekcie to jeszcze dobre półtora miesiąca — przypomniałem mu dobitnie, ale tylko machnął ręką i sięgając po komórkę wykręcił numer swojego chłopaka, w międzyczasie moszcząc się wygodnie na moim ramieniu. Był niemożliwy.

— Cześć kochanie, powiedz mi czy chcesz jechać za jakieś półtora miesiąca do Szwecji? Błagam cię, zgódź się. — Od razu zaczął od błagalnego tonu, dobrze wiedząc, że Kuba, tak jak ja, zazwyczaj mu wtedy ulegał. — No bo Mik jedzie do domu na kilka dni i zgodził się nas zabrać ze sobą, a nawet oprowadzić po Sztokholmie. Fajnie, nie? Wreszcie będę miał okazję zobaczyć na żywo, jak mieszkał. No zgódź się. — Z jego ust z prędkością karabinu maszynowego wylewał się niemalże nieskończony potok słów. Tak, to był właśnie typowy Władek jak tylko zaczynał się czymś ekscytować. Było z nim gorzej niż z dzieckiem, ale przynajmniej widząc go takiego, nie mogłem się nie uśmiechnąć. Przez jakiś czas milczał, więc spojrzałem na niego pytająco, ale jego oczy zdążyły powiedzieć wszystko. Jego chłopak się zgodził i będę miał ich obu na głowie zamiast odpoczywać od wszystkiego i wszystkich.

Rozdział 2

Najpierw jednak czekała mnie niemała przeprawa w pracy. Wiedziałem, że producent będzie zadowolony z moich prac, ale to nie oznaczało, że przyjmie je wszystkie bez żadnych poprawek, a poza tym sam projekt i kilka mniejszych rekwizytów to był dopiero niewielki wstęp. Swego rodzaju preludium do ciężkiej i mozolnej pracy, jaka będzie mnie czekała potem. Miałem co prawda pomocników i mój szef wciąż sugerował robienie części dekoracji komputerowo, ale nie mogłem się w żadnym wypadku na to zgodzić. Według mnie komputerowe nadruki odbierały duszę scenie. Teatr musiał tętnić życiem i nie było to tylko zadanie aktorów. W to przynajmniej chciałem wierzyć. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik i chociaż obecny spektakl z założenia nie wymagał skomplikowanej scenografii, ja jak zawsze musiałem dodać kilka smaczków od siebie, żeby scena ożyła i nadrabiała to, czego nie dopowiedzą aktorzy, a czasem mogła ukryć ich potencjalne błędy. Scenografia była tym, co sprawiało, że widz mógł zatracić się w obrazie jaki roztaczał się przed nim, a wszystkim występującym pomagała wejść w swoje role i odnaleźć się w tej niełatwej przestrzeni.

Tak jak podejrzewałem, kiedy następnego ranka zjawiłem się z gotowymi projektami i wizualizacjami, producent przysiadł do nich od razu, czasem żądając wyjaśnień, czasem kiwając głową z aprobatą lub kreśląc coś tu i ówdzie. Ostatecznie po prawie godzinie mieliśmy wszystko omówione, a ja mogłem zaszyć się w piwnicach, gdzie była pracownia malarska i zaplecze techniczne. Większe plansze będą powstawały u mnie w mojej prywatnej pracowni, ale tu mogłem zrobić wszystko, co nie wymagało wielkoformatowego rozkładu. Tu też zamierzałem robić całą stolarkę. O ile wszystkie spawalnicze sprawy zostawiałem ludziom doświadczonym, którzy wiedzieli, co robili, o tyle stolarkę byłem w stanie zrobić sam. Szczególnie, jeśli ograniczała się do stolika, kilku krzeseł, ławek, ramy od łóżka i prostego stelaża.

Czasem takie umiejętności się przydawały. Szczególnie, gdy coś się psuło lub waliło na głowę. Czasami niemal dosłownie. Poza tym, dzięki temu nawiązałem kilka ciekawych znajomości w teatrze. Dla większości z tych ludzi pozostawałem niewidzialny, ale konserwator Marcin czy stróż Jacek wychwalali mnie pod niebiosa za wszystkie naprawy, jakie zrobiłem do tej pory i to nie tylko te w teatrze, ale też całkiem prywatnie. O dziwo, nawet kilkoro wokalistów czy tancerzy mniej więcej mnie kojarzyło. W tym taki roztrzepany małolat, który wiecznie gdzieś biegał. Był chyba jedyną osobą, której nie znałem imienia, a która coś o mnie wiedziała i była mi zdecydowanie przychylna. Czasem do mnie ot tak zagadał, czasem miał jakąś sprawę, a czasami zwyczajnie siadał obok, gdy obserwowałem, jak wszystko działało na próbie i milczeliśmy obaj, patrząc się przed siebie.

Do tej pory raczej widywałem go na małej scenie jeśli już pojawiał się w teatrze, ale coś obiło mi się o uszy, że będzie również występował w naszej adaptacji musicalu Rent, który teraz właśnie rozpracowywałem. Co ciekawe, ludzie wołali na niego zazwyczaj gwiazdeczka. Nie wiedziałem, o co chodziło, dopóki nie wyłapałem go kiedyś wzrokiem na scenie. Faktycznie błyszczał. Miał dzieciak talent. Wiedząc, że będzie występował na scenie, jako jeden z tancerzy, musiałem mieć na uwadze to, jak zorganizować tło za nimi i co zrobić z rekwizytami. Była to co prawda kolejna zagwostka, ale lubiłem takie wyzwania. Obserwowałem w takich wypadkach próby i zastanawiałem się nad rzeczywistym rozkładem sceny. Projekt projektem, ale ostatecznie wszystko musiało być perfekcyjnie zgrane. Ludzie również. Jedno nie mogło różnić się zbytnio od drugiego, bo inaczej będzie klęska.

Jak nietrudno się domyślić, moja praca była moim życiem i jedyną pasją. Wiele osób tego nie rozumiało i praktycznie żaden z moich partnerów nie był w stanie sobie tego przyswoić. To tak, jakbym spadł z księżyca albo mówił do nich po chińsku. Tak więc już dawno przestałem się tym przejmować. Skupiałem się na tym, co robiłem, a moi partnerzy musieli to przyjąć do wiadomości. Oczywiście poświęcałem czas każdej osobie, z którą byłem w związku i stawała się ona moim priorytetem, ale nikt nie mógł ode mnie wymagać, żebym rzucił wszystko, co kochałem i przestał zwracać na to uwagę. Być może przez to rozpadał się każdy mój związek. Po prostu mogłem poświęcić wszystko, ale nie sztukę. Każdy zdawał się to rozumieć przez pierwsze dwa miesiące, ale kiedy przychodził okres, w którym zamykałem się na tydzień lub dwa w pracowni, wszystko się zmieniało.

Przez to wszystko uparcie starałem się wmówić sobie, że nie potrzebowałem miłości i nikt tak naprawdę nie był mi w życiu potrzebny. Jednak gdy patrzyłem, jak Władek przytulał się do Kuby z tą swoją pełnią szczęścia wymalowaną na twarzy, serce ściskało mi się nieprzyjemnie. Byłem czasem zwyczajnie zazdrosny o to, co mieli. Nie chciałem oczywiście nigdy wiązać się z żadnym z nich, ale zwyczajnie łaknąłem podobnej relacji, podobnego zrozumienia… Choć usilnie próbowałem to wyprzeć. Być może po prostu było tak, jak powiedział kiedyś ojciec. Nie zasługiwałem na to, żeby ktokolwiek mnie chciał.

Chyba do tej pory szukałem partnerów tylko po to, żeby utrzeć mu nosa i pokazać, że nie miał racji, ale zawsze wychodziło na to, że nie byłem w stanie utrzymać związku dłużej niż kilka miesięcy. To bywało naprawdę frustrujące. Szczególnie w momencie, gdy myślałem, że znalazłem wreszcie kogoś na stałe, a on okazał się zwykłym krętaczem. Po wszystkim miał jeszcze czelność powiedzieć, że byłem słaby w łóżku, więc i tak nie opłacało się tyle ze mną zostawać. Dobry sposób na podbudowanie własnej wartości. Na szczęście człowiek uczył się na błędach.

Otrząsnąłem się z tych myśli i z ciężkim westchnieniem zabrałem się do pracy. Czekały mnie słodkie godziny niemyślenia. Do prób, na których będę pozostały jeszcze prawie dwa tygodnie. Do tego czasu musiałem mieć przygotowanych sporo drobiazgów oraz większość głównych dekoracji, żeby mieć co dostosowywać. Z tego, co wiedziałem, moi pomocnicy mieli przyjść za trzy dni, więc do tego czasu musiałem mieć zrobiony pełny podział obowiązków oraz każdemu z nich przygotować plany i materiały.

Znając mnie, zapomniałbym o tym, gdybym zostawił to na później, za bardzo wczuwając się we własną pracę, więc od razu zabrałem się za rozdzielanie materiałów na stanowiska i przygotowywanie planów. Zajęło mi to cały dzień, ale gdybym na tym poprzestał, czułbym, że sam nic nie zrobiłem, więc zabrałem się za kilka drobnych rekwizytów. Nie było to nic ciężkiego ani czasochłonnego, ale kiedy dodało się wszystko do siebie, to przy moim podejściu jeszcze tylko jeden i już kończę, zanim się obejrzałem była już trzecia nad ranem. Wiedziałem, że zanim dotrę do domu będzie czwarta. Jeśli miałbym się położyć spać, to nie wróciłbym tu przed dwunastą.

Westchnąłem, omiatając spojrzeniem moje małe królestwo. Nie miałem czasu na to, żeby marnować go w domu, ale jeśli nie pojawiłbym się tam nawet na moment, Władek byłby gotowy zabić mnie na miejscu. Z ciężkim sercem zamknąłem pracownię i udałem się w stronę portierni mając nadzieję, że stróż Jacek był tej nocy na zmianie. On nigdy nie robił problemów z wchodzeniem i wychodzeniem po standardowych godzinach pracy teatru. Przy innych stróżach nie miałem tej pewności. Raz nawet zdarzyło się, że jeden z nich nie chciał mnie stąd wypuścić. Na szczęście, gdy donosili na mnie dyrektorowi, ten tylko machał na to ręką. Dla niego najważniejsze było to, że scenografia była gotowa na czas i porządnie zrobiona.

Gdy dotarłem do domu na zegarze było już dobrze po czwartej, ale ku mojemu zdziwieniu panowała tam kompletna cisza. Jeśli nic nie grało całą noc i wszędzie było ciemno, to oznaczało, że mojego przyjaciela nie było w domu, bo zawsze zostawiał sobie cicho grające radio w pokoju czy w kuchni. Zapewne był na dyżurze, bo rzadko spędzał noce u chłopaka. Być może nie powinno tak być, ale ucieszyło mnie to. W takim wypadku mogłem wypić mocną kawę, wziąć prysznic i wyjść z powrotem do teatru bez słuchania jego narzekania. Szybko zrzuciłem z siebie ciuchy i poszedłem do łazienki. Zaraz po prysznicu czułem się jak nowo narodzony. Nie przewidziałem tylko jednej rzeczy, gdy paradowałem po przedpokoju bez ręcznika, a mianowicie zaspanego Kuby wychodzącego z pokoju Władka. Gdy mnie zobaczył w stroju Adama stanął jak wryty i jak gdyby nigdy nic, wgapiał się we mnie. Mnie też na chwilę zamurowało, zanim zdążyłem jakoś sensownie zareagować. W końcu, cały czerwony, wymamrotałem szybkie przeprosiny i pobiegłem do pokoju po ubrania. Jak tylko założyłem coś na siebie, niepewnie opuściłem pokój. Nie widziałem go nigdzie na korytarzu, a drzwi do pokoju Władka były już zamknięte, więc odetchnąwszy z ulgą, poczłapałem do kuchni.

Na moje nieszczęście siedział tam przy stoliku, przeglądając jakąś gazetę. Nie dość, że mnie nie lubił, to teraz sam podsunąłem mu powód do natrząsania się. Zmierzył mnie wzrokiem, po czym pozornie wrócił do czytania, ale widząc, że nie wychodzę z pomieszczenia, a zaczynam robić sobie kawę, rzucił od niechcenia.

— Jak dla mnie jesteś trochę za chudy.

— Nikt się ciebie o zdanie nie pytał. Nie muszę się tobie podobać — odburknąłem, rumieniąc się ponownie.

— Zawsze tak biegasz nago po mieszkaniu? — Spojrzał na mnie z uniesioną brwią i wiedziałem, że dałem mu tym samym powód do podsycenia jego zazdrości.

— Nie. Myślałem, że nikogo nie ma. Jak Władek jest w domu, to zawsze coś gra. Właściwie, to co tu robisz sam? — zaciekawiłem się.

— Myszek jest na dyżurze, więc miałem zostać i opierdzielić cię za późny powrót. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak późny. — Ziewnął szeroko, zasłaniając usta. — Zrobisz mi też kawę?

— Jasne. — Wzruszyłem ramionami. W sumie to było dziwne, że rozmawiał ze mną względnie normalnie. Lepiej było go nie podjudzać. Nie chciało mi się z nim dyskutować.

— Swoją drogą, pijesz kawę przed spaniem? — zapytał zdziwiony.

— Nie idę spać, tylko wracam do pracy — mruknąłem.

— Wiesz, że Myszu cię zabije przy pierwszej możliwej okazji? — rzucił rozbawiony.

— Wiem, ale tylko ze względu na niego tu jestem. Normalnie w ogóle bym nie wychodził z pracowni, ale żeby nie marudził, to przyjechałem, wziąłem prysznic i nawet zjem śniadanie. Zazwyczaj jak mam początki projektów to w domu bywam raz na trzy lub cztery dni, ale Władek by mnie osobiście z pracowni za kudły wyciągnął. — Na końcu westchnąłem ciężko.

— Prawda. On po prostu już tak ma. Martwi się i tyle — powiedział z czułością w głosie, której nigdy dotąd u niego nie słyszałem.

— Wiem, ale tyle razy tłumaczyłem mu, że nie musi. Daję sobie radę. Myślę, że niedługo po prostu się znów wyprowadzę i będziecie mieli więcej spokoju — rzuciłem cicho.

— Mowy nie ma. Nigdzie się nie wyprowadzasz — zaoponował od razu, a gdy spojrzałem na niego jak na kosmitę kontynuował. — Może nie jesteś moim ulubionym człowiekiem na świecie, ale przyjaźnisz się z nim. On nie tylko uważa cię za przyjaciela, ale wiem, że faktycznie tak jest, bo kiedy cię potrzebuje, to jesteś obok. Znacie się kupę lat i dogadujecie mimo wszystko. Może dlatego bywam wciąż o ciebie zazdrosny. No i poza tym, jakbyś wyprowadził się w takim stanie, to by nas obu zamęczył, nie sądzisz? — zaśmiał się na koniec, a ja nie mogłem nie przyznać mu racji.

— No okej, ale że w jakim stanie? Wszystko jest w porządku — mimo wszystko odparłem obronnym tonem, na co obrzucił mnie pobłażliwym spojrzeniem.

— Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą — skwitował.

— Na to liczę — burknąłem pod nosem i westchnąłem przeciągle. — Jakby się Władek czepiał, odeślij go do mnie, poradzę sobie z nim, a tymczasem muszę lecieć. Czeka mnie dzisiaj dużo pracy.

— Spoko, tylko wróć na noc, bo nie chce mi się znowu wysłuchiwać gorzkich żali na twój temat — podsumował, a ja smętnie pokiwałem głową.

— Okej. Wezmę się dzisiaj za coś cięższego, żeby się bardziej zmęczyć to będę miał motywację do powrotu — zacząłem głośno myśleć i ponownie pokiwałem głową sam do siebie.

Gdy dotarłem do teatru była już szósta, a ja byłem względnie przytomny, ale i tak czekały mnie jeszcze ze dwie kawy zanim zacznę funkcjonować na pełnych obrotach. Załapałem się jeszcze na tego samego stróża, który wypuszczał mnie do domu. Kiedy mnie zobaczył, o mało nie opluł się własną kawą.

— Co ty tu robisz o tej porze? — zagadnął.

— Scenografia sama się nie zrobi, a wszystko robię ręcznie i pomocnicy zaczynają za dwa dni, więc nie mam czasu do stracenia — odpowiedziałem luźno, wzruszając ramionami.

— Czy ty czasem sypiasz? — Spojrzał na mnie z rozbawieniem.

— Sen jest dla słabych. — Wyszczerzyłem się. — Szczególnie przed spektaklami. Może na to nie wygląda, ale pracuję tu za dziesięciu i często ciężej niż nie jeden z aktorów. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.

— Pracoholizm się leczy! — zawołał za mną ze śmiechem.

— Na coś trzeba umrzeć! Choroba jak każda inna! — zawtórowałem mu, schodząc powoli po schodach do mojego królestwa.

Zapaliłem światło i rozejrzałem się wkoło. Naprawdę lubiłem to miejsce, chociaż tęskniłem za własnymi czterema kątami. Za wysokim sufitem i ścianami zabazgranymi szkicami, rysunkami i próbkami czy też za ogromnym stołem kreślarskim i sztalugą oraz moją ukochaną maszyną do szycia. Czasem przydawała się przy rekwizytach, a najczęściej, gdy miałem do zrobienia coś naprawdę wielkiego formatu i najpierw musiałem to namalować na mniejszych płótnach, a później zszyć.

Otrząsnąłem się z chwilowego zamyślenia i zabrałem się do pracy. Co prawda, w dużej mierze, było wciąż za wcześnie na stolarkę, ale mogłem zacząć przygotowywać deski i płyty pod łóżko i krzesła, stolik zostawiając sobie na koniec. Kiedy skończyłem wybierać odpowiednie materiały i zacząłem część z nich heblować i przycinać była już dwunasta. Z zadowoleniem stwierdziłem, że zasługiwałem na przerwę i musiałem w końcu zjeść jakiś obiad i wypić kolejną kawę. W takich chwilach dziękowałem Bogu za stołówkę na tyłach teatru. Nie musiałem daleko iść i tracić na nic czasu, a mój ulubiony życiodajny płyn wraz z ciepłym posiłkiem i przekąskami miałem na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło odłożyć rzeczy, zamknąć pracownię i przejść się na górę.

Rozdział 3

Siedząc na stołówce, jak zawsze rozglądałem się wokoło. Było tu sporo nowych twarzy. Część jak zwykle gwiazdorzyła, a reszta siedziała z boku speszona. Byli też tacy, jak gwiazdeczka, czyli narwani małolaci nie zwracający uwagi na nic i na nikogo, choć stanowił raczej mniejszość. Tego dnia dla odmiany nie siedział sam. Przez chwilę aż się zapatrzyłem. Zazwyczaj biegał to tu to tam, czasem zamieniając z kimś kilka słów, albo siadał sam lub czasem przy mnie, wiedząc, że za wiele nie pogadamy i nie będę go rozpraszał. Tym razem był jednak zajęty żywą rozmową z jakimś nowym teatralnym nabytkiem. Wyglądali na dość zżytych. Musiałem przyznać, że całkiem przystojny był ten nowy narybek. Zdecydowanie było na czym oko zawiesić, szczególnie, gdy się uśmiechał.

Potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Do teraz powinienem już nauczyć się, żeby nie wchodzić w te rejony. Nie miałem zamiaru znowu dać się rozkochać i rzucić. To w końcu artysta, więc czego innego mogłem się spodziewać? Pomyślał artysta. Moja podświadomość podrzuciła mi złośliwie. Tak czy owak, nie miałem czasu na nowe podboje i romanse. Trzeba było brać się do pracy. Oczywiście zaraz po mocnej kawie, której pragnąłem teraz jak niczego innego w życiu. No i może przydałby się jakiś schabowy. Byłem prostym człowiekiem, niczego innego mi nie było trzeba. Może dlatego zawsze byłem raczej szczupły. Nigdy nie jadłem zbyt dużo ani nie były to żadne wymyślne rzeczy, a do tego sporo pracowałem, więc tłuszczyk się mnie nie trzymał. Chociaż Rafik też nie był nigdy przy kości, więc może była to kwestia genów?

Ostatnimi czasy zdecydowanie za dużo myślałem o różnych bzdetach. Może stąd brały się te moje nagłe stany depresyjne? Nagle zwyczajnie zacząłem analizować niepotrzebnie każdą bzdurę w moim życiu. Miałem nadzieję, że powrót do domu, najlepiej na kilka tygodni, dobrze mi zrobi. Jeśli to mi w niczym nie pomoże, to nie wiedziałem już, co mogło pomóc. Poza momentami, w których oddawałem się pracy, byłem zapętlony na tych negatywnych szczegółach i wiecznie wypominałem sobie nawet najdrobniejsze błędy. Na dłuższą metę nie dało się tak ciągnąć. Musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby nie wpaść w głębszy dołek, który będzie nieuchronnie prowadził mnie do autodestrukcji.

Westchnąłem, patrząc się w kubek z już prawie zimną kawą. I ja próbowałem wmówić Władkowi, że wszystko było ze mną w porządku? Kogo ja chciałem oszukać? Nikt mi w to nie uwierzy. Nawet ja sobie nie wierzyłem. Trzeba było coś z tym zrobić, bo inaczej będę siedział na stołówce analizując swoje życie, zamiast pracować. Z tego transu wyrwał mnie głos, który zdążyłem już dobrze poznać, a zaraz potem zobaczyłem nad sobą wiecznie uśmiechniętą twarz najbardziej rozpoznawalnego tancerza.

— I jak tam, panie scenografie? — Wyszczerzył się. To było tak zaraźliwe, że od razu odwzajemniłem uśmiech.

— W porządku. Mała przerwa i zaraz wracam do roboty. W czym teraz występujesz? — zapytałem w ramach uprzejmości, choć przecież i tak znałem odpowiedź.

— Rent — odpowiedział dumnie.

— Gratulacje. To znaczy, że niedługo będziemy widzieli się na próbach. — Uścisnąłem mu rękę.

— Dzięki. Wreszcie coś większego. No to do zobaczenia potem. Lecę na próbę. Jak znowu się spóźnię to mnie zabiją, Miłego! — zaśmiał się ponownie i poleciał dalej. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Skąd on brał tę energię?

Niemal do końca dnia siedziałem tylko i wyłącznie w pracowni, mając na tapecie pracę z drewnem i wprawki do głównego tła, które będzie się przewijać od początku spektaklu. Tym razem potrzebowaliśmy minimum trzech różnych planszy z tłem, więc trochę miało to zająć. No, oczywiście mowa tylko o tych głównych. Mniejszych, przestawianych po scenie będzie znacznie więcej. Na szczęście nie wszystkie musiałem malować sam. Chociaż w przypadku tego przedstawienia miałem wrażenie, że powinniśmy zacząć wcześniej niż zazwyczaj. Próby trwały już ponad cztery miesiące, więc do premiery został tylko miesiąc i to niecały. Nawet z pomocnikami, mogło być ciężko. Wiedziałem, że część była zrobiona przy pomocy gotowych już ekranów, ale one też nie zastąpią całej scenografii. Zarówno ja, jak i dyrektor lubowaliśmy się w scenografii tradycyjnej, przygotowanej od a do z ręcznie, co nadawało scenie trochę innego klimatu. Wydawało mi się, że właśnie to miało swoich zwolenników wśród naszych widzów. Zręcznie łączyliśmy nowoczesność z tradycją.

Po zakończeniu wszystkich spektakli przewidzianych na ten dzień, usiadłem na widowni dużej sceny z projektami w ręku. Już niedługotrzeba będzie zacząć robić przymiarki oraz poprawki, a prace dopiero na dobre ruszyły. Farba nie schła tak szybko, a nie wszystko można było zrobić od razu, ale byłem przekonany, że do prób generalnych na spokojnie się z zespołem wyrobimy.

Lubiłem te momenty. Ja i scena, bez zbędnych przeszkadzajek i przechodniów. Wiedziałem, że to miejsce należało do aktorów i reszty występujących, ale ja też chciałem zagarnąć je czasem dla siebie. Może nie całe, ale chociaż kawałek. Chciałem należeć do tego teatru tak, jak gdzieś głęboko on należał do mnie. Miałem do tego miejsca ogromny sentyment.

Rozejrzałem się ostatni raz i stwierdziłem, że nadszedł czas, by wracać do domu. Mój przyjaciel pewnie i tak opierdzieli mnie za późny powrót, ale potrzebowałem tej ostatniej chwili dla siebie. Co ciekawe, chyba już nawet najbardziej upierdliwy stróż Marek przyzwyczaił się do moich nieregularnych wyjść i przyjść, bo widząc mnie wychodzącego przed dwudziestą trzecią, zamiast marudzić jak zwykle, rzucił tylko krótką uwagę o tym, jak to bardzo był zdziwiony, że zdarzało mi się sypiać w nocy jak normalnym ludziom. Zaśmiałem się trochę na wymus i przytaknąłem tłumacząc zwięźle, że mieszkałem tymczasowo z przyjacielem i nie chciałem budzić go w środku nocy szczękaniem zamka czy łażeniem po mieszkaniu, co w połowie było nawet prawdą.

Gdy dotarłem do domu było już dobrze po dwudziestej trzeciej, ale w kuchni wciąż paliło się światło. Zajrzałem tam ukradkiem i zobaczyłem Władka stojącego w objęciach Kuby. Byli tak zajęci sobą, że nawet mnie nie zauważyli. Wyglądali naprawdę uroczo. Zazdrościłem im tego. Cokolwiek by się nie działo, mieli siebie i to im w zupełności wystarczało. Wystarczyło na nich spojrzeć, żeby wiedzieć, że żaden z nich nie miał zamiaru nigdy wypuszczać tego drugiego z rąk. Uśmiechnąłem się pod nosem i tymczasowo wycofałem się po cichu do pokoju. Kolację mogłem zjeść potem, ale oni najwidoczniej potrzebowali chwili dla siebie, a ja nie byłem w stanie im tego odmówić.

Następne dwa tygodnie były niesamowicie trudne. Z jednej strony starałem się z Władkiem negocjować, żeby nie wchodził mi na głowę, a z drugiej, biegałem między pracownią w teatrze, a własną, którą wreszcie uprzątnąłem. Wszystkie niechciane portrety wylądowały razem ze wspomnieniami na śmietniku. Dokładnie tam, gdzie ich miejsce. Dało mi to dodatkową przestrzeń i pozwoliło trochę oczyścić głowę. Dzięki temu zdecydowanie lepiej mi się pracowało. Poza tym spędzając czas w pracowni nad wielkoformatowymi projektami, mogłem podzielić pracę między wszystkich tak, że nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ja pracowałem sam nad wszystkimi większymi rzeczami, a reszta artystów siedziała w teatrze i kończyła całą resztę rzeczy, która musiała być gotowa do ogólnych prób na scenie. Tym razem Sara, nasz dyrektor kreatywny zdecydowanie się postarała, bo widząc, jak dużo było pracy, dała mi do pomocy więcej osób, więc powinniśmy na spokojnie się ze wszystkim uwinąć.

Dzień przed wejściem wszystkich na scenę, dostałem telefon od moich pomocników, że wszystko mieli gotowe, więc zostawiając ostatnią warstwę do wyschnięcia, pojechałem to sprawdzić. Modliłem się w duchu, żeby faktycznie nie było trzeba niczego poprawiać, bo zwyczajnie nie mieliśmy na to czasu. Na szczęście po przejrzeniu wszystkich planszy i rekwizytów, nie znalazłem nawet najmniejszego mankamentu. Pokiwałem głową z uznaniem i podziękowałem wszystkim. To w gruncie rzeczy zaskakujące, że w dość młodym wieku, to ja kierowałem całym zespołem, ale byłem wdzięczny Sarze i Jankowi za takie zaufanie. Tymczasem, reszta prac była zaplanowana do zrobienia dopiero po trzeciej próbie na dużej scenie, więc póki co wszyscy artyści mogli odpocząć. Wysłałem ich więc do domu, sam wracając do mojej samotni. Z zasady nie wpuszczałem tam nikogo, jeśli nie był mi akurat niezbędny.

Ostatnią planszę skończyłem dzień przed próbami około godziny piętnastej, więc nieco wcześniej niż zwykle. Trochę mnie to uspokoiło, ponieważ ostatnich kilka dni stresowałem się terminami. Usiadłem na kanapie, jak kiedyś z babcią, popijając dawno zimną już kawę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wciąż nosiło jej ślady. Szkice, próbniki, wprawki… Jej kreska była bardzo rozpoznawalna. Wszystko tu przypominało mi o moim dzieciństwie i naszej relacji. Nie spodziewałem się, że ten impuls przekazany mi przez nią zaprowadzi mnie aż do tego momentu. Byłem tym, kim chciała, i kim ja sam chciałem być. Tęskniłem za nią. Niedawno minęło pełne dziesięć lat, od kiedy zmarła. Byłem wtedy jeszcze gówniarzem, ledwo wchodzącym w dorosłość i musiałem poradzić sobie sam. Nie mogłem liczyć ani na rodziców, ani na dalszą rodzinę. Z własnym bliźniakiem wciąż jeszcze nie zacząłem normalnie rozmawiać, czekając aż przebrnie przez wszystkie swoje uprzedzenia. Ojciec dla mnie nie istniał, matka odeszła jeszcze przed babcią.

Jak teraz o tym myślałem, to minęło już dziesięć lat, od kiedy radziłem sobie w życiu sam. Czasem z pomocą przyjaciół, ale generalnie byłem na swoim i zdany głównie na siebie. Uwielbiałem tych ludzi, choć miałem wrażenie, że za rzadko im to okazywałem. Szczególnie ostatnio. Gdy pochłaniała mnie praca lub wcześniej, gdy chodziłem wiecznie przybity, miałem wrażenie, że zaniedbałem jedynych ludzi, na których tak naprawdę mogłem kiedykolwiek liczyć, nie mówiąc już o tym, że sam wciąż korzystałem z ich pomocy.

Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, stwierdziłem, że jeden wolny wieczór mi nie zawadzi i napisałem szybkiego SMSa do Martyny, pytając czy ma chwilę, żeby dziś wyskoczyć na piwo. W moim przekonaniu, że kiepski był ze mnie przyjaciel utwierdziło mnie pytanie: “Stało się coś?”, które dostałem w odpowiedzi. Szybko odpisałem, że wszystko w porządku, ale tęskniłem za nią i dobrze by było się spotkać ot tak, a może nawet trochę podchmielić. Prędko podchwyciła pomysł i żeby nie dać mi żadnej szansy na wycofanie się, powiedziała, że podjedzie pod mieszkanie Władka i być może przekona go, żeby szedł z nami w czasie, kiedy ja będę się zbierał. Musiałem jeszcze wszystkie gotowe plansze spakować i zawieźć najpierw do teatru, więc umówiliśmy się o siedemnastej pod moim tymczasowym lokum.

Wreszcie mogłem odetchnąć. Po prostu przez jeden wieczór nie przejmować się niczym. Jadąc do domu po raz pierwszy od dawna cieszyłem się na powrót i kilka najbliższych godzin. Gdy Martyna rzuciła się na mnie, jak tylko wszedłem, zaśmiałem się w głos, przytulając ją mocno. Nie widzieliśmy się ponad miesiąc, bo wiecznie byłem niedostępny z tego czy innego powodu. Zwyczajnie cieszył mnie jej widok.

— Cześć, rudzielcu. Stęskniłem się — powiedziałem w końcu.

— Ja też. Nigdy nie masz czasu. Muszę dzisiejszy dzień zaznaczyć w kalendarzu. Stał się cud — wypomniała mi.

— Wiem, przepraszam. Ostatnio byłem trochę zajęty, a wcześniej sama wiesz — próbowałem się nieporadnie tłumaczyć.

— Wiem, wiem. Cieszę się, że jest lepiej. — Uśmiechnęła się, odsuwając się ode mnie i mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem. — Bo jest, prawda?

— Jest. Praca jak zawsze pomaga. No i jakoś tak mi lżej — zapewniłem ją prędko.

— No, to właśnie chciałam usłyszeć, a teraz ogarniaj się i lecimy. Władek idzie z nami, Kuba do nas dojedzie — zakomunikowała i popędzała mnie regularnie, żebym się nie grzebał. Nawet tego mi brakowało. Zwyczajnie czasem potrzebowałem jej energii. Była niczym piorun. Mogła naładować człowieka na długi czas pozostawiając po sobie trwały ślad. Ubóstwiałem ją za to. Zawsze pomagała mi znaleźć pozytywy oraz siłę do działania. Kiedy wciąż mi się nie chciało, stawiała sobie za punkt honoru, żeby mnie przypilnować, abym zrobił wszystko jak trzeba. Jej chłopak był niesamowitym szczęściarzem i miałem nadzieję, że zdawał sobie z tego sprawę. Raczej tak, sądząc po tym, jak bardzo był o nią zazdrosny.

Po około pół godzinie skończyliśmy w Przejściu. Taki nasz mały standard. Żadne z nas nie śpiewało, ale czasem było czego posłuchać i lubiliśmy ten klimat. No, może raz na ruski rok, kiedy Władek miał dobry dzień i postanowił się upić, z wielkim entuzjazmem brał się za mikrofon i wtedy trzeba było mocno zatykać uszy. Ja z muzyką nie miałem nic wspólnego poza słuchaniem. Byłem artystyczną duszą, ale jednak w trochę innym kierunku, dlatego podziwiałem każdego, kto posiadał choć namiastkę talentu. Mimo to zazwyczaj wolałem słuchać ludzi tu niż w teatrze. Jeszcze nie byli tak zmanierowani, a co za tym idzie, lepiej się ich słuchało.

Raz za razem na scenę wchodziła jakaś perełka, choć dziś poziom był ogólnie taki sobie. Natomiast i tak udało mi się odstresować i zapomnieć na chwilę o wszystkich problemach. Nie przeszkadzał mi nawet Kuba i jego docinki o naszym ostatnim spotkaniu. Niemal do końca wieczora miałem ksywkę walet. Darowałem sobie jednak wścieknie się, bo zdążyłem zauważyć, że to był dla niego swego rodzaju sposób na to, żeby wyrazić cichą aprobatę. W końcu zaczął się do mnie przekonywać i traktował mnie jak każdego innego znajomego, chociaż miałem pewność, że zazdrość szybko mu nie przejdzie.

Potrzebowałem tego. Odskoczni i naładowania baterii na najcięższy etap przygotowań. Poza tym, będę musiał wreszcie kupić bilety i zająć się organizacją wyjazdu, co z jakiegoś dziwnego powodu raczej mnie nie cieszyło. W gruncie rzeczy odechciało mi się gdziekolwiek jechać. Nie chodziło nawet o Władka czy Kubę. Wypad z nimi zapowiadał się całkiem do rzeczy, ale coś mi mówiło, że ogólnie nie będzie to dobry pomysł. Z tego, co kojarzyłem, żadne z mojego rodzeństwa nie mieszkało już w domu, więc nie musiałem obawiać się spotkania, ale miałem złe przeczucia. Być może zabranie ze sobą towarzystwa będzie moją ewentualną drogą ucieczki, jeśli faktycznie coś pójdzie nie po mojej myśli. Teoretycznie tylko jeden z pokoi powinien być zajęty i to przez ciotkę, z którą mam, można powiedzieć, neutralny kontakt. Jeśli tak faktycznie będzie, wyjazd się uda i nie przewidtwałem żadnych problemów. Jeśli nie, będę musiał szybko coś wymyślić, żeby nie skończyć z niechcianym towarzystwem na karku. Z rodziną dobrze wychodzio się tylko na zdjęciu. Szczególnie w moim wypadku. Na szczęście nie musiałem ich widywać prawie wcale. Byłem taką czarną owcą w rodzinie i zdecydowanie pasowała mi ta rola.

Chociaż wśród znajomych mogłem czuć się swobodnie i będąc sobą nie raziłem nikogo w oczy. Uwielbiałem ich za to, że zwyczajnie mogłem być sobą i robić, co mi się żywnie podobało. Co prawda, martwili się o mnie na wyrost, ale cieszyłem się, że chociaż ktoś to robił. Nawet, jeśli przesadzali, to dawało mi to poczucie bezpieczeństwa. Przebywanie z nimi poprawiało mi humor. Być może ostatnio zamiast się izolować powinienem po prostu zwyczajnie wychodzić z nimi częściej i byłoby lepiej?

Rozdział 4

Niestety żadne z nich nie paliło, więc gdy wychodziłem sam na fajkę wszyscy odprowadzali mnie karcącym wzrokiem. Widząc cały stolik gapiący się na mnie z dezaprobatą zachciało mi się śmiać i aż cyknąłem im fotkę wychodząc. Będzie to dobra pamiątka na gorsze dni. Tymczasem, gdy tylko opuściłem lokal, uderzyło we mnie wciąż chłodne majowe powietrze. W tym roku maj był wyjątkowo zimny. Oparłem się o ścianę i zjechałem po niej plecami, siadając na zimnym chodniku. Odpaliłem fajkę i zamknąłem oczy. Bez powodu uśmiechnąłem się do siebie. Ta chwila byłaby niemal perfekcyjna, gdyby nie to, że poczułem szturchnięcie w ramię i usłyszałem zaraz przy sobie dobrze znany głos.

— Cześć pedale. — Przebrzmiewała w nim zwyczajowa wesołość. Nie było już starego jadu, którym przed kilkoma laty karmiliśmy się wzajemnie.

— Cześć kretynie. Co tu robisz? — zapytałem spokojnie spoglądając na niego i patrząc się prosto w stalowoszare oczy, tak bardzo przypominające moje własne.

— Podrzucałem Franka niedaleko i stwierdziłem, że zostawię auto u kumpla i przejdę się na piwo. Ciebie się tu nie spodziewałem — rzucił luźno.

— Ja ciebie też. Jestem ze znajomymi. Musiałem zrobić sobie jeden luźny wieczór, bo od jutra mam kolejną część zapierdzielu — wytłumaczyłem mu, choć mnie wcale o to nie pytał. Pokiwał na to głową.

— Daj fajkę — szturchnął mnie w ramię.

— Jak zawsze tylko cudzesy — skomentowałem uszczypliwie.

— Jak zawsze ohydne fajki — odparował i zmarszczył nos, ale wzruszyłem ramionami.

— Nikt ci nie kazał brać. Dosiądziesz się do nas? — dopytałem na zaś, ale odpowiedź i tak znałem już wcześniej.

— No raczej. Z kim jesteś?

— Z Władkiem, Kubą i Martyną. Władka znasz, reszta jest spoko — rzuciłem w gwoli wyjaśnienia.

— A luby? — zakpił, ale mina mu zrzedła, gdy zacisnąłem usta w wąską kreskę.

— Nie posiadam — uciąłem, jednak postanowił drążyć temat.

— Miałeś przecież kogoś? — rzucił bardziej jako pytanie.

— Już nie mam. Ojciec miał rację… — ostatnie zdanie powiedziałem ciszej, ale i tak je wychwycił i prychnął pogardliwie.

— Serio? Wierzysz w to? Daj se siana. Wczoraj usłyszałem od niego, że w tym wieku to był już zaręczony i miał dobrze płatną pracę, więc ja też powinienem poszukać sobie żony i rozejrzeć się za czymś lepszym. Widzisz mnie z obrączką? — Spojrzał na mnie pytająco.

— Ni chuja — przyznałem mu rację. — No, ale boję się, że w moim przypadku miał rację. Ja zwyczajnie nie umiem utrzymać żadnego związku, zawsze kończy się to tak samo, nie powinienem się w to w ogóle ładować.

— Pieprzysz głupoty. Poczekaj cierpliwie, a trafi się ten jedyny. Ja też się jeszcze nie ustatkowałem. Może bliźnięta tak mają? Jak jeden to i drugi? Mówię ci, czeka na ciebie gdzieś książe na białym koniu — powiedział patrząc na mnie pocieszająco.

— Od kiedy ty się taki akceptujący i wspierający zrobiłeś, co? — zaśmiałem się, chcąc ukryć zażenowanie, ale słabo mi to wyszło.

— No, trochę mi to zajęło, ale dotarło do mnie, że jesteśmy na zawsze nierozłączni, jak za dzieciaka. Jesteśmy bliźniakami, do kurwy nędzy, a zachowujemy się, jakbyśmy się nie znali. Opinia reszty rodziny mnie wali. Niech robią, co chcą. — Rzeczywiście wyglądał na dość obojętnego na osąd reszty rodziny.

— Dzięki Raf. Ej, nie wiesz jak wygląda sytuacja z domem? Ktoś poza ciotką tam mieszka? — zapytałem od razu.

— Nie, tylko ona, a co? — zaciekawił się od razu.

— Chcę tam z Władkiem i Kubą jechać po premierze na jakiś tydzień, może dłużej. Potrzebuję urlopu i dawno nie byłem u matki, więc… Wolałbym nikogo tam nie spotkać.

— Droga raczej czysta. Axel jest ohajtany i mieszka z żoną, niespodzianka, w Oslo. Caspar teraz chyba w Londynie siedzi, ale kto go tam wie. Może równie dobrze być w Peru, znając jego dzikie zapędy. W domu raczej go nie zastaniesz. Też dawno tam nie byłem. Ostatnio robię za niańkę do Franka i zaczynam mieć tego dość. Gówniarz wdaje się w ojca — jęknął na koniec.

— No cóż, dla mnie to raczej dawca spermy — prychnąłem.

— Spoko, rozumiem. Nawet trochę zazdroszczę czasem. Jest manipulantem i potrafi być niezłym sukinsynem, gdy coś idzie nie po jego myśli. Na chwilę obecną lubi chyba tylko Franka i Axela. Mnie toleruje, bo się nie wychylam. — Wzruszył ramionami.

— Nie ma to, jak rodzina. Przynajmniej ma w czym wybierać, jeśli o dzieci chodzi. Chodź, zimno mi. Zdążymy jeszcze pogadać. — Wstałem niespiesznie i przeciągnąłem się.

— Jasne. Ej, dalej masz tę pracownię po babci? — zapytał nagle zaciekawiony.

— Oczywiście, że mam. To mój drugi dom. Spędzam tam większość życia, bo ostatnio moja praca wymaga sporych nakładów czasu, a co? — Spojrzałem się na niego zmrużywszy oczy. Czyżby coś chciał…?

— Nic, nic. Fajnie. Byłem ciekawy czy dalej ci się udaje z tego wyżyć i w ogóle… No, może potrzebowałbym kawałka podłogi do przechowania mojego pianina na kilka dni. Maks do tygodnia. — Patrzył się na mnie prosząco, a ja zaśmiałem się w odpowiedzi.

— Jasne. Nie ma problemu. No i tak, utrzymuję się z tego na spokojnie. Chodź, bo zaraz zaczną mnie szukać. — Pociągnąłem go za sobą do środka i zaprowadziłem do swojego stolika.

Władek przywitał się z nim jak gdyby nigdy nic, widząc, że rozmawialiśmy normalnie, chociaż znał naszą burzliwą relację po moim coming oucie, a reszta przyglądała się nam z otwartymi szeroko oczami. Chyba nie wspomniałem, że wśród czterech moich braci jeden z nich jest moim bliźniakiem. W ogóle nawet przyjaciołom rzadko wspominałem o rodzinie. Nie chciałem zazwyczaj o nich myśleć, ale może Rafael miał rację. Czas przestać skakać sobie do gardeł i zacząć znów rozmawiać. Był moim bratem bliźniakiem, a nawet nie miałem pojęcia, że mieszka w Warszawie. To nie świadczyło dobrze o naszej relacji ani ogółem o mnie.

Kiedy było już dobrze po drugiej rano, a metro już dawno nie jeździło i pozostały nam nocne autobusy, odprowadziliśmy na przystanek Martynę, choć trochę bałem się puszczać ją samą w środku nocy, ale jak zagroziła skróceniem mnie o głowę, gdy tylko zaproponowałem, że ją odprowadzę, odpuściłem. Dobrze podchmielony Raf trzymał się mnie tymczasem kurczowo i śmiał się z niewiadomo czego. Zawsze tak miał, gdy się upijał. Obaj tak mieliśmy, ale ja wciąż musiałem rano iść do roboty, więc dziś wypiłem znacznie mniej niż on.

— Mikkel, bądź dobrym bratem. Pożycz kawałek kanapy — zamarudził.

— Mieszkam u Władka, więc jeśli chcesz wracać ze mną, musimy zmieścić się na jednym łóżku — powiedziałem przytomnie, mając nadzieję, że to go zniechęci.

— Okej. Kiedyś zawsze spaliśmy razem. — Wzruszył ramionami, zadowolony z siebie.

— Po moim coming oucie mi to wypominałeś. Przemyśl dobrze czy chcesz spać z pedałem? — zapytałem twardo, chociaż w gruncie rzeczy bałem się jego odpowiedzi.

— Przestań z tym. Teraz już tylko dla beki na ciebie tak wołam. Adrian też jest homo i wbił mi do łba, że byłem sukinsynem, ale nie kontaktowałem się, bo mi było głupio. Jesteśmy, kurwa, braćmi — powiedział z całą stanowczością, patrząc mi się w oczy, co w jego obecnym stanie wyglądało komicznie. Uśmiechnąłem się sam do siebie i odetchnąłem z ulgą.

— Spoko, Raf. Dzięki. W takim razie jedziemy do Władka, tylko ostrzegam, ja wstaję rano do pracy, więc jak cię obudzę, nie moja wina.

— Okej. — Widocznie się ucieszył.

Musiał być bardzo zmęczony, bo gdy tylko wsiedliśmy do dobrego autobusu, zasnął. Spojrzałem na niego i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak to się w ogóle stało?

— Od kiedy wy w ogóle gadacie? — zapytał mój przyjaciel nie owijając w bawełnę.

— Właśnie nie wiedziałem, że gadamy, więc pewnie od dzisiaj. Nawet nie wiedziałem, czy dalej mieszka w Warszawie, tak właściwie. No, ale słyszałeś go, już mu nie przeszkadza. Dobrze jest mieć chociaż kogoś po swojej stronie — westchnąłem kontent, przymykając oczy.

— Ej, ja zawsze byłem po twojej stronie — wypomniał mi i wyglądało na to, że mój komentarz faktycznie go zabolał. Otworzyłem jedno oko i uśmiechnąłem się do niego.

— Wiem. Dziękuję ci bardzo, ale mi chodzi o coś innego. Do coming outu może nie lubiłem się i tak z ojcem, ale byłem blisko z braćmi, a potem… Wszystko się posypało. Dobrze, że chociaż jeden z nich się ogarnął. Jak dojedziemy do mnie do domu to pokażę wam albumy. Z Rafem byliśmy nierozłączni. Nie było takiej siły, która mogłaby nas rozdzielić. Zawsze w coś się wpakowaliśmy i zawsze razem. No, a potem puff i nie ma. To było nagłe. Nie spodziewałem się, że tak zareagują. Żaden z nich nie wydawał się być homofobem, do czasu, kiedy nie powiedziałem o sobie na głos. No i nagle byłem ja kontra oni, a między nami gruba ściana, więc cieszę się, że któryś z nich jednak się naprostował. Szczególnie on. Był moim wbudowanym najlepszym przyjacielem. Tak się wzajemnie zawsze przedstawialiśmy — zaśmiałem się.

— Okej, spoko, rozumiem. Możesz się przekimać, obudzimy was, jak będziemy dojeżdżać. — Ziewnął szeroko Władek. — Albo wszyscy obudzimy się na stacji końcowej.

— Dzięki, stary. — Przymknąłem oczy i oparłem się o brata.

Aż do wysiadki z autobusu kimałem smacznie. Na szczęście jako jedyny z naszej czwórki, Kuba czuwał, żebyśmy wszyscy wysiedli, gdzie potrzebowaliśmy. Chyba tylko cudem doczłapaliśmy się do bloku. Ogarnęło nas ogólne zmęczenie i jakaś taka ciężka i nieprzezwyciężona senność. Bez zbędnego zamieszania rozebraliśmy się wszyscy i poszliśmy spać. Jak tylko moja głowa dotknęła poduszki, odpłynąłem. Spałem, jak dziecko, dopóki nie zadzwonił budzik. Wyłączyłem go odruchowo i chciałem wracać do spania, ale coś mi nie pasowało. Poruszyłem się nieznacznie i stwierdziłem, że mam owinięte wokół siebie czyjeś ręce. Przez chwilę spanikowałem i zastanawiałem się czy tak zabalowałem, że skończyłem z przygodnym seksem na jedną noc. Byłem zbyt zaspany, żeby od razu poskładać wszystko w logiczną całość, ale wystarczyło kilka sekund i przypomniałem sobie co i jak.

Uśmiechnąłem się sam do siebie i wyplątałem z objęć brata, a ten od razu przygarnął do siebie kołdrę leżącą po mojej stronie łóżka. Zawsze tak spał. Przytulał się do czegokolwiek, co było pod ręką i odlatywał w krainę spokojnych snów. Nic nie było go wtedy w stanie obudzić. To w sumie dobrze. Z tego, co mówił, mógł sobie dziś pospać. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na łóżko tęsknym wzrokiem, ale nic nie mogłem na to poradzić. Musiałem wstawać i iść do roboty. Ostatecznie zebrałem się dość szybko. Zdecydowanie szybciej, niż się o to podejrzewałem. Westchnąłem ponownie i na biurku zostawiłem kartkę z informacją, w którym teatrze pracuję, a na niej położyłem klucz od domu, żeby miał jak wyjść. Miałem tylko nadzieję, że faktycznie mi go przywiezie.

Rozdział 5

Do pracy dotarłem nieco później niż zwykle, choć w gruncie rzeczy nie miałem wyznaczonej godziny przyjścia. Wszyscy moi pomocnicy byli już na miejscu. Wiedzieli, co mieli robić, więc kręcili się w tę i we wtę, ogarniając pracownię. Ja, spokojnie jak nigdy, zrobiłem sobie kawę, wziąłem wszystkie projekty i szkicownik, i udałem się na scenę główną, siadając w piątym rzędzie, tak, żeby mieć dobry widok na wszystkie szczegóły, ale jednocześnie omiatać wzrokiem całą scenę. Byłem na uprzywilejowanej pozycji, więc mogłem siadać jak chcę i robić, co chcę.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy podbiegł do mnie jeden z aktorów. W dodatku był to ten, który wiecznie siedział z tamtym młodym tancerzem. Spojrzałem na niego pytająco. Wyglądał, jakby coś go przejechało i patrzył się na mnie błagalnie.

— Cześć. Słuchaj, wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale błagam cię, daj łyka. Nie miałem czasu na poranną kawę i umieram — wyrzucił na jednym wdechu. Zaśmiałem się, bo dobrze znałem to uczucie. Uzależnienie od kawy.

— Jasne, trzymaj. Możesz całą wypić, to moja druga. Potem zrobię sobie kolejną. — Podałem mu kubek z gorącym płynem i obserwowałem, jak niemal z namaszczeniem podnosi go do ust i upija sporego łyka, a na jego twarz wypływa wielki uśmiech.

— Jesteś wielki, dzięki. No i robisz dobrą kawę. Jestem normalnie uzależniony, a pieprzona gwiazdeczka nie miała w domu ani grama. Nie rozumiem takich ludzi. — Pokręcił głową ze świętym oburzeniem, co znów przyprawiło mnie o atak śmiechu.

— Ja też nie. Smacznego. Następnym razem musisz pilnować swojego chłopaka, żeby kupił, co trzeba — rzuciłem luźno, próbując mimochodem wybadać temat, a on o mało się nie opluł.

— W życiu! Boże, nie, tylko nie to. Nie jesteśmy razem. Remik chyba w końcu przestał mnie swatać i sam wziął się za Maryśkę z sekcji tanecznej. Pozabijalibyśmy się. Nie rozumiem, czemu ludzie próbują łączyć nas w parę — sapnął na koniec. Nie umiałem powstrzymać małego uśmiechu, który błądził po moich ustach. Był wolny… Cholera, miałem o tym nie myśleć.

— Wyglądacie jak para, zawsze razem. Może dlatego? — podrzuciłem mu, a on tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i usiadł obok mnie.

— Nie, serio. Nie ma takiej opcji. Remi nie jest złym chłopakiem, ale jest… Nie wiem, młody, roztrzepany, uparty… To nie dla mnie, ale muszę przyznać, że polubiłem gówniarza. — Uśmiechnął się i mówił już zdecydowanie spokojniej.

— Gówniarza? — dopytałem, ściągając brwi.

— Ma dopiero dwudziestkę na karku. Ja zaraz dwadzieścia siedem. Niby to nie jest wielka różnica, ale ja bym nie mógł. To już po prostu nie ten czas. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. — Wzruszył ramionami.

— Co? Masz dwadzieścia siedem? — Wybałuszyłem na niego oczy. — Myślałem, że jesteście w tym samym wieku.

— Uznam to za komplement. — Puścił mi oczko i zaśmiał się.

— Bo jeszcze ja uznam, że ze mną flirtujesz. — Postanowiłem jednak spróbować wybadać teren. Nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił.

— Żartujesz? Podzieliłeś się ze mną kawą! Oczywiście, że z tobą flirtuję. — Posłał w moją stronę taki uśmiech, że nie mogłem go nie odwzajemnić.

— Łatwo cię przekupić — zaśmiałem się.

— Nah, trzeba wiedzieć jak i mieć w sobie to coś — powiedział wyraźnie bardzo zadowolony z siebie.

— Ja bym się na twoim miejscu najpierw przedstawił — odpowiedziałem, już nieco zawstydzony.

— O mamuniu, właśnie. — Pacnął się wolą ręką w czoło, po czym przełożył kubek do lewej ręki i wyciągnął prawą w moją stronę, odwracając się nieznacznie. — Julian Rodhe. Jakimś cudem dostałem się przypadkiem do tego przedstawienia.

— Mikkel. — Uścisnąłem mu dłoń. — Mikkel Janssen. Scenograf. Robię tu całą scenografię i większość rekwizytów. Przez najbliższe niespełna dwa tygodnie będę za wami biegał i robił wszystkie poprawki i ostatnie projekty.

— Ciekawe imię. — Uśmiechnął się.

— Wystarczy Mik albo Michał. Brzmi bardziej swojsko. Nie lubię się wyróżniać — odparłem cicho.

— Okej. Chociaż szkoda. Mikkel brzmi świetnie. Jakbyś zmienił zdanie, to daj znać. A teraz wybacz, że wypiłem ci całą kawę, ale muszę zmykać na dół, bo mnie zaraz prześwięcą. Odwdzięczę się, obiecuję! — powiedział pogodnie i odstawiwszy kubek koło fotela, zbiegł na dół, wyraźnie przepraszając Anitę, czekającą na niego niecierpliwie i rzucając kilka słów do młodego tancerza, co nagle wprawiło tamtego w świetny nastrój Ciekawie było obserwować, jak siłuje się z nim, żeby tylko odkleić od siebie młodszego znajomego i ze śmiechem mówi mu coś, co wywołało u drugiego święte oburzenie. Zaśmiałem się pod nosem. Mogłem sobie powtarzać, ile tylko chciałem, że mnie to nie rusza i nie chcę kolejnego związku. Wystarczył jeden jego uśmiech posłany w moją stronę i byłem sprzedany.

Do końca dnia odnajdowałem dziwną przyjemność w obserwowaniu nowego teatralnego nabytku. Był dobry. Miał świetny głos, którym nadrabiał to, czego nie wypracował na innych polach. Julian. Dziś nietypowe imię, choć miało w sobie jakiś urok. Czarował widownię. Myślałem przez chwilę, że może to tylko ja, ale widziałem, jak reszta wgapia się w niego czasem lub rzuca ukradkowe spojrzenia. Rzadko zdarzało się, żeby ktoś z marszu dostał rolę, a plotki po teatrze rozchodziły się prędko. Nawet do mnie dotarły wieści o tym, że przyszedł nieprzygotowany i właściwie to z innym zamiarem, a i tak dostał jedną z głównych ról. Nie mogłem tylko wtedy przypisać twarzy do osoby z tych plotek.

Kolejny artysta. To nie wróżyło dobrze. Nie powinienem myśleć o związkach z nikim z tego grona. Właściwie to w ogóle nie powinienem myśleć o związkach, ale szczególnie z ludźmi niestabilnymi. No bo w końcu, kto widział stabilnego artystę? Wydawał się być dość rzeczowy, ale przecież nie rozmawiałem z nim nawet pięciu minut. Nie mogłem ocenić jego charakteru na podstawie kilku zdań i uśmiechów, ale nikt nie zabronił mi wciąż mieć nadziei. Może mój pan idealny wciąż na mnie czekał, a może już go spotkałem? Zerknąłem jeszcze raz w stronę sceny i uśmiechnąłem się pod nosem. Zobaczymy. Nic na siłę.

O dziwo nie chcieli wpuścić Rafaela do teatru. Mimo tego, że wyglądaliśmy niemal identycznie. Nawet długość włosów mieliśmy w gruncie rzeczy taką samą. Około szesnastej zawołali mnie na portiernie, gdzie czekał mój brat, wyraźnie zirytowany i oczywiście, mój ulubiony ochroniarz. Ach, moja wielka miłość. Na szczęście Raf nie robił mi wielkich wykładów i chyba się gdzieś spieszył, więc wcisnął mi do ręki klucze i kartkę z jego nowym numerem telefonu oraz adresem, i tyle go widziałem. Przynajmniej mieliśmy jakiś kontakt. Od wczoraj zdecydowanie za dużo się uśmiechałem, to było wręcz nienaturalne. Jak nie ja. Nie zamierzałem jednak narzekać. Ważne, że choć raz na jakiś czas mogłem oderwać się od moich życiowych frustracji i wiecznych ponurych nastrojów. Władek by się ucieszył, gdyby nie to, że dziś nieprędko wrócę do domu.

Stety lub nie, pierwszy dzień prób scenicznych oznaczał dla mnie ogrom poprawek na projektach, dodatkowych robót, rozrysowywania kilku kolejnych planszy i rozpisywania zrobionych pomiarów. Na szczęście ekipa do tego wyznaczona dzielnie mi pomagała. Tym razem trafiłem na świetnych, pracowitych ludzi, z którymi można było sprawnie współpracować i nawet atmosfera była całkiem przyjemna. Nie zawsze miałem taką okazję. Korzystałem więc z tego, ile mogłem, ale zawsze gdzieś z tyłu głowy starałem się pamiętać o tym, że nie każdy był pieprzonym artystą–pracoholikiem, więc nie trzymałem ich za długo na miejscu. Tym sposobem już przed dwudziestą zostałem sam i wiedziałem, że czekała mnie długa nocka i ciężki poranek.

Wyszedłem przed teatr, siadając z fajką na jednej z ławeczek. Potrzebowałem chwili przerwy zanim znów praca pochłonie mnie całkowicie. Gdy tylko skończyłem palić, wyrzuciłem peta do kosza stojącego obok i rozsiadłem się na chwilę, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. O dziwo poczułem po kilku minutach, jak ktoś szturcha mnie w udo. Niechętnie otworzyłem oczy i zanim spojrzałem na towarzysza, przetarłem twarz dłońmi i przeczesałem włosy. Ku mojemu zdziwieniu obok mnie siedział Julian z dużym kubkiem kawy ze Starbucksa. Podał mi go mówiąc tylko:

— Mówiłem, że się odwdzięczę. — Faktycznie, wspominał coś rano, ale nie wziąłem tego ani na poważnie ani wybitnie do serca.

— Dzięki. — Odebrałem z jego rąk gorący napój i uśmiechnąłem się do niego.

— Nie bardzo wiedziałem jaką lubisz i sam co prawda za tą marką nie przepadam, ale uznałem, że duża biała to bezpieczny wybór po tej, którą ci rano wypiłem — powiedział dość szybko, wyraźnie nie wiedząc, jak ma zagaić.

— Dzięki. Też nie jestem ich fanem, ale zdradzę ci sekret. Kawa to kawa — rzuciłem konspiracyjnym szeptem i wyszczerzyłem się w jego stronę.

— Tu się z tobą zgodzę. — Rozluźnił się trochę. Siedział z jedną nogą podwiniętą pod siebie i z podwiniętymi nieco rękawami bluzy. Wzrok utkwił w moich nagich rękach. Skandynawska krew robiła swoje. Lubiłem chłodniejsze dni i bez przeszkód wychodziłem na krótkim rękawku, podczas gdy inni wciąż trzęśli się w bluzach czy kurtkach.

— Zmarzniesz — powiedział w końcu. Zdziwił mnie ton tej wypowiedzi. Nie znaliśmy się, ale jego głos jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że nie jest mu to w stu procentach obojętne.

— Przywykłem. Nic mi nie będzie. — Na poparcie mojej tezy uśmiechnąłem się szerzej.

— Niech ci będzie, że ci wierzę. — Oparł się wygodniej i odwrócił bardziej w moją stronę, po czym zmarszczył nos. — Śmierdzisz fajkami.

— Wiem — zaśmiałem się. — Mój przyjaciel często mi to powtarza.

— Fuj — skomentował krótko.

— Jakieś wady muszę mieć. — Wzruszyłem ramionami.

— Mówisz, że poza tym nie masz innych? — podchwycił temat, patrząc na mnie z zainteresowaniem.

— Coś pewnie by się znalazło — mruknąłem, próbując nie zagłębiać się z automatu w czanr myśli.

— Ech, będę najwidoczniej musiał przekonać się sam — westchnął teatralnie.

— Dalej flirtujesz przez poranną kawę? — Przygryzłem wargę, patrząc na niego pytająco.

— Taak — przeciągnął nieco i popatrzył się na mnie zmrużywszy oczy. — To wszystko przez tę kawę.

— Czyli muszę częściej ci ją robić — powiedziałem powoli, starając się utrzymać spojrzenie. Co ja u licha wyprawiam?

— W takim razie będę musiał w ramach zadośćuczynienia zabrać cię kiedyś na porządną kawę albo co wieczór przynosić ci tę lurę. — Uśmiechnął się półgębkiem. Atmosfera powoli gęstniała, a ja nie wiedziałem czy w to brnąć czy szukać ucieczki. — Oczywiście nie zmuszam — dorzucił miękko, sam dając mi potencjalną drogę wyjścia z sytuacji, ale wiedziałem, że wystarczyło jedno spojrzenie, a byłem sprzedany. Za łatwo mu to poszło.

— Mówisz, że znasz dobrą kawiarnię? — zadałem bezpieczne pytanie.

— Nie znam, ale znajdę. A jak nie znajdę to sam zrobię — odpowiedział luźno.

— Ho, ho. Ledwo się poznaliśmy, a ty już mnie zapraszasz do siebie? — zauważyłem z uśmiechem.

— Powiedziałem, że zrobię, a nie, że zapraszam. Równie dobrze mogę ją tu przynieść — wytknął mi, śmiejąc się z mojej szybko żednącej miny. — Ale zaprosić też mogę, choć z góry ostrzegam, że istnieje duża szansa na to, że w połowie wprosi się Remik i będzie nawijał za czworo.

— Ten tancerz? — upewniłem się, a on skinął głową w odpowiedzi. — Jesteście naprawdę blisko.

— Nie mogę się zdecydować czy go nie znoszę czy uwielbiam — zaśmiał się. — Od kiedy przeprowadziłem się do Warszawy jest swego rodzaju przyjacielem, w sumie jedynym, którego regularnie widzę, ale mieszka blisko i razem trenujemy, więc nie mam wyjścia.

— Dobrze kogoś takiego obok mieć. Ja właśnie kombinuję jak bezboleśnie wyprowadzić się od przyjaciela — przyznałem z małym uśmiechem.

— Biedny przyjaciel. — Westchnął głośno i zrobił znacznie przesądzoną smutną minę. — Swoją drogą, wracasz już?

— Tak, do pracowni — zaśmiałem się. — Przed trzecią dziś stąd nie wyjdę, o ile w ogóle. Zaczął się najbardziej pracowity okres. Zresztą zobaczysz, bo będę cię kilka razy potrzebował w pracowni, żeby dostosować do ciebie rekwizyty.

— To jest straszne — odpowiedział patrząc się na mnie dziwnie. — To znaczy, straszne jest to, ile czasu masz zamiar tu siedzieć. Do pracowni mogę z tobą chodzić. — Wyszczerzył się zadowolony.

— Jak nie masz nic do roboty, to chodź teraz. Ja będę miał z głowy część prac, a ty będziesz miał potem więcej wolnego — zasugerowałem, licząc po cichu, że się zgodzi.

— W sumie czemu nie. Dzisiaj mam wolny wieczór, więc akurat. Zazwyczaj pracuję. — Westchnął ciężko.

— Pracujesz? Masz na myśli poza teatrem? — zdziwiłem się.

— Uhm. — Skinął głową. — To czysty przypadek, że tu jestem. Uczę angielskiego w szkołach językowych. Jestem po filologii — odpowiedział, a mi opadła szczęka. — No nie patrz tak, kiedyś ci opowiem o co chodzi, a teraz chodź do tej pracowni bo aż mi zimno jak na ciebie patrzę.

— Straszny z ciebie zmarźlak — zaśmiałem się wstając i idąc w ślad za nim.

— Możesz mnie ogrzać — wypalił i chyba sam zauważył, że zabrzmiało to dość jednoznacznie.

— Z każdym tak flirtujesz? — zapytałem autentycznie ciekawy. Zatrzymał się na chwilę i popatrzył na mnie przygryzając policzek.

— Rzecz w tym, że nie flirtuję. Znaczy, od liceum z nikim nie flirtowałem, nawet nie byłem pewny czy jeszcze wiem jak — przyznał ciężko i wyglądało na to, że szczerze.

— Więc czemu ja? — naciskałem.

— Bo dałeś mi kawę — zaśmiał się i ruszył przed siebie, próbując ewidetnie wymigać się od odpowiedzi.

— O nie, nie odpuszczę ci tego pytania — dodałem od razu stanowczo.

— Ja sam nie wiem. Po prostu przystojny z ciebie facet i do tego mega sympatyczny, więc chyba chciałem spróbować swoich sił — odparł cicho, a jego pewność siebie zdawała się ulecieć.

— Dziękuję za komplement — rzuciłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. — Czyli mam rozumieć, że jestem w twoim typie?

— Bardzo — wyrwało mu się, choć po minie, jaką zrobił, widać było, że nie chciał wcale tego mówić.

— To dobrze, tylko… Powoli, okej? — powiedziałem, nie mając pewności, czy zrozumie, o co mi chodzi.

— Powoli brzmi świetnie. — Wypuścił głośno powietrze i posłał mi jeden z tych uśmiechów, za które mógłbym się pokroić. — Chodź do tej pracowni zanim zrobię z siebie większego kretyna. Nie wiem, co dzisiaj we mnie wstąpiło.

— Czasem tak bywa. Spontaniczne decyzje czasem są dobre, wiesz? — Posłałem mu pokrzepiający uśmiech i zaprowadziłem do mojego królestwa.

Przez następne trzy godziny rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a ja w międzyczasie wykonywałem prace, które musiałem dostosować do niego. Na przykład wysokość stolika, na którym będzie musiał przysiąść czy kilka rekwizytów, na których będzie się opierał. Oczywiście było jeszcze dwóch aktorów wytyczonych do tej roli, ale to on grał pierwsze skrzypce. Z każdą kolejną minutą przestawałem się temu dziwić. Skubany chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że bardzo przyciągał uwagę i jakie pokłady charyzmy w nim drzemały. Był jak płonąca pochodnia wabiąca swoim światłem. Czułem się trochę jak ćma. Chciałem móc podejść na tyle blisko, żeby się sparzyć.

Rozdział 6

Niestety, kiedy na zegarze dochodziła dwudziesta druga, nastał najwyższy czas, żeby wracał do domu, a to oznaczało kolejną nockę spędzoną samotnie w pracowni. Nie wiedziałem, czemu nagle zaczęło mi to przeszkadzać. Cisza wydawała się być moim wrogiem, choć zawsze tak bardzo się w niej lubowałem. Zwyczajnie brakowało mi jakiegokolwiek towarzystwa podczas pracy. Nie wspominając już o tym, że gdy przytulił mnie dość naturalnie na pożegnanie, to nagle chciałem w ogóle go nie puszczać, co byłoby co najmniej dziwne. Wstyd się przyznać, ale byłem strasznym pieszczochem, choć w porównaniu do Rafa, to i tak nic. On przytulał się do wszystkiego i wszystkich, a ja starałem się hamować, dlatego wszyscy mieli mnie za tego bardziej wycofanego. Prawda była taka, że gdy była taka możliwość, zasypialiśmy z bratem przytuleni i kontent.

Jak na komendę rozdzwonił się mój telefon i zobaczyłem imię mojego bliźniaka widniejące na ekranie. To chyba ten instynkt bliźniaków czy telepatia, czy jak to tam nazywają. Położyłem telefon obok z włączonym trybem głośnomówiącym i nie przerywając pracy, zagadnąłem.

— Cześć, co tam dusza chciała?

— Jesteś może w domu? — padło od razu pytanie.

— Niestety, siedzę w pracowni w teatrze. Mamy ostatnią prostą i prawdopodobnie do domu dotrę koło czwartej, o ile w ogóle, a i tak zaraz potem tu wracam, a co chciałeś? — odpowiedziałem spokojnie.

— Ej, a mogę tam do ciebie wpaść? Ojciec mnie wkurzył, nie mogę usiedzieć w domu i nie mam co robić, a nie będę drugi dzień z rzędu szedł pić. Adrian jest u chłopaka, więc odpada i pomyślałem o tobie — wymamrotał wyraźnie rozeźlony.

— Spoko, na zmianie jest całkiem w porządku stróż, więc nie powinno być problemu, a ja akurat chętnie z kimś dzisiaj pogadam. Cisza przy pracy zaczyna mnie dobijać — przyznałem.

— Zakochany, czy co? Zawsze byłeś bardziej towarzyski, jak ktoś pojawiał się na horyzoncie — zaśmiał się do słuchawki, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, przestał się śmiać i dorzucił. — Uuu, czuję zwierzenia. Będę za pół godziny. Muszę to usłyszeć. Masz niezłe tempo. Wczoraj narzekałeś na brak księcia na białym koniu.

— Dalej nie widzę białego konia, jeśli cię to pocieszy — odburknąłem.

— Pociesza, ale i tak muszę to usłyszeć. Będę niedługo. Przyniosę ci jakąś kawę na znak pokoju — zaśmiał się i nie czekając na odpowiedź, zakończył połączenie.

Nie przejmując się tym za bardzo, wróciłem do pracy. Zanim w drzwiach pracowni stanęła moja niedoskonała kopia, zdążyłem zrobić kilka drobnych poprawek i zabrać się za jedną dość sporą, którą wyłapałem dziś pod koniec dnia. Odłożyłem ostrożnie farby na bok i poszedłem przywitać się z bratem, standardowo przytulając go jedną ręką, a drugą łapiąc za trzymaną przez niego kawę. Wyszczerzyłem się do kubka, wiedząc doskonale, że Raf był tak samo uzależniony od kawy jak ja, więc na bank przyniósł coś dobrego. Widząc to, pokręcił głową, ale oddał mi napój i rozejrzał się po pomieszczeniu.

— Nie wiem, jak się tu odnajdujesz. Strasznie tu wszystkiego dużo — powiedział powoli, rozglądając się dookoła.

— Mi tam pasuje. — Wzruszyłem ramionami. — Wiem, gdzie czego szukać, a poza tym lubię artystyczny bałagan. Chociaż fakt, że wolę swoją pracownię.

— I tak cię podziwiam. Da radę gdzieś tu usiąść? — Spojrzał sceptycznie na rozciągającą się przed nim przestrzeń.

— Kanapa z tyłu po prawej i ten stolik obok mnie. — Wskazałem szybko dwa punkty.

— Nie załamie się? — zapytał z powątpiewaniem.

— Dzisiaj go skończyłem. Jest stabilny. Aktor będzie na nim siadał podczas przedstawienia, więc musiałem zrobić go porządnie — wyjaśniłem, a mój brat jakby nie dowierzając mi, usiadł na nim ostrożnie i zmierzył mnie spojrzeniem.

— Stolarkę też robisz? — skomentował ze zdziwieniem.

— Robię wszystko, prócz spawania wielkich konstrukcji, bo nie chce mi się z tym babrać. Poza tym stolarka, rekwizyty, tła, efekty wizualne i tym podobne należą do mnie. Grafiki komputerowe też, choć wolę ręcznie robione, więc rzadziej je stosuje, ale czasem trzeba — odparłem, wracając do poprawek i popijając kawę, ale doszuciłem jeszcze. — Oczywiście mam pod sobą zespół artystów do pomocy, bo bym się nie wyrobił.

— Ja byłbym na to…

— Za leniwy, wiem — wszedłem mu w słowo. — Ale ja to kocham. Siedzę tu zazwyczaj do rana bądź w ogóle nie wychodzę przed premierą. To samo z pracownią babci. Tam robię wielkoformatowe projekty, a tu te mniejsze. Mam na szczęście ogarniętych pomocników, więc ich tu zostawiam wtedy i działamy na dwa fronty. Ci obecni są naprawdę wyjątkowo ogarnięci.

— Ech, nic dziwnego, że nie zarabiam na muzyce. Nie mógłbym tyle nad tym siedzieć. Gdyby ojciec wiedział, ile pracujesz to myślę, że przebiłbyś Franka w rankingu — zaśmiał się mój brat. Posłałem mu tylko pełne politowania spojrzenie.

— Wiesz, jak bardzo mi na tym zależy — odparłem z sarkazmem.

— O tak, wszyscy o to zabiegamy. Słuchaj, gadałem wczoraj z Casparem. Tak, jak podejrzewałem, nieoczekiwanie zmienił kierunek i obecnie siedzi, uwaga, w Wietnamie. Także kolejna porażka wychowawcza ojczulka. Będzie w Warszawie za jakiś miesiąc i chce iść z nami na piwo. — Uśmiechnął się głupawo, mając nadzieję, że nie zauważę tego, że właśnie powiedział mi, że rozmawiali o mnie i najwidoczniej kolejny z braci poszedł po rozum do głowy.

— Co to, tydzień dobroci dla zwierząt? Jeden brat, teraz drugi… Ps. Tak, zauważyłem, że gadałeś o mnie za moimi plecami. Spoko, to u ciebie normalne. — Wzruszyłem ramionami.

— Jop, dokładnie tak. Płać złotem, chamie. To dobrze, że ci to nie przeszkadza, bo dałem mu kontakt do ciebie. Padniesz, jak ci wyśle zdjęcia — odpowiedział na koniec wyraźnie podekscytowany. — No mówię ci, bajka.

— Co wam się nagle na miłość braterską zebrało? — zapytałem podejrzliwie.

— Narzekasz? — odbił piłeczkę. — Ważne, że jakoś to ogarniamy. Caspar zobaczył trochę świata i się otworzył na wszystko, a ja już mówiłem. Resztą się nie przejmuj.

— Dzięki, Rafik — rzuciłem tylko.

— Dobra, to teraz się spowiadaj. Kto to i jakim cudem poszło tak szybko? — Spojrzał na mnie w oczekiwaniu.

— Nie mam faceta, jeśli to insynuujesz. Po prostu… Dziś był całkiem przyjemny dzień — odparłem zdawkowo.

— Był przyjemny bo…? — Tu zawiesił głos i miałem pewność, że nie odpuści.

— Miałem okazję pogadać z nowym aktorem. Powtarzałem sobie, żeby tego nie robić, ale i tak obczajałem go z daleka, jak mogłem, a dziś zagadał. No i w sumie po próbie został na trochę i wyszedł niedługo przed twoim telefonem. Stwierdzam, że jestem cholernie nieprzyzwyczajony do tego, że ktoś ze mną flirtuje — zakończyłem.

— Jesteś pewny? Niby w teatrze taka orientacja to nic niezwykłego, ale wiesz… — Spojrzał na mnie pytająco, wyraźnie zmartwiony.

— Sam otwarcie to przyznał. Aż się zdziwiłem. On chyba też. Po prostu coś… kliknęło. I boję się tego jak cholera. Za krótko go znam, żeby ocenić… — Tu przerwałem robotę i spojrzałem bezradnie na brata, czując narastającą złość. — Co ja pieprzę, ja w ogóle nie znam się na ludziach. Nie umiem ocenić czy jest w porządku. Mój eks też wydawał się być okej, a leciał na dwa fronty.

— Przyprowadź go kiedyś do domu, to go z Władkiem przemaglujemy. Będziesz miał natychmiastowy odzew. — zaoferował mój bliźniak.

— Za wcześnie na takie rzeczy — mruknąłem.

— Spoko, ale serio, chcę z nim pogadać zanim to się… rozwinie. Po co masz znowu przez to przechodzić? — Uśmiechnął się półgębkiem, a ja zwyczajnie pokiwałem głową i wróciłem do przerwanego zajęcia. Po chwili ciszy rzuciłem.

— Dzięki. Chciałbym, żeby w końcu cokolwiek wypaliło. Wbrew pozorom nie jestem typem samotnika. Samotność jest strasznie męcząca — przyznałem.

— Wiem. Jesteśmy z tej samej gliny. Jak nie mamy się do kogo przytulić zasypiając, to coś jest nie halo. Próbuj, nie poddawaj się, bo kilka związków nie wyszło. Może to ten jedyny? — rzucił w przestrzeń, a ja parsknąłem cichym śmiechem. Tak, ten jedyny. Na pewno.

Tego dnia z teatru wyszedłem dopiero około siódmej rano. Właśnie skończyłem to, co zaplanowałem na najbliższy czas, więc mogłem chwilę odetchnąć i ze zdziwieniem stwierdziłem, że byłem zmęczony i marzyłem o łóżku. Chyba wreszcie dopadły mnie te wszystkie lata niedbania o siebie. Nigdy nie zwracałem uwagi na to, o której coś kończyłem i kiedy ostatnio coś jadłem, gdy pochłaniała mnie praca. Ostatnich kilka lat przeżyłem chyba tylko cudem, sypiając raz na jakiś czas i jedząc co popadnie, kiedy tylko nadarzyła się jakaś okazja. Nic nie mogłem poradzić na to, że zwyczajnie taki tryb życia był wygodny, szczególnie jeśli się uprawiało sztukę. To naprawdę było dla mnie ważne. Chyba ważniejsze niż cała reszta. Bez mojej sztuki byłem nikim. Czułem się zagubiony, jak dziecko, jeśli nie miałem możliwości pobazgrania na czymś w wolnej chwili.

Zanim ruszyłem do domu, usiadłem jeszcze standardowo na ławeczce przed budynkiem z fajką w ręku, chcąc spokojnie odpocząć. To była moja standardowa zasada. W pracowni nie paliłem. Nawet we własnej. Dym nie wpływał korzystnie na stan tworzonych płócien, a zapach też po czasie stawał się nieznośny. Jakieś zasady trzeba było mieć. Skoro i tak byłem niezdyscyplinowanym artystą, to chociaż czegoś musiałem przestrzegać na potwierdzenie, że bywałem też normalnym człowiekiem. Przynajmniej od czasu do czasu. Nawet jeśli wracałem do domu o siódmej rano, wyglądając jak trup po nocy spędzonej w teatrze. Upiór z opery wersja bieda. Aż uśmiechnąłem się pod nosem, gdy przyszło mi to do głowy.

— Tak wesoło o tak wczesnej porze? — Usłyszałem nad sobą znany głos. Podniosłem wzrok i spojrzałem w ciemnobrązowe tęczówki, wabiące mnie za każdym razem.

— Ano dokładnie. Co ty tu robisz tak wcześnie? — zagadnąłem.

— Próba z Remikiem przed oficjalną próbą — westchnął ciężko. — Poza tym, mógłbym się ciebie zapytać o to samo.

— Zaraz wracam do domu na chwilę — odpowiedziałem jak gdyby nigdy nic, ale moja odpowiedź widocznie mu się nie spodobała.

— Spędziłeś tu noc? — Zmarszczył brwi.

— Uhm. Zdarza się, mówiłem ci. Za to mam skończone więcej, niż myślałem, że zrobię, ale padam na twarz. — Uśmiechnąłem się blado.

— Nie powinieneś tak robić. Zaharujesz się na śmierć. Nie wyglądasz najlepiej. Wyśpij się chociaż porządnie, co? — Zmierzył mnie zmartwionym spojrzeniem, więc próbowałem posłać w jego stronę nieco bardziej przekonujący uśmiech.

— Nic mi nie jest. Kimnę się, zjem i wracam do roboty. Samo się nie zrobi. — Wzruszyłem ramionami.

— Mik… — zaczął, ale urwał i chyba zmienił zdanie. — Nie przesadź. Wystarczy mi, że Remiego muszę pilnować na każdym kroku, nie każ mi robić tego z tobą.

— Nie musisz, słowo — zapewniłem go. — Ale dzięki za troskę. Leć na tę próbę, bo się spóźnisz i do zobaczenia potem.

— A weź, idź, bo uznam, że próbujesz mnie spławić. — Puścił mi oczko, ale wszedł do budynku, machając mi po drodze na pożegnanie.

Jadąc do domu o mało nie zasnąłem w tramwaju. Nie łatwo było utrzymać otwarte oczy i skupić się na tym, gdzie tak właściwie byłem, więc ledwo udało mi się wysiąść na odpowiednim przystanku. Naprawdę dawno nie odczuwałem takiego zmęczenia. Kiedy Władek zobaczył mnie po wejściu do mieszkania, myślałem, że zaraz zapakuje mnie w taksówkę i zawiezie na pogotowie, bo zaczął panikować, że wyglądam tragicznie i to trzeba w końcu zbadać. Na szczęście udało mi się go jakoś zbyć i po szybkim prysznicu, który nieco mnie otrzeźwił i zrelaksował, mogłem spokojnie położyć się do łóżka. Nie wiedziałem nawet, kiedy zasnąłem. Prawdopodobnie w momencie, w którym moja głowa dotknęła poduszki, bo nic nie pamiętałem. Nie wiedziałem też, kiedy ostatnio tak spałem. Obudziłem się dopiero po osiemnastej i kiedy doszło do mnie, która faktycznie była godzina, a na moim telefonie było kilka nieodebranych połączeń od dyrektora artystycznego, zacząłem panikować. Od razu wybrałem jej numer i czekałem ze ściśniętym żołądkiem na to, aż odbierze połączenie.

— Słucham? — Usłyszałem w końcu po drugiej stronie.

— Dzień dobry, z tej strony Mikkel, dzwonię, bo… — zacząłem, choć sam nie wiedziałem, jak dokończyć, ale na szczęście mi przerwała.

— Ach, cześć Miki. Słuchaj, już nie trzeba. Wszystko jest w porządku, twoi pomocnicy znaleźli to, czego szukaliśmy, więc wszystko gra — zapewniła mnie spokojnie. Jakim cudem, nie była na mnie wściekła? Nie pojawiłem się w pracy. — Rozmawiałam ze stróżem i powiedział, że znowu pracowałeś całą noc i wyszedłeś dopiero po siódmej rano. Odpocznij dzisiaj, bo i tak widziałam, że prawie wszystko jest gotowe. Zarobisz się na śmierć, jak będziesz na okrągło w pracowni siedział.

— Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. Może faktycznie potrzebowałem porządnego snu, ale zaraz się ogarniam i wracam do pracowni. Jest sporo poprawek, które chciałem zrobić i trzeba zacząć ostatnie prace, bo farba tak szybko nie wyschnie, a nigdy nie wiadomo, czy nie trzeba będzie czegoś poprawiać — wyjaśniłem i zaczynałem rozglądać się po pokoju za rzeczami do ubrania.

— Jesteś jedynym artystą pracoholikiem, jakiego znam. Odpocznij, bo będę cię potem miała na sumieniu. Nic się nie przejmuj. Gdyby nie to, że szukaliśmy jednej planszy, w ogóle nie zorientowałabym się, że cię nie ma w pracy. Nie masz normowanych godzin, więc w sumie nie musisz tam być. Możesz nawet pracować w domu, jak ci się podoba, także nie widzę problemu. — Usłyszałem w odpowiedzi. — Do zobaczenia jutro.

— Do widzenia — rzuciłem szybko na pożegnanie i zacząłem się szykować do wyjścia.

Gdy wszedłem do teatru był już niemal pusty. Moi pomocnicy kręcili się jeszcze po pracowni, ale raczej tu i ówdzie zostały jedynie marne niedobitki. Przy swoim stanowisku zastałem za to karteczkę z odręcznym pismem, która momentalnie poprawiła mi humor. “Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Zadzwoń. Julek” no i pod spodem widniał jego numer. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Cholera, byłem sprzedany. Wiedziałem, że jeśli spełnię jego prośbę, to nie skupię się dziś na pracy, więc wyciągnąłem telefon i napisałem do niego SMSa “Tu Mik. Wszystko ok. Spałem. Mam nadzieję do zobaczenia jutro.” Długo zastanawiałem się jaką emotikonę wstawić, ale ostatecznie zdecydowałem się na uśmiech z oczkiem. Od razu potem odłożyłem telefon w bezpieczne miejsce, tak by nie kusiło mnie, żeby sprawdzać go co chwilę. Julek. Cholera by go wzięła. On i jego zaraźliwy uśmiech.

Kręcąc głową na własne roztrzepanie, wziąłem głęboki wdech i zabrałem się do pracy. Było mi jakoś tak lekko. Byłem wyspany, najedzony i zadowolony. Praca szła jak po maśle i część z gotowych rekwizytów i planszy jeszcze przed dwudziestą drugą mogłem odnieść do rekwizytorni i złożyć przy scenie do powieszenia rano. To była jedna z nielicznych rzeczy, których nie robiłem. Mogłem nadzorować wieszanie, ale nie było opcji, żebym zrobił to sam. Miałem lęk wysokości i wszystkie poprawki i ewentualne wypadki mnie przerażały, więc na wszelki zaś nie podchodziłem nawet w pobliże wszelkich podnośników. Jak już mówiłem, jakieś wady trzeba mieć.

— Witam kolegę scenografa. — Usłyszałem za sobą i gdy się odwróciłem zobaczyłem tancerza, z którym kiedyś zdarzało mi się rozmawiać.

— Co tu robisz o tej porze? — zapytałem autentycznie zaciekawiony.

— Dobre układy ze stróżem mam. — Wyszczerzył się. — Mam kilka rzeczy do przećwiczenia.

— A nie masz jutro rano próby z Julkiem? — dopytałem.

— Mam. Na szczęście Jules jest ugodowy i przełożyliśmy z siódmej na dziewiątą. Radzi sobie, więc nie powinno być problemów. Widzę, że znajomość kwitnie — zaśmiał się.

— Ja tylko… Czasem rozmawiamy. — Wzruszyłem nieporadnie ramionami.

— Jasne. Szczerzycie się do siebie, jakbyście nie mogli ust w ogóle zamknąć. Dziwne, że żadnego z was szczęka jeszcze nie boli. Jest trochę upierdliwy, ale to nie jest zły facet. Bierz go, póki możesz — powiedział spokojnie.

— Sprzedajesz kumpla — wytknąłem mu.

— Ktoś musi. Czas najwyższy, żeby wrócił do randkowania. Nie myślałem, że tak łatwo mu przyjdzie flirtowanie z kimś. Wiesz, ile próbujemy go do tego zmusić? — Przewrócił oczami.

— Nie zachęcasz — zaśmiałem się.

— Nie wiesz tego ode mnie, albo lepiej, nie wiesz tego w ogóle, ale ma za sobą zerwane zaręczyny z podłą suką, która go zdradzała. Nie spieszył się potem do związków, ale wyraźnie wpadłeś mu w oko. No błagam cię, powiedz, że z wzajemnością. — Tu uklęknął i złożył ręce patrząc na mnie prosząco przez chwilę, po czym zaczął się śmiać. — Serio, mam nadzieję, że z wzajemnością.

— Matko, tak. Z wzajemnością. Lepiej ci teraz? — sapnąłem.

— Zdecydowanie — powiedział na wydechu i usiadł w siadzie skrzyżnym, sięgając do torby i wyciągając rzeczy. — Ulżyło mi. Mam nadzieję, że się dogadacie.

— Na pewno. Dobra, ja spadam do pracowni i ci tu nie przeszkadzam. Zostawiłem, co miałem zostawić i luzik. Jak nadepniesz na którąkolwiek planszę to ubiję cię gołymi rękami. Leżą w rogu po prawej. — Wskazałem ręką plansze i płótna, po czym skinąłem mu głową na pożegnanie i postanowiłem wyjść na chwilę przed teatr, odpocząć przy fajce, zanim wrócę do pracy.

Miałem na dziś w planach jeszcze kilka drobiazgów, ale powinienem szybko się uwinąć. Gdy siedziałem na ławce, sprawdziłem szybko telefon i zobaczyłem krótką odpowiedź od Julka. Przez moment zastanawiałem się, co z tym zrobić, po czym odpisałem mu krótkie: “Śpisz?” czekając niecierpliwie na odpowiedź. Po kilku minutach na ekranie zobaczyłem “TAK” napisane wielkimi literami. Nie chciałem go drażnić, więc odpisałem mu krótkie “dobranoc”, ale zanim zdążyłem nacisnąć “wyślij” zobaczyłem przychodzące połączenie. Odebrałem od razu z wielkim uśmiechem.

— Wybacz, myślałem, że to Remik i odpisałem automatycznie, zanim zobaczyłem, komu odpisuję. — Usłyszałem na powitanie.

— Tak bardzo nie chcesz z nim rozmawiać? — zdziwiłem się.

— Nie, ale mieszka blisko i jeśli pisałby teraz to znaczy, że zaraz miałbym go na głowie, a jestem zbyt zmęczony, żeby się z nim użerać — westchnął ciężko. — Niech zgadnę, siedzisz w teatrze?

— Jeszcze z godzinkę i na dzisiaj koniec — odpowiedziałem przepraszającym tonem. Czemu ja mu się w ogóle tłumaczyłem?

— Odpocznij trochę, co?

— Większość tego dnia przespałem. Nie jest źle, ale po premierze odpocznę porządnie — zapewniłem go, mając w pamięci mój wyjazd do domu.

— Może byśmy gdzieś wyszli? Po premierze mam na myśli… — zaproponował, o dziwo, nieśmiało.

— Ja chętnie, ale nie od razu. Mam zabukowane bilety do domu i pewnie zostanę tam dobre dwa czy trzy tygodnie, więc nie będzie mnie w Polsce. Potem jestem do dyspozycji — wyjaśniłem.

— Ach, no okej. Jasne. Czyli jednak nie jesteś z Polski? — dopytał zaciekawiony, a ja westchnąłem.

— To dość skomplikowane. Jestem w sumie z mieszanej rodziny, więc wychowywałem się to tu to tam, ale urodziłem się i sporo czasu spędziłem w Viggbyholm. Niedaleko Sztokholmu. Długo mnie tam nie było i czas najwyższy wreszcie zawitać w rodzinne strony.

— Coś o tym wiem… Też w końcu będę musiał przejechać się do domu, chociaż nie mam wcale na to ochoty — odparł cicho. — No nic, ja lecę spać, a ty kończ co musisz i też idź odpocząć.

— Jasne, dobranoc. Kolorowych snów i do zobaczenia jutro — odpowiedziałem miękko.

— Wzajemnie. Do zobaczenia. — Usłyszałem w odpowiedzi w parze ze stłumionym ziewnięciem.

Zanim wszedłem z powrotem do budynku, wysłałem jeszcze SMSa do brata “Musisz go poznać, bo zaraz będzie za późno i będę sprzedany.” Taka była prawda. Niewiele brakowało, żebym zakochał się bez pamięci. Obiecywałem sobie, że tak się nie stanie, ale zazwyczaj nie zajmowało mi to dużo czasu. Tym razem nie było inaczej. Dość szybko dostałem zapewnienie od brata, że kolejnego dnia siedzi u mnie w pracowni cały czas, jeśli będzie trzeba, więc nieco mnie to uspokoiło. Strasznie kochliwe było ze mnie zwierzątko, więc dodatkowa pomoc w ocenie charakteru się zawsze przyda. Ciekaw byłem jak Julian zareaguje na widok mojego brata. Większość ludzi zazwyczaj była wyjątkowo zaciekawiona, a potem z racji różnic w naszym charakterze, raczej byli bliżej z Rafaelem. Był zdecydowanie bardziej rozrywkowy, otwarty i zabawny. Tak przynajmniej było dobre sześć lat temu, gdy wciąż mieliśmy kontakt.

Rozdział 7

Ktoś mógłby mnie nazwać naiwnym i niesamowicie łatwowiernym, ale chyba zwyczajnie potrzebowałem czasem kontaktu z ludźmi i zapewnienia, że mam obok kogoś bliskiego. Nawet, jeśli pojawił się po, o zgrozo, ponad pięciu latach lub po raz pierwszy w życiu. To definitywnie jedna z moich wad. Pamiętałem czasy, gdy byłem o niego strasznie zazdrosny, bo w pewnym sensie kradł mi wszystkich przyjaciół, ale i tak zawsze pod koniec dnia to my byliśmy tymi najlepszymi przyjaciółmi. Byliśmy braćmi i tego nie dało się zmienić.

Pośród moich bliższych znajomych tylko Władek pozostał nieczuły na uroki Rafa, a reszta zazwyczaj wybierała jego, choć nie mogłem nikogo za to winić. Powtarzałem sobie jednak, że ci wartościowi zostaną z nami oboma. Mimo naszych różnic, stanowiliśmy zawsze zgrany duet. Miałem nadzieję, że wciąż tak będzie, lub raczej, znów tak będzie. Nic nie mogłem poradzić na delikatny stres, który złapał mnie na myśl o przedstawieniu Juliana Rafaelowi. Co, jeśli Rafik stwierdzi, że znów pakowałem się w jakieś gówno? Nie miałem pojęcia, czy mimo to umiałbym się powstrzymać. W końcu nadzieja umiera ostatnia. A może w drugą stronę? Jeśli Raf stwierdzi, że Julek jest spoko, ale wystraszy go w międzyczasie? Albo może ja go wystraszę zwyczajnym byciem sobą? Cholera, tyle niewiadomych. No i tyle zostało z całego mojego nie ładowania się, gdzie nie trzeba. Trzy miesiące ze złamanym sercem i puff. Wystarczył jeden uśmiech w moją stronę i kilka słodkich słówek. Kiedy ja zacznę myśleć głową?

Na szczęście wciąż jeszcze umiałem się skupić na pracy. Przynajmniej do pewnego stopnia. Pozwalało mi to odsapnąć psychicznie, a do tego zmęczyć się nieco. Zanim się obejrzałem, to wszystko, co miałem zaplanowane, leżało skończone przede mną, a ja z ciężkim sercem opuszczałem mury teatru, wiedząc, że jutro będzie dla mnie niełatwy dzień. Cieszyłem się i bałem jednocześnie. Coś mi mówiło, że długo nie pośpię. Modliłem się w duchu, żeby Władek nie był zmęczony i nie miał w tym momencie dyżuru. Zdecydowanie potrzebowałem towarzystwa. Dobrej kawy i kilku ciepłych słów, a najlepiej niezobowiązującej rozmowy na zupełnie inny temat.

Na moje nieszczęście, Władek w lot wyłapał, że coś jest na rzeczy i od razu zaczął mnie maglować. Dość szybko przyznałem się, o co chodziło i jak miał w założeniu wyglądać następny dzień, a także pokazałem mu zdjęcia mojego nowego obiektu westchnień, co nie było trudne, ponieważ jego twarz była na części plakatów, a na oficjalnej stronie na Facebooku widniały już zdjęcia z prób na zachętę. Ja co prawda nie posiadałem profilu, ale mój przyjaciel był bardzo aktywny w mediach społecznościowych. Nawet dokopał się do prywatnego profilu młodego aktora, jednak niewiele można było tam zobaczyć. Umiał strzec swojej prywatności. Przynajmniej przez jakąś chwilę mogłem powgapiać się w jego zdjęcie profilowe. Siedział na nim po turecku gdzieś na trawie i śmiał się do obiektywu. Zanim się obejrzałem, dostałem to zdjęcie od przyjaciela SMSem.

— Co? Jak ty to niby zrobiłeś? No i po co? — Spojrzałem na niego zdziwiony.

— Żebyś miał się na co patrzeć w wolnej chwili. Ładny jest, ja bym brał bez zastanowienia. Tylko nie mów tego Kubie, bo mnie wykastruje. — Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i przeciągnął się długo. — Cieszę się, że w końcu jakoś przetrawiłeś tamtego palanta i znalazłeś kogoś, kto może być warty twojej uwagi. Pamiętaj, że chcę go poznać!

— Pamiętam… Ale znam go za krótko. Ja w ogóle nie powinienem myśleć o nim w ten sposób. To przecież… — zacząłem, ale Władek szybko mi przerwał.

— Pamiętasz, jak poznałem Kubę? Od pierwszego dnia szukałem jakiegoś sposobu, żeby go wyczaić i poderwać. Krążyłem na około niego przez dobre dwa miesiące, zanim się zlitował i przejął inicjatywę, ale od pierwszego dnia wisiałem ci na ramieniu i marudziłem o tym, jaki to on nie jest uroczy. Nie myśl, nie zastanawiaj się. Bierz go i tyle. Wisisz to mi i sobie samemu za te ostatnie miesiące wiecznego przygnębienia. Jasne? — Wycelował we mnie palec i próbował wyglądać groźnie, ale jak zwykle mu to nie wyszło.

— Jasne, dzięki — zaśmiałem się, wymijając jego rękę z wciąż wycelowanym we mnie palcem i przytulając go. — Władysław Brzózkiewicz, pseudonim głos rozsądku. Nie mniej jednak, bardzo przydatny głos rozsądku. Nie wiem, co Raf o nim powie, ale stresuję się. Nie powinienem się tym przejmować, bo nie widziałem go kupę czasu, ale to dalej mój brat i miał zawsze nosa do ludzi… — urwałem i przygryzłem wargę, a mój przyjaciel przytulił mnie mocniej.

— Słuchaj, co ma być, to będzie. Ten Julian wygląda na fajnego faceta. Nie masz się co stresować. Pieprzyć to, co powie Raf. Nawet to, co ja o nim powiem. To tobie ma z nim być dobrze. Kuba też nie jest powszechnie lubiany wśród moich znajomych i wy też skakaliście sobie do gardeł, ale ja go kocham i tyle. Wiedziałem, że to ten, od kiedy spojrzałem w te jego oczy i poczułem ten przyjemny dreszcz przechodzący po moich plecach. Żaden przed nim nie mógł nawet się równać z tym, co poczułem do niego. Próbuj — zaczął się rozwodzić i zachęcał mnie coraz bardziej, chociaż wciąż nie wiedziałem czy to dobrze.

— Spróbuję. Nie mam zbyt wiele do stracenia. Godność straciłem w okolicach drugiego związku, wiele więcej nie zostało — zaśmiałem się z samokrytyką i starałem się uciec przed przyjacielem, który w odwecie za tego typu żarty postanowił zacząć mnie łaskotać.

— Powiedz lepiej, jakie mamy plany na pobyt w Szwecji. Ach, no i kiedy dokończysz swoje cudo. Nie byłem zachwycony pomysłem, a teraz nie mogę się doczekać. — Usiadł wreszcie w bezpiecznej odległości.

— Projekt skończyłem już dawno, ale jakoś nie mogę się wybrać do studia i umówić na termin. Podejrzewam, że terminy do końca roku są już zajęte — westchnąłem.

— Przecież jest dopiero maj — zdziwił się Władek, ale tylko wzruszyłem ramionami.

— Jeśli chcesz, żeby tatuaż był dobrze zrobiony w zaufanym studio, to musisz swoje zapłacić i swoje odczekać. Muszę w końcu zebrać się w sobie i to zrobić. Szkoda, żeby się projekt zmarnował i poza tym, początek już mam zrobiony, więc głupio to tak zostawić. Liczę na to, że mi tego nie spieprzą. — Zamyśliłem się na chwilę, zastanawiając się nad tym, kiedy w sumie miałbym czas podskoczyć z gotową grafiką i ustalić terminy. Prawdopodobnie dopiero po powrocie z domu. — A co do Szwecji, to nie mam planów. Przyjeżdżamy na moją wioskę i tam na miejscu będziemy już szukać i myśleć. Chcę po prostu odpocząć i odwiedzić grób matki i tyle — zmieniłem nieco temat.

— Jestem za. Taki urlop brzmi dobrze. Jakieś rodzinne zapoznania? — dopytał ciekawy. Nawet on nie wiedział wiele o mojej rodzinie, poza Rafem i kłótnią z ojcem. Pamiętał jeszcze czasy, jak się od niego wyprowadzałem. Nie był to mój ulubiony temat, więc gdy mogłem, unikałem go.

— Ciotka Saga, siostra matki dalej tam mieszka, więc na pewno ją poznacie. To raczej tyle. Ojca się tam nie spodziewam, Axel ponoć mieszka w Oslo z żoną, Franek to jest jeszcze gówniarz, więc mieszka z ojcem tu w Warszawie, a Caspar… Tu nie mogę nic obiecać, bo Rafik myślał, że Caspi jest w Londynie, a ten siedzi, uwaga, w Wietnamie. Tak więc nie do przewidzenia, kiedy i gdzie się pojawi. — Wzruszyłem niedbale ramionami.

— No okej, czyli ciotka i jeden brat, co najwyżej. Jak sytuacja z nimi? — przycisnął temat trochę bardziej, jak zwykle zmartwiony.

— Dobrze. Z ciotką neutralnie. Po prostu nigdy nie wchodzimy sobie w drogę, a czasem gadamy, a co do brata… Ma się do mnie jakoś na dniach odezwać, to ci powiem, ale ponoć się naprostował, jak Rafael. Jeździ po świecie, wiele zwiedza, wiele widzi… To otwiera oczy. — Zdobyłem się na zadowolony uśmiech. Powoli zaczynałem dobijać trzydziestki i w końcu moja rodzina przestawała traktować mnie jak plagę. Jak miło z ich strony.

— Ile to już lat? — zapytał niepewnie Władek po przeciągającej się ciszy.

— Osiemnaście — rzuciłem cicho. — Jeśli chodziło ci o matkę. Dziesięć od śmierci babci, ale pochowana jest tu. Sześć od kiedy moja rodzina wypięła się na mnie, bo nie jestem hetero.

— Co właściwie im wtedy powiedziałeś? — Mój przyjaciel spojrzał się na mnie z rozbawieniem, a ja wzruszyłem ramionami.

— Prawdę. Nie określam się, ale nie jestem hetero. Bliżej mi do geja. Wtedy rozstąpiła się ziemia, a czas stanął w miejscu. Rozpętało się piekło o jakim Dante nawet nie śnił, a ja stałem na środku i przyglądałem się wszystkiemu. To by było nawet zabawne, gdyby nie fakt, że byłem w centrum uwagi — skomentowałem kwaśno na końcu.

— Dramatyzujesz. Jak zwykle zresztą. Jak postanowisz się ogarnąć, to daj znać, a teraz spadaj do spania, bo obaj mamy jutro rano robotę i nie wiem, jak ty, ale ja chcę chociaż trochę się przespać. Już i tak dostaję regularne zjoby od Kuby, że o siebie nie dbam — zamarudził.

— Bo nie dbasz — dorzuciłem, szczerząc się w jego stronę.

— Ty w tym temacie nie masz nic do powiedzenia, zrozumiano? — wytknął mi naburmuszony, ale tylko uśmiechnąłem się szerzej i puściłem mu oczko.

— Wiem, ale ja mogę. Jestem artystą. No i być może niedługo też będę miał kogoś, kto będzie o mnie dbał w ten sposób. — Sama myśl napędzała mnie w jakiś szalony i niewytłumaczalny sposób. Byłem, jak na haju, gdy myślałem o Julianie, szczególnie po tym, co usłyszałem dziś od Władka. Pieprzyć wszystkich, jeśli coś nam z tego wyjdzie, to nie mam zamiaru się powstrzymywać. Tyle w temacie.

Następnego dnia byłem na nogach już o piątej, o dziwo całkiem wyspany. Spałem jakieś cztery godziny, ale nie mógłbym dłużej wyleżeć w łóżku, nawet, gdybym bardzo chciał. Wyszedłem z domu mniej więcej w momencie, w którym mój przyjaciel wchodził do łazienki, więc zdążył mi tylko rzucić wszystkowiedzący uśmiech i tyle, go widziałem. Do pracy pognałem, jak na skrzydłach, od wpół do siódmej pracując na pełnych obrotach i to tylko na jednej kawie. Gdy mój brat wpadł chwilę po dziesiątej, od progu stwierdził, że na bank nie będzie potrzebny, bo i tak go nie posłucham. Miał rację, więc tylko wzruszyłem ramionami, ale mimo to został, jak sam mówił, z ciekawości. Chciał wiedzieć, kto zdołał okręcić mnie sobie wokół palca w tak krótkim czasie. No i wreszcie nadszedł długo wyczekiwany moment, w którym Julek zawitał do pracowni, z termosem pełnym kawy w ręku. Trochę bałem się tego wszystkiego, ale i tak przywitałem go z uśmiechem, modląc się w duchu, żeby po tym dniu nie uciekł z krzykiem.

— Obiecałem ci kawę, więc przyniosłem zapas. Powinien ci starczyć do wieczora. — Od progu mówił z wielkim uśmiechem i wręczył mi duży turystyczny termos. Zaśmiałem się na jego widok.

— Nie spodziewałem się tego. Dzięki, Julek, ale co z tobą, jak mi oddasz całą kawę? — zapytałem od razu, czując mimo wszystko przyjemne ciepło, na myśl o tym, że postarał się dla mnie.

— Dla siebie mam mniejszy, ale znając ciebie, to szybko stąd nie wyjdziesz, więc musiałem zadbać o rozmiar odpowiedni do okazji — odpowiedział luźno, a ja czułem na sobie niemal palące spojrzenie mojego brata, którego Julian pewnie zaraz zobaczy.

— A całe życie mi mówili, że rozmiar nie ma znaczenia — odparłem z udawanym rozczarowaniem, na co obaj się zaśmialiśmy, a Julek pokręcił głową.

— Bo nie ma — zniżył głos i przez chwilę patrzyliśmy się na siebie bez słowa, dopóki nie przerwało nam chrząknięcie mojego brata, próbującego zwrócić na siebie uwagę. No to się zaczęło.

— O dzień… dzień dobry — zająknął się mój nowy znajomy. Chcąc nie chcąc przygarnąłem do siebie bliźniaka i z nerwowym uśmiechem rzuciłem.

— To mój wbudowany najlepszy przyjaciel, Rafael — przedstawiłem brata i czekałem na rozwój sytuacji.

— Rafael Janssen, bliźniak tego tu i jego druga strona artyzmu, tylko ja komponuję zamiast malować. Zdecydowanie wolę muzykę niż mazanie pędzlem po płótnie. — Rafi wyciągnął rękę i zaczął przedstawienie.

— Miło poznać. Nie wiedziałem, że Mik ma brata — odparł Julian, kompletnie pomijając wszystkie komentarze Rafika.

— Ja za to wiedziałem, że w końcu cię tu spotkam. — Tu zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów i uśmiechnął się zawadiacko. — Chyba muszę zacząć częściej tu przychodzić.

— W takim razie nie śmiem wam przeszkadzać. Będę musiał wyciągnąć twojego brata po pracy. — Julek wzruszył ramionami, a mi zachciało się śmiać, jak zobaczyłem minę mojego bliźniaka.

— Chyba przegapiłeś fakt, że chcę tu przychodzić dla ciebie. W końcu kto zrozumie muzyka tak dobrze, jak drugi muzyk — spróbował ponownie Rafael, starając się zabrzmieć przekonująco. Przecież on był hetero…

— Nie przegapiłem, przemilczałem, a to jest różnica. — Julian uniósł znacząco brew.

— Auć. Co to za różnica, który bliźniak? Chyba lepiej wybrać tego fajniejszego, co? — odparował Raf zarozumiale.

— Nie podpuszczaj mnie, ja już wybrałem tego dobrego bliźniaka. Nie szukam innego. — Słysząc to nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu rozciągającego mi się na ustach.

— Kto powiedział, że tak łatwo oddam ci brata? — wyparował Rafael.

— Kto powiedział, że będę pytał o zdanie? — Julek sprawnie odbił piłeczkę.

— Rafik, Julek, dajcie spokój, siadajcie. Ja mam robotę, a w międzyczasie możemy gadać. Tylko mi nie przeszkadzajcie — zastrzegłem i zobaczyłem, jak obaj przewracają oczami, ale mimo to zgodnie skinęli głową. — Długą masz przerwę? — rzuciłem, odwracając się do Juliana.

— Za jakieś pół godziny muszę się zbierać, bo mam jeszcze lekcje dzisiaj, ale potem na dwudziestą tu wracam na próbę wokalną z Anitą — westchnął głośno.

— A nie siedzisz tu od rana przypadkiem? — Spojrzałem na niego, a on tylko wzruszył ramionami z kwaśnym uśmiechem.

— Czasem nie ma wyjścia, ale i tak wyjdę stąd przed tobą, więc nie masz w tym temacie mocnych argumentów — wytknął mi.

— Tu mnie masz — przyznałem niechętnie.

— Jakie masz lekcje? — wciął się Rafael.

— Angielski — odpowiedział zdawkowo Julek.

— Po co ci angielski w teatrze? Poza tym, myślałem, że raczej teraz wszyscy znają chociażby jeden język obcy — drążył kąśliwie mój brat.

— Za pożądany język obcy się jeszcze nie zabrałem. — Tu spojrzał na mnie sugestywnie, a ja poczułem, jak zaczyna mi się robić gorąco. — Poza tym, to ja udzielam lekcji. Ten teatr to przypadek, pracuję jako lektor w szkołach językowych. Jestem po anglistyce.

— Człowiek wielu talentów. — Rafik pokiwał głową po czym przygryzł policzek i kontynuował. — Zapytam wprost. Czego chcesz od mojego brata?

— Raf — niemal krzyknąłem, patrząc na niego z przerażeniem. Nie wiedziałem czy czułem się bardziej zażenowany, czy zły.

— Cicho siedź, mam prawo wiedzieć czy cię podrywa, czy tylko się bawi i po co — odparł mój brat stanowczo.

— Spokojnie. Jak tak chcesz to nazwać, to można powiedzieć, że podrywam. Reszta to nie twoja broszka. On jest dorosły, wiesz? — Julek się zaperzył i to nie wróżyło dobrze. To wszystko mogło być jednak złym pomysłem, ale zanim zdążyłem się wciąć, żeby ich obu uspokoić, Rafael znów otworzył gębę.

— Wiem, ale ma pecha do facetów i wolałbym mieć pewność, że tym razem trafił dobrze, tak dla odmiany. Nie chcę go zbierać po nieudanym związku albo gorzej, jakimś marnym flircie, bo komuś zachciało się bawić — powiedział Raf dobitnie, a ja chciałem się zapaść pod ziemię.

— Rafik, daj sobie spokój. Wiesz, że możesz tu siedzieć, ile chcesz, ale błagam, po prostu… — urwałem i westchnąłem, nie wiedząc, co mogłem dalej powiedzieć. Moje szanse topniały z minuty na minutę, a mi robiło się niemal niedobrze. Gdybym wiedział, co Rafael ma zaplanowane, to w życiu nie poprosiłbym go o to, żeby tu przyszedł.

— Raf, ja się nie bawię. Nie w ten sposób. Jeśli naprawdę musisz wiedzieć, to mam za sobą zerwane zaręczyny z dwulicową suką. Mój ostatni, a zarazem jedyny związek trwał prawie osiem lat. Nie wejdę w coś, czego nie jestem pewien. Nie po ostatnim. Nie tylko twój brat ma za sobą jakąś przeszłość z ciężkimi związkami — odpowiedział Julian przeczesując nerwowo włosy ręką i patrząc gdzieś w bok. Uśmiechnął się potem gorzko i spojrzał na mnie wyraźnie zmęczony. Cholera jasna. Przez myśl przeszło mi tylko zabiję mojego brata. Julek tymczasem wstał, podszedł do mnie i przytulił się krótko. — Lecę póki co. Do zobaczenia potem. — Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale wyszedł z pracowni, a ja szybko wyszedłem za nim rzucając Rafaelowi mordercze spojrzenie.

— Julek, przepraszam cię za niego. Nie wiedziałem, że jeśli będzie tam siedział to zacznie się tak wcinać — zacząłem się nieporadnie tłumaczyć powoli panikując, ale Julian przytulił się do mnie ponownie.

— Spokojnie, Miki. Martwi się o ciebie, ciesz się z tego. Poza tym, nie tak łatwo mnie wystraszyć. Nie dam się. — Uśmiechnął się półgębkiem, co szybko odwzajemniłem. — Wracaj do pracy, bo znowu spędzisz tu nockę.

— Nawet jeśli, to co? — Uniosłem wyzywająco jedną brew, choć nie byłem pewny, że będę chciał znać jego odpowiedź.

— To niezdrowe — stwierdził, a ja wzruszyłem ramionami. Błagam, nie chciałem kolejnego faceta, który będzie próbował stawać między mną a moją pracownią. — Dobra, sam nie jestem lepszy. Też nie raz zarywam nocki, żeby zrobić materiały albo coś przygotować. Tylko nie przesadź, okej?

— Tyle ci mogę obiecać — zgodziłem się od razu.

— Cieszę się, że się rozumiemy. Do zobaczenia. Wpadnę z dolewką i jakąś kolacją, co? — zaproponował ostatecznie.

— Nie musisz, wystarczy, że przyjedziesz. — To zabrzmiało strasznie. Aż sam się skrzywiłem słysząc, na jakiego desperata wyszedłem.

— Dzięki, ale mogę równie dobrze przyjść i zjeść kolację w dobrym towarzystwie. Chociaż raz innym, niż Remik — zaśmiał się krótko.

— Naprawdę blisko jesteście — stwierdziłem, pamiętając słowa jego przyjaciela.

— Czasem mam wrażenie, że zwyczajnie nie mam wyboru. — Skrzywił się lekko. — Lecę. Do zobaczenia wieczorem.

— Dzięki. Pa. — Uśmiechnąłem się do niego i zniknąłem znów za drzwiami mojej pracowni, od razu mierząc złym spojrzeniem mojego brata, który siedział na stoliku z zadowolonym uśmieszkiem. — Raf, co to miało być?

— Możesz mi podziękować — odpowiedział, widocznie dumny z siebie.

— Za co niby? — Założyłem ręce na piersi patrząc na moją wkurzającą kopię.

— Serio? Masz go w garści. Podpuszczałem go jak najbardziej się dało. Jest twój. Uparł się na ciebie i wygląda na fajnego faceta. Kuj żelazo póki gorące. — Wyszczerzył się, a mi ręce opadły. Dosłownie.

— Rafael — jęknąłem. — Nie mogłeś mi powiedzieć zawczasu? A najlepiej tak nie robić? Rafik, ja nie mam siły na takie zabawy. Masz szczęście, że nie wyszedł stąd szybciej, dając sobie ze mną spokój.

— Wtedy nie byłby wart zachodu. Będzie dobrze, musisz tylko się uspokoić i tego nie spieprzyć. — Wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

— No dzięki za radę. Jakby miała w czymkolwiek pomóc — mruknąłem zabierając się z powrotem do pracy. Mój brat za to postanowił nie narażać się bardziej i zapowiedział, że zadzwoni lub napisze wieczorem, żeby sprawdzić, jak się sprawy miały. Pozostało mi tylko oczekiwać na ponowne pojawienie się Julka.

Rozdział 8

Kilka następnych godzin dłużyło mi się niesamowicie. Mimo, że zdążyłem zjeść obiad, popijając kawę przyniesioną przez Juliana, a nawet skoczyć kilkukrotnie na scenę, aby sprawdzić, czy wszystko dobrze siedziało, każda kolejna godzina mijała mi powoli, męcząc mnie jeszcze bardziej samym czekaniem. Nawet słodkie brzmienia rocka grające w moich słuchawkach nie dawały mi dziś ukojenia. Jeszcze gorzej było, gdy zobaczyłem nową wiadomość. Spóźnię się. Remik potrzebuje ramienia do wypłakania się.

Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w ekran i westchnąłem ciężko sam do siebie, ale ostatecznie i tak nie miałem na to wpływu, więc odpisałem Nie spiesz się i tak wyjdę stąd długo po Tobie. Taka była prawda, chociaż jeśli miałbym wybór, wolałbym nie czekać na niego dłużej, niż to absolutnie konieczne. Coś mnie do niego bardzo mocno ciągnęło i nie chciałem tego zaprzepaścić ani przegapić momentu, w którym miałoby szansę się rozwinąć. Zaraz potem dostałem jednak odpowiedź i mimo wszystko uśmiechnąłem się pod nosem. Będę z późną kolacją, kawę zostawiam Tobie. Nie rezygnował z planów zjedzenia ze mną kolacji, nawet jeśli miałoby to być dość późno. To chyba dobrze wróżyło. Chciałem mieć okazję znów porozmawiać z nim na osobności, bez konieczności obawiania się czy ktoś powie coś, co mu się nie spodoba. Nie wiedziałem czemu, ale strasznie się stresowałem tym, co odpowie czy pomyśli. Chciałem, żeby to wypaliło. Chciałem móc częściej patrzeć się w te jego ciemne oczy. Samo to, że widziałem, jak się do mnie uśmiechał sprawiało, że miękły mi kolana. Próbowałem jakoś utrzymywać pozory i nie dać po sobie poznać, że aż tak się tym wszystkim przejmowałem, co chyba wychodziło mi stosunkowo dobrze. Gdy był blisko, potrafiłem się rozluźnić i nie tylko żartować z nim, ale też czasem podburzać go nieco. Jednak kiedy tylko traciłem go z oczu, dochodziły do mnie moje zwyczajowe obawy, że to wszystko było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

Każdy z moich byłych partnerów wydawał mi się w porządku, a kończyliśmy zawsze w nieprzyjemny sposób. Chociaż do tej pory raczej umawiałem się z innym typem osób. Miałem wrażenie, że nie było do końca ważne, czy byli w moim typie, ale to, że wykazywali jakieś zainteresowanie i z czasem taka znajomość przeradzała się w coś więcej. Być może to był mój główny błąd. Lokowałem uczucia na siłę w osobach, które po prostu były mną w jakikolwiek sposób zainteresowane. Nie przejmowałem się zbytnio intymnością, nie odczuwałem tej szalonej potrzeby bycia z kimś blisko niemal całą dobę ani nawet nie ciągnęło mnie do żadnych drobnych gestów. Natomiast kiedy w moim polu widzenia pojawiał się Julek, od razu musiałem uważać, żeby nie być zbyt nachalnym i sam chciałem testować granice, choć to w gruncie rzeczy ja je teraz wyznaczałem. Byłem cholernie niekonsekwentny w tym trzymaniu go na odpowiedni dystans. Z tyłu głowy miałem jednak słowa Władka, że jeśli czułem, że to mógł być dobry wybór, to powinienem po prostu w to iść. Miałem tylko nadzieję, że Julian naprawdę był tego wart.

Westchnąłem sam do siebie. Przede mną był jeszcze niemal cały dzień pracy, choć wszystko było już na wykończeniu. Premiera zbliżała się wielkimi krokami, więc zostało do zrobienia już de facto tylko ostatnich kilka poprawek. Tym razem poszło zdecydowanie sprawniej, niż zakładałem i wszystko zostało złożone na czas bez większego stresu, a dyrektor i producent byli ostatecznie zadowoleni z efektów chyba bardziej niż ja sam. To z kolei dobrze wróżyło moim finansom, bo zawsze była szansa na jakieś premie po premierach. Uwielbiałem tę robotę, a do tego pokrywała ona wszystkie moje potrzeby i często pozwalała mi odłożyć trochę na czarną godzinę.

Podejrzewałem, że na moje zarobki wpływ miało to, że niekoniecznie działałem jak typowy scenograf. Poza projektowaniem wszystkiego, omawianiem szczegółów z reżyserem, producentem czy dalej oświetleniowcami, kostiumografami i całą resztą ekipy odpowiedzialnej za spektakt, większość rzeczy robiłem własnoręcznie. Oczywiście, większość scenografów pracuje nad realizacją swojej wizji i utrzymaniem tego w budżecie, ale dzięki temu, jakie miałem doświadczenie i umiejętności, szlifowane pod czujnym okiem mojej babci od najmłodszych lat, zespół potrzebnych artystów, grafików, stolarzy czy innych specjalistów, ograniczał się do minimum. Dzięki temu moja gaża była dużo wyższa, a budżet przeznaczony na scenografię zawsze zamykał się pięknie.

Nawet nie zauważyłem, kiedy na dobre zapadł już wieczór. Praktycznie wszystkie poprawki, jakie zostały do zrobienia były już na mojej głowie, więc poza kilkoma godzinami, kiedy składaliśmy wszystko do kupy i sprzątaliśmy w ciągu dnia, wszyscy byli już w domach. Dawało mi to dużo więcej przestrzeni do swobodnej pracy. Siedziałem więc na ulubionym stołku przy stole kreślarskim i rozrysowywałem ostatnie schematy dla oświetleniowców i dźwiękowców. Z racji tego, że nie było nikogo w pobliżu i raczej nie musiałem się martwić o komunikację z kimkolwiek ani o to, czy ktoś nie będzie mnie przypadkiem o coś pytał, włożyłem do uszu słuchawki i puściłem playlistę rockową na Spotify’u. To pozwoliło mi się całkowicie zatopić w pracy i nie skupiać więcej ani na czasie, ani nawet na tym, że wyczekiwałem przyjścia mojego nowego znajomego.

Z tego transu wyrwała mnie dopiero jego sylwetka pojawiająca się w moim polu widzenia. Nie wiedziałem nawet, kiedy wszedł do pracowni, ale nagle zjawił się na kanapie obok mnie i z wielkim uśmiechem, który od razu odwzajemniłem, zaczął wypakowywać z plecaka całą górę przeróżnych kanapek z jakiejś kawiarni. O mało nie parsknąłem śmiechem na ten widok i przeszło mi przez myśl, że albo to mnie posądzał o jakiś masakrycznie wielki apetyt, albo to on miał niesamowicie szybką przemianę materii, bo nie miałem pojęcia, czy we dwójkę bylibyśmy w stanie to wszystko zjeść. On tymczasem zaczął z jakiegoś powodu uważnie mi się przyglądać i musiałem przyznać, że sprawiało to, że czułem się co najmniej nieswojo. Starałem się raczej nie przyciągać za dużo uwagi, gdziekolwiek nie byłem, więc taka ilość atencji zwyczajnie była mi kompletnie obca. Założyłem za ucho kosmyk włosów i odwróciłem wzrok znów w kierunku stołu, nie bardzo wiedząc, jak mam przerwać tę ciszę, ani czy powinienem w ogóle jakoś szczególnie reagować.

— Wybacz, ale muszę przyznać, że fajnie się patrzy, jak tak pracujesz w skupieniu. — Wybawił mnie z opresji, komentując sytuację, w jakiej mnie zastał. Musiałem coś odpowiedzieć, ale nie do końca wiedziałem, co bym właściwie mógł. Byłem tym wszystkim mocno zmieszany.

— Chyba pierwszy raz to słyszę. Jak tam twój przyjaciel? — Postanowiłem zmienić od razu temat na taki, który wydawał mi się stosunkowo bezpieczny.

— Lepiej, dzięki. Kryzys wstępnie zażegnany. Wybacz, że kazałem ci czekać, ale mam kolację, jak obiecałem — mówiąc to wrócił do wyciągania rzeczy z plecaka, a ja odchrząknąłem lekko próbując ukryć zaskoczenie, że miał tego jeszcze więcej. — Kompletnie nie mam pojęcia, co lubisz lub na co miałbyś ochotę, więc mam trochę wszystkiego.

— Widzę właśnie — zaśmiałem się w końcu, nie mogąc wytrzymać, po czym wstałem i również przesiadłem się na kanapę, siadając po drugiej stronie góry jedzenia, która piętrzyła się na środku. — Wystarczyło zapytać, ale w gruncie rzeczy jestem wszystkożerny. Jak dla mnie nie musiałeś nawet nic przynosić. Cieszę się, że mam świetne towarzystwo na wieczór.

— Nie powiem, też głównie na to liczyłem. — Uśmiechnął się do mnie tak, jak tylko on to potrafił. Chyba naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ten jego uśmiech był zaraźliwy i przyciągający zarazem. — Zajadaj. Trochę nie przemyślałem ilości, ale najwyżej będziesz miał prowiant aż do rana.

— Jesteś niemożliwy — odpowiedziałem szybko z cichym śmiechem i wziąłem pierwszą lepszą kanapkę ze sterty, dziękując pięknie i zabierając się za jedzenie. Mniej więcej w połowie zorientowałem się, że przecież nie będziemy tak jeść na sucho i zacząłem szykować nam na szybko kawę, którą miałem pod ręką. Co prawda w pracowni miałem tylko najzwyklejszy czajnik elektryczny i kawę rozpuszczalną, ale musiało to nam wystarczyć. W międzyczacie obiecałem mu, że zabiorę go kiedyś na świetną kawę irlandzką i zastanawiałem się, czy nie przesadzę, gdy zabiorę go do kawiarni pani Marty, w której byłem stałym bywalcem. Nawet Władka nie lubiłem tam zabierać, nie chcąc odbierać sobie spokoju jaki dawała mi stworzona przez nią przestrzeń. Drugim wyjściem było zrobienie tej kawy własnoręcznie, ale do tego pewnie musiałbym zabrać go do pracowni, czego też póki co nie planowałem. Chociaż w tej znajomości raczej niewiele było planowania.

Nie bardzo wiedziałem, czego się po tym wieczorze spodziewać, ale ostatnio rozmawiało nam się genialnie, więc trochę liczyłem, że i tym razem będziemy w stanie przegadać bez problemu cały wieczór. Na szczęście się nie przeliczyłem. Mimo tego, że wciąż miałem trochę do zrobienia, rozmowa szła nam wartko, a na miejsce jednego wyczerpanego na ten moment tematu, znajodowało się od razu kilka kolejnych.

Dzięki temu, że obaj uprawialiśmy jakąś formę sztuki, dogadywaliśmy się doskonale, a co ważniejsze, dzieliliśmy wiele poglądów. Rozumiał moją pasję do malarstwa. Nawet jeśli sam tego nie robił, to był w stanie zrozumieć moje podejście do tematu. Nie raziło go to, ile czasu potrafiłem spędzić na samodoskonaleniu się ani to, że moja praca była dla mnie nie tylko źródłem utrzymania, ale też największą życiową miłością. Wymagała dyscypliny i zorganizowania, ale też otwartego umysłu i stałego próbowania nowych rzeczy. W pewnym momencie zrobiłem mu nawet mini wycieczkę po pracowni, opowiadając o moich niedawnych odkryciach i technikach, które mnie wciągnęły.

Mimo, iż byłem tradycjonalistą i wolałem mieć wszystko malowane ręcznie, szukałem też nowych form sztuki i tego, co mogłem zrobić i wprowadzić do teatru na scenę. Zacząłem w pewnym momencie opowiadać mu o formach, jakie robiłem i ostatecznie odlewałem rzeczy z żywicy epoksydowej, co dawało nierzadko świetny efekt wizualny, a także zdecydowanie większą trwałość niż plastikowe rekwizyty. Dawało mi to idealne połączenie nowoczesności z tradycją i ręcznym klejeniem wszystkiego, co miało się znaleźć w zasięgu ręki aktorów.

Julian chodził za mną i słuchał mnie uważnie, co dało mi poczucie komfortu. W końcu trafił się ktoś, kto faktycznie chciał słuchać tego, co miałem do powiedzenia na temat mojej pracy i był żywo tym zainteresowany. Sam dopytywał o jakieś szczegóły lub komentował to, co akurat mu pokazywałem. W pewnym momencie, pochyliłem się nieopatrznie, aby wziąć do ręki jedną z odlanych wcześniej przeze mnie i wyszlifowanych figurek, ale nagle zdałem sobie sprawę z tego, że tym samym znalazłem się raptownie bardzo blisko niego. Byłem tak pochłoniety tym, o czym mówiłem, że kompletnie się tego nie spodziewałem i nie bardzo wiedziałem, jak miałem zareagować. Zastygłem w bezruchu i chyba na chwilę zapomniałem, jak się oddychało, gdy miałem go tak blisko siebie. Obaj zatrzymaliśmy się jakby wpół kroku, patrząc na siebie ostrożnie. Moja podświadomość krzyczała, żebym w końcu coś zrobił, ale nie mogłem się ruszyć. Byłem jak zahipnotyzowany, patrząc w te jego oczy, bedące kilka, może kilkanaście centymetrów ode mnie.

Rozdział 9

Wreszcie poczułem, jak on ostrożnie i powoli kładzie mi rękę na plecach, niejako przytulając mnie bardziej do siebie. Widać było, że całym sobą pytał o przyzwolenie, ale nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu, chociaż w końcu powoli wracała mi jako taka świadomość. Sam prosiłem go o to, żeby niczego nie przyspieszał. Chciałem, żeby to szło powoli, bo wciąż nosiłem w sobie zadrę po ostatnim rozstaniu, ale chyba właśnie przekonałem się, że z nim nie umiałem powoli ani spokojnie. Był pierwszym facetem od niepamiętnych czasów, który działał na mnie w ten sposób. Chciałem iść o krok dalej i nie cofać się już nigdy, jeśli tylko on też był na to gotowy.

— Nie idziemy za szybko? — wyszeptał, a jego głos doskonale zdradzał, że tak jak ja, walczył z nagromadzonymi w nim emocjami.

— Teraz o to pytasz? — odpowiedziałem w tym samym tonie, chociaż musiałem przyznać, że rozbawiło mnie to pytanie zważywszy na to, w jakiej pozycji staliśmy. — Pieprzyć to.

Kiedy tylko ostatnie słowa opuściły moje usta, zobaczyłem najszerszy uśmiech, jakim kiedykolwiek mnie obdażył i serce zabiło mi mocniej. Postanowiłem nie czekać na jego dalsze ruchy i sam wykonałem kolejny krok, kładąc mu rękę na policzku i całując. Wciąż obaj byliśmy chyba trochę oszołomieni tym, że to w ogóle się stało, bo żaden z nas nie napierał na to, by chaotycznie pchnąć to do przodu. Nasze pocałunki wciąż były raczej ostrożne i niespiesznie uczyliśmy się siebie nawzajem. Zdecydowanie mogłem powiedzieć, że wiedział, co robił, ale też na pewno nie byłem obiektywny. Czułem się genialnie i tonąłem powoli w tym uczuciu, niczym we wzburzonych falach morza. Tylko, że nie chciałem się tym razem ratować. Mogłem utonąć, jeśli tylko on był w tym wszystkim ze mną. Niczym żeglarz podążający za głosem syreny w mętne głębiny. Dałem się temu wszystkiemu ponieść i nie chciałem się wynużać.

— Wow. Nie powiem, umiesz całować — westchnąłem cicho, zdecydowanie zadowolony, chociaż chyba nie powinienem tego mówić tak na głos. Odsunąłem się o zaledwie kilka centymetrów i wciąż patrzyłem się w te jego ciemne, czekoladowe oczy, które teraz błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Nie widziałem, żeby ktokolwiek patrzył na mnie kiedykolwiek w ten sposób, z jakąś dziwną fascynacją, która mnie rozbrajała do reszty.

— Ja? Chyba ty — odparł z rosnącym z sekundy na sekundę ciepłym uśmiechem, po czym jeszcze raz na krótką chwilę złapał moje wargi w krótkim pocałunku. — Nie chciałem tego tak przyspieszać. Widać źle działasz na moją samokontrolę.

— Jakoś mi to nie przeszkadza. Mógłbym się przyzwyczaić — odszepnąłem i faktycznie w tym momencie nie chciałem niczego innego, niż tylko kontynuować tę znajomość w tym kierunku.

— Mam nadzieję, że szybko się przyzwyczaisz, bo ja chyba już przepadłem — przyznał cicho, uciekając wzrokiem gdzieś w bok i ewidentnie nie wiedział, co powinien dalej zrobić. Wyglądał, jakby myślał nad czymś usilnie i miałem wrażenie, że targały nim podobne rozterki, co mną.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.46
drukowana A5
za 70.02