E-book
14.7
drukowana A5
25.8
Karolinki z Karolkiem wojowanie

Bezpłatny fragment - Karolinki z Karolkiem wojowanie


Objętość:
128 str.
ISBN:
978-83-8189-379-4
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 25.8

1. Karolinka aniołek dostaje swoją dziewczynkę

Aniołek Karolinka była smutna. Bardzo smutna. I to od wielu już dni. Wszystkie jej koleżanki i wszyscy koledzy mieli już swoje dziewczynki albo swoich chłopców, a tylko ona jedna nie. A przecież nie była najgorsza w klasie i pani nauczycielka bardzo ją lubiła. Gorzej było z dyrektorem, który niby nie miał do czego się przyczepić, ale Karolinka miała wrażenie, że z jakiegoś powodu patrzył na nią nieufnie. Postanowiła, że dzisiaj to zmieni. Pójdzie do dyrektora i dowie się, dlaczego ciągle czeka. Ale w drodze do jego gabinetu spotkała swoją panią.

— Witaj, Karolinko! — Pani jak zwykle powitała ją radośnie. — Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą. — Teraz pani patrzyła z troską.

— No bo nie rozumiem, dlaczego wciąż nie mam swojej dziewczynki. W końcu nie jestem chyba taka beznadziejna… — Karolinka aniołek pewnie by się rozpłakała, gdyby aniołki mogły płakać.

— Właśnie szłam ci powiedzieć, że niedługo to się zmieni. — Pani miała radosny głos, ale Karolinka czuła, że nie jest to tylko radość. — Skoro już się spotkałyśmy, to ci o tym powiem. Wejdź do mnie.

Karolinka się ucieszyła, ale zdawała sobie sprawę, że już nie raz jej to mówiono.

— Widzisz, sprawa się przeciągnęła z różnych powodów, o których długo by opowiadać. — Pani mówiła tak, jak gdyby nie o wszystkim chciała powiedzieć. — Zresztą nie jest to takie istotne. Na szczęście wszystko się wyjaśniło i w końcu będziesz mogła polecieć do swojej dziewczynki. Jak się domyślasz, ma na imię Karolinka, ale jest trochę starsza niż zazwyczaj…

— Jak to? Czy to znaczy, że jest już przy niej diabełek? — Karolinka aniołek była zaniepokojona.

— Na szczęście nie. — Pani miała minę nauczyciela nieco zawiedzionego swoim uczniem. — Jak zapewne pamiętasz, diabełki nie mogą same dowiedzieć się, jak ktoś ma na imię, gdyż to ich po prostu nie obchodzi. Bo dla diabełka nie liczy się człowiek, liczy się tylko on sam… — Pani mimo wszystko chyba postanowiła przypomnieć lekcję.

— Tak, wiem, dla Boga liczy się każdy człowiek i każdego wzywa po imieniu i nawet wszystkie włosy są u niego policzone. — Karolinka miała minę ucznia, który właśnie uświadomił sobie, że wszystko umie. — A gdy diabełek nie wie, jak człowiek ma na imię, nie może go do niczego namówić, bo nie może z nim nawiązać rozmowy?

— Mniej więcej. — Pani odetchnęła z ulgą. — Tyle że trudno to nazwać rozmową, bo diabełek tylko mówi, a nie słucha. Ale tak, każdy człowiek musi mieć imię. I twoja dziewczynka też ma już imię… — Pani zawiesiła głos, by dać Karolince szansę na wyrażenie radości.

— I będę mogła do niej polecieć? — Karolinka zapytała z nadzieją w głosie.

— Tak. Ale powinnam cię jeszcze uprzedzić…

— Hura! — To było ostatnie słowo Karolinki, nim wybiegła z gabinetu, nawet nie zamykając drzwi.

Pani mogła się tylko domyślać, że aniołek już przygotowuje się do drogi. Szałaput, ale właśnie za to ją lubiła. Chociaż teraz nie była już taka pewna, że dobrze zrobiła, przekonując dyrektora, że to powinna być właśnie Karolinka…

2. Spotkanie z Karolinką… i z kimś jeszcze

Tak, u człowieka nawet włosy są policzone, ale u tego chyba niedokładnie. Gdy Karolinka aniołek wyplątywała się z nastroszonej czupryny, była pewna, że w szkole mówili, że niemowlak jest łysy, nawet jeśli ma dwa miesiące. Może to o tym chciała jej przed wylotem powiedzieć pani nauczycielka? „Nie czas jednak na roztrząsanie tego — pomyślała, choć w duchu obiecała sobie, że w końcu posłucha rady dyrektora szkoły i najpierw będzie myślała, a potem robiła — bo trzeba dostać się do ucha dziewczynki”. W tej gęstwinie nie było to jednak łatwe i Karolinka aniołek robiła wszystko, co w jej mocy, by nie obudzić śpiącego dziecka (jak można spać na plecach z rękami zarzuconymi po obu stronach głowy, tego nie mogła zrozumieć). Wtedy kątem oka zobaczyła wchodzących do pokoju kobietę i mężczyznę. Domyśliła się, że to rodzice dziewczynki. Co prawda wiedziała, że nie mogą jej dostrzec, ale i tak wolała nie wychylać się zza ucha, do którego udało jej się w końcu dotrzeć.

— Wiesz, chyba nazwiemy ją Karolina — powiedziała mama dziewczynki.

Karolinka aniołek aż podskoczyła z radości, bo to oznaczało, że będzie już mogła rozmawiać ze swoją dziewczynką. Ale podskoczyła chyba trochę za mocno, bo dziecko otworzyło oczy i miało niezbyt zadowoloną minę. Karolinka aniołek trochę się zaniepokoiła, czy nie wystraszyła swojej dziewczynki, ale niepotrzebnie.

— Kochanie, patrz, ona się uśmiecha! — Karolinka aniołek usłyszała okrzyk radości.

Chyba musi jeszcze dużo się nauczyć o uśmiechach dzieci. Postanowiła, że mimo radości na twarzy malucha naprawi skutki swej nieuwagi.

— Przepraszam — szepnęła do ucha dziewczynki. Dopiero po chwili zorientowała się, że o czymś zapomniała. — Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem twoim aniołem, Karolinko. I też mam na imię Karolinka. Odtąd będę ci podpowiadała, jak być grzeczną, co robić, żeby nikomu nie sprawiać przykrości, no i o miłości trochę ci opowiem…

Może brzmiało to nieco zbyt poważnie jak dla dwumiesięcznego dziecka, ale bardziej dziecięce słowa jakoś nie przychodziły jej do głowy.

— A ja ci powiem, Karolinko, jak się dobrze bawić i co robić, żeby było wesoło. I że nie warto słuchać tej tam anielicy, bo będziesz tylko się nudziła. A tak w ogóle to dlaczego tu jest tak ciasno i niewygodnie…

Karolinka aniołek z pewnym przerażeniem patrzyła, jak przy drugim uchu dziewczynki mości się ktoś bardzo podobny do aniołka, tylko że cały czarny i z ogonem oraz różkami. Dziecku to rozpychanie się wyraźnie się nie podobało, bo wyglądało tak, jakby miało się rozpłakać. Karolinka aniołek musiała coś zrobić.

— Hej, ty czarny, przez komin tu wleciałeś?

Diabełek przestał się mościć i aż zaniemówił z wrażenia. A Karolinka znowu się uśmiechała. Pierwsze starcie było wygrane.

3. Zębowe robaki

Diabełek Karolek nie był zadowolony. Od bardzo dawna nie był zadowolony. Bo aniołek kojarzył mu się z ciapowatym niezgułą ze złożonymi rękami szepczącym ciągle modlitwy. Tymczasem ta Karolinka aniołek okazała się wymagającym przeciwnikiem. Coraz bardziej wymagającym. Nie żeby diabełek Karolek nie miał sukcesów, co to, to nie. Tyle, że wygrywał bitwy — zresztą coraz mniej — a nie wojny. Jak chociażby tę o mycie zębów. Sprawa wydawała się prosta…

— Karolinko, po co będziesz myła te zęby — szeptał codziennie rano i wieczorem do ucha dziewczynki. — Zobacz, jaka to strata czasu, ile ciekawych rzeczy można by było w tym czasie zrobić, jak świetnie można byłoby się bawić. I zobacz, jakie nieprzyjemne jest to mycie: pasta szczypie w język, szczotka kłuje. Zresztą jak raz nie umyjesz, nic się nie stanie…

I Karolinka go słuchała, nie chciała myć zębów, znajdowała tysiące powodów, żeby szczotkować je nie teraz, ale później. Rodzice się denerwowali, ich diabełki się cieszyły, Karolinka siedziała na karnym jeżyku, świat stawał się coraz piękniejszy, prawie tak piękny jak piekiełko, a Karolinka aniołek była coraz smutniejsza. Sprawy szły doskonale… do pewnego momentu. Diabełek Karolek nie mógł sobie darować, że nie zauważył, co się święci (ciekawe, czy daruje mu to wujek Lucyferek i czy go przypadkiem czymś nie prześwięci). Rzecz zaczęła się niewinnie i to za sprawą anioła mamy Karolinki, chociaż chyba i anioł taty, i Karolinka aniołek — jak się teraz wydawało diabełkowi Karolkowi, przede wszystkim Karolinka aniołek — musiały maczać w tym palce.

— Karolinko, chodź umyjemy zęby. — Mama wyglądała jak żołnierz przed bitwą, co do której wyniku nie ma pewności.

— Powiedz, że nie teraz, że się bawisz, że za chwilę… — Diabełek Karolek był na posterunku.

— Mamusiu, bawię się.

Wszystko szło zgodnie z planem diabełka Karolka. Ale wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

— Dobrze, Karolinko, baw się. Ale wiesz, nie będziemy już mogły się całować.

— A dlaczego, mamusiu? — Karolinka była wyraźnie zaciekawiona, a diabełek Karolek tak zaskoczony, że zdążył tylko powiedzieć to, co zwykle.

— Karolinko, teraz się baw, nieważne, co mówi mamusia.

Ale Karolinka słuchała teraz kogoś innego, kto szeptał przy jej drugim uchu.

— Mamusiu, dlaczego? — powtórzyła.

— Bo nie chcę, żeby z twojej buzi do mojej przeszły te wielkie, obrzydliwe, tłuste robale, które siedzą teraz na twoich zębach. — Mama wiedziała aż za dobrze, czego Karolinka najbardziej nie lubi i się boi. — Chodź zobaczę, ile ich tam jest.

Diabełek Karolek jeszcze próbował, ale był bezradny — dziewczynka wciągnęła się w zabawę.

— Jeden, dwa, trzy… O, a tam w kąciku siedzą jeszcze dwa: jeden gruby, a drugi chudy. Chyba akurat jedzą obiad…

— Mamusiu, a mogę cię pocałować?

— Nie, nie, nie chcę twoich robali! — z przerażeniem zawołała mama i zaczęła na niby uciekać.

A Karolinka pobiegła umyć zęby.

4. Wejście Smoka… Korkowego

Diabełek Karolek był zły, ba, był wściekły. Karolinka nie tylko myła zęby, ale robiła to coraz chętniej. A wszystko przez tę Karolinkę aniołka. Na dodatek ta wstrętna anielica robiła wszystko, by z niego, diabełka Karolka, bratanka samego Lucyferka, zrobić… e, zresztą szkoda gadać. A teraz znowu się zaczynało przedstawienie.

— Karolinko, zapraszam do mycia ząbków! Zobaczymy, co tam porabiają twoje zębowe robale — wołał tata Karolinki.

Teraz jednak w jego głosie nie było słychać irytacji. Bo też i nie było do niej powodu.

— Dobrze, tatusiu, już biegnę — radośnie odpowiedziała Karolinka.

I o dziwo, rzeczywiście biegła. Ale dlaczego miałaby nie biec…

— No dobrze, otwieramy buzię… Cóż one tam porabiają? Zobaczmy… — z namysłem powiedział tata i jak co wieczór rozpoczęła się opowieść.

— Dzień dobry, robaczki — powiedziała szczotka. — O, widzę, że nieźle się tu urządziłyście.

— My? — Robaczki były wyraźnie przestraszone. — Nie, nie. Jesteśmy maleńkimi biednymi robaczkami, które siedzą sobie grzecznie w kącikach i…

— Tak? A co tam chowasz za plecami, robaczku? — Szczotka im nie wierzyła.

— Nic takiego. Takie maleńkie krzesełko… — Wielki robak starał się je sobą zasłonić.

— Tak? A z czego ono jest zrobione? — Szczotka była coraz bardziej stanowcza.

— No… ten… no… — Robaczek nie miał ochoty powiedzieć prawdy.

— Mów, bo jak nie, to wysmaruję cię pastą! — Szczotka była naprawdę groźna.

— No dobra już mówię! No więc… no… z Karolinki ząbków…

— Co?! Ja ci zaraz pokażę… — pogroziła szczotka i zaczęła wysmarowywać pastą robaczka.

— Przestań, to piecze! O, jak strasznie piecze! — Robaczek chował się za krzesło.

I wtedy szczotka zobaczyła, że w kącie stoi… stół na dwanaście robaczków, a do tego krzesła, komoda i telewizor.

— A to co znowu? Macie jeszcze i to? Pewnie to też z Karolinki ząbków?

— No pewnie! Zresztą co wielkiego się stało? Zrobiłyśmy taką małą dziureczkę, teraz nakryjemy ją pięknym czarnym dywanem i będzie ślicznie. — Robaczek niczego już nie ukrywał.

— Tak? Żeby Karolinkę bolały zęby i musiała iść do dentysty? Już smaruję to pastą…

— Przestań, bo zniszczysz nasze piękne żółte firanki, które robiłyśmy przez cały dzień!

— To jeszcze i firanki tu macie? — Szczotka nie dowierzała własnym oczom.

— No pewnie, takie są piękne, żółciutkie…

— A Karolinka będzie miała żółty uśmiech? O nie! — Bez dalszych ceregieli szczotka wzięła się do pastowania tego całego majdanu.

— Nasze piękne meble! Nasz piękny telewizor! Nasze piękne czarne dywany! — biadoliły robaczki. — I jaka ta pasta jest piekąca!

— Zaraz przestanie was piec. — Szczotka uśmiechnęła się, ale jakoś tak złowrogo. — Ja już wam mówię: żegnam.

Robaczki odetchnęły i zaczęły wycierać pastę oraz ustawiać poprzewracane meble. Ale nie na wiele to się zdało, bo w tym momencie wszystkie meble, firanki i dywany zostały porwane przez wielkie fale.

— Co się dzieje! Nasze meble! Powódź! — lamentowały robaczki. A po chwili szły już ciemnym i mokrym korytarzem.

— Ojej! Jak tu strasznie! — drżały małe robaczki.

— Może zaraz znajdziemy jakieś ząbki… — pocieszały je starsze.

— Zapewne, zapewne. — Robaczki usłyszały niski chrapliwy głos.

— Kto to? — Robaczkom nie było wesoło.

— Chodźcie, kochaneczki. Tu jest miło i jasno… — Głos wydawał się przyjemniejszy.

— Ale kto nas woła? — pytały robaczki niepewnymi głosami.

— Korkowy Smok! — krzyknęła potężna paszcza z rzędami ostrych zębów.

Robaczki nie uciekały, bo jak zahipnotyzowane wpatrywały się w setki zębów smoka i śniły na jawie o meblach, telewizorach, samochodach, które można by z nich zrobić. Niemal nie zauważyły, że znalazły się w paszczy smoka, a potem w jego brzuchu.

— Dziękuję ci, szczotko. Dziękuję ci, Karolinko.

— O, Korkowy Smok powiedział: dziękuję — wykrzyknęła Karolinka, gdy z odpływu zlewu wydobyło się charakterystyczne bulbnięcie.

— Tak, Karolinko. Korkowy Smok dziękuje ci za kolację — potwierdził tata. — A teraz poczytamy bajkę na dobranoc…

— A diabełek Karolek co robi? — Karolinka była ciekawa.

— Siedzi smutny, bo znowu go nie posłuchałaś i pięknie umyłaś ząbki.

Tata Karolinki nawet się nie domyślał, jak blisko był prawdy.

5. Korkowy Smok zostaje piosenkarzem

Diabełek Karolek był wściekły, miał już po dziurki w nosie, a nawet po końcówki rogów historii o zębowych robakach. Bo było w nich wszystko: i robaczki, i ich mieszkania, i meble, i firanki, i czarne dywany, i robaczki rodzice, którzy chodzili do pracy, i robaczki dzieci, które chodziły do przedszkola, do szkoły, i Bóg wie, gdzie jeszcze… eee, to znaczy nie wiadomo, gdzie jeszcze.

Diabełek Karolek mógł się pocieszać tylko tym, że jeszcze go tam nie było, bo los robaczków był zawsze ten sam: brzuch Korkowego Smoka. Tyle, że ucieszył się za prędko.

Tego dnia córeczka robaczek za żadne skarby świata nie chciała wstać, żeby wybrać się do przedszkola.

— Wstawaj, mój leniuszku, czas do przedszkola — ponaglała mama robaczek.

— Nie chcę iść do przedszkola, tam jest nudno! — marudziła córeczka.

— Dlaczego? Przecież uczycie się robić takie pożyteczne rzeczy — nie ustępowała mama.

— Ciągle uczymy się tylko stukać młoteczkami w zęby dziewczynki, a one są takie twarde, że nic z tego nie wychodzi — szlochała córeczka.

— Ale, dziecino, skąd chcesz mieć piękny dom i meble, i jedzenie, jeśli nie nauczysz się robić dziurek w ząbkach dziewczynki? — Mama próbowała zastosować sprawdzony chwyt.

— Ty mi dasz, mamo — wypaliła córeczka.

Mama już szykowała się do wygłoszenia odpowiedniej mowy umoralniającej, gdy pojawiła się niespodziewana pomoc.

— No, nareszcie doszło — wołał uszczęśliwiony tata robaczek, a córeczka i mama skierowały na niego pytające spojrzenia. — No co tak patrzycie? Nasi kuzyni, japońskie robaczki, przysłali nam najnowszy model japońskiego młoteczka do stukania w zęby!

— I on się nie pokruszy? — pytała córeczka z niedowierzaniem.

— Oczywiście, że nie, przecież to japońska technologia. — Tata robaczek był przekonany o swojej racji.

— Ale, tato, patrz, on jest cały biały! — Córeczka robaczek była przerażona.

I słusznie, bo chociaż ani szczotka, ani pasta nie były japońskie, z łatwością z japońskiego młoteczka zrobiły japońską zupę, która razem z robaczkami powędrowała prosto do brzucha Korkowego Smoka.

— A może wrzucę do domu Korkowego Smoka diabełka Karolka? — Dziewczynka Karolinka miała nowy pomysł.

— Myślę, że Korkowy Smok się ucieszy. — Tacie Karolinki pomysł się spodobał.

— Tak, będzie go niósł za ogon jak smok osła w „Shreku”. — Karolinka już się śmiała. — To już, wrzuciłam diabełka Karolka. Co on teraz robi?

— Udaje, że nie żyje, wcale się nie rusza. Myśli, że Korkowy Smok go ominie.

— A Korkowy Smok co? — Karolinka była coraz bardziej zainteresowana.

— Nie dał się nabrać. Śpiewa diabełkowi Karolkowi basem: „Obudź się, Czarny Alibabo”… — Tata nie mógł skończyć, bo sam zaczął się śmiać z przypadkowego skojarzenia. Ale Karolinka zdawała się nie rozumieć. — Bo wiesz, Czarny Alibaba, a diabełek też jest… — usiłował wytłumaczyć tata.

— Czarny co?! — Karolinka chyba jeszcze nie znała baśni o Alibabie.

— Karolek też nie wie. Teraz zerwał się i krzyczy: „Nie jestem żadną czarną babą!”. — Karolinka ze śmiechu omal nie zakrztusiła się wodą. — A teraz Korkowy Smok śpiewa: „Obudź się, Czarna Marmolado”…

I Karolinka w końcu się zakrztusiła. Ale gdy już przestała kaszleć, usłyszała, że obudzić się miała i fąfolada, i krtoflada, a nawet spartakiada. Spać spokojnie mogła tylko jedna osoba: Karolinka aniołek. Bo diabełek Karolek dostał list od wujka Lucyferka, że ma natychmiast stawić się w jego pałacu w piekiełku.

6. Diabełek Karolek na dywaniku

Diabełek Karolek jakoś wcale nie miał ochoty na wizytę u wujka Lucyferka. Ale wiedział, że wujek nie lubi czekać. Rad nierad ruszył więc do pałacu. Miał nadzieję, że może dzisiaj Lucyferek będzie czymś zajęty i nie będzie miał dla niego czasu. Ale gdy dotarł do poczekalni, wiedział już, jak płonne były jego nadzieję. Przed nim był tylko mocno wystraszony diabełek Bartek. A zza drzwi dobiegły bardzo podniesione głosy, zwłaszcza jeden.

— O filmach to chyba nie dyskutują — próbował zacząć rozmowę Karolek.

Ale towarzyszowi niedoli nie było do śmiechu.

— No chyba że o katastroficznych… — zaczął diabełek Bartek, jednak nie zdążył dokończyć, bo właśnie otworzyły się drzwi i z pokoju wyszedł mocno przestraszony diabełek Adam.

— Do kotłowni z nim! — z głębi pokoju dobiegł głos Lucyferka.

Kiedy diabełkowa policja zabierała nieszczęśnika, diabełek Bartek skorzystał z zamieszania i uciekł gdzie pieprz rośnie. Karolek wiedział, że nic to nie pomoże, ale dla niego oznaczało to jedno: teraz jego kolej.

— Chodź, Karolku, pogwarzymy sobie. — Karolek się zdziwił, bo Lucyferek nie wyglądał na zdenerwowanego. — Słyszałem, że świetnie się bawisz.

— No… jakby to ująć… — Karolek nie wiedział, co powiedzieć.

— Z Korkowym Smokiem śpiewasz sobie piosenki o Czarnym Alibabie…

— Tak, ale to wszystko przez… — Karolek usiłował wejść w słowo Lucyferkowi.

— …Podobno jest nawet tak uczynny, że nosi cię za ogon… — Diabełek Karolek widział już, co się święci… czy raczej zapowiada.

— Czyś ty zupełnie oszalał?! — Lucyferek wybuchł. — Żarty sobie stroisz?!

— Ale, Lucyferku, przecież sam mówiłeś, że ból zębów to pierwszy stopień do piekła, bo wiadomo, mogą być z tego niezłe awantury… — Karolek usiłował się tłumaczyć.

— A twoją dziewczynkę bolą zęby?

— No… nie. — Karolek nawet nie próbował kłamać.

— A może zgodziła się już przyjść do naszego piekiełka?

— No prawie… — odpowiedział Karolek, chociaż wiedział, że w tym przypadku to prawie robi naprawdę wielką różnicę. — Ale Lucyferku, daj mi jeszcze jedną szansę. Ciągle ją przekonuję, że nasze piekiełko jest piękne i można w nim świetnie się bawić, że w porównaniu z niebem to niebo a ziemia… — Karolek się zorientował, że gubi się w porównaniach.

— Zaraz ty przekonasz się, że niebo a ziemia to kotłownia w porównaniu z moim gniewem! — wykrzyknął Lucyferek.

Ale gdy Karolek spodziewał się najgorszego, usłyszał śmiech. Widać i Lucyferka rozbawiło porównanie. Diabełek Karolek dołączył do niego, chociaż miał wątpliwości, czy powinien się śmiać.

— No, rozbawiłeś mnie, Karolku — powiedział Lucyferek, gdy już przestał się śmiać. — Tym razem ci jeszcze daruję, ale…

Diabełek Karolek nie dowiedział się, co to było za „ale”, bo właśnie diabełkowi policjanci przyprowadzili uciekiniera Bartka. Wolał jednak nie czekać na wyjaśnienia i czym prędzej wystartował w drogę powrotną do swojej dziewczynki Karolinki. Z mocnym postanowieniem, że w jakiś sposób musi się pozbyć Karolinki aniołka.

7. Podstęp diabełka Karolka

Karolinka aniołek była w dobrym humorze. Jej dziewczynka Karolinka coraz rzadziej słuchała diabełka Karolka, a znacznie częściej jej. Najbardziej zadowolona była z sukcesu związanego z myciem zębów. No i z tego, że przy tej okazji udało jej się nieco utrzeć nosa diabełkowi Karolkowi.

Dzisiaj też był dobry dzień i nic nie zapowiadało kłopotów. Zresztą kłopoty miał raczej diabełek Karolek, który od samego rana zachowywał się bardzo dziwnie. Najpierw gdzieś zniknął — ale to lepiej, bo nie szeptał Karolince do uszka swoich „zbawiennych” rad — a gdy się już pojawił, wcale nie zajmował się tym, czym powinien. Najpierw leżał, potem zaczął chodzić w kółko, następnie biegać i coś mamrotać sam do siebie. Karolinka zaczęła nawet podejrzewać, że to łatwy do przewidzenia efekt stresu związanego z brakiem sukcesów i przepracowaniem. Tym bardziej, że teraz ze zdziwieniem spostrzegła, że Karolek zaczął się do niej wykrzywiać, przedrzeźniać ją, a w końcu wołać:

— Ble, ble, ble, ble, tralala — i grać jej na nosie.

Nic z tego nie rozumiała i zdziwiona wpatrywała się w diabełka Karolka, który począł wkładać na siebie jakieś sukienki w kwiaty i jeszcze bardziej wykrzywiać się do Karolinki aniołka. Pomyślała, że pewnie będzie mu potrzebna fachowa pomoc, i nawet już się zastanawiała, kto będzie mógł mu jej udzielić, gdy nagle uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu nie szeptała niczego do ucha Karolince, a nawet nie bardzo wie, co ona teraz robi.

Refleksja ta przyszła w samą porę, bo dzięki temu udało jej się zauważyć, że w jej kierunku zmierzają wielkie nożyczki, i w ostatniej chwili uniknąć ucięcia skrzydeł. Diabełek Karolek tarzał się ze śmiechu, gdy tymczasem Karolince aniołkowi wcale do śmiechu nie było, bo nożyczki znowu zmierzały w jej kierunku. Dzięki temu mogła jednak przekonać się o przydatności szkolnego przedmiotu: akrobatyka powietrzna, a przy okazji dostrzec źródło swoich kłopotów. Oto przy uchu jej dziewczynki siedział jakiś inny diabełek i szeptał do niego w czasie, gdy Karolek stroił do niej swoje miny. Najgorzej, że Karolinka nie mogła wrócić na swoje miejsce, bo ciągle przelatywały koło niej ostrza nożyczek. Zaczęła gorączkowo szukać wyjścia z sytuacji. A była ona niezbyt wesoła, bo jej dziewczynka usiłowała nożyczkami wyciąć zaplątany we włosy wieszak.

„Wieszak we włosach?” — przeleciało przez głowę Karolince aniołkowi, ale nie miała czasu nad tym się zastanawiać. W pobliżu nikogo nie było, a diabełek Karolek ze swoim kompanem nadawali w stereo. Na szczęście w porę zadziałał inny anioł…

— Karolinko, co ci strzeliło do głowy, żeby wycinać nożyczkami włosy?! Nie mogłaś mnie zawołać? — Tata Karolinki był wściekły, a z trzymanej w ręku chochli kapała zupa. — Mogłaś sobie wydłubać oko albo się skaleczyć! Jak w ogóle ten wieszak znalazł się we włosach?

— Bo wiesz, tatusiu, jak się rozebrałam, schowałam się w szafie i wiesz…

— I wieszak cię zaatakował? — Tata nie dał dokończyć Karolince. — Dobrze, że w porę przyszedłem, bo inaczej byś się ostrzygła na łyso…

— Ale ja chciałam być samodzielna... — wychlipała Karolinka. A tata ledwie się powstrzymał od śmiechu.

Nie do śmiechu było za to diabełkowi Karolkowi, który razem ze swoim kompanem usiłował gdzieś się ukryć przed Karolinką aniołkiem i jej trzema koleżankami. Teraz mógł się przekonać, że praca w grupie ma swoje dobre i złe strony.

8. Poplątany język

— Mamusiu, piciu — zawołała Karolinka.

Nic dziwnego, że chciało jej się pić: tak gorącego czerwcowego dnia już dawno nie było. Ale mama Karolinki się zdziwiła.

— Że co słucham?

— No piciu, mamusiu. — Karolinka się dziwiła, że mama się dziwi, że chce jej się pić.

Za to wcale nie dziwiła się Karolinka aniołek i, o dziwo, dobrze wiedziała, o co chodzi mamie. Najgorsze było jednak to, że do tej pory nie znalazła sposobu na nowy pomysł diabełka Karolka, który teraz chichotał dumny z siebie jak nie wiem co.

— Karolinko, nie rozumiem, co do mnie mówisz. — Mama była bardzo stanowcza.

I wtedy Karolinka się zorientowała, o co chodzi. Dzisiaj miała jednak dzień przekory.

— Mamusiu, siocku — uśmiechnęła się.

— Tak, tak, Karolinko, trochę fantazji, nie można być takim sztywniakiem, mów: mamusiu, piciu, siocku… — Diabełek z równie łobuzerskim uśmiechem zerkał na Karolinkę aniołka, która była bezradna.

Mama Karolinki pewnie dałaby się wciągnąć na chwilę w te wygłupy, gdyby nie było tak gorąco.

— Karolinko, albo będziesz mówiła normalnie, albo uschniesz tutaj z pragnienia. — Mama energiczniej chwyciła Karolinkę za rękę.

Diabełek Karolek zacierał ręce z radości, bo już oczyma wyobraźni widział piękną awanturę na środku ulicy.

— Karolinko, teraz chwyć ręką…

— Diabełku Karolku, nie ręką, tylko jenko. — Karolinka aniołek nie pozwoliła mu dokończyć.

— Karolinko, teraz chwyć ręką za tę poręcz…

— Nie, diabełku Karolku: Kajoinko, tejas chwyć jenko za te pojencz.

— Przestań, nie przeszkadzaj mi, ona potem ma pojęczeć! — Diabełek zaczął się denerwować. — Karolinko, teraz chwyć ręką… — powiedział, ale w tym momencie się zorientował, że Karolinka nie może się już niczego chwycić, bo poręcz została daleko z tyłu. — Karolinko, teraz… — Diabełek Karolek zobaczył nową szansę w postaci ławki.

— Nie, diabełku Kajojku: Kajoinko, tejas…

— Nie jestem żadnym Kajojkiem! — Diabełek Karolek był już naprawdę wściekły. Na dodatek Karolinka dziewczynka musiał chyba coś usłyszeć z ich rozmowy, bo miała uśmiech od ucha do ucha. — Tejas, Kajoinko, złap jenko łafkie… — powiedział diabełek Karolek i w tym momencie zorientował się, że coś jest nie tak. — Kajoinko aniojku, jak cie zajas sciele w ucho… — wychrypiał wściekły diabełek Karolek i zobaczył, że coś jest bardzo nie tak.

Za to wszystko było jak najbardziej w porządku u Karolinki, która szła uśmiechnięta z mamą, trzymając w ręku butelkę z napojem.

— Wiesz, mamusiu, to diabełek Karolek cały dzień mi podpowiadał, żebym brzydko mówiła, a teraz mu się język poplątał, bo…

Ale mama nie dowiedziała się, jak dokładnie to się stało, bo przyjechał tramwaj i trzeba było wsiadać.

Nie dowiedział się tego również wujek Lucyferek, bo nie mógł zrozumieć diabełka Karolka, tym bardziej że gdy tylko ten zaczynał mówić, wszystkie diabełki w piekle pokładały się ze śmiechu. A Karolinka aniołek poznała diabełka Bartka, który miał zastępować diabełka Karolka do czasu, aż wujek Lucyferek znajdzie sposób, żeby mu rozplątać język.

9. Bałwany

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 25.8