Tym co mobilizowali do powstania tej książki…
Dziękuję i poświęcam
Autor informuje, że przy opracowywaniu niniejszego tekstu korzystał ze wsparcia systemu sztucznej inteligencji (ChatGPT). Ostateczna treść została poddana autorskiej redakcji i odpowiadam za nią ja, czyli autor.
Wstęp
Jedynie las był i jest w pełni i niezmiennie wierny prawom natury, nieustająco od momentu stworzenia go przez Stwórcę do dnia dzisiejszego. Las również chroni swoje środowisko przed złem. Natomiast człowiek od swojego początku działa destrukcyjnie niszcząc swoje środowisko. Tylko nieliczni potrafią żyć w zgodzie z naturą. Wśród tych nielicznych jest Karol Łoza — człowiek prawy i mądry. I to o nim jest ta książka.
Karol Łoza, leśniczy z krwi i kości, człowiek o niespożytej energii, przechodzi na emeryturę. I co dalej? To pytanie, które zadali sobie zarówno czytelnicy, jak i sam autor. Tak właśnie narodził się pomysł na drugi tom opowieści o Karolu Łozie — tym razem o człowieku, który nie przestał być leśnikiem, choć zdjął mundur i przekazał klucze do leśniczówki następcom.
W tym tomie sprawy zawodowe leśników stanowią już tylko tło, cichy chór w tle opowieści. Na pierwszy plan wysuwa się sam Karol — ze swoją codziennością, zadumą i niespożytą ciekawością świata. Bo jeśli ktoś sądzi, że emerytura to czas bezczynności, to nasz bohater jest najlepszym dowodem, że bywa wręcz przeciwnie. Karol nauczył się obsługi komputera, założył własny dziennik i zaczął pisać książkę. Włączył się też w odnowienie dawnej ścieżki edukacyjnej i utrzymuje żywy kontakt z dziećmi ze szkoły podstawowej, które kiedyś oprowadzał po lesie. Teraz to one przychodzą do niego, by słuchać o tym, co dzieje się za oknem — w świecie sosen, dębów, i tych cichych, leśnych istnień, które Karol zawsze nazywał „mniejszymi braćmi człowieka”.
Można zaryzykować twierdzenie, że po odejściu na emeryturę życie Karola nabrało jeszcze większej różnorodności niż wtedy, gdy był czynnym leśniczym. To, co przez lata kryło się pod obowiązkami, wreszcie wyszło na światło dzienne — dawne pasje, myśli, niedokończone lektury, ciekawość filozofii i natury. Karol Łoza, choć z wykształcenia leśnik, zawsze był trochę filozofem — człowiekiem, który wśród drzew widział nie tylko drewno i korony, lecz także prawa natury w ich najczystszej, pierwotnej postaci. Wiedział, że dopóki człowiek nie narusza tej harmonii, las jest doskonałym obrazem porządku i sensu istnienia.
Osobny rozdział w jego życiu stanowi praca z dziećmi. Słynną stała się jego prelekcja zatytułowana „Jak zwierzęta żyją ze sobą w lesie”, która wywołała poruszenie w całym regionie. Dzieci długo jeszcze powtarzały jego słowa, że „w lesie nikt nie jest samotny, dopóki słucha innych”. Karol potrafił mówić o naturze tak, że nawet dorośli wychodzili z jego spotkań poruszeni, jakby wrócili z krótkiej wędrówki po własnym sumieniu.
Nie omija go jednak choroba naszych czasów — nowotwór mózgu. A jednak Karol nie traci pogody ducha. Poddaje się leczeniu z tą samą odwagą, z jaką kiedyś stawał wobec burzy w lesie. Mówi, że „to też część życia, tylko trudniejszy odcinek ścieżki”. I może właśnie dlatego jego sposób przeżywania emerytury stał się lepszy niż jakiekolwiek lekarstwo. Aktywność, ciekawość świata, codzienne drobiazgi, a przede wszystkim — kontakt z ludźmi i naturą — to jego terapia. Nie tylko ciało, ale i umysł potrzebują ruchu, a Karol wie o tym najlepiej.
Dopiero na emeryturze nauczył się obsługi komputera i zaczął pisać książkę, korzystając przy tym ze wsparcia sztucznej inteligencji, którą traktuje nie jak maszynę, ale jak cierpliwego towarzysza rozmów o świecie i o człowieku. Świadomie wkroczył w nowe stulecie, nie gubiąc po drodze dawnych wartości. Bo jak sam mówi: „Nie muszę już odkrywać nowych praw przyrody. Wystarczy, że żyję, nie naruszając tych, które istnieją.”
A jeśli ktoś zapyta, co jeszcze spotkało Karola na tej emerytalnej drodze — to wspomnimy tylko, że doznał pewnego niezwykłego doświadczenia. I to dwukrotnie. Ale o tym już w samej opowieści…
Życzeniem autora jest aby każdy z emerytów lub mający być emerytem — za niedługo, przynajmniej spróbował takie stylu życia emeryckiego. Życzę im wszystkim aby im się spodobał ten styl aktywnego życia pod każdym względem — w zgodzie z naturą i samym sobą.
Rozdział 1
Zmiana warty w Leśniczówce Porąbki
Nadleśniczy skomentował zmianę władzy w Leśnictwie Porąbki tymi słowy: „Nastąpiła tak spokojna i kulturalna zmiana władzy, że nawet las tego nie zauważył”.
Były to słowa niezwykle trafne i zgodne z prawdą. Właśnie w taki sposób stanowisko i leśniczówkę przejmowała Agnieszka Patera — ta sama, która niegdyś odbywała tu staż.
Co w tym przekazaniu władzy było osobliwego? Na pewno pełny spokój, brak jakichkolwiek głosów z zewnątrz i jakichkolwiek zawirowań proceduralnych. Nikt głosów nie liczył — szczególnie w nocy — bo i głosów nie było, zatem i pomyłek być nie mogło. Karol jednego dnia był Leśniczym a drugiego dnia już był emerytem.
Czy on to jakoś odczuł? Raczej nie.
Agnieszka przyjechała, co Karol potraktował nieco inaczej. Dla niego to ona wróciła, na swoje. Dlatego Karol przywitał ją bez zbędnych ceremonii:
— Hej. Witaj w domu…
— Witaj Karolu, bardzo się za tobą stęskniłam, a Ty?
— Wiesz, mnie się to też przydarzyło jak nigdy dotąd i Kubie najpewniej też.
W tym momencie dało się słyszeć rżenie konia. Kuba potwierdzał swoją tęsknotę na swój sposób. Po chwili pojawił się Kusy, który od razu łasił się do Agnieszki. Zapewne wieczorem zjawią się tu inni leśni sąsiedzi.
Agnieszka obeszła całe gospodarstwo dotykając niemal każdej rzeczy. Raz przystawała zadumana, innym razem przechodziła przesuwając jedynie rękę po skrzyni czy drabinie. Karol obserwował to kątem oka a jego duma rosła jak balon. W jej gestach, spojrzeniach i drobnych odruchach widział siebie — to on ją tego uczył.
— Ot, prawdziwa gospodyni — pomyślał z satysfakcjąm Karol.
Kiedy zbliżał się wieczór Agnieszka nakryła stojący przy leśniczówce stolik nowiutkim obrusem, zrobiła kawę, znalazły się ciastka, słodycze i butelka czerwonego wytrawnego wina. Było to włoskie wino Chianti Riserva. Na etykiecie widniał piękny bażant. Takie właśnie bywały w okolicy. Obok leżał zestaw twardych serów, to do wina.
Karol wyszedł przed leśniczówkę i kiedy zobaczył ten stolik z nakryciem, natychmiast zawrócił spowrotem do swojego pokoju. Minęło kilka minut i Karol znowu ukazał się na zewnątrz. Tym razem miał na sobie białą koszulę i nowy mundur leśniczego. Ostatni raz miał go na sobie podczas słynnej Akademii z okazji Święta Leśników.
Agnieszka w pierwszej chwili wybuchnęła śmiechem ale Karola nie wprowadziło to w najmniejsze zakłopotanie, też uśmiechał się pod nosem, jak to on.
— Karol, a co to ma być? Nie mam dla ciebie żadnego medalu ani dyplomu, nie będzie tu żadnych gości, kawę tylko będziemy pić i troszkę wina.
— Agnieszko, wszystko będzie, a głównym powodem jest nowa pani na Porąbkach, w leśniczówce. A goście będą, oni tu niebawem nadejdą, niech się tylko ściemni, zobaczysz. Zresztą w większości ty ich już znasz i oni ciebie znają…
Agnieszka wysłuchała z wielką uwagą wypowiedzi Karola i już domyślała się, że znowu będzie kolejna lekcja. Karol był znany z szybkiego refleksu i była ciekawa co on wymyślił tym razem. Jak odpowie na ten zastawiony stolik przed leśniczówką.
— Powiadasz Karolu, Pani na Porąbkach, a w Nadleśnictwie już wielu kracze, już to słyszałam: Baba w lesie? Kto to widział! Ależ ona wypłoszy wszystkie zwierzęta!
— E tam, nie słuchaj głupich ludzi, zazdrość i zawiść nimi powoduje, ot co. Wiem, że niektórzy przymierzali się do tej leśniczówki Pogadają i przestaną. A teraz oczekujmy naszych szanownych gości. Patrz tylko w stronę lasu.
Teraz przyszedł dobry moment aby zadać pytanie, które ją męczyło od paru dni.
— Wiesz, Karolu — odezwała się Agnieszka, gdy usiedli przy kawie — ja chcę robić po swojemu, ale bez ciebie to miejsce nie będzie takie samo. Będziesz wpadał, prawda?
— Ja stąd? — Karol roześmiał się krótko. — Choćby mnie kijem poganiali, nie dam rady od lasu się oderwać. Tyle że teraz będę wolnym ptakiem. Już nie obowiązek, tylko przyjemność. Zresztą to Nadleśnictwo zaproponowało mi ten pokój w drugiej części leśniczówki.
Te słowa rozluźniły atmosferę. Agnieszka poczuła, że nie jest sama — że choć Karol odchodzi „na papierze”, to w istocie zostaje, tylko w innej roli.
Była z nim na „ty” ale traktowała go jak kogoś z rodziny, niekiedy jak ojca. Karol doskonale to wyczuwał i niekiedy korzystał z tego zwracając się do niej poufale „Aga”.
Kiedy słońce zeszło już całkiem nisko, zaczęło się.
Pierwszy z lasu wychylił się Zenon. Dzik pomaszerował w kierunku stodoły jakby wiedząc, że coś tam znajdzie dla siebie. Kusy natychmiast ruszył w jego kierunku, bo co tu kryć — nie lubił Zenona. Zenon jednak nie zwracał na to uwagi, miał gdzieś szczekanie Kusego.
— A teraz uważaj, nie odzywaj się tylko patrz. Oni tu są. Przyszli cię przywitać. Jedni cię już znają, inni teraz poznają.
Tak faktycznie było. Z różnych punktów lasu zaczęli wychodzić leśni goście. Pierwsze wyszły sarny Jagna i Mela. Karol doskonale ich znał a one jego. Rzucił w ich stronę ciastko a one podeszły i wzięły. Pojawił się też Franek, czyli koziołek, któremu Karol kiedyś uratował życie. Rozpoznawał go po tym, że lekko utykał na jedną łapę.
Całe towarzystwo chodziło po podwórku jakby czegoś szukając, Kusy już żadnego z nich nie obszczekiwał. Zenon przed chwilą się wyniósł bo pewnie przeczuwał, że za chwilę przyjdzie jeszcze ktoś, kogo on również nie lubi. Agnieszka nie wytrzymał i cichutko zapytała: — Karol, wszyscy już? Czy nie?
— Jeszcze nie, jeszcze czekamy na najważniejszego, on zawsze na końcu przychodzi, na krótko. To ryś Teofil. Kiedy go zobaczysz zachowaj zupełny spokój. Ani słowa, potem ci wszystko wyjaśnię.
Jak Karol powiedział, tak też się stało. Zupełnie bezszelestnie pojawił się on — ryśTeofil. Jak zawsze zatrzymał się w tym samym miejscu, czyli przy winklu stodoły, ani kroku dalej. Karol wstrzymał wszelkie ruchy i patrzył w jego kierunku. Wzajemnie utkwili w sobie wzrok. Po chwili Teoś przestąpił z łapy na łapę i ruszył głową. Tym sposobem zawsze dawał znak, że będzie się zbierał i sobie pójdzie. Wtedy Karol patrząc w jego ślepia mówił głosem cichym niczym szum wiatru
— Idź sobie, idź Teoś. Idź sobie tam, pod dęba, tam napijesz się wody i jeszcze może pospacerujesz po swoim terenie.
— Karol, to ten dąb koło którego jest to oczko wodne?
— Widzę, że pamiętasz. Tak, to właśnie tam.
To jest ulubione miejsce naszego Teofila — ciągnął dalej Karol. — Tam go niekiedy spotykałem. Zresztą co ja ci Agnieszko będę tłumaczył, znasz obyczaje zwierząt, przecież ty ukończyłaś Technikum Leśne, a teraz podobno studiujesz, prawda?
— Tak Karolu, studiuję i pracuję jednocześnie. Studiuję na Akademii Rolniczej problemy związane z ochroną środowiska terenów leśnych. To nowy kierunek.
— No, to dobry kierunek ponieważ lasom trzeba pomagać bo środowisko jakie człowiek im funduje zaczyna zagrażać lasom i jego mieszkańcom, których tu przed chwilą widziałaś. To wytrzymałe stworzenia ale same sobie nie poradzą. Bardzo się cieszę, że idziesz w tym kierunku, nasz las nie zmarnieje, mogę spokojnie umierać.
— No, no Karolu, ale się rozpędziłeś z tym umieraniem. Ty masz jeszcze wiele do zrobienia, ja widzę przed tobą ogromne zadanie.
— Ogromne zadanie? Przed emerytem? Zlituj się! A cóż ja mogę? Co najwyżej oprowadzać dzieci po lesie i opowiadać im o drzewach, o zwierzętach. Tyle.
— Karolu, ty masz tak ogromną wiedzę o lesie, ona nie może ulec zapomnieniu. Ty będziesz pisał!
Ostatnie zdanie Agnieszka niemal wykrzyknęła — Karol oniemiał. Na taki obrót sprawy nie był przygotowany, owszem nieraz taka myśl przemykała mu przez głowę kiedy prowadził niekiedy różne zapisy.
Agnieszka zauważyła nieporadne zachowanie Karola. Nie zadając żadnych pytań swoim pewnym tonem zaczęła niemal władczym tonem:
— Za kilka dni przywiozę mojego laptopa. Pisałeś kiedyś na maszynie do pisania?
— Kiedy na leśniczówce była jeszcze sprawna maszyna do pisania to pisałem na niej, potem został mi już tylko długopis. Niekiedy wnuczek Wojtek pokazywał mi jak się obsługuje komputer — wszystko to Karol wydukał niczym pokorny uczeń.
— No to jakieś obycie już posiadasz, resztę się nauczysz.
— Agnieszka, co tu kombinujesz, w co ty mnie chcesz wpędzić. Wyczuwam, że coś masz już obmyślone zatem zaraz mi to wyjaw. Nie tyle proszę, co żądam.
— Żebyś wiedział, mam obmyślone i to od dawna a teraz się to ziści. Posłuchaj mnie Karolu, zaraz wszystkiego się dowiesz. Już od bardzo dawna cię słucham i znam twoją oszczędną mowę i twój pojednawczy język. Lgną do ciebie ludzie mądrzy, nawet profesorowie. Nieraz czytałeś mi swoje zapiski w tym zeszycie, a nieraz sama tam zaglądałam i to bez twojej zgody.
Tu Karol się uśmiechnął ale nic nie powiedział. Agnieszce ulżyło bo już dawno chciała się przyznać ale okazja się nie nadarzała. Teraz poszło gładko i kontynuowała dalej:
— Drogi Karolu, ty masz kilka rzeczy naraz: masz wiedzę o lesie i nie tylko a ponadto masz talent. Jest to to talent do wyrażania myśli w sposób bardzo krótki, prosty i zrozumiały. Słyszałam kiedyś księdza — po tym twoim pobycie w szpitalu — on powiedział, że nie wie, czy Karol Łoza nie głosiłby lepszych kazań od niego. Właśnie ten Łoza co to do kościoła nie chodzi.
— I ty Agnieszko chciałabyś ten mój talent pobudzić i wykorzystać, czy tak? Dobrze to zrozumiałem?
Agnieszka zerwała się z krzesła, oczy jej rozbłysły i niemal wykrzyknęła: — Tak! Tak Karolu, oczywiście za twoją zgodą i przy twojej pomocy.
Karol znowu się lekko uśmiechnął i już zupełnie bez najmniejszych emocji odpowiedział: — No dobrze, skoro twoje oczy i nos wyczuwają tu jakiś talent to nie dopuśćmy do jego zmarnowania. Przyszłe pokolenia utracenia takiego skarbu by nam nie wybaczyły — zakończył Karol śmiejąc się serdecznie.
Karolowi nawet spodobał się pomysł Agnieszki. Już dawno temu rozmyślał aby zająć się komputerem ale tylko pisaniem. Te, tak popularne media społecznościowe nie interesowały go. Pisanie tekstów, zapisywaniem swoich spostrzeżeń i przemyśleń — to tak. Po co męczyć się długopisem skoro można pisać leciutko stukając w klawisze.
Teraz będzie miał dużo wolnego czasu. W swoim pokoiku na drugim końcu leśniczówki będzie miał zupełny spokój, do okna jedynie sarny i ptaki będą zaglądać.
No i Aga będzie zaglądać do leśniczówki jedynie w godzinach urzędowania. Kuba też nie będzie miał tyle jazd co dotąd bo Agnieszka ma swój samochód i w sprawach urzędowych będzie się nim poruszać. Zresztą Karol już na początku zastrzegł, że opiekę nad koniem, psem i resztą lokatorów przechodnich, on pozostawia sobie, dla przyjemności. Dokarmianie zwierząt leśnych w zimie też przygarnął do siebie.
— Drogi Karolu, nie za dużo obowiązków wziąłeś na siebie, przecież sił ci ubywa.
— Ja wiem co jeszcze mogę, nie bój się. Ale do twoich spraw leśnych wtrącał się nie będę — przyrzekam.
— Ależ wtrącaj się wtrącaj, ja wiem, że szkody z tego nie będzie. Zresztą ja sama niekiedy po rady będę przychodzić i głowę ci zawracać.
— A przychodź i zawracaj, to samo robiłem kiedy tu zaczynałem dawno temu.
Tak to układały się stosunki między byłym leśniczym Karolem Łozą a Agnieszką Paterą, która objęła obowiązki na urzędzie leśniczego w Porąbkach.
Nadleśnictwo wyraziło zgodę na to aby emerytowany leśniczy, jako że jest samotny, mógł zamieszkiwać w wolnym pomieszczeniu budynku leśniczówki. W prawym skrzydle budynku był pokój, który został na tę okoliczność przysposobiony jako pomieszczenie mieszkalne.
Dotąd było to niby archiwum a raczej magazynek na różne sprzęty. Zamontowano tam płytę indukcyjną tworząc tak zwany aneks kuchenny, zgodnie z obecną modą. Największą wartością tego pomieszczenia były dwa okna ponieważ oba wychodziły w stronę lasu. Odtąd jego leśni przyjaciele będą mogli zaglądać bezpośrednio przez otwarte okna chcąc odwiedzić Karola. Najpewniej im to się również spodoba.
Już następnego dnia pierwszym odwiedzającym był jelonek Franciszek, którego Karol zauważył przez okno i delikatnym gwizdnięciem przywołał. Ten na tyle się zbliżył, że Karol mógł go poklepać po grzbiecie i pewnie o to mu chodziło. Franek zaraz się oddalił. Zapewne rozgłosi o tym spotkaniu w całym lesie, że ich opiekun nadal mieszka w leśniczówce.
Agnieszka mieszkała w miejscowości graniczącej z Porąbkami i do leśniczówki przyjeżdżała swoją hybrydową renówką.
Któregoś dnia będąc w Nadleśnictwie zobaczyła w jednym z pustych pomieszczeń kilka starych komputerów.
— A to dla kogo? — Zapytała koleżankę.
— To stare komputery z biur, teraz wszyscy pracują na laptopach, ty napewno też dostaniesz. Te pewnie szkole zostaną podarowane.
Aga wiele się nie zastanawiając napisała pismo do Nadleśniczego z prośbą o przydział starego komputera dla swojej leśniczówki.
— A po co tobie stary komputer, przecież ty dostaniesz laptop, w przyszłym tygodniu zaopatrzeniowiec ci przywiezie — zdziwił się Nadleśniczy Marek Borowicz.
— To dla Karola, on będzie pisał książkę, ja go nauczę obsługi tego komputera.
— A to dobre, stary leśniczy na komputerze. Ale jak znam Karola to on to pojmie w godzinę, jego bystry umysł wszystko potrafi. Podejrzewam, że to twój pomysł Agnieszko. Mnie by wyśmiał.
— Książkę będzie pisał powiadasz? Oj ma on o czym napisać. Powiedz mu, że gdy książka będzie o lesie to Nadleśnictwo wyda tę książkę. To go jeszcze bardziej zmobilizuje i ucieszy.
— Tak, to mój pomysł, ale trafiłam na dobry grunt bo to zaaprobował. Zresztą Karol od dawna pisze w zeszycie i trzyma w szufladzie. szkoda aby to przepadło. To takie jego leśne przemyślenia i spostrzeżenia z leśnych obchodów. Trochę kiedyś przeczytałam, trochę on mi czytał.
— Nie wiedziałem o tym jego pisaniu do szuflady. Zatem jeżeli trzeba mu będzie w czymś pomóc to przychodź do mnie, ja też mam dług w stosunku do niego, wiele się od niego nauczyłem. Tylko jemu ani słowa, dobrze?
— Dobrze, dobrze… Panie Nadleśniczy, ten człowiek nie ma pojęcia u ilu ludzi zaskarbił sobie sympatię i oni teraz są jego dłużnikami. Ja też do nich należę.
Karol akurat był przed gankiem kiedy Agnieszka wróciła pod leśniczówkę. Od razu zauważył na tylnym siedzeniu komputer i domyślił się, że to dla niego.
— Skąd ty wytrzasnęłaś to urządzenie? Ile cię to kosztowało?
— Ależ spokojnie, nic nie kosztowało, to jest komputer z Nadleśnictwa, oni teraz pracują na nowszych — na laptopach. A ten został przydzielony do naszej leśniczówki. Napisałam pismo i pan Nadleśniczy się przychylił — dodała już figlarnie Agnieszka.
— Znaczy Marek?
— Tak, dla ciebie Marek a dla mnie pan Nadleśniczy Borowicz. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
— Ano nie ma, zatem zaczynamy szkolenie pani Leśniczy? Dobry humor udzielił się również Karolowi. Jego humor był zawsze z wysokiej półki: zarówno bawił jak i uczył.
— Jeszcze dzisiaj będziesz pisał, taki mam plan. Będzie to bowiem kurs przyspieszony, dla uczniów utalentowanych, mój drogi panie.
Ustawili komputer w pokoju Karola i Agnieszka powoli wytłumaczyła Karolowi podstawy pisania w Wordzie, tworzenia folderów i zapisywania w pamięci. Karol słuchał i powoli przypominał sobie wszystko co mu tłumaczył wnuczek Wojtek — to było to samo.
Agnieszka po skończonej pierwszej lekcji zostawiła ucznia samego i przeszła do swojego biura w drugiej połowie leśniczówki. Natomiast Karol przypominając sobie powoli dawne próby na komputerze Wojtka i jego wskazówki, zaczął najpierw próbować podstawowych funkcji Worda i tak coraz dalej i dalej.
— Kliknij tu, Karolu. Nie, nie tam, tu. — śmiała się, widząc jego nieporadne ruchy myszką. — Oj, kobieto, ja całe życie piórem i kredą w lesie rysowałem, a ty chcesz, żebym tym pudełkiem czary odprawiał?
W końcu wyjął z szuflady swój zeszyt z notatkami i zaczął przepisywać. Jak to powiadają, „poszły konie po betonie”. Ze strony na stronę szło coraz lepiej. W końcu znalazł korektor i włączył go. Teraz już nie musiał zbytnio patrzeć na ortografię bo komputer go poprawiał. Mówiąc szczerze wiele pracy korektor nie miał bo Karol nigdy z ortografią nie miał kłopotów. To wielka zasługa polonisty jeszcze z Technikum Leśnego.
Dziś powiadają o tamtych czasach, że to ciemna komuna ale to dyletanci — nie wiedzą co mówią. Przecież oni wtedy czytali gazety literackie, Politykę, Forum. Co dzisiaj czyta młodzież? Głównie to co widzą na ekranie telefonu.
Tymczasem Karol tak się zapalił, że zapomniał o Kubie, który nie otrzymał swojej porcji owsa, pewnie zaraz zacznie walić kopytem. I tak właśnie było, dopiero wtedy Karol się zerwał i pobiegł do stajni. Poklepał Kubę przepraszająco za opóźnienie i nasypał mu półtorej porcji i obiecał przejażdżkę dwukółką.
— Tylko jutro Kubuś pojedziemy, dziś jestem mocno zajęty, bardzo zajęty…
W drodze powrotnej rzucił jeszcze garść ziarna kurom i kogutowi oraz dolał im wody do poidła. Kogut już złowrogo na niego spoglądał.
Oczywiście, że był zajęty, bardzo, bardzo zajęty. Biegiem wrócił do swojego pokoju i zasiadł przed komputerem. Tym razem zapomniał również o swoim jedzeniu — przez kolejną godzinę głód go nie odciągnął od komputera. Po godzinie Karol jednak się poddał, głód był silniejszy. Jeszcze sprawdził ile napisał — było ponad pięć stron.
Kiedy Aga na koniec swojej pracy weszła do pokoju swojego ucznia zaniemówiła. Nie spodziewała się tego co zastanie.
— Karol, ty mnie mile zaskoczyłeś, to nieprawdopodobne. Ty już wcześniej musiałeś wiedzieć o obsłudze komputera. — No i widzę, że korektor uruchomiłeś.
— Ależ oczywiście, przecież mówiłem ci, że mój Wojtek kilka razy mnie szkolił na swoim komputerze. Okazuje się, że wiele zapamiętałem.
Agnieszka pokazała mu jeszcze kilka ważnych narzędzi i pojechała do domu, tam czekały na nią zajęcia związane ze studiami. Już będąc w samochodzie przemyśliwała czym to zainteresuje Karola na przyszłych konsultacjach. Postanowiła, że w następnych kontaktach musi nieco ograniczyć swoje emocje i pochwały. Zdawała sobie sprawę z tego, że Karol słucha i szybko przyswaja mądrości, które uznaje za potrzebne ale nie znosi nadmiaru tych babskich och i ach. Należało raczej czekać na jego pytania. Jego pytania były zawsze przemyślane i podyktowane potrzebą, Karol nie znosił nadmiaru informacji-śmieci.
Agnieszka przypomniała sobie, że zapraszała ją nowa dyrektorka szkoły. Szkoła miała kiedyś bardzo bliskie kontakty z panem Leśniczym Łozą. To dzieci o tym przypomniały. Wszyscy wiedzieli, że pan Łoza odszedł na emeryturę i szkoła chciała wiedzieć jak to teraz będzie, pragnęli odnowić dawne kontakty.
Tym to sposobem nastąpił nowy okres w leśniczówce w Porąbce. W zasadzie jakby nic się nie zmieniło — szczególnie dla okolicznych mieszkańców. Agnieszkę wszyscy znali kiedy pracowała tu jeszcze jako technik leśnictwa na stażu. Teraz przyszła do pełnienia funkcji leśniczego. Przyszła na rejon, który już wcześniej poznała doskonale, nawet niektóre zwierzęta znała po imieniu, bo poprzedni leśniczy Karol Łoza nadał im te imiona. W efekcie i zwierzęta rozpoznały ją jako swojego członka stada. Agnieszka pracowała i studiowała, była już na trzecim roku Akademii Rolniczej.
Doskonale wiedział, że za dwa lata po ukończeniu studiów najprawdopodobniej awansuje na wyższe stanowisko, na razie jednak nie zaprzątał sobie tym głowy.
Karol postanowił, że dopilnuje aby Agnieszka wyniosła z tej leśniczówki wiedzę należytą, aby stała się rasowym leśnikiem jako inni tu bywali. Ta leśniczówka miała tradycje, ci co tu pracowali zawsze pozostawili po sobie trwałe ślady. Ona jako kobieta była pierwszą w tej tradycji. Karol przyjął taktykę nie narzucania się ze swoją wiedzą. Kiedy Agnieszka zwracała się do niego z jakimś pytaniem, on nigdy nie dawał jej odpowiedzi w formie nakazowej: zrób to tak… Zawsze zostawiał jej pole do własnych rozmyślań mówiąc: a może gdyby to tak zrobił, ciekawe co by z tego wyszło… Po kilku dniach Agnieszka przychodziła i dziękowała za podpowiedź, że tak było dobrze. Karol zostawiał jej zawsze szeroki margines do własnych rozwiązań.
Agnieszka zaaprobowała taki styl współpracy i chętnie z porad Karola korzystała, a jego to cieszyło bardzo.
Przejeżdżając któregoś dnia koło szkoły Agnieszka przypomniała sobie o zaproszeniu pani dyrektor, zatrzymała samochód i weszła. Pani dyrektor akurat była na korytarzu. Widząc wchodzącą Agnieszkę natychmiast do niej podeszła i zaprosiła do swojego gabinetu.
— Pani Agnieszko, a w zasadzie pani Leśniczy, na pewno pani domyśla się powodu naszego zaproszenia, ale ja jeszcze raz powtórzę. Pan Karol Łoza bywał u nas jeszcze w ubiegłym roku i dzieci go doskonale pamiętają. Pamiętają go z jego pogadanek o lesie a szczególnie pamiętają jego ścieżkę edukacyjną. Wiemy, że przeszedł już na emeryturę. Zarówno dzieci jak i nauczyciele pytają co teraz będzie. Co z naszymi kontaktami?
— Pani Dyrektor — mówiąc szczerze — spodziewałam się tego pytania bo ja pamiętam jego kontakty ze szkołą. Nie rozmawiałam z nim przed przyjazdem tutaj, ale powiem niewiele ryzykując, że pan Karol wielce się ucieszy. Ja mu o tym opowiem i wtedy on sam do was przyjedzie. Jeżeli macie jakieś konkretne propozycje to je przygotujcie.
— No i w zasadzie po problemie chociaż zainteresowany jeszcze się nie wypowiedział. Bardzo się cieszę i dzieci też się ucieszą, szczególnie te, które pana Karola pamiętają.
Obie panie wymieniły jeszcze telefony i umówiły się na kontakt telefoniczny w przyszłym tygodniu. Zapowiadano bowiem dobrą pogodę. Obie panie były zadowolone, żadna jednak nie mogła sobie wyobrazić co z tego wyniknie. Jeżeli Karol podejmie się odnowienia tej inicjatywy to na pewno wyniknie z tego coś ważnego, coś dużego. Jeżeli Karol się czegoś podejmował to musiały z tego wynikać rzeczy dużego formatu. Co wyniknie tym razem? Co do tego, że Karol pochwyci leśny temat Agnieszka była pewna, oby tylko nadgorliwi urzędnicy z Nadleśnictwa się nie wtrącali.
Jeżeli chodzi o Oświatę na pewno nikt nie będzie oponował. Szkoła to biedna instytucja i przyjmie każda darmową inicjatywę z pocałowaniem ręki.
Wychodząc z budynku szkoły Agnieszka zastanawiała się nad tym problemem i postanowiła nieco odwlec rozmowę z Karolem chcąc nieco przemyśleć sobie sposób tej rozmowy.
Jak postanowiła tak zrobiła. Dopiero po kilku dniach wróciwszy z Nadleśnictwa zastała Karola przed leśniczówką gdy dokarmiał kurki. Leśne ptactwo już krążyło nad nimi licząc na swoje kilka ziaren.
— Karol, masz zaproszenie.
— Zaproszenie? Nie ma w najbliższym czasie żadnych świat państwowych ani kościelnych. Któż to może teraz zapraszać?
— Żadne tam święta i akademie, to szkoła cię zaprasza, twoja szkoła, przecież bywałeś tam…
— Oho, to miła wiadomość. Nieraz o nich myślałem i dziwiłem się, że się nie odzywają.
— Oni też o tobie myśleli ale nie wiedzieli jak to teraz będzie kiedy przeszedłeś na emeryturę.
— Dla dzieci ja nigdy na emeryturę nie przeszedłem i nie przejdę i dopiero teraz możemy zrobić jeszcze więcej, co ty na to?
— Jasne, jeżeli i mnie do tego zapraszasz, to ja im dam znać, że udasz się do nich z radością, to znaczy udamy się oboje.
— Oczywiście, że oboje. Nie będzie się nic działo na terenie Nadleśnictwa bez jego wiedzy, a ty będziesz ich przedstawicielem. Powiadom o tym również Marka. Wiesz przecież co potrafią zadufani w sobie urzędnicy.
— Słusznie Karolu, nie pomyślałam o tym. Nadleśniczego Borowicza mamy po naszej stronie ale jest tam taka pani od inicjatyw, która będzie oburzona, że bez jej wiedzy takie rzeczy się dzieją. Może ja ją delikatnie uprzedzę żeby nie czuła się pominięta, co?
— Słusznie Agnieszka, nawet ja o tym nie pomyślałem.
Agnieszka będąc w Nadleśnictwie najpierw powiadomiła Nadleśniczego Marka Borowicza o zaproszeniu ze szkoły.
— Dziękuję, ale ja myślałem, że jego kontakt ze szkołą trwa nieustająco. Jeżeli ty wiesz to tak jakbym ja wiedział. Jednak powiadom Agnieszko naszą panią od kultury aby jej procedur nie obrażać.
— Tak, tak. O tym już Karol mi przypomniał. — Roześmiała się Agnieszka i pobiegła na drugą stronę korytarza do pani Eli zajmującej się inicjatywami kulturalno-oświatowymi i szkoleniem.
— Dziękuję, że pani mnie o tym informuje bo pan Karol to mnie nie lubił i ignorował.
Agnieszka wyszła z jej biura, uśmiechając się w duchu. „A któż by cię lubił” — pomyślała, ale na głos nic nie powiedziała.
Kiedy wróciła do leśniczówki, Karol siedział na ganku odpoczywając.
— Karol, mamy zgodę wszystkich świętych — zawołała z uśmiechem. — Nawet panią Elę uprzedziłam, choć zrobiłam jej tym chyba większą radość niż nam. — No to nie pozostaje nic innego, jak zaprzęgać i jechać — odparł Karol. — Kuba nas zawiezie, a nie ten twój cichobieg na kółkach.
Roześmiali się oboje. I choć w ich życiu zaczynał się nowy etap, oboje czuli, że czeka ich jeszcze wiele pięknych chwil — w lesie, w szkole, wśród ludzi, którzy wciąż chcieli słuchać opowieści o przyrodzie.
Zmiana warty w leśniczówce dokonała się, ale nie była to zmiana cokolwiek kończąca. Raczej początek czegoś nowego.
Rozdział 2
Karol wraca do szkoły
Poranne słońce delikatnie przebiło się przez mgłę unoszącą się nad wsią Porąbki. Karol Łoza i Agnieszka Patera zbliżali się do szkoły, prowadzoną przez Karola dwukółką. Na przedzie, między drewnianymi dyszlami, szedł dostojnie Kuba — koń, który od lat był wiernym towarzyszem leśniczego. Dzieci już z daleka zaczęły się wychylać z okien, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
— Karolu, patrz, już ich widać! — szepnęła Agnieszka, śmiejąc się pod nosem. — Cicho, Aga, niech nie przestraszą konia. On wyczuwa emocje — odpowiedział Karol, trzymając mocno lejce.
Gdy dwukółka wjechała na dziedziniec, Kuba lekko parsknął, potrząsając grzywą. Kilkoro dzieci natychmiast wybiegło na podwórko, wyciągając ręce w stronę konia. Karol spuścił nieco uzdę, pozwalając im go pogłaskać. Każde dziecko podchodziło ostrożnie, a Karol spokojnie tłumaczył, jak należy trzymać ręce, by nie przestraszyć zwierzęcia.
— On je owoce? — zapytała mała dziewczynka z szeroko otwartymi oczami. — Tak, lubi marchewki i jabłka — odpowiedział Karol. — Ale pamiętajcie, tylko wtedy, gdy macie pozwolenie opiekuna.
Dzieci były zachwycone. Kuba parskał radośnie, a Karol uśmiechał się pod nosem, obserwując ten entuzjazm. Agnieszka dyskretnie notowała w pamięci, jakie reakcje dzieci wywołały poszczególne sytuacje, planując kolejne zajęcia.
Po chwili wszyscy weszli do szkoły. W gabinecie dyrektorki czekały: pani Maria Kowalska — dyrektor szkoły, pani Katarzyna — nauczycielka plastyki, młoda i pełna energii, oraz pan Tomasz — nauczyciel biologii, spokojny i rzeczowy.
— Pani Agnieszko, panie Karolu, witamy serdecznie — przywitała ich dyrektorka. — Cieszymy się, że możemy porozmawiać o kontynuacji edukacji przyrodniczej dla naszych uczniów. Pan Karol miał już swoje pogadanki i wycieczki edukacyjne w naszej szkole.
— Tak, pani dyrektor — odezwał się Karol — chciałbym kontynuować zajęcia podobnie jak to robiliśmy przed dwoma laty. Planuję pogadanki o lesie, jego mieszkańcach, roślinach i całym ekosystemie. Mogą być też wycieczki do pobliskiego lasu, a jeśli dzieci będą chciały, także do lasu w sąsiedniej gminie. Wszystko oczywiście w bezpiecznych ramach i przy udziale nauczycieli.
— Doskonale — odpowiedziała Agnieszka. — Myślę, że warto połączyć wiedzę przyrodniczą z zajęciami praktycznymi. Dzieci będą mogły obserwować rośliny, zwierzęta, rysować je, notować spostrzeżenia i w ten sposób lepiej przyswajać wiedzę.
— Zgadzam się — wtrącił pan Tomasz. — Dla biologii to będzie świetna okazja, by pokazać dzieciom ekosystem w praktyce, a nie tylko na ilustracjach.
— A plastyka? — zapytała dyrektor, spoglądając na Katarzynę.
— To idealne połączenie — odpowiedziała nauczycielka. — Dzieci mogłyby rysować liście, nasiona, ptaki. Możemy też stworzyć wspólną wystawę w szkole, a może nawet w bibliotece gminnej.
Dyrektorka uśmiechnęła się, widząc entuzjazm nauczycieli.
Karol czekał cierpliwie na koniec dyskusji i w końcu dorzucił jeszcze jedną propozycję:
— Jak wszyscy pamiętacie, mamy w lesie ścieżkę edukacyjną, którą niegdyś sam robiłem. Jest ona już w nie najlepszym stanie. Mam więc propozycję: Ja zaproponuję nową tematykę, pani Katarzyna zaprojektuje nowe tablice pod względem plastycznym a drewniane stojaki może wykona ktoś z rodziców. Drewno na pewno znajdzie się w lesie, prawda?
Propozycja została przyjęta z aplauzem i śmiechem.
— Doskonale, ustalmy szczegóły — powiedziała pani Kowalska. — Kiedy chcielibyście rozpocząć pierwszą wycieczkę i pogadanki?
— Najlepiej w przyszłym tygodniu, jeśli pogoda dopisze — odpowiedziała Agnieszka. — W pierwszej kolejności odwiedzimy pobliski las. Dzieci będą mogły zastosować w praktyce to, czego dowiedzą się w klasie.
— I Kuba będzie z nami — dodał Karol, uśmiechając się do nauczycieli. — Dzieci będą mogły zobaczyć konia, dowiedzieć się, jak się nim opiekuje i jak z nim bezpiecznie obchodzić.
— Doskonale — przytaknęła dyrektor. — W takim razie ustalmy harmonogram: ile dzieci w grupie, kto będzie je prowadził, jakie materiały przygotować i jak połączyć wiedzę teoretyczną z praktyczną.
Karol i Agnieszka zaczęli notować wszystkie ustalenia. Ustalili, że:
Każda grupa dzieci będzie liczyć maksymalnie 15 uczniów.
Pierwsza wycieczka odbędzie się w pobliskim lesie przy szkole, trwać będzie około dwóch godzin.
Drugie spotkanie obejmie wyjazd do lasu w sąsiedniej gminie, z obserwacją roślin rzadkich i miejscowych gatunków ptaków.
Dzieci będą prowadzić zeszyty obserwacyjne — rysować liście, nasiona, grzyby, owady.
Każde dziecko będzie miało okazję pogłaskać Kubę i dowiedzieć się, jak opiekować się koniem i zachowywać w jego obecności — szczególnie na ulicy.
— Panie Karolu, Pani Agnieszko — powiedziała dyrektorka — cieszę się, że udało się to tak sprawnie ustalić. Myślę, że dzieci będą zachwycone. Jeszcze na zakończenie chcę państwa poinformować, że krótkie sprawozdanie z naszego spotkania trafi do Urzędu Gminy — do Wydziału Oświaty. Taki wymóg mamy.
— Ależ oczywiście pani dyrektor, jeżeli chodzi o nasze Nadleśnictwo to już zostało powiadomione — dodała Agnieszka.
Po spotkaniu w szkole Karol i Agnieszka wyszli na dziedziniec. Dwukółka czekała, Kuba spoglądał spokojnie, a dzieci znów wybiegły, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
— Aga, myślisz, że ich to nie przestraszy? — zapytał Karol, obserwując podbiegi dzieci. — Nie, Karolu, są ciekawe wszystkiego. Kuba jest łagodny, a twoja tu obecność ich nieco ostudzi — odpowiedziała Agnieszka.
Tak też było, Kuba powoli przyzwyczajał się do dzieci.
Kiedy już wychodzili a nauczyciele odeszli, do Karola podeszła jeszcze pani dyrektor.
— Panie Karolu mam jeszcze jedną wiadomość ale tylko dla pana. Otóż za miesiąc będą wybory samorządowe i już się potworzyły różne komitety wyborcze. Wiem, że Komitet Wyborczy „Nasza Gmina” wybiera się do pana z propozycją kandydowania. Byli u mnie ale ja odmówiłam, do pana jednak przyjdą.
— Dziękuję pani Marysiu za tę wiadomość, moja odpowiedź będzie podobna ale bardzo chętnie z nimi porozmawiam.
— Słusznie, ja tam wiem panie Karolu, że rozmowa z panem im nie zaszkodzi, wręcz odwrotnie — dodała z uśmiechem pani dyrektorka Maria Kowalska.
Dzieci po kolei podchodziły do Kuby, każdy mógł go pogłaskać, niektóre zadawały pytania Karolowi jedno przez drugie: — Panie Karolu, czy ten konik lubi biegać w lesie?
— Tak, ale tylko wtedy, gdy jest bezpiecznie — odpowiedział Karol. — Zawsze pamiętajcie, żeby zachować dystans i nie przestraszyć zwierzęcia.
Już na tym pierwszym spotkaniu dzieci dowiedziały się wiele nowych wiadomości choćby na temat konia.
— A co je? — zapytała kolejna ciekawska dziewczynka.
— Lubi marchewki i jabłka, ale pod moim nadzorem — Karol uśmiechnął się ciepło.
Agnieszka z zachwytem obserwowała, jak dzieci reagują na zwierzę i naturę. Notowała w pamięci, które elementy najbardziej je zainteresowały, aby w przyszłych zajęciach skupić się na tych aspektach.
Po kilkunastu minutach, kiedy emocje opadły, dzieci wróciły do szkoły, niosąc ze sobą nowe pomysły na zajęcia, a Karol i Agnieszka zaczęli przygotowywać plan pierwszych zajęć w lesie.
— Aga, myślę, że będzie to początek wspaniałej przygody — powiedział Karol, spoglądając na notatki. — Zgadzam się, Karolu — odpowiedziała Agnieszka. — Te zajęcia połączą dzieci z przyrodą na długo.
— I z nami leśnikami. — Dodała Agnieszka.
W kolejnych dniach dopracowywali szczegóły, planowali pomoce naukowe: lupy, szkicowniki, kolorowe kredki. Zastanawiali się, jak połączyć teorię z praktyką, aby każde dziecko mogło poczuć się odkrywcą przyrody.
Któregoś dnia Agnieszka miała zaplanowany obchód swojego rejony lasu. W przeddzień Karol zagadnął:
— Jeżeli nie masz nic przeciwko temu ja bym się zabrał z tobą aby oglądnąć sobie moją ścieżkę edukacyjną. Może samo się narzuci co w niej zmienić, uaktualnić.
— Karol, cała przyjemność po mojej stronie, idziemy jutro po śniadaniu, jak za dawnych czasów.
Poszli wczesnym rankiem. Na samym początku szli wzdłuż dawnej ścieżki edukacyjnej. Dawnej, bo to co dzisiaj zobaczyli raczej przykro wyglądało. Tablice mocno poniszczone, zacieki i te wszędobylskie popisy entuzjastów bazgraniny sprejami. Po przejściu połowy trasy Karol powiedział:
— Marnie to wygląda, tu już nie ma czego poprawiać.
— Widzę, że tu żadne uzupełnienia i poprawki nic nie dadzą, tu wszystko jest do wymiany. Coś mi zaświtało. Przecież w Nadleśnictwie mamy pracownię plastyczną, Nadleśniczy Marek nam pomorze, co ty na to? — Dodała Agnieszka.
— Tyle, że ja w Nadleśnictwie już mało mogę jako emeryt a Markowi Borowiczowi takimi drobiazgami głowy nie będę zawracał.
— Karol, ty nie możesz, diabeł nie może, to babę poślijcie, ona załatwi.
W tym momencie Karol się zatrzymał, spojrzał na Agnieszkę i w jednej chwili oboje wybuchnęli gromkim śmiechem, że aż ptactwo zerwało się z drzew. Co tam ptactwo, sosny zaszumiały, zające wyskoczyły z ukrycia. Tak las się rozradował.
— Aga, a tam za biurowcem mają również stolarnię i to nieźle wyposażoną.
— Właśnie o tym również pomyślałam, po co angażować rodziców — no chyba że sami zechcą.
Po chwili Agnieszka zauważyła, że Karol gdzieś się zapodział, szedł daleko z tyłu z głową spuszczoną, jakby czegoś szukał w trawie.
— A cóż to Karol, grzybów szukasz? Dzisiaj nie czas na grzyby, nic nie znajdziesz.
— Nie grzybów moja droga, podejdź na chwilę i zobacz co ciekawego znalazłem, tu pod butem, popatrz uważnie.
Agnieszka zawróciła i spojrzała co to za skarb Karol znalazł, przecież przechodziła tędy przed chwilą i nic nie zauważyła. Tymczasem Karol stał na skraju przecinki a pod jego butem widniał kawałek druta.
— No kawałek druta, też go widziałam, cóż to może oznaczać?
— Sam drut moja droga może i nic nie oznacza ale rozejrzyj się. Popatrz na zdartą korę na pniu tego drzewka i połamane gałęzie dookoła. Piór nie widzę więc nie był to ptak. Trawa wokół tego drzewka już prawie się podniosła ale zdradza, że niedawno coś tu się działo. Co ty na to?
— Kłusownik! — Agnieszka wykrzyknęła na cały las. — Jak ja mogłam to przegapić, nawet ten drut, który nadepnęłam nie wzbudził moich podejrzeń. — Karol przepraszam.
— Nie masz co przepraszać, nawet się cieszę, że to się wydarzyło bo teraz już nigdy nic takiego nie przegapisz. Jak to powiadają „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”.
Dalszą drogę Agnieszka i Karol odbyli już w skupieniu. Co do odkrycia kłusownika nie było już najmniejszych wątpliwości. Można było podejrzewać, że wyczuł swobodę dla swojego procederu w związku z odejściem Leśniczego Karola Łozy na emeryturę. Zapewne pomyślał, że co tam kobieta, z nią sobie poradzi. Że się mylił i to bardzo czas na pewno pokaże.
W każdym bądź razie w Agnieszkę wstąpił duch walki, postanowiła, że nie odpuści. W pierwszej kolejności zameldowała o swoich podejrzeniach Nadleśniczemu. Ustaliła z nim, że na razie sama będzie prowadzić obserwacje, przyjdzie czas to zamelduje Straży Leśnej.
Karol też był zdania, że nie należy działać pochopnie bo można tylko spłoszyć kłusownika. Przede wszystkim nie wolno rozgłaszać, że służby leśne wykryły ślady. To bardzo ważne gdyby to był ktoś miejscowy.
Ruszyły poszukiwania odpowiednich urządzeń w internecie. Karol tego nigdy nie stosował licząc tylko na swoje narzędzia czyli wzrok, oko i słuch. Agnieszka wiedziała, że istnieją tak zwane fotopułapki leśne, które posiada Straż Leśna. Jeżeli zajdzie potrzeba na pewno te urządzenia zostaną wykorzystane.
Zaczęła częściej chodzić do lasu ale sama. Lepiej niech się nie rozniesie, że Karol dalej chodzi po lesie. Powiedziała o tym Karolowi. Przytaknął jej i nie wychodził poza obręb leśniczówki, zresztą nie było takiej potrzeby. Chyba że przychodziła wycieczka ze szkoły.
Rozdział 3
Propozycja na ganku
Był to jeden z tych ciepłych, powolnych dni, które w Porąbkach zdarzały się późnym latem — powietrze pachniało jeszcze resztkami skoszonej trawy, a cieniste zakątki pod lipami dawały ochłodę. Karol siedział na ganku w ulubionym fotelu, starym, choć wygodnym, który pamiętał wiele rozmów. Przed domem przechadzał się Kuba, otrzepał grzywę i od czasu do czasu zerkał na pana z łagodnym, umówionym spojrzeniem. Za parę chwil miało tu zajechać auto — przedstawiciele lokalnego ugrupowania „Nasza Gmina” umawiali się na rozmowę, o której słychać było we wsi już od paru dni.
Karol patrzył na kończące się niebo i myślał o tym, jak dziwnie potoczyły się losy. Jeszcze niedawno spędzał całe dnie wśród drzew, łatał płoty, naprawiał stojaki dla ptaków i organizował dzieciom wycieczki po lesie. Teraz miał czas na herbatę, na przepisywanie zapisków, na powolne stuknięcia w klawisze komputera, z którego powoli wyrastała pierwsza szkicowana książka. Nie potrzebował władzy ani urzędowych pieczątek. Kiedy zastał go dźwięk silnika, podniósł się, poprawił kapelusz i poszedł przywitać gości na ganek.
Auto zaparkowało niedaleko, a z niego wysiedli dwaj mężczyźni i dwie kobiety w wieku powyżej czterdziestki — twarze znajome z zebrań wiejskich i spotkań sołeckich. Na czele szła kobieta o zdecydowanym kroku, w eleganckim płaszczu letnim, która przedstawiła się jako przewodnicząca Komitetu Wyborczego „Nasza Gmina”. Towarzyszył jej młodszy mężczyzna — koordynator kampanii, grzeczny i rzeczowy, oraz jeden miejscowy działacz z Porąbki, wszyscy oni od lat angażowali się w inicjatywy społeczne. Nikt nie wyglądał na przeciwników; wręcz przeciwnie — przychodzili z uprzejmym uśmiechem i pewnym respektem w oczach.
— Panie Karolu — zaczęła przewodnicząca, wyciągając rękę — dziękujemy, że pan zechciał nas przyjąć. Chcemy porozmawiać o sprawach Gminy i — jeśli pan pozwoli — o pańskim udziale w naszych zamierzeniach.
Karol zaprosił ich, by usiedli, i podał herbatę w grubych, z grubszym uchem, kubkach, których zapach przypominał mu dawne spotkania przy kominku. Kubę prowizorycznie uwiązał niedaleko, tak by mógł spoglądać na zebranych, ale nie przeszkadzał. Dzieci z sąsiedztwa z ciekawością zajrzały zza furtki — widok znanego wierzchowca zawsze przyciągał młodszych.
— Oto z czym przyszliśmy — zaczął Stanisław, młodszy członek zespołu, siadając na niskim stopniu schodów. — Szanowny panie Karolu, chcemy panu powiedzieć, że ludzie w gminie bardzo cenią pana pracę. To, co pan robi dla lasu, dla dzieci, dla naszego otoczenia — to nie jest rzecz powszechna. Dlatego chcielibyśmy zaproponować panu pierwsze miejsce na naszej liście do Rady Gminy. Jest to lista Komitetu Wyborczego „Nasza Gmina”, który tu reprezentujemy. Chciałbym nadmienić, że nie jesteśmy żadną partią polityczną. Zawiązaliśmy się jedynie na okoliczność najbliższych wyborów.
Zapadła cisza. Herbatę uderzono o porcelanę, a potem znów rozmawiano spokojnym głosem. Przedstawiciele mówili o konkretach: o potrzebie opieki nad zielenią, o ścieżkach edukacyjnych, o programach dla młodzieży, o zrównoważonym gospodarowaniu terenami. Mówili elegancko i z nadzieją. Niejedno takie zaproszenie przychodziło przecież do ludzi powszechnie szanowanych — i wielu zgadzało się, postrzegając to jako wyróżnienie.
Karol słuchał. Jego dłonie oparły się o kubek, a w oczach pojawiał się ten łagodny błysk — blask człowieka, który kocha opowiadać i słuchać opowieści. Uśmiechał się, słuchając wyliczania zasług i planów, i nie przerywał. Mógłby powiedzieć jedno zdanie, a potem kolejne, na temat tego, jak widzi sprawy gminy, ale zamiast tego wybierał słuchanie: każdy mówca miał prawo dokończyć swoją myśl.
Kiedy skończyli, przyszedł moment, w którym Karol zabrał głos:
— Drodzy moi — zaczął powoli, tak jak zwykł opowiadał dzieciom o lesie — dziękuję za państwa zaufanie i za miłe słowa. To cieszy, że ktoś zauważa moją pracę. Las i dzieci to są rzeczy najważniejsze, one mnie trzymają przy życiu. Ale muszę z wami mówić szczerze: nie mogę przyjąć tej propozycji. To by było wbrew moim zasadom.
Wśród gości pojawiło się zaskoczenie; spojrzeli na siebie, niepewni, czy dobrze usłyszeli. Przewodnicząca pochyliła głowę, uśmiechając się z wyczekiwaniem.
— Panie Karolu — odezwała się łagodnie — proszę nam pozwolić zrozumieć. To wielka decyzja. Czy jest coś, co możemy zrobić? Czy jest warunek, o którym nie wiemy?
Karol odetchnął. Słońce i cień tańczyły na podłodze ganku, a z pobliskiego sadu dobiegał świst wróbli. On spojrzał na Kubę i przez chwilę przymknął oczy, jakby szukał słów.
— Jest coś, co nazywam zasadą — powiedział powoli. — Zasadą, która dla mnie ma wagę. Sam ją sobie ustaliłem. Zawsze powtarzałem, że po siedemdziesiątce życie powinno iść ku spokojowi. Człowiek, który przeszedł już tyle lat i tyle pracy z siebie dał, ma prawo odłożyć obowiązki władzy i to władzy wszelakiej. To nie jest kaprys. Uczciwość wobec samego siebie to też jakaś forma służby. Nie chcę zdradzić tej zasady. Jeśli ktoś po siedemdziesiątce zaczyna się ubiegać o władzę, trzeba to robić z wielką świadomością, a nie dlatego, że ktoś go poprosił. Ja tej świadomości w sobie nie mam — i dlatego mówię „nie”.
Przemilczał przez moment, jakby chciał podkreślić, że to decyzja przemyślana, a nie poczucie niechęci. Przedstawiciele „Naszej Gminy” spojrzeli z szacunkiem, ale i z pewną niedowierzającą ciekawością; po chwili jeden z nich zapytał, czy wiek jest jedynym powodem odmowy. Wszyscy dotąd którym składali takie propozycje przyjmowali je z radością i dumą.
Karol uśmiechnął się — tym swoim miękkim uśmiechem, który zawsze łagodził spory rozmów. Potem odrzekł:
— To nie tylko wiek. Chodzi też o to, jak rozmawia się dziś na tematy publiczne. Przebyłem długie lata. Pamiętam czasy, kiedy mówiono do nas innym językiem. Były zarzuty, że „jesteśmy wrogami socjalizmu” czy też tak zwanymi „wrogimi elementami”. Były to trudne słowa, które raniły i zmieniały życie. Powiem jednak szczerze, że ja się z nimi w części zgadzałem bo byłem wrogiem tego socjalizmu, tego dzisiaj zwanego komuną. Potem przyszedł czas zmiany, pokazały się nowe etykiety i nowe spory. Dziś słyszę inne rzeczy — słyszę o „obywatelach drugiej kategorii”, o oskarżeniach rzucanych z bezceremonialnością. Mówi się czasem do ludzi tak, jakby im się chciało odbierać godność: śmieci, stworzenia animalne. Słyszycie je na co dzień. Ja nie umiem pracować w takiej atmosferze. Nie chcę, by w mojej obecności ktoś po prostu godził się na tę jakość rozmowy, nie wyobrażam sobie tego.
Wypowiedź ta nie była atakiem — przeciwnie. Brzmiała jak opowieść człowieka, który nie chce, by kolejny raz poginęły szacunek i normalna rozmowa. Przedstawiciele schylili głowy, jakby słowa Karola były też przypomnieniem ich własnych doświadczeń.
— Panie Karolu — odparła przewodnicząca, ostrożnie — my nie chcemy ani obrażać, ani dzielić. Chcemy pracować dla wspólnego dobra. Jeśli jednak uważa pan, że klimat jest zbyt napięty, to rozumiem. Chcę wyjaśnić, że my, jako ugrupowanie, stawiamy na dialog i współpracę.
Karol pokiwał przecząco głową, nie żeby nie uwierzyć, lecz raczej dlatego, że wiedział: słowa „dialog” i „współpraca” brzmią pięknie, ale życie pisze swoje scenariusze.
— Wiem, że wielu z was myśli uczciwie — rzekł. — Wiem też, że polityka potrafi wciągnąć uczciwych ludzi w mechanizmy, których nie chcą. To jest niebezpieczne. Nie chodzi o personalne rozrachunki, ale o jakość języka, o sposób, w jaki się do siebie odnosimy. Kiedy ktoś mówi, że inny jest „gorszy” lub „nie na miejscu”, to rodzi to poczucie, że mamy prawo drugiego odrzucić. A to droga donikąd. Ja, po przeżyciach, jakie miałem — po latach, w czasie których byłem stawiany w szeregu różnych etykiet — nie chcę już być częścią tego. Może się mylę, ale moja intuicja mówi mi, że nie mogę.
W zebranych tliła się chęć pytań, chętni byli do dyskusji, ale Karol z uprzejmością uprzedził dalsze kwestie:
— Nie chcę także mówić, że młodzi nie powinni wchodzić w politykę. Wręcz przeciwnie — to wy, młodsze pokolenie, macie prawo i obowiązek urządzać swoje sprawy. My, starsi, powinniśmy służyć radą, a nie przejmować stery. Nie mam zamiaru brać na siebie odpowiedzialności, która powinna należeć do was. Jeżeli kiedykolwiek będziecie chcieli posłuchać, co mi się przez lata sprawdziło przy gospodarowaniu lasem czy przy organizowaniu zajęć dla dzieci — służę radą. Ale ja już nie idę na listy. To moja decyzja i proszę ją uszanować.
Głos mu miękł; wypowiedział to z taką prostotą, że nikt nie mógł poczuć się przez to dotknięty. Była w tym odrobina melancholii — nie żalu wściekłego, lecz żalu do pewnej utraconej prostoty. Przewodnicząca nachyliła się lekko i zapisała coś w notesie.
— Panie Karolu — powiedziała — szanujemy pańską decyzję i dziękujemy za otwartość. Czy byłaby jeszcze jedna możliwość? Czy zgodziłby się pan na to, byśmy czasem prosili pana o krótkie konsultacje? Nie jako radnego, ale jako człowieka, którego doświadczenie jest cenne.
Karol uśmiechnął się szerzej, a w oczach miał już spokój, który mieliśmy zwyczaj nazywać „mądrością wieku”.
— Oczywiście — odrzekł. — Jeżeli tylko będziecie chcieli wysłuchać, zawsze znajdę czas. Ale proszę pamiętać — moje rady będą proste i rzeczowe. Nie będę brał udziału w politycznych przepychankach. Mogę natomiast pokazać, jak organizować wycieczkę przyrodniczą, jak prowadzić drobne prace ochronne, jak rozmawiać z dziećmi. To mój wkład.
Najstarszy z gości, którego Karol znał z widzenia, dotąd nic nie mówił. Cały czas siedział ze spuszczoną głową i od czasu do czasu potakiwał — smutek malował się na jego twarzy. W końcu jednak podniósł głowę i zwracając się w stronę Karola powiedział:
— Panie Karolu, cokolwiek pan dotąd powiedział to tak, jakby pan siedział w moich myślach i wątpliwościach. Rodzina jednak mnie przekonała, że powinienem, stąd tu jestem. Zgodziłem się bardziej z ciekawości aniżeli z przekonań politycznych. Podobnie jak pana, przeraża mnie to co się dzieje między ludźmi, a szczególnie te tak zwane dialogi polityków — one stanowią już apogeum. Nie wiem czy ja to wytrzymam ale idę, nie mam jeszcze pięćdziesiątki. Pan mi pomógł w podjęciu tej decyzji. Wie pan? Ja myślałem, że tylko ja mam takie spostrzeżenia i myśli. Od dzisiaj wiem, że jest nas co najmniej dwóch.
Dyskurs przeskoczył wtedy na konkret: omawiali szczegóły, jakie konsultacje mogłyby być przydatne, jakie inicjatywy edukacyjne warto kontynuować i jak włączyć w nie młodzież. Planowano warsztaty, współpracę ze szkołą, projekt zielonej ścieżki edukacyjnej. Atmosfera stała się konstruktywna i praktyczna — taka, jaką Karol lubił najbardziej.
Gdy rozmowa zbliżała się ku końcowi, przewodnicząca podziękowała jeszcze raz i wręczyła Karolowi symboliczny upominek — prostą, ręcznie zdobioną księgę pamiątkową, w której podpisali się wszyscy obecni. Był to gest, który Karol przyjął z wzruszeniem, ale i zrozumieniem własnej roli: nie tej oficjalnej, lecz tej ludzkiej.
Kiedy goście odjechali, na ganku został tylko ślad ich rozmowy — kilka uporządkowanych karteczek z notatkami, kubki od herbaty i spokojne powietrze. Karol usiadł znowu w fotelu, wziął notes i pióro, i zaczął zapisywać: „Porady dla młodych: słuchaj, zanim doradzisz; miej szacunek dla przeciwnika; ucz dzieci, jak widzieć drobne istnienia lasu; nie podnoś głosu bez potrzeby.” Pisał powoli, a każde zdanie brzmiało jak skrystalizowana rada z całego życia. Nawet nie zauważył jak Agnieszka wymknęła się do samochodu i wyjechała do domu nie chcąc mu przeszkadzać.
Przez chwilę myślał też o książce. Już od jakiegoś czasu przelewał wspomnienia na ekran komputera, a teraz, po tym spotkaniu, wiedział na pewno: jego opowieści mają być świadectwem — nie manifestem, lecz zbiorem chwil, które uczą. Gdy popatrzył na Kubę, koń spojrzał na niego z tym intuicyjnym zrozumieniem, które zwierzęta mają wobec człowieka.
— Zatem — szepnął Karol do konia — napiszemy to spokojnie, bez pośpiechu. Niech zostanie to coś dla tych, co przyjdą po nas, jakiś ślad na tej Ziemi.
Gdy wieczór opadł głębiej nad Porąbkami, drzewa szumiały cicho, jakby potakiwały. W domach zapalono lampy, a na ganku pozostał jedynie cień i echo rozmowy. Karol wstał, zamknął notes, odłożył długopis i wszedł do środka. Wiedział, że zrobił dobrze: odmówił, ale nie odrzucił dialogu; dał przestrzeń młodym, ale nie zdradził własnych zasad. Tak właśnie — po swojemu — zakończył ten dzień. Był zadowolony z przebiegu rozmowy jak i jej efektów.
Ta rozmowa nie miała być apelem przeciwko polityce. Nie miała być ani moralizatorskim kazaniem, ani manifestem. Miała to być sytuacja, w której stary leśniczy pokazuje swoją drogę: drogę prostoty, milczącego szacunku i troski o przyszłość. Mężczyzna, który przeżył różne czasy, nie szuka już urzędowych tytułów; szuka spokoju, sensu i sposobu, by przekazać to, co ma najlepszego: swoje doświadczenie. Nie wychodzić naprzeciw głupocie, nie wchodzić z nią w dialog, a jedynie omijać ją szerokim łukiem. To pierwsza rada na dzień dzisiejszy.
W porannej rosie następnego dnia dzieci znalazły obok ganku pozostawiony notes z zapisem. Ktoś go podniósł, ktoś inny przeczytał, a potem rozmowa przy studni zaczęła toczyć się w nieco innym tonie — bardziej uważnie, z większą chęcią zrozumienia. I o to właśnie chodziło Karolowi. Nie chodziło o to, kto zasiada w radzie, lecz o to, byśmy potrafili rozmawiać jak ludzie.
Grupa dzieci oczekiwała przed leśniczówką koło studni na pana Karola, który miał ich poprowadzić na wycieczkę do lasu wzdłuż ścieżki edukacyjnej. Nawet nie zauważyły kiedy pojawił się Karol za ich plecami i zauważył swój notes.
— A skąd macie ten notes? Cały wieczór go szukałem, chyba wczoraj mi wypadł.
— Leżał koło studni panie Karolu — odpowiedziała jedna z dziewczynek.
Kiedy wycieczka wróciła z lasu Agnieszka już była w swoim biurze, w leśniczówce. Karol natychmiast to zauważył a raczej usłyszał:
— Witaj Karolu, jak się spało po tej wczorajszej konferencji? Zapraszam do mnie na kawę, porozmawiamy.
— Moja droga, spało mi się bardzo dobrze. Przyznam, że wiele zastanawiałem przed tym spotkaniem — jak im odpowiedzieć. Może odwlec, poprosić o namysł. Dzisiaj jednak jestem zadowolony, udało mi się wyartykułować wszystko co planowałem a przy tym wszystkim towarzystwo ani trochę się nie obraziło. Pewnie dzisiaj, po dalszych przemyśleniach, powiedziałbym im wiele więcej ale to już nie ważne. Ważne to co już było i minęło. Nie było najmniejszej zadry ani obrazy. Większość z nich znałem i to też pomogło.
— A ja mój drogi nauczycielu miałam wspaniały wykład — przez uchylone okno. Nie wiem czy z socjologii czy politologii a może z filozofii?
— Jeżeli już to z życia. Podobało ci się?
— Powiem ci, że po tym pierwszym „nie” wystraszyłam się i bałam się, że wstaną i pójdą sobie — powiedziała Aga — ale to ich wręcz zmusiło do zainteresowania, słuchali potulnie. — A mieli czego.
— No bo widzisz, to jest taka mentalność. Jak powiesz coś mądrego to ludzie zaraz cię na tron wyniosą, pochylą głowy i każą sobą rządzić. Kiedy jednak któregoś dnia nie spodoba im się kolor twojego krawata, to zaraz cię skrytykują zapominając o wszystkim co pozytywne a szczególnie co było wartościowe. Przyjdzie czas to i ty to odczujesz bo należysz do kręgów władzy. Pamiętaj, że nie tylko dla zwierząt jesteś władzą. Ich opinia zawsze jest po twojej stronie, ale nie ludzi.
— Las mnie nie skrytykuje bo ja go kocham! — wtrąciła Agnieszka — A ludzi mam gdzieś.
— No, no… Uważaj, nie rzucaj słów na wiatr. To bywa bolesne, dla duszy, szczególnie gdy pada z niespodziewanego kierunku a ludzie dotąd przyjaźni rozchodzą się wtedy na boki. Tego jeszcze nie poznałaś i ja ci tego nie życzę. To ostatnie bywa szczególnie bolesne.
— Tak Karolu, masz rację, mój hurra optymizm jest nieco przesadzony. Ale wracając do wczorajszego spotkania wydaje mi się, że wczorajsi goście wyjechali przekonani. Twoje racje przyjęli ze zrozumieniem. Mam nadzieję, że to co usłyszeli zastosują kiedyś jako radni.
— I ja tak myślę, dlatego zaoszczędziłem im jeszcze jednego argumentu. Na poparcie swojego twierdzenia o tym, że ludzi wiekowych, po 70, powinno już nie dopuszczać się do władzy jest przykład Polski. Na końcu języka miałem zdanie, które gdzieś wyczytałem, że Indianie dlatego wyginęli bo słuchali Rady Starszych. Chyba w porę ugryzłem się w język.
Agnieszka roześmiała się tak piskliwie, że aż Kusy się pojawił gotowy do obrony. Ostatnimi czasy bardziej kręcił się koło pani aniżeli koło starszego pana — pewnie wiedział gdzie teraz jest władza.
— Ależ Karolu, ty nie jesteś jeszcze taki stary. Szczupły o wyprostowanej postawie, z głowa zadartą do góry.
— A widziałaś kiedyś otyłe zwierzę leśne? A ta głowa zadarta to przez sroki — kiedy tylko wchodzę w ich rewir one zaraz podnoszą krzyk. Przecież doskonale wiesz jak one potrafią się przeraźliwie drzeć.
— W tę sobotę mam zajęcia na uczelni. Będziesz się nudził więc przemyśl sobie te problemy związane ze starością — dodała na odchodnym Agnieszka.
— Nie będę się nudził bo przyjeżdżają Łozy z miasta. Wojtek chce się naradzić z dziadkiem gdzie ma iść po maturze na studia.
— Tylko Leśnictwo na Akademii Rolniczej — przekaż mu to ode mnie. Przecież on jest z naszego lasu!
Rozdział 4
Odwiedziny wnuczka Wojtka
Wieczór był chłodny, choć do zimy było jeszcze daleko — połowa października była. Karol siedział przy piecu i wsłuchiwał się w spokojne trzaski drewna. Nagle usłyszał znajome odgłosy samochodu podjeżdżającego pod dom. Pomyślał od razu: „To pewnie Marek… ale kto jeszcze?” I nie pomylił się, bo zaraz w drzwiach stanął syn z Wojtkiem — wnuczkiem, który już nie był dzieckiem, ale rosłym, młodym chłopakiem, prawie mężczyzną. Po chwili weszła jeszcze Justyna — synowa. Karol wstał, podszedł i uściskał wszystkich serdecznie. W sposób szczególny przywitał synową, której już dawno nie widział bo coś ją zawsze zatrzymywało. Ona bardzo pragnęła zobaczyć się z teściem, z którym bardzo się lubili. Wreszcie się udało.
— Dziadku, przyjechałem na poważną rozmowę — odezwał się Wojtek, trochę nieśmiało, ale i stanowczo. — Jestem w klasie maturalnej i muszę podjąć decyzję…
Karol spojrzał mu w oczy, tak jak dawniej patrzył, kiedy wnuczek przyjeżdżał na wakacje, ciekawy wszystkiego, co dziadek miał mu do pokazania. Teraz jednak w tych oczach była inna powaga — to już nie zabawa, a wybór drogi życia. Przypomniał sobie dawne spacery z wnuczkiem po lesie i jego zainteresowanie. — Chyba nie będzie kłopotu z tym wyborem, jest on oczywisty — pomyślał Karol.
— No, siadajcie wszyscy — powiedział Karol. — Marek, rozpal jeszcze trochę, żeby było przytulniej. A ty, Wojtku, powiedz, co cię tak dręczy.
Rozmowa zaczęła się niespiesznie. Wojtek wyznał, że waha się między Akademią Rolniczą i Leśnictwa a kierunkiem informatycznym. Z jednej strony — las, zwierzęta, przyroda, coś, co znał z dzieciństwa, kiedy całymi dniami biegał z dziadkiem po leśnych ścieżkach. Z drugiej — komputery, które fascynowały go od lat, świat cyfrowy, nowoczesny, pełen możliwości.
Karol westchnął i odchylił się w fotelu. — Synku, powiem ci tak: w każdej dziedzinie można dojść daleko. Las to nie tylko drzewa i grzyby. To także nauka, badania, pasja, która może cię zaprowadzić nawet na uniwersytet, do profesury. Weź na przykład Simonę Kossak. Znasz to nazwisko?
— Oczywiście, dziadku. To ta z Puszczy Białowieskiej.
— Właśnie. Ona była z rodu Kossaków — malarzy i artystów. Mogła malować konie jak jej ojciec, dziad czy wujowie, ale wybrała las. Zamiast farb — zwierzęta, zamiast płócien — knieja. I co? Została profesorem, wielkim autorytetem. Tak że i w lesie można dojść wysoko, byle serce było przy tym. Przy okazji polecam ci jej książki. Tam na górnej półce leżą trzy z nich. Zdziwiony Wojtek podszedł bliżej, pod sam regał i zobaczył książki, których dotąd nie dostrzegał: „Opowieści”, „Saga Puszczy Białowieskiej” i „O ziłach i zwierzętach”.
Wojtek kiwał głową, a Marek, siedzący obok, dorzucił: — Tato, dobrze mówisz. Ale nie zapominaj, że świat idzie naprzód i informatyka jest dziś jak chleb powszedni.
Mimo zniechęcającej wypowiedzi ojca, Wojtek wyjął wskazane książki z regału, odłożył na stół i powiedział: Dziadku pożyczam.
Karol roześmiał się. — Oj, wiem ja to, wiem! Sam sobie popatrz. — Wskazał na biurko, na którym stał stary, lecz wciąż sprawny komputer. — To na nim piszę swoje wspomnienia, listy, a czasem nawet artykuły. Dzięki niemu mogę się dzielić swoimi myślami. I wiesz co, Wojtku? Tak jak ty uczysz się programowania, tak ja uczę się liter. Każdy z nas w swoim świecie. A te książki Simony Kossak to ja ci daruję, niech ci służą. One odpowiedzą na twoje wątpliwości lepiej aniżeli ja. Simona miała większy dylemat niż ty. Ona całą rodzinę miała przeciwko sobie a ty przynajmniej dziadka masz po swojej stronie.
— Pięknie dziękuję, dziadku…
Rozmowa przeciągnęła się do późnej nocy. W końcu Karol podsumował: — Pamiętaj, że nie musisz rezygnować z jednego dla drugiego. Czasem ścieżki się przecinają. Informatyk może badać las, leśnik może korzystać z komputerów. Ważne, żebyś wybrał to, co ci w duszy gra.
Następnego dnia Wojtek zabrał się do pokazania dziadkowi paru nowości. Usiadł przy komputerze i zaczął uczyć Karola, jak wstawiać zdjęcia do tekstu, numerować strony, robić wcięcia. Karol patrzył uważnie, kiwał głową i próbował naśladować ruchy wnuka.
— O, patrz dziadku — tu masz opcję wstawiania obrazka. — Kliknął. — Możesz wkleić zdjęcie lasu albo Kubusia czy Kusego, żeby tekst nabrał życia.
— Aha… — mruczał Karol. — No, no… to dopiero cuda. Za moich czasów pisało się piórem, a tu proszę, jednym kliknięciem można cały świat w tekście zmieścić.
Wojtek śmiał się, ale widział, że dziadek naprawdę chłonie wiedzę i tylko udaje tę swoją pozorowaną nieporadność. Cieszył się, że może mu coś dać, tak jak kiedyś dziadek dawał jemu — opowieści, przygody i mądrość. Przede wszystkim uczył go lasu
Największą nowością jednak było coś innego. — Dziadku — powiedział Wojtek po chwili — pokażę ci coś, co może ci bardzo pomóc w pisaniu. To taki program, a właściwie rozmówca. Nazywa się ChatGPT.
Karol uniósł brwi. — A cóż to za imię?
— To taki pomocnik, sztuczna inteligencja, która potrafi odpowiadać na pytania, pisać teksty, opowiadać historie. Możesz mu nawet nadać imię.
Karol zastanowił się chwilę. — Hm… to niech będzie Sokrates. Lubię starożytnych filozofów, a ten ponoć najwięcej pytał.
— Dobrze, niech będzie Sokrates — roześmiał się Wojtek. — Zarejestrujemy ci konto i zobaczysz, jak to działa.
Zaczęło się krótkie szkolenie. Wojtek pokazał, jak się logować, jak zadawać pytania, jak poprawiać teksty. Karol słuchał z otwartymi ustami, a potem próbował sam: — No to witaj, Sokratesie! — napisał niepewnie w okienku.
Na ekranie pojawiła się odpowiedź: „Witaj, Karolu. Cieszę się, że mogę z tobą rozmawiać. O co chciałbyś mnie zapytać?”
Karol oniemiał — ta maszyna mnie zna, coś takiego!
— A widzisz, dziadku? — mówił Wojtek. — Teraz masz nowego towarzysza. Możesz pytać o las, o historię, o literaturę, a nawet o to, jak napisać rozdział książki. Nie ma pytania na które by ci twój nowy przyjaciel Sokrates nie odpowiedział. Muszę ci jednak dodać, że kto kolwiek by nie zadał pytania temu Sokratesowi z tego komputera, ten pytający będzie dla niego zawsze Karolem. To jest zawsze tylko maszyna i rozpoznaje jak maszyna, chociaż myśli jak człowiek.
Karol uśmiechnął się. Jego tajemniczy uśmiech mówił wiele. Mimo wszystko miał duże trudności ze zrozumieniem tego, że jest to zwykła maszyna ale rozumuje jak człowiek. Z wyjaśnianiem zasad działania tej maszyny opartej na algorytmach Wojtek dał sobie spokój, zresztą sam nie wszystko jeszcze rozumiał.
— No proszę, jakie czasy nastały! Kiedyś człowiek musiał iść do biblioteki, a teraz filozof siedzi w komputerze i gada ze mną. Widzisz Wojtku, zaczynałem od elementarza i pióra na drewnianej obsadce z kałamarzem a kończę z komputerem, w którym mieści się cała wiedza świata. To niepojęte. Ty mnie dzisiaj pytasz co studiować: leśnictwo, informatykę, filozofię, elektrotechnikę, mechanikę, socjologię… Wystarczy? Bo ja ci mówię, że za niedługo zanikną te podziały, wróci znowu jeden przedmiot, który zwał się będzie wiedza. Czytałem już na tym komputerze, że już dzisiaj w sposób nierozłączny splotła się mechanika kwantowa z chemią, biologią i filozofią dając tę sztuczną inteligencję, czy ja dobrze mówię?
— Tak dziadku, właśnie tak się dzieje. Nauka dzisiaj rozwija się w niesamowitym tempie. Kto wie, czego ludzie jeszcze nie wymyślą. Mechanika kwantowa odpowiedzialna za te wynalazki jeszcze nadal jest w powijakach, chociaż ma już ponad 100 lat. Potrafi zaskoczyć jeszcze tak wiekowych ludzi jak ty. Pewnie ci się wydawało, że już więcej się nie nauczysz a tak nie jest.
Wieczorem, przy herbacie, odbyła się jeszcze jedna rozmowa — tym razem poważniejsza. Marek powiedział: — Tato, muszę ci coś zaproponować. Chcemy, żebyś zamieszkał z nami w mieście. Mamy duży dom, miejsca wystarczy. Byłoby ci wygodniej, bliżej lekarze, sklepy, biblioteka. No i bylibyśmy razem.
Karol spojrzał na syna spokojnie. — Mareczku, ja wiem, że wy dobrze chcecie. Ale dopóki mogę chodzić o własnych siłach i rozum mi dopisuje, nigdzie się stąd nie ruszę. Ja bez lasu nie potrafię żyć a tam wokół twojego domu tylko pięknie przycięta trawka i dwa drzewka, w tym magnolia. Widziałeś w lesie magnolię?
— Ale tato… — zaczął Marek.
— Posłuchaj. Piękny dom macie, samochód pod ręką, wszystko blisko — zgoda. Ale las daleko. Kubusia i Kusego nie będzie. A za oknem co? Metalowy płot, gładki trawnik, a gdzie jelenie, gdzie sójki, gdzie dzięcioły stukające w sosnę? Ja tu oddycham. Tu każdy dzień zaczynam od spojrzenia na drzewa. To jest moje miejsce.
Zapadła cisza. Wojtek spuścił głowę, jakby rozumiał dziadka lepiej niż ojciec. Marek westchnął, ale nic już nie powiedział.
Karol dodał po chwili: — Kiedyś może będzie inaczej, ale póki co… las to mój dom. I tyle.
Następnego dnia, gdy słońce prześwitywało między sosnami, Karol zaproponował: — Chodźmy na krótki spacer. Las czeka.
Justyna, która dawno tu nie była bo ciągle coś przeszkadzało, teraz właśnie przyjechała, by odwiedzić teścia, ucieszyła się na ten pomysł. — Dawno nie byłam na twoich ścieżkach, tato.
Ruszyli we trójkę: Karol, Wojtek i mama Justyna, Markowi się nie chciało. Ścieżka, którą znali wszyscy od lat, wydawała się jakby inna. Drzewa te same, a jednak bardziej smukłe, starsze.
— Tu, gdzie rosną te brzozy — wskazał Karol — kiedyś była polana, na której razem zbieraliśmy jagody. Pamiętasz, Justynko?
— Pamiętam, tato. Ale teraz polanę zarosły młode sosny. Ciekawe, że wciąż myślę, jakby tamte czasy były na wyciągnięcie ręki.
Wojtek przystanął i dotknął pnia brzozy. — A ja pamiętam tylko tyle, że tu zawsze pachniało latem i żywicą. Teraz pachnie inaczej, bardziej wilgocią.
— Bo i czasy się zmieniają i inną porę roku dzisiaj mamy — rzekł Karol. — Las rośnie jak człowiek, ciągle się odnawia, ale też niesie w sobie pamięć dawnych chwil.