E-book
7.35
drukowana A5
18.62
Kamień i płótna. Rzecz o zmartwychwstaniu

Bezpłatny fragment - Kamień i płótna. Rzecz o zmartwychwstaniu

Esej historyczno-religijny


Objętość:
45 str.
ISBN:
978-83-8104-540-7
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 18.62

Od Autora

Odczytanie ewangelii może być prowadzone bez odniesienia do tak zwanego „stanu badań”, choć kilka słów o pracach pisarskich o Jezusie, prowadzonych zarówno z perspektywy wewnątrz wiary chrześcijańskiej, szczególnie — katolicyzmu, jak i niezależnie od Kościoła jako instytucji, powiemy. Póki co trzeba przyjąć postawę znaną z filozoficznego nurtu nazywanego „fenomenologią”, którego twórcą był w I poł. XX wieku niejaki E.Husserl, a wybitnymi przedstawicielami w Polsce Roman Ingarden, a także święta Edyta Stein, nawrócona z judaizmu (wbrew woli rodziny), poprzez agnostycyzm i ateizm i zamordowana przez nazistów w Auschwitz, filozofka. Na czym polega fenomenologia?

W skrócie, i to olbrzymim, na zawieszeniu wszelkiej uprzedniej wiedzy, przedwiedzy, a także przesądów, uprzedzeń i nawet wiary, a także sztywnych wzorców i schematów poznawczych, żeby wrócić „ad rem” — z powrotem do rzeczy, co trochę przypomina renesansowy zwrot „ad fontes” (dosł. — do źródeł), zarówno do starożytności pogańskiej, antycznej, jak i pierwotnego, niemal dziewiczego chrześcijaństwa. Nie chodzi o to, żeby unieważniać całe dwadzieścia wieków narosłej nad fundamentami wiary Tradycji, bo jest ona uszczegóławiającą i uzupełniającą o nowe konteksty konkretyzacją Ewangelii, i wraz z Magisterium Kościoła, pomaga przełożyć dawne pisma na nasze życie dzisiejsze. Autorowi nie chodzi o nic więcej, jak udowodnić, że Jezus rzeczywiście powrócił do życia („zmartwychwstał”, „został wzbudzony”) i to metodami historycznymi i filozoficzno-spekulacyjnym rozumowaniem, ponieważ ponowoczesna filozofia uznaje spekulację logiczną, opartą na dowodach racjonalnych i logice klasycznej, za pełnoprawne źródła ludzkiego poznania, w każdej sprawie, więc w tej też.

Najpierw krótka historia powstawania autorskiej całkowicie koncepcji, dlaczego da się w ogóle udowodnić, że zmartwychwstanie nie jest symbolem, faktem z psychologii głębi, archetypem jungowskim lub czymś jeszcze; dlaczego jest to fakt historyczny, a więc wymierny, dotykalny, namacalny, choć z powodu upływu czasu, nie „gołym okiem” „ani tym bardziej rękami” (jak u świętego Tomasza, który potrzebował dowodu — całkiem jak my dzisiaj, a zwłaszcza wątpiący i w ogóle pozbawieni jakiejkowiek transcendentnej nadziei)? Dlaczego o fakcie wskrzeszenia Jezusa cicho w oficjalnej historiografii powszechnej? Dlaczego słynne milczenie historyków, nie tylko żydowskich, ale i Tacyta czy Pliniusza? Pomińmy to, choć rysują się dość oczywiste, proste odpowiedzi — historycy selekcjonują fakty i piszą historię w dużym stopniu wybiórczo, zwłaszcza dawniejsi, nadworni kronikarze, będący jakby na usługach kogoś, kto mógł sobie nie życzyć zakłócania spokojnego żywota dworskiego jakąś „bujdą na resorach”, co więcej — wymagającą od człowieka całkowitego nieraz przewartościowania życia, co nie jest łatwe i nie wszystkich na to stać. Poza tym do historii przechodzą zwycięzcy, a Jezus po ludzku przegrał wszystko — nie zrobił żadnej kariery ani nawet nie założył rodziny i nie zostawił potomstwa. Wszelkie teorie o małżeństwie Jezusa, rzekomych potomkach, wyprawach do Indii i obudzeniu się z letargu uznajemy za ciekawą fikcję religijną, czy parareligijną, nic nie wyjaśniającą. Natomiast udowodnienie faktu zmartwychwstania jest pilne i konieczne — wielu ludzi, ja sam byłem wśród takich, żyje jakby bez cienia nadziei, że Jezus ożył i więcej nie umarł, więc żyje, choć namacalnego kontaktu z Nim nie ma nikt; jeśli jednak udałoby się przedstawić niezbity, albo prawie nie do obalenia nie tyle argument czy poszlakę (takich było sporo) w sporze, w którym stawką jest „va banque” i to całej ludzkości, myślę, że zadanie moje na tej Ziemi byłoby w tej kwestii, zaprzątającej mnie odkąd dowiedziałem się po raz pierwszy o Jezusie, odkąd po raz pierwszy usłyszałem imię „Jezus Chrystus”, zakończone. Pozostawałoby żyć dalej tak, jak wymaga ewangelii. Nie tyle więc przedstawiony dowód, choć mocny, ile późniejsze wybory życiowe autora tej publikacji, dadzą pełny obraz, czy to przemyślał „ma w ogóle jakiś sens”?

Aby nie przedłużać wstępu i lansować swoją osobę, choć nie powinno się tego robić, choćby autor odkrył dwie Ameryki i na dokładkę Atlantydę, przejdziemy, tak jak uczyli fenomenolodzy, „ad rem”: do rzeczy samej w sobie. Odkładamy tedy wszelkie książki, księgi czy artykuły (także własne), przechodząc nad nimi do porządku dziennego, i udajemy się na bezludną wyspę, z której nie ma ucieczki; można zabrać tam tylko jedną książkę — zabieramy Biblię, ale nie całą: wystarczy Nowy Testament, a ściślej — cztery kanoniczne Ewangelie. Inaczej: bierzemy urlop, choćby bezpłatny, na miesiąc, przyjmuje nas jakiś położony na odludziu klasztor, wszystko koło nas robią, a my rozmyślamy nad czterema kanonicznymi opisami kontrowersyjnego nadal po XX wiekach faktu historycznego; modląc się o światło, i będąc już pewnym, zamykamy się w swojej celi, i nie wychodzimy, aż prawda nie zostanie udowodniona; że może być teoretycznie udowodniona, to wynika z teorii poznania historycznego — wszystko, co działo się na ziemi od początku pisanych dziejów człowieka (co najmniej), można teoretycznie dobrze, choć nie we wszystkich detalach, poznać. Jeśli Jezus był również człowiekiem, co przyznają dziś nawet ateiści, to żył w konkretnym czasie (6/7? r.p.n.e. — 7/30? kwietnia 30/33 r.n.e.) i jako człowiek z krwi i kości, w konkretnej przestrzeni fizycznej, geograficznej i kulturowej; do dziś jest miejsce, gdzie zmarł; istnieje miejsce, gdzie Go złożono późnym wieczorem w piątek ze względu na szabat; świadkowie już zmarli, ale przekazywali przez 80 pokoleń następujących po sobie, że „Jezus żyje”; „ukrzyżowan, umarł i pogrzebion; wstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał; wstąpił na niebiosa; siedzi po prawicy Ojca” — powtarzamy to (piszę o sobie jako praktykującym chrześcijaninie-katoliku, ale zawieszam swoją wiarę czy wahania na czas tych badań), każdej niedzieli od dwu tysiącleci, a kapłani codziennie; powtarzanie powoduje, że znamy coś na pamięć, ale niekoniecznie zdajemy sobie z tego do końca sprawę; siedząc w izdebce, mamy małą lampkę, i stolik i Ewangelię — dobrą nowinę, że życie się zmienia, ale nie kończy się ciemnością pustki, nicości ani nieistnienia, lecz nadejściem królestwa niebieskiego.


Najpierw przedstawię dwa własne stare, i — co trzeba koniecznie podkreślić — będące brulionowymi szkicami niż gotowymi czystopisami — teksty — opublikowane na blogu prywatnym, ale zarazem dostępnym dla wszystkich czytających w języku polskim: w pierwszym z nich byłem przekonany, że ostatecznie obaliłem wszystkie cztery kanoniczne przekazy ewageliczne i „odkryłem”, co się „naprawdę” stało z ciałem Jezusa z Nazaretu między pogrzebem 7 kwietnia w piątek, a odkryciem „pustego grobu” przez licznych świadków, wczesnym rankiem 9 kwietnia 30/36 r.n.e. Tekst cytuję tu bez edycji i żadnych poprawek tak, jak został pierwotnie opublikowany. Jestem pewien, że się całkowicie pomyliłem w ostatecznym wniosku, który sprowadzał się do tego, że ktoś zmusił Józefa z Arymatei do oddania ciała, albo zrobił on to sam, co sugerował już w I poł. XX w. zresztą w „Mistrzu i Małgorzacie” sam Bułhakow, który zarazem przywracając historyczność Jezusa, zanegowaną niemal doszczętnie przez pozytywistów w XIX wieku (Renan w „Żywocie Jezusa” i inn.), to sam nadal negował zmartwychwstanie jako „niemożliwe do przyjęcia dla krytycznego i sceptycznego umysłu w XX wieku”. I ja tak sądziłem — na szczęście po długich wewnętrznych cierpieniach intelektualnych, sądzę, że odkryłem kilka istotnych szczegółów, które nie tylko potwierdzają historyczność Chrystusa, jego męczeńską śmierć i pogrzeb, ale rzucają światło na centralną dla sprawy całego chrześcijaństwa i jego przyszłości w III tysiącleciu kwestię owego „pustego grobu”.

Przypominać teorii „naturalnych” pustego grobu nie będziemy; można je wszystkie znaleźć w Internecie; przedstawimy własne odczytanie historii od momentu śmierci na krzyżu do odkrycia przez nieżyjących, więc niemych, ale wymownych, świadków, że „Pana zabrano”. Pierwsza myśl Marii Magdaleny była logiczna — próbowała wyjaśnić rzecz naturalnie; pokazuje to, że postać ta nie była podatna na sugestię, ani nie przejawiała najmniejszych oznak utraty kontaktu z rzeczywistością materialną; jednak uczniowie patrzą wyżej i dalej, wspominają i nagle staje się dla nich oczywiste, że choć nie widzą „już” Jezusa, to zarazem nie widzą Go „jeszcze”; nie mogli wiedzieć, że im się choćby raz ukaże, a objawił się kilkanaście razy; nie byli to ludzie podatni na legendy, zdrowi i wysoko moralni, a poza tym praktyczni; nie zawsze więc rozumieli głębię Ewangelii, a nawet jej mistykę; zwykli rybacy — czemu? Bo tacy ludzie nie tylko nie kłamią; ale i nie mylą się — muszą mieć dość dobry wzrok, aby łowić. Przeczytajmy, zresztą we dwoje, pierwszy tekst, który z pewnych powodów chcę nazywać: „tezą”. Oto on we własnej postaci.

I. Historia jednej, ale znaczącej pomyłki

Pośmiertne losy Jezusa z Nazaretu. Co się

naprawdę zdarzyło w Jerozolimie?

22.06.2015 „Wolne Media” (blog)

Pośmiertny los Jezusa z Nazaretu. Co naprawdę

wydarzyło się w wielkanocny poranek 30 r.n.e.w Jerozolimie?


Postać Jezusa z Nazaretu, opisana skrótowo głównie w czterech Ewangeliach, wspominana szczątkowo w dziełach starożytnych historyków (Tacyt, Pliniusz), a także w apokryfach jest jedyną postacią ze starożytności powszechnie znaną już na całym świecie, ale i jedyną, o której przynajmniej wszyscy wyznawcy trzech głównych nurtów chrześcijaństwa twierdzą, że po swej męczeńskiej śmierci (kara śmierci za zakłócenie porządku publicznego podczas najważniejszego corocznego święta paschy w głównej świątyni, znane jako „wyrzucenie kupców ze świątyni”) ponownie ożył, czyli de facto — żyje po dziś dzień. Przez niemal dwa tysiące lat zastanawiano się kim naprawdę był? Niezwykłym, ale jednak tylko człowiekiem? Czy miał cechy boskie, z innego wymiaru istnienia?

W XIX wieku historycy, przynajmniej najwybitniejsi (Renan) twierdzili, że nie tylko Jezus nie zmartwychwstał, ale że w ogóle nie istniał. Nie ma więc sensu twierdzenie, że powróci, jak zapowiadał chwilę przed śmiercią, aby osądzić cały świat i rozpocząć tysiącletnie królestwo miłości i pokoju, „królestwo niebieskie”. Ówcześnie historycy podobnie twierdzili o autorstwie Iliady — „Homer” to nie jakiś konkretny autor, ale po prostu „człowiek”, czy nawet „ludzie”. Tzw. kwestia homerycka polegała na odejściu (podobnie było z ustalaniem autorstwa np. psalmów czy w Polsce „Trenów” Kochanowskiego) od sądu, że oba poematy epickie napisał jeden wybitny autor, lecz że jest to dzieło zbiorowe, a więc anonimowe, bo starożytni nie znali czegoś takiego, jak pojęcie „autorstwa” (grec. auto — swój, swoisty, własny, samodzielny), a w średniowieczu powstające komentarze i kompilacje miały celowo anonimowy charakter, ponieważ tak nakazywała skromność i pokora, zresztą większość dzieł to były kopie, przepisywane przez pracowitych mnichów w klasztorze.

Jednak w XX wieku dzięki badaniom stylistycznym uznaje się, że poematy homeryckie napisał, a raczej zredagował jeden autor, nazywany umownie „Homerem”. Przywrócono też historyczność Jezusa z Nazaretu, przynajmniej w sensie świeckim — Jezus na pewno (wedle historyków I połowie XX wieku) żył, choć raczej tylko nauczał, ale nie czynił żadnych cudów, bo temu przeczy zdrowy rozsądek, są one jakby ubarwieniem rzeczywiście przełomowego charakteru moralnej nauki proroka z Betlejem. Poza tym, że żył i nauczał, oraz zmarł przedwcześnie skazany na karę śmierci, nic pewnego nie wiemy, szczególnie o dzieciństwie, ojcostwie, wykształceniu, najbliższej rodzinie, ba, nie jest nawet (na skutek słynnego błędu w kalendarzu w IV w. n.e.) pewne, że obecnie mamy rok 2014, bo mnich pomylił daty o jakieś 6/7 lat naprzód — wedle prawdziwego kalendarza mielibyśmy tedy rok 2008/2007, a narodzenie Jezusa za czasów Heroda miało miejsce w tym przypadku kilka lat przed naszą erą. Natomiast jako datę śmierci większość (ale nie wszyscy) badaczy uznaje piątek 7 kwietnia 30 r. Jezus został pospiesznie zasądzony, torturowany i zgładzony, czego świadkami było wbrew pozorom niewiele najbliższych osób w wigilię szabatu, pogrzebany, a po dwu dniach rankiem 9 kwietnia wiele osób twierdziło, że widzieli Go znowu żywego. Co więcej, miał ukazywać się potem jeszcze przez 40 dni wielu osobom (nawet 500 braciom naraz, jak pisze ewangelista), by następnie na oczach znowu kilku świadków (uczniów) wstąpić do nieba, nakazując głoszenie ewangelii (dobrej nowiny o zbawieniu) wszystkim narodom, dopóki nie nastąpi koniec świata i Jego drugie przyjście w chwale. Tyle mówi wiara ponad dwu miliardów chrześcijan, tak uczono przez wieki, nie zawsze w dobrej wierze.

Jedynym twardym dowodem zmartwychwstania ma być znaleziony rano w niedzielę (czyli pierwszy dzień tygodnia w judaizmie, a więc normalnym dniu pracy) otwarty i pusty grób oraz kilka prześcieradeł i chusta na głowie. Istnieje wiele legend (chusta Weroniki, chusta z Manopello oraz oczywiście całun turyński z całym wizerunkiem jakoby Jezusa), ale je tu pominiemy, choć być może wizerunki te nie są namalowane farbą.

Czy istniały alternatywne wyjaśnienia pustego grobu? Tak, a jedno z nich podaje nawet ewangelia — kiedy rzymscy strażnicy grobu (co na prośbę Żydów zlecił sam Piłat, chcąc zapobiec kradzieży ciała przez uczniów) uciekli z nieznanego powodu, opuszczając miejsce pracy, Żydzi powiedzieli, aby zaczęli rozpowiadać, że wykradli Go uczniowie, a oni sami wzięli na siebie odpowiedzialność przed namiestnikiem. Już to wskazuje, że żołnierze nie twierdzili, że ciało wykradli uczniowie, stąd wniosek, że zmartwychwstał, bo gdyby tak powiedzieli, to Żydzi nie instruowaliby ich, co mają mówić opinii publicznej. Ani więc Żydzi ani straż nie byli wcale pewni, że uczniowie w tym mieli udział. Czy były jeszcze inne wersje?

Tak, ale tylko w skrócie: Jezus miał nie umrzeć, lecz przeżyć letarg, potem opuścić Jerozolimę i wyjechać do Indii bądź Europy, mieć żonę i dać początek jakimś znanym rodom królewskim. Ten trop, w istocie interesujący, do przesady rozwinęli autorzy książek fikcyjnych (np. słynny Kod da Vinci), tym samym go kompromitując. Film „Body” z Antonio Banderasem opowiadał o znalezieniu „prawdziwego” grobu Jezusa, a w nim szczątków ludzkich, na których miały być ślady ukrzyżowania, a w sposób dokumentalny wersję tę drążył potem Cameron, ogłaszając, że odnaleziono zbiorowy grobowiec z I w. n. e., a w nich urny z imionami rodziny Jezusa i jeden pusty grób z imieniem „Jezusa, syna Józefa”. Wersję tę wyśmiali nawet archeolodzy żydowscy, nie wierzący w zmartwychwstanie, twierdząc, zresztą słusznie, że imię Jezus było wtedy bardzo popularne, podobnie jak imiona Maria, Józef, Jakub, Juda. Zresztą w krajach latynoskich jest tak do dziś, tylko w tradycji polskiej imię Maryja zmieniono z szacunku na „Maria”, a imienia Jezus nie wolno w ogóle nadawać dzieciom płci męskiej.

Istniały też teorie, że zamiast Jezusa na krzyżu zmarł ktoś inny. Tyle najnowsze wyniki spekulacji, bez żadnych dowodów, nawet „tzw. poszlak wewnętrznych”.

Autor słynnej „Historii świata” Wells (ten, co napisał znany „Wehikuł czasu”) Jezusa traktuje ściśle historycznie, omawiając wyłącznie nauczanie, pomija milczeniem kwestie „pozagrobowe”, zatrzymując się nawet nie w momencie pogrzebu, lecz śmierci. Jakoś tak jest, że właśnie najmniej pisze się o sobocie, kiedy Jezus przebywał w grobowcu. Dlaczego powszechna jest ta „droga na skróty”, przeskok z chwili zdjęcia z krzyża i opłakiwania, do poranka dnia 9.04.30 roku?

Rozwiązanie zagadki (bo tezę z Credo o „zejściu do piekieł”, aby wybawić grzeszników nie sposób zweryfikować metodami warsztatu historyka) kryje prawdopodobnie właśnie szabat. Czy istnieje jeszcze inna możliwa wersja rekonstrukcji zdarzeń z tamtego kwietniowego gorącego z emocji weekendu w Jerozolimie? Istnieje, i krótko ją tu przedstawimy, zastrzegając, że jest ona autorstwa niżej podpisanego piszącego te słowa. W tym celu zastosujemy analizę immanentną, zestawiając wszystkie cztery kanoniczne ewangelie (choć było ich o wiele więcej, te zostały uznane za najbliższe prawdy historycznej), a dokładnie fragmenty od momentu pogrzebu Nauczyciela, aż do poranka niedzielnego…

II. Cztery opisy pogrzebu Jezusa z Nazaretu. Analiza porównawcza

W uznawanej za najstarszą (choć tak nie było) ewangelii Mateusza czytamy, co następuje:


„57 Gdy zaś nastał wieczór, przyszedł pewien człowiek bogaty z Arymatei, imieniem Józef, który też był uczniem Jezusowym. 58 Ten poszedł do Piłata, i poprosił o ciało Jezusowe. Wtedy Piłat kazał oddać ciało. 59 A Józef wziąwszy ciało, owinął je w czyste prześcieradło, 60 i położył je w nowym grobie swoim, który był wykuł w skale. I przywalił do drzwi grobu kamień wielki, i odszedł. 61 A była tam Maria Magdalena i druga Maria, siedzące naprzeciw grobu.“


Z tego fragmentu istotne są następujące informacje: pogrzeb odbył się wieczorem z inicjatywy bogatego (tu jest to akurat dość istotne) ucznia Jezusa, niejakiego Józefa z Arymatei, który poprosił o oddanie ciała (kto je więc miał między dekrucyfikacją, a momentem rozkazu wydania?), owinął je w jedno, czyste prześcieradło (obie informacje znowu paradoksalnie są

istotne — było jedno i pewnie nowe, bo czyste — nie znano przecież skutecznych metod czyszczenia). Jednak jeszcze nie to jest najważniejsze — Arymatejczyk miał własny grobowiec, nowy (jeszcze nie używany), który wykuty został w skale, co było typową formą ówczesnego pochówku, podobnie jak zastawienie kamieniem (podobnie w opisie rzekomego wskrzeszenia młodzieńca Łazarza Jezus każe „odsunąć kamień”), namaszczenie (przypominające egipskie balsamowanie), ale namaszczano jedynie ludzi z „górnej półki”, by tak rzec. Historycy słusznie twierdzą, że wbrew Cameronowi biedne rodziny (a z takiej pochodził Jezus) nie mogły mieć własnych grobowców rodzinnych w Jerozolimie, zwłaszcza w bogatych dzielnicach, czy w centrum.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 18.62