KALENDARIUM

Bezpłatny fragment - KALENDARIUM


Proza współpczesna
Polski
Objętość:
110 str.
ISBN:
978-83-8126-123-4

WSTĘP

Janusz Kozłowski

Trzynaście miesięcy to fotografia mojej rodziny na tle bieżących wydarzeń obejmujących okres od grudnia 2014 do grudnia 2015. Zostały one przeplecione okresami wspomnień z dzieciństwa a także niektórymi wydarzeniami dotyczącymi dzieci i wnuczków.

To co zostaje zapisane pozostaje ciągle żywe. Odczuwałem potrzebę odciśnięcia śladu czasu dziękując Bogu za rodzinę, którą mnie obdarzył i dał za darmo możliwość podziwiania piękna doczesności w niewoli ciała.

Jakież może być jego piękno po odzyskaniu wolności?

Na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi tutaj.

Patrzę z optymizmem i ze świadomością, że nie znaleźliśmy się w życiu przypadkiem. Wprawdzie niewola ciała jest uciskiem. Ale ucisk wyzwala cierpliwość, która niesie ze sobą świadomość ciągle odradzającej się nadziei.


nieogarniony

Władco Wszechrzeczy

w ogromie

niewyobrażalnej przestrzeni

wywyższyłeś niewidoczny pył

zanurzając go

w tajemnicy stworzenia

który każdym oddechem

podziwia piękno

Twojego dzieła

Grudzień 2014

Czas pokrywa wszystko mgłą zapomnienia. Z jego upływem widoczne są tylko jakieś kontury i pomału wszystko staje się zamazane. Myślą powróciłem do pierwszej specjalizacji z interny w 2006r mojej córki Ani. Przygotowanie do egzaminu było kompletną izolacją od otoczenia. Takich stosów książek to ja nie widziałem. Powtórne trzęsienie ziemi nastąpiło w listopadzie 2014r.

Kolejna specjalizacja z hipertensjologii. Pięć miesięcy wyrwanych z kalendarza rodzinnego życia. Byliśmy świadkami zachowań niosących zwątpienia i obawy. Psychika Ani jest tak skonstruowana, że w takich sytuacjach tworzy pesymistyczne scenariusze. Żadne słowa nie pomagały. Trzeba było przez to przejść. U jej koleżanki Wioli było to samo. Telefony od niej podtrzymywały wysoki stopień napięcia. Podobno takie sytuacje to standard. Przewaliło się to w listopadzie. Obydwie zdały egzamin i nastąpiło natychmiastowe wyciszenie. Z grupy jedenastu osób trzy nie zdały. One bały się właśnie tego, aby ich kilkumiesięczny wysiłek nie poszedł na marne. Wszystko jednak dobrze się skończyło a Ania otrzymała najwyższy stopień z egzaminu. Życie powróciło do normy.

Stałem na przystanku grudniowego poranka z zakupami w drodze powrotnej do domu. Patrzyłem na wylatujący pionowo dym z komina. Prędkość z jaką go opuszczał świadczyła, że był wysysany jakąś siłą. Tak zawsze się dzieje, kiedy ciśnienie atmosferyczne jest wysokie. Wczorajsza mżawka zamieniła się wieczorem w mgłę a ta rankiem pokryła wszystko srebrzystym szronem. Pięknie wyglądały drzewa, urokliwie trawa pokryta bielą. Od kiedy pozbyłem się samochodu miałem więcej czasu na takie obserwacje. Samochód zawsze wyzwalał wokół mnie jakieś tempo, które obecnie uważałem za niepotrzebne. Patrzyłem na przejeżdżające autobusy wolne już od plakatowej agresji.

Tak powinny zawsze wyglądać — pomyślałem.

Powinien obowiązywać zakaz zmuszania pasażerów do oglądania gęb na które nie mają ochoty patrzeć. Jest to terror psychiczny na człowieku. Prawo, które zezwala na takie postępowanie staje się bezprawiem w stosunku do normalnego człowieka. Obraża jego poczucie godności.

No, ale kto dzisiaj przejmuje się normalnym człowiekiem. Przecież on jest właśnie po to, aby go terroryzować i to jeszcze za jego pieniądze. Oto jak wygląda współczesne niewolnictwo — nienormalność chroniona, normalność poniewierana. Wśród niebywałego postępu techniki kompletny upadek człowieczeństwa.

Czyżby to było kosztem tego postępu?

Dobrze się jednak stało, że ten terrorysta arogant po prostu przegrał. I to jest właśnie sprawiedliwe, że pycha i agresja zostały ukarane. Wielka szkoda, że w takich sytuacjach zazwyczaj nie wygrywa społeczność tylko inny terrorysta.

Sytuacja wypisz wymaluj opisana dwa tysiące siedemset lat temu w księdze proroka Jeremiasza następującymi słowami „Obrzydliwość i zgroza dzieją się w kraju. Prorocy przepowiadają kłamliwie. Kapłani nauczają na własną rękę a lud mój to lubi”.

Prawda, że ciekawe? Pasuje jak ulał.

No i wszystko staje się tutaj jasne. Data egzekucji zbliża się wielkimi krokami. Egzekutorem stanie się sam zakłamany, zachłanny i pyszny proch, który uczynił się panem nad wszystkim.

Ale jest jeszcze szansa bo może wśród nich znajdzie się choć jeden sprawiedliwy i to wszystko zostanie ocalone. Nadzieja nigdy nie umiera. Zawsze w niej można powrócić do początku, którym było Słowo. A było ono Bogiem. Nieważnym jest, co myśli sobie w tym momencie jakikolwiek buntownik, który przecież stanie się prochem. Nie pomogą mu żadne funkcje apanaże i pomniki, które pokryje pleśń i zeżre rdza. Moje refleksje przerwała podjeżdżająca dziesiątka. Wsiadłem do autobusu wypełnionego głośnym śmiechem dziewczyn i rozmowami młodzieży dojeżdżającej do szkoły rolniczej w Wacynie. Ochrzczono ją mianem” Byki”. Miała długoletnią tradycję, z którą związane jest nazwisko Stanisławy Walasiewicz legendarnej lekkoatletki, która występowała na miejscowej

bieżni. Dzisiaj boisko jeszcze pozostało, ale bieżnia po której biegała pomału zanika. Przechodzi do historii. Ciągle głodny czas konsumuje wszystko razem z nami a potem wydali.

W jakiej formie?

Oto jest pytanie na które trudno udzielić odpowiedzi. Ale ona na pewno istnieje. Tak jak istnieje ład natury wokół nas. Ktoś musi być twórcą tego ładu. Automatyczna brama nie otworzy się sama, jeżeli nie otrzyma impulsu z pilota. Telewizor także musi otrzymać impuls.

Kto jest konstruktorem pilota natury?

Na tym polu toczy się zawzięta walka pomiędzy rozumem a wiarą. Będzie ona trwała wiecznie, ale zawsze do tej pory wygrywa ją niewidoczny Twórca ładu natury. Niewidoczny oczami rozumu, ale widoczny oczami wiary.

O! — dzisiaj jest to odważne stwierdzenie — pomyślałem.

Bo cóż to jest wiara? Ano coś takiego za co można być sądzonym za obrażanie cudzych uczuć.

Świat dał się zepchnąć na tory prowadzące do prochowni, po której hula nicość.

Hm — więc po co to wszystko?

Myślę, że nie ma się co załamywać bo taki świat to tylko mała grupa ludzi, która zdominowała zadżumioną większość uważającą, że normalność i prawda jest oczywistością które same się obronią.

Tak jednak nie jest bo agresywna mniejszość zaczyna bezczynną większość oplatać pajęczyną absurdów umieszczając je w przepisach prawa. W jego majestacie ssie bezczelnie jej krew.

Swojego boga nazwali ewolucją i z triumfem w oczach ogłosili panem wszystkiego. Oczywiście, że ten pan żadnych wymagań nie stawia. Jego dekalogiem jest konsumpcja wszystkiego i wszystkich. A przecież ewolucja jest elementem ładu natury, którego twórcą jest On, Absolut, władca wszystkiego i właściciel prochu, który po nich pozostanie.

Obserwowałem z okna autobusu scenerię bieli. Lubię konkretne kolory. Szarość jest przygnębiająca. No, ale gdyby jej nie było to piękno by nie zachwyciło. Jest do czego porównać. Widocznie ohyda musi towarzyszyć człowiekowi. Czasami inspiruje. Pewne rzeczy widać tylko z samego dna. Więc człowiek musi tam zejść, aby się z nią spotkać. Tam właśnie doświadcza, że jest tylko nawozem ziemi, że jest gówno wart, że materia jest tylko smrodem. Tam jest jak znarkotyzowany topielec, którego wciągnęło bagno jego słabości i obojętności. Dno jest też czasami potrzebne, bo służy jako mocna płaszczyzna do odbicia się w górę.

Nijako jest być letnim. Zimnym także nie, bo jest się wtedy żywym trupem. Najlepiej być gorącym, ale tak by nie palić wszystkiego wokół siebie.

Tu jest właśnie problem, — bo jak?

Odpowiedź wydaje się być prosta przy założeniu, że celem jest budowanie. Niszczenie nie jest brane pod uwagę z oczywistych przyczyn.

Kłębiące myśli odleciały, kiedy autobus zatrzymał się na przystanku. Wysiadłem. Rześkie powietrze i ruch przypomniały mi o bieżących sprawach. Otrzymałem propozycję uczestnictwa w programie poetycko — kolędowym organizowanym przez klub osiedlowy na Ustroniu. Oprócz mnie zaproszono jeszcze troje poetów w tym dwoje ze wspólnym programem. Wyglądało na to, że będą trzy spojrzenia na wydarzenie Bożego Narodzenia. To i dobrze, pomyślałem- bo zapewni to różne menu co urozmaici program.

Zresztą to urozmaicenie miałem na co dzień.

Brałem udział w listopadowych wyborach samorządowych. Zgodziłem się, aby wpisano mnie na listę jednej partii jako kandydata bezpartyjnego. Była to przygoda, która ukazała zakłamywanie prawdy przez wszystkie media. Za prawdę zawsze uważałem fakty, które powinny być przekazywane opinii publicznej po kolei a nie wybiórczo. Ale to co oni pokazywali było mieszaniną ich własnych interpretacji. Pospolita perfidia w interesie tych którzy od lat siedzą podatnikowi w kieszeni.

Kto tutaj zawinił? — zadałem sobie pytanie.

Odpowiedź nasuwała się tylko jedna.

Winowajcą był Adam. Nie tyle on, co to jabłko, które podała mu Ewa za namową węża. Niestety ten wąż jest ciągle żywy.

To na poważnie. Ale było także kabaretowo, kiedy został ocenzurowany mój program satyryczno — kabaretowy zatytułowany „Przedwyborcze Wariacje”.Był opracowany na podstawie moich tekstów z szuflady. Urodziło się ich już trochę. Tematyka była różna i różne programy mogą być na niej oparte. Ten był kolejnym.

Okazał się bardzo niepoprawny w stosunku do różnych współcześnie panujących kast i nie doszło do jego emisji w telewizji internetowej. Te kasty potworzyły się w wyniku uwłaszczenia na majątku obywatelskim. Znaczy to, że obywatele go wypracowali a oni wzięli go sobie i dalej biorą, bo ciągle mają mało.

Po co im tyle, przecież całun nie ma kieszeni a kwatera ma tylko półtora na dwa i pół metra. Czy to nie jest śmieszne? No, ale oni nie lubią się śmiać i bardzo emocjonalnie traktują wyścig do koryta. Ja jednak otrzymałem satysfakcję od widzów w postaci rzęsistych braw i gratulacji. Pytano mnie dlaczego dopiero teraz i kiedy będzie następny.

Owszem, miałem w planie program „Powyborcze refleksje”. Na kilka dni przed ogłoszeniem wyników głosowania wyraziłem swoje spostrzeżenia w trzech wierszach zatytułowanych „Zagubione odpowiedzi”, ”Ogniwa piekła” i „Wybrańcy diabła”.

Okazało się, że miałem rację. Żadna nie była to dla mnie satysfakcja, ale wyszło na jaw dokąd sięga bezprawie.

Potwierdziło się, że państwo nie istnieje, że nikt nie odpowiada za pogubione głosy, że protokoły pokazały zera tam, gdzie głosy były na pewno oddane. To nie wróży niczego dobrego bo wrzód pęcznieje. Jeżeli nie przetnie się go świadomie pod kontrolą to sam się rozleje. A rozlać się może niespodziewanie. Nawet przy radosnym śpiewie ptaków i jasno świecącym słońcu.

Radość nie będzie towarzyszyć tym, którzy prawdę zarzynali. Bo przecież nie samym chlebem żyje człowiek. Potrzebuje wokół siebie ładu, inaczej pochłonie go bagno bezprawia. To, że ono istnieje widać gołym okiem. To nic innego jak preludium do tragedii, która w każdej chwili może wejść na scenę Teatru Narodowego. Kiedy? Nikt tego nie wie i nikt tego nie chce, ale musi to nastąpić.

A może i nie musi, ale tylko wtedy, kiedy pieprzone kasty zrezygnują z przywilejów, którymi same się obdarzyły.

Jest to tak przygnębiające jak ta grudniowa aura. Zapewne miała przełożenie na moje samopoczucie. Dopiero po trzecim polfenonie zaczęło się we mnie wyciszać. Od kilku miesięcy zapomniałem już o nim. Człowiek ma zawsze nadzieję, że to, co złe odejdzie w niepamięć. Ja mogłem sobie na to pozwolić, ale natura nie. Sama upomniała się o korektora. Nie było wyjścia musiałem jej posłuchać. Głęboki sen, który po tym nastąpił przyniósł odpoczynek. Arytmia jest nieprzyjemna. Lekarz poinformował mnie, że muszę się do niej przyzwyczaić. To nie jest takie proste ponieważ wytrąca z normalnego funkcjonowania. Szczególnym przypadkiem arytmii jest migotanie przedsionków. O ile ona sama jest tylko uciążliwa, to już migotanie stwarza niebezpieczeństwo udaru. Ponieważ dopadało mnie okresowo tak jedno jak i drugie, więc już nie zastanawiałem się, co jest co. Po prostu połykałem polfenon i powracałem. Człowiek dopóki żyje ma zawsze szansę powrotu.

Wtedy też powróciłem po wieczorku poetycko kolędowym. Widzowie byli bardzo zadowoleni. Klaskali nie tylko wykonawcom, ale także i sobie. Zostali bowiem zaproszeni do wspólnego kolędowania. Początkowo było to dla nich zaskoczeniem, ale później okazało się, że bardzo pozytywnym. Wszyscy poczuli się jedną rodziną. Złożyliśmy sobie życzenia świąteczne, w których opłatkiem było słowo. Spotkania takie wzmacniają poczucie wspólnoty. Spełnia się ona najlepiej, kiedy odbywa się spontanicznie sięgając do sfery duchowej. W niej człowiek odnajduje swoją godność.

Zbliżające się święta niosły ze sobą wzmożone przygotowania kulinarne. Zawsze w takiej sytuacji pamięć moja przywołuje czas, kiedy żyła teściowa. Była mózgiem i wykonawcą takich przygotowań. Jakaż musiała być w niej determinacja, aby przy świątecznym stole zgromadzić najbliższą rodzinę w ilości piętnastu osób, usługiwać im i jeszcze odprawić ze świątecznymi smakołykami. Było to ponad ludzkie siły, ale ja nigdy nie usłyszałem z jej ust żadnej skargi. Nie ulegało wątpliwości, że była pośród nas pierwsza. Chcesz być pierwszy to stań się sługą.

Ona zawsze twierdziła, że jest tylko druga, bo człowiek nigdy pierwszy być nie może. To było źródło z którego czerpała siły. Z niego to czerpała miłość, która postawiła ją na piedestale szacunku do wszystkiego. Kiedy On jest pierwszy, to wszystko inne jest na swoim miejscu — ciągle mawiała.

Toteż wszystko, co robiła nie było wykonywane z przymusu, ale z potrzeby serca. Nie oczekiwała niczego w zamian, co czyniło ją silną i wolną.

Tak było do chwili, kiedy przyszło zniewolenie po udarze, który przerwał jej fizyczną aktywność. Zawsze się modliła, aby nie doszło do tego. Chciała odejść z marszu i nie być dla nikogo ciężarem. Tak się jednak nie stało. Jej zniewolenie było rekolekcjami dla mnie i mojej rodziny. Brało w nich udział także i rodzeństwo mojej żony dojeżdżające okresowo spoza Radomia. Trwały one półtora roku i zakończyły się wraz z jej odejściem. Był to tylko koniec

w sferze materialnej, bo w sferze duchowej trwają one nadal. Ja ciągle odczuwam jej

obecność. Pomimo różnych trudności dnia codziennego wszystko jakoś kończyło się dobrze.

Tak jakby ktoś nad tym czuwał. Myślę, że doświadczały tego również moje dzieci wraz z moją żoną. Każdy na swój sposób.

Wszyscy jesteśmy narzędziami w ręku Pierwszego. Spełniają one dobrze swoją funkcję wtedy, kiedy poddają się Jego woli. Człowiek nie jest w stanie sam dźwigać ciężaru życia. Powinien czerpać ze źródła, które nigdy nie wysycha. Mając więc za przewodnika Pierwszego możemy być spokojni. To instynkt samozachowawczy tym kieruje. Żaden rozum nie ma nad nim władania. Instynkt ten sięga także pamięci mojej matki, która wcześniej odeszła. Obie kobiety miały oparcie w Pierwszym. One to chroniły ognisko domowe, gdzie płomieniem i światłem był On. To takie piękne odniesienie do Rodziny z Nazaretu.

Tam ogniskiem była także kobieta. Wszystkie one otrzymały od niego specjalną misję, którą jest przekazywanie życia. On życie daje, one go przekazują. Upatruję w tym przesłanie nocy betlejemskiej, która każdego roku przypomina o sensie istnienia człowieka.

Noc jeszcze panowała, kiedy drugiego dnia świąt obudziła mnie jasność za oknem. Nigdy ich nie zasłaniam toteż od bieli śniegu zrobiło się w pokoju widno. Po takim przebudzeniu już nie zasypiam. Biorę wówczas długopis do ręki i płynę łódką weny dopóki nie znuży mnie wiosłowanie. Tak było i tym razem. Powróciłem do wigilii sprzed dwóch dni. Od kilku lat spędzamy ją w domu córki i mojego zięcia.. Spotykamy się w gronie najbliższej rodziny Ani i Mariusza. Tego roku było szesnaście osób. A więc ze strony Mariusza- mama Marysia, tata Marian, brat Stanisław, siostra Barbara z mężem Mirosławem oraz synem Jakubem i jego sympatią Kasią. Ze strony Ani- mama Teresa, ja, brat Maciek z żoną Agnieszką i trzyletnią córeczką Zuzią. Ze strony gospodarzy należy jeszcze wymienić jedenastoletnią wnuczkę Zosieńkę oraz szesnastoletniego wnuczka Kacperka. Atmosfera jest zawsze refleksyjna i radosna. Wigilię rozpoczynamy tradycyjnie modlitwą za tych, których nie ma już wśród nas ciałem, ale wyczuwalna jest ich obecność duchowa. Tej sfery rozum nie obejmuje. Ja osobiście czuję, że jesteśmy przez nich widzialni. Następnie dziękujemy za dary znajdujące się na stole. Jest za co dziękować i nie tylko za to. Był to rok obfitujący w radosne wydarzenia. Najpierw było pomyślne zakończenie aplikacji radcowskiej u syna Maćka a następnie uzyskanie drugiej specjalizacji przez córkę Anię. Ukoronowane to zostało informacją, że jest już w drodze drugie dziecko u syna.

Dla uzupełnienia należy przywołać poprzedni rok, który przyniósł habilitację mojemu zięciowi Mariuszowi a także aplikację adwokacką mojej synowej Agnieszce. Wszystko to nastrajało radośnie, że wytężona praca daje pozytywne efekty. Przy akompaniamencie wiolonczeli prowadzonej ręką Zosi dziękowaliśmy nowo narodzonemu śpiewami pięknych kolęd.

Patrzyłem na troje dorodnych wnucząt myśląc już o zapowiedzianym tym czwartym.

I jak tu nie dziękować — pomyślałem, pomimo uciekających sił w kosmos.

Jedne uciekały a na ich miejsce napływały nowe. Bilans był taki, że wszystkim jeszcze się coś chciało. I właśnie o to chodzi. Nie odczuwać znużenia i czuć się potrzebnym. Ja się czułem, ale odczuwali to także inni. Muszę przyznać, że zaskoczony zostałem telefonicznym zaproszeniem na wigilijny opłatek przez przewodniczącego partii z listy, której kandydowałem do samorządu. Było tak jak na każdym innym opłatku i oczekiwania były także inne. Wszystko wskazywało na to, że życzenia które sobie przekazywaliśmy pozostaną dalej w sferze oczekiwań. Ale mnie chodziło tylko o to, aby uaktywnić dużą grupę społeczną jaką są emeryci i powołać Obywatelską Radę Seniorów. Partia ma lokal, więc byłoby gdzie się spotykać. Pomimo dużego oporu partyjniactwa chciałem jeszcze coś robić. Bardzo odpowiadało mi społeczeństwo obywatelskie, ale czy ono wyrośnie na obecnej glebie, tego jeszcze nie wiedziałem. Ludzie nie chcieli czynić sobie ziemi poddanej. Patrzyli obojętnie na ten ferment, którego byli także konstruktorami. Ten walec obojętności przetaczał się po nich i równał z glebą. Bezsilność okazywała się silniejsza od chęci działania. Kolejny rok miał się ku końcowi. Cieniem położył się na nim panujący bałagan społeczny. Ciekawe, czy ustąpi z nadejściem nowego. Jedno jest pewne, że jeżeli mu się nie pomoże, to sam tego nie zrobi.


Wybrańcy diabła


kneblują

prawdę

produkują

wykluczonych

utuczeni

w zaprzaństwie

i zakłamaniu

są obrzydliwością

ohydą

i zgrozą

dla ładu

Styczeń 2015

Miesiąc zaczął się pluchą. Dodatnia temperatura wyciągała mnie z domu. Zawsze jest co robić na przydomowej działce. Nie lubiłem bezczynności. Dzisiaj zrobisz, a wiosną jak znalazł. Człowiek został stworzony do działania. Nie w takim sensie, żeby zakłócać spokój. Sztuką jest zostawić ślad po sobie i nie narzucać się innym. To świadczy o wielkości człowieka. Nieważnym jest, co on o sobie myśli, ale to, co zostawił w pamięci innych. Takich przeciętnych zjadaczy chleba. Jest to takie pokorne zaznaczenie swojej obecności. Bez tworzenia kapliczek. Człowiek nie zasługuje na kapliczki. W niej powinien znajdować się tylko Pierwszy. Reszta pod kapliczkę. Człowiek nie jest wynalazcą niczego, bo wszystko zostało już wynalezione. On może być tylko odkrywcą i zapisać to w czytelny dla innych sposób. Tylko tyle i nic więcej. Jest to dar przekazany odkrywcy przez Pierwszego. Żałosnym jest więc każdy, kto sam się pcha w ramki, albo wpychają go media. Natura jest fenomenem i może sprawić, że piękna lilia wyrośnie także na śmietniku. Warto żyć, aby być świadkiem takiego zjawiska. Dzisiaj nie trudno odnieść wrażenia, że gdzie spojrzeć to śmietnik. Niesamowite jest to, że można na nim spotkać godnego człowieka. Człowiek wówczas doświadcza, że istnieje człowieczeństwo.

Początek stycznia obfitował w naturalne odejścia ludzi publicznych. Uwagę moją zwróciła postać pisarza — Tadeusza Konwickiego. Wywiady, których wcześniej udzielał świadczyły o jego szczególnej osobowości. W oparciu o nie mogę powiedzieć, że była to osoba godna. Ten jego naturalny i zrozumiały sposób widzenia świata. To życie zgodne ze sobą, które nie raniło innych. To jest właśnie to, o czym napisałem już wyżej. I to jego stwierdzenie jakże ludzkie, że człowiek idzie przez życie i dochodzi do momentu, w którym to wszystko, z czym miał do czynienia staje się nieważne i zaczyna go frapować myśl o tym, co znajduje się po drugiej stronie. Był przekonany, że ta druga strona istnieje. Utożsamiałem się z tą wizją. Szkoda, że nie istnieje już z nim komunikacja fizyczna. Moglibyśmy się dowiedzieć o wielu nieznanych nam sprawach. Można powiedzieć, że będąc wśród nas był lokomotywą, która ciągnęła za sobą jakieś dobro. Jeżeli takie lokomotywy się zatrzymują zatrzymuje się transport dobra, które za sobą ciągną. Odchodzą niepowtarzalni ludzie a wraz z nimi idee, które powinny być wzorcem dla innych. Czy tak się dzieje? Wydaje się, że miejsce po nich jest trudno wypełnić. Natomiast pojawiają się inne lokomotywy, które ciągną za sobą składy po torach prowadzących w złym kierunku. Trudno wyrwać się z takich myśli obserwując wokół zdarzenia. Człowiek zdający się tylko na siebie nie jest w stanie zmienić tego kierunku. Zaklinowany został przez własną pychę. Bez pomocy Pierwszego nigdy sobie z tym nie poradzi. Mocowanie się człowieka z Pierwszym zawsze prowadzi do jego klęski. Gdzieś to musi pęknąć. Las zawsze się odradza, kiedy to, co zmurszałe i zepsute ulegnie spaleniu. W tym momencie przypomniałem sobie zapis z Pisma Natchnionego, „kiedy będziecie mówili o pokoju i oddawali hołd materii, przyjdę niespodziewanie jak płomień”.

Widocznie człowiek marzy o płomieniu, bo nie może już patrzeć na swoje zagubienie. To, co zaproponował sam sobie, aby jeść, wydalać i ścigać się ze szczurami stało się dla niego za nudne. To przecież nie może być jego celem, bo to nonsens. W tym zawiera się pogarda dla niego samego. W niej zostaje wypalone jego wnętrze. Po wypaleniu wnętrza pozostaje już tylko wypalenie samego ciała. Ducha się nie wypali, bo jest niepalny. Ciało chciało zapanować nad duchem i uległo unicestwieniu. Rozum przestał nad tym panować, ale instynkt zdaje się to rozumieć i wyraża akceptację. Akceptację dla wolności poza rozumem. W niewoli nie da się być ciągle. Ona zniechęca i paraliżuje. Więc trzeba wyjść w kierunku natury, gdzie jest prawdziwa wolność. Tam widać gotowość do radości. Nabrzmiałe pąki oznajmiały jej chęć obnażenia się nawet w styczniu. Coraz wyżej wędrujące słońce i dodatnia temperatura stwarzały atmosferę nadchodzącej wiosny. Chciało się, żeby wiecznie trwała i aby towarzyszyło jej nieustające piękno.

Ale, czy człowiek obarczony problemami tego świata mógłby w pełni się nią radować?

Tu zapewne nie, ale może tam. Rozum podpowiada, że tam musi się różnić od tego, co tu. Jeżeli to tam w ogóle istnieje. Pewności żadnej nie ma. To tak jak dziecko będące w łonie matki nie wie, że poza nim coś jest. Pierwsza niewiadoma ulega poznaniu, kiedy dziecko przekroczy pierwszy próg. Wydaje się, że druga zostanie poznana po przekroczeniu drugiego progu. Tam znajduje się królestwo marzeń. Każdy człowiek podświadomie do niego tęskni swoim instynktem. Rozum nie ma nad nim władania. Ta rozbieżność nigdy się nie zejdzie, choć człowiek próbuje to zmienić.

Instynkt nakazuje mu toczenie kamienia życia na szczyt góry, natomiast rozum, by go tak toczyć, żeby się z niej nie staczał. To jest jednak ideał i rozum pokornie przyjmuje rolę Syzyfa. Ciągle próbuje czynić ziemię sobie poddaną, bo takie dostał przesłanie. Można powiedzieć, że to jest lek na wszystkie lęki. To tylko od nas zależy czy będziemy z niego korzystać. Każdy według przydzielonych talentów. Nie wolno zakopywać ich w ziemi. Powinny być puszczone w obieg. Jestem świadkiem ich obiegu patrząc na rodzinę córki Ani, czy syna Maćka. To jest budujące dla otoczenia. Będąc także na warsztatach literackich w Arce, przy lekturze „Technologii Ewangelii” ks. prof. Sedlaka, na kazaniach pastora Rudkowskiego, czy słuchając archiwalnych nagrań o Tadeuszu Konwickim.

Wydarzenia te mają wspólny mianownik. Są kuźnią słowa. Jest ono podgrzewane tam do odpowiedniej temperatury i kształtowane na kowadle wrażliwości. To jest jak włożenie ziarna do ziemi. Resztę wykonuje tchnięta w materię logika przyrody. Tą logiką jest trójca ziemia- woda-słońce. Są one wysłannikami oznajmującymi o ciągłości manny spadającej z nieba.

Zostaliśmy wybrani i zabezpieczeni na drodze wybraństwa. Głód nam nie zagraża. Zagrożeniem dla nas staliśmy się sami. Ale tylko tutaj, gdzie znaleźliśmy się na chwilę. Tam podobno już takich obaw nie ma. Czy może mieć znaczenie to tutaj, na chwilę?

Kto jest to w stanie zrozumieć? Komu to będzie dane? Tylko On o tym wie. Wlókł mi się ten styczeń. Dni krótkie skracane nisko wiszącym chmurami, które szybko sprowadzały ciemności. Były one dodatkowo ładowane napięciami społecznymi w służbie zdrowia czy w górnictwie. Odnosiło się wrażenie, że je ktoś specjalnie wywołuje celem utrzymywania niepokoju. Chyba tylko po to, aby ludzie tracili czas i siły, aby utrzymać się na powierzchni. Obserwacje wskazywały, że to tylko na krótką metę, bo wirus globalizacji jak wir ciągnie jednostki na dno i tam je konsumuje.

Czyżbyśmy się stawali świadkami czasów ostatecznych?

Sytuacja wokół nas stała się bardzo niezdrowa i wskazywała, że społeczność ludzka jest porażona nowotworem z przerzutami, że apokalipsa realizuje się na naszych oczach.

A jeżeli tak to, co? — usiąść i płakać.

Przecież słońce dalej świeci ptaki ćwierkają tylko patrzeć jak ziemia będzie pękać i uwalniać nowe życie. Natura robi swoje a my jesteśmy jej cząstką. Śpiewajmy zatem nieustająco hymn dziękczynny za darmo otrzymane życie. Śpiewajmy całym sobą, każdym gestem i działaniem. Na próbach kółka teatralnego, na warsztatach literackich różnych prezentacjach i promocjach i we wszystkim. To ma być radość tworzenia w chórze ludzkości. Człowiek radosny zaraża optymizmem. Łatwiej się żyje. Nawet wtedy, kiedy nad głową wisi stalowe sklepienie chmur upuszczające krople deszczu na przemian z płatkami śniegu. Lubiłem taką scenerię. Na ulicach panowała cisza. Przechodniów jak na lekarstwo. Szedłem aleją parkową obserwując gromady wron i synogarlic wydziobujących pokarm z szarych trawników. Robiłem to każdej niedzieli w drodze na nabożeństwo. Wyjeżdżałem dziesiątką rano o godzinie dziewiątej i wysiadałem przy katedrze. Jej ostatni remont wraz z przykościelnym placem wpłynął pozytywnie na jej obraz. Wycięcie starych drzew przed kościołem odsłoniło jego wizerunek nadając mu dostojeństwo wyodrębnienia. Ciekawie wyglądało to nocą, kiedy budynek był oświetlony. Następnie przechodziłem przez plac kościelny i zatrzymywałem się na prasówkę przy tablicy. Wisiały tam same nekrologi. Było

to źródło informacji o upływającym czasie. Z niego dowiadywałem się jak znikają z mojej przestrzeni znajome twarze.

Po prasówce szedłem aleją parkową w kierunku ulicy Żeromskiego. W jej perspektywie widoczne były wieże kościoła farnego. Szedłem w ich kierunku mijając stare popękane budynki z odpadającymi gzymsami, które kiedyś były wizerunkiem głównej ulicy miasta. Był to obraz przygnębiający. Dużo pustych lokali świadczyło o plajtowaniu podmiotów gospodarczych. Mordowała je globalizacja czyniąc ludzi niewolnikami, którymi handlowano na różne sposoby. W królestwie tego świata człowiek zawsze będzie niewolnikiem bez względu na pełnioną funkcję. Niby rodzisz się wolnym, aby zaraz po urodzeniu stać się niewolnikiem. Gdzież więc jest ta wolność? Sprawa nie jest prosta i każdy musi na to sam sobie odpowiedzieć. Jak być wolnym nie czyniąc niewolnikiem innego człowieka? Problem bez rozwiązania, który zapewne będzie trwał nieustająco. W każdym razie trzeba się starać i wzajemnie wspierać w atmosferze słowa niosącego wiarę.

Wiara rodzi się ze słuchania. Było to mówione na każdym niedzielnym nabożeństwie. Jakoś upodobałem je sobie a to ze względu na słowa, które mówione były do mnie a nie do zbiorowości. Szukały one Boga we mnie a nie w anonimowym tłumie. Nie namaszczały żadnych starań człowieka a mówiły o miłosierdziu. Zapewne Bóg się uśmiecha, kiedy widzi błądzących po drogach różnych interpretacji słowa natchnionego. Po co im to jest, przecież jestem tylko jeden- zdaje się mówić. Nazewnictwo nie jest ważne a tylko czyny. Człowiek jak wszechświat jest nieogarniony i chyba już takim pozostanie. Może funkcjonować na zasadzie kompromisów. Wszystko jest proste i nic nie jest proste. To tak jak labirynt o widocznym wejściu i niewidocznym wyjściu. Człowiek zazwyczaj błądzi w jego środku często pozostając w nim na zawsze. I nie chodzi o wyjście z niego, ale o to, aby się w nim odnaleźć.

Najważniejszym jest więc odnalezienie siebie. Wszystko inne staje się dodatkiem. Każdy ma swój poziom, na którym się odnajduje. Odbywa się to nieustannie w dynamicznie trwającym procesie. Prawdziwe odnalezienie może być tylko w Nim i z Nim. To znaczy w tym, co On proponuje nie narzucając się nikomu.

Styczeń miał się ku końcowi. Przyrost dnia był już znaczny. Kończyły się ferie szkolne a wraz z nimi i moje. Zaczną się zawieszone próby kółka teatralnego jak również spotkania na warsztatach literackich. To też był mój wybór, od kiedy postanowiłem wyciągnąć na światło dzienne to, co pisałem do szuflady. Treści te były szukaniem siebie przez pryzmat Absolutu, który zaprojektował moją komórkę. Dla mnie jest oczywiste, że On był moim konstruktorem zanim urodziłem się w ciele. W tym momencie uświadomiłem sobie, że kiedyś wszechświat był także w fazie komórkowej.

Ta faza to wspólny mianownik, w którym znalazłem się razem ze wszechświatem. Nagle doznałem uczucia, że jestem wszechświatem a wszechświat jest mną i, że mamy tego samego Konstruktora. Biegniemy tak razem w kierunku nieskończoności zmieniając po drodze swoje oblicza. Namacalnym tego dowodem stała się kolejna antologia, która ukazała się drukiem z wierszami warsztatowiczów w tym także i moimi. Dla mnie była to druga antologia zatytułowana ONOMA. Pierwsza nazywała się PAN OPTICUM. Każda z nich była przekrojem wewnętrznym autorów tekstów ukazanym w ich bezmiarze spojrzeń.

Luty 2016

Luty powitał słoneczną niedzielą. Poranne powietrze było ostre. Wspinające się do góry słońce rozpuszczało zmarznięty śnieg, który zsuwał się z dachów, spadał z gałęzi i zamieniał w wodę.

Przed południem powróciłem do domu z niedzielnego nabożeństwa i zabrałem się do swojej działki w przygotowaniu obiadu, który generalnie gotowała żona. Tego dnia na obiedzie miała być córka razem z dziećmi. Zięć wyjechał do Brukseli, gdzie miał reprezentować swoją uczelnię na jakimś posiedzeniu. Parę dni temu powrócił z Koloni w Niemczech, gdzie został zaproszony do wygłoszenia wykładu. Z racji pełnionej funkcji w światowej organizacji stał się obywatelem świata. Nie był tylko jeszcze na Grenlandii. Pomimo częstych wyjazdów był w ciągłym kontakcie z rodziną. Myślę, że byłby to ciekawy

temat, ale już na osobną powieść.

Kiedy w domu pojawiają się dzieci, to od razu robi się gwar. Tak było i tym razem. Zawsze najgłośniejsza jest jedenastoletnia Zosia. Kacper o pięć lat starszy jest spokojniejszy, ale często ulega jej prowokacjom. Tym razem Zosia sprowokowała samą siebie. Pomimo ostrzeżeń dotknęła gorącego talerza parząc lewą dłoń. Płaczu było co niemiara. Obiad jadła z dłonią opartą na produktach wyciągniętych z zamrażarki cicho pochlipując. Pomogło to na tyle, że zapobiegło utworzeniu się bolesnego bąbla. Atrakcją niedzieli stał się oglądany wspólnie mecz piłki ręcznej Polaków z Hiszpanami na mistrzostwach świata w Katarze. Polacy grali jak w transie zdobywając brązowy medal. Zastanawiałem się jak wyglądałby ich finałowy mecz z Francją gdyby nie gospodarskie sędziowanie meczu Polska-Katar?

Po raz kolejny pokazano przy otwartej kurtynie jak to pieniądze fałszują rzeczywistość.

Opinia światowa skrytykowała dopuszczenie katarskiego zespołu w skład którego wchodzili zawodnicy różnych krajów kupieni przez szejków na czas mistrzostw. Zadecydował o tym przeklęty wynalazek Fenicjan opatentowany w diabelskim urzędzie.

Jak musi być chora psychika sięgająca po ten narkotyk, aby pławić się w chorobliwej dominacji. Dobro, które jest zawsze ciche patrzy na takie zabiegi ze współczuciem. To jest jak garb na plecach ludzkości dźwigany od zarania dziejów. Królestwo tego świata jest nim

skażone i tak już pozostanie dopóki będzie ono trwało.

Dobrze to ktoś ujął, że świat to hegemonia głupców z których to krystalizuje się dobro niewspółmierne do zła. Żeby otrzymać dobro należy stopić w żarze tygla warstwę zła które go otacza. Wymaga to cierpliwości i czasu. Dobro to jak diament, który uzyskuje się po wielu zabiegach. Dopiero po nich można ujrzeć jego piękno. Dobro jest piękne. Każdy człowiek jest piękny, kiedy staje się niewolnikiem dobra i niesie go innym.

Zosia go niosła. Nie tylko grą na wiolonczeli, ale także śpiewem w kościelnej scholii. Następnego dnia podczas drogi powrotnej ze szkoły oznajmiła, że będzie śpiewała solo psalm na mszy w nadchodzącą niedzielę. Piękny śpiew jest dla mnie zawsze emocjonalną formą hołdu oddawaną w dziękczynieniu za otrzymany talent. Patrzyłem z dumą tego dnia na dwoje wnuków biorących udział w niedzielnej mszy. Kacper wyróżniał się swoją sylwetką wśród ministrantów Zosia natomiast jako solistka wykonując bezbłędnie swoją partię. Otrzymała za to podziękowanie od prowadzącej chór pani Wioli. Lubiła, kiedy jej praca była dostrzegana. Widziałem, że wtedy chętnie uczestniczy w próbach instrumentu jak i chóru.

Powiedziała mi także, że uczestniczy w szkolnym kwartecie wiolonczelowym, który przygotowuje się do publicznych występów na które oczekiwałem już z wielką ciekawością.

Było już tradycją, że po mszy spotykaliśmy się przy herbacie i cieście u teściów córki mieszkających blisko kościoła. Spotkania te świadczyły o wspólnocie której ton nadawały Kacper i Zosia. Wchodzą oni w okres owocowania i wymagają zabiegów podlewania i kształtowania korony. Tak sobie pomyślałem, żeby mieć jeszcze satysfakcję ujrzenia owoców. Ale gwarancji na to już nie ma. Trzeba robić swoje i cieszyć się każdym dniem.

Obowiązki domowe były przeplatane innymi wydarzeniami. Uczestniczyłem w spotkaniach poetyckich na terenie Radomia w różnych klubach osiedlowych. Byłem członkiem grupy teatralnej przy kościele ewangelickim. Dominującym stały się jednak warsztaty literackie prowadzone w klubie młodzieżowym Arka przez polonistę Adriana Szarego. Był on poetą a także autorem utworów różnych gatunków literackich. Robił wszystko w dynamiczny sposób. Owocem spotkań warsztatowych była zawsze antologia zamykająca każdy rok kalendarzowy zawierająca utwory poetyckie ich uczestników. Ta była już szóstą z kolei i zatytułowana została ONOMA. Jej publiczna promocja odbyła się jedenastego lutego w Klubie Środowisk Twórczych Łaźnia. Wiersze odczytywali ich autorzy. Towarzyszyła temu oprawa muzyczna grupy młodzieżowej. Spotkanie trwało dwie godziny i utrwalone zostało na stronie internetowej „coolturalnyradom”. Ukazał się na niej mój wiersz zatytułowany „Warsztatowcy”. Na promocji była moja żona, oraz córka razem z dziećmi. Po promocji otrzymałem gratulacje od dyrektorki która życzyła mi dalszych występów. Spotkanie było refleksyjnym przystankiem na tle samonapędzającej się codzienności. Warsztaty literackie miały szczególną atmosferę. Skupiały przekrój wiekowy od kilkunastu do kilkudziesięciu lat. W dziedzinie słowa nie miało to znaczenia a było tylko urozmaiceniem tematycznym spotkań. I tak jak młodzi chcieli karmić wszystkie części swojego ciała, tak starsi zaglądali przez dziurkę od klucza, aby zobaczyć, co jest po tamtej stronie. Dzięki panu Adrianowi warsztaty były prowadzone z wielką charyzmą. Analiza utworów sprowadzała się do ich oceny życzliwym tonem, który prowadził autorów do stawiania sobie wyższych wymagań. Pan Adrian skupiał wokół siebie atmosferę duchowości.

Jakież to było wzruszające patrząc na płaczące seniorki czytające swój wiersz o wiekowym psie, który usnął na zawsze przy ich stopach. Młodzież odwzajemniała się emocjonalnymi żalami do zawiedzionej miłości. Wszystko to stanowiło prawdziwie ludzki klimat mówiący o człowieczeństwie ludzkiej psychiki.

Należy wspomnieć o innej działalności pana Adriana, w której nie uczestniczyłem bezpośrednio. Chodzi mianowicie o zajęcia teatralne w Arce prowadzone przez absolwentkę liceum Kochanowskiego a obecnie studentkę szkoły teatralnej w Warszawie Karolinę Skrzek, która była już zaangażowana w różnych rolach na terenie Radomia a także Warszawy. Pomimo tego znajdowała czas, aby w każdy wtorek przyjeżdżać na trzy godziny do Radomia i prowadzić zajęcia z młodzieżą. Efekty tej pracy były widoczne na różnych przedstawieniach. Bardzo ubolewałem, że nie mogła w nich brać udziału Zosia. Na przeszkodzie stanął wtorkowy plan zajęć skumulowany od rana do wieczora. Gdyby to było w poniedziałek, kiedy kończyła zajęcia o dwunastej piętnaście to na pewno stałaby się ich uczestniczką, bo była do nich pozytywnie nastawiona. Dałaby wówczas upust aktorskim zamiłowaniem objawiającym się doskonałą parodią dyrektora szkoły, jego zastępców czy swoim wokalnym, tanecznym i narracyjnym zamiłowaniom. To one spędzały rodzinę do jej pokoju, gdzie siadając na podłodze stawaliśmy się widzami przedstawień w jej wykonaniu. Było to przymus i nie mogliśmy opuścić domu bez ich obejrzenia. Pomimo nawału zajęć szkolnych dziecko to było rozsadzane energią. Bardzo lubiła, kiedy czytałem jej lektury szkolne. Siadała wtedy w fotelu i uważnie słuchała. Nie będę już rozwodził się na temat jej zdolności biegowych, kiedy to w wieku siedmiu lat wygrywała biegi z dwunastoletnimi chłopakami i wkurzała się, kiedy tuż przed metą łapali ją za koszulkę, aby ich nie wyprzedziła. Szkoda- pomyślałem, może w przyszłym roku szkolnym plan zajęć na to pozwoli. Na pewno byłoby to ciekawe.

Marzec 2015

Miesiąc zaczął się bardzo literacko. W drugim jego dniu byłem na ciekawym wieczorku poetyckim w Szufladzie na Plantach. Pierwszy poniedziałek każdego miesiąca w klubie osiedlowym I-grek to dzień spotkań poświęcony twórczości poetyckiej. Każdy, kto ma ochotę przeczytać swoje wiersze, może to uczynić. Tego dnia wyglądało to inaczej, bo odbywała się promocja wydanego przez Szufladę kolejnego tomiku. Kiedyś miałem tam swój wieczór autorski. Warto zauważyć, że grupę prowadzi osoba o silnej osobowości. Grupa nie jest hermetyczna. Otwarta na innych z zastrzeżeniem, że może drukować ich wiersze w firmowanych przez nią tomikach, ale tylko pod jej szyldem. Z tego powodu doszło do konfliktu z inną grupą w dziesiątą rocznicę Szuflady a to dlatego, że prowadzący tę grupę nie chciał uznać zasad tam obowiązujących. Pozwolił sobie ponadto na obraźliwe określenie poziomu twórczości i pomimo zaproszenia nie pojawił się na uroczystości. Nie bez znaczenia było, że człowiek ten w przeszłości był podobno złamany psychicznie. Coś w tym musi być, bo próbuje to samo robić obecnie z innymi. Panuje wokół niego atmosfera „pętania wolnego człowieka”. Doświadczyłem jej będąc kiedyś zaproszonym na spotkanie tej grupy. Człowiek ten wprowadzał regulaminy i żądał ich podpisania. Kiedyś nazywano je lojalkami. Pomyślałem sobie, że biedny jest każdy zniewolony człowiek, który nie może się z tego wyzwolić. Toteż na tym tle pozytywnie oceniłem osobowość osoby prowadzącej Szufladę. To jej zdecydowane „nie” dla osób skonfliktowanych z samym sobą, bo one je ze sobą przynoszą do innych środowisk.

Czwartego marca odbyło się planowane spotkanie w ramach warsztatów literackich. Na nim oznajmiono, że z okazji dnia kobiet odbędzie się wspólny wieczór poetycki z grupą „złamanego człowieka”. Zaniepokoiło mnie to dlatego, że miało się odbyć na jego warunkach. Rościł sobie prawo do grupy senioralnej. Pomyślałem sobie, że jeżeli to pójdzie w tym kierunku to zamknę się w Szufladzie’. Nie będę chciał mieć z tym nic wspólnego. Miałem na nie w ogóle nie pójść, ale na osobiste zaproszenie pana Adriana poszedłem. I dobrze, bo znalazłem się w kotle wydarzeń, które miały dalszy ciąg. Okazało się, że w trakcie jego przebiegu osoba z grupy „złamanego człowieka” pozwoliła sobie na „osobiste wycieczki” w stosunku do pana Adriana i jego działalności. Oburzenie pana Adriana znalazło ujście na kolejnych warsztatach literackich na których to poinformował uczestników o tym fakcie. Podobno zrobiła to w ostentacyjny sposób, co słyszeli siedzący obok. Mnie to nie zdziwiło. Zwróciło za to uwagę na instynkt, który posiadała osoba prowadząca Szufladę na Plantach. Pan Adrian tego instynktu jeszcze nie miał. Młody człowiek zajęty twórczą pracą ani mu było w głowie coś takiego. Na pewno spotka na swojej drodze niejedno takie zachowanie, ale to, co robi samo się obroni. To tyle o tym incydencie.

Jedenastego marca grupa warsztatowiczów spotkała się w Arce z okazji święta kobiet i dnia mężczyzny. Jak zwykle było to radosne spotkanie z wokalnymi występami młodzieży recytacjami ich wierszy w tym także grupy senioralnej. Po raz kolejny odniosłem wrażenie, że takie spotkania potrzebne są jak tlen do oddychania

Następnym wydarzeniem miał być wieczór poetycki osiemnastego marca w Łaźni naszej koleżanki z grupy senioralnej, która na stałe mieszka w Moskwie. Zaprzyjaźniła się z panem Adrianem poprzez siostrę zamieszkującą w Lublinie. Kiedy więc przyjeżdża do Polski bierze udział w warsztatach literackich. Okazuje się, że wrażliwość nie ma narodowości. Jest przypisana tylko i wyłącznie człowiekowi bez względu na język i kolor skóry. Wieczór się odbył, ale niestety beze mnie. W tym dniu odbyły się uroczystości pogrzebowe mojej siostry ciotecznej Janiny Brylant.

Marzec dalej toczył się wartko a ja żyłem już następnym wydarzeniem zapowiedzianym na dwudziestego marca. Było ono związane z moją wnuczką Zosią, która z kwartetem wiolonczelowym miała wziąć udział w konkursie mającym się odbyć w Gdyni.

Konkurs się odbył i został uwieńczony sukcesem. Zaraz po ogłoszeniu jego wyników otrzymałem telefon od Zosi, która podekscytowanym głosem oznajmiła- dziadku kwartet nasz zajął pierwsze miejsce. Było to dla mnie bardzo miłe przeżycie. Myślę, że dla Zosi jeszcze większe. Sukces świadczył to o tym, że praca nie idzie na marne. Próby kwartetu trwały nadal bo dwudziestego ósmego marca miał się odbyć następny konkurs w Łodzi.

Zaczęły się również po dłuższej przerwie próby mojego kółka teatralnego. W programie mieliśmy spektakl zatytułowany „Diabelskie ziele”.Grałem w nim rolę pustelnika. Sztuka została zgłoszona do RIK-u w drugą niedzielę kwietnia, gdzie miała być publicznie zaprezentowana w kościele Ewangelickim. W tym wydarzeniu miały uczestniczyć chóry z kościoła Ewangelickiego oraz radomskiej Bazyliki Mniejszej Św. Kazimierza.

Niedziela dwudziestego drugiego marca była rodzinnym spotkaniem. Odwiedził nas syn Maciek z trzyletnią córką Zuzią, która była znowu podziębiona. Była także córka Ania wraz z dziećmi- synem Kacprem oraz córką Zosią. Na niedzielnym obiedzie nie było synowej Agnieszki, która miała inne obowiązki w domu swoich rodziców a także zięcia Mariusza przebywającego za granicą, który uczestniczył w dwóch konferencjach naukowych w Hiszpanii, oraz w Katarze.

Marzec nie dawał nikomu odpocząć. Przeplatające się wydarzenia tworzyły samonapędzający mechanizm.

W jego rytmie otrzymałem telefoniczną informację od żony przebywającej z wnuczkami w domu córki o śmierci Mirka szwagra mojego zięcia.

Był to czwartek dwudziestego szóstego marca. Trzy dni wcześniej odwiedziłem go w domu.

Co słychać u Mirka? — zapytała żona po moim powrocie.

Siedmioletnia choroba spustoszyła organizm i z dwumetrowego chłopa zostawiła tylko cień. Teraz tylko cud może to odwrócić- odpowiedziałem.

Pomyślałem w tym momencie, że właścicielem cudów jest tylko Bóg. Pokazał to kiedyś przywracając do życia Łazarza objawiając swoją moc współczesnym. I tylko o to chodziło bo przecież Łazarz i tak później umarł. Jako człowiek już z chwilą narodzin był przeznaczony do życia w wieczności. Z jednej strony człowiek się śmierci boi a z drugiej jest bezradny, aby przed nią uciec. Jest to lęk, że w obliczu śmierci ciała wszystko się kończy. To jest tylko półprawda będąca źródłem tego strachu.

Ustępuje on w obliczu pełnej prawdy, że z chwilą narodzenia się duchem kończy się tylko świat materii.

Właśnie tak- narodzenia się, bo przecież człowiek jest źródłem energii, która jest niezniszczalna. Ona istnieje przed narodzeniem człowieka a jej źródłem jest Absolut. To z Niego wywodzi się wszelkie życie, które trwa w nieskończoności.

Wydaje mi się, że energia związana z konkretnym projektem, który nosi nazwę CZŁOWIEK funkcjonuje w czterech fazach.


PIERWSZA — przekazanie istniejącej energii do zaprojektowania komputera noszącego nazwę CZŁOWIEK


DRUGA — umieszczenie kodu w plemniku, który w połączeniu z komórką jajową zaczyna

proces tworzenia ciała


TRZECIA — wyjście ciała do życia ziemskiego — zwane pierwszym progiem

CZWARTA — narodzenie się duchem — zwane przejściem progu drugiego


Każdej fazie towarzyszy ta sama energia, która nigdy nie ginie. Rozum jest zdolny do świadomego jej opisania tylko w fazie trzeciej.

Z fazy trzeciej ma możliwość obserwacji fazy drugiej, z której faza trzecia jest niewidoczna.

Odnosząc to rozumowanie do fazy czwartej stwierdzamy, że jest ona niewidoczna z fazy trzeciej. Natomiast wielce prawdopodobne jest, że z fazy czwartej istnieje możliwość obserwacji fazy trzeciej.

Ten schemat rozumowania upoważnia do jednoznacznego stwierdzenia, że człowiek w ciele może widzieć tylko do tyłu. Natomiast na obecnym etapie nie może zobaczyć do przodu. Prawdopodobne, że to się nigdy nie stanie.

Pogrzeb Mirka odbył się trzydziestego marca w majestacie zadumy nad tajemnicą rodzenia się ducha. Będę się trzymał tej wersji rodzenia wspieraną przez jedno z czytań podczas mszy informujące, że „człowiek nigdy nie umiera”.To jest optymistyczne.

Mnie towarzyszyła jeszcze taka refleksja, że kiedy człowiek ma urodzić się do wolności duchem to mu szkoda tej cielesnej niewoli i chciałby w niej tkwić nieskończenie.

Sprzeczność sama w sobie tak jak sprzeczny jest sam człowiek. Chyba jest to pokłosie spożycia rajskiego jabłka.

Marzec zakończył się optymistycznym akcentem, którego źródłem była Zosia. W konkursie łódzkim kwartet wiolonczelowy zajął drugie miejsce. Był to spory sukces, ponieważ brały w nim udział klasy starsze a także gimnazjalne.

Kwiecień 2015

Wiosna jak na razie była tylko w kalendarzu. Prószący śnieg i przenikliwe zimno zatrzymywały wybuch natury. Rok odbierał sobie temperaturę miesięcy zimowych. To tak jak w roku ubiegłym.

Czyżby zanikała już tradycyjna wiosna?

Łatwiej akceptowałem temperatury wiosenne zimą, niż wiosną temperatury zimowe. Zimę lubię tylko na obrazku- pomyślałem. Szkoda, że to nie jest prima aprilis tylko zimna rzeczywistość. Nie było rady trzeba było wyciągnąć zimowy ubiór.

Święta wielkanocne zostały zdominowane refleksją nad pogodzeniem się z bezradnością, kiedy z naszego otoczenia odchodzą najbliższe osoby. Jedyną pociechą było to, że nie towarzyszy im żadna udręka, a tam gdzie poszli, już nic nie boli. Wszyscy staraliśmy się być tymi błogosławionymi, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Jakaż to wielka tajemnica, której człowiek nigdy nie pozna po tej stronie. Jednak żyjemy po to, aby poznać ją wtedy, kiedy zostanie zrzucona doczesna powłoka. Wiara mówi, że tam czeka wyzwolenie od udręk, niepokojów, bojaźni i ciągłego oczekiwania. Tutaj ciągle pragniemy, ciągle jesteśmy głodni, zmęczenie zwala nas z nóg, nieustannie czegoś szukamy.

Czego? A może właściwszym byłoby pytanie — Kogo?

Kiedy zadamy złe pytanie na pewno otrzymamy złą odpowiedź.

Pytanie — czego? — jest zapytaniem o materię będącą tylko chwilą obarczoną znikaniem.

Natomiast pytanie — Kogo? jest zapytaniem o Coś czego rozum nie jest wstanie objąć, ale instynkt czuje, że To musi być.

Nieskończoności ja Cię nie ogarniam ani nie pojmuję w hołdzie pochylam przed Tobą swoją marność. Jesteśmy Twoją własnością tu i tam. Nieskończoność jest wieczna nie zanika a my w niej także. Nie chcę więc pamiętać o „memento mori”, ale wpatrywać się w Nieskończoność.

Niedziela wielkanocna zgromadziła nas na śniadaniu u teściów mojej córki. Na regale stała w ramkach kolorowa fotografia Mirka. Taka była potrzeba chwili i należało jej sprostać. Myślę, że nie tylko na fotografii, ale wierzę, że duchem był z nami i nas widział.

Pogoda zimowa dalej nie odpuszczała. Prószył śnieg i było paskudne zimno. Ale my mieliśmy pogodę w sercach. Bo przecież tej nocy zostały rozproszone ciemności, Światłem, które przyniosło ciepło i spokój.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.