E-book
15.75
drukowana A5
38.87
drukowana A5
Kolorowa
61.85
Kalejdoskop 80. Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju

Bezpłatny fragment - Kalejdoskop 80. Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju


Objętość:
123 str.
ISBN:
978-83-8431-192-9
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.87
drukowana A5
Kolorowa
za 61.85

Słowo od autora

Drodzy Czytelnicy,

z ogromną radością i wzruszeniem oddaję w Wasze ręce książkę, która jest dla mnie niezwykle osobistym podsumowaniem wyjątkowego czasu. Jako autor, od lat dzielący się z Wami swoją miłością do muzyki i słowa, czuję się zaszczycony, mogąc ponownie zaprosić Was do świata dźwięków, który na kilka sierpniowych dni wypełnił urokliwe Duszniki-Zdrój podczas jubileuszowego, 80. Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego. Ta publikacja to coś więcej niż tylko zbiór mych recenzji. To kronika emocji, zapis chwil ulotnych, próba uchwycenia magii, która rodzi się na styku genialnej muzyki Fryderyka Chopina i niezwykłej wrażliwości współczesnych artystów. Na jej stronach starałem się zawrzeć nie tylko analizę mistrzowskich interpretacji, ale przede wszystkim atmosferę tego historycznego wydarzenia — od poranków z młodymi talentami, przez mistrzowskie recitale, aż po nocne rozmowy o sztuce.

Podobnie jak w poprzednich latach, tak i tym razem, moim celem było stworzenie pamiątki — zarówno dla tych, którzy mieli szczęście być w Dusznikach i na własne uszy słyszeć koncerty w Dworku Chopina, ale i w innych siedzibach, jak i dla tych z Was, którzy z różnych przyczyn nie mogli w nich uczestniczyć. Mam nadzieję, że szczegółowe relacje, programy koncertów i fotografie pozwolą każdemu z Państwa poczuć tę niepowtarzalną atmosferę i przenieść się, choć na chwilę, do serca festiwalowych wydarzeń.

Pragnę podziękować Wam za to, że jesteście ze mną — na moich mediach społecznościowych, a zwłaszcza w facebookowym „Kulturalnym Zakątku”, który stał się miejscem wymiany myśli i pasji. Wasze zaangażowanie, komentarze i wsparcie są dla mnie nieustannym źródłem inspiracji i motywacji do dalszego działania.

Zapraszam Państwa serdecznie do lektury. Niech ta książka będzie dla Was powrotem do pięknych wspomnień lub fascynującym odkryciem świata wielkiej muzyki. Niech stanie się inspiracją do własnych poszukiwań i, mam nadzieję, zachętą do spotkania na kolejnych edycjach festiwalu.

Życzę niezapomnianych wrażeń podczas tej literacko-muzycznej podróży.

Z wyrazami szacunku,

Janusz Niżyński

Jubileuszowa inauguracja. Osiemdziesiąty Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju — otwarty!

I stało się. W sercu malowniczych Sudetów, w historycznej scenerii Dusznik-Zdroju, rozpoczął się osiemdziesiąty rozdział w dziejach jednego z najświetniejszych klejnotów polskiej kultury. W piątkowy wieczór, pierwszego sierpnia 2025 roku, uroczyście zainaugurowano jubileuszową edycję Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego.

Tego dnia uzdrowisko zdawało się wstrzymywać oddech. Jednak atmosfera wykraczała daleko poza zbiorowe oczekiwanie na pierwsze dźwięki muzyki. Unosił się tu bowiem duch radosnych powrotów i długo wyczekiwanych spotkań, w których pulsowała prawdziwa dusza Festiwalu. Nawet groźnie kłębiące się nad miastem chmury, które przez cały dzień niosły krótkotrwałe, acz uporczywe mżawki, nie zdołały przyćmić radosnego święta. Przeciwnie, kurort na przekór kaprysom natury emanował niemal dumą, czerpiąc wprost energię z nadchodzącej uroczystości.

Już od rana Park Zdrojowy tradycyjnie witał przybyłych gości misternie ułożonym z żywych kwiatów kalendarzowym kwietnikiem. Jego alejkami spacerowali najwierniejsi miłośnicy muzyki Chopina, z zaciekawieniem obserwując nową, nieznaną ze wcześniejszych edycji, monumentalną konstrukcję. W sercu parku organizatorzy wznieśli bowiem imponujący pawilon koncertowy, którego przestrzeń wypełniła scena dla orkiestry symfonicznej, fortepian solisty i miejsce dla… ponad tysiąca(!) słuchaczy.

Tymczasem w tej niezwykłej scenerii Dusznik, czy to za dnia, czy w godzinach poprzedzających koncert, na hotelowych korytarzach i w spacerowych alejkach spotykali się starzy przyjaciele. To właśnie oni tworzą krąg osób, dla których doroczny festiwal stał się pięknym rytuałem. Wraz z żoną mamy zaszczyt należeć do tego wiernego grona. Także i w tym roku z radością odnajdywaliśmy znajome twarze: Ewy, Karoliny, Piotra, Doroty, Marii, Bożeny, Małgosi, Krzysztofa, Karola i wielu innych wytrawnych melomanów. Wszechobecna serdeczność powitań i rozmowy, w których opowieści z minionego roku przeplatały się z festiwalowymi anegdotami, budowały niepowtarzalną atmosferę tego miejsca. W tym festiwalowym tyglu wyjątkową radość sprawiła nam obecność pani profesor Ireny Poniatowskiej — niezwykłej spiritus movens Festiwalu, która od ponad trzydziestu lat niezmiennie towarzyszy świętu muzyki w Dusznikach.

Dla części uczestników dzisiejszy wieczór miał ponadto wymiar szczególny — przyjaźnie zrodzone w przestrzeni wirtualnej nareszcie nabierały realnych kształtów. Duszniki stały się miejscem, gdzie e-znajomości ustępowały miejsca autentycznym spotkaniom, uściskom dłoni i bezpośrednim rozmowom. Cyfrowy świat splatał się z rzeczywistością, a festiwalowa atmosfera stawała się synonimem wspólnoty, którą spajały muzyka, przyjaźń i radość ze wspólnego przeżywania.

Przemowa Pani Wicemarszałek Sejmu RP Moniki Wielichowskiej

Zgodnie z wieloletnią tradycją, oficjalne uroczystości zainicjował symboliczny gest hołdu. Pod pomnikiem patrona festiwalu przedstawiciele władz, organizatorzy i dostojni goście złożyli wieńce i wygłoszono dwa krótkie okolicznościowe przemówienia. Godzinę później, w zaaranżowanym namiocie dla potrzeb inaugurującego Festiwal koncertu, gdzie na specjalnie przygotowanej estradzie cierpliwie czekał lśniący fortepian, gotowy na spotkanie z solistą i towarzyszącą mu orkiestrą, do festiwalowej publiczności serdeczne słowa skierowali: pani Jadwiga Merkur — prezes Fundacji Międzynarodowych Festiwali Chopinowkich oraz Dyrektor Artystyczny Festiwalu pan profesor Piotr Paleczny.

Punktem kulminacyjnym wieczoru był oczywiście sam koncert.

I tak, w magicznej aurze letniego wieczoru, gdy ucichły ostatnie rozmowy, a światła dnia powoli przygasły, zabrzmiały pierwsze dźwięki orkiestrowego tutti, rozpoczynając muzyczną opowieść, na którą cały świat melomanów czekał z utęsknieniem. Osiemdziesiąty Festiwal Chopinowski został otwarty.

Wieczór Pierwszy, Mistrz Pierwszy. Pletnev i Filharmonia Narodowa otwierają 80. Festiwal w Dusznikach

Słynie z tego, że potrafi odkurzyć nawet pozornie zapomniane nuty i tchnąć w nie świeże, ekscentryczne życie. Nie bez powodu publiczność dusznicka spodziewała się, że jego interpretacje Chopina sprawią, iż nawet drzewa w Parku Zdrojowym zasłuchają się w podziwie — nie mówiąc o ludziach! I czy tak w istocie było…?

Cóż to był za wieczór! Duszniki-Zdrój, perła uzdrowisk i serce jubileuszowego, 80. Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego, zdawały się wstrzymywać oddech. Na długo przed pierwszymi dźwiękami płynącymi z olbrzymiego ustawionego w Parku Zdrojowym namiotu, powietrze gęstniało od napięcia i niemal nabożnego oczekiwania. Wszyscy bowiem wiedzieli, kto zasiądzie przy fortepianie, by zainaugurować to wielkie święto muzyki: Mikhail Pletnev.

Jego nazwisko, niczym zaklęcie, krążyło po Dusznikach. A może tylko krążyło w mojej wyobraźni, podsycając oczekiwanie? W każdym razie zaczęło rodzić fantazje o artyście, który nie boi się pytać nut o ich najgłębsze sekrety, a nawet prowadzić z nimi brawurowej polemiki. O interpretacjach tak potężnych, że zasłuchują się w nich stuletnie drzewa Parku Zdrojowego. Gdy wybrzmiały pierwsze takty, stało się dla mnie jasne, że rzeczywistość nie do końca dorównała tym śmiałym, literackim rojeniom.

Mikhail Pletnev podczas przedpołudniowej próby

Już od pierwszych chwil, gdy maestro Pletnev, wspierany przez Orkiestrę Filharmonii Narodowej pod precyzyjną batutą Pawła Kapuły, zasiadł przy fortepianie, publiczność stała się świadkiem niezwykłego spektaklu. Nie był to bowiem tuzinkowy koncert, lecz alchemiczny rytuał, w którym dwa najsłynniejsze dzieła orkiestrowe Chopina miały zostać przetopione w zupełnie nową, iskrzącą się życiem materię. Pletnev objawił się jako demiurg klawiatury, artysta paradoksów. Jego interpretacje obu koncertów, z jednej strony, zdradzały chłodną, niemal matematyczną precyzję, w której każda fraza stanowiła logiczny element nadrzędnej architektury. Z drugiej jednak — jego gra tchnęła nieokiełznaną, niemal dziką energią, jakby fortepian stawał się partnerem w pasjonującym, improwizowanym dialogu. Gdybym miał zamknąć tę dwoistą naturę jego stylu w jednym obrazie, byłby on następujący: Pletnev gra, jakby jedną ręką z nabożną czułością wyrabiał najkruchsze ciasto, drugą zaś, w nerwowym porywie, gorączkowo kręcił gałką radia, by wyłowić z eteru tę jedną, transcendentną melodię. Aforyzm Adama Harasiewicza — „Muzyka musi żyć, najgorsza jest monotonia” — zyskał w osobie Pletneva swojego najwierniejszego wyznawcę.

Pierwszy na warsztat trafił Koncert e-moll op. 11. Już od pierwszych taktów orkiestry, przygotowującej grunt pod wejście solisty, czuło się, że to NIE BEDZIE kolejne podręcznikowe wykonanie. Gdy Pletnev dotknął klawiszy, czas jakby się zakrzywił. Jego frazowanie było odważne, prowokacyjne. Tam, gdzie większość pianistów stawia na liryczną śpiewność i romantyczne westchnienie, on wprowadzał element dramatycznego napięcia, niemal szorstkości. Jego Chopin był młodzieńcem pełnym niepokoju, targanym sprzecznymi emocjami — nie tylko melancholijnym poetą. Dźwięki perliły się i iskrzyły, by za chwilę uderzyć z zaskakującą mocą, niczym nagły poryw wiatru. Słynny: Romance, Larghetto w jego interpretacji nie było jedynie sielankowym marzeniem. Owszem, zachowało swą oniryczną aurę, ale Pletnev nasycił je jakąś wewnętrzną gorączką, rodzajem tęsknoty tak intensywnej, że aż bolesnej. Czuło się w tym nie tylko miłość, ale i strach przed jej utratą. Finałowe Rondo było już czystym artyzmem — pianistycznym popisem brawury, gdzie wirtuozeria służyła nie tylko popisowi, ale budowaniu ekstatycznego, tanecznego żywiołu, który porywał bez wyjątku.

Antrakt po Pierwszym Koncercie wypełniłem ożywioną dyskusją z przyjaciółmi i znajomymi, których emocje, mówiąc dość oględnie, oscylowały między fascynacją a rezerwą. Mnie w pamięć zapadła zwłaszcza rozmowa jaką miałem przyjemność odbyć z młodym wirtuozem z polskiej ekipy na Konkurs Chopinowski (którego nazwisko pozwolę sobie jednak zachować dla siebie). Z szacunkiem dla maestrii Pletneva przyznał, że przedstawiona wizja dzieła jest mu artystycznie obca. Nie krył podziwu dla rzemiosła, lecz sama interpretacja, jak subtelnie zasugerował, nie poruszyła go do głębi. Stwierdził po prostu: „To nie mój Chopin”, co w ustach przyszłego pretendenta do chopinowskiego lauru nabrało szczególnej wagi.

Po tradycyjnej przerwie nadszedł czas na Koncert f-moll. I tu Pletnev dokonał swoistego cudu. Jeśli Koncert e-moll był opowieścią o młodzieńczym buncie i niepokoju, tak f-moll stał się w jego interpretacji dojrzałą, głęboko introspektywną spowiedzią. Pierwsza część, Maestoso, wibrowała szlachetną powagą, ale podszytą ukrytym ogniem. Pletnev, niczym wytrawny aktor, operował całą paletą barw — od najsubtelniejszego pianissimo, które brzmiało jak szept duszy, po potężne forte, które wstrząsało posadami Zdrojowego Parku. Ale to, co zrobił z drugą częścią, Larghetto, przejdzie do legendy dusznickich festiwali. To było coś więcej niż muzyka. To była podróż w zakamarki ludzkiego serca. Każda nuta była ważona, każda pauza nabierała znaczenia. Fortepian pod jego palcami śpiewał, płakał i śmiał się jednocześnie. Publiczność zamarła. W absolutnej ciszy słychać było jedynie muzykę i zbiorowy, wstrzymany oddech setek ludzi, którzy czuli, że są świadkami czegoś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Finałowe Allegro vivace, jak zwykle z nim bywa, okazało się eksplozją radości i energii. Jednak nawet tu Pletnev nie pozwolił sobie na banał. Wplatał w mazurkowe rytmy nuty zadumy, jakby przypominając, że nawet w chwilach największej euforii gdzieś w tle czai się cień nostalgii.

Pozostaje jeszcze słowo o orkiestrze, która w dziełach Chopina jest czymś niewiele więcej niż tłem, powiernikiem, choć czasem dyskutantem, lustrem dla duszy solisty. Krąży wśród melomanów porzekadło, że miarą wielkości zespołu jest ten jeden, ulotny moment w Koncercie f-moll: sygnał rogu, który z ciszy ma wskrzesić finałowego mazura. Zawsze podchodziłem do tej „legendy” z pewną rezerwą, choć bywają wieczory, gdy nabiera ona niepokojącej mocy. Wczoraj, na szczęście, gdy owa magiczna chwila nadeszła, mimo że sygnał waltorni okazał się nie w pełni czysty, to przecież nie był pozbawiony magnetyzmu. Było to tylko chwilowe załamanie światła na nieskazitelnej tafli. Bo trzeba to powiedzieć z całym przekonaniem: orkiestra zaprezentowała się porządnie, choć nie olśniewająco. W obu koncertach grała z wysoką kulturą brzmienia i empatią. Słuchając aksamitnych fraz sekcji smyczkowej czy ciepłych dialogów instrumentów dętych drewnianych, miało się wrażenie, że muzycy oddychają razem z solistą. Zespół podążał za każdą zmianą nastroju — od subtelnej melancholii Larghetta po brawurową energię finałowych rond, udowadniając, że nawet jeśli jeden szczegół zawiedzie, duch wielkiej muzyki pozostaje nienaruszony.

A dusznicka publiczność? Ona nie tylko słuchała. Ona, miałem wrażenie, chłonęła, przeżywała i uczestniczyła w tym muzycznym misterium. Po ostatnich akordach Koncertu f-moll na sali zapadła na sekundę naelektryzowana cisza. To nie była cisza niezdecydowania, lecz cisza pełna szacunku, próba przetworzenia ogromu emocji, które wylały się ze sceny. A potem… potem wybuchły owacje. Nie, nie były z tych: frenetycznych, niemal histerycznych. Owszem, niektórzy zrywali się z miejsc, krzycząc „Bravo!”, ale siła ich aplauzu raczej nie unosiła dachu prowizorycznego, zmontowanego dla potrzeb koncertu namiotu. To były zwykłe żywiołowe oklaski. Wyraz wdzięczności za to, że ktoś na ich oczach, za pomocą czarno-białych klawiszy, dotknął istoty piękna. Pletnev, lekko zdziwiony, a może tylko udający zdziwienie tą erupcją entuzjazmu, wracał na scenę kilkukrotnie, kłaniając się z właściwą sobie nonszalancją. W efekcie doczekaliśmy się niezwyczajnego bisu w postaci fenomenalnie zagranego nokturnu Es-dur (op. 9 nr 2). Moja żona, pełna zachwytu i podbudowana emocjonalnie, podsumowała cały koncert bardzo krótko: „Było wspaniale. Nie można przecież zamykać się z dzisiejszymi interpretacjami w XIX wieku”. Myślę, że dużo w tej jej zdawkowej ocenie jest racji. Jak by nie oceniać całego występu — byliśmy świadkami prawdziwej magii. Mikhail Pletnev nie zagrał Chopina. On go na modłę wyzwań XXI stulecia na nowo powołał do życia — jako postać z krwi i kości, pełną pasji, sprzeczności, geniuszu i ludzkich słabości. Udowodnił, że największe dzieła sztuki nigdy nie są zamkniętą księgą. W rękach prawdziwego alchemika mogą one wciąż odkrywać nowe, nieznane światy.

A drzewa w Parku Zdrojowym? Jestem pewien, że tej nocy ich liście szeleściły inaczej, nucąc pod nosem frazy, które na nowo usłyszały w brawurowej, niezapomnianej interpretacji mistrza.

PROGRAM:

PIĄTEK 1.08.2025 godz. 20:00 — koncert inauguracyjny, Namiot Festiwalowy w Parku Zdrojowym
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej

Dyrygent: Paweł KAPUŁA

Solista: Mikhail PLETNEV

(Opracowanie wersji orkiestrowej- Mikhail Pletnev)

Fryderyk CHOPIN

Koncert e-moll op. 11

PRZERWA

Koncert f-moll op. 21

BIS:

Chopin: Nokturn Es-dur, op. 9 nr 2

Poetycka narracja dźwiękiem — poranny koncert Julii Łozowskiej

Dzisiejszy poranek (2025-08-02) na Festiwalu Chopinowskim w Dusznikach-Zdroju należał do Julii Łozowskiej. Julia Łozowska, jedna z najbardziej doświadczonych pianistek młodego pokolenia zaprezentowała swój kunszt w wypełnionej po brzegi sali koncertowej Hotelu Fryderyk. Bez wątpienia festiwalowa publiczność doskonale wiedziała, że szykuje się nietuzinkowy recital.

Przyznam szczerze, że i ja przyszedłem na ten koncert z dużymi oczekiwaniami. Łozowska, choć młoda wiekiem, ma już na swoim koncie imponującą kolekcję nagród na krajowych i międzynarodowych konkursach. Czy jednak talent potwierdzony nagrodami przełoży się na autentyczne emocje podczas recitalu? Odpowiedź poznałem już po pierwszych dźwiękach.

Pianistka rozpoczęła od intrygującego utworu Karola Szymanowskiego „Serenada don Juana” z cyklu „Maski” op. 34. To wymagający technicznie utwór, w którym kompozytor mistrzowsko oddaje charakter uwodzicielskiego don Juana. Łozowska ujęła mnie swoim podejściem do tej muzyki — było w jej interpretacji coś odważnego, niemal zuchwałego. Palce tańczyły po klawiaturze z dużym opanowaniem a jednocześnie lekkością, która kontrastowała z intensywnością dźwięków. Szczególnie w szybkich pasażach pokazała kontrolę nad instrumentem, nigdy jednak nie tracąc z oczu głównej myśli muzycznej.

Julia Łozowska

Po Szymanowskim przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie — Sonatę As-dur op. 110 Ludwiga van Beethovena. To jedno z najpóźniejszych dzieł mistrza z Bonn, pełne kontemplacji, głębi i wewnętrznych sprzeczności. Łozowska podeszła do tego utworu z dużą dojrzałością. Jej interpretacja była przemyślana, ale nie wykalkulowana; czuło się, że każda fraza wypływa z głębokiego zrozumienia beethovenowskiej narracji. Szczególnie poruszająca była środkowa część sonaty. Arioso dolente zabrzmiało jak prawdziwa pieśń bólu, a następujące po nim fuga została poprowadzona z architektoniczną precyzją. Młoda pianistka pokazała, jak doskonale rozumie złożoną strukturę tego dzieła, stopniowo budując napięcie aż do triumfalnego finału. Kiedy wybrzmiały ostatnie akordy, poczułem dreszczyk zachwytu.

Potem nadszedł czas na muzykę patrona Festiwalu. Łozowska rozpoczęła chopinowską część recitalu od Scherza cis-moll op. 39. To utwór pełen kontrastów: raz burzliwy i dramatyczny, raz liryczny i refleksyjny. Pianistka doskonale wydobyła ten dualizm, z lekkością przechodząc między skrajnymi nastrojami. Jej interpretacja była jednocześnie technicznie nienaganna i pełna emocji — połączenie, które nie zawsze udaje się nawet doświadczonym wykonawcom. Chopin w wykonaniu Łozowskiej to nie tylko bezbłędne nuty, ale przede wszystkim opowieść. Scherzo w jej rękach stało historią, w której każda fraza miała swoje miejsce i znaczenie. Zwłaszcza środkowa część utworu, z melodią przypominającą kołysankę, zabrzmiała niezwykle intymnie, jakby pianistka opowiadała nam osobistą historię.

Na zakończenie recitalu pani Julia Łozowska wybrała jedno z najbardziej złożonych dzieł Chopina: Polonez-Fantazję As-dur op. 61. Utwór, który zdecydowanie wymaga od wykonawcy nie tylko technicznej sprawności, ale przede wszystkim dojrzałości interpretacyjnej. Polonez-Fantazja to muzyczny poemat, w którym Chopin łączy elementy poloneza z improwizacyjną swobodą fantazji. Łozowska podeszła do tego wyzwania z odwagą i wyczuciem. Jej interpretacja była pełna niuansów dynamicznych, a jednocześnie zachowywała spójność narracyjną całego utworu. Kulminacja Poloneza-Fantazji zabrzmiała majestatycznie, bez zbędnego patosu czy przesady. Pianistka umiejętnie wyważyła proporcje między monumentalnością a intymnością tego dzieła. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki, publiczność przez moment trwała w ciszy, jakby nie chcąc zakłócać magii chwili. A potem wybuchły gromkie brawa, w efekcie czego pianistka zdecydowała się na bis: etiudę cis-moll op. 25 nr 7 Chopina przez niektórych nazywaną „wiolonczelową”.

Podsumowując: recital Julii Łozowskiej był bez wątpienia ciekawym wydarzeniem tegorocznego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju. Młoda pianistka udowodniła, że za jej grą stoi solidny warsztat, głęboka wrażliwość muzyczna i, co najważniejsze — pasja. Co szczególnie ujmujące, Łozowska nie epatuje wirtuozerią, choć bez wątpienia ją posiada. Jej gra jest podporządkowana muzyce, nie chęci olśnienia publiczności. Technika służy jej do wyrażania emocji, nie jest celem samym w sobie. To podejście, które w dzisiejszych czasach „sportowego” podejścia do muzyki klasycznej, dla mnie, osobiście, wydaje się szczególnie cenne.

PROGRAM:

SOBOTA, 2.08.2025 godz. 11:00 — JULIA ŁOZOWSKA, recital w Hotelu Fryderyk

Karol Szymanowski — „Serenada don Juana” z cyklu „Maski” op. 34

Ludwig va Beethoven — Sonata As-dur op. 110

Fryderyk Chopin — Scherzo cis-moll op. 39, Polonez-Fantazję As-dur op. 61

BIS:

Fryderyk Chopin — Etiuda cis-moll op. 25 nr 7

Od barokowych fundamentów do romantycznej opowieści Aristo Shama w Dworku Chopina

Gdy przebrzmiały ostatnie akordy uroczystej inauguracji jubileuszowego, 80. Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego — ceremonii, która w tym roku, powodowana wyjątkowymi okolicznościami, schroniła się pod rozpiętą kopułą namiotu w Parku Zdrojowym — dusznicka publiczność z nieukrywaną tęsknotą zwróciła wzrok ku prawdziwemu sercu festiwalu. I oto w sobotnie, przesycone oczekiwaniem popołudnie 2 sierpnia, historyczny Dworek Chopina nareszcie uchylił swoje podwoje, witając spragnioną muzycznych doznań społeczność melomanów.

Wcześniej jednak, w kameralnej przestrzeni nieodległego hotelu Fryderyk, z porannym recitalem wystąpiła przedstawicielka młodego pokolenia pianistek, Julia Łozowska. O jej udanym, pełnym świeżości występie wypowiedziałem się szerzej w odrębnym materiale.

Przywilej inauguracji muzycznej podróży w murach samego Dworku przypadł więc Aristo Shamowi — artyście, którego nazwisko przed przybyciem do Dusznik-Zdroju rozbudziło wyobraźnię festiwalowej publiczności, przede wszystkim za sprawą niedawnego olśniewającego triumfu odniesionego na XVII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Vana Cliburna w Fort Worth. Sam program, który pianista z Hongkongu przedstawił audytorium, stanowił świadectwo jego niepospolitej artystycznej odwagi. Skonstruował go bowiem jako intymny dialog mistrzów, zestawiając ze sobą dzieła, które choć rozdzielone wiekami, pozostają spojone nicią geniuszu. Za fundament swojego recitalu Aristo Sham obrał postać absolutną — Jana Sebastiana Bacha, ukazując go jednak w fascynującym zwierciadle romantycznych i postromantycznych transkrypcji.

Recital bardzo udanie otworzyły taneczne ogniwa z Partity skrzypcowej E-dur BWV 1006 w brawurowym opracowaniu Sergiusza Rachmaninowa, gdzie krystaliczna struktura bachowskiego oryginału została zręcznie zanurzona w gęstej, pulsującej namiętnością rosyjskiej harmonii. Ledwie wybrzmiały ostatnie nuty, a sala już zastygła w pełnym napięcia oczekiwaniu na jeden z niekwestionowanych filarów literatury fortepianowej — monumentalną Chaconne z Partity d-moll BWV 1004 w ikonicznej, niemal legendarnej transkrypcji Ferruccio Busoniego. To arcydzieło, stanowiące ostateczny sprawdzian technicznej i interpretacyjnej dojrzałości każdego pianisty, pod dłońmi Shama przeobraziło się w majestatyczną katedrę dźwięku. Jego interpretacja, udanie połącząca żelazną precyzję architektonicznej konstrukcji z imponującą skalą dynamiczną, dowodząc pełne zrozumienia młodego artysty nie tylko subtelności bachowskiej polifonii, ale i symfonicznego rozmachu busonowskiej wizji. Aristo Sham niewątpliwie czuje się doskonale w przestrzeni kanonicznych kompozycji baroku, jego estetyka i wyobraźnia muzyczna zdają się być stworzone do wydobywania wielowarstwowej tkanki kontrapunktycznej… Jeśli jednak miałbym wskazać choć jeden element, który nie w pełni mnie usatysfakcjonował, byłoby to jego forte, które w kulminacyjnych momentach traciło nieco na wyrazistości, przytłumione przez nazbyt hojnie stosowany pedał. Ta drobna niedoskonałość nie zdołała jednak przyćmić wrażenia obcowania z interpretacją najwyższej próby. Z tym większą ciekawością oczekiwałem, jak artysta zaprezentuje się w dziełach romantycznych, w arcydziełach Fryderyka Chopina: w mrocznym i dramatycznym Nokturnie c-moll op. 48 nr 1 oraz w jednym z najwspanialszych opus patrona festiwalu — Balladzie f-moll.

Aristo Sham

Nokturn rozpoczął z ujmującą delikatnością, pozwalając melodii unosić się nad akompaniamentem niczym samotnej myśli na tle nocnego nieba. Środkowa część, ów narastający dramat, który u Chopina zawsze skrywa wewnętrzną walkę, poprowadził z wyczuciem narracji — od szeptu kontemplacji po krzyk rozpaczy. Udanie eksponował harmoniczne napięcia, a gwałtowna kulminacja nabrała pod jego palcami niemal orkiestrowego brzmienia, by następnie z maestrią powrócić do początkowej melodii, teraz już naznaczonej ciężarem przeżytego dramatu. Ballada f-moll zabrzmiała w jego interpretacji nieco klasycystycznie, każdym razie nie do końca jak poetycka opowieść snuta przy kominku w zimowy wieczór. Sham nie w pełni więc uchwycił istotę chopinowskiej narracyjności, nie prowadząc słuchacza przez kolejne odsłony muzycznego teatru z finezją doświadczonego gawędziarza. Finałowy fragment, z jego wirtuozowskimi pasażami i nieubłaganym crescendem, wykonany został z techniczną precyzją, lecz znowu przy dynamicznych forte dźwięk sprawiał wrażenie rozmywania się i gubienia głębi wyrazu.

Po przerwie, na zwieńczenie swego występu Aristo Sham zaplanował dzieło-monolit, Everest pianistycznej literatury, którego samo podjęcie świadczy o pianistycznej odwadze — Sonatę fortepianową B-dur op. 106 „Hammerklavier” Ludwiga van Beethovena. To utwór ekstremalnie trudny technicznie, wymagający od interpretatora nie tylko absolutnej władzy nad klawiaturą, ale też intelektualnej głębi i niemal heroicznej wytrzymałości. Wciąż jeszcze noszę w sobie wspomnienie sprzed dwóch lat, gdy z tą samą partyturą, tutaj, we dworkowej sali mierzyła się zwyciężczyni Konkursu Chopina 16 edycji (2010 rok) Julianna Awdiejewa. I słuchając dzisiaj artysty, wspomnienie powróciło do mnie z całą mocą. Aristo Sham, idąc w ślady wielkiej poprzedniczki, stanął naprzeciw tego giganta z godną podziwu bezkompromisowością. Jego wizja „Hammerklavier” uderzała energią, lecz była to energia okiełznana, krystalicznie czysta w każdym szczególe. Aristo Sham przeprowadził nas przez tę muzyczną podróż z maestrią: od kategorycznych, otwierających akordów, przez zawieszone w czasie, metafizyczne Adagio sostenuto, aż po logiczny i zarazem brawurowy żywioł finałowej fugi, która pod jego palcami stała się triumfem intelektu i ducha. W moim odczucie z interpretacji tego epokowego dzieła w porównaniu z interpretacją jaką przed dwoma laty zaprezentowała tutaj w tej sali starsza od niego o 11 lat pianistka Aristo Sham wyszedł obronną ręką

Sobotni recital Aristo Shama był czymś więcej niż tylko pokazem wirtuozerii. Było to spotkanie z artystą świadomym, o głębokiej muzycznej erudycji, który potrafi prowadzić słuchacza przez najbardziej wymagające ścieżki repertuaru fortepianowego. Publiczność w Dworku Chopina nagrodziła go długimi i gorącymi brawami, doceniając zarówno talent artysty, jak i odważny, bezkompromisowy dobór programu. Artysta odwdzięczył się bisem. Było nim bardzo refleksyjnie zagrane Intermezzo Brahmsa Es-dur op. 117 nr 1

PROGRAM:

SOBOTA, 2.08.2025 godz. 16:00 — ARISTO SHAM, recital w Dworku Chopina

Johann Sebastian BACH / Sergei RACHMANINOW — Partita E-dur na skrzypce solo BWV 1006

Johann Sebastian BACH /Ferruccio BUSONI — Chaconne z II Partity d-moll BWV 1004

Fryderyk CHOPIN — Nokturn c-moll op. 48 nr 1, Ballada f-moll op. 52

PRZERWA

Ludwig van BEETHOVEN — Sonata fortepianowa B-dur op. 106 “Hammerklavier”

BISY:

Johanes Brahms — Intermezzo Es-dur op. 117 nr 1

Francuska elegancja w Sercu Dusznik — niezapomniany recital Marca Laforêt!

Są takie wieczory, które pozostają w pamięci na długo, niczym najpiękniejsze, lśniące perły w sznurze muzycznych wspomnień. Są tacy artyści, których powrót na polską scenę jest świętem, a ich spotkanie z muzyką Chopina — duchową ucztą najwyższej próby. Dokładnie tak było podczas recitalu Marca Laforêt, który w zabytkowym Dworku Chopina w Dusznikach-Zdroju zgotował nam wieczór piękny i niezapomniany!

Na ten koncert wielu z nas, dusznickich melomanów, ostrzyło sobie apetyty od dawna. Marc Laforêt, ten znakomity francuski pianista, zdobywca drugiej nagrody na XI Konkursie Chopinowskim w 1985 roku, od tamtej pory ma w Polsce rzeszę wiernych, zagorzałych fanów. Z dumą i radością zaliczam się do tego grona! Jego nazwisko to synonim elegancji, wirtuozerii połączonej z głębokim szacunkiem dla tradycji i niezwykłą kulturą dźwięku. I powiem to od razu, bez zbędnej zwłoki: artysta nie tylko sprostał naszym ogromnym oczekiwaniom, ale wzniósł je na najwyższy poziom!

Marc Laforêt

Program, w całości poświęcony Fryderykowi Chopinowi, był jak misternie skomponowana opowieść prowadzona przez mistrza narracji. Już pierwsze dźwięki Andante spianato i Wielkiego Poloneza Es-dur op. 22 zwiastowały, że będziemy świadkami czegoś wyjątkowego. Laforêt, z charakterystyczną dla siebie gracją i skupieniem, zanurzył nas w onirycznym, płynącym niczym spokojna rzeka Andante. Każda fraza była dopieszczona, każdy dźwięk miał swoje miejsce i wagę. To była poezja w najczystszej postaci! A potem nastąpiła eksplozja! Wielki Polonez w jego wykonaniu był kwintesencją rycerskiego ducha, dworskiej wspaniałości i polskiej dumy, a wszystko to podane z francuskim szykiem i precyzją, która zapierała dech w piersiach.

Prawdziwa klasa osobowości artysty objawiła się jednak w cyklach mazurków. Cztery Mazurki z op. 33 i cztery z op. 24 stały się w jego palcach miniaturowymi klejnotami, z których każdy lśnił innym, unikalnym blaskiem. Laforêt, niczym gawędziarz, opowiadał nam historie — raz tęskne i melancholijne, raz zawadiackie i taneczne. Słychać było w jego grze echa wiejskich zabaw, szelest sukien na balu i cichy szept nostalgii za utraconą ojczyzną. Jego frazowanie było tak naturalne, tak idealnie oddające rubato, że miało się wrażenie, iż muzyka po prostu przez niego przepływa, a on jest jedynie jej najdoskonalszym medium.

To właśnie tutaj, w tym podejściu, objawiła się fundamentalna różnica, która tak bardzo pozytywnie wyróżniła recital Laforêt na tle występu wielkiego Michaiła Pletniewa, który grał w Dusznikach zaledwie dzień wcześniej. Pletniew, artysta bez wątpienia genialny, zaprezentował nam Chopina nowatorskiego, może nawet rewolucyjnego, dekonstruując jego koncerty na części pierwsze. Dla mnie była to wizja ciekawa intelektualnie, ale dla wielu — zbyt ekstrawagancka, wyzbyta z tej ciepłej, ludzkiej emocji, która jest sercem tej muzyki. Marc Laforêt natomiast przywrócił nam Chopina, jakiego znamy i kochamy wszyscy — Chopina granego według najlepszych, złotych standardów pianistycznych. To nie była próba odkrycia kompozytora na nowo, ale hołd złożony jego geniuszowi z największym pietyzmem. To Chopin szlachetny, romantyczny, pełen pasji, ale nigdy histeryczny; wirtuozowski, ale nigdy pusty. To Chopin, który porusza duszę, a nie tylko intryguje umysł.

Ciekawostką i zarazem eksperymentem dla publiczności był fakt, że obaj artyści, Pletniew i Laforêt, wykonali ten sam utwór — słynny Nokturn Es-dur op. 9 nr 2. Cóż to były za dwa różne światy! Nokturn Pletniewa był analizą, niemal architektonicznym szkicem struktury utworu. Laforêt natomiast podarował nam czystą poezję. Jego Nokturn był intymnym wyznaniem, westchnieniem pod rozgwieżdżonym niebem, opowieścią o miłości i tęsknocie, snutą przy blasku świec. Każda ornamentacja była perlistym klejnotem. Dwa wykonania, dwóch tuzów fortepianu, a między nimi cała galaktyka interpretacyjnych możliwości. Dla wielu melomanów zapewne to wizja Francuza skradła tego wieczoru ich serca.

Po przerwie artysta nie zwalniał tempa. Trzy walce, w tym olśniewający As-dur op. 34 nr 1 i ulubione przez publiczność miniatury z op. 64, porwały nas w wir tańca. Była w nich radość, elegancja i odrobina melancholii — cała paleta emocji, zamknięta w tanecznej formie. A na wielki finał… wspaniałe Scherzo b-moll op. 31! To było wykonanie godne mistrza. Laforêt zbudował dramaturgię utworu z żelazną logiką i płomienną pasją. To było zwieńczenie, które pozostawiło nas bez tchu, z sercami bijącymi w rytm ostatnich, triumfalnych akordów.

Publiczność była zachwycona. Owacje na stojąco sprawiły, że artysta podarował nam jeszcze dwa chopinowskie bisy: nokturn c-moll op. 48 nr 1 oraz mazurek.

Wychodząc z Dworku Chopina w mżystą chłodną, dusznicką noc, czułem się absolutnie napełniony i szczęśliwy. Marc Laforêt udowodnił, że największa sztuka nie zawsze polega na rewolucji i burzeniu pomników. Czasem polega na ich odkurzeniu, wypolerowaniu z największą miłością i pokazaniu ich nieprzemijającego piękna w pełnej krasie. To był wieczór, który celebrował tradycję, klasę i serce w muzyce. To był Chopin, za którym tęsknimy. To był recital, który chciałoby się, aby na długo pozostał w annałach dusznickiego festiwalu jako wzór pianistycznego kunsztu i artystycznej uczciwości. Dziękujemy, Maestro Laforêt!

PROGRAM:

SOBOTA, 2.08.2025 godz. 20:00 — Marc Laforêt, recital w Dworku Chopina

Fryderyk Chopin — Andante spianato i Wielkiego Poloneza Es-dur op. 22, 4 Mazurki op. 33 (gis-moll, C-fur, D-dur, h-moll), 4 mazurki z op. 24 (g-moll, C-dur, As-dur, b-moll), Nokturn Es-dur, op. 9 nr 2

PRZERWA

Fryderyk Chopin — Walc As-dur op. 34 nr 1, Walc Des-dur op. 64 nr 1, Walc cis-moll op. 64 nr 2, Scherzo b-moll op. 31

BISY:

Fryderyk Chopin — Nokturn c-moll op. 48 nr 1, mazurek.

Recital, podczas którego sala widowiskowa Hotelu Fryderyk pękała w szwach — Antoni Kłeczek i jego Chopin

Osobiste powody, nad którymi ubolewam, nie pozwoliły mi uczestniczyć w recitalu fortepianowym Antoniego Kłeczka w Hotelu Fryderyk. Żałuję tym bardziej, że już z samych entuzjastycznych relacji przyjaciół dowiedziałem się, iż był to jeden z tych poranków muzycznych, które na długo zapadają w pamięci.

Antoni Kłeczek, laureat III nagrody na XXV Ogólnopolskim Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina, zaprezentował program w całości poświęcony patronowi Festiwalu. Sala widowiskowa hotelu dosłownie pękała w szwach — i nie jest to bynajmniej publicystyczna przesada. O skali zainteresowania niech świadczy fakt, że na obu hotelowych parkingach trudno było znaleźć wolne miejsce nawet dla roweru, nie wspominając o samochodzie. (Skądinąd wiem o tym z pierwszej ręki, gdyż tuż po recitalu miałem w tym samym miejscu przyjemność poprowadzić własne spotkanie autorskie).

fot. Szymon Korzuch z FMFC

Z relacji tych, którzy mieli szczęście wysłuchać koncertu, wyłania się obraz interpretacji nietuzinkowej. Chopin w wykonaniu Kłeczka, jak poetycko ujęła to jedna z moich festiwalowych przyjaciółek, był tak przejmująco ludzki, że chciałoby się go utulić. Partytura została oddana z absolutną precyzją, a mimo to artysta tchnął w nią ową szczególną wrażliwość, która odróżnia prawdziwą sztukę od doskonałego rzemiosła.

— Wcale mnie to nie dziwi — dodała inna moja znajoma, koneserka muzyki i literatury. — Już podczas kursu mistrzowskiego u profesora O’Hory można było dostrzec, jak świadomym i zdyscyplinowanym jest pianistą. Jego gra porusza do głębi, czego najwymowniejszym dowodem stała się reakcja publiczności: owacje na stojąco, bisy i długa kolejka słuchaczy, pragnących osobiście pogratulować młodemu mistrzowi.


Jeszcze raz więc żałuję, że nie mogłem być świadkiem tego pięknego muzycznego poranka, ale cieszę się, że tak wielu ludzi miało okazję doświadczyć magii Chopina w wykonaniu tak utalentowanego pianisty.

Antoni Kłeczek (foto: z prof. Artysty na FB)


PROGRAM:

Niedziela, 3.08.2025 godz. 11:00 — Antoni Kłeczek, recital w Hotelu Fryderyk

Fryderyk CHOPIN — Polonez As-dur op. 53, Ballada As-dur op. 47, 6 preludiów z op. 28 (13—18), Scherzo cis-moll op. 39, nokturn Es-dur op. 55 nr 2, Ballada f-moll op. 52

Jak (prawie) zostałem Iwaszkiewiczem, czyli spowiedź autora na kozetce w Dusznikach-Zdroju

podczas prezentacji powieści „Ich pierwsze lato w Nohant”

Okołofestiwalowe okienko (i na wesoło)

Szanowni Państwo, pozwólcie, że zabiorę Was w podróż. Nie, nie taką z Chopinem i George Sand do Nohant, o tym za chwilę. Na razie w podróż do wnętrza umysłu pisarza, który zgodził się na wieczór autorski podczas festiwalu muzycznego. To stan umysłu porównywalny jedynie z dobrowolnym wejściem do klatki z wygłodniałymi krytykami literackimi, tyle że w wersji glamour, bo w eleganckich wnętrzach Hotelu Fryderyk w Dusznikach-Zdroju. A jak wiadomo, w takich wnętrzach nawet egzystencjalny niepokój wygląda jakoś… dostojniej.

Wszystko zaczęło się od muzyki. A konkretnie od jej końca. W sąsiedniej sali właśnie wybrzmiały ostatnie, wirtuozerskie dźwięki fortepianu, za które odpowiadał pan Antoni Kłeczek — członek polskiej ekipy na Międzynarodowy Konkurs Chopinowski, który odbędzie się w październiku, w Warszawie. Publiczność, wciąż jeszcze lewitująca gdzieś między nokturnem a etiudą, musiała gwałtownie wylądować na ziemi, bo oto na hotelowa scenę, zamiast kolejnego muzycznego geniusza, wchodziłem ja. Człowiek z książką. Prozaik na festiwalu chopinowskim. Czułem się trochę jak mistrz szachowy, który przyszedł na galę boksu, by opowiedzieć o finezji gambitu hetmańskiego. Wszyscy czekali na nokaut, a ja oferowałem długą, strategiczną rozgrywkę. Atmosfera była gęsta od wyczekiwania. Albo od resztek lakieru do włosów i perfum, które unosiły się w powietrzu po koncercie — trudno orzec. Wieczorek autorski się rozpoczął, i od razu postanowiłem zacząć od spowiedzi, bo to zawsze dobrze działa na publiczność. Opowiedziałem więc o mojej krętej drodze twórczej, która przypominała nieco trasę pijanego listonosza. Startowałem w studenckich audycjach radiowych, gdzie mój głos miał więcej entuzjazmu niż sensu. Potem przesiadłem się na literaturę, produkując ponad dwadzieścia książek — od powieści, w których bohaterowie przeżywali rozterki miłosne przy herbacie, po baśnie, gdzie smoki miały problemy z urzędem skarbowym. Gdzieś obok tego wszystkiego tliła się moja druga, nieco bardziej szlachetna pasja — miłość do muzyki.

Atmosfera na moim spotkaniu autorskim
Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.87
drukowana A5
Kolorowa
za 61.85