E-book
4.41
drukowana A5
17.16
Kacper, Lucek i Ignacy

Bezpłatny fragment - Kacper, Lucek i Ignacy

Objętość:
56 str.
ISBN:
978-83-8324-560-7
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 17.16

Oto my — Kacper, Lucek i Ignacy

Mam na imię Kacper. Chodzę do IV klasy szkoły podstawowej razem z Ignacym i Lucjanem. Mam starszą siostrę Natalię. Kiedyś Natalia bawiła się ze mną w wojskowy szpital, ale teraz ma szesnaście lat, nosi czarne, powyciągane ubrania i jest bardzo ponura. Kiedy o coś ją pytam, mówi, żebym spadał. Za to Ignaś i Lucek to moi kumple, z którymi spędzam najwięcej czasu. Widzimy się w szkole, potem jest krótka przerwa na obiad i znowu po szkole, wsiadamy na rowery i jedziemy do naszej bazy, koło szkoły, na starym placu zabaw, który został przeznaczony do remontu, ale jeszcze nikt się za to nie zabrał. Oprócz tego mam swoje obowiązki jako ministrant. Naszą grupą ministrancką opiekuje się ksiądz Mateusz, który ma radosne oczy, brązową brodę i gra na gitarze. Ignaś i Lucek uważają, że to nudne chodzić do kościoła i pomagać przy Ołtarzu, ale oni po prostu nie wiedzą, że to daje dużo siły, spokoju i dumy. Mimo, że się różnimy od siebie, to jesteśmy najlepszymi kumplami; towarzyszami rozmów, żartów, zabaw, jazdy na rowerze, gier komputerowych i planszowych też, no i w ogóle, po prostu lubię Ignasia i Lucka. Dzisiaj po szkole razem z Luckiem jedziemy do Ignacego, by omówić jakiś jego pomysł na Dzień Nauczyciela. Pomysły Ignacego, zazwyczaj oznaczają jedno — kłopoty. Zobaczymy, co tym razem wymyślił!

Rozdział I

Kwiatki na Dzień Nauczyciela

Zaraz po wakacjach — wiadomo — czekała na nas szkoła. W wakacje razem z rodzicami i siostrą zwiedzaliśmy stare zamki i było bardzo fajnie. Jednak powrót do szkoły też miał swoje dobre strony. Te dobre strony to Ignaś i Lucek. Wesołe chłopaki, które mają tysiąc pomysłów na minutę i nigdy się człowiek z nimi nie nudzi. Chociaż czasem ma to swoje złe konsekwencje… Jak wtedy, gdy Ignaś wpadł na pomysł, jak zaoszczędzić pieniądze, które dostaliśmy od rodziców na zakup kwiatów dla naszej wychowawczyni Hanny Gruszyńskiej-Jabłońskiej na Dzień Nauczyciela. A było to tak…

— Chłopaki, mama dała mi dwanaście złotych na różę dla naszej pani na Dzień Nauczyciela, ale aż szkoda mi wydawać to na kwiaty, gdybyśmy tak się złożyli, to moglibyśmy za to kupić sobie bilety do jump city. Ile dostaliście na kwiaty od rodziców? — zapytał nas Ignaś.

— Ja mam, piętnaście złotych.

— A ja dwadzieścia — przyznał Lucek.

— To jest razem… no… — zastanowił się Ignaś, bo miał trochę kłopotów z matematyką.

— Czterdzieści siedem złotych! — podpowiedział mu szybko Lucjan, który jest z naszej trójki najlepszy z matematyki.

— No, widzicie, tyle kasy wydać na kwiaty, która jutro zwiędną?

— To może kupimy naszej pani czekoladki? — zaproponowałem.

— No, coś ty, nie pamiętasz ile pani się nagadała na godzinie wychowawczej, że od słodyczy psują nam się zęby, że na śniadanie nie zjada się batoników tylko kanapki, a na deser najlepsza jest gruszka i jabłko, zresztą nasza pani się nazywa Gruszyńska-Jabłońska, więc czy można dawać jej czekoladki? -oburzył się Ignaś.

— To może kupimy jej gruszę i jabłko? — rzucił pomysł Lucek.

— I jak to będzie wyglądało, każdy da kwiaty a my jabłko i gruszkę? — ten pomysł mi się nie podobał.

— Ale skąd wziąć kwiaty i nie wydać ani grosza? — zapytał Lucek — pod moim blokiem jest rabatka i bratkami, ale sąsiadka z pierwszego piętra pilnuje ich w dzień i w nocy, patrzy przez lornetkę z balkonu i od razu się wydziera, jak ktoś tylko pojawi się obok jej kwiatków.

— Będzie od razu widać, że to kwiaty z rabatki — zauważył Ignaś — ale wiem, gdzie są piękne tulipany, jak z najlepszej kwiaciarni.

— Gdzie?

— Zaprowadzę was! — zapowiedział z triumfem Ignacy.

I poszliśmy. Przeliśmy całą ulicę Sobieskiego i nagle Ignaś zatrzymał się przed kościołem pod wezwaniem św. Leona w Wejherowie.

— To tutaj. — powiedział.

— Gdzie? — zdziwiłem się z przerażeniem domyślając się, na jaki pomysł wpadł Ignaś.

Ignaś pokazał ręką na tulipany, które stały w ozdobnym wazonie przed figurą Matki Boskiej.

— Ja się wypisuję z tego pomysłu. Jestem ministrantem. Nie mogę ukraść kwiatów Matce Boskiej, to tak jakbym własnej mamie ukradł kwiaty i podarował je pani Gruszczyńskiej- Jabłońskiej, tylko po to, żeby poskakać na trampolinie. Beze mnie!

— Dobra, Kacper, jak zwykle się wycofuje, a ty Lucek, odważysz się, będziesz dobrym kumplem, czy uciekniesz?

Jeśli uważasz, że Lucek powinien odmówić przejdź do rozdziału III. Jeśli uważasz, że Lucek zgodzi się zabrać kwiaty — przejdź do rozdziału II.

Rozdział II

Skradzione tulipany

— Bez Kacpra pieniędzy nie starczy nam na bilet do jump city, ale moglibyśmy pójść na pizzę, nie zabrałem kanapek, jestem okropnie głodny, a mama będzie w domu dopiero wieczorem. Zasłoń mnie, Ignaś, wyjmę kilka tulipanów i damy je naszej pani — powiedział Lucek.

Dobra, super — Ignaś zdjął kurtkę i zasłonił kolegę, tak, żeby nie było go widać od strony ulicy. Lucek szybko wyjął z wazonu cztery tulipany, zostawiając dwa, żeby coś tam w wazonie było i zaczął biec jak wariat w kierunku szkoły. Ignaś go dogonił. Pod klasą podzielili się tulipanami. Pani Gruszyńska-Jabłońska była zachwycona.

— Ach, jakie piękne kwiatki, dziękuję, chłopcy, ale jesteście grzeczni.

— Mam nadzieję, że jednak kupiliście te kwiaty, chłopaki, co? — zapytałem Ignacego i Lucjana, kiedy wrócili już do ławki.

— Nie chciałeś działać z nami, to się teraz nie interesuj.

Poczułem się odrzucony przez kolegów, ale i tak wiedziałem, że postąpiłem dobrze i mogę być spokojny. A Lucek był cały zdenerwowany i niespokojny. Ignaś też jakiś dziwny. Po szkole ja wróciłem do domu a oni poszli do pizzerii. Wieczorem dopiero od kościelnego dowiedziałem się, co się potem stało! Lucek jadł tak łapczywie pizzę, że zakrztusił się połkniętą w pośpiechu. Ignaś zaczął go uderzać w plecy, ale to nic nie dało. Lucek zrobił się czerwony i zaczął się dusić. Wtedy do pizzerii wpadł jak burza kościelny z naszej parafii, który zobaczył na kamerze, że dwóch chłopców ukradło Matce Boskiej tulipany, prześledził ich drogę na kamerze i poszedł z nimi porozmawiać. Wpadł do pizzerii akurat w chwili, w której Lucek się dusił. Szybko chwycił chłopca stosując chwyt Heimlicha, czyli gwałtownie uścisnął Lucka w miejscu przepony i Lucek znowu mógł normalnie oddychać. Ten chwyt tak się nazywa od nazwiska amerykańskiego lekarza Heimlicha, który odkrył, że dzięki mocnego uciskowi przepony dochodzi do wzrostu ciśnienia w klatce piersiowej i ciało obce, zostaje wypchnięte z układu oddechowo, a człowiek uratowany.

— No, chłopaki, te pieniądze wydane niezgodnie z przeznaczeniem nie przyniosły wam szczęścia — powiedział im pan kościelny.

— Ale, o co chodzi — próbował dalej kłamać Ignaś.

A wtedy kościelny powiedział im, że wie wszystko o kradzieży tulipanów.

— Tylko niech pan nie mówi o tym mojej mamie, proszę… — płakał Lucek.

— Dobra, nie powiem, ale musicie naprawić swój zły uczynek.

— Ale jak? — wzruszył ramionami Ignacy.

— Jutro będzie ślub w naszym kościele Właśnie rozłożyłem czerwony dywan dla młodej pary, ale okazało się, że są na nim kruszony, nie jest idealnie czysty. Dam wam odkurzać i doprowadzicie go do stanu idealnego.

I chłopaki odkurzali, czyścili, oprócz tego ułożyli kwiaty i przetarli ławki.

Do domu wrócili tak zmęczeniu, że po raz pierwszy poszli spać, bez grania w gry komputerowe. A i tak byli bardzo szczęśliwi, że tak to się wszystko skończyło.

Rozdział III

Jump City…

— Nie ma mowy. Nie zrobię tego. To jest złe. Źle bym się potem z tym czuł! — oburzył się Lucek — A ty, gdybyś był dobrym kolegą, to być nawet tego nikomu nie proponował. Idę razem z Kacprem do kwiaciarni po tulipany dla naszej pani.

— Dobra, chłopaki, idę z wami, ale nie będzie ani jum city, ani pizzy, nic nam nie zostanie.

— Zostanie nam spokojna głowa! — zauważyłem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 17.16