Krótki opis
do książki Leonida Andriejewa
„Judasz Iskariota”
Książka, którą, miły Czytelniku, bierzesz do ręki przeniesie Cię w świat sprzed dwóch tysięcy lat, na gorącą judejską pustynię, do nie dużej grupy pielgrzymów, przemierzających tamten kraj. Dawni wędrowcy staną przed Tobą jak żywi. Ujrzysz Jezusa na czele wiernych uczniów. Jeden z nich okaże się nikczemnym zdrajcą. Od samego początku, budzi on uczucie odrazy, niechęci i antypatii.
Będziesz asystował codziennie tym ludziom, poznasz ich co raz lepiej. Zastanowisz się, dlaczego Jezus nie potępia złośliwości Judasza, chociaż takie działanie doprowadzi do tragedii, lecz przekonuje uczni, iż należy ufać wszystkim, wierzyć w ludzką otwartość i szczerość, w pozytywne zmiany u każdego.
Drogi Czytelniku! Śledząc pielgrzymów z Jezusem na czele, podczas długiej wędrówki do Jerozolimy, zbliżysz się do nich w zwykłej codzienności. Poznasz uczciwego, zawsze pogodnego Jezusa, najbliższych uczni i — Judasza, jako skrajność odmienną. Jego dziwne wypowiedzi i poglądy wywołują trwogę, ale nikt nawet nie podejrzewa, jakie zamysły rodzą się w głowie tego oszukańca, krętacza i coraz większego obłudnika.
Nie spełniają się pragnienia, by Nauczyciel, wygonił w końcu nikczemnika. Zbliża się zakończenie. Judasz zdradza. Jezusa pojmali. Trwa bezlitosne, nieustanne bicie, a potem męcząca, śmierć na krzyżu. Następuje też, hańbiąca kończyna Judasza na sznurze, który założył sam sobie.
Jest to opowieść zarówno dla osób wierzących w boską naturę Jezusa, jak i dla tych, którzy w nim widzą jedynie człowieka. Książka wywołuje refleksję, że nadal obok nas jest wiele osób szlachetnych i uczciwych, ale nie brakuje nikczemników pokroju Judasza. Czy tak już zostanie dotąd, dopóki będziemy istnieli jako rodzaj ludzki?
Leonid Andriejew
1871–1919
Tłumaczenie Zenon Ciechanowicz
Judasz
Iskariota
Wyjaśnienie genezy przydomku „Iskariota”.
Na ten temat wysunięto trzy hipotezy:
— pochodzi od miejsca pochodzenia Judasza — miasta Keriot (południowa Judea — Joz 15,25); pogląd ten potwierdza fakt, że Judasz był też nazywany synem Szymona Iskarioty (J 13,26)[1]; wedle tej opinii byłby jedynym z Dwunastu, który nie pochodził z Galilei,
— związany jest ze słowem sicarius, co znaczyłoby, że Judasz był związany z sykariuszami, skrajnym odłamem zelotów (pogląd odrzucany[2] lub przyjmowany za najbardziej prawdopodobny[3][4]),
— pochodzi od aramejskiego słowa iszkarja (kłamca) — w myśl tej teorii został on nadany Judaszowi dopiero przez tradycję chrześcijańską.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Judasz_Iskariota
Wiele razy ostrzegano Jezusa Chrystusa, że Judasz z Keriotu, to człowiek o bardzo złej sławie i należy się go wystrzegać. Uczniowie, którzy przebywali w Judei, dobrze go znali, słyszeli o nim też pozostali od innych osób i nie było nikogo, kto mógłby powiedzieć dobre słowo o tym człowieku. Dobrzy ludzie go potępiali, mówili, że jest chciwy, bezduszny, skłonny do udawania i kłamstwa, ale i źli wydali o nim najgorsze opinie. „Nieustannie skłóca nas, — mówili plując, — myśli, że coś należy do niego i do mieszkania włazi cicho, jak skorpion, a wychodzi z niego z hukiem. Nawet złodzieje mają przyjaciół, nawet u grabieżców są towarzysze, u kłamców są żony, którym mówią prawdę, a Judasz śmieje się ze złodziei, tak samo jak z uczciwych ludzi, chociaż sam kradnie wspaniale, a wygląda gorzej od wszystkich mieszkańców Judei. Nie, to nie nasz człowiek, ten rudy Judasz z Keriotu, — mówili źli ludzie, zdumiewając w ten sposób ludzi dobrych, dla których nie było większej różnicy między nim, a wszystkimi pozostałymi upośledzonymi ludźmi Judei.
Opowiadali również, że Judasz dawno porzucił swoją żonę, która żyje teraz nieszczęśliwa i głodna, bez skutku stara się utrzymać z trzech kamieni, które stanowią majątek Judasza, próbuje jakoś wycisnąć sobie chleb na wyżywienie. Natomiast Judasz od wielu lat włóczy się bezmyślnie wśród ludzi, a nawet doszedł do jednego morza i do drugiego, które znajduje się jeszcze dalej i zawsze łże, wykrzywia się, dokładnie wyszukuje coś swymi złodziejskim oczami, a potem odchodzi nieoczekiwanie, zostawia za sobą nieprzyjemności i kłótnie — ciekawski, oszukańczy, chytry i zły, jak jednooki demon. Dzieci nie miał, a to jeszcze raz przemawia za tym, że Judasz jest złym człowiekiem, więc Bóg nie chce potomstwa od niego.
Nikt spośród uczni nie zauważył, kiedy ten rudy i wstrętny Judejczyk po raz pierwszy okazał się obok Chrystusa. Teraz nieustępliwie szedł ich drogą, wtrącał się do rozmowy, okazywał nie wielkie usługi, kłaniał się, uśmiechał się i przypochlebiał się. Przyzwyczajali się do niego, oszukując zmęczone spojrzenie, ale ciągle rzucał się w oczy i uszy, drażnił je jak coś niewyobrażalnie wstrętne, kłamliwe i obmierzłe. Ostrymi słowami odpędzali go i na krótki okres czasu znikał gdzieś, potem pojawiał się ponownie, usłużny, przytakujący, chytry i oszukańczy. Niektórzy uczniowie nie mieli wątpliwości, że w jego życzeniu przybliżyć się do Jezusa, kryje się zły i okrutny zamiar.
Jednak Jezus nie posłuchał dobrych rad, proroczy głos nie dotarł do jego uszu. Z duchem światłej sprzeczności, która niepowstrzymanie ciągnęła go do odrzuconych i niekochanych, zdecydowanie przyjął Judasza do kręgu swoich wybrańców. Uczniowie denerwowali się i po cichu narzekali, a on spokojnie siedział, z twarzą w kierunku zachodzącego słońca, słuchał zamyślony. Nie dało się poznać, czy słyszy ich głosy, czy może całkiem inne.
Dziewięć dni nie było wiatru, ciągle pozostawało to samo przezroczyste powietrze, nieruchome, nie zmieniające się, uważne i czujne. Wydawało się, że zachowało w swej przezroczystej głębi wszystko, o czym krzyczeli i śpiewali ludzie w te dni, zwierzęta i ptaki, a więc słyszało się łzy, płacz i wesołą piosenkę, modlitwę i przekleństwo, a od tych szklanych zastygłych głosów powietrze stawało się jeszcze bardziej ciężkie, trwożne, gęsto nasączone niewidocznym życiem. Słońce zachodziło ponownie. Ciężka płonąca kula staczała się na dół, rozpalała niebo i oświetlało na ziemi wszystko, co było odwrócone do niej, a więc smagłą twarz Jezusa, ściany domów i liście drzew. Wszystko pokornie odbijało ten daleki i strasznie zadumany świat. Biała ściana już nie była taką i czerwone miasto na czerwonej górze nie pozostało też białe.
Przyszedł Judasz, nisko kłaniając się, wyginając plecy, ostrożnie i ze strachem wyciągając do przodu okrutną pagórkowatą głowę — właśnie taką, jaką przedstawiali ją doświadczeni ludzie. Był szczupły, dobrego wzrostu, prawie jak Jezus, który lekko się pochylał z przyzwyczajenia, rozmyślając podczas przemarszu. Wobec powyższego wydawał się niższy. Widocznie był też dostatecznie mocny, ale z jakiegoś powodu udawał słabeusza i chorobliwego, a głos miał zmieniający się: raz mężny i silny, potem gderliwy, jak u starej kobiety, krzyczącej na męża, dosadnie cienki i nieprzyjemny dla słuchu. Często słowa Judasza chciało się wyciągnąć ze swych uszu, jak zgniłe, szorstkie drzazgi. Krótkie rude włosy nie skrywały dziwnej niezwykłej budowy czaszki, niby rozrąbanej od potylicy podwójnym uderzeniem miecza i ponownie zestawionej. Wyraźnie dzieliła się na cztery części i sugerowała niedowierzanie, a nawet trwogę. W takiej czaszce nie może być ciszy i zgody, w takiej czaszce zawsze się słyszy szum krwawych i bezlitosnych bitew. Twarz Judasza również się podwajała. Jedna strona z czarnym, pilnie przyglądającym się okiem była żywa, ruchliwa, chętnie zbierała liczne krzywe zmarszczki. Z drugiej strony nie miała zmarszczek, była gładka jak umarła, płaska i zastygła, i chociaż po wielkości równała się pierwszej, jednak wydawała się ogromną z powodu szeroko otwartego ślepego oka. Pokryte białą błonką, nie zamykające się ani we dnie, ani w nocy, jednakowo spotykało światło i ciemność, ale być może z tego powodu, że obok znajdował się żywy i chytry towarzysz, nie chciało się wierzyć w jego pełną ślepotę. W przypadku obawy lub zdenerwowania, Judasz zakrywał swoje zdrowe oko i kiwał głową, oko kiwało się wtedy zgodnie z ruchem głowy i patrzyło milcząco. Nawet ludzie, całkiem pozbawieni wnikliwości, wyraźnie rozumieli, że taki człowiek nie może przynieść niczego dobrego, ale Jezus zbliżył go i nawet posadził obok siebie.
Ze wstrętem odsunął się Jan, ukochany uczeń, a wszyscy pozostali kochający swego Nauczyciela, nieprzychylnie nasępili się. Judasz usiadł i ruszając głową w prawo i w lewo, cienkim głosem zaczął użalać się na choroby, na to, że w nocy boli mu w piersi, że gdy wchodzi na góry brakuje mu tchu, a gdy stoi na skraju przepaści, odczuwa zawroty głowy i ledwo powstrzymuje się od życzenia, by rzucić się w dół. Wiele innych opowieści wymyślał bezbożnie, niby nie rozumiał, że choroby przychodzą do człowieka nie przypadkowo, a rodzą się z niewłaściwego postępowania, nie zgodnego z zaleceniami Stwórcy, panującego od wieków. Ten Judasz z Keriotu, przy milczeniu ogólnym i opuszczonym spojrzeniu, nacierał pierś szeroką dłonią i nawet kaszlał udając.
Jan nie patrząc na Nauczyciela, cicho zapytał się Piotra Szymona, swego przyjaciela:
— Czy nie zbrzydły ci te kłamstwa? Nie mogę tego więcej znosić, odejdę stąd.
Piotr spojrzał na Jezusa, spotkał jego spojrzenie i szybko wstał.
— Zaczekaj! — raptem powiedział przyjacielowi. Jeszcze raz spojrzał na Jezusa, szybko, jak kamień, oderwany od góry, wyruszył w kierunku Judasza i powiedział głośno z szeroką i jasną uprzejmością:
— Jesteś z nami Judaszu.
Łaskawie poklepał go ręką po zgiętych plecach i nie patrząc na Nauczyciela, ale czując na sobie jego spojrzenie, dodał zdecydowanie swoim donośnym głosem, odrzucającym wszelkie sprzeciwy, jak woda wyciskająca powietrze:
— To nic, że u ciebie taka zła twarz. W nasze sieci trafiają się jeszcze większe brzydoty, ale są najsmaczniejsze podczas jedzenia. Nie nam, rybakom Pana naszego, wyrzucać połów tylko z tego powodu, że ryba jest kłująca i jednooka. Widziałem pewnego razu w Tyrze (obecnie Sur) ośmiornicę, złapaną przez tamtych rybaków i tak przestraszyłem się, że chciałem uciekać. Tamci roześmiali się ze mnie, z rybaka z Tyberiady, i dali spróbować. Potem poprosiłem jeszcze, bo była bardzo smaczna. Pamiętasz, Nauczycielu, opowiadałem ci o tym, a ty też się śmiałeś. Ty, Judaszu, jesteś podobny do ośmiornicy — tylko z jednej strony.
Potem głośno się zaśmiał, zadowolony z żartu. Kiedy Piotr coś mówił, jego słowa brzmiały na tyle twardo, że odnosiło się wrażenie, iż przybija je gwoździami. Jeśli Piotr się poruszał lub coś robił, to tworzył taki hałas, że się go słyszało z daleka i uzyskiwał odpowiedź od najbardziej głuchych rzeczy. Kamienna podłoga huczała pod jego nogami, drzwi drżały i trzaskały, a powietrze tchórzliwie drgało i szumiało. W wąwozach gór, jego głos budził rozgniewane echo, a o poranku na jeziorze, kiedy łowili rybę, przetaczał się po sennej błyszczącej wodzie i wymuszał uśmiech na pierwszych słonecznych promieniach. Widocznie lubili Piotra za to. Na wszystkich innych twarzach jeszcze leżał nocny cień, a jego wielka głowa, szeroki obnażony tors i swobodnie opadające ręce już płonęły w porannej zorzy.
Słowa Piotra, widocznie zaakceptowane przez Nauczyciela, rozsiały ciężki nastrój zebranych, ale makabryczny wygląd ośmiornicy, przypisany tak lekkomyślnie nowemu uczniowi, zasmucił niektórych spośród uczni, zwłaszcza przebywających wcześniej obok morza, albowiem tam miały możliwość ujrzeć wstrętne stworzenie. Przypominali wtedy sobie ogromne oczy, dziesiątki chciwych macek, udawany spokój — zamieniany na gwałtowny rzut, obejmowanie ofiary, oblepianie, zaciskanie i wysysanie, nawet bez najmniejszego mrugnięcie ogromnych oczu.
Ale co się dzieje? Jezus milczy, Jezus uśmiecha się i spode łba przyjacielskim wzrokiem spogląda na Piotra, który nadal z zaangażowaniem opowiada o ośmiornicy, a zakłopotani uczniowie jeden po drugim podchodzą do Judasza, mile się odzywają, lecz odchodzą szybko i niezgrabnie.
Tylko Jan Zebedeusz milczał uparcie, a Tomasz być może nie zdecydował się na żadną wypowiedź, zastanawiając się nad tym, co się wydarzyło. Uważnie przyjrzał się Chrystusowi i Judaszowi, który siedział obok, a ta dziwna bliskość boskiej piękności i bezgranicznej brzydoty, człowieka ze skromnym wzrokiem i ośmiornicy z ogromnymi, nieruchomymi, mrocznie-chciwymi oczami przytłaczała mu umysł, jak nierozwiązana zagadka. W napięciu marszczył proste gładkie czoło, przymrużał oczy, sądził, że tak będzie lepiej widział, ale osiągał jedynie to, że u Judasza niby faktycznie pojawiało się osiem niespokojnie poruszających się macek. Tomasz rozumiał, że to nie była prawda, ale ponownie uparcie patrzył.
Judasz stopniowo ośmielał się: prostował ręce, zgięte w łokciach, osłabiał mięśnie i ostrożnie zaczął wystawiać na światło swoją pagórkowatą głowę. Poprzednio była u wszystkich na widoku, chociaż Judaszowi się wydawało, że pozostaje głęboko i nieosiągalnie skryta od oczu jakąś niewidzialną, ale gęstą i chytrą woalką. Teraz, niby wyłażąc z jamy, wyczuwał na świetle swoją dziwną czaszkę, potem oczy. W końcu, postanowił stanowczo odkryć całą swą twarz. Nic z tego nie wyszło. Piotr gdzieś poszedł, Jezus siedział zamyślony, opierając głowę o rękę, i cicho kiwał opaloną nogą. Uczniowie rozmawiali między sobą. Jedynie Tomasz uważnie i poważnie przyglądał się mu, podobnie jak sumienny krawiec podczas zdejmowania miarki. Judasz uśmiechnął się. Tomasz nie odpowiedział na uśmiech, ale widocznie, wziął go pod rozwagę, podobnie jak pozostali, i nadal przyglądał się. Lewa strona twarzy Judaszowej tworzyła nieprzyjemne odczucia. Obejrzał się. Z ciemnego kąta, chłodnymi pięknymi oczami patrzył Jan. Piękny, czysty, nie posiadający żadnej plamy na śnieżno-białym sumieniu. Judasz szedł podobnie jak wszyscy, ale czuł się tak, jakby wlókł się po ziemi, podobny do ukaranego psa. W końcu podszedł i powiedział:
— Dlaczego milczysz, Janie. Twoje słowa są jak złote jabłka w przeźroczystych srebrnych naczyniach. Podaruj jedno Judaszowi, który jest taki biedny.
Jan wnikliwie spojrzał na nieruchome, szeroko otwarte oko i milczał. Widział, jak się Judasz odczołgał, zaczekał niezdecydowanie i skrył się w ciemnej głębi otwartych drzwi. Na niebie pojawił się pełny księżyc, więc wielu poszło na spacer, a Judasz ujrzał odchodzących z niewysokiego dachu, na którym urządził sobie miejsce do leżenia. W księżycowym świetle każda biała figura wydawała się lekką, nie śpieszącą się i odnosiło się wrażenie, że nie szła, lecz ślizgała się przed swym czarnym cieniem. Niespodzianie człowiek znikał w czymś czarnym, wtedy dało się słyszeć tylko jego głos. Ludzie ponownie pojawiali się w świetle księżyca i wydawali się milczący — jak białe ściany, jak czarne cienie, jak cała noc, przeźroczyście zamglona. Spali już prawie wszyscy, kiedy Judasz usłyszał cichy głos Chrystusa, który powrócił. Wszystko ucichło w domu i wokół niego. Zapiął kogut, z urazą i głośno, jak we dnie. Krzyknął gdzieś obudzony osioł i niechętnie stopniowo zamilkł. Judasz wciąż nie spał i słuchał, przyczajony. Księżyc oświetlił mu połowę twarzy i jak na zamarzniętym jeziorze, odbił się w ogromnym odkrytym oku.
Raptem coś przypomniał i pośpiesznie zakaszlał, pocierając dłonią zarośnięty, zdrowy tors. Być może, ktoś jeszcze nie śpi i słucha, o czym myśli Judasz.
II
Uczniowie stopniowo przyzwyczaili się do Judasza i przestali zauważać jego brzydotę. Jezus powierzył mu skrzynię z pieniędzmi, a jednocześnie na niego spadły wszystkie kłopoty gospodarcze. Kupował niezbędne jedzenie, rozdawał jałmużnę, podczas wędrówki wyszukiwał miejsce na zatrzymanie i nocleg. Wszystko robił znakomicie, więc w krótkim czasie zasłużył na szacunek niektórych uczni, którzy zauważyli jego starania. Kłamał Judasz stale, ale do tego też się przyzwyczaili, ponieważ poza kłamstwem nie widzieli złych czynów, a rozmowy Judasza tworzyły określoną specyfikę podobną do śmiesznej, ale czasami strasznej bajki.
Z opowiadań Judasza wynikało, że zna wszystkich ludzi, a każdy człowiek, którego zna, wykonał w swym życiu jakiś głupi postępek albo nawet przestępstwo.
Natomiast dobrymi ludźmi, według jego poglądów, nazywają się ci, którzy potrafią zakamuflować swe myśli i czyny, ale jeśli takiego człowieka objąć, przytulić i dokładnie wypytać, to z niego popłynie, jak z przekłutej rany, wszelka nieprawda, obrzydlistwo i kłamstwo. Chętnie się przyznawał, że czasami również łże, ale zapewniał pod przysięgą, że inni kłamią znacznie więcej, a jeżeli jest na świecie chociaż jeden oszukany, to właśnie on, Judasz. Zdarzało się wielokrotnie, że niektórzy ludzie okłamywali go na różne sposoby.
Dla przykładu opowiadał, jak wielki opiekun skarbów u bogatego wielmoży przyznał się mu kiedyś, że od dziesięciu lat nieustannie chce ukraść powierzoną majętność, ale nie może, ponieważ boi się wielmoży i swego sumienia. Judasz uwierzył mu, a tamten raptem ukradł i oszukał Judasza. Nawet wtedy Judasz mu uwierzył, a on nieoczekiwanie oddał ukradzione rzeczy wielmoży i ponownie oszukał Judasza. Wszyscy oszukują go, nawet zwierzęta: kiedy głaszcze psa, ten gryzie go za palce, ale kiedy bije go kijem — liżę mu nogi i patrzy w oczy, jak dziecko. Zabitego psa, zakopał głęboko i nawet przyłożył ciężkim kamieniem, ale kto wie? Być może, z tego powodu, że go zabił, stał się jeszcze bardziej żywy i teraz nie leży w jamie, a wesoło biega z innymi psami.
Wszyscy wesoło się śmiali słuchając opowieści Judasza, a on przyjemnie się uśmiechał, przymrużając swe żywe ironiczne oko. Chwilę później przyznał się, że trochę skłamał, bo tego psa nie zabił, ale znajdzie go na pewno i obowiązkowo zabije, ponieważ nie życzy sobie być oszukanym. Po tych słowach Judasza śmiali się jeszcze więcej.
Jednak, czasami w swych opowieściach przekraczał granicę wiarygodności i przypisywał ludziom takie skłonności, jakich nie posiadają nawet zwierzęta, jakich nie było nigdy i nie ma. Wymieniał przy tym imiona najbardziej uczciwych ludzi, więc niektórzy oburzali się pomówieniem, a inni żartobliwie pytali się:
— A co z twoją matką i ojcem. Chyba byli dobrymi ludźmi?
Judasz przymrużał oko, uśmiechał się i rozstawiał ręce. Razem z kiwającą się głową, kiwało się jego zastygłe, szeroko otwarte oko i patrzyło w milczeniu.
— Kim był mój ojciec? Być może to człowiek, który bił mnie rózgą, a być może diabeł, albo kozioł lub kogut. Czy może Judasz znać wszystkich, z kim jego matka dzieliła swe łoże? Judasz ma wielu ojców, więc o którym mówicie?
W takiej chwili oburzali się wszyscy, bo tak bardzo szanowali rodziców, a Mateusz, bardzo rozgarnięty w Piśmie, zdecydowanie mówił słowami Salomona:
— Kto ubliża ojcu swemu i matce swojej, tego świeca zgaśnie pośród głębokiej ciemności.
Jan Zebedeusz buńczucznie rzucał:
— Co powiesz o nas? Co złego możesz powiedzieć?
Tamten z udawaną obawą machał rękoma i pojękiwał jak żebrak, na próżno proszący jałmużnę u przechodnia:
— Kuszą biednego Judasza! Śmieją się z Judasza, oszukać chcą biednego łatwowiernego Judasza!
W tym czasie, kiedy w żartobliwych minach wykrzywiała się jedna połowa jego twarzy, druga kiwała się poważnie i szeroko patrzyło nigdy nie zamykające się oko. Najwięcej i najgłośniej, z żartów Iskariota, śmiał się Piotr. Jednak, kiedyś zdarzyło się tak, że niespodzianie nachmurzył się, zrobił się milczący i ze smutkiem odprowadził Judasza na bok, ciągnąc za rękaw.
— Jezus? Co sądzisz o Jezusie? — schylił się i zapytał się głośnym szeptem. — Tylko nie żartuj, proszę cię.
Judasz gniewnie spojrzał na niego:
— A ty, co o nim myślisz?
Piotr z lękiem i radośnie wyszeptał:
— Sądzę, że jest synem Boga żywego.
— Więc po co się pytasz? Co może powiedzieć Judasz, u którego ojciec jest kozłem!
— Przecież go lubisz? Wydaje się, że ty, Judaszu, nikogo nie lubisz.
Iskariota, z tą samą dziwną zjadliwością, odpalił krótko i ostro:
— Kocham.
Po tej rozmowie Piotr dwa dni głośno nazywał Judasza swoim przyjacielem — ośmiornicą, a tamten niezdarnie i ciągle tak samo impulsywnie starał się od niego wyśliznąć się gdzieś w ciemny kąt i tam siedział smutny, świecąc swym nie zamykającym się okiem.
Tylko Tomasz słuchał Judasza całkiem poważnie. Nie rozumiał żartów, udawania i kłamstwa, gry słów i myśli, we wszystkim dopatrywał się zasadności i pozytywności. Wszystkie opowiadania Iskariota o złych ludziach i postępkach często przerywał krótkimi rzeczowymi uwagami:
— Trzeba to udowodnić. Sam to słyszałeś? Kto jeszcze był przy tym, prócz ciebie? Jak się nazywa?
Judasz rozdrażniał się i piskliwie krzyczał, że sam wszystko widział i słyszał, ale uparty Tomasz kontynuował przesłuchanie skrzętnie i spokojnie, zanim Judasz nie przyznawał się, że skłamał, albo nie wymyślał nowego łgarstwa podobnego do prawdy, nad którym tamten długo się zastanawiał. Po znalezieniu błędu, natychmiast przychodził i spokojnie obciążał krętacza. Dało się zauważyć, że Judasz wywoływał w nim wielką ciekawość. Tworzyło to między nimi coś w rodzaju przyjaźni, przepełnionej krzykiem, śmiechem i przekleństwami z jednej strony oraz spokojnymi uporczywymi pytaniami — z drugiej strony. Czasami Judasz wyczuwał w stosunku do swego dziwnego przyjaciela ogromny wstręt i przerywał go ostrym spojrzeniem, mówił z rozdrażnieniem, prawie błagając:
— Czego w końcu chcesz? Wszystko ci powiedziałem, wszystko.
— Chcę, żebyś udowodnił, jak kozioł może być twoim ojcem? — Tomasz, z obojętnym spokojem, prowadził dochodzenie i czekał na odpowiedź.
Zdarzało się, że po jakimś podobnym pytaniu, Judasz raptem milkł i ze zdziwieniem od stóp do głowy obmacywał go okiem. Widział długą prostą postać, szarą twarz, proste przeźroczysto jasne oczy, dwie grube zmarszczki, idące od nosa i znikające w twardej, równo podstrzyżonej brodzie i przekonywająco mówił:
— Jesteś na prawdę głupkiem, Tomaszu! Co widzisz we śnie: drzewo, ścianę, osła?
Tomasz jakoś dziwnie zmieszał się i w żaden sposób nie zaprzeczył. Natomiast w nocy, kiedy Judasz zaciągnął do snu swoje niespokojne i żywe oko, nieoczekiwanie głośno powiedział ze swego łoża — obaj razem spali teraz na jednym dachu:
— Nie masz racji, Judaszu. Widzę bardzo złe sny. Jak sądzisz, za swoje sny człowiek również powinien odpowiadać?
— Czy widzi sny jeszcze ktoś inny? — Tomasz cicho westchnął i zamyślił się. Judasz z pogardą uśmiechnął się, szczelnie zamknął swoje złodziejskie oko i spokojnie zagłębił się we własne buntownicze sny, w monstrualne mrzonki, szaleńcze wizje, na części rozdzierające jego pagórkowatą czaszkę.
Podczas pielgrzymki Jezusa po Judei, wędrowcy zbliżyli się do jakiegoś osiedla. Wtedy Iskariota opowiadał coś złego o mieszkańcach i zapowiadał nieszczęście. Stało się jednak tak, że ludzie, o których mówił źle, spotkali Chrystusa i jego przyjaciół z radością, otoczyli ich uwagą i miłością, stali się wierzącymi, a skrzynia na pieniądze Judasza stała się na tyle pełna, że ciężko było ją nieść. Wtedy śmiali się z jego błędu, a on pokornie rozkładał ręce i mówił:
— Zgoda! Zgoda! Myślałem, że są tu źli ludzie, ale są dobrzy: szybko uwierzyli i dali pieniądze. Czyli ponownie oszukali Judasza, biednego łatwowiernego Judasza z Keriotu!
Kiedyś, pewnego razu, kiedy odeszli już daleko od osiedla, które spotkało ich przyjaźnie, Tomasz i Judasz zaczęli się sprzeczać i, żeby rozstrzygnąć spor, wrócili z powrotem. Dopiero na drugi dzień dopędzili Jezusa i pozostałych uczni. Tomasz miał minę zakłopotaną i smutną, natomiast Judasz patrzył na tyle dumnie, jakby oczekiwał, że zaraz zaczną mu gratulować i dziękować. Po zbliżeniu się do Nauczyciela, Tomasz oświadczył:
— Panie, Judasz ma rację. To byli źli i głupi ludzie, nasienie twych słów upadło na kamienie.
Potem opowiedział, co się wydarzyło w osiedlu, już po odejściu Jezusa i jego uczni. Wtedy, pewna stara kobieta zaczęła krzyczeć, że ukradli jej młodziutkiego białego koziołka, a w kradzieży oskarżyła tych, którzy odeszli. Na początku sprzeczali się z nią, ale kiedy z uporem udowadniała, że nikt inny nie mógł ukraść, tylko Jezus, wtedy wielu uwierzyło i nawet chciało wyruszyć w pościg. Wkrótce odnaleźli koziołka, który się zagubił w krzakach, mimo to zdecydowali, że Jezus oszukaniec, a być może nawet złodziej.
— No, nieźle! — zawołał Piotr, nadymając nozdrza, — wrócę do tych głupków, i…
Jesus, który cały czas milczał, spojrzał surowo. Wtedy Piotr zamilkł i skrył się z tyłu, za plecami innych. O tym, co się wydarzyło, nikt więcej się nie odzywał, jakby nic się nie stało i niby nie miał racji Judasz. Na próżno ze wszystkich stron pokazywał sam siebie, starając się by rozdwojona drapieżna, z haczykowatym nosem twarz, stała się skromna. Na niego nie patrzyli, a jeśli ktoś nawet spojrzał, to bardzo nieprzyjaźnie, być może nawet z pogardą.
Od tego dnia, stosunek Jezusa do niego jakoś dziwnie się zmienił. Poprzednio, nie wiadomo z jakiego powodu, było tak, że Judasz nigdy nie rozmawiał z Jezusem, a ten nigdy nie zwracał się do niego bezpośrednio, chociaż często spoglądał łaskawym spojrzeniem, uśmiechał się, słysząc niektóre żarty, a jeżeli długo nie widział, to się pytał: gdzież jest Judasz? Teraz patrzył na niego jak by nie widział, chociaż jak poprzednio, a nawet bardziej uparcie, niż poprzednio, szukał go oczami za każdym razem, kiedy zaczynał mówić do uczni albo do narodu, albo siadał plecami w jego stronę i poprzez głowę rzucał swoje słowa na Judasza, albo robił minę, że całkiem go nie zauważa. Co by nie mówił, choćby dzisiaj jedno, a jutro całkiem inne, chociażby nawet to samo, o czym myślał Judasz, — jednak wydawało się, że zawsze mówi przeciwko Judaszowi. Dla wszystkich był delikatnym i cudownym kwiatkiem, wonną różą libańską, dla Judasza zostawały jedynie ostre szpikulce — jakby Judasz nie miał serca, nie miał oczu i nosa, i nie lepiej, niż inni, rozumiał piękno delikatnych i nieskalanych płatków.
— Tomaszu! Czy lubisz żółtą libańską różę, u której smagła twarz i oczy jak u kozicy? — zapytał się pewnego razu swego przyjaciela, a tamten obojętnie odpowiedział:
— Różę? Tak, jej zapach jest dla mnie przyjemny. Ale nie słyszałem, żeby róże miały smagłe twarze i oczy jak kozica.
— Jak to? Czy nie wiesz, że u wielorękiego kaktusa, który rozerwał wczoraj twoją nową odzież, jest tylko jeden czerwony kwiatek i tylko jedno oko?
Tomasz o tym nie wiedział, chociaż wczoraj kaktus faktycznie wczepił się w jego odzież i rozerwał na marne fragmenty. Nic nie wiedział Tomasz, chociaż o wszystko wypytywał i patrzył wyjątkowo bezpośrednio swoimi przeźroczystymi i jasnymi oczami, poprzez które, jak poprzez fenickie szkło, było widać ścianę z tyłu za nim i przywiązanego do niej ponurego osła.
Po jakimś czasie miał miejsce jeszcze jeden przypadek, kiedy ponownie rację miał Judasz. Jedno judejskie osiedle wcale nie chwalił i proponował obejść go bokiem. Chrystusa przyjęli tam wrogo, a kiedy skończył swe wypowiedzi i oskarżenia pod adresem hipokrytów, rozgniewali się tak bardzo, że chcieli wszystkich pobić kamieniami. Wrogów było wielu i nie ma wątpliwości, że zdołaliby urzeczywistnić swoje niegodziwe zamiary, gdyby nie Judasz z Keriotu. Pełen przerażającego strachu o Jezusa, niby widząc już krople krwi na jego białych szatach, Judasz zawzięcie i ślepo rzucał się na tłum, groził, krzyczał, błagał i kłamał, aż w ten sposób stworzył Jezusowi i uczniom możliwość ucieczki. Przerażająco zwinny, jakby biegał na dziesięciu nogach, śmieszny i straszny w swej wściekłości i błaganiach, szaleńczo miotał się przed tłumem, oczarowywał go jakąś dziwną siłą. Krzyczał, że nie jest Nazarejczykiem opętanym przez diabła, że jest tylko oszukańcem, złodziejem, kochającym pieniądze, podobnie jak wszyscy jego uczniowie, podobnie jak on. Potrząsał przy tym skarbonką z pieniędzmi, wykrzywiał się i błagał, padając ku ziemi. Stopniowo wściekłość tłumu przeistoczyła się w śmiech oraz wstręt i opadły ręce uniesione z kamieniami.
— Ludzie ci nie są godni, żeby umrzeć z rąk uczciwych, — mówili jedni, w tym czasie, kiedy inni w zamyśleniu odprowadzali oczami szybko oddalającego się Judasza.
Ponownie oczekiwał Judasz na życzenia, pochwały i wdzięczność, wystawiał na widok swoją podartą odzież i kłamał, że go bili, — ale i tym razem był w niezrozumiały sposób oszukany. Rozgniewany Jezus szedł wielkimi krokami i milczał, nawet Jan z Piotrem nie ośmielili się podejść do niego. Wszyscy, komu trafiał na oczy Judasz z podartą odzieżą, ze swoją szczęśliwie wzbudzoną twarzą, odpędzali go krótkimi i gniewnymi okrzykami.
Wyglądało, że to nie on uratował wszystkich, nie on wybawił Nauczyciela, którego tak bardzo kochają.
— Chcesz widzieć głupców? — powiedział do Tomasza, który zamyślony szedł z tyłu.
— Popatrz, idą po drodze, stłoczeni jak stado baranów, i unoszą kusz. Jesteś mądry, Tomaszu, a wleczesz się z tyłu. Jestem szlachetnym, cudownym Judaszem, a wlokę się z tyłu, jak brudny niewolnik, który nie ma miejsca przy panu.
— Z jakiego powodu nazywasz siebie cudownym? — zdziwił się Tomasz.
— Bo jestem piękny, — odpowiedział pewnie Judasz i opowiedział, wiele dodając, jak oszukał wrogów Jezusa, jak wyśmiewał się z nich i z ich głupich kamieni.
— Jednak skłamałeś! — powiedział Tomasz.
— Oczywiście, że skłamałem, — zgodził się spokojnie Iskariota. — Dałem im to, o co prosili, a oni zwrócili to, co mi było potrzebne. Więc, co jest kłamstwem, drogi Tomaszu? Czy nie większym kłamstwem byłaby śmierć Jezusa?
— Postąpiłeś niedobrze. Teraz wierzę, że twoim ojcem był diabeł. Czy on cię tak nauczył, Judaszu?
Twarz Iskariota zbladła i nieoczekiwanie jakoś szybko przysunęła się do Tomasza — niby biały obłok napłynął i zasłonił drogę oraz Jezusa. Miękkim ruchem Judasz szybko przycisnął go silnie do siebie, przycisnął mocno, paraliżując ruch i wyszeptał do ucha:
— Czyli, to diabeł nauczył mnie? Tak, tak Tomaszu. Ale ja uratowałem Jezusa? Więc diabeł lubi Jezusa, więc dla diabła potrzebny jest Jezus i prawda? Czy nie tak, Tomaszu? Przecież moim ojcem jest nie diabeł, tylko kozioł. Może dla kozła też potrzebny jest Jezus? Cha-cha? A dla was nie jest potrzebny? Naprawdę nie potrzebny?
Rozsierdzony i lekko przestraszony, Tomasz z trudem wyrwał się z lepiących się objęć Judasza, ale wkrótce zwolnił krok, starając się zrozumieć, co się wydarzyło.