Cz. 1
Gałązki takie zielone,
Igiełki, jak całe z nadziei —
Otulają trumienkę z bieli,
Jaka w niebie się świeci
Jak los człowieka
W szarości doskonalonego.
Tam łzy, niewidoczne,
Pielgrzymie.
Ludzie zanieśli,
Nie wiedząc, że pod sam tron Boga.
Faustyna spaceruje Kaplicą Miłosierdzia,
Kiedy jest noc
I nie widać z niej nic.
Może zamienić czarną suknię już
Na białą.
Sunie na palcach,
Dotykając nieba.
Przyszła ludzkie skargi pozbierać,
Zanieść przed oblicze
Miłości Sprawiedliwej,
Bo na wszystko
Odpowiadającej samym miłosierdziem.
Wizja jest literacka.
Trwają sny dalekie
Aż za bliskie.
Kolęd nie słychać.
Są w nas ich słowa,
Kiedy rodziliśmy się
Przy jej trumience.
Faustyna upuściła jedną modlitwę.
Rozwinęła się po ciemnej i zimnej od nocy
Posadzce.
Tam pisze, dusza zraniona,
Szukała Boga,
Nie dostrzegała w niczym.
Wtedy ubiera suknię jak z kwiatów
Nocnych.
Idzie pod łóżko tego człowieka,
Modli się różańcami nadziei.
Pielgrzym czuje kwiaty,
Ale jest przekonany,
Że śni, przecież jest styczeń w Polsce.
Trwa kolejna wizja literacka,
Ja nie widzę nic, nas w Polsce nie ma.
Patrzę przez wiarę,
Widzę jak żłóbek
Białą trumnę.
Jest tak mała,
By nikt
Nie bał się zbliżyć.
Siostra jest tak skromna,
Że nikt
Nie boi się podejść bliżej.
Trwa kolęda w Łagiewnikach,
Bo noc jest wzruszona.
Dała trochę przestrzeni
Z siebie,
By zaistniała jasność.
Jak latarnia morska
Świeci Kaplica Miłosierdzia nocą
W świecie,
Tylko jest tak jasno tu
Od bieli trumienki,
Że jest już dzień.
Tutaj nie ma nocy.
Wszystko przeszła Faustyna
W sobie,
Aby odebrać noce ludziom,
Jacy gasną w nich.
Drzwi Kaplicy na oścież otwarte
Jak serce Boga.
Widzisz ciemność,
Tak jest jasno.
Noc wita księżyc,
Jaki wygląda jak słońce.
Musisz zobaczyć
Przez duszę,
Jej zmysłami,
Jej oczami.
W rowach wokół Łagiewnik
Woda płynie błękitna
Jak w żyłach Faustyny,
Ty widzisz mętną.
Wszystko jest inne
Niż dostrzegalne.