Jeździec Mgły

Bezpłatny fragment - Jeździec Mgły

Czas Klątwy


2.4
Fantasy
Polski
Objętość:
272 str.
ISBN:
978-83-8155-459-6

Rozdział 1:Historia początku

Działo się to w roku 951, roku wielkich zmian. Był to początek odkrycia pulsującej energii zwanej „Magią”. Świat ruszył do przodu, postawił kolejny wielki krok ku świetlistej przyszłości. Każdy przypuszczał by, że odkrywcą będzie ktoś wybitny, badacz, naukowiec… Lecz prawda okazuje się dużo bardziej zaskakująca, za całym tym zdarzeniem stoi prosty wioskowy chłop, posiadający liczne ziemie i spore gospodarstwo, liczone w dziesiątkach hektarów. Człowiek ten miał nietypową naturę, uwielbiał zastanawiać się nad różnymi zjawiskami zachodzącymi w świecie.

W czasie jednym z wielu rozważań, udało mu się zaobserwować i jednocześnie poczuć wyjątkową moc… Próby odtworzenia początkowo oznaczały się dużym współczynnikiem porażki, sukcesem okazała się cierpliwość i wytrwałość! Pierwszy sukces przybył w czasie załamania, pod wpływem wielkiego wzburzenia spowodowanego niekończącymi się próbami. W tym właśnie momencie udało mu się rzucić pierwsze zaklęcie, tworzące gorącą i wielką kulę ognia, lecącą z dużym impetem do przodu. Pierwszy czar wart był cały majątek, utracony w płomieniach. Mieszkanie zapaliło się błyskawicznie. Dym wydobywający się na zewnątrz dusił i powodował łzawienie. Gorące powietrze wypalało od wewnątrz płuca. Na ratunek przybyli życzliwi sąsiedzi. Odbudowa drewnianej chaty nie trwała długo, a opowieść poszkodowanego budziła wielką sensację. Sprawą także zainteresował się władca, który zadał osobiście kilka pytań. Zlecił prowadzenie badań nad magią. Na czele grupy badawczej stanął nie kto inny jak on, prosty chłop z krwi i kości. Niedługo po tym, odkryto zasadę działania magii, która polegała na zrozumieniu przepływu energii przez różne elementy ciała. Osoby dysponujące tą wiedzą, mogły przystąpić do prób rzucenia czaru, jednak nie było to takie proste, prócz wiedzy trzeba było wypracować czucie owej mocy! Różne miejsca przepływu i różne stopnie natężenia, powodowały powstanie konkretnych zaklęć. Czarować mógł każdy, ale tylko na bardzo słabym poziomie, tylko nieliczne osoby z predyspozycjami mogły zostać magami!

15 lat później magia stała się popularna i ogólnie dostępna. Powstało dużo szkół magicznych, część skupiona tylko i wyłącznie na jednej z dziedzin tej sztuki. Kolejną zmianą było powstanie ogromnych bibliotek, zawierających cenną wiedzę o nowej dziedzinie wśród nauk. Została powołana specjalna rada nadzorująca magów i adeptów, na której czele stanął arcymag. Arcymag był najpotężniejszym czarodziejem w całym królestwie, posiadał dostęp do wszystkiego co związane było z tym co reprezentował. Gildia magów była otwarta dla każdego. Przełożony Gildii, czyli mistrz magii wybierany był tylko w momencie zgonu poprzednika lub na rozkaz króla!

W roku 1007 wydarzyło się coś, co zmieniło całą krainę na zawsze. Jeden z magów próbując ujarzmić potężną moc, przy użyciu potężnego artefaktu, doprowadził do przeniknięcia magicznej esencji do środowiska, w ten oto sposób narodziła się nowa epoka, a świat stał się zupełnie inny… Zaczeły dopływać informacje o nowych gatunkach zwierząt i roślin, generalnie o powstaniu potworów.

Pierwszego potwora dostrzeżono miesiąc po legendarnym zdarzeniu. Była to mała istota o humanoidalnym kształcie, posiadająca lekko zieloną skórę, cztery ogromne pazury na rękach i nogach, wielkie niebieskie oczy i monstrualne kły, wystające spod małej główki.

Bestia była bardzo szybka, skakała z drzewa na drzewo, jednocześnie niemiłosiernie wrzeszcząc. Kły miała pokryte gęstą warstwą śluzu. Poruszała się wyjątkowo płynnie i cicho.

Zaatakowała strażników patrolujących okolicę. Miecze, łuki i topory okazały się powolne w starciu z szybkością stwora! Zabił pierwszych dwóch strażników błyskawicznie wyskakując z pobliskich krzaków, reszta wówczas błyskawicznie się obróciła chwyciwszy swą broń. Ze ździwieniem patrzli na zwłoki swoich towarzyszy. Nagle potwór zeskoczył z drzewa, przebijająć pazurami ciało kolejnego nieszczęśnika, następnie wyciągnął swoje długaśne pazury i wykonał bardzo szybki unik!

Wojownicy zbili się w małe koło, mocno trzymając oręż. Przerażeni ociekali potem! Włosy na ich ciele staneły dęba, oczy wędrowały z drzewa na drzewo, niektórzy zaczęli nawet drgać jakby przechodziło przez nich trzęsienie ziemi. Bestia zaczęła ich okrążać w bardzo szybkim tępie, wyczekiwała na sytuacje do ataku! Zaskakująco dobrze unikała ciosów… Silnymi rękami uderzała w nogi, krąg zaczął się łamać, ludzie padali jak muchy! Dopiero gdy zostały 2 osoby, udało się to coś zabić! Poczuło się zbyt pewnie i bezpośrednio skoczyło na jednego, nie zważając, że drugi czekał obok przygotowany. Jeden potężny cios sprawił, że głowa odpadła od tułowia! Zabrano ciało potwora jak i ciała poległych… Stwór trafił do króla, a rycerze zostali pochowani. Z tego wydarzenia powstał wielki zamęt, z czasem zaczeły pojawiać się nowe potwory i ludzie zaczęli się przyzwyczajać… Powstały grupy ochotników polujących na kreatury! Większość ludności przeniosła się do jednego miejsca i nie opuszczała go aż do czasu…

Kilkadziesiąt lat później na świat przyszedł chłopak, który został nazwany przez rodziców Tyldas. Był on bardzo energiczny i optymistyczny, był też odrobinę szalony. Codziennie bawił się na dworze z najlepszymi kolegami do późna! Jego dzieciństwo obfitowało w zabawę i radość! Rodzice Tyldasa nie mogli się nadziwić jego potencjałem wyobraźni i pomysłów! Na tle innych dzieci nie wyróżniał się niczym wielkim, no może z wyjątkiem blond włosów, które z czasem zaczęły przybierać ciemniejszy odcień. Ojcem chłopca był szanowany i lubiany Ongar.

Był miejscowym drwalem znanym z swej ogromnej siły i pracowitości. Ludzie składali u niego zamówienia na ogromną skalę! Ongar miał piękną żonę Algę. Alga była bronzowowłosą, ciepłą kobietą. Była bardzo miła, ludzie ustawiali się do niej kolejkami po wyśmienitej jakości ubrania. Posiadała łagodną cerę i bardzo kobiece kształty, jednym słowem była ideałem kobiety. Ongar zatracił dla niej wszystkie swe zmysły. Życie chłopaka było wesołe aż do czasu, gdy ojciec posłał go do szkoły w wieku 7 lat. Poznał podstawy biologii, chemii, geografii i matematyki, nauczył się czytać i pisać! W czasie nauk bardzo się zmienił… Wyróżniał się charakterem, miał ogromne ambicje, wiarę w siebie i chciał być wyjątkowy. Społeczeństwo jawnie z niego kpiło, jedynie przyjaciele i rodzina byli po jego stronie. Obrażano go, naśmiewano się z niego, traktowano niesprawiedliwie, niszczono jego dobre imię, a robiono to wszystko bez racjonalnego powodu! Początkowo bardzo go to raniło, jednak z czasem stał się twardy i obojętny. Patrzył na głupich ludzi z pogardą i na tych, którzy się z niego naśmiewali! Stał się chłodny dla społeczeństwa, niczym syberyjski lód. Dorósł także pod względem fizycznym. Powstał na jego ciele lekki zarost, stał się wysoki i silny. Dojrzał wcześniej niż jego rówieśnicy. Gdy zakończył naukę w wieku 16 lat, poszedł w ślady ojca i został drwalem. Pracował ciężko 7 godzin dziennie od samego rana. Jego główne zajęcie szybko traciło na znaczeniu, można powiedzieć, że zapał do tejże roboty trwał 3 miesiące. Po tym czasie w jego głowie zaświtała wizja czegoś, co wtedy uznawane było za szaleństwo, wizja opuszczenia bezpiecznej strefy i wyruszenie w podróż poza granice…. Zdecydował podjąć się swojej fantazji i zbierać oszczędności na wszystko potrzebne na drogę! Potrzebne pieniądze zebrał w przeciągu 4 miesięcy, tak wielkie zarobki spowodowane były faktem, iż jego dom mieścił się obok głównego szlaku handlowego, na którym panuje duży zbyt na drewno. Codzienność przyszłego podróżnika o godzinach nocnych była nietypowa, choć przewidywalna. Siadał bowiem przed ogromną mapą i z utęsknieniem wyczekiwał dnia podróży. Na rozległej, starej mapie, zaznaczona była czarna linia, symbolizująca cel podrózy. Ścieżka przecinała każdy teren, na jaki podzielona została wyspa. Na początku wytyczonej trasy znajdował się „X” z napisem Dim, oznaczał on obecne miejsce. Kolejne obszary nazywały się: Gind, Yerendor, Alas, Keram, Dirium, Ansk. Gdy nastały dni wyprawy, zaczęły się intensywne przygotowania do wielkiej wędrówki… Pierwszym celem był płatnerz, posiadający w swej ofercie niezliczone ilości pancerzy i broni. Po intensywnym wpatrywaniu się w różne zbroje, znalazł właściwą. Wykonana była z szarego, lekko połyskującego, specjalnego, żelaza. Materiał był lekki i wytrzymały, a przy tym nie krępował ruchów. Kolejnym zakupem był oręż, w tym wypadku miecz, dosyć krótki, bardzo ostry, dobrze wyważony. Po zaopatrzeniu się u płatnerza wyruszył na kolejne zlecone sobie zadanie, a brzmiało ono tak „zrobić łuk”. Pośród przeróżnych drzew wybrał orzech, który jawił się jako najlepsze rozwiązanie. Po ścięciu drzewa, a raczej jego gałęzi, udał się do swego schronienia zwanego mieszkaniem i przystąpił do pracy nad bronią dalekiego zasięgu. Gdy łuk został wykonany, przyszła pora na struganie strzał. Struganie okazało się dosyć czasochłonne, jednak ilość strzał jaką wykonał była w zupełności wystarczająca na najdłuższe łowy. Jeden z jego ostatnich celów był bardziej celem podrzędnym aniżeli głównym, aczkolwiek wykonał go bez większego zawachania. Zebrał specjalne rośliny, które potem starł w moździeżu i wymieszał tworząc truciznę, strychninę. Wracając do swego domostwa ogłosił rodzicom wszem i wobec, że udaje się w daleką podróż… Matka była zrozpaczona, natomiast ojciec admirował za ducha przygody i odwagę! Ongar był tak rad, iż wręcz postanowił załatwić synowi dobrego i wytrzymałego wierzchowca. Rozmowa nie ciągnęła się długo, w zasadzie prawie od razu się zakończyła… Ostatnie zadanie jakie sobie wyznaczył było najprostsze, solidnie wypocząć! Wyruszył zatem w swe ulubione miejsce… Miejsce ów było małą polaną, otoczoną z czterech stron świata gęstym, iglastym lasem. Ptaki rzadziej tu przebywały. Co jakiś czas czuć było podmuch świeżego, chłodnego powietrza. Miejsce to było niebywale piękne, słońce przenikało niekiedy obok młodych pni drzew. Tutaj zwalniał czas, tak, iż wydawać się mogło, że stanął. Oddziaływanie wszystkiego, prowadziło do wspominania dawnych czasów. Każda spędzona minuta, przynosiła kolejne wspomnienia, gromadząc je niczym w magazynie… Wszędzie emanowało ciepłą i przyjemną atmosferą… Niestety czas gonił, trzeba było wyspać się, by rankiem wyruszyć. I tak oto zdecydowany młodzieniec wyruszył do miejsca gdzie planował nocleg. W domu zastał śpiących rodziców przy lekko uchylonym oknie, nie chcąc ich budzić delikatnym krokiem przedostał się do swego pokoju, po czym zasnął snem głębokim. Zbudził się dopiero gdy zaczęły piać koguty. Szybko podekscytowany ruszył na poranny posiłek. Zjadł ochoczo kilka jajek z dużym bochnem chleba, popił kieliszkiem wytrawnego wina i udał się po swe rzeczy. Zabrał łuk, strzały, zbroję, miecz, strawę, fiolkę z trucizną… Cały wyszykowany stanął w progu drzwi, po czym obrócił się i dostrzegł swą rodzicielkę wraz ze swym ojcem. Obydwoje pogrążeni byli w błogim śnie. Tyldas podszedł do swej matki i ucałował ją delikatnie w czoło, natomiast na ojca spojrzał serdecznie i uśmiechnął się. Wyszedł na zewnątrz i dostrzegł dużego, jednolitego, brązowego, osiodłanego ogiera, czekającego na swego pana. Chłopak wzruszył się, otarł czoło z łez i spojrzał ostatni raz na swą wioskę, po czym ruszył przed siebie. Początkowo droga była szeroka, jednak z czasem robiła się coraz węższa. Gdy chłopak dotarł do granicy krainy, droga była ledwie widoczna, porastała, widocznie dawno była używana… Wraz z przekroczeniem granicy zrobiło się ciemno. Tyldas znalazł dogodne miejsce, rozpalił ognisko, uwiązał konia do pnia brzozy i udał się do krainy snów. Przebudził się nazajutrz rano, po wczorajszym ognisku została sterta popiołu. Wstał na nogi, zjadł solidnie, napił się wody, wszedł na swego wierzchowca i ruszył. Jechał kilkanaście minut nim natrafił na pierwsze domy. Ten widok był dla niego bardzo dziwny, gdyż większość osiedliła się w jednym punkcie. Podjechał bliżej… Domy były bardzo solidnie wykonane, zbudowane z jasnego materiału, z drzewa o jasnych słojach. Budowle były niskie i bardzo szerokie, niewiele różniły się od typowych domów. Przez małe, brudne, szkliste okna, widać duży salon, stare krzesła i podupadający stół, w dodatku wszędzie rozpościerało się ptasie pierze. Po chwili namysłów poszedł dalej… Około godziny drogi na północ, natrafił na ogromne miasto, które było zbudowane z dużej ilości drewna, prawie wręcz całkowicie. Otoczone było długimi, wysokimi, drewnianymi murami, zawieszonymi pomiędzy dużymi drzewami, tworzącymi okrąg. Wyglądało to jak zbite deski, zawieszone na grubej linie… Co jakiś czas umieszczona była wieża, która wyglądała jak mały dom na drzewie. Zza murów widać było ogromnego dęba, stojącego w samym centrum osady, prawdopodobnie był to pałac. Wszystko było unikalne. Wokoło rozciągały się ogromne pola, na których krańcach były mieszane lasy. Tyldas był zdezorientowany, nie wiedział co począć. Rodziły się dwie myśli, albo sprawdzić, albo uciekać. Postanowił wybrać tą pierwszą opcje, nim jednak to zrobił, na własnej mapie zaznaczył aktualne położenie. Schowawszy przedmiot, wyruszył w kierunku owego miasta. Gdy zbliżył się na odległość 600 stóp, dostrzegł dziwne postacie, podobne kształtem do człowieka, lecz zamiast ludzkiego ciała, posiadały drewno. Istoty te przypominały chodzące drzewo, bardziej trafne określenie brzmi drzewo-ludzie. Mieszkańcy mogli pochwalić się wysokim wzrostem, sięgającym 2, 5 metra i stosunkowo chudym ciałem. Nagle z zarośli wyskoczyło kilka tych stworzeń, otoczyli chłopaka uniemożliwiając ucieczkę. Zestresowany i jednocześnie niedoświadczony wyciągnął miecz, dźwięk wyciąganego miecza wystraszył stwory, cofneły się lekko do tyłu i spróbowały znaleźć wspólny język. Odezwały się, a co najdziwniejsze porozumiewały się w tym samym języku:

— Czekaj!

— Yyy… No dobra? Gadamy w tym samym języku…

— Wstrzymaj się z atakiem, nie chcemy wojny!

— Przestraszyliście mnie…

— Wybacz, czasem nie jesteśmy zbytnio subtelni. Nie dziw się, że cię zaatakowaliśmy, wkroczyłeś na nasze teretorium, nie znamy cię, nie wiemy nawet skąd pochodzisz i dlaczego tu jesteś? Jesteśmy wari…

— Jestem Tyldas i dziwnie się czuję… Jestem człowiekiem, pochodzę z małej wioski obok rzeki, przybyłem tutaj ponieważ chciałem trochę pozwiedzać, a to był mój pierwszy raz tutaj…

— I co teraz? Co z nim zrobimy?

— Zabierzemy go do rady

W ten sposób Tyldas dostał się do miasta przez wielką bramę. W mieście panował duży ruch. Chłopak budził nie lada sensację wśród tłumu. Eskortowany przez strażników szedł szeroką drogą, zrobioną z grubych korzeni, obok licznych drewnianych domów. Ciekawą rzeczą była architektura, podobna konstrukcyjnie do ludzkiej. Był tu nawet targ ze straganami. Podróżnik dostrzegł, że tutejsza ludność żywi się glebą i ma własną walutę, ziarniste kamienie. Ludzie w przeciwieństwie do wari posługiwali się jułanami. Po chwili dotarli do najważniejszego miejsca, jak dobrze domyślił się Tyldas, były to ogromny dąb. Wejście na szczyt było męczące, dla niedoświadczonego chłopaka, była to istna tortura, przemieszczał się wolno i ociężale. Po chwili byli już u celu. Wnętrze było obszerne, bogato zdobione. Panowała chłodniejsza, bardziej przyjemna temperatura, a dźwięk był bardziej stłumiony. Było to miejsce eleganckie, bowiem wartownicy posiadali wykwintne szaty z licznymi zdobieniami. W centralnej części znajdował się duży okrąg, z którego na boki rozciągały się szerokie tunele prowadzące do mniejszych pomieszczeń. Po chwili rada zwołana przez wartownika przybyła. Składała się z 6 osób. Każdy członek rady na swym nadgarstku posiadał wytatuowany symbol, każdy w innym kolorze. Śmiało można by rzec, iż wkraczając tutaj, ujrzy się najpotężniejsze wari, jednak było wręcz przeciwnie. Pałac zamieszkany był przez najsłabsze osobniki, dużo różniące się od reszty. Najmniejszy z władców zabrał głos:

— Witaj przybyszu, jesteśmy radą Wari. Co cię sprowadza w nasze skromne progi?

— Nie omieszkam, że znalazłem się tutaj przypadkiem i tak oto jestem!

— Jesteś jednym z nielicznych reprezentantów swojego gatunku na naszej ziemi. Obawiamy się, że twoja intencja przybycia może być całkowicie inna…

— Mogę udowodnić, iż me zamiary nie wiążą się ze szkodami!

— Pragniemy poznać dowody…

— Tylko pobyt wśród was może to udowodnić…

Nastąpiła chwilowa cisza. Szepty narady wzbudziły duże zainteresowanie.

— Wyrażamy zgodę na próbę, lecz za twym krokiem podążać będzie nasz wojownik, Semel!

Semel wkraczając do głównej komnaty spojrzał się ciekawskim wzrokiem na młodego podróżnika. Ciekawy jego osoby, natychmiastowo zabrał go na wycieczkę zapoznawczą. Usta mu się nie zamykały, słowotok docierał natychmiastowo do uszu chłopaka. Gdyby nie interesujące tematy, pewnie już dawno Tyldas by mu nie odpowiadał… W gruncie rzeczy polubił gadatliwego Semela. Dowiedział się dzięki niemu naprawdę wiele. Towarzysz podzielił się z nim informacjami o panującej tutaj hierarchii… Chłopaka zdziwił fakt, iż słabe wari rodzą się naprawdę rzadko, a jak przyjdą na świat, to od razu kandydują do rady. Panuje tutaj przekonanie, iż wojownicy najsłabsi mają najtrudniejsze życie, więc są najsilniejsi ze względu na największe trudy i powinni sprawować rządy. Wierzy się także, że skoro nie mają siły fizycznej, posiadają umysłową. Wari generalnie dzielą się na dwie grupy, podobne do termitów, dzielą się na wojowników i robotników. Wojownicy są nieco więksi i szybsi, natomiast robotnicy posiadają przystosowane dłonie do przenoszenia dużych ciężarów, oraz mniejsze gabaryty i bardziej ślamazarne ruchy. Po długim oprowadzaniu przyszedł czas na odpoczynek, Semel zaprowadził gościa do miejsca z wytyczonym dla niego noclegiem. Pod mieszkaniem przygotowanym dla Tyldasa, także rozmawiali… Tematów było tak wiele, iż ciężko dokładną liczbę przytoczyć. Na ogół były to podstawowe pytania, dotyczące sposobu życia, wyglądu, anatomii… Rozmowa zakończyła się, gdy księżyc wzniósł się ponad drzewa, świecąc na biało. Nastąpiło serdeczne pożegnanie i głęboki, relaksujący sen, idealny po dniu pełnym wrażeń. Gdy następnego dnia wyjrzał przez okno, dostrzegł wielki chaos, duży ruch, wielki pęd, tłum, jak w wielkim mrowisku. Nawet w swoim mieście nie widział takiej aktywności! Nim otworzył drzwi na zewnątrz, odwiedził go wczorajszy kompan:

— Późno wstałeś, tutaj dzień zaczyna się wcześniej…

— Późno? To wy wstajecie nienormalnie wcześnie!

— Może to nie jest wymarzony moment, ale może mógłbyś mi pomóc…

— Czego twa dusza pragnie?

— Jest pewna dziwna sytuacja, bardzo nietypowa…

— Przejdziesz do rzeczy, czy mam do zielarza iść?

— Obędzie się, mamy problem z porwaniem…

— Kto kogo porwał?

— Jakiś szaleniec porwał jedną z naszych kobiet…

— Zapowiada się ciekawie!

— Uprowadził ją do lasu, no i przydałby się ktoś do pomocy…

— Nie musisz mnie namawiać do tego, wchodzę w to bez zastanowienia!

— Choć za mną!

— Już się robi!

Po intensywnym szukaniu znaleźli chatę w środku lasu. Drzwi zabarykadowane, okna też. Jedyne

wejście mieści się na dachu. Przeciśnięcie się cicho przez małą dziurę to nielada wyzwanie. Jego

leśny przyjaciel zaryzykował i szybko wszedł na dach, następnie wskoczył do otworu. Tyldas

tak dobry nie był. Wszedł niezdarnie, wolno i potwornie głośno! Gdy chłopak opuszczał się w dół, Semel

już czekał na poddaszu. Gdy wreszcie udało mu się znaleźć wewnątrz domu, zaczeło się wielkie

szukanie. Nikogo nie było, tak przynajmniej się zdawało… Ale co my tu mamy? Właz prowadzący do

piwnicy, koniec katorgi przeszukiwań dla duetu? Śmiem wątpić… Ciemna i chłodna piwnica nie była na

liście marzeń żadnego z nich, jednak trzeba było zmierzyć się z wariatem i uratować przerażoną

istotę! Przedostanie się na sam dół możliwe było tylko i wyłącznie za pośrednictwem dębowej

drabiny. Ostrożnie i powoli zagłębiali się w czeluści mroku… Piwnica była głęboka, wręcz bardzo

głęboka. Zejście trwało kilka dobrych minut. Na dole znajdował się mały, wąski, klaustrofobiczny

korytarz. Na końcu tunelu były masywne drzwi, podrapane, z licznymi wgnieceniami. Pod wpływem

lekkiego kopnięcia Semela, otworzyły się na oścież. W środku zastali makabryczny widok… Po prawej

stronie leżała zdechła, na wpół rozcięta, rozkładająca się już krowa. Po środku leżały kawałki

desek, jakby zniszczone pod wpływem furii. Natomiast po lewej stronie skulony obiekt

poszukiwań, uwiązany sznurem. Wszystko widoczne dzięki zwisającemu z sufitu

lampionowi, wypełnionemu jasną, świecącą cieczą, absolutnie mu nie znaną… Tu ewidentnie czuć było

grozę i niepewność. Podeszli oboje do pokrzywdzonej. Przerażona w jednej chwili gwałtownie

skoczyła, jednak po chwili się uspokoiła. Teraz już razem ewakuowali się na górę…

Po prawej stronie ujrzeli dużą, lekko opartą postać. Widocznie czekała, była na to wszystko przygotowana… Był to ów niezrównoważony, który widząc całe zajście głośno się śmiał! Była to pułapka, w którą wpadli niczym mucha w sieć. Semel widząc gotową do ataku posturę, nakazał chłopakowi chwycić za broń. Młody wojownik ustawił swój miecz w pozycji dachu, był już gotów do parowania ciosów. Drugą ręką chwycił leżącą obok deskę. Przeciwnik pewnie się zbliżał, był pewien zwycięstwa. Samica wycofała się w tył, przerażona widokiem oprawcy, nadciągającego tyrana. Odruchowo, w geście obronnym chwyciła najbliższą rzecz, była to mała drewniana szuflada. Skuliła się jakby gotowa do bloku… Wróg natychmiastowo skoczył z impetem na Tyldasa, krępując jego ruchy. Miecz wypadł mu z rąk, wydając głośny metaliczny dzwięk. Chłopak staje się w obliczu tego zagrożenia bezradny, jedyny ratunek w optymistycznym Semelu. Szaleniec podnosi swą dłoń ku górze, chcąc zadać ostateczny cios swymi pazurami. Czas obumiera, staje się wolny. Zmysły się wyostrzają. Teraz słychać nawet uderzające serce, odruchy biorą górę, całe kończyny zasłaniają się przed bolesnym w skutkach ciosem. Los wydaje się przesądzony, jednak w ostatnim momencie wariat zostaje przebity na wylot, przez cztery pazury wari. W tejże chwili tryska bez opamiętania zielony sok, odpowiednik ludzkiej krwi. Sok plami chłopaka i kobietę. Niewiasta widząc kapiący po własnym ciele sok, krzyczy jak potępiona. Przyjaciel wyciąga do leżącego przyjazną dłoń i ciągnie ku górze. Teraz czas zająć się ofiarą, która w tej właśnie chwili mdlała… Rozpoczął się dosyć czasochłonny proces uspokajania. Pomiędzy szlochiem wari, a ciszą, Tyldas ukradkiem zerkał na truchło, ociekające sokiem, z dziurą na wysokości klatki piersiowej. Widok ten wywołał dziwne, nieznane uczucie, uczucie, którego prosty drwal jeszcze nie zaznał. W końcu postanowiono opuścić miejsce zbrodni, ale najpierw trzeba było pozbyć się ciężkich baryłek, blokujących przejście. W tej chwili praca jako drwal okazała się przydatna, setki godzin rąbania drewna uczyniły chłopaka krzepkim i wytrzymałym, dzięki czemu udało się opuścić to zwariowane miejsce w niecały kwadrans. Udawszy się do miasta, pierw ruszyli do pałacu. Semel złożył raport, a Tyldas w zamian za okazaną pomoc został zdjęty z listy osób nadzorowanych. Po krótkim raporcie, przyjaciele ruszyli do kopalni na oględziny. Ogromne wykopalisko wewnątrz robiło niesamowite wrażenie, setki korytarzy, ściany prawie w całości wykonane z pięknego kamienia. Ruda sławnego tutaj kruszcu, połyskiwała srebrnym kolorem, a gęste ułożenie potęgowało wrażenie świecących ścian. Gorąca temperatura, ni liczne odgłosy kilofa, ni zamieszanie, nie zraziły ciekawskiej osoby Tyldasa. Nastała pora obiadowa, obydwoje udali się do miejsc gdzie spożywali posiłek, chłopak do gospody, a Semel do własnego domu. Podróżnik pierwszy raz miał okazję skosztować smaków innej kuchni… Dostał mięso limba w sosie grzybowym. Danie tak zasmakowało podróżnikowi, że zagadał do szefa kuchni, by dowiedzieć się cokolwiek o limbie. Dostał proste informacje, że limb to roślinożerne zwierzę, ma legowisko w ogromnych kopcach, ma długi, szeroki pysk, z długim szorstkim językiem i posiada lekko wygięte racice, a ponad to jest szybki i zręczny. W tych regionach uważany jest za szkodnika, głownie przez to, że jego jadłospis składa się na ogół z drzew, które podgryza niczym bóbr, a później połyka podzielone drzewo na kawałki. Jest głównym celem myśliwych. Na szczęście, w dniu tym miały się odbyć polowania na to stworzenie. Oczywiście chłopak został zaproszony i nie ociągał się ani sekundy dłużej, natychmiastowo ruszył z towarzyszami na łowy, głównie ze względu na fakt, iż chciał zobaczyć polowanie w wykonaniu kogoś innego niż człowieka. Każdy myśliwy wymalował się mieszaniną barw, tak aby skutecznie się maskować. Tyldas również dostał maskującą maź, razem z poleceniem nałożenia jej sobie na twarz. Następnym krokiem było upodobnienie się do rosnących krzewów, zaczepili więc na jego zbroi gałązki, tak jak na własnych. Tyldas dziwnie się czuł wyglądając jak chodzący krzak, ale cierpliwie i posłusznie wykonywał polecenia towarzyszących mu wari. Wszyscy ustawili się obok grubych i potężnych drzew. Rozpoczęło się cierpliwe czekanie na ofiary. Wkrótce dostrzegli zbliżające się do drzew limby, chłopak powoli wyciągnął strzałę z kołczanu i delikatnie rozsmarował na niej wykonaną własnoręcznie truciznę, po czym naprężył cięciwę, celując w zwierzę. Wypuścił strzałę, rozległ się świst, zwierzę dostało grotem w bok. Poważnie ranne zaczeło uciekać razem z resztą stada. Teraz zakamuflowani łowcy wyskakują ze swych kryjówek i miotając długimi dzidami, zabijają i dobijają kolejne osobniki. Tylko część wychodzi z całego zamieszania bez szwanku. Wari przyglądają się rannemu zwierzęciu, które Tyldas trafił, pragną zakończyć żywot limba, ale chłopak każe im czekać. Po chwili limb pada martwy, a wari ździwione patrzą na chłopaka. Chcąc poznać jego broń miotaną, proszą podróżnika o naukę strzelania i robienia łuków, a także trucizny, której użył. Jako że łuk jest prosty w budowie, tak jak strzały, towarzysze szybko sobie poradzili. Nieco trudniejsza była nauka strzelania, jednak po odpowiednim czasie, pierwsze drzewopodobne istoty zaczęły trafiać z odległości w cel, wielkości człowieka. Podróżnik pokazał ćwiczenia do nauki strzelania, przekazał wiedzę i udał się na spoczynek z racji tego, że zbliżała się noc. Zmęczony od razu zasnął. Rankiem proszony jest o pomoc w nauce posługiwania się nową bronią wari. Dosyć długie instrukcje, trwające aż do popołudnia, pomagają żądnym nauki, przynosząc obfite owoce. Trzeba przyznać, że chłopak pracowicie spędził poranek. Po obfitym posiłku, został zabrany w spokojne miejsce przez przyjaciela. Tam otrzymał setki pytań, które obudziły w nim wspomnienia. Obraz widziany w głowie skierował się na rodzinie, mieszkającej daleko stąd, a następnie na dzieciństwo, kończąc na dziewczynie, która niegdyś mu się podobała. Te wspomnienia wydawały się naprawdę realne, jak na jawie. Tęsknota zaczęła trząść nim jak wiatr burzowy drzewami. Minęło dużo czasu nim nasz bohater się ocknął, gdy jednak to nastąpiło, wyciągnął swą mapę. Teraz celem była kraina Yerendor. Pomyślał, że czeka go długa podróż i może zabierze kogoś ze sobą, a tą osobą był przyjaźnie nastawiony Semel.

— Co ty na to, aby wyruszyć ze mną w podróż?

— Ciekawa propozycja! Tylko pierw muszę poinformować o moich zamiarach radę…

— Tak chętnie się zgadzasz?

— Oczywiście! Ekscytująca podróż to najlepsze zajęcie jakie mógłbym wymarzyć…

— Jesteś pewn, że ze mną pojedziesz?

— Nigdy bardziej pewny nie byłem!

— Trzeba wyruszyć nad ranem…

— Już jutro? Skoro tak, będę gotowy!

Dnia następnego, poinformowawszy o wyprawie osoby sprawujące władzę, otrzymali ciepłe słowa i strawę. Tyldas otrzymał w podzięce amulet leczniczy z szorstkiego kamienia, a Semel magiczny pierścień, sprawiający, że ten co go posiada, porusza się bezszelestnie! Publiczne pożegnanie było naprawdę miłym doświadczeniem… Chłopak czekał poza bramą na jego przyszłego kompana podróży, który pognał do stajni po swego rumaka. Rumak jego różnił się diametralnie, był dużo większy i podobny budową do swego pana, tak owszem, koń też miał coś wspólnego z drzewami. Oba konie były naprawdę imponujące. W tym momencie opuścili przyjazny, drewniany gród i przemieścili się na wschód. Ścieżka stawała się coraz bardziej trudna do pokonania. Pochylenie terenu nieustannie rosło, a droga z ziemistej przeistoczała się w twardą, kamienną, z licznymi wystającymi głazami. Jazda w tych warunkach była męcząca dla wierzchowców, oboje zmuszeni byli do robienia co krótki czas przerw, inaczej rumaki wyzionęły by ducha z przemęczenia. Ta męcząca część wyprawy trwała aż do nocy, do czasu gdy oczy same się zamykały i trzeba było ewidentnie wypocząć…

Kamienne podłoże nie było najlepszym miejscem do wypoczynku. Bohaterowie nie wyspali się, mieli obolałe plecy, a ich duch przygody prawie legł w gruzach. Ich ciała były obolałe i zesztywniałe. Takie warunki nie odzwierciedlały tych domowych, w żadnym, nawet najmniejszym stopniu, w sumie to oczywiste… Całe szczęście, że było lato, końcówka lata. Dalsze zmagania wcale nie były łatwe, stawały się coraz bardziej trudne. Koszmar ciężkiej wyprawy trwał aż to momentu dotarcia do południowej granicy Yerendor. Wtedy bowiem zwolnili, z powodu gęstej mgły zsiedli z osiodłanych wierzchowców i zaczęli zmagać się z górą na własnych nogach, jednocześnie prowadząc konie. Taki sposób przemieszczania szybko się zakończył… W pewnym momencie do ich uszu zaczęły dobiegać dziwne i zarazem niepokojące dźwięki. Z oddali rozprzestrzeniały się odgłosy uderzających mieczy, o coś co przypominało dźwięk wody. Krzyki, odgłosy przebijania ciał, ciągle powracały niczym echo… Zaniepokojeni wyciągnęli swe łuki i wsiedli na swe wierzchowce, powoli jadąc do przodu. Nagle z mgły wyłoniła się bestia dużych gabarytów. Miała grubą, gęstą, brązową sierść, naciągniętą na 3 metrowe ciało. Nie pachniała przyjemnie, z jej paszczy wydobywał się siarkowy odór. Jej oczy miały kolor piwny, a zęby błyszczały kolorem rdzy. Na swych łapach, bo rękami to nazwać byłoby ciężko, umiejscowione były małe, lekko wygięte kolce. Dolne kończyny, głównie podtrzymujące ciężar, były pokryte popękaną, szorstką skórą. Z pleców potwora wystawało kilka dużych garbów, porównywalnych wielkościowo do garbów dromaderów. Niewiele myśląc z przerażenia posłali kilka strzał w kierunku tego bydlaka… Spanikowali, nie była to mądra decyzja. Potwór spojrzał się na strzałę, wyciągnął ją i połamał. Wzrok masywnej bestii skupił się na dwóch zdezorientowanych jeźdźcach. Ryk kreatury spłoszył konie, zaczęły wierzgać i ostatecznie pozbyły się jeźdźców, wywalając ich na skalistą drogę, niczym zbędny balast. Wielka kupa mięcha zaczęła agresywnie szarżować na dwóch, aktualnie podnoszących się z podłoża wojowników. Tyldas z Semelem tak się przestraszyli, że nie mogli wycelować… Przynajmniej szybciej oddawali strzały…. Sytuacja robiła się coraz bardziej niebezpieczna i napięta… Pech chciał, że prócz pędzącej bestii, pojawiły się inne potwory, które otoczyły wojowników. W przeciwieństwie do tamtego były małe i wolne, pokryte częściowo kamieniem. Przypominały połączenie mieszankę ludzi i kamieni. Na szczęście dla Semela i Tyldasa były bezmózgie, zachowywały się jak głodna zwierzyna, przepychały się nawzajem, nie myśląc ani trochę. Dwójka przyjaciół szybko się z nimi uporała, na ich nieszczęście było to i tak za wolno… Semel spojrzał się na nadciągającego z tyłu giganta. Ogarnęła go ogromna bezsilność i przerażenie, nie wiedział co z sobą począć… Gigant uderzył potężnie pięścią w ziemię, następnie chwycił leżącego Tyldasa i rzucił z ogromnym impetem. Chłopak miał ogromne szczęście, że przeżył, połamał sobie kilka żeber i lewą ręke. Po tak dotkliwych obrażeniach nie mógł się ruszyć i konał z bólu. Teraz przyszła kolej na Semela, też został chwycony jak jego przyjaciel, jednak nie udało się powtórzyć czynności, bowiem udało mu się mocno podrapać rękę potwora, a ten pod wpływem bólu puścił swą ofiarę, cel. Ów cel boleśnie upadł na twarde podłoże, jednak szybko się podniósł. Potwór machnął prawą ręką, Semel zrobił unik, ciachnął wroga w tułów, widocznie raniąc. Znowu kolejny unik, tym razem wywinięcie się od ciosu z wyskoku. Wkurzone monstrum chwyciło duży głaz, po czym z impetem trafiło w wari, dotkliwie raniąc, przemieszczając parę metrów w tył. Położenie było tragiczne, towarzysz chłopaka musiał powoli przyglądać się nadciągającej śmierci. Wróg pochylił się nad nim sprawdzając czy żyje, wtem wojownik wykorzystując okazję uderzył najszybciej jak potrawił w szyję, pozbawiając przeciwnika zwycięstwa. Wróg padł obok na ziemię, zdezorientowany śmiertelnym ciosem. Semel widząc, iż potwór padł, postanowił wstać, nie było to jednak takie proste ze względu na liczne obrażenia, musiał się podpierać. Ostatecznie udało mu się, jednak każdy ruch sprawiał ból. Postanowił pomóc leżącemu parę metrów dalej, nieprzytomnemu Tyldasowi. Powolnym, uważnym krokiem podszedł do ciężko rannego towarzysza. Postanowił go delikatnie unieść, jednocześnie nie sprawiając bólu. Było to trudne i wymagające zadanie ze względu na połamane żebra. Jednak po paru męczących minutach udało się postawić młodego podróżnika na nogi. Jedyną opcją przetrwania było ruszenie dalej, z nadzieją że, natrafią na pomocną, dobroduszną, miłą istotę. To co zobaczyli, a raczej zobaczył, bo chłopak do tej pory był nieprzytomny, zszokowało go. Okazało się, że udało im się dostać na szczyt, z którego drugiej strony nie było mgły. Co tutaj było takiego niezwykłego? Otóż rozgrywała się bitwa pomiędzy istotami podobnymi do ludzi, a hordami potworów. Walka odbywała się na bardzo nierównym, skalistym podłożu, teren idealny do utrudniania potyczek. Po lewej stronie znajdowały się istoty bardzo podobne do ludzi, posiadające przechodzące przez ciało pasy brązowej lub czarnej sierści. Kolejną różnicą była gruba skóra, dużo wytrzymalsza od ludzkiej. Wojownicy po lewej stronie nie nosili ubrań, z wyjątkiem skóry koziej na wysokości krocza, przepasanej skórzanym pasem. W rękach na ogół posiadali długie, zaostrzone na końcu metalowe pręty. Broń pokryta była czarną, lepką, łatwopalną, mazią, o dosyć długim czasie palenia. Smarowidło to podpalano, efektem tego działania były nagrzane do czerwoności bronie. Strategia była dobra, gorąca broń z łatwością przebijała przeciwnika, jednocześnie podpalając. Nawet jeśli przeciwnik nie został zabity od razu, ani na skutek podpalenia, to i tak dostawał oparzenia. Jednak taki sposób niósł duże ryzyko, chwila nieuwagi i może przydarzyć się tragedia… Natomiast reszta wojów, lecz nie całość, wyposażona była w broń ze specjalnym uchwytem na palce, od którego w przeciwnym kierunku od używanego przez ludzi, wychodziło krótkie ostrze, jednym słowem wyglądało to jak krótki, odwrócony miecz ze specjalną rękojeścią. Broń ta była lekka i śmiertelnie niebezpieczna, pozwalała na szybkie, mocne ciosy. Był jeszcze jeden używany oręż, proca lekko zmodyfikowana. Zamiast miejsca skórzanego na kamienie posiadała, dziwny, odporny na ogień materiał. Walka tą procą polegała na wystrzeliwaniu nagrzanych do czerwoności, żarzących się kawałków węgla. Po drugiej zaś stronie znajdowała się duża armia potworów, składająca się z dużych gigantów, oraz z wrzeszczotów, pierwszych potworów, które zaatakowały ludzi. Walka była szybka i dynamiczna, jak i bardzo okrutna, co chwilę jakiś gigant rozrywał na 2 części dzielnych wojowników. Bitwa była zaciekła i niezwykle wyrównana. Głównym niebezpieczeństwem były ogromne potwory, to one zabijały w większości. Po chwili, obok wpatrującego się w batalię Semela, pojawiła się dobrze zbudowana postać…

Istota ta była polowym medykiem, bądź zwiadowcą, sądząc po braku typowego dla armii uzbrojenia i po skórzanej torbie wypchanej słoikami z najróżniejszymi substancjami, najprawdopodobniej medycznymi. Zwracając uwagę na posturę, stojący obok nieznajomy był przekonująco przyjaźnie nastawiony. W końcu wszelkie wątpliwości zostały rozwiane:

— Widzę, że jesteście ciężko ranni, nie bójcie się, pomogę wam… Każdy kto jest wrogiem naszych wrogów jest naszym przyjacielem, a widziałem, że pokonaliście masę głazińców, jak i nawet garbarza, jest to nie lada wyczyn. Chodźcie ze mną do obozu, chodz raczej chodź, bo twój towarzysz jest nieprzytomny. Macie liczne złamania i potłuczenia, pomogę wam! Chwyć mnie za ramię, zaraz będziemy w obozie! Ale jest ciężko, gdybym nie był na ogół leniwą osobą byłoby łatwiej!

I tak po krótkiej wędrówce, lecz bardzo wymagającej, dotarli do obozowiska. Przyjacielsko nastawiony nieznajomy, wskazał miejsce odpoczynku, a następnie wezwał lekarza. Doktor pojawił się u wejścia namiotu po chwili, niosąc opatrunki, zioła oraz jasny napój. Nakazał Semelowi wypić jasny wywar bez odwlekania, w przypadku Tyldasa nie był konieczny… Obaj pogrążyli się w krótkotrwałej śpiączce, celowo wywołanej w celu regeneracji ciała. Ich przebudzeniu towarzyszył szok, bo kto by nie zareagował budząc się w obcym łożu, niepamiętając wydarzeń, które miały miejsce? Wybudzeni zaczęli dokładnie badać teren, w którym się znaleźli. Po bokach posłań leżały drobno zmielone zioła z opatrunkami. Z każdej strony okrywała ich masywna, kamienna ściana. Na płaskiej konstrukcyjnej powierzchni, ścianie, zawieszone były obrazy i stojaki na broń. Po lewej stronie od łoża umiejscowione były grube, zdobione drzwi, a w niedalekiej odległości od rzeczonych drzwi, wysoka, cienka, wykonana z orzecha szafa. Po wstępnej lokalizacji, zdezorientowani doszli do wniosku, iż miejsce, na którym spali znajduje się po prawej stronie pomieszczenia, przy eleganckim kominku opalanym drewnem. Dopiero po dłuższych oględzinach, spojrzeli na swe oblicza. Obydwoje pokryci licznymi bandażami, częściowo zakrywającymi oczy. Pod licznymi warstwami nie widać było ani jednego siniaka. Wszelkie aktywności jednak były odczuwalne w postaci lekkiego bólu. Kości się jeszcze do końca nie zrosły, a tak naprawdę ich mięśnie nie były gotowe do ruchu, jeszcze potrzebna była odrobina czasu. Wybawiciel poszkodowanych pojawił się moment później… Chwycił leżący stołek, którego nie zauważyli, po czym usiadł i zaczął rozmowę:

— Leczenie wasze jest już prawie zakończone, trzeci tydzień przeminął dosyć spokojnie… Po waszym uśpieniu była masa roboty! Szczerze powiedziawszy nie chciało mi się tutaj zaglądać z faktu mojego lenistwa, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić i was nadzorowałem… Gdy staniecie na nogi będziecie musieli pracować za mnie, ja mam dość na miesiąc pracy…

Po tych słowach wstał, przesunął stołek obok i ruszył ku drzwiom. W ostatniej chwili wstrzymał się z wyjściem:

— Zapomniałem się przedstawić, jestem Gurtat, należe do rasy wouczerów…

Teraz ostatecznie opuścił pokój zamykając drzwi. Tymczasem głowy zaczęły myśleć, przypominać sobie niedawne fakty. Trochę czasu minęło, nim zorientowali się, że zostali poturbowani. Garbacz nie znał litości, ale los już tak… Od chwili wrócenia do świata żywych, dzień wydawał się bardzo monotonny, codziennie stałe wizyty lekarskie, trzy dziennie, kucharz niosący pożywienie i jednocześnie skarżący się na wielkie zapracowanie. Posiłki bogate w mięso były idealne dla Tyldasa, jednak dla Semela, pożywienie to było koszmarem, bowiem musiał się żywić najgorszą glebą jaką można znaleźć na tej ziemi, górską. Mimo tak okropnej strawy, nie tracił ducha, ba nawet pojawiały się z jego strony żarty na ten temat! Miano ostatniego stałego bywalca należało do Gurtata, ten bowiem przychodził niczym bałamuciarz, kilka razy na dobę. Dni wegetowania, przypominające życie drzew, zakończyły się raz na dobre. Zdrowi mogli opuścić swą kamienną cele i odwiedzić zewnętrzną część domu. Widok, który zastali po drugiej stronie robił wrażenie, był imponujący mówiąc skrótowo. Na co właściwie spoglądali? Na duże, ogromne miasto wykute w stromym, skalistym zboczu, posiadające zabudowę z cegieł, idealnie wtapiających się w tło. Zabudowana powierzchnia oddzielona na piętra, skupiała szczególną uwagę, pomijając to co napisałem. Znajdowało się tutaj wszystko, od kowala aż po teatr! Na każde piętro można było dostać się przez schody, wchodzące w środek skały. Poziom zabezpieczeń też nie pozostał nie zauważony, specjalne platformy budowlane wykonane z drewna jak i balisty umieszczone na wystających ze skał wieżach, były na to jednym z dowodów. Na obrzeżach znajdowały się duże latarnie, wskazujące drogę błądzącym podczas mgły. Władca tych włości, prócz wielkiego wojennego arsenału, wykorzystywał w obronności gęsto otaczające miasto, drewniane pale, pełniące funkcję czegoś w rodzaju fosy. Aby przejść bezpiecznie, bez żadnych ubytków zdrowotnych, należało przemieszczać się dwiema, wyznaczonymi drogami, które w razie niebezpieczeństwa mogły zostać odcięte, przez duże ruchome mosty. Forteca ta była praktycznie nie do zdobycia! Gurtat wyjaśnił w prostych słowach dlaczego panują tutaj takie rygorystyczne zabezbieczenia, a brzmiały one następująco:

— To wszystko wynika z powodu panoszących się w okolicy potworów…

Na pytania dlaczego bestie atakują, wouczer odpowiedział tak:

— Cała ta gromada, horda, która nas nęka, posyłana jest przez złego i tajemniczego czarodzieja, który przybył tutaj dokładnie kilka miesięcy temu, razem ze swoimi równie okropnymi towarzyszami, zbirami, spaczonymi magami. Jak udało mu się tego dokonać? Tego nie wie nikt… Ten cały bój trwa od czasu odwiedzin naszych terenów przez wymienionego maga.

Semel z Tyldasem słuchając opowieści Gurtata współczuli mu i jego braciom, postanowili pomóc, lecz Gurtat jakby wiedząc co zaraz nastąpi, wypowiedział się stanowczo, tak, iż nie można było z nim dyskutować. Wyraził pewny sprzeciw, ze względu na niedawne problemy zdrowotne bohaterów. Nastałą ciszę wouczer zakończył, zaprowadzając swoich nowych przyjaciół do karczmy. Zamówił wielki, dorodny kufel piwa, po czym zaczął żywą rozmowę ze swoimi kompanami:

— Tyldas, wiesz, że ten wisiorek co miałeś na szyi najprawdopodobniej ocalił ci tyłek? Ja tam na magii się nie znam, pogmatwana i nieinteresująca jak dla mnie, ale obyty lekarz tak gawędził o leczniczych amuletach widząc rezultaty takowego, że zatkałem sobie uszy i udawałem, że wszystko gra…

— No…, a skąd niby miałem to wiedzieć?

— No racja! Wiecie co? Fajne z was chłopaki!, a tak szczerze to jestem dumny z architektury swego miasta, tyle wyliczeń ile tutaj miało miejsce nie sposób spamiętać…

— Faktycznie robi wrażenie!

I tak rozmowa ciągnęła się aż do wieczora. Gdy czas pogawędki dobiegł końca, Gurtat nakazał udać się Semelowi i Tyldasowi do nowego mieszkania, bowiem poprzednie zarezerwowane było dla osób rannych i chorych. Nowy dom zlokalizowany był wyżej niż poprzedni, przy okazji obydwoje mieli okazję wchodzić schodami do wnętrza skały… Przyznać trzeba, że wouczery miały bardzo przytulne mieszkania i wyjątkowo miękkie łoża, bowiem Tyldas dotknąwszy miękkiego posłania, natychmiastowo zasnął. Semel natomiast siedział i bardzo dokładnie przyglądał się pomieszczeniu, jednak takowy stan rzeczy nie potrwał długo, bowiem niewiele czasu później zasnął. Nazaujtrz wstali około godziny dziewiątej, wyjątkowo późno jak na nich. Szybko naszykowali się jak na podróż, bowiem przeczuwali, iż Gurtat chce ich gdzieś zabrać i nie mylili się… Zaledwie pół godziny później udali się na audiencję króla. Ciekawy monarcha chciał poznać swych gości, przynajmniej częściowo… Gdy odwiedzili ogromny pałac, pierwsze co im rzuciło się w oczy to ogromne drewniane wrota, pokryte licznymi zdobieniami. Przekraczając podkutą żelazem bramę, dostrzegli liczne stopnie schodów pnące się ku górze, jako, iż władca czekał na samym szczycie tych schodów, musieli się namęczyć wchodząc… Następnie udali się długim korytarzem prowadzącym do sali tronowej. Na złotym tronie z dodatkiem srebra, usadowiony był młody wouczer z dużą srebrno-złotą koroną. Obok najważniejszej osoby w tym forcie, stała duża grupa osób, głównie ekspertów w różnych dziedzinach sztuk. Dierżący władzę zaprosił nowo przybyłych gości na piękne zdobione krzesła. Król zaczął wypytywać się o stan zdrowia, powód przybycia, pochodzenie, a także jakie mają zainteresowania… Ostatnie pytanie zaskoczyło ich, jednak odpowiedzieli naturalnie na każde zapytanie. Król po usłyszeniu oczekiwanych odpowiedzi skinął głową w kierunku Gurtata, prosząc o zaprowadzenie Semela i Tyldasa do wielkiej biblioteki. W swej wielkiej czytelni ofiarował dwójce zaproszonym księgę o potworach, najprostszy bestiariusz i jednocześnie żartobliwie dopowiedział:

— Daję wam to na pamiątke, abyście nie zapomnieli co się stanie jak oberwiecie od potwora…

— Król ma poczucie humoru, bez wątpienia…

— Miło czasem pożartować! Przyjmijcie jako dowód mej wdzięczności za pomoc, łuki z mej zbrojowni…

— Dziękujemy za te hojne dary panie!

— Nie musicie dziękować, życzę sukcesów w dalszych przygodach!

Po zakończonych odwiedzinach, lokalny mieszkaniec, zwany towarzyszem, zabrał Semela i Tyldasa do pobliskiej góry, by zacząć naukę walki z określonymi potworami. Na pierwszy ogień udali się do pobliskiej jaskini, gdzie znajdowały się głazińce. Pierwszy oczywiście wszedł najbardziej obyty w walce, prezentując jak powinno się uśmiercać ohydne kreatury. Wyskoczyło na niego parę głazińców, wyciągnął miecz i uderzając w łączenie ciała z kamieniem, pozbawiał fragmentów ciał. Następnie zawołał duet czekający na zewnątrz… Oglądał walkę swych kompanów, jednocześnie instruując:

— Uderzajcie w te miejsca co pokazałem!

— To jest czyste szaleństwo tak trenować! -Wykrzyczał Tyldas

— Wybrałem wam najłatwiejsze potwory, nie narzekać!

— Od razu bez przygotowania walczymy! -Odparł Semel

— Przyzwyczaicie się…

— Masz rację, przyzwyczaimy się do ran… -Odpowiedział ironicznie Semel

Po takim sposobie nauki, długi czas musiał namawiać przyjaciół do kolejnej… Z każdym pokonanym głazińcem, niechęć do nauki na prawdziwych potworach malała, sprawiając, że po pół godzinnych namowach, zdecydowali się wyruszyć na mocniejsze potwory. Wiedzieli, że to bardzo szalony i niebezpieczny pomysł, jednak ufali zdolnością Gurtata… Udali się do miejsca, gdzie znajdują się potwory zwane nerwogalami. Były to bardzo nietypowe kreatury, będące czymś w rodzaju połączonego układu nerwowego człowieka z mózgiem, a wszystko to otoczone przezroczystą, galaretowatą masą, tworzącą humanoidalne ciało. Całość wyglądała jak połączenie człowieka z meduzą, tworząc przerażającą istote… Chodząc wydawały dziwne dźwięki, przypominające uderzanie mokrym worem w ziemię… Sposób ataku tego stworzenia polegał na tworzeniu iluzji otoczenia, przez wejście do umysłu ofiary, wywołując halucynacje. Potwory sprawiały, że ofiara miała poczucie bezpieczeństwa i nie uciekała, po czym wkładały głowy swych celów do galaretowatych ciał, dusząc… Jednak aby cel otrzymał halucynajce, musiał zostać dotknięty przez potwora. Sprawia to, iż ten typ nie jest uważany za szczególnie niebezpieczny. Były więc to idealne obiekty do nauki. Bohaterowie szybko sobie z nimi poradzili, więc szybko znaleźli się z powrotem w mieście… Resztę dnia spędzili rozkoszując się miejscem, jego ludnością, tradycją, a nawet kobietami wouczerów, które jakby się wydawało innemu gatunkowi, wcale nie były brzydkie! Miały wielką pewność siebie i mówiły otwarcie o swym zainteresowaniu. Nie były jakoś wyjątkowo piękne, ale też nie były obrzydliwe i okropne… Gdy tak dzień się kończył, przy kuflu grzanego piwa, postanowili odwiedzić swoją tymczasową, wynajmowaną sypialnie. Jak pomyśleli tak i uczynili, nie minęła godzina, a słodko sobie spali. Obudziło ich dopiero wschodzące słońce zza choryzontu i chłodny wiatr wiejący po nieokrytych stopach. Udało im się tym razem wypocząć, pełni sił i optymizmu wyruszyli na kolejną praktykę walki, którą można zaliczyć do bardziej ekstrymalnej, jednak w tych stronach nie była rzadkością, owszem panowała opinia, iż jest niebezpieczna, jednak i tak część osób trenowała w ten sposób, oczywiście pod okiem wyszkolonego wojownika. Tym razem trening odbywał się w łagodnniejszych i zdecydowanie bezpieczniejszych warunkach niż poprzednio, bo gdzie można bezpieczniej się uczyć, niż na sali treningowej? Tym razem szkolenie polegało na dostarczaniu informacji aniżeli walce. Sczerze mówiąc zajęcia trwały długo, bo aż do godzin obiadowych…

Po aktywnie spędzonym czasie i po spożytym obiedzie, odwiedzili okoliczną gospodę. W tym zbiorowisku osób słychać było przerażające spekulacje… Niektórzy bowiem uważali, iż wkrótce rozpocznie się wojna, wojna, która ogarnie wszystkie krainy, wojna znacznie bardziej krwawa niż obecna. Swoje hipotezy autorzy opierali o argumenty, które zgodnie z faktem dostarczały wiedzę słuchaczom o coraz głębszym zapuszczaniu się potworów. Kolejnym niepokojącym faktem były odgłosy rozchodzące się nocą z oddali, przypominające krzyki potworów. Rozchodziły się nawet pogłoski, iż ktoś widział przemarsz wojsk wroga. Powietrze także niepokoiło, było gęstsze niż zwykle w okolicach legowisk stworów, jakby tego było mało, miało barwę lekko czarną… Przypuszczenia zostały momentalnie stłumione przez opowieść o kreaturze, magu potężnym, kroczącym w poszarpanych, starych szatach. Mówią, że jego ręce są chłodne jak wiatr południa, a oczy trącą ciemnością, że jego źrenice oplatają strachem z każdej strony, są esencją ciemności, czarną otchłanią, w której spojrzenia giną bezpowrotnie. Każdy kto go zobaczy, stanie się jak głaz, przerażony jakby na jego oczach morderca wyrywał serce, jeszcze bijące z klatki piersiowej, broczące ciepłą krwią na zimne skały… Gdy przejdzie, powietrze obok zaczyna truć, unosi się groza, która nawet najsilniejszych, najtwardszych śmiałków, którzy choćby zbliżą się na odległość bliższą niż dwieście stóp, zmiażdży i w proch obróci. Sama obecność tej istoty sprawia, że zwierzęta milkną, uciekają, szukają schronienia… Czarownik jest potężnym potworem, który jest w stanie jednym skinięciem zesłać całą armię kreatur! Bestie są mu bezwzględnie posłuszne, jakby był ich panem… W swojej pozostałości po dobrym ubraniu, trzyma rozkładający się kostur, który pod wpływem mocnego uścisku, wypluwa potoki czarnej, bardzo silnej trucizny. Podobno przybył z najgorszej części wyspy, jednego z najbardziej przerażających i odstraszających miejsca na ziemi… Żyje tam mnóstwo okropnych, brutalnych bestii, nawet gleba po krótkim czasie zaczyna wchłaniać ciała nieszczęśników, którzy choćby stanęli na kwadrans w bezzruchu… Czarodzieja tego nazwano władcą kreatur, przydomek jakże bardzo zasłużony…

Historie opowiadane wzbudziły w Tyldasie i Semelu odrazę, zbadać tą sprawę chciał tylko chłopak… Długo nie trzeba było czekać aż świat pokryła noc, bowiem Tyldas, chcąc wysłuchać opowieści zatracił się w temacie i ocknął dopiero wieczorem, późnym wieczorem… Główny bohater udając się do miejsca noclegowego, intensywnie myślał o usłyszanych w gospodzie informacjach. Nawet zaświtała mu myśl, zweryfikowania tego co usłyszał. Po długich rozważaniach nad swym pomysłem, zasnął snem głębokim… Rano pobudkę zorganizował mu Gurtat, chcący pokazać pewne miejsce… Zaprowadził ich wąską ścieżką prowadzącą do gęstego iglastego lasu. Nim jednak dotarli do celu podróży, zostali napadnięci przez tutejsze bardzo jadowite pająki. Stawonogi znacząco

spowolniły przemieszczających się kompanów. Pajęczaki posiadały ogromne gabaryty, miały nogi jak ogony skorpionów, segmentowane, zakończone na końcu małymi jadowymi kolcami, które po zetknięciu z ofiarą powodowały szybką śmierć… Ich ciała nie posiadały odwłoków, nie tworzyły pajęczyn. Posiadały nietypowy sposób ataku, skok z zaskoczenia z dłużej odległości na nieświadomą ofiarę. Wbicie wszystkich jadowych kolców powodowało ogromny wielopunktowy wtrysk jadu, powodującego rozpad kości. Pod wpływem ruchu pofragmentowane kości, wbijały się w ofiarę, powodując rozległe obrażenia wewnętrzne. Ciężko było o antidotum na ten jad, dlatego zatrucie jest bardzo niebezpieczne i niezwykle śmiertelne. Wszystkie stworzenia omijały szerokim łukiem kolcojady, jednak nie zawsze ta sztuka się udawała… Żeby przeżyć spotkanie trzeba być bardzo ostrożnym i zwinnym jednocześnie. Na szczęście z Tyldasem i Semelem był Gurtat, który specjalizował się w walkach z tutejszymi potworami. Jednak nawet on posiadał problem w walce z kolcojadem, miał szczęście, że Semel trzymał napięty łuk… Na wouczera skoczył ogromny pająk z drzewa. Nogi przerażającej istoty ześlizgnęły się ze skórzanego okrycia, tworząc rozcięcia, los jednak chciał, aby Gurtat pozostał przy życiu, bowiem kolce nie przebiły skóry. Stwór spadł na ziemię, po czym napiął się do skoku. W tym momencie jego plan został przerwany przez miotającego kamieniami Tyldasa. Semel przycelował i strzelił, chwilę po tym jak pająk oberwał kamieniami, został przebity na wylot. Z ochydnej kreatury zaczęła wypływać żółtawa krew, o konsystencji mazi. Po tym starciu wyprawa została kontynuowana… Tym razem było spokojnie i bezpiecznie. Idąc wyznaczoną trasą dotarli do małego, skromnego jeziorka, o tafli gładkiej jak lód i jednocześnie trochę brudnej. Obok zbiornika wodnego leżało stare powalone drzewo, pokryte gęstą warstwą mchu, będące schronieniem dla takich pasożytów jak korniki. Wokoło nie widać było żadnej żywej duszy, było tutaj bardzo cicho. Obszar ten sprawiał wrażenia zapomnianego, dziewiczego. Pomysłodawca wyprawy osiadł na starej masywnej topoli. Oczy jego skierowane były ku nieruchomej wodzie, z której wyrastały pałki wodne. Jego oczy wyrażały głębokie zamyślenie, rysy twarzy ujawniały smutek przeszywający duszę… Z ust jego rozpoczął się powolny proces mówienia. Zdania wypełnione były wielkim rozczarowaniem, ukazywały słuchaczom niejasną i rozmytą wizję. Po chwili jednak wszystko się wyostrzyło, z bełkotu powstały zdania przesiąknięte niezadowoleniem i nostalgią:

— Gdy byłem mały, odwiedzałem to miejsce z tatą, wówczas jezioro było czyste, a wokoło nie było chwastów ni krzewów, odpoczywaliśmy tutaj i marzyliśmy o przyszłości… Piękne chwilę zostały zapomniane, a dzieciństwo prawie zrujnowane, mój ojciec został napadnięty, okradziony i zabity…

Gurtat zwierzając się ze swych przykrych przeżyć zaczął łkać, straszliwie płakać. Tęsknota kruszyła jego mężne i silne serce. Pocieszanie na nic się zdało, nim nauczyciel walki się ocknął, trochę czasu minęło… Jego policzki były mokre od łez, oczy czerwone. Semel i Gurtat postanowili już wracać, Tyldas został, ewidentnie przyciągany przez nieznaną mu siłę. Nie rozumiał co go tak mocno chce zatrzymać w tym właśnie miejscu. Po chwili poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, nie był to wzrok ani zwierzęcia ani Semela, ani Gurtata. Rozglądanie nie rozwiało wątpliwości, jednak uczucie było mocniejsze, świdrowało od środka, to coś zdawało się zbliżać. Z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej obserwowany. W jego głowie narastał niepokój, który powoli zaczynał dominować nad ciałem. Skóra robiła się mokra, intensywny pot zaczął spływać od głowy w dół. Przez jego głowę przeleciało milion czarnych scenariuszy, jego twarz stała się blada jak śnieg, wyglądał jak trup. Serce wyskakiwało z klatki piersiowej i uderzało tak mocno niczym młot w żelazny dzwon. Do zmysłu powonienia wkroczył nowy zapach, odór, capiący niesamowicie. Podążając za źródłem zauważył przerażającego maga, który stanął obok niego. Jego strach odbierał mu zdolność mówienia, myślał, że nadszedł kres życia… Ździwił go fakt, że mag nie chciał go zabić, na jego nieszczęście zamienił życie w koszmar, jego istnienie stało się niczym koszmar na jawie… Nim klątwa została rzucona, wypowiedział:

— Dziś przekonasz się, że jednym z najgorszych tortur jest zapomnienie, bycie odrzuconym… Uczynię tak, iż będziesz konał z bólu, założe ci powrozy i będę się tym jawnie rozkoszował, ty tymczasem będziesz oglądał jak wszystko co kochasz zamienia się w pył i nic na to nie poradzisz…

Dopełniwszy klątwy zniknął za czarnym portalem. Tyldas doznał uczucia przebicia, poczuł się tak jakby coś małego poprzebijało go na wylot. Chłopak zaczął się zastanawiać o co chodziło charakternikowi, wiedział, że coś się stało, ale nie potrafił powiedzieć co dokładnie! Szybko ruszył w drogę powrotną, z nadzieją, że szybko uda mu się zdjąć z niego czar. Przez całą drogę niepewnie rozglądał się na boki, jakby myślał, że ktoś go obserwuje. Długo nie minęło nim dotarł na miejsce. Szybkim krokiem mijał budynki, kierując się do znajomego wouczera rozmawiającego z Semelem. Zatrzymał się obok, czekając aż przyjaciele zwrócą uwagę, odezwą się. Czuł się bardzo dziwnie, jakby wszystko przez niego przenikało. Rozmawiający sprawiali wrażenie jakby go nie zauważyli, dlatego podszedł bliżej w celu upewnienia. Niestety i tym razem efekt był podobny, zero reakcji. W końcu po chwili stania obok podszedł do nich na wprost, patrząc się w oczy. Ździwieni popatrzyli się na niego uważnie, wydobywając z ust parę słów:

— Kim jesteś, dlaczego przeszkodziłeś nam w rozmowie?

Tyldas natychmiast zbladł, zrozumiał jaka klątwa została na niego rzucona. Próbował wytłumaczyć co się stało, lecz zdania wypowiedziane przez chłopaka do nich nie docierały, wyglądało to jakby mówił do ściany. Wszystkie jego słowa wpadały jakby w bezdenną otchłań, z której nie ma ucieczki. Nawet słowo pisane nie pomogło, nawet gesty. Wpadł na pomysł by obserwować z ukrycia zachowanie rozmówców. Jak postanowił tak i zrobił. Udał się do pobliskich straganów, skąd obserwował rozwijającą się sytuacje. Po trwającym nieco ponad kwadrans zwiadzie, dowiedział się, że są zaniepokojeni i co wydawało się teraz bardzo dziwne, szukają jego osoby, a prawdziwego Tyldasa nie poznają… Zaniepokojeni zaczęli przeczesywać caluteńkie miasto. Chłopak zainteresowany całą sytuacją, podążał za osobami poszukującymi jego osoby. Na początku wydawało się to nawet zabawne, śmieszne, jednak z czasem stawało się nieznośne.

Następnego dnia rano wzniecono alarm, dźwięk bijących dzwonów rozlegał się po skalistych zboczach. Powstał chaos i zamieszanie wśród mieszkańców. Handlarze, mieszczanie, rzemieślnicy, wszyscy co nie byli związani z walką, skryli się w warowni. Zaczął się czas formowania armi, opuszczone mosty zostały wciągnięte, a na murach ustawili się łucznicy. Tyldas jako wojownik również ruszył na plac, gdzie dowódca obrony wydzielał zadania i motywował do walki! Na zewnątrz było jeszcze trochę ciemno, pochodnie oświetlały niewyspane i zaskoczone twarze wojowników. Zazwyczaj stojące bez zadania balisty, zostały wciągnięte do walki, tak jak małe oblężnicze katapulty. Wrogowie zbliżali się do twierdzy w małych abcugach. Ilość potworów wysłanych w bój barwiła horyzont na czarno. Powstała cisza jak przed burzą, obrońcy szybko się mobilizujący, zaczeli czekać na sygnał do ataku. Na najwyższej wieży przywódca zadął w róg. Grupa witeźi, natychmiastowo ruszyła do boju. Prawdopodobnie rozpoczeła się zaguba, wielka straszliwa, łapiąca jedną ze stron. Strzały ruszyły, spuszczając nieco wrogą krew. Wrzeszczoty z pierwszego rzędu padłszy na twarz, strugi krwi zaczęły tworzyć. Razem z powietrzem rozprzestrzeniała się groza, takiej walki jeszcze nie było! Gdy z ciemnego tłumu wyłoniły się garbacze, balisty rozpoczęły ostrzał wraz z katapultami. Ciężkie, rozpędzone kamienie, łamały kości wielkich bestii, a dużych rozmiarów bełty przebijały ciało. Oczywistą przewagę w tym starciu miała strona wouczerów, mimo to do warowni wkroczyły jednostki wroga. Jak to się stało? Otóż magowie towarzyszący kreaturom, stworzyli magiczny most, przez który owe kreatury przeszły. Magiczne przejście szybko zostało zniszczone, jednak zanim to się stało, udało się do miasta wprowadzić kilkanaście garbaczy, kilkanaście wrzeszczotów i pół tuzina głazińców. Reszta pozostała po drugiej stronie.

Wewnątrz rozpoczęło się brutalne starcie. Rycerze co chwilę żegnali się z życiem, razem z wrzeszczotami i głazincami, tylko garbacze trwały w swej liczebności dłuższy okres czasu, ale niezbyt długo. Tyldas atakował gigantyczne potwory z zaskoczenia, wbijał swój miecz w szyję i zabijał z wyjątkową skutecznością, udało mu się pozbawić życia 4 garbaczy. Jakby mało było problemów, z poza murów zaczęły dolatywać wielkie miotane głazy. Latające skały uszkadzały budynki, a niekiedy trafiały na wojowników, zabijając na miejscu. Katapulty razem z balistami zostały doszczętnie zniszczone. W mieście aktualnie przetrwało kilka osobników, sytuacja nadal jest burzliwa i niebezpieczna. Łucznicy zostali doszczętnie wybici, rycerze podzieleni. Reszta potworów zarządzana przez grupkę magów zaczęła miotać wrzeszczotami, potwory przeżywszy uderzenie, zaczeły mordować wspierając dużych sojuszników. Tymczasem Gurtat i Semel walczą z bestiami atakując z dwóch stron jednocześnie. Miastowe uliczki stają się węższe przez leżące trupy i znacznie mniej atrakcyjne. Krew spływa do kanałów. Brakuje tylko szczurów i choroby. Gurtat atak na garbacza prawie przypłaca życiem, drugi stwór, którego nie zauważył chwyta go i rzuca w budynek obok. Uderzenie kruszy cegły, wiatr roznosi powstały pył. Kawałki cegieł odrywają się od ściany i uderzają w ciężko rannego wouczera. Przyjaciel chłopaka ma się nieciekawie, bestia połamała mu wszystkie żebra, jedną ręke i nogę, a na dodatek krwawił. Wojownik wyglądał tragicznie. Semel dostrzegając rannego towarzysza przeszedł między budynkami niezauważenie do swego kompana. Chwycił leżące obok szaty i rozdarł je na dwie części, po czym zatamował częściowo krwawienie. Następnym jego krokiem było położenie rannego na leżące obok deski i przetransportowanie ostrożnie do bezpiecznego miejsca. Tymczasem większość rycerzy ustawiło się w równym szyku, blokując główne przejście do pałacu. Powoli pod napływem sił, obrońcy wycofywali się w stronę głównego budynku. Na murach znaleźli się zdeterminowani mieszkańcy, chcący pomóc w obronie i trzymając łuki rozpoczęli ostrzał. W końcu po kwadransie od czasu wsparcia mieszkańców, udało się uwolnić miasto. Skupisko budynków niegdyś piękne i imponujące, teraz wyglądało jak ruiny nasączone krwią. Cuchnący odór z potworów dodatkowo szkodził, utrudniał pracę medykom. Jedną z osób rannych był Gurtat, nie wyglądający zbyt dobrze. Każdy kto otrzymał obrażenia, został przyjęty w pałacu i nadzorowany przez lekarzy. Tyldas widząc prawie martwego wybawiciela, zdjął swój leczniczy amulet i nałożył mu na szyję. Niedługo po tym wydarzeniu rozległa się informacja, że inne zamki również zostały zatakowane. Ataki przetrwały prawie wszystkie miasta, niestety wsie zostały doszczętnie zniszczone i spalone. Kolejna informacja również nie była zbyt optymistyczna, dowódca armi wroga zmierzał do kolejnej ziemi, Alas. Tyldas słysząc to wściekł się niemiłosiernie, pragnął bowiem zakończyć cierpienie i egzystencję tego zwyrodnialca! Skończywszy pomagać, natychmiastowo ruszył w pościg za swoim wrogiem. W ramach wdzięczności za pomoc w batalii, otrzymał wierzchowca, skałowłaza. Było to zwierzę wyglądające jak koń z ogromnymi, ruchomymi we wszystkie strony pazurami, znajdującymi się na końcu kończyn. Na plecach rumak posiadał duży i wysoki pas sierści. Pysk miał szerszy i krótszy od typowego konia. Oczy umiejscowione bardziej z przodu pozwalały skałogłazowi lepiej skupić się na celu. Te zwierzęta stworzone były do wędrówek w ciężkich terenach, były bardzo silne i wytrzymałe. Wyposażane były w specjalne siodła, zapobiegające wypadnięciu przy dużym pochyleniu terenu. Jednak każda istota ma swoje wady, w przypadku tych istot była to szybkość i wrażliwość na rany cięte i kłute. Podróż młodego podróżnika przez góry trwała kilka dni. Po drodze napotkał on liczne zniszczone osady, kreatury ewidentnie się nie obijały, hardo pracowały. Obraz ten dolał do czary goryczy, wojownik stał się jeszcze bardziej wściekły i żądny zemsty. Jechał od świtu aż po zmierzch nie zważając na zmęczenie. Przemierzał dziennie znaczne odległości by zakończyć ten koszmar… Z czasem teren wyżynny przeszedł w nizinny. Temperatura powietrza rosła, wilgoć malała. Pustynna preria zaczęła witać przybysza. Tropikalne palmy wyglądały fantastycznie, koiły nerwy błyskawicznie. Liczba osobników na tym terenie była o połowę mniejsza. Nie widać było żadnych śladów po wędrówce wroga. Wydmy lekko zasłaniały duże wgłębienia, z których wydobywał się dym. Wchodząc na piaszczystą ziemię, Tyldas puścił wierzchowca wolno, ponieważ nie poradziłby sobie w takich warunkach. Zobaczywszy za pierwszym razem wydobywające się białe obłoki, myślał, że ma halucynacje, omamy, wywołane wysoką temperaturą. Każdy kolejny krok po piaszczystej ziemi uświadamiał go, że to się dzieje naprawdę, to rzeczywistość. W środku dołów znajdowały się istoty wyglądające jak ludzie, z licznymi wypustkami na ciele. Siedziały spokojnie, ubrane w cienkie, aksamitne szaty, z owiniętą na głowie chustą. Wokół nich leżały przeróżne towary, prawdopodobnie osoby te były handlarzami. Zauważywszy chłopaka, spojrzały na niego ciekawskim i troskliwym wzrokiem.

Jeden z nich wstał i pokazał chłopakowi przyjazny gest, zaproszenie. Tyldas widząc przyjazne zamiary nieznajomych, zasiadł obok nich. Otrzymał gliniane naczynie wypełnione życiodajnym płynem, ze studni znajdującej się w ścianie dołu i chustę o kolorze malinowym. Gdy podróżnik zaczął pić, odezwał się jeden z nich:

— Jesteśmy celarzami, nasz dom jest na północ stąd, około trzech godzin drogi… Pewnie zastanawiasz się co tutaj właściwie robimy? Otóż posłano nas by zdobyć potrzebne surowce, bowiem w naszej okolicy nie mamy ich zbyt wielu. Co kilka tygodni takie wyprawy się powtarzają, tym razem to nas wysłano. W czasie naszej wyprawy zaatakowano nasze tereny, sprawcami ataku były okropne potwory. Staraliśmy dotrzeć do naszych domów na czas, jednak burza piaskowa nas zatrzymała. Aktualnie uzupełniamy zapasy i odpoczywamy przed ostateczną wędrówką.

Pijący w tej chwili bohater uważnie słuchał podróżników, cała ta sytuacja zaniepokoiła go. Otrzymał propozycję wspólnego przemarszu do miasta celarzy, na którą z chęcią przystał. Chwila wytchnienia minęła, zabrali leżące towary i wraz z Tyldasem ruszyli po piaszczystych wydmach w kierunku północy. Wyprawa była niezwykle długa i męcząca. Słońce przypalało skórę podróżników, sprawiając, że powoli ciemnieli. Powietrze było bardzo suche, każdy mocniejszy powiew niósł ze sobą piasek. Droga wyglądała jakby ciągnęła się przez nieskończoność. Monotonność terenu wprawiała w zakłopotanie, ciągle powtarzające się obrazy były męczące i nudne, a na dodatek sprawiały wrażenie zagubienia, krążenia naokoło. Dopiero noc ciągnęła za sobą ulgę. Rozstawili namioty w dużej oazie, schowali najcenniejsze przedmioty w namiocie z futrami i skórami zwierząt, zakopując w piasku. Napełnili puste gliniane naczynia, a natępnie położywszy się na kocach, zmrużyli powieki i zasnęli. Poranek powitał ich ciepłymi promieniami słońca, po zimnej nocy. Godzinę później już byli w drodze, po kolejnych trzech kwadransach dotarli do celu podróży, do dużego glinianego pola, na którym znajdowały się duże, jeszcze większe niż przedtem doły. Wypełnione były licznymi drewnianymi elementami, tworzącymi wielką osadę. Do dużego wgłębienia wchodziło się po specjalnej, zrobionej ścieżce, biegnącej po bokach dołu, aż do drewnianej platformy, z której można było wejść do kilku pomieszczeń. Każde pomieszczenie posiadało inną funkcję. Tyldas wraz z towarzyszami wszedł do największego okręgu w ziemi, pełniącego funkcję ogromnego magazynu. W tym właśnie miejscu nastąpił wyładunek towarów. Po zakończonej misji, wszyscy udali się do dużego holu. Wchodząc powolnym krokiem do dużego pokoju z wielkim stołem, zobaczyli dużą grupę osób siedzących i świętujących… Biesiadnicy popijali wino i jedli mięso, a na ich twarzach panowała niezrozumiała radość. Gdy wszyscy zwrócili uwagę na przybyłego człowieka, ździwili się, bowiem nigdy takiej istoty nie widzieli. Nagle zza pleców Tyldasa wyłonił się jego towarzysz wyprawy, który wszystko im wytłumaczył. Chłopak dowiedział się wtedy o przyczynie hucznego wesela. Okazało się, że celarze uniknęli walki, chowając się w swych charakterystycznych budowlach, wcześniej zakrywając je specjalną powłoką, podobną do gruntu w jakim znajdowały się doły, przez co potwory ich nie zauważły. Materiał wykorzystywany do kamuflażu, był doskonałą imitacją glinianego podłoża. Gdy wszystko zostało wyjaśnione, zasiedli do wielkiego stołu, przy którym trwała uczta. Posiliwszy się, udali się do gospody, gdzie zaplanowany był odpoczynek. Gospoda oferowała zmęczonym wypoczynek na hamakach i chłodne napoje owocowe. Zaczęło się popołudnie przesiąknięte historiami, każdy coś opowiadał… Tyldasa szczególnie zainteresowała opowieść o sachemach, potworach potrafiących łamać kości przeciwników nie wykonawszy żadnego ruchu. Ciała tych potworów są pokryte dużymi kolcami, głównie na kończynach, gdzie wystają w ten sposób, iż przy mocnym uderzeniu mieczem, ostrze odbija się na bok, skręcając rękę. Bestie te uważane są za najgorsze na tym terenie i omijane szerokim łukiem. Przypominają wyglądem wielkie pustynne jaszczurki, poruszające się na dwóch kończynach. Każda stopa kreatury posiada cztery ogromne pazury, połączone cienką błoną, umożliwiającą sprawne poruszanie się na podmokłych terenach. Posiadają szerokie i bardzo wrażliwe oczy, potrafiące dostrzec termity znajdujące się 400 stóp dalej… Paszcza stworów wypełniona jest setką lekko zagiętych zębów, które z łatwością przecinają skórę. Wśród okolicznej ludności nazywane są „chodzącą śmiercią”. Walka z tymi istotami mieczem jest mało skuteczna, najlepszym rozwiązaniem jest łuk. Gdy wszyscy już ochłonęli, ruszyła kolejna wyprawa, tym razem zwiadowcza. Tyldas zauważył, że uzbrojeni kompani posiadają małe magiczne bronie, wyglądające jak małe buławy. Ten niespotykany na co dzień oręż, wykonana była ze specjalnego kamienia, gładkiego jak lód, szlifowanego, magicznego. Ów kamień przytwierdzony był do wyrobionej, krótkiej, drewnianej rękojeści. Broń ta nazywana jest przez autorów wielo-kluczem. Wielo-klucze działają w ten sposób, iż z magicznej esencji zawartej w środku kamienia, powstaje dowolna, wybrana przez osobę broń, przez ukształtowanie się magicznego odpowiednika żelaza w dowolny kształt, według potrzeb i zachcianek osoby dzierżącej. Jest bardzo uniwersalna, istnieje kilka rodzajów wielo-kluczy. Każdy rodzaj różni się długością materi, wielkością kształtu jaki można stworzyć i poziomem skupienia odpowiadającym za ostrość powstałego kształtu. Najlepszy rodzaj oręża dzierżony był przez zwiadowców i łowców celarzy, lub przez osoby, które zasłużyły, w wyniku pomoc na rzecz celarzy. Aby wytworzyć to doskonałe narzędzie, potrzebny jest jeden z kilku specjalnych, krystalicznych kamieni, występujących na niebezpiecznym terenie, zamieszkiwanym przez sachemy, a następnie poddać go procesowi zaklinania, znanego tylko przez magów celarzy. Proces wedle tej metody wymaga dużego skupienia i dużej siły magicznej. Tyldas w ramach wdzięczności, otrzymał bardzo hojny dar, swój własny wielo-klucz. Podróż trwała kilka godzin, do czasu dotarcia do najbliższych wsi… Osady z daleka wyglądały bardzo źle, z wnętrza okręgów wydobywał się czarny, smolisty dym, oznaczający ewidentnie niebezpieczeństwo. Wokół czarnych obłoków, rozciągały się zniszczone barykady z drewna. Tutaj ewidentnie coś się wydarzyło! Zwiadowcy schowali się za krzakami i obserwowali okolicę. Wokoło nie widać było żywej duszy, była zupełna, niepokojąca cisza. Nie dostrzegając żadnej podejrzanej istoty, podeszli bliżej. Z każdym kolejnym krokiem odkrywały się przed nimi nowe widoki, wywołujące podejrzenia. Wejście w środku dołu było zamknięte, zabarykadowane i wyglądało jakby napastnik próbował wedrzeć się do środka. Na drzwiach widniały różne ślady po potworach… Wokoło leżało kilka ścierw kreatur, stłuczone naczynia i ciało jednego celarza, w pozycji defensywnej. Na martwym celarzu znajdowało się głębokie przecięcie, po prawej stronie szyi, patrząc na kształt Tyldas dostrzegł udział w tym wydarzeniu wrzeszczota.

— Słuchajcie, trzeba go pochować! -Powiedział jeden z celarzy

— Tragiczna śmierć, niech zazna spokoju po śmierci… Niech duchy doprowadzą go do raju! -Powiedział drugi z celarzy

— Sprawdźcie czy ma coś przy sobie… -Zaproponował Tyldas

— Znaleźliśmy parę monet, krótki nożyk i rysunek jednej z naszych kobiet…

— Nieszczęśliwa miłość, albo niespełniona obietnica powrotu…

— Nie zapytałem się do tej pory jak masz na imię…

— Tyldas…

— Arion, ty to masz po prostu genialne wyczucie czasu, nie wspominając o tym co wypada, a co nie wypada mówić!

— Rozumiem aluzję, nic nie poradzę, że taki jestem…

Gdy celarze rozpaczali nad śmiercią jednego z braci, Tyldas podszedł do drzwi, a następnie powoli przejechał ręką po śladach, szukając więcej informacji. Nagle podszedł do niego sojusznik, zrobił to samo co chłopak, zamknął oczy i stanął w milczeniu… Po chwili jego wypustki zaczęły szybko się ruszać, wariować, coś czuły! Z każdą kolejną sekundą ruszały się coraz szybciej, towarzysze zaczęli rozglądać się na boki. Rozległ się krzyk:

— To pułapka! Ruchy, ruchy!

Z otaczającego piasku niczym pustynne węże, wyskoczyły duże, kolczaste robaki. Brzuchy pokryte miały małymi kolcami, przypominającymi paszczę. Poruszały się bardzo szybko i sprawnie. W jednej chwili wyskoczyło ich kilkanaście, część udało się natychmiastowo zabić, te, które przetrwały przyczepiły się do pierwszej osoby z brzegu. Rozpędzone, rozcinały swymi ostrymi brzuchami ciało nieszczęśnika, powodując szybką, bolesną, krwawą śmierć. Wszyscy wycofali się do drzwi, jakby w nadziei, że nagle się otworzą. Jedna z obecnych osób w chwili zagrożenia, rzuciła podpalonym naczyniem wypełnionym oliwą. Płomienie, rozprzestrzeniając się natychmiastowo pochłonęły wszystkie małe kreatury. Po chwili znowu pojawiły się nowe potwory, tym razem było to kilka sachemów. Wojownicy zbili się w ciasny okrąg, broniąc wzajemnie… Gdy wydawało się, że walka jest nieunikniona, a życie niektórych przesądzone, uchyliły się małe drewniane wrota, a z nich wyszedł mag, wraz z trzema wojownikami. Czarodziej rzucił zaklęcie, powstało pole ochronne. Wszyscy pędem wbiegli do środka, pozbawiając sachemów szybkiej przekąski. Niestety jednej osobie nie udało się przeżyć, potwór w momencie zamykania drzwi w ostatniej chwili, chwycił celarza znajdującego się na końcu i wyciągnął na zewnątrz. Tyldas obserwując całe zdarzenie, zauważył jak sprawna ręka bestii przebija ciało nieszczęśnika i w jednej chwili znika. Wchodząc głębiej do pomieszczenia zauważyli kilka rannych osób, a obok nich jednego lekarza, zmęczonego i zapracowanego. Sytuacja nie była godna pozazdroszczenia. Na zewnątrz słychać było odgłosy dobijających się potworów, które z czasem zamiast zmęczenia, nie wiedzieć czemu, zyskiwały coraz większą siłę i motywację do dalszego działania… Uwięzieni próbowali się wydostać kopiąc tunel, jednak gruba warstwa piachu skutecznie ugasiła zapał pracujących. Kopanie było ciężkie i męczące. Piach, który wpadał przy kopaniu do budynku, teraz przemieszczał się po całym pokoju…

— Macie jakiś pomysł? Jak długo tu siedzicie?

— Niestety nie mamy… Siedzimy tutaj od 6 godzin, od czasu gdy ta okolica została nawiedzona przez wielką armię potworów… Armia ta niszczyła wszystko na swej drodze, pozostawiając tylko i wyłącznie grunt pod nogami. Nasza wioska została częściowo zniszczona, a ponad połowa ludności uprowadzona… Mieliśmy i tak duże szczęście, inne wioski zostały doszczętnie zniszczone i wybite. Wszyscy tu obecni, to prawdopodobniej wszyscy ocaleni! Teraz jesteśmy uwięzieni razem z tobą i nie wiemy co robić…

— Próbowaliście jakoś przechytrzyć potwory?

— Nie udało nam się wymyślić dobrego planu…

— Ja nie mam zamiaru czekać tutaj kilka godzin!

— Jaką masz propozycję?

— Atak i walka!

— Zwariowałeś?

I tak Tyldas kończąc swe zdanie, udał do maga wybawiciela i poprosił o podpalenie kawałku drewna trzymanego w dłoni. Czarodziej zaskoczony zgodził się, po chwili deska buchała płomieniami. Chłopak szybko otworzył drzwi i wyrzucił palący się kawałek najdalej jak potrafił. Drewniany element uderzył w piach, płomienie lekko przygasły, a po pobliskim terenie rozległ się odgłos. Po chwili w miejscu uderzenia, znalazła się grupka ciekawskich potworów. Wojownik znowu prosi maga o przysługę, tym razem chce aby mag stworzył kulę ognia i rzucił nią w skupione bestie. Zadowolony z pomysłu czarodziej, bez wahania wykonuje plan przybysza. Kreatury giną na miejscu spalone żywcem, próbując ugasić ogień, tarzają się w piasku. Przybyły kolejne, tym razem w mniejszej liczebności. Tyldas chcąc odwrócić uwagę wrogów, wspina się na dach drewnianej konstrukcji. Wyciąga łuk i strzela w nadciągające bestie. Sachemy zaczynają wspinać się po konstrukcji, wojownik przetrzymuje szturm…

— Niech ktoś mi do cholery pomoże! Mam tu problem!

Osoby znajdujące się pod wojownikiem, pod wpływem niepokojących krzyków i nawoływań o pomoc, udały się na zewnątrz, mimo wielkiego strachu… Wielki wstyd celarzy przyczynił się do rychłego zwycięstwa nad intruzem. Na zewnątrz chłopak ledwie trzymał się przy życiu, zdesperowany walczył dwiema brońmi. W tym momencie zostały 4 sachemy, wspinające się ku górze i 2 sachemy znajdujące się na ziemi. Obrońcy otoczyli potwora, rozpoczęło się powolne zmniejszanie okręgu… Jedna osoba stojąca naprzeciwko kreatury, nie trafiła w odpowiednie miejsce i skręciła ręke. Wielki ból sprowadził ją na ziemię, teraz leżała bezbronna. Na szczęście bestia miała inne zamiary i nie dobiła rannego… W końcu, gdy krąg był już na tyle mały, iż każdy cios ledwie sięgał ciała sachema, ruszyli wszyscy szybko na stwora. Agresor pożegnał się z światem, otrzymując hojny dar skierowany ku plecom. Jednak nim to stało się faktem, 2 sojuszników straciło życie… Teraz wszyscy ruszyli na pomoc gościowi. Celarze przekształcili swoje wielo-klucze w siekiery i uderzając silnie w podtrzymującą konstrukcję, zrzucili stwory na ziemię, po czym dobili. Nareszcie podróżnik mógł bezpiecznie zejść na ziemię, nie obawiając się, że straci głowę. Poszkodowanych zabrano ze sobą, z powrotem do osady, z której wyruszono na tą ważną i istotną misję… W wiosce serdecznie powitano przybyłych i ugoszczono, napojono, nakarmiono… Zaczęła się długa i burzliwa dyskusja odnośnie niepewnej przyszłości. Trwały narady… Teraz priorytetem było ewidentnie i bez wątpienia przetrwanie, groziła im całkowita zagłada, unicestwienie… Powstały dwie główne myśli przewodnie, aby zmienić miejsce zamieszkania, lub ukryć się i przeczekać wojnę… Wdrożono głosowanie, które zakończyło się równomiernym wynikiem. Nie można było wybrać jednej z dostępnych opcji. Postanowiono obarczyć decyzją przybysza, cała odpowiedzialność spoczywała na chłopaku. Zaczął się burzliwy, pełen stresu okres dla Tyldasa, bowiem nie łatwo podjąć tak trudną decyzję, ciągnącą za sobą liczne konsekwencje… Czas zaczął się dłużyć i działać na jego niekorzyść. Chaotyczne myśli znajdujące się w głowie, nie mogły uformować się w spójną całość… Każda kolejna sekunda wywierała coraz silniejszą presję. Nastała godzina decyzji. Skierowano wzrok ku Keram, kolejnemu miejscu, w którym zamierzano rozbić obóz. Przygotowania do podróży ruszyły pełną parą, żywność, uzbrojenie, materiały, wszystko to spoczywało na pogarbionych plecach dromaderów. Podzieleni na trzy grupy wyruszyli nocą, w małych odstępach od siebie. Pierwsza grupa przewoziła materiały pod budowę, druga uzbrojenie, a trzecia, znajdująca na końcu, żywność. Nocą wędrówka nie była zbytnio przyjemna, chłodne oblicze pustyni nękało i utrudniało życie członkom wyprawy. Tyldas szedł na końcu, pilnował aby nikt się nie zgubił i aby każdy dotarł do wyznaczonego miejsca. Chodzenie podczas zmierzchu po piaszczystym terenie nie było spokojne, w oddali widać było ślepia pustynnych kotów, a naokoło harce świerszczy. Trzeba było przyznać, że cała ta wędrówka nie była ani przez moment nudna, nocne życie pustyni bywa zaskakujące nawet dla jej mieszkańców. Obserwowanie bezchmurnego nieba było cudowne, wszystkie gwiazdy na niebie były widoczne… Liczne konstelacje stały się tematami do rozmów. Co jakiś czas z piachu wygrzebywały się jaszczurki i przebiegły obok, zostawiając małe, płytkie, wręcz urocze ślady. Na szczęście o tej porze większość węży spała, tylko nieliczne urządzały sobie polowanie. Przyznać trzeba, że to idealna pora na polowanie, ofiar nie brakowało, napewno nie w postaci skrzydlatych owadów. Jednym z najciekawszych doświadczeń, okazało się obserwowanie zmieniającego się rytmu życia, pod wpływem upływającego czasu… Niektóre osobniki zasypiały godzinę po północy, inne trwały bez snu aż do godzin porannych… Jedno jest pewne, o wschodzie słońca podróżnicy opuścili rodzime tereny i wkroczyli na inne, obce, wówczas nieznane. Około południa zamierzony cel został zrealizowany. Wyładowano wszystkie materiały i w środku liściastego lasu rozłożono obóz. Celarze nie byli dobrymi budowniczymi, dlatego na razie nie zamierzano budować domów. Nowa osada składała się z licznie rozciągających się namiotów, z dodatkiem elementów drewnianych. Stojący na warcie Tyldas, dostrzegł w okolicy podejrzany cień, ruszył natychmiastowo w pogoń. Niewidoczna postać zdawała się zbliżać, wojownik natychmiastowo wyciągnął łuk. Gdy podejrzany osobnik znajdował się na celowniku chłopaka, zza skały wybiegły dwa kolejne cienie, ewidentnie goniące pierwszy. Wojownik postanowił czekać na dalszy rozwój sytuacji… Wszystkie sylwetki poruszały się w kierunku jaskiń po lewej stronie. Tyldas widząc, iż ciemne postacie znikają powoli z pola widzenia, ruszył za nimi. Wszystkie podejrzane istoty wbiegły do ciemnej groty. Chłopak postanowił czekać w ukryciu. Minuty mijały, a obserwowane cele nie wracały. Nagle z jaskini rozległ się przerażający wrzask, tak silny, iż chłopak odruchowo napiął łuk i strzelił do środka jamy. Natychmiastowo schował się za skałą i spojrzał na kamienną jaskinię. Czeka minutę, dwie i postanowia zaryzykować, wejść do środka. Własny plan go przeraża, niesie za sobą ogromny strach, jednocześnie równie mocno pociąga… Ciało drga, oczy zataczają okręgi niczym jastrząb na niebie, włosy sztywnieją, puls rośnie, twarz blednieje. Postawiona stopa w ciemnej jaskini czuje przerażający podmuch zimnego powietrza… Głowa tworzy mroczne scenariusze. Zaczyna się wahanie, zastygnięcie w bezruchu. Głowa mówi uciekaj, serce walcz! Pokrzepiające słowa ostatecznie zwyciężają… Strach został złamany, przynajmniej częściowo… Po prawej i lewej stronie widać dziwną, brązową powierzchnię biegnącą w głąb. Kilka metrów dalej są półprzezroczyste jaja, przylegające do podejrzanej powierzchni…

Kolejne przebyte odległości w głąb, utwierdzały w przekonaniu, że Tyldas znajduje się w wielkim legowisku. Z każdym kolejnym krokiem, coraz więcej embrionów potworów, w jajowatych powłokach… Tajemniczo wyścielone kamienie, doprowadziły chłopaka do „centrum”. Było to miejsce, w którym kilka korytarzy scalało się w jeden duży, na którego końcu znajdowało się ogromne, pomarańczowe, półprzezroczyste jajo, z wielką, dziwnie wyglądającą kreaturą, zwaną matką zmian. Pnącza ciągnące się pod tajemniczą powierzchnią, w tym właśnie miejscu, łączył się z pozostałymi komorami. Brązowa masa przy łączeniach z matką zmian, posiadała liczne wypustki, odpowiadające za wyczuwanie stanu środowiska. Królowa dostosowywała się dzięki nim do panujących warunków klimatycznych i wytwarzała opary specjalnej substancji, która przenoszona przez powietrze dostawała się do jej potomstwa, przekazując informację o zmianie w jej ciele, jednym słowem ewolucja… Potomstwo otrzymawszy informację, rozpoczyna mutację przekształcającą do formy królowej… Organizmy dzięki temu mechanizmowi są niezwykle skuteczne i zabójcze, praktycznie w każdym środowisku. Posiadają jednak jedną dużą wadę, każde zranienie matki wiąże się ze zranieniem jej potomstwa, wystarczy zabić królową i ginie każdy osobnik… Druga wada wynika z pierwszej, w czasie mutacji ich siła maleje, przez niewykształcone elementy, takie jak kończyny itp… Trzecia wada umożliwia reprodukcję tylko w jaskiniach, w miejscach osłoniętych przed wodą i piaskiem. Gdy bohater zmierzał ku matce zmian, po prawej stronie dostrzegł ruch, szybki i gwałtowny. Postanowił podejść bliżej, jednocześnie przyglądając się otoczeniu. Zauważył po lewej stronie kolejny przebiegający cień, cofnął się do tyłu. Był obserwowany, był tego pewien! Pod wpływem zagrożenia wyciągnął miecz i delikatnie wbił w jajo królowej poczwar. Nagle z oddali usłyszał krzyk, szybko pobiegł sprawdzić co się stało. Jego oczom po chwili ukazał się przerażający widok, trzy pocięte na kawałki ciała, a wokół pełno sączącej się krwi. Wojownik zaczął rozglądać się na boki, tak szybko niczym galopujący koń… Z ciemnych ścian zaczęło capić, rozchodzący cię odór powodował odruchy wymiotne. Co jakiś czas słychać było dziwne dźwięki. Nagle ciemne ściany się rozwarły, z ich wnętrza wydostały się przerażające kończyny pokryte śluzem! Wrogowie Tyldasa wyglądali jak spaczeni ludzie, którzy wpadli całym ciałem do żrącego kwasu! Mieli dziwne, wygięte w przeciwną stronę pazury… Twarze kreatur składały się z czarnych jak noc ślepi, a skóra potworów schodziła jak u węża. Chłopak wiedząc, iż ma marne szanse na przetrwanie, pełen strachu, ruszył ku wyjściu! Miał szczęście, że potwory ślamazarnie wydostawały się z masy otaczającej ściany jaskini, klinowały się, przepychały wzajemnie. Biegnąc głównym korytarzem widział jak pusta ciemnica, staje się tłoczna niczym pszczeli rój, wychodzące z rogów zinery były naprawdę przerażające! Gdy chłopak wybiegł z ciemnej jamy, dostrzegł przed swoim obliczem istoty podobne do człowieka, wyglądające jak ludzie z wystającymi na zgięciach kończyn kościami. Odstające kości przypominały kły dzika… Skóra nowo poznanych osób zdawała się być bardziej harda niż ludzka. Nieznajomi uzbrojeni byli w ciężkie, żelazne zbroje, z okręgami, przez które przechodziły kości. W rękach dzierżyli krótkie, ciężkie topory, wykonane z żelaza, z domieszką srebra. Na plecach nieśli duże skórzane wory, mieszczące w swych wnętrzach żelazne kule, połączone grubymi i twardymi sznurami, służące do ogłuszania i łamania kości na odległość. Nowo poznane osoby wyciągnęły broń, zatrzymując chłopaka. Dopiero wybiegające z jaskini zinery, przekonały do pozostawienia Tyldasa w spokoju i ucieczki… Z ciemnego, kamiennego tworu natury, wypłynęło morze potworów, które chwytało i rozszarpywało tych, którzy nie mieli już siły biec. Zinerom udało się upolować połowę nieznajomych, to niestety duża liczba… Ostatecznie udało im się zbiec przed potworami, przebiegając przez rzekę. Wszyscy byli bardzo zmęczeni i położyli się na plecach przy nurcie rzeki:

— Kim ty do cholery jesteś? Co ty tam w ogóle robiłeś?!

— Zauważyłem podejrzane cienie i ruszyłem za nimi… Tak jakoś niefortunnie wyszło…

— Niech to szlag! Straciliśmy kilku dobrych ludzi!

— A jaka jest wasza historia?

— Jesteśmy bountunami, tyle ci wystarczy nieznajomy…

Bountunowie zachowywali się nieufnie w stosunku do Tyldasa, ba, niektórzy żywili do niego urazę! Chłopak ruszył za nimi pod pretekstem powrotu do osady, jednak tak naprawdę chciał dowiedzieć się nieco więcej o przyszłych sąsiadach… Przemieszczali się leśną, szeroką ścieżką, prowadzącą pomiędzy brzozami. Nie zaszli daleko, bowiem po kilkudziesięciu postawionych krokach, wyskoczyło na nich duże stworzenie. Był to duży samiec dziurawca, który wcześniej siedział cicho, schowany w krzakach. Wkroczyli na jego rewir, ich życie stało się zagrożone… Zwierzęta te są bardzo nieustępliwe, więc nie było co liczyć na litość! Całe szczęście, że to samotnicy, bo inaczej byłoby pewne, że nie przetrwają! Teraz powiem nieco więcej o przeciwniku, z którym musieli się zmierzyć… Ciało dziurawca pokryte jest twardymi płytami kostnymi, nachodzącymi na siebie. Jego wygląd przypomina nosorożca, różni się rogiem rozgałęziającym się na 2 części i bardzo potężnymi tylnymi kończynami, powodującymi przemieszczanie się skokami. Roślinożerca ten posiada dużą masę sięgającą dwieście funtów. Wielki ciężar, duży róg i wielka prędkość, sprawia, że zwierzę te zabija swoich przeciwników z łatwością, a dokonuje tego przebijając ich rogiem na wylot, stąd nazwa dziurawiec… Rozgniewany napastnik stanął na środku drogi, wydobywając ogromną ilość pary z nozdrzy. Zaskoczona grupa cofnęła się dwa kroki w tył. Wielka kupa mięcha napięła mięśnie i skuliła się, szykowała się do skoku… Powstała śmiertelna cisza, przeplatająca strach i grozę. Po lewej stronie znajdowali się obawiający o życie wojownicy, a po prawej rozwścieczony niczym byk dziurawiec, który z każdą kolejną sekundą wydawał się coraz bardziej groźny. Teraz każda sekunda się wydłużała, wszystko wokół przestawało mieć znaczenie, liczył się tylko rozwścieczony zwierz, w którego oczach można było dostrzec ogromną, ciemną głębie, wciągającą wszystko co stanie jej na drodze. Wszyscy zaczęli patrzeć na siebie porozumiewawczo w oczy, chcieli zawczasu się pożegnać i zatakować w odpowiednim momencie. W tej chwili dziurawiec skoczył z potężnym impetem, sprawiając, że czas przyspieszył do normalnego tempa. Zwierzę uderzyło w jedną osobę, przybijając ją do drzewa niczym obraz do ściany! Chwilę później wszystkie topory poszły w ruch, przyczyniło się to do zranienia bestii… Niefortunnie przy ataku na zaklinowanego roślinożercę, zginęły trzy kolejne osoby, przez mocne kopnięcia. Teraz prócz Tyldasa została trójka osób i zranione, rozwścieczone zwierzę. Ocalali oddalali się jak najdalej od bestii, unikając jej ciosów. Kolejna osoba pożegnała się z życiem, została przebita rogiem… Chłopak wpadł na bardzo szalony i niebezpieczny plan. Jak zaplanował tak też zrobił! Wskoczył na grzbiet i próbował zadać ostateczny cios, jednak pod wpływem silnego wierzgania stracił równowagę i poleciał na ziemię… Bestia odwróciła się, zmierzała w kierunku chłopaka. Na szczęście Tyldasowi udało się przetrwać, ocalał dzięki szybkiej interwencji osoby obok, która rzuciła toporem z ogromną prędkością w bok głowy zwierzęcia, z takim impetem, iż przy uderzeniu rękojeść się połamała, zostawiając w przebitej na wylot czaszce głownię toporu. Zwierzę pod wpływem uderzenia obróciło się na bok, ukruszyło kilka grubych zębów i padło na ziemię, niewiele przed Tyldasem. Ciekawski wzrok skierowany na autora rzutu, został zauważony, otrzymał odpowiedź w postaci pogardy:

— Przez twój durny pomysł mogłeś pożegnać się z życiem! Najgorszy jest fakt utraty ulubionego toporu…

— Wybacz, ja nie chciałem! Znaczy, nie to miałem na myśli!

— Odejdź ode mnie i daj mi spokój!

Miejsce starcia wyglądało jak mała rzeźnia, wszędzie krew i zwłoki, jeziorka krwi wypływające spod ciężkiego, masywnego łba dziurawca. Ocalali wyruszyli w własne strony, w przypadku chłopaka celem było dotarcie do osady. To nie był najszczęśliwszy dzień jego życia, pełno kłopotów i problemów, a na dodatek zgubił się w lesie! Rozpaczliwe próby powrotu spełzły na niczym, zero poprawy sytuacji. W tym całym amoku minęła reszta dnia, dopiero zachodzące słońce uświadomiło chłopaka, że nadszedł czas na znalezienie bezpiecznego schronienia. Oceniwszy całą sytuację, wszystkie za i przeciw, udał się nad strumień rzeki. Posiadanym ostrzem uciął gałązki drzew, następnie nazbierał suchej trawy i zabrał się za wykonanie ogniska. Chwycił leżące kamienie na ziemi i ułożył je w okręgu, aby ogień się nie rozprzestrzeniał. Gdy palenisko zostało ukończone, podpalił je przy użyciu krzemienia. Jako, iż nie było czasu na zbudowanie szałasu i żadnej opuszczonej jaskini nie widział, postanowił przebyć całą noc na wysoko rosnącym, rozłożystym drzewie. Jak postanowił, tak też zrobił… Wspiął się na wysokiego orzecha i ustawiając odpowiednio nogi, usadowił się. Przebywał w niezbyt wygodnej pozycji, ale za to bardzo bezpiecznej. Na szczęście tej nocy było mało latających insektów, więc mógł na chwilę zmrużyć oczy. Poranek nie był miłym przeżyciem, prostowanie sztywnych jak deska kości nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Należało także zejść z drzewa, co po przebudzeniu było naprawdę ciężką sztuką. Najdziwniejsze w tym wszystkim był fakt, że ktoś okradł Tyldasa podczas płytkiego i krótkiego snu… Jakim to sposobem? Otóż bohater pozostawił swe przedmioty, na niskiej wysokości, oparte o gałęzie drzewa. Była to podejrzana sprawa, bo kto okrada kogoś w pustym lesie, na dodatek w nocy, gdy po okolicach grasują niebezpieczne potwory? Trzeba było znaleźć rabusia! Jak jednak tego dokonać? Odpowiedź okazała się prostsza niż można byłoby przypuszczać! Uciekinier zostawił wyraźne ślady, prowadzące w gęstszy region lasu. Dobrym złodziejem to on stanowczo nie był… Tyldas nie miał zamiaru tak po prostu odpuścić, wyruszył natychmmiastowo dowiedziawszy się o zaginięciu! Podążając za upragnioną własnością, natrafił na małą wioskę bountunów. Położona była na rozległym, na ogół nizinnym terenie, pokrytym rzadkim, mieszanymi lasem. Wokoło osady rozciągała się mała, złocista polana, na której wypasywały się zwierzęta. Wioska ta składała się z dużej ilości budynków, o niezbyt wielkich wymiarach. Każde pomieszczenie pełniło po dwie funkcję. Całość umieszczona była na masywnej, drewnianej podbudowie, sięgającej kilku metrów. Budowle połączone były między sobą małymi, luźnymi mostami. Czemu bountunowie posiadali tak wysokie wioski? Chłopak zauważywszy teren zamieszkany przez rasę niechętnie traktującą ludzi, wyminął ją szerokim łukiem. Kwadrans później udało mu się dotrzeć do obozu, którego tak wytrwale szukał. Zadowolony udał się do jednego z namiotów, aby opowiedzieć swą historię… Nagle nie wiedzieć czemu, został zatrzymany, a następnie zaprowadzony do zarządcy wioski! Chłopak nie rozumiał co się dzieje, nie wiedział czy traktować to jak żart czy też nie…

— Kim ty jesteś?

— Jestem…

Do niedawnych kompanów nic nie docierało, słowa jakby znikały w bezdennej próżni. Teraz chłopak był pewien, klątwa! Przekleństwo znowu dawało o sobie siwe znaki, po raz kolejny trzeba było opuścić przyjaciół! Zdenerwowany i jednocześnie rozczarowany, opuścił obóz bez tłumaczenia się, po prostu wyszedł ku zdziwieniu wszystkich… Postać Tyldasa natychmiastowo znikneła, zostawiając tylko i wyłącznie ślady stóp. Wojownik usiadł przy brzegu wolno płynącej rzeki i spojrzał się na taflę wody. Nieszczęśliwy uderzył dłonią w strumień, zakłócając jego naturalny bieg, niszcząc widoczne odbicie… Siedział teraz skulony i smutny, pozbawiony dachu nad głową. Rozmyślał nad całą swą przeszłością. Przed oczami ukazał się obrazy dawnych czasów, były znacznie bardziej barwne niż aktualna rzeczywistość! Teraz zaczęło się dziać coś dziwnego! Dłonie zaczęły wydobywać dym, biały, półprzezroczysty, gęsty, powoli się wijący… Zaskoczony i jednocześnie zaciekawiony Tyldas, obejrzał dłonie, znacznie dokładniej niż zwykle! To ciekawe zjawisko zostało zagłuszone przez dochodzący do władzy głód, narastające pragnienie. Trzeba było coś zjeść, ale co? Obok pływały ryby, więc trzeba było je upolować! Łowienie ryb łukiem nie jest proste, trzeba uwzględnić załamanie światła i ruch zwierzęcia. Zabijanie pokrytych łuskami zwierząt nie było owocne, pierwsze próby nie przyniosły zamierzonego efektu… Jednak duża determinacja i odrobina szczęścia, przyczyniła się do sukcesu. Wszystkie złapane ryby podróżnik nabijał na naostrzony kij i smażył na ognisku. Po udanym i jakże sytym obiedzie, postanowił wrócić do swej poprzedniej pracy, szukania złodzieja. Po krótkiej wędrówce za śladami, dotarł do starej, drewnianej chaty w lesie. Drewniana budowla wyglądała jak z legendy o wiedźmach, opowiadanej małym dzieciom, w celu zastraszenia… Widok był niepokojący, liczne pajęczyny w szklanych oknach, spróchniały dach, kolczaste krzaki, rozchodzący się dźwięk ropuch. Tyldas powoli otworzył skrzypiące drzwi i sprawnie przemieścił się na trzeszczącą podłogę. Wewnątrz na szczęście nie było żywej duszy, był jednak trochę upiorny klimat. Wszędzie leżący kurz utrudniał przeszukiwanie lokum. W największym pokoju na środku leżały siekiery i kliny, po lewej stronie znajdowała się duża, ciężka szafa, wykonana z olchy, a po prawej duże skórzane fotele… Tyldas szukając informacji o złodzieju, przeczesał cały budynek. Podczas poszukiwań natknął się na list, w którym znajdowała się informacja o przybyszu, przebywającym przy rzece, czyli jednym słowem o naszym bohaterze… Z treści wynikało, że złodziejaszek udał się do pasera, w celu sprzedaży nabytego pancerza. Tyldas dostał ataku furii, uderzył mocno w szafę. Mebel pod wpływem silnego kopnięcia, odsunął się w tył, ujawniając skrawek ruchomej płyty. Zaintrygowany Tyldas odsunął ciężką szafę na bok i uchylił tajemniczą płytę. Co zobaczył w środku? Jego oczom ukazała się ciężka, lekko fioletowa zbroja, wykonana z nieznanego materiału. Posiadała przy brzegach ostre, piękne wykończenia, wzór piękna i symetrii… Cały pancerz wykonany był na wzór pancerza królewskiego, z dbałością o najmniejsze detale. Jak taki łamaga zdołał to zdobyć? Pytanie, na które niestety nie otrzymamy odpowiedzi… Bohater powoli podniósł zbroję, zauważył, iż od wewnętrznej strony wystają liliowe włókna, przypominające pnącza. Zaciekawiony nałożył pancerz, o dziwo rozmiar się zgadzał!. Momentalnie fioletowe włókna oplotły jego ciało, sprawiły, że poczuł, iż zbroja żyje, ubiór ochronny w jednej chwili stał się drugim ciałem, zaczął czuć swoją zbroję, jak część siebie… Od tej pory był w stanie wyczuć ruch samym pancerzem, odczuwać uderzenia bardziej dokładnie i szybciej kontratakować, dzięki zwiększonemu refleksowi. Taka symbioza sprawiła, że wojownik stał się jeszcze groźniejszym przeciwnikiem…

Główny bohater mocno zmęczony przeżyciami, chytrym wzrokiem spogląda na naturalne domy zwierząt, ule, jaskinie, zazdroszcząc w tym momencie dachu nad głową… Jest zdesperowany, nie dziwota, że tak się zachowuje… Miarka się przebrała, cierpliwość legła w gruzach. Tyldas zrozumiał, że jedyną szansą na odpoczynek w bezpiecznym miejscu jest wproszenie się. Pomysł absurdalny, mogący źle się skończyć… Jednak dla niezadowolonego podróżnika, wykonanie niezbyt miłego planu, nie było żadną przeszkodą. Wojownik udał się do miejsca, które od samych początków pałało do niego nienawiścią, no dobra, niechęcią, osady bountunów… Gdy jego stopa znalazła się na skraju miasta i przekroczyła umowną linię, wywołała niemałe zamieszanie. Ciżba rozpoczęła dyskusję. Chwacki strażnik natychmiastowo dobiegł do niezbyt zadowolonego młodzieńca. Rozpoczęło się małe przesłuchanie:

— Co twój czerep tutaj robi? Dlaczego nas nawiedzasz?!

— Potrzebuje miejsca by zregenerować siły! Jestem tak zły, że nie mam ochoty na kłótnie!

— Grądali nie gościmy!

— Jeżeli nie zejdziesz mi z drogi, to wskroś przeszyję twój łeb i nabije na pal!

— Śmiesz grozić rycerzowi?

— To, że ktoś psia krew bierze żołd, nie znaczy, że jest wojownikiem!

— Teraz rzucasz mi jeszcze obelgi?! Chwila… Skąd masz żyjącą zbroję?!

— Znalazłem w starym opuszczonym domu, goniąc za kradziejem…, a czemuż to pytasz?

— Bo… tak się składa, iż mam obowiązek ugościć każdego, kto takową zbroję posiada, przepraszam bardzo! Proszę nie zgłaszać mnie do dowódcy!

— Co tutaj się dzieje?! -Zapytał tan

— Tanie, mamy gościa…

— Czego pragniesz przybyszu?

— Po pierwsze chce dowiedzieć się czemu posiadając tą zbroję, jestem inaczej traktowany, a po drugie chciałbym prosić o tymczasowe ugoszczenie mojej osoby…

— Ten pancerz jest wyznacznikiem chwały, siły i potęgi… Wedle naszej tradycji, musimy ugościć każdego, kto posiada miano właściciela owego pancerza, nawet jeżeli tego nie chcemy…

W ten wyżej wymieniony sposób, Tyldas znalazł się w wiosce, w której był niechciany i nieproszony… Otrzymał mieszkanie na skraju osady i pożywienie. Pragnienie odpoczynku, relaksu i bezpieczeństwa, zostało momentalnie zaspokojone. Wszystko w środku pokoju było gęsto ułożone, pomieszczenie było bardzo praktyczne… Z okna widać było rozciągające się lasy i pola. Po prawej stronie od wejścia znajdowało się duże, rozłożyste łoże, a obok meble, stojak na zbroję i książki ułożone wedle alfabetu bountunów. Panował tutaj rygorystyczny porządek, wszystko miało swoje opisane miejsce. Posród licznych ksiąg, Tyldas znalazł jedną małą książkę… Nietypowy w tym miejscu zbiór wiedzy, od razu został otworzony. Co znajdowało się w środku? Rozległe informacje o pancerzach wyglądających jak ten, znaleziony przez młodzieńca. Na małych, szorstkich stronach, zapisany był sposób powstania takowej zbroi i jej zalety. Chłopak dowiedział się, że ta fioletowa skorupa, powstaje z żyjących na terenach bagiennych kamieni. Kolejnym ciekawym faktem była informacja mówiąca o tym, że pancerz tego typu łączy się z ciałem i mózgiem nosiciela, umożliwiając lepszą kontrolę nad zbroją. Ta nietypowa osłona, posiadała także rolę przenośnego magazynu, przepompowującego podczas walki potrzebne składniki do ciała. Kolejna wyciągnięta księga była bardziej interesująca od poprzedniej, zawierała informacje o potworach… Wykonana była ze skóry garbacza, posiadała estetyczną czcionkę przykuwającą uwagę. Wśród wszystkich stron, jedna się wyróżniała… Nietypowa kartka oznaczona była małą zakładką. Na pierwszy rzut oka, widać było duży, dosyć szczegółowy obraz przedstawiający potwora. Pod dużych rozmiarów arcydziełem, widniał rozległy opis. Opisana bestia nazywała się „Zasysacz”, występowała na leśnych terenach od niedawna. Wedle opisu posiadała 2 metry wzrostu, szczupłą sylwetkę i wagę wynoszącą sto pięćdziesiąt funtów. W tekście wymieniona była informacja, iż potwór ten pokryty jest licznymi wgłębieniami z zakończeniami w postaci haczykowatych kolców. Autor księgi wspomniał także o podwójnych wystających pazurach i długim, wysokim pysku, zakończonym ostrymi jak brzytwa zębami oraz o odchodzących z tyłu głowy, długich, zwiniętych w warkocz włosach… Ten cały zbiór wiedzy, nie został dokończony… Przy brzegu znajdowała się niepokojąca informacja o nienaturalnie pojawiających się nowych potworach… Około godziny 15, po spożytym obiedzie, chłopak wyruszył na oględziny okolicy. Podczas przemierzania tego terenu, Tyldas natrafił na uszkodzony wóz handlowy. Drewniana fura posiadała po obu stronach zieloną pieczęć z czerwonymi kolcami na brzegach… Z przodu znajdowała się mała dziura, najprawdopodniej zrobiona przez potwora. Jedno koło pojazdu transportowego zostało doszczętnie zniszczone, a drugie uszkodzone. Najdziwniejsze w tym wszystkim był fakt, iż w środku nadal znajdował się towar. Cały przewożony ładunek, składał się ze specjalnych zbroi, wykutych z najlepszych stali, jednoręcznych mieczy, wykonanych z jasnego żelaza i małych noży. Przeszukiwanie wraku nic nie dało, bohater nie natrafił na jakąkolwiek informację. Można wywnioskować, że nie zrobił tego człowiek… Nagle chłopak zaczął czuć wydobywającą się zza wozu woń mokrego piasku… Wojownik ochoczo ruszył za wyczuwanym zapachem, jednocześnie rozglądając się na boki. Z każdym kolejnym krokiem, zmysł Tyldasa stawał się coraz bardziej dokładny, wrażliwy, czuły. Zewnętrzne bodźce stawały się coraz bardziej wyraziste. Podążając ścieżką ukazaną przez nozdrza, podróżnik dotarł do jaskini. Gdy dotknął ręką ścianę, stało się coś niesamowitego, bowiem ujrzał w swojej głowie dokładny obraz powierzchni, zgadzający się z rzeczywistym. Dzieło wytworzone przez dotyk w głowie, pokryte było szarymi, wyrazistymi liniami i można było je dokładnie obracać, przybliżać i przemierzać, jak gdyby myśli były jedną wielką drogą. Tyldas zauważywszy co widzi, zdziwił się bardzo, mimo, iż podążając za wonią, był w stanie wielkiego zaskoczenia… Przemieszczający się po jaskini chłopak, z każdą kolejną sekundą stawał się coraz bardziej ślepy, przez ciemność… Wewnątrz słychać było podejrzane dźwięki, z każdej strony… Po chwili nowy zmysł się uaktywnił, ukazało się całe wnętrze w kolorze bieli, a w nim kilka potworów, ewidentnie przyssanych do skały. Wrogowie wyglądali jak sporych rozmiarów płaszczki, przyczepione do wielkich, odstających, skalistych fragmentów. Bestie te posiadały sporych rozmiarów ogony, zakończone haczykowatymi, dużymi kolcami. Wydawały dziwne dźwięki, przypominające odgłos karmionych przez krowę cielaków. Wojownik nazwał swoich przeciwników „Skalniakami”.

Kreatury zaczęły powoli, acz zdecydowanie podchodzić do Tyldasa. Wystawiwszy długie ogony, zaatakowały. Szybkie uniki wojownika, rozpoczynały równie szybki i zabójczy kontratak… Duża siła uderzeniowa powodowała błyskawiczną śmierć na skutek wykrwawienia. Skalniaki zaczęły powoli spychać Tyldasa do miejsca, z którego nie ma ucieczki, pułapki. Z każdą kolejną chwilą, łowca przygód, stawał się coraz bardziej bezradny. Szybka analiza pozwoliła wyjść z opresji, pułapka została wyminięta w ostatnim momencie! Los jednak przestał być taki łaskawy dla chłopaka, bowiem został on ugodzony w rękę z zaskoczenia. Skalniak swą długą kończyną przebił pancerz zdezorientowanego przybysza i zostawił kolec w ręce, wbity głęboko w kość. Z kończyny zaczęła wypływać gęsta krew, momentalnie pokrywając całe ostrze płynnym, czerwonym osadem. Z fioletowej zbroi zaczął wydobywać się cichy dzwięk, wskazujący uwagę na pnącza oplatające uszkodzony fragment pancerza, oplatające ranę. Tyldas wybiegł ranny z jaskini, cały czas biegł w jednym kierunku. Kierował się przeczuciem, to ono wskazywało mu w tym ciężkim momencie drogę… W pogoń ruszyły okropne niedawno poznane stworzenia, które zamiast tracić motywację i determinację, robiły dokładnie na odwrót! Szybkie przemieszczanie się, przyspieszało krwawienie, chłopak stracił sporą ilość krwi. Cały życiodajny płyn, który wypłynął z ciała chłopaka, zastygł, a następnie przybrał barwę szarawą i zaczął lekko dymić. Pozostawiane ślady, wyglądały jak nie z tego świata. Jednak on tego nie zauważał, był w amoku… Po chwili biegu, podróżnik natrafił na coś w rodzaju wielkiego, zdobionego portalu, posiadającego po bokach sylwetki potężnych istot… Wyglądały one jak szczupłe, wysokie, ludzkie postacie, pozbawione wszelkich włosów, trzymające włócznie i tarcze w rękach. Twarze posągów były większe i gładsze od ludzkich, posiadały większe oczy… Na kamiennej budowli widniały duże symbole, nieczytelne dla zwykłego człowieka. Poszukiwacz przygód przekroczywszy wielką bramę, udał się dalej, nie zmieniając pierwotnego kierunku. W ten oto podany sposób, dotarł do płytkiego jeziora. W tym momencie był bardzo zmęczony ucieczką, dopiero teraz zauważył, że bestie dawno odpuściły pogoń. Znalazł się w naprawdę niewygodnej sytuacji, z dala od bezpiecznego miejsca, targany bólem i emocjami, które z każdą chwilą walki, stopniowo zbliżały się do pełni. Cały żal i ból przyczynił się do uczucia bycia ociężałym, tak mocno, iż nawet chód sprawiał mu ból! Bohater przystanął w miejscu i pełen wewnętrznego bólu i rozdarcia padł na twarz, wydobywając ze swojego ciała potoki łez. Czuł się jakby był skrępowany, zostawiony na środku gorącej i palącej pustyni. Wyglądał jak poturbowany, w ogóle nie przypominał siebie sprzed kilku miesięcy! Zastygł w bezruchu. Przez kwadrans, jedyną jego czynnością jaką wykonywał, był ruch powiekami, pokrytymi nienaturalną ilością łez. Dopiero po kolejnym kwadransie żalów, ocknął się i powrócił do rzeczywistości, obecnej sytuacji. Rozejrzał się, niedaleko znajdowała się mała, drewniana, podejrzana i tajemnicza ławeczka. Było to podejrzane, zwłaszcza, że obok niej leżało kilka rzeczy na skórzanym worze. Tyldas podszedł ostrożnie i usiadł obok, na mchu. Nikogo tutaj nie było, przynajmniej na razie. Wśród widocznych okazów, znaleźć można było broń podobną do kilofa, małe alembiki w barwnych kolorach, szkła, cyrkle, urządzenia badawcze. Wśród całego tego znaleziska wyróżniał się szczególnie, tylko duży, półprzezroczysty kryształ, o połysku bieli. Wyglądał niezwykle, wręcz magicznie. Nie przypominał znanych kryształów, był inny! W momencie dotyku zaczął się żarzyć, pojawiła się przed oczami niebieska kula światła, a następnie rozpędziła się. Ostatecznie wleciała do schowanego za gęstymi roślinami posągu, wprawiając go w lekkie drganie. Cały tor lotu magicznego pocisku, widziany był w głowie chłopaka, aż do momentu wniknięcia owego pocisku w kamienną rzeźbę. Nagle Tyldas otworzył oczy i zobaczył świat z zupełnie innej perspektywy, z perspektywy kamiennej figury. Ciało bohatera stało się ciałem kamiennego giganta. Zaciekawiony chłopak wstał i przeszedł kawałek drogi w ciele kamiennego giganta, z radością i zaciekawieniem godnym dziecka. W tej postaci był dużo większy i silniejszy, jak także dużo twardszy. Tyldas zauważył, iż jego ludzkie ciało ułożyło się w pozycji medytującej, wyglądało na w pełni skupione. Bohater postanowił sprawdzić, czy dotykając swoją skórę coś poczuje… Okazało się, że tak, odczuł zimny, twardy głaz!, a czego innego można było się spodziewać, przyjemnego puchu? Widocznie był powiązany z obiema formami. Patrzenie z innej perspektywy było niesamowitym i bardzo nietypowym doświadczeniem. W porównaniu do odbicia w lustrze, obraz widziany był dużo bardziej żywy i wyraźny! Eksperyment w tej chwili się zakończył, w krzakach znajdowały się czerwone, magmowe ślepia… Tajemnicze oczy powoli się zbliżały, ujawniając z każdą kolejną sekundą, kolejne kawałki… Bestia była ogromna, cała zbudowana z wielkich zlepków skały. Ponad 3 metrowy wzrost i 1, 5 metrowa szerokość, nie zachęcała do potyczki. Kamienny gigant posiadał wyjątkowo małe kończyny, przez co wolno się poruszał. Najbardziej przerażająca okazała się paszcza, wielka, ogromna, czerwona, wypełniona od środka gorącą magmą, ziejąca strumieniem ognia. Przeciwnik wojownika był bardzo ciężki, podczas przemieszczania się tworzył małe drgania ziemi. Gdyby nie to, że grunt był stabilny, zapadłby się z łatwością, utonął na bagnach niczym kamień w wodzie… Ustawiona naprzeciwko chłopaka bestia, wydobywała ogromne ilości ciepła. Stojący naprzeciw siebie wrogowie, wyglądali jak przygotowujące się do walki tytany! Medytujące ciało Tyldasa wyglądało w tej chwili jakby było sędzią, oceniającym walkę. Stojący naprzeciwko siebie kamienni giganci, przyglądali się sobie nawzajem. Skupione spojrzenia ustały po chwili, zwiastując walkę. Łowca przygód razem z potworem ruszył do boju! Gorący gigant zaczął ziać ogniem, a Tyldas okrążać swój cel. Niestety wróg nie dał się obejść! W głowie wojownika zrodził się szalony plan ataku, polegający na skoczeniu na wroga i atakowaniu w kończyny. Jak pomyślał, tak też zrobił. Cofnął się lekko do tyłu i skoczył na wprost bestii. Wylądował jej na czole i zaczął wspinać się w górę. Potwór próbował Tyldasa zatakować, jednak nie udało mu się. Chłopak wspiąwszy się na samą górę bestii, rozpoczął atak potężnymi ciosami skierowanymi w kończyny, powodując ich odkruszenie. Niestety kamienny przeciwnik po straceniu ręki zrzucił wojownika na ziemię, po czym zmieszał z ogniem. Nagrzana do czerwoności twarda forma, zaczęła powoli topnieć, zamieniając się powoli w magmę… Podróżnik widząc jak zamienia się powoli w gorący płyn, zaatakował szybko z impetem w nogi, obalając wroga na ziemię! Następnie złapał za jedną nogę i zaczął ciągnąć, jednocześnie zapierając się drugą nogą. Ostatecznie pozbawił przeciwnika kończyny. Widząc, iż metoda walki jest skuteczna, pozbawił intruza wszystkich elementów ruchowych. Tyldas postanowił zakończyć straszliwą egzystencję potwora, atakując go dwiema rękami z wyskoku. Uderzenie twardymi pięściami spowodowało pęknięcie grubej, wypełnionej po brzegi magmą skorupy. Ze skalistej powłoki zaczęła powoli wypływać gęsta magma. Czerwona, gorąca mieszanka, pokryła okoliczną zieleń, wypalając ją całkowicie… Gdy całe wnętrzności potwora w postaci lawy wypłynęły na wierzch, zaczął padać deszcz. Krople chłodnej wody w momencie styku z niszczycielską cieczą, zaczeły błyskawicznie parować. Panująca aktualnie pogoda nie była zbytnio ciekawa, naokoło znajdowały się ciemne chmury burzowe, było duszno i ciepło. Na szczęście po chwili opadów temperatura spadła, suche, duszne powietrze zmieniło się w rześkie, a silny wiatr rozprzestrzeniał zapach wypalonej zieleni… Deszcz nie był miłym uczuciem, przemoczone ciało nigdy nie sprawia szczęścia… Tyldas postanowił wrócić do swej pierwotnej formy. Bohater spełnił swoje postanowienie natychmiastowo, dokonanie tego było łatwiejsze niż się wydawało! Teraz przed oczami wojownika znajdowała się ogromna rzeźba, po której spływały krople wody. Podróżnik wstał, odłożył kryształ trzymany w dłoni i podszedł do posągu, okrążając go i dotykając. Teraz już do niego całkowicie dotarło, to co się stało. Po chwili słychać było głosy rozmawiających osób, które z czasem stawały się coraz silniejsze i głośniejsze. Zza drzew wyłoniły się trzy postacie, bountunowie i jedna nieznana postać. Nieznajoma osoba była łudząco podobna do widzianych rzeźb widniejących na wielkim portalu, różniła się kolorem skóry, bowiem posiadała niebieską barwę ciała. Ciekawska grupka podeszła do Tyldasa, po czym zaczęła z nim rozmowę:

— Zauważyliśmy jak walczyłeś z gindorem, mało kto jest w stanie pokonać tą bestię, nawet z kryształem przejścia!

— Kryształem przejścia…?

— Z tym krystalicznym kamieniem, który umożliwił ci zamianę ciał…

— Opowiesz coś więcej o nim?

— Został stworzony przy współpracy z naszymi sojusznikami, bountunami. Prace nad nim zaczęły się gdy na nasze granice wkroczyły wojska potworów, kierowane przez magów. Zaniepokojeni bountunowie przybyli do nas z prośbą połączenia sił i stworzenia nowej broni. Jesteś pierwszą osobą nie będącą akirdem, która wytestowała magiczny kamień… Choć z nami, tutaj nie będziesz bezpieczny!

— Nie wiem co powiedzieć… No dobra!

I tak Tyldas znalazł się wśród osób kierujących się do osady akirdów, czyli istot takich samych jak niedawno poznany, niebieskawy osobnik… Po kilkunastominutowej drodze, byli już na miejscu. Wielka jaskinia, u której wejścia stało dwoje strażników o skupionym spojrzeniu, poinformowała o zakończeniu wędrówki, o ile można to było nazwać wędrówką… Tyldas powoli wszedł do kamiennego pomieszczenia między ogromnymi ochroniarzami, wśród których czuł się jak małe bezbronne stworzenie. Jego oczom ukazała się długa, kręta ścieżka, pokryta masywnymi, miękkimi dywanami, o żywych i pięknych kolorach. W środku panowała spokojna atmosfera, podkreślona lekkimi światłami o różnych barwach, pochodzącymi ze specjalnych stalaktytów. Co kilkanaście łokci znajdowała się tabliczka, informująca do kogo należy dana część terenu. Obok główniej ścieżki co chwila piętrzyły się urządzenia alchemiczne, wskazujące na zainteresowania gospodarzy. Okazało się, że celem podróży było małe pomieszczenie, znajdujące się na końcu osady. Po środku owego pokoju znajdowała się wysoka, zdobiona, drewniana kolumna, otoczona regałami z księgami. Jeden z Akirdów wyjął dużą księgę i położył ją na jednym z czterech piedestałów, skierowanch w cztery strony świata. Otworzył księgę na środku i zaczął wypowiadać słowa używane do zaklinania przedmiotów… Nagle papierowy zbiór informacji zaświecił się na kolor jasno-niebieski, wypełniając wewnątrz wszystkie znajdujące się litery! Osoba trzymająca magiczny przedmiot wskazała na Tyldasa palcami, zapraszając chłopaka bliżej. Niepewny bohater zbliżył się powoli i otrzymał mały kawałek drewna. Była to dziwna sytuacja dla nieobeznanego w tej dziedzinie młodzieńca. Otrzymana figurka wykonana była z brzozowego drewna, posiadała także kształt wieży. Niebieska postać nakazała w tejże chwili schować figurkę do jednej z otwieranych skrytek, znajdujących się w centralnej, drewnianej części tego pomieszczenia. Tyldas wykonał natychmiastowo otrzymane polecenie. Natychmiastowo także otrzymał kolejne, polegające na dotknięciu widniejącego odcisku dłoni na drewnianej podporze. Wojownik znowu wykonał posłusznie prośbę… Przy dotyku kolumna zaświeciła się na kolor niebieski i ukazała chłopakowi przed oczami przerażający widok, widok armii potworów, kierowanej przez magów. Sytuacja podobna, tym razem chłopak zamienił się jakby oczami! Przechodzące oddziały wroga wyglądały na większe i bardziej zróżnicowane niż wcześniej… Legiony nieprzyjaciela dumnie kroczyły przez podbite rejony, zostawiając za sobą chaos i zniszczenie. Wśród kreatur była także postać znajoma, koszmarna, autor klątwy, tak owszem był to władca kreatur! Dopiero teraz Tyldas dostrzegł, iż widzi z perspektywy wysokiego, zdobionego obiektu, z perspektywy magicznego obserwatorium. W tej chwili obraz zniknął, a chłopak otwierając oczy ujrzał znów ten sam kamienny pokój. Nowo poznana osoba przedstawiła się i zaprosiła do pokoju obok:

— Jestem Anizo, chcę ci coś pokazać…

— Czy to coś ważnego?

— Oczywiście…

Obydwoje znaleźli się w miejscu, do którego dążyli, w dużym pokoju gościnnym:

— Ładnie tutaj, wybacz mi, rozproszyły mnie te świecące, zwisające, soplowate kawałki skały, mieniące się licznymi kolorami, niczym rafa koralowa u brzegu mojej rodzinnej krainy…

— Nie szkodzi, jestem przyzwyczajony, każdy odwiedzający za pierwszym razem tak ma…

— To gdzie idziemy i po co?

— Gdy się pojawiłeś poczułem coś dziwnego, postanowiłem to sprawdzić, badanie potwierdziło

anatemę… Muszę się upewnić! Zaraz wracam…

— Spokojnie zaczekam, nie mam zamiaru uciekać w tym kulminacyjnym i zagadkowym momencie…

— Sprawdźmy… Strona 48… hmmm, jestem coraz bliżej odpowiedzi. Znalazłem! Wedle moich

informacji, sądząc po widocznych zmianach, negatywnych efektach i badaniu, posiadasz klątwe de’Ire…

— Co to jest de’Ire?

— Legenda głosi, że żył kilkanaście lat temu pewien skryba nie był lubiany w swoim środowisku. Miał

wielu wrogów i niewielu sprzymierzeńców. Gdy odkrył jak pozbawić władzy arogancką szlachtę, został

schwytany i zaprowadzony przez najemników do tajnego kanału, odchodzącego od studni. Zastępca

władcy miasta kazał przyprowadzić mrocznego czarodzieja, specjalizującego się w klątwach, znanego

pod imieniem Czarnomechen. Na oczach kilku warchołów, pochwycony został przeklęty… Z ciemnego

kostura wyleciał ciemny, czarny wiatr i został pochłonięty przez ofiarę. Biedak w momencie gdy utracił

głos, wykrzyczał na całe gardło słowo „de’Ire”, po czym nigdy więcej się nie odezwał…

— I co się stało potem?

— Wypuszczony na wolność nie mógł poinformować świata, w jaki sposób został pokrzywdzony i kim

jest naprawdę tan wioski… Każdy o nim zapomniał, wszyscy bliscy, wyjątkiem byli nieznajomi, którzy i

tak zawsze go nie znali… Nawet jeśli z kimś nowym się blisko zapoznał, zaraz tą osobę stracił, ponieważ

usuwana była pamięć owej osoby, to przekleństwo karmiące się pamięcią! Skryba nie mógł powiedzieć

nikomu o uroku, wredny czar nie pozwalał na mówienie o tym, zamykał usta, pozbawiając świat

z ważnego świadka…

— Smutna historia…

— Masz szczęście, że jest to klątwa pierwszego kręgu, póki co… Każdy akird jest odporny na tego rodzaju przekleństwa. Z drugim kręgiem nie jest już tak prosto, tylko silni magowie są w stanie się oprzeć. Trzeci możliwy jest do odparcia tylko przez arcymagów. Czwarty jest w stanie zniewolić każdego, a o piątym wolę nawet nie wspominać…

— Można powiedzieć, że szczęście w nieszczęściu… Policzę się z tym draniem co zadał mi ten ból i cierpienie!

— Czyli z kim?

— Władcą kreatur!

— Nasz nieszczęsny wróg… Jego wojska teraz przygotowują się do najazdu na naszą piękną

krainę, niestety nie możemy ci teraz pomóc z klątwą, ponieważ nasz mag wyruszył do innej

wioski… Jestem ciekaw historii mówiącej o tym jak się tu znalazłeś…

W tejże chwili nastąpiła krótka retrospekcja, wizja w głowie głównego bohatera. Opowiadanie dla odbiorcy było niezwykłe, ineresujące i zaskakujące. Przekazane informacje nacechowane emocjami, można było poczuć co czuł Tyldas, ujrzeć jego perspektywę. Każda wypowiedziana przygoda kołatała już zmęczone od stresu i nagłych zwrotów akcji serce… Oczywiście dialog nie zakończył się nad przeszłością, wkroczył na zupełnie nowy tor, dzięki napomnieniu o uszkodzonym wozie na szlaku…

— Poczekaj chwilę! Lei, Panex, chodźcie tu!

— Co chciałeś? Czyżbyś obawiał się o swoje rośliny, które podlewaliśmy? Zrobiliśmy dokładnie tak jak nam kazałeś!

— Nie w tej sprawie, ale do tej rozmowy wrócimy później… Pragnę abyście powiedzieli mojemu gościowi, to co mi w sprawie tego wozu na szlaku…

— Zaraz, widziałeś ten wóz? Spodziewaliśmy, że nikt się nie dowie, szef będzie zły!

— To słuchaj, nasza przygoda zaczęła się około 2 dni temu. Przewoziliśmy potrzebne towary kolegom z organizacji „wicher”, swoją drogą klienci nieco drażliwi… Oczywiście znając nasze szczęście natrafiliśmy na pszczelarza. Pod naporem intruza, nie wytrzymaliśmy, ulegliśmy. Ucieczka była jedyną opcją, w której cokolwiek by przetrwało. Kolejna była nieszczęsna jaskinia ze skalniakami…

— Czym jest „wicher”?

— To banda ochotników walczących z potworami, uważają się za silnych, lecz tak naprawdę w ich szeregach są prawie same żółtodzioby… Utrzymują się z hojnych datków, zadowolonych osób. Będąc w trupie dostaje się specjalny oręż, który wieźliśmy. Przywódcą jest niejaki Kedric, będący synem pana gospodarstwa Jelena, starca nieco głuchego i sympatycznego. Dziadek jest żwawy i optymistycznie nastawiony, słudzy go lubią i szanują. Kedric odwiedza swego ojca raz na tydzień w niedzielę, wtedy to jak jest ciepło, odbywa się mała uczta na zewnątrz…

— A ten pszczelarz?

— To dopiero niebezpieczna bestia! Ta kreatura to humanoidalna istota stworzona z licznych, pszczelich, woskowych płatów, rodem z największych uli! Najgorsze jest to, że faktycznie jest jednym wielkim chodzącym ulem, wypełnionym setkami tysięcy pszczół! Jakby tego było mało, bestie mają szorstkie wypustki potrafiące z łatwością zdzierać skóry przeciwników… Pszczelarze są cholernie niebezpieczne, jedne z najtrudniejszych skurczybyków do pokonania! Życzę ci abyś nie musiał z nim walczyć!

— Nie zachowujecie się jak typowi bountunowie, jesteście podobni do bardów. Ba! Jesteście bardziej gadatliwi od zrzędzących bab! Szanuję was, nie spotkałem jeszcze żadnego miłego przedstawiciela waszego gatunku…

— Zawsze wyróżnialiśmy się na tle naszych! Miło słyszeć, że nas lubisz, my także jesteśmy pozytywnie nastawieni do twej osoby!

— Słuchaj Tyldas, udajemy się do naszej rodzinnej krainy Dirium. Tutaj nie zdejmiesz klątwy, prędzej polegniesz, tak samo jak nie dorwiesz okrutnego maga… Myślę, że się z nami zabierzesz, co ty na to?

— Nic mnie tutaj nie trzyma, jestem wolny, lecz trochę szkoda mi tych mieszkańców zmagających się z bestiami. Ostatecznie zgadzam się na wyprawę, kiedy wyruszymy?

— Nad ranem obudzimy cię, wtedy będziesz wszystko wiedział!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.