E-book
11.76
drukowana A5
53.43
Jesteś piekłem

Bezpłatny fragment - Jesteś piekłem


Objętość:
263 str.
ISBN:
978-83-8369-019-3
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 53.43

Motto:

Jeśli coś zrozumiesz,

pamiętaj, co zrozumiałeś


— Mamik, wychodzę.

— Uhm… Kiedy wrócisz?

— Nie wiem, raczej późno, może nawet wcale — głos wydostał się z łazienki, przebił przedpokój i wraz z kształtną głową Błażeja wtargnął do pokoju. — Impreza jest na Kosmonautów, wiesz — mrugnął z porozumiewawczym uśmiechem.

— Jasne. Baw się.

Cmoknął matkę w policzek i zmierzwił jej włosy. Siedziała nad zeszytem z gotowym do walki piórem, więc nic już nie mówił, żeby nie straciła wątku; takie sytuacje wytrącały ją z równowagi na przynajmniej kilka dni, ciągnąc za sobą przykre często konsekwencje. Wyszedł, nie czując na plecach wzroku, przekonany, że na powrót pogrążyła się w pisaniu. Nie mógł zrozumieć idiotycznego zamiłowania do pióra; przecież i tak przed wysłaniem do wydawnictwa przepisywała wszystko na komputerze, po co taka podwójna praca?

Podniosła głowę dopiero po zapadnięciu zmroku, kiedy prawie przestała widzieć, co pisze. Zwinięta na tapczanie, z zeszytem na kolanach, poczuła ciężkie odrętwienie nóg; nim była w stanie użyć ich do normalnej funkcji, minęło prawie dziesięć minut. Podeszła do okna. Ginące w mroku dostojne budynki Dębca zlewały się z ukwieconymi krzewami bzu i starymi drzewami, budzącymi się do życia. Zapach był wyborny. Otworzyła szerzej okno, przymknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze. Kochała maj na Dębcu; nigdzie o tej porze roku nie było tak pięknie, jak tutaj.

Zadzwonił telefon.

— Mamik, wyszedłem na imprezę. Nie wiem, czy dziś wrócę, więc wolałem się upewnić, że mnie słyszałaś. Już nie piszesz, mam nadzieję?

— Właśnie skończyłam. Jesteś najmądrzejszym dzieckiem pod słońcem.

— Wiem. Inaczej nie może być, mając takiego mamika. Pamiętasz o Soni?

Na twarzy Olgi pojawiło się coś na kształt przerażenia.

— Jezu, to dzisiaj?

— O dwudziestej pierwszej. Zdążysz, jak znam życie.

— Zapomniałam o prezencie.

— Jest w komodzie, ostatnia szuflada. Nie jedz czosnku, masz rano dentystę.

— Uwielbiam cię, Blaźku. Dzięki. Baw się.

— No. Ty też.

Odwiesiła słuchawkę i pobiegła do komody; prezent był tak ładnie zapakowany, że nie otworzyła go nawet. Zresztą — po co? Błażej miał tak świetne wyczucie życia…

Prawdę mówiąc, nie miała wielkiej ochoty na tę imprezę, ale Sońce należało się od niej wszystko, co mogła dostać. Kochana Sońka… Olga uśmiechnęła się na wspomnienie długich lat przyjaźni i już nie odczuwała niechęci przed przyjęciem. Stanęła przed lustrem i szybko otaksowała wygląd; może być. Poprawiła tylko włosy, choć wcale tego nie potrzebowały, włożyła prezent do torby i chwyciła za klamkę. Wzrok spoczął na kartce przyklejonej do garderoby — klucze! Dotknęła kieszeni, ale były puste. Torebka… gdzie ta torebka? Znalazła ją w sypialni, obok łóżka. Sprawdziła zawartość; uspokojona, mogła wreszcie wyjść.

U Soni było już tłoczno. Jej rodzeństwo z partnerami to obecnie piętnaście osób; grupka przyjaciół dopełniała reszty. Każda impreza u Soni przypominała małe wesele, Na szczęście nikt nie miał zwyczaju zabierać ze sobą potomstwa. Olga nie wyobrażała sobie tego tłumu małolatów, który mógłby zawładnąć schludnym mieszkaniem Soni, gdyby został tu przyprowadzony…

Uściskały się serdecznie. Sonia natychmiast zniszczyła piękne opakowanie prezentu i wydobyła szałowy sweterek. Matko, jaki śliczny — przemknęło Oldze przez głowę i nakryła powiekami wywalone gały. Ech, ten Błażej…

— Matko, jaki śliczny! — Sonia była wniebowzięta.

Olga uśmiechnęła się szeroko. Już dawno przestały ją dziwić identyczne reakcje Soni, tyle lat przyjaźni nie pozostaje bez konsekwencji.

— Przyznaj się, to Błażej? — przyłożyła sweterek do piersi i przeglądała się w lustrze. — Ale cudny…

— Nie zaprzeczam. Ja zapomnę kiedyś ubrać majtki po wyjściu z łazienki… Chyba, że Błażej to przewidzi i zadzwoni akurat w tym momencie. Kiedy piszę, przebywam w zupełnie innej rzeczywistości.

Sonia uściskała Olgę.

— Wiem, wiem. Błażej to skarb, ale i bez ciebie świat byłby smutny. Czego nie powiesz mi wprost, przeczytam w twojej książce i dzięki temu żyję. Nawet bywam szczęśliwa. Chodź, musisz coś zjeść; założę się, że od śniadania nie miałaś nic w ustach.

Miała rację. Olga teraz dopiero poczuła pustkę żołądka; dorwała się do jedzenia niczym Dyzma, ale na szczęście nie było tu ministrów, którzy wytrącają talerze z rąk, więc bez przeszkód delektowała się wybornym żarciem.

— Co ty gadasz — przez jednostajny szmerek przedostał się mocno podwyższony głos.

— Nie wierzysz? — Dołączył drugi.

Szmerek ucichł.

— Chłopcy, bez polityki, proszę. — Sonia podniosła ręce.

— Ale…

— Żadne — ale. Ma być przyjemnie. Chcecie uprawiać polityczne kłótnie, idźcie do knajpy.

Obydwaj bracia Sońki machnęli rękami i pośpiesznie wyszli.

— Skąd wiedziałaś, że rozmawiają o polityce? — Tatiana, starsza siostra Sońki, dawno przestała przypominać modelkę.

— Bo przestali rozmawiać, a zaczęli wrzeszczeć. O polityce nie można rozmawiać, zawsze wywołuje sprzeczki, zwłaszcza wśród osób, które zupełnie się na niej nie znają. A impreza ma być zabawą, nie męką.

Ktoś włączył radio i zaraz znaleźli się chętni do rytmicznych przytulanek. Sońkę porwał oczywiście Michał; Olga, przyglądając się im, zapaliła papierosa. Po chwili wahania sięgnęła też po kieliszek; ostatecznie kropla Martini nie zwali z nóg dentysty.

— Piszesz coś nowego?

Odwróciła głowę, zdziwiona, że w tym towarzystwie jest ktoś, kto nie zna odpowiedzi na to pytanie. Oskar chyba sam się zdziwił, że je zadał.

— Sorry, przecież wiem, piszesz cały czas. Co mnie napadło? Chciałem oderwać cię od tych gołąbków i wyszedłem na debila.

— Nie przesadzaj. Aż tak nisko cię nie cenię.

— Czy koniecznie muszę czytać twoje książki, żebyś dostrzegła we mnie jakiś walor?

Popatrzyła na niego przeciągle.

— Nie musisz czytać moich książek, ale nie byłoby źle, gdybyś w ogóle coś czytał. A poza tym — dostrzegam w tobie walory. Jesteś przystojny, grzeczny, dobry mąż i ojciec…

— To dlaczego ciągle mnie odstawiasz?

— Oskar, zlituj się. O co ci chodzi? Chcesz się ze mną przespać?

Prawie się zaczerwienił.

— Musisz tak z grubej rury? Jako pisarka powinnaś mieć bogatsze słownictwo.

— Nie sypiam ze starymi kumplami.

— Olga…

— Daj spokój, to nie Wersal, a przecież chodzi ci o łóżko, prawda? Nie lubię niedomówień, więc wprost oświadczam raz jeszcze: nic z tego, Oskar. Choćbyś miał kutasa ze złota, nie wezmę cię do łóżka.

— Nie wiedziałem, że jesteś taka wulgarna.

— Wiedziałeś, Oskar. Liczyłeś na odrobinę perwersji, nie masz tego na co dzień.

— O czym gadacie? — Jak spod ziemi wyrosła Natalka, ulubiona siostra Sońki.

— O kutasie.

— Oskara? — Zaśmiała się wyraziście.

— A zniósłby konkurencję?

Oskar wzruszył ramionami.

— Jesteście chore. — Odwrócił się i poszedł.

— Co mu zrobiłaś? — Natalka miała tylko jedno dziecko, więc wyglądała super. — Uwielbiam gadać o kutasach, a jeszcze bardziej je… — zrobiła wymowny gest.

— Nie chciałam bawić się nie tylko w Wersal.

— Okrutnica… Żałuj. Oskar ma, co potrzeba… — Oblizała się lubieżnie.

Roześmiały się głośno, aż Sońka opuściła ramiona Michała i przybiegła.

— Też się chcę pośmiać.

Natalka znów zrobiła lubieżną minę, a Sonia złapała ją za ucho.

— Do kąta. Za karę nie obejrzysz bajki na dobranoc.

Wzięła Olgę za rękę.

— Chodź, pogadamy.

W drodze do sypialni Olga wyjęła z torebki piszczącą komórkę.

— Nie znoszę tej cywilizacji. Słucham?… Zapomnij… Mowy nie ma. Jeśli sobie nie potrafisz poradzić bez swoich wstawek, zmień zawód albo pisz własne scenariusze… W ogóle mnie to nie interesuje… Trzymaj się sensu, bo wycofam zgodę… Tak, to szantaż, bo bez niego nic nie rozumiesz.

Wrzuciła komórkę do torebki, ale — choć można się było tego spodziewać z przebiegu rozmowy — nie wykazywała zdenerwowania.

— Ciągle próbuje? — Sońka wyciągnęła z szafki butelkę szampana.

— Średnio trzy razy w tygodniu. Już mi się to znudziło, ale znoszę, bo jest najlepszy. Nie mogę mu jednak ustąpić, bo zaraz przerobiłby treść tak, że sama jej nie poznałabym.

Sonia otworzyła sprawnie szampana i nalała do kieliszków.

— Upijmy się dziś na umór. — Przechyliła kieliszek.

— Dobrze. — Olga zrobiła to samo. Dentysta? E, tam.

— Powiem ci dlaczego, ale dopiero po trzecim kieliszku. — Nalała.

— Dobrze. — Olga znów przechyliła kieliszek, naśladując Sońkę.

— Albo nie, powiem ci od razu. Michał mi się oświadczył. Powiedział, że nie rozumie przedślubnej wstrzemięźliwości, ale docenia i jeśli jestem dziewicą, to wszystko tłumaczy.

— Aha… A w czym problem? Nie on pierwszy. Sońka, przecież nie palimy w sypialni.

— Do diabła z zasadami, dziś wszystko wolno. W czym problem? Chyba się w nim zakochałam. Wyobrażasz sobie? Stara wariatka… Można się w ogóle po raz pierwszy zakochać po czterdziestce?

— O, cholera…

— No właśnie. — Znów przechyliły, otaczając się kłębami dymu.

— Dawno?

— Co — dawno?

— Kiedy się zakochałaś?

— Nie wiem. Nie zwróciłam uwagi na zwiastuny i nagle się okazało, że uwielbiam jego zapach, dotyk dłoni, uśmiech, że tęsknię, jak go nie ma i trzęsą mi się nogi, kiedy go zobaczę. To idiotyczne.

— Faktycznie, zakochałaś się, ale to nie jest idiotyczne. Jeśli jest wart twojego uczucia, może ci się poszczęści.

— Co ty bredzisz? Przecież ja nigdy nie odważę się powiedzieć mu prawdy. A jeśli okaże się dupkiem, dokąd będę uciekać? Tylko ty o tym wiesz.

— Nie musisz mówić mu zaraz, poczekaj, poznaj go lepiej. Mnie zaufałaś i nie zawiodłaś się, może zdaj się na swój zmysł…

— Olga, przecież znam go już kilka lat. Ale wiesz, że w sytuacjach ekstremalnych ludzie najlepiej pokazują twarz. Takiej sytuacji jeszcze nie było, nie wiem, jak zareaguje.

Sońka wyglądała przez chwilę tak, jakby chciała się rozpłakać. Szybko napełniła kieliszki.

— Muszę znaleźć dobrego chirurga plastycznego.

— Przecież już próbowałaś… To nie ma sensu. Soniu, jeśli Michał naprawdę cię kocha, nie będzie mu to przeszkadzać, seks można uprawiać na różne sposoby.

— Ale mnie to będzie przeszkadzać… Faceci inaczej rozumują. Jeśli nawet z początku się zgodzi, to szybko będzie szukał prawdziwej kobiety.

— Co to znaczy — zgodzi? To nie ty masz prosić, tylko on, a ja osobiście nie znam prawdziwszej kobiety od ciebie. Często mówi o dzieciach?

Zastanowiła się chwilkę.

— Nigdy.

— Dlaczego się rozwiódł?

— Nie pytałam.

— No, widzisz. Takiego faceta nie zostawia się bez racjonalnej przyczyny. Może niepotrzebnie panikujesz.

— To nie panika. To ryk rozpaczy.

Wypiły już całą butelkę, ale — wbrew wcześniejszym zamiarom — nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Wcale nie były pijane. Sonia wydobyła z szafki butelkę wódki i nalała do kieliszków po szampanie. Z dworu wciąż dochodziły głosy kłócących się Żeńki i Saszy, braci Sońki, a gwar zmieszany z muzyką, dobiegający zza zamkniętych drzwi sypialni, lekko narastał. Tam też ubywało alkoholu w szkle. Ktoś zapukał. W drzwiach ukazała się głowa Natalii.

— Michał tęskni.

Sonia zacisnęła usta i machnęła ręką. Natalia pokiwała ze zrozumieniem głową, po czym zamknęła cicho drzwi.

— Oleńko… co ja mam robić? — Olga rozłożyła ręce, ale Sońka nie przerywała. — Wiem, wiem, to retoryczne pytanie, ale musiałam je zadać. Sobie, tobie, całemu światu… Co ja mam robić? Jakże łatwo stosować gry i uniki, kiedy brak zaangażowania emocjonalnego… A teraz? Plącze mi się język między zębami, a myśli zasilają wyłącznie pięty, po mózgu biega tylko wiatr. Nie umiem go odstawić, nie chcę zwodzić, wyłabym jak wilczyca, gdyby nie było paru racjonalnych przeszkód… Wszystko zepsuł. Po co się oświadczał? Tak było cudownie… Chcę się upić, żeby nie myśleć.

Przechylała kieliszki z taką częstotliwością, że Olga dała za wygraną, jej pojemność była widocznie trochę mniejsza. A Sonia musiała się wygadać, zanim straci świadomość.

— Jestem najmarniejszym kundlem w tym całym pieprzonym systemie — trochę już plątał się jej język. — Po co natura tworzy takie dziwolągi, jak ja? A jeśli już, to czemu nie pozwala spotkać faceta bez kutasa, tylko każe się zakochiwać w czymś tak cudownym, jak Michał? Jest cudowny, prawda?

— Tak, Sonieczko, jest cudowny, a najcudowniejszy w nim jest fakt, że kocha. Kocha ciebie.

— Bo nie zna całej prawdy. — Sońce odbiło się niebezpiecznie.

— Nie ma takiej prawdy, która byłaby w stanie zabić miłość.

— Olga, przestań truć, przecież — Sońce kiwała się głowa i oczy uciekały. — Przecież… — osunęła się na poduszki.

Olga nie ruszała się z miejsca, choć wiedziała, że Sońka tego wieczoru nic więcej nie powie. Po chwili odwróciła ją na bok. Sońka zwymiotowała na prześcieradło nadmiar alkoholu i zapadła w sen pijacki, niespokojny, ale głęboki. Olga wypiła jeszcze jeden kieliszek i wyszła.

Tłum trochę się przerzedził, ale zabawa wciąż trwała. Olga nie miała jednak ochoty brać w niej udziału, więc — machając Natalce — skierowała kroki do wyjścia. W drzwiach natknęła się na Michała.

— Wychodzisz? Odprowadzę cię.

— Dzięki, ale nie musisz, mieszkam po drugiej stronie ulicy, dokładnie na wprost.

— Och, wiem przecież, ale i tak cię odprowadzę. Sońka spełniła zamiar?

— Który?

— Zagroziła, że się upije na umór.

— A tak. Spełniła. — Olga czuła, że trzy rodzaje skonsumowanego przez nią alkoholu toczą ciężką bitwę w jej trzewiach.

— Wiesz, dlaczego?

— Wiem.

Chwilę milczał, jakby czekał na pełniejszą odpowiedź, ale szybko zorientował się, że Olga mu tego nie wytłumaczy. Doszli do bramy.

— Dzięki. Cześć — Olga chciała jak najszybciej znaleźć się w toalecie.

— Olga, pomóż mi.

Na chwilę jej przeszło.

— Dobrze. W czym?

— Pomóż mi ją przekonać, żeby za mnie wyszła.

Olga popatrzyła Michałowi głęboko w oczy. Jezu, jaki on jest ładny…

— Kochasz ją?

— Tak.

— Jak bardzo?

— Nie rozumiem.

— To nie jest kwestia rozumienia, tylko uczuć. Ile jesteś w stanie wybaczyć? Ile zaakceptować? Co zrobić, żeby była szczęśliwa? A może myślisz tylko o własnym szczęściu?

— Nie myślałem o takich szczegółach, ale wiem, że ją kocham.

— To bardzo enigmatyczne. Pamiętaj, że kobiety nie mają zdolności upraszczania spraw, potrzebują drobiazgów, aby złożyć całość.

— Tak, to prawda. Ale co ja mam zrobić?

— Zastanów się nad moimi pytaniami, spróbuj znaleźć na nie odpowiedzi. Jeśli ją naprawdę kochasz, wyjdzie za ciebie. Tylko nie zrób niczego, o czym wstydziłbyś się opowiadać wnukom.

Pokiwał głową.

— Dzięki.

Pożegnali się i Olga szybko wbiegła po schodach, gorączkowo szukając kluczy w torebce. Na szczęście zdążyła.

Przed opadnięciem na łóżko zobaczyła jeszcze przez okno, że impreza u Sońki ma się dobrze, a Żeńka i Sasza dalej dyskutują, tylko teraz w pokoju i z pokaźnymi szklankami w rękach. Jak zwykle, skończą pewnie na pogotowiu. Ich żony dawno sobie poszły. Natalka i Tatiana nie będą się wtrącać, a Borys, Dymitr i Swietłana zawsze mają przy nich świetną zabawę. Tylko Kostia czasem próbował łagodzić sprawę, uważał, że — jako najstarszego — powinni go słuchać, ale nigdy nie udało mu się zażegnać konfliktu. Z całej gromadki tylko Sońka i Borys pozostawali w stanie wolnym. Borys kochał inaczej, a Sońka…


— Kocham cię, Oleńko. Jesteś taka młodziutka, świeża… Pachniesz rozkoszą. Kocham cię. Och…

Zawsze dużo mówił w trakcie; Olga przeciwnie, ale uwielbiała, kiedy gadał do samego szczytowania. Długo potem leżeli, wtuleni, zanim Olga odzyskała głos.

— Ja też cię kocham. Umrę, jeśli mnie zostawisz.

— Dlaczego myślisz, że mógłbym cię zostawić?

— Nie jestem twoją pierwszą, mogę nie być ostatnią. Znasz tyle kobiet, które cię uwielbiają… Nieraz widziałam kolejki pod twoją garderobą.

— Nigdy nie byłaś w mojej garderobie!

— Nie znoszę tłumów. Ginę w nich i nikt mnie nie zauważa. Ty też nie zwróciłbyś uwagi, podpisując kolejny bilecik.

— Gdybym spojrzał, na pewno…

— Gdybyś spojrzał!

— Przecież to ja cię odnalazłem. Ja cię szukałem. Twoje oczy, wielkie, ciemne i wilgotne, ścigały mnie dzień i noc…

— I dlatego z tobą jestem. Dlatego też nie wchodziłam do twojej garderoby....Nie znoszę namiastek. Chcę wszystko albo nic.

— Masz wszystko. Cały jestem twój. Kocham cię, maleńka…

Czasem w takich chwilach Olga chciała, żeby czas się zatrzymał. Egzamin? Czort z nim. Cały świat? Do licha. Jest młoda i zakochana, chce całować, czuć jego w sobie i na sobie, chłonąć zapach i smak mężczyzny, dla którego gotowa była zrobić absolutnie wszystko.


…a Sońka obudziła się rano z kacem tak wielkim, że gdyby cały świat zawalił się jej na głowę, pewnie jej samopoczucie byłoby dużo lepsze. Wypiła litr wody, po czym niemal natychmiast ją wyrzygała; usiadła na podłodze w łazience i beczała w głos. Łkanie wywołało dodatkowo czkawkę, więc zaczął się monodram groteski, który jeszcze mocniej działał na gruczoły łzowe. Trwało to kilkanaście minut. Wreszcie otarła twarz i powlokła się do lóżka. „Chcę spać. Długo. Jeśli trzeba — nawet wieczność. Byle nie myśleć.” Przykryła głowę poduszką, z pewną dozą radości stwierdzając, że zatruty organizm nie opiera się jej planom. Zasnęła.

Nie słyszała, kiedy — wczesnym popołudniem — do mieszkania weszła Olga i zaczęła cichą krzątaninę, żeby posprzątać. Znała aż nadto dobrze organizm Sońki; mieszkanie wygląda jak po wojnie, Sonia do jutra będzie nieżywa, a w poniedziałek musi iść do pracy. Jeśli nikt jej nie pomoże, bałagan zostanie do następnej soboty, bo wcześniej zabiegana Sońka nie kiwnie palcem. Olga wzdrygnęła się na myśl o gromadach karaluchów, które wnet zwietrzyłyby poimprezowe eldorado. Włączyła telewizor. Na jednym z muzycznych kanałów dwóch młodych ślicznych wykonywało poloneza Wieniawskiego, przeżywając okrutnie; zwłaszcza pianista podrygiwał groteskowo przy każdym mocniejszym akcencie. Burza loków wykonywała jakiś narkotyczny taniec wokół głowy, a policzki dookoła ściągniętych ust sprawiały wrażenie, że cierpią na przerost skóry. Pot spływał gęstymi strużkami po twarzy, łapiąc coraz więcej pozlepianych kosmyków. Olga nie mogła oderwać od niego oczu. Po chwili przestał przypominać człowieka, choć przez nietypowo powstałą maskę przebijał się szeroki uśmiech kogoś, kto jest w tym momencie bardzo szczęśliwy, choć jednak cierpi. „Jeśli to jest prawdziwym artyzmem, nigdy tak nie będę mogła powiedzieć o sobie. Znikam, co prawda, w twórczości, ale nie przekłada się to na mój wygląd.” Huk oklasków i gromki krzyk zakończył występ młodych muzyków; prawdą jest, że niełatwą przecież muzykę wykonali brawurowo. Olga popatrzyła na nich jeszcze przez chwilę i przełączyła na lżejszą muzykę, zabierając się ostro do pracy.


Poszybowała wzrokiem nad brudną wodą Warty i wzdrygnęła się lekko. Trudno było zrozumieć światłe skądinąd ludzkie umysły, które dopuszczają do wyniszczania środowiska naturalnego. Olga tego nie pamięta, ale babcia opowiadała jej, jak kiedyś ryby obfitowały, a woda z rzeki była tak czysta, że pili ją wszyscy jak źródlaną. Tramwaj przejechał most, kilka następnych ulic, a ona wciąż myślała o wodzie, jakby ta sprawa była najważniejszą w jej życiu. Woda, wiadomo, podstawa, ale po co marnować czas na myślenie o czymś, na co nie ma się żadnego wpływu? Westchnęła. W głębi duszy zdawała sobie sprawę, że chce odreagować spotkanie z Nikiem, scenarzystą, który pewnie kiedyś dostanie Oscara, ale — póki co — doprowadza ją do szewskiej pasji. Zaczęła powątpiewać, czy film powstanie kiedykolwiek, bo oboje byli uparci jak osły, a czas uciekał, terminy goniły i reżyser miał coraz więcej siwych włosów. Olga zgadzała się na zmiany, które nie wprowadzały chaosu we właściwym sensie, ale Nik miał milion własnych pomysłów i za nic nie chciał zrozumieć, że to nie on jest autorem i nie do niego należy decydowanie o losach bohaterów. Olga ocknęła się z głębokiej zadumy dwa przystanki za właściwym i zaklęła głośno. Natychmiast poczuła na sobie zgorszony wzrok zagniewanej baby siedzącej vis a vis. Zaklęła zatem jeszcze raz prosto w wykrzywioną gębę i wysiadła z tramwaju. Odezwała się komórka.

— Mamik, nie przejmuj się, uprzedziłem ich, że możesz się spóźnić. Ile przystanków przespałaś?

— Dwa. Nie muszę brać taksówki, nie będzie tak źle. Chyba zrezygnuję z tych spotkań, to bez sensu.

— Jeśli tak uważasz… ale pamiętaj, oni cię żywią. Bezpośredni kontakt z czytelnikiem zawsze ułatwia sprzedaż książek. Poza tym musisz przywyknąć, bo jeśli twój film będzie choć w połowie tak dobry, jak książka, to czeka cię wiele więcej takiej pracy.

— Blaźku, rzygać mi się chce.

— Wiem. Nie zapomnij po spotkaniu zadzwonić do Sońki.

— Będę pamiętać… mam nadzieję.

— Uhm… Mamik, nadarza się okazja wyjazdu do Irlandii. Masz ochotę?

— Jezu, to drugi koniec świata. Możemy pogadać o tym w domu? Pojęcia nie mam.

— W porządku. Wstępnie ustalę, zawsze potem można odkręcić. Trzymaj się.

Ostatnie zdania wymieniali już w tramwaju. Olga z westchnieniem schowała znienawidzony sprzęt i wzruszyła ramionami. Irlandia? To strasznie daleko… On chyba rozum stracił. Zresztą, dlaczego nie? Może jakiś nowy pomysł? Gwałtownie się wzdrygnęła, potrącona przez jakiegoś nachała, ale nawet odczuła wdzięczność, bo właśnie znów przegapiłaby swój przystanek. Wysiadła z głębokim postanowieniem korzystania wyłącznie z taksówek.


Sońka miała minę głębokiej pokutnicy.

— Zastrzelę się, zobaczysz.

— Ok. Dzisiaj?

— Nie. Dzisiaj muszę z tobą pogadać. Zabierzcie mnie do tej Irlandii, może trochę ochłonę.

— Nie wytrzymasz bez niego całego miesiąca. Chyba, że w urnie.

— Nie wytrzymam nawet w urnie. Chcesz piwa?

— Zadajesz głupie pytania.

— I głupio odpowiadam. W ogóle zgłupiałam. A kiedy Michał jest blisko, to siedzi we mnie jakaś obca baba, która zachowuje się dokładnie tak, jak tego nienawidzę. Nie ma na to lekarstwa?

— Nie ma. Musisz się przyzwyczaić, bo bez względu na podjętą decyzję, zostanie ci to do końca życia.

— Koszmar.

Sońka piła na dłuższą rozmowę, małymi łyczkami, jakby od niechcenia. Była blada i jakaś mizerna; Olga podświadomie zakodowała, że Sońka z tego wszystkiego zaczęła cierpieć na bezsenność.

— Wyglądałam tak jak ty, kiedy byłam z Błażejem w ciąży. Rzygałam wyłącznie w nocy, a w dzień nie miałam czasu spać.

— Ja nie rzygam bez odpowiedniej porcji alkoholu, co wcale nie musi oznaczać, że śpię. Już ci mówiłam, rozum mi odjęło. Może ty z nim pogadasz i powiesz mu prawdę?

— Faktycznie, odjęło ci rozum.

Sońka głęboko westchnęła.

— Nie mogę zwodzić go w nieskończoność, muszę coś wymyślić.

— Najlepiej zrobisz, jeśli nic nie będziesz wymyślać, tylko po prostu powiesz mu prawdę. Tak czy inaczej, świat już zawalił ci się na głowę, więc za dużo szkód sobie nie zrobisz. Jeśli ja przeżyłam, to i tobie się uda.

— Ty miałaś Błażeja.

— Myślisz, że dzięki temu było mi łatwiej?

— Nie, ale miałaś motywację do życia. Ja nie mam.

— Miałam motywację, ale i więcej powodów do płaczu. Najbardziej koszmarne były pierwsze dwa lata — ciąża, wrzeszczący po nocach Błażej i moje studia. Beczałam razem z nim, pamiętasz? Przychodziłaś do mojego pokoju w akademiku i zabierałaś go do świetlicy, żebym mogła choć godzinę się przespać. Nie mam pojęcia, jak udało mi się skończyć studia, ciągle w dodatku pisząc artykuły do gazet, żeby zarobić na pieluchy.

— Mówiłam ci, żebyś wystąpiła o alimenty, ale ty twierdziłaś, że ogołocił cię ze wszystkiego, zostawiając tylko Błażeja i właśnie nim nie chciałaś się z nim dzielić.

— Ze wszystkiego w sensie mentalnym.

— Tak, tak, wiem, rycerz nie ruszył twojej nocnej koszuli i dwóch sukienek, które wtedy miałaś na stanie. Gdybyś mu powiedziała, że jesteś w ciąży, zostałby z tobą. Uwielbiał cię.

— Uhm… i z tego uwielbienia szybciutko ożenił się z tą, która mogła mu zapewnić karierę. Nie zdążyłam. Wyjechał na kolejne tournee i tylko taka była różnica, że tym razem nie dzwonił. Wrócił żonaty, a dowiedziałam się z lokalnych wiadomości.

— A potem długo nie było cię wśród żywych. Nie kontaktowałaś.

— Z tych dni pamiętam tylko rzyganie.

— Zaliczyłaś wtedy egzamin semestralny.

— Wiem, mam to w indeksie. Tylko nie mam pojęcia, jak. Wciąż było ciemno. Głucho. Obrzydliwie. Gdyby nie to przeklęte rzyganie, nie ocknęłabym się do dziś.

— Wobec tego ja zapiję się na śmierć, bo żeby przetrwać, muszę rzygać, a żeby rzygać, muszę pić.

Przechyliła szklankę, ale Olga była spokojna. Sońka idzie jutro do pracy, aż tak przecież nie zgłupiała.

— Chciałabyś go spotkać? — Po chwili milczenia Sońka zadała Oldze pytanie, którego unikała przez ponad pół życia i zdziwiło ją, że słyszy własny głos.

Olga nie była jednak ani zdziwiona, ani speszona.

— Nie wiem. Przez całe życie analizuję to pytanie i nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Są dni, że straszliwie za nim tęsknię, nawet pamiętam jego zapach, kiedy się podniecił… Ale w gruncie rzeczy nie mam na to ochoty. Jego po prostu nie ma. Minęło tyle lat… wiesz, jak bardzo zmieniłyśmy się obie. On też na pewno zmienił się znacznie. Teraz to zupełnie obcy facet, pewnie nie mielibyśmy tematów do rozmowy. A ja wciąż czuję w sobie tamtego… Niech zostanie mi chociaż ten mit.

— Ja nie będę miała nawet mitu… Muszę się zastanowić nad jakimś absorbującym zajęciem po godzinach pracy, zanim mu powiem prawdę, żeby nie myśleć.

— Kup sobie działkę. Poznaniacy to uwielbiają.

Sońka zakrztusiła się piwem i opluła Olgę sporą bryzgą. Oldze nie drgnęła nawet powieka. Spokojnie wzięła Sońki ulubioną poduszkę i wytarła nią twarz.

— Mogłabyś chociaż przeprosić, niszczysz mi poduszkę. Ulubioną poduszkę.

Śmiały się długo i głupio, jakby specjalnie, żeby rozładować napięcie. Wygonić choć trochę upiorów.


— Oleńko, pojedziemy latem do Wenecji. Chciałabyś?

Głaskał jej brzuch tuż nad spojeniem łonowym, więc w tej chwili było jej najzupełniej obojętne, co się będzie działo latem. Ważna była tylko ta chwila.

— Tak… — Wygięła się lekko. — Tak…

Przesunął rękę na udo, a do brzucha zbliżył usta. Rozkosz rozsadzała jej uszy.

— Pojedziemy do Wenecji i będziemy się kochać w gondoli — zaczął gadać, więc Olga odczuła dreszcz, bo zbliżała się ta chwila. — Twoje cudowne ciało ułożymy na aksamitnych poduszkach, pamiętających czasy Dożów — już, kiedy w nią wchodził, oszalała z rozkoszy. — Maleńka moja, zamknę cię w swych objęciach na całą wieczność, zastrzelę każdego, kto się do ciebie zbliży…


— W Irlandii ciągle leje i wieje. Po co my tam jedziemy? Latem odwiedza się Hiszpanię.

— Do Hiszpanii pojedziemy w zimie, żebyś zagrzała zdrętwiałe nad zeszytem kości. Przecież jedziemy tylko na miesiąc, zdążysz złapać trochę lata.

— Możesz sobie pozwolić na tak długą przerwę?

— Mamik, przecież jedziemy z całym zespołem, nie będę miał żadnej przerwy. Spodobała nam się taka kapela, grająca irlandzką muzykę w pubie Dubliner, chcemy zatem poznać ich bliżej i przy okazji łyknąć trochę tamtejszych rytmów. Może w jakiejś kompozycji nawiążemy do folku, masy to lubią.

— Wchodzicie w komercję? — Oldze zrobiło się niedobrze.

— Częściowo. Potrzebujemy trochę kasy, także na studia. W tym roku przyjedzie na kilka lekcji Jose Marquez, załapałem się w kwalifikacjach, ale to kosztuje majątek.

— Och, nie wątpię. — Błażej nie wiedział, w co jego matka nie wątpi: w kwalifikację czy koszt lekcji. — Chcesz śpiewać w operze?

— To nie jest wykluczone, ale na razie ważniejszy jest zespół, no i studia oczywiście. Dobieram jeszcze jeden instrument.

— Szaleniec. Jaki? — Do fortepianu, klarnetu i gitary pasuje wyłącznie tuba.

— Harfa.

— Świetnie. Ale po co? — Olga uwielbiała dźwięk harfy.

— Wykorzystujemy ten instrument w niektórych utworach, sporadycznie. Jeśli nauczę się grać, zaoszczędzimy trochę kasy, bo ja nie będę taki drogi, jak zawodowi harfiści.

— Ale dlaczego ty? Nie będziesz miał czasu na sen.

— Bo ja uwielbiam grać i chcę to robić. Nie martw się, mamik, przekalkulowałem wszystko. Poradzę sobie.

— Ach, wiem. Chciałabym jednak choć ze dwa razy w tygodniu pogadać z tobą przy kolacji, tak jak dziś.

— Ok. Wezmę to pod uwagę.


Błażej biegał palcami po klawiszach pianina z prędkością rakiety o atomowym napędzie, kiedy Sońka weszła do pokoju Olgi. Przez chwilę słuchała etiudy, bo i tak nie miała innego wyjścia; Olga siedziała w zeszycie i oczywiście nie raczyła zauważyć, że ma gościa. Sońka wiedziała aż nadto dobrze, czym kończy się gwałtowne przerwanie kontaktu z Weną, więc postanowiła cierpliwie poczekać. Błażej nie przestawał; Sońce przemknęło przez myśl, że i on, i jego matka, są kompletnie uparci twórczo. Sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Uwielbiała ich, więc pewnie dobrze, ale czasem diabli ją brali, jak choćby w tym momencie. Jeśli nawet zdążyła się do tego przyzwyczaić, nie oznaczało to jednak, że w całości akceptuje momenty wyczekiwania na ich powrót do rzeczywistości. Dziś jednak na szczęście Olga szybko się ocknęła. Zamknęła zeszyt i po chwili zauważyła Sońkę.

— Wyglądasz jak tygodniowe zwłoki.

— Dzięki. Właśnie tego potrzebowałam.

— Zabiłaś kogoś?

— Tak. Siebie. Powiedziałam Michałowi, że za niego nie wyjdę.

— Tak po prostu?

— Nie powiem mu prawdy. To facet. Nie wierzę facetom. Powiedziałam mu, że bardzo mi na nim zależy, ale nie mogę za niego wyjść. I jeszcze żeby mi wybaczył. I był dalej przy mnie.

— No i?

— Koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego. No to mu powiedziałam, że istnieje przeszkoda, której nie można usunąć, ale nie mogę jej zdradzić.

— No i?

— Powiedział, że mi ufa i respektuje moją decyzję. I że dalej będzie przy mnie, bo mnie kocha i po prostu chce mieć mnie blisko siebie. Ale ja mu nie wierzę. Pewnie już się więcej nie pokaże.

— Masz więc grobową minę na zapas. Kiedy z nim rozmawiałaś?

— Przed przyjściem tutaj.

— Aha.

Sońka popatrzyła na Olgę trochę nieprzytomnym wzrokiem i nagle się ocknęła. Puknęła się w głowę.

— Mówiłam ci, że rozum mi odjęło. Ale nie pojadę do Irlandii.

— Wiem, nie dostaniesz tyle urlopu naraz.

— Właśnie.

Błażej przestał grać i po chwili w drzwiach zabłysły jego ciemne oczy.

— Macie ochotę na chińszczyznę?

— Uhm.

Oczy znikły; po chwili usłyszały jak zamawia przez telefon chińskie dania. I za moment znów pianino, tym razem mozartowski Marsz turecki.

— Borys wyjeżdża. — Sońka nie miała zachwyconej miny.

— Wiem, dzwonił do mnie. Powiedział, że ma po dziurki w nosie naszej rzeczywistości, jedzie tam, gdzie pracujący i nikogo nie krzywdzący człowiek może żyć spokojnie, bo jego światopogląd nie interesuje nawet najbliższego sąsiada.

— Czyli do Stanów.

— Nie, do Holandii.

Sońka jakby lekko odetchnęła.

— Dzięki. To znacznie bliżej, może nie stracimy z nim kontaktu.

— My na pewno nie. Jeśli będziesz krzywo patrzeć na jego plany, to mu je pokrzyżujesz. Spróbuj się cieszyć, że może wreszcie chłopak będzie mógł być sobą nie tylko u ciebie, u mnie czy w barach gejowskich.

— Wiem. Nie patrzę krzywo, tylko po prostu będę za nim tęsknić.

— Ja też. Tak cudownych ludzi nie spotyka się zbyt często. Ale ucieszyła mnie jego decyzja. Dojrzał i zasługuje na wolność.

Ktoś zadzwonił do drzwi, więc odruchowo podniosły się obie.

— Chińszczyzna — posłaniec był wielce rad z napiwku. — Polecam się na przyszłość.

Najbardziej ochoczo zabierał się do niej Błażej, jakby nie jadł przez tydzień.

— Jadę z Borysem — wybełkotał pełną gębą. — Pomogę mu się przenieść i za parę dni wrócę.

Spojrzały zdziwione na siebie.

— A egzaminy? — Wykrzyknęły jednocześnie.

Błażej roześmiał się serdecznie.

— Ech, te baby, żadnej kalkulacji, wyłącznie troska. Przecież nie poświęciłbym studiów dla czyjejś przeprowadzki, nawet gdyby był to mój najlepszy przyjaciel. Zdążę.

— Marcin nie jedzie z Borysem? — Sońka wydawała się zdziwiona.

Błażej pokiwał głową przecząco.

— Marcin nie może zostawić ojca samego. Zresztą oni już od jakiegoś czasu rzadziej widywali się z Borysem, między innymi dlatego Borys podjął decyzję o wyjeździe. Marcin boi się własnego cienia. Gdyby ktokolwiek z jego rodziny dowiedział się o jego seksualnych preferencjach, zastrzeliłby się natychmiast. Gotów ożenić się, byle tylko zachować tajemnicę. A Borys chce być sobą zawsze i wszędzie. To nie strach wygania go z polskiego zaścianka, tylko głupota ludzka.

Pokiwały obie głowami w głębokim zrozumieniu. Ciężko być innym w takim społeczeństwie, jak polskie. Sońka pamiętała porozumiewawcze wymiany spojrzeń skądinąd grzecznych przecież pielęgniarek, kiedy usiłowała walczyć z naturą i przy pomocy chirurgów plastycznych przywrócić sobie choć trochę tzw. normalności. Nawet tam, w służbie zdrowia, gdzie patologia jest codziennością, wyszkolony przecież personel nie potrafił ukryć swej dezaprobaty dla czegoś, co w ich mniemaniu było dziwaczne, bez sensu. A tymczasem to życie Sońki nie miało sensu i ten właśnie personel powinien starać się to zmienić. Sońka w odruchu prawie rozpaczy chciała poskarżyć ordynatorowi, ale zanim się pokazał, zmieniła zdanie. Głupota jest chorobą nieuleczalną, szkoda nerwów na próby z nią walki.


Po powrocie z Irlandii zastali w domu stosy listów, także od Borysa, który tęsknił, ale wielce był rad z nowego życia. Błażej natychmiast do niego zadzwonił. Prawie wyrywali sobie z Olgą słuchawkę, każde chciało pierwsze usłyszeć Borysa i opowiedzieć mu o podróży. Wreszcie Olga oddała pole synowi i z własnego pokoju słuchała, jak Błażej opowiada przyjacielowi o swojej chyba pierwszej prawdziwej miłości, Kaśce, siostrze perkusisty Piotra, która była z nimi w Irlandii.

Tak… Olga uśmiechnęła się pod nosem. To trochę głupie uczucie patrzeć, jak własne dziecko traci rozum pod wpływem czegoś, co przez miliony lat pozostaje tajemnicą dla największych uczonych, a na co człowiek nie ma najmniejszego wpływu. Błażej najzwyczajniej w świecie się zakochał. Nigdy przy nim nie brakowało dziewczyn, ale nie angażował się uczuciowo. Studia, próby, nagrania, koncerty; twierdził, że nie ma czasu na spacery za rączkę i przydługie konwersacje, dlatego kontakty z dziewczynami ogranicza wyłącznie do seksu.

Kaśka jednak zmieniła mu światopogląd. Zwykła, szara myszka, kompletnie nieprzypominająca wyzywających panienek uganiających się za Błażejem, zachowywała się tak, jakby nie chciała przeszkadzać. Olga dość wcześnie zauważyła jej maślany wzrok podążający za Błażejem, ale ten dostrzegł cichą dziewczynę dopiero po dziesięciu dniach wojażowania. Niemal ją przestraszył; pewnie się zupełnie nie spodziewała, że kiedykolwiek zwróci na nią uwagę. No i wpadł. Zakochał się po same uszy. Chłonął niezwykły stan ducha niemal z ekstazą, a Kaśka bała się oddychać, żeby nie spłoszyć zupełnie niespodziewanego szczęścia. No i znalazł się czas na spacery za rączkę, przydługie konwersacje, serenady w świetle księżyca, skradzione pocałunki i bieganie zielonymi polami w deszczu. Olga patrzyła na nich jak na kiczowaty film, ale cieszyło ją szczęście syna. Wzdychała od czasu do czasu do wszystkich energii świata, aby proza życia zbyt szybko nie ściągnęła ich w marazm trosk i zgryzot. Piotr, znając zwyczaje Błażeja, patrzył z początku podejrzliwie na zakusy przyjaciela i nie było w tym nic dziwnego, w końcu przelecieć panienkę to jedno, ale patrzeć jak jest przelatywana własna siostra, to zupełnie inna strona życia. Uspokoił się dopiero po kilku dniach, kiedy wreszcie uwierzył w szczere intencje Błażeja i kiedy Kaśka powiedziała mu, że jeśli zrobi cokolwiek, aby odstręczyć od niej Błażeja, to w drodze powrotnej skoczy z promu do morza. Totalne szaleństwo.

Długo trzymała Sońkę w ramionach; to pierwszy raz, kiedy rozstały się na cały miesiąc. Tęskniły ogromnie i teraz, gdy wreszcie znów są razem, nie mogły się od siebie odkleić.

— Opowiadaj — wykrztusiła wreszcie Sońka, opadając na sofę.

— Ty pierwsza. Wyglądasz całkiem nieźle, więc?

Sońka westchnęła.

— Dotrzymał słowa. Przychodzi tak często, jak przedtem… Nie wspomina o ślubie, ale widzę, że czeka na znak z mojej strony i trochę się męczy.

— Chyba nie tak bardzo, jak ty.

— Tak… ale trochę się uspokoiłam. Jest przy mnie. Mogę go widzieć, wąchać, dotykać, mogę się przytulić i czuć jego usta na swoich… Już parę razy, kiedy się podniecał, chciałam zrobić mu laskę, ale zrezygnowałam. Jeśli zacznę, nie odczepi się od tematu seksu.

— Jesteś sadystką.

— Wiem. Ale teraz ty opowiadaj.

Olga zapaliła papierosa i zaciągnęła się z głębokim uśmiechem.

— Romans jak w filmie.

Oczy Sońki znacznie zmieniły objętość.

— Nie wierzę. Nigdy już się nie zakochasz.

— Ech, nie ja, Błażej.

— Żartujesz? O, to musi być coś nadzwyczajnego.

— Nadzwyczajne w niej jest to, że jest zupełnie zwyczajna; studiuje psychologię, ale boi się zbyt głośno wzdychać, żeby nie rzucać się w oczy. Mój wiecznie zalatany syn zauważył ją dopiero po prawie dwóch tygodniach… Jeśli mieliby zostać razem, nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej synowej.

— Nie chce mi się wierzyć, że Błażej zakochał się w takiej dziewczynie. Przecież miał do wyboru egzemplarze, przy których dech zapierało.

— Może właśnie dlatego… Kasia będzie tylko dla niego, jego zaborczość na pewno podświadomie to zakodowała. Cóż z tego, że nikt nie nazwie jej żyletą? Ma tyle innych zalet… Aż trudno sobie wyobrazić, że w jednym ciele mieszka tak wiele walorów. Nie będzie miała, biedna, łatwego życia, Blażejowe priorytety zepchną ją na dalszy plan, nawet, jeśli się zakochał.

— Wiem, wiem, ale skoro jest taka dobra, powinna to przełknąć, zaakceptować i przyzwyczaić się, bo jej życie to będzie wieczne oczekiwanie na ukochanego, od czasu do czasu przeplatane chwilami szczęścia.

— Mam wrażenie, że ona zdaje sobie z tego sprawę. Przez cały pobyt w Irlandii patrzyła w niego jak w tęczę, ale nigdy nie próbowała narzucać mu swej osoby. Łapała tylko pełnymi garściami te kąski, które sam jej rzucał. Myślisz, że taki związek dominacji i poddania ma jakąś szansę na dłuższy żywot?

— Jeśli to rzeczywiście jej natura, a nie chwilowe pozerstwo, będą ze sobą całe życie. Błażej nie mógłby być z kobietą, która miałaby do niego jakiekolwiek pretensje. Jest uczciwy, ale twardo trzyma się własnej wizji życia, więc wymówki szybko wyleczyłyby go z każdej miłości. Pisałaś coś w Irlandii?

— Niewiele. Zrobiłam sobie wakacje; przed wyjazdem oddałam do druku Dwanaście przecznic dalej i postanowiłam narazić organizm na dłuższy relaks. Zanotowałam tylko parę ciekawostek, może kiedyś wykorzystam. Na razie zabieram się za coś, o czym myślę już od bardzo dawna…

Sońkę zatkało solidnie.

— Będziesz pisać o… o… no, o… was? — ledwie wykrztusiła.

Olga uśmiechnęła się lewą stroną ust.


— Zawsze myślałam, że w Wenecji mieszkają wyłącznie duchy przeszłości, a woda w kanałach jest błękitna jak niebo…

— Mój głuptasku…

Płynęli gondolą i choć nie „ułożyli jej cudownego ciała na aksamitnych poduszkach, pamiętających czasy Dożów”, czuła się cudownie. Ale nie lubiła, kiedy zwracał się do niej w ten sposób.

— Mógłbyś sobie zadać trochę trudu i zrozumieć, że nie myślałam tego z życiową powagą, tylko baśniową przenośnią. Wołałabym, aby miejsce, jak to, niezwykłe przecież i jedyne w swoim rodzaju, posiadało więcej romantyzmu a mniej komercji.

— Ależ ja sobie zadaję ten trud… Nie powiedziałem tego na złość, tylko z uczuciem. Oleńko, czy my się kłócimy? — objął ją i przytulił.

— Och, nawet tak nie myśl. Kłótnia z tobą to pierwszy gwóźdź do mojej trumny.

Przylgnęła do niego, całując obnażoną pierś między połami koszuli.

— A następne?

Popatrzyła mu głęboko w oczy.

— Drugi to tydzień bez ciebie. Trzeci — jakiekolwiek zaniedbanie. A czwarty…

— A czwarty? Mój skarbie, przecież milion razy mówiłem ci, że na zawsze jestem twoim niewolnikiem. Nigdy nawet nie myśl w taki sposób. Kocham cię, maleńka…


— Może ją przekonacie, żeby pojechała w tym roku do Włoch, zamiast do Hiszpanii. Nie mam pojęcia, dlaczego tak koszmarnie broni się przed wyjazdem do Włoch.

Olga uśmiechnęła się lekko, więc Sońka natychmiast odetchnęła. Bała się reakcji przyjaciółki przy takich tematach.

— Olga, daj się namówić — Dymitr trzymał w rękach przewodnik po Rzymie i postanowił koniecznie zrobić sobie zdjęcie na ukwieconych Schodach Hiszpańskich.

— Zrób to dla mnie — Kasia wzięła Olgę za rękę. Długo nie mogła się przełamać, aby zacząć mówić jej po imieniu. — Pojedziemy całą paczką i będziemy świetnie się bawić.

Sońka bacznie obserwowała nagabywaną przyjaciółkę, ale Olga nie wykazywała oznak niepokoju. Pomachała ręką, jakby odganiała muchę i zaśmiała się, nawet szczerze.

— O jej, a cóż to za zmasowany atak? Wiem, wiem, idea jest świetna, ale ja nie pojadę do Włoch. Oprócz innych powodów, po prostu nie mogę jechać już nigdzie przez najbliższych kilka miesięcy.

— Czemu? — Wykrzyknęli prawie chórem.

— Nik skończył wreszcie scenariusz. Nie będzie już żadnych poprawek, zaczął się casting, za dwa, trzy tygodnie wchodzimy do studia.

— To świetna wiadomość! — Sonia klasnęła w ręce.

— Jedźmy zatem teraz — Piotr od jakiegoś czasu patrzył na Olgę niekoniecznie jak na matkę przyjaciela. — Wrócimy do tego czasu.

— Naprawdę nie mogę. Chcę być przy całym castingu i w ogóle jak najwięcej rzeczy widzieć. Już nie mogę się wycofać, ale mam prawo do pewnych ingerencji i zamierzam z niego w pełni skorzystać, żeby później nie uciekać ze wstydu przed ludźmi. Przeżyjecie beze mnie dwa tygodnie.

Sońka popatrzyła na Olgę z pewną nutą podziwu. Zawsze jej imponowała umiejętność doskonałego ukrywania emocji. Westchnęła. Jeśli trzeba się tego uczyć dwadzieścia z górą lat, to ona nie dożyje tej umiejętności.

— Ja też nie mogę jechać.

— Sońka! Nie żartuj sobie z nas. Michał nie będzie miał wakacji, bez ciebie nie pojedzie — Błażej rozłożył bezradnie ręce.

— Nie mogę, dostanę urlop dopiero w listopadzie.

— Masz szefa sadystę — wymruczał Dymitr znad przewodnika.

— To też, ale i szef nie może wziąć urlopu. Jeśli jest koniunktura, trzeba ją wykorzystać, żeby została kasa na chude tygodnie.

— Może i dobrze — Błażej zmierzwił Oldze włosy i usiadł koło Kasi, całując ją w szyję. — Jeśli zostaniesz, jest szansa, że mamik nie umrze z głodu podczas naszej nieobecności.

Natalka weszła z tacą pełną szklanek.

— Olga, gratuluję — postawiła tacę na stole i szklanki szybko przeniosły się do rąk.

— Jeszcze nie ma czego, to dopiero początek. Czuję się trochę jak gęś na wystawie.

— Czemu? Przecież i tak jesteś sławna.

— Och, to nie to samo. Nigdy nie miałam tremy przed ukazaniem się książki, bo sama za nią odpowiadam i nie wypuściłabym do druku czegoś, co przyprawiłoby o mdłości moich przyjaciół, czy nawet wrogów. A teraz ktoś manipuluje moim pomysłem, moim tekstem, moimi bohaterami i ich psychiką. To tak, jakby ktoś próbował manipulować mną. Jeśli cokolwiek zrobią nie tak, jak sobie wyobrażam, nigdy więcej nie wyjdę z domu.

Olga zbladła, mówiąc te słowa, dając do zrozumienia wszystkim, że nie żartuje. Uwierzyli bez zastrzeżeń, znali ją przecież dobrze. Wyimaginowany świat bohaterów książek Olgi był bliższy jej życiu, niż ten prawdziwy, z którego wprawdzie czerpała pomysły, ale z którego uciekała uparcie i konsekwentnie, jakby chciała całą rzeczywistość wysłać gdzieś w kosmos. Wolała fikcję, bo w niej na wszystko miała wpływ. Koszmarne wspomnienia z przeszłości postawiły wielki mur między nią a życiem, więc — choć o przeżyciach wiedziała tylko Sońka — nikt nie wątpił, że Olga dotrzyma słowa, jeśli coś pójdzie nie po jej myśli. Przestali zatem ją namawiać, tym bardziej, że Błażej wziął gitarę i akompaniując sobie zręcznie, zaczął śpiewać serenadę Almavivy z pierwszego aktu Cyrulika Sewilskiego. Olga uwielbiała, kiedy Błażej grał, ale jego śpiew zawsze przyprawiał ją o ból głowy. Nie dlatego, żeby nie lubiła jego głosu, Błażej śpiewał wybornie, ale strasznie wywoływał duchy przeszłości. Kasia była wniebowzięta, bo Błażej patrzył jej prosto w oczy podczas śpiewu, więc mogła przypuszczać — i słusznie — że swoje melodyjne wyznania miłosne kieruje wprost do niej.

— Mamik, masz pojęcie — Błażej odstawił gitarę — Kaśka nie była nigdy w operze. Dasz temu wiarę?

— Piotr nie miał dla mnie czasu — Kasia zapłoniła się lekko — a mama była wiecznie zapracowana. Potem jakoś zeszło…

Olga uśmiechnęła się do niej serdecznie.

— Kasiu, nic straconego, masz to jak w banku, że Błażej cię wciągnie. Ja też nie chodzę zbyt często.

— Zaczniesz, kiedy Błażej będzie występował — Piotr przysiadł się bliżej i lekko przymknął oczy, kiedy poczuł zapach perfum Olgi. — Ja też załapałem się na Marqueza, ale gdzie mi tam do Błażeja. Jak tylko skończymy nagrania, muszę się solidnie zabrać za ćwiczenia a vista, ciągle mam z tym problemy przy śpiewie.

— Kiedy kończycie? — Dymitr wreszcie odłożył przewodnik. — Zdążymy do Włoch przed październikiem?

— Spokojnie — Błażej usiadł do pianina. — Najdalej w środę zamykamy i puszczamy w produkcję.

Zaczął grać intermezzo z Rycerskości wieśniaczej, po chwili jednak przeszedł do parafrazowania, denerwując Natalkę, nie znoszącą przeróbek, zwłaszcza utworów, które wyciskały jej łzy.

— Błażej, draniu, przyprawiasz mnie o zgagę.

— Dobra, dobra, poćwiczę na czymś innym.

— Ale ja chcę intermezzo.

Błażej westchnął, rozłożył ręce i spełnił jej prośbę. Natalka oczywiście wypuściła fontannę łez i nikt nawet nie zauważył, że Olga z Sońką wyniosły się do drugiego pokoju.


Patrzył na Sońkę wzrokiem dobijanego zająca.

— Naprawdę powinieneś jechać z nimi, przecież nie możesz rezygnować z uroczych wakacji pod włoskim niebem tylko dlatego, że ja nie dostanę urlopu.

— Mówisz serio?

— Jak najbardziej.

— Ranisz mnie, Soniu. Nigdzie bez ciebie nie pojadę. Mogę wziąć urlop w listopadzie i razem gdzieś się wypuścimy.

— Ale…

Michał schował w dłoni policzek Sońki.

— Nie ma żadnego ale. Przecież nie uwierzę, że chcesz się mnie pozbyć, a później samotnie wojażować, aby wypocząć.

— Jesteś kochany — przytuliła się do niego i na moment zapomniała, że świat jest brutalny.

Całował ją z wielką pasją, pieszcząc jej piersi i błądząc ręką wzdłuż ciała. Podświadomość krzyczała w niej, żeby go powstrzymać, ale natura nie dawała za wygraną. Zatopiona w podnieceniu wyczuła jego podwojoną męskość i zaczęła rozpinać mu spodnie. Nie przestała nawet wówczas, kiedy jego ręka utonęła w jej stringach. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Michał ze szczęścia prawie nie oddycha; lekkim ruchem ręki oparła go i zniżyła głowę w stronę obnażonego penisa. Michał zatopił palce w jej włosach.

Kilka westchnień później Michał, już zrelaksowany, znów ją całował i szukał palcami tego miejsca, które tyle nerwów kosztowało Sońkę przez niemal całe jej życie. Powstrzymała go; spojrzał zdziwiony i znów chciał próbować, ale Sońka wstała i zapaliła papierosa.

— Soniu… Co się stało? Mnie było cudownie, nawet nie spodziewałem się takiego szczęścia. Czemu i ty nie miałabyś zaznać rozkoszy?

Podszedł do niej i objął rękami od tyłu.

— Powiedz mi, proszę.

Paliła gorączkowo, rozpaczliwie próbując podjąć decyzję.

— Powiem ci… na pewno, ale nie teraz. Proszę, nie psuj cudownych chwil, ja też jestem szczęśliwa, a o to przecież chodzi, prawda? Michał…

— Dobrze, kochanie, choć nic nie rozumiem, nie będę naciskał. Chcę, żebyś była szczęśliwa i zrobię, co zechcesz, żeby to umożliwić.

— Dziękuję… — zgasiła papierosa i przytuliła się do niego.


Olga patrzyła na nią z uśmiechem zrozumienia, ale i lekkim rozbawieniem. Sońka opowiadała jej całą scenę z wielką egzaltacją i wszelkimi szczegółami; wyglądała przy tym jak naukowiec po dokonaniu wielkiego odkrycia.

— Mówię ci, zupełnie zwariowałam. Odleciałam. Nie mogę bez niego istnieć. Zastrzel mnie.

— Dobrze, po kolacji. Kasia byłaby niepocieszona, gdybym zrobiła to teraz, bo pozbawiłabym cię okazji do skosztowania jej wybornych dań.

Przytuliła Sońkę i pocałowała ją w głowę.

— Wróć na ziemię łagodnie, nie trzymaj się kurczowo wzlotu, bo upadek bardzo boli. Po prostu bierz od życia wszystko, co chce ci dać, także Michała, a może zwłaszcza jego. Nie płacz — wyczuła łkanie Sońki i wzruszenie złapało ją za gardło. — Nie płacz, Soniu. Ciesz się.

— Uhm… tylko jest małe ale. Chciałabym też przeżyć orgazm, ale jeśli dopuszczę go bliżej, wszystko się wyda. Nie przeżyję wyrazu obrzydzenia na jego twarzy. Nie przeżyję…

Wciąż łkała, wtulona w ramiona Olgi, usiłując rozczarowanie wyprzeć poczuciem szczęścia. Przy braku spełnienia nie było to proste.

— Sonieczko…

— Wiem, wiem, wszystko wiem, choć czasem wołałabym nie wiedzieć, może życie byłoby prostsze. Po co ludziom taki dziwoląg, jak miłość? Kto to wymyślił? Dlaczego dostarcza więcej bólu niż radości? Dlaczego dopiero teraz, do ciężkiej cholery, naprawdę rozumiem, co ty przeżywasz już od dwudziestu kilku lat? Wcześniej tylko wydawało mi się, że rozumiem, a teraz… Olga, Olu, Oleńko — całowała ją po policzkach, czole, brodzie, mocząc łzami — jak ty możesz żyć tyle czasu i nie zwariować? Co ja mam robić, żeby nie wylądować u czubków?

Olga spokojnie czekała, aż Sońka się wypłacze i uspokoi. Gładziła jej włosy rozsypane na swych kolanach i uśmiechała się przez łzy, które jednak wyschły, nie opuszczając oczu. Kiedy Sońka wreszcie przestała dygotać, Olga wstała i podeszła do barku, żeby nalać wina do kieliszków. Podała jeden Sońce i poczęstowała ją papierosem. Dłuższą chwilę paliły bez słowa, zapijając od czasu do czasu winem, aż wreszcie Sońka odzyskała głos.

— Wiesz, ja i tak jestem szczęściarą, bo mam przyjaciółkę, która nie tylko rozumie, potrafi słuchać i nigdy nie mówi zbędnych słów, ale też doskonale wie, kiedy i jak trzeba z kimś postąpić. Ty jesteś w gorszej sytuacji, bo ja nie dorastam ci do pięt. Jestem do dupy jako przyjaciel. Wybacz mi, proszę.

— Wybaczam.

— Dzięki.

Prychnęły lekko, co było dobrym znakiem, bo wskazywało na zmianę nastroju. Drugi kieliszek wina rozluźnił je nieco, więc — choć duchy wciąż tańczyły po pokoju — zaczęły rozmawiać spokojnie. Sońka właśnie miała zapytać o efekty castingu, kiedy Błażej śpiewnie wykrzyczał „koooooolaaaacja”, więc wstały jednocześnie i ze śmiechem pobiegły do stołu w jadalni. Kasia zapalała świece, a nakrycie i potrawy potrafiły przyprawić o zawrót głowy nawet najbardziej wybrednego smakosza.

— Kasiu, gdzie nauczyłaś się tak gotować? — Sońka przymykała oczy z rozkoszy, wypychając policzki wybornym indykiem.

— Od babci. Mama prawie nigdy nie gotowała, nie miała czasu. Sama musiała zarobić na trzy osoby.

— Ja też nie gotuję, choć pewnie czas znalazłabym. Nie znoszę gotować, ale uwielbiam jeść — Olga bezwstydnie oblizywała palce.

— Jak tam casting? — Błażej, jak zwykle z pełną gębą, wyręczył Sońkę.

— Och — Olga skrzywiła się z niesmakiem — to strasznie męczące zajęcie. W tłumie aktorskich kalek tylko czasem trafi się jakaś osobowość, zbyt rzadko, jak na ilość niesmacznej monotonii. Ciągle nie mamy pary głównych bohaterów, chyba trzeba będzie pojeździć po Polsce, choć ludzie zjeżdżają zewsząd. Przez ten nieszczęsny film zestarzeję się w podwojonym tempie. Ale za to projekty wnętrz i dekoracje są rewelacyjne.

— Pewnie, w końcu robi je zdobywca Oscara — Błażej duszkiem wypił kieliszek wina i wytarł usta wierzchem dłoni. — Jak go namówiliście do tego filmu?

Olga wzruszyła ramionami.

— Nie wiem, to Jerzy załatwiał.

— Reżyser? — Kasia jeszcze nie orientowała się we wszystkim.

— Uhm… Powiedział mi, że na imprezie, późną nocą, dał mu scenariusz i rano miał telefon od niego, że bierze. Sam się zdziwił, ale skrzydła mu urosły. Chyba trochę nie wierzył w powodzenie tej misji.

— Nie doceniał twoich umiejętności.

— Raczej Nika, to on zrobił scenariusz.

— Ale bredzisz! Scenariusz to następstwo twojej książki. Spotkałaś go już?

— Kogo?

— Scenografa. On ma jakieś dziwne imię…

— Kosma. Nie, jeszcze nie i właściwie mogę spotkać go dopiero na premierze.

— Wątpię — Błażej zawsze wszystko wiedział najlepiej. — Scenograf takiej klasy na pewno będzie na planie, więc już niedługo go poznasz. Mam nadzieję, że da się namówić na Kasiną kolację — pocałował Kasię w usta i zmierzwił jej włosy.

— Jeśli tylko uda się nam wszystkim umówić w jeden wieczór, to spróbuję. Ale, znając życie, to nie będzie łatwe.

— Coś wymyślimy. Lecę — Błażej znów pocałował Kasię i pomachał ręką Sońce i Oldze, znikając za drzwiami.

Kasia westchnęła leciutko, patrząc w pustkę po nim, ale zaraz uśmiechnęła się i sięgnęła po wino.

— Przywykniesz? — Olga zapaliła papierosa.

— Och, już przywykłam. Natychmiast przywykam do wszystkiego, co dotyczy Błażeja.

Sońka i Olga pokiwały głowami. Skąd my to znamy…


Duchota przyprawiała Olgę o mdłości, bolała ją głowa i w ogóle miała wszystkiego dosyć.

— Jurek, skończmy już. Zaraz zdechnę, jeśli stąd nie wyjdę.

— To wyjdź — Jagna, castingowiec główny, nie należała do osób przyjaźnie nastawionych. — Musimy dziś załatwić wszystkich, jeśli zdjęcia mają się zacząć w terminie.

— Ja też, kurwa, zaraz zdechnę, ale ona ma rację. Wytrzymaj chwilę, a potem pójdziemy się upić — Jerzy nie był salonowcem, ale swój fach znał bardzo dobrze.

Olga skrzywiła się niemiłosiernie i głęboko westchnęła.

— Dobra. Najwyżej będzie miała nas na sumieniu.

— Dawaj następną.

Jagna otworzyła drzwi i wpuściła kolejną kandydatkę, która weszła rozglądając się ciekawie, ale bez cienia zażenowania. Olga skończyła notować i podniosła głowę. Spojrzała na dziewczynę z wielkim zaciekawieniem, bo miała w rysach pewien cień przeszłości.

— Dobra. Bierz tekst i zacznij od „zesrałam się wczoraj i to wcale nie ze strachu” — Jerzy wyciągnął nogi, aż kolana mu strzeliły i zaklął. — Kiedyś, kurwa, wszystkie kości mi popękają.

Kandydatka wzięła tekst i po niewielkiej chwili zaczęła czytać. Dykcję miała wyborną; Olga wlepiła w nią wzrok bardzo nieprzyzwoicie w niejasnym poczuciu, że coś się stanie. Jerzy nie przerywał, co mogło oznaczać jego zainteresowanie.

— Dobra. Spróbuj to teraz zagrać.

— Jakieś wytyczne?

— To nie, kurwa, parlament. Graj, jak czujesz, jeszcze nie masz, kurwa, angażu, żebyś potrzebowała reżysera.

Zupełnie niespeszona kandydatka podeszła do krzesła i usiadła w pozie bardzo nieprzyzwoitej. Wyjęła z kieszeni papierosa i Olga w mgnieniu oka zobaczyła swoją bohaterkę jak żywą. Po kilku kwestiach chciała krzyczeć, że to ona, ale Jerzy ją uprzedził.

— Dobra. Masz jakieś imię?

— Marta.

— Jutro o dwunastej masz tu, kurwa, zdjęcia próbne. Pełnoletnia?

— Nie.

— Tak myślałem. Zgoda starych. Jesteś z Poznania?

— Z Warszawy, ale ojciec przyjechał ze mną. Jutro przyjdzie podpisać.

Kandydatka wyleciała jak na skrzydłach, może nieświadoma, że Jerzy na zdjęcia próbne umówił jeszcze z dziesięć innych gąsek.

Kiedy wreszcie zamknęły się drzwi za ostatnią ofiarą, Olga wstała i podeszła do okna. Otworzyła je na całą szerokość, głęboko wciągając powietrze w płuca.

— Marta? — Jerzy za jej plecami zapalał papierosa.

— Jeśli to już wszystkie, to tylko Marta. Daj mi fajkę.

Zapaliła i przysiadła na parapecie.

— Coś w tej małej jest. Tylko ona zrobiła to tak, jak sobie wyobraziłam.

— Uhm… Chodź, idziemy się upić.


Wchodziła do studia jeszcze lekko otępiała. Ból głowy przeszedł, ale ciało sprawiało wrażenie budyniu waniliowego. Jerzy też nie wyglądał najlepiej; trudno się dziwić, po zaledwie czterech godzinach snu organizm nie pozbędzie się takiej dawki alkoholu, jaką sobie zaaplikowali.

Zdjęcia próbne przebiegały bez zakłóceń; dwie dziewczyny odpadły od razu, bo kamera paraliżowała im gardła. Trzy kolejne przeszły jako tako, choć Olga dostawała dreszczy na samą myśl, że któraś z nich mogłaby dostać tę rolę. Jedna rozpłakała się w głos i uciekła, kiedy Jerzy obrzucił ją wyzwiskami, choć radziła sobie całkiem dobrze. Jerzy wiedział, co robi, traktując je w ten sposób. Praca przy filmie nie należy do łatwych, różne sytuacje się zdarzają; jeśli ktoś nie ma grubej skóry i silnych nerwów, nie powinien nawet próbować.

— Jerzy…

— Uhm?

— Zawsze tak się męczysz? Przy każdym filmie?

— Uhm…

— Dlaczego jeszcze nie zwariowałeś?

— Zrozumiesz na premierze.

— Nie wiem, czy do niej dożyję.

Olga opadła na krzesło i poprosiła wciąż biegającą za czymś dziewczynę, żeby przyniosła jej kawy. Drzwi studia otworzyły się i usłyszeli głos Jagny:

— Marta Leńska.

Olga drgnęła, a kiedy dziewczyna, jak zwykle pewnym krokiem, weszła do studia, Oldze cała krew odpłynęła z twarzy. Jak w transie obserwowała zdjęcia…


Otworzyła gwałtownie drzwi i zatrzymała się w progu, bowiem ogromny kosz białych storczyków zagradzał przejście.

— O, matko! — Złapała się za głowę.

— To nie matka, to ja — wyłonił się zza kwiatów i razem z nimi wtoczył do mieszkania.

— Oszalałeś? Przecież to majątek!

— Nie. To nasza rocznica. Pierwsza. Warta wszystkich pieniędzy świata.

Postawił kwiaty na podłodze i objął ją, zatapiając w swych ramionach. Uśmiechał się tajemniczo, patrząc jej w oczy.

— Masz jakiś pomysł na uczczenie rocznicy? — Obrys jego ust, kiedy się uśmiechał, miał w sobie coś ze wspomnienia najpiękniejszej bajki dzieciństwa.

— Nie… ale ty na pewno masz.

— Uhm… — Znów się uśmiechnął, a potem te bajkowe usta dotknęły jej ust. Niebo…


— Zauważyłaś, jakie ta mała ma, kurwa, ciekawe usta?… Olga, co ci jest? Olga! — Szarpnął ją za ramię. — Źle się czujesz?

— Co? — Ocknęła się nagle, ale twarz wciąż miała białą. — Nie, nie… to tylko brak snu. Zauważyłam. W ogóle jest ciekawa.

— Jest świetna. Gówniara, ale, kurwa, ma aktorstwo we krwi. Bierzemy ją. Jeszcze tylko jeden casting, jeden miły kutasik i zaczynamy. Idziemy to oblać?

— Nie gniewaj się, ale nie jestem w stanie. Pójdę się wyspać, jutro oblejemy.

— Dobra. Faktycznie, nie wyglądasz za dobrze.

Olga wyszła ze studia na drewnianych nogach, z wyrazem wiecznego potępieńca w oczach. „Za co?” — Biła się z myślami. „Za co, do cholery, wciąż tak się muszę męczyć? Czy to nigdy się nie skończy?” Przebierała nogami z wielkim trudem, nie widząc nikogo na korytarzu.

— Olga!

Zatrzymała się tak, jakby dostała czymś ciężkim w głowę.

— Olga!

Głos się zbliżał powoli, a ona miała wrażenie, że świat się skończył.

— Olga, zaczekaj, proszę…

Odwróciła się powoli i stanęła twarzą w twarz z… obcym facetem, tak, obcym… siwy, łysawy na zakolach, wiele zmarszczek na twarzy… Tylko te bajkowe usta… Spojrzała na niego i jej wzrok powstrzymał go w pół kroku.

— Oleńko, gdzie byłaś tyle lat? Szukałem cię, jak głupi…

Olga nie zareagowała. Odwróciła się powoli i nie czując własnego ciała odeszła w stronę wyjścia.

— Olga! Olga…

Wyszła w poczuciu straconego życia. Droga ze studia na Dębiec nie należała do krótkich, ale dla Olgi nie miało to żadnego znaczenia. Szła jak skamieniała; czas przestał istnieć, życie umarło, otworzyło się piekło. Trzeba odejść. Już za wiele. Tego nie da się znieść. Tak, trzeba odejść.

Tuż przed wejściem do klatki Olga nagle odzyskała czucie. Lata walki wykształciły w niej stałą gotowość bojową; jeśli Błażej jest w domu, natychmiast zauważy, że coś się stało i jemu sianem się nie wykręci. A Błażej jest ostatnią osobą, która powinna słuchać jej konfesji. Zanim doszła do mieszkania, odzyskała kolor i blask zmatowiałych wcześniej oczu. Nabrała powietrza w płuca, przekręciła klucz i weszła zupełnie zwyczajnym sposobem.

Kiedy skonstatowała, że Błażeja nie ma, znów dopadła ją drętwota, ale czerwona lampka wciąż podtrzymywała świadomość. Zadzwoniła do Sońki i trzy minuty później siedziały we dwie na podłodze przy kanapie. Sońka z wielkim niepokojem patrzyła w twarz Olgi, ale nie pytała o nic, wiedziała, że Olga i tak powie jej wszystko w najwłaściwszym momencie. Powiedziała. Głosem chropawym i matowym, patrząc w pustkę.

— … i teraz nie wiem, co właściwie było najgorsze: ten głos, który pozostał identyczny; stara, zmieniona twarz czy fakt, że jak gdyby nigdy nic, po tylu latach od zrobienia obrzydliwego świństwa, ma do mnie pretensje, że musiał mnie szukać… Sońka, to ja zwariowałam, czy on? A może to jest normalne, tylko ja jestem zbyt głupia, aby pojąć? Jego córka będzie kłuć mnie w oczy przez kilka miesięcy, dzień po dniu, godzina po godzinie… Czy ludzka natura, nawet tak zakonserwowana, jak moja, jest w stanie to znieść? Nie, ja tego nie wytrzymam…

Sońce z przerażenia odebrało mowę i zdolność ruchu. Patrzyła na Olgę rozszerzonymi źrenicami i usiłowała oddychać.

— Już nie mam wspomnień, Sonieczko. Teraz, kiedy zamknę oczy, będę widzieć starego, obleśnego dupka, który zupełnie nie przypomina mojego księcia… Gdyby nie głos i usta, byłabym pewna, że to ktoś inny. Wszystko legło w gruzach. Cały misternie spleciony świat, który zbudowałam dla Błażeja i mojego luksusu psychicznego.

Sońka płakała, jak dziecko; zawsze to robiła w momentach silnych wzruszeń, w przeciwieństwie do Olgi, która już nie potrafiła płakać. Zbyt wiele łez wylała dwadzieścia kilka lat temu, aby coś zostało na resztę życia.

— Powiedz mi, Soniu, bo czegoś nie rozumiem. Jeśli rzeczywiście mnie szukał, to po co? Myślał, że mu wybaczę i pozostanę dożywotnią przystanią jego pieprzonego życia? Zupełnie mnie nie znał… Nawet sobie nie zadał trudu, aby w jakiś sposób mnie przygotować do swoich planów. Tak po prostu: jeb w łeb, a potem buziaczek na przeprosiny i wszystko będzie po staremu…

Sońka usiłowała zapalić papierosa pomiędzy jednym łknięciem a drugim. Olga zrobiła to za nią i podała jej gotowca. Sama też zapaliła.

— Nie płacz, Sonieczko. Mój gniew i bunt też muszą złagodnieć, bo inaczej zrobię coś głupiego i zmarnuję Błażejowi życie…

— Olga, pomyśl o własnym.

— Ależ ja nie mam życia już od dawna! Zagnieździłam się gdzieś między wyobraźnią a Błażejowym życiem, egzystując wyłącznie dla niego. Nie mogę tego teraz popsuć. Błażej nigdy nie pytał o ojca, zresztą wiesz. A ja postanowiłam, że choćby nie wiem, co się działo, on nigdy go nie pozna, dlatego uciekłam, zabierając ciebie, jedyną osobę wtajemniczoną, której jednak mogę zupełnie zaufać. Uciekłam w tłum i zgiełk, bo w takim miejscu najtrudniej kogoś znaleźć; zmieniłam kierunek studiów, nazwisko i całe moje życie, robię to, czego on by się nigdy nie domyślił. I działało. A teraz… głupi, pieprzony przypadek, jakiś czart chyba namówił mnie na zabawę w ten film…

— Czy ona musi w nim grać?

— Tylko ona. Jest po prostu urodzona do tej roli… teraz wiem, dlaczego. W każdą postać pakowałam, świadomie bądź nie, jakąś cząstkę jego osobowości. Dziedzicznie obciążona, zagra właściwie siebie… Ma usta identyczne, jak ojciec. Identyczne.

— Błażej ma jego oczy…

— I głos. O czym my rozmawiamy?

— O twoich krzyżach, Oleńko.

— Tak… o pieprzonej rzeczywistości, której tak długo skutecznie unikałam, jak ognia, jak bólu, jak sraczki… Muszę się napić.


Pojechali do Włoch prawie wszyscy; została tylko Olga i na jej pociechę Sońka, która miała trudne zadanie: utrzymać Olgę przy życiu do powrotu Błażeja, który, na wielkie szczęście, nie zorientował się w zdruzgotaniu matki. Olga toczyła codzienną, ciężką walkę z rzeczywistością, jak w transie rano stając na planie, a wieczorem topiąc utrapienia w alkoholu. Sońka, jeśli tylko mogła, prosto z pracy pędziła na plan, aby pilnować zmartwiałej Olgi, która z niebywałym samozaparciem traktowała Martę jak wszystkich, zaskarbiając sobie jej sympatię. Nie chciała tego, bo lgnąca do niej i ufająca dziewczyna nieświadomie rozdrapywała wszystkie rany w umęczonej duszy Olgi, ale stało się i teraz trudno było Martę odstręczyć. Olga starała się jak najmniej czasu spędzać sam na sam z Martą, aby nie słuchać opowieści o rodzinie, ale i tak dowiedziała się wszystkiego.

Sońka tego dnia nie przyszła, dała się namówić na wieczór z Michałem, do czego zresztą i Olga bardzo ją nakłaniała. Tym bardziej, że szykowała się sesja wieczorno-nocna, więc i tak Olga pewnie w ogóle do domu nie wróci. Kiedy zakończono popołudniowe zdjęcia, Olga postanowiła wyjść na powietrze i trochę się przejść, choć zmęczony organizm bardziej wołał o łóżko niż spacer. Pożałowała decyzji natychmiast po wyjściu za drzwi; tuż przed studiem, na ławce, siedział on i zobaczywszy Olgę, natychmiast zerwał się i podbiegł prawie, z gorącym zapewnieniem, że właśnie na nią czeka. Olga patrzyła na niego spokojnie, ale w środku gotowała się jak zupa.

— Oleńko, proszę cię, siądźmy gdzieś przy kawie, porozmawiaj ze mną.

Zacisnęła pięści, ale dalej pokazywała spokój, choć nie poznawała własnego głosu.

— Nie chcę z tobą rozmawiać ani teraz, ani nigdy. To nie ma sensu.

— Błagam.

— Zostaw mnie w spokoju.

— Błagam! Porozmawiaj ze mną… Pójdę za tobą na koniec świata i wciąż będę błagał.

— Ale my nie mamy o czym rozmawiać.

— Oleńko…

Westchnęła z rezygnacją.

— Dobrze. Ale pod jednym warunkiem: po tej rozmowie nigdy więcej się nie pokażesz.

— Ale…

— Taki jest mój warunek.

— Dobrze. Przekonam cię, żebyś zmieniła zdanie.

— Powodzenia.

Weszli do studyjnej kawiarenki i usiedli przy stoliku. Olga czuła każdy nerw swojego ciała tak boleśnie, że wszystko w niej wrzeszczało; twarz jednak ciągle miała nieruchomą. Patrzyła na człowieka, który całe jej życie zmieszał z błotem i jedyne, o czym myślała, to fakt, że w obecnej chwili wszystkie piękne wspomnienia przestały istnieć. Próbowała w obcej teraz twarzy odnaleźć jakiś ślad tamtej, ukochanej, słodkiej… Daremnie. Czas i teatralne szminki zrobiły swoje. Tylko usta i głos wskazywały na to, że się nie myliła, że siedzący przed nią człowiek naprawdę nazywał się…

— Oleńko… Dlaczego uciekłaś?

Olga nie zmieniła wyrazu twarzy, choć poczuła bolesny skurcz w okolicy żołądka. Postanowiła nie odpowiadać na żadne jego pytanie.

— Szukałem cię tak długo… Właściwie ciągle cię szukam. Wiem, że postąpiłem nierozsądnie, ale chciałem ci wszystko wyjaśnić, a ty uciekłaś…

Olga w milczeniu piła kawę małymi łyczkami, wciąż z ogromnym zdumieniem patrząc w tę obcą twarz.

— Dlaczego nic nie mówisz? Powiedz coś, proszę.

— To ty chciałeś ze mną rozmawiać.

— Oleńko — chciał złapać jej dłoń, ale cofnęła ją ostentacyjnie. — Nie mogłem wtedy postąpić inaczej, sama wiesz, jak jest w moim środowisku.

— Nie wiem. Od dłuższego czasu mnie to nie interesuje.

— Dlaczego nie chcesz zrozumieć? Gdybyś wtedy nie uciekła, wytłumaczyłbym ci wszystko.

— Niepotrzebnie próbujesz robić to teraz. Na to, co zrobiłeś, nie ma wytłumaczenia.

— Oleńko, przebacz mi, proszę. Zrobię, co zechcesz. Zawsze kochałem tylko ciebie, moja żona to kontrakt, nic mnie z nią nie łączy.

„Poza trzema córkami” — przemknęło jej przez myśl, ale twarz dalej miała martwą.

— Nie bądź żałosny.

— Jeśli to konieczne, żeby cię przekonać, będę nawet żałosny. Tak bardzo wciąż za tobą tęsknię…

Ze zdziwieniem stwierdziła, że jego zapewnienia, tak pożądane kiedyś, nie robią na niej żadnego wrażenia. Trochę tylko ją irytują, jak wszystkie kłamliwe, żałosne jęki.

— Opowiedz mi coś o sobie. Jak żyjesz? Wyszłaś za mąż? Masz dzieci? Jesteś taka tajemnicza…

— Chcesz jeszcze coś mi powiedzieć? — ostentacyjnie popatrzyła na zegarek.

— Spotkajmy się jutro wieczorem — popatrzył na nią ciemnymi oczami z tym samym błyskiem pożądania, co kiedyś.

— Nie. Żyj swoim życiem, nie nachodź mnie więcej.

Chciała wstać, ale powstrzymał ją gestem dłoni.

— Proszę… Przecież mnie kochałaś. Nie mogę uwierzyć, że o wszystkim zapomniałaś, to po prostu niemożliwe. Czy za jeden błąd musimy płacić całe życie? Oleńko…

Dopiła spokojnie kawę.

— Twój błąd, twój dług, tylko ty płacisz. Muszę już iść.

Wstała stanowczo i bez słowa odeszła, czując na sobie jego wzrok. Teraz dopiero, kiedy mogła się rozluźnić, poczuła, jak wiele kosztowała ją ta rozmowa. Wróciła bez spaceru na plan i zaraz dopadła ją Marta.

— Olga, chodź na kawę.

— Właśnie wypiłam.

— To na fajkę. Chcę pogadać.

— Nie gniewaj się, Marta, ale mam robotę. Może jutro — jej duchowe westchnienie niemal nie uciekło na zewnątrz. Ojciec i córka pod rząd? Za nic.

— Olga, proszę. To ważne, naprawdę.

Popatrzyła na te bajkowe usta i coś w niej pękło. Przecież Marta nie jest temu winna, że spłodził ją z inną babą.

— Dobra. Chodź na fajkę.

— Jesteś kochana.

Poszły na korytarz i stanęły przy oknie. Zapaliły. Marta była trochę zdenerwowana, ale nie wahała się mówić.

— Powiedz, co można zrobić, żeby ktoś bliski przestał brać narkotyki?

Olgę trochę zatkało, bo nie przypuszczała, że problem Marty może być tak duży.

— Moja najstarsza siostra, Matylda, trafiła niedawno do szpitala. Przed samymi zdjęciami. Ledwo ją odtruli. Wczoraj dzwoniła do mnie Magda, że Matylda znowu poszła w tango. Była strasznie zdenerwowana, ona nie znosi Matyldy, bo przez nią są same kłopoty. Magda ćwiczy na fortepianie, a Matylda zawsze wtedy puszcza techno na całą moc…

— Marta, to powinni załatwić twoi rodzice.

— Ech — Marta machnęła ręką — oni pojęcia o tym nie mają. Nigdy ich nie ma. Prawie nie pamiętam, jak wyglądają. Ważniejsze są dla nich kariery, niż my. Doradź mi, w jaki sposób wyrwać Matyldę z tego gówna?

— Pojęcia nie mam. Narkotyki tak działają na organizm, że perswazje nie wystarczą, konieczne jest leczenie.

— Ona śmieje się w głos, kiedy jej to mówię.

— Jest pełnoletnia, więc niczego nie można zrobić bez jej zgody. Może spróbuj powiedzieć rodzicom?

— To bez sensu. Gdybyś ty była moją matką… Ale wtedy pewnie Matylda byłaby inna.

Olga odebrała ten komplement jak wrzątek nagle wlany do żołądka. Koszmarnie zabolało.

— Zobacz, jaka jest ładna — Marta nagle wyjęła z kieszeni zdjęcie trzech roześmianych młodych dziewczyn. — To jest Matylda, a to Magda — pokazywała palcem siostry stojące po obu jej bokach.

„Chyba zaraz umrę. Dziecko, przestań się nade mną znęcać” — wyło w niej wszystko, ale popatrzyła na zdjęcie. Matylda była odbiciem swojego ojca. Jota w jotę. Znów poczuła wrzątek w żołądku.

— Ładna, prawda? No przecież ona nie może się zmarnować.

— Ładna… — Olga nagle sobie coś przypomniała. — Chyba mogę pomóc. Jutro przyniosę ci numer telefonu człowieka, który zajmuje się narkomanami. Znam go osobiście. Dziś wieczorem z nim pogadam, jutro ty zadzwonisz, jeśli będzie w stanie pomóc.

— Jesteś aniołem, Olga. Dziękuję.

Przytuliła się do Olgi i pocałowała ją w policzek, nieświadoma tortur, które zadawała swej rozmówczyni. Olga objęła ją po krótkim wahaniu i pogładziła po włosach.

— Marta, ja niczego ci nie obiecuję, to nie jest proste.

— Wiem, ale chcesz pomóc i za to jestem ci wdzięczna. Nie mów o tym nikomu, dobrze?

— Jasne. Bądź spokojna.

— Jeszcze raz dziękuję.

Znów ją pocałowała i pobiegła do garderoby. Olga została przy oknie z poczuciem totalnej klęski i ogromną chęcią zakończenia tej męki. W jakikolwiek sposób.


Sny miała koszmarne i co chwilę zrywała się spocona, zmęczona i wściekła. Tak bardzo chciała spać, nie myśleć, nie męczyć się. Wstała i zaczęła przeszukiwać apteczkę w nadziei znalezienia czegoś na sen. Bezskutecznie, nigdy bowiem dotąd nie było to nikomu potrzebne.

Nalała sobie wina i usiadła przed telewizorem. Włączyła jakiś muzyczny program i ściszyła, żeby nie obudzić zmęczonego po podróży Błażeja. Sączyła wino powoli i wciąż myślała o Matyldzie. Zbyszek obiecał pomóc. Rozmawiał z Martą, pozbierał wszystkie dane i przekazał je do ośrodka w Warszawie. Sami ją znajdą, mają sposoby. Marta była tak szczęśliwa, że jej radość nawet się trochę Oldze udzieliła. Nie miała pojęcia, czemu wciąż myśli o Matyldzie. Żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Wiedziała tylko jedno: gdyby Błażej był tak podobny do ojca, jak jego przyrodnia siostra, o istnieniu której zresztą pojęcia nie miał, to ona, Olga, już dawno wylądowałaby u czubków. Same oczy i głos przyprawiały ją wiecznie o skurcze żołądka…

Nalała sobie kolejną szklankę wina i skakała po kanałach bezmyślnie. Muszę spać, bo nie dam rady. Muszę spać. Wypiła wino i odstawiła szklankę.


— Mamik… mamik — poczuła lekkie potrząsanie ramieniem i gwałtownie otworzyła oczy. — Czemu śpisz pod telewizorem?

Podniosła się powoli, obolała i sztywna.

— Nie wiem. Nie mogłam spać, męczyły mnie jakieś koszmary, więc wstałam, żeby napić się wina.

— Aha… Powinnaś trochę odpocząć. Sońka mówiła, że zbyt ciężko pracujesz.

— Która godzina?

— Dziewiąta.

— Zdążę — odetchnęła z ulgą, ale szybko pobiegła do łazienki. — Odpocznę za parę tygodni, po zakończeniu zdjęć. Muszę tam być.

— Jasne… Zjesz z nami dziś kolację?

— Postaram się, ale nie czekajcie.

— Ok. Zaczynamy o ósmej trzydzieści. Lecę.

— Pa.

Zadzwoniła po taksówkę i szybko się ubierała. Prysznic rozluźnił zdrętwiałe członki, ale wciąż bolała ją głowa. W kuchni dymiła kawa i Olga po raz kolejny w życiu odczuła wielką wdzięczność dla swego syna. Jeśli kiedyś pójdzie własną drogą, Olga przestanie istnieć.

W taksówce kończyła makijaż i poprawiała jeszcze włosy. Kierowca patrzył na nią dziwnie, ale Olga przywykła do takich spojrzeń. Kiedy podjechali do studia, Olga skuliła się na siedzeniu; przed wejściem Marta coś krzyczała do swego ojca. Z ruchu ust Olga wyczytała, że dziewczyna każe ojcu wracać do domu, bo skoro dotąd się nią nie interesował, to teraz, w przeddzień osiemnastki i tym bardziej w pracy, ona go zupełnie nie potrzebuje.

Kierowca, jak profesjonalista, nie reagował, tylko czekał, aż Olga wróci do własnej skóry. Kiedy Marta znikła za drzwiami, a jej ojciec odjechał samochodem, Olga westchnęła głęboko. Zapłaciła i wyszła na miękkich nogach. „Kiedy wreszcie skończy się ten koszmar? Nie wytrzymam. Naprawdę nie wytrzymam”. Wyło w niej wszystko jak ranna wilczyca.

— Jerzy!

Zatrzymał się w pół kroku.

— O której dziś chcesz skończyć?

— Nie wiem. Pewnie, kurwa, znów po północy.

— Może skończymy wcześniej… Masz ochotę na dobrą, domową kolację?

— Ty gotujesz? — Oczy mu wypadły.

— Nie — zaśmiała się lekko — ktoś znacznie w tym sprawniejszy.

— Dobra.

— Co knujecie? — Kosma podszedł tak znienacka, że aż ich wystraszył.

— Kolację. Masz ochotę?

— Dziś?

— Dziś. O ósmej trzydzieści.

— Chwila.

Zajrzał do notesu i wyjął komórkę.

— Można to przełożyć? — Zapytał kogoś bez wstępów.

Schował komórkę po chwili wysłuchania odpowiedzi.

— Dobra. Gdzie?

— U mnie.

— Oooo!

— Nie bój się, nie ja gotuję.

Poszli do studia, ale Olga jeszcze po drodze wysłała Błażejowi wiadomość, że na kolacji będą dwie dodatkowe osoby.


Kasia zapomniała, jak się nazywa, kiedy zobaczyła towarzyszących Oldze Jerzego i Kosmę. Nigdy dotąd nie miała bliższych kontaktów ze sławnymi ludźmi, a tu naraz zdobywca Oscara! Nie mogła odezwać się przez kilka minut; uciekła do kuchni i tam łapała oddech. Kiedy wróciła z jedzeniem, już było lepiej, ale wciąż miała urocze rumieńce na policzkach. Dobrze, że nie wiedziała, kto z Olgą przyjdzie, bo wtedy pewnie żadna potrawa by jej się nie udała.

Pochłaniali kolację jak wygłodzone szczury, znajdując jednak czas na wychwalanie kucharki. Rozmowa toczyła się różnymi torami; od Włoch, poprzez Mozarta, aż do US Open, ale głównie, jak z chorobą zawodową, rozmawiali o filmie. Kosma przyznał się, że nigdy wcześniej nie czytał żadnej książki Olgi, ale kiedy dowiedział się od Jerzego o pierwowzorze scenariusza, natychmiast po niego sięgnął, a później przeczytał jeszcze kilka innych.

— Dużo tego wydałaś?

— Dwanaście przecznic dalej będzie prawie jubileuszowa, piętnasta.

— To mam jeszcze spore zaległości. Kiedy promocja?

— Jeszcze przed świętami. Trzeba będzie zrobić dzień przerwy w zdjęciach…

— Do załatwienia, tylko daj cynk chociaż dzień, kurwa, wcześniej. Rozumiem, że będziemy, kurwa, zmuszeni tę pierdoloną imprezę zaliczyć?

— Jasne. Ale nie będziecie żałować, mamikowe promocje zawsze kończą się ciężkim kacem.

— To co innego. A czy dziś, kurwa, też zamierzamy się zalać?

— A ty myślałeś, że zrezygnowałem z poważnego spotkania tylko dla żarcia, choćby najlepszego?

Przeszli na wygodniejsze siedzenia i Błażej otworzył barek.

— Co najpierw?

— Wszystko.

— Ok.

Przeniósł na stolik szklanki i kilka butelek, aż milcząca dotąd Sonia złapała się za głowę.

— Jesteście pewni? Jutro dzień pracy.

— Dlatego, kurwa, jesteśmy pewni. Bez tego nie da się pracować.

Olga jednak postanowiła nie upijać się za bardzo, zbyt wiele cierpień przysparzała jej praca w dusznym studiu na kacu, w dodatku z wrzątkiem w żołądku, kiedy tylko zbliżała się do niej Marta. Błażej tradycyjnie nie pił wiele, ale Jerzy i Kosma chcieli chyba stracić przytomność. Kiedy Błażej usiadł do pianina, zdziwieni spojrzeli na siebie.

— Olga! Nie mówiłaś, że masz takie zdolne dziecko.

— A kiedy miałam mówić?

— Fakt, ciągle czasu brakuje. Grasz coś z jazzu?

Błażej natychmiast zmienił rytm i spełnił życzenie Kosmy, dołączając misterną wokalizę.

— O, kurwa! Młody, angażuję cię do następnego filmu. Jeszcze nie wiem, co to będzie, ale na pewno z tobą. Komponujesz?

— Trochę. Ale nie najlepiej.

— Zagraj coś swojego.

Błażej zastanowił się chwilę i zaczął grać utwór, który napisał na nową płytę. Zamarli z podziwu, tylko słychać było ruch szklanek i przełykanie. Kiedy skończył, wstał i sięgnął po poprzednią płytę, podając Jerzemu.

— Masz zespół? Gdzie się, kurwa, chowałeś dotąd?

— Mogę też dostać? — Kosma wyciągnął rękę.

— Jasne. Z następnej, już w produkcji, opłacę lekcje śpiewu u Marqueza.

— Chcesz się, kurwa, bawić w operę? Zmarnujesz się, kurwa.

— Chcę podszkolić głos, poprawić technikę, nie wiem, czy opera mnie wciągnie. Ale tego nie wykluczam.

— A ty, mała? Też muzykujesz?

Kasia znów oblała się rumieńcem.

— Nie. Studiuję psychologię.

— Dobrze. Przyda się znajomy psychoterapeuta, może dzięki tobie uda nam się nie zwariować.

— Chciałam się specjalizować w psychologii dziecięcej, ale dobrze, zastanowię się nad propozycją.

— To mi się, kurwa, podoba. Masz jakąś siostrę?

— Nie, brata. Ale on też muzykuje. I woli kobiety.

Pośmiali się trochę, ale Olga z niepokojem patrzyła na milczącą wciąż Sońkę. Coś się chyba stało, bo to nie było u niej normalne, tym bardziej, że znała przecież Jerzego i Kosmę ze studia. Postanowiła wybadać ją zaraz po zakończeniu imprezy.

Kiedy wreszcie zasnęli obaj na kanapie, a młodzi zamknęli za sobą drzwi pokoju Błażeja, Olga wzięła Sońkę za rękę i pociągnęła ją do sypialni.

— Co jest?

— Koniec.

— Czego koniec?

— Mojego życia.

Olga pokręciła głową z niedowierzaniem. Objęła Sońkę i przytuliła policzek do jej głowy.

— Odszedł?

Sońka przełknęła łzy, ale nie powstrzymała w ten sposób następnej ich fali.

— Powiedział, że jest zbyt zszokowany, żeby racjonalnie myśleć. Prosił o czas. Ale nie odzywał się już od trzech dni… Wiedziałam, że tak będzie.

Płakała cicho, wtulona w Olgę.

— Powiedziałaś mu czy sam zobaczył?

— Powiedziałam. Wszystko. O operacjach, próbach odtworzenia pochwy, braku wszystkich narządów wewnętrznych, możliwości orgazmu dzięki istnieniu łechtaczki, o poniżeniu, bólu, chęci wycia… O wszystkim. Chyba pierwszy raz słyszał o takim przypadku. Wiedziałam. Nie ma faceta, który potrafiłby zaakceptować takie dziwactwo i uprawiać seks bez stosunków. Ja już nie chcę żyć.

— Moje biedactwo…

Głaskała Sońkę po mokrych policzkach i chciało jej się wyć. Nie podejrzewała Michała o taką małostkowość, była niemal pewna, że wada Sońki nie będzie miała dla niego żadnego znaczenia. Dobrze wiedziała, co znaczy kochać… A może faceci tak naprawdę nie potrafią kochać? Może w ich przypadku liczy się wyłącznie pożądanie? I jak można w takiej chwili pocieszyć załamaną kobietę?

— Zostań dziś u mnie.

— Dobrze.

Położyły się koło siebie w ubraniach i leżąc cichutko, wsłuchiwały się w odgłosy seksu dochodzące z pokoju Błażeja.

— Masz rację, Oleńko. To Błażej żyje. My wisimy w próżni.

Olga przygryzała wargi, słuchając syna. Tak dobrze znała ten głos… Błażej wprawdzie nie gadał w trakcie, jak jego ojciec, ale pozostałe dźwięki powielał identycznie. Pozbawiona wspomnień Olga umierała niemal w męczarniach, kiedy po przymknięciu powiek, zamiast zobaczyć tę twarz milion razy całowaną, cudowną, rozkoszną, widziała jęczącego starca, który w niczym nie przypominał tamtych chwil niebiańskiej rozkoszy… Wciąż miała pretensje do losu; na jej rozum wycierpiała dość, ten obecny koszmar był po prostu piekłem. Niczym sobie nie zasłużyła na taką karę.

Wpatrzone w ciemność zapadły w ciszę, przerywaną od czasu do czasu pijackim pochrapywaniem Kosmy, ale żadna z nich nie mogła zasnąć. Leżały przytulone do siebie, z szeroko otwartymi oczami, każda pogrążona we własnej tragedii, jak wyrzucone w środek pustyni szczeniaki, skrzywdzone przez los w sposób okrutny, nie wyobrażające sobie większych nieszczęść…


Na dwa tygodnie przed zakończeniem zdjęć Błażej zabrał Kasię do opery i wrócili lekko rozbawieni. Olga, po długiej kąpieli, rozciągnęła się w piżamie na kanapie i nie mogła zrozumieć, dlaczego tragiczny, bądź co bądź, a przynajmniej dramatyczny Eugeniusz Oniegin tak ich rozbawił.

— …w dodatku to niezbyt dobry pomysł prowadzić kogoś pierwszy raz do opery na „Oniegina”. Można się wystraszyć.

— Och, nie, bardzo mi się podobało — Kasia pocałowała Olgę w policzek. — Naprawdę.

— To nie opera nas rozbawiła, tylko swoiste qui pro quo. Wyobraź sobie, że Włodzimierza Leńskiego grał… Włodzimierz Leński! Niezłe, co?

Olga zdrętwiała gwałtownie i szybko sięgnęła po papierosa.

— Słyszałem o tym gościu, ale on głównie śpiewał w Warszawie i za granicą, tu nigdy nie przyjeżdżał. Pewnie kończy mu się głos, a co za tym idzie, kariera. Trudno to ocenić po partii Leńskiego.

Oldze wszystkie dynamity świata pękały w mózgu, ale na szczęście Błażej nic nie zauważył. „Zabiję go, jeśli jeszcze raz tu zaśpiewa. Umarłabym chyba, gdyby obaj stanęli koło siebie na scenie”.

— Mamik, co założysz na promocję? Masz jakiś szałowy ciuch na oku?

— Zupełnie o tym nie myślałam.

— Dobra, załatwię to, jak zwykle W święta będziesz już wolna?

— W święta tak, ale zaraz po Nowym Roku zaczyna się praca nad dźwiękiem, potem montaż. Zacznę pisać chyba dopiero po premierze, zresztą teraz i tak nie mam do tego głowy.

— Nabijesz znowu niezłą kasę, „Dwanaście przecznic dalej” jest rewelacyjne, a film też będzie świetny.

— No… Jerzy wycisnął z ekipy ostatnie soki. Zobaczymy efekty jednak dopiero po montażu.

— Jak się czuje Sońka?

— Kiepsko. Wciąż nie może sobie znaleźć miejsca.

— Nie myślałem, że Michał to zwykły drań. Skrzywdzić Sońkę to gorzej, niż zabić człowieka. Chętnie wybiłbym mu parę zębów.

Zadzwonił telefon i Błażej natychmiast podniósł słuchawkę. Ze zdziwieniem podął ją Oldze.

— To Michał. Może mu najpierw nawymyślam?

Olga uśmiechnęła się cierpko.

— Sama to zrobię. Słucham.

— Cześć, jestem w barze na Dębcu. Możesz przyjść na chwilę?

— Masz chyba kapustę, zamiast mózgu. Wiesz, która jest godzina? Idę właśnie do łóżka.

— Olga, proszę. W desperacji do ciebie dzwonię, drugi raz mogę się nie odważyć. Błagam. Muszę z tobą pogadać.

— Nie wiem, czy na to zasługujesz.

— Jak znam życie, to nie, ale mimo wszystko, pomóż mi.

— Dobra. Tylko się ubiorę. — Odłożyła słuchawkę.

— Oszalałaś? Trzeba było powiedzieć mu, co o tym myślisz.

— Zdążę. A może zmądrzał?

— Po dwóch miesiącach? Niech się wypcha.

— Sońka go wciąż, mimo wszystko, kocha. Spróbuję.

Wyszła niechętnie, ale dla Soni gotowa była zrobić wszystko.

— Dzięki — Michał wstał, kiedy podchodziła do stolika. — Zamówić ci kawę?

— Wino. Potrzebuję rozluźniacza, żeby cię nie uszkodzić.

— Wiesz o wszystkim, prawda?

Olga popatrzyła na niego z wyrzutem i pokręciła głową.

— A ja myślałam, że jesteś człowiekiem. Pozory często mylą.

— Też czuję się jak skunks, ale to było silniejsze ode mnie. Kiedy mi powiedziała o wszystkim, wystraszyłem się jak dziecko. Nagle wyobraziłem sobie, że Sonia właściwie nie jest kobietą… Nie jest też mężczyzną, więc czym? Kim? Długo szukałem informacji w różnych źródłach, nie spałem po nocach, nie mogłem tego zrozumieć.

— A teraz? Nagle pojąłeś?

— Nie. Ale jedno wiem na pewno: wciąż ją kocham.

— Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Gdybyś ją kochał, nie potraktowałbyś jej jak szmatę. Pamiętasz, co ci mówiłam po imprezie u Sońki?

— Właśnie dlatego chciałem z tobą pogadać. Ja naprawdę ją kocham, tylko rzeczywistość trochę mnie przerosła. A teraz nie wiem, co zrobić, żeby jej wynagrodzić cierpienia, których przeze mnie zaznała.

— Chcesz z nią być?

— Tak.

Olga w duszy odleciała do nieba.

— Jesteś pewien?

— Teraz już na tysiąc procent. Zrozumiałem, że jedyny mankament, to fakt, że Sonia nigdy nie urodzi. Ale to akurat nie stanowi dla mnie żadnego problemu, bo… Widzisz, ja…

Szybko wypił szklankę wina.

— Ja też nie mogę mieć dzieci. Dlatego zostawiła mnie żona. Ale seks z Sońką jest cudowny, wcale nie potrzebuję niczego więcej. Chcę tylko, żeby i ona odlatywała, tak jak ja.

Olga uśmiechała się lekko i kiwała głową.

— Chcę, żeby była szczęśliwa.

— Dlaczego jej po prostu tego nie powiesz?

— Boję się, że nie będzie chciała ze mną rozmawiać.

— A próbowałeś?

— Nie.

— Michał, ona cię kocha. I dobrze oceniłeś sytuację: naprawdę cierpi. Dusi się. Jesteś jej powietrzem. W takich sprawach pośrednictwo jest wykluczone, musisz sam to załatwić. Słuchaj głosu serca, jeśli naprawdę ją kochasz, będziesz wiedział, co zrobić.

— Tak bardzo za nią tęsknię. Czemu człowiekowi zawsze rozum odbiera w najbardziej nieodpowiednich momentach?

— To egoizm i strach przed nieznanym powoduje takie zaćmienia. Na szczęście, dopóki człowiek żyje, zawsze można krzywdy naprawić.

Olga wystraszyła się własnych słów; w przekonanie, że Sońka Michałowi wybaczy, wkradł się jej upór w niechęci do Włodka i nagle przestała być pewna reakcji Sońki. Za chwilę się jednak uspokoiła. To zupełnie co innego. Sońka straciła tylko trzy miesiące. Olga całe życie. Nie można porównywać takich sytuacji. Błędy się wybacza, skurwysyństwa nie.

— Idź do Sońki.

— Teraz?

— Teraz. Nie zwlekaj dłużej ani minuty.

Wyszli razem i kiedy Michał, po chwili wahania, nacisnął guzik domofonu, Olga zamknęła drzwi swojej klatki. Wciąż jednak stała, czekając na wyniki. Michał dość długo coś mówił, aż wreszcie Sońka go wpuściła. Szczęśliwa Olga weszła po schodach i położywszy się do łóżka, zasnęła, jak niemowlę.


Mama Kasi rzeczywiście była tak zapracowana, że Olga spotkała ją dopiero dzień przed promocją, kiedy Piotr miał urodziny i Kasia urządzała przyjęcie na jego cześć u siebie w domu. Sońka, wciąż w siódmym niebie, uczepiona ramienia wpatrzonego w nią Michała, zjawiła się pierwsza i z ciekawością godną odkrywcy usiłowała zrozumieć, w jaki sposób trzy dorosłe osoby potrafią mieszkać w jednym pokoju z kuchnią i przez tyle lat się nie pozabijać. Julia, mama Kasi i Piotra, tłumaczyła jej, że nie byłaby w stanie płacić za większy lokal, a można było wszystko urządzić tak, że każdy ma swój kąt, bo metraż jest dość spory. Teraz w pokoju część sprzętów przestawili, część wynieśli, żeby było miejsce na imprezę, ale normalnie wygląda to inaczej. Dzieci przedzieliły się meblościanką, a ona śpi w kuchni, też odgrodzona szafkami. Można wytrzymać. Ważne, że dzieci są zdrowe, chcą się uczyć i nigdy niczego im nie brakowało. Teraz, kiedy studiują, oboje dorabiają w wolnym czasie, więc jest dużo lżej, ale kiedy byli mniejsi, czasem aż się płakać chciało ze zmęczenia…

Julia wyglądała dużo starzej, niż Sońka i Olga, choć przecież musiała być mniej więcej w ich wieku. Nic w tym jednak dziwnego, bowiem ciężka, fizyczna praca, dom, dwoje dzieci i ciągła samotność bez zastępczych wypełniaczy, mogą bardzo zniekształcić nawet najpiękniejsze ciało. Sońka, pełna podziwu dla Julii, polubiła ją od razu; Michał rozmawiał z Piotrem, Kasia kończyła prace kuchenne, a Sońka usiadła z Julią i zaczęły zwyczajnie, po babsku, plotkować. Błażej miał się spóźnić, zaliczał jakieś spotkanie; Olga też dotrze dopiero po zdjęciach, a reszta gości powoli się schodziła.

Siedzieli już przy stole, kiedy pojawiła się Olga. Piotr wyszedł do niej i kiedy złożyła mu życzenia, pocałował ją w rękę, a później w policzek tak blisko ust, że Sońce widelec wypadł z dłoni. Olga, najwyraźniej myślami przebywająca gdzie indziej, nawet tego nie zauważyła; w ogóle do tej pory pojęcia nie miała, że Piotr traci zmysły na jej widok, nawet przez głowę myśl jej nie przeszła w tym temacie. Traktowała Piotra jak syna, był starszy od Błażeja o ponad rok, ale w ich wieku taka różnica nie ma żadnego znaczenia.

Olga serdecznie przywitała się z Julią i z ciekawością przyglądała się potencjalnej teściowej swojego syna. Natychmiast odczuła przychylność z jej strony i nie ukrywała zadowolenia z takiego obrotu sprawy.

Przyjęcie przebiegało w radosnej atmosferze śmiechu młodości i rodzicielskiej dumy; znaleźli nawet kawałek podłogi, żeby trochę potańczyć. Piotr koniecznie chciał robić to z Olgą, ale ta, zmęczona po pracy, przeprosiła go z czarującym uśmiechem i została z Sońką.

Sońka z troską patrzyła na roztargnioną Olgę.

— Denerwujesz się jutrzejszą promocją?

— Jak zwykle. Przerabiałam to tyle razy, a wciąż nie mogę przywyknąć. Najgorsze jest to, że szykują jakąś jubileuszową niespodziankę, a ja nie znoszę być zaskakiwana, nawet pozytywnie, bo zawsze mam wtedy wodę w piętach i siano w głowie. Ja piszę. Pokazywanie się i mówienie do tłumów zupełnie nie leży w mojej naturze.

— Wszyscy z planu będą?

— Och, nie, większości prawie nie znam. Tylko kilka osób.

— Zaprosiłaś… no… Martę?

Olga głęboko westchnęła.

— Nie. Wtedy dopiero nie mogłabym się skupić. Ale obawiam się, że ona i reszta młodzików maczali w jakiś sposób palce w tej cholernej niespodziance, bo wcale się na mnie nie boczy za brak zaproszenia. Wiesz, co jest najgorsze?

— No?

— W jakiś diabelski sposób polubiłam gówniarę i to jest jeszcze trudniejsze, bo z jednej strony jak ognia unikam z nią kontaktu, żeby się czegoś o mnie nie dowiedziała, a z drugiej chętnie przygarnęłabym ją do serca… Ona tak bardzo tego chce… Znalazła sobie we mnie matkę, której w rzeczywistości prawie nie miała i garnie się do mnie z ufnością dziecka. Jest szczera, otwarta, spontaniczna, powierza mi wszystkie swoje sekrety i ciągle mnie całuje tymi swoimi bajkowymi ustami, które odziedziczyła po ojcu. Nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić, męczę się, jak na torturach i wciąż mam jakieś głupie pretensje do losu, że bawi się mną, jak piłką. Masz pojęcie, jak działa na mnie ciągłe jej zapewnianie, że to ja powinnam być ich matką? Czasem się zastanawiam, czy on jej czegoś nie powiedział…

— Oleńko, takich rzeczy nie mówi się własnym dzieciom.

— Tak, ty o tym wiesz, ja wiem, ale czy on ma o tym pojęcie, skoro nawet sobie nie zadał trudu, żeby choć trochę powychowywać własne dzieci? On po prostu je spłodził i poszedł w świat.

— Ale skoro ona jest taka szczera, może coś by powiedziała.

— To tylko mnie pociesza, ale pewności nie mam, wciąż się boję, że z czymś wyskoczy… Nie chciałam jej zapraszać na promocję, żeby nie spotkała Błażeja, mogłabym tego nie wytrzymać. Od kiedy zobaczył swego ojca w operze, wciąż się boję, że coś się stanie.

— Nie możesz tak myśleć, bo naprawdę zwariujesz.

— Wiem, że nie mogę, ale co mam zrobić, kiedy muszę? To silniejsze ode mnie, w żaden sposób nie umiem nad tym zapanować. Niech się to już wszystko skończy… Marta wróci do domu, może on też znów wyjedzie, będzie spokój. Najchętniej wyprowadziłabym się gdzieś na drugi koniec świata, gdyby nie fakt, że Błażej nie może się stąd ruszyć. A jeśli zostałby sam, dopiero by mną trzęsło, bo niepewność jest gorsza od spotkania nieszczęścia twarzą w twarz. Wyobraźnia wtedy tak gorliwie pracuje…

Błażej tymczasem, kompletnie nieświadomy koszmarnych rozterek własnej matki, z uwielbieniem przytulał w tańcu swoją ukochaną Kasię, szepcąc jej do ucha chyba jakieś słodkie świństwa, bo rumieniła się uroczo i usiłowała schować się w jego ramionach, żeby cały świat przestał ją widzieć.


Wyszła z wanny, ale długa kąpiel nie pomogła, relaksu ani śladu. Wciąż trzęsła się wewnętrznie, wszystko leciało jej z rąk, chciała zasnąć i przespać snem sprawiedliwego całą tę szopkę promocyjną. Już była prawie zdecydowana, żeby zadzwonić i powiedzieć, że jest ciężko chora i nie może przyjść, ale podświadomość odrzuciła ją od tego zamiaru. Zbyt dużo ludzi i pieniędzy angażuje się zawsze w promocje, żeby mogła nawalić, było niemal pewne, że z wydaniem każdej następnej książki byłyby wielkie problemy, a tego przecież nie chciała. Pomysły piętrzyły się w jej głowie, nie mogąc się doczekać przelania na papier; gdyby z jakiejś przyczyny przestała pisać, rozwaliłoby jej mózg. Zresztą nic innego robić nie potrafiła; co prawda, nie musiała pracować już do końca życia, nawet bardzo długiego życia, ale brak zajęcia, a co za tym idzie nadmiar czasu do myślenia o różnych, często niepożądanych, rzeczach, zmusiłby ją do rzucenia się pod pociąg.

Spojrzała w lustro. Włosy, regularnie farbowane, nie objawiały śladu siwizny, ale twarz i szyja już dawno przestały przypominać aksamitną gładkość sprzed dwudziestu kilku lat. Zmarszczki ukazywały się tylko podczas grymasów, ale w oprawie oczu i nawet rysach wyraźnie było widać ciężką pracę czasu. Westchnęła do swego odbicia.

— Wiesz co, Olga? Jesteś stara jak opowieści o piekle… Jesteś stara jak piekło… Jesteś piekłem.

Dojście do takiego wniosku nie mogło pomóc uspokoić się skołatanym nerwom. Z rezygnacją sięgnęła po kosmetyki, żeby nadać swej piekielnej twarzy jakiegoś wyrazu, skoro sama już nie chciała rzucać uroku. Spojrzała na suknię, którą kupił jej Błażej i stwierdziła, że zbrodnią jest wciskać stare, nieużyteczne ciało w tak wspaniałe dzieło sztuki. Chyba nikt na świecie nie ma tak dobrego gustu, jak jej syn…

Była już gotowa, kiedy wpadła Sońka.

— Jak się czujesz?

— Nie wiem. Za bardzo się trzęsę, żeby cokolwiek trzeźwo stwierdzić. Muszę wypić trochę wina, albo lepiej koniaku, bo inaczej nie wyjdę do ludzi.

Nalała do dwóch kieliszków i jeden podała Soni.

— Proszę cię, zastrzel mnie, wtedy cały ten koszmar wreszcie się skończy.

— Oleńko, jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Wyglądasz tak wspaniale, tak bajecznie — złożyła ręce jak do modlitwy — że wszystkim gały wypadną.

— A ja nie jestem pewna, wręcz przeciwnie, wciąż mam jakieś głupie uczucie, że coś się koszmarnego wydarzy. To nie ja wyglądam, tylko suknia. Jest zbyt cudowna dla kogoś takiego…

— Nie pleć, zawsze zasługiwałaś na wszystko, co najlepsze. Chodź, Michał czeka w samochodzie.

— Oszalał? Samochodem na promocję?

— On i tak nie może pić, jest chory, bierze antybiotyki. A dla nas tak będzie wygodniej.

— Chcesz mnie zostawić przed końcem imprezy?

— Och, w życiu, ale Michał może nie wytrzymać, z gorączką źle się znosi dłuższe chwile poza łóżkiem. Wróci do domu, a my potem weźmiemy taryfę.

— No, dobra… jeszcze chwila. Jeden łyk i parę głębokich oddechów… Kopnij mnie, bo inaczej się nie zdecyduję.

Sońka wypchnęła Olgę na korytarz i zamknęła drzwi.

Przez całą drogę Olga była blada i milcząca, ale przed wejściem do domu kultury jej instynkt przetrwania znów wziął górę. Z uśmiechem na ustach weszła do środka, witana przez nadgorliwych gości już od progu. Sońka zawsze biła pokłony przed tą umiejętnością Olgi, ona nigdy nie potrafiła ukryć stanu swej psychiki.

Pół godziny później sala wypełniła się szczelnie, bo oprócz przyjaciół i znajomych Olgi, mnóstwo zaproszonych oficjeli mieszało się z tymi szczęśliwymi fanami twórczości Olgi, którym udało się zmieścić w liczbie posiadaczy zaproszeń. Olga, wraz z wydawcą i kilku innymi „ważnymi”, siedziała na scenie za stołem i usiłowała objąć wzrokiem liczbę obecnych osób. Reflektory nie ułatwiały sprawy, ale i tak Olgę już bolała ręka, na samą myśl o ilości autografów, które będzie musiała tego dnia złożyć.

Błażej i Kasia siedzieli między ekipą filmową a Sonią i jej rodzeństwem tuż przed sceną, w pierwszym rzędzie. Przez pięć lat Olga przed każdą promocją walczyła o zgodę na umieszczenie swych najbliższych w pierwszych rzędach, ale strach organizatorów przed obrażeniem się oficjeli ciągle niweczył jej plany. Wreszcie wygrała; później okazało się, że oficjelom wcale to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. A Olga, te rzędy, które widziała, chciała mieć zapełnione drogimi, przyjaznymi twarzami, wtedy łatwiej słowa przechodziły przez gardło. Najlepiej było patrzeć na Błażeja albo Sońkę, wtedy problemy uciekały błyskawicznie.

Ceremonia prezentacji przebiegała rutynowo, tylko kwiaty były piękniejsze i w większej ilości, niż zwykle. Przez moment Olga miała nadzieję, że może to jest ta niespodzianka, ale nic z tego. Olga właśnie usiadła i sięgała po pióro, kiedy prowadzący zaczął mówić o jubileuszu i oczywiście konieczności uczczenia go. Na scenę wjechał monstrualnych rozmiarów tort z zapaloną świeczką w kształcie cyfry piętnaście, za nim wózek z mnóstwem talerzyków i następny, z ogromną ilością szampana i kieliszków. Poczęstunek dla wszystkich, aby wspólnie uczcić jubileusz.

Zatrudniona obsługa bardzo sprawnie podzieliła tort, oczywiście po zdmuchnięciu przez Olgę świecy, otworzyła szampany, rozlała do kieliszków i rozbiegła się po sali. Olga bardzo chętnie sięgnęła po szampana, ale sam widok tortu wzbudzał w niej wielką niechęć. Nie znosiła tortów i takich dętych imprez, a już kiedy zaczęto śpiewać „Sto lat”, dostała prawie wysypki. Uśmiechała się jednak i sprawnie składała podziękowania, w sumie rada, że niespodzianka zamknie się w tej tortowej szopce.

Kiedy talerze wróciły na wózki, znów sięgała po pióro, ale los chyba sprzysiągł się przeciwko niej. Z ciągle tajemniczą miną prowadzący zapowiedział właśnie niespodziankę, ale wcześniej uznał za konieczne przestawienie stołu prezydialnego i przesadzenie Olgi wraz z całą sceniczną ekipą. Olga poczuła się jak pod zimnym prysznicem. Co oni wymyślili?

Okazało się, że przeczucia jej nie myliły. Młodzież aktorska przygotowała scenkę na podstawie urywku najnowszej książki i oczywiście Marta maczała w tym palce, i to wszystkie. Grali świetnie, Olga nawet nie podejrzewała, że można było przenieść to na scenę. Cały problem polegał jednak na tym, że Błażej ją widzi… a w dodatku, jeśli tu są, to muszą zostać na mniej oficjalnej części. Oldze chciało się płakać, a Sońka patrzyła na nią z przerażeniem w oczach.

Kiedy wreszcie podpisała ostatnią, w jej mniemaniu, książkę, skądś jeszcze wyłoniła się Marta, już przebrana i też podbiegła po autograf.

— Olga, gratuluję, książka jest świetna. Muszę koniecznie przeczytać wszystkie.

Olgę prawie sparaliżowało. A w ogóle, co, do jasnej cholery, napisać w dedykacji? Przecież nie może tak zwyczajnie się podpisać, Martę mogłoby to trochę zaboleć… Straciła zupełnie głowę. Patrzyła na dziewczynę z pustką w oczach, aż ta zaczęła się niepokoić.

— Olga, dobrze się czujesz? Może przynieść ci wody? Strasznie tu duszno…

— Wody nie, ale szampana.

— Ok, minuta.

Podbiegła do wózków, a Olga kręciła piórem w palcach i wciąż miała pustkę w głowie. Wreszcie sama nie wiedząc, co pisze, umieściła tekst, którego, myśląc trzeźwo, nigdy by nie użyła: „Marcie — jasnemu promykowi w ciemnościach egzystencji” i podpis. Zamknęła książkę nie przeczytawszy i oddała Marcie, biorąc od niej kieliszek z szampanem. Dziewczyna natychmiast niedyskretnie otworzyła książkę i przecudny uśmiech ułożył jej usta w kształt bajki z dzieciństwa.

— Olga… dziękuję.

Rzuciła się jej na szyję i wycałowała serdecznie, a Olga miała wrażenie, że wrota piekieł zamknęły się za nią na wieki.

Błażej, tradycyjnie już, wyszedł wkrótce po zakończeniu części oficjalnej, zabierając ze sobą Kasię. Miał dziś kolejną lekcję u Marqueza, tego nie mógł przegapić za nic. Zachwycał się jego umiejętnościami i osobowością, zresztą Błażej i tak nigdy długo nie imprezował, nie miał czasu na wlewanie w siebie alkoholu i leczenie później kaca. Olga trochę odetchnęła, choć w głębi ducha wołałaby mieć przy sobie to starsze z dzieci Włodka, zwłaszcza, że było także jej. Ulga jednak nie trwała zbyt długo, bowiem, kiedy tylko na sekundę została sama, natychmiast dopadła jej Marta.

— Olga, powiedz, jesteś szczęśliwa, prawda?

— Dlaczego tak myślisz?

— Nie można być nieszczęśliwym, kiedy potrafi się pisać takie książki i jest się znanym przez tłumy… Znanym i uwielbianym.

— To nie zawsze pomaga w życiu.

— Ale taki talent!

— Ty też masz talent i szansę na sławę, a jesteś w pełni szczęśliwa?

— Jeszcze nie… Jeszcze ciągle gonią mnie duchy przeszłości, ale wierzę, że już niedługo.

— Duchy przeszłości? W tym wieku?

— Wiek nie zawsze bywa wprost proporcjonalny do doświadczeń. Moje życie było pełne wszystkiego, co nie ma wartości, a pozbawione spraw najistotniejszych. Dopiero, kiedy poznałam ciebie i te dwie książki, które dotąd zdążyłam przeczytać, zrozumiałam, że nie zawsze tak musi być, sama mogę spróbować odnaleźć uczucia i choć odrobinę szczęścia.

Olga patrzyła na Martę z pewną dozą współczucia. Dzieciństwo, w którym ma się rodziców, ale tak naprawdę się ich nie ma, może zostawić bolesny ślad w psychice na całe życie.

— Stracisz rok szkolny przez tę zabawę w film?

— Nie, zaliczam materiał na bieżąco, nie chcę tracić więcej czasu. Zdam maturę w maju, razem ze swoją klasą.

— A potem?

— Będę zdawać do akademii teatralnej, choć wolałabym przenieść się do Poznania, żeby być bliżej ciebie. No i będę startować w castingach… a może po tym filmie dostanę inne propozycje?

— Masz to jak w banku. Jeśli jednak ciągle będziesz grać, skończysz akademię jako starsza pani.

Marta zaśmiała się radośnie, a Olga nie mogła oderwać oczu od jej bajkowych ust.

— To nieważne, teraz nikt nie dba o dyplomy, a mnie teatr raczej nie interesuje, chyba, że ty napiszesz jakąś sztukę. Chcę grać w filmach. Uwielbiam tę pracę, nawet jeśli reżyser zachowuje się tak, jak Jerzy. No i mam zamiar wyprowadzić się z domu, zaraz po ukończeniu filmu.

— Dasz sobie radę?

— Jasne. Już wieki całe radzę sobie sama, choć nie finansowo. Teraz jednak będę miała własną kasę za film, na początek wcale nieźle.

Marta podczas rozmowy wciąż rozglądała się po sali; choć robiła to w miarę dyskretnie, Olga wreszcie zauważyła.

— Szukasz kogoś?

— Uhm… W pierwszym rzędzie, koło tej twojej przyjaciółki, siedział taki szałowy gość, ale nie widzę go teraz. Znasz go?

Oldze zdrętwiały wszystkie mięśnie i z ledwością mogła złapać oddech.

— A czemu pytasz? — Wychrypiała, odchrząkując trochę niezręcznie.

— Podobał mi się, chciałabym go poznać. Znasz go? Może to syn twojej przyjaciółki?

Olga, sama sobie dziwiąc się szalenie, wyciągnęła dłoń i delikatnie pogłaskała policzek Marty. Pokiwała głową, jakby chciała zaprzeczyć życiu, przeznaczeniu i złośliwemu losowi.

— Wiesz, że cię lubię, choć nie jestem zbyt wylewna, prawda?

— Wiem — Marta przytuliła się do Olgi. — Wiem od dawna, dlatego ufam ci całkowicie.

— Mogę ci w takim razie coś doradzić?

— Ty zawsze.

— Nie myśl o tym chłopaku, zapomnij, że w ogóle go widziałaś.

— Skoro tak mówisz… ale wytłumacz mi, dlaczego.

— Koło niego siedziała dziewczyna…

— Uhm, zauważyłam.

— Jest w niej tak zakochany, że zupełnie zapomniał o istnieniu innych kobiet. Tylko będziesz cierpieć, jeśli zaangażujesz się uczuciowo.

— Olga, to nielogiczne. Jestem od niej sto razy ładniejsza, jeśli ten chłopak mnie pozna, może zmienić zdanie.

— Wierz mi, nie zmieni. Miał mnóstwo pięknych dziewczyn w łóżku i w żadnej się nie zakochał. Wiem, że to brzmi trochę jak z kosmosu, ale tak czasem bywa — pokochał najbardziej niepozorną dziewczynę ze wszystkich, które spotkał w całym swoim życiu.

— Wygląda na to, że dobrze go znasz.

Olga pokiwała głową. Przez moment bardzo chciała powiedzieć Marcie prawdę, żeby zapobiec jej cierpieniom, ale nie mogła tego zrobić.

— Tak, Marta, znam go trochę. Proszę cię, zapomnij o nim.

Marta westchnęła.

— Dobrze, spróbuję, wierzę ci. Ale to nie będzie łatwe. Naprawdę mi się podoba.

— Łatwiej będzie teraz, niż w momencie głębszego zaangażowania. Marta… a co twoi rodzice powiedzą na pomysł wyprowadzki?

Marta wzruszyła ramionami i uchwyciła dłoń Olgi.

— To ty mogłabyś się martwić, ale nie oni. Nawet nie będę z nimi na ten temat rozmawiać, jestem już dorosła, nie muszę mieć ich pisemnej zgody.

— Ale…

— Olga, przecież oni nawet nie wiedzą, jak wygląda mój pokój, nigdy w nim nie byli! Matkę widziałam ostatni raz trzy lata temu, na pogrzebie dziadka i to też tylko dlatego, że zjechało się mnóstwo wipów, więc matka musiała przykładnie pokazać całą rodzinkę. Ojca też niewiele częściej widuję… Całe szczęście, że był akurat w kraju, kiedy jechałam na ten casting, ale musiałam go zaszantażować, żeby podpisał tę zgodę. Teraz już ich nie potrzebuję. Sama odpowiadam za siebie i mam wreszcie kogoś, komu mogę wszystko powiedzieć i wypłakać się w chwilach nieszczęść.

Pocałowała Olgę w rękę.

— Marta! — Olga próbowała wyszarpnąć dłoń, ale Marta nie dała za wygraną.

— To szacunek córki dla matki, bo choć mnie nie urodziłaś, jesteś moją matką i ogromnie się z tego cieszę. Proszę cię, Olga, nie odbieraj mi tej radości.

Olga znów poczuła wrzątek w żołądku.

— Nie mam zamiaru, to dla mnie też wielki dar — Olga zastanowiła się, czy naprawdę mówi te słowa. — Ale proszę, nie całuj mnie po rękach.

— Dobrze — Marta pocałowała Olgę w policzek. — Dziękuję.

— Za co?

— Za to, że jesteś. Idę do chłopaków, kiwają na mnie.

Kiedy Marta odeszła, Olga poczuła na ramieniu dobrze znaną, delikatną dłoń i odetchnęła głęboko.

— Soniu… zacznij szukać dobrych ośrodków dla psychicznie chorych. Muszę na zapas zarezerwować miejsce dla siebie w najlepszym z nich. Zrób to dla mnie, proszę.

— Dobrze. Teraz?

— Możesz zacząć jutro. Chodźmy gdzieś na bok, muszę się napić.

Poszły w bardziej ustronne miejsce, zabierając po drodze butelkę szampana i kieliszki.

— Widziałaś?

— Uhm.

— Słyszałaś cokolwiek?

— Uhm… Wszystko.

— Nie wytrzymam. Zwariuję.

— Olga…

— No?

— Może…

— Co — może?

Sońka przechyliła kieliszek i niemal z desperacją wyrecytowała:

— Może powiesz Błażejowi o wszystkim i wtedy będziesz spokojnie spała… Marcie też.

— Sonieczko, nie zaraziłaś się od Michała? Nie masz gorączki? — z troską dotknęła czoła przyjaciółki.

Sońka westchnęła.

— Sama już nie wiem. Ale może to byłoby jakieś wyjście, bo naprawdę nerwowo nie wytrzymasz.

Olga spoważniała. Patrzyła na Sońkę, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu.

— Nie mogę uwierzyć, że mówisz mi takie rzeczy. Soniu… Ty? Dlaczego?

— Dlatego, że jesteś mi najbliższa ze wszystkich ludzi na świecie. Ty i Błażej. Chcę waszego szczęścia, spokoju, uśmiechu. Czy ty kojarzysz, że tak naprawdę byłaś radosna ostatni raz przed rozpoczęciem castingu? Martwię się o ciebie.

Olga przygryzła usta.

— To wiem. Ale taka propozycja? Prawie ćwierć wieku obie robimy wszystko, żeby przeszłość umarła, a teraz chcesz, żebym sama ją wskrzeszała?

— Tak, robimy wszystko, ale nasza walka to donkiszoteria. Nie widzisz, że przeszłość wciąż żyje? Przegrałyśmy, Olga. Może czas wywiesić białą flagę.

Teraz Olga przechyliła kieliszek.

— Nie. Jeśli nawet nie można jej zabić, to przecież zawsze pozostaje walka. Będę ją tępić do końca życia, nigdy nie wpuszczę jej za próg mego domu.

— A jeśli przegrasz?

— Przegram? Sońka, chcesz mnie zdradzić?

— Och, jak możesz myśleć w ten sposób! Użyłam liczby pojedynczej w ciągu słownym za tobą. Zawsze będę po twojej stronie, nawet, jeśli tego nie zechcesz.

— Jak mogłabym nie chcieć… Sońka, o czym my rozmawiamy?

— O twoich krzyżach, Oleńko. Chodźmy do domu, impreza się kończy, możesz chyba już wyjść?

Olga rozejrzała się trochę nieprzytomnie.

— Tak, teraz już mogę. Nawet muszę. Zostaniesz u mnie?

— Nawet nie pytaj.

Milczały przez całą drogę, dopiero w domu, stwierdziwszy, że Błażeja jeszcze nie ma, zaszyły się w sypialni Olgi i Sońka dała upust łzom.

— Nie gniewaj się — łkała, wtulona w ramiona Olgi — ale wciąż myślę, że powinnaś Błażejowi powiedzieć wszystko. On jest mądrzejszy od nas, pomoże ci przez to przejść. Zrozumie. A ty będziesz miała spokojną głowę. Błażej sam zdecyduje, czy chce jakichś z nim kontaktów, czy nie.

Olga czuła się bardzo, bardzo źle. Gdzieś tam w głębi podświadomości przyznawała Sońce rację, ale cały organizm buntował się przeciwko takiemu obrotowi sprawy.

— Sonieczko, zrozum, ja nie mogę. Nie mogę. To nic, że misternie budowany przez lata świat zaczął się walić, fundamenty trzymają się dobrze. Odbuduję go. Może inaczej, ale tak, jak chcę. Jeśli powiem Błażejowi prawdę, sama zburzę fundamenty i już nic mi nie zostanie. Diametralnie inny świat zdmuchnie mnie jak świecę. Nie mogę.

— Dlaczego chcesz się tak męczyć?

— Nie chcę się męczyć, to rzeczywistość mnie do tego zmusza. Poradzę sobie, jak zawsze; jeśli nie zwariuję, wszystko będzie dobrze. Schudnę, posiwieję do reszty, ale Błażej się nie zorientuje. On musi żyć. Zasługuje na to. Nie będę mu burzyć wszystkiego, na czym go wzniosłam. To zbrodnia. Prawie dzieciobójstwo.

Sońka wzdychała przez łzy i znów miała problem z zapaleniem papierosa.

— A… a co będzie na premierze? Przecież tam się muszą spotkać. No i… i może być tak, że z Martą będą rodzice… — Sońce słowa z wielkim trudem przechodziły przez gardło.

Olga milczała przez chwilę.

— Na premierę trzeba mieć zaproszenie, wątpię, żeby Marta chciała ich obecności.

— Sami się mogą postarać… albo ona zrobi to ze zwykłej próżności, żeby coś im udowodnić.

— Wątpię… ale masz rację, mogą się postarać, choć też nie chce mi się w to wierzyć.

— Tak czy inaczej, Marta znów spotka Błażeja, będziesz musiała ich przedstawić.

Olga duszkiem wypiła całą szklankę wina.

— Nie mam pojęcia, jak to zrobię, ale coś wymyślę, nie będę martwić się czymś na zapas, mam wystarczającą ilość zmartwień bieżących.


Olga nie chciała martwić się na zapas, ale słowa Sońki tkwiły w niej jak drzazga, raniąc boleśnie. Do premiery było jeszcze kilka miesięcy, ale czas płynął i nawet przedświąteczna bieganina nie przyćmiła widma katastrofy. Tym bardziej, że Marta — choć wprost tego nie mówiła — miała wielką ochotę spędzić święta z Olgą, a ta, rozdarta wewnętrznie, pojęcia nie miała, co zrobić.

— Mamik, zaprosiłem Marqueza na kolację.

— Przyjdzie? — Olga wywaliła gały, jakby Marquez był z innej planety.

— Uhm. Pojutrze. Potem jedzie na święta do domu i wróci jeszcze po nowym roku. Coś próbuje załatwić w operze, chyba będzie reżyserował Cyrulika albo Rigoletto, jeszcze się nie zdecydował. Kasia przeprowadza się do mnie, zaraz po świętach. Masz coś przeciwko?

— Ach, skądże. Bardzo się cieszę. Wiesz, chyba zaproszę kogoś na święta — Olgę gwałtownie przeraziły własne słowa. — Albo nie, to kiepski pomysł.

— Kiepski? Bajeczny. Zaproś. Myślisz o kimś konkretnym?

— Uhm… o Marcie.

— Tej aktoreczce?

— Uhm… to córka Leńskiego — Olga zaczęła dygotać, cały świat wirował, nie wierzyła, że mówi to, co słyszy.

— Świetnie. Może Piotr wreszcie się zakocha i przestanie ślinić do ciebie.

— Co? Błażej, co ty mówisz?

— Nie wiedziałaś? Cała mamik, moja ty kochana — Błażej zmierzwił jej włosy i pocałował w czoło. — To czekamy na Martę. Lecę.

Zatrzasnął drzwi, a Olga, trzęsącymi się rękami, usiłowała wykręcić numer Sońki. Wreszcie, za czwartym razem, trafiła.

— Masz chwilę? Możesz pogadać?

— Dla ciebie zawsze. Słyszę, że coś się stało.

— Zwariowałam. Powiedziałam Błażejowi, że Marta jest córką Leńskiego i że zaproszę ją na święta.

— Olga, to świetnie. Ulżyło ci, prawda? Zrobiłaś pierwszy krok.

— Zrobiłam diametralne głupstwo i wcale mi nie ulżyło. Wręcz przeciwnie. Błażej poszedł, a ja trzęsę się jak głupia i nie wiem, jak to zrobić, żeby iść na plan. Co ja jej powiem? Kazałam jej zapomnieć o Błażeju, a teraz sama ją wpycham w jego towarzystwo.

— Przecież ona oszaleje ze szczęścia, jak ją zaprosisz.

— Sońka, nic nie rozumiesz.

— Ależ tak. Wiem, wiem, kazałaś jej zapomnieć, ale fakt, że wreszcie przygarniasz ją jak córkę, przyćmi wszystkie inne uczucia. Jest młoda. Na pewno już zapomniała o Błażeju.

— A jeśli nie? Jeśli naprawdę się zakocha? Będę ją miała na sumieniu.

— Nie myśl takimi kategoriami, zobaczysz, zapomnisz o rozterkach, kiedy jej radość nie będzie miała granic.

— Jestem stuknięta, Soniu. Nie ma w świecie większej kretynki, niż ja. Ale dobrze. Jeśli dożyję, za jakąś godzinę będę się czuć jak rozdzierana przez konie, kiedy powiem jej o wszystkim. Może to jest jakieś wyjście, będę spokojniejsza przed premierą. Ale jeśli cała ta heca będzie brzemienna w bolesne skutki, szykuj dla mnie urnę.

— Po co? Przecież kazałaś się rozsypać.

— W rękach mnie poniesiesz?

— W puszce po kawie.

Olga jeszcze przez chwilę po tej rozmowie dygotała jak na mrozie, ale kąpiel i dobre wino rozluźniły ją znacznie. Ostatecznie Marta nie musi płacić za winy ojca. Ani Błażej. Nie muszą wiedzieć, że są rodzeństwem, szkoda tylko Marty, gdyby się zaangażowała uczuciowo. Gorzej by było, gdyby oboje zapałali do siebie uczuciem… Ale Olga wiedziała, że tak się nie stanie, zbyt dobrze znała swego syna, aby sądzić, że nagle zostawi Kasię. To niemożliwe. Wszystko wskazuje na długi związek, może nawet życiowy…

Po wejściu do studia jednak Oldze znów zaczęły dygotać nogi. Poszła do bufetu, żeby napić się wina i rozluźniona nieco, choć z lekkim szumem w głowie, zapaliła papierosa, kierując kroki wprost do garderoby Marty. Chciała to mieć jak najszybciej za sobą.

Marta ucałowała ją serdecznie i posadziła na krześle przed lustrem.

— Olga, przeczytałam właśnie Zieloną opaskę. Uwielbiam twoje książki, aż chce się żyć, tylu rzeczy się z nich nauczyłam. Kiedy przeczytam wszystkie, będę życiowym profesorem.

Olga zaśmiała się lekko, ale tak naprawdę wcale nie było jej wesoło.

— Marta…

— Tak?

— Spędzisz z nami święta? — Głos miała drewniany i okropnie bolesny.

— Naprawdę mogę? Olga, to najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła. A już się szykowałam psychicznie na samotne święta.

— Dlaczego?

— Starzy nie przyjadą, Matylda w zakładzie, Magda jedzie do dziadków, ale ja nie mam ochoty. Nie znoszę dziadków Leńskich jak zbyt długiej sraczki. Olga, dziękuję, dziękuję — ściskała ją i całowała na przemian.

— I ja się cieszę. Ale muszę ci coś powiedzieć.

— No?

— Ten chłopak, którego widziałaś na promocji… — Olga miała wrażenie, że zaraz umrze.

— Co z tym chłopakiem? — Marta lekko się zaniepokoiła.

— Wciąż ci się podoba?

— Nie wiem. Za twoją radą przestałam o nim myśleć. Czemu pytasz?

— Wiesz, dlaczego tak ci radziłam? Bo znam go bardzo dobrze. To mój syn, Błażej.

Marta zaniemówiła na chwilę, patrząc na Olgę rozszerzonymi źrenicami.

— Masz syna? Nigdy nie mówiłaś, że masz rodzinę…

— Tylko syna. Wiesz, że nigdy nikomu nie opowiadam o sobie, ale jeśli masz być moją córką, chcę, żebyś poznała mnie lepiej.

— Olga! Kocham cię do bólu.

— Nie wariuj. Obiecaj mi, że się w nim nie zakochasz, bo jeśli będziesz potem cierpieć, nie daruję sobie tej decyzji.

— Nie mogę ci tego obiecać, ale na pewno nie będę cierpieć. Uwielbiam cię i jeszcze raz dziękuję.

— Przyjdź we wtorek, zostaniesz na całe święta, ok?

— Cudnie.

— Marta… Spędzałaś kiedyś święta z rodzicami?

— Podobno kiedyś w dzieciństwie, ale nie pamiętam. Tylko z siostrami, czasem u dziadków.

Olga przytuliła Martę. Nie mogła tego pojąć. Gdyby Włodek został z nią i wszystkie święta spędzał poza domem, ona i Błażej nie wytrzymaliby nerwowo. Dlaczego nigdy nie zauważyła, że jest takim sukinsynem? To miłość zaślepia aż tak bardzo?

Przez resztę dnia radość Marty rzeczywiście rekompensowała Oldze wszystkie rozterki, które wypalały jej wnętrzności. Wróciła do domu lekko rozluźniona, a chwilę później zjawiła się Sońka.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 53.43