E-book
23.63
drukowana A5
38.05
Jesteś Moja, Aniele

Bezpłatny fragment - Jesteś Moja, Aniele


5
Objętość:
215 str.
ISBN:
978-83-8155-906-5
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 38.05

Rozdział 1

Przemierzam szkolne korytarze z głową zwieszoną w dół. Nie chcę wzbudzać w nikim zainteresowania. Mam nadzieję, że pozostanę niezauważona. Moje kostki u obu dłoni robią się czerwone od przyciskania książek do piersi.

Spoglądam na plan a następnie na klasę, pod którą właśnie stoję, wolę się upewnić, czy to na pewno tutaj. Jestem już wystarczająco zestresowana, by pozwolić sobie na pomylenie sal.

Otwieram powoli drzwi i przejeżdżam wzrokiem po klasie. Wszyscy są pochłonięci rozmową, jedynie kilka osób podnosi na mnie wzrok zaledwie na sekundę, aby po chwili znów wrócić do swoich wcześniejszych zajęć. Wypuszczam powietrze z ulgą. Jeśli nie zawrę w tym roku przyjaźni, nie będę musiała opowiadać kłamstw o mojej rodzinie, ani tym bardziej prawdy o mamie chorej na raka i ojcu, który zamiast ją wspierać zdradza ją na boku z samotną matką siedmioletniego syna, którego na dodatek mój tata traktuje jak swoje dziecko. Dlaczego mi o nich powiedział? Może uznał, że skoro mama i tak niedługo umrze, to mogę już powoli zacząć się przyzwyczajać do “naszej” nowej rodziny. Najgorsze jest to, że wciągnął mnie w to kłamstwo i teraz, kiedy muszę patrzeć mamie w oczy, czuję okropne wyrzuty sumienia, że udajemy przed nią wspaniałą, kochającą się rodzinę. Nie chcę jej jednak wyjawiać prawdy. Nie w jej stanie. I tak ma już wystarczająco dużo zmartwień.

Zajmuję miejsce w przedniej ławce, tuż przy biurku nauczyciela. Myślę, że w tym miejscu będzie mi łatwiej skoncentrować się na nauce i tłumaczonym przez nauczyciela materiale. Wyjmuję telefon z kieszeni i wkładam do uszu słuchawki. Wzrok kieruję za okno i staram się nie myśleć o tym, że kiedy zajęcia się skończą znów będę musiała grać w dom. Jak w czasach dzieciństwa, ale teraz to wszystko jest o wiele trudniejsze i ani trochę zabawne.

Ktoś odsuwa krzesło obok mnie, a potem sąsiad z ławki wyjmuje mi słuchawkę z ucha i sam ją wkłada. Na jego twarzy pojawia się kpiący uśmiech.

— Jak można tego słuchać? — śmieje się ironicznie. Nie odpowiadam. Wpatruję się jedynie w jego opaloną twarz zdezorientowana. Chłopak ma na sobie biały t-shirt z levisa i sprane jeansy. Duże brązowe oczy chowają się pod czarną grzywką. Siedzi, a mimo to mogę stwierdzić, że jest bardzo wysoki. Czuję się dość niezręcznie i nie za bardzo wiem, co mam mu odpowiedzieć. Zamiast tego nerwowo bawię się palcami pod stołem, nie przestając patrzeć się w jego ciemne oczy.

— Umiesz mówić? — pyta lekko podniesionym tonem. Wzdycham głośno.

— Możesz oddać? — wskazuję palcem na słuchawki, które chłopak trzyma w dłoni. Brunet kiwa głową z dezaprobatą, po czym głęboko wzdycha.

— Dziwna jesteś. — Stwierdza. Odkłada moją własność i wykłada książki na ławkę. Nie mam zamiaru się z nim kłócić ani wchodzić w dłuższe rozmowy. Kiedy nauczyciel wchodzi do sali, chowam telefon do kieszeni i próbuję skupić się na temacie.

Po lekcji kieruję się pod klasę, w której mają się odbyć następne zajęcia. Biologia, moja ulubiona lekcja, ucząca o naturze człowieka i nie tylko. Utwierdzajaca mnie w przekonaniu, że wszystko co istnieje, musiało zostać stworzone przez Boga, gdyż coś tak doskonałego nie może być tylko wynikiem ewolucji.

Mam już wejść do klasy, kiedy czuję w kieszeni wibracje telefonu. Mama. Serce zaczyna bić mi szybciej. Rozglądam się wokoło, po czym wymykam się biegiem do toalety. Zamykam za sobą drzwi w kabinie i odbieram.

— Karen? Kochanie? — słyszę po drugiej stronie. Głos mamy drży.

— Mamo? Wszystko ok?

— Jestem w szpitalu, ale to nic, ja… Słuchaj, ja po prostu spędzę tu parę dni, nic się nie martw, zrobią mi parę badań, trochę mi się pogorszyło…

— Mamo…

— Nie przerywaj. Mam mało czasu, zaraz zabierają mnie na prześwietlenie. Tata jeszcze nie wie, powiedz mu, że nie wrócę dzisiaj na noc.

Mama milknie, w oddali słyszę kroki. Czuję, jak po policzku spływa mi pojedyncza łza. Szybko ją wycieram.

— Kocham cię mamo — jęczę cicho.

— Ja ciebie też — słyszę po drugiej stronie a potem nastaje cisza.

Opieram się ciężko o parapet i biorę głęboki wdech, próbując powstrzymać łzy napływające do oczu. Nagle słyszę śmiech, dobiegający zza drzwi kabiny.

— Kocham cię mamo! Jakie to żałosne, zupełnie jak mała dziewczynka — szyderczy ton bolenie świdruje mi w uszach.

A więc jakieś dziewczyny wszystko słyszały. Pięknie.

Normalnie poczekałabym, aż sobie pójdą, a dopiero wtedy wyszła z łazienki, jednak teraz i tak jestem już spóźniona na lekcję. Nie chcę problemów w nowej szkole. Ostrożnie wychodzę z kabiny starając się, aby moje ruchy były jak najbardziej naturalne. Wewnątrz trzęsę się jak galareta.

Ich wzrok od razu ląduje na mojej osobie. Natarczywe spojrzenia skanują moje ciało od stóp do głów, po czym dwie mocno wymalowane dziewczyny zaczynają szeptać między sobą.

Wychodząc z toalety nadal słyszę ich chichot.

Kiedy moja stopa przekracza próg klasy, czuję na sobie wzrok pozostałych uczniów. Automatycznie zawieszam głowę. Nauczyciel odrywa rękę od tablicy i spogląda na mnie surowo. Jest niskiego wzrostu. Posiada sporej wielkości brzuch, choć do grubych osób z pewnością nie należy. Na jego nosie spoczywają okrągłe szkiełka okularów, a brązowe, małe oczy idealnie komponują się z garniturem w tym samym kolorze. Czerwony krawat w kremowe kropki i cytrynowa koszula odejmują mu jednak powagi.

— Panna Karen raczyła w końcu zjawić się na lekcji.

Ktoś cicho się zaśmiał. Nie mam odwagi spojrzeć kto.

Boję się odezwać, to może pogorszyć sprawę. Jestem sparaliżowana przez te wszystkie wlepione we mnie spojrzenia.

— Widzę, że nie masz nic na swoje usprawiedliwienie — wysapał nauczyciel. — Zajmiesz teraz miejsce obok pana Justina.

Po klasie przebiegł głośny szept. Rozglądam się po pomieszczeniu i widzę machającego do mnie bruneta, którego widziałam rano. A więc tak się nazywa. Justin siedzi w trzeciej ławce przy oknie, wlepiając swoje czekoladowe oczy w moje małe ciało. Unosi rękę wyżej i macha do mnie, by zwrócić na siebie moją uwagę. Czując na sobie te wszystkie ciekawskie spojrzenia pozostałych, moje wnętrze pali się ze wstydu. Mimo to staram się dojść do ławki. Stąpam dalej, choć kolana mam miękkie i łatwo uginają się one pod moim ciężarem. Boję się, że upadnę, a głębokie wdechy na nic się zdają. Droga wydaje się być niesamowicie daleka, niekończąca się. Mam wrażenie, że ziemia zaraz mnie pochłonie i ukryje przed tymi wszystkimi ludźmi.

Kiedy siadam, nauczyciel znów zaczyna mówić, a wszyscy uczniowie skupiają się ponownie na tym, co właśnie rysuje na tablicy.

Oddycham z ulgą, kładę książki na ławkę i biorę w dłonie niebieski długopis, który dostałam wczoraj od kochanki ojca. Może nie jest taka zła? Tata powinien poczekać z układaniem sobie życia na nowo. Jest teraz zobowiązany wspierać mamę i jeszcze bardziej pokazywać jej, że ją kocha. A przynajmniej mógłby udawać.

Wreszcie nabieram odwagi, by rozejrzeć się po klasie. Siedzący w kącie chłopak przygląda mi się z zaciekawieniem. Przez moment wydaje mi się niesamowicie znajomy — jego włosy w kolorze złota zawijające się mocno w loki, wysokie czoło, kwadratowa szczęka, wyraziste kości policzkowe i czarujące, błyszczące na zielono oczy, które są skierowane prosto na mnie.

— Gabriel to król szkoły, nie twoja liga — szepcze mi na ucho Justin i zaczesuje do tyłu włosy.

— Co? Ja…

— Daj spokój, przecież widzę, jak się na niego patrzysz.

Już mam otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale wtrąca mi się w słowo.

— Nie żebym coś do ciebie miał, ale pomyśl. Jesteś nowa, w dodatku małomówna i słuchasz dziwnej muzyki, nie wspominając już o tym, że na angielskim pchasz się do pierwszej ławki niczym największy kujon.

— Ty też siedzisz tam w pierwszej ławce, kujonie. — mówię, zapominając na chwilę o mojej nieśmiałej naturze.

— Może i jestem kujonem, ale nie dziwakiem — puszcza mi oczko i otwiera zeszyt, żeby narysować szkic komórki z tablicy.

— Nic o mnie nie wiesz — odpowiadam z jadem w głosie. Moje negatywne emocje zaczynają przybierać na sile, spychając wstyd na dalszy plan mojej osobowości. Justin nie odpowiada, kiwa tylko głową jakby nie był zainteresowany dalszą rozmową. Chcę jeszcze coś dodać, moja chęć do kłótni wzrasta. W każdym razie myślenie o tych wszystkich innych ludziach i wstydzie, kiedy nauczyciel musiałby nas uciszyć, skutecznie mnie powstrzymują przed otworzeniem ust. Zamiast tego wyjmuję zeszyt i zaczynam przerysowywać z tablicy szkic komórki roślinnej.

Po kryjomu zerkam jeszcze raz na blondyna. Ku mojemu zaskoczeniu zauważam, że jego oczy wciąż mnie obserwują. Nie mogę odpędzić powracającej myśli, że już go gdzieś kiedyś widziałam.

Dzwonek. Zaczynam pakować swoje rzeczy do torby, jednocześnie zerkając kątem oka na Gabriela. Jest pochłonięty rozmową. Na nowo zastanawiam się, jak powiedzieć tacie o szpitalu, kiedy wróci z pracy. Czy warto w ogóle mu to mówić? Pewnie się tym nie przejmie i zamiast odwiedzić mamę, zabierze Megan na randkę przy świecach.

Czuję na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwracam twarz i widzę ciemne włosy postawione do góry, czekoladowe oczy i delikatny uśmiech. Mimo tego, że pierwszego dnia już zdążyłam usłyszeć od niego dość przykre słowa, darzę go wewnętrzną sympatią. Wzbudza moje zaufanie i odnoszę wrażenie, że możemy się zaprzyjaźnić. Nie czuję się też skrępowana w jego obecności, co jest dość dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero dzisiaj go poznałam.

— Zostawiłaś coś — podaje mi mój długopis.

— Dzięki — odwzajemniam uśmiech i wkładam długopis do piórnika, zerkając kolejny raz na chłopaka o kręconych blond włosach. Jestem pewna, że już go gdzieś widziałam, jednak nie mogę sobie przypomnieć, gdzie.

— Jesteś też nowa w mieście, czy muszę szukać innego powodu, żeby wyciągnąć od ciebie numer telefonu? — Pyta, poruszając przy tym brwiami. Udaję, że się zamyślam.

— Możemy udawać, że jestem nowa także w mieście — puszczam mu oczko i przyjmuję telefon z ręki Justina, aby wpisać mu swój numer do kontaktów. Nie chcę za bardzo się z nikim zaprzyjaźniać. Pomimo tego po dłuższym namyśle w trakcie lekcji stwierdzam, że lepiej jest mieć choć jedną bratnią duszę do porozmawiania na przerwach. Nie muszę mu przecież od razu opowiadać o moich problemach rodzinnych.

Zamykam torbę i rzucam ją na ramię. Przelatuję jeszcze szybko wzrokiem po pomieszczeniu. Zamieram. W kącie z tyłu klasy stoi nie kto inny jak Gabriel, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Nie uśmiecha się. Nie umiem wyczytać z jego twarzy żadnych emocji. Ma coś w sobie, co budzi we mnie respekt, strach ale i przeczucie, że już go kiedyś musiałam spotkać. Jego zielone oczy są tak czarujące, że nie jestem w stanie odwrócić wzroku. Nie wiem, ile czasu tak stoję, ale ta chwila wydaje się być wiecznością.

Gabriel powoli rusza w moją stronę, a nieokreślone coś nie pozwala mi się ruszyć i po prostu wyjść z sali. Nie wiem, jak tu wszedł niezauważony, skoro widziałam wcześniej jak wychodzi w towarzystwie kilku osób. Byłam aż tak pochłonięta rozmową z Justinem, że nie zauważyłam jak przychodzi, staje w rogu i obserwuje nas dwojga? Jak długo tu stoi?

Kiedy orientuję się, że między mną a nim odległość coraz bardziej się zmniejsza, moje mięśnie odzyskują czucie. Nogi idą w ruch.

Zdążam zrobić jednak tylko dwa kroki, kiedy czuję na swoim ramieniu silną dłoń chłopaka.

— Musimy porozmawiać — mówi stanowczo. Moje ciało drży. Jego głos brzmi niczym głos anioła. Pełen wdzięku, jak melodia dla moich uszu.

Odwracam się powoli i podnoszę wzrok. Sięgam mu zaledwie do brody. Zawinił tu nie tylko mój niski wzrost, ale także jego dwa metry. Jest potężnej budowy ciała, pod tym względem przypomina Justina.

— Tak? — pytam cicho. Za cicho. Teraz, kiedy lepiej mogę mu się przyjrzeć z bliska, jestem jeszcze bardziej przekonana, że to nie pierwszy raz kiedy się widzimy. Zastanawia mnie tylko, gdzie go poznałam i czy ja też wydaję mu się znajoma.

Gabriel wciąż nie puszcza mojego ramienia. Zaczynam czuć się odrobinę niezręczne, jednak jemu chyba to nie przeszkadza.

Wpatruje się w moje oczy, jakby chciał wyczytać ze mnie emocje, zajrzeć do mojej głowy i wyssać ze mnie wszystkie wspomnienia. Moje serce bije jak oszalałe kiedy stoi tak blisko mnie, kompletnie wpatrzony w moją osobę. Nie rozumiem, dlaczego tak na niego reaguję, ani trochę mi się to nie podoba.

Już otwiera usta żeby coś powiedzieć, kiedy słyszymy chrząknięcie po drugiej stronie klasy, przy drzwiach. Spoglądamy w tamtą stronę.

Dwóch chłopaków. Uśmiechają się podejrzliwie w stronę blondyna. Gabriel patrzy to na mnie, to na nich i znowu na mnie. Wzdycha.

— Justin nie jest dobrym towarzystwem, lepiej trzymaj się od niego z daleka — szepcze cicho, nachylając się nad moim uchem.

Odwraca się w stronę kolegów i wychodzi, zostawiając za sobą słodki, wyjątkowy zapach którego nie jestem w stanie opisać. Gabriel, Gabriel, Gabriel — powtarzam w głowie starając sobie go przypomnieć, ale jego imię odbija się echem po mózgu, nie znajdując o nim niczego konkretnego. A potem wychodzę z klasy myśląc już tylko o tym, jak zareaguje tata na wieść o szpitalu.

Rozdział 2

Od godziny próbuję się zrelaksować, oglądając film przyrodniczy, tymczasem moje myśli wciąż wędrują wokół mamy. Boję się, że to już koniec, że wyjdzie ze szpitala tylko po to, żeby położyć się prosto do trumny i zakopać kilka metrów pod ziemią. Nie wiem, jak zareaguje tata. Czy choć trochę go to zmartwi? Czy raczej będzie szczęśliwy, że już niedługo może przestać ukrywać swój związek z Megan? Mam tylko nadzieję, że do końca zagra rolę kochającego męża, który nie widzi świata poza swoją ukochaną żoną. Pragnę, aby mama czuła się kochana i odeszła w spokoju.

Najchętniej już bym ją odwiedziła, niestety muszę czekać, aż tata wróci z pracy by powiedzieć mu o tym, co się wydarzyło. Może zechce wybrać się ze mną?


Słyszę brzęk kluczy i szuranie butów po podłodze. Wychylam głowę z pokoju i widzę tatę. To mężczyzna dość wysoki o normalnej budowie ciała. Niebieskie oczy chowają się za szkłami okularów, a wciąż brązowe, krótko ścięte włosy są idealnie ułożone. Na jego twarzy zaczynają pojawiać się zmarszczki — odrobinę na czole i większość w okolicy oczu, chociaż za prostokątnymi szkłami nie są aż tak widoczne. Mam jego włosy i oczy, a cała reszta mojej osoby ani trochę nie przypomina mojej rodziny. Moja twarz jest niepodobna do kogokolwiek z mojego drzewa genealogicznego. Mama kiedyś stwierdziła, że jestem idealnie symetryczna — to coś, co zdarza się bardzo rzadko i co sprawia, że człowiek staje się piękny. Tą samą symetryczność zauważyłam dziś u Justina, który rzeczywiście jest bardzo przystojny. Jak Gabriel, którego już kiedyś gdzieś musiałam spotkać.


Tata spogląda na mnie ściągając w międzyczasie buty, po czym delikatnie się uśmiecha. Widząc, że nie odwzajemniam jego gestu, a moja twarz jest wyraźnie zmartwiona, od razu poważnieje.


— Coś się stało?


Milczę, bo w głowie układam zdania, które zaraz mu powiem. Boję się jego reakcji. Boję się, że zamiast wspierać mnie i mamę, będzie zupełnie niewzruszony lub nawet szczęśliwy. Szczęśliwy, że w końcu zamieszka z Megan. Biorę głęboki wdech i zapominam o przemowie, którą tak długo układałam w mojej głowie. Nie jestem w stanie wydusić z siebie nic więcej, niż jedno krótkie zdanie:


— Mama jest w szpitalu.


Tata stoi sztywno, prostuje się i ściąga na chwilę okulary. Widzę, że jego klatka piersiowa szybciej i krócej się unosi, jego oddech staje się płytki. Kolor skóry przybiera kolor kartki, a oczy powoli gasną. Nie rozumiem jego reakcji. Nie kocha mamy. Dlaczego więc wygląda tak, jakby zaraz sam miał umrzeć?


Nie wiem, ile czasu tak stoimy. Atmosfera staje się ciężka, napięcie powoli rośnie. Zastanawiam się, czy zaraz oboje zaczniemy płakać, czy raczej będę dalej tak stać, a tata nagle się uśmiechnie. Czas mija i nadal nic się nie dzieje. Słyszymy tylko auta za oknem i nasze własne bicie serc. Ta chwila dla mnie trwa wiecznie.


— Pojedziesz ze mną ją odwiedzić? — pytam tak cicho, że ledwo słyszę własne słowa. Tata wciąż milczy, po chwili tylko kiwa głową i ponownie zakłada buty. Rozumiejąc, o co chodzi, szybko nakładam na siebie skórzaną, czarną kurtkę, wciskam na stopy czarne baleriny i wybiegam z mieszkania zaraz za tatą. Nie czekamy nawet na windę. Zbiegamy po schodach z czwartego piętra, wsiadamy do samochodu i nawet nie martwimy się o zapięcie pasów. Nie pytam o nic. Nie chcę pytać. Nie jestem w stanie.


Mama leży na szpitalnym łóżku z zamkniętymi oczyma. Jej skóra jest jeszcze bledsza i cieńsza niż dzisiaj rano, kiedy ostatni raz ją widziałam. Napięcie w moim ciele rośnie, kiedy widzę ją w takim stanie. Wygląda tak, jakby już umarła i czekała, aż ubiorą ją w czarną suknię i zapakują do trumny. Na szczęście jeszcze żyje, o czym świadczy aparatura, do której jest podpięta. Nie śpi. Słysząc szelest zdejmowanych płaszczy otwiera oczy.

Staram się stać prosto, jednak moje kolana są jak z waty. Kręci mi się w głowie. Zaraz upadnę.


Uśmiecha się na nasz widok i podnosi rękę. Tata siada przy niej, po czym składa ciepły pocałunek na jej czole.

Zapominam, jak się poruszać. Mam wrażenie, że oglądam bardzo realistyczny film w 3D, a to wszystko to tylko tylko odgrywany scenariusz.

— Jak się czujesz? — pyta tata, choć odpowiedź jest oczywista. Widać jaka jest słaba, bardzo słaba. Chemioterapia zamiast pomóc coraz bardziej ją wykańcza.Chociaż wszyscy wiedzą, że jej życie wisi na włosku, to nikt nie chce się do tego głośno przyznać. Liczymy na cud.


— Zawsze mogło być lepiej — mówi słabym głosem, zamykając oczy na dłuższą chwilę. — Karen, kochanie — odwraca głowę w moją stronę. Na jej twarzy pojawia się blady uśmiech. Wiedząc, ile ją to kosztuje, moje serce zaczyna pękać z bólu. — Idź kochanie po coś słodkiego i jakąś wodę smakową.


Tata wyciąga z portfela banknot dziesięciodolarowy. Bez słowa wychodzę, gniotąc go w pięści. Kręci mi się w głowię i obawiam się, że zaraz zemdleję. Jeszcze bardziej przeraża mnie wizja, w której wracam z siatką pełną słodyczy do sali, w której leży mama. Martwa mama.

Mój krok jest szybki. Chcę zdążyć przed tym okropnym momentem, w którym ją stracę. Wychodzę ze szpitala i kieruję się w stronę najbliższego sklepu. Jest chłodno, więc mocniej opatulam się kurtką. Zimny powiew wiatru sprawia, że moje policzki robią się czerwone. Nowy chodnik nie ma żadnych pęknięć, o które mogłabym się potknąć. Domki po obu stronach ulicy są małe, dwupiętrowe i przyklejone do siebie. Większość z nich pomalowana jest na kolory wpadające w róż lub zieleń, choć zdarzają się i całkowicie szare, ponure, niepasujące do intensywnie czerwonego dachu. Przechodzi tędy wiele osób. W sumie zawsze tak było. Chodziłam tą drogą do mojej starej szkoły i za każdym razem, gdy mijałam szpital, czułam nieprzyjemne kłucie w żołądku. Po drugiej stronie ulicy, przed rondem, na którym stoi posąg kobiety trzymającej w ręku parasol, dostrzegam w końcu mały sklep, w którym kupowałam z koleżankami lody. Idę jeszcze szybciej. Marznę. Staram się na nikogo nie wpaść a i tak moje ciało uderza w drugie. Unoszę twarz do góry tylko po to, aby spojrzeć na anielskie blond loki i zielone oczy, tak bardzo mi znajome, a zarazem tak obce.

Momentalnie ogarnia mnie przyjemne ciepło, nie czuję już ani trochę tego przeraźliwego zimna. Wszystkie problemy i troski znikają, oddala się nawet niepokój o mamę. Jakby to wszystko było tylko snem. W tej chwili jedynie my — ja i Gabriel jesteśmy prawdziwi. Nie rozumiem, co się właśnie dzieje w mojej głowie i z moim ciałem. Nie wiem kim jest ten człowiek, którego obecność tak silnie na mnie wpływa, ani dlaczego nie mogę oderwać oczu od jego idealnej, symetrycznej twarzy.


— Hej, An…. Karen — mówi po chwili, a cała magia gdzieś znika. Wracam do rzeczywistości. Dopiero zdaję sobię sprawę z tego, że wciąż stoimy tak blisko siebie. Za blisko. Odsuwam się o krok. Czuję się przy nim taka mała.


— Hej — odpowiadam zdezorientowana. Czuję, że tracę rozum i nie podoba mi się to. Nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o jego zielonych oczach i tajemniczej osobowości. Skąd ja go znam?


— Wtedy w klasie … — przerywa, spogląda to w niebo, to znów na mnie — miałem ci coś powiedzieć.


Wracam do tamtej chwili i przypominam sobie jego zapach. Znów go czuję. Moje serce kolejny raz zaczyna bić szybciej. Nie chcę tego. Zaczynam bawić się palcami, by jakoś przywołać racjonalne myślenie. Niestety, nie za bardzo to pomaga.

— Powiedziałeś, że Justin nie jest dobrym towarzystwem. — przypominam mu po chwili, starając się, aby mój głos nie zdradził tego, co właśnie dzieje się w mojej głowie. Ciekawość, ekscytacja ale i też strach przez wszystko to, co dzieje się ze mną kiedy Gabriel jest w pobliżu.

— Wiem, ale miałem powiedzieć ci coś jeszcze.

Gabriel znów przygryza wargę. Wygląda wtedy jak anioł który zlatuje prosto z nieba i pojawia się na mojej drodze nie bez powodu.

Blondyn zawisa nad moim uchem. Znajduje się na tyle blisko, że czuję ciepło bijące od jego ciała. Delikatny oddech na moim karku. Przyjemnie uczucie. I choć wiem, że mój umysł wariuje a to, co przeżywam nie jest normalne, to jednak pragnę z całego serca, aby ta chwila trwała wiecznie.

— Nie jesteśmy ludźmi — Zaczyna szeptem, jakby bał się, że ktoś inny go usłyszy. — Jesteśmy aniołami.

Odsuwa się ode mnie na tyle daleko, aby móc spojrzeć na moją twarz. Zapewne próbuje wyczytać że mnie jakieś emocje.

Jedyne, co w tej chwili czuję, to zdezorientowanie. Cofam się o kolejne dwa kroki w tył. O czym on do mnie mówi? Zwariował? Anioły są przecież tam w niebie, nie posiadają ludzkiego ciała. Skoro jesteśmy aniołami, co jest całkowicie absurdalne, to dlaczego wyglądamy jak normalni ludzie? Dlaczego się przeziębiamy, a kiedy się zranimy, leci nam krew? Nie wiem, czy traktować tę informację jak zwykły żart, czy jako powód, by uznać Gabriela za szaleńca i trzymać się od niego z daleka.

W jednej chwili ktoś, kto do tej pory wydawał mi się przyjazny i dziwnie znajomy teraz wzbudza we mnie negatywne emocje.

Gabriel widząc moją reakcje robi krok do przodu aby mnie uspokoić, ale wyciągam rękę przed siebie w obronnym geście. Wszechogarniający strach rośnie z każdą następną sekundą. Chciałabym uciec i zapomnieć, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce.

— Nie podchodź — mówię stanowczym głosem, choć w środku wszystko się we mnie kotłuje.

— Nie wierzysz mi. — Gabriel wydaje się smutny i zawiedziony.

— A jak mam ci wierzyć? Czy ty wiesz, co właśnie powiedziałeś? Jak to zabrzmiało?

Chłopak przejeżdża ręką po anielskich włosach. On cały wygląda jak anioł. Jednak tylko tak wygląda, przecież nie może nim rzeczywiście być. Nikt nie może być aniołem.

Czego on ode mnie chce? Ledwo wczoraj się poznaliśmy. Chyba. Czy możliwe jest, że znaliśmy się już wcześniej?

— To absurd — stwierdzam ostatnimi resztkami odwagi. Tak bardzo chcę uciec.

— Wydaje ci się. Nie odkryłaś jeszcze swojej mocy, to wszystko.

— Nie mam pojęcia o co ci chodzi. — dukam cicho i obracam się na pięcie. Moje przerażenie rośnie z każdą sekundą. Intensywnie myślę o ucieczce. Nagle czuję ostre szarpnięcie za łokieć.

Jest ono na tyle gwałtowne, że tracę równowagę i ląduję w ramionach Gabriela.

Jego umięśniona klatka piersiowa napiera na mnie, słyszę bicie jego serca. Ten charakterystyczny zapach znów wydaje mi się niezwykły, zupełnie jak nie z tego świata. I mimo iż bardzo chcę, nie mogę sobie go przypomnieć. A teraz jeszcze bardziej niż zwykle mam to dziwne poczucie, że znaliśmy się już wcześniej.

I chociaż przez to, co właśnie powiedział, wydał mi się szaleńcem, to pragnę być jak najbliżej niego. Nie rozumiem swoich uczuć i całej tej sytuacji.

— Zostaw — mruczę, jednocześnie wyrywając się z jego uścisku. Zaczynam biec w stronę sklepu nie odwracając się do tyłu.

Rozdział 3

W głowie wciąż słyszę głos Gabriela: “ Nie jesteśmy ludźmi. Jesteśmy aniołami.”

Nie jesteśmy ludźmi. Jesteśmy aniołami. Ogromny mętlik nawiedza moją głowę niczym tornado, zostawiając po sobie spustoszenie i negatywne emocje. Nie wiem, czy mam o nim myśleć jak o wariacie i trzymać się od niego z daleka, czy uważać go za zwykłego żartownisia. Jeśli to drugie, to bardzo dobrze gra swoją rolę. Szaleniec przekonany o swoim anielskim pochodzeniu. Mógłby nawet zagrać w moim rodzinnym przedstawieniu pod tytułem “Dom”.

Dziwne skurcze nawiedzają mój żołądek za każdym razem, kiedy wracam we wspomnieniach do tamtej chwili, kiedy Gabriel i ja zderzyliśmy się ze sobą na ulicy. Mam ochotę komuś o tym opowiedzieć, jednak nie mam przyjaciół godnych zaufania. W poprzedniej szkole zawiodłam się na osobach, na których bardzo mi zależało. Nie pozostał mi nikt, komu mogłabym się zwierzyć w dowolnej chwili. Jestem owładnięta mieszanką pustki i strachu, a to wszystko przez chorobę mamy i dziwne zachowania Gabriela. Chciałabym teraz położyć się spać i obudzić dopiero za dziesięć lat. Albo najlepiej już nigdy.

Cały weekend zajmuje mi nauka, która sprawia, że czas leci szybciej. W głębi duszy liczę na telefon od Justina, więc co chwila zerkam z nadzieją na wyświetlacz telefonu. Nikt się niestety nie odzywa, a jedyny sms jaki dostałam w ciągu tych dwóch dni był od mojego operatora. Samotność zżera mnie od środka, nie pomaga nawet kolacja z moją przyszłą nową rodziną ani odwiedziny u mamy. Kiedy muszę patrzeć na to, w jakim jest stanie, czuję jeszcze większe przygnębienie. Świadomość, że już niedługo odejdzie z tego świata wypala dziurę w moim wnętrzu.

Jak zwykle nawet w dni wolne kładę się wcześnie spać, a mimo to wstaję dopiero koło czternastej. Psychicznie balansuję na skraju wytrzymałości, a słoneczna pogoda jeszcze bardziej pogłębia mój zły nastrój. Zdecydowanie bardziej wolałabym deszcz.

Biologia. Kiedy wchodzę do klasy Justin już tam jest, szeroko się uśmiechając na mój widok i klepie dłonią o krzesło obok niego.

Jeszcze zanim siadam, rozglądam się po sali i ku wielkiemu rozczarowaniu nigdzie nie dostrzegam Gabriela. Z jednej strony odczuwam ulgę, z drugiej dziwną tęsknotę. Tak samo jak wiem, dlaczego jego nieobecność sprawia mi radość, tak bardzo nie rozumiem skąd się bierze chęć bycia blisko niego. Nielogiczne, że te dwa uczucia występują jednocześnie, co mnie frustruje. Żywię nadzieję, że z zewnątrz nie widać tego, co dzieje się w moim wnętrzu, jaką burzę myśli muszę znosić każdego dnia od ponad dwóch lat.

— Znowu nic nie mówisz. — Odzywa się Justin oskarżająco.

— Po prostu się nie wyspałam — odpowiadam. Nie jest to kłamstwem. Mało kiedy mogę się normalnie wyspać. Wstawanie o dziesiątej to dla mnie męczarnia, choć sen napływa dwanaście godzin wcześniej. A co dopiero pobudka o szóstej. Nawet ze słońcem za oknem jest mi niesamowicie zimno, co z kolei sprawia, że jeszcze bardziej chce mi się spać.

Nagle drzwi do klasy otwierają się szeroko, uderzając przy tym o ścianę. We wchodzących z takim hukiem osobach rozpoznaję dwie dziewczyny z toalety, które podsłuchały moją rozmowę z mamą. Od razu robi się niezręcznie.

Nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że w ich towarzystwie wkracza, jak to powiedział Justin, król szkoły. Na jego widok wspomnienia z piątku bardzo szybko wracają w najdrobniejszych szczegółach, jak dotyk Gabriela na moim łokciu albo słodki zapach skóry.

Anielski chłopak ubrany jest dziś w białą koszulę i czarne, sprane jeansy. Włosy kręcą mu się jeszcze bardziej niż wczoraj. Jedynie jego oczy są jakieś przygaszone. Nasze spojrzenia się krzyżują, na skutek czego jeszcze bardziej kulę się na krześle. Czy on jest szaleńcem, czy to może ja oszalałam?

— Co się tak na niego patrzysz? — Pyta Justin, przerywając tę dziwną chwilę. Zawadiacko opiera głowę o łokieć i nie odrywa ode mnie swoich ciemnych oczu.

— Te dziewczyny… Nie są za miłe — informuję, nie odrywając wzroku od grupki.

Gabriel podchodzi i zatrzymuje się obok mojej ławki, zerkając na mnie ukradkiem. Zaraz za nim przechodzą dziewczyny, dość rozbawione, świdrując mnie wzrokiem jak nic nie znaczącego karalucha. Najwyraźniej nie chcą mnie tutaj.

— Nie tęsknisz za mamusią? — Pyta jedna z nich. Założyła dziesięciocentymetrowe koturny, granatowe marszczone rurki i dopasowany czarny top. Włosy w kolorze wiśni opadają jej na twarz, pokrytą mocną warstwą makijażu.

— Natasha daj jej spokój. Czy ty zawsze musisz zaczepiać nowe koleżanki i robić sobie wrogów? — Justin niespodziewanie staje w mojej obronie. Druga z dziewczyn śmieje się głośno, co przykuwa uwagę kilku osób.

— Wyluzuj Justin, ona nie jest małą dziewczynką. Pozwól, że sama się obroni. — Odpowiada do niego dość łagodnie, kokieteryjnie zawijając pasmo długich włosów na placu. Na Justinie nie robi to jednak większego wrażenia. Natasha znów spogląda na mnie. Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałabym martwa pod szkolną ławką.

— A więc? — Unosi brew. — Tęsknisz za mamusią?

— Moja mama jest w szpitalu. Ma raka. — Szeptam bezgłośne, pilnując przy tym, by nie uronić ani jednej łzy. Oby po tej informacji dała mi spokój.

Nagle wszyscy zamilkli. Znów czuję na sobie niezręczne spojrzenia wszystkich obecnych. Moje serce bije coraz wolniej, przed oczami pojawia się ciemność. Czemu po prostu nie mogę zniknąć? Tak dużo par oczu wpatrzonych w moją małą postać, wyczekująca dalszego biegu wydarzeń sprawia, że pożar w moim ciele jeszcze bardziej się natęża.

— Uuu i co? Ile jej zostało? Miesiąc? Tydzień? Może krócej? — Słyszę po chwili głos, pełen jadu. Przechodzi mnie kolejny, zimny dreszcz a oczy napływają łzami, więc przymykam na chwilę powieki, by słona ciecz nie znalazła ujścia.

Nagle ktoś mocno uderza pięścią w moją ławkę. Wszyscy zebrani wokół zastygają w miejscu. Jeszcze zanim zdołałam otworzyć oczy, czuję słodki zapach owoców leśnych i miodu.

— Teraz to już przesadziłaś — warczy Gabriel. Jego zielone oczy prześwietlają Natashe na wylot. — Krzywdzisz niewinną dziewczynę! Masz tak niską samoocenę, którą uwielbiasz podnosić, gnębiąc innych, czy o co ci właściwie chodzi?!

Natasha nie odpowiada. Odchyla tylko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko je zamyka. Jej koleżanka, która do tej pory stała za nią niczym cień, teraz zaczyna wycofywać się na tył klasy.

— Jesteś żałosna. — blondyn nie spuszcza wzroku z dziewczyny. Jej twarz zaczyna nabiera koloru jej włosów.

Natasha przygryza wargę, poprawia pasek od torebki i wychodzi z klasy.

Gabriel zerka na mnie z troską. Pochylam głowę, a palce pod ławką zaczynają splatać ze sobą przeróżne kombinacje. Tego już za wiele. Dlaczego Gabriel stanął w mojej obronie? Dlaczego znów mam wrażenie, że już kiedyś się spotkaliśmy? Ciągle powracają te same pytania, na które nie znam odpowiedzi.

— Poradziłbym sobie z nimi sam — informuje nas oschle Justin. Gabriel w odpowiedzi uśmiecha się szyderczo.

— Nie wydaje mi się.

— Owszem, gdybyś tylko ty się nie wtrynił! — Głos Justina staje się głośniejszy, a sam brunet gwałtownie podnosi się z krzesła.

— Przestańcie! Przestańcie oboje! — Wrzeszczę na całe gardło, zaskakując nie tylko ich, ale i siebie. Co mnie opętało? Gabriel i Justin spoglądają na mnie pytająco, a mnie nagle opuszcza cała odwaga.

Trzęsącymi się dłońmi, wyjmuję mój smartfon i słuchawki.

— Nie żeby coś, ale dziękuję by się przydało. — Szepcze Gabriel nachylając się nad moim uchem.

— Może byś ją tak zostawił — Justin nie wygląda na zadowolonego. Zauważam, jak pod stołem zaciska dłonie w pięści.

— Dziękuję — Mruczę cicho, zanim dochodzi do kolejnego starcia.

Gabriel uśmiecha się delikatnie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że na jego lewym policzku pojawia się dołeczek, kiedy unosi kąciki ust do góry. Nieziemsko przystojny — tylko to w tej chwili przychodzi mi do głowy. I zaskakująco dziwny.

Wychodzę z klasy jak zwykle ostatnia. Trochę żałuję, że Justin na mnie nie czeka, ale cieszę się chociaż, że mogliśmy wymienić kilka słów na lekcji. Wciąż łudzę się, że do mnie zadzwoni, wyciągnie z ponurej rzeczywistości i skomplikowanego życia do czegoś co pozwoli mi zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Bardzo tego potrzebuję.

Chowam do szafki niepotrzebne książki, a kluczyk wrzucam niedbale do torby. Obracam się na pięcie, aby pójść na lekcje angielskiego, ale wpadam na coś… Na kogoś. Klatka piersiowa, tak bardzo znajoma, dotyka teraz mojej obolałej głowy.

Serce automatycznie zaczyna wywracać koziołki i nie słucha rozumu. A rozum wyraźnie podpowiada że ten chłopak jest nieźle stuknięty. Ze strachu odrywam się od niego w pośpiechu.

— Om, Gabriel… — Zaczynam. Pomimo wszystko nie mogę go ignorować z czystej wdzięczności.

Gabriel daje kroka, omija mnie. Staje za moimi plecami i powoli odgarnia włosy z szyi. Przejeżdża nosem po mojej skórze. Chociaż powinnam, to nie umiem zaprotestować. Nie chcę. Mój umysł wariuje. Widziałam go, wcześniej go widziałam. Jestem o tym przekonana. Nagle wszyscy ludzie wokół przestają mnie obchodzić. Zapominam nawet o rozmowie z Natashą. Przez ten krótki moment powstrzymuję się od myślenia o nim jak o szaleńcu, który próbuje mi wmówić, że jestem istotą pozaziemską. Przez moment. Jakby czas stanął w miejscu i od stóp do głów przeszywa mnie gama dawno zapomnianych uczuć. Uczuć które proszą aby sobie o nich przypomnieć.

Gabriel nachyla wargi do mojego ucha, co wyrywa mnie z chwilowego otępienia.

— Proszę, przypomnij sobie. Przypomnij — szepta błagalnie. — Proszę, Aniele. Zrób to dla mnie.

Aniele. Aniela. Aniele.

To imię odbija się w mojej głowie niczym echo.

Zamykam oczy. Pod ciemnością powiek zaczynam widzieć obrazy. Siebie. Jego. Nas. Ja i Gabriel. Ubrani na biało, trzymający się za ręce, na pustej sali pełnej luster. Wyglądaliśmy na szczęśliwych, ćwicząc skomplikowany układ taneczny. Nigdy nie pomyślałabym, że umiem tak pięknie tańczyć. Widzę wyraźnie jak Gabriel unosi mnie do góry i wyrzuca w powietrze, a ja bez największego problemu robię potrójne salto w powietrzu, by ponownie wylądować w jego ramionach. To co robimy jest niesamowicie cudowne i przerażające jednocześnie. Gabriel obraca nasze ciała, a potem, kiedy stajemy w bezruchu, spostrzegam duże, białe coś wyrastające z naszych pleców. Obserwuję ten fragment do momentu, w którym w pełni to coś się rozwija. Przyglądam się dokładniej. Skrzydła.

Ta realistyczna wizja sprawia, że z trudem łapię oddech. Przeżywam to wszystko niczym najświeższe wspomnienie. W dodatku mam silne uczucie deja vu, jeszcze potężniejsze niż sama obecność Gabriela. Spotkałam go. A to, co przed chwilą widziałam, bez wątpienia musiało zdarzyć się wcześniej. To nie sen. Zawsze najbardziej boimy się nieznanego, może dlatego cała ta sytuacja coraz bardziej budzi we mnie lęk. Mało tego, wpadam w panikę.

— Aniele! — Zawołał za mną, ale ja już biegnę najszybciej jak mogę. — Nie uciekaj! — słyszę rozpaczliwy głos z oddali. Nie umiem się zatrzymać. Nie chcę.

Rozdział 4

Cały tydzień upływa mi dość spokojnie. Gabriel do tej pory pozwolił sobie tylko na krótkie spojrzenia w moją stronę. Może też kilka razy powiedział mi “cześć”, kiedy mijaliśmy się na korytarzu. Nie usiłował więcej wmówić mi, że jestem aniołem — co przecież jest absurdalne. Raz widziałam, jak rozmawia na korytarzu z Justinem. Chyba się kłócili, co wywnioskowałam po gestykulacji i rozgniewanych twarzach. Justin kilka razy popchnął Gabriela, ten jednak nie dał się sprowokować. Jestem ciekawa, o co im poszło, ale boję się zapytać. To w końcu nie moja sprawa. Justin opowiadał mi trochę o swojej rodzinie i o tym, dlaczego jest mało lubiany. Okazało się, że chodzi o jego problemy z agresją. Nie jest w stanie nad sobą zapanować, a kiedyś po bójce z kolegą z drużyny koszykarskiej trafił pod opiekę psychologa szkolnego. Nie pomogło ani to, ani wyrzucenie go z ekipy. Przez moment przechodzi mi przez głowę myśl, że Gabriel mógł mieć rację kiedy mówił, że Justin nie jest dobrym towarzystwem. Z kolei czy ktoś, kto twierdzi, że ja i on jesteśmy aniołami może być odpowiednim kompanem? Justin nie przejawia wobec mnie agresji, a przynajmniej do tej pory zachowywał się całkiem normalnie. Czasami jego żarty i czarny humor są zbyt okrutne, momentami także przesadza z sarkazmem. Mimo wszystko lubię go, chociaż w szkole jestem niecałe dwa tygodnie. Chciałabym go zapytać, czy w końcu do mnie zadzwoni i gdzieś razem wyjdziemy, ale blokuje mnie moja nieśmiałość.

Po szkole jem obiad z tatą, Megan i Joshem, moim przyszłym siedmioletnim przybranym bratem, a potem pędzę odwiedzić mamę. Przeważnie wybieram się tam sama, rzadziej z tatą. Zależy, czy tego dnia ma dłuższą randkę z długonogą blondynką, pracującą jako kelnerka w małej kawiarence tuż za naszym domem. Co śmieszne, to ona bardzo przypomina mi mamę. Mają ten sam brązowy kolor oczu i podobny odcień blondu na włosach. Czym więc urzekła tatę Megan, podająca mu codziennie rano tę samą kawę i pączka? Kiedy zasiadał przy stoliku przy oknie godzinę przed pracą, by w spokoju zjeść śniadanie, czy była dla niego milsza niż mama? Fakt, dostrzegam u Megan wiele zalet, jak na przykład cierpliwość i opanowanie, co w szczególności okazuje w chwili, kiedy Josh robi coś złego. Wciąż jednak nie potrafię zrozumieć, dlaczego tata ją wybrał. Może nie chce myśleć o schorowanej żonie, która i tak niedługo odejdzie z tego świata? Nie chce zostać sam? Mam w głowie tyle pytań, które boję się wymówić na głos.

W sobotę tata oznajmia, że zabiera Megan i Josha do parku rozrywki. Zaprosił i mnie, żeby łatwiej mi było oswoić się z nową rodziną, jednak bycie aktorką na tak długi etat jest zbyt męczące. Potrzebuję odpocząć i przestać się sztucznie uśmiechać. Uważam iż suszenie zębów przed ludźmi w momentach, kiedy serce rozpada się na kolejne części jest zwykłą hipokryzją i pozbawia człowieka energii. Wymiguję się więc strasznym bólem głowy, który dość często mi towarzyszy od ostatniego roku. To przez ten cały stres. Najpierw osoby, które uważałam za bratnie dusze okazują się fałszywe i niszczą mi reputację, ośmieszając przed całą szkołą. Potem zmiana otoczenia w połowie roku szkolnego i poznanie Gabriela, który uparcie wmawia mi, że jestem aniołem, który zapomniał o swojej mocy. Udawanie szczęśliwej rodziny na dwa fronty — przy prawdziwej mamie, która w szpitalu walczy o każdy oddech, a potem przy Megan, Joshu i tacie. Bardzo im zależy na mojej akceptacji ich związku. Nic do nich nie mam, szczególnie że dzięki nim tata odżył, ale czy mogliby spotykać się dopiero po śmierci mamy?

Siedzę wciąż w piżamie, okryta kołdrą pod samą brodę. W ręku trzymam książkę od historii i próbuję skupić się jakoś na tych wszystkich wydarzeniach z zamierzchłych czasów, ale moje myśli uporczywie uciekają do szczęśliwych chwil. Do przeszłości, w której nie było żadnych problemów, a nawet jeśli się pojawiały, to tak błahe, że nawet nie warto ich wspominać. Nagle czuję wibracje tuż obok mojej głowy. Sięgam ręką po stary już telefon, który ma pękniętą szybkę w trzech miejscach i brak kawałka obudowy z tyłu w górnym lewym rogu. Serce bije mi szybciej z emocji. Od tak dawna nikt do mnie nie dzwonił, że zapomniałam, jakie to uczucie słyszeć czyjś głos po drugiej stronie. Numer jest nieznany, więc od razu myślę o Justinie. Nie mylę się.

— Idziemy na pizze? — Pyta wesoło. — Głodny jestem, księżniczko Karen.

Jego głos jak zwykle jest zachrypnięty. Uśmiecham się do siebie na myśl, że w końcu stąd wyjdę i spędzę weekend w jakiś miły sposób. Pierwszy raz od roku.

— Oczywiście, jestem za. — Zgadzam się od razu na tę propozycję. Próbuję ukryć euforię, która właśnie mnie ogarnia. Wolałabym, aby nie odgadł tego, jaką radość sprawia mi sama myśl spędzenia czasu w jego towarzystwie.

— Daj adres, podjadę po ciebie.

— Wyjmij coś do pisania.

— Nie trzeba, zapamiętam.

Justin nie ma zbyt dobrej pamięci, co udowodnił na lekcjach, więc chwilę się waham. Staram się nie komentować na głos tego, co sądzę o tym pomyśle. Może faktycznie zapamięta? Powoli i głośno mówię mu ulicę i adres zamieszkania, żeby zwiększyć jego szanse za zakodowanie tej informacji.

— Będę za trzydzieści minut — informuje i rozłącza się bez słowa pożegnania. Cały Justin. Sztywny i nietaktowny.

Otwieram szafę i przez moment zastanawiam się, co powinnam na siebie włożyć. Przecież to tylko przyjacielski wypad, a nie żadna randka, ale mimo to zależy mi, żeby dobrze wyglądać. Decyduję się na białe rurki i kremową bluzkę z falbankami przy dekolcie. Zarzucam na to moją skórzaną czarną kurtkę a na nogi zakładam białe adidasy i wychodzę przed dom. Justin już tam czeka, oparty o czarny, podłużny samochód z przyciemnianymi szybami. Nie znam się na markach aut, jednak ten wygląda na drogi. Kolorystycznie Justin ubrany jest całkiem odwrotnie do mnie — ma czarne rurki z dziurami i dopasowaną czarną koszulę. Nie brakuje też okularów przeciwsłonecznych, chociaż słońce tego dnia nie wyszło zza chmur ani na sekundę. Na mój widok chłopak uśmiecha się figlarnie. Lewy kącik jego ust znajduje się wyżej, niż prawy, co dodaje mu uroku.

— No, no, no, panienka Karen raczyła się zjawić — powiedział, próbując udawać głos nauczyciela z pierwszego dnia szkoły.

— Ej! — Śmieję się i uderzam go lekko w lewe ramię. Justin otwiera mi lekko drzwi obok kierowcy. — Proszę wejść.

Mam już usiąść, kiedy słyszę znajomy głos. Przechodzą mnie dreszcze.

— Karen, stój, nigdzie z nim nie pojedziesz! — Woła Gabriel, biegnąc w naszym kierunku. Justin wzdycha i przewraca oczami.

— Podaj jeden powód dla którego nie miałaby ze mną nigdzie pojechać — mówi spokojnie. Doskonale wiem, że w rzeczywistości jest poirytowany zaistniałą sytuacją. Jestem z niego dumna, że jeszcze nad sobą panuje. Nie rozumiem kompletnie zachowania Gabriela. Tym bardziej swojej reakcji. Już sam fakt, że tu jest, powoduje szybsze bicie serca i kolejną burzę uczuć. Chcę uciekać przed tym wariatem, jednocześnie coś sprawia, że nie mogę oderwać od niego oczu, a moje ciało odczuwa przedziwną tęsknotę za jego silnymi ramionami.

— Może dlatego, że ja na to nie pozwalam — Warczy wściekle Gabriel. Blondyn zaciska pięści. Wciąż żaden z nich nie raczy na mnie spojrzeć. Czuję się poniekąd jak zabawka, o którą kłócą się małe dzieci.

— Nie jesteś nikim ważnym, żeby mówić jej co ma robić a co nie — Justin teraz już krzyczy. Ściąga z nosa okulary przeciwsłoneczne i wsuwa na czubek głowy. Widzę jego oczy. Ciemne oczy pełne jadu i nienawiści. Oblatuje mnie potworny strach.

— Owszem, jestem, ale to nie twoja sprawa — odkrzykuje Gabriel

— Tak ci się tylko wydaje.

Justin podwijając rękawy czarnej koszuli robi kolejne kroki w stronę zielonookiego. Pięść bruneta dotyka w bolesny sposób twarzy Gabriela. Nie mogę nad sobą zapanować. Krzyczę.

Justin spogląda na mnie przepraszająco a potem znów uderza Gabriela w twarz. Ten ociera brzegiem rękawa cieknącą mu z nosa krew.

— Przesadziłeś — warczy i rzuca się na Justina. Popycha go z taką mocą, że ten leci dobre pięć metrów dalej. Wygląda to jak scena z jakiegoś filmu akcji. Gabriel kręci głową uśmiechając się szyderczo i z prędkością światła pobiega za plecy Justina. Łapie go od tyłu za szyję i zaczyna dusić. Wygląda to tak, jakby się teleportował zostawiając za sobą jedynie iskierki. Justin w odpowiedzi uderza łokciem Gabriela w brzuch, tym samym uwalniając się z jego uścisku. Następnie ciemnooki przypiera go z całej siły do muru.

— Zaraz zginiesz — oznajmia spokojnie, unosząc przy tym pięść do góry. Celuje w sam czubek nosa Gabriela. Ten ani trochę nie wygląda na przerażonego w przeciwieństwie do mnie.

— Ty pierwszy — szepcze pogardliwie Gabriel i przymierza się aby zadać cios. W tym momencie wszystkie moje negatywne emocje kumulują się: głód, smutek, stres, poczucie osamotnienia, bezradność, strach. To, co czuję jest nie do opisania. Jakbym była jedną wielką bombą, która w końcu musi wybuchnąć. Pierwszy raz w życiu tak silne uczucia przejmują kontrolę nad moim ciałem, pozbawiając mnie uczucia wstydu czy nieśmiałości. Jestem zmuszona coś zrobić, żeby uwolnić tę bombę. Inaczej z pewnością rozerwałaby mnie od środka.

— DOŚĆ! — Krzyczę z całych sił. Jednocześnie, wraz z moim głosem, zrywa się silny wiatr, a niebo zalewają czarne chmury, z których momentalnie zaczyna padać deszcz. Po sekundzie to wszystko rozjaśnia piorun. Grzmot jest tak głośny, że wszyscy i wszystko wkoło się trzęsie. Gabriel i Justin odrywają ręce od swoich gardeł i kierują głowy w kierunku mojej osoby z dziwnymi wyrazami twarzy. Uśmiechają się. Nie pojmuję tego, co się przed chwilą stało. Spoglądam podejrzliwie na swoje dłonie, a potem na chłopaków. Odczuwam przerażenie, wolność i euforię jednocześnie. Wiatr się nasila, ale zza ciemnych chmur zaczyna wychodzić słońce. Po raz pierwszy tego dnia.

— Aniela — Gabriel uśmiecha się jeszcze szerzej — Przypomniałaś sobie.

Patrzę na niego pytająco i nagle zapiera mi dech w piersi. Straszny, kłujący ból przeszywa moje ciało na wylot. Upadam na chodnik, tracąc przytomność.

Rozdział 5

Mrugam niemrawo powiekami. Głowa strasznie mi pulsuje, a serce wali jak młot pneumatyczny. Czuję dłoń Gabriela na swojej, widzę jego zielone oczy, wpatrzone w moje z ogromną troską. Cóż za przyjemna ulga i ciepło rozchodzące się po całym ciele. Przechodzą mnie prądy, których wcześniej nie doświadczyłam. Chciałabym zadać tak wiele pytań, tymczasem moje usta odmawiają posłuszeństwa, nie pozwalając się przecisnąć żadnemu z nich. Oby ten przyjemny stan z czasem nie minął. Nawet, jeśli nie rozumiem, co się ze mną dzieje, chcę pozostać tak, jak jestem w tej chwili. Zamykam oczy.

Zaczynam sobie przypominać minione wydarzenia. Niedoszła pizza z Justinem, czarny samochód, Gabriel, który mnie powstrzymuje. Ich walka i mój krzyk. Wiatr, piorun a potem jasność. Chyba tracę rozum. To wszystko staje się coraz bardziej dziwne.

— Jaka jest pogoda? — pytam, uchylając delikatnie powieki. Ten przyjemny stan na szczęście wciąż się utrzymuje.

Gabriel wstaje lekko i idzie w stronę okna. Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie wiem, co to za miejsce, ale nie chcę pytać. Pokój jest dość duży, kwadratowy o czarnych ścianach i podłodze z ciemnego drewna. Na środku leży okrągły, włochaty dywan, również czarny. Leżę na jednoosobowym łóżku z granatową pościelą, a na przeciwko mnie stoi ogromna, dwudrzwiowa szafa z lustrem. Po prawej widzę biurko zawalone książkami i zeszytami, a gdzieś pod nimi zakopany jest laptop. Usychająca roślina zasłania dostęp do okna przy którym stoi Gabriel.

— Bezchmurna, nie wieje, czyli w końcu wszystko dobrze.

Milczę. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej, wciąż czując rozchodzące się po całym ciele przyjemne ciepło. Jest mi tak dobrze. Nie rozumiem co miał na myśli Gabriel, kiedy powiedział, że w końcu wszystko dobrze, ale nie mam ochoty się nad tym rozwodzić. Przestaję też rozmyślać nad tym, skąd znam tego uroczego, szalonego blondyna. Po prostu akceptuję ten fakt, że już się kiedyś widzieliśmy. I tak mi z tym lekko na sercu.

Chłopak siada obok mnie. Zbyt blisko jak na moją strefę komfortu, ale się nie odsuwam. Moje ciało chce jego bliskości i pozwalam mu na to. Jego zielone oczy wędrują po mojej twarzy, uważnie badając każdą rysę. Zatrzymuje się na moich bladych, niebieskich oczach. Dotyka moich długich do pasa, brązowych włosów. Zawija na palec ich cienkie pasmo. Nie reaguję. Obserwujemy się nawzajem. Kącik jego ust unosi się w półuśmiechu.

— Przypomniałaś sobie. — Stwierdza radośnie

Mrugam, próbując ustalić o co mu chodzi, a potem uświadamiam sobie, że według niego jestem aniołem.

— Nie Gabriel. — Odpowiadam spokojnie. — Nie mogę sobie przypomnieć, bo nim nie jestem.

Blondyn kręci głową i zaciska dłoń, którą trzyma na kolanach. Oczy ma zaszklone, a uśmiech stopniowo znika z jego pięknej, symetrycznej twarzy.

— Ujawniłaś dzisiaj swoje moce, Anielo. Nie możesz nie pamiętać kim w rzeczywistości jesteś.

Marszczę brwi i zaczynam przebierać palcami. Anielo? Moce? Co? Wpatruję się głęboko w jego zielone oczy, starając się wyczytać z nich cokolwiek. Jakąś informacje, myśl, ale zamiast tego widzę tylko swoje odbicie oraz bezgraniczny smutek i żal.

— Jesteś aniołem pogody, twoje moce współdziałają z emocjami. Zaczęło się. Została uwolniona ta potężna energia z twojego wnętrza. Nie czujesz tego wyjątkowego ciepła, które uwalnia ciało?

Wciąż milczę. Głos więźnie mi w gardle, słowa zatrzymują się gdzieś w głowie i nie mają zamiaru ruszyć dalej. To przecież musi być sen. A jeśli tak, to nastąpi przebudzenie i wszystko będzie jak dawniej. Szczypię boleśnie swoje udo. Najwyraźniej nie śnię.

— To, co się stało nie było moją zasługą a zwykłym zbiegiem okoliczności. Nie mogę być aniołem pogody. Nikt nie może. — Wyznaję głośno swoje przypuszczenia.

— Owszem, może, Aniele. Ty nim jesteś.

Kręcę głową i gwałtowne wstaję.

— Udowodnij. — Żądam.

— Sama sobie to udowodnij — Gabriel staje za moimi plecami i delikatnie popycha mnie w kierunku okna. — Co teraz czujesz?

Czuję przyjemne ciepło, ulgę, spokój. Nawet siedząc tu z szalonym blondynem nie mam ochoty nigdzie uciekać. Nagle wszystkie dotychczasowe problemy gdzieś znikły, niepokojący natłok myśli odpłynął w dal. Jest mi przyjemnie.

— Czujesz ulgę, jest ci dobrze, przyjemnie. — Gabriel jakby czyta w moich myślach.

Odwracam się w jego stronę i z niepokojem unoszę twarz, by spojrzeć mu w oczy. Serce bije mi mocniej. Skąd on to wie?

— A teraz się boisz. — mówi, nie odrywając wzroku od okna. Myślę o tym, żeby się rozpłynąć. Jakie to straszne, że ktoś obcy może odczytywać z taką łatwością moje najskrytsze uczucia, coś tak osobistego. — Jeszcze bardziej się boisz — dodaje.

Kieruję twarz w stronę okna. Jestem zawstydzona i upokorzona.

Jedyne, co widzę za oknem, to drzewa kołyszące się razem z wiatrem.

— Widzisz? Wieje. To się dzieje wtedy, kiedy się boisz. — słyszę za swoimi plecami. Wpadam w coraz większą panikę. — To ciepło i błogość, które czułaś na początku, to endorfiny. Hormony szczęścia twój organizm produkuje w nadmiernych ilościach zaraz po uwolnieniu mocy, to taka jakby nagroda za przypomnienie sobie swojego pochodzenia. Wszystko dzieje się tak, jak powinno. Dlaczego więc wciąż zaprzeczasz, że nie jesteś aniołem?

Blondyn zarzuca moje włosy na lewe ramię, a swoją brodę kładzie na drugie. Jego ciepły oddech łaskocze mnie w szyję i wywołuje ciarki na całym ciele.

— Znamy każdy twój krok. Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi na ciebie czekać siedemnaście lat.

— Co? — Odnoszę wrażenie, że zaraz się zadławię.

— Spokojnie, oddychaj, bo zaraz nawiedzi nas tornado. To nie tak, że siedzieliśmy przy twoim oknie całą dobę. Wystarczy pomyśleć o konkretnej osobie, skupić się na jej aurze, zapachu. Otrzymujemy wtedy silne wizje, tak realne jak byśmy byli tuż obok.

Kręcę głową z niedowierzaniem. To się zaczyna być coraz bardziej niedorzeczne.

Naszą uwagę odwraca głośne huknięcie drzwi uderzających o ścianę. Gabriel automatycznie odskakuje. W progu stoi Justin, trzymający w ręku siatkę z zakupami. Jego twarz jest czerwona a ciemne oczy przeraźliwie wściekłe. Widzę w nich chęć mordu. Mimo jego nastroju cieszę się, że jest tu ze mną. Mój przyjaciel, który zabierze mnie stąd i nie będę musiała wysłuchiwać tych bzdurnych opowieści.

— Nie wiem, co Gabriel zdążył ci przekazać, ale chciałbym zostać o tym poinformowany — Rzuca siatkę na łóżko i jednym kopnięciem zamyka drzwi.

— Nic ciekawego — Odpowiada Gabriel za mnie

— Nie ciebie pytam.

— On twierdzi, że jestem aniołem — wskazuję oskarżycielsko palcem na Gabriela. Jestem przekonana, że Justin zabierze mnie z tego miejsca. Chciałabym być daleko stąd aby nie słuchać dłużej tych nieprawdopodobnych historii o moim życiu. Podchodzę do mojego przyjaciela mając nadzieję, że jakoś odgadnie moje myśli.

— Nie twierdzimy, że jesteś aniołem. Jesteś nim. I to jest prawda, tylko z jakiegoś powodu nie zdajesz sobie z tego sprawy — szepcze Justin.

— Zrobię wszystko, żeby Ci przypomnieć — zapewnia Gabriel i robi kilka kroków w naszą stronę.

— Daj jej więcej czasu. Nie widzisz jakie to dla niej trudne oswoić się z myślą że nie jest człowiekiem? Musisz tak ciągle we wszystkim na nią naciskać? Za szybko zacząłeś tą całą akcję. Nie mogłeś poczekać, aż sama to odkryje? W końcu musiałoby to nastąpić. Patrz, jak ją przeraziłeś! — Justin jest coraz bardziej wściekły, co widać po ciemniejących oczach.

— A czy ty zawsze musisz mieć inne zdanie?

Wariuję, czy to świat oszalał? Justin też uznaje mnie za anioła? Serce bije mi jak po maratonie, a kolana coraz bardziej miękną. Są jak z waty i ledwo utrzymuję się na nogach. Wbrew mojej woli zaczynam wierzyć w to, że nie jestem człowiekiem. Mają na to dowód w postaci tego, co dzieje się za oknem. Patrząc na zmieniającą się aurę, Gabriel doskonale zna moje uczucia. Powiedział, skąd pochodzi to ciepło, którego odczuwanie tak bardzo mnie zafascynowało. Mimo wszystko mój umysł wciąż toczy walkę o zdrowy rozsądek. Wolę nie przyznawać się głośno do tego, że zaczynam im wierzyć. To irracjonalne.

— Justin ma rację. Powinniście byli zaczekać. Nie uzmysłowiłam sobie tego o czym mówicie. Drętwieję na myśl o tym, że to wszystko jest prawdą, bo wtedy całe moje dotychczasowe życie okaże się być jednym, wielkim kłamstwem. Nie wiem kim jestem, kto jest moją rodziną i jaki to wszystko ma sens. I tak sporym szokiem jest dla mnie to, że Gabriel obserwuje każdy mój krok w wizjach, które przywołuje, kiedy mu się żywnie podoba. Przyznajcie proszę, że to żarty i skończcie z tym. Czy możecie pozwolić mi żyć tak, jak do tej pory?

Odpowiada mi krępująca cisza. Oczy chłopców utkwione w moim małym ciele czemu towarzyszy niezwykle nieprzyjemna atmosfera, bo odważyłam się powiedzieć, co mam w głębi serca. Sama jestem w szoku przez swoją chwilową odwagę. Teraz znów znikła, a ja zaczynam się modlić, by pochłonęła mnie ziemia.

Justin w końcu robi jakiś ruch i siada na łóżku. Wyjmuje z reklamówki zawiniętego w papier pączka z lukrem i wciska mi go do ręki.

— Zjedz, potem odwiozę cię do domu. Jeśli pewnego dnia będziesz chciała się czegoś dowiedzieć, to daj mi znać. Odpowiem na wszystkie pytania. — Zapewnia, kiedy nasze dłonie się stykają. Patrzę mu oczy. Nie widzę w nich złości.

Nie protestuję, a Justin nie ma zamiaru wtryniać się w kolejną dyskusję z Gabrielem na temat mojego życia.

— W takim razie ja już się zmywam, widzę, że świetnie poradzicie sobie bez mojej pomocy — Gabriel rusza do drzwi, ale chwytam go szybko za rękę. Obaj patrzą na mnie pytająco.

— Jeśli rzeczywiście jesteście aniołami to proszę, nie pozwólcie, by mama umarła.

— Nie obiecuję, że twoja mama nie umrze — odpowiada Gabriel, wciąż trzymając moją drobną dłoń w swoim wielkim łapsku. — ale daję słowo, że jako anioł życia zrobię wszystko co w mojej mocy, by wyzdrowiała.

Rozdział 6

Gabriel parkuje auto tuż przed moim domem. Nie zapytał o adres. No tak, przez całą moją egzystencję zarówno on jak i Justin bez przerwy mnie obserwowali. Moje życie stało się tak nagle mało prywatne. To nie w porządku, nie mogę mieć przed nimi żadnych sekretów, a ja wciąż bardzo mało o nich wiem. Znaczy pamiętam — dodaję szybko w myślach. Kiedy spoglądam w niebo i porównuję swoje uczucia do aktualnej pogody to coraz bardziej przekonuję się o swoich zdolnościach a to z kolei stanowi dowód na to, że wszystko co powiedzieli jest prawdą.

— Kim… kim byliśmy dla siebie...kiedyś? — pytam, nie mogąc dłużej wytrzymać. Tak bardzo chcę wiedzieć, dlaczego moje ciało tak tęskni za jego dotykiem. Gabriel milczy, wpatruje się w okno i mija długa chwila, nim otwiera usta.

— To skomplikowane.

Taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Kiwam ponuro głową. “Skomplikowane” może oznaczać tyle różnych rzeczy. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie sama dojść do tego, co nas tak naprawdę łączyło. Chyba, że sobie przypomnę. Zastanawiam się przez moment, dlaczego nie powiedział nic więcej, ale nie będę wiecznie go pytać.

Chwytam za klamkę i w tym samym momencie czuję silną dłoń Gabriela na moim ramieniu.

— Zaczekaj. — Jego wzrok jest nieobecny, przygnębiony. — To nie tak, że nie chcę uleczyć twojej mamy. To nie ode mnie zależy.

Przez moment milczę, nie wiedząc co powiedzieć. Nabieram głośno powietrza w płuca.

— Nie rozumiem.

— Widzisz, jestem aniołem życia a Justin… Moje zadanie polega na dawaniu życia. Owszem, mam moc uzdrawiania, ale to tak nie działa. Nie mogę tego zrobić bez zgody Najwyższego. To nie do mnie należy podejmowanie takich decyzji.

W mojej głowie pojawia się pustka. Carmen nie jest moją prawdziwą mamą. Nawet nie wiem, czy anioły mają rodziców, ale nie zmienia to faktu, że bardzo ją kocham. Nie mogę jej stracić.

— Rozumiem — przytakuję tylko, a potem odpinam pasy. — Gabriel?

— Tak?

— Co by się stało gdybyś… Gdybyś zrobił to wbrew jego woli?

— Stałbym się demonem.

W jednej sekundzie ulatują ze mnie wszystkie siły. Nie mogę prosić go o sprzeciwienie się Bogu wiedząc, co go za to spotka, ale także nie jestem gotowa pożegnać się z kobietą, która dała mi moje ziemskie życie.

— Jeszcze jedno — patrzę na niego. Obawiam się zadać to pytanie, ale pragnę wiedzieć, co stanie się z mamą po tym jak… Jak choroba z nią wygra. Potrząsam głową żeby odpędzić negatywne myśli. — Co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Naprawdę trafia do nieba? Jeśli tak… Jeśli tak, będę mogła ją odwiedzać jeśli tylko przypomnę sobie moje pochodzenie, czyż nie?

Gabriel próbuje ukryć śmiech dłonią, jednak nadęte policzki i rozbawione oczy wszystko zdradzają.

— Ty naprawdę nic nie pamiętasz.

— Wątpiłeś?

— Życie ludzkie jest kruche. Jak płomień. Zapalasz i płonie, gasisz i znika. Kiedy człowiek umrze, jego świadomość, wszystkie uczucia, myśli kończą się, giną. Nie zostaje nic. Aniołowie życia mogą przywrócić ten ledwo tlący się płomień, ale bez zgody Najwyższego nie możemy zrobić nic.

— Czyli po śmierci…? — drążę temat dalej, mimo że domyślam się, jaka jest odpowiedź.

— Niebo i piekło to tylko bajka wymyślona dla dzieci, tak samo jak reinkarnacja czy te wszystkie inne teorie na temat śmierci. Kiedy życie gaśnie, nie ma nic. Jest tylko rozkładające się ciało.

Do moich oczu zaczęła napływać kolejna wielka fala łez. Gabriel położył mi dłoń na kolanie w geście pocieszenia.

— Tak bardzo mi przykro, Aniele.

— Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem Anielą, jestem Karen! Moja mama nie umrze, rozumiesz? A nawet jeśli, na pewno trafi do nieba!

— Aniel… Karen…

Za późno. Wybiegam z samochodu, mocno trzaskając drzwiami, ignorując ulewę i silny wiatr. Nie jestem w stanie zaakceptować mojej prawdziwej mnie ani prawdy o śmierci, skoro karą za to ma być świadomość, że już nigdy nie zobaczę mamy a jej dusza po prostu zgaśnie jak świeczka. Wolałabym żyć w kłamstwie, niż z tą brutalną świadomością. Moja biedna mama, nigdy więcej nic nie powie, nie poczuje zapachu fiołków które tak lubi, nie przeczyta żadnej książki. Nie mogę tego znieść. Gabriel powiedział prawdę. Jestem tego pewna. Mój bunt nie zmieni tego faktu.

Rozdział 7

Następne dwa tygodnie mijają dość spokojnie. Gabriel na szczęście posłuchał Justina i postanawia na mnie nie naciskać. W tym czasie ani razu nie wspomniał o niczym, co miałoby związek z aniołami czy nadprzyrodzonymi mocami. Co prawda kilka razy nazwał mnie Anielą, ale jakoś mi to już nie przeszkadza. Dzięki niemu poznaję kilka osób ze szkoły i o dziwo wszyscy przyjmują mnie z otwartymi ramionami. Szczególnie do gustu przypada mi Jenna, niska blondynka z lekką nadwagą, która co przerwę z umiłowaniem pałaszuje kolejne batoniki. Fiona, Derek, Tim, Sasha i Ruth są równie sympatyczni, jednak mija trochę czasu, nim zapamiętuję te wszystkie nowe imiona. Dzięki tym nowym znajomościom nie jestem tak bardzo nieśmiała i tak samotna, a ogół społeczeństwa może nacieszyć się kilkoma słonecznymi dniami. Justin wciąż trzyma się na uboczu, niekiedy zerka na mnie kątem oka albo wymienia ze mną kilka zdawkowych zdań podczas lekcji. Odkrywam, że jest zupełnym przeciwieństwem Gabriela nie tylko z wyglądu czy charakteru, ale i z mocy. Justin to anioł śmierci, co wywołuje u mnie ciarki. Mroczny kosiarz, Hades i ci wszyscy inni bogowie śmierci zebrani w Justinie, moim przyjacielu. Trochę mi wstyd, że większą uwagę poświęcam szalonemu blondynowi. Mam ochotę wynagrodzić to Justinowi i zaprosić go na zaległą pizze, jednak od paru dni nie pojawia się w szkole. Ciekawi mnie, czy Gabriel wie, co się stało z brunetem, ale wolę go już o nic więcej nie pytać ze strachu przed tym, czego niepokojącego mogłabym się dowiedzieć. Jeśli chodzi o moje rzekome kontrolowanie pogody, to coraz bardziej w to wierzę. Od tego wydarzenia w domu Justina spoglądam na niebo i porównuję z targającymi mną uczuciami i nastrojami. Wszystko do siebie pasuje. Zauważam na przykład, że strach przywołuje wiatr, a im większe natężenie emocji, tym silniejsza wichura. Fascynuje mnie to i jednocześnie niepokoi, jak wielki mam wpływ na to, co dzieje się za oknem. Do domu wraca mama, lecz ku mojej rozpaczy po czterech dniach ze względu na coraz gorsze samopoczucie musi wrócić do szpitala, co ponownie daje wolną drogę tacie i Megan. Chyba nie muszę wspominać, że w tym czasie randki w plenerze są niemożliwe z powodu ulewy.


Słucham muzyki, kiedy z tego błogiego stanu relaksu wyrywa mnie dzwonek, a po chwili tata woła mnie na dół. Podchodzę do drzwi, otwieram je, a moim oczom ukazują się dwie znajome twarze.

— Słyszałem, że jesteś gotowa na dalszy etap — Gabriel wysyła w moją stronę delikatny uśmiech, przeczesując palcami bujne loki. Przypominam sobie co mogło spowodować wysnucie takiego wniosku i przywołuję w umyśle chwilę, w której napomknęłam Gabrielowi, że wierzę w swoją anielską moc, tylko nie pamiętam swojego wcześniejszego życia. Tak. W piątek rzeczywiście to przyznałam. Kiwam głową.

— Wejdźcie — gestem ręki zapraszam chłopaków do środka.

Prowadzę ich do mojego małego pokoju o pomarańczowych ścianach. Jednoosobowe łóżko jest nie pościelone a biurko zawalone najróżniejszymi rzeczami. Panuje tu okropny bałagan. Idealnie odzwierciedlający to, co dzieje się w mojej głowie.

Zamykam za nami drzwi. Gabriel w mgnieniu oka jest tuż obok mnie, na tyle blisko, że stykamy się ramionami. Obraca twarz tak, by móc na mnie spojrzeć. Ponieważ przewyższa mnie o głowę, unoszę swoją, by dostrzec jego zielone oczy. Wszystko jakby znika. Ten pokój, ubrania walające się po podłodze, Megan, Josh, tata, mama, nawet Justin, stojący teraz jakiś metr od nas ze skrzyżowanymi rękami.Czuję na sobie jego badawcze spojrzenie. Przez krótką chwilę. Może mój umysł nie pamięta Gabriela, ale jakaś nieokreślona część mojej podświadomości owszem, bo jak wyjaśnić to, że znam jego dotyk i tęsknię za nim? Nie pojmuję, co nas łączyło te siedemnaście lat temu, ale moja intuicja podpowiada mi, że nie była to wyłącznie przyjaźń. To, co dzieje się ze mną za każdym razem, gdy jest on w pobliżu… jak moje wnętrze opanowuje słodki ból, połączony z radosnym wyczekiwaniem czegoś pięknego.

Justin chrząka głośno, zwracając na siebie naszą uwagę.

— Gabriel, odsunąłbyś się od niej trochę

— A co, sam się chcesz przysunąć?

— Czy wszystkie anioły życia i śmierci tak źle się ze sobą dogadują? — przerywam tę osobliwą konwersację, zanim dojdzie do kolejnej awantury.

— Ależ skąd. Tylko wtedy, kiedy jeden z nich przystawia się do nie swojej dziewczyny — parska Gabriel, ale odsuwa się ode mnie nieco.

Zapiera mi dech. Co on mówi? Ja i Gabriel byliśmy parą? Kiedy? Co było te siedemnaście lat temu? Co wtedy się z nami działo? Gdzie byliśmy? Znów zaczynam wariować.

— Jak działa twoja moc, bo nie wytłumaczyłeś mi — zwracam się do Justina, aby zmienić temat na bezpieczniejszy. On wzrusza ramionami.

— To proste. Na przykład wyobrażam sobie, jak serce konkretnej osoby przestaje bić. Tego nie da się zauważyć. Aby to zadziałało, muszę się znaleźć niedaleko osoby, którą mam zgasić.


Potakuję głową, jakbym wszystko rozumiała. Skoro on powinien być obok, aby jego moc odniosła skutek, to na jaką odległość dociera moja moc? I czy mogę jej od tak używać, skoro oni musieli czekać na pozwolenie Boga?

Gabriel chyba odczytuje grymas malujący się na mojej twarzy.

— Coś cię gryzie? — Pyta.

Powtarzam głośno pytania, kłębiące się w mojej głowie.

— Bóg i Najwyższy to dwie zupełnie inne postacie. Najwyższy to najmądrzejszy z aniołów, najstarszy i zarazem najbardziej odpowiedzialny za to, co dzieje się na ziemi. Bóg to ten, który wszystko stworzył, włącznie z nami samymi. Wysłuchuje modlitwy ludzi jak i nasze, przy czym opracował pewien projek jak to wszystko naprawić. Całe to zło spowodowane przez zbuntowane demony, włącznie ze śmiercią i chorobami. Niestety na realizację musimy poczekać. Aniołowie pogody działają na innej zasadzie niż te śmierci czy życia. Wasze emocje mogą być kontrolowane przez Najwyższego, który sprawia, że w waszym życiu dzieją się “rzeczy” — Justin uśmiecha się do mnie i pstryka palcami. — Ale mało kiedy tak się dzieje. Ingeruje tylko wtedy, gdy powódź czy inne klęski pogodowe zdają się nie mieć końca, lub życie ludzkie zbyt szybko gaśnie. Rozumiesz?

Kiwam głową, choć sądzę że będę musiała to jeszcze przetrawić.

— To jest tak, że każdy anioł żywiołu odpowiada za określony region w którym się znajduje — Tłumaczy dalej Justin. — Kiedy jeden z aniołów pogody jako człowiek się starzeje, na jego miejsce wkracza nowy, w dokładnie te samo miejsce, rozwijając się normalnie jako człowiek w łonie matki. Kiedy stary anioł umiera, w sensie że wraca do nieba, wtedy nowemu aniołowi żywiołu powoli wraca pamięć o swoim prawdziwym pochodzeniu, a wraz z nią moc. Teraz twój poprzednik czeka w niebie, aż ludzkie ciało innego anioła pogody zacznie się starzeć. Wtedy znów zejdzie na ziemię i wszystko zacznie się na nowo. Kilka aniołów życia lub śmierci na tym samym terenie to nic złego, ale kilka aniołów pogody to już jedna wielka anomalia.


Milczę przez moment, próbując sobie to wszystko poukładać.

— Czy ja już kiedyś byłam na ziemi?

— Nie, to twój pierwszy raz. Stephan wrócił do nieba w dniu, w którym pierwszy raz rozmawialiśmy — oznajmił Gabriel. — Dziwi mnie więc, że jeszcze nie odzyskałaś pamięci. Już dawno powinno to nastąpić.

— Dlaczego nic nie pamiętamy kiedy nas tu zsyłają?

— Nie musisz pamiętać. Nie jest ci to do niczego potrzebne. Twoim jedynym zadaniem do pewnego momentu jest rozwijanie się jako człowiek, dojrzewanie, zdobywanie przyjaciół i przystosowanie do ziemskiego życia. Dopiero w chwili kiedy twój poprzednik odejdzie, pamięć powraca, a wraz z nią moce. — Mówiąc to blondyn podchodzi do okna i spogląda na niebo. — Odkryłaś swoje moce, użyłaś ich, dlaczego wciąż nic nie pamiętasz? Dlaczego mnie nie pamiętasz? — Pyta raczej retorycznie ściszonym głosem, głęboko patrząc mi w oczy. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pojmuję znacznie mniej od niego. Wszystko to co mnie ostatnio spotkało jest dla mnie tak świeże i zagadkowe. Odrywa się od okna, stawia małe kroki w moją stronę. Jest coraz bliżej. Moje serce wariuje, wystukuje nieznany mi dotąd rytm, chce wyskoczyć z piersi i przylgnąć do serca Gabriela. Tylko czy ja tego chcę?

Panikuję, co wychodzi mi ostatnio najlepiej, odwracam się całym ciałem w stronę Justina i wymuszam na twarzy sztuczny uśmiech.

— Czemu cię nie było w ostatnim tygodniu w szkole?

Justin spuszcza na chwilę wzrok a gdy podnosi z powrotem oczy, widzę w ich głębokiej czerni iskry szaleństwa. Usta wykrzywia w figlarnym uśmiechu. Ma roztrzepane włosy i kilkudniowy zarost. Wygląda jak słodki chłopiec, który zaraz coś nabroi. Oblizuje wargi, a potem uśmiecha się jeszcze szerzej.

— Zabijałem.

Rozdział 8

Nadszedł ten dzień, tata oświadczył się Megan. Z taką wiadomością rozpoczynam sobotni wieczór. Zakochana para powraca z kolejnej, jak widać udanej randki. Szkoda tylko, że mój wolny od zajęć szkolnych dzień okazuje się być bardziej męczący niż środek tygodnia. Zmuszono mnie bowiem do opieki nad siedmioletnim Joshem. Mały, uroczy blondynek o zaróżowionych policzkach i wiecznie rozbawionych, brązowych oczach ma w sobie więcej energii niż ja w trakcie całego swojego życia. Nie chcę psuć im tej chwili skarżąc, że mały pobrudził ścianę w kuchni węglem do rysowania. Dotknął go, a ślady swoich małych rączek zostawił na powierzchniach płaskich całego domu. Skąd on w ogóle wziął węgiel?

Świętować mieliśmy wszyscy razem, w gronie naszej nowej rodziny. Szkoda tylko, że tata nie poczekał z tym wszystkim do śmierci mamy. Czuję się rozdarta. Obiecałam jednak być dobrą aktorką, więc na czas kolacji przyklejam do twarzy uśmiech. Megan przygotowywała indyka, tata w tym czasie pojechał z Joshem do sklepu po wino, tort i jakieś owoce. Ja natomiast siedzę bezczynnie w kuchni cicho obserwując Megan. Kiedy ma na sobie fioletową sukienkę w kwiaty jeszcze bardziej przypomina mi mamę.

— Karen, mogłabyś mi pomóc?

Wstaję, uśmiecham się najszerzej jak potrafię i mówię wesołym tonem głosu: — Jasne.

To brzmi zbyt entuzjastycznie, jednak Megan nie zwraca na to uwagi.

— Nakryj, proszę cię, do stołu, a potem pomóż mi zrobić sałatkę.

Otwieram szafkę i wyciągam z niej naczynia. Kiedy kończę układać wszystko równo na stole, chwytam nóż i zaczynam kroić warzywa. Wszystko odbywa się w nieprzyjemnym milczeniu. Życie naszej rodziny wydaje się być idealne, jednak obie wiemy, że to tylko pozory.

— Posłuchaj — zwraca się do mnie Megan po długiej chwili — nie chcę zastępować ci matki. Wiem, że nikt tego nie zrobi. Ale chciałabym zostać chociaż twoją przyjaciółką. Możesz mówić mi po imieniu, albo nawet po nazwisku jak wolisz. Proszę cię tylko, żebyś dała mi szansę.

Wciąż milczę, nie odrywając wzroku od jej szczupłej sylwetki i jasnych włosów.

Megan bierze głęboki wdech i odkłada ścierkę na blat.

— Wiem, że to nieodpowiedni moment i wszystko dzieje się zbyt szybko. Jeśli chcesz, możemy z tym zaczekać, aż…

Przerywa. W moich oczach zbierają się łzy. Szybko wycieram policzki kciukami, a na twarz przywołuję ten sam, fałszywy uśmiech.

— Jest w porządku.

Megan wpatruje się we mnie swoimi małymi, niebieskimi oczami w milczeniu. Twarz jej tężeje a ramiona opadają. Po chwili wyciąga z kieszeni różowego fartuszka chusteczkę i tusz do rzęs.

— Masz, przyda ci się. Idź do łazienki, oddychaj głęboko, sałatką się nie przejmuj, poradzę sobie.

Moim krokom w stronę łazienki towarzyszy dźwięk deszczu. Zamykam za sobą drzwi, podchodzę do umywalki i opieram się o nią dłońmi. Już nie powstrzymuję łez. Niech płyną. Nie wiem, ile czasu tam siedzę, z odkręconym kranem by nie było słychać mojego szlochania, jednak wystarczająco, by tata i Josh wrócili ze sklepu z pełnymi siatkami. Spoglądam do lustra. Niebieskie oczy są opuchnięte i zaszklone, na policzkach czerń rozmazanego tuszu tworzy dziwne wzory. Jedyne czego chcę, to iść spać i nie myśleć o niczym.

Już uspokojona wchodzę do kuchni, gdzie przemoknięty Josh biega i wrzeszczy jak na placu boju. Megan bezskutecznie próbuje go uspokoić, tata jednak wygląda na rozbawionego. Z niego też kapie woda. Woda mojego deszczu. Moich łez.

Po skończonej kolacji gaszę światło i udaję się w objęcia morfeusza.

Ze snu wyrywa mnie dziwny dźwięk. Zupełnie jakby ktoś wszedł do mojego pokoju przez otwarte okno. Na czwartym piętrze.

Serce bije mi jak oszalałe a w głowie pojawia się milion scenariuszy, kto to może być i co ze mną zrobi.

Ostrożnie wysuwam się z łóżka, starając się być jak najciszej. W całkowitej ciemności próbuję wymacać dłonią cokolwiek przydatnego do obrony. Nie zdążam.

Ktoś szura butami po podłodze, a ja wbrew własnej woli wydaję z siebie przeraźliwy krzyk. Nic się jednak nie dzieje.

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że mam zaciśnięte powieki. Powoli je uchylam.

W ciemności dostrzegam ledwo widoczny zarys męskiej sylwetki, o wzroście coś koło dwóch metrów. Mężczyzna maca ścianę a potem nastaje jasność. Mrugam szybko powiekami, bo światło jest zbyt mocne jak dla moich zmęczonych oczu.

Kiedy w końcu mogę normalnie spojrzeć na świat, dostrzegam Justina. Wyglądał jakby się czegoś wystraszył, choć to ja powinnam właśnie tak teraz wyglądać.

— Porąbało cię?! — Tylko tyle mogę z siebie wydusić. Zegar wiszący nad moim łóżkiem wskazuje godzinę czwartą nad ranem. Nikt z nas się nie porusza ani nie wydaje żadnego dźwięku. Patrzymy na siebie nawzajem, z przerażonymi wyrazami twarzy.

Dlaczego on nic nie mówi?

Przez moment przez moją głowę przeszła myśl, że jako anioł śmierci przyszedł mnie zabić.

Ale przecież też jestem aniołem, mnie chyba nie powinien uśmiercać. Przynajmniej tak mi podpowiada logika.

— Justin? — W końcu podchodzę bliżej do chłopaka i dotykam go delikatnie za ramię. Jego czekoladowe oczy są tak przygaszone i wystraszone, jakby właśnie zrobił coś złego. Aż mi go żal. Czarnych włosów nie ułożył na żel tak idealnie jak zwykle. Teraz ma na głowie doskonały nieład. Ubrany w ciemne dżinsy i biały t-shirt, a na to wszystko założoną czarną, skórzaną kurtkę, co dawało mu jeszcze bardziej ponurego uroku.

Niespodziewanie chłopak pociąga mnie za rękę tak, że wpadam w jego ramiona. Justin tylko mnie obejmuje.

Stoimy tak w milczeniu przez chwilę. Nie wiem, co o tym myśleć. To jakieś… dziwne.

Nie, nic nie może być dziwniejsze od tego, że jestem aniołem pogody.

Przez moment nie wiem co mam zrobić. Odepchnąć go? Nie, przecież przyjaciele się obejmują, czyż nie? Może i znam go krótko w moim ludzkim życiu, a Gabriel z jakiegoś powodu nie darzy go sympatią, ale w końcu jakaś część mnie bardzo mu ufa.

Zdecydowałam w końcu odwzajemnić uścisk. Oplotłam więc ręce wokół jego szyi. Pachniał miętą.

— Tylko cię uspokajam — usłyszałam tuż nad moim uchem. — Kiedy jesteś wystraszona czy zestresowana, zrywa się wiatr. Im silniejsze są twoje emocje, tym mocniej oddziałują na pogodę.

Mam wrażenie, że on sam próbuje się uspokoić. Czuję, że coś się stało, albo właśnie miało się stać. Szósty zmysł podpowiada mi, że jest to ściśle związane ze mną i nie jest to z pewnością nic dobrego.

Justin wzdycha ciężko a potem odsuwa mnie od swojego muskularnego ciała, chwytając delikatnie za ramiona.

Jestem jak balonik, z którego uleciało powietrze. Niewytłumaczalne i tajemnicze zachowanie Justina bardzo mnie niepokoi. W dodatku nie umiem w tej chwili trzeźwo myśleć. To trudne o czwartej nad ranem, a ja zamierzałam spać co najmniej do dziesiątej.

Dlaczego on wciąż nic nie tłumaczy? Tak bardzo chciałabym wiedzieć, co stanowi powód przychodzenia do mnie w środku nocy przez okno, aby potem jakby nigdy nic przytulić mnie.

Mam zamiar przerwać to milczenie i powiedzieć cokolwiek, ale brunet mnie wyprzedza.

— Ubieraj się, mamy mało czasu. — Jego głos jest stanowczy i brakuje w nim emocji. Chyba Justin właśnie wrócił do normalności.

— Co? — Pytam zaskoczona. Jeśli przed chwilą wszystko wyglądało podejrzanie, to teraz jest całkiem popaprane. Boję się, ale nie jego, bo mu bardzo mocno ufam, ale tego, co może wydarzyć się tej nocy.

Nie lubię żyć w niewiedzy, natomiast Justin nie wygląda na takiego, który planuje mi powiedzieć gdzie i w jakim celu się wybieramy.

— Słyszałaś. Ubieraj się. Najlepiej w jakieś dresy czy coś, byle by wygodnie.

— Ale… — Mam już zaprotestować, ale chłopak popycha mnie delikatnie w stronę szafy.

— No już. Aniela, naprawdę nie mamy czasu.

Widząc, jak coraz bardziej ogarnia go zdenerwowanie i zniecierpliwienie, posłusznie otwieram szafę i zaczynam szybko przeglądać moje rzeczy. Nie wiem, co takiego mamy dzisiaj zrobić, jestem prawie niemal pewna, że to nic dobrego. Dlaczego więc decyduję się gdziekolwiek z nim iść? A, tak, zaufanie.

Wparowuję szybko do łazienki, wciskam na siebie czarne spodnie dresowe, rozciągnięte na kolanach i szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Zarzucam na to jeszcze ciemną bluzę i na koniec spoglądam pospiesznie w lustro. Może i mam rozczochrane włosy i rozmazany makijaż, pomimo tego nie wyglądam też całkiem jak zombie. Cóż poradzić, kiedy brunet stoi właśnie pod drzwiami do łazienki i puka w nie natarczywie, co chwila wołając, żebym się pospieszyła. Wychodzę w takim stanie a on pociąga mnie za rękę i tak podążamy w stronę auta.

Justin parkuje pod szpitalem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 38.05