E-book
22.05
drukowana A5
41.93
Jestem w ciąży...

Bezpłatny fragment - Jestem w ciąży...


Objętość:
104 str.
ISBN:
978-83-8155-336-0
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 41.93

Drogi czytelniku, oddaję Ci w ręce książkę, która jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Mam nadzieje, ze historia która jest w niej opisana pomoże innym osobom, które mogą się znaleźć w podobnej sytuacji. Imiona bohaterów zostały zmienione.

Jestem w ciąży!

To słowa, na które nie każdy mężczyzna reaguje z radością. Stan, który śmiało można określić jako euforia. Wtedy właśnie dociera do niego, że wkrótce na świat przyjdzie jego dziecko… jego potomstwo. Uśmiechająca się mała istotka, która będzie dowodem najprawdziwszej miłości. W tym dniu wszystko inne schodzi na drugi plan. Liczy się tylko ona i owoc, który będzie rozkwitał w łonie matki przez dziewięć miesięcy, do czasu porodu. Tak było i tym razem. Fakt, mieli już córeczkę, która właśnie za miesiąc miała skończyć 5 lat. Marzeniem Ilony od zawsze jednak było, aby mieć dwójkę szkrabów kręcących się po domu. Tak długo wyczekiwane marzenie, nareszcie miało zacząć się realizować.

Z pochodzenia byli Polakami, którzy wyemigrowali z kraju w poszukiwaniu lepszych warunków do życia, lepszej pracy. Żeby nie musieć martwic się o to, co przyniesie następny dzień. Czy wystarczy im pieniążków „od pierwszego do pierwszego”. Zdecydowali, że zamieszkają w Wielkiej Brytanii. Wynajęli domek w niewielkim miasteczku z dala od aglomeracji, korków ulicznych, tłumów spieszących od rana z kubkiem kawy w ręku do biura. Miejsce, które wybrali na wspólne życie miało także swój urok. Było tam dużo zieleni, wszechogarniający spokój, śpiew ptaków, miłe sąsiedzkie „dzień dobry” i ludzie… życzliwi oraz chcący nieść pomoc, poradę z uśmiechem na twarzy. To im wystarczyło, aby czuć się tam szczęśliwie i bezpiecznie.

Po przeprowadzce on dość szybko znalazł prace oddaloną o 20 minut od domu. Ona zaś zajęła się wychowywaniem córeczki. Ze stereotypowego punktu widzenia można powiedzieć „Małżeństwo Idealne” — mąż, jako głowa rodziny, pracował, zarabiał na utrzymanie. Żona zaś dbała o dom i ich małą pociechę, która wtedy miała niewiele ponad roczek. Odpowiadał im taki styl życia.

W miarę upływu lat jednak priorytety zaczęły się zmieniać. Córka już podrosła, nie potrzebowała tak intensywnej opieki jak do tej pory. Postanowili zrobić coś, aby żyło im się jeszcze lepiej. Tęsknota za krajem i domem rodzinnym sprawiła, że pojawił się pomysł, którego celem miał być powrót do Polski i wybudowanie własnego domku. Najpierw jednak będą musieli odłożyć wystarczającą ilość pieniążków, aby ten cel móc osiągnąć. Jasna sprawa, że w takiej sytuacji Ilona musi znaleźć prace … i od tego momentu cała historia się zaczyna.


Znalezienie pracy w tej małej miejscowości było banalnie proste. W moim przypadku jednak mogłam pozwolić sobie na prace jedynie w godzinach szkolnych, kiedy to moja córeczka miała, zajęcia a to graniczyło z cudem. Większość firm, zakładów pracy miała system dwu lub trzyzmianowy. Za nic w świecie nie zgrywało się to z moim planem dnia. Oczywiście myślałam także o opiekunce, ale niełatwo było znaleźć kogoś odpowiedniego. Na swojego partnera też nie mogłam liczyć. On pracuje jako zawodowy kierowca w nocy a co się z tym wiąże ma dość nieregularny czas pracy, a w dzień odsypia. Chciałabym spróbować poszukać zajęcia dla siebie w myśl starej zasady, że lepiej coś, niż nic nie robić. Chodząc od drzwi do drzwi różnych firm, sklepów, biur dowiadywałam się, że tak owszem praca i może by była. Niestety… te godziny, które mi proponowano ni jak się miały do godzin, w których byłam dostępna. Lekko podłamana poszłam do agencji pracy. W rzeczywistości były tylko dwie w miasteczku wiec raz dwa zostałam w nich zarejestrowana. Pierwsza niestety swoim wyglądem zewnętrznym nie zachęcała, żeby tam nawet wchodzić. Brudne okna, kartki z ofertami pracy przyklejone pożółkłą taśmą klejącą. Wyglądały jakby tam wisiały od wieków. Odstraszające miejsce dla ludzi poszukujących pracy pomyślałam. Cóż może ludzie będą mili. Przecież nie szata zdobi człowieka. Otworzyłam zatem drzwi i zrobiłam krok przestępując próg. W środku było już bardziej miło i przytulniej. Ściany pokryte przeróżnymi certyfikatami dla najlepszej agencji pracy, gratulacje od urzędu miasta i różne podziękowania. Całkiem sporo ich ale to chyba dobrze — pomyślałam wzdychając głęboko. Dostrzegłam także dużo stanowisk… a za większością z nich ukrywały się głowy osób, których oczy wpatrzone były w monitory komputerów.

— Dzień dobry — powiedziałam nieśmiałym głosem … i cisza, nic. Echo… chwila, w której 10 sekund trwa jak wieczność.

— Dzień dobry pani — dobiegł mnie głos osoby siedzącej w najdalszej części pomieszczenia — czym mogę służyć?

— Szukam pracy — zrobiłam krok w stronę owego głosu.

— Tak oczywiście, proszę sobie usiąść. Zaraz do pani podejdę — wskazała mi miejsce przy stoliku z dużą ilością ulotek. Po chwili podszedł do mnie inny pracownik agencji, wręczając plik dokumentów.

— Proszę się z tym zapoznać i wypełnić kwestionariusz osobowy. Jak pani skończy, ktoś

do pani podejdzie.

— Dziękuję, powiedziałam patrząc się prosto w oczy lekko już starszej osobie.

Wyglądała jakby tam była za karę. No to do dzieła!!! Biorąc w rękę długopis przystąpiłam do zadania, o które mnie poproszono. Imię, nazwisko, adres, rodzina, dzieci… pytaniom nie było końca. Przy trzeciej stronie dopiero zauważyłam pytania dotyczące pracy, jaką byłabym zainteresowana. Godzinami rozpoczęcia, odległością od domu i czy posiadam własny transport aby dojeżdżać do pracy, itd. Dziwne… cała historia życia, którą musisz opowiedzieć, żeby zostać wpisanym do rejestru osób dostępnych dla kontrahentów agencji. Po wypełnieniu dokumentów, uniosłam głowę, dając znać osobom w biurze, że skończyłam biurokrację. Dopadło mnie wrażenie, że pracownikom agencji zbytnio nie zależy na szukaniu nowych osób chcących podjąć prace. Każdy czymś zajęty, a ja… sama przy zapyziałym stoliczku „zdobionym” nieszczęsnymi ulotkami. Przez chwilkę zerknęłam na nie — praca dla kierowców, operatorów wózków widłowych — ok, raczej tam się nie nadaję. Natomiast oferta pracy w magazynie wyglądała już bardziej ciekawie.

— Cześć jestem Kasia — usłyszałam od miło wyglądającej blondynki z dużymi jak kule bilardowe oczami. Porozmawiam teraz z Tobą na temat, jaka praca by Cię interesowała i przedstawię dostępne oferty, które mam.

Super, ucieszyłam się… nareszcie jakieś konkrety. W miarę upływu czasu, mój entuzjazm opadł dużo poniżej poziomu, którego zwykle nie przekracza. Wyszłam podłamana uświadamiając sobie, że znalezienie jakiejkolwiek pracy w tych godzinach jest niemożliwe. No nic! Została jeszcze jedna agencja. Najwyżej usłyszę to samo, ale spróbuję.

— Dzień dobry Pani. — Dobiegło mnie od samego wejścia. Elegancko ubrany pan w dobrze skrojonym garniturze, uśmiechając się od ucha do ucha przywitał mnie nadzwyczaj serdecznie. — Nazywam się John Jak się pani dziś miewa?

— Dobrze dziękuję, mam na imię Ilona — odpowiedziałam.

— Co panią do nas sprowadza, bo jak dobrze kojarzę jeszcze pani u nas nie było. Śmiem twierdzić, że szuka pani pracy.

Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem.

— Tak, ma pan racje jestem u państwa pierwszy raz i szukam pracy.

— Zaraz powiadomię moją koleżankę, która z panią porozmawia.

Wystukał coś szybko na klawiaturze komputera i w tej samej chwili zaproponował żebym sobie usiadła.

— Kawa czy herbata?

Zapytał nieoczekiwanie. Poprosiłam o kawę chociaż wiedziałam, że to może nie być dobry pomysł. Ciśnienie i tak już miałam wysokie, po ostatniej rozmowie w poprzedniej agencji. Przerwał mi moją myśl.

— Ile cukru pani sobie życzy?

— Dwie łyżeczki poproszę. W tym samym momencie podeszła do mnie słodko wyglądająca kobieta.

— Pani Ilona? Dzień dobry jestem Julia i będę miała przyjemność z Tobą porozmawiać. Przepraszam za śmiałość, ale może będziemy sobie mówić po imieniu? Będzie nam łatwiej.

— Oczywiście, że tak. Nie widzę żadnych przeciwwskazań.

— Jak już wiem od kolegi, jesteś u nas pierwszy raz i szukasz pracy.

— Dokładnie tak — potwierdziłam.

— Cóż, może powiem tak. Mamy kilka standardowych dokumentów do wypełnienia, ale najpierw może powiedz mi czym się aktualnie zajmujesz. Gdzie pracowałaś i jaki tryb pracy by cię interesował, a także kilka słów o sobie.

Jestem w szoku. Porównując miejsce, w którym przed chwilą byłam, to niebo a ziemia, ludzie kontra kosmici. Już Po kilku minutach rozmowy czułam, jakbym rozmawiała z dobrą koleżanką.

— Hmm… interesuje mnie praca na miejscu w naszej miejscowości. Mogę pracować w magazynie… W sumie podejmę się każdego wyzwania. Jest tylko jedno zastrzeżenie, praca musi być w godzinach szkolnych od 09:00 do 15:00, ponieważ — w tym momencie weszła mi w słowo.

— Ponieważ masz małą córeczkę w wieku szkolnym?

Skąd ona wiedziała, że córeczkę? Przecież równie dobrze, mogłam mieć synka?

— Tak, mam. Skąd to wiesz?

— Widzę was często jak przechodzicie koło naszej agencji. Takie dwie rozbawione buziulki, nie sposób was zapomnieć.

Fakt, ich agencja mieści się przy głównej drodze wychodzącej z centrum miasta i na pewno nie raz musiałyśmy tędy iść… uzmysłowiłam to sobie właśnie.

— Nasza miejscowość nie jest aż taka duża. Większość osób, które mijamy na co dzień, nawet osobiście ich nie znając, zapamiętujemy. Pamiętamy jak wyglądają, czy chodzą uśmiechnięci czy to tzw. ponuraki, czyż nie jest tak Ilona? Mam dobrą pamięć do twarzy. Przydaje się to w mojej profesji. Mam kontakt z wieloma osobami, muszę pamiętać jak wyglądają oraz wiedzieć kim są.

— No tak masz racje. Cieszę się, że to właśnie na nas zwróciłaś uwagę. Zostałyśmy Ci w pamięci… to miłe. Porozmawiałyśmy jeszcze chwilkę. Wypełniłyśmy wszystkie formularze, które należało wypełnić. Na koniec zapewniła, że jakąś prace dla mnie znajdą. Jednak w tym momencie nie ma niczego, co mogło by być dla mnie odpowiednie. Mam nie tracić wiary, zaufać jej, a także agencji, bo oni dbają o swoich pracowników. Na pewno szybko się odezwiemy, czekaj na telefon. Wróciłam do domu. Wewnętrznie czułam, że pomimo iż nie dostałam żadnej pracy, trafiłam dobrze. To się musi udać. Czasami odnoszę takie wrażenie… ten kto myśli pozytywnie i wysyła dobre wibracje, otrzymuje je z nawiązką. Po południu opowiedziałam mężowi o swoich dzisiejszych osiągnięciach. Tych większych i tych mniejszych. Ucieszył się, że na horyzoncie pojawił się cień szansy. On zawsze mnie wspierał. Nawet gdy mam gorszy dzień, doradzi, porozmawia, a nawet zapłacze — taki niby twardy facet a jednak. To dzięki temu przez to, że ma w sobie tyle uczuć mam pewność, że nasz związek może przetrwać wszystko.

Po kilku dniach ciszy otrzymałam wiadomość od Julii. Cześć Ilona mam, dobre wieści. Za dwa miesiące otwierają u nas w mieście nowy magazyn. Będą potrzebowali kilku osób do pracy. Praca pomiędzy 08:00 a 16:00. Jeżeli jesteś zainteresowana, zapraszam do biura, tam przedstawimy szczegóły. Ucieszyłam się ogromnie, ale zaraz zaraz? Te godziny… przecież ja nie mogę — pomyślałam. Co ja zrobię z Karolinką? Przecież ona zaczyna zajęcia w szkole o 08:45 i muszę ją tam zaprowadzić, a o 15:15 odebrać. No i cała radość w mgnieniu oka przepadła. Zdecydowałam jednak, że pójdę do agencji i powiem im to osobiście. Ciężko połączyć i zazębić grafik, gdzie mój mąż wraca o 08:00 albo o 10:00 rano z pracy. Później musi odespać, by mieć siłę na kolejną noc. Rzecz niestety niewykonalna. Julia ucieszyła się na mój widok.

— Niestety mam dla Ciebie złe wiadomości. Uważnie wysłuchała, co miałam jej do powiedzenia. Nie była pocieszona zaistniałym faktem.

— Ilona! to duża szansa dla Ciebie. Praca nie jest ciężka a firma jest znana na całym świecie. To doskonała okazja na stały, bezpośredni kontrakt w dość krótkim czasie. Może uda Ci się znaleźć jakąś pomoc w opiece nad Karolinką. Może masz rodziców, którzy pomogą. Jakąś dobrą przyjaciółkę, której mogłabyś powierzyć odprowadzanie córeczki do szkoły? W naszym mieście funkcjonują przy szkołach kluby śniadaniowe. Wiem, że są czynne już od 07:00 rano. Po szkole dziecko, może przebywać u nich do 17:00. Opiekunowie zaprowadzają dzieci do szkoły i odbierają je później. W takim klubie dziecko ma czas na zabawę a i śniadanie zje. Wiem, bo kilku naszych pracowników korzysta z takiego miejsca. Przemyśl to. Popytaj, dowiedz się więcej. Naprawdę zależy nam abyś przyjęła tą ofertę.

Obiecałam, że porozmawiam z mężem i dam znać jak najszybciej. Moje myśli biegały galopem po głowie co robić. Wróciłam do domu i zaczęłam rozmyślać nad wszystkimi opcjami, które mam dostępne. Przyszła mi na myśl jedna z moich przyjaciółek. Ona też szukała przecież pracy i była w podobnej do mnie sytuacji. Biorąc telefon w rękę już myślałam, jak mam zacząć rozmowę. Po trzech sygnałach Izabella odebrała. Opowiedziałam jej o szansie na prace i zobrazowałam całą sytuację. Zgodziła się zadzwonić do agencji i wypytać o szczegóły. Czy tak samo jak ja może się załapać na tą ofertę. Później natomiast oddzwoni do mnie i spróbujemy rozwiązać sprawę z dziećmi. W jej głosie słyszałam radość i podekscytowanie z nadarzającej się szansy. Tak samo jej, jak i mi zależało przecież na jakiejś pracy oraz na tym, by wyrwać się z rutyny obowiązków domowych. Rano wstań zrób śniadanie, wyszykuj dziecko, zaprowadź do szkoły. Wróć, zrób obiad, ogarnij dom. Chwila dla siebie i znowu idź po dziecko. Tak dzień za dniem. Te same czynności każdego dnia … tygodnia i tylko w weekend, można było się oderwać od tej monotonii. Przyszedł czas, żeby działać. Otworzyć się z powrotem na świat, na nowych ludzi, nowe wyzwania. Taką szanse może dać właśnie ta praca.

Z Izabellą spotkałyśmy się już następnego dnia, żeby ułożyć plan działania. Ona także załapała się do grona osób, które otrzymają tą pracę. Z kilku opcji najrozsądniejszą była ta, aby nasze dzieciaczki uczęszczały do klubu przed szkołą. Nasi mężowie natomiast będą na zmianę je tam zaprowadzać. W dosłownym tłumaczeniu tych słów mąż Izabelli będzie odprowadzał dzieci do klubu, a mój Tomek będzie je odbierał ze szkoły. To powinno się udać. Musiałam jeszcze porozmawiać z mężem i upewnić się, czy ta opcja będzie możliwa do zrealizowania. Zgodził się bez wahania. Wiedział i ja wiedziałam, że jego sen będzie od tej pory lekko ograniczony. Raz kozie śmierć! Jak nie spróbujemy, to nigdy się nie dowiemy! Decyzja zapadła. Teraz wystarczyło poinformować agencje i czekać, na wiadomość kiedy dokładnie możemy zacząć.

Czas oczekiwania, ku mojemu zaskoczeniu nie trwał zbyt długo. Po kilku dniach dostałam zaproszenie na dzień próbny. Praca dla tej samej firmy, ale w innym oddziale, który znajdował się w sąsiednim mieście. Miał to być swego rodzaju test, czy i jak szybko jestem w stanie przyswoić wiedzę, którą oni chcą mi przekazać, aby jak najlepiej wykonywać w przyszłości swoje obowiązki. Jak się jednak okazało, praca nie należała do zbyt wymagających. Chodziło bardziej o to, żeby poznać zasady działania systemów do skanowania produktów oraz kodów jakich należy używać. Dodatkowo pokazali mi podstawowe błędy, które popełniają nowe osoby w firmie, a których powinnam się wystrzegać. Po czterech godzinach spotkaliśmy się z Izabellą na przerwie w kantynie. Wymieniając swoje odczucia, stwierdziłyśmy, że podoba nam się sposób w jaki firma podchodzi do nas jako pracowników. Jaką opieką nas otoczyła, oraz w jaki sposób nas (umówmy się) testują. Podczas przerwy rozmawiałam także z innymi osobami, które pracowały tam już od kilku dobrych lat. Jak się okazało, firma dba o swoich pracowników i ich wzajemne relacje. Posiada także dobre świadczenia socjalne. Naładowana pozytywnymi opiniami z ochotą wróciłam do dalszej pracy.

„Naprawdę mi się tam podoba” — pomyślałam. To jest to miejsce, gdzie chcę pracować. Praca nie była ciężka. Wszyscy wokół kulturalni, grzeczni, chętni do pomocy. Zapomniałam nawet, że to był dopiero mój próbny dzień. Wróciłam do domu, gdzie czekał mój mąż z przygotowanym wcześniej obiadem. To fantastyczne! Tomek potrafi w kuchni zrobić wiele rzeczy, i nie chodzi tylko o wrzucanie brudnych naczyń do zlewu. Potrafi przyrządzić doskonały obiad. Jego spaghetti a^la tomi znane jest już jako danie popisowe wśród naszych znajomych. Dzisiaj było podobnie. Czekali na mnie razem z córką. Na stole świece trzy kieliszki do wina, czekające tylko na to, aż krwistoczerwony trunek wypełni je do jednej trzeciej objętości. Dla Karolinki przygotowany był sok z czarnej porzeczki. Oczywiście parmezan czekający, przy małej specjalnej tarce oraz danie popisowe, zajmujące centralną część stołu. Szybciutko umyłam ręce i zasiedliśmy do obiadu. A więc jak było kochanie, opowiadaj, bo umieramy z ciekawości. Zapytał mój mąż gdy tylko podniosłam widelec. Opowiedziałam wszystko ze szczegółami. Uśmiechając się przy tym i zwilżając co chwile usta półwytrawnym winem. Od tego mówienia czułam jak mi zasycha w gardle. Gdy skończyłam, mój mąż stwierdził, że to zdecydowanie praca dla mnie. Tak wspaniale o niej opowiadałam. Następnego dnia dostałam informacje z biura mojej agencji, że przeszłam pozytywnie dzień testowy. Firma jest jak najbardziej zadowolona z mojej pracy i z przyjemnością chce już od lipca powitać mnie w swojej drużynie. Cieszyłam się jak dziecko. Była to dla mnie wspaniała wiadomość. Postanowiliśmy z mężem to uczcić. Niby mały sukces, ale zawsze to krok w stronę spełnienia naszych dalekosiężnych planów. Ku mojemu zdziwieniu tego samego dnia po południu agencja wysłała drugą wiadomość z zapytaniem czy nie mogłabym już od poniedziałku zacząć pracy, w tym magazynie, gdzie miałam dzień testowy. Będzie to doskonała okazja by jeszcze bardziej poznać cały system. Jeżeli tak, miałam im to potwierdzić. Oczywiście że tak! — wykrzyknęłam sama do siebie i chyba w agencji też musieli mnie usłyszeć. Ten dzień zapamiętam na zawsze. Był to piątek 22 maja 2015 roku i była wtedy straszna ulewa, ale dla mnie to nie miało żadnego znaczenia, bo we mnie świeciło słońce. Czułam jak energia mnie rozpiera, że mogę przenosić góry. Inni mogą stwierdzić, że to śmieszne jak można tak się cieszyć z pracy. Dla mnie jednak było to coś więcej niż praca.


Postanowiliśmy, że w weekend wybierzemy się do Londynu. To miasto nas kiedyś połączyło na stałe. Nie, nie poznaliśmy się tam, ale nasz związek oficjalnie w nim zaistniał. Walczyliśmy wtedy o to, by nasze tak różne drogi w końcu się złączyły. Historia naszego poznania mogłaby posłużyć jako dobry materiał na książkę. Było to we Włoszech odwiedzałam przyjaciół, w niewielkiej miejscowości położonej nad samym Adriatykiem. Jednym ze środków transportu, aby się do nich dostać były prywatne przewozy. Wybrałam jednego przewoźnika z pośród wielu. Gdy nadszedł dzień powrotu do Polski w drzwiach ukazał się on. Wysoki, niebieskooki, idealnie opalony facet z mega uśmiechem od ucha do ucha — pan kierowca. Stało się… i jak za uderzeniem pioruna, ukłuciem niebiańskiej strzały amora — zakochałam się i już wtedy wiedziałam, że nie ważne jak ale będziemy razem i założymy rodzinę. Droga do tego nie była prosta. Mijaliśmy się przez kilka następnych lat. Czas jednak pokazał, że jeżeli miłość jest prawdziwa i szczera musi mieć swoją szansę. Rozkwitła w Londynie, gdy obydwoje postanowiliśmy, że musimy ją sobie dać. Przyjechałam na miesiąc a zostałam już na zawsze. Znaleźliśmy też w tym mieście wspaniałych przyjaciół, do których zawsze musieliśmy wpaść przy okazji zwiedzania tego magicznego miasta. I taki był plan na ten weekend zwiedzanie British National Muzeum a wieczorem odwiedzenie Anity i Waldka. Weekend minął szybko — jak dla mnie za szybko. W poniedziałek, zgodnie z ustaleniami z agencją stawiłam się w pracy. Tak mijały dni. Wszystko idealnie się układało. Pojawiła się nawet możliwość, żeby zostać w tym magazynie na stałe, bo jak się okazało byłam tam jednym z lepszych pracowników. W sumie to sama nie wiem, dlaczego? Przecież wykonywałam swoją pracę tak samo jak inni. Niczym raczej się nie wyróżniałam. Zawsze jednak takie słowa miło wpływają na samopoczucie i podłoże do dalszej pracy. Musiałam wtedy odmówić. Nowe miejsce pracy było znacznie bliżej domu. Natomiast szansa na otrzymanie kontraktu na stałe była wielokrotnie większa. Rozmawiałam z Julią na ten temat. Zachęcała mnie, żeby jednak skorzystać z propozycji, pójść na to nowe miejsce. Tam będę miała lepiej, stała praca i bardziej pewna. Zaufałam jej i na początku lipca 2015 r. przeniosłam się do nowo otwartego magazynu. Na samym początku była to praca… jakby to powiedzieć… u podstaw. Wraz z dziewięcioma innymi pracownikami — grupa tzw. „TOP TEN” rozpoczęliśmy od malowania linii podłogowych. Następnie wszystko inne, aż po testowanie całego systemu komputerowego. Perfekcyjnie więc znałam działanie każdego sprzętu oraz urządzenia, które pojawiało się systematycznie każdego dnia. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakiej ilości prób potrzeba, aby wszystko działało tak, jak należy. Po około dwóch tygodniach ciężkich przygotowań produkcja w magazynie ruszyła pełną parą. Moim zadaniem natomiast było pakowanie oraz wysyłanie przesyłek klientom indywidualnym. Bardzo spokojna i czysta praca, ale także bardzo odpowiedzialna. Co by było jakby klient otrzymał inny produkt niż zamówił? Uwierzcie o pomyłkę wcale nie było tak trudno. Pracowałam od poniedziałku do piątku, około czterdzieści godzin tygodniowo. Wszystko się zazębiało, praca, dom, czas z dzieckiem i partnerem.


— Może pomyślimy o drugim dziecku Kochanie — usłyszałam od swojego męża pewnego popołudnia. No nie… tego się nie spodziewałam akurat teraz. Tak, zawsze chciałam mieć drugie dziecko. To było moje marzenie, odkąd pamiętam. I właśnie teraz on chce?

— Ale jak teraz? Przecież dopiero co zaczęłam pracę. Nie otrzymałam jeszcze kontraktu, a Ty chcesz mieć drugie dziecko? Co z naszymi planami, które sobie założyliśmy? Jak Ty to sobie wyobrażasz?

— To jest idealny czas na drugie dziecko. Wiem, że zawsze o tym marzyłaś, a ja jestem gotowy podjąć się jeszcze raz tego wyzwania. Chcę po raz drugi zostać ojcem. Może uda nam się teraz mieć synka — wypowiadał te słowa z wielkim uśmiechem na twarzy — wydaje mi się, że nasza sytuacja jest na tyle stabilna, że poradzimy sobie z dwójką dzieci. Karolinka już jest duża. Będzie nam chętnie pomagać, a w domu zrobi się na pewno weselej. W pracy masz szansę na kontrakt więc wszystko będzie tak jak powinno być. Spokojnie pogodzimy życie we czwórkę i jeszcze będziemy odkładać na nasz wspólny cel.

Nie wierzyłam w to co słyszę. Tak długo namawiałam Tomka na drugie dziecko a on ciągle: nie bo jeszcze… nie, nie… bo coś tam zawsze wymyślał… a tu nagle ni stąd ni z owąd, że on jest gotowy. To są chyba jakieś żarty. Nie powiem, wewnętrznie cieszyłam się bardzo, ale w aktualnej sytuacji dziecko teraz? Zastanawiałam się, czy to naprawdę odpowiedni czas. Na wszelki wypadek poprosiłam go żebyśmy się jeszcze wstrzymali — tak ja go poprosiłam! Moje marzenie było na wyciągnięcie ręki i mogłam je wreszcie zrealizować. Moja głowa myślała jednak bardzo racjonalnie i nie dała się zwieść namowom mojego serca. Poczekajmy do stycznia! Zdobędę stały kontrakt i wtedy zaczniemy starania. Uśmiech mu troszkę przybladł. Zgodził się dość niechętnie. Wszystko było ustalone i wszystko miało być tak jak zaplanowaliśmy, gdyby nie ta jedna październikowa noc. Noc, kiedy to obydwoje zapomnieliśmy się. No tak, ale od jednego zapomnienia nie zachodzi się od razu w ciążę — tak sobie to przynajmniej tłumaczyłam. Tyle jest par, które starają się miesiącami albo i dłużej, i nic. Więc my tak… od tego jednego razu? Nieee… na pewno nie. Chociaż Tomek żartował, że to był ten jeden raz, gdzie szansa na chłopca była stu procentowa. Taki żartowniś się z niego zrobił. Trochę się jednak wkurzyłam na niego, bo plan był inny. No ale dobra. Zobaczymy co będzie. Yhy… długo nie musieliśmy czekać. Miesiąc później okazało się, że … jestem w ciąży i pod moim sercem zaczęło się rozwijać malutkie jak groszek serduszko. Tomek był przeszczęśliwy, a ja jeszcze bardziej. Będzie chłopiec, będzie chłopiec — biegał jak opętany po domu i krzyczał. Wariat! Wyszłam za wariata. Śmiałam się z niego niesamowicie. Tak, dziecko, będzie na pewno a Ty proroku już wiesz, że to chłopak? Rzeczywiście raz udało Ci się trafić, ale to nie oznacza, że drugi raz też tak będzie. Pamiętam, jak zaszłam w ciążę z Karolinką to cały czas mówił, że będzie dziewczynka. Ja czułam bardziej jakby to miał być chłopiec. Jednak wtedy to jego pewność wygrała. Czy tym razem ma być tak samo? Ja chciałam, tylko żeby było zdrowe a czy to chłopiec czy dziewczynka nie miało to dla mnie już większego znaczenia. Przed samymi świętami Bożego Narodzenia wiedzieliśmy już, że maluszek w brzuszku rozwija się prawidłowo. Jestem szczęśliwa, że zostanę mamą po raz drugi.


Zdecydowałam, że zaraz w nowym roku powiadomię agencje oraz pracodawcę o tym, że spodziewam się dziecka. Zwlekałam z tym, bo wiedziałam, że w Anglii ciąża traktowana jest jako ciąża dopiero po dwunastym tygodniu. Od tego momentu będę prawnie chroniona w razie jakichkolwiek problemów z pracą i ewentualnych dni wolnych potrzebnych na badania, czy wizyty u lekarza. Dobry doradca „wujek” Google i różne portale społecznościowe potwierdzały to samo. Ponadto dowiedziałam się tam również, że pracodawcy oraz agencje pracy, dość niechętnie patrzą na kobiety w ciąży. W sumie zawsze to wiedziałam, bo głośno jest w mediach na te tematy. Wcześniej jednak nie przywiązywałam do tego tak dużej uwagi. Wiadomo… złościsz się lub współczujesz innym pokrzywdzonym, jeżeli osobiście nie spotkała Cię taka sytuacja traktujesz ją raczej powierzchownie. Pamiętam, że jak byłam z Karolinką w ciąży pracowałam prawie do ostatniego dnia… no tak ale wtedy miałam pracę dorywczą i w dodatku w swoim pokoju przed komputerem więc nikomu to nie przeszkadzało. Robiłam swoje przez trzy godziny i z tego byłam rozliczana. Napisałam wiec maila do agencji 8 stycznia 2016 i zaraz po przyjściu do pracy poprosiłam o rozmowę ze swoim menadżerem.

— Cześć Martin przepraszam, ale zajmę Ci tylko chwilkę.

— Co się stało?

— Chciałam Ci powiedzieć, że jestem w ciąży.

— Super moje gratulacje, który to tydzień? chłopczyk dziewczynka wiecie już? Szczerze się do mnie uśmiechnął. Ja także uśmiechnęłam się do niego widząc jego reakcję, nadzwyczaj pozytywną.

— To 14 tydzień. Płci jeszcze nie znamy.

— O jak fajnie. Gratuluje Ci mam nadzieje, że jak to będzie chłopiec to dasz mu na imię Martin.

Zachichotał troszkę głośniej.

— Na temat imienia jeszcze nie myśleliśmy, ale wezmę Twoją propozycję pod rozwagę. Zachichotaliśmy wtedy już razem.

— Dobrze. To, że jesteś w ciąży zmienia troszkę sytuacje. Będziemy musieli Ci zrobić dodatkowe szkolenie. Poinformować cię o tym, jakie prace możesz wykonywać jakich nie. Oczywiście wszystko dla Twojego komfortu i bezpieczeństwa. Nie widzę w zasadzie, żadnych przeciwwskazań jakobyś nie mogła u nas pracować, będąc w ciąży. Wstępnie umówmy się na poniedziałek. Ja przejrzę jeszcze raz wszystkie procedury i dam ci znać co i jak. O nic się nie martw wszystko będzie dobrze.

— To super cieszę się bardzo, że tak to przyjąłeś i że mogę liczyć na ciebie no i na firmę oczywiście.

— Dobro naszych pracowników to podstawa. Jeżeli to już wszystko, to wracaj na stanowisko. Jeszcze raz ci serdecznie gratuluje.

— Dziękuję bardzo.

Nie powiem… zaskoczyła mnie reakcja Martina. Myślałam, że to będzie w jakiś sposób uciążliwe dla firmy, a on jednak dał mi wiarę i nadzieje, że jednak wszystko będzie w porządku. Wróciłam na stanowisko pracy. Moja koleżanka, patrząc na mnie od razu zapytała co mi tak wesoło. Nie mogłam już dłużej trzymać języka za zębami. Pochwaliłam się jej wszystkim. Ale nie takiej reakcji z jej strony oczekiwałam. Spodziewałam się, że będzie cieszyć się razem ze mną. Niestety ona przybrała chłodny wyraz twarzy. Oczywiście pogratulowała mi, ale jej mina zaraz posmutniała. Uważała, że ciąża może jednak wpłynąć na dalszą część pracy w tej firmie. Co ona wygaduje. Przecież właśnie skończyłam rozmowę z menadżerem i on mówił zupełnie coś innego. Dlaczego więc ona uważa inaczej. Czyżby myślała, że wszystkie firmy i osoby są źle nastawieni do kobiet w ciąży? Nie ważne, nie będę brała jej słów zbyt poważnie. Może zwyczajnie mi zazdrości i nie wie jak się do tego przyznać. Złośliwa baba. Do przerwy wieść rozniosła się po zakładzie lotem błyskawicy. Jak zwykle. Gdzie nawet nie szepniesz, tam już wszyscy wiedzą. Niemalże wszyscy mi gratulowali, co sprawiło, że byłam jeszcze bardziej szczęśliwa. Miło jest słyszeć dużo miłych i ciepłych słów. Byłby to pewnie jeden z milszych dni na samym początku roku, gdyby nie to, że pod koniec zmiany przyszła do mnie Julia. Poinformowała mnie, że niestety ale na następny tydzień nie ma dla mnie pracy, ale nie jest to spowodowane ciążą. Jest po prostu mniejsze zapotrzebowanie na pracowników. Postarają się jednak przeprowadzić szkolenie z bezpieczeństwa i wrócę do pracy jak najszybciej. Mam się nie martwić i czekać aż zadzwonią. Coś we mnie pękło. Jej mina nie wyglądała już na taką miłą jak pamiętam do tej pory. A może moja koleżanka miała racje? Ciąża rzeczywiście będzie miała wpływ na moją dalszą karierę zawodową. Chciałam odrzucić tą myśl od siebie! Tylko gdy dowiedziałam się, że inne osoby mają już potwierdzone grafiki na następny tydzień i wszyscy poza mną, będą pracować bez zmian… wiedziałam, że to jednak przez to, że jestem w ciąży. Byłam rozbita. Swoimi myślami nie umiałam poskładać tego wszystkiego w jedną całość. Miało być przecież tak fajnie… wszyscy mieli mi gratulować, cieszyć się razem ze mną. Jednak słowa, które dzisiaj usłyszałam w drugiej części dnia strasznie mnie przybiły. Tylko dlaczego… przecież nikt mnie z pracy nie wyrzucił… może to tylko przejściowy okres. Styczeń zwykle był słabszym miesiącem dla pracowników agencyjnych, tak zawsze powtarzał Tomek. Tylko czy musiało paść właśnie na mnie. W tym momencie straciłam ochotę na cokolwiek… Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.

Płacz… płacz i jeszcze raz płacz… tak można w skrócie określić moje następne dwa dni. Mąż starał mi się wytłumaczyć, że to normalne. Nieraz tak się dzieje, to tylko sytuacja przejściowa a wszystko i tak się ułoży. Starał się jak najbardziej jak potrafi, ale ja i tak wiedziałam swoje. Nie wiem czy to ciąża tak na mnie wpłynęła, że moje uczucia wewnętrzne oraz czarne scenariusze i tak się uwydatniały. Zwykle nigdy tak się nie działo. Zawsze byłam osobą pozytywnie nastawioną do życia. Nigdy nie brakowało mi siły ani energii do podejmowania najtrudniejszych wyzwań. Wszystkie plany i marzenia szybko się realizowały, a uśmiech z twarzy nie znikał. Dlaczego teraz jest inaczej? We wtorek 12 stycznia otrzymałam wiadomość z agencji. Pytali czy mogę przyjść jutro do pracy, ale już na inny dział. Oczywiście, że się zgodziłam. Na inny dział? Pewnie będę miała to dodatkowe szkolenie i będzie więcej pracy dla mnie. Niestety… nic bardziej mylnego. Szkolenia z bezpieczeństwa pracy nie było, ani nawet żadnej wiadomości, czy w następne dni będą mnie potrzebować. Zadzwoniłam więc do agencji z pytaniem, co się dzieje. Dlaczego tylko jeden dzień. Dowiedziałam się tylko, że firma dalej nie potrzebuje tak wielu pracowników. Zapewnili mnie jednocześnie żebym się nie martwiła i jak tylko praca będzie to poinformują mnie o tym jak najszybciej. Następnego SMS-a dostałam 15-01-2016 z prośbą o stawienie się w pracy w poniedziałek 18-01-2016. No nareszcie!!! W końcu coś się ruszyło. Z wiadomości wynikało też, że wracam na swój dział w firmie. W końcu przeprowadzą to zaległe szkolenie. Niestety i tym razem nic z tego nie wyszło, a na dodatek żadna z osób na wyższych stanowiskach w firmie nie potrafiła mi tego wyjaśnić. Po pracy dostałam wręcz „cudownego” sms-a, że na jutro już dla mnie pracy nie ma a o kolejnym dniu zostanę poinformowana wkrótce. Po kilku dniach przyszła wiadomość z której wynikało jasno, że nadal nic nie wiadomo w sprawie pracy dla mnie. Postanowiłam więc wybrać się osobiście do mojej agencji i porozmawiać szczerze o zaistniałej sytuacji. Nie byłam w stanie zaakceptować tego, że większość osób z którymi pracowałam dostają minimum trzy dni w tygodniu a ja tylko jeden. To było bardzo niesprawiedliwe. Przecież to ja „rozkręcałam” tą firmę od samego początku. Chociaż głębiej jak się nad tym zastanowię mogę stwierdzić, coś tam od początku było nie tak. Dużo nowych osób, które zaczęły tam pracować znacznie później niż ja dostawało stałe kontrakty. Mnie jednak w nich pomijano. Dlaczego? Przecież nie byłam złym pracownikiem, bo czy takiemu pracownikowi daje się średnio 40 godzin tygodniowo? Chyba nie… a teraz dziękuję mu się za współpracę i się go wyrzuca zwalnia czy jakkolwiek to inaczej można nazwać? No tak ale jak się ma dobrych znajomych na wyższych stanowiskach … zostawię to bez komentarza. Cóż ja, mała szara myszka a do tego imigrantka mogę zrobić? Chyba cieszyć się tylko tym, że w ogóle jakąś prace mam. Od kilku lat jesteśmy w unii europejskiej. Europa bez granic, równouprawnienie. Możesz mieszkać, pracować, gdzie chcesz i czuć się jak w wspólnocie. Tylko bez znajomości jednak nic nie poradzisz. Ten fakt trzeba niestety zaakceptować. Pojawiłam się w agencji. Miny osób będących tam były lekko z szokowane… nie rozumiem, dlaczego. Gdy poprosiłam o rozmowę z moją przełożoną okazało się, że nie ma dla mnie w tym momencie czasu. Jest bardzo zajęta i najlepiej jakbym wróciła do domu i czekała aż ona się ze mną skontaktuje. No tak… skoro jest tak zajęta, to wygląda na to, że mają dużo pracy. W związku z tym potrzebują dużo osób do pracy … a mnie dalej nie. Nie podobało mi się to jeszcze bardziej. Próbowałam zadzwonić bezpośrednio do niej, ale mojego połączenia nikt nie odbierał. Po kilku dniach ciszy, z bojowym nastawieniem, wróciłam tam z powrotem. Albo mi powiedzą o co chodzi, albo zacznę myśleć, że jestem w jakiś sposób dyskryminowana! A raczej, że to jawna dyskryminacja! Recepcjonista John starał się mi wyjaśnić, że tak na pewno nie jest. Ciąża nie jest żadną przeszkodą. Mam się zatem nie martwić i czekać dalej. Wszystko będzie dobrze… o nie kochany… ja tego tak nie zostawię. Miarka się przebrała… dalej już nie dam rady czekać. Musiałam znaleźć kogoś kto będzie mi w stanie pomóc. Dzięki Bogu za Internet pomyślałam wprowadzając w przeglądarkę odpowiednie hasła. Portal taki jak „Polacy w UK” czy „mamuśki w UK”… Nawet strona polskiego tygodnika „Cooltura”, który jest wydawany na wyspach to istna skarbnica wiedzy często potrzebnej jak się chce coś znaleźć czy dowiedzieć. Każdy tam trafi na odpowiednią domenę. To właśnie z tego tygodnika dowiedziałam się, że z podobnymi sprawami muszę się udać do Citizens Advice Bureau. Oni tam na miejscu podpowiedzą co w takiej sytuacji powinnam zrobić. Kontaktując się z (CAB) i krótkim przedstawieniu sprawy poprosili aby jednak skontaktować się z Advisory, Conciliation and Arbitration Service w skrócie ACAS. Jest to poza ministerialny organ publiczny. Jego celem jest poprawa organizacji i życia zawodowego. Mogą to uczynić za pośrednictwem wielu mediów, takich jak arbitraż lub mediacja, chociaż usługa ta jest prawdopodobnie najlepiej znana ze swojej zbiorowej funkcji pojednawczej — czyli rozwiązywania sporów między grupami pracowników lub pracodawców, często reprezentowanych przez związek zawodowy i ich pracodawcy. ACAS jest niezależną i bezstronną organizacją, która nie jest stroną żadnej konkretnej strony, ale raczej pomoże stronom w podjęciu odpowiednich decyzji w sporze. Dobrze, ale co będzie jak się tam zgłoszę z prośbą o pomoc? Czy agencja nie pomyśli wtedy, że zamiast cierpliwie czekać podejmuje jakieś drastyczne kroki? Co będzie jeżeli to pogorszy moją sytuacje? Pytań więcej niż odpowiedzi. Nie! Musze jeszcze chwilkę poczekać. Dam im szanse… może ten trudny okres jednak minie. Po kilku dniach głuchej ciszy wybrałam się do agencji ponownie.

— Dzień dobry Ilona miło Cię widzieć — przywitała mnie Julia.

— Cześć no raczej nie tak miło, bo chyba zapomniałaś do mnie numeru! Tego, że miałaś mi dać znać jak cokolwiek będzie dla mnie — nie wytrzymałam, a moje nerwy puściły.

— Ależ Ilona, nie denerwuj się. Siadaj, przyniosę herbatę i porozmawiamy. Cały czas pamiętam o Tobie. Codziennie wymieniam maile z Martinem w twojej sprawie. Dalej natomiast otrzymuje w wiadomości zwrotnej informacje, że w tym momencie pracy dla Ciebie nie mają. Tak prawdę mówiąc na chwilę obecną jest bardzo mało pracy.

— Powiedz mi w takim razie, dlaczego inni moi znajomi chodzą tam do pracy skoro jest jej tak mało! czy to, że jestem w ciąży w czymś wam przeszkadza? Powiedz prawdę czy mam szukać innej pracy o co tu chodzi?

— Spokojnie kochanie, nie denerwuj się w twoim stanie nie powinnaś. Zdaję sobie sprawę z tego. Już ci tłumaczę.

— Jak mam się nie denerwować, zrozum mnie! Każdy tydzień przybliża mnie do porodu. Wiem, że jak nie będę teraz pracować, to mogę nie dostać macierzyńskiego. Moje wydatki z tygodnia na tydzień stają się coraz większe. Musze się przygotować, kupić wszystko zanim na świecie pojawi się moje dziecko — i w tym momencie łzy pociekły mi z oczu.

— Tak, wiem. Zdaję sobie z tego sprawę i doskonale, cię rozumiem. Musisz po prostu uzbroić się w cierpliwość.

— Cierpliwość?! Cały czas mnie zwodzicie. Ja naprawdę zaczynam uzmysławiać sobie to, że jestem dyskryminowana, bo jestem w ciąży i to tylko z tego powodu nie dostaje pracy. Przecież byłam jednym z pierwszych pracowników tej firmy i w taki sposób mi się dziękuje?!? Zatrudniając tych, którzy pracują krócej niż ja!? To jest forma podziękowania za cały mój trud?!

— Ilonka naprawdę zaufaj mi. To tylko chwilowy stan i będzie lepiej, obiecuje Ci to. Możesz mi zaufać. Nikt z nas cię nie dyskryminuje! Będziesz w naszej agencji pracować do samego porodu a później przejdziesz na maternity leave (wypracowany urlop macierzyński od pracodawcy w moim przypadku od agencji). Będziemy cię wspierać we wszystkim. Nic się nie martw. Porozmawiam osobiście z Martinem może coś się uda załatwić. Cały czas widniejesz na karcie osób dostępnych do pracy, nikt cię nie zwolnił.

— Naprawdę? Nie oszukujesz mnie?

— Jakże bym cię mogła oszukać. Sama jestem kobietą i mam dwójkę dzieci więc jakbym mogła tak postąpić? To było by nie fair. Nic się nie martw. Wracaj do domku. My postaramy się żebyś jak najszybciej wróciła do pracy.

Jej słowa uspokoiły mnie, niestety nie na długo. Spotkałam się z moją przyjaciółką Izabellą. Powiedziała mi, że właśnie dostała wiadomość by jutro przyjść normalnie do pracy. W tym momencie straciłam jakąkolwiek nadzieje, że agencja stara mi się pomóc. Wszystkie słowa wypowiedziane przez moją poniekąd przełożoną były stekiem bzdur i próbą mydlenia oczu. Często rozmawiałam na ten temat z moją przyjaciółką, która zawsze mnie wspierała w trudnych momentach ale i nie tylko. Naprawdę była zaniepokojona całą moją sytuacją. Izabella ciągle pracowała w tej firmie, chociaż też nie dostawała 5 dni w tygodniu, jak na początku. Aktualnie dostaje tylko 3 to na pewno o wiele więcej niż ja. Wybrałyśmy się razem do agencji. Ponieważ ona chciała się dowiedzieć jak długo taka stagnacja będzie jeszcze trwała, a mi było raźniej. Miałam już serdecznie dość tego, że muszę sama do nich chodzić. Na swój sposób czułam jakbym się przed nimi poniżała. To naprawdę źle wpływało na moje samopoczucie. Cóż mogę powiedzieć… tym razem było tak samo. Te same słowa te same gesty… Niedobrze mi się już od tego zaczynało robić. Zapytałam jeszcze, czy jeżeli tutaj nie ma dla mnie pracy to czy nie mogą znaleźć jakiejś innej firmy. Mają przecież innych kontrahentów. Mogłabym być dla nich na pewno pożytecznym pracownikiem. Usłyszałam, że może będą miejsca w jednej z firm, ale na ten moment niestety nie mogą mi nic obiecać. Nie omieszkała oczywiście dodać swoich wyuczonych regułek. Znam je już chyba na pamięć. Czekaj… wszystko będzie dobrze… no ile można tego w kółko słuchać. Ja potrzebuję pracy, nie czekania. Gdybym chciała zająć się zawodowo czekaniem, nie szukałabym pracy! Tego już było za wiele jak dla mnie. Nie wahając się ani chwili poszłam do mojej koleżanki, Justyny. Ona pracowała wtedy w kancelarii prawnej. Pamiętam jak kiedyś proponowała mi pomoc w sytuacjach, gdy będę potrzebowała jakiejś porady. Czas zacząć działać! Niestety, moja sytuacja stawała się pomału nieciekawa, a jeśli nie zacznę działać to moje maleństwo urodzi się szybciej niż cokolwiek zdołam zrobić. Justyna bez zastanowienia zgodziła się mi pomóc. Tego samego dnia miała przesłać w moim imieniu oficjalne pismo do ACAS. W ciągu 8 tygodni powinna być odpowiedź. Zaznaczyła jednak, że jeżeli agencja da mi jakąś prace, muszę natychmiast poinformować o tym fakcie, ale raczej żebym już sama nie kontaktowała się z agencją. Ostatni raz postanowiłam pójść do agencji z pytaniem czy coś się zmieniło. Moje wysiłki spełzły na niczym, bo dowiedziałam się tego co zwykle.

Dlaczego kobiety w ciąży są takim utrapieniem dla pracodawców? Boją się tego, że zaczniemy rodzic podczas pracy? Czy też ciążę będziemy wykorzystywać do wymuszenia dodatkowych świadczeń i lepszego traktowania? Czy to, że zachodzimy w ciążę ma być swego rodzaju karą? Stajemy się wtedy niepełnosprawne? To nie do końca wygląda tak.. Nie ode mnie przecież zależy, czy mam słabszy dzień albo zwyczajnie gorzej się czuję. To, że potrzebuję dzień wolnego na wizytę u lekarza. To ja się pytam w takim razie kto i kiedy ma rodzić dzieci? Czy jest odpowiedni czas na dziecko, tak żeby nikomu to nie przeszkadzało. Wiem w tym momencie jestem stronnicza, myślę tylko o swojej sytuacji, ale bywa też odwrotnie. Niektóre firmy naprawdę dbają o kobiety w ciąży i są tak zwane prorodzinne. Można? I nikomu to wtedy nie przeszkadza. Jedna z moich koleżanek zaszła w ciążę wcześniej niż Ja. Dla niej firma zrobiła wszystko by jak najlepiej się w tej pracy czuła. Zmodyfikowali jej lekko godziny pracy a współpracownicy łącznie z menadżerami troszczyli się o nią i dbali. Czyli można. Dlaczego tylko u mnie tak nie ma? Te pytania chyba nie znikną tak prędko.

Koniec mazgajstwa i rozczulania się nad sobą. Czas się wziąć do działania. Jeżeli oni mnie nie chcą, poszukam sobie pracy sama, jest tyle firm na pewno się uda. Nowy zapał i chęć… tego mi było trzeba w tym momencie, bo jak na razie stoję w martwym punkcie. Może zacznę jednak najpierw od zarejestrowania się w Job Center — odpowiednik polskiego urzędu pracy. Może dzięki nim znajdę pracę — uśmiechałam się sama do siebie w tym momencie. Nic nie mogło mi popsuć dobrego humoru i samopoczucia. Nawet fakt, że w urzędzie mile mnie poinformowano, że sorry, ale w moim stanie będzie i im ciężko znaleźć jakąkolwiek prace. Była to oczywiście informacja taka wiecie „poufna’’. Oficjalna wersja brzmiała, że zrobią wszystko co w ich mocy, żeby mi coś znaleźć. Kazali stawiać się u nich co dwa tygodnie z książeczką, czy jak ja to nazwałam „pamiętnikiem kobiety w ciąży szukającej pracy”. Było tam kilka rubryk w których trzeba było wpisywać miejsca gdzie szukało się pracy. Odwiedziłam kilka sklepów, restauracji i salonów urody. Tak salonów urody. Miałam już doświadczenie w kosmetyce, ale niestety moje certyfikaty z Polski nijak się miały do tych angielskich. Dowiedziałam się, że przez wzgląd na bezpieczeństwo klientów musiała bym zrobić je w Anglii. Chodziło konkretnie o ubezpieczenie mnie jako pracownika, na wypadek, gdyby klientka dostała jakiegoś uczulenia czy czegoś podobnego. W zasadzie to ich rozumiałam. W Anglii wszyscy mają bzika na tym punkcie. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Tyle tu przecież zdarzało się wypadków czy nieszczęśliwych zdarzeń, a każdy pracodawca chce się zabezpieczyć na każdą ewentualność. Tak samo jak w firmie, w której pracowałam. Zanim przystąpiłam do jakichkolwiek czynności, miałam pogadankę na temat bezpieczeństwa pracy. Oczywiście na każdym urządzeniu musiałam być przeszkolona inaczej nie miałam prawa ich obsługiwać. Chodziło nawet o te najprostsze. W Polsce jest zupełnie inaczej wzywasz na przykład do domu mechanika a on potrafi zrobić wszystko nawet nie mając odpowiednich uprawnień do tego. Tutaj musisz wezwać konkretną osobę do konkretnej usterki. W innym przypadku powie, że nie może tej pracy wykonać zasłaniając się swoim certyfikatem. Mówiąc szczerze to jest bardzo dobre. Zważywszy jednak na tą chwilę nie byłam z tego powodu zadowolona. Zostawałam odprawiana z kwitkiem. Podczas jednej z wizyt w job center zapytałam się czy nie mają jakiś szkoleń. Skoro nie mogę znaleźć pracy, to może uda się zdobyć jakiś certyfikat. Okazało się, że mają wolny vacat na kurs IT. Mogą mi go zaoferować, więc zgodziłam się bez namysłu. Świetna okazja by znaleźć odskocznie. Cały kurs trwał, 60 godzin. Ukończyłam go z wynikiem celującym z czego byłam bardzo dumna. Po pewnym czasie jednak urząd pracy zasugerował mi, żebym wyrejestrowała się jako osoba szukająca pracy. Teraz i tak to już będzie nierealne, żeby mi coś znaleźli a na job seeker allowance (zasiłek dla bezrobotnych) i tak się nie kwalifikuje. Mogę jedynie starać się o benefity, czyli dofinansowanie lub pomoc ze strony Zjednoczonego Królestwa. Oni oczywiście we wszystkim mi pomogą. Nie miałam wyjścia. Wiedziałam jednak, że z dochodami mojego męża raczej nie mam szans na dodatkowe pieniądze. Warto jednak było spróbować. Nie miałam nic do stracenia a może udało by się jednak coś zyskać. Nie to, że mi na tym zależało. Zawsze uważałam, że pomoc państwa jest dla osób, które naprawdę jej potrzebują. Dla tych najbiedniejszych, niemających żadnych perspektyw a ich życie to walka każdego dnia o to, by móc zjeść ciepły obiad, albo mieć w co ubrać dzieci. Nam starczało na wszystko… no może nie na wszystko. Nie brakowało nam jednak pieniędzy na normalne życie i jakieś ekstra przyjemności. Takie normalne, proste życie.

Jakie to chamstwo i jaka niesprawiedliwość! Zezłościłam się, a co gorsza moje ciało ze zdenerwowania zaczęło się trząść. Jak tak można!… Anastazja moja całkiem dobra znajoma z pracy właśnie zadała mi pytanie siedząc u mnie i popijając kawę.

— Słuchaj Ilona, co się takiego stało, że Ty nie pracujesz, a Diana pracuje dalej? Przecież ona jest tak samo w ciąży jak ty?

Pomyślałam, że zaraz spadnę z sofy, jak to usłyszałam.

— Ale jak to? Dalej pracuje? Z tobą na stanowisku?

— Nie już nie, ale przenieśli ją do biura w innym mieście. Pracuje na pewno, chwaliła się tym ostatnio na Facebooku. Uśmiechnięta zza biurka i sterty papierów.

Dianę znałam słabo, mimo iż pracowałyśmy razem. Jakoś ta lekko chudawa angielka nigdy nie przypadła mi do gustu. Pewnie z tego powodu nie miałam jej nawet w znajomych na fejsie. Wiedziałam, że zaszła w ciążę, ale nie myślałam o niej i o tym co dalej się z nią dzieje… a tu proszę taka niespodzianka. Krew zaczęła mi buzować w żyłach. To tak sobie agencja sprytnie wymyśliła. Domniemałam, że angielka pewnie prawo angielskie lepiej zna. Rzuciła kilkoma paragrafami i od razu została przeniesiona do lżejszej i spokojnej pracy. Cóż ja imigrantka naiwna Polka… nie znam się i będę siedziała cichutko. Tańczyła tak, jak mi zagrają pod pretekstem nie tak dużego zapotrzebowania osób do pracy. Co to to nie… tak nie może być!

— Czy możesz mi pokazać jej profil — poprosiłam Anastazję.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 41.93