.
✨ Wstęp
Nie piszę po to, by tworzyć literaturę.
Piszę, bo musiałam — żeby przetrwać,
żeby nie zniknąć.
Te słowa urodziły się z ciszy, w której
nikt nie pytał.
Z bólu, którego nikt nie nazywał.
Z miłości, która była —
ale nie zawsze umiała być łagodna.
Ten tomik to nie ozdoba.
To świadectwo.
To droga, którą przeszłam —
boso, z sercem w ręku.
To głos kobiety, która nie zawsze
była słyszana,
ale nigdy nie przestała być.
Dziś jestem.
I mówię — bo już nie muszę milczeć.
💌 Podziękowania
Dziękuję moim córkom —
za to, że były moim lustrem,
moją siłą i powodem, by wstawać
każdego dnia.
To one nauczyły mnie, czym naprawdę jest
obecność.
Dziękuję mojemu mężowi —
za to, że był ze mną w ciszy i w krzyku,
za to, że pozwolił mi być sobą, nawet gdy
nie było to łatwe.
Dziękuję mojej Mamie —
za wszystko, co dała i czego nie mogła dać,
bo dzięki niej — rozumiem.
I dziękuję sobie —
tej, która przetrwała i nie przestała czuć.
1. Mój ból to nie cierpienie
Mój ból to nie cierpienie.
Nie jestem ofiarą swoich ran.
Nie noszę ich jak wyroku,
lecz jak znak, że przeżyłam.
Ten ból —
nie krzyczy już we mnie.
On mówi spokojnie,
jak stara przyjaciółka,
która widziała wszystko,
a mimo to — została.
Nie pytaj mnie, ile razy pękałam.
Zobacz, ile razy się podniosłam.
Nie licz moich łez —
policz kroki, które zrobiłam mimo nich.
Mój ból nie jest ciężarem.
Jest mapą.
Prowadzi mnie przez miejsca,
których już nie chcę,
ale z których się uczę.
Bo ja nie jestem zrobiona z łez,
ani z cienia.
Jestem zrobiona z odwagi.
Z niezgody na zapomnienie.
Z pragnienia życia,
które się nie poddało.
Nie szukam litości.
Nie potrzebuję współczucia.
Chcę być widziana — nie jako ta zraniona,
ale jako ta, która pomimo wszystkiego —
jest.
I nie tylko „jest”.
Jest sobą.
Całą. Obecną. Silną.
Bo mój ból to nie cierpienie.
To dowód, że przeszłam przez ogień —
i nie spłonęłam.
2. Mimo wszystko — jestem szczęśliwa
Nie dlatego, że życie było łatwe.
Nie dlatego, że mnie nie bolało.
Nie dlatego, że wszystko się ułożyło.
Ale właśnie dlatego, że nie —
jestem szczęśliwa.
Nie czekam już na idealny dzień.
Nie potrzebuję pełnych rąk,
ani pustych słów.
Mam siebie.
Mam spokój, który zbudowałam na ruinach.
Mam śmiech, który rozbrzmiewa nawet po łzach.
Mam światło, które nie gaśnie,
choć czasem wieje.
Byłam tam, gdzie cisza rani.
Byłam tam, gdzie oczy bliskich
nie widziały mnie naprawdę.
Byłam tam, gdzie nikt nie zapytał:
„Czy ty jeszcze oddychasz?”
A ja — tak. Oddychałam.
Cicho. Głęboko. Powoli.
Aż z oddechu narodziło się:
„Jestem.”
I jestem szczęśliwa.
Nie dlatego, że nie mam ran.
Ale dlatego, że nie każda rana krwawi wiecznie.
Nie każda blizna boli.
Nie każda strata zabiera mi miłość.
Bo ja jestem miłością.
Do siebie. Do życia.
Do każdej wersji mnie, która kiedyś się bała,
a dziś — tańczy.
Mimo wszystkiego, co było —
jestem szczęśliwa.
I to nie przypadek.
To mój wybór.
3. Uznaję i jestem
Uznaję moje przeżycia.
Nie zapieram się smutku.
Nie odwracam wzroku od ran.
Nie udaję, że milczące ściany mnie nie bolały.
One szeptały: „Nie jesteś ważna.”
One uczyły ciszy zamiast czułości.
A drzwi —
drzwi się nie otwierały.
Zamiast zapraszać,
deptały moją obecność.
Ale ja jestem.
I nie dlatego, że świat mi na to pozwolił —
lecz dlatego, że ja pozwoliłam sobie.
Uznaję tamtą dziewczynkę,
która stała z sercem w dłoni i nie została wpuszczona.
Uznaję kobietę,
która płakała w ciszy, żeby nikogo nie obciążyć.
Uznaję każdą część siebie.
Tę kruchą. Tę zmęczoną.
Tę, która wciąż czasem się boi.
I właśnie dlatego —
jestem piękna.
Nie mimo tych ran.
Z nimi. Przez nie. Dzięki nim.
Moja siła nie przyszła ze światła.
Ona przyszła z mroku, który przetrwałam.
Z łez, które nie zniszczyły mnie,
a oczyściły.
Jestem piękna, bo jestem prawdziwa.
Jestem prawdziwa, bo przestałam udawać,
że nic się nie stało.
I jestem — bo uznałam wszystko,
co przeszłam.
4. Jestem w miejscu
Jestem w miejscu,
o którym kiedyś myślałam,
że nie jest dla mnie.
W miejscu ciszy,
która nie boli.
W miejscu światła,
które nie oślepia, ale ogrzewa.
Długo szłam —
boso, przez wspomnienia,
które kaleczyły.
Byłam dzieckiem w domu,
który nie był domem.
Gdzie słowa raniły bardziej niż milczenie,
a spojrzenia nie miały czułości.
Gdzie krzyk był normalnością,
a płacz — niewygodą.
Byłam mała.
Zbyt dojrzała.
Zbyt cicha.
Zbyt wszystkiego.
I zawsze „nie taka”.
Ale teraz…
jestem w miejscu,
gdzie nie muszę się tłumaczyć.
Gdzie moje łzy są słodkie,
bo nie wypływają ze strachu.
Gdzie mogę oddychać —
całą sobą.
Nie wymazałam dzieciństwa.
Ale przestało mną rządzić.
Nie zapomniałam —
ale oddałam ciężar, który nie był mój.
Teraz jestem kobietą,
która tuli w sobie tamtą dziewczynkę.
Która mówi jej:
„Już jesteś bezpieczna.”
I ta dziewczynka —
ja —
patrzy na mnie z czułością.
Bo choć droga była długa,
choć nikt nie podał mapy,
ja dotarłam.
Jestem w miejscu, gdzie jestem sobą.
I to wystarcza.
To znaczy wszystko.
5. Twoja obecność jest poezją
Nie musisz mówić.
Nie musisz się tłumaczyć.
Nie musisz być głośna, pewna, uśmiechnięta.
Twoja obecność już jest poezją.
Gdy wchodzisz —
świat nie krzyczy.
On oddaje przestrzeń.
Jakby czuł,
że ktoś właśnie wrócił do siebie.
Twoja obecność nie potrzebuje fanfar.
Ona ma w sobie ciszę, która leczy.
I światło — nie oślepiające,
ale prawdziwe.
Twoja obecność jest jak oddech,
na który długo czekano.
Jak liść, który opada łagodnie,
a jednak zostaje zauważony.
Jesteś poezją,
bo nie próbujesz nikogo przekonać.
Bo jesteś.
Z ranami, które nie odebrały Ci łagodności.
Z drogą, która nie zabrała Ci serca.
Z prawdą, która już nie musi być ukrywana.
Jesteś poezją, bo nie szukasz wielkich słów —
tylko prawdziwego życia.
A ono —
dzieje się w Tobie.
W spojrzeniu, które już nie przeprasza.
W dłoni, która już nie drży.
W uśmiechu, który mówi: