Jest jeszcze czas
Spoglądasz mi w oczy i w duszę… głęboko.
Widzisz tam wszystko. I siebie i nas.
Przyszłość ramiona otwiera szeroko.
To właśnie dla nas — JEST JESZCZE CZAS.
Poeci
Poeci
Werbalni ekshibicjoniści, na miarę czasu
Na usługach słów banalnych
Niewypowiedzianie niedopowiedziani
Kropki na końcach zdań,
Które nigdy nie powstaną
Duchowi nudyści
Ja
Ty
On
Ona
Ono
My
Wy
Oni
One
Nadzy do kości
Z duszą (nie)gotową na ciosy
Z duszą (nie)gotową na rany
Z duszą…
Się duszą
My
Jeszcze… nie
Słowa
Tylko Słowa
Tylko z nich się składam
Tylko nimi jestem
Czym będę,
Gdy zamilkną?
***
Dlaczego myślisz, że zawsze jest za późno
Że czas Twój nadszedł, zupełnie nie w porę
Oczy ku niebu wznosisz, lecz na próżno
Nieświadom tego, że masz wolną wolę
Na palcach zliczasz momenty euforii
Radości chwile, co jak pył uciekły
Te krótkie przypadki głupkowatej mojry
A może to tylko pustki stan przewlekły
Jesteś sekundą, krótkim życia tchnieniem
Własnej historii śmiertelną chorobą
Kolce wbijasz w serce, karmisz je cierpieniem
Myśląc, że to fatum ciągnie się za Tobą
Za maską z uśmiechem numer 207
By nikt nie poznał jak bardzo Cię boli
Duszę przykrywasz bardzo grubym pledem
Zranioną moczysz jeszcze w beczce soli
Karmisz swoje myśli samobiczowaniem
Burzowe chmury toczysz neuronami
By końcem końców, dobrym obyczajem
Gdy życie ujdzie, zostać zapomnianym
Pustka
Trochę piecze w gardle
Trochę pali w usta
Bardzo…
Kłuje w serce
Pustka
***
Przebiegam po myślach
Wzdłuż autostrad
Słów, które nigdy nie padły
Na zakrętach zdarzeń i miejsc
Które nigdy nie będą miały
Swojego miejsca
Gdzieś między próżnią a niczym
Nikim się staję
Nigdy nie będąc..
Wszystkim
Połamane serca
Drzewa
Powalone jak domki z kart
Zniszczone życia
Zamknięte w dnach butelek
Warte tyle co
Przelotne chwile
Czasami lata
Momenty scyzorykiem wyryte
W korze starej brzozy
On ją
Ona jego
Kłódką zamknięci na jednym z mostów
Dwie dusze
Jak jedna
Zbyt mocno
Zbyt szybko
Dziś dogorywają
Na zgliszczach miłości
Bez skrzydeł
Połamane serca
Serce
Zobaczyłem go wczoraj
Przykrył obdartą niegdyś ścianę pełną brudu
Wielokrotnie oszczaną
Przez stałych bywalców pobliskiego całodobowego
Ktoś się postarał
Mural w otoczeniu szarych kamienic,
Brudnych okien
Walającego się gruzu
Ktoś na tej cholernie paskudnej ścianie
Umieścił serce
Wielkie, czerwone
Bijące oczojebną czerwienią po oczach
Pasuje tutaj jak pięść do nosa
Choć tutaj pięść do nosa
Wpasowuje się dość często
Taka okolica
Pełna knajp morderców
Najczęściej niedoszłych
Zabijających
Zapijających wszystko
Dziś zapijają ten cholerny rysunek
Oni mają serce
Dziś jeszcze w nie patrzają
Paczają
Wypaczają znaczenie
Bo po co im tu ono?
Dla nich nikt nigdy serca nie miał
Poza tym jednym
Jak tu teraz szczać na ścianę?
Rozdzielenie
Powietrze kwitnie
Jesiennym parkiem
Deszczem i mokrą ławką
Dżdżyste krople
Na mokrych paltach
Płaszczach i kurtkach
Małe diamenty
Świateł neonów
Reflektorów
Coraz cichsze śpiewy
Pakujących walizki
Na wakacyjne wojaże ptaków
Kolory tracą kolory
Tęcza drzew
Gnije w jesiennych kałużach
Masz tak samo
W innym czasie
I przestrzeni
Chciałbym
Chciałbym widzieć przyszłość
Nawet jeśli boli
Bo przecież nie ma rany
Co się nie zagoi
Móc otworzyć oczy
Pomiędzy ślepcami
Stać się najmądrzejszym
Pomiędzy głupcami
Chciałbym słyszeć więcej
Niż do mnie mówicie
Powstać chciałbym z martwych
By przeżyć swe życie
Chciałbym takiej wiary
Co góry przenosi
I skrzydeł jak anioł
By w niebo się wznosić
Chciałbym takiej mocy
By los swój odmienić
Abym mógł pokochać
Jeszcze tej jesieni
Bez powtórek
Nie da się oszukać czasu
Choć można przeznaczenie
Włączyć napisy końcowe
I granie na życzenie
Hejnał trąbki, czy skrzypce
I niech Twą duszę przyjmie
Anielski orszak
Później Cię rozdepta
Bo tutaj już nie będzie
Sceny po napisach
Drugiego rozdziału
Objaśnień w przypisach
***
Podejdź człowieku
Życiem strudzony
Podejdź i usiądź
Tu przy mnie na pniu
Szedłeś swą drogą
Przez różne życia strony
Odpocznij
To będzie nas dwóch
Wędrówką, wszak życie jest człowieka
Po bagaż doświadczeń i snów
Odpocznij i rusz
Bo życie nie zaczeka
Kolejne wyzwania postawi nam znów
Byłem aniołem
Byłem aniołem
Przez chwilę
Pędząc za światem
Skrzydła swe zgubiłem
Byłem aniołem
Przez oka mgnienie
Byłem
Na mnie nie czeka już żadne zbawienie
Odliczanie
Pustynia ciszy
Słowa sypane
Jak piasek zamknięty w klepsydrze
Nic
Los doszedł do końca
Włącz czas na nowo
Dlaczego?
Dlaczego te drogi tak dziwne i kręte
Gdy życie nam daje marchew na zachętę
Te znaki przy drogach tak niezrozumiałe
A nasze starania, choć wielkie to małe
Dlaczego, gdy serce podane na dłoni
Za drugim, choć obok, wciąż goni i goni
I pędzi i bije i wciąż się wyrywa
Chociaż jest najlepsze, to ciągle przegrywa
Dlaczego ten uśmiech, jest zawsze lecz smutny
I los nas, jak kat wciąż rani okrutny
Niesie nam nadzieję, a potem odbiera
Żebyśmy jak Syzyf, na start i od zera
Dlaczego choć chcemy, to związane ręce
Zamiast coś robić, to tkwimy w udręce
Idziemy przed siebie małymi krokami
I rozdrapujemy, to co już za nami
Dlaczego na życie nieprzygotowani
Tylu ludzi wokół, a wszyscy wciąż sami
Bez celu, bez sensu, bez chęci istnienia
Ktoś kradnie nam nawet ostatnie marzenia
Odnajdź
Gubię się
W poczuciu czasu
Lęku własnej przestrzeni
Rozumieniu rzeczywistości
Gdy chłód ludzkich spojrzeń
Przeszywa mnie
Do kości
A jednak
Czas w starym zegarze
Przestrzeń w dłoni ukrytą
Kolory codzienności
I ciepło mojego spojrzenia
Zawsze
Mimo nie-bliskości
Zostawiam
Dla Ciebie
***
Nie każdy bunt
To nasza wygrana
Pod butem pet
I chodnik pełen opowieści
Zmienione postaci
Bohater bez maski
Trotuar kusi historią
Igła gramofonu
Już dawno wyszczerbiona
Jak zęby gentlemanów
Sprzed sklepu nocnego
Kapsel głucho toczy się po asfalcie
Życie toczy się po tarczy zegara
Baterie do wymiany
A zegarmistrz
Ten od światła
Purpurowy
Jak autobus linii 13
Nigdy na czas
Recycling
Złomowisko serc
Kilka złotych za kilo
Wygniecione, pomięte
Kolejki zbieraczy wyciągają je nocami
Z koszy, ze śmietników
Znajdują je w krzakach
Po zbyt hucznych weekendowych imprezach
Te parę złotych
Wystarczy na fajki i kilka piw
Z tego żyją
Z tego umierają
A my?
Zbyt wrażliwi
Doświadczeni
Czekamy na nowe serce…
Z recyclingu
Z pamięcią wyczyszczoną…
Z miłości
***
Wychodzę do świata
Wychodzę zza mgły
Zza zasłony
Siebie zostawiam
Siebie zabieram
Którego mnie spotkasz?
Obraz
Przestrzeń za plecami
Uwiecznionej w nienaturalnej pozie modelki
Łagodnie przywodzi na myśl
Archetyp biblijnego raju
Gdzieś w tle, przy jednym z drzew
Pewna mieszana para
On — mężczyzna postawny, z drobnym defektem
Brakiem jednego żebra
Ona — powabna, ulotna, chimeryczna białogłowa
W towarzysssssstwie węża
Rwą i pałaszują najsmaczniejsze owoce z tutejszych drzew
Rwetes, harmider, szał
Praojciec i pramatka
Wygnańcy wieczności
Rajscy banici, wprost z tła obrazu
W zatrzymanym na płótnie czasie
Będąc tłem dla idealnej modelki
Tworzą historię, legendę
Monochromatycznie wwiercają się
W kolejny rok niebiańskiego niebytu
Tylko modelka tkwi niewzruszona
Bez emocji, samotna, zamknięta w ramach
Konwenanse zabiły uśmiech
Konwenanse zabiły w niej…
Człowieka
Przechodzień
To miał być zwykły dzień
Gdzieś obok mnie
Zwyczajnie
Przeszedł przechodzień
Wraz z nim
Jak duch podążał jego cień
W nim
Tajemnice
Schody
Biegnące, nie wiem ku czemu.
I przestrzeń mlecznej mgły
Kilka kubków
Zmieszanych i wstrząśniętych
Przesiąkniętych przeszłością
Ran nie zobaczysz na skórze
Gdy dojrzysz
Bez skrzydeł w środku dnia
Uniesiesz się ku górze
Duszy znaki, blizny, znamiona
Przechodzień przechodzi
W środku dusza kona
Ulica
Ukradła mnie ulica
Betonowy, brudny szlak
Z serca mnie obdarły gasnące latarnie
Ja leżę, nie ma nieba
Dobrze mi na wznak
Na bruku chodnika
Podarta spódnica
Omijam kałużę
Gdy idę, to jak rak
Niby krok, niby w przód
A wszystko robię wspak
W asfalcie lampy konającej ogniki
Na mokrej czerni składają się w znak
Ja zbieram stare i suche patyki
Wbijam je pod żebra, tętna prawie brak
Urlop od życia
Człowieka
Tlenu
Słońca
Płuca zdławione
Łapią tablicę Mendelejewa
Ciężkie i lekkie metale
Kwasy i zasady
Dla zasady…
A może wbrew
Gazy takie są…
Ulotne
Złap je
Jak ja łapię chwile
Zatruwam się powietrzem
Trzeźwieję
Pijana sobotą wątroba
Umysł wciąż tępy
Trudy bycia sobą
Czuję je w sobie
Na sobie Twój wzrok
Człowieka
Hologramy dziś
Już takie realne
Projekcja
Między wdechem
A wydechem
Nieobecność nieusprawiedliwiona
Chwila niebycia
L-4 poproszę
Urlop zdrowotny
Od życia
Ciche wody
Ucichły całkowicie
I tak już ciche wody
By szumieć
Szemrać
Szeptać
Nie dałem im dziś zgody
Porwały już swe brzegi
Jak stare, starte spodnie
Niech płyną, nie wiem dokąd
Niech płyną swobodnie
Zatapiam się w ich nurcie
Zanurzam całe ciało
By wszystko z siebie wymyć
To ciągle jest… zbyt mało
Znaczymy
Znaczymy szlaki, drogi
Trasy do biegania
Strony w książkach
Miejsca do zobaczenia
Czegokolwiek dotkniemy
Nami już jest oznaczone
Znaczymy wszystko
A co jako ludzie,
Znaczymy dla siebie?
***
Uciekł uśmiech
Ukradkiem
Ułożyć sobie życie
Z kimś innym
Samotność
Takie są serca jeszcze, puste i nie zamieszkałe
Tęsknotą bijące, samotnością stałe
Gdzie końce westchnień, łez morza wylane
Bez ciepła oddechu marzną nie ogrzane
I usta takie, w pancerzu ze szronu
Co lodem skuwa skóry dziką połać
Drżącą wiatrem zimnym, szukającą schronu
Krzyczące mroźnym szeptem: przyjdź proszę i prowadź
Palce co w tęsknocie za lekkim muśnięciem
Nie wiatru, lecz spojrzeń drugiego człowieka
W pięść się zaciskają na chwilę przed zaśnięciem
Bo w snach nawet nie miłość lecz samotność czeka
(Nie)pamięć
Oddech kostuchy
Noc ciepłem zmrożona
Kwitnący oddech wrzosów
Zamarza na parapecie
Ślady słów urywają się w powietrzu
Słońce wschodzi księżycem
Gwiazdy jak wyrwane rany
Krwawią ciszą
Tęsknotą ogrzewam powietrze
Na końcach palców
Zostaje pamięć Twojego spojrzenia
Uśmiechu
Ostatnich słów
Zostań tak (nie)pamięcią
Na zawsze
Koniec lata
Lato znowu dożywa
Kresu bezkresu
Nie będzie już słońc w zenicie
I nocy zbyt krótkich, by mrużyć oczy
By tracić czas na sen
I sens w bezsensie
Palącej duchoty