E-book
13.23
drukowana A5
35.18
Jest jeszcze czas

Bezpłatny fragment - Jest jeszcze czas


Objętość:
120 str.
ISBN:
978-83-8351-116-0
E-book
za 13.23
drukowana A5
za 35.18

Jest jeszcze czas

Spoglądasz mi w oczy i w duszę… głęboko.

Widzisz tam wszystko. I siebie i nas.

Przyszłość ramiona otwiera szeroko.

To właśnie dla nas — JEST JESZCZE CZAS.

Poeci

Poeci

Werbalni ekshibicjoniści, na miarę czasu

Na usługach słów banalnych

Niewypowiedzianie niedopowiedziani

Kropki na końcach zdań,

Które nigdy nie powstaną

Duchowi nudyści

Ja

Ty

On

Ona

Ono

My

Wy

Oni

One

Nadzy do kości

Z duszą (nie)gotową na ciosy

Z duszą (nie)gotową na rany

Z duszą…

Się duszą

My

Jeszcze… nie

Słowa

Tylko Słowa


Tylko z nich się składam

Tylko nimi jestem


Czym będę,

Gdy zamilkną?

***

Dlaczego myślisz, że zawsze jest za późno

Że czas Twój nadszedł, zupełnie nie w porę

Oczy ku niebu wznosisz, lecz na próżno

Nieświadom tego, że masz wolną wolę


Na palcach zliczasz momenty euforii

Radości chwile, co jak pył uciekły

Te krótkie przypadki głupkowatej mojry

A może to tylko pustki stan przewlekły


Jesteś sekundą, krótkim życia tchnieniem

Własnej historii śmiertelną chorobą

Kolce wbijasz w serce, karmisz je cierpieniem

Myśląc, że to fatum ciągnie się za Tobą


Za maską z uśmiechem numer 207

By nikt nie poznał jak bardzo Cię boli

Duszę przykrywasz bardzo grubym pledem

Zranioną moczysz jeszcze w beczce soli


Karmisz swoje myśli samobiczowaniem

Burzowe chmury toczysz neuronami

By końcem końców, dobrym obyczajem

Gdy życie ujdzie, zostać zapomnianym

Pustka

Trochę piecze w gardle

Trochę pali w usta

Bardzo…


Kłuje w serce


Pustka

***

Przebiegam po myślach

Wzdłuż autostrad

Słów, które nigdy nie padły


Na zakrętach zdarzeń i miejsc

Które nigdy nie będą miały

Swojego miejsca


Gdzieś między próżnią a niczym

Nikim się staję

Nigdy nie będąc..


Wszystkim

Połamane serca

Drzewa

Powalone jak domki z kart

Zniszczone życia

Zamknięte w dnach butelek

Warte tyle co

Przelotne chwile

Czasami lata

Momenty scyzorykiem wyryte

W korze starej brzozy

On ją

Ona jego

Kłódką zamknięci na jednym z mostów

Dwie dusze

Jak jedna

Zbyt mocno

Zbyt szybko

Dziś dogorywają

Na zgliszczach miłości

Bez skrzydeł

Połamane serca

Serce

Zobaczyłem go wczoraj

Przykrył obdartą niegdyś ścianę pełną brudu

Wielokrotnie oszczaną

Przez stałych bywalców pobliskiego całodobowego


Ktoś się postarał

Mural w otoczeniu szarych kamienic,

Brudnych okien

Walającego się gruzu

Ktoś na tej cholernie paskudnej ścianie

Umieścił serce

Wielkie, czerwone

Bijące oczojebną czerwienią po oczach


Pasuje tutaj jak pięść do nosa

Choć tutaj pięść do nosa

Wpasowuje się dość często

Taka okolica

Pełna knajp morderców

Najczęściej niedoszłych

Zabijających

Zapijających wszystko


Dziś zapijają ten cholerny rysunek

Oni mają serce

Dziś jeszcze w nie patrzają

Paczają

Wypaczają znaczenie


Bo po co im tu ono?

Dla nich nikt nigdy serca nie miał

Poza tym jednym


Jak tu teraz szczać na ścianę?

Rozdzielenie

Powietrze kwitnie

Jesiennym parkiem

Deszczem i mokrą ławką


Dżdżyste krople

Na mokrych paltach

Płaszczach i kurtkach


Małe diamenty

Świateł neonów

Reflektorów


Coraz cichsze śpiewy

Pakujących walizki

Na wakacyjne wojaże ptaków


Kolory tracą kolory

Tęcza drzew

Gnije w jesiennych kałużach


Masz tak samo


W innym czasie

I przestrzeni

Chciałbym

Chciałbym widzieć przyszłość

Nawet jeśli boli

Bo przecież nie ma rany

Co się nie zagoi


Móc otworzyć oczy

Pomiędzy ślepcami

Stać się najmądrzejszym

Pomiędzy głupcami


Chciałbym słyszeć więcej

Niż do mnie mówicie

Powstać chciałbym z martwych

By przeżyć swe życie


Chciałbym takiej wiary

Co góry przenosi

I skrzydeł jak anioł

By w niebo się wznosić


Chciałbym takiej mocy

By los swój odmienić

Abym mógł pokochać

Jeszcze tej jesieni

Bez powtórek

Nie da się oszukać czasu

Choć można przeznaczenie

Włączyć napisy końcowe

I granie na życzenie

Hejnał trąbki, czy skrzypce

I niech Twą duszę przyjmie


Anielski orszak

Później Cię rozdepta


Bo tutaj już nie będzie

Sceny po napisach

Drugiego rozdziału

Objaśnień w przypisach

***

Podejdź człowieku

Życiem strudzony

Podejdź i usiądź

Tu przy mnie na pniu


Szedłeś swą drogą

Przez różne życia strony

Odpocznij

To będzie nas dwóch


Wędrówką, wszak życie jest człowieka

Po bagaż doświadczeń i snów


Odpocznij i rusz

Bo życie nie zaczeka


Kolejne wyzwania postawi nam znów

Byłem aniołem

Byłem aniołem

Przez chwilę

Pędząc za światem

Skrzydła swe zgubiłem


Byłem aniołem

Przez oka mgnienie

Byłem

Na mnie nie czeka już żadne zbawienie

Odliczanie

Pustynia ciszy

Słowa sypane

Jak piasek zamknięty w klepsydrze

Nic

Los doszedł do końca


Włącz czas na nowo

Dlaczego?

Dlaczego te drogi tak dziwne i kręte

Gdy życie nam daje marchew na zachętę

Te znaki przy drogach tak niezrozumiałe

A nasze starania, choć wielkie to małe


Dlaczego, gdy serce podane na dłoni

Za drugim, choć obok, wciąż goni i goni

I pędzi i bije i wciąż się wyrywa

Chociaż jest najlepsze, to ciągle przegrywa


Dlaczego ten uśmiech, jest zawsze lecz smutny

I los nas, jak kat wciąż rani okrutny

Niesie nam nadzieję, a potem odbiera

Żebyśmy jak Syzyf, na start i od zera


Dlaczego choć chcemy, to związane ręce

Zamiast coś robić, to tkwimy w udręce

Idziemy przed siebie małymi krokami

I rozdrapujemy, to co już za nami


Dlaczego na życie nieprzygotowani

Tylu ludzi wokół, a wszyscy wciąż sami

Bez celu, bez sensu, bez chęci istnienia

Ktoś kradnie nam nawet ostatnie marzenia

Odnajdź

Gubię się

W poczuciu czasu

Lęku własnej przestrzeni

Rozumieniu rzeczywistości


Gdy chłód ludzkich spojrzeń

Przeszywa mnie

Do kości


A jednak

Czas w starym zegarze

Przestrzeń w dłoni ukrytą

Kolory codzienności


I ciepło mojego spojrzenia

Zawsze

Mimo nie-bliskości

Zostawiam


Dla Ciebie

***

Nie każdy bunt

To nasza wygrana

Pod butem pet

I chodnik pełen opowieści

Zmienione postaci

Bohater bez maski

Trotuar kusi historią

Igła gramofonu

Już dawno wyszczerbiona

Jak zęby gentlemanów

Sprzed sklepu nocnego

Kapsel głucho toczy się po asfalcie

Życie toczy się po tarczy zegara

Baterie do wymiany

A zegarmistrz

Ten od światła

Purpurowy


Jak autobus linii 13

Nigdy na czas

Recycling

Złomowisko serc

Kilka złotych za kilo

Wygniecione, pomięte


Kolejki zbieraczy wyciągają je nocami

Z koszy, ze śmietników

Znajdują je w krzakach

Po zbyt hucznych weekendowych imprezach


Te parę złotych

Wystarczy na fajki i kilka piw

Z tego żyją

Z tego umierają


A my?

Zbyt wrażliwi

Doświadczeni


Czekamy na nowe serce…

Z recyclingu


Z pamięcią wyczyszczoną…

Z miłości

***

Wychodzę do świata

Wychodzę zza mgły

Zza zasłony


Siebie zostawiam

Siebie zabieram


Którego mnie spotkasz?

Obraz

Przestrzeń za plecami

Uwiecznionej w nienaturalnej pozie modelki

Łagodnie przywodzi na myśl

Archetyp biblijnego raju


Gdzieś w tle, przy jednym z drzew

Pewna mieszana para

On — mężczyzna postawny, z drobnym defektem

Brakiem jednego żebra

Ona — powabna, ulotna, chimeryczna białogłowa

W towarzysssssstwie węża

Rwą i pałaszują najsmaczniejsze owoce z tutejszych drzew

Rwetes, harmider, szał


Praojciec i pramatka

Wygnańcy wieczności

Rajscy banici, wprost z tła obrazu

W zatrzymanym na płótnie czasie

Będąc tłem dla idealnej modelki

Tworzą historię, legendę

Monochromatycznie wwiercają się

W kolejny rok niebiańskiego niebytu


Tylko modelka tkwi niewzruszona

Bez emocji, samotna, zamknięta w ramach

Konwenanse zabiły uśmiech

Konwenanse zabiły w niej…

Człowieka

Przechodzień

To miał być zwykły dzień

Gdzieś obok mnie

Zwyczajnie

Przeszedł przechodzień

Wraz z nim

Jak duch podążał jego cień

W nim

Tajemnice

Schody

Biegnące, nie wiem ku czemu.

I przestrzeń mlecznej mgły

Kilka kubków

Zmieszanych i wstrząśniętych

Przesiąkniętych przeszłością

Ran nie zobaczysz na skórze

Gdy dojrzysz

Bez skrzydeł w środku dnia

Uniesiesz się ku górze

Duszy znaki, blizny, znamiona

Przechodzień przechodzi

W środku dusza kona

Ulica

Ukradła mnie ulica

Betonowy, brudny szlak

Z serca mnie obdarły gasnące latarnie

Ja leżę, nie ma nieba

Dobrze mi na wznak


Na bruku chodnika

Podarta spódnica

Omijam kałużę

Gdy idę, to jak rak

Niby krok, niby w przód

A wszystko robię wspak


W asfalcie lampy konającej ogniki

Na mokrej czerni składają się w znak

Ja zbieram stare i suche patyki

Wbijam je pod żebra, tętna prawie brak

Urlop od życia

Człowieka

Tlenu

Słońca

Płuca zdławione

Łapią tablicę Mendelejewa

Ciężkie i lekkie metale

Kwasy i zasady

Dla zasady…

A może wbrew

Gazy takie są…

Ulotne

Złap je

Jak ja łapię chwile

Zatruwam się powietrzem

Trzeźwieję

Pijana sobotą wątroba

Umysł wciąż tępy

Trudy bycia sobą

Czuję je w sobie

Na sobie Twój wzrok

Człowieka

Hologramy dziś

Już takie realne

Projekcja

Między wdechem

A wydechem

Nieobecność nieusprawiedliwiona

Chwila niebycia


L-4 poproszę

Urlop zdrowotny

Od życia

Ciche wody

Ucichły całkowicie

I tak już ciche wody


By szumieć

Szemrać

Szeptać

Nie dałem im dziś zgody


Porwały już swe brzegi

Jak stare, starte spodnie

Niech płyną, nie wiem dokąd

Niech płyną swobodnie


Zatapiam się w ich nurcie

Zanurzam całe ciało

By wszystko z siebie wymyć

To ciągle jest… zbyt mało

Znaczymy

Znaczymy szlaki, drogi

Trasy do biegania

Strony w książkach

Miejsca do zobaczenia

Czegokolwiek dotkniemy

Nami już jest oznaczone

Znaczymy wszystko


A co jako ludzie,

Znaczymy dla siebie?

***

Uciekł uśmiech

Ukradkiem


Ułożyć sobie życie


Z kimś innym

Samotność

Takie są serca jeszcze, puste i nie zamieszkałe

Tęsknotą bijące, samotnością stałe

Gdzie końce westchnień, łez morza wylane

Bez ciepła oddechu marzną nie ogrzane


I usta takie, w pancerzu ze szronu

Co lodem skuwa skóry dziką połać

Drżącą wiatrem zimnym, szukającą schronu

Krzyczące mroźnym szeptem: przyjdź proszę i prowadź


Palce co w tęsknocie za lekkim muśnięciem

Nie wiatru, lecz spojrzeń drugiego człowieka

W pięść się zaciskają na chwilę przed zaśnięciem

Bo w snach nawet nie miłość lecz samotność czeka

(Nie)pamięć

Oddech kostuchy

Noc ciepłem zmrożona

Kwitnący oddech wrzosów

Zamarza na parapecie

Ślady słów urywają się w powietrzu

Słońce wschodzi księżycem

Gwiazdy jak wyrwane rany

Krwawią ciszą

Tęsknotą ogrzewam powietrze

Na końcach palców

Zostaje pamięć Twojego spojrzenia

Uśmiechu

Ostatnich słów

Zostań tak (nie)pamięcią

Na zawsze

Koniec lata

Lato znowu dożywa

Kresu bezkresu

Nie będzie już słońc w zenicie

I nocy zbyt krótkich, by mrużyć oczy

By tracić czas na sen

I sens w bezsensie

Palącej duchoty


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 13.23
drukowana A5
za 35.18