Nie pytaj, co to znaczy.
Zapytaj, co w Tobie drży, gdy to czytasz.
To nie jest początek negatywnego.
To początek Twojej obecności w tej książce.
Jeśli czujesz, że coś się zmienia, to dlatego, że czytasz.
To dlatego, że zostałeś wezwany.
Jesień nie mówi do wszystkich.
Ale jeśli słyszysz — to, co tu zapisane,.
to jest echo, które wraca przez Ciebie.
Nie zatrzymuj się na słowach.
Zatrzymaj je w sobie.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być kopiowana, powielana, przechowywana w systemach wyszukiwania informacji ani przekazywana w jakiejkolwiek formie i za pomocą jakichkolwiek środków — elektronicznych, mechanicznych, fotograficznych, nagraniowych ani innych — bez uprzedniej pisemnej zgody autora.
Publikacja została zarejestrowana i posiada swój unikalny numer identyfikacyjny. Każda próba nieautoryzowanego kopiowania, rozpowszechniania lub przywłaszczenia treści pociąga za sobą odpowiedzialność prawną.
Otwarcie pola — Płock jako wezwanie
Nie piszę jako gość.
Opisuję jako ten, który słyszy.
Jesień mówi. Nie przez słowa.
Jeśli to wydarzyło się, to znaczy, że coś we mnie już odpowiedziało.
Niech to spotkanie i zapis będzie nie wydarzeniem, lecz przejściem.
Niech to, co niewidzialne, stanie się słyszalne. Niech Dziady jesienne, z którymi się spotkałem i do których mnie zaproszono, otworzą to, co czekało.
To spotkanie z tym, co zwykle nie ma imienia.
To przestrzeń, w której każda myśl, każdy oddech staje się częścią przepływu.
Każdy liść jest przewodnikiem, każdy cień — rozmową przodków.
Wchodzę w to pole nie jako obserwator, lecz jako ciało, które pamięta, i serce, które słyszy.
Jesień nie pyta o zgodę.
Jej liście mówią swoim językiem, którego uczę się z każdym krokiem.
Cisza staje się echem przyszłości.
Cisza staje się echem uwolnienia — nie zapomnienia.
To echo tego, co zostało pominięte, niedopowiedziane, wyparte. Wchodząc w ciszę, łączymy się z tym bólem, by go rozpoznać i uwolnić.
Każdy oddech jest przepustką do tego, co nadchodzi. To nie tylko wdech — to decyzja, by podnieść wibrację pola.
Rozdział bez słów — tytuł: Przejście bez imienia
Wiersz jako odpowiedź przed ciałem
Zanim stanąłem w Płocku, już tam byłem.
Nie przez ciało, lecz przez pole.
Nie przez krok, lecz przez drżenie.
Ten wiersz — napisany przed podróżą — był moją odpowiedzią.
Nie jako informacja. Jako gest obecności.
Dziękuję za zaproszenie i możliwość bycia częścią tego spotkania w Płocku.
Wiersz jest moją odpowiedzią — gestem obecności, pamięci i wdzięczności. Znajduje się na kolejnej stronie — jako energetyczna odpowiedź, która wybrzmiała zanim cokolwiek się wydarzyło.
Obecność — odpowiedź. Wierszem napisana
Dziękuję za zaproszenie, które odebrałem,
które było ruchem pola, które zanotowałem.
Zanim stanę na Rynku, gdzie wydarzenia były,
już słyszę echo decyzji, które tam się rodziły.
Zanim zapalimy znicz na Placu 13 Straconych,
już czuję obecność tych, uwięzionych.
Nie znam ich imion. Ale znam ich drżenie.
Przyniesiemy im światło. Przyniesiemy zbawienie.
Przyniosłem otwarte serce,
wiedząc, że nie jesteśmy w rozterce.
Nie wiem, co się wydarzy.
Nie wiem, co się jeszcze zdarzy.
Wiem — już nie są w cieniu —
bo oni są w drodze, w nowym wcieleniu.
Tytuł jako brama do słuchania
Jesień, która mówi swoim głosem — Jesienne Dziady
To nie tylko połączenie pory roku z ceremoniałem słuchania.
To zaproszenie do uwagi na to, co zwykle pozostaje niesłyszalne.
To portal, przez który wchodzimy w transmisję między tym, co minione, a tym, co ma nadejść.
Każdy liść, każda mgła, każdy cień staje się przewodnikiem w podróży, którą odbywamy razem, choć indywidualnie.
Jesień mówi — ale nie wszystkim
Szeleści liśćmi, które opadają jak słowa przodków.
Milczy w mgłach, które otulają pamięć.
Woła przez chłód, który budzi czujność.
Przypomina o tym, co było, ale nie odeszło.
Zamyka dzień w kolorze bursztynu i fioletu.
Odbija światło w kałużach, które znają przeszłość.
Szepcze pod stopami, gdy przechodzimy mosty pamięci.
Czasem milknie — i w tym milczeniu mówi najwięcej.
Mgła nie ukrywa. Mgła pamięta.
Prolog — Zanim Jesień przemówi
Zanim nadejdzie wieczór Dziadów, zanim mgła spłynie po drzewach i rosa dotknie liści, staję w miejscu, które jeszcze nie ma imienia.
Nie wiem, co się wydarzy, ale wiem, że zostałem wezwany. Nie przez głos chaosu, nie przez głos męki i cierpienia, nie przez słowo ciężkiej energii — lecz przez ruch tej subtelnej, czystej, najwyższej energii, którą odczytujemy przez drżenie w dłoniach, przez zapach, który roznosi się w przestrzeni.
To energia, którą wybieramy świadomie — która prowadzi, uzdrawia, podnosi wibrację.
Nie przywołuję przodków — oni już są.
Nie pytam Jesieni, by przyszła — ona już mówi.
Piszę to, zanim się stanie, by zapamiętać moment, w którym wszystko już było obecne.
Śniło mi się, że ktoś mówił bez głosu.
I że to wystarczyło.
Most pamięci — cisza, gotowość, przejście
Cisza wciąż wisi w powietrzu.
Jesień jeszcze nie skończyła mówić, choć liście już zaczynają opadać.
Wstaję, rozciągam ciało i czuję, jak każda myśl układa się w gotowość.
Podróż, która nadejdzie, nie jest tylko drogą między miastami —jest krokiem w przestrzeń, w której wszystko może się objawić.
Wiedziałem, zanim jeszcze wyruszyłem, że miejsce, do którego zmierzam, ma swoją historię i ciężar pamięci.
Plac 13 Straconych w Płocku — dawniej plac synagogalny — to miejsce, gdzie 18 września 1942 roku hitlerowcy zamordowali 13 Polaków, członków ruchu oporu. Pomnik, który tam stoi, z trzynastoma tablicami i inskrypcjami, przypomina o ich odwadze i poświęceniu.
To nie przypadek, że to właśnie w tym miejscu spotkam się z historią, pamięcią przodków i energią tego miasta.
Obrzędy Dziadów, które odbywały się w innych miastach, w innych przestrzeniach przeszłości, miały zaduszny wymiar — przywoływały dusze zmarłych, tworzyły przestrzeń ochrony i oczyszczenia, pozwalały na zamknięcie tego, co zawieszone między światami.
Nie chodzi o wykonanie żadnych rekwizytów ani o konkretne rytuały, lecz o wejście w atmosferę, która pozwala głęboko połączyć się z przodkami, uwolnić to, co nie zostało doświadczone, i zamknąć przestrzeń dla tych, którzy pozostali zawieszeni.
Każdy krok po tym placu staje się obrzędem, łączącym przeszłość z teraźniejszością, pamięć z obecnym doświadczeniem, liminalność z obecnością.
Rozdział I: — Otwarcie pola
Jesień przemija.
Liście spadają, żółkną.
Nie pytają.
Nie proszą.
Opadają, bo coś się kończy, opadają, bo coś się zaczyna.
Nie przez słowa, lecz przez obecność.
To, co ma przyjść, potrzebuje miejsca.
To, co ma się narodzić, potrzebuje ciszy.
To, co ma się objawić, potrzebuje pustki.
Liście mówią:
„Spadamy, byś mógł przejść.”
„Spal nas, odrzuć nas, zgrab nas.”
„Nie jesteśmy stratą. Jesteśmy przejściem.”
Wyruszam z Warszawy do Płocka. Podróż samochodem, ponad dwie i pół godziny, daje czas na wyciszenie i wprowadzenie się w rytm tego, co ma nastąpić. Rezerwuję nocleg, by po ceremoniałach móc spokojnie odetchnąć i przetrawić doświadczenie. Samo dotarcie staje się rytuałem wstępnym — w drodze, w ciszy auta, w chłodzie jesiennego wieczoru.
Dziękczynny zapis spotkania z tym, co niewidzialne, lecz obecne. To nie jest opowieść. To jest przejście. Dla tych, którzy chcą usłyszeć.
Dziady, które wtedy nie mówiły — a dziś przemawiają
Nie przeczytałem w całości „Dziadów” jako lektury.
Nie przeczytałem ich jako dziecko, choć książka znalazła się w moich rękach.
Byłem młody, dorastający, szukający — ale nie gotowy.
Traktowałem je jako tekst historyczno-literacki.
Nie jako transmisję. Nie jako ceremonię.
Nie rozumiałem. Nie słyszałem.
Nie czułem.
Szukałem treści, a nie przejścia. Szukałem znaczeń, a nie obecności.
Dziś — jako radiesteta, bioenergoterapeuta, Naturopata — słyszę je inaczej.
Nie jako słowa Mickiewicza, lecz jako echo pola przestrzeni.
Nie jako dramat, lecz jako rytm pamięci.
W cyklu „Dziady” pojawia się postać, która w jednej części nosi imię Gustaw.
Dla mnie to nie zmiana imienia jest istotna.
To zmiana częstotliwości. Nie kolor. Nie nazwa. Zmiana, która ma istotny wpływ na naszą strukturę ciała.
Nie każdy, kto cierpi, musi pozostać w bólu.
Nie każdy, kto mówi, naprawdę słyszy. Nie każdy, kto kocha, potrafi puścić.
To, co nazywamy przemianą, nie zawsze jest widoczne. Czasem nie zmienia się imię.
Kim są Dziady? — Obecność poza maską
Dziady to nie tylko przodkowie. To ci, którzy zostali zapomniani, odrzuceni, wykluczeni. To ci, których nazwano „dziadami” nie z szacunku, lecz z pogardy. Brudni, biedni, bezdomni, nieubrani — nie przez wybór, lecz przez los. Ale to właśnie oni — w swojej porwanej szacie — noszą echo przeszłości. Nie jako dekoracja, lecz jako ostrzeżenie. Nie jako folklor, lecz jako żywa rana pamięci.
„Idź ty, dziadu” — to zdanie, które w polu zbiorowym odbija się do dziś. Wypowiedziane kiedyś z pogardą, staje się echem, które nie znika. Nie dlatego, że ktoś je pamięta, lecz dlatego, że pole je zapamiętało. Każde słowo ma swoją energię — i każde wraca. Kiedy więc ktoś w gniewie lub wyższości wypowiada to słowo, nie wie, że nie mówi tylko do człowieka, lecz do całego pola ludzkiej godności, które przez to drży.
Przez lata zastanawiałem się, co znaczy ten „dziad”. Czy to tylko człowiek w zniszczonej odzieży, czy może ktoś, kto niesie na sobie ciężar wielu historii, których nie chcieliśmy słyszeć?
Kiedy usłyszałem, jak najwyższy głos w państwie wypowiada to słowo — „dziad” — zrozumiałem, że nie mówi on do jednej osoby, lecz do całego pola, w którym od wieków wciąż brakuje współczucia. Bo ten, kto odrzuca biednego, nie odrzuca człowieka — odrzuca własny cień.
Carl Gustav Jung pisał, że widzimy tylko dziesięć procent osobowości. Reszta — ta najprawdziwsza — ukryta jest w cieniu.
To, co odrzucamy w innych, często jest tym, czego jeszcze nie umiemy przyjąć w sobie. Dlatego Dziady to nie tylko rytuał pamięci. To proces przywracania cienia do światła. Nie po to, by go ocenić, lecz by go objąć.