E-book
22.05
drukowana A5
49.05
Jesienna Królowa

Bezpłatny fragment - Jesienna Królowa


5
Objętość:
293 str.
ISBN:
978-83-8245-979-1
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 49.05

­­­­­­

„Nigdy tak wielu nie było manipulowanych

przez tak nielicznych.”

Aldous Huxley


Wstęp

Ona


Stałam przed jego drzwiami i zastanawiałam się, czy zadzwonić, czy lepiej się wycofać…
W mojej głowie mieszały się tysiące myśli. Życie nabrało tempa. Od najmłodszych lat chciałam stać się kimś więcej niż dziewczyną z prowincji, którą wyróżniała tylko chęć wiedzy. Zawsze w szkole byłam prymuską. Starałam się dorównać moim rówieśnikom, ale to, kim chciałam być w przyszłości, stawiało między mną a nimi mur. Oni wiecznie uśmiechnięci, żądni przygód, imprez. Ja, ta wycofana i nieśmiała dziewczyna, którą każdy miał za kujona. Codziennie przyglądałam się im z nadzieją, że mnie ktoś z nich dostrzeże, ale nigdy się to nie stało. Cały okres nauki przemknął jak sen, z którego zawsze chciałam się obudzić i pokazać światu, że coś będę w nim znaczyć. Kiedy już nadeszła ta chwila, stałam i czekałam… nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem. Czy iść dalej według swoich zasad, czy zboczyć z tej drogi, jak uczyniłyby niektóre dziewczyny w mojej sytuacji. Zamyślona nacisnęłam dzwonek, ręce drżały mi z niepewności. Zrobiłam krok do tyłu… ale już za późno. On otworzył drzwi…. Uniosłam wzrok i wiedziałam, że z tej drogi już nie ma odwrotu.


On


Patrzyłem na nią jak wysiada z taksówki. Jej smutny wyraz twarzy zdradził mi wszystko. Ciągle zastanawiam się, czy zrobiłem dobrze. Życie w świecie wiecznej ludzkiej manipulacji, walki o władze i pieniędzy, doprowadziły mnie do niej. Na tą chwile czekałem lata, miesiące, dni aż jest…
Rozległ się dzwonek, podszedłem do drzwi i zawahałem się. Wiem, że po ich drugiej stronie stoi ona. Moja wieczna udręka mieszająca się z szaleńczą miłością. Czułem się jak mały chłopiec, który wyczekuje od dawna swojego wymarzonego prezentu. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem klamkę. Ujrzałem ją, stała bez słowa wpatrując się we mnie. Zrobiłem krok w przód. Teraz byłem pewny, że należy już tylko do mnie.

Zadanie

Spaceruję po parku, widać już pierwsze oznaki jesieni… krajobraz dookoła mnie nabiera złocistoczerwonych kolorów. Połowa października, ale mimo jesieni nadal jest bardzo ciepło, dzięki czemu mam cały czas energię do działania. Siadam na najbliższej ławce, podnoszę liść, który na nią upadł. Widzę, jak zmienia barwę. Zaczyna przybierać kolor złoty. Z zieleni w złoto… Moje życie takie było — z szarej myszki stałam się złotą królową. Czuję, że moje życie jest jak pory roku. Najpierw było zimne, pełne negatywnych emocji, które otaczały mnie na każdym kroku. Potem nastała wiosna, były nią studia, wtedy poznałam siebie na nowo, uwierzyłam w siebie i wiedziałam, że mogę, potrafię osiągnąć wszystko, czego zapragnę. Jeśli tylko będę w siebie wierzyć i podchodzić do wszystkiego realnie, to nigdy nie stanę w miejscu, żadna góra nie będzie dla mnie przeszkodzą w zdobyciu jej szczytu. Po studiach nastało lato, na stałe zamieszkałam w Warszawie. Każdy młody człowiek marzy, aby w dużym mieście rozwinąć skrzydła i osiągnąć sukces. Ja otrzymałam taką możliwość i z nadzieją w sercu dążyłam, aby to osiągnąć. Zieleń w mojej duszy dawała mi energię do działania, ale po pewnym czasie nastała jesień. Ona stała się dla mnie etapem przemyśleń, zastanowienia, czy podążyłam dobrą drogą…

Czy z zielonej, energicznej księżniczki nie stałam się złotą, zimnawą królową…

Wstałam z ławki, rozejrzałam się dookoła, powiew chłodniejszego wiatru musnął moje włosy. Odgarnęłam je z twarzy i ujrzałam parę spacerującą po parku. Byli szczęśliwi, uśmiechnięci. Wyjęłam lusterko z torebki, zerknęłam na swoje odbicie. Jak zawsze wyglądałam perfekcyjnie, ale czy jestem szczęśliwa? Zdenerwowana tym, co zaczynało budzić się w mojej głowie, schowałam je z powrotem. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie, odpychając od siebie myśli, jakobym mogła być nieszczęśliwa w swoim poukładanym świecie. Mam wszystko, jestem zdrowa, zajmuję wysokie stanowisko w pracy. Wszyscy pracownicy mnie szanują i podziwiają. Zawsze chciałam, aby mnie podziwiano. Dobrze mi idzie także jako modelce. Często biorę udział w różnych sesjach zdjęciowych, od kiedy z ciekawości udałam się na casting ogłoszony przez sklep internetowy. Potem oferty same zaczęły się sypać jak szalone. Wszystko jest zawsze tak dopięte, że nie koliduje ze sobą. W tygodniu pani dyrektor, w weekendy profesjonalna modelka.

Spacerem doszłam do wieżowca, w którym mieści się biuro mojej firmy. Jak zawsze ukłoniłam się pani w recepcji, wsiadłam do windy i pojechałam na dwudzieste piętro.

Idąc, kiwałam głową wszystkim dookoła w odpowiedzi na codzienne powitanie. Wyraz mojej twarzy jak zawsze pozostawał kamienny, starałam się nie okazywać zbyt dużej aprobaty pracownikom i podchodzić do każdego z nich z dystansem, aby móc dobrze każdego z nich ocenić. Czasem odczuwałam, że może postępuję źle, ale jeśli mają mnie szanować, to taka właśnie muszę być. Mój poprzednik był zbyt miły i szybko się go stąd pozbyli, ludzie zaczęli wchodzić mu na głowę. Niestety, w mojej profesji nie ma miejsca na przyjaciół, ponieważ to zawsze psuje relacje zawodowe. Jako dyrektor muszę odnaleźć się w każdej sytuacji, nawet tej najgorszej, gdy trzeba kogoś zwolnić. Ale jeśli kiedyś trafiłoby na osobę mi bliską, wtedy maska, którą staram się w pracy zakładać, mogłaby pęknąć. Dlatego dystans jest konieczny. Gdy wracam do domu, zdejmuję ją, ale często jest mi ciężko… a muszę to dławić w sobie, gdy kolejnego dnia wstaję do pracy. Wielu ludzi tego nie rozumie, ale nikt nie powiedział, że w życiu jest łatwo. Tym bardziej, gdy zajmujesz wyższe stanowisko niż większość pracowników. Jedni cię szanują za to, że potrafisz taka być i w każdej sytuacji utrzymać zimną krew, a inni po kątach będą cię obgadywać, jaką to „zimną suką” jesteś. Na ogół ludzie myślą, że im jesteś wyżej, tym większa pycha cię ogarnia. W moim wypadku było inaczej. Od kiedy pamiętam, zawsze chciałam być w tym miejscu, w którym obecnie się znajduję. Miałam nadzieję, że sukcesy zawodowe wypełnią pustkę po tych wszystkich przykrościach, jakich doznawałam w szkole, że pokażę wszystkim, jak szybko osiągnęłam szczyt. Niestety, rzeczywistość jest całkowicie inna, moje życie stało się jedną wielką praca i niczym więcej… w gonitwie za pochwałą i oklaskami. Zatraciłam największe wartości, rodzinę, brak przyjaciół doskwierał mi coraz bardziej. Oczywiście, wszyscy się codziennie do mnie uśmiechali, szeptali komplementy, ale każdy z nas wie, że nie mogą inaczej. Nikt nie powie prosto w twarz dyrektorowi marketingu, że jest „suką”.

Po kilu sztucznych uśmiechach otworzyłam swój gabinet, weszłam. Odsunęłam żaluzje i spojrzałam na krajobraz stolicy. Bezbarwne budynki ocierały się o niebo, które z upływem czasu stawało się bardziej szare, jak kolejne dni.

Postawiłam torbę na komodzie i usiadłam za biurkiem. Rozległo się pukanie do drzwi.

— Proszę! — odpowiedziałam dość niechętnie.

Zza drzwi wychyliła się moja sekretarka Magda.

— Dzień dobry, pani dyrektor, czy podać już kawę? — powiedziała prawie szeptem.

— Tak, proszę,

— Za chwilę będzie.

Zamknęła delikatnie drzwi, spojrzałam przed siebie, zamyśliłam się na chwilę. Czasem wydaję mi się, że ona się mnie boi. Jesteśmy prawie w tym samym wieku, a wyczuwam jej ciągły strach. Może jestem wobec niej zbyt oschła, ale mam swoje zasady i muszę ich przestrzegać.

Do gabinetu wchodzi Magda z kawą. Jak zawsze stawią mi ją po prawej stronie. Ręce jej drżą, ale lekko się uśmiecha. Spoglądam na nią, ale z mojej twarzy trudno wyczytać emocje. W pracy jestem jak skała, bez emocji.

— Dziękuję, Magdo.

— Nie ma za co — odpowiada nadal się uśmiechając. Spoglądam na nią i pytam:

— Czy przygotowałaś już dla mnie raport sprzedaży naszych produktów za ostatni tydzień?

Kobieta opuszcza głowę i mówi znacznie ciszej niż zawsze:

— Pani Alicjo, jeszcze nie zdążyłam, ale w ciągu godziny pani przyniosę.

— Możesz mnie oświecić, co sprawiło, że nie zdążyłaś tego zrobić? Czy powodem tego jest wcześniejsze wychodzenie z biura od kilku dni? — patrzę na nią lodowato.

— Pani Alicjo, już tłumaczyłam w kadrach, że mój mąż jest w delegacji, a nasza córka zachorowała, niania może z nią siedzieć tylko do czternastej — odpowiedziała nerwowo zaciskając palce na tacy.

— Magdo, czy ja przypadkiem nie mówiłam ci już, że pracując tu musisz umieć rozgraniczyć swoje życie osobiste od zawodowego?! — zmarszczyłam brwi i upiłam łyk kawy. Jak zawsze zrobiła mdłą, ale nie zwracam jej uwagi.

— Ale to moje dziecko…

Nie pozwoliłam jej dokończyć, tylko odpowiedziałam:

— Wiem, że twoje, ale proszę, weź moje poprzednie słowa do serca. Tylko wtedy osiągniesz sukces. Czekam na raport, możesz już iść.

Spojrzała na mnie zmieszana, a równocześnie smutna, i wyszła. Włączyłam laptop, ale nie mogłam się dziś skupić na pracy. Ta jesienna aura mnie rozprasza, mnóstwo myśli dobija się do mojej głowy. Mam dopiero dwadzieścia siedem lat, a może aż i nigdy nie byłam w żadnym związku. Może to jest błąd… w który brnę nieświadomie, a może jednak świadomie. Spójrzmy choćby na Magdę, ma męża, córkę i wiecznie nie wyrabia się z pracą. Suszą mi głowę, że powinnam ją już dawno zwolnić. Czuję od niej zawsze takie ciepło, choć wiem, że w jakimś stopniu ona się mnie boi, do końca zresztą nie wiem, czy to strach, czy raczej niechęć do zimnej, wyrachowanej baby, za jaką część ludzi mnie uważa. Otrząsnęłam się, oparłam o krzesło, zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu. Zawsze tak robię, gdy pojawiają się wątpliwości na obrane w życiu cele. Znów się to dzieje — zaczynam zazdrościć mojej asystentce, że mimo moich wiecznych upomnień ona zawsze jest uśmiechnięta, a w domu czeka na nią rodzina… ale będąc nią, nie siedziałabym tu i nie pokazałabym tym wszystkim moim „znajomym”, ile jestem warta i jak daleko zaszłam. Nauka nigdy nie powinna iść w las, tylko trzeba umieć z niej odpowiednio wyciągnąć wnioski i wykorzystać w życiu.

Otwieram oczy i zaczynam przeglądać nadesłane e-maile. Mój wzrok zatrzymuje się na e-mailu z tematem „Impreza integracyjna”.

Wzdycham, co roku zarząd organizuje w październiku imprezę firmową…

Otwieram wiadomość i czytam:

Drodzy Pracownicy

Jak co roku w październiku organizujemy imprezę integracyjną. W tym roku będzie inaczej niż zawsze. Mianowicie, nigdzie nie wyjeżdżamy poza Warszawę. Wpadliśmy wraz z kierownictwem na pomysł, aby zorganizować bal pod hasłem

JESIEŃ.

Każdy pracownik musi przygotować sobie odpowiedni kostium, jaki wyraża jego nastrój podczas jesiennych dni w pracy.

Podczas konkursu wybierzemy Króla i Królową Jesieni.

Głosowanie odbędzie się przez oddanie anonimowych głosów na kartkach. O północy zostaną ogłoszone wyniki.

Królowa i Król balu pojadą na weekend do Hotelu Gołębiewski w Mikołajkach, także bierzemy pod uwagę, że ktoś, na kogo głosujemy, może wybrać się w taką podróż.

Mamy nadzieję, że taka opcja imprezy Wam się spodoba.

Pozdrawiam

Marek Sałata

Prezes Zarządu

Zaszokowana otwieram i zamykam oczy. Nie wierzę w to, co czytam, co oni za głupotę wymyślili. Jak co roku przyjdę na godzinę, może dwie, i wyjdę. Staram się unikać takich imprez, ale praca to praca. Na chwilę, ale muszę się pokazać. Każdy wie, po co one są — aby się uchlać do upadłego. Czasem poderwać jakąś upatrzoną wcześniej pracownicę bądź pracownika. Po każdym z wyjazdów, od kiedy tu pracuję, hotelarze dzwonią ze skargą na porozrzucane wszędzie prezerwatywy, szkody po pijackich bójkach. Ot, takie są właśnie te imprezy. Niby mają zjednoczyć pracowników, a najczęściej dzielą lub prowadzą do rozwodów.

Zamknęłam e-maila, przeglądam kolejne. Rozległo się pukanie do drzwi. Uniosłam wzrok lekko zdenerwowana. Kto to znowu.

— Proszę!

Drzwi się otwierają, wchodzi prezes:

— Witam cię, Alicjo, w ten piękny październikowy dzień.

Wstałam z krzesła i już wiedziałam, że chce ode mnie czegoś ważnego. Zawsze, gdy przychodzi, abym zrobiła coś dodatkowo, zaczyna od dziwnych komplementów dnia.

— Dzień dobry, panie prezesie.

Podszedł i podał mi rękę. Witamy się, uśmiecha się do mnie serdecznie, co daje mi powód do zachowania większej ostrożności w rozmowie.

— Alicjo, ile razy mam ci powtarzać, abyś mówiła mi po imieniu. Jesteśmy prawie na tym samym szczeblu, nie musisz być aż taka oficjalna — unosi wzrok i wpatruje się we mnie z lekkim uśmiechem. Zauważyłam, że jego niebieskie oczy błyszczą, jak nigdy wcześniej.

— Panie prezesie, może i jesteśmy prawie na tym samym, ale nadal jest tu słowo „prawie”. Wolę zachować cały czas profesjonalizm w naszych kontaktach. Jak na takie stanowisko jestem młodą kobietą i wolałabym nie dawać pracownikom powodu do plotek, choć one i tak zawsze powstają.

— Alicjo, każdy wie, że to zarząd dał ci ten awans, a w skład jego wchodzą także kobiety, więc nie widzę tu podstaw do plotek. Ale uszanuję twoją wolę dystansu — zaczął bawić się moim długopisem i przez chwilę nastała cisza. Czułam, że chce mi coś powiedzieć, ale nie wie, jak to przekazać. Postanowiłam, że pierwsza przerwę tę niezbyt zręczną ciszę.

— Panie prezesie, co pana do mnie sprowadza? — zapytałam z pewnością siebie w głosie. Od razu otrząsnął się z zamyślenia i odłożył długopis. Założył nogę na nogę, jedną dłoń oparł na kolanie, a drugą położył na biurku. Zaczął błądzić wzrokiem po gabinecie, jakby do końca nie był pewien tego, co chce mi powiedzieć. To do niego niepodobne, zawsze taki pewny siebie, wprost mi przekazuje każdą informacje, złą czy dobrą. A dziś jest jakiś taki spięty.

— Alicjo, wybacz mi, ale zastanawiam się, jak ci to delikatnie powiedzieć, abyś nie przyjęła tego negatywnie, bo przewiduję, że tak może się właśnie zdarzyć — podrapał się po brodzie i zaczął wpatrywać się w moją twarz, jak zawsze pozbawioną emocji. Czułam, jak się jej przygląda centymetr po centymetrze, aby coś niej wyczytać.

— Panie Marku, proszę powiedzieć prosto, bez jakiś słownych gierek i podchodów. Coś się stało?

— Nie, nic się nie stało, ale może się stać, jeśli nam nie pomożesz. Twój profesjonalizm i kreatywność może wynieść nasza spółkę na wyżyny, a raczej na szczyt, na jakim jeszcze nigdy nie byliśmy — skrzyżował ręce na piersi, prostując się i wpatrując we mnie badawczo.

— Mogłabym prosić o szczegóły, jak miałabym jeszcze pomóc firmie? Czy są zastrzeżenia co do mojej pracy?

— Nie, nie, skądże znowu. Jesteś jak na razie najlepszą osobą na tym stanowisku. Nieugięta, waleczna, bezkompromisowa. Zawsze osiągasz prognozowane obroty. Dział pod twoim kierownictwem nabrał innego wyrazu, praca zespołu jest efektywniejsza.

— Mogłabym prosić w takim razie o informacje, o co chodzi? — poczułam dziwne ukłucie w sercu, ale moja twarz nadal była kamienna. Czy on chce mnie zwolnić, dlatego tak sprawę owija w bawełnę, zamiast mówić jak zawsze wprost.

Wpatrywał się we mnie.

— Alicjo, poza tym, że jesteś znakomitym specjalistą na odpowiednim stanowisku, jesteś także kobietą…

— Czy tkwi w tym jakiś problem?! — przerwałam mu w pół zdania, zmarszczyłam brwi i czekałam na odpowiedź. Zauważyłam, jak się speszył i poluzował krawat.

— Alicjo, powiem wprost, jesteś także piękną kobietą, a do tego zadania, które chcę ci powierzyć, właśnie taka jest potrzebna. Piękna i inteligentna, a także zdystansowana do świata kobieta. Kojarzysz naszych rywali, zdobywają coraz lepszych klientów. Dlatego my musimy być bardziej cwani od nich. Razem z zarządem ustaliliśmy, że ty jesteś odpowiednią kandydatką, aby załatwić nam kontrakt z największym ich klientem. Wiem, że mają teraz z nim pewne problemy i jest to odpowiednia chwila, aby im go podebrać.

— Panie prezesie, nie rozumiem, w jaki sposób chce pan go im podebrać i na czym ma polegać mój osobisty udział? — zapytałam jak zawsze pozornie pewna siebie, ale czułam, jak prawa noga zaczyna mi „skakać” ze stresu pod biurkiem.

— Otóż, plan jest dość delikatny. Dużo myślałem, kto ma ci o nim powiedzieć, aż w końcu doszedłem do wniosku, że to muszę być ja. Pewnie sprawdzając poranną pocztę natknęłaś się na e-maila na temat balu firmowego.

— Tak, a co on ma z tym wspólnego? — zapytałam zaskoczona.

— Otóż ma, i to wiele. Na bal zaprosimy właściciela Kodit i jest to szansa, aby go do nas przekonać, ale nie ciągłym wysyłaniem mu stosów dokumentów, plików, raportów, jacy to jesteśmy lepsi od TNZ. Trzeba zadziałać inaczej i tu właśnie zaczyna się twoja rola…

— Panie Marku, czuję, że idziemy w złą stronę z tą rozmową. Jeżeli klienta nie przekonują nasze plany, prognozy, raporty, to co ma go niby przekonać do współpracy z nami? — zapytałam, spoglądając na niego zniesmaczona tym, co próbował mi powiedzieć.

— Ty go przekonasz! — odpowiedział poważnym tonem.

— Ja?! Niby jak? — na mojej twarzy pierwszy raz pojawiły się emocje, a była to złość, mieszająca się z zaskoczeniem.

— Zostaniesz Królową Jesieni, a on Królem. Pojedziecie razem na weekend do SPA i myślę, że po powrocie podpiszemy z jego firmą umowę — powiedział jednym tchem, po czym znów skrzyżował ręce na piersi.

— Chyba pan żartuje?! — prawie krzyknęłam.

Wstał, cały czas wpatrując się we mnie. Oparł ręce na biurku i wyszeptał mi na ucho:

— Myślę, że nie masz wyboru. Chyba że chcesz, aby każdy pomyślał, że plotki, jakie powstają na twój temat, stały się wiarygodne, gdy ja je powtórzę?

Wstałam jak oparzona i odpowiedziałam wściekła:

— Słucham?! Z nikim nie spałam, żeby otrzymać tę posadę. Sama w życiu do wszystkiego dochodziłam! Jak pan śmie takie rzeczy do mnie mówić?!

Podszedł do mnie i wpatrując się ze złością odpowiedział:

— Nie spałaś, więc czas może nadszedł, abyś to zrobiła, moja droga. Daję ci tydzień do namysłu, potem będziemy rozmawiać inaczej.

— Nie wierzę, że wy, ludzie biznesu, mający zasady, wyznający pewne wartości, które w was doceniałam, mogliście się zniżyć do takiego poziomu! — powiedziałam, trzęsąc się ze wzbierającej we mnie złości.

Szepnął mi na ucho:

— Moja droga, w biznesie nie ma zasad ani miejsca na emocje. Powtarzałem ci to od dawna.

Uśmiechając się lekko, przyjrzał mi się i dodał:

— Jesteś idealna, piękna i mądra! — dodał, po czym wyszedł, zostawiając mnie samą. Stałam tak z piętnaście minut, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Moja maska właśnie nadpękła, nie byłam pewna, czy uda mi się ją skleić po tym wszystkim, co właśnie usłyszałam, po tym, czego oni ode mnie oczekują, po tym, jak do tego wszyscy podeszli… jakby to było dla mnie takie nic…

Wewnętrzna walka

Od dwóch dni nie potrafię się skupić, podczas tamtej rozmowy zatraciłam tę pewność siebie, z jaką zawsze przychodziłam do pracy. Wszystko, w co dotychczas wierzyłam, runęło jak mur od uderzenia bomby. Mur, który za wszelką cenę chciałam utrzymać, mur moich zasad, osiągnieć i przyszłych celów. Poczułam, że w jesiennej odsłonie kolor złoty zaczynał przybierać czerwoną barwę mojego przyszłego życia. Nie mogłam uwierzyć, że on — ot tak po prostu — przyszedł do mojego gabinetu i kazał mi się przespać z przyszłym klientem, aby podpisał z nami kontrakt, a co gorsza — zrobić wspólne kompromitujące zdjęcie. Chcą go tym szantażować, prezes wczoraj mi to oświadczył. W czasie jego kolejnej wizyty mam odpowiedzieć na propozycję w sprawie tej chorej rozgrywki. Zaczynam się zastanawiać, czy wszystko na tym świecie sprowadza się tylko do pieniędzy i seksu…

Popijając poranną kawę, zaczynam odczuwać, iż moja maska staje się bardzo niewygodna. Chowam głowę w dłoniach i pierwszy raz w życiu zaczynam płakać w pracy. Ta zimna kobieta, którą zawsze grałam w ścianach tego gabinetu i tej firmy, płacze.

Zamyśliłam się i zatraciłam w swoich łzach, mój wewnętrzny ból i żal pogłębia sms od prezesa. Zerkam na niego i czytam:

Alicjo, wiem, że postąpisz słusznie. Pomyśl także o innych pracownikach, nie tylko o sobie.

M.S.

Do gabinetu weszła Magda, nie słyszałam pukania. Stanęła na środku pokoju, wpatrując się we mnie z zaskoczeniem.

— Proszę o wybaczenie, ale pukałam i pukałam… — powiedziała niepewnym głosem.

Otarłam łzy i poprawiłam włosy:

— Nic się nie stało, ja też cię przepraszam, że nie zareagowałam — odpowiedziałam z zakłopotaniem.

— Pani dyrektor, czy coś się stało? — pyta szeptem.

— Nie, nic, wybacz mój wygląd, już się ogarniam — odpowiedziałam, pośpiesznie wyciągając z torby lusterko i poprawiając makijaż.

— Rozumiem, jeśli nie chce pani mówić, nie będę więcej pytać.

Spojrzałam na nią i poprawiłam kredką oczy, po czym odłożyłam ją na bok, a łzy znów zaczęły mi spływać po policzkach.

— Pani Alicjo, mogę pani jakoś pomóc? — zapytała i usiadła na krześle przede mną. Uniosłam wzrok, z oczu wylewały się tony smutku. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, nie mogłam zdradzić treści mojej rozmowy z prezesem, dolałabym tym oliwy do ognia. Jeszcze w szkole średniej nie mogłam pogodzić się z tym, że chłopcy chcieli rozmawiać i adorować tylko te dziewczyny, które publicznie robiły z siebie „prawie” kobiety lekkich obyczajów. Ich stroje, gesty, słowa czasem w ogóle nie odróżniały ich właśnie od takich kobiet, które tylko czekają na „okazje”. Miałam nadzieję, że w dorosłym życiu aż tak prostolinijnie nie będzie. Jednak lata mojej ciężkiej pracy, lata bez życia prywatnego, które poświęciłam swojej karierze, zostały stracone w sposób, z jakim nie mogłam sobie poradzić. Czułam się wykorzystana, zawsze chciałam pokazać, na co mnie stać, być lepsza od innych. Poczuć tę falę emocji, kiedy będę mogła sobie powiedzieć: „tak, jesteś na szczycie, i to dzięki ciężkiej pracy, a nie dobremu materacowi”, ale nie wyszło…

Pani dyrektor okazała się idealnym pionkiem w grze biznesów, na którą wpływu nie ma żaden z graczy, a kostkę rzuca kto inny. A gra toczy się o moją dumę i honor, czy raczej o to, jak bardzo zależy mi na ludziach, z którymi współpracuję na co dzień. Choć zawsze nosiłam maskę „zimnej suki”, nie chciałabym nikogo zwolnić, ani żeby ktoś inny to zrobił. Słowa prezesa były jednoznaczne…

Uniosłam wzrok i odpowiedziałam, przerywając ciszę:

— Dziękuję ci, Magdo, ale sama muszę sobie z tym poradzić. Wiedz jedno: zawsze cię ceniłam, mimo tego, co czasem powiedziałam.

Asystentka spojrzała na mnie ze zdumnieniem, chciała odpowiedzieć, ale ubiegłam ją:

— Proszę, zostaw mnie teraz samą.

Kiwnęła głową i wstała z krzesła, przed wyjściem spojrzała na mnie jeszcze raz i uśmiechnęła się.

Znów zostałam sama ze swoimi myślami. Przeglądałam raporty, a mimo to cały czas w głowie brzmiały mi słowa z smsa. Spojrzałam na zegarek, była dopiero dwunasta. Wstałam i poszłam do kuchni. Muszę zrobić sobie jeszcze jedną porządną kawę. Gdy podchodziłam, usłyszałam śmiechy. Stanęłam z boku, nasłuchując:

— Widziałaś jej minę dziś rano, jak szła korytarzem, wyglądała „jak srający kot na pustyni.”

— No co ty, serio?!

— Naprawdę, nasza królowa zimna i chłodu miała minę posępną i szarą niczym dzisiejszy dzień.

— Może i takie babska jak ona dopada czasem jesienna depresja…

Dziewczyny zaczęły się głośno śmiać, po czym jedna dodała:

— Widziałam, jak ostatnio wchodził do niej prezes, chyba z dobre pół godziny u niej siedział. Wiedziałam, że mu na boku daje…

— Nie wiadomo, co robili, a wy jak zawsze plotkujecie!

— A ty, Magda, coś taka dobra się zrobiła, zawsze ma do ciebie pretensje, a ty jej zawsze bronisz!

Zapadła cisza, postanowiłam, że nie będę dalej słuchać tych wyssanych z palca głupstw. Weszłam do kuchni. One we trzy stały w milczeniu w kącie, przypatrując mi się. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Mimo iż pracuję tu już trzeci rok, to nadal lękam się tych wszystkich plotek, niestworzonych historii, których się nasłuchałam jako szeregowy pracownik o innych. W tej firmie wiecznie muszą być jakieś intrygi, podejrzenia i spiski za plecami. Latte już było gotowe, wzięłam kubek do rąk i zerkając na swoje pracownice ukradkiem, wyszłam z kuchni. Skierowałam się korytarzem prosto do gabinetu. Zamyślona, idąc wpatrywałam się w podłogę, gdy nagle poczułam szturchnięcie. Kubek wypadł mi z rąk, oblewając moje spodnie kawą. Zdenerwowana krzyknęłam:

— Nie potrafisz chodzić, człowieku?!

Uniosłam wzrok i zobaczyłam ubranego w czarny garnitur mężczyznę, moje spojrzenie zatrzymało się na jego ciemnych jak węgiel oczach, które ukrywały się za okularami. Nachylił się i podniósł kubek.

— Proszę mi wybaczyć, nie chciałem na panią wpaść. To przez zamyślenie, moje chwilowe roztargnienie.

Nabrałam powietrza i zapytałam, czerwona ze złości:

— I jak mam teraz wrócić do pracy?! W takich mokrych spodniach!?

— Może podejdźmy do kuchni i chociaż jakimś ręcznikiem zetrzemy tę kawę z pani kostiumu — powiedział zatroskany i ujął moją dłoń. Wyrwałam mu ją i odpowiedziałam oschle:

— Dziękuję za troskę, ale poradzę sobie sama. Pana pomoc jest tu zbędna. Poza tym proszę mnie nie dotykać, nie znam pana. Proszę na drugi raz uważać, jak pan chodzi.

Spojrzałam na niego jeszcze raz, czując dziwną fascynację jego oczami. Opuściłam wzrok i pośpieszyłam do gabinetu. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Serce wali mi jak szalone. Tak, to serce, o którym mówią, że jest z kamienia. Całe moje życie to ciągła walka i otaczanie się samymi dwulicowymi ludźmi. Choć zrobiło mi się miło, gdy moja asystentka jako jedyna się za mną wstawiła i obroniła. Reszta tylko szuka we wszystkim drugiego dna. Jeszcze ten koleś, nie pamiętam go z żadnego działu, może dopiero go przyjęli. A ja zawsze wiem pierwsza, gdy ktoś nowy się pojawi w firmie.

Podeszłam do biurka i zaczęłam wycierać chusteczkami plamę. Na moim jasnym garniturze wygląda okropnie. Wzdychając, wycierałam dalej. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dopiero trzynasta. Jeszcze kilka godzin pracy, a wyglądam, jak wyglądam. Wszyscy i tak okazują mi szacunek, więc po co się martwić wyglądem.

Zrezygnowana siadam za biurkiem i dalej przeglądam raporty i pliki z nowymi prognozami. Zatraciłam się tak głęboko w pracy, że na razie wszystkie myśli krążące w mojej głowie w końcu ucichły. Zerknęłam na okna. Ściemniało się już. Spojrzałam na zegarek — już prawie siedemnasta. Sama nie wiem, kiedy minęły mi te cztery godziny.

Wstałam i zapakowałam laptop do torby. Wzięłam teczkę, torbę i wyszłam. Nikogo już prawie nie ma. Spojrzałam na spodnie, plama zaschła, ale nadal jest bardzo widoczna. Na szczęście włożyłam dziś długi płaszcz. Uniknę w metrze wielu ludzkich spojrzeń. Nienawidzę, gdy stoję i wszyscy na mnie tak patrzą — jedni jakby chcieli mnie zabić, inni jakby mieli do mnie jakiś żal, albo faceci mrugający do mnie zalotnie. Wszystko sprowadza się do jednego… dosłownie wszystko.

Tej jesieni zaczynam wątpić, czy świat podąża w jakimś innym kierunku niż władza, pieniądze i seks. Stałam na przystanku. Było wyjątkowo zimno i szaro. Całe miasto otoczyła szarość, w której zatonęły wszystkie moje pozytywne myśli. Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że jesień bywa nostalgiczna i skłania do przemyśleń, ale moje przemyślenia zaczynają zmieniać mnie i moje poglądy jeszcze bardziej niż dotychczas.

Czekałam dalej na przystanku autobusowym, muszę dojechać do metra trzy przystanki. Zaczęło padać, jeszcze tego mi brakuje, zapomniałam dziś, jak na złość, parasolki. Zerknęłam na przystanek, nawet nie ma szans, abym się zmieściła pod daszkiem, tłum ludzi już tam się wcisnął. Coraz mocniej padało, poczułam się jak zmokła kura. Nagle przede mną zatrzymała się czarna limuzyna, ochlapując mnie. Wściekłam się. Macham ręką i krzyczę:

— Jak jeździsz, człowieku?! Ślepy jesteś?!!

Szyba się odsunęła i zobaczyłam tego samego kolesia, co wpadł na mnie i wylał kawę. Jego widok wywołał jeszcze większą moją frustrację.

— O, to pani, proszę o wybaczenie, nie zauważyłem kałuży — powiedział, uśmiechając się lekko.

Nabrałam tchu i już chciałam mu się dogryźć, ale obok mnie przebiegła dziewczyna i wsiadła pośpiesznie do jego auta. Ucałowała go w usta i odjechali z piskiem opon.

Nie wierzyłam własnym oczom, smarkula ma może z dziewiętnaście lat, a on jak nic — koło trzydziestki lub więcej. Pokręciłam głową, ale cóż, tak to już jest. Może gdyby miała tyle lat, co ja, i występowałaby ta różnica wieku, wtedy nie byłabym zniesmaczona. W końcu miłość o wiek nie pyta, ale w tym wypadku wyczuwam tu inny związek niż owa miłość.

Podjechał autobus, wsiadłam. Droga do mieszkania zajmuje mi zawsze ponad godzinę.

Wykończona dzisiejszym dniem, kieruję się prosto do łazienki. Nikt mnie nie wita, bo mieszkam sama. Od roku jest to całkowicie moje mieszanie, oczywiście na kredyt, bo jak by mogło być inaczej. Pracuję, ile mogę, i zarabiam, ile mogę, na wszystko mi raczej starcza, bynajmniej nie narzekam na swoją sytuację, a wiele osób mi jej zazdrości.

Zamyślona, napuściłam wody do wanny, wsypałam kulki zapachowe do kąpieli. Nalałam sobie kieliszek wina. Włączyłam muzykę, rozebrałam się i zatraciłam w chwili relaksu. Uwielbiam długie kąpiele, zawsze mnie rozluźniają po ciężkim dniu w pracy, po tym udawaniu, jaka to jestem zawsze spokojna i wiem, co robić. A tak naprawdę z natury taka nie jestem, w głębi jestem bardzo uczuciową kobietą, która oczekuje tylko szacunku wobec siebie i swoich umiejętności.

Przez myśl przeszła mi moja asystenta, ona nie jest mi tak do końca obojętna. Nigdy nie słyszałam, aby mnie po kątach obgadywała, raczej zawsze broni. Znów w uszach słyszę słowa prezesa. Czy jeśli nie podejmę się tej chorej gry o nowy kontrakt, to zwolni ją razem ze mną. Długo szukała takiej pracy, w której będzie mogła pogodzić wychowanie córki z rozwojem zawodowym, a teraz przeze mnie może ją stracić. Wszystko to obciąża mnie psychicznie coraz bardziej. Dlaczego nie mogą wysłać mu do łóżka kogoś innego. Mamy sporo pracownic w moim wieku. Nagle uświadomiłam sobie, że tak naprawdę tylko ja cały czas nikogo nie mam, każdy jest w jakimś dłuższym lub krótszym związku, tylko nie ja. A jeśli nie awansowali mnie dzięki moim osiągnięciom, tylko dlatego, że nadal jestem sama? Jestem dyrektorem od kilku miesięcy, szeregowym pracownikiem byłam rok, potem półtora roku byłam managerem. Może jednak moja ścieżka zawodowa za szybko się rozwinęła, a ja owładnięta satysfakcją, że tak dobrze mi się to wszystko układa, niczego nie zauważyłam. Tylko zbierałam pochwały i gratulacje od moich przełożonych.

Czy powinnam złożyć rezygnację z tego stanowiska, szukać pracy gdzie indziej i pakować się w kolejne bagno? W tym to chociaż już wszystkich znam. Telefon zaczyna dzwonić. Widzę, że dzwoni Maria. Pewnie znów potrzebuje modelki do sesji:

— Cześć, Maria! — staram się, aby głos nie zdradził mojego stanu psychicznego.

— No hej, moja dyrektorko!

— Proszę cię, nie mów tak do mnie, jestem po pracy — odpowiadam z żalem.

— Ooo, widzę, że jakoś chyba nie w humorku jesteś.

— Nie, nie, wszystko gra, właśnie biorę kąpiel.

— Dobra, to przejdę od razu do rzeczy. Szukam modelki na weekend, do sesji. Tym razem kolekcja jesień i zima. Mówię ci, bomba ciuszki! — mówi z fascynacją. Zamyśliłam się i nie wiem, czy mam ochotę pozować w takim nastroju, jaki mnie nie opuszcza i raczej nie opuści. Ona jest na razie jedyną życzliwą mi osobą i głupio jej odmówić, więc odpowiadam:

— Dziękuję, zawsze chętnie, przecież wiesz.

— Superancko, więc widzimy się w sobotę o dziesiątej w studiu. Dam ci chwilę dłużej pospać tym razem — mówi z zadowoleniem w głosie.

— Dzięki, jak miło z twojej strony, więcej snu mi się przyda — odpowiadam udając wesołą.

— No widzisz, zawsze wiem, czego ci trzeba, w końcu się przyjaźnimy. To do zobaczenia, ściskam i nie uśnij w wannie — kończy rozradowana.

— Spokojnie, nie usnę… do zobaczenia — rozłączam się pośpiesznie, nie słuchając już jej odpowiedzi. Przyjaźnimy się, dobre sobie… dzwoni do mnie tylko wtedy, gdy potrzebuje modelki, a nigdy nie zapytała, czy może się gdzieś spotkamy, by pogadać itd.

Upiłam łyk wina i dalej męczyłam się myślami, co powinnam, a czego nie powinnam robić…

Minęło dobre pół godziny. Leżę w wannie, co jakiś czas dodając ciepłej wody.

Do głowy przyszedł mi pewien plan, jak sobie poradzić, jeśli chcą mnie tak po prostu sprzedać za umowę o współpracę, odbierając mi przez to godność i szacunek do samej siebie. Ja odbiorę im o wiele więcej. Muszę wszystko dopracować i małymi kroczkami dojdę do celu, pokazując, na co mnie stać. Tak, ta ładna laska ma jeszcze mózg, nie tylko ponętne ciało. Łyknęłam wina i wstałam z wanny… czas wziąć się w garść, misja czeka.

— Panie prezesie, teraz to ja pana zaskoczę! — mówię na cały głos, a moje serce znów zaczyna się radować. Nikt nie będzie robił ze mnie już nigdy pośmiewiska.

Ubrałam się i pośpiesznie włączyłam laptop, by zanalizować ostatnie obroty firmy, potem sprawdziłam obroty naszego przeciwnika i już wiedziałam, gdzie uderzę i co zaboli najmocniej.

Mam jeszcze dwa tygodnie do balu, powinnam zdążyć ze wszystkim. Czuję, że ta jesień jednak nie będzie taka ponura i depresyjna, jak dotychczas myślałam. To będzie czas mojej słodkiej zemsty i pokazania samej sobie, co jestem warta. Od dziś już nie będę tą zimną babą, za którą mnie mają, a stanę się kochającą szefową dla wszystkich, pokażę, jaka jestem naprawdę, a moja dotychczasowa maska już nie będzie mi potrzebna.

Tej jesieni poznają nową Alicję Brzozowską, jakiej dotychczas nie znali… Pokażę im prawdziwą Jesienną Królową!

Prawdziwa ja

Zmieniałam się nie do poznania, od kilku dni chodzę radosna i uśmiechnięta. Dziś mam rozmowę z prezesem. Wchodzę do firmy, jak zawsze kilkanaście par oczu zwróconych w moją stronę. Uśmiecham się dookoła do wszystkich, życząc im udanego dnia. Idę, lekko nucąc sobie melodię piosenki Korteza. Jednego z moich ulubionych artystów. Idę korytarzem, uśmiecham się serdecznie do pracownic, które ostatnio mnie obgadywały w kuchni. Zauważyłam zaskoczenie na ich twarzach, dałam im nowy powód do plotek, a niech im tam będzie. Ludzie zawsze gadali i gadać będą. Muszę nauczyć się z tym żyć. Weszłam do gabinetu, jak zawsze te same czynności. Tutaj akurat nic się nie zmieniło. Pukanie do drzwi.

— Proszę śmiało wchodzić — zawołałam radośnie.

Weszła Magda z kawą. Uśmiechnęła się lekko i podeszła do mojego biurka.

— Dzień dobry, pani dyrektor!

— Witam cię, Madziu — odpowiedziałam, uśmiechając się do niej od ucha do ucha. Spojrzała na mnie zdumiona, ręce zaczęły się jej trząść i wylała część kawy na spodek.

— O matko, proszę o wybaczenie! Taka ze mnie niezdara… — ze strachem zaczęła wycierać talerzyk.

— Nic się nie stało, Madziu. Ważne, że ty się nie poparzyłaś — uśmiechnęłam się i dalej pracowałam przy laptopie. Kątem oka zauważyłam, jak mi się przygląda z niedowierzaniem. Dawniej bym ją pewnie zrugała, ale jestem już inną osobą. Z wyrazu jej twarzy zgaduję, że próbuje mnie o coś zapytać.

— Madziu, czy masz do mnie jakieś pytania?

Uniosła wzrok, wyprostowała się i zapytała ściszonym głosem:

— Pani Alicjo, czy u pani wszystko w porządku?

Oderwałam się od przeglądania e-maili, oparłam o krzesło i swobodnie odpowiedziałam:

— Moja kochana asystentko, jest wręcz fantastycznie.

Jej oczy z sekundy na sekundę stawały się coraz większe i wpatrywała się we mnie jak zahipnotyzowana.

— Czemu mnie o to pytasz? — uśmiecham do niej.

— Nie to, żebym była jakaś wścibska, ale od kilku dni jest pani taka inna. Każdy w firmie to zauważył. Czy dostała pani kolejny awans?

Teraz ja spojrzałam na nią zaskoczona, wstałam z krzesła i podeszłam do okna. Spojrzałam na szarość dzisiejszego dnia i odpowiedziałam:

— Magdo, czy w życiu radość może przynosić tylko awans w pracy?

— Nie, nie tak to miało zabrzmieć, pani dyrektor… choć myślałam, że pani tylko praca przynosi satysfakcję — odpowiedziała, a jej twarz zbladła. Zrozumiała, że posunęła się za daleko.

Chwilę stałyśmy w milczeniu, ona wpatrywała się we mnie, ja w krajobraz Warszawy.

— Magdo, a powiedz mi, proszę, co przynosi radość tobie?

Odwróciłam się w jej kierunku i zaczęłam obserwować jej zachowanie, zauważyłam, jak zaczęła zaplatać i rozplatać nerwowo palce. Po chwili odpowiedziała:

— Oczywiście, że praca tutaj.

Zmarszczyłam brwi:

— Proszę o szczerość, obie wiemy, że to nie praca daje ci radość, jaką codziennie tryskasz.

Zauważyłam, jak wzięła głęboki oddech. Usiadła na krześle.

— Nie wiem, po co pani zadaje mi takie pytania, ale odpowiem. Tak, praca nie daje mi takiej radości, jaką chciałabym, żeby mi dawała. W każdym biurze kryje się świat intryg, gierek i układów. Gdzie bym nie pracowała, wszystko powiela się tak samo. Taki sam skład kłamstw i plotek na każdym szczeblu. Zawsze panią podziwiałam, jak się pani w tym wszystkim odnajduje i potrafi zawsze zachować zimną krew. Świadomość, że tylu ludzi za pani plecami knuje i tworzy najróżniejsze plotki, pani nie zniszczyła. Ja po paru tygodniach bym zwariowała, to nie na moją psychikę… Gdyby nie moja rodzina i przyjaciele, już dawno stałabym się bezrobotną matką na utrzymaniu męża. Dzięki niemu nadal wierzę, że mogę dać sobie z tym wszystkim radę i odgraniczyć pracę od życia zawodowego, co niekiedy jest trudne… sama pani pewnie to wie… ciągle jest pani w pracy… ja bym tak nie mogła się poświecić. Kocham moje życie, takie jakie jest. Szczęśliwe, oczywiście pełne różnych przeciwności, ale jeśli ma się je z kim pokonywać, to wszystko ukazuje się w innych barwach. Proszę wybaczyć moje pytanie, ale pani nie ma nikogo takiego? Mój mąż by się wściekał, gdybym siedziała w pracy po siedemnaście godzin lub dłużej… a nawet nie chcę myśleć, jak by to wszystko przeżywała moja córeczka.

Wysłuchałam jej uważnie w milczeniu, poczułam ucisk w sercu. Chciałam w moim życiu zdobywać szczyty, a tak naprawdę znajdowałam się nad przepaścią. Czymże jest życie, gdy zaniedbujesz bliskich, a otaczasz się ludźmi, dla których znaczysz mniej niż zero. Kilak lat łudziłam się, że wszyscy mnie szanują i podziwiają, ale to było tylko moje nazbyt wygórowane wrażenie. Chciałam, aby tak było, i zaczęłam sama sobie to wpajać, oddalając się od wszystkich po kolei.

Usiadłam naprzeciwko niej, oparłam dłonie na biurku, chciałam stworzyć wrażenie, że nad wszystkim panuję, nad moimi emocjami, które zaczęły mnie przenikać i od których nie mogłam się teraz uwolnić.

— Dziękuję za szczerość, Magdo. Cieszę się, że mimo tych wszystkich negatywów w pracy, znajdujesz szczęście i radość poza nią.

Spojrzała na mnie, lekko się uśmiechnęła, wydawało mi się, że chciała coś jeszcze dodać, ale wstała z krzesła i skierowała się do wyjścia. Jednak zanim wyszła, zadałam jej szybko pytanie:

— Magdo, czy chciałabyś zjeść ze mną obiad? W tej włoskiej restauracji na dole.

Odwróciła głowę lekko zmieszana i odpowiedziała:

— Oczywiście, będzie mi bardzo miło.

— Dziękuję, mnie także. To może o trzynastej? — odpowiedziałam także lekko zmieszana swoją nagłą bezpośredniością.

— Super, to będę na panią czekać na dole, zajmę nam stolik — odpowiedziała radośnie.

— Wyśmienicie — odpowiedziałam także uradowana, że się zgodziła. Wymieniłyśmy spojrzenia i wyszła. Nabrałam powietrza i z ulgą odetchnęłam, jeden ruch mam za sobą. Spróbować zaprzyjaźnić się ze swoją asystentką. Zawsze odbierałam ją pozytywnie, dziewczyna jest miła, radosna. Zauważyłam, że umie się zachować w każdej sytuacji. Gdy ktoś jej bardzo „nadepnie na pietę”, potrafi się też odciąć. Przypomina mi trochę mnie, też taka jestem, a może byłam. Od kilku lat raczej tworzyłam dookoła siebie mur i nikt naprawdę nie wie, jaka jestem poza moim zawodem albo jaka chciałabym być. Mój mur zaczął mnie zmieniać także poza pracą. Mam wiele do nadrobienia w swoim życiu i nie mam na myśli tylko pracy. Sukcesy stały się dla mnie mało istotną rzeczą… nie dają już takiej satysfakcji, jak jeszcze tydzień temu. Dążenie do doskonałości doprowadziło mnie do momentu, w którym nie czuję radości z obecnego życia. Przytłoczyło mnie ono w chwili, gdy jeszcze mogę z jesieni zmienić je ponownie na wiosnę, a potem lato. Muszę wytrwać w tym postanowieniu. Przeglądam kolejne raporty, zestawienia i e-maile. Odpisuję, notuję, czynności jak zawsze te same. Nie wiem, kiedy minęły trzy godziny, zbliża się trzynasta. Znów ktoś puka, nie zdążyłam nawet odpowiedzieć i wszedł prezes.

— Witaj, nasza królowo Alicjo! — radośnie podszedł do biurka.

Spojrzałam na niego i odwróciłam się do monitora.

— Dzień dobry, panie prezesie — odpowiedziałam z mniejszym entuzjazmem niż on.

Zerknęłam na zegarek, jest już za dziesięć pierwsza. Jeśli zacznę z nim rozmowę, to spóźnię się na umówiony obiad z Magdą. Spojrzałam na jego uradowaną twarz. Aż mnie obrzydzenie bierze, jak na niego teraz patrzę. Kiedyś w moich oczach był autorytetem — a teraz zwykłe zero.

— Przepraszam, ale muszę wyjść. Jeśli prezes pozwoli, wrócimy do rozmowy za godzinę — wzięłam torebkę i pośpiesznie opuściłam gabinet, nie dając mu czasu na odpowiedź. Czułam stres mieszający się z satysfakcją, że pierwszy raz w życiu zamiast spotkania z prezesem wybrałam „szarego” pracownika. Zamykając za sobą drzwi ukradkiem zerknęłam w lusterko, które wisi na ścianie, za moim biurkiem. Wyraz jego twarzy był bezcenny, to zmieszanie i zakłopotanie… Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

Weszłam do restauracji. Magda pomachała mi radośnie. Podeszłam do stolika, odsunęłam krzesło i usiadłam. Podeszła kelnerka i podała menu. Od razu wybrałam moje ulubione danie — lasagne. Zawsze, gdy tu przychodzę, zamawiam to samo. Zauważyłam, że Magda nie może się na nic zdecydować.

— Czasem też nie wiem, co wybrać, ale gwarantuję ci, że lasagne mają tu wyborną — uśmiecham się, odkładając kartę na bok.

— Jeśli tak szefowa mówi, to poproszę to samo — uśmiechnęła się zawstydzona i odłożyła kartę na brzeg stolika.

— Do picia proponuję lemoniadę cytrynowo-limonkową.

— Super, zdam się na panią.

Podchodzi kelnerka, podaję jej nasze zamówienie, ona zapisuje i odchodzi.

— Cieszę się, że się zgodziłaś ze mną zjeść obiad. Proszę, mów mi po imieniu, będzie mi bardzo miło. Chciałabym ograniczyć ten dystans między nami. W końcu pracujemy już razem prawie pół roku — powiedziałam, starając się rozluźnić atmosferę.

— A czy to nie popsuje pani reputacji żelaznej kobiety. Z nikim w firmie nie jest pani na ty — zerknęła na mnie i nerwowo ścisnęła serwetkę.

— Haha, rozbawiłaś mnie tym przydomkiem. Widzę, że niezłe mam pseudonimy wśród pracowników — zaczęłam się śmiać, choć w głębi zabolało mnie to dość mocno. Asystenta, widząc moje rozbawienie, również zaczęła się śmiać i obie wybuchłyśmy śmiechem jak wariatki, zwracając uwagę kilku osób siedzących wokoło nas. Dawno się tak się nie śmiałam — a jeszcze żeby z siebie…

Rozmowa zaczęła się rozkręcać, nawet mamy parę wspólnych tematów, i to niezwiązanych z pracą. Obie lubimy długie kąpiele, cenimy sobie szczerość u ludzi, choć dziś o nią trudno. Ludzie przyodziewają maski i zmieniają je błyskawicznie, zależnie od sytuacji. Sama się gubię w domysłach, czy ktoś jest wobec mnie rzeczywiście szczery, czy jego pozorna szczerość i sympatia spowodowana jest tym, że czegoś ode mnie oczekuje. Magda była inna, ona starała się ze mną rozmawiać na luzie. Nadal jednak gdzieś w jej głowie paliła się lampka, że moja sympatia wobec niej ma inne podłoże niż tylko zwykłe koleżeńskie pogaduchy. Może kiedyś uda mi się w niej wzbudzić głębszą sympatię, aby mogła czuć się w moim towarzystwie swobodnie, bez żadnych podejrzeń.

Kelnerka przynosi nasze lasange i lemoniady.

— Smacznego! — mówię i biorę kęs. Jak zawsze przepyszna, aż rozpływa się w ustach.

— Dziękuję i wzajemnie — odpowiada asystentka i zaczyna zajadać również z przyjemnością jak ja.

Wspólny obiad dobiegł końca i czuję, że zasiałam malutkie ziarenko naszej bliższej znajomości, a kto wie — może i przyjaźni.

Wróciłam do biura i nawet nie zdążyłam otworzyć drzwi, gdy koło mnie pojawił się prezes i oboje weszliśmy do środka.

— Może teraz znajdzie pani dla mnie chwilę na rozmowę?! — powiedział z pewną irytacją w głosie i rozsiadł się w krześle.

Zauważyłam, że zignorowanie jego osoby i wyjście na obiad mocno go dotknęły. No, jak ja tak mogłam zostawić wielmożnego prezesa i sobie wyjść, myślę i z uśmiechem siadam za biurkiem.

— Co panią tak śmieszy?! — spytał poirytowany. Wstał, oparł się o biurko i przyglądając mi się mówił:

— Alicjo, to, że powierzmy ci ważne zadanie, nie znaczy, że możesz mnie lub któremuś z członków zarządu nie okazywać należytego szacunku, jak dotychczas.

Wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam lekko rozbawiona:

— Szanowny panie prezesie, ale co ja takiego zrobiłam? Czyż nie mogę już wyjść na obiad w czasie pracy? Który ustawowo mi się należy? Jeśli pan prezes pozwoli, mogę zacytować kodeks pracy, w którym zapisano, że każdemu z pracowników należy się przerwa na posiłek. Może z niej skorzystać lub nie. Ja dziś pozwoliłam sobie to zrobić.

Poprawił nerwowo krawat i wstał z krzesła.

— Tak to my nie będziemy rozmawiać, Alicjo! I radziłbym ci zmienić ten radosny wyraz twarzy i skupić się na zadaniu. Twoje zdanie w tej sprawie mnie już nie interesuje, pojedziesz z nim na ten weekend i nie masz wyboru. Inaczej cię zniszczę — spojrzał groźnie, złość wylewała się z niego jak gorąca lawa, której nie może okiełznać żadna siła. Zniszczy wszystko, co spotka na swojej drodze. Nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć, pośpiesznie wyszedł, trzaskając tylko za sobą drzwiami, aż podskoczyłam. Teraz dopiero dostrzegłam, jaki z niego zarozumialec. Nie mogę uwierzyć, że wcześniej tego nie zauważyłam. Szanowałam każde jego zdanie, wręcz było ono dla mnie święte.

Teraz siedzę i zastanawiam się, co ja tu w ogóle robię. Uświadomiłam sobie, że moje dotychczasowe życie mnie przeraża, idee, które sobie w głowie układałam dłuższy czas, stały się gwoździami, które przybiły mnie do ściany wyłożonej tapetą kłamstw i obietnic bez pokrycia.

Stukając paznokciami w biurko myślę, jaką będzie miał minę, gdy mój plan zostanie zrealizowany. Mam zamiar pokazać światu wszystkie ich brudy i matactwa, jakich przez ostatnich kilkanaście lat się dopuścili. Wtedy wszyscy otworzą szeroko usta ze zdziwienia, że laska, która dostała posadę niby przez łóżko, wyrolowała ich wszystkich…

Kolejne dni mijały dość ciekawie, zaczęłam więcej rozmawiać z pracownikami, nie o sprawach firmowych, ale o życiu, o ich upodobaniach, o ich rodzinach… Już nie wydaję tylko poleceń, czekając na ich wykonanie. Nie oceniam wyłącznie ich pracy, jak kiedyś, teraz pomagam im, doradzam i kieruję. Czuję, że to stało się moje powołanie — pomoc i wsparcie innych, którzy tego potrzebują. Moja postawa dystansu i wycofania z życia towarzyskiego w pracy była błędem i teraz widzę to dobrze. Zdjęłam w końcu ciemne okulary i zaczęłam dostrzegać inne barwy życia, barwy jesieni mieniące się różnymi kolorami uczuć i pragnień ludzkich, od czerwieni, złota po szarość ich dusz. Wcześniej nakierowana jedynie na sukces, nie dostrzegałam tych kolorów, widziałam tylko jedną barwę, barwę władzy i sukcesu. Dominacja opanował mój umysł, a także sposób widzenia.

Na szczęście w porę się ocknęłam i powoli niszczę tę starą wersję siebie, pozwalając ujawnić się nowej mnie… Dziś sobota. Za godzinę mam się pojawić na sesji zdjęciowej w studiu Marii. Wstaję z łóżka, zastanawiam się, po co ja się w ogóle na to zgodziłam.

Pośpiesznie zrobiłam poranną toaletę. Potem talerz owsianki i wychodzę. Dojazd tramwajem do studia zajął mi z pół godziny. Przystanek jest tuż obok niego. Otworzyłam masywne szklane drzwi i zobaczyłam Marię. Stoi i rozmawia z jakimś mężczyzną. Zauważyła mnie.

— Witaj, kochana moja! — krzyknęła radośnie na mój widok.

— Cześć!

— Jestem w szoku, pani dyrektor dziś taka punktualna.

— Mario, prosiłam cię, nie mów tak do mnie. Nie jestem w pracy — odpowiedziałam lekko wzburzona.

— No już dobrze, bez fochów. Rozbierz się i zaczynamy! — wskazała mi wieszak. Ujęłam ją za rękę i zapytałam zaciekawiona:

— Mario, kim jest ten mężczyzna, z którym rozmawiałaś? — wpatrywałam się w niego ukradkiem, ale on nadal stał do nas odwrócony. Opierał się o ścianę i popijał kawę.

— Ooo, czyżby naszą Alicję zaciekawił ten przystojniak? — wyszeptała mi na ucho.

— Bez przesady, pytam z ciekawości! A ty zaraz jakieś insynuacje — odpowiedziałam i puknęłam ją palcem w czoło.

— Ok, ok. Martwię się, że w końcu zostaniesz starą panną — zaśmiała się

— Aha, martw się o siebie, kochana. Pamiętaj, jesteś starsza — uśmiechnęłam się wymownie. Spojrzała na mnie z grymasem na twarzy.

— Dobra, wygrałaś. Tak serio, to on zlecił mi tę sesję. Potrzebuje zdjęć nowej kolekcji ubrań do kampanii czy tam coś w tym stylu. Szczerze — mało mnie to interesuje, ważne, że dobrze płaci.

— Myślałam, że to będzie sesja do twojego sklepiku internetowego?

— Wiesz, miałam coś robić, ale zgłosił się klient, więc na razie wolę najpierw sesję zleconą popstrykać — uśmiechnęła się i szybko oddaliła w kierunku zaplecza.

Ach ta Maria, zawsze musi kombinować. Zdjęłam kurtkę, ruszyłam w stronę nieznajomego mężczyzny. Mijając go, zerknęłam przelotnie na jego twarz. Wydawało mi się, że kogoś przypomina. Możliwe, przecież jest jakimś projektantem mody, może z jakiejś gazety.

— Alicjo, pośpiesz się, zaraz zaczynamy — zawołała Maria.

Po chwili już byłam gotowa do zdjęć w pierwszym kostiumie. Cały był z czarnej koronki, czułam się w nim raczej jak kobieta kot, tylko bardziej w wersji hot, niż dama w wersji jesiennej. Wyszłam z zaplecza, ale nieznajomego już nie było. Został po nim tylko kubek z kawą na parapecie.

Maria zaczęła pstrykać mi zdjęcia, zeszły nam ponad trzy godziny. Miałam już dość. Chciałam tylko wrócić do mieszkania i zażyć kąpieli relaksującej z lampką wina…

Przygotowania

Zostały trzy dni do balu, w pracy każdy o nim mówi, szepty po kątach, plotki. Wszystko zaczęło skupiać się wokół niego. Weszłam do kuchni, zaczęłam sama robić sobie poranną kawę. Przyjemnie porozmawiać z pracownikami w oczekiwaniu, aż będzie gotowa. Jak zawsze mam pecha, kawa znów się skończyła. Szukałam jej wszędzie po szafkach, aby uzupełnić pojemnik w ekspresie. Do kuchni wszedł nieznajomy, który oblał mnie kawą, a potem opryskał wodą z kałuży.

Spoglądam na niego nie bez skrępowania i pytam:

— A pan już tu długo pracuje?

Mężczyzna najwidoczniej mnie ignoruje i dalej szuka czegoś w lodówce.

Biorę głęboki oddech i ponownie pytam:

— Czy języka panu zabrało, czy od urodzenia lekceważy pan ludzi?

Sama jestem zdzwiona, czemu to powiedziałam, ale zadziałało. Wyprostował się i zamknął lodówkę. Podszedł do mnie bliżej i zapytał:

— A ty taka pyskata z racji stanowiska czy od urodzenia? A język mam w pełni sprawny, gwarantuję ci to — przyjrzał mi się z góry na dół, uśmiechnął się lekko i znów odwrócił tyłem, dalej przeszukując lodówkę.

Stałam jak wryta, nie wiedziałam, kim on jest. Poza tym nie jesteśmy na ty. W ciągu ostatnich dni złość wynikająca z poprzedniej z nim styczności poszła w zapomnienie. A teraz stoi naprzeciwko mnie i jeszcze traktuje mnie jak powietrze. Uniosłam kubek z kawą, podeszłam do niego i wylałam mu może z jedną trzecią na jego szykowną marynarkę. Odwrócił się jak poparzony.

— Oszalałaś?! — krzyknął oburzony.

— Teraz jesteśmy kwita — uśmiechnęłam się i wyszłam. Czułam ulgę, choć moje zachowanie było bardzo dziecinne i prymitywne. Pierwszy raz poczułam, że zrobiłam dobrze, choć wszystkie sytuacje z nim związane chyba były przypadkowe i niezaplanowane. Widać po nim, że to zadufany w sobie dupek, więc mu się należało. Zamyślona kierowałam się do gabinetu.

Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu, odwróciłam się przestraszona.

— Zobacz, co narobiłaś! Zaraz mam spotkanie! — wrzasnął na mnie mężczyzna.

Spojrzałam na niego, miał wielką plamę z kawy na marynarce i kilka plam na spodniach. Uniosłam wzrok i uśmiechając się ironicznie, odpowiedziałam:

— Też takie miałam, a nawet większe. Myślę, że gdy pan zdejmie marynarkę, nikt nie zauważy. Takie jest życie, raz jest się czystym i nieskazitelnym, a czasem poplamionym dupkiem.

Odwróciłam się i zadowolona chciałam odejść, ale mnie chwycił za rękę tak mocno, że wylałam na siebie resztki kawy.

— Haha, o jak mi przykro! To jak to było z tą czystością… — zaczął się szyderczo śmiać. Myślałam, że spłonę ze złości. Spojrzałam na swoją białą bluzkę — miałam z przodu ogromną plamę, a materiał zaczął przemakać i przylegał ściśle do ciała. Speszona, zaczęłam biec do gabinetu, pośpiesznie otworzyłam drzwi i weszłam, zatrzaskując je za sobą. Co za bezczelny koleś. Podeszłam do biurka i zaczęłam trzeć chusteczkami plamę. Niestety, nic to nie dawało. Do gabinetu weszła Magda.

— Alicjo, co się stało? — zapytała zdziwiona, podchodząc do mnie bliżej.

— Jakiś kretyn mnie oblał kawą po raz kolejny — odpowiedziałam zdenerwowana i dalej wycierałam chusteczką bluzkę.

— A ty czasem za pół godziny nie masz spotkania z zarządem? — niepewnie zapytała.

— Tak, mam i nie wiem, co teraz zrobić. Nie mogę tak pójść i dać satysfakcję Sałacie — rozżalona usiadłam na krześle.

— O jakiej satysfakcji mówisz? Nie lubisz się z naszym prezesem? — zapytała opierając się o biurko.

— Nie, nie chodzi tu o to, czy lubię, czy nie lubię… to kwestia poglądów i podejścia do biznesu — westchnęłam i wsparłam głowę na ręce.

— Nic nie rozumiem, czy mogłabyś mi to wyjaśnić? Każdy w firmie zawsze odbierał wasze relacje jako pozytywne, czasem może aż za bardzo pozytywne… — odpowiedziała z lekką niepewnością w głosie.

— Madziu, nie wszystko, co zdołamy zobaczyć, jest zawsze takie, jak się nam wydaje. Ludzie często popełniają ten sam błąd, wydają werdykt o kimś lub o czymś, nie znając tej osoby bądź sytuacji, w jakiej się znajduje. Codziennie wyciągając pochopne wnioski, niszczymy nieświadomie bądź świadomie wiele dusz. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz, ale mnie może tu już nie być. Wybacz, ale to jeszcze nie czas na taką rozmowę. Muszę szybko wymyślić, jak wykręcić się od tego spotkania.

Magda zaczęła mnie uważnie oglądać.

— Jaki rozmiar nosisz?

— A jakie to ma teraz znaczenie? — zapytałam zaskoczona.

— Ja… ja noszę L, ale chyba nie jesteś o wiele szczuplejsza ode mnie. Zaraz coś wymyślimy. — Zadowolona zdjęła marynarkę i zaczęła rozpinać swoją błękitną koszulę.

— Magda, co ty wyprawiasz? — zapytałam zbulwersowana.

— A jak pani dyrektor myśli? Próbuję ci pomóc — odpowiedziała, podając mi koszulę.

— Mam założyć twoją koszulę?

— Tak, wiem, że to nie twój kolor. Nosisz tylko stonowane kolory, ale nie masz wyjścia. Myślę, że będzie pasowała do twojej czarnej spódnicy. Do czarnego wszystko pasuje — odpowiedziała z uśmiechem.

— A ty w czym będziesz? — zapytałam zakłopotana.

— W twojej bluzce, może być lekko opięta, ale dam radę te parę godzin. Zapnę marynarkę i może aż tak nie będzie się rzucać w oczy ta plama.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Oddaje mi swoją koszulę, abym nie stała się pośmiewiskiem prezesa i zarządu, a sama będzie chodzić w mojej bluzce i narażać się na szepty, śmiechy kolegów i koleżanek z biura. Ogarnęło mnie przyjemne uczucie. Może niektórzy odebraliby to jako sposób podlizania się, ale ja to odczytuję jako poświęcenie dla drugiej osoby.

Łza zakręciła mi się w oku, zerwałam się z krzesła i przytuliłam ją, chociaż nigdy nie okazywałam takich odruchów, takich emocji. Magda, widocznie zaszokowana moim zachowaniem, stała bez ruchu.

— Alicjo, ale to nic takiego.

Odsunęłam się od niej lekko zawstydzona.

— Wybacz, poniosło mnie. Dla mnie twoje zachowanie bardzo dużo znaczy.

— Kochana, a czego się nie robi dla przyjaciół — uśmiechnęła się i mocno mnie przytuliła. Ta chwila na długo utkwi w mojej pamięci, dziewczyna, w której wzbudzałam strach, stała się jedną z bliższych mi osób w pracy, a może i poza nią…

— Dobra, zdejmuj bluzkę, przebieramy się. Czas wracać do pracy.

— Widzę, że coś wyciągnęłaś z naszej współpracy — zaczęłam się śmiać, po chwili obie śmiałyśmy się jak wariatki.

— Pani dyrektor, w końcu pieniądze same się nie zarobią, a czas to pieniądz.

— Magdo, taka jest prawda i zawsze będę ją powtarzać każdemu.

Znów zaczęłyśmy się śmiać, nie wiadomo z czego. Wymieniłyśmy się koszulami. Jej koszula była trochę na mnie za duża, ale nie wyglądałam w niej aż tak źle. Choć żywe kolory nie dla mnie. Wolę stonowaną jesień, nie tylko w uczuciach i emocjach, ale i w strojach.

— Teraz możesz iść na podbój serc zarządu! — uśmiechnęła się, poklepała mnie po ramieniu i włożyła marynarkę. Spojrzałam na nią bez słowa. Żaden podbój, tylko rozmowa o tym chorym zadaniu. Asystenta zauważyła, że moja twarz zmieniła się w jednej chwili z radosnej i wesołej na smutną i zamyśloną.

— Czy powiedziałam coś nie tak? — zapytała zakłopotana.

— Nie, nie, wszystko dobrze, tylko sobie coś przypomniałam. Nieważne, nie ma tematu — uśmiechnęłam się do niej, lecz moje oczy zdradzały wewnętrzny smutek.

— Rozumiem, nie pytam.

— Dziękuję ci za wszystko.

Magda uśmiechnęła się przyjaźnie i wyszła z gabinetu.

Zostałam sama, wzburzona, z setką myśli. Zerknęłam na zegarek, za dziesięć minut jest spotkanie. Muszę się wziąć w garść, nie mogę im pokazać, że jestem słaba, a zawłaszcza temu zarozumialcowi prezesowi. Tylko upór i wytrwałość dadzą mi siłę do walki z nimi i zwycięstwo w wojnie, jaką zamierzam stoczyć.

Wyjęłam z torebki pluskwę i schowałam ją w staniku. Muszę zachować spokój i być jak zawsze profesjonalna, a wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Poprawiłam włosy, czerwoną szminką podkreśliłam usta, byłam gotowa zacząć grę ich kartami. Wyszłam z gabinetu, zamyślona szłam w kierunku sali konferencyjnej. Wzięłam głęboki oddech, otworzyłam drzwi. Uniosłam wzrok, przy stole siedzieli już wszyscy. Uważnie obserwowali każdy mój krok. Zajęłam miejsce przy stole.

— Skoro jesteśmy już wszyscy, zacznijmy — radosny głosem oświadczył prezes. Skierował wzrok na mnie i kontynuował:

— Nasza kochana Alicja dziś uczestniczy w spotkaniu zarządu, gdyż to jej zadanie chcemy w pierwszej kolejności omówić.

Przyjrzałam się jemu i wszystkim zebranym. Kiedyś byli to ludzie, którym ufałam, a przede wszystkim szanowałam, a teraz brzydzę się nimi i jedyne, co trzyma mnie w tej firmie, to chęć zemsty za to poniżenie.

— Alicjo, otóż twoje zadanie jest bardzo delikatnie, ale mamy nadzieję, że podejdziesz do tego jak zawsze profesjonalnie, analizując każdy krok — zaczęła przemowę jedna z członkiń zarządu. Spojrzałam na bezuczuciowy wyraz jej twarzy, mówiła to wszystko w taki sposób, jakby to było takie nic, zwykłe zadanie, zwykła delegacja, tylko z domieszką ekscytacji. Wpatrywałam się w nią bez słowa, zaczęłam się zastanawiać, czy mówi to z taką obojętnością, bo sama kiedyś tak robiła. Otrząsnęłam się i słuchałam dalej.

— Musisz wykazać się zaangażowaniem w naszą wspólną sprawę, tylko kontrakt z nimi pozwoli nam wzbić się na wyżyny i osiągnąć sukces wśród firm takich jak nasza. Rynek staje się coraz bardziej konkurencyjny, więc musimy chwytać się każdej możliwości utrzymania się na nim. Mam nadzieję, że rozumiesz, o jakim zaangażowaniu mówię.

Spojrzałam na irytujący uśmiech prezesa i poczułam wzbierającą we mnie złość. Chciałam mieć jak najwięcej dowodów, więc odpowiedziałam jednoznacznie:

— Chce pani, abym poszła z tym starym mężczyzną do łóżka? — zapytałam z pozornym spokojem.

Kilku członków zarządu zaczęło chrząkać.

— Alicjo, nasza ty gwiazdo! Nie ma nic złego w paru niewinnych uściskach z naszym kontrahentem — prezes uśmiechnął się do mnie ironicznie. Czułam, że mogę się nie opanować, ale zaczęłam go celowo prowokować.

— Panie prezesie, nie wiem, jak pan znalazł się na szczycie, nie wnikam w to, ale ja nikomu do łóżka nie wchodziłam. Jestem tu od początku z myślą, że na to zasłużyłam pracą, ale widzę, że dno tego awansu było jeszcze głębsze niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

— Alicjo, ale po co wyciągać takie pochopne wnioski. Jesteś dyrektorem, bo na to zasłużyłaś, nikt inny nie ma tyle werwy i zapału do pracy, co ty. To zadanie wynikło nagle, nie sądziliśmy, że będziemy musieli się posunąć do takich ruchów, ale nie ma już odwrotu. Biznes to nieustanna walka na śmierć i życie, nie ma tu miejsca na sentymenty i słabych ludzi. Tylko najwytrwalsi wygrają i osiągną sukces. Ty właśnie taka jesteś. My wszyscy tacy jesteśmy i to czyni nas lepszymi od innych — poważnym tonem powiedziała jedna z członkiń zarządu, wpatrując się we mnie.

— Niestety, widzę, że każdy całkiem inaczej odbiera poświęcenie dla pracy i sukcesu. Nie czuję się lepsza od nikogo, każdy człowiek jest wartościowy, nie ma lepszych czy gorszych ludzi. Są tylko egoiści i ludzie dobrego serca. Wy jesteście egoistami, chcielibyście zrobić ze mnie jakąś firmową dziwkę! — odpowiedziałam odważnie i pewnie.

— Alicjo, po co te zbędne epitety. Nikt tu nie chce nikogo tak nazywać, a zwłaszcza ciebie. Zostaniesz królową, to zaszczyt i tak to traktuj. A twoim królem zostanie znakomity biznesmen. Będziecie mieli potem chwilę na poznanie się bliżej. Mamy nadzieję, że jesteś mądrą kobietą i obierzesz odpowiednią drogę w tej sytuacji. Widziałem, że bardzo cenisz swoją asystentkę. Byłoby nam bardzo przykro, gdybyśmy musieli ją zwolnić dyscyplinarnie za jakieś niedopatrzenia bądź przekręty w naszej firmie. Chyba nie chcesz dziewczynie zmarnować reszty życia — z ironicznym uśmiechem odpowiedział prezes i posłał mi oczko. Zacisnęłam ze złości pięść i opowiedziałam, wstając z krzesła:

— Nie możecie tego zrobić! Co ona wam zawiniła! Ma małe dziecko!

— O, widzę, że nasza lodowa dama ma serce, więc już wiesz, jaką drogę wybrałaś — kontynuował.

— Widzę, że najważniejszy temat został omówiony. Alicjo, bardzo ci dziękujemy za spotkanie.

Wstałam, serce waliło mi jak oszalałe. Nikt nic nie powiedział. Siedzieli w milczeniu. Otworzyłam drzwi, odwróciłam się i z żalem w oczach spojrzałam na nich wszystkich jeszcze raz, po czym zatrzasnęłam je za sobą.

Szybkim krokiem udałam się do gabinetu, chwyciłam torbę i jak najszybciej chciałam stąd wyjść. Minęłam po drodze Magdę i kilka osób. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Nie wiedziałam, jak długo uda mi się utrzymać na wodzy emocje, jakie targały mną po spotkaniu. Wyszłam z firmy, wsiadłam do najbliższej taksówki stojącej koło biurowca i wróciłam do mieszkania.

Zamknęłam za sobą drzwi i poddałam się emocjom. Po mojej twarzy spływały łzy, których za nic nie chciałam powstrzymywać. Otworzyłam się przed jedyną najbliższą mi osobą z pracy, roztopiłam lodowy mur, który nas dzielił. A teraz wszystko obróciło się przeciwko mnie. Posunięcie zarządu to cios poniżej pasa, którego się nie spodziewałam. Jak mogłabym pozwolić, aby zrujnowali życie takiej fantastycznej kobiecie jak Magda. Zawsze uśmiechnięta, troskliwa i oddana. W takich sytuacjach zastanawiam się nad tym, czym jest człowieczeństwo…

Wyciągnęłam pluskwę z biustonosza. W salonie na stole leżał mój stary laptop. Uruchomiłam go i zaczęłam przesłuchiwać to, co się nagrało. Miałam twarde dowody, aby ich wszystkich pogrążyć, ale sytuacja się diametralnie zmieniła. Cały plan legł w gruzach, nie mogłam poświęcić tej biednej dziewczyny, by się zemścić. Potrzebowałam nowego planu, zawsze miałam w zanadrzu plan awaryjny, a tym razem go nie przygotowałam. Obawiam się, że nie wymyślę nic przed balem.

Zrobiłam sobie ulubioną zieloną herbatę i zaczęłam ponownie przeglądać pliki na służbowym laptopie, na pewno uda mi się coś jeszcze znaleźć na nich w bazie danych firmy.

— Bingo! — krzyknęłam radośnie. Znalazłam coś naprawdę mocnego na naszego kochanego prezesa. Jednak w takich sytuacjach zaletą jest mieć dostęp do wszystkich kont pracowników obecnych i tych już niepracujących…

Bal

Dziś ten przeklęty bal. Włożyłam zieloną suknię haftowaną w złotoczerwone liście. W końcu mam być królową jesiennego balu, więc muszę podkreślić ten „zaszczyt”, jakiego dziś dostąpię. Podkręciłam włosy i upięłam na boku złotą spinką. Podkreśliłam oczy czarną kredką, moje spojrzenie staje się wyraziste i pociągające. Usta zaakcentowałam krwistoczerwoną szminką. Spojrzałam w lustro, wzięłam wdech i poczułam napływ złości i chęci zemsty na tym „zarządziku”.

Wyszłam z łazienki, schowałam czerwone szpilki do torby, wzięłam płaszcz. Spojrzałam na aplikację, taksówka już na mnie czeka. Wyszłam przepełniona złością, ale i niepewnością co do tego, co mnie dziś czeka. Chciałabym im wszystkim puścić nagranie, gdy tylko nadejdzie kolej mojej przemowy. W mojej głowie cały czas słyszę słowa prezesa — Magda, ona nie może płacić za moją zemstę. Opracowałam nowy plan. Wszystko będę robić według ich rozdań, a w punkcie kulminacyjnym to ja zacznę rozdawać karty i wtedy każdy z nich gorzko pożałuje tego spisku.

Wsiadłam do taksówki i po trzydziestu minutach dotarłam do restauracji, gdzie odbywa się impreza. Zapłaciłam taksówkarzowi i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie mnóstwo ludzi ze wszystkich naszych oddziałów. Ochroniarz otworzył główne wejście i wszyscy zaczęli powoli wchodzić. Niepewnym krokiem pokonałam schody, przekroczyłam drzwi i moim oczom ukazała się ogromna sala, przystrojona barwami naszego loga, czyli biało-niebieskimi balonami, a także szarfami porozwieszanymi wszędzie. Pośrodku sali znajdował się nieduży podest do przemów prezesa, członków zarządu oraz dyrektorów poszczególnych działów. Nad nim na ścianie wisiał plakat z naszym logiem. Niebieska kula ziemska, okolona łańcuchem ludzi trzymających się za ręce, który otacza niebieska strzałka. Zawsze myślałam, że to logo ukazuje siłę zespołu i jego pracy. Teraz mój punkt widzenia się zmienił, widzę na nim zarząd, który trzyma się zawsze razem i nic nie jest w stanie go zahamować w pogoni za władzą i pieniędzmi.

Rozejrzałam się, pracownicy stoją w grupkach, rozmawiają, śmieją się. Każdy jest wesoły i uśmiechnięty. Podchodzi do mnie parę osób, witają się, zagadują. Niektórzy jak zawsze próbują się przymilić, inni z lekkim strachem. W tłumie dostrzegłam Magdę, macha do mnie i pośpiesznie podchodzi, ciągnąc za sobą jakiegoś mężczyznę.

— Witaj, Alicjo! — krzyczy, idąc w moją stronę.

— Witaj, Madziu! — odpowiadam i zerkam na mężczyznę stojącego obok niej. Magda szarpie go za ramię i mówi:

— Alicjo, poznaj Arka, mojego męża.

Mężczyzna wyciąga dłoń:

— Bardzo miło mi panią poznać. Magda mi dużo o pani opowiadała.

— Witam, również miło mi pana poznać. Mam nadzieję, że mówiła o mnie same pozytywne rzeczy — uśmiecham się do nich. Magda stoi, lekko się czerwieniąc i odpowiada:

— Wiadomo, że tylko takie — stara się ukryć swoje speszenie z powodu odpowiedzi męża. Zaczyna się śmiać, po chwili cała nasza trójka się śmieje.

— Cieszę, że mogłam poznać twojego męża. Nie wiedziałam, że można teraz przychodzić z osobą towarzyszącą — powiedziałam zaskoczona.

— Wiesz, raczej nie można, ale wczoraj miałam rozmowę z prezesem i powiedział mi, że mogę przyjść z mężem, jeśli będę chciała. Z przyjemnością go pozna. Byłam bardzo zaskoczona, ale od razu pomyślałam, że pewnie ty go o to prosiłaś. Nie mylę się, prawda? — radośnie odpowiedziała. Stałam przez chwilę jak zamurowana, po czym, starając się wyjść z twarzą z tej sytuacji, uśmiechnęłam się, przytakując. Magda uściskała mnie radośnie i szepnęła na ucho:

— Jesteś najlepszą szefową na świecie. Dziękuję.

Poczułam ukłucie w sercu, a krew wzburzyła się we mnie ze złości na sama myśl o tym, w co ten prezesik ze mną gra. Magda puściła mnie i nagle rozległ się w sali głos tego, którego bym najchętniej zmiotła z powierzchni ziemi…

Spojrzałam na scenę, stał na niej prezes wraz z trzema członkami zarządu. Zaczął jak zawsze swoją tkliwą przemowę, pełną pokrzepienia dla pracowników, podziękowania im itd. Zawsze słuchałam go jak zaczarowana, a teraz, patrząc i słuchając tych pustych słów, poczułam obrzydzenie i rozczarowanie.

Stałam tak pogrążona w myślach, gdy nagle usłyszałam swoje nazwisko. Tłum pracowników rozstąpił się na boki, zostałam sama pośrodku sali, wpatrując się w scenę.

— Alicjo, nie pozwól nam tyle na siebie czekać, zapraszamy — uśmiechając się sztucznie powiedział Sałata. Podeszłam do mikrofonu. Spojrzałam na salę wypełnioną ludźmi, którzy wierzą dalej, jak ja kiedyś, w tę firmę i są jej oddani.

Rozglądałam się chwilę po sali, spojrzałam na prezesa, ten posłał mi szyderczy uśmieszek, który podniósł mi ciśnienie jeszcze bardziej, pierwszy raz zaczęły mi się trząść ręce ze strachu i złości. Zawsze opanowana i konkretna w wystąpieniach, stałam i nie wiedziałam, co im wszystkim powiedzieć, jak zachęcić do pracy w tej firmie, która właśnie rujnuje moje życie. Zamknęłam na chwilę oczy, prezes szturchnął mnie w ramię i posłał wszystkim sztuczny uśmiech:

— Jesteście tak dobrymi pracownikami, że nawet nasza pani dyrektor nie wie, co wam powiedzieć — dodał, próbując wyjść z tej niezręcznej sytuacji. Szepnął mi na ucho:

— Alicja, weź się w garść i mów albo zejdź mi z oczu teraz.

Spojrzałam na niego, mrużąc gniewnie oczy i zaczęłam swoją przemowę:

— Kochani, niezmiernie miło mi po raz kolejny stać tu przed wami. Ludźmi, którzy są nie tylko najlepszymi specjalistami, ale stanowią fundament naszego przedsiębiorstwa. Bez was nie byłoby nas i tej firmy. Dziękuję wam z całego serca za wysiłek i pracę nad jej rozwojem. Pamiętajcie, że wszystko, co robicie, robicie dla siebie i innych, aby każdemu z nas żyło się lepiej. Począwszy do najniższego szczebla po najwyższy. Pamiętajcie, to wy jesteście firmą, a nie zarząd. Tylko wy.

Uśmiechnęłam się, słyszałam szepty, które rozległy się po sali, nagle wszyscy zaczęli bić brawo. Spojrzałam na Sałatę, stał mierząc mnie gniewnie wzrokiem. Moja dzisiejsza przemowa niezbyt przypadła mu do gustu.

Zeszłam ze sceny, kierując się do bufetu. Nalałam sobie lampkę wina, upiłam łyk i poczułam szarpnięcie za ramię. Odwróciłam głowę, a po mojej lewej stronie stał widocznie poruszony prezes.

— Możesz mi wyjaśnić, co miała znaczyć ta bezsensowna przemowa?!

— Przemowa jak przemowa — odpowiedziałam niewzruszona i upiłam kolejny łyk wina.

— Słuchaj, jeśli zamierzasz ze mną pogrywać, to uważaj, bo karty rozdaję tu ja! Miałaś ich zachęcić do większych poświeceń w pracy i uświadomić, ile dla nich robię ja i zarząd! A nie wmawiać im, że firma to oni! Kto ją założył, ja czy oni?! — ścisnął moje ramię, aż poczułam ból. Wyrwałam się i ze złością odpowiedziałam:

— Powiedziałam im to, co uważałam za słuszne, masz ochotę, to idź i dalej im wmawiaj różne bajeczki o twojej wspaniałomyślności i dobroci serca.

— Pani dyrektor, niech pani nie zapomina, z kim rozmawia! Mam nadzieję, że podczas wykonywania powierzonego zadania będziesz taka waleczna i zadziorna w łóżku! — zmierzył mnie wzrokiem i posłał szyderczy uśmieszek. Czułam, jak we mnie krew buzuje, wręcz gotuje się ze złości, mam ochotę go spoliczkować, ale nie mogę zrobić sceny przed wszystkimi zgromadzonymi pracownikami. Biorę głęboki oddech i stoję w milczeniu, wpatrując się w niego, a w moich oczach płonie ogień nienawiści.

— Widzę, że jednak mądra z ciebie kobieta, a i mam nadzieję, że poznałaś już męża Magdy. Bardzo sympatyczny mężczyzna, byłoby przykro, gdybym musiał mu wmówić, że sypiam z jego żoną. Mam nadzieję, że już dziś nie zrobisz żadnej głupoty. — Zadowolony odszedł w stronę naszych klientów z zagranicy.

Wypiłam jednym haustem wino z kieliszka. Usiadłam w kącie i przyglądałam się wszystkim dookoła, co jakiś czas ktoś podchodził, chcąc poprosić mnie do tańca, ale nie miałam na to ochoty. Grzecznie dziękowałam. W końcu wybiła godzina wyboru króla i królowej jesiennej imprezy. Jedna z członkiń zarządu zaczęła przemawiać:

— Drodzy pracownicy, nadeszła upragniona chwila wyboru królowej i króla dzisiejszego jesiennego balu. Po zliczeniu wszystkich waszych głosów Jesienną Królową zostaje nasza kochana pani dyrektor Alicja. Duże brawa dla niej.

Wstałam i podeszłam do niej. Spojrzałyśmy sobie w oczy, serce waliło mi jak szalone. Ona oczami dała mi znak, że moje zadanie właśnie się zaczęło. Włożyła mi na głowę złotą koronę i upięła szarfę z napisem:

Jesienna Królowa


Uśmiechnęłam się do niej sztucznie, odwróciłam do klaskających „poddanych”. Podeszłam do mikrofonu i z drżeniem w głosie powiedziałam.

— Dziękuję wszystkim za głosy oddane na mnie. Jestem zaszczycona takim wyróżnieniem. — Odsunęłam się, a prezes szepnął mi na ucho:

— Królowo, a teraz nie zawiedź swych poddanych.

Stanęłam obcasem na jego bucie i uśmiechnęłam się sztucznie:

— O, przepraszam bardzo, panie prezesie, to przez nieuwagę.

Odsunęłam się na bok i czekałam, aż na scenie pojawi się ten „król”.

Wodziłam wzrokiem po tłumie zgromadzonym przy scenie, ale nigdzie nie widziałam tego staruszka… nagle do moich uszu dotarło zdanie:

— Zapraszam na scenę króla, czyli Krystiana Galickiego.

— Krystiana, a nie Jana? — wyrwało mi się przez nieuwagę, a prezes zbliżył się do mnie i szepnął na ucho:

— Masz szczęście, bo nasz wspaniały Jan poprosił, aby w zabawie wziął udział jego spadkobierca, najukochańszy synuś Krystian. Podobno niezły z niego macho — zaśmiał się i odsunął. Stałam jak słup bez ruchu, zamyślona i zawstydzona moją rolą kobiety do towarzystwa, która ma zadowolić rozkapryszonego synusia, do tego jakiegoś „psa na baby”.

Na scenę wszedł mężczyzna, który oblał mnie kawą.

Podeszłam do członkini zarządu i powiedziałam zakłopotana:

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 49.05