1. Słowo wstępne
Autorka książki od najmłodszych lat żyje — można powiedzieć — na granicy światów. Jej świat fizyczny od zawsze przeplatały przeróżne fantomy, niemożliwe do wytłumaczenia w prosty, logiczny sposób. Obejmowały one zjawiska dźwiękowe, wizualne, a także symboliczne sny, nierzadko prorocze.
Jej dwa światy — to nie tylko opis niezwykłych zjawisk, jakie zdarzyły się w życiu autorki, to po części również jej biografia, codzienne zmagania z problemami rodzinnymi i zawodowymi, rozterki zwyczajnej kobiety, żony i matki.
Autorka, wcielając się w postać głównej bohaterki — Ewy, opisuje własne doświadczenia z Nieznanym. Te dziwne, często niewytłumaczalne zjawiska, wplecione w tok wydarzeń życia codziennego, dały w pierwszej kolejności początek relacjom opisanym na łamach „Nieznanego Świata” i innych czasopism o tematyce ezoterycznej („Czwarty Wymiar”, „Szaman”), w dalszej kolejności zaś — tej książce.
Jej dwa światy — to zarówno zapis fragmentów wspomnień autorki, jak i jej przemyśleń związanych z przeznaczeniem, proroczymi snami czy zaskakującymi ją często niewytłumaczalnymi zjawiskami, potocznie określanymi jako paranormalne. Na co dzień, podobnie jak bohaterka książki, sama często korzysta z podpowiedzi swoich wielowymiarowych snów, z ukrytymi symbolami w tle. Zastanawia się też nad źródłem pochodzenia przekazów sennych wizji. Jest pewna, iż za nimi kryje się drugi świat, którego życie odbywa się w innym wymiarze, niewidzialnym dla przeciętnego śmiertelnika. Według jej przekonania osoby nadwrażliwe odczuwają go (nieraz słyszą), jednak nie zawsze zdają sobie z tego sprawę, a jeżeli nawet, to ukrywają to przed otoczeniem. Obawiając się ośmieszenia, rzadko kiedy zdobywają się na odwagę, by o tych dziwnych zjawiskach komuś opowiedzieć czy napisać. Tymczasem ona decyduje się oficjalnie pisać o swoich doświadczeniach w (poświęconym tej tematyce) miesięczniku Nieznany Świat.
Pierwszy list opublikowany w rubryce Sygnały z Astralu dotyczył seansów spirytystycznych, w jakich w przeszłości brała udział. Z wiadomych powodów zastrzegła swoje dane. Z czasem redakcja opublikowała jej kolejne materiały, zachęcając do ujawnienia pełnych danych osobowych w zamian za nagrodę. Nagrody w postaci interesujących książek były kuszące, jednak nie wszystkie teksty odważyła się podpisać pełnym nazwiskiem. Wykorzystując więc możliwość posłużenia się jednym bądź drugim nazwiskiem, inicjałami lub wybranym z czasem pseudonimem, przesyła teksty do wiadomej redakcji. Cieszy się widząc, że gdzieś tam w świecie znajdują się osoby podzielające jej zainteresowania.
Co jakiś czas ktoś z czytelników nawiązuje na łamach do treści opisanych przez nią zdarzeń. Jednocześnie ona sama śledzi w tej samej rubryce relacje innych osób, które tak jak i ona dzielą się swoimi przeżyciami i doświadczeniami z Nieznanym… Bywało też, że jej listy ośmieliły kogoś z czytelników do podzielenia się także swoimi przeżyciami. Ona jak dziecko cieszy się z każdej nagrody, publikacji i wzmianki o jej tekstach.
Tym sposobem wybrała już swoje ulubione pismo, które obowiązkowo zakupuje każdego miesiąca. Stopniowo oddala się od tematów przyziemnych, rezygnuje z popularnych szmatławców. Z biegiem lat coraz bardziej drażni ją otoczenie. Ta pospolita spotykana na każdym kroku chciwość, zachłanność i zawiść, które otumaniają wszystkich, bez względu na stan i wykształcenie, stają się dla niej samej — po prostu nie do zniesienia! Nie jest w stanie zrozumieć ani pogodzić się z powszechnie panującą agresją wśród społeczeństwa, zwłaszcza: dzieci, młodzieży, polityków.
Uzależnienie od narkotyków, dopalaczy i innych używek to styl życia, którego ona, jako zwykły szary śmiertelnik na szczęście nie miała okazji poznać. Nigdy nie interesowała się polityką ani aktualnymi trendami, dlatego uważa, że dzięki temu ominęło ją panujące wszechobecne zniewolenie, które dominuje w każdym środowisku. Zawsze ceniła sobie niezależność i bezinteresowność. Niestety taka postawa nie ułatwiała jej życia, a wręcz przeciwnie — powodowała z czasem narastające rozczarowanie wobec otaczających ją osób. Jej intencje, zawsze życzliwe wobec ludzi, często pozostawały bez odpowiedzi, niezrozumiane a nawet wręcz były źle odbierane. Nikt nie mógł zrozumieć jej wewnętrznych, duchowych potrzeb. Praca zawodowa dawała jej sporo satysfakcji, choć wykonywany zawód nie był jej wymarzonym. A jednak to chyba powołanie sprawiło, że dla pacjenta była w stanie poświęcić się w pełnym tego słowa znaczeniu. Wewnętrznie czuła cierpienie każdej z przychodzących po pomoc osób. Dlatego każdy przypadek traktowała indywidualnie. Często otrzymywała podziękowania za udzieloną pomoc, poradę, lek, który uleczył dolegliwości, i za wsparcie psychiczne. Najbardziej zobowiązującym czynnikiem w jej codziennej pracy było zaufanie, którego nie mogła zawieść.
Toteż czuła się paskudnie, gdy podjęła decyzję o odejściu z apteki otwartej. Niestety, pogarszający się stan jej zdrowia i coraz słabsza kondycja fizyczna i psychiczna wzięły górę nad skrupułami. Z dnia na dzień coraz bardziej nerwowa i rozdrażniona ze zmęczenia, z obawy przed popełnieniem pomyłki, postanowiła odejść z pracy. Skorzystała z nadarzającej się okazji. Choć propozycji miała kilka, zdecydowała się na powrót do apteki zamkniętej. Czy to była właściwa decyzja? Pewnie nie najlepsza z możliwych, jednak na razie męczące dolegliwości minęły natychmiast po zmianie pracy.
Nowe zatrudnienie nie dało jej spełnienia, o jakim marzyła. Nie przypuszczała, że w krótkim czasie ludzie aż tak mogą się zmienić, z przyjaznego nastawienia do całkowitej wrogości. Stare przysłowie mówi, że: ,,Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”, ale ona jakoś to zbagatelizowała. Teraz żałuje. Jednak inne przysłowie podpowiada, że: ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”… Może uda jej się zrealizować marzenia; wykorzysta więc dany jej czas na przygotowania.
2. Druga szansa
Ewa była chorowitym dzieckiem. Diagnozy jej chorób często trudne do rozpoznania, prawie za każdym razem zmuszały ją do wędrówek od jednego specjalisty do drugiego, nierzadko korzystała też z prywatnych gabinetów. Przysparzało to wielu zmartwień zarówno jej rodzicom, jak i jej samej. W późniejszym okresie życia wcale nie było lepiej. Po kolejnym pobycie w klinice i komplikacjach po laparoskopii, dolegliwości wciąż powracały; raz było lepiej, raz gorzej ale nigdy już nie odzyskała zdrowia. Z czasem przywykła do swych chorób, jednym słowem zżyła się z nimi, bo cóż innego mogła w tej sytuacji począć? Regularnie stawiała się na kolejne wyznaczone wizyty, przeprowadzała szczegółowe badania, starała się mieć wszystko pod kontrolą.
W takim najbardziej zakręconym okresie jej życia, gdy wyniki badań pogorszyły się i oczekiwała na operację, mąż poinformował ją o organizowanej przez zakład pracy wycieczce do Włoch. Zawsze chciała pojechać do Rzymu, spotkać się z papieżem, zwiedzić Wenecję i inne ciekawe miasta, które znała tylko ze zdjęć. Ale co z torbielami i jej obolałą nogą? Coraz bardziej utykała, gdyż obrzęk pod prawym kolanem utrudniał poruszanie się i sprawiał ból. Ponadto powiększone węzły chłonne pachowe i bolesność przy dotyku również sygnalizowały stan zapalny. Wszystko wskazywało na przedłużające się zapalenie węzłów chłonnych. Była już zmęczona tym niekończącym się stanem chorobowym. Pomyślała: Przecież nie mogę do końca życia pozwolić więzić się chorobie!
Wycieczka objazdowa wiązała się z dużym wysiłkiem fizycznym. Podczas wielogodzinnej jazdy autobusem, połączonej ze zwiedzaniem różnych ciekawych miejsc, trzeba było wykazać się niezłą kondycją.
A jednak zdecydowała, że pojedzie. Ostatecznie, jak stwierdziła, szpitale są wszędzie.
To była szalona decyzja, ale nigdy tego nie pożałowała. Pozabierała wyniki usg, wypisy szpitalne i ruszyła wraz z mężem w tę ryzykowną — bądź co bądź — podróż.
Cud w Rzymie
W trakcie przemieszczania się z miasta do miasta odczuwała ból, zwłaszcza podczas pieszego zwiedzania, ale jakoś dawała radę. Trasa wycieczki przebiegała od Padwy, poprzez San Marino, Asyż, Rzym, Monte Cassino aż do Wenecji; stamtąd powrót do kraju. Już w Rzymie stało się coś dziwnego: nazajutrz po audiencji u papieża poczuła, że ból okolic węzłów chłonnych był mniej dokuczliwy, a już po powrocie do kraju zniknął całkowicie! Prawdę mówiąc, była zszokowana tym nowym stanem, nie bardzo rozumiała, co tak właściwie się wydarzyło. Błogosławieństwo papieża Jana Pawła II czy też modlitwy i pobyt w świętych miejscach przyczyniły się do odzyskania dobrej formy? Chyba raczej to pierwsze. Nigdy nie zapomni przenikliwego spojrzenia papieża w momencie, gdy poderwała aparat w górę z zamiarem wykonania zdjęcia. Papamobile na placu św. Piotra, przemieszczał się na tyle szybko, że należało działać błyskawicznie i zdecydowanie. Ojciec Święty najwyraźniej zauważył jej energiczny ruch, gdyż w tym momencie gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę. Chwilowo sprawiał wrażenie przerażonego, zapewne obawiał się jakiegoś ataku, jednak po chwili jego wnikliwe spojrzenie zagłębiło się w jej oczach, jakby rozczytywał w myślach jej intencje. Patrzyli na siebie przez jakąś chwilę i w tym momencie opuściła aparat w dół, odczuwając ogromną niemoc wykonania zaplanowanego zdjęcia. Poczuła się nieswojo, pomyślała sobie, że jakoś głupio tak fotografować papieża, jakby jakiś rzadki okaz… Wewnętrznie czuła, że nie powinna, ponieważ nie wypada. Z drugiej jednak strony, to pierwszy i być może jedyny jej wyjazd do Rzymu; niewykluczone, że już nigdy nie znajdzie się tak blisko Ojca Świętego. Poderwała się jeszcze raz i wykonała fotkę. Ostatecznie, jak stwierdziła, papież jest osobą publiczną, pstrykanie zdjęć zapewne nie jest dla niego zaskoczeniem. W końcu każdy przyjeżdża tu po to, by spotkać się z Ojcem Świętym i przywieźć ze sobą pamiątkę, między innymi w postaci zdjęcia. Być może ten kontakt wzrokowy wpłynął na poprawę jej zdrowia, ale w sumie to nieistotne! Najważniejsze, że problem zdrowotny na jakiś czas zniknął.
Kiedy sięga pamięcią wstecz, przypomina sobie, jak wtedy żarliwie modliła się w każdym świętym miejscu, przed każdym cudownym obrazem, prosząc o zdrowie i potomstwo. Tak bardzo pragnęła dziecka! Mimo iż nigdy nie zaszła w ciążę, to jednak ich przysposobiony syn, dziwnym zbiegiem okoliczności urodził się równo 9 miesięcy później. Czy aby na pewno można mówić tu o przypadku? Pobyt we Włoszech trwał od 12 do 16 maja, zaś dziecko urodziło się w połowie lutego następnego roku.
Kilka lat później…
Któregoś dnia otrzymała skierowanie na tomografię komputerową w celu szczegółowej oceny jej stanu zdrowia. Poszła chętnie, gdyż była świadoma, że obraz TK jest o wiele bardziej wiarygodny niż ultrasonograf. Poza tym od dłuższego czasu skarżyła się na pobolewanie w prawym boku. Sądziła, że to dolegliwości ze strony woreczka żółciowego, ale do tej pory nie miała dość czasu, by wybrać się na ultrasonografię. Teraz nadarzyła się okazja, by to sprawdzić. Gdy przyszła odebrać wynik, ku jej zdziwieniu nie otrzymała od razu swego zdjęcia. Lekarz radiolog dokładnie wypytał ją o dolegliwości, po czym oznajmił, że jest zmuszony skonsultować wynik z innymi specjalistami, gdyż sprawa jest na tyle poważna, że sam nie może decydować.
W kilka dni później (z odebranym już zdjęciem) udała się do lekarza kierującego ją na badanie. Jakież było jej zdziwienie, gdy dowiedziała się o przeprowadzonej już wcześniej rozmowie telefonicznej pomiędzy tymi dwoma specjalistami, czyli: kierującym ją na badanie i radiodiagnostą. Wszystko wskazywało na rozległy nowotwór. Ta informacja podziałała jak grom z jasnego nieba! Specjalista zalecił jej konsultację u innych lekarzy. Niestety wszyscy wzruszali ramionami. Nie bardzo wiedzieli, co w tej sytuacji począć, jaką podjąć decyzję.
Kolejny cud
Najbliższe święta Bożego Narodzenia i sylwester przebiegły w nieco innej atmosferze. Co prawda markery wyszły negatywnie, ale mimo to trzeba było wykonać również gastro- i kolonoskopię; lekarz internista zasugerował powtórzenie badań w Centrum Onkologii w Gliwicach.
Kobieta miała niespełna czterdzieści lat i była matką sześcioletniego dziecka. Przed oczami przemknęło jej całe dotychczasowe życie, niedokończone projekty, marzenia… Miała tyle planów na przyszłość i mnóstwo zainteresowań, ale wciąż brakowało jej czasu na zrealizowanie ich. Poza tym dręczyły ją kompleksy, że może coś się nie udać, że się ośmieszy. Matka nigdy nie wspierała jej w zamierzeniach, nie dowartościowała, zawsze stawiała wysoko poprzeczkę, wiecznie z wszystkiego niezadowolona krytykowała córkę praktycznie za wszystko. Była z gatunku osób, które uważały, że same wszystko robią najlepiej i że cały świat powinien postępować tak jak one, ponieważ postępują właściwie. Dlatego też Ewa nie bardzo mogła zdecydować się na krok w inność. Obawiając się przegranej, nie podejmowała większego wysiłku w realizowaniu marzeń. Raczej z wszystkiego rezygnowała.
Tymczasem zastanawiała się, jaką powinna podjąć decyzję w razie, gdy diagnoza potwierdzi się; to znaczy wyrazić zgodę na tradycyjną chemię czy wybrać leczenie niekonwencjonalne? Wiele czytała o ubocznych skutkach leczenia cytostatykami i o nikłym procencie ich efektu leczenia. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli i pytań: co będzie z mężem, co z dzieckiem, jak sobie bez niej poradzą? W międzyczasie udała się na kolejne badania. Wykręciła telefon do Centrum Onkologii, żeby ustalić termin wizyty. Miły męski głos oznajmił jej, że godziny urzędowania lekarzy w poradni rozpoczynają się od godz. 15.00. Zdziwiła się, że poradnia specjalistyczna pracuje w godzinach popołudniowych, ale akurat jej było to na rękę. Rano musiała być w pracy. Gdy przyjechała do kliniki, w rejestracji nie było już nikogo, nie miała nawet kogo zapytać, dokąd powinna się udać. Przypadkiem przechodziła jakaś kobieta w białym kitlu. Odważyła się podejść, by zasięgnąć informacji. Kobieta zapytała:
— Ale dlaczego państwo — Ewa była z mężem — tak późno przyjechali? Poradnia jest czynna do godziny 15.00 — oznajmiła.
Ewa usprawiedliwiła się, tłumacząc, że dzień wcześniej ktoś udzielił jej telefonicznie informacji o popołudniowych godzinach urzędowania i że był to mężczyzna. Pielęgniarka bardzo się zdziwiła, ponieważ jak stwierdziła, pod telefonem nie pracował żaden mężczyzna. Mimo to zaprosiła pacjentkę do pokoju wywiadów i sporządziła ksero wszystkich wyników; w dalszej kolejności ustaliła termin najbliższej tomografii. Oczekując na skierowanie, pacjentka usiadła wraz z mężem na krzesłach pustej poczekalni. Oczami wyobraźni widziała przemieszczające się korytarzami tłumy, krzesła obsadzone pacjentami czekającymi z niecierpliwością na wyrok. Rozmyślała: Ciekawe, ilu z nich przeżyło, a może nikomu się nie udało? Ile dusz przechadza się tędy, zawieszone w czasie i przestrzeni oczekują dalszych instrukcji? Czy to miejsce jest nawiedzone?
Kiedy pielęgniarka podeszła i wręczyła jej skierowanie na ponowną tomografię (tym razem miała się ona odbyć w Centrum Onkologii), Ewa pod wpływem impulsu wypaliła, że wyznaczona godzina nie bardzo jej odpowiada, ponieważ musi być wtedy w pracy i… zamilkła. Kobieta spojrzała na nią z politowaniem, jakby chciała powiedzieć: Dziewczyno, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji!
Sądnego dnia szefowa stanęła na wysokości zadania i zamieniła się z nią godzinami pracy. Na pomoc koleżanki zmienniczki nie mogła w tej sytuacji liczyć. Na pytanie, czy może się z nią w tym dniu zamienić, usłyszała, że jej mąż ma ustalony harmonogram, według którego odbiera ją (czyli swoją żonę) z pracy i w przypadku zmian bardzo marudzi. Dlatego nie mogła (nie chciała) zamieniać się z koleżanką.
W wyznaczonym terminie Ewa pojechała do Gliwic. Na skierowaniu treść rozpoznania choroby brzmiała: Nowotwór trzustki niewiadomego pochodzenia. Udając się na tomograf, miała mieszane uczucia. Zastanawiała się, czy istnieje szansa uzyskania innego wyniku niż poprzednio? Raczej było to mało prawdopodobne… Choć diagnoza radiestezyjna nie potwierdzała tego, pacjentka obawiała się, że to niestety za sprawą autosugestii i że tomograf będzie w tym przypadku bardziej obiektywny. W kilka dni później pojechała na kolejną wizytę lekarską, żeby zapoznać się z wynikiem TK, jednym słowem — usłyszeć wyrok. Z rana zgłosiła się do laboratorium na pobranie krwi, by wykonać markery, potem o 13.00 „z duszą na ramieniu” usiadła pod gabinetem lekarza. Na korytarzu gęsty tłum. Pacjenci w różnym wieku, w większości kobiety. W sali TV mieszczącej się tuż obok poczekalni dzieci pacjentek oglądały bajki, wśród nich jej sześcioletni synek. Po raz kolejny nie miała gdzie i komu pozostawić go pod opieką. Boże, a co będzie, jeśli…? Starała się nie dopuszczać myśli o najgorszym. W czasie oczekiwania na swoją kolej pacjentki często rozmawiają o swoich problemach, dzielą się swoimi doświadczeniami. Nie wszystkie jednak skore są do zwierzeń, część z oczekujących siedzi wyciszona, zamyślona, jakby nieobecna. Cóż, każdy przeżywa swój problem inaczej. Większość jest tu po raz kolejny; są dobrze zorientowani, informują i służą pomocą nowicjuszom. To nawet dobrze, bo lekarze nie zawsze o wszystkim pamiętają i nie każdemu z osobna zdążą powiedzieć. Personel uprzejmy, chętny do pomocy; widać w ich oczach kryje się współczucie. Wynik TK na szczęście wypadł dobrze, czyli nie potwierdził poprzedniej diagnozy. W zasadzie chyba można mówić o cudzie! Wprawdzie Ewa poczuła ulgę, ale nie do końca była przekonana o swojej wygranej. Wizytę kontrolną wyznaczono jej za pół roku. Od tej chwili bez względu na dalsze wyniki postanowiła zacząć porządkować swoje od dawna zaplanowane sprawy.
Od paru lat przeprowadzała ekspertyzy radiestezyjne, skrupulatnie zapisywała ich wyniki, ale wszystko było w rozsypce, chaotycznie spisane notatki, jakieś pomiary, szkice, diagnozy, dla niej bardzo cenne, dla niewtajemniczonych — zwykły brudnopis. Jeśli sama tego wszystkiego nie uporządkuje, nikt po jej śmierci nie poradzi sobie z tym. Jej notes trafi do kosza, tak jak bruliony innych radiestetów, pisarzy, twórców, którzy nie mieli w sobie dość odwagi, by opublikować swoje prace albo po prostu nie zdążyli tego zrobić.
W pół roku później powtórna tomografia i markery również były prawidłowe. Co za ulga! Lekarz (inny niż poprzednio) stwierdził :
— Wszystko w porządku, no ale jaki makabryczny był ten pierwszy wynik!
— A co ja mam powiedzieć? — odrzekła pacjentka.
— Gdyby coś panią zaniepokoiło czy zaczęło boleć, to proszę natychmiast do nas przyjeżdżać! — powiedział lekarz na pożegnanie.
Póki co Ewa mogła spokojnie wracać do domu. W drodze powrotnej zastanawiała się, czy tego typu pomyłki (o ile można mówić o pomyłce) zdarzają się często? A może to był cud? Czy tego typu cuda zdarzają się innym? Czy należy do wybranych? Nie pierwszy raz uniknęła śmierci. Zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby wstępne rozpoznanie potwierdziło się, pożyłaby co najwyżej kilka miesięcy. Ale dlaczego Bóg poddaje ją takiej próbie? Być może chce ją odpowiednio przygotować przed odejściem; daje szansę na życie od nowa, na dokończenie tego, co rozpoczęła, na przemyślenia, na pogodzenie się z tymi, z którymi miała jeszcze coś do załatwienia. A może po prostu powinna cieszyć się każdym kolejnym przeżytym dniem, każdą radosną chwilą, zacząć doceniać codzienne małe cuda i podjąć walkę o realizację własnych marzeń, gdyż druga szansa może się już nie powtórzyć.
Od tamtych wydarzeń minęło naście lat. Ewa realizuje swoje plany i zamiary, z lepszym lub gorszym wynikiem, ale nie poddaje się. Stała się bardziej impulsywna, nerwowa, ale i zdecydowana. Nie jest już tamtą kobietą, która częściej rezygnowała niż podejmowała próby, dzięki fatalnej diagnozie (na szczęście nie potwierdzonej) nauczyła się żyć inaczej.
Po 26 latach przerwy ponownie zasiadła za kierownicą. Dziś nie wyobraża sobie życia bez samochodu.
Z uwagi na peryferyjne miejsce zamieszkania musi dojeżdżać do pracy, na zakupy, zawozi także syna do szkoły, załatwia przeróżne sprawy w swoim mieście i nie tylko. Jej decyzję o powrocie do kierowania samochodem poprzedziły sny. Co jakiś czas przyśniło jej się, że z lekkością prowadzi samochód i sprawiało jej to dużą satysfakcję. Na jawie niestety wszystko wyglądało inaczej; na samą myśl, że po tak długiej przerwie miałaby wsiąść w samochód, przekręcić kluczyk w stacyjce i ruszyć z miejsca, jechać ulicą, przemieszczając się pomiędzy innymi samochodami, dostawała drgawek. Jednak z czasem okazało się, że jej sny były zapowiedzią późniejszych wydarzeń. Samodzielna jazda to jedno, przygotowanie bloga radiestezyjnego, a w dalszej kolejności e-booka, to następny punkt zaplanowanego programu; zaopatrzyła się również w Sakrament Chorych. Pisząc artykuły czy bloga, miała jeden cel: pozostawić po sobie ślad istnienia. Inne kobiety dają światu swoje potomstwo, które stanowi ich dzieło. Ona nie mając wyboru, zdecydowała się na stworzenie czegoś, poprzez swoje zaangażowanie w pracę i pasję, którą stale rozwijała.
Minęło dziesięć lat, kiedy kobieta otrzymała kolejne skierowanie do szpitala. Dawniej była zmuszona we wszystkim fatygować męża, gdyż bez jego pomocy nijak nie mogłaby dotrzeć na czas w wyznaczone jej miejsce. Mąż chętnie przejmował rolę kierowcy, uwielbiał bowiem prowadzić samochód. Teraz sama sobie była kierowcą, stała się niezależna.
To miał być co prawda rutynowy zabieg, a jednak mimo to nerwowo układała odszukane wypisy szpitalne z lat: 1992, 1996, 1997, 1999,…
W razie niepomyślnego wyniku będzie skazana na operację, która w jej przypadku może zakończyć się dramatycznie. Nie mogła zebrać myśli. Jeśli to początek końca, to powinna przeprowadzić szybką analizę, co jeszcze zostało jej do ukończenia. Zdawała sobie sprawę, że mąż w trudnej sytuacji straci głowę. Zapomni o terminach opłat, nie zna również większości haseł potrzebnych do przeprowadzenia operacji bankowych. Zaprowadziła więc zeszyt, w którym regularnie wpisywała wszystkie daty i przelewy. Hasła też zamieściła w jednym miejscu. Ale przecież życie nie tylko składa się z opłat i ważnych terminów. To również wspólne spacery, wypady w góry, do kina, teatru, kawiarni, to podział domowych obowiązków, jak i również sprzeczki, wzajemne wypominanie wad; w chwili utraty bliskiej osoby te wszystkie ważne chwile mijają bezpowrotnie. Wówczas powracają wspomnienia, doceniamy to, co utraciliśmy. Zyskujemy czas, którego wcześniej wciąż było za mało, lecz w nowej roli nie będzie już możliwości go wykorzystać. Przeważnie brakuje nam sił na realizowanie czegokolwiek. Tak było z jej dziadkiem Krystianem. Babcia była jego motorem napędzającym go do działania. W chwili gdy odeszła, załamał się.
Strach ma wielkie oczy
Wynik na szczęście nie był aż taki zły; wszystko wskazywało na przejściowe zaburzenia hormonalne. Mimo to kobieta przez cały czas trzymała rękę na pulsie, pamiętała bowiem, że jej teściowa po uzyskaniu optymistycznych rokowań długo nie cieszyła się życiem.
W międzyczasie zewsząd atakowały ją problemy; a to związane ze złośliwym sąsiadem, a to kłopoty z synem, z mężem, sytuacja finansowa w pracy stała się bardzo nieciekawa, jednym słowem na wszystkich polach źle się działo. Stosowała zabezpieczenia mentalne, dodatkowo oczyszczając siebie i rodzinę, miała jednak wrażenie, że jej moc jest zbyt słaba, by pokonać wrogą jej siłę. Być może jej osłabienie wynikało z nie najlepszych relacji z bliskimi. Jej rodzice nie należeli do tolerancyjnych, wręcz przeciwnie — ojciec despotyczny, bardzo wymagający, matka skupiona na własnym ego nie zabiegała specjalnie o dobre relacje z córką. Oboje byli zawsze z wszystkiego niezadowoleni.
Dzieci z takich rodzin bez względu na wiek mają problemy z samoakceptacją. Nigdy nie czują się szczęśliwe i docenione. To utrudnia im dalsze funkcjonowanie w dorosłym życiu nie tylko prywatnym, ale również i zawodowym, w pracy. Zawsze czują się gorsze od innych, nie potrafią się zmobilizować, wykazać asertywnością, obronić i uniezależnić. Nawet gdy sami stają się rodzicami, powielają błędy swoich rodziców.
Ewa również posiadała cechy dziecka toksycznych rodziców. Przez całe życie stawiano jej jakieś wymagania, na każdym kroku poddawano krytyce ale prawie nigdy za swoje starania nie usłyszała słów pochwały. To powodowało narastanie poczucia winy, że nie spełnia oczekiwań innych, kompleksy i niekończące się problemy zdrowotne. Niestety, nikt nie zważał na jej odczucia, wszyscy domagali się tylko tego, by zadowalała ich potrzeby. Miała już serdecznie dosyć dogadzania innym. Często myślami uciekała poza granice rodzinnego terytorium. A gdyby tak prysnąć gdzieś daleko, zabarykadować się przed przytłaczającym ją światem, zgubić telefon i móc chociażby przez chwilę żyć własnym życiem? Marzenia ściętej głowy! A jednak niektórzy twierdzą, że marzenia się spełniają.
3. Korzenie
Czy drzewo genealogiczne fizyczne jest również naszym drzewem duchowym? Powszechnie panuje opinia, że nasi zmarli przodkowie czuwają nad nami i są przy nas, gdy dzieje się nam coś złego. Wiele osób spośród tych, które przeżyły śmierć kliniczną twierdzi, że w momencie swojej śmierci ujrzeli zmarłych krewnych witających ich po drugiej stronie tunelu. Trudno określić, czy wizje w chwili naszej śmierci związane są z rzeczywistym etapem naszego dalszego życia i wkraczania w inny wymiar, czy też wytwór wyobraźni podpowiada, że odchodzimy za tymi, którzy już są gdzieś tam po drugiej stronie. Zapewne znaczny wpływ na nasze przeżycia w momencie opuszczania ciała wywierają leki zastosowane w chwili ratowania pacjenta. Prawdopodobnie mimo stwierdzonego przez lekarzy fizycznego zgonu nasza świadomość nadal pracuje i czuwa na bieżąco nad wydarzeniami.
Chińczycy wierzą, że dusze ich zmarłych krewnych opiekują się nimi, dlatego też od wieków dokładają wszelkich starań, by miejsce pochówku zadowoliło ich przodków i zapewniło im szczęście i spokój w dalszej drodze. Okazywany zmarłym szacunek ma bowiem zapewnić wsparcie i spokój żyjącym krewnym. Ale jak to jest w przypadku, gdy nie czcimy pamięci naszych przodków i nie wspieramy ich w modlitwie? Są tacy, którzy nie interesują się losami przodków, ponieważ nie znają swoich korzeni. Nasuwa się więc pytanie: czy w przypadku, gdy ktoś zostaje porzucony przez rodzinę, otrzymuje wsparcie od duchów swoich krewnych? Wszak jeśli został oderwany od korzeni drzewa genealogicznego, nie odczuwa potrzeby nawiązania kontaktu ze swoimi krewniakami, gdyż ich nie zna.
A czy przodkowie pragną nawiązać z nim kontakt? Czy starają się czuwać nad nim? To pytanie raz po raz powracało w myślach Ewy, niczym bumerang. Szczególnie w okresie Wszystkich Świętych.
Kobieta wraz z ze swoim mężem od lat starali się o potomstwo, niestety bezskutecznie. Z roku na rok jej psychika była w coraz to gorszym stanie. Z czasem małżonkowie podjęli decyzję o adopcji.
Czternastomiesięczny chłopczyk zdiagnozowany jako dziecko zdrowe na ten czas był dzieckiem opóźnionym w rozwoju: nie chodził, nie mówił, nie rozumiał wypowiadanych do niego słów, zdań. Z notatek zamieszczonych w książeczce zdrowia rodzice dowiedzieli się, że Adaś samodzielnie siadał dopiero w wieku dziewięciu miesięcy. Poza tym — nie leczona astma, przedłużający się kaszel, katar, infekcja dróg moczowych, wysypka alergiczna, niedosłuch. W ciągu pierwszego roku dziecko trafiło aż 6 razy do szpitala z powodu ataków astmy, jednak nikt nie zlecił stałego leczenia w tym kierunku. Po tych szczegółach można było wysnuć odpowiednie wnioski na temat warunków, jakie panują w domach dziecka. I pomyśleć, że Adaś przebywał w ośrodku leczniczo-wychowawczym! W nowym domu pod okiem mamy dość szybko opanował stawianie kroków, można powiedzieć — nie tyle chodzenie, co od razu bieganie.
Chłopczyk zdradzał cechy dziecka nadpobudliwego, niespokojnego; szybkie bieganie powodowało częste upadki i skaleczenia. Często sprawiał wrażenie, jakby widział więcej niż inni, wskazywał palcem niewidzialny punkt i bełkotał w niezrozumiałym języku. Czy wtedy kogoś widział, czy jak jego rówieśnicy żył swoim dziecięcym światem — nie wiadomo.
Ewa od dłuższego czasu miała problemy ze zdrowiem. Sytuacja nasiliła się w chwili, gdy w domu pojawiło się dziecko. Chłopiec często domagał się przytulenia i noszenia na rękach. Matka zdawała sobie sprawę z warunków, w jakich przyszło mu się do tej pory wychowywać, dlatego chętnie brała syna na ręce. Wiadomo, że każdy potrzebuje miłości i serca. Niestety przytulenie synka za każdym razem wiązało się u niej z pogorszeniem samopoczucia, zawrotami głowy i osłabieniem. Miała wrażenie, jakby dziecko wysysało z niej całą energię. Z czasem zwróciła się z tym problemem do świeckiego egzorcysty. Obawiała się, że ksiądz nie zrozumie jej problemu, że zarzuci jej brak akceptacji i miłości do przybranego dziecka. Wiedziała też, że człowiek, do którego zwróciła się o pomoc, potraktuje sprawę poważnie. Od lat zajmował się radiestezją, na swoim koncie miał wiele doświadczeń związanych z oczyszczaniem miejsc nawiedzonych. Ze swoim mistrzem często rozmawiała na tematy związane z niewytłumaczalnymi zjawiskami paranormalnymi. Miała okazję również odczuć na sobie silne oddziaływanie energii przesłanej przez tego człowieka. Zawierzyła więc w moc swojego nauczyciela i mistrza, wręczając mu zdjęcie syna. Radiesteta uznał, że chłopca należy oczyścić ze złej energii.
Po dokonaniu rytuału oczyszczenia matka doznała spokoju i od tej pory nie odczuwała już niepokojących objawów, jednak w trzecią noc po zabiegu w ich domu pojawiły się dziwne zjawiska, których nigdy nie udało się wyjaśnić… Wszyscy domownicy słyszeli dochodzące z piwnicy odgłosy trzaskania drzwiami, jakby ktoś usiłował stamtąd się wydostać. Trwało to przez kilka godzin: co godzinę mocniejsze uderzenie, co pół godziny — słabsze. Gdy mężczyźni wraz z psem zeszli do piwnicy, niczego i nikogo tam nie zastali. Pies też zachowywał się normalnie. Po ich wyjściu odgłosy przemieściły się do drugiej części podziemi i tam trwały do samego rana. Trudno powiedzieć, co było przyczyną tych zjawisk, czy były to następstwa oczyszczenia chłopca, czy raczej zapowiedź jakichś szczególnych wydarzeń? Zjawiska te miały miejsce pod koniec listopada (25/26), zaś od stycznia nowego roku, równo co miesiąc wypadał pogrzeb kogoś z rodziny: dziadka, kuzyna, dalszych krewnych, i tak przez kilka miesięcy.
Ewa przypomina sobie, że owego feralnego wieczoru zdecydowała się przed snem postawić tarota. Mąż poszedł spać wcześniej, ona jakieś pół godziny za nim. W pewnym momencie poczuła dziwny lęk i potrzebę opuszczenia pomieszczenia, w którym się znajdowała. Złożyła więc karty, zgasiła światło i poszła do łóżka. Była 22.30. Wtedy zasnęła dość szybko. Około 0.30 zbudziła ją siostra wraz z mamą. Obie oznajmiły, że ktoś w piwnicy hałasuje. Wszyscy byli przekonani, że jakiś obcy wszedł do piwnicy, a teraz nie może się z niej wydostać.
Każdego wieczoru drzwi w głównym korytarzu były zaryglowane z zewnątrz. Gdyby ktoś dostał się do środka, rzeczywiście miałby problem z wydostaniem się. W tym momencie dziecko jeszcze spało. Dopiero po sprawdzeniu przez mężczyzn wszystkich pomieszczeń, gdy zdawało się, że sprawa jest już wyjaśniona, kolejne uderzenie (po zamknięciu drzwi piwnicy), najsilniejsze chyba ze wszystkich — zbudziło chłopca. Ewa zapaliła gromnicę, liczyła na to, że tajemnicze odgłosy zamilkną. Niestety nie pomogły ani modlitwy, ani zapalenie poświęconej świecy. Dziecko wraz z rodzicami z niecierpliwością oczekiwało ranka i zakończenia niespokojnych zjawisk. Do tamtych wydarzeń rodzina powracała pamięcią wielokrotnie.
Z tej strasznej nocy chłopak niewiele pamiętał, ale do piwnicy bał się wejść nawet w ciągu dnia. Ewa przypomina sobie, że jako dziecko również bardzo bała się tego miejsca. Przynosząc drewno na opał, ziemniaki czy kompot,
załatwiała wszystko dosłownie na jednej nodze. Zapytała kiedyś swoją babcię, czy też odczuwa strach w tym domu, a szczególnie w piwnicy, ale ta powiedziała jej, że nie, ponieważ to jest nowy dom, nikt tu nie umarł, nie zginął i nie ma się czego bać. O zdarzeniach na przykład z okresu wojny najwidoczniej nie pomyślała, nie wspominając już o tragicznych wypadkach czy ewentualnych miejscach pochówku sprzed wieków. Ewa kiedyś czytała, że uwolniona energia, która towarzyszy wielkim emocjom, może zatrzymać się w danym miejscu na długie lata.
Powracając do tamtej nocy, jak stwierdziła matka Ewy, zamieszkująca mieszkanie na parterze domu, dziwne trzaski i odgłosy z piwnicy poprzedził hałas w mieszkaniu na piętrze, czyli w pokoju gościnnym Ewy. Matka miała wrażenie, jakby ktoś rozkładał tapczan albo wywrócił stół. Jednak ani Ewa, ani jej mąż, niczego nie słyszeli. Spali mocnym snem. Nie wiadomo, czy gdyby matka z siostrą ich nie zbudziły, usłyszeliby odgłosy walenia drzwiami, czy też spaliby spokojnie do rana, nie słysząc niczego?
Ewa do końca nie miała pewności, czy zjawiska, jakie zaszły w rodzinnym domu, nie miały związku z pewnymi mężczyznami, których spotkała dwa miesiące wcześniej podczas przeprowadzania ekspertyz radiestezyjnych na ich działce. Mężczyźni rzekomo zajmowali się bioenergoterapią. Po zakończonych badaniach wymienili się wizytówkami. Teraz wie, że to był błąd. Ci faceci nie spodobali jej się od samego początku; jednym słowem energetycznie nie odpowiadali jej. Takie rzeczy wrażliwe osoby odczuwają. Po powrocie do domu nie miała czasu na oczyszczenie. Umyła tylko ręce i zajęła się w pierwszej kolejności przygotowaniem kolacji, później kąpielą dziecka, które zaraz położyła spać. Każdego wieczoru sama również kładła się obok synka, czasem wyręczał ją mąż. Adaś od początku miał problemy z zasypianiem, dlatego trzeba było utulić go do snu, nucąc spokojne piosenki albo opowiadając bajki. Tego wieczoru, leżąc obok synka, zaczęła odczuwać dziwne drżenie rąk i obejmujący ją częściowy paraliż ciała. Przerażona dziwnym zjawiskiem, złapała różaniec i wykonała mentalne zabezpieczenia. Jak podejrzewała, wypuszczono w jej kierunku negatywne energie; w jakim celu — nie miała pojęcia. To zapewne sprawka tych dwóch typów. Chwilę później poczuła ulgę. Odczepili się. Niewykluczone, że tamtego wieczoru panowie odpuścili sobie, żeby zaatakować ponownie za jakiś czas, w najmniej spodziewanym momencie…
Chłopiec z każdym dniem wypowiadał coraz więcej słów i zgłaszał niepokojące zjawiska, jakie rzekomo miały miejsce w jego pokoju w nocy. Czyżby nieznana siła skoncentrowała atak na dziecku? Twierdził, że ktoś zabiera mu kołderkę, kiedy indziej łaskocze. Tajemniczą postacią miał być mężczyzna z brodą, który wychodził ze ściany. Gdy matka zawiesiła na ścianie różaniec (specjalnie uczyniła to w chwili, gdy chłopak zasnął), Adaś rozbudził się w środku nocy, krzycząc, że tajemniczy mężczyzna tym razem wyrósł z podłogi, z drugiej strony łóżeczka!
Gdy usiłowała wykonać zabieg oczyszczający z przelewaniem wosku na wodę nad śpiącym synkiem, chłopak błyskawicznie budził się w momencie zbliżenia się matki do jego łóżka. Poza tym nocami źle sypiał. Nie miało to miejsca w pierwszych dniach pobytu dziecka w domu. Teraz chłopak budził się praktycznie co noc. Kiedy matka zastosowała mentalną ochronę wokół synka w postaci szklanego inkubatora, ten budząc się z krzykiem, opowiedział jej o swoim koszmarnym śnie. Nie wiedząc o zabiegach matki opisał, że przyśnił mu się ogromny czarny pies, który usiłował przedrzeć się do niego przez szybę, ale nie udało mu się… Kiedy indziej w środku nocy usłyszała dziwnej treści monolog dziecka. Chłopiec przemawiał do kogoś, spoglądając w kierunku szafy, jednocześnie gestem ręki odpędzał coś lub kogoś od siebie. To było już ponad jej siły! Rankiem przedzwoniła do jednego z klasztorów, zamawiając mszę w intencji syna. Jeszcze nie zdążyła dokonać przelewu, a już kolejnej nocy chłopiec spał spokojnie. Problem na jakiś czas zniknął. Niestety, nadpobudliwość męczyła zarówno jego, jak i rodziców przez kolejne lata.
W szkole zdecydowano w końcu o lekcjach indywidualnych, ponieważ stwierdzono, że dla chłopca będzie to najlepsze rozwiązanie. Adaś był inteligentnym dzieckiem, jednak na zajęciach grupowych błyskawicznie rozpraszał się i interesował wszystkim, poza tematem lekcyjnym. Nie sporządzał też notatek w zeszycie. Tym sposobem nadrobienie materiału graniczyło z cudem, ponieważ wielogodzinne siedzenie przy odrabianiu zadania czy uzupełnianiu notatek było zarówno dla dziecka, jak i osoby nadzorującej prawdziwą gehenną. Lekcje indywidualne sprawiły, że bezpośredni kontakt z nauczycielem wyciszył chłopca, co wpłynęło na poprawę jego ocen, niestety kontakty z klasą uległy pogorszeniu. Rówieśnicy z klasy raczej omijali go szerokim łukiem. W dużej mierze było to zasługą jego pierwszej wychowawczyni w klasach 1—3. Kobieta gnębiła chłopca na każdym kroku, oddzielając od reszty klasy pustą ławką. Przy każdej okazji tłumaczyła dzieciom, że chłopak cierpi na ADHD i że to jest choroba. Dzieci nie bardzo rozumiały, na czym polega ta choroba, wolały więc trzymać się od niego z daleka. Tymczasem na zajęciach rewalidacyjno-kompensacyjnych wszelkiego rodzaju testy i konkursy, oparte na myśleniu i intuicji, za każdym razem u Adasia wypadły pozytywnie. Chłopak wygrywał wszystkie nagrody! Z zajęć rewalidacyjnych powracał uśmiechnięty, z kieszeniami wypchanymi słodyczami (nagrodami). Na pytanie matki: czy znał odpowiedzi z tych tematów, chłopak odpowiedział, że nie miał pojęcia, czego pytania dotyczą. Po prostu strzelał i wygrywał. Ewa przypomniała sobie, że w przeszłości w ich domu również zdarzały się podobne sytuacje. Syn dziwnym trafem odpowiadał na niezadane pytania albo też wypowiadał zapisane słowa, choć nie umiał jeszcze czytać.
Bardzo ciekawym zjawiskiem było regularne odstawianie przez dziecko posiłku, którego jeszcze nie zdążyło skosztować. Na przykład: świeżo zakupione i podgrzane parówki, które syn uwielbiał, co jakiś czas zostawiał nietknięte, gdyż jak stwierdzał — są „nesmacne”, i odtrącał talerz na bok. Gdy matka zdecydowała, że zje posiłek syna, po skosztowaniu stwierdziła, że faktycznie, parówki mimo iż dopiero co zakupione, nie były świeże, nawet straciła ochotę na jedzenie. Skąd ten brzdąc to wiedział? Skoro nawet nie ugryzł ani nie powąchał jedzenia? Wskazywałoby to na wrodzoną intuicję, jednak nijak te zdolności nie znalazły potwierdzenia w aktywności w czasie lekcji i odrabiania zadań. Prawdopodobnie wszystkie testy egzaminacyjne wypadły pomyślnie tylko dzięki trafnym strzałom. Zachowanie z każdym rokiem utrzymywało się na poziomie nieodpowiedniego. Z biegiem lat sytuacja nieznacznie się poprawiła, gdy chłopak zmienił szkołę. W nowym środowisku nie chciał podpaść, starał się pracować na lekcjach i nie stwarzać powodów do ponownego oddzielenia go od klasy. Oceny nie były zadowalające, za to zdobywał wyróżnienia w dyscyplinach, które lubił, czyli w sporcie i muzyce.
Niepokojące zjawiska jakby stopniowo zanikły, za to Adaś często rozmawiał przez sen. Kłócił się, dyskutował, nawet wstawał z łóżka i przemieszczał się z pokoju do łazienki czy sieni, rano przeważnie niczego nie pamiętał. Wyglądało na to, że podczas głębokiego snu analizował jakieś sytuacje i zdarzenia, w dodatku lunatykował. Z wiekiem stawał się coraz bardziej krnąbrny i bezczelny. Zastanawiała się, czy to za sprawą wieku, charakteru, wpływu kolegów, czy też nadal prześladuje go tajemnicza siła, która szkodzi jemu i całej rodzinie. Zabrała go dwa, może trzy razy na msze uzdrawiające. Zaopatrzyła się również w egzorcyzmowaną sól i wodę. Sól dodawała do wszelkich pokarmów, wodą skropiła mieszkanie, po parę kropli dodawała do herbaty. Na niewiele to się zdało. Adaś nadal zachowywał się jak nieokrzesany dzikus; był bardzo arogancki i chamski, często przeklinał. Nie uznawał żadnych autorytetów. Palił papierosy, pomimo iż nikt z domowników nie palił. Sięgał też po alkohol, z czasem nawet po trawkę. Najwyraźniej ciągnęło go do złego. Pomimo wielokrotnych ostrzeżeń rodziców i znajomości przepisów pozwolił sobie na jazdę na skuterze pod wpływem promili. Nie wiadomo, ile razy miało to miejsce. Przez jakiś czas rodzice zabronili mu korzystania ze skutera, zabierając kluczyki. Po odbyciu kary znów któregoś dnia wrócił w stanie wskazującym. Matka miała wrażenie, że syn jest niespełna rozumu i że powinna poddać go badaniom psychiatrycznym. Jednocześnie przyglądała się innym rodzinom adopcyjnym. Sytuacje były niemal identyczne. Prawie w każdym przypadku dzieci cechowała krnąbrność, lekkomyślność, nadpobudliwość, przekora. W okresie dorastania zaczynały mieć problemy z prawem i uzależnieniem od narkotyków, dopalaczy, alkoholu. Duży procent z nich trafiał w końcu za kratki.
W wieku 18 lat w rozmowie z matką Adam stwierdził, że i tak kiedyś rozwali się na drzewie. Zapytany, w jakim celu, odpowiedział, że skoro jest takim nieudacznikiem, za którego rodzice muszą się wstydzić, woli ze sobą skończyć. Niezrozumiałe było to, że nigdy nie wzorował się na lepszych, a wręcz przeciwnie, dobierał sobie szalone i nieodpowiedzialne towarzystwo. Któregoś dnia doszedł do wniosku, że zapewne pochodzi z rodziny patologicznej, ponieważ ma pociąg do alkoholu. Matka starając się wesprzeć syna, poinformowała go, że jego pochodzenie jest wielką niewiadomą. Wspomniała mu o kilku nieścisłościach, które ujawniły się w trakcie załatwiania dokumentów adopcyjnych. Niestety z czasem poszukiwania rodzeństwa doprowadziły do rodziny patologicznej. Można było łudzić się, że nie jest jeszcze przesądzone, czy Adam jest spokrewniony z rodziną, którą odnalazł, jednak uderzające podobieństwo do ojca biologicznego i brata raczej wykluczało inne opcje. Nie tylko byli podobni fizycznie. Mieli zbliżone charaktery.
Ewa doszła do wniosku, że wychowywanie przybranego dziecka bardzo przypomina przesadzanie młodego drzewka po odcięciu korzeni od drzewa macierzystego. Czasem przyjmuje się na nowym miejscu, ale tylko czasem.
Jeśli chodzi o nadpobudliwość i problemy wychowawcze, to być może w podobnych przypadkach należałoby przyjrzeć się z bliska również zdolnościom mediumicznym tych dzieci — do takiego wniosku doszła po tym, jak któregoś dnia obejrzała na ekranie komputera zdjęcia wykonane przez jej siostrę w budynku poradni pedagogiczno-psychologicznej.
Marta, jej siostra przygotowywała do lokalnej gazety artykuł na temat ADHD (ang. attention deficit hyperactivity disorder, dosł. zespół nadpobudliwości z deficytem uwagi), jego objawów, leczenia i terapii. Do poradni wybrała się w celu wykonania paru zdjęć dzieci podczas zajęć terapeutycznych. Jako że aparat pożyczyła od siostry, program również był wgrany w komputer siostry, poprosiła ją, by ta jako pierwsza przejrzała zdjęcia na swoim komputerze, wybrała stosowne do artykułu i przesłała jej. Należało mieć na uwadze ochronę danych osobowych, w tym — nieujawnianie twarzy. Jakież było zdziwienie obu kobiet, gdy okazało się, że na wszystkich fotografiach widoczne są duże okrągłe jasne plamy. Nie bardzo było w czym wybierać, gdyż praktycznie żadna z fotek nie nadawała się do publikacji. Do tej pory ani też później aparat nie sprawiał problemów technicznych. Wszystkie wykonane zdjęcia były prawidłowej ostrości i koloru. To pierwszy przypadek, gdy na fotkach znalazły się niewiadomego pochodzenia artefakty. Jedno zdjęcie udało się sprytnie oczyścić z plam i to akurat zamieszczono w artykule. Niestety kartę z czasem sformatowano i zdjęcia tym sposobem zniknęły, więc nie można załączyć ich jako dowodu. Po jakimś czasie w miesięczniku Nieznany Świat pojawił się artykuł o orbsach. Okazuje się, że czasem na zdjęciach pojawiają się niezidentyfikowane energie, które objawiają swoją obecność w taki oto sposób. Przeczytała o tym w kilku artykułach i w książce Kazimierza Bzowskiego pt. Siły Ziemi tu i teraz.
Od tej pory, ilekroć przybyła do poradni pedagogiczno-psychologicznej w celu załatwienia kolejnych formalności związanych z problemami szkolnymi syna, skupiała się na swoich odczuciach. Wykonała też kilka ekspertyz radiestezyjnych, które potwierdziły występowanie szkodliwego w budynku promieniowania. Zastanawiała się, co mogło wywołać owe orbsy? Czy świadczyły o nawiedzonym miejscu, czy były potwierdzeniem myślokształtów wędrujących za swoimi adresatami bądź
przyklejonych do nich negatywnych energii? Dzieci pochodziły przeważnie z rodzin patologicznych. Niewykluczone, że losy ich rodzin były bezpośrednio powiązane z ich miejscem zamieszkania. Jednak niektórzy autorzy poradników przeznaczonych dla rodziców dzieci cierpiących na zespół nadpobudliwości psychoruchowej sugerują, iż dzieci nadpobudliwe przyciągają złe energie. Rzeczywiście, w przeszłości Ewa zaobserwowała nasiloną nadpobudliwość i wręcz dzikość u synka zawsze, gdy pojawiła się z nim na cmentarzu. Biegał po grobach, krzyczał, tupał. Matka uczulała dziecko, że tego robić nie wolno, ale chłopak sprawiał wrażenie, jakby nie był sobą. Podobnie działo się w kościele podczas mszy. Na wszelkie możliwe sposoby zachowywał się głośno, by zwrócić na siebie uwagę.
Mijały lata… Matka przez cały ten czas zastanawiała się, w jaki sposób wpłynąć na zachowanie syna? Co roku w okresie Dnia Wszystkich Świętych obserwowała go i podejmowała rozmowę na temat pamięci o swoich przodkach. Podczas odwiedzania grobów swoich bliskich przypominała o modlitwach i paleniu zniczy za zmarłych krewnych. Jednak syn nie podejmował dyskusji. Któregoś dnia powiedziała mu wprost, że powinien odmówić modlitwę za swoich przodków i zapalić znicz; w tym momencie dowiedziała się, że jego zdaniem to ona za bardzo filozofuje. Te myśli nachodziły ją coraz częściej, tak jakby przeczuwała, że ktoś z jego bliskich poszukuje kontaktu i wsparcia w modlitwie… Jak się z czasem okazało, nie żyli już w tym momencie biologiczny ojciec Adama i jego brat. Te i inne informacje zdobyła w kolejnym Dniu Wszystkich Świętych… W noc z 31 października na 1 listopada otrzymała skądś jakby telepatyczny przekaz podpowiadający jej, że powinna prześledzić w internecie ogłoszenia, gdyż tam prawdopodobnie znajdzie cenną informację od kogoś z jego krewnych. I rzeczywiście! Po około 10 minutach namierzyła ogłoszenie przyrodniej siostry Adama, która podając szczegółowe dane rodziców biologicznych i domu dziecka, w którym przebywało rodzeństwo, ułatwiła drogę do siebie i biologicznego brata. Jednak nie tego rodzeństwa poszukiwała. Przede wszystkim szukała trójki dzieci, z którą się wychowywała. Nie przypuszczała, że młodsi wiekiem szybciej do niej dotrą, aniżeli siostra, która powinna pamiętać ją z czasów dzieciństwa. Ostatecznie 6 lat różnicy wieku to przecież nie tak wiele; mogła sama zabiegać o odnowienie kontaktów. Tymczasem Natalia nigdzie nie dała znać o sobie. Być może nie dotarła do ogłoszeń zamieszczonych przez siostrę, a niewykluczone, że życie nie ułożyło jej się na tyle szczęśliwie, by chciała podzielić się swoimi wspomnieniami, przeżyciami, wolała zapomnieć o smutnej przeszłości. Powodów mogło być mnóstwo.
Tymczasem Ewa kontynuowała poszukiwania w internecie i za pomocą Grobonet’u dotarła do miejsca pochówku braciszka syna. Zmarł przez zaczadzenie w 1997 roku mając niespełna rok. Wiedziała o tym od dawna. W chwili załatwiania formalności w sądzie uzyskała te informacje od samej sędziny. Teraz miała okazję zapalić wirtualny znicz, wydrukowała też namiary na grób i mapę cmentarza. Obiecała synowi, że w najbliższym czasie odwiedzą grób braciszka. Najwidoczniej mały Daniel pomógł w dalszych poszukiwaniach, gdyż w kilka dni później udało jej się namierzyć poszukiwaną trójkę rodzeństwa. Jak się okazało, dom dziecka i trudne przejścia rodzinne miały bardzo duży wpływ na psychikę dzieci. W rodzinie adopcyjnej nie czuły się dobrze; ich życie od początku naznaczone było cierpieniem. Były trudnymi dziećmi, w późniejszym czasie stały się krnąbrnymi nastolatkami. Nawet dziś, jako dorośli ludzie stale przyciągają problemy. Z kolei jeśli chodzi o zachowanie i wrodzoną nadwrażliwość syna i zjawiska, jakie miały miejsce w ich domu, Ewa coraz bardziej była przekonana, że ich syn może być dręczony przez złe duchy. Zresztą zła passa w tej rodzinie ciągnęła się już od wielu pokoleń. Teraz po latach dowiedziała się, że Adam również tak jak i ona interesuje się spirytyzmem i tabliczką ouija, którą zobaczył w domu kolegi. Ewa pamięta, że niewiele osób z jej otoczenia interesowało się tematyką duchów. Wyglądało na to, że historia kołem się toczy i byty również namierzają (lub namierzyły) jej syna. Adam jest już dorosłym chłopcem, ma prawo interesować się tym, co uważa, jednak byłoby dobrze, by otaczające go złe energie zostały w końcu oddalone.
4. Zdolności paranormalne
Ewa od najmłodszych lat przejawiała zainteresowania zjawiskami paranormalnymi i zdolnościami nadnaturalnymi. Być może jak inne rówieśnice bujała w obłokach i w marzeniach uciekała w swój wymyślony świat, jednak w znacznym stopniu na jej zainteresowania miała wpływ jej babka, matka ojca. Babcia wiele razy opowiadała jej o zdolnościach pewnego człowieka, który często zachodził do ich rodzinnego domu i wyczyniał różne przedziwne sztuczki. Ludzie ze wsi ponoć omijali go z daleka, gdyż ogólnie szemrano, że zajmował się magią. Podobno człowiek ten był w stanie dokonać rzeczy, które nie sposób było zrozumieć, a tym bardziej komukolwiek logicznie wytłumaczyć. Laskę zawieszał na ścianie bez nijakiego haka czy gwoździa, dzieciom konstruował naprędce karuzelę na odwróconym drewnianym stole, a miejscowemu proboszczowi oznajmił, że jest w stanie pokazać mu przyszłościową wizję wnętrza budowanego wówczas kościoła. Obraz kościoła krzyżkowickiego miał zostać pokazany w lusterku. Do końca nie wiadomo, czy doszło do zdarzenia, czy skończyło się tylko na złożonej propozycji, w każdym razie przerażony ksiądz ponoć w pośpiechu podziękował i oddalił się. Lokalny mag po śmierci z wiadomych względów został pochowany pod cmentarnym płotem.
Babka Ewy wspominała też o seansach spirytystycznych, w których brali udział jej przodkowie, o zdolnościach jasnowidzenia, jakie posiadają niektórzy ludzie, o zjawiskach paranormalnych, jakie rzekomo miały miejsce w okolicy tzw. zawaliska niedaleko Rydułtów, jednym słowem — wszczepiła wnuczce zainteresowania parapsychologią. Dziwnym zbiegiem okoliczności w wieku 10 lat dziewczynka dowiedziała się od swoich rówieśników, w jaki sposób można wywoływać duchy! Miało to miejsce (o ironio!) podczas kolejnego jej pobytu w szpitalu. Być może bez względu na opowieści babki Ewa prędzej czy później spotkałaby osoby, które przekazałyby jej tę wiedzę. Niewykluczone, że byty dobijają się do osób, które posiadają dar nawiązywania z nimi kontaktu, z drugiej jednak strony, jeśli odziedziczyła tę zdolność po pradziadkach, łączyła ich zatem duchowa więź.
Po śmierci babci dziewczyna miała wrażenie, że odczuwa w mieszkaniu jej obecność; w sypialni często wyczuwała specyficzny szpitalny zapach (babcia zmarła w szpitalu). Któregoś wieczoru usłyszała na klatce schodowej kroki, które zatrzymały się pod ich drzwiami. Była przekonana, że właśnie dziadek wychodzi do pracy na nocną zmianę. Jak się okazało, wyszedł przed co najmniej godziną. Również po śmierci babci rodzice (zwłaszcza matka) niejednokrotnie pod nieobecność dziadka słyszeli odgłosy krzątania się kogoś w mieszkaniu. Pewnej nocy (a było to już po śmierci dziadka) dziewczynę zbudził szmer przesuwającego się po ścianie przedmiotu. W pierwszym odruchu bardzo się przestraszyła, jednak po chwili skojarzyła, że najpewniej jest to płaskorzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem, którą otrzymała od swoich rodziców z okazji I Komunii. Okrągła płaskorzeźba wykonana z gipsu zawieszona była na ścianie za pomocą niebieskiej wstążeczki zaczepionej w dwa równolegle rozmieszczone po bokach otwory. Świadomość, że to rzeźba ze świętym wizerunkiem jakoś ją uspokoiła i ponownie zasnęła. Rankiem jej pierwsze spojrzenie padło na ścianę. Rzeczywiście, jak podejrzewała, to gipsowy relief przesunął się na ścianie, tylko dlaczego akurat tej nocy i to aż pod kątem 90 stopni? Niewykluczone, że gdyby jego zawieszenie było dłuższe, obrót nastąpiłby pod jeszcze większym kątem. Jaka siła mogła wywołać ruch martwego przedmiotu?
Od śmierci dziadków zarówno każda noc spędzona samotnie w pokoju, jak i zejście do piwnicy (nawet w dzień) były dla dziewczyny koszmarem. Mimo to starała się pokonać strach i sumiennie wypełniać swoje obowiązki. W głębi duszy miała nadzieję, że niepokój i dziwne odgłosy z czasem miną.
W kilka lat później znalazła towarzystwo podzielające jej zainteresowania parapsychologią. Koleżanki w studium przechwalały się, że potrafią przeprowadzać seanse spirytystyczne, w trakcie których można dowiedzieć się mnóstwo ciekawych rzeczy dotyczących swojej przyszłości. Ewę zawsze ta tematyka interesowała, niestety jej babka zmarła w roku, w którym ona — jej wnuczka — ukończyła 12 lat, więc niewiele informacji zdołała od niej uzyskać, a niektóre zdążyła już zapomnieć.
Czy seanse były legalne czy nie, tego dokładnie nie wiedziała, jako że tematyka duchów i zjawisk paranormalnych w tamtych czasach była tematem tabu. W księgarniach praktycznie nie można było zdobyć żadnej książki, zaś na lekcjach religii nie poruszano takich tematów. Dziewczyny tłumaczyły sobie, że skoro oficjalnie nie mówi się o tym i wywoływanie duchów nie jest wyszczególnione jako grzech (np. w książeczkach do nabożeństwa), to pewnie nie jest grzechem. Trudno powiedzieć, czy tego typu potraktowanie tematu wówczas przez Kościół było lepsze i bezpieczniejsze, czy obecnie jesteśmy bardziej narażeni na ryzyko opętania, bo ludzie zawsze interesowali się sprawami tajemnymi i pociągał ich owoc zakazany.