E-book
3.68
drukowana A5
43.27
Jego dwa oblicza

Bezpłatny fragment - Jego dwa oblicza


5
Objętość:
220 str.
ISBN:
978-83-8189-739-6
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 43.27

Rozdział Pierwszy

Bal

Nigdy bym nie przypuszczała, że będę musiała zmienić szkołę, zacząć wszystko od nowa. Poznać nowych ludzi, nauczycieli, kraj, a także własną rodzinę. Odkąd skończyłam dziesięć lat mieszkałam z ciotką, siostrą ojca, we Francji, gdzie znajdowała się Akademia, w której się uczyłam, przez trzy lata swojego jakże krótkiego życia. Teraz po śmierci ciotki, wróciłam do Anglii, do Londynu, do miejsca, w którym się urodziłam, stawiałam pierwsze kroki i mówiłam pierwsze słowa. Dziwnie było tu wracać po trzech latach nieobecności, dziwnie było zobaczyć ludzi, których nie widziało się tyle lat.


Wysiadłam z powozu i zobaczyłam ulicę, na której znajdował się dom, w którym mieszkałam od urodzenia. Jedna z najbogatszych ulic w Londynie wyglądała tak samo jak sprzed trzech lat. Wszędzie ogromne domy, piękne ogrody, miejsce dla niektórych niezwykłe, wyjątkowe. Każdy znał tu każdego, bez wyjątku. W poprzek ulicy Crayford Rd znajdowała się ulica Cardwell Rd, na której mieszkał jeden z największych rodów czarodziejów, ród Black'ów. Znałam ich bardzo dobrze, praktycznie zawsze zjawiali się na balach urządzanych przez moich rodziców, głowa rodziny Gregory Black wraz ze swoją żoną, Olympią mieli trójkę dzieci, dwóch synów i córkę.


— Rosalie, wchodź do środka, a nie rozglądasz się na prawo i lewo! — odezwał się mój ojciec, Magnus White

— Tak jest, ojcze- odpowiedziałam i weszłam do domu


Tak samo jak ulica nic się nie zmienił, te same ściany, ta sama podłoga, ci sami ludzie w nim mieszkający. W salonie czekali już na nas, moja matka, Anabell i mój brat, David. Miałam wrażenie, że beze mnie było im lepiej, co się dziwić w końcu dla nich byłam, jak to ujęli „zepsuta”. Byłam jedyną osobą w tym domu, która akceptowała niemagów, czyli jak niektórzy niewychowani czarodzieje ich nazywali, zdziradła. Znałam paru takich, byli jednymi z moich nielicznych dobrych przyjaciół. Mogłam im zaufać pod każdym względem i wiem, że nigdy by mnie nie ośmieszyli ani nie wydali.


—  Za pozwoleniem, udam się do swojego pokoju- powiedziałam

— Oczywiście- oznajmiła moja matka, a ja udałam się do swojego starego pokoju sprzed lat


Usiadłam na swoim starym łóżku, na którym ostatnio spałam jako dziesięciolatka. To było dziwne znów tu siedzieć, myślałam, że już nigdy tu nie wrócę, a jednak, los miał inne plany. Ciotka zmarła, a ja tutaj wróciłam, pewna obawy przed jutrem. Rodzice organizowali bal, na którym miały pojawić się wszystkie rodziny pełnej krwi czarodziejskiej, czyli rodziny, w których każdy członek był stuprocentowym czarodziejem. Po paru godzinach rozmyślań po prostu odpłynęłam i obudziłam się następnego dnia.


Przetarłam zmęczone oczy i ruszyłam w kierunku łazienki zabierając przy okazji ubrania z szafy. Wykonałam poranną toaletę i ubrałam się. Nie mając nic ciekawego do roboty zeszłam na dół do salonu, w którym już nawet teraz panował gmach spowodowany dzisiejszym balem. Służba praktycznie kręciła mi się pod nogami niosąc różne kwiaty oraz ozdoby. Westchnęłam ciężko wiedząc, że nie jestem im do niczego potrzebna. Postanowiłam wyjść do pobliskiego parku przewietrzyć się.


Kiedy już dotarłam na miejsce opadłam na ławkę stojącą pod wielkim dębem. Widać było po pogodzie, że już niedługo nadejdzie jesień, moja ulubiona pora roku. Mimo ochłodzenia klimatu to i tak lubiłam ten okres w roku. Te najróżniejsze odcienie liści drzew, deszcz, na który tak kochałam patrzeć. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, ktoś się zbliżał.


— Panna White wróciła do Anglii, no proszę, jaka niespodzianka

— Owszem, Black, ale uwierz mi, nie zrobiłam tego z własnej woli

— Czyżby? — zapytał- To jaki był powód twojego przyjazdu?

— Pamiętasz moją ciotkę, Ameline, prawda? Była przyjaciółką twojej matki

— Jakże mógłbym zapomnieć taką kobietę, ale… Dlaczego pytasz czy ją pamiętam, White?

— Zmarła niedawno, więc pozwól, że cię poprawię, ja tutaj nie przyjechałam, ja tutaj wróciłam, na dobre

— Przykro to słyszeć, że będę cię widywać praktycznie codziennie

— Z twoich ust nie brzmi i nigdy nie zabrzmi żadne słowo, mające cokolwiek wspólnego z przykrością i współczuciem, a wiesz dlaczego? Bo ty nie masz uczuć- oznajmiłam i wróciłam do domu


Nadszedł wieczór, niebo pokryło się święcącymi gwiazdami, a nad, już czarnym, sklepieniem zawisnął księżyc oświetlający jezioro znajdujące się niedaleko mojego ogrodu. Goście zaczęli zbierać się w sali balowej, gdzie witali ich moi rodzice. Ja natomiast wędrowałam po pomieszczeniu, dawno nie byłam na takiego typu uroczystościach i nie ubolewałam z tego powodu ani trochę. W pewnej chwili spojrzałam na drzwi wejściowe, pojawili się oni, szanowne małżeństwo Blacków wraz z dziećmi, Benjaminem, moim rówieśnikiem i największym wrogiem, Williamem, rok młodszym ode mnie chłopakiem, który był moim przyjacielem i Dianą, najmłodszą z całej trójki i chyba najbardziej rozsądną. Uśmiechnęłam się w stronę Williama i Diany, ale uśmiech zszedł mi z twarzy od razu jak zobaczyłam Benjamina. Nie wiem dlaczego, nie po co, ale ten po pewnym czasie podszedł do mnie z tym swoim uśmieszkiem. Szybko ukryłam złość cicho wzdychając.


— Witam ponownie, panno White- powiedział na przywitanie

— Czego chcesz? — zapytałam prosto z mostu

— Znasz tych ludzi, prawda? — wskazał głową na swoich rodziców

— Oczywiście, że znam, to twoi rodzice

— No właśnie, przed chwilą dostałem informację od tych jakże cudownych ludzi, wyczuj ten sarkazm, że mamy zacząć bal, razem

— My? Razem? Mogą tylko o tym pomarzyć- rzekłam

— Nie ma odwrotu, a więc zapraszam na parkiet- powiedział i podał mi rękę, którą niechętnie przyjęłam


Weszliśmy na parkiet i zaczęliśmy tańczyć, tańczyć walca oczywiście, ponieważ nie było innego wyboru, zawsze bal musiał zacząć się od walca. Poruszaliśmy się zgodnie z krokami, a ja udając, że patrzę chłopakowi prosto w oczy miałam pretekst, żeby zobaczyć wyrazy twarzy moich opiekunów. Wiedziałam co teraz myślą, przynajmniej raz się do czegoś przydała. No tak, w końcu byłam dla nich bezużyteczna, bo to David był tym pierworodnym, to David miał odziedziczyć cały spadek po rodzicach i to David był tym ulubieńcem, ja nie miałam żadnego znaczenia, dla rodziców nie liczyły się moje uczucia, chcieli tylko bym dobrze wyszła za mąż i nigdy więcej nie pokazywała im się na oczy. Po skończonym tańcu już więcej się na parkiecie nie pokazałam, mimo wielu zaproszeń do tańca, szczególnie tych ze strony Williama. Chodziłam po ogrodzie razem z Dianą. Nie mogłam uwierzyć, że ta dziewczyna w porównaniu do swojego starszego brata, Benjamina, jest w jakimś tam stopniu normalna, nie robiła z siebie nie wiadomo kogo, tak jak jej brat, była po prostu sobą.


— Nigdy bym się nie spodziewała, że będziesz chodzić ze mną do szkoły- oznajmiła

— Uwierz mi, ja też. Zawsze myślałam, że do ukończenia pełnoletności będę mieszać z ciotką, a tu proszę jaka niespodzianka

— Nie jesteś w żałobie po niej? — zapytała

— Nie ukrywam, że trochę za nią tęsknie, w końcu mieszkałyśmy razem przez trzy lata, ale nie przywiązałam się do niej aż do takiego stopnia, żebym teraz za nią nieustannie płakała

— Czyli jest ci przykro, ale nie odczuwasz tego aż tak bardzo?

— Dokładnie, była to bliska mi osoba, no ale wiesz

— Wiem. A zmieniając temat. Widziałaś jak Ben na ciebie patrzył kiedy tańczyliście razem? Chyba mu się podobasz

— Nie zwracałam na niego uwagi, a co do twojego stwierdzenia to nie przypuszczam, żeby ten cassanova, twój braciszek, oczywiście bez obrazy, był mną zainteresowany, na pewno jest pełno takich jak ja

— To prawda, dużo jest dziewczyn o brązowych włosach i niebieskich oczach, w których jak na nie patrzysz toniesz, ale nikt nie ma takiego charakteru jak ty, Ben po prostu lubi takie zadziorne dziewczęta jak ty

— Ta, bo lubi się pewnie z nimi droczyć, a powiedz mi, ile trwał najdłuższy związek twojego brata?

— Ile? Coś około dwóch tygodni, każdy myślał, że to będzie coś poważnego, ale jednak Benjamin znów nas zaskoczył i zerwał z tą dziewczyną, która nawiasem mówiąc była moją najlepszą przyjaciółką w tym okresie, po tym ja mój brat z nią zerwał, ta obraziła się na mnie i już nigdy z jej ust nie usłyszałam słowa skierowanego bezpośrednio do mnie- przyznała

— Nie wiedziałam, przykro mi, że ta przyjaźń nie wypaliła i się skończyła

— Skąd miałaś wiedzieć, ale szczerze mi też jest przykro, że zostałam przez nią potraktowana jak siostra jej chłopaka, która pomoże jej utrzymać go przy sobie na dłużej

Rozdział Drugi

Wyjazd do szkoły

Obudziły mnie promienie słońca, które dopiero co wschodziło, mimo mojej niechęci musiałam wstać, żeby przygotować się do kilku godzinnej podróży, która czekała na mnie za parę godzin. Po ubraniu się zeszłam po schodach i weszłam do kuchni gdzie czekały już na mnie zrobione, przez naszą gospodynię, Constance, naleśniki z syropem klonowym. W ciszy zaczęłam spożywać swój posiłek. Zbliżała się godzina dziewiąta trzydzieści co znaczyło, że musieliśmy wyjeżdżać na stację kolejową, gdzie stał pociąg, który miał zabrać nas, mnie i mojego brata, do naszej szkoły, czyli Crinard. Razem z rodziną wsiedliśmy do powozu, który zawiózł nas na stację kolejową. Będąc już na miejscu ruszyłam w stronę pociągu bez żadnego pożegnania zresztą rodziny.


Weszłam do pociągu, w którym znajdował się wąski korytarz i przedziały, i jak podejrzewałam na samym końcu prawdopodobnie toalety. Po jakimś czasie udało mi się znaleźć wolny przedział. Odłożyłam walizkę i rozgościłam się w kabinie. Z mojej torby, którą miałam przy sobie, wyciągnęłam książkę i zaczęłam ją czytać. Po paru minutach do przedziału weszło czterech chłopaków, w tym Benjamin Black, mój największy wróg razem z nim była pozostała trójka, jeden z chłopaków nosił okulary i miał kruczoczarny kolor włosów, drugi miał ciemne blond włosy i miodowe oczy oraz blizny na twarzy, a trzeci był dość pulchny i niski oraz miał mysie włosy.


— Możemy się dosiąść, White? — zapytał Black

— Możecie, ale wiesz, że nie robię tego ze względu na ciebie- odpowiedziałam

— Jacob Brown — przedstawił się i ucałował moją dłoń chłopak w okularach

— Connor Hall- odezwał się chłopak z miodowymi oczami

— Thomas Charms- rzekł ostatni z nich

— Rosalie White, miło mi- również się przedstawiłam

— Nigdy nie widziałem cię w Crinard- zaczął Jacob

— Zmieniła szkołę- odpowiedział za mnie Black

— A skąd ty to wiesz? — zapytał Thomas

— To mój daleki sąsiad- wyjaśniłam

— Wiesz co? Ja bym ci radził na niego uważać- odezwał się Connor- On jest typowym cassanovą, co tydzień ma inną dziewczynę

— Obiło mi się o uszy

— Przestańcie! To nie prawda! — zaczął bronić się szatyn

— Ta, jasne, a zaliczenie Daphne Smith to też nie prawda? — zaczęłam się z niego nabijać

— Może i byliśmy razem, ale ja jej nie zaliczyłem

— Wmawiaj sobie- powiedziałam


Po wielogodzinnej podróży dotarliśmy na miejsce, pociąg zatrzymał się na pobliskiej stacji niedaleko Crinard’u. Drogę do szkoły oświetlały pojedyncze lampy ułożone w odległości od siebie na około dwa lub trzy metry. Razem z czwórką chłopaków ruszyłam w stronę ogromnego zamku, w którym już jutro miałam zacząć naukę.


Wreszcie nastała ta chwila, po półgodzinnej podróży dotarliśmy przed mury szkoły. Ja musiałam zostać na zewnątrz i poczekać na kogoś z nauczycieli, a reszta ruszyła w stronę rozprzestrzeniającym się wzdłuż nich korytarzem budynku. W pewnym momencie zobaczyłam jakąś kobietę, wyglądała na około czterdzieści lat, podeszła do mnie.

— Panienka to pewnie nasza nowa uczennica. Rosalie White, prawda? — zapytała

— Zgadza się- odpowiedziałam

— Proszę za mną- powiedziała

— Szłam tuż za tą kobietą, w końcu doszłyśmy do ogromnego pomieszczenia, znajdowało się tam siedem podłużnych stołów przy sześciu z nich znajdowali się uczniowie, a przy siódmym zasiadała kadra nauczycielska, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało.

— Dobrze, a teraz odwróć się w stronę uczniów i załóż to na szyję- poleciła kobieta i podała mi stary naszyjnik, który następnie założyłam

— Mijały sekundy, minuty aż w końcu mały kryształ znajdujący się na biżuterii zabłysnął i zmienił swój kolor czerwono. Kobieta kazała skierować mi się w kierunku jednego ze stołów, tak też zrobiłam po czym usiadłam na krześle przy stole.

— Witamy w naszych skromnych progach- odezwał się Jacob

— Ta, miło poznać, ponownie- odpowiedziałam

— Cześć, jestem Lisa McCartney- przedstawiła się dziewczyna siedząca obok mnie

— Rosalie White, miło cię poznać

— Wreszcie ktoś będzie ze mną w pokoju, odkąd moja przyjaciółka, z którą dzieliłam pokój wyjechała jestem tam sama

— Minęła może godzina, może dwie, a uczta powitalna się zakończyła, a Lisa zaprowadziła mnie do naszego wspólnego pokoju. Weszłyśmy do środka, pokój były w odcieniach biało- czerwonych, meble były zrobione z ciemnego drewna. W pomieszczeniu stały dwa łóżka, komoda, ogromna szafa. Był również kominek oraz dwie pary drzwi, wejściowe i drzwi od łazienki. W pokoju było też okno z dużym parapetem, na którym znajdowały się poduszki w tych samych kolorach co reszta pokoju.

— Podoba ci się? — zapytała dziewczyna

— Oczywiście, jest piękny

— Mam nadzieję, że już niedługo ogłoszą jakieś wyjście, zawsze kiedy to robią możemy chodzić do trzech pobliskich wiosek, a pod koniec roku pozwalają spędzać czas na kąpieli w niedalekim jeziorze. Mówię ci to miejsce nie jest takie samo jak inne najróżniejsze miejsca w Wielkiej Brytanii, tu człowiek może odżyć na nowo, to dlatego przeważnie większość dorosłych stara się o posadę profesora w Crinard

— Zapowiadają się ciekawe lata- powiedziałam i podeszłam do okna- Szkoda tylko, że za tymi murami toczy się wojna

— Kiedyś to się zmieni… Mam nadzieję, że to wszystko się skończy zanim skończymy szkołę

— A jeśli nie, to co? Najwyżej będziemy walczyć i pokonamy zło

— No nic, koniec tego rozmyślania robimy sobie babski wieczór

— Nie zamierzasz się rozpakować? — zdziwiłam się

— Mam na to cały rok szkolny, walizka może sobie poczekać


Rozłożyłyśmy wszystkie koce i poduszki, które miałyśmy pod ręką, wykonałyśmy wieczorną rutynę, przebrałyśmy się w piżamy i zaczęłyśmy naszą prywatną imprezę.


— Tak w ogóle to, skąd jesteś?

— Z Anglii, urodziłam i wychowałam się w Londynie, a ty?

— Również urodziłam i wychowałam się Anglii w małym miasteczku niedaleko Londynu

— Naprawdę? A bywałaś na jakiś balach, np. u rodziny Blacków?

— Moi rodzice nie są czarodziejami, mam nadzieję, że mnie nie odrzucisz- na jej twarzy od razu pojawił się smutek

— Akceptuje niemagów, nie to co moi rodzice- wyznałam

— Zmieniając temat, dlaczego nie chodziłaś wcześniej do Crinard’u?

— Mieszkałam z ciotką we Francji, chodziłam tam do szkoły

— To pewnie miałaś tam świetne życie, dlaczego wróciłaś?

— Ciotka zmarła… I tak oto jestem

— Przepraszam, nie wiedziałam

— A skąd miałaś wiedzieć? Wybaczam


Dochodziła godzina trzynasta, a my w pośpiechu szłyśmy w stronę sali jadalnej. Obie miałyśmy nadzieję, że się nie spóźnimy. Czym prędzej weszłyśmy do zapełnionego uczniami i nauczycielami pomieszczenia i szybko skierowałyśmy się w stronę naszego stołu.

Rozdział Trzeci

Skrywana Tajemnica

Minęły dwa tygodnie odkąd zaczęłam swoją naukę w szkole. Poznałam wielu cudownych ludzi przez ten okres, w głównej mierze to byli nauczyciele, ale nie tylko, mimo że pokój dzieliłam tylko z Lisą to nawiązałam w pewnym stopniu przyjaźń z Jacobem, Connorem i Thomasem, jeśli o Benjamina to nasze relacje trochę się ociepliły, ale tylko trochę. Potrafimy normalnie ze sobą porozmawiać, lecz jest między nami jakaś bariera i mam wrażenie, że to Black ją postawił. Za każdym razem kiedy rozmawiamy o rodzinach nagle zmienia temat tak jakby coś ukrywał, jakąś tajemnice. Próbowałam go pytać o co mu chodzi, ale ten mnie tylko zbywał krótkim „muszę iść”, denerwowało mnie to, rozmawiałam na ten temat z resztą chłopaków, niestety oni nic nie wiedzieli. Nie mogłam zdobyć się na odwagę, aby odbyć poważną rozmowę z jego rodzeństwem. Oni by na pewno coś wiedzieli, ale bałam się, że po tej sytuacji żadne z nich nie odezwie się już do mnie.


Siedziałam w pokoju sama, nie miałam pojęcia gdzie znajduje się Lisa. Niepokoiła mnie jej nieobecność, nie mówiła gdzie, nie zostawiła żadnej informacji. Postanowiłam jej poszukać. Będąc już w Pokoju Głównym, czyli coś w stylu salonu domu czerwonych, takich salonów było siedem, jeden nasz, salon czerwonych, salon niebieskich, zielonych, żółtych, fioletowych i białych, ujrzałam siedzących na kanapach chłopaków. Podeszłam do nich.


— Widzieliście gdzieś Lisę? — zapytałam

— Niestety nie, ale prawdopodobnie jest w bibliotece, lubi tam przebywać- stwierdził Connor

— A gdzie jest biblioteka?

— Powiedz mi Rosie, czy ty mnie widziałaś kiedykolwiek w bibliotece? — odezwał się Jacob

— Nie, ponieważ twierdzisz, że jak tam wejdziesz to stracisz swoje jakże bardzo cenne życie- powiedziałam udając jego postawę kiedy ktoś próbuje go zagonić do nauki w bibliotece

— No właśnie, więc już wiesz, że mnie nigdy się nie pyta o drogę do biblioteki, bo…

— Ty jej nie znasz- dokończył za Jacoba Benjamin i uśmiechnął się szeroko

— W takim razie sama sobie poradzę, miłego wieczoru- oznajmiłam i wyszłam na korytarz mając nadzieję, że biblioteka jest niedaleko


Znalezienie i dotarcie do mojego celu zajęło mi piętnaście minut i to nie tylko przez to, że nie znałam drogi, ta szkoła była po prostu za duża, jak ludzie się w niej odnajdują? Podziwiam ich. Weszłam do pomieszczenia zapełnionego stertą najróżniejszych ksiąg. Od razu przy jednym z stolików dostrzegłam Lisę, która siedziała i czytała jakąś książkę, zaszłam ją od tyłu i przy okazji niechcący przestraszyłam.


— Wiesz co? Zawsze myślałam, że rody pełnej krwi czarodziejskiej nie mają w ogóle uczuć ani nie potrafią się trochę pośmiać i zabawić, a tu proszę jaka niespodzianka- powiedziała dziewczyna w drodze do naszego pokoju

— Tak jest przeważnie, nie znam osobiście żadnej rodziny, która jak to ujęłaś potrafi się trochę pośmiać, takie rody czarodziejów są odseparowane od reszty, gdyż reszta nie chce mieć z nimi nic wspólnego, dlatego właśnie czarodzieje wydziedziczają niektóre osoby całkowicie i zrywają z nimi wszelki kontakt

— To przykre, nie wiedziałam o takich rzeczach

— No widzisz, życie jako czarownica pełnej krwi nie jest takie sielankowe jak to się wszystkim wydaję, to samo może powiedzieć ci Ben, on również wie jak to jest, niedawno wydziedziczyli jego kuzynkę, bo wyszła za mąż za dziecko niemagów

— Nie wiedziałam… Nic na ten temat nie mówił, a uwierz mi on bardzo lubi dzielić się swoimi historiami z życia, szczególnie na lekcjach, ale czekaj… Czy ty właśnie nazwałaś go Benem? Skąd ta nagła zmiana? Zawsze nazywałaś go Benjaminem lub Blackiem

— Za dużo nasłuchałam się jak mówią do niego „Ben” to dlatego- wyjaśniłam

— Wmawiaj sobie- powiedziała kiedy poszłyśmy do Pokoju Głównego


Cała czwórka nadal tam była i o czymś żywo rozmawiała. Nie chcąc im przeszkadzać po cichu ruszyłyśmy w kierunku naszego pokoju, niestety zauważyli nas po czym od razu rozpoczęli konwersacje.


— Widzę, że znalazłaś swoją zgubę- odezwał się Jacob- Co tam McCartney? — zwrócił się, jak to ujął to mojej ”zguby”

— To nie twoja sprawa, Brown!

— Co tak ostro? — zapytał

— Przestań, Jacob! — krzyknęłam

— Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi- powiedział Black

— Czy ty jej coś sugerujesz? — zapytał Brown

— Oczywiście, że nie, a ty przestań wreszcie snuć te swoje dziwne spekulacje


Korzystając z sytuacji razem z Lisą przedostałyśmy się do naszego wspólnego pokoju. Czasami nie mogłam uwierzyć, że mają trzynaście lat, zachowują się jak dzieci, a teorie snują jak dwudziestolatkowie. Cicho westchnęłam i ruszyłam w stronę łazienki wykonać wieczorną toaletę.


Następnego dnia obudziłam się totalnie nie wyspana, myślałam na tym co powiedziała McCartney. Faktycznie od czasu do czasu nie myślałam o Blacku jak o Blacku tylko jak o Benie, jak dobrym przyjacielu, który zawsze pomoże nawet w najgorszej sytuacji. Ogarnęłam się i ruszyłam w kierunku sali jadalnej. Weszłam do pomieszczenia i usiadłam przy stole swojego domu, o dziwo siedział tam również Benjamin, to było bardzo zaskakujące, gdyż on nie był rannym ptaszkiem i wiem, że nie raz reszta siłą próbowała go wyciągnąć z łóżka. W pierwszej chwili chyba mnie nie zauważył, dopiero kiedy pomachałam mu ręką przed twarzą przestał wpatrywać się na swój pusty talerz i zwrócił na mnie swoją uwagę.

— O cześć Rosie, przepraszam, nie zauważyłem cię wcześniej- odezwał się, lecz w nietypowy dla niego sposób, nigdy nie użył zdrobnienia mojego imienia

— Nic nie szkodzi, nie jesteś głodny? — zapytałam wskazując głową na jego pusty talerz

— Nie mam jakoś apetytu- przyznał

— A może dręczy cię coś? Jakieś wydarzenie może wspomnienie? — zadałam pytanie mając cichą nadzieję, że wyjawi mi coś o swojej rodzinie, coś o czym nie chciał mówić do tej pory i o czym nikt nie wiedział

— Nie, dlaczego o to pytasz? Zresztą nie ważne, a teraz posłuchaj mnie uważnie, nie powinnaś wtrącać się w nie swoje sprawy

— A już zaczęłam cię lubić, teraz jednak przekonałam się już w stu procentach, że jesteś nic nie wart, a już w szczególności mojej uwagi- powiedziałam i odeszłam kierując się w stronę polany, która znajdowała się niedaleko szkoły


Usiadłam na trawie pod wielkim drzewem i zaczęłam wpatrywać się w jezioro. Nie odrywałam od niego wzroku przez najbliższe pół godziny aż w końcu usłyszałam jak ktoś siada obok mnie. Spojrzałam w tamtą stronę, to był Benjamin.


— Przepraszam, nie powinienem tego mówić, wiem że jesteś ciekawa świata i dręczy cię to wszystko już od dawien dawna- odezwał się po chwili ciszy

— Nie to ja przepraszam za to co powiedziałam, przesadziłam, ale… Skąd wiesz, że jestem ciekawa świata?

— Słyszałem jedną z rozmów twojej ciotki z moją matką, opowiadała o tobie, dlatego teraz wiem o tobie bardzo dużo- wyjaśniłam

— A ja o tobie zupełnie nic, to niesprawiedliwe, opowiedz coś wreszcie o sobie, o swojej rodzinie

— No ja nie wiem czy mogę tobie ufać znamy się za krótko ledwie trzynaście lat- zażartował

— Ha ha ha, bardzo śmieszne, powiedz coś, błagam obiecuję, że nikomu nic nie powiem

— Eh… No dobra- westchnął i zaczął opowiadać to co wszyscy bardzo dobrze znają

— Ben- przerwałam mu w połowie zdania- Powiedz mi coś czego nikt inny nie wie


Chłopak cicho westchnął, przez kolejne minuty panowała grobowa cisza, nikt się nie odezwał. Po jakimś czasie z moich ust padło krótkie „przepraszam”. Black nie odpowiedział. Zaczęłam snuć pewne teorie, które wydawałyby się być niemożliwe, ale niestety takie rzeczy działy się na świecie nie raz, nie dwa. W tamtym momencie myślałam, że Benjamin jest w domu torturowany i katowany.


— To trudna do opowiedzenia historia- odezwał się po paru minutach ciszy

— Rozumiem, ale naprawdę możesz mi zaufać- odpowiedziałam

— Nie byłbym tego taki pewien po ostatnim razie

— Ostatnim razie? — zdziwiłam się

— Powiedziałaś chłopakom, że zaliczyłem Smith- wyjaśniłam

— Faktycznie- przyznałam i oboje się zaśmialiśmy- Dobrze, a teraz jak już się pośmialiśmy to opowiadaj- mina od razu mu zrzedła

— To były pierwsze wakacje od rozpoczęcia nauki- zaczął- Rodzice nie byli zadowoleni, że trafiłem do domu, w którym obecnie jestem, wtedy zaczęło się piekło. Najpierw mnie poniżali, a potem zaczęli katować, torturować


Kiedy to opowiadał widziałam łzy w jego oczach, nie dziwiłam mu się ja już zaczęłam płakać. Nawet nie zwróciłam uwagi, w którym momencie położyłam głowę na klatce piersiowej chłopaka. Po paru minutach spojrzał na mnie, od razu odskoczyłam jak oparzona i spojrzałam na jego twarz. Widać było, że był roztrzęsiony, ale co bardzo mnie zdziwiło nie był zły na mnie.


— Przepraszam- mruknęłam pod nosem i spuściłam głowę

— Nic nie szkodzi, zrobiłbym na twoim miejscu zupełnie to samo- przyznał

— Masz pozostałości po tych nieprzyjemnych sytuacjach? — zapytałam ostrożnie, tak żeby go nie urazić

— Mam, w głównej mierze są to blizny, czy to na plecach czy to na brzuchu- rzekł po chwili ciszy


Znowu zaczęłam płakać, znowu pokazałam słabość, której przez wiele lat się wstydziłam. Próbowałam ukryć łzy, ale na marne. Black widząc moje mokre od łez policzki przytulił mnie nic nie mówiąc. Ja nie odwzajemniłam uścisku wręcz przeciwnie, odsunęłam się od chłopaka.


— Coś nie tak? — zapytał

— Nie, wszystko w porządku, powinnam już pójść- oznajmiłam i ruszyłam w stronę zamku

Rozdział Czwarty

Nowy przyjaciel

Nie mogłam otworzyć oczu, za bardzo chciało mi się spać. Przekręcałam się z jednego boku na drugi, aż w moje oczy uderzyły promienie wschodzącego słońca. Niechętnie moje powieki powędrowały w górę. Przetarłam zmęczone oczy i spojrzałam w stronę okna. Słońce dopiero co wyłaniało się zza horyzontu. Cicho westchnęłam i wstałam z łóżka. Ubrałam się i delikatnie spięłam włosy. Zbliżała się godzina siódma, więc nie mając nic ciekawego do roboty ruszyłam w stronę pokoju zamieszkanego przez Jacoba, Benjamina, Connora i Thomasa.


Zapukałam do ich drzwi, nikt nie odpowiedział, zrobiłam to drugi raz, a potem trzeci, nadal pozostawałam bez odpowiedzi. Wściekła weszłam do środka. Tak jak przeczuwałam, spali.


— Pobudka, wstajemy! Dalej, bo spóźnicie się na śniadanie! — krzyknęłam

— A jaki dzisiaj dzień? Sobota czy niedziela? — zapytał Brown

— Poniedziałek, Jacob, poniedziałek!

— Znowu? Coś za dużo tych poniedziałków- powiedział Black

— Ha ha ha, bardzo śmieszne, no już wstawać!

— A jak mi się nie chce? — znów odezwał się Jacob

— To życie ci nie miłe- stwierdziłam i zepchnęłam go z łóżka- Ktoś jeszcze chętny? — żaden się nie odezwał- W takim razie zabierajcie swoje cztery litery do łazienki


Już po chwili żadnego nie było w łóżku, a ja zadowolona z siebie postanowiłam pójść już na śniadanie. Po paru minutach byłam już w sali jadalnej, jak na tą godzinę nie było w niej za dużo osób, przy stołach znajdowały się tylko pojedyncze grupki uczniów. Usiadłam przy stole mojego domu obok Lisy, która już się tam znajdowała. Zamieniłyśmy ze sobą parę zdań, a następnie zabrałam się za jedzenie. Około godziny siódmej czterdzieści wreszcie przyszła czwórka wspaniałych, których budziłam jakiś czas temu.


— Witam ponownie, panno White- przywitał się Benjamin

— Znowu zaczynasz? — zaśmiałam się

— Może- odpowiedział krótko

— Nie lubię szkoły- odezwał się niespodziewanie Thomas

— Ale za to lubisz jeść- odezwał się Jacob

— Co mamy na pierwszej lekcji? — zapytał Ben

— Reorientacje- oznajmił Connor

— Faktycznie i to jeszcze z twoją ulubioną nauczycielką, profesor Eastwood


Dzień minął nam jak każdy inny, ale za to wieczór był totalną odskocznią od innych. Nie spędzałam go jak zawsze z Lisą w naszym pokoju, tym razem siedziałam z Blackiem w Pokoju Głównym. Rozmawialiśmy o wszystkim co nam przyszło w danej chwili do głowy, czasami tematem było jedzenie, a potem rozkład ulic w Londynie, bądź też stolice Europy. To robiło się dość niepokojące.


— Szczerze? Myślałem, że nigdy nie dojdzie do momentu, w którym będziemy mogli normalnie rozmawiać- przyznał- Zawsze byłaś moim największym wrogiem

— A ty moim, zawsze uważałam cię za pustego chłopaka, który myśli wyłącznie o dziewczynach i pieniądzach, teraz widzę jak się myliłam

— Chyba będę musiał cię już przeprosić i wyjść- powiedział po chwili ciszy- Sama rozumiesz, nikt za mnie na randkę nie pójdzie

— Oczywiście- odpowiedziałam- Udanej randki

— Dziękuje, miłej nocy


Po paru minutach wyszedł razem z jakąś dziewczyną i już go więcej tej nocy nie ujrzałam. Około godziny dwudziestej trzeciej zasnęłam i oddałam się w objęcia Morfeusza.


Dni mijały, a ja coraz bardziej zbliżałam się do Bena, coraz więcej rozmawialiśmy, spędzaliśmy ze sobą czasu, jednak zawsze te rozmowy przerywały randki Blacka. Nie chciałam go urazić, więc nie mówiłam mu o tym, że nie podoba mi się jego cowieczorne randkowanie. On nie potrzebował całodobowej kontroli.


Udawałam, że czytam książkę, tak naprawdę moją głowę nie zaprzątała fabuła powieści, a Black. Lisa chyba musiała to zauważyć, bo w pewnym momencie się do mnie odezwała.


— O czym tak rozmyślasz? — zapytała

— O niczym, czytam książkę

— Do góry nogami? Da się w ogóle coś z takiego sposobu czytania rozczytać?


Przyłapała mnie, dlaczego ona zawsze wszystko zauważa? Niby to dobrze, ale nie w takich momentach kiedy nie chcesz na dany temat rozmawiać. Uśmiechnęłam się lekko w jej stronę i odłożyłam książkę na szafkę nocną.


— Czyżby to Benjamin zaplątał ci tak tą twoją głowę?

— Skąd wiedziałaś?

— Wiedziałam, bo ja jestem wszystko wiedząca, a przynajmniej tak wszyscy mówią

— Wiesz niby spędzamy dużo czasu razem to ja nadal czuje taki niedosyt. Lisa, ja go traktuje jak przyjaciela, ja się czuje jakbyśmy byli dobrymi starymi przyjaciółmi, którzy nie widzieli się parę lat i teraz muszą o wszystkim poinformować co się działo w tamtym czasie w ich życiu. Proszę doradź mi, czy mam mu powiedzieć, że trochę przeszkadza mi, że co chwilę chodzi na randki z coraz to nowszą dziewczyną?

— Moja rada jest taka: Weź swój los w swoje ręce. Jeśli ci na nim zależy to powiedz mu to, może wtedy będzie poświęcał więcej czasu i uwagi tobie

— Naprawdę tak myślisz?

— A powiedziałabym ci to gdybym tak nie myślała? — nie odpowiedziałam- No właśnie, jutro rano z nim pogadasz, a wieczór ma spędzi z tobą, cały wieczór

— Wątpię, że to zrobi

— Warto spróbować, nie znam Blacka tak dobrze jak ty, ale wiem coś o przyjaźni. Jeśli uznaje cię za przyjaciółkę to znaczy, że spędzi z tobą cały wieczór


Minęła noc, potem poranek i nadeszło południe. Lekcja historii miała skończyć się za pięć minut. Nie mogłam doczekać się tego momentu. Niechętnie robiłam notatki, gdy nagle odezwał się do mnie Ben.


— Rozmawiałem z Lisą, podobną chciałaś mi coś powiedzieć

— Tak, chciałam. Ben, chciałabym, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko okropnym sąsiadem z ulicy. Od dłuższego czasu jesteś dla mnie… Przyjacielem.

— Wow… Szczerze? Ja ciebie też postrzegam jako przyjaciółkę- przyznał

— Naprawdę? — zdziwiłam się

— Tak, naprawdę

— To świetnie, mam nadzieję, że ta lekcja zaraz się skończy

— Ja też, wiesz co? Mam do ciebie pewną propozycję. Czy chciałabyś spędzić dzisiejszy wieczór ze mną?

— Z wielką przyjemnością


Nastał wieczór, cieszyłam się jak małe dziecko, że spędzę go z Blackiem. Mieliśmy go spędzić u mnie w pokoju. Kiedy akurat przebierałam się usłyszałam pukanie do drzwi. Cicho westchnęłam, ale nic nie odpowiedziałam, kolejny odgłos uderzającej ręki o stare drewno.


— Proszę! — krzyknęłam w momencie kiedy byłam już ubrana

— No nareszcie, dlaczego musiałem tak długo czekać? — zapytał chłopak wchodząc do środka

— Bo się ubierałam, a uwierz mi nie chciałbyś widzieć jak się ubieram

— Nie raz widziałem taki widok- stwierdził

— Przecież ty masz dopiero trzynaście lat!

— Źle mnie zrozumiałaś, słońce. Chodził mi o to, że wiedziałem jak ubierają się Jacob, Connor i Thomas

— No ja mam nadzieję, zaczynałam się już bać


Usłyszałam cichy śmiech chłopaka, który następnie położył się na moim łóżku. Spojrzałam na niego spojrzeniem godnym samego zabójcy, widząc to chłopak roześmiał się, a ja na to tylko mruknęłam cicho pod nosem „Masz przechlapane, Black”. Nie minęła nawet minuta, a zostałam pociągnięta na łóżko. Widziałam ten chytry uśmieszek chłopaka.


— Od dziś znów cię nie lubię- powiedziałam i udawałam obrażoną

— Nie obrażaj się, nic przecież złego nie zrobiłem, a przynajmniej mam taką nadzieję

— Którą ci w tym momencie odbiorę, wybacz

— To przez to, że sprowadziłem cię do mojego poziomu? — zapytał

— Masz mnie, ale to twoja ostatnia szansa, jeśli ją stracisz to nie łudź się, że dostaniesz następną, dobrze?

— Dobrze, panno White- powiedział z ręką na sercu

— To co robimy? Hmm… Może ściągniemy resztę i pogramy w butelkę? — zaproponowałam

— To jest bardzo dobry pomysł, panno White

— Przestań! Pamiętaj, że masz tylko jedną szansę

— Pamiętam- oznajmił i wyszedł z pomieszczenia


Pokręciłam tylko głową i wstałam z łóżka czekając na przyjaciół. Minęły ledwie dwie minuty, a już wszyscy siedzieliśmy w kręgu pośrodku, którego znajdowała się pusta butelka. Pierwszy zakręcił Thomas, wypadło na Jacoba.


— Pytanie czy wyzwanie? — zapytał Charms

— Pytanie- odpowiedział szybko i krótko Brown

— Czy podoba ci się jakaś dziewczyna w tym pomieszczeniu

— Tak- przyznał po czym wszyscy na niego spojrzeli- No co?

— Kto to? — zadał pytanie Black

— W pytaniu nie było zawarte czy muszę powiedzieć kto to taki, więc pozostawię to dla siebie


Mimo, że nie chciał zdradzić kto to taki tomy wiedzieliśmy o kogo chodzi, Jacobowi podobała się Lisa i wcale się z tym nie krył. Każdego dnia pytał McCartney czy się z nim umówi, a ta zawsze odmawiała. Robiło mi się przykro na samą myśl, że ona odwzajemnia jego uczuć, a on się tak dla niej stara. Po krótkim upływie czasu Brown w końcu zakręcił butelką, wypadło na Bena. Wybrał wyzwanie.


— Dokuczaj jutro przez cały dzień osobie, która jest twoją bratnią duszą

— Zabije cię chyba- odezwał się Black

— Sam chciałeś wyzwanie to teraz cierp

— Zaczynasz mówić jak moja matka- oznajmiła Lisa

— Ale to chyba dobrze, że będzie się rozumiał z przyszłą teściową- powiedział Benjamin, a chwilę później dostał po głowie od dziewczyny

— Od dziś cię nie lubię, McCartney

— Dobrze się składa, jeden wspólnik mniej do zeswatania mnie z Brownem


Graliśmy tak jeszcze około dwóch godzin do momentu aż nie zasnęłam na kolanach Bena. Budząc się następnego dnia zdziwiłam się będąc w swoim łóżku przecież dokładnie pamiętałam, że w nim nie zasnęłam. W tamtym momencie nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie zaczął się jeden z najgorszych dni w całym moim życiu.

Rozdział Piąty

Nie wytrzymałam

Jak zwykle wykonałam poranną toaletę i zeszłam do sali jadalnej na śniadanie. Usiadłam przy stole obok Blacka, który jakimś cudem razem zresztą swojej ekipy był przede mną na śniadaniu. Jedząc posiłek poczułam na sobie czyiś wzrok, spojrzałam na wszystkich, patrzył się na mnie Benjamin.


— Możesz na mnie nie patrzeć? — zapytałam

— Nie, wolę patrzeć na konkretną rzecz, a nie patrzeć się w sufit jak jakiś nienormalny

— Jesteś głupi czy głupszy?

— Ja? Ja jestem przystojny

— Dlaczego jesteś dziś inny niż zazwyczaj?

— Inny? Wydaje ci się


Zaczęła się trzecia lekcja, czyli czarodziejstwo myślałam, że Benjamin przestanie mi dokuczać przynajmniej na tej lekcji, gdyż była jego jedną z ulubionych, niestety myliłam się. Siedziałam w ławce z Lisą, a Black za nami razem z Jacobem. Ben cały czas rzucał we mnie kulkami papieru co mnie niezwykle denerwowało. Miałam ochotę obrócić się w jego stronę i wygarnąć co myślę o takim zachowaniu, ale nie mogłam tego zrobić, gdyż nie chciałam stracić swojej reputacji wśród nauczycieli. Profesor Clark, nasz nauczyciel czarodziejstwa, na pewno wysłałby mnie do dyrektora, profesora Scotta, który na pewno dałby mi szlaban.


Kiedy nadszedł czas na praktyki zaklęcia zostaliśmy dobrani w pary, przez profesora, trafiłam na Bena. Dlaczego akurat dziś? Praktyki polegały na tym, że jedna osoba rzucała zaklęcie na drugą, a potem na odwrót. Dziś mieliśmy praktyki z zaklęcia Leva, czyli zaklęcia unoszącego. Ja miałam zacząć pierwsza i unieść Blacka do góry. Uniosłam różdżkę, a kiedy miałam już wypowiadać zaklęcie Benjamin zaczął robić głupie miny i przy okazji żartując sobie ze mnie.


— Możesz przestać mi podnosić ciśnienie- zapytałam wściekła

— Tobie zawsze ciśnienie się podnosi na mój widok nic na to nie poradzę


W tamtym momencie nie wytrzymałam i rzuciłam na niego zaklęcie, które następnie uniosło go pod sam sufit. Szybko przerwałam wykonywanie czaru, a chłopak spadł na podłogę z głośnym hukiem.


Spojrzałam na profesora Clarka, jego mina nie mówiła zbyt dużo, ale jednak dało się z niej wyczytać rozczarowanie i złość. Myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię.


— Panno White, co to miało znaczyć? — zapytał nauczyciel

— Profesorze, ja… Przepraszam, nie panowałam nad emocjami

— Przeprosiny należą się koledze, a nie mnie. Wszystko dobrze, panie Black?

— Tak, profesorze- odpowiedział Benjamin i wstał z podłogi

— To dobrze, ale i tak bym prosił, żeby udał się pan do sali szpitalnej, najlepiej z panną White

— Oczywiście- rzekł Black i razem wyszliśmy z sali


Przez większość drogi panowała grobowa cisza, żadne z nas nie odezwało się nawet jednym słowem, a kiedy byliśmy już przed drzwiami do sali szpitalnej postanowiłam się odezwać.


— Ben, ja naprawdę cię przepraszam, zdenerwowałam się- zaczęłam

— Nic się nie stało- odpowiedział krótko

— Boli cię coś? — zapytałam

— Trochę boli mnie nadgarstek, ale to nic poważnego w przeciwieństwie do twojego wysokiego ciśnienia- uśmiechnął

— Nie zaczynaj, przynajmniej w takiej sytuacji mógłbyś zachowywać się jak porządny i dobrze wychowany człowiek


Weszliśmy do sali szpitalnej, która był urządzona tylko w jednym kolorze, bieli. Po chwili czekania podeszła do nas pielęgniarka i nie patrząc w ogóle na Benjamina pokierowała go w stronę łóżka. Zadała mu rutynowe pytania, czyli „Jak to się, że znalazł się pan tutaj?” i „Czy coś pana boli?”. Następnie zaczęła oglądać rękę Blacka, po czym po chwili stwierdziła, że chłopak zwichnął nadgarstek. Po założeniu bandażu na rękę chłopaka kobieta stwierdziła, że możemy już wracać na lekcję.


Po wyjściu z sali jadalnej z powrotem skierowaliśmy się do sali lekcyjnej. W trakcie drogi przepraszałam chłopaka jeszcze wiele razy aż w końcu doszliśmy do klasy, do której następnie weszliśmy. W tamtej chwili spojrzenia wszystkich skierowały się w naszą stronę. Bez słowa udaliśmy się do swoich ławek, a profesor Clark wrócił do prowadzenia lekcji.


— Rosie? Co się stało z nadgarstkiem Blacka? To coś poważnego? — zapytała Lisa

— Zwykłe zwichnięcie, wszystko ma być w porządku, nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam


Lekcje minęły, a ja nadal miałam wyrzuty sumienia za to co stało się podczas lekcji czarodziejstwa. Mimo, że Ben mnie zapewniał, że to nie moja wina, oczywiście mi przy tym dokuczają, to ja i tak miałam swoje zdanie na ten temat.


Razem z Connorem, Thomasem i Jacobem siedzieliśmy w ich pokoju, nie wiem dlaczego Benjamina nie było z nami. Rozmawialiśmy o dzisiejszej sytuacji, która miała miejsce na trzeciej lekcji.


— To moja wina- powiedziałam to dziś już chyba setny raz

— Nie prawda, to wszystko wina Bena- odezwał się Connor

— Może i masz rację, ale tak czy siak czuję się wszystkiemu winna, bo przecież to ja go wtedy uniosłam ku górze, to ja specjalnie przestałam rzucać zaklęcie

— Ale to on cię wtedy zdenerwował i dostał po prostu za swoje- oznajmił Thomas jedząc przy tym bułkę


Nagle do pomieszczenia wszedł Black. Od razu spojrzałam w jego stronę, chłopak usiadł obok mnie. Przez chwilę panowała cisza, którą po chwili przerwał szatyn.


— O czym rozmawialiście jak mnie nie było? — zadał pytanie

— Przekonywaliśmy Rosalie, że to nie jej wina, że masz zwichnięty nadgarstek- wytłumaczył Jacob


Benjamin cicho westchnął i zaczął mówić po raz dziś tysięczny to samo zdanie „To nie twoja wina”. Oczywiście ja jak to ja musiałam się temu sprzeciwić. Właśnie w tamtym momencie zaczęła się nasza kłótnia z szarookim. Nie wiem ile trwała, ale zauważyłam, że za oknem zaczęło zachodzić już słońce, a potem nastała ciemność. Pierwsze gwiazdy zaczęły pojawiać się na niebie, a nasza kłótnia nadal trwała, końca jej nie był widać.


— Rosie, zrozum to wreszcie, że to nie twoja wina! Rozumiesz?!

— Nie, nie rozumiem! Mówisz mi to już którąś godzinę i wiem dlaczego to robisz! Ty po prostu nie chcesz, żebym się zamęczyła tymi wyrzutami sumienia na śmierć! Szczerze?! W ogóle ci to nie wychodzi!

— CISZA! KONIEC! — odezwał się niespodziewanie Jacob- Przestańcie się wreszcie kłócić, bo to i tak nic nie da. Rosalie, Ben denerwował cię, ponieważ miał takie wyzwanie, nie pamiętasz? Wczoraj graliśmy w butelkę, wypadło na Bena, wybrał wyzwanie, miał dnia następnego denerwować swoją bratnią duszę

— Co? Black, powiedz mi od kiedy ja jestem twoją bratnią duszą?

— Od dawien dawna- odpowiedział- A teraz ja mam do ciebie pytanie. Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że dzisiejszy wypadek to nie twoja wina?


W tamtej chwili już nie wytrzymałam psychicznie, wybiegłam z pokoju chłopaków i pokierowałam się w stronę najwyższej wieży jaka znajdowała się w Crinardzie. Kiedy byłam już na miejscu podeszłam do barierek i spojrzałam w dół, wieża mogła mieć około trzydziestu metrów, gdybym z niej spadła to zginęłabym od razu po upadku. Po moich policzkach spłynęło parę samotnych łez. Nie mając już w ogóle świadomości co robię po prostu skoczyłam.

Rozdział szósty

Spotkanie w starej klasie

Minęły już dwa tygodnie od mojej próby samobójczej. Mimo wielu prób Benjamina ja nadal się do niego nie odzywam, zastanawiam się nawet na zerwaniem przyjaźni. To nie tak, że go nie już nie lubię, wręcz przeciwnie, ale odkąd mój brat oskarżył Bena o to, że przez niego prawie straciłam życie między mną, a nim stworzyła się bariera, której za żadne skarby nie dało się złamać.


Szłam właśnie w stronę Pokoju Głównego, kiedy drogę zagrodził mi Jacob.


— Cześć. Co tam u ciebie? — zapytał

— Czego chcesz? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie

— Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Benem?

— Czasami mam go po prostu dosyć- powiedziałam

— Naprawdę nie rozumiem. Co on takiego ci zrobił? — dziwił się Jacob

— Domyśl się- rzekłam, wyminęłam go i ruszyłam dalej w stronę kierunku, do którego zmierzałam

Weszłam do Pokoju Głównego, przy kominku siedział nie kto inny jak Benjamin. Czym prędzej poszłam w stronę swojego pokoju rzucając tylko krótkie spojrzenie w kierunku szatyna.


— Cześć- przywitałam się z czytającą jakąś książkę Lisą

— Cześć- odpowiedziała krótko

— Co czytasz? — zapytałam

— Historię Crinard

— Ciekawe to w ogóle?

— Całkiem- rzekła- Widziałaś Blacka? Od dwóch tygodni chodzi taki przybity

— Tak, widziałam, nachodzi mnie codziennie chyba z pięćset razy. Zastanawiam się na zerwanie z nim przyjaźni- powiedziałam

— Co?! — wybuchła Lisa

— To- odpowiedziałam


Usiadłam na łóżku przytłoczona tą całą sytuacją, moją jedyną myślą było „Dlaczego mi to zrobiłeś, Black?”. Czułam na sobie współczujące spojrzenie Lisy. Od wielu dni widzę te spojrzenie, które prześladuje mnie niezależnie w jakim miejscu w szkole się znajduje.


— Rosie? Wszystko w porządku? — zmartwiła się dziewczyna

— W jak najlepszym, a zmieniając temat. Odrobiłaś zadanie z Historii?

— O nie! Zapomniałam! — krzyknęła

— Spokojnie zajęcia dopiero za dwa dni — próbowałam ją uspokoić

— No właśnie dwa dni!

— Nie wyolbrzymiaj- rzekłam i ruszyłam w stronę łazienki


Nastał nowy dzień, pierwszą lekcją tego dnia była Restrukturalizacja. Tak jak zawsze usiadłam z Lily w ławce. Niestety los mi tego dnia nie sprzyjał, ponieważ za nami usiedli Benjamin i Jacob.


— McCartney, umówisz się ze mną? — zapytał Jacob

— Odczep się wreszcie ode mnie, Brown!

— Rosie? — zagadnął Black

— Co chcesz? Jeśli chodzi o ostatnią sytuacje to wiedz, że i tak ci nie odpowiem ani cię nie wysłucham

— Możemy porozmawiać wieczorem na osobności?


Nie wiedziałam czy mam się zgodzić czy nie. Najprawdopodobniej znowu będzie mi wmawiać te kłamstwa, ale co jeśli tego nie będzie robił? Postanowiłam się upewnić.


— Niech ci będzie. Tylko, gdzie mamy się spotkać?

— Stara sala od czarodziejstwa- powiedział i chwilę później zaczęła się lekcja


Potajemnie weszłam do starej klasy czarodziejstwa. Wszystkie ławki, krzesła i biurko były przesunięte w stronę jednej ze ścian. Tablice stały na swoim miejscu, lecz były przykryte białymi płachtami. Jako, że nie miałam nic do roboty to podeszłam do jednego z licznych okien, księżyc świecił na nocnym niebie, a wokół niego znajdowały się gwiazdy. Po pewnym upływie czasu usłyszałam jak ktoś wchodzi do pomieszczenia.


— Czego chciałeś? — zapytałam prosto z mostu, gdyż nie miałam ochoty go słuchać

— Chciałem zapytać się dlaczego ze mną nie rozmawiasz, dlaczego jestem dla ciebie jak powietrze? — odpowiedział

— Po co mam ci to mówić skoro sam to dobrze wiesz, Black?

— Nie, nie wiem, oświeć mnie- rzekł

— A magiczne słowo?

— Mam gdzieś te twoje magiczne słowo, mów

— Przez ciebie próbowałam popełnić samobójstwo- powiedziałam

— Rosie, ja wiem, że moje zachowanie było wtedy nie na miejscu, ale teraz powiedz mi szczerze. Czy na pewno to było spowodowane w głównej mierze przeze mnie?

— Dla ciebie Rosalie- oznajmiłam- Ale wracając do tematu, nie wtrącaj się w czyjeś sprawy osobiste, bo konsekwencje mogą z tego wyjść większe niż myślisz

— Nie zechcesz dodać nic więcej?

— A dziękuje za przypomnienie, to koniec naszej przyjaźni


Kamień zleciał mi z serca, w końcu odważyłam się, żeby mu to powiedzieć. Widziałam po jego twarzy, że go to zabolało, ale wszystko działa w dwie strony i niech sobie nie myśli, że mi ciężko nie jest.


— Co? — odezwał się po chwili ciszy w momencie kiedy miałam już wychodzić

— To, Black- rzuciłam


Czym prędzej wyszłam z pomieszczenia mając ogromną nadzieję, że żaden z nauczycieli nie przyłapie mnie na nocnym szwendaniu się po korytarzach. Pokierowałam się najkrótszą drogą do Pokoju Głównego i jak najszybciej weszłam do swojego pokoju, który dzieliłam z Lisą. Ledwo weszłam do środka McCartney już chciała wiedzieć wszystko.


— I co? Skończyłaś z nim tą przyjaźń? Czego chciał? — zasypała mnie pytaniami

— Tak zerwałam z tą przyjaźń. I wiesz właśnie sobie uświadomiłam, że można przekroczyć swoją własną głupotę. Black chciał wiedzieć dlaczego z nim nie rozmawiam, przecież to oczywiste, powinien to wiedzieć- powiedziałam

— Zuch dziewczyna- rzekła Lisa i wróciła do zajęcia, które wykonywała przed moim przyjściem

Poszłam do łazienki by móc wziąć na spokojnie prysznic i trochę się odprężyć. Weszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam wodę. Wraz z momentem kiedy woda dotknęła mojego ciała ja zapomniałam o wszystkich moich smutkach. Po upływie piętnastu minut wyszłam spod prysznica, następnie położyłam się na łóżku i odpłynęłam do krainy Morfeusza.


Następnego dnia na szczęście był już piątek, ostatnio słyszałam, że Benjamin, Jacob, Connor i Thomas organizują jutro imprezę, może się zjawię, a może nie, wszystko wyjdzie w praniu.


Powoli zwlekałam się z łóżka i poszłam wykonać poranną rutynę, następnie obudziłam Lisą i poczekałam aż się ogarnie. Kiedy McCartney była już gotowa razem udałyśmy się w stronę sali jadalnej na śniadanie. Usiadłyśmy na naszych stałych miejscach, na moje nieszczęście obok chłopaków. Jednak nie byli w komplecie, brakowało Blacka.


— Cześć dziewczyny- przywitał się Connor

— Cześć- odpowiedziałam razem z Lisą

— A gdzie Black? — zapytała rudowłosa dziewczyna

— Postanowił nie iść dziś na lekcje- oznajmił Jacob

— Z jakiej to racji? — zdziwiłam się

— Wczorajszy wieczór nie był dla niego za wesoły- powiedział Thomas

— Dziewczyna, która siedzi niedaleko mnie wczoraj skończyła z nim przyjaźń- Jacob spojrzał na mnie

— Należało mu się, a poza tym znajdzie sobie inną przyjaciółkę w tym swoim fanclubie- rzekłam

— Przyjdziecie na jutrzejszą imprezę? — zagadnął Connor czym przerwał moją krótką wymianę zdań z Brownem

— Ja tak, nie wiem jak Lisa- spojrzałam na dziewczynę

— Ja też idę jakimś cudem- odpowiedziała

— No to pora zacząć przygotowania- powiedział Jacob

Rozdział siódmy

John Wilson

Razem z McCartney szykowałyśmy się na imprezę, która miała odbyć się dziś wieczorem. Lisa robiła sobie makijaż w łazience, a ja zakładałam kolczyki.


— Rosie, chce ci się tam w ogóle iść? — zapytała Lisa

— A czemu nie? Zabawimy się- odpowiedziałam


Kiedy już obie byłyśmy gotowe zeszłyśmy do Pokoju Głównego, w którym powoli zbierały się osoby z wszystkich domów, oczywiście prócz domu zielonych, który jeszcze nigdy nie zaszczycił nas swoją obecnością i, z którym prowadziliśmy walkę trwającą od czasów założenia szkoły. Po chwili podszedł do nas Jamesa.


— I jak? Podoba się impreza? — zapytał

— Która jeszcze się nie rozkręciła- dopowiedziałam- Człowieku muzyki jeszcze nie ma

— Ale zaraz będzie, Ben miał się tym zająć- rzekł

— To tak święty Black się tym zajmuje, wiadomo już dlaczego nie ma muzyki- powiedziałam

— Nie pamiętasz co próbowałam przez niego zrobić?

— To naprawdę przez niego? A ja myślałem, że przez mnie- powiedział i odszedł w stronę DJ’a, z którym rozmawiał na olaboga Benjamin

Nie mając nic ciekawego do roboty poszłam się czegoś napić. Po upływie nawet niecałych pięciu minut podszedł do mnie pewien wysoki brunet o piwnych oczach.


— Cześć jestem John- przedstawił się

— Rosalie, chociaż wolę Rosie

— Słuchaj, ty naprawdę skończyłaś przyjaźń z Blackiem? — zapytał

— Skąd to wiesz? — zdziwiłam się

— Plotki rozniosły się po całej szkole, mówią, że w czwartkową noc spotkaliście się w starej klasie od czarodziejstwa

Nie wiedziałam co powiedzieć, więc jak najszybciej odeszłam i poszłam szukać McCartney. Rozglądając się w jej poszukiwaniu dostrzegłam Blacka całującego się z nieznajomą mi dziewczyną. Poczułam ukłucie w sercu. Nie wiem dlaczego, przecież wcześniej byliśmy tylko przyjaciółmi, a między nami nic więcej nie było.


— Cześć siostra- powiedział mój brat David, który należał do domu niebieskich

— Witaj, David- odpowiedziałam

— Pamiętasz jak ci mówiłem, że przyjaźń z nim to wielka strata czasu, prawda? Teraz sama widzisz, kiedy ty odeszłaś znalazł sobie inną do towarzystwa- rzekł wskazując głową na Bena

— Zobaczymy się jutro- oznajmiłam i odeszłam


Czym prędzej ponownie ruszyłam szukać Lisy. Po dłuższej chwili znalazłam ją, siedziała razem z Connorem i Jacobem na kanapie niedaleko kominka.


— Lisa musimy iść- oznajmiłam kiedy do nich podeszłam

— To dobrze, myślałam, że już nie wytrzymam tych głupich zaczepek Jacoba- rzekła i wstała


Dziewczyna pociągnęła mnie w stronę naszego dormitorium. Kiedy obie weszłyśmy do pomieszczenia Lisa zamknęła drzwi na klucz tak jakby się bała, że ktoś może wejść do środka.


— Po co zamykasz drzwi? — zapytałam

— Widziałam jak Black całował się z Charlotte Colins- wyjaśniła

— Też to widziałam. A z jakiego domu jest ta cała Charlotte?

— Z domu żółtych, jest na piątym roku

— No proszę całuje się ze starszą, żeby wzbudzić we mnie uczucie zazdrości, ciekawe tylko czego miałabym jej zazdrościć. Chłopaka, który był moim przyjacielem i, który prawie doprowadził do mojego samobójstwa?


Od imprezy, na której Benjamin całował się z Charlotte Colins minęły dwa dni, jest niedziela. Właśnie spacerowałam po drugim piętrze kiedy zaczepiła mnie pewna osoba, a mianowicie John.


— Cześć Rosie. Może nie pamiętasz, ale poznaliśmy się dwa dni temu na imprezie- powiedział

— Pamiętam, John, prawda?

— Tak, zgadza się. Może się przejdziemy, milady? — zaproponował

— Z wielką przyjemnością milordzie- zgodziłam się i razem się zaśmialiśmy- A tak w ogóle, z jakiego jesteś domu?

— Z domu żółtych- oznajmił

— Ja chyba nie muszę mówić, że jestem z domu czerwonych- rzekłam

— Nie nie musisz, słyszałem to na rozpoczęciu roku

— Z którego jesteś roku? — zapytałam

— A co to jakieś przesłuchanie? Z czwartego- odpowiedział- Może mi w końcu odpowiesz co zaszło między tobą, a Blackiem

— Nie obraź się, ale to sprawa między nami- powiedziałam przepraszającym tonem

— Nie ma sprawy, też mam swoje prywatne perypetie

— Nawet fajny z ciebie gość- oznajmiłam

— A z ciebie dziewczyna. Słuchaj czy ty nadal lubisz Blacka? — zapytał

— Nie wiem, naprawdę nie wiem- odpowiedziałam

Kiedy nadszedł czas obiadu razem skierowaliśmy się w stronę sali jadalnej, a każde z nas pokierowało się do stołu własnego domu. Usiadłam przy stole obok Lisy i Connora.


— Cześć- przywitałam się z przyjaciółmi

— Co tak długo zwlekałaś z przyjściem? — zapytał na moje nieszczęście Benjamin co mnie nie powiem lekko zdenerowowało, ponieważ nie lubiłam z nim w ostatnim czasie rozmawiać


Fakt przyszłam trochę spóźniona, ale co jego to obchodzi. W tamtym momencie przypomniałam sobie słowa mojego brata.

~~~Dwa tygodnie wcześniej~~~

~~~Sala szpitalna~~~

— Dobrze, że odzyskałaś przytomność- powiedział David

— Co się stało? — zapytałam

— Ten cały Black spowodował, że próbowałaś popełnić samobójstwo. Mówiłem ci, że przyjaźń z nim będzie spowodowywała straszne problemy

— Dlaczego chciałam to zrobić?

— Black ci groził, że zabije ciebie i całą naszą rodzinę, nie mogłaś wytrzymać presji i skoczyłaś z najwyższej wierzy w szkole- rzekł- Radziłbym skończyć tą przyjaźń

— ~~~Teraźniejszość~~~

— Ziemia do Rosie- Lisa pomachała mi ręką przed twarzą

— Przepraszam, zamyśliłam się- rzekłam- O czym rozmawialiśmy?

— O niczym, czekaliśmy aż nam łaskawie powiesz dlaczego się spóźniłaś. A więc, odpowiesz nam teraz? — wytłumaczył Jacob

— Aaa, tak, spacerowałam po korytarzach razem z Johnem, takim gościem z domu żółtych- oznajmiłam


Kiedy skończyłam jeść posiłek nagle niespodziewanie ktoś stanął za moimi plecami. Myślałam, że dostanę zawału i umrę na miejscu. Czym prędzej się odwróciłam i zobaczyłam… Johna.


— Witam ponownie

— Ja również. Słuchaj… — zaczął

— No słucham, słucham

— Dałabyś się zaprosić jutro wieczorem na randkę? — zapytał

— Z wielką chęcią- odpowiedziałam

— To super, to co widzimy się jutro?

— Tak, ale gdzie i o której?

— Może po ciebie przyjdę o szesnastej. Pasuje ci?

— Jasne, to do jutra- rzekłam

— Ta, do jutra- powiedział i odszedł do swojego stołu


Odwróciłam się do reszty, wszyscy spojrzeli po sobie. Popatrzyłam w stronę Benjamina. Wyglądał jakby tłumił złość. Nie wiem o co mu chodzi, przecież jeszcze dwa tygodnie temu mi groził, że zabije mnie i moją rodzinę. Dobrze, że zerwałam z nim przyjaźń.


Nadszedł poniedziałek, najbardziej znienawidzony dzień chyba przez każdego człowieka. Niestety poniedziałek wiązał się z rozpoczęciem lekcji. Przynajmniej trochę wyluzuje się na randce z Johnem. Była godzina 6:40, ja układałam sobie włosy, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi.


— Ciekawe kto to- zagadnęła Lisa wychodząc z łazienki


Dziewczyna podeszła do drzwi, a następnie je otworzyła. W przejściu stał mój brat. To było dość dziwne, ponieważ on nigdy mnie nie odwiedzał.


— Cześć- przywitałam się- Co tam u ciebie?

— Możemy porozmawiać? — zapytał- ale na osobności- dodał


Spojrzałam na McCartney ta tylko uśmiechnęła się w moją stronę, kiwnęła głową i wyszła.


— O co chodzi?

— Nie chce żebyś zadawała się z tym całym Johnem Wilsonem. Uwierz mi słyszałem, że jest chory na głowę, podobno miał kiedyś dziewczynę, którą dręczył psychicznie, słyszałem, że nie wytrzymała presji i przeniosła się do innej szkoły- wyjaśnił

— Wiesz do Akademii Magii we Francji w poprzednim roku szkolnym jakoś tak w kwietniu doszła jakaś dziewczyna, podobno przeniosła się z innej szkoły Magii, może to mogła być ona- rzekłam

— Dobra w każdym razie trzymaj się od tego gościa z daleka, do zobaczenia

— Do zobaczenia- odpowiedziałam, a ten wyszedł


Po krótkiej chwili zastanawiania się czy iść wieczorem na randkę z Johnem stwierdziłam, że to mógł być tylko zbieg okoliczności i poszłam do Pokoju Głównego. W pomieszczenia byli Black, Brown, Hall, Charms oraz Lisa.


— Miłego dnia- powiedziałam

— Nawzajem- rzekł Jacob

— Idziemy na śniadanie? — zapytałam

— Jasne- odpowiedzieli wszyscy chórem


Razem zeszliśmy na śniadanie do sala jadalna i usiedliśmy na swoich stałych miejscach przy stole domu czerwonych.


— Nie chce być wścibska, ale o czym rozmawiałaś z bratem? — zapytała mnie Lisa

— Uważa, że nie powinnam iść na randkę z Johnem, bo kiedyś męczył jakąś dziewczynę psychicznie- powiedziałam


Wszyscy spojrzeli po sobie, nie wiedziałam o co im chodzi. A co jeśli to co powiedział mi David było prawdą?


— Wydarzyło się coś o czym nie wiem? — zapytałam

— Rok temu chodziła tu taka dziewczyna, chyba z domu niebieskich, nagle jakoś wiosną zniknęła i słuch po niej zaginął, była w związku z tym Johnem, krążą plotki, że była przez niego torturowana psychicznie- wytłumaczył Ben

— Ale to tylko plotki- rzekła szybko Lisa

— Coś mi się nie wydaje- stwierdził Black


O dziewiątej zaczęły się lekcje. Jak zawsze były nudne. Po zajęciach musiałam z wielkim bólem serca odrobić zadania domowe. W tym celu postanowiłam udać się do biblioteki. Usiadłam przy stole w jakimś, jak zauważyłam, nieczęsto odwiedzanym dziale. Nagle poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Odwróciłam się w stronę wejścia do działu. Zauważyłam, że to jakaś dziewczyna, która jak tylko zauważyła, że na nią patrzę natychmiast odwróciła wzrok. Po skończeniu pracy domowej udałam się do mojego pokoju, żeby móc przygotować się na randkę. Parę minut przed szesnastą wyszłam przed Pokój Główny. Idealnie o szesnastej pojawił się John.


— Idziemy? — zapytał

— Oczywiście- odpowiedziałam i poszliśmy w stronę mi nieznaną

— Pięknie wyglądasz- rzekł

— Ty też niczego sobie- zawtórowałam mu


Kiedy byliśmy na szóstym piętrze usłyszałam jak ktoś zza naszych pleców woła Johna.


— John! John! Wilson! — krzyczał ktoś, w końcu chłopak się odwrócił


Zobaczyłam, że to ta sama dziewczyna, która patrzyła dziś na mnie w bibliotece. To robiło się podejrzane.


— O co ci chodzi dziewczyno?! — krzyknął

— Ty dobrze wiesz o co- powiedziała- A może już zapomniałeś co zrobiłeś Grace?

— Ja jej nic nie zrobiłem to ona to sobie wszystko wymyśliła!

— Akurat, ona próbowała przez ciebie popełnić przez ciebie samobójstwo, ona się przez ciebie prawie zabiła! — krzyczała

— Oh, zamknij się wreszcie! — krzyknął, podbiegł i uderzył ją w twarz


John uderzył ją tak mocno w twarz, że zwalił ją z nóg, dziewczyna bardzo mocno walnęła w podłogę. Nie ruszała się, czym prędzej do niej podbiegłam. Dziewczyna straciła przytomność. Na szczęście korytarzem przechodziła szkolna pielęgniarka.


— Co tu się wydarzyło? — zapytała zdezorientowana podchodząc do dziewczyny

— Przewróciła się- skłamał John


Popatrzyłam na niego wściekła, jak mógł tak oszukać starszą kobietę, a w szczególności naszą pielęgniarkę. Mi ugrzęzło coś w gardle, nie mogłam nic powiedzieć. Szkolna pielęgniarka wyczarowała niewidzialne nosze i zabrała dziewczynę do sali szpitalnej. Oburzona podeszłam do Johna.


— Jak mogłeś?! Koniec randki! — krzyknęłam i pędem ruszyłam w stronę Pokoju Głównego

Rozdział Ósmy

Wycieczka do wiosek

Śniadanie trwało już od dwudziestu minut. Ja zamyślona grzebałam widelcem w posiłku. Moją głowę zaprzątała jedna jedyna myśl, czyli to co się stało poprzedniego wieczoru. Nie mogłam pojąć dlaczego John uderzył wtedy tą dziewczynę.


— Rosie, jedz, nie baw się jedzeniem- odezwał się Benjamin

— A ty co? Moja niańka? — zapytałam wściekła


Black westchnął i zaczął rozmowę z Jacobem. Zaczęłam bez powodu rozglądać się po sali jadalnej, po chwili zauważyłam, że do pomieszczenia wlatują koperty. Jedna z nich opadła na moje ręce. Zauważyłam, że koperta jest zapieczętowana pieczątką z herbem mojego rodu, rodu White.


— Zobaczymy się na lekcjach- powiedziałam i poszłam gdzieś w ustronne miejsce, żeby w spokoju przeczytać list od rodziców. Poszłam do łazienki, która znajdowała się się na pierwszym piętrze. Usiadłam na podłodze i otworzyłam list.


Droga Rosalie,

Razem z ojcem jesteśmy oburzeni tym, że dostałaś się do domu zdrajców krwi i tych brudnych zdziradeł, domu czerwonych. Powinnaś brać przykład z brata i dostać się chociaż do domu niebieskich. Przyniosłaś wstyd naszej rodzinie. Ja i ojciec już sobie z tobą porozmawiamy jak wrócisz do domu na przerwę świąteczną.

Twoja Matka,

Anabell

Nie wiedziałam co mam o tym myśleć, po prostu zaczęłam płakać. Ja rozumiem, że nie jestem idealną córką, ale… Dlaczego? Co jest złego w tym, że jestem w innym domu niż oczekiwali moi rodzice?


Nastał wieczór, szłam w kierunku Pokoju Główny. Byłam już na siódmym piętrze, gdy w pewnym momencie usłyszałam nawoływania.


— Rosie! Rosie! — nie zwracałam uwagi na nawoływania, ponieważ wiedziałam, że to był John- Rosalie!

— Ach! Co?! — zapytałam wściekła i obróciłam się w stronę chłopaka

— Możemy pogadać?

— Nie- odpowiedziałam i ruszyłam w stronę Pokoju Głównego

— Proszę chociaż pięć minut- poprosił

— Masz dwie, więc się pośpiesz

— Posłuchaj to z uderzeniem tej dziewczyny to nie było specjalnie. Straciłem nad sobą kontrolę- wyjaśnił- To co między nami zgoda?

— Chyba w twoich snach, zapomnij- powiedziałam i odeszłam


Następnego dnia światło słoneczne uderzyło wprost w moje oczy. Bardzo nie chciałam wstawać, ale musiałam. Powoli zwlekałam się z łóżka i poszłam wykonać poranną rutynę. Kiedy wyszłam z łazienki usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam je. Przede mną stała dziewczyna na oko w moim wieku, miała na sobie mundurek domu niebieskich.


— Kim jesteś i co tu robisz?

— Jestem Emma Evans, moja przyjaciółka to Audrey Johnson, ten cały John Wilson wczoraj wieczorem ją zaatakował- powiedziała

— A co ja mam z tym wspólnego?

— Byłaś świadkiem tego zdarzenia, chcę wiedzieć jak do tego doszło- oznajmiła

— Wejdź- rzekłam i wpuściłam ją do środka


Opowiedziałam jej wszystko co wydarzyło się wczorajszej nocy. Kiedy już wszystko wiedziała podziękowała i wyszła. Zaczęłam zastanawiać się gdzie jest Lisa. Spojrzałam na zegar, była 6:37. Powolnym krokiem zeszłam do Pokoju Głównego. Zobaczyłam, że chyba cały dom zebrał się przed tablicą ogłoszeń. Była tam też McCartney. Poczekałam trochę aż tłum się rozejdzie i podeszłam do tablicy ogłoszeń przy, której byli chłopacy i Lisa.


— Jakaś sensacja, że zebrał się tutaj cały dom? — zapytałam

— Sama zobacz- odpowiedział Jacob


Spojrzałam na tablicę ogłoszeń. Była tam przypięta mała kartka. Zaczęłam ją czytać.


Drodzy uczniowie!

Trzydziestego października w sobotę odbędzie się pierwsza w tym roku szkolnym wycieczka do pobliskiej wiosek. Każdy uczeń od czwartego rocznika jeśli posiada zgodę od rodziców może się do niej udać. W wiosce będzie można dokonać zakupów. Zbiórka o godzinie dziesiątej przed dziedzińcem.

Opiekun domu

Elizabeth Bennett


Spojrzałam na przyjaciół z uśmiechem na twarzy, nie spodziewałam się, że w tak trudnym dla mnie okresie będzie miała miejsce taka rzecz.


— Idziecie? — zapytałam ucieszona

— A kto by nie szedł? — powiedział Benjamin

— Idziemy na śniadanie? — zadał pytanie Charms- Umieram z głodu

— Thomas ty zawsze umierasz z głodu- odezwał się Connor- Chodźmy- dodał


Wszyscy zaśmialiśmy się i poszliśmy na śniadanie. Kiedy dotarliśmy do sali jadalnej każdy z usiadł przy stole domu czerwonych i zaczął jeść.


— Rosie? — zagadnął Black

— Słucham cię uważnie, mów o co chodzi

— Mogę ci zadać szybkie i krótkie pytanie?

— Tylko szybko nie widzisz, że jem- zgodziłam się

— A więc chodzi o to, że… — zaczął

— Wysłów się wreszcie! — krzyknęłam

— Pójdziesz ze mną na wycieczkę do wiosek?

— Jeszcze się zastanowię


Obudziłam się o siódmej dziesięć, ogarnęłam się i postanowiłam obudzić McCartney.


— Lisa wstawaj! — krzyknęłam

— Jeszcze pięć minut- powiedziała

— Nie ma pięciu minut, wstawaj!

— Już, już- rzekła i ledwo wstała z łóżka


Kiedy już obie byłyśmy gotowe, postanowiłyśmy odwiedzić chłopaków w ich pokoju, gdyż miałyśmy iść wspólnie do wiosek. Zapukałyśmy do ich drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc zapukałyśmy ponownie. Nadal zero odzewu z ich strony. Już trochę wściekła weszłam bez pozwolenia do ich dormitorium. No tak, oni jeszcze spali.


— Wstawać! — wrzasnęłam

— A po co? — zapytał zaspany Jacob

— Idziemy dziś do wiosek- powiedziała Lisa

— McCartney umówisz się ze mną?

— Odczep się, Brown!


Chłopacy wstali z łóżek i wykonali poranną rutynę. Wszyscy już gotowi poszliśmy do sali jadalnej na śniadanie. Po śniadaniu każdy kto wybierał się do wiosek poszedł do swojego dormitorium i zabrał trochę pieniędzy. O dziesiątej wszyscy, którzy szli do wiosek zebrali się przed dziedzińcem, gdzie czekała już na nas profesor Bennet. Każdy z czwartego roku, w tym ja, musiał oddać swoją zgodę od rodziców, aby mógł chodzić do czarodziejskiej wiosek. Kiedy doszliśmy na miejsce mogliśmy się rozejść, co zrobiliśmy. Razem z McCartney, Benjaminem, Jacobem, Connorem i Thomasem ruszyliśmy przed siebie.


— To gdzie idziemy najpierw? — zapytał Jacob

— Może do sklepu z różnymi gadżetami? — zaproponował Ben

— A potem do sklepu ze słodyczami- powiedział Charms


Zaśmialiśmy się wszyscy wspólnie. Wiedzieliśmy, że Thomas do słodyczy jest pierwszy.


— A na końcu do pabu- rzekł Jacob

— No to plan mamy ustalony- stwierdziłam


Ruszyliśmy w stronę sklepu z gadżetami, jak go nazwał Benjamin. Weszliśmy do środka. Na sklepowych półkach było pełno jakiś wichajstrów. Oczywiście chłopacy się tym od razu zainteresowali, a ja z Lisą czekałyśmy aż skończą swoje jakże długie zakupy. I to niby dziewczyny spędzają ogrom czasu w sklepach. Następnie, jak już wcześniej ustaliliśmy, wybraliśmy się do sklepu ze słodyczami. To właśnie tam postanowiłam zrobić sobie całe zakupy z dzisiejszego dnia. Kiedy znajdowaliśmy się już w owym sklepie ja już zaczęłam „atakować” półki z słodyczami, zresztą nie ja jedyna, Thomasowie też odwaliło jak zobaczył słodycze. Po bardzo długich zakupach, z naciskiem na bardzo, w w sklepie poszliśmy do naszego ostatniego przystanku, czyli pabu. Usiedliśmy przy stoliku dla sześciu osób, a Connor poszedł zamówić nam bezalkoholowe piwo kremowe.


— Cały wypad do wiosek uważam za udany- powiedział Jacob kiedy Hall wrócił z bezalkoholowym piwem kremowym

— Nie chwal dnia przed zachodem słońca Potter- rzekła rudowłosa

— Z tego co zauważyłem to słońce już zaszło, McCartney- odgryzł się


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 43.27