E-book
17.33
drukowana A5
27.21
drukowana A5
Kolorowa
48.7
Jednooka Wojowniczka

Bezpłatny fragment - Jednooka Wojowniczka

Jedna sekunda może zmienić całe Twoje życie.


4.8
Objętość:
74 str.
ISBN:
978-83-8126-576-8
E-book
za 17.33
drukowana A5
za 27.21
drukowana A5
Kolorowa
za 48.7

Wstęp


Piszę tę książkę nie dla własnej sławy, nie dla pieniędzy czy innych korzyści, ale dla ludzi, którzy borykają się z problemem jednooczności z różnych przyczyn.

Dla rodziców i bliskich takiej osoby.

Chcę przedstawić Ci życie osoby, która od 6 roku życia, widzi tylko na jedno oko.

Chcę pokazać, że jak każdy, a może bardziej niż inni, taka osoba boryka się z codziennymi problemami i wyzwaniami, a także przełamać temat tabu, który powszechnie panuje wokół ludzi jednoocznych.

Opiszę, jak sytuacja, w której się znalazłam, wpłynęła na moje życie.

Udowodnię, że osoba z jednym okiem może być kochana i kochająca.


Do napisania książki zainspirowała mnie Kasia, mama Michałka, który po wygranej walce z siatkówczakiem nosi epiprotezę oka. Ilość pytań, które zadała mi Kasia zasypały mnie jak lawina i zastanawiałam się nad odpowiedziami.

Dlaczego? Dlatego, że dla mnie to codziennie i proste rzeczy. Nie miałam pojęcia, że mogą być one tak ważne.

Edukacja w tym temacie rodziców dzieci jednoocznych w naszym kraju jest na minimalnym poziomie, aczkolwiek wzrasta ona z roku na rok bo takich przypadków pojawia się coraz więcej.

Ta książka jest kierowana do takich osób, aczkolwiek nie zamyka się na innych odbiorców. Jeśli będą chcieli ją przeczytać, to będę dozgonnie wdzięczna. Mam nadzieję, że moja książka pomoże ludziom zmienić i zrozumieć ludzi o takiej niepełnosprawności. Ludzi, którzy są w naszym otoczeniu lub, z którymi spotkamy się być może w przyszłości.

Książkę dedykuję córce Aurelii, oraz Tobie, drogi czytelniku.


Rozdział I 
„Normalne dzieciństwo. Do czasu, gdy…”

Mała Aneta

Przedszkole, dom, zabawa, podwórko. To raczej zwyczajne zajęcia sześcioletniej dziewczynki. W moim przypadku tak było do 23 sierpnia 1999 roku.

Pamiętam cały dzień, aż do momentu zaśnięcia pod wpływem narkozy. Wszystkie szczegóły nawet dźwięki, gdy moje oko odmówiło posłuszeństwa i zamknęło się. Obraz zanikł, ale słuch nie.

Zacznijmy od początku.

Rano wstaję beztrosko. Oczywiście mama już na nogach, pomimo zaawansowanej ciąży. Po obiedzie ma zamiar umyć naczynia. Wakacje, wolne od przedszkola. Liczę na to, że siostra weźmie mnie do stadniny na konie. Mama jednak sprzeciwia się, coś przeczuwa. Nie pozwala nam iść. Nie poddajemy się, przeciwnie, wymyślamy małą podpuchę dla mamy, żeby wyjść z domu. Dzielnie wspiera nas koleżanka, która jeździ z nami. Z przejęciem oznajmiamy mamie, że właściciel stadniny pilnie nas wzywa. Coś się tam wydarzyło i po prostu koniecznie musimy tam iść. Mama odpuszcza, a my w te pędy do koni. Najpierw zajęłyśmy się sprzątaniem boksów z łajna. Dzielnie wynoszę taczki i nawet smród mi nie przeszkadza. Pewnie po jakimś czasie się już się go nie odczuwa. I wreszcie to, co fajne, wkładamy siodło na konia i kolejno jeździmy. Po skończeniu swojej jazdy, usłyszałam, jak siostra mówi do mnie, abym nalała dla koni wody do wanny, która stoi obok płotu. Jest gorąco, konie na pewno są spragnione.

Leję wodę, wanna się napełnia.

Podnoszę wzrok i nagle… koniec.

Nie ma nic. Nie ma ciemności, jasności. Jestem w stanie nieważkości, nicości.

Pomalutku odzyskuję świadomość. Próbuję się podnieść, coś zobaczyć, chcę krzyczeć, a mamroczę. Chyba jakiś czas leżę na ziemi. Nikt nic nie widzi. Każdy zajęty swoją pracą. Nagle słyszę, jak krzyczy moja siostra. Słyszę ją coraz wyraźniej, poznaję, że biegnie do mnie. Podbiega żona właściciela. Podnoszą mnie. Ona dzwoni po karetkę. Koleżanka z wrażenia prawie mdleje, ale daje radę. A ja krzyczę i powtarzam dziesiątki razy:

„Nie dzwońcie po karetkę!”

Z perspektywy lat zrozumiałam wiele z tego dnia, ale tego, że tak głośno krzyczałam wypowiadając to zdanie, dalej nie pojmuję. Myślę, że bałam się rodziców i zapewne doszedł szok po uderzeniu. Daria i Dorota biorą rowery i jadą ogłosić rodzicom wiadomość, która zmienia ich życie diametralnie, na zawsze…

Pani Halinka, żona właściciela stadniny prowadzi mnie jak najprędzej do łazienki. Stara się, ale sama nie wie jak obmyć to, co zostało z mojej twarzy. Najgorsze jest to, że widzę się w lustrze. Pierwszy raz widzę się bez połowy twarzy. Z jedną wielką dziurą w środku, która ma w sobie łajno i dużo soczysto zielonej trawy. Tak tą trawę wspomina często moja okulistka, dzięki której żyję. Nie pamiętam przebiegu wydarzeń od czasu lustra do karetki. Potem to już splot wydarzeń, które bardzo głęboko zapisują się w mojej pamięci.

Na całe życie.

Przyjeżdża karetka. Cieszy mnie myśl, że pojawił się tata. Półprzytomna, ale mój mózg dalej pracuje. Tato musi skakać przez płot, aby wejść na teren stadniny, bo rzekomo weszłyśmy tam bezprawnie i brama jest zamknięta.

Jedziemy do domu. Widzę jeszcze mamę biegnącą od cioci. Pamiętam do dziś jej fioletową sukienkę w białe kwiatki. Słyszę wciąż jej krzyk. Tata nie dopuszcza jej do mnie. Wie, że w ósmym miesiącu ciąży mogłaby urodzić. W karetce słyszę mocno podniesiony głos taty. Krzyczy, żeby kierowca jechał szybciej, w końcu nie jedzie na piwo, tylko do szpitala. 40 km na godzinę myślę, że nie jest to odpowiednia prędkość, jeśli chodzi o walkę o życie sześcioletniego dziecka. A ja myślałam tylko o jednym. Chciałam zasnąć. Nie pozwolili mi na to. Pamiętam głos lekarza, że jak zasnę to zasypiam — na zawsze. W pewnym momencie już czuję, jak mi dobrze. Odpływam. Witam się już z nowym światem. Czuję ciepło, jasność. Nie ma dźwięku, słów, bólu. Staję w miejscu, gdzie jest półmrok, a przede mną przyciągająca jasność. Czuję, że chcę w nią wchłonąć, a ona we mnie. Po lewej stronie tego światła mam świadomość, że stoi mój anioł stróż, który chcę mnie przeprowadzić na tamtą stronę. W ostatniej mili sekundzie rozlega się głos i klaśnięcie: „Aneta! Obudź się!” Krzyczy asystentka lekarza.

Bóg w tym momencie mnie ratuje. Znów wracam do świata żywych.

Wraca dźwięk, ból, a ja tak bardzo nie chcę tam być. Chcę spać!
Szłam drogą na drugą stronę.
Moment umierania — tak to nazywam.
Asystentka lekarza mi nie odpuszcza. Nie pozwala na spanie, cały czas zadaje mi pytania i każe odpowiadać.
Jeden, drugi, trzeci szpital odmawia przyjęcia. Brak odpowiednich sprzętów, brak lekarzy. Wreszcie udaje się! Szpital im. Św. Barbary w Sosnowcu przyjmuje mnie, pomimo braku załogi lekarzy. Końcówka wakacji, więc lekarze na urlopie. Dodatkowo zapotrzebowanie na wielu specjalistów w takim przypadku przekraczało codzienną liczbę dyżurujących lekarzy w tym dniu. Pani Doktor od niedawna pracująca jako lekarz okulistyki stara się pomóc. Wisi długie godziny przy telefonie, zbierając specjalistów, bo „poskładanie mnie” musiało być dopięte na ostatni guzik.
Reszta była w rękach Pana Boga.

Dziś mimo tego, że są to urywki, są coraz częstsze i dłuższe. Pamiętam, że wieźli mnie wózkiem na oddział bardzo szybko, głowa zwisała mi poza jego obręb, żebym nie zwymiotowała. Potem to straszne uczucie. Maska tlenowa założona na nos. Dusiłam się, ale nikt na to nie zwraca uwagi. Wreszcie ktoś zauważa, że nie mam sił walczyć o oddech. Odchyla mi maskę, ale na moment. Zakłada z powrotem. Znów zaczynam się dusić. Na szczęście krótko.
Następnie robią mi rezonans magnetyczny czaszki, mózgu. Powstaje plan operacji. Wybieranie pozostałości z kości. Usuwanie łajna, trawy i innych zanieczyszczeń z mojej buzi. Trwa to bardzo długo. I tak płynął czas do przyjazdu specjalistów ratujących mi życie, twarz, oko… przyszłość.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.33
drukowana A5
za 27.21
drukowana A5
Kolorowa
za 48.7