E-book
14.7
drukowana A5
39.99
Jednak… tak miało być

Bezpłatny fragment - Jednak… tak miało być


5
Objętość:
218 str.
ISBN:
978-83-8245-891-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 39.99

„Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało …” 
— banalne, ale jakie prawdziwe… prawda?


Z dedykacją dla osób, które miały i mają ogromny wpływ na kształt mojego szczęścia. W szczególności dla moich kochanych dzieci Kaja i Lajli 
— pamiętajcie, że wszystko jest możliwe, trzeba tylko czegoś chcieć z całych sił…

Jednak

Rozdział 1.
Pan Jakub

Wiedziała, że otwierając drzwi, zmieni coś bezpowrotnie, pragnienie, które siedziało w niej od tak długiego czasu, nabierze realnego kształtu. Wzięła głęboki oddech, czuła, jak serce coraz szybciej bije jej w piersi. Wypuściła powoli powietrze przez usta i nacisnęła na klamkę.

Weszła do gabinetu, siedział przy biurku tyłem do wejścia, pisząc coś na laptopie. Zamknęła za sobą drzwi… Jeszcze jej nie zauważył, w sumie nie miało jej tam być… nigdy.

Cicho podeszła do niego i zaczęła pieścić jego ucho i szyję. Na moment zastygł. Siedział w bezruchu, nagle obrócił się i spojrzał na nią tymi morskimi iskrzącymi oczami, które tak dobrze pamiętała. Uśmiechnął się zupełnie niezdziwiony, że to ona. Wstał i pochylił się do jej ust, uderzając lekko wargą o wargę, zapraszając do tak dawno upragnionego uniesienia, pierwszej miłostki. Przesunął ręką wzdłuż jej szyi, niżej i szybkim ruchem rozpiął jej zamek u koszuli. Ciepłym i wilgotnym językiem zaczął pieścić jej dekolt, druga ręka powędrowała jakby naturalnie niżej, rozpiął i zsunął jej jeansy.

Nagle usłyszeli pukanie do drzwi…

— Ciiiiii, niech myślą, że mnie nie ma — wyszeptał, przykładając jej dłoń do ust.

Ponowne pukanie zabrzmiało niemal jak wyrocznia niespełnionego pragnienia. Głos zza drzwi przeszył ją moralnym mrozem.

— Panie Jakubie, jest pan tam?

„Panie Jakubie?!” — pomyślała. — „Kuba…”. „Panie Jakubie” brzmiało zbyt poważnie, zbyt dojrzale, zbyt rzeczywiście… na tyle rzeczywiście, że całe jej ciało ogarnął chłodny dreszcz. Może z podniecenia, a może bardziej z powodu tego, co faktycznie mogłoby się wydarzyć. Odsunęła go od siebie delikatnie, ale na tyle stanowczo, że momentalnie oboje poczuli, jakby ktoś im siebie zabrał.

Usiadł na brzegu biurka pełnego dorosłych dokumentów, papierów i rachunków, które codziennie przypominały mu o straconych latach i upływie czasu. Ona stała oparta w bezruchu o ścianę, starając się uśmiechnąć, ale jedyne, na co było ją w tym momencie stać, to dziwny grymas, który miała nadzieję, że zamaskuje jej skrępowanie.

— Hej, Aga, nie świruj i chodź się porządnie przywitać — powiedział tym swoim głębokim i miękkim głosem, który mimo upływu lat poznałaby wszędzie bez wahania. Podeszła, lecz w tym krótkim czasie, sto myśli zdążyło przelecieć jej przez głowę.

Jak się porządnie przywitać?! Przybić ci piątkę, uściskać czy zwyczajnie podać dłoń… panie Jakubie?”.

Stanęła przed nim na tyle blisko, że poczuła, jak mu się delikatnie trzęsą kolana, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że też jest mu jakoś niezręcznie… A może jednak nadal tak na niego działała. Przyciągnął ją do siebie gwałtownie i przytulił tak mocno, jak w to letnie popołudnie, wydawałoby się wieki temu, gdy nagle zaczęło padać i chciał ją osłonić od deszczu.

— Ty cały czas tak samo pachniesz, jak świeżo upieczone ciasteczka — wyszeptał w momencie, gdy jego usta dotknęły jej szyi.

— Po co zmieniać to, co jest dobre? — odpowiedziała cicho, uśmiechając się.

Wstał i wplótł swoje dłonie w jej włosy.

— Masz ciarki? Bo ja się nie potrafię ogarnąć — zaśmiał się, pokazując jej przedramię.

Nie odpowiedziała, pogładziła tylko dłonią jego rękę. Nie mogła przecież się tak przed nim otworzyć. Nigdy, przed nikim, nawet przed nim. Nie chciała, żeby wiedział, jak bardzo jeszcze na nią działa, chciała w jakiś sposób mieć władzę nad ich spotkaniem, siłę, żeby się zupełnie nie rozkleić.

— Jednak przyjechałaś?

— Napiłabym się herbaty. — zmieniła zwinnie temat.

— Okej i dwie łyżeczki cukru?

— Tak i mleko poproszę.

— Heh, ty Angolu, jednak cię tam przekabacili — zażartował, wiedząc, jak bardzo broniła się przed tym „zangoleniem”, o którym tak często rozmawiali.

Usiedli obok okna, na szerokim parapecie, w ciszy, która nie była dla nich czymś naturalnym, bo zwykle nie mogli się nagadać i każde „zadzwonię na minutkę” zamieniało się w długie rozmowy o wszystkim i o niczym, jakby nie rozmawiali ze sobą latami.

— Wiesz, nadal nie mogę uwierzyć, że tu jesteś… Patrzę na ciebie, siedzisz tu sobie jak ten mój wymarzony prezent na gwiazdkę i sam nie wiem, czy mam się na ciebie rzucić, polizać, czy nie dotykać, żeby cię nie zepsuć — powiedział z przekąsem.

— Prezent na gwiazdkę?! Ha, ha, kurczę, gdybym wiedziała, założyłabym jakąś kokardę na głowę — zażartowała, ale on nie zaśmiał się, tylko patrzył na każdy jej ruch, jakby nią oddychał, jakby zaraz miała się rozpłynąć albo ulotnić jak sen.

— Muszę się zbierać — wtrąciła stanowczo, dopijając herbatę.

— Jak to? Przecież dopiero przyjechałaś.

— Wiem i chciałabym zostać, nawet nie wiesz, jak bardzo — Zarumieniła się delikatnie. — Ale jestem umówiona i nie chcę się spóźnić.

— Aha, okej, czyli to już?! Osiemnaście lat cię nie widziałem, a ty pojawiłaś się na pięć minut i znikasz?! Ja się tak nie bawię, foch! — zażartował niefortunnie, oczekując jakiejś błyskotliwej odpowiedzi.

Czasami zastanawiała się, jak tak mądremu, dojrzałemu facetowi uchodzi na sucho rzucanie takich tekstów jak „foch”, ale chyba była to jedna z tych rzeczy, które przypominały jej o spędzonym wspólnie czasie, kiedy mieli po naście lat.

— Zajechałam do ciebie po drodze z lotniska — wyjaśniła. — Nie wybaczyłabym sobie, gdybym cię nie zobaczyła. Muszę jednak jechać dalej, bo mam trochę drogi przed sobą, a wieczorem jestem umówiona z koleżanką na drinka. Zresztą ty też zaraz kończysz pracę i musisz iść trochę „pomężować”. Wykupiłam dwie noce w tym dużym hotelu w centrum, w którym kiedyś byliśmy na zgrupowaniu. Jutro wieczorem mam zjazd absolwentów, ale gdybyś w ciągu dnia miał czas, ochotę i sposobność, to zapraszam na obiad i piwko — powiedziała stanowczo z lekką nutką nadziei w głosie.

— Kurczę, przecież wiesz, że ja nigdy nie mam, jak się wyrwać — rozłożył ramiona bezradnie.

— Wiem, ale nadzieja umiera ostatnia…

Postawiła filiżankę na biurko, odwróciła się i spojrzała na niego, jakby widziała go znowu ostatni raz. Jak wtedy, gdy się rozstali, a on rozzłoszczony wsiadł do samochodu i po chwili zniknął w ciemnościach nocy.

— No to co? Daj buziaka i lecę dalej — wykrztusiła ze łzami w oczach.

Podszedł do niej i pocałował ją w czoło.

— O! W czółko… Ha, ha, dzięki, tato… — zaśmiała się skrępowana.

— Weź, mnie nie denerwuj — burknął oschle. — Nie wierzę, że zaraz znikniesz, jakby cię tu nigdy nie było…

— Przecież byłam. — Uśmiechnęła się przez łzy.

Rozmowę przerwało kolejne pukanie do drzwi.

Podeszła i otworzyła je bez wahania.

— O, proszę bardzo, proszę wejść, my właśnie skończyliśmy, prawda panie Jakubie?! — zapytała, patrząc na niego, jakby sama nie wierzyła, że ktokolwiek uwierzy jej, że jest tylko kolejną pacjentką, która przychodzi do niego na rehabilitację, gdyż zdradzały ją rumieńce i oczy pełne łez.

— Jeszcze raz bardzo dziękuję — podeszła i uścisnęła mu dłoń. — Do widzenia. — Wyszła szybkim krokiem, nie patrząc za siebie, wsiadła do samochodu i roześmiała się…

„No ładnie, Aga, tylko ty potrafisz tak zamieszać w pięć minut” — pomyślała z niedowierzaniem.

Wychowała się w gronie zdominowanym przez chłopaków i zawsze była postrzegana jako kumpel w kiecce. Koledzy, z powodu czystej nadopiekuńczości i niepisanych praw małomiasteczkowych grup osiedlowych uniemożliwiali jakiemukolwiek chłopakowi z zewnątrz zbliżanie się do niej na tyle, by mogła się komuś spodobać lub, nie daj Boże, zakochać się.

Kuba był jej pierwszym prawdziwym chłopakiem. Pierwszym, który odwzajemnił jej uczucie i zwrócił na nią uwagę.

Poznała go przypadkiem. Przegrała zakład z koleżanką, która w ramach nagrody zażądała od niej, by podeszła do tego „przystojniaka w niebieskich spodenkach”. Do dziś pamiętała motyle w brzuchu w czasie ich pierwszej rozmowy, a gdy okazało się, że — ku jej zaskoczeniu i radości — on też nie mógł o niej zapomnieć i niby przypadkiem wpadali na siebie w ciągu kolejnych kilku dni, oboje nie mogli powstrzymać rosnącego w nich uczucia. Od początku ogromnie pociągała ją jego wysportowana sylwetka, „sześciopak” na brzuchu i umięśnione ramiona.

Spędzili razem całe lato i trochę jesieni. W „prehistorycznych czasach”, gdy nie było jeszcze telefonów komórkowych i pisało się listy miłosne, ich krótki związek miał niepowtarzalny urok. Kochali się, chyba za bardzo, naiwnie i taką czystą miłością. Oboje dobrze wiedzieli jak ważne jest kochanie kogoś za to, co wnosi w życie drugiej osoby, seks zawsze był gdzieś na końcu priorytetów w związku. Może z braku sposobności i dzielącej ich odległości nigdy nie spędzili ze sobą namiętnej nocy.

„W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że tak Cię kochałam, że bałam się Ciebie dotknąć, żeby Cię nie zmienić swoim dotykiem. Chciałam, żebyś już zawsze taki był, jaki byłeś wtedy dla mnie” — napisała mu po latach w jednej z wiadomości.

Po rozstaniu, chociaż każde poszło w swoją stronę i związało się z innymi osobami, został w nich niedosyt niespełnionego pożądania.

Po dziesięciu latach odnalazła go na jednym z portali społecznościowych, z ciekawości i chęci wyjaśnienia swojej decyzji, która zakończyła ich związek. Potrzebowała prawie dekady, by móc spojrzeć na swoje poczynania z dystansem i zaakceptować fakt, że nie zawsze była w stanie całkowicie kontrolować swoje decyzje, a tym bardziej ich konsekwencje.

Wybaczył jej, ale nie zapomniał. Tyle jej wystarczyło, przynajmniej na początku, by przestać się obwiniać za jego złamane serce. Rozmawiali często, o wszystkim. Lubili wspominać tamto gorące lato, rzadko wspominali momenty rozstania, które nawet po latach budziły w nich małe smutki. Byli zadowoleni z tego, co udało im się osiągnąć i przeżyć z kolejnymi partnerami. Żadne z nich nie chciało nic zmieniać, a ich związek i uczucie, które do siebie żywili, odłożyli na półkę z zakurzonymi zdjęciami, listami, z imienną plakietką i gwizdkiem z pielgrzymki.

W licznych rozmowach opowiadali sobie o codziennych wydarzeniach, byli dla siebie nawzajem ucieczką od codziennych problemów. Chyba nie wierzyli, że będą potrafili się zaprzyjaźnić, rozmawiać o wszystkim tym, co w nich siedziało, a o czym z powodu pełnionych ról życiowych nie wypadało rozmawiać z nikim innym, w obawie przed ocenami i moralnymi kazaniami.

„– Myślisz, że można kochać dwie osoby na raz? — zapytał kiedyś.

— Zdecydowanie tak. Pytanie tylko, czy da się dwie osoby kochać i nikogo tym nie ranić… Ani tych osób, ani przede wszystkim siebie.

— Racja, ale myślę, że każdą osobę kocha się inną częścią serca i to nie kochanie potrafi ranić, lecz czyny, które powodowane są tym kochaniem…”

Często obiecywali sobie, że chociaż raz muszą się spotkać, chociaż raz jedno z nich się kiedyś pojawi bez uprzedzenia. Oboje jednak wątpili, że nadarzy się sposobność, by spełniło się to ciche i dość przeterminowane marzenie.

Rozdział 2.
Zanim

Była dziewczyną, której nikt nigdy nie powiedział, że może być kimś więcej niż przeciętnym szarakiem, z natury dorabiającym się w życiu tyle, żeby jakoś przetrwać. Dawało jej to tylko dodatkową motywację, aby udowodnić sobie, a tym bardziej innym, że ten szarak będzie potrafił „dochrapać się” trochę więcej marchewek, niż musi. Była ambitna i zawzięta, zawsze skrupulatnie dążyła do zamierzonych celów. Wiele poświęciła, by stać się taką kobietą, która z klasą i naturalną lekkością potrafi radzić sobie w każdej sytuacji, w której się znajduje.

Często onieśmielała mężczyzn swoją urodą i miała w sobie to coś, co przykuwało ich zainteresowanie na jakiś czas, na tyle krótki, żeby się nie zdążyć przywiązać, i na tyle długi, by móc w pełni wykorzystać obustronne korzyści płynące z zauroczenia podszytego spontaniczną namiętnością.

Miała standardowe dzieciństwo późnych lat osiemdziesiątych. Mama zaszła w ciążę w walentynki osiemdziesiątego czwartego, przeżywając swój pierwszy raz z największym figo-fago w miasteczku. Gdy ciąża wyszła na jaw, matka zmusiła go do małżeństwa. Więc odbyło się wesele, które było jedyną wesołą rzeczą w ich wspólnym życiu.

Codzienność szybko zmieniła się w szesnaście lat poniżania, bicia i picia. Pamiętała swoją mamę na kolanach, skopaną, zdeptaną, z krwawiącą wargą. Poniżanie wychodziło ojcu równie dobrze, jak żurek z paczki, który był jednym z niewielu wspomnień z nim związanych. Nie zdawała sobie wtedy sprawy, jak bardzo znienawidzony ojciec wpłynie na jej samoocenę w dorosłym życiu, na jej podejście do mężczyzn i szacunek do samej siebie… Jak wiele jest w tym jego winy i zasługi…

Mama uczyła ją wewnętrznego spokoju i cichej walki o siebie. Z biegiem lat wypracowała w sobie umiejętność wyciszenia i opanowania. Niewiele wydarzeń mogło ją wyprowadzić z równowagi. Często uciekała w wyobraźnię, ale nigdy nie odważyła się fizycznie zniknąć, zawsze bała się zostawić mamę samą z ojcem, żeby nic jej nie zrobił, nic więcej niż zwykle. Zawsze uciekała w myślach do miejsc, których nie znała.

Wyobraźnia zabierała ją w ciepłe i spokojne zakątki, bez zgnębionej przez życie matki, bez sadystycznego, wiecznie pijanego ojca.

Jednym z miejsc, które dawało jej wyciszenie i tak wtedy upragniony spokój, była mała grupa harcerska. Przyjaciele i ówczesny druh z rodzinnego miasteczka akceptowali ją z braterską miłością. Nie rozmawiali o problemach i smutkach, wypełniali wolny czas śpiewem, grą na gitarach, ogniskami, wycieczkami rowerowymi i dwutygodniowymi obozami, które wydawały się idealnymi okazjami, by doznać małych wolności i… pierwszych miłości.

Pewnego jesiennego wieczoru, po kolejnej alkoholowej kłótni, ojciec wsadził ją do samochodu i zabrał na przejażdżkę. Często ją zabierał ze sobą, by mieć słuchacza, który ze strachu nie potrafił mu się sprzeciwić. Siedziała i słuchała jego krzyków i wyzwisk. Narastał w niej gniew i złość. Nigdy jednak nie myślała, że zbierze w sobie tyle siły i odwagi, by powiedzieć mu, co o nim tak naprawdę myśli i jak mocno go nienawidzi, ale jedno zdanie, które wykrzyczał, zmieniło ich życie na zawsze.

— Ja tę sukę kiedyś zabiję!

Coś w niej pękło, coś nią zawładnęło; uczucie, które momentalnie przeszyło ją do szpiku kości. Zrozumiała, że albo teraz coś zrobi, albo faktycznie może być za późno, by uchronić przed nim mamę. Zareagowała błyskawicznie i bezwarunkowo, jakby była w amoku. Jedną ręką odpięła mu pas, a drugą mocno szarpnęła za kierownicę rozpędzonego samochodu. I z całym impetem uderzyli w przydrożne drzewo. W tamtym momencie nie obchodziło ją, czy wyjdzie z tego cało. Nic wtedy nie liczyło się bardziej niż potrzeba powstrzymania go na dobre.

Ocknęła się po chwili, czując ból w klatce piersiowej, który prawie całkowicie uniemożliwił jej swobodne oddychanie. Spojrzała na siedzenie kierowcy i dotarło do niej, co zrobiła. Brak zapiętych pasów i uderzenie z dużą prędkością sprawiło, że wypadł przez przednią szybę i leżał zakrwawiony na masce. Zdołała wyjść z auta i stanąć koło niego w bezruchu. Nie krzyczała i nie szukała pomocy, stała i z kamiennym spojrzeniem obserwowała, jak się wykrwawia i kaszle krwią. Resztką sił uniósł rękę w jej stronę, błagając o pomoc. Złapała ją zimno, nachyliła się nad jego głową i wyszeptała mu do ucha:

— Już nigdy więcej nie podniesiesz na nas ręki, ty skurwysynu. — Po czym jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy i wydał ostatnie rzężące tchnienie. Poczuła, jakby jego ostatni stał się jej pierwszym prawdziwym oddechem. Tracąc nad sobą kontrolę, już na zawsze ją w sobie odzyskała.

Po dłuższej chwili zatrzymała nadjeżdżający samochód, wytłumaczyła, że pijany ojciec stracił kontrolę nad pojazdem i uderzył w drzewo. Lekarz z karetki stwierdził zgon na miejscu. Miejscowy policjant, który przyjechał po chwili, nie zadawał zbyt wielu pytań, bo dobrze znał skłonności i historię jego zatrzymań.

Zabrano ją do pobliskiego szpitala na obdukcję po wypadku. Po godzinie na izbie przyjęć pojawiła się przerażona mama, w recepcji roztrzęsiona powtarzała tylko jej imię. Pielęgniarka zaprowadziła ją do sali.

Aga siedziała na łóżku z podłączonym EKG. Mama podbiegła do niej i wtuliły się w siebie najmocniej, jak tylko potrafiły, mimo że dziewczyna odczuwała ból w klatce piersiowej, którego przyczyną okazało się złamane przez pasy żebra i wybity obojczyk.

— Mamo, mieliśmy wypadek… — powiedziała spokojnie. — ojciec nie miał zapiętych pasów. Nie udało się go odratować…

— Wiem, dzwonili do mnie. Dzięki Bogu, że tobie się nic nie stało — wyszeptała rozdygotana mama.

Nie płakały, gdy wszyscy wokół przypisywali to szokowi.

— Pewnie łzy przyjdą, jak dotrze do nich, co się wydarzyło. Wtedy zaczną płakać — mówili.

Nie płakały nawet podczas pogrzebu, stały obojętne, tępo patrząc, jak grabarz zasypuje trumnę ziemią. Nie płakały, gdy tak wiele osób składało im kondolencje i mówiło, jakim to dobrym i uczynnym człowiekiem był jej cudowny tata i kochany mąż. Nie płakały, aż do chwili, kiedy kilka dni po pogrzebie obie siedziały przy kuchennym stole, a mama obróciła nagle głowę w stronę korytarza i wyszeptała:

— Słyszysz, Kotuś?

— Co mamo? Nic nie słyszę… — zapytała, spoglądając na nią.

— Dokładnie, nic nie słychać. Cisza. Pierwszy raz od lat, cisza i spokój — powiedziała z ulgą w głosie.

Żadna nie potrafiła powstrzymać łez, płaczu z powodu ciszy i spokoju… tak upragnionego od wielu lat. Zaczęły żyć prostym, nudnym życiem. Dla nich jednak nuda i prostota dnia powszedniego były wymarzonym spełnieniem. Uczyły się na nowo cieszyć z małych rzeczy, odkrywać bezkonfliktowe wieczory, wypełnione rozmowami i śmiechem. Za każdym razem, gdy widziała spokój i uśmiech mamy, powoli wybaczała sobie tę drastyczną decyzję, która zmieniła ich życie na lepsze. Nigdy jednak do końca nie zdołała o niej zapomnieć…

Rozdział 3.
Hotel

W głębi serca wiedziała, że ta cała wyprawa zamieni się w końcu w dziwną przygodę, ale chyba nawet zdając sobie z tego sprawę, nie była przygotowana na ładunek emocji, jaki ona ze sobą przyniesie. Przetarła twarz i odjechała w kierunku miasta, które przez trzy lata było jej domem; miejsca, za którym często tęskniła, pachnącego niedzielnym żużlowym metanolem, mieniącego się światłami beztroskich lat studenckich.

Lubiła jeździć nocą, droga minęła jej szybko bez większych przygód. Zbliżając się do tablicy z nazwą „Gorzów Wielkopolski”, zdała sobie sprawę, że czas jazdy umknął jej trochę na analizowaniu dzisiejszych wydarzeń,

w większości jednak na podnieceniu związanym z jutrzejszym zjazdem absolwenckim, poniekąd również na lekkim strachu na myśl o potencjalnym spotkaniu z byłym chłopakiem, który nadal mieszkał i pracował w ich studenckim mieście.

„Na pewno dostał zaproszenie na zjazd… ale nic na to nie poradzisz, więc ogarnij się, kobieto” — pomyślała. — Wyglądasz teraz o wiele lepiej niż kiedy widzieliście się ostatni raz. Co ma być to będzie i martwienie się na zapas nic nie zmieni” — tłumaczyła sobie w myślach.

Dojechała do hotelu, zaparkowała i weszła do środka. Zapach lobby przypomniał jej kino z miejscowości, w której dorastała. Była pewna, że lizol wycofali w latach dziewięćdziesiątych… „A jednak” — pomyślała, podchodząc do recepcji.

— Dobry wieczór, mam rezerwację, podać numer?

— Cześć Agnieszka! Sto lat cię nie widziałam, co słychać? Jak zdrówko? Rezerwacja na to samo nazwisko? — Nad wyraz uśmiechnięta osóbka wychyliła się zza wysokiego biurka.

Nadmiar entuzjazmu był jedną z tych rzeczy, które bardzo ją irytowały u ludzi i odbierała to jako stratę energii i czasu. Lecz pomimo zaskoczenia i lekkiego poirytowania powiedziała uśmiechnięta:

— Tak, to samo. Hej laska! — Często nie pamiętała czyichś imion, w sumie pamiętała tylko te, które w jakiś sposób wydawały jej się potrzebne lub ważne. — Sorki, nie poznałam cię, to był długi dzień i jestem trochę zmęczona. — Za cholerę nie wiedziała, kim jest ta kobieta i skąd ją zna… W sumie nie bardzo ją to zastanawiało.

— Proszę bardzo, numer sześćdziesiąt jeden, na dwie noce, tak? Przyjechałaś na zjazd?

— Dzięki. — Wyciągnęła rękę po klucz. — Tak, przyleciałam dziś po południu. Przepraszam, ale jestem tak zmęczona, że trudno zebrać mi myśli. Mam nadzieję, że się tam jutro spotkamy, o ile się wybierasz? — zapytała od niechcenia.

— Tak, będę. Nie zatrzymuję cię dłużej. Odpocznij sobie, widzimy się jutro — recepcjonistka, wskazując na windę, zakończyła zdanie dziwnym wymachem ręki, jakby występowała w zespole tańca ludowego.

— To do zobaczenia w takim razie. Pa — odpowiedziała z serdecznym uśmiechem, nadal bezskutecznie próbując przypisać jej twarz i dźwięk głosu do kogoś znajomego z uczelni. Nie wyszło.

W windzie usłyszała dźwięk swojego telefonu.


„Hej, dojechałaś? Co Ty wariatko zrobiłaś mi z głową?!,

od Twojego wyjścia nie mogę się na niczym skupić ps. Takie niespodzianki uwielbiam


Uśmiechnęła się, wkładając telefon do kieszeni. „Odpiszę po prysznicu” — pomyślała.


„Hej. Wszystko ok małpeczko? Co się dzieje? Nie rób sobie jaj i daj tylko mi znać, czy dojechałaś szczęśliwie!” — Nie dawał jej spokoju.


Odpisała:

Hej, przepraszam, właśnie wchodzę pod prysznic. Wszystko ok. Dojechałam bez problemów. Zaraz zamówię jakieś winko i wypije Twoje zdrówko, bo cudnie było Cię dziś zobaczyć smakujesz tak samo, jak kiedyś, wiesz”


Odłożyła telefon na biurko, zadzwoniła na recepcję i zamówiła butelkę wina do pokoju.

— Może to pomoże mi się trochę uspokoić, bo chyba mam jakieś migotanie przedsionków, od kiedy wyszłam z jego gabinetu — mówiła do odbicia w lustrze.


Jest jeszcze tyle rzeczy, o których chciałbym Ci powiedzieć, za szybko mi uciekłaś, muszę Cię jeszcze zobaczyć przed wyjazdem, muszę.

Wiesz, gdzie mnie znaleźć, nie chcę naciskać na spotkanie, bo wiem, że nie masz w sumie jak się wyrwać, ale nie ukrywam, że bardzo chciałabym Cię jeszcze raz spotkać”


Po tej wiadomości telefon zamilkł.

Gdy po prysznicu, zdążyła tylko zrobić sobie makijaż oraz nałożyć bieliznę i szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi. Dziś nie kojarzyło jej się to zbyt przyjemnie po wcześniejszej przerwanej przygodzie, tym razem jednak otwierając drzwi miała nadzieję, że to upragnione wino.

— Kto tam? — zapytała z lekkim podekscytowaniem.

— Obsługa hotelowa — odpowiedział dziwnie znajomy głos.

Otwierając, czuła, jak przepełnia ją podniecające drżenie, które trudno było jej poskromić.

— Musiałem, ty wiesz, że musiałem… — wszedł stanowczo, nie pytając o pozwolenie, zwinnie obróciwszy dłonią plakietkę „proszę nie przeszkadzać” na klamce, po czym rzucił jej bardzo jednoznaczne, zadziorne spojrzenie.

Wyobrażał sobie tę scenę milion razy.

— Jesteś zawiedziona, że to nie wino? — zapytał.

— Wręcz przeciwnie — wyszeptała z uśmiechem, przygryzając dolną wargę — wręcz przeciwnie…

Nie czekała; wiedziała, że nie powinna się już dłużej hamować. Przybliżając się stanęła na palcach, wsadziła mu język w usta, zahaczając w trakcie o jego wargi. Nie powstrzymywał jej. Unosząc ją, wgryzł się w jej szyję, silnym ruchem rąk rozchylił jej uda, które zwinnie oplotły jego biodra. Mocno przyparł ją do ściany, bez zastanowienia złapał oburącz za pośladki, wpijając zęby w jej dolną wargę.

Poczuła, że od dawna marzyła o takim uderzeniu podniecenia… Bez skrępowania złapała go za kark, dociskając jego usta do swoich, aby jeszcze łapczywiej móc chłonąć jego pocałunki. Zapomniała się i oddała chwili, nie zastanawiała się, czy powinna… czy on powinien i czy ktoś na tym nie ucierpi. Liczyli się tylko oni, w tym momencie, w tym miejscu. Ocknęła się, czując ponownie jego język w swoich ustach.

Przycisnął wargi do jej warg, wplótł dłoń we włosy i poczuła delikatny, lecz przyjemny ból, kiedy pociągnął ją za włosy, odchylając jej głowę. Delikatnie złapał zębami za jej ucho, szepcząc:

— Nawet nie wiesz, ile razy o tym myślałem. — Po czym zamilkł i jedną ręką rozwiązał jej szlafrok, przy okazji zsuwając ramiączko biustonosza, co jeszcze bardziej ją rozpaliło.

Trzymając za pośladki, zaniósł ją na biurko i zrzucił ręką telefon na podłogę.

— On już nie będzie nam potrzebny, chociaż raz nie musimy do siebie pisać… i chociaż raz mam cię przy sobie, a nie na małym ekranie. — wyszeptał.

Złapawszy za szyję, położył ją na biurku, jego język i druga dłoń budowały preludium orgazmu, stanowczo, ale nadal czule ją pieszcząc. Czując, jak serce łomocze jej w piersi, postanowił nie zwalniać tempa, odrzucił wszelkie hamulce i sunął impulsywnie językiem od biustu aż po sam wzgórek okryty koronkową bielizną. Zjechał językiem wzdłuż szwu na pachwinie ku wewnętrznej stronie ud, zaś dłonią tylko delikatnie przesunął majtki, by pod językiem poczuć jej rozpalone łono.

— Byłem ciekaw, jak smakujesz — rzucił frywolnie, po czym zaczął nakreślać językiem szybkie koła wokół wilgotnych już warg…

Wiedział, że zaczyna ogarniać ją błogość, gdy poczuł paznokcie wbijające się w jego kark i dłonie dociskające jego twarz w stronę coraz bardziej rozpalonych groni. Zawładnęły nim samcze instynkty, wiedział, że dziś to właśnie on ma ją zdobywać. Stanowczym ruchem zamoczył język między wargami. Jęknęła, jakby zdrętwiała, co tylko dodało mu pewności siebie. Był dumny, czując na języku pierwsze skurcze, postanowił jednak zwolnić i delikatnie wgryzać się w jej wewnętrzną część.

— Gdzie byłeś, kiedy cię nie było… — wymamrotała rozkojarzona.

Poczuła jego zęby delikatnie chwytające ją wszędzie oraz dwa palce wypełniające jej wnętrze. O ile usta były subtelne i czułe, to palce były wybitnie niedelikatne… Całe jej ciało napinało się, jednocześnie czuła taką ciekawość, że nie była w stanie wydusić słowa, wolała zamknąć oczy i dłońmi złapać za krawędź biurka, szeroko rozchylając nogi. Jego barki okazały się idealnym podparciem. Momentalnie poczuł fale jej ekstazy, złapał ją mocno lewą ręką za biust i docisnął język ku jej głębi. Wnet na języku poczuł skurcze, które podpowiadały, że jej satysfakcja jest coraz bliżej. Przyspieszył, zwiększył nacisk i ruchliwość języka. Nieregularne ruchy spowodowały, że ona niemal zamarła i uniosła się w bezruchu. Jedyną aktywnością, którą przejawiało jej ciało, była lawina nieregularnych skurczy.

— Wiesz, zawsze byłam za równouprawnienie — oznajmiła wstając po chwili. Zaczęła go całować, popychając całym ciałem w stronę łóżka, aż usiadł. Lubieżnie popchnęła go głębiej, a on oparł się na łokciach z lekkim przerażeniem w oczach.

Usiadła na nim okrakiem. Bez zastanowienia złapał ją za pośladki i zaczął je mocno masować, a ona wolno, ale stanowczo poruszała biodrami, zataczając koła, ocierając się o jego nabrzmiałość. Wplotła dłonie w jego włosy i przyciągnęła twarz do biustu, zarazem przybliżając piersi łokciami. Trudno mu było złapać oddech w tej pułapce rozkoszy, ale absolutnie mu to nie przeszkadzało. Zanurkował w nie całą twarzą, a język wirował, jak oszalały. Ona cały czas ocierała się o niego pośladkami i po chwili poczuła go w sobie. Złapał ją mocno za biodra, poruszał w rytm uniesienia coraz intensywniej.

Obróciła się, nie schodząc z niego, żeby mógł zobaczyć, jak prężnie wije się w falach nadchodzącego orgazmu. On nie przestawał nawet na chwilkę, podparł się tylko na łokciach, pozwalając jej przejąć ster. Ona pochyliła się do przodu, złapała go za łydki i odwróciła głowę w jego stronę, lubieżnie spoglądając przez ramię, czy mu się podoba. Zaskoczył ją promiennym uśmiechem, puszczając do niej oczko, oboje roześmiali się na moment, aż opadła obok na łóżku.

— Poświrowałaś sobie, to teraz moja kolej. — Przyciągnął ją do siebie, pocałował namiętnie i położył się na niej całym ciężarem ciała, aż zamruczała bezwiednie.

Zagłębił się w nią, przyciskając ją do siebie ramionami. Jego ruchy były głębokie i wolne, a jej miarowe oddechy i ciche jęknięcia uświadczały go tylko w przekonaniu, że sprawia jej dziką przyjemność. Połączyła ich namiętność uwieńczona obustronną, jednoczesną eksplozją zmysłów… Po chwili przytuleni leżeli obok siebie, starając się wyrównać oddech.

Wtuliła się w niego mocno i przez moment oboje patrząc w sufit, uśmiechali się tylko…

— Nie żałujesz czasami, że nie powalczyliśmy trochę bardziej o to, co było między nami? — zapytał.

— Ciekawe, jakby to było, gdybyśmy dalej byli razem…

— Wiesz co, Kubuś, chyba nie ma co tego rozpamiętywać, gdybać i przypuszczać. Może lepiej, że nam nie wyszło… Po tylu latach już dawno byśmy się sobą znudzili. Ja bym cię zdradzała, ty byś mnie okłamywał — wtrąciła oschle. — Znudziłbyś się mną już dawno, a być z kimś z przyzwyczajenia, to chyba gorsze niż być samemu…

— Oj, głupoty gadasz. Nigdy bym się tobą nie znudził, za bardzo mnie intrygujesz — oznajmił i usiadł, opierając się plecami o ramę łóżka.

— Intryguję, bo mnie nie ma… Nie rozmawiajmy już może o tym, co?! Zresztą… nie wyganiam cię, ale chyba powoli musisz się zbierać. Pożegnaj się ze mną, proszę.

— Usiadła obok, podnosząc wzrok i ślepo wpatrywała się w jego twarz.

— Ale po co? Przecież zanim się obejrzymy, jedno z nas na pewno się odezwie i uda nam się jeszcze spotkać. Nie dramatyzuj, maleństwo. — Pstryknął ją w nos delikatnie, wiedząc, jak ją to denerwuje.

— Kuba, chociaż raz zrób to, o co cię proszę. Pożegnaj się ze mną na razie, na teraz, cholera wie, kiedy nam będzie dane się znowu spotkać, proszę cię. — Chciała mu wszystko wytłumaczyć, czuła, że powinna, że należą mu się wyjaśnienia, nie miała jednak w sobie tyle siły, by teraz się temu poddać i postawić go w niezręcznej sytuacji. Nie chciała tracić ostatnich chwil jego obecności, zanim będzie musiał wracać do swojego życia, do niej.

— Okej, w takim razie do zobaczenia niedługo, do usłyszenia, do spisania się, do wkrótce… — Przytulił ją zbyt mocno. — Kocham cię, wiesz o tym, prawda? Nigdy nie przestałem.

Wtuliła się w jego silne, szerokie ramiona, jakby chciała w nich zniknąć, starała się zapamiętać jego zapach i głos, coś, co mogłaby zabrać ze sobą…

— Muszę iść. Przepraszam, powinienem wrócić już kilka godzin temu. Pewnie w domu będzie wojna, ale będzie warta każdej minuty, którą spędziłem z tobą, każdej jednej.

— I tych chwil nikt nigdy nam nie zabierze.— Uśmiechnęła się najserdeczniej, jak tylko potrafiła, chciała, żeby taką ją zapamiętał. — Uciekaj i napisz, jak dojedziesz. — Kiwnął głową, przytakując, lecz nie podniósł wzroku. Odszedł, pocałowawszy ją w czoło na pożegnanie.

Ubrał się i wyszedł, nie obracając głowy w jej stronę, nie chciał, żeby widziała smutek na jego twarzy, a gdy zamknął za sobą drzwi, poczuła pustkę. Stanęła przy oknie, patrząc na światła przejeżdżającego tramwaju.

„Żegnaj, Kubuś” — pomyślała, rozglądając się po pustym pokoju.

Po jakimś czasie pośród rozrzuconych wokół biurka drobiazgów zawibrował telefon.

Cześć Aga, jesteś już na miejscu? Co z naszymi drinkami?


Odpisała: „Przepraszam, jestem tak zmęczona, że ledwo widzę na oczy, wybacz mi, Piękności. Spotkamy się jutro, obiecuję

Okej., nie ma problemu, do jutra Aguś, śpij dobrze…


Zasnęła wtulona w poduszkę, która pachniała nimi i tą upragnioną, po latach spełnioną fantazją.

Rozdział 4.
Decyzja

Obudziła się późnym rankiem bardzo zrelaksowana, lecz nie do końca wyspana. Nie chciała jednak tracić czasu na leniuchowanie, wiedząc, iż nie zostało jej zbyt wiele czasu do jutrzejszego wylotu. Wzięła prysznic, umyła zęby, ubrała się i zjadła śniadanie. Wyszła z hotelu i założyła okulary przeciwsłoneczne. Uwielbiała polskie majowe poranki, wypełnione słońcem i ciepłym wiatrem.

Wsiadła do samochodu, włączyła radio, opuściła dach i spędziła dłuższy moment na delektowaniu się tak utęsknionym miastem. Po chwili odjechała w stronę dzielnicy, w której wynajmowała mieszkanie w czasie studiów. Zaparkowała niedaleko supermarketu i udała się po ptasie mleczko. Niby błahostka, ale wydawało jej się ważne, by móc zażartować z osobą, z którą za chwilę miała się spotkać.

Weszła do klatki w bloku na końcu osiedla, zadzwoniła domofonem pod numer 48.

— Dzień dobry. Ja do Kapsla. Można? — Zapytała.

— Aga, to ty kochana? Pewnie, że można. Kacper mówił, że przyjedziesz, zapraszam.

Wjechała windą na piąte piętro i zapukała do drzwi. Otworzyła jej uśmiechnięta, lecz bardzo zmęczona pani Krysia.

— Jeszcze raz dzień dobry, pani Krysiu. — Podeszła i uściskała ją serdecznie.

— Aga, kochana nasza, jak ty dobrze wyglądasz! Roman, chodź się przywitać, Aga przyjechała — powiedziała i zza drzwi po chwili wyłonił się pan Roman. Postawny i wysoki tak, jak go pamiętała.

— Witaj, kopę lat pani starościnko — zażartował, dając jej całusa w policzek. — Nie stój tak w progu, wejdź, proszę.

Ściągnęła buty i weszła do salonu. Usiadła na kanapie, przypatrując się licznym pucharom, medalom i dyplomom dumnie prezentującym się w każdym możliwym kącie pokoju.

— Wow, ale się wam tego nazbierało — powiedziała, starając się docenić skrupulatne rozmieszczenie zwieńczonych osiągnięć. — Ale ścierać kurzu tutaj to bym nie chciała — zaśmiała się, puszczając oko do pani Krysi.

— No powiem ci, że ja też nie — zachichotała, siadając obok. — Dlatego Roman lata ze szmatą, ha, ha, naznosił, więc niech dba. — Zaśmiały się obie.

Zrobiło się nagle trochę niezręcznie, ale Aga złapała ją za rękę i zapytała:

— Pani Krysiu, kupiłam ptasie mleczko dla Kapsla, w ramach starego żartu, bo na studiach zawsze mi je wyjadał po kryjomu, jak wpadał do mnie do akademika. Tylko w sumie nie wiem, czy on takie rzeczy w ogóle teraz może jeść… — Zmieszała się, nie chcąc urazić jej swoją niewiedzą.

Pan Roman spojrzał na nie tępym wzrokiem i wyszedł bez słowa do drugiego pokoju.

— Kacper dalej lubi ptasie mleczko… Daj mu ze dwa kawałki, nie więcej. Będziesz musiała mu je podać, on jest kompletnie sparaliżowany od karku w dół. — Matka chłopaka spuściła głowę, starając się powstrzymać łzy.

— A Romanem się nie przejmuj, proszę. On tak często ma, że wychodzi, bo nie chce, żeby ktoś widział, jak płacze — powiedziała. — Wiesz, Aga, on jeszcze się z tym wszystkim nie pogodził. W sumie myślę, że nigdy do końca się nie pogodzi. Tamtego dnia świat się dla niego w jakiś sposób skończył.

— Wyobrażam sobie… to znaczy… pewnie mi się tylko wydaje, że mogę to sobie wyobrazić. Taki szok dla wszystkich — odpowiedziała smutno.

— Widzisz, Aga, on zawsze pokładał w Kacprze wielkie nadzieje, że mu się uda dojść aż na szczyt… O czasie i pieniądzach nie wspomnę, bo to teraz najmniej ważne — starała się tłumaczyć najspokojniej, jak tylko potrafiła.

— Roman przez kontuzję w młodości nigdy nie zrealizował swoich ambicji i kiedy się okazało, że Kacper ma smykałkę do walki, od razu się w nim na nowo zapalił ogień. Poświęcił mu każdą wolną chwilę i ostatnią złotówkę. I po długich latach, sama wiesz, obaj wspólnie sięgnęli po to upragnione złoto…

— Wiem, pani Krysiu, i nawet sobie nie mogę wyobrazić, co przeżyliście po tym felernym dniu. Tak mi przykro…

— Gładziła jej dłoń, nieudolnie starając się ją pocieszyć.

— Takie życie… Ale szok, powiem ci, okrutny. Nic się nie poradzi i trzeba jakoś żyć dalej, prawda? — Wstała i podeszła w stronę okna, patrzyła na zewnątrz. — Najważniejsze, że nadal jesteśmy razem, bo to jest chyba w życiu najcenniejsze, jak nie ma zdrowia… Żeby człowiek, chociaż nie był sam. — Odwróciła się i spojrzała na zmieszaną Agę. — No to co? Jesteś gotowa, kochaniutka, zobaczyć tego swojego przyjaciela po stu latach? — Zapytała, wskazując na drzwi pokoju po drugiej stronie korytarza.

Aga wstała, poprawiła włosy i „założyła” serdeczny uśmiech. „Tylko bez płaczu” — pomyślała, starając się złapać głęboki oddech, który miała nadzieję trochę ją wyciszy w środku.

Bała się, że nie będzie umiała powstrzymać łez, kiedy go zobaczy. Nie chciała, żeby pomyślał, że płacze z litości.

— Gotowa — odpowiedziała niepewnie, trzymając kurczowo pudełko ptasiego mleczka.

Matka otworzyła drzwi z wielką starannością, aby przypadkiem go nie przestraszyć albo obudzić. Nie spał. Na środku jasnego pokoju stało łóżko z samoregulującym się materacem, który zapobiega odleżynom u chorych. Obrócone tyłem do wejścia, by Kacper mógł spoglądać przez wielkie, balkonowe okno. Mnóstwo sprzętów, które pomagały dbać o stan jego zdrowia, stało skrupulatnie rozstawione po kątach. Wszystko miało swoje miejsce i zaplanowany ład. Weszła powoli i zanim zdążyła się odezwać, ciszę przerwał znajomy głos:

— No w końcu! Bo już myślałem, że się ciebie nie doczekam. Nie stój w wejściu jak słup, Aga, chodź dać buziaka. Ja do ciebie niestety nie podejdę — zaśmiał się głucho.

Poczuła dłoń na plecach delikatnie popychającą ją w stronę łóżka Kacpra. Pani Krysia chyba starała się dodać jej odwagi i otuchy, gdy zauważyła, jak zastygła przerażona w miejscu. Agnieszka podeszła powoli i zdołała się uśmiechnąć.

— Cześć, mistrzuniu — powiedziała, nie wiedząc, jak ma się zachować.

— A gdzie mój buziaczek, Aga? Mam cię prosić? — Zaśmiał się, starając rozładować niezręczną ciszę. — Dawaj bliżej, mordeczko. Nie bój się, nie ugryzę…

Podeszła bliżej i pocałowała go w policzek.

Nadal uśmiechała się bez słowa.

— Chyba pierwszy raz w życiu widzę, jak zaniemówiłaś, ha, ha — ciągnął zmieszany jej reakcją.

— Przepraszam, Kapsel, po prostu się cieszę, że cię widzę— wytłumaczyła się, mając nadzieję, że sama w to uwierzy.

— Aga, masz tu krzesło, usiądź sobie, ja ci zrobię herbatę— przerwała im mama i odeszła w stronę kuchni.

— Z cytrynką? — Zapytała w progu.

— Dziękuję. Tak, z cytrynką, jeśli można — poprosiła, siadając na krześle obok łóżka.

Leżał przed nią okryty kocem po samą szyję.

Starał się nie roześmiać, widząc jej skrępowanie.

— Aga! Kurde… Wyluzuj. Mów coś, pytaj, a nie tak siedzisz i starasz się nie gapić. — Roześmiał się. — Przecież to ja tu leżę, a nie jakaś padlina. No mów coś i to już!

— Sorry, Kapsel, nie chciałam się gapić, wybacz… Mój mały mózg chyba stara się ogarnąć to wszystko. Ostatni raz, jak cię widziałam i chciałam pogratulować dyplomu, to nie sięgałam ci do policzka, a teraz, wiesz, zupełnie inna scena rodzajowa. Wybacz.

Wzięła głęboki oddech i rozluźniła się trochę, by nie robić mu swoim skrępowaniem przykrości.

— Nic się nie dzieje. Jest jak jest. Już w sumie inaczej nie będzie, więc wyluzuj — powiedział, puszczając oko dla otuchy. — Pewnie powinienem zacząć od tego, jak się tu znalazłem co?!

— Nie no, nie musisz mi mówić, jak nie chcesz… Ale chyba chciałabym wiedzieć. Słyszałam tylko, że miałeś wypadek, ale bez szczegółów. Przepraszam.

— Przeproś mnie jeszcze raz, to dostaniesz zjebkę, bo po uszach cię nie mam, jak pstryknąć — wybuchł śmiechem.

— Wow, widzę, że humor panu dopisuje — zaśmiała się krótko.

— A co, myślałaś, że będę tu leżał, patrzył ślepo w okno i się nie odzywał?! Ten etap mam już za sobą. Chyba się już trochę pogodziłem z faktem, że jestem rośliną. Nic nie poradzę. Jest jak jest. Trzeba jakoś wegetować dalej, co nie? — Parsknął nerwowym śmiechem, który wydawał się być jego sposobem, na tłumienie i maskowanie bólu. — Siedzisz wygodnie? Bo wiesz, zaraz usłyszysz długą, rzewną historię jak to mistrz Polski w zapasach w ciągu ułamka sekundy stał się wrzodem na dupie swoich rodziców — powiedział zgorzkniale.

— Kapsel, nie mów tak, przecież nikt tak nie myśli…

— Nie Aga, nikt tego głośno nie mówi, co nie oznacza, że każdy tak właśnie nie myśli… — sprostował. — Nie będę cię w sumie zanudzał detalami, jaki to byłem odważny, a zarazem głupi. Takie rzeczy to chyba dzieją się pod wpływem impulsu, a czas na myślenie i analizowanie przychodzi po, jak się już ma tyle czasu co ja, leżąc w łóżku — kontynuował, patrząc na nią, jak reaguje na każde jego słowo — Otóż widzisz, Aga, jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by usiadł, co nie? I ze mną w sumie też tak było.

Obrócił głowę w stronę okna, wziął głęboki oddech i powiedział spokojnie:

— To było tak… Siedziałem sobie na brzegu rzeki, w centrum, koło pawilonów tam, gdzie kiedyś w czasie studiów chodziliśmy się dobić winami przed imprezami, żeby było taniej… Tak wiesz, bez celu, bo czekałem na tramwaj. Pamiętam tylko, że spojrzałem na zegarek, wstałem i momentalnie zaraz obok przeleciała koło mnie ta babka. Miała na smyczy wielkiego psa, wiesz takiego jak w tym filmie „Beethoven”.

— Bernardyn — wtrąciła jakby miało to jakoś pomóc.

— No dokładnie. I ten durny pies musiał chyba zobaczyć jakieś kaczki na rzece albo innego psa na drugim brzegu, bo ruszył do wody jak opętany. A ta babka poleciała za nim, bo co… ona ważyła może niecałe sześćdziesiąt kilo. I jeb do wody, no to ja za nią, no wiesz — odruch. Złapałem ją za rękę i ciągnąłem ją do siebie, ale ona miała drugą dłoń splątaną smyczą. Ty wiesz, ta rzeka jest na maksa głęboka i zaraz nurt nas wszystkich porwał. Zanim się obejrzałem, pies gdzieś zniknął, a mi — dzięki Bogu — udało się tę babkę porządnie złapać i na sobie położyć, w tej, wiesz, pozycji ratowniczej. Sekundę płynąłem z nurtem na plecach i jeb! Totalna zaćma i obudziłem się w szpitalu zupełnie skołowany. Matka siedzi obok, płacze, ojciec w rogu stoi, płacze, a ja leżę na łóżku, łeb mnie boli i widzę czyjeś ręce na kołdrze… tyle tylko, że te ręce były moje — kontynuował bez emocji. — I pierwsza moja myśl: „gdzie ta babka? Czy wszystko z nią okej?”. Pytam mamy, a ta wpadła w szał i zaczyna mnie strzelać po ryju i krzyczeć, jak ja mogłem być taki głupi! A potem zaraz przepraszać i znowu w płacz. Ja leżę, patrzę na siebie i nic nie czuję, nic. Starałem się ogarnąć, co się stało, ale tak mnie głowa bolała, że trudno było mi cokolwiek zrozumieć. Przyszedł lekarz, zaczął rzucać jakimiś mądrymi słowami, medycznymi faktami, procentami… A ja leżę i tylko myślę, co z tą babką… Lekarz wyszedł, a ojciec z kąta sali rzucił: „Tylko ty mogłeś to wszystko tak spierdolić synu!”.

— O, masakra, Kapsel, i co? Co dalej? — Zapytała, siadając na brzegu krzesła.

— Jak to co?! Wyrok! Pęknięcie kręgów szyjnych C4 i C5. Paraliż czterokończynowy i blokada układu nerwowego. Kiedy to usłyszałem, poczułem, jakby mi ktoś z krzesła walnął w ryj! — Wyjaśnił i pokiwał głową jakby nadal niedowierzając. — Warzywo, Aga, warzywo.

— Szok. — Rozpłakała się. — Szok… Ale wiadomo, w co uderzyłeś?

— No, w krawędź betonowej podpory pod mostem. I co najgorsze, że jak w nią uderzyłem, poszedłem na dno, a ta dziewczyna razem ze mną. Mnie wyciągnęło dwóch chłopaczków, a ją dopiero znaleźli na drugi dzień, utopiła się. Więc wszystko na nic! Ja — warzywo. Babka nie żyje. Taka sprawiedliwość kurewska. — Łzy leciały mu po policzkach. — Sorry, Aga, miałem nie płakać, ale sama widzisz… jeden wielki syf!

— Nie wiem, co ci mam powiedzieć, Kapsel, tak mi cholernie przykro. — Opuściła głowę.

— No mi też. Najpierw szał, potem złość, depresja i ta pustka w środku… I zażenowanie, że tak skończyłem. I teraz mama musi mi dupę podcierać, karmić i myć. Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby wrócić do tamtego momentu. Pół roku rehabilitacji, konsultacji, porad i nic! Nie ma nadziei. Aż w końcu prawnie odmówiłem dalszego leczenia, bo nie było sensu, a koszty ogromne. Mamie serce pęka za każdym razem, jak tu do mnie wchodzi. Widzę, że się stara być dzielna, ale nie trzeba być alfą i omegą, żeby wiedzieć, jak ją to zabiło. Ojciec nie przychodzi… Czasem tylko, jak już musi, bo mama wyszła do sklepu czy na działkę. I widzę w jego oczach taką kurewską złość i totalną litość… Trudno mi nawet opisać, co mam w głowie, kiedy patrzę, jak się przeze mnie męczą. Oni oboje są już na emeryturze i to jest ten czas, w którym powinni się relaksować i odpoczywać, a nie nadwyrężać sobie ręce i plecy opiekując się kaleką.

— Oni cię bardzo oboje kochają, Kapsel. Najbardziej na świecie… — Wyszeptała, nadal nie mogąc spojrzeć mu w oczy.

— Ja też ich kocham i dlatego nie mogę pozwolić, żeby do końca życia się przeze mnie męczyli… — Obrócił głowę w jej stronę i dodał: — Dlatego jakiś czas temu poprosiłem mamę, żeby mnie oddała do hospicjum, ale kategorycznie odmówiła…

— Ona nigdy cię nigdzie nie odda, nie ma mowy, też bym cię nie oddała — powiedziała, unosząc ramiona.

— Dlatego postanowiłem, że w rocznicę mojego wypadku, czyli za niecałe cztery miesiące, za kasę z ubezpieczenia na życie przetransportują mnie do Belgii na „ostatni wypad”. Czekam tylko na wypłatę z polisy — wytłumaczył.

— Jaki „ostatni wypad”? ! O czym Ty mówisz? — Spojrzała na jego twarz szukając wyjaśnienia.

— W Belgii jest legalna eutanazja… Podjąłem już decyzję. W środę przyjeżdża mój prawnik i wszystko załatwi, żeby było legalnie — mówił nad wyraz spokojnie.

— Rozumiem… — Powiedziała. — Myślę, że każdy ma prawo decydować o swoim życiu. Niewiele osób to pewnie pochwala, ale jeśli nie mamy mieć kontroli nad własnym życiem i ciałem, to jaką mamy wtedy władzę… Aborcja, eutanazja, rozwody, zmiana płci… Żyje i umiera się raz prawda? Najważniejsze chyba w tych wszystkich wyborach jest to, żeby nimi nie ranić osób, którym na nas zależy.

— Aga, ja wiem, że ta decyzja może wydawać się samolubna i wiele osób pomyśli, że straciłem rozum, ale czy na moim miejscu chcieliby tak żyć? Przecież tego nawet nie można nazwać życiem…

— Kapsel, uważam, że to, co myślą ludzie, nigdy nie powinno mieć dla nikogo znaczenia. Nikt tak naprawdę nie wie, jaką podjąłby decyzję, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji. Pluć jadem jest bardzo łatwo, co innego musieć w tym jadzie codziennie pływać… Każdy z nas podejmuje w życiu decyzje, lecz to nie one są najtrudniejsze, ale ich konsekwencje, z którymi później musimy żyć. Zranisz tą decyzją rodziców… ale co się z tobą stanie jak ich zabraknie, albo już nie będą mieć wystarczających sił, żeby się tobą opiekować?! I w sumie to twoja decyzja, więc i twój wyrok — mówiła nad wyraz spokojnym już głosem.

— No właśnie… Wyrok to ja dostałem w szpitalu. Wtedy mi się życie skończyło. Rodzice nie wiedzą, powiem im dopiero, jak się sprawa dopnie z kasą i prawnikiem, więc ani mi się waż puścić pary z ust, błagam cię!

Przytaknęła, gdy rozmowę przerwała pani Krysia, wnosząc na tacy herbatę, talerzyk z tabletkami i szklankę wody ze słomką. Kacper spojrzał na Agę błagalnym wzrokiem, aby nie dała po sobie poznać, co właśnie usłyszała.

— Czas na lekarstwa, synek. A ty, Aga, masz tu herbatę — oznajmiła, stawiając tacę na stolik przy łóżku. — Za dwadzieścia minut czas na popołudniową toaletę. Aguś, możesz zaczekać w dużym pokoju, jak chcesz — zarządziła, aby ochronić resztkę godności osobistej syna.

— Nie, nie, pani Krysiu, wypiję herbatę i będę się zbierać, nie chcę wam przeszkadzać. W sumie jestem trochę zmęczona i chcę się położyć, jak wrócę — wyjaśniła, nie chcąc zajmować im więcej czasu. — A! Kapsel, zapomniałam, kupiłam ci ptasie mleczko — zmieniła temat. — Zostawię ci je na później, na stoliku.

— Dzięki za pamięć — uśmiechnął się, jakby ten mały gest wiele dla niego znaczył i był resztką wspomnień z czasów, kiedy jeszcze był dawnym sobą.

Aga dopiła herbatę, odłożyła kubek na tacę i podeszła do jego łóżka.

— No to co, mistrzuniu? Czas na mnie. Trzymaj się i uszy do góry. Mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży i wypalą ci te twoje diabelskie plany, tak jak tego chcesz i potrzebujesz… I do zobaczenia na dziesiątym piętrze…

— Powiedziała spokojnie, całując go w oba policzki. Nie wiedziała, jak inaczej może się z nim na zawsze pożegnać, nie zdradzając jego tajemnicy przy obecnej w pokoju mamie.

— Jakie plany i co to za dziesiąte piętro? — Zapytała zaniepokojona pani Krysia.

— Aj, tak tylko, pani Krysiu, Kacper ma plan trochę wydobrzeć, a dziesiąte piętro to taki nasz stary głupi żart studencki… — Wyjaśniła, rzucając mu wyraziste spojrzenie. — Co nie, mistrzuniu?!

— Tak, tak, mamo, głupi żart… Widzimy się na dziesiątym piętrze, Aga. Dziękuję za wizytę. Pozdrów wszystkich na zjeździe i jakby ktoś pytał o mnie, to powiedz, że mam się wyśmienicie, jak na mistrza przystało — powiedział, puszczając jej oczko.

Dziesiąte piętro w akademiku należało do dziewczyn z drużyny siatkarek i często śmiali się oboje, że one mają tam jak w niebie: lodówki, mikrofalówki, nowe pralki — wszystkie rarytasy, których brakowało przeciętnym studentom na pozostałych piętrach.

— Tak zrobię. — Pocałowała i uściskała panią Krysię, a potem wyszła powoli, spoglądając ostatni raz na Kapsla. — Do widzenia.

Założyła buty i wyszła na klatkę schodową. Starała się jakoś ułożyć sobie wszystko w głowie i przetrawić jego wybór. Zjechała na dół windą, poszła do samochodu. Całą drogę do hotelu spędziła w ciszy, godząc się z jego decyzją. Decyzją, której na pewno nie podjął lekko i która wydawała się ostatnią rzeczą, nad którą miał kontrolę w całej swojej bezwładności. Uszanowała ją i pomyślała, że jakby nie patrzeć, miała przynieść po czasie wszystkim niechcianą ulgę…

„Decyzja o śmierci wydaje się najtrudniejsza — Pomyślała— ale życie w kompletnej bezwładności jest o wiele cięższe, zwłaszcza ze świadomością, że codziennie jest się dla kogoś ciężarem… Śmierć jest przerażająca, więc jaką trzeba mieć w sobie odwagę, by móc o niej zadecydować… Tylko okrutna beznadzieja potrafi czasem dodać takiej odwagi. Nie chciałabym też tak żyć…”.

Po powrocie do hotelu zasnęła wyczerpana wcześniejszą wizytą i późną porą wczorajszego snu. Po kilku godzinach rozległ się na poduszce obok dźwięk budzika, sugerując zbliżającą się godzinę rozpoczęcia zjazdu.

Rozdział 5.
Zjazd

Założyła czarną sukienkę z dekoltem w kopertę i odkrytymi plecami; tę, która zawsze dawała jej poczucie władzy nad swoim wyglądem, nad bezlitosnymi spojrzeniami kobiet, które chciały tak wyglądać, i nad mężczyznami, którzy chcieli, żeby ich kobiety tak wyglądały. Wydawało się to głupie, ale działało na jej podświadomość tak bardzo, że w to wierzyła, więc nie wnikała w głębszy sens takiego myślenia. Spakowała do walizki kilka sukienek, bo kobieta nigdy nie wie, jak w danym dniu będzie się czuła w konkretnej kreacji, chociaż nosiła ją już po sto razy.

W głębi serca czuła, że cały zjazd będzie wypełniony fałszywymi uśmiechami przez zęby i chociaż z niecierpliwością czekała, aż spotka się z paroma osobami po latach — to gdy zbliżała się do wejścia hali, coraz bardziej przepełniał ją strach. Była ciekawa, jak ułożyły się losy osób, które kiedyś były jej tak bliskie, a z chwilą rozdania dyplomów stały się obce — trochę z jej winy i dzielących ich kilometrów oraz wiru dorosłego życia.

Wynajęta hala sportowa od wejścia uderzała zapachem gumowego obuwia i męskiej szatni po meczu piłki ręcznej. Nieudolna próba wietrzenia i zamaskowania charakterystycznej woni świeczkami o zapachu wanilii nie przyniosła zamierzonego przez organizatorów skutku. Ponadto siermiężne dekoracje sprawiały, że całość wyglądała trochę jak z amerykańskich filmów dla nastolatków o balach maturalnych.

— Błagam! Czy ten cały wystrój mógłby być jeszcze bardziej banalny?! — usłyszała głos dochodzący zza jej pleców, poznałaby go wszędzie.

— Ha, ha, ty to jesteś, Madzia! Daj żyć, ktoś się postarał… Zobacz, ile balonów wszędzie, pewnie mieli ładne parę godzin „dymania” — zażartowała z przekąsem. I dodała:

— Przepraszam za wczoraj, nie chciałam cię tak wystawić do wiatru.

— Przestań, Aga, nic się nie dzieje. Ja pitolę, ale się cieszę, że jesteś! Nawet nie wiesz, jak się bałam, że nie będzie tu nikogo, z kim da się chwilę pogadać, ale jak napisałaś, że przylatujesz, od razu mi się morda ucieszyła. Wow, super kiecka. Gdzie masz męża? Chłopaka? Dziewczynę? Żonę?

Wiedziała, że przy najbliższej okazji wypomni jej tę przelotną przygodę z windy w akademiku, która zaskoczyła ją równie niespodziewanie, jak fakt, że pijacki przypadek zmienił się w kilkumiesięczne odkrywanie nowych doświadczeń. Obiecały sobie, że nie będą o tym z nikim rozmawiać, zwłaszcza że obie były w związkach, a ich partnerzy na pewno nie byliby zadowoleni.

— Przyleciałam sama. Długa historia, może opowiem ci później, jak się napiję, ha, ha. Jakoś mało osób przyszło. Idziemy do baru? Ja stawiam.

— No jacha!

— „No jacha!”? Nie słyszałam tego powiedzonka, chyba od kiedy się ostatni raz widziałyśmy… — zaśmiała się rozbawiona.

Magda była jedną z niewielu osób, które nie straciły uroku frywolnej małolaty. Z łatwością potrafiła zarazić beztroskim entuzjazmem, doprawionym szczyptą sarkazmu i dystansu do ludzi. Potrafiła śmiać się z siebie i równocześnie nie stroniła od wytykania błędów innym, nie zważała na czyjeś uczucia, wyrażając swoje często ostre zdanie. Chyba dlatego Aga polubiła ją od pierwszego dnia studiów, kiedy wpadły na siebie na jakiejś imprezie w akademiku. Od początku między nimi zaiskrzyło, błyskawicznie zaprzyjaźniły się i zaczęły spędzać każdą wolną chwilę razem. Nigdy nie czuły się w swoim towarzystwie niezręcznie, nawet po kilku gorących nocach spędzonych na erotycznych doznaniach. Odkrywały razem zakątki intymności, o której nie mówiły głośno nikomu. Nie miały ochoty na wysłuchiwanie ocen i zdania znajomych.

— W którym hotelu się zatrzymałaś? — zapytała zaciekawiona.

— W Sobieskim.

— Ewka dalej pracuje tam na recepcji? Wiesz, ta z czasów studiów, która pracowała w dziekanacie.

— Ewka! Tak, wczoraj akurat miała zmianę jak przyjechałam… — odpowiedziała zdając sobie w końcu sprawę, skąd ją znała.

Po chwili rozmowy niespodziewanie usłyszały głos dobiegający spod baru:

— O, proszę, królowa przyleciała! Czym sobie zasłużyliśmy na obecność wielmożnej pani?! Patrz, barman, kto nas zaszczycił! Szefowa! Rozwijaj, kufa, czerwony dywan! Ha, ha — wykrzyczał ktoś. Podeszły bliżej.

— Widzę, że panowie dziś wcześniej zaczęli. Ale obędzie się bez takich — odpowiedziała spokojnie, nie poznając go przez moment.

— A ty co żeś się tak odjebała jak stróż w Boże Ciało?!— Zadrwił.

— Wow, koleś przystopuj, trochę kultury! — Rzuciła Magda.

— Daj spokój, nie warto, nie widzisz, że on już ma dosyć na dziś? Chodźmy gdzie indziej, tutaj i tak jeszcze nikogo nie ma. Z tego, co pamiętam, to gdzieś niedaleko jest knajpa — złapała Magdę pod rękę, delikatnie zachęcając do oddalenia.

— A wy, kufa, gdzie, pindy, idziecie?! Co? Nie pogadacie ze starym kolegą? Szlachta, kufa! Jak nie wy do góry, to góra do mudżahedina, czy jak to tam, kufa, mówią — podbiegł i zawisł na ich ramionach, przez co obie na chwilę straciły równowagę.

— Dziku, weź ty się odwal, poważnie. Nie wiem, czy nie załapałeś, ale nie mamy ochoty z tobą rozmawiać — odburknęła, ściągając jego barki ze swoich i Agi. — Idź sobie zapal albo się odlej, albo najlepiej idź się troszkę przewietrzyć — rzuciła oschle.

— Siemasz, ziomuś! Widzę, że panie ci dokuczają, więc pozwól, że cię uratuję z ich szponów. — Nagle, nie wiadomo skąd pojawił się przed nimi Adam, który dosyć stanowczym ruchem złapał kolegę pod pachę i zmusił do oddalenia.

— Kto to był? Adaś? Przypomnij mi później, żeby mu podziękować. On zawsze był taki opiekuńczy w stosunku do nas, pamiętasz?

— Masz na myśli tę feralną noc pod akademikiem? Jak nas chcieli okraść? — Zapytała Magda.

— Tak i w sumie nie tylko, to dopiero była noc, co?! Chodź, idziemy na drinka. — Złapała ją za dłoń, co wydało się obu tak naturalne, że aż dziwne.

Uśmiechnęły się i odeszły w stronę lokalu po drugiej stronie ulicy. Światła latarni, zapach tureckich kebabów i szum miasta sprawiły, że poczuła, że jest w odpowiednim miejscu i czasie, z odpowiednią osobą. Z nikim innym nie czułaby się tak swobodnie.

— Panie przodem — zażartowała Magda, otwierając drzwi knajpy.

— Proszę, pani Madziu — zaśmiała się Aga, ustępując jej miejsca w wejściu. Magda skinęła głową w podziękowaniu. W wejściu, pomimo przyciemnionego światła i tłoku, spostrzegła kogoś, kogo widok instynktownie ją zatrzymał. Szybkim ruchem obróciła się, objęła Agę za szyję, nieudolnie próbując ją zasłonić.

— Nie idź dalej — wyszeptała. — Koło baru siedzi Michał…

— Żartujesz! — Zadygotała. — Michał?! Mój Michał? To znaczy… mój eks, no wiesz… — wymamrotała przejęta.

— Kibel, już! — Magda obróciła zwinnie przyjaciółkę i pchnęła w stronę toalet, ta stanęła jak wryta, nie wiedząc, jak ma się zachować.

— Aga! No dawaj, nie stój jak słup! — pociągnęła ją za sobą do damskiej toalety. — Aga, nie świruj, co ty?! Hej! Co jest, księżniczko?

— Idziemy stąd, nie chcę się z nim spotkać.

— Zapomnij, przecież pewnie zaraz dokończy piwo i pójdzie na zjazd, wtedy i tak się tam spotkacie. Musimy to jakoś porządnie rozegrać. Czekaj, jak wy się w ogóle rozstaliście? Spoko czy był dym? Na czym stanęło?

— Hmm… no kurde, za miło nie było, że tak powiem… To znaczy ostatnią rzeczą, jaką ode mnie usłyszał było to, że życzę mu, żeby zdechł i kazałam mu wyjść na zewnątrz poszukać, czy go tam nie ma… Zaraz po tym, jak usłyszałam, że jak jestem na miejscu, to jest okej, a jak mnie nie ma, to w sumie też… i że mnie nie kocha.

— Co za szmaciarz, tak po prostu po trzech latach związku, tak?! I co? Już się więcej nie widzieliście?

— No nie, bo przecież ja na drugi dzień rano wyleciałam do Anglii. W sumie, wiesz, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, to ostatnie miesiące nie były super. Byliśmy skazani na porażkę, chyba żadne z nas nie widziało przyszłości razem. Nie ukrywam, że było mi na maksa przykro, ale sama wiesz, gdzie wylądowałam chwilę po rozstaniu…

— Nie! Czekaj, przecież… Aga! Ha, ha, no tak, nie skojarzyłam tej nocy, ty zboczuchu, ale ty faktycznie zaraz wyjechałaś…

— No właśnie — musnęła kciukiem usta Magdy, uśmiechając się wymownie.

— Okej. No to jak chcesz to rozegrać?

— Nie wiem, tyle razy sobie wyobrażałam, co mu powiem, jak go spotkam. Że mu wygarnę, innym razem, że go zignoruję…

— Hej, słonko, ja widzę tylko jedno wyjście. Wychodzimy, podchodzimy do baru, zamawiamy drinka, po paru minutach go zauważasz, rzucasz oschle „cześć” i z powrotem obracasz się w moją stronę, jak gdyby nigdy nic. Niech poczuje, że cię nie rusza… co ty na to? Tylko się przestań trząść, jak osika na wietrze, bo nie wyjdzie. No dawaj, księżniczko, popraw koronę i do dzieła — klepnęła ją na zachętę w pośladek, mając nadzieję, że doda jej to otuchy.

— Okej. Daj mi chwilkę.

Aga, ogarnij się, kobieto” — pomyślała, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Poprawiła szminkę, wzięła głęboki oddech i nałożyła na twarz uśmiech tak seksowny, na jaki ją tylko było stać.

Wychodząc z toalety, obie roześmiały się, jakby rozmawiały o czymś przezabawnym, podeszły do baru, zamówiły drinki, rozmawiając o tych nowych świetnych butach na wystawie koło katedry na Sikorskiego, niby od niechcenia rozejrzały się po sali. W mgnieniu oka jego spojrzenie przeszyło ją zimnym dreszczem. Uśmiechnęła się, unosząc brwi i uwypuklając usta, chcąc zamanifestować swoje zobojętnienie. Obróciła się w stronę Magdy, złapała ją mocno w pasie i przyciągnęła do siebie, usiłując ukryć, jak jej całe ciało drży.

— Wiesz, nie chcę z nim rozmawiać.

— Za późno, bzyczku — odpowiedział, stając za nią. Trochę zbyt blisko, by mogła się swobodnie odwrócić.

— Wow, „bzyczku”, heh. W sumie nie mam ci za wiele do powiedzenia, więc wybacz, ale chyba będzie lepiej, jak sobie pójdziemy… — Odpowiedziała stanowczo pomimo trudności ze wzięciem głębszego oddechu z podenerwowania.

— Rozumiem. Chciałem się tylko przywitać i zapytać, czy nie miałabyś ochoty na drinka?

— Nie zrozum mnie źle, Michał, ale chyba wspólne drinki nie wchodzą dziś w rachubę.

— Szanuję to, ale proszę o dziesięć minut rozmowy i jednego drinka, potem pójdziemy każde w swoją stronę i nie będę cię już więcej zaczepiał. Obiecuję.

Zrozumiała, że musi zebrać w sobie odwagę i poświęcić mu chwilę. Przypomniała sobie, że była jedna sprawa, o której chciała mu powiedzieć.

— Okej. Jeden drink, dziesięć minut, chyba tyle jestem ci winna. — Zdecydowała niepewnie.

— Zapraszam. — Wskazał ręką w stronę stolika w rogu.

— Panie Krzysiu, dla mnie piwo, a dla koleżanki podwójny gin z lemoniadą i limonką. Dobrze pamiętałem?! — zapytał z przekąsem.

— Tak, dziękuję. — Odwróciła się do Magdy. — Madzia, sorki, daj mi pięć minut, zaraz wrócę, okej? Nie bądź zła — wyszeptała, kiwając głową, jakby chciała ją upewnić, że wszystko ma pod kontrolą, choć drżenie rąk zdradzało jej podenerwowanie.

— Będę tu na ciebie czekała, nie spiesz się, podopinaj wszystkie guziki, żeby ci potem biust nie latał — mrugnęła, dodając jej otuchy.

Usiedli naprzeciw siebie przy małym okrągłym stoliku w rogu.

— No cześć. Pozwól, że zacznę, bo znając ciebie, zaraz będziesz mi przerywać i nie dojdę do słowa, więc proszę, daj mi coś powiedzieć. Otóż chciałem, żebyś wiedziała, że nie żywię do ciebie żalu o nic i za nic. To, co kiedyś było między nami, nie ma już znaczenia, ale zawsze miło wspominam ciebie i nasze wspólne przygody. Chcę, żebyś wiedziała, że dobrze ci życzę, i mam nadzieję, że jesteś spełniona i szczęśliwa.

— Dzięki Michał, to bardzo miłe z twojej strony. W sumie mogłabym powiedzieć ci to samo. Upłynęło już tyle lat, jest jednak jedna rzecz, o której ci nie powiedziałam i wydaje mi się, że jestem winna ci prawdę — wzięła głęboki oddech, zbierając w sobie odwagę, i przygotowała się na jego reakcję.

— Otóż, jakieś dwa tygodnie po tym, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, okazało się, że jestem w ciąży.

Zamarł w bezruchu, przychylając głowę, jakby nie dosłyszał.

— Jak w ciąży?! Że co? Ze mną, tak?

— Nie, ze świętym Mikołajem! Tak z tobą…

— I dopiero mi o tym mówisz?! Teraz?! Czekaj, bo chyba nie rozumiem: mamy dziecko razem?

— Nie, nie było dziecka, to znaczy było, ale nie do końca.

— Jak „nie do końca”? ! — Z każdym słowem jego głos stawał się coraz głośniejszy i nerwowy.

— Poroniłam w piątym miesiącu, lekarz stwierdził martwy płód.

— O, kurwa! Przepraszam. Ale co się stało, że martwy?

— Nie wiem, nie było jakiejś dokładnej przyczyny, po prostu dziecko zmarło, to znaczy chłopiec.

— Chłopiec? Poczekaj, to był chłopiec? — Złapał się za głowę obiema rękami, zasłaniając oczy.

— No tak. Stwierdzono zgon. Przepraszam, że dopiero ci to teraz mówię, ale wcześniej nie mogłam, bo i tak nic by to już między nami nie zmieniło i nie miałam sposobności ani ochoty o tym z nikim rozmawiać.

— Nie, no okej. Rozumiem, chociaż nie ukrywam, że przybiłaś mi tym szpilę, jestem w szoku, bo takiej informacji się nie spodziewałem. I nie wiem, co mam powiedzieć i jak się zachować, więc wybacz.

— W takich sytuacjach chyba nikt nie wie, co ma powiedzieć i jak się zachować, więc może po prostu zakończmy ten temat, skoro już wiesz…

— Przykro mi, że musiałaś przez to sama przechodzić, naprawdę mi przykro…

— Potrzebowałam imienia do aktu zgonu, więc dałam mu na imię Jacek. Po…

— Po moim ojcu — przerwał jej.

— Tak. Wiem, że nie ma to większego znaczenia, ale myślę, że chciałbyś wiedzieć. Jesteś zły?

— Za imię? Nie. To bardzo miłe, że o nim pomyślałaś. I jakoś dziwnie wiele to dla mnie znaczy, więc dziękuję. A z drugiej strony to jestem, jasne, że jestem. Jestem, bo nie wiedziałem, bo zdecydowałaś mi nie powiedzieć. Ale jak to niby miało być?! Chciałaś wychować nasze dziecko sama i nawet mnie o tym nie poinformować?

— Jakie to ma teraz znaczenie, Michał?! Wybacz, ale po tym, jak się rozstaliśmy i co powiedziałeś mi na odchodne, nie byłam przekonana, że w ogóle warto ci powiedzieć o tej ciąży. Przepraszam.

— Byłaś mi to winna Aga, chociażby ze względu na to, że byłem jego ojcem…

— Wiem. Przeprosiłam, nie oczekuję współczucia, litości, gniewaj się, jeśli chcesz. Chciałam tylko, żebyś wiedział — wstała od stołu, odsuwając nietkniętego drinka.

— Usiądź, proszę — złapał ją za rękę i poprowadził wkoło stołu w swoją stronę, aż usiadła obok. — Odłóżmy na bok te nasze złości i dumy, chociaż na chwilę… Porozmawiajmy jak dorośli ludzie, proszę cię.

— Dobrze, ale ja ci już wszystko powiedziałam. Ty jesteś tu, ja tam, ty masz swoje życie, ja — swoje. Nie ma co rozdrapywać starych ran, bo one już dawno temu się zabliźniły.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 39.99