Jasna
i
ciemna strona
czerwonego księżyca
„Chociaż raz
warto umrzeć z miłości.
Chociaż raz.
A to choćby po to,
żeby się później chwalić znajomym,
że to bywa.
Że to jest (…)”.
Agnieszka Osiecka,
Umrzeć z miłości
Tacie Witkowi, z którym w wieku 8 lat, napisałem swój pierwszy wiersz pt. Szkoła
Jasna strona
Do następnego razu?
Powiedz, kierowniczko, skromnego życia
kogo przyprowadzisz pod czerwone drzwi?
Czy otworzyłem je zbyt wcześnie
a ona uciekła przestraszona?
Uchyliłem zbyt wcześnie
swą szansę spaliłem gorliwymi łzami?
Czy była mi jednak pisana
nie w tamtym miejscu, momencie?
Może kiedyś odnajdę Ciebie
a nasze bicia serc będą jak jedno.
Nie, nie pozwolę tego zniweczyć
tym razem będę pamiętał.
Właśnie taka myśl
doprowadziła do utraty Ciebie.
Nie chcę udawać
po prostu będę sobą.
Poczuję to
Umysł przestanie rozszyfrowywać datę
serce zrobi to za niego.
Krztyna zwątpienia nie zakiełkuje
tamtego dnia, po raz pierwszy.
Powietrze pełne uwodzicielskiej woni
nozdrza nucące nadzieję.
Czas zatrzyma spontaniczne poczynania
serce i tak nie umrze.
Tylko Ty i ja
nasze spojrzenia na wieki związane.
Nie potrzeba słów
uśmiechy zdradzą wszystko.
Będę to wiedział i czuł.
Nie bądź niecierpliwy
Szukam i szukam czerwonego skarbu
przemierzając świat wzdłuż i wszerz.
Czy doczekam się tego, czego pragnę
czy odnajdą mnie z łopatą w trumnie?
Ile pieniędzy wydam na tę syzyfową pracę
by okazało się, że nic takiego nie istnieje.
Co powiedzą te, które we mnie wątpiły
czy zaśmieją mi się prosto w serce?
Może zasiądę pod okazałym drzewem
odpocznę, opadną ciężkie powieki.
Może kiedyś obudzę się z wiecznego snu
wyrośnie przede mną obfita jabłoń.
Na soczyste jabłko trzeba trochę poczekać…
Sen
Oczy mrużą powieki wieczoru
serce cichsze od świerszczy.
Popadam w spoczynek głęboki
marząc o kolejnym pięknym śnie.
Pomiędzy nocami koszmarów
jesteś Ty i Twój uśmiech.
Widzę Ciebie w snach tajemniczych
uśmiech Twój promienieje jaśniej niż słońce.
Odkąd Cię poznałem
zasypiam coraz częściej.
Odkąd Cię poznałem
zacząłem śnić, marzyć
uciekać od Snu Wieczystego.
Czerń czy biel?
Na złocistoszkarłatnym niebie
krążą zdradliwe, niemiłosierne bociany.
Parę metrów niżej dusza samotna, zagubiona
rozrywana na strzępy przez sępy.
Leży tam i nic nie czuje
myśli od niej odbierane.
Wróci do domu jak gdyby nigdy nic
połknęła ból niczym pigułkę.
Jednego dnia pokryta bielą
następnego posypana czernią.
Nie ma siły zdecydować.
Jakim odcieniem będzie się mienić.
Słońce i deszcz
Chodzę po ogrodzie obszernym i niewyraźnym
przede mną pola porośnięte chwastami
pomiędzy kiełkujące rośliny.
W oddali moje nasienie.
Idę pośrodku drzew, kwiatów, chwastów
dookoła mnie wiatr unosi ich śpiew
wprost do szarych uszu.
Proszą, bym się nimi zajął.
Odpowiadam ich sercom, że nieznajomy im pisany
nagle za mną — cichutki głosik
śpiewa głośniej niż pozostałe.
Tam, przy czerwonym płocie, moje miejsce.
Wracam, nie widzę już chwastów
przede mną dywan kwiatów
muśnięte ogniem niechciane rośliny.
Ziemia zwyczajnie czekała, aż ktoś je wyplewi.
Pod każdym chwastem rośnie żółty żonkil
przed każdym drzewem wyschnięte gałązki
by oddały życie jarzębinowemu pniu.
Potrzebne jest im słońce i deszcz.
Stoję nad małym energicznym nasieniem
czeka na słońce i deszcz
by wyrosnąć na rubinową różyczkę.
Do pożyczenia mam tylko parę kropelek.
Tak czekam na ciepło Słońca
jestem jedynie chmurą, kropię słonym powietrzem
zaczynam się bać, że wrosnę w ziemię.
Kiedyś odkopany, zmieniony w serce z popiołu.
Oświeć mnie Twym blaskiem
ciepłem, które pozwoli mi płakać
łzami ulgi i miłości.
Myślę w niepewności
Widzę Twą twarz za szklaną celą
słyszę słowa choć usta ukryte.
Głowię się nad tym
czy są ciepłe, czy zimne.
W ciemności wiję się z niepewności
stworzyłem w myślach portret czarno-biały.
Rozstrojona rozterka nęka
czy czujesz co rano to samo?
Otwieram skrzynię czterokłódkową
serce szamocze się pełne uczucia.
Żyły plączą palce, nie wiedzą
czy pokazać Ci je czy nie.
Zostań
Zostań ze mną
chociaż na chwilę.
Odpocznijmy
pod migoczącymi gwiazdami.
Pomarz razem ze mną
zanim oczy Twe zmienią się w konstelacje.
Czemu musi to być koniec
przecież świat się budzi?
Tak długo zajęło nam odnalezienie siebie
miłość krótka jak deszcz poprzedniego lata.
Niech będzie nam za rok dane
znów wymienić się elektronicznym uśmiechem.
Wolę utonąć i umrzeć w Twych objęciach
niż płynąć, tuląc chłodną kotwicę.
Wolę drżeć z zimna, płakać przy Twej fotografii
niż ogrzewać ciepłem pisma.
Zostań ze mną
chociaż na moment, jedną chwilę dłużej.
Mogę poczekać
Dziś siedziałem
z myślami, z sercem.
Powieki mosiężne opadały
nie miały na co patrzeć.
Czekałem sam, długo
aż słońce pomachało mi na pożegnanie.
Uszy wybrały by zacząć krwawić
nie miały czego posłuchać.
W ciemności dryfowałem
głową wśród pajęczyn i gwiazd.
Neurony ruszyły by radośnie tańczyć
miały o czym marzyć.
Czekałem sam, wiecznie
aż powróciło do mnie światło.
Serce jednak wiedziało
że nie było to słońce.
Na Ciebie zawsze poczekam.
Jesteś wszędzie
Chodzę po wijących się uliczkach Paryża
są oświetlone czerwonym światłem przechodniów.
Blask księżyca tuli i kłuje w oczy
przypomina tamte dni.
Siadam pod wiosenną wierzbą
pełną trzepoczących liści, rozbawionych wiatrem.
Ukryłem się przed jedwabnym światłem
pragnę zasnąć i pomarzyć o słońcu.
Zieleń trawy prosi
bym Cię dalej nie szukał.
Wiem, że latasz po niebie
i marzysz o spadającej gwieździe.