E-book
7.35
drukowana A5
15.9
Jaśmina

Bezpłatny fragment - Jaśmina

Detektyw Daniel Grot

Objętość:
79 str.
ISBN:
978-83-8324-031-2
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 15.9

Detektyw Daniel Grot

Letnie wieczory były chłodne jak na tę porę roku, ale moja ukochana żona Sara potrafiła je ogrzać swym ciepłem. Julek też w końcu odzyskał przy nas radość życia, po traumatycznym, tragicznym doświadczeniu, które ciągle rozpamiętywał i na pewno jeszcze nie raz wspomni. Musieliśmy jako rodzice adopcyjni również się z tym uporać, żeby wiedzieć, w jaki sposób go wspierać. Strata matki, zamordowanej przez człowieka z sąsiedztwa; tak bardzo bolesna utrata najbliższej osoby na świecie pozostanie na pewno w człowieku na zawsze. Jednak czas łagodzi pamięć, leczy rany, zwłaszcza jeśli jest się tak młodym jak Julek i ma przy sobie tyle ciepła i miłości, ile jest w stanie ofiarować Sara. Ja również przy niej wróciłem do żywych, do zdrowia, do normalności. Jej miłość jest jak uzdrowienie. Jest siłą, oparciem i źródłem codziennej radości. Cieszył mnie każdy dzień, każdy poranek, południe i wieczór spędzone w bliskiej obecności Sary i Julka. Rodzina była dla mnie oazą na pustyni życia, źródłem siły i satysfakcji. Szczęśliwa rodzina stała się moim życiowym wyborem, moim życiowym sukcesem. Jednak detektyw ma zazwyczaj krótkie wakacje, bezustannie ktoś kogoś morduje, okrada, porzuca, znika, a potem ktoś kogoś szuka. Nie każdy ma tyle szczęścia, co ja i Sara, bo nie każdy dokonuje też dobrych wyborów. Bardzo mocno uświadomiła mi to sprawa, z którą przyszedł do mnie mieszkaniec Sopotu — Rafał Karwicki. Zlecił mi poszukiwanie kobiety, z którą przez długi czas się spotykał, którą zdążył pokochać, a która nagle, bez słowa wyjaśnienia, zniknęła z jego życia. Chodziło o odnalezienie Jaśminy Wróblewskiej. Z fotografii, którą do mnie przyniósł Rafał Karwicki patrzyła na mnie kobieta o bystrym spojrzeniu, zielonych oczach, wysokich kościach policzkowych, wydatnych ustach, pięknej twarzy ozdobionej ciemnymi, falującymi włosami do ramion.

— Dlaczego pan jej szuka?

— Okradła mnie.

— Co panu ukradła?

— Serce.

Historia Rafała Karwickiego

1

„Diabeł też musi jeść. Jego strawą są złe uczynki człowieka.“

— Andrzej Majewski

Jaśmina przychodziła do mnie nocami. Pozwalała się dotykać, ale nigdy tak do końca. Tęskniłem za nią coraz bardziej i coraz mocniej jej pragnąłem. Wypełniła wszystkie moje myśli. Potrzebowałem jej obecności, ale ona była ciągle odległa jak kwiat, którego nie mogłem zerwać. Jej włosy pachniały jak polne kwiaty, falowały na wietrze, widziałem je w snach, wyciągałem dłoń, ale nie mogłem ich dosięgnąć. Jaśmina…

Muszę się jednak cofnąć w czasie i opowiedzieć o wszystkim, co miało miejsce, kiedy poznałem Jaśminę. Byłem bardzo spokojnym, wręcz nudnym chłopakiem, którego życie wypełniała najpierw nauka, potem praca. Nie umiem teraz nawet dokładnie racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego moje życie przewróciło się do góry nogami i z normalnego mężczyzny, który nigdy nie miał konfliktu z prawem, zostałem…, ech, nie uprzedzajmy faktów. Jak to mówią kropla drąży skałę. Najpierw pozwoliłem na podszepty Sebastiana, który wprowadził mnie w świat, jakiego nie znałem, a potem sam moje własne życie oddałem całkowicie kobiecie, która mnie mocno i dotkliwie pokruszyła.

Jestem Rafał Karwicki. Rafał. Tak ma na imię jeden z trzech najpotężniejszych aniołów. Gabriel, Michał i Rafał. Jednak do anioła mi daleko. Bardzo daleko. Na tym poprzestańmy, bo temat jest grząski. Skończyłem właśnie trzydzieści trzy lata. Wiek Chrystusowy. Ale do Chrystusa mi daleko. Bardzo daleko. Zakończyłem tę znajomość zaraz po pierwszej Komunii Świętej. Nie miał kto ze mną chodzić do Kościoła, a sam nie widziałem w tym sensu. Ojca nigdy nie było w domu. Pracował w Berlinie, coraz rzadziej zaglądał do domu, a matka piła i zmieniała kochanków na coraz młodszych. Jako jedynak przywykłem do samotności. Polubiłem ją nawet. Miałem książki i wymyślonych przyjaciół, z którymi rozmawiałem, kiedy było mi smutno. Dziewczyny mnie onieśmielały, przerażały, lubiły się wyśmiewać, były złośliwe i obrażały się, nawet nie wiedziałem kiedy i o co. Wolałem ich unikać. Bałem się, że mógłbym związać się z kimś takim jak moja matka — wiecznie szlochająca albo pijana, albo jedno i drugie, chodząca do łóżka z kim popadnie w jakimś ślepym poszukiwaniu źle pojętej miłości. Miłość powinna dawać ciepło i oparcie a nie szaleństwo, łzy i pijaństwo. A tak kończyły się te wszystkie „miłości” mojej matki. Musiałem się od niej odciąć emocjonalnie, żeby też nie popaść w to szaleństwo. Ratowały mnie książki, nauka i wymyśleni przyjaciele. Skończyłem szkołę średnią i studia informatyczne. Podjąłem pracę w bibliotece w Sopocie jako programista i administrator systemu informatycznego. Miałem własne mieszkanie, które odziedziczyłem po zmarłej matce, pracę oraz jednego kumpla ze studiów Sebastiana, który jako wieczny singiel wciągnął mnie w niekończącą się historię randkowania.

— Stary, a ty sam dalej jesteś?! Żadnej dupy nie załapałeś? — zagadnął mnie Seba, kiedy przypadkiem spotkaliśmy się przy sopockim molo.

— Trzymaj się ze mną, nauczę cię jak się podrywa, wykorzystuje i rzuca. Będziesz się dobrze bawił. Twoje nudne życie zamieni się w film.

— Może dobrze byłoby poznać towarzyszkę życia, ożenić się, mieć rodzinę… — rozmarzyłem się trochę. Nie miałem szczęśliwego dzieciństwa i ciepłego domu, może sam potrafiłbym stworzyć coś lepszego — pomyślałem.

— Stary, o czym ty gadasz, jaka żona?! — roześmiał się szyderczo Sebastian — nie trzeba kupować browarni, żeby się jednego piwa napić, tego kwiata pół świata, w życiu potrzebna jest adrenalina, przygoda, zmysłowość, życie powinno być jak film!

Szkoda, że wtedy nie zapytałem Sebastiana, jaki film? Erotyczny, dramat, a może thriller?

2

„Dżentelmen zawsze puszcza kobietę przodem, cham — kantem.“

— Andrzej Majewski


Umawianie się na portalu randkowym było dziecinnie łatwe. Laski łatwe i głupie. Wystarczyło kilka komplementów, kolacja w drogiej knajpie, cenny prezent w postaci biżuterii i od razu zgadzały się na wieczorne odwiedziny w moim mieszkaniu. Tak się rozpoczął mój film erotyczny. Jednak czegoś mi brakowało. Do żadnej z tych kobiet nic nie czułem. Fizyczność nęciła, ale brakowało ducha. Aż któregoś dnia do biblioteki, w której pracowałem zaczęła przychodzić śliczna brunetka. Miała na imię Lilka. Wypożyczała wiersze Goethego. Zacząłem cytować jej Fausta. Czułem od niej duchową głębię. Nareszcie ona była kimś innym w tym całym kalejdoskopie panienek z ogłoszenia. Widziałem jak patrzy we mnie. Jak w obraz. Zdobyłem ją na dobre deklamując żarliwie balladę Goethego „Król Olszyn” w przekładzie Władysława Syrokolma:


„Kto jedzie tak późno wśród nocnej zamieci?

To ojciec z dziecięciem jak gdyby wiatr leci.

Chłopczynę na ręku piastując najczulej,

Ogrzewa oddechem, do piersi go tuli.


„Mój synu, dlaczego twarz kryjesz we dłonie?”

„Czy widzisz, mój ojcze? Król Olszyn w tej stronie,

Król Olszyn w koronie, z ogonem jak żmija!”

„To tylko, mój synu, mgła nocna się zwija.”


„Chodź do mnie, chłopczyno, zapraszam najmilej,

Pięknymi zabawki będziem się bawili,

Chodź na brzeg, tu kwiatki kraśnieją i płoną,

A moja ci mama da suknię złoconą.”


„Mój ojcze, mój ojcze! czy widzisz te dziwa?

Król Olszyn do siebie zaprasza i wzywa!”

„Nie bój się, mój synu! skąd tobie te dreszcze?

To tylko wiatr cichy po liściach szeleszcze.”


„Chodź do mnie, chłopczyno, poigrasz z rozkoszą,

Mam córki, co ciebie czekają i proszą,

Czekają na ciebie z biesiady nocnymi,

Zaśpiewasz, potańczysz, zabawisz się z nimi.”


„Mój ojcze, mój ojcze! ach, patrzaj… gdzie ciemno…

Król Olszyn ma córki, chcą bawić się ze mną.”

„Nie bój się, mój synu, ja widzę to z dala.

To wierzba swe stare gałęzie rozwala”.


„Chodź do mnie, mój chłopcze, dopóki masz porę.

Gdy chętnie nie przyjdziesz, toć gwałtem zabiorę.”

„Mój ojcze, mój ojcze! ratujcie dziecinę!

Król Olszyn mnie dusi… mnie słabo… ja ginę…”


Ojcowi bolesno… on pędzi jak strzała.

Na rękach mu jęczy dziecina omdlała.

Dolata na dworzec… lecz próżna otucha!

Na ręku ojcowskim już dziecię bez ducha.”

**

Zamilkłem. Spuściłem na chwilę wzrok, by Lilka nie zobaczyła w moich oczach obojętności wobec tego utworu, by wierzyła, że go przeżywam, że go czuję. Długa cisza spowodowała upragniony przeze mnie efekt.

— Ależ żarliwie to oddałeś, znasz całość na pamięć, to niezwykłe — Lilka była zachwycona. Była pierwszą dziewczyną w moim życiu, która nie patrzyła jakiej marki mam telefon, nie chciała wiedzieć, ile zarabiam. Wystarczyła jej obecność. Rozmowa. Wiersz. Zapytałem czy chciałaby mnie odwiedzić, bo mam w domu księgozbiór oprawiony w czerwoną skórę i zdobiony złotymi czcionkami. Wszystkie dzieła zebrane Schillera i Goethego.

— Przyjdź do mnie o 20.00 — podałem jej adres.

Spłonęła rumieńcem. Spojrzałem na jej rocznik w karcie bibliotecznej. Miała 19 lat. Pewnie dziewica.

Przyszła punktualnie. Otworzyłem czerwone wino. Siedziała na brzegu kanapy i oglądała „Zbójców” Schillera. Przysiadłem się obok. Podałem jej kieliszek wina. Upiła łyk i spojrzała na mnie. Nie wytrzymała mojego wzroku. Spuściła oczy. Pocałowałem ją w usta. Ona jednak była sztywna i zdenerwowana. Rozpiąłem jej bluzkę. Miała bardzo małe piersi. Jak niedojrzałe jabłka. Cała się trzęsła. Odeszła mi cała ochota na zabawę. Zapragnąłem dojrzałej kobiety o obfitych piersiach, która wie czego chce i umie to robić, a nie wystraszonego dzieciaka. Czar prysł. Zakryłem jej piersi bluzką i wstałem nagle.

— Wiesz co, idź już.

— Ale, jak to, ja… chciałabym zostać… ja cię kocham.

Jeszcze tego mi brakowało! Zakochany dzieciak. To mogło oznaczać tylko kłopoty.

— Źle mnie zrozumiałaś. Ja cię nie chcę. Idź już stąd.

Chwyciła torebkę i wybiegła z mieszkania. Zdawało mi się, że słyszę jej płacz. A niech to. Po filmie erotycznym przyszedł czas na dramat. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zostałem sam. Wypiłem do końca butelkę wina i położyłem się spać. Lilki więcej nie widziałem. Nigdy nie przyszła już do biblioteki. Nie szukałem jej. Za dużo miałem wokół siebie chętnych, kobiecych, odważnych pań, bym miał ganiać za dzieciakiem. Chciałem jednak coś więcej poczuć. Nie tylko fizycznie, ale duchowo. Zakochać się? Chyba tak. Tego chciałem. Czuć coś więcej niż tylko chuć. Wtedy nagle poznałem Jaśminę. Przyszła do biblioteki. Szukała książki na wakacje. Miała czarne włosy do ramion, zielone oczy, wysokie kości policzkowe, pięknie wykrojone, zmysłowe usta, zniewalający, szczery uśmiech, głos kojący, łagodny, delikatny, działający na mnie jak afrodyzjak.

— Ja mogę być twoją książką na wakacje — zaproponowałem, podchodząc bardzo blisko do niej, tak, że plecami musiała oprzeć się o regał.

Była odważna, świadoma swojej kobiecości, chętna Spojrzała na mnie z błyskiem w oku.

— Tak? No to sprawdźmy, czy będzie mi się dobrze czytało.

3

„W człowieku mieszka i Bóg i szatan, on sam pełni tylko rolę odźwiernego.“

— Andrzej Majewski

Jednak Jaśminie nie spieszyło się do rozpoczęcia lektury. Przez dobrych kilka tygodni chodziliśmy na spacery, na molo, do kawiarni, do kina, na plażę i nic więcej. Jaśmina nie znała tak dobrze Sopotu, jak ja. Mieszkałem tu od dzieciństwa, Jaśmina dzieciństwo spędziła w Gdańsku, w Sopocie mieszkała zaledwie od roku. Zabrałem ją więc do sopockiego Grodziska i opowiadałem trochę o historii miasta, a ona słuchała z zaciekawieniem.

— Nazwa „Sopot” pochodzi od prasłowiańskiego słowa oznaczającego szumiący potok, bo właśnie tutaj, pośród spływających ze wzgórz strumieni już około VIII wieku zamieszkali założyciele miasta — mówiłem, pokazując Jaśminie pozostałości ich grodu, które mogliśmy oglądać w sopockim Grodzisku. To była rekonstrukcja unikalna, bo postawiono ją dokładnie na planie uzyskanego podczas wykopalisk obrysu wałów i resztek palisad. Jaśminie bardzo się Grodzisko podobało. Nie lubiła tłumu na Monciaku, wolała takie właśnie miejsca i boczne uliczki, do których też zabierałem ją na spacery. Szliśmy trzymając się na ręce wzdłuż ulicy Obrońców Westerplatte, która wygląda tak, jakby czas w Sopocie się zatrzymał. Mijaliśmy stare wille z wielkimi ogrodami i werandami, kocie łby, stare drzewa, by w końcu przejść przez urokliwą kładkę. Wśród wiekowych zabudowań pod numerem 24 zobaczyliśmy willę Bergera. Wybudowano ją około 1881 roku, wielokrotnie zmieniała właścicieli, a po wojnie przejęli ją artyści z tzw. Szkoły Sopockiej, a potem uczelnie artystyczne. Budynek jest zrujnowany, ale wciąż przepiękny i tajemniczy, do tego stopnia, że krążą o nim opowieści, że jest nawiedzony. Mówiłem bardzo dużo, a Jaśmina zazwyczaj milczała — zadawała jedynie pytania, a potem słuchała.

— Niewiele mówisz o sobie. Pytasz mnie o pracę, opowiesz mi o swojej? — próbowałem pogłębić naszą znajomość.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 15.9