E-book
7.88
drukowana A5
27.52
drukowana A5
Kolorowa
47.66
Janina — opowiadania napisane przez wojnę

Bezpłatny fragment - Janina — opowiadania napisane przez wojnę


Objętość:
55 str.
ISBN:
978-83-8221-142-9
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 27.52
drukowana A5
Kolorowa
za 47.66

Z dedykacją dla kochanej prababci Janiny, która podzieliła się z nami cząstką swojego życia, z okazji jej 84. urodzin.

Prolog

II Wojna Światowa zebrała największe krwawe żniwo w historii. Sześć lat globalnego konfliktu pochłonęło ponad sześćdziesiąt milionów ludzi. Miliony bezbronnych, niewinnych istnień. Liczba ta brzmi jeszcze bardziej przerażająco, gdy spojrzymy na nią z tej strony, że przed wojną na świecie żyło trochę ponad trzy miliardy ludzi, więc w ciągu sześciu lat z powierzchni ziemi zniknęło około trzech procent ludności. Słowo „masakra” to za mało, by to wyrazić.

Wojenne widmo pokryło niemal całą Europę, wschodnią i południowo-wschodnią Azję, część Bliskiego Wschodu, północną Afrykę oraz wszystkie oceany. Głównymi „bohaterami” tego spektaklu byli członkowie „Państw Osi”, czyli Trzecia Rzesza, Włochy oraz Japonia, którzy mierzyli swoje militarne siły z „Aliantami”, czyli Stanami Zjednoczonymi i „przyjaciółmi”. Ich potyczki kosztowały życie niewinnych ludzi, którzy nie chcieli nawet się w nie angażować.

Ważnym miejscem na krwawej mapie świata była Polska, gdyż to właśnie w kraju nad Wisłą wszystko się zaczęło. Agresja Trzeciej Rzeszy na Polskę zapoczątkowała globalny konflikt i to właśnie tutaj naziści postanowili zbudować wiele swoich obozów zagłady. Spośród sześćdziesięciu milionów ofiar, aż sześć milionów miało polskie obywatelstwo, a konflikt zmniejszył populację Polski o około siedemnaście procent.

II Wojna Światowa jest dobrze udokumentowana, uczymy się o niej z książek, wiemy o niej bardzo dużo. Poznaliśmy wielu bohaterów w walce o pokój, którzy brali udział w walce na froncie, ratowali ludzi przed zagładą, pomagali partyzantom czy byli zaangażowani w jakikolwiek inny sposób. Wiele takich osób doczekało się miejsca w historii powszechnej, powstają o nich książki, filmy czy wiersze. Jednak w tym wszystkim zapomniano o zwykłych ludziach, którzy podczas wojny nierzadko ryzykowali swoim życiem, by wspomóc działania obronne.

Jednym z takich „cichych bohaterów” jest moja prababcia — Janina Miązek (z domu Barańska), która musiała dorastać w realiach okrutnej wojny. Urodziła się 30 czerwca 1936 roku w Bałtowie — małej świętokrzyskiej wsi, do której również zawitało okrucieństwo wojny. W dniu wybuchu tego krwawego konfliktu miała nieco ponad trzy lata, więc całe jej dzieciństwo pokryło się z wojną. Mimo tego, że była niewinnym dzieckiem, to ryzykowała swoim życiem by dostarczyć pokarm partyzantom, a jej codziennością było oglądanie bólu i śmierci współmieszkańców.

Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że jej tatuś (prababcia tylko w taki sposób określa swojego ojca) pracował jako palacz w pałacu zamieszkiwanym przez okupantów. W związku z tym niemieccy żołnierze nieco łagodniej traktowali rodzinę Barańskich i prawdopodobnie dzięki temu oraz dzięki Bożej trosce udało jej się przetrwać ten okropny okres. Miała również okazję odwiedzać pałac, bawić się z niemieckimi dziećmi czy odwiedzić niemieckojęzyczne nabożeństwo, co pozwoliło jej zobaczyć „ludzką twarz okupanta”, jeśli w ogóle można o takiej mówić.

Książka ta jest zbiorem opowiadań osoby, która swoje dzieciństwo przeżyła w realiach okrutnej wojny, ryzykowała swoje życie w imię dobra i była bezpośrednim świadkiem nieludzkiego okrucieństwa. Każde z tych opowiadań jest oparte na faktach, zostało stworzone przez wojnę, opowiedziane przez prababcię i spisane przeze mnie. Zostało spisane, by potomni mogli wiedzieć, że prócz bohaterów wymienianych w podręcznikach, wśród nas żyją jeszcze bohaterowie, którzy w swoim codziennym życiu mierzyli się ze skutkami konfliktu.

Jedzenie w butach

Ciepły i pogodny lipcowy poranek nie zapowiadał tego, że w ten dzień będę musiała ryzykować swoim krótkim życiem. Niecały miesiąc temu skończyłam osiem lat, a od prawie pięciu moją codziennością była wojna. Wstałam niechętnie z łóżka i powoli podeszłam do okna. Pogoda była piękna, a cały Bałtów zdawał się tonąć w promieniach słońca. Mimo to wioska była pusta, gdyż nikt nie chciał narażać się okupantom i ryzykować życiem.

— Janina! Czas na śniadanie — usłyszałam wołanie mamy dobiegające z dołu.

W pokoju nie było już nikogo z mojego rodzeństwa, więc musiałam wstać jako ostatnia. Nie wiedziałam nawet jaka jest godzina, nie interesowało mnie to zbytnio. Mówi się, że szczęśliwi czasu nie liczą, ale prawdą jest też to, że zniewoleni i zasmuceni wojną ludzie także tego nie robią.

Schodziłam z codzienną nadzieją, że na dole dowiem się o zakończonej wojnie i o wymarzonym pokoju. Jednak każdego kolejnego dnia przechodziłam ten sam zawód. Na dole całe rodzeństwo siedziało już przy stole i czekało na mnie, a mama krzątała się po kuchni szykując posiłek. Brakowało tylko tatusia, który od rana był w pałacu zamieszkiwanym przez Niemców. Pracował tam jako palacz i mimo że było gorące lato to musiał zadbać, by okupanci mieli do dyspozycji ciepłą wodę. Dzięki tej pracy Niemcy byli trochę bardziej przychylni wobec naszej rodziny, więc mogłam poznać trochę bardziej „ludzką twarz” okupanta, jeśli w ogóle można o takiej mówić.

Jednak miejsce tatusia nie było puste, gdyż zajęła je żona pana Jana, który był ojcem chrzestnym mojego brata. Nawet nie wiedziałam jak ma na imię, bo zawsze mówiliśmy na nią po prostu pani Janowa. O jej obecności świadczyło także to, że na stole leżała świeża wędlina. Pani Janowa pracowała w rzeźni, więc jeśli udawało jej się dostać coś od niemieckich właścicieli, to chętnie dzieliła się z przyjaciółmi ze wsi. Piękne było to, że w obliczu tragedii ludzie umieli okazywać sobie życzliwość i miłość wobec bliźniego. Praca w niemieckiej rzeźni również dawała trochę więcej bezpieczeństwa, ale jej mąż nie miał tyle szczęścia. Jan był partyzantem, który konspirował przeciw okupantowi i gdy naziści się o tym dowiedzieli, to w ostatniej chwili uciekł przed śmiercią. Jego żonę przed śmiercią uratował właśnie tylko fakt, że pracowała w rzeźni i była siłą roboczą, której Niemcy potrzebowali. Po tym wydarzeniu ślad po nim zaginął, a my nie wiedzieliśmy czy ukrywa się przed wrogiem czy zginął czy może trafił do obozu. Aż do tego dnia.

— O, wstałaś. To dobrze, bo pani Janowa chce z nami porozmawiać — powiedziała mamusia kładąc chleb na stole.

Nie wiedziałam o co chodzi, ale w głębi czułam, że to nie będzie nic przyjemnego. Janowa wstała i podeszła do okna zerkając czy na pewno żaden z żołnierzy nie podsłuchuje ani nie krząta się w pobliżu.

— Pewnie słyszeliście o ostatnim ataku na niemiecki patrol — przerwała i ponownie wyjrzała przez okno. — Zorganizował go Jan.

— Ale jak to? Jan jednak żyje? — wtrąciła się mamusia z nutą radości w głosie.

Janowa lekko się uśmiechnęła i wróciła na miejsce przy stole.

— Tak. Po tamtej sytuacji złapali go zanim zdążył uciec z kieleckiego i wtrącili do obozu — odparła przecierając łzy. — To co się tam dzieje przechodzi wszystko.

Zapadła cisza. Wszyscy słyszeliśmy o tym, że naziści zakładali obozy zagłady, ale nigdy nie słyszeliśmy o relacji kogoś, kto tam był i jeszcze zdołał uciec przed śmiercią. Jedynie tatuś słyszał w pracy rozmowy Niemców o tym, że znaleźli sposób na masowe pozbywanie się „podludzi”, którymi nazywali wszystkich niedopasowanych do ich własnych schematów. Samo słowo „obóz” budziło grozę w każdym mieszkańcu wioski, chociaż nikt nie zdawał sobie jeszcze wtedy sprawy o prawdziwym okrucieństwu tych miejsc.

— Ale udało mu się wyjść i teraz jest gdzieś w okolicy? — ciszę przerwał mój brat Tadek.

— Chwała Bogu — westchnęła Janowa. — Cudem uniknął śmierci i wydostał się z tego okropnego miejsca, a nawet udało mu się wrócić do kieleckiego, ale nie może wrócić do domu.

— Niemcy jeszcze nie zapomnieli o tamtej sytuacji — słusznie zauważyła mamusia.

Janowa ze smutkiem pokiwała twierdząco głową.

— Dlatego musi ukrywać się w lesie razem z przyjacielem, który pomógł mu w ucieczce z obozu. To właśnie oni zaatakowali niemiecki patrol w zeszłym tygodniu.

Atak ten odbił się szerokim echem we wsi, gdyż podczas nocnego patrolu zginęli dwaj niemieccy żołnierze. Okupanci w ramach zemsty rozstrzelali grupę mężczyzn, których rodziny podejrzewano o udział w konspiracji. Sytuacja ta sprawiła, że ludzie praktycznie przestali wychodzić z domu, bo Niemcy podwoili patrole i są jeszcze bardziej agresywni. Tatuś wspominał, że Niemcy zaklinają się, że znajdą winnych i rozstrzelają ich na oczach całej wsi.

— Teraz tym bardziej nie może wyjść z lasu, bo od razu połączą go z tą sytuacją — stwierdził Tadek zmarszczył czoło. — A jak udało mu się z panią porozmawiać?

Janowa wstała i ponownie podeszła do okna, by sprawdzić czy w pobliżu domu nie znajdują się wrogowie.

— Przepłynął rzekę i cały przemoczony przyszedł do mnie w nocy. Na szczęście patrol go nie zauważył — odparła. — Powiedział, że wraz z przyjacielem ukrywa się w opuszczonym bunkrze, o którym Niemcy chyba zapomnieli. Jednak teraz mają dwa problemy, bo nie dość, że chcą ich zabić to także mogą umrzeć z głodu.

— No tak, bo przecież nie mogą przyjść do miasta po jedzenie, a na samym leśnym jedzeniu dużo nie pożyją — słusznie zauważyła mamusia i spojrzała na jedzenie na stole ze smutkiem.

— Dokładnie, a do tego Niemcy przetrzepują ostatnio las w poszukiwaniu partyzantów. Dlatego przyszłam z tym do was…

Mamusia momentalnie zbladła, gdyż domyśliła się do czego dąży Janowa. Mieszkańcy wioski wiedzieli o tym, że tatuś pracuje w niemieckim pałacu i dzięki temu jesteśmy mniej narażeni na agresję okupanta.

— Chyba nie chcesz żebyśmy… — odpowiedziała łamiącym się głosem.

— Kochani, ja od was niczego nie oczekuję — przerwała jej Janowa, która wyglądała na mocno zmieszaną. — Tylko ja nie mogę zanieść im jedzenia, bo Niemcy nie przepuszczą mnie na drugą stronę rzeki.

Miała rację. Po drugiej stronie znajdowały się tylko cztery domy i nikt bez ważnego powodu nie miał możliwości przejść przez most, gdyż znajdował się tam las i można było próbować uciec. Było to jedno z najlepiej strzeżonych miejsc w okolicy, które zawsze było obstawione przynajmniej dwoma żołnierzami.

— Ale co my powiemy? Że idziemy na grzyby, na szyszki czy na spacer? Możemy zginąć — odparła mamusia, a łzy napłynęły do jej oczu.

— Po drugiej stronie mieszka szewc. Możesz wysłać do niego dzieci.

— Ja mogę iść — wyrwał się mój najstarszy brat Tadek. Był odważnym młodzieńcem, który pod nieobecność tatusia pełnił rolę gospodarza.

— Chyba zwariowałeś — pokiwała głową mamusia. — Już widzę, że Niemcy przepuszczają przez most młodego i zdrowego mężczyznę. Prędzej cię postrzelą i utopią na miejscu za sam pomysł.

Janowa ze smutkiem pokiwała twierdząco głową. Wszyscy byli świadomi, że po ostatnich wydarzeniach każde nietypowe zachowanie będzie łączone z próbą konspiracji i okupanci będą wyciągali za to surowe konsekwencje. Zwłaszcza wobec młodych mężczyzn, którzy już wielokrotnie im się narazili.

— My pójdziemy — powiedziała moja starsza siostra Kryśka patrząc na mnie.

Serce zaczęło bić mi jak szalone. Miałam osiem lat, ale przez wojenną rzeczywistość miałam świadomość kruchości życia i ciągle byłam naocznym świadkiem śmierci. Jednak wygrała dziecięca brawura.

— Ja-ja-jasne — wydukałam mimo strachu.

Mamusia zbladła jeszcze bardziej. Wiedziała, że Niemcy mogą przepuścić przez most dwie młode dziewczynki idące do szewca, ale z drugiej strony była świadoma, że będą czujni i każda podejrzliwość może skończyć się tragicznie dla całej rodziny. Byli okrutni, więc mogli nie zlitować się nawet nad istnieniem dwóch dziewczynek.

— Zobaczymy co powie Wiktor.

W związku z tym decydujący głos należał do tatusia.

***


Tatuś się zgodził. Na początku był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, ale jak już ochłonął to stwierdził, że trzeba pomagać ludziom walczącym o wolność. Brak naszej zgody mógłby poskutkować tym, że albo Jan umrze z głodu albo zostanie zabity podczas szukania pożywienia.

— Tylko pamiętajcie o tym, że jeśli cokolwiek odkryją to nie uciekajcie. Uratuję was choćbym to ja miał zginąć — powiedział, gdy ukrywałyśmy jedzenie w butach.

Janowa przyniosła cały kosz mięsa, który udało jej się zabrać z rzeźni. Wzięłyśmy dwie duże torby, w których najpierw spód wypełniłyśmy mięsem i przykryłyśmy kocem a później na tym położyłyśmy kilka par butów. Wypełnione plecaki zarzuciłyśmy na plecy i były tak ciężkie, że aż mnie zachwiało.

— Oj Janka. Nie chwiej się tak, bo jeszcze pomyślą żeś pijana — zaśmiała się Kryśka.

Mi nie było do śmiechu, gdyż ciężar był naprawdę spory, a ja byłam drobnym ośmioletnim dzieckiem.

— Kochanie, może wyciągniemy coś z twojego plecaka? — zapytała mamusia

— Nie trzeba, oni potrzebują tego jedzenia — odparłam zaciskając mocno zęby.

Mamusia uśmiechnęła się i w jej oczach pojawiły się łzy. Wiedziała, że jej córki ryzykują życiem. Wiedziała również, że tak trzeba i robią to w dobrej sprawie.

— Tylko uważajcie na siebie…

— Dobrze, koniec tego mówienia i straszenia — przerwał tatuś. — Im szybciej pójdziecie, tym szybciej wrócicie.

— Zostańcie z Bogiem — powiedziała Kryśka i złapała mnie za rękę. — Idziemy.

Po wyjściu pojawił się strach, gdyż słyszeliśmy o wielu okropnych rzeczach, które robią okupanci, gdy się robi coś przeciw nim. Jednak z drugiej strony na szali było ludzkie życie, które było poważnie zagrożone agresją nieprzyjaciela i głodem. Myśl ta rozwiewała wszelkich strach i dodawała nam odwagi. Kryśka miała już piętnaście lat, więc była bardziej świadoma niż ja i dzięki temu czułam się bezpieczniej.

Niemcy pilnujący mostu wydawali się bardzo zajęci rozmową, śmiali się i zwrócili na nas uwagę dopiero gdy byłyśmy kilka korków od wejścia na most. Nie traktowali nas zbytnio poważnie.

— Guten Tag maleństwa. Gdzie to się wybieracie? — powiedział jeden z nich. Mimo że nigdy nie uczyli się polskiego, to dzięki kilku latom służby w Polsce nauczyli się naszego języka dosyć dobrze.

— Guten Tag. Idziemy do szewca zanieść buty — odparła szybko Kryśka. Zauważyłam, że rozmowa z nimi w ogóle jej nie stresuje, co i mnie rozluźniło.

— Nie buty tylko Schuhe — dodałam. U nas z językiem niemieckim też nie było źle, gdyż spędzałyśmy sporo czasu z niemieckimi dziećmi i dzięki temu nauczyłyśmy się trochę ich języka.

— Buty zimowe w lato? Już się szykujecie na zimę? — zapytał drugi marszcząc czoło.

— Daj im spokój, w końcu przezorny zawsze zabezpieczony. Nawet podczas wojny — odparł jego kompan i szturchnął go w ramię. Oboje wybuchnęli śmiechem.

Nie wiedziałyśmy jak na to zareagować, więc potraktowałyśmy to jako przyzwolenie i ruszyłyśmy przez most. Niemcy nie zatrzymywali nas tylko zaczęli śmiać się jeszcze głośniej i mówić po niemiecku. Mówili tak szybko, że trudno było wyłapać z czego się śmieją, ale nie interesowało nas to zbytnio. Najważniejsze było to, że bez problemu mogłyśmy przejść przez most.

Po drugiej stronie mostu przyśpieszyłyśmy kroku i za pierwszym domem skręciłyśmy w stronę lasu. Mimowolnie co chwilę nerwowo odwracałam się i sprawdzałam czy na pewno nas nie sprawdzają.

— Oj przestań już, nie widziałaś że w ogóle nas o nic nie podejrzewali? — rzuciła Kryśka i złapała mnie za rękę by mnie przyśpieszyć. — Im szybciej znajdziemy ten bunkier, tym szybciej wrócimy do domu.

Janowa wytłumaczyła nam jak najdokładniej umiała, gdzie znajduje się ich kryjówka. Jednak było to trochę jak głuchy telefon, gdyż przekazywała nam to, co wcześniej powiedział jej Jan i mogła zapomnieć o pewnych szczegółach. Zadanie było o tyle trudne, że nie znałyśmy tego lasu. Kryśka była tu wiele lat temu, a ja byłam w nim po raz pierwszy. Przez pierwsze pół godziny błądziłyśmy i szukałyśmy szczegółów, o których mówiła Janowa, aż w pewnym momencie zamarłyśmy.

Z krzaków wyłonił się mężczyzna i choć minęło trochę czasu od zniknięcia Jana to wiedziałyśmy doskonale, że to na pewno nie jest on. Chciałyśmy uciekać, ale mężczyzna zaczął nas przywoływać do siebie ręką. Jednak ze strachu nie byłyśmy w stanie zrobić kroku, więc on zaczął iść w naszą stronę.

— Spokojnie, spokojnie… — powtarzał krok po kroku, zbliżając się do przestraszonych dziewczynek. — Nie bójta się, jestem swój.

Minęła chwila i wysoki, wychudzony mężczyzna stanął przed nami. Nie miał na sobie munduru, więc nie był żołnierzem, ale słyszałyśmy o cywilach, którzy wydają partyzantów w ręce okupantów. Na szczęście okazało się, że nie był jednym z nich.

— Witajcie. Ja od Jana, ja słabo po polsku, bo ja z Rosja. Nie bójta się, ja od Jana — powiedział i tym zdaniem przyniósł nam ogromną ulgę. W końcu mogłyśmy odetchnąć.

— Mamy dla Was jedzenie — odparła Kryśka wskazując na nasze plecaki. — Gdzie możemy je zostawić?

— Chodźta za mną — odparł, odwrócił się i ruszył w stronę krzaków, z których wyszedł.

Przeszliśmy przez krzaki i szliśmy jeszcze z piętnaście minut, gdy znaleźliśmy się przed bardzo gęstymi krzewami, które były pokryte jeżynami.

— Uważajta, można pokłóć się — ostrzegł i ruszył jako pierwszy.

Droga przez te gęste krzaki była bardzo męcząca, a poza tym kolce haczyły o nasze nogi i ręce. Miałam nadzieję, że Niemcy nie zauważą tych śladów, bo nabraliby podejrzeń i nasza rodzina mogłaby wpaść w tarapaty. Po chwili wśród kolczastych krzewów pojawiły się ogromne drzewa i mała polanka. Od razu zauważyłam, że wśród trawy znajdują się drzwi. Rosjanin podszedł do nich, otworzył i skinął głową zapraszająco.

Za drzwiami znajdowało się kilka schodków, po których musiałyśmy ostrożnie zejść. Na dole znajdował się mały pokój oświetlany przez lampę naftową, w którym nie było żadnych mebli, a dwa posłania zostały przygotowane z trawy. Na jednym z nich siedział wychudzony Jan.

— Cześć dziewczyny! Miło was w końcu zobaczyć — odparł miłym tonem i wstał z posłania. — Jak widzicie to nie mamy tu luksusów, ale musimy chronić się przed pewną śmiercią.

— Dzień dobry — odparłyśmy równocześnie. — Miło widzieć pana żywego.

— Nie bójcie się mojego przyjaciela, to dobry człowiek — powiedział i wskazał na Rosjanina. — Dzięki niemu nie dokończyłem żywota w obozie.

— Czy w obozie jest tak strasznie, jak mówią ludzie? — zapytałam ciekawa.

— Drogie dziecko, jest gorzej niż każdy z tych ludzi jest w stanie sobie wyobrazić. To piekło na ziemi…

— Brzmi strasznie, ale jak udało wam się uciec?

— Było ciężko. Zaplanowaliśmy grupową ucieczkę i tylko nam udało się ujść z życiem. Resztę naszych kompanów rozstrzelano.

— Dobrze, opowie nam pan to wszystko jak wojna się skończy — przerwała Kryśka, choć sama miała wątpliwości co do końca tej okropnej wojny. — Mamy dla was jedzenie, które pomoże wam na ten koniec zaczekać.

Oczy Jana zaszkliły się i widać było prawdziwą radość na jego twarzy. Pierwszy raz widziałam taką radość z powodu jedzenia, więc musiał naprawdę głodować w tym lesie.

— Dziękujemy, że odważyłyście się, by nam pomóc. — Jesteście wielkie.

— To nic wielkiego. Trzeba pomagać bliźniemu — odparłam i ściągnęłam plecak.

Jan i jego rosyjski kolega wyciągnęli jedzenie z naszych plecaków i ponownie zapakowali je butami. Następnie z troską założyli je nam na plecy i uśmiechnęli się życzliwie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 27.52
drukowana A5
Kolorowa
za 47.66