Ślimacza wolność
Tuż po deszczu ścieżką śliską
Pełzł raz ślimak na ściernisko
Ścisk potworny był na ścieżce
Nikt nikogo puścić nie chce
Wszyscy spieszą gdzieś przed siebie
Dokąd pędzą? — tego nie wiem
Wyprzedziła go dżdżownica
To jest taka pierścienica
Która wilgoć bardzo lubi
I z innymi też się czubić
Zaczęła drwić sobie z niego:
Spiesz się pan, panie kolego
Wszyscy ruszają się żwawo
Tylko pan jakoś niemrawo
Pan się szybciej ruszać raczy
Jak można się tak ślimaczyć!
Na to odpowiada ślimak
Nie ma się też na co zżymać
Niech się ściga ten kto woli
Ja tam spieszę się powoli
Za panią ja nie nadążę
A spóźnić się zawsze zdążę
Następna była stonoga:
Ależ pan zawalidroga!
Noga za nogą się wlec
Można się po prostu wściec!
Na to ślimak niezrażony:
Taki jestem już stworzony
By się noga za nogą wlec
Trzeba ze dwie nogi mieć
Ja mam tylko jedną nogę
Więc się ruszam tak jak mogę
Później minął go też żółw
Co był zabiegany znów:
Pan tak rusza się żałośnie
Nawet trawa szybciej rośnie
Ja też przecież dom swój dźwigam
Ale pana w cuglach ścigam
Lecz ślimaka te uwagi
Nie wytrącą z równowagi:
Chyba pan się zgodzi z tym
Pośpiech jest doradcą złym
A gdy ktoś się bardzo spieszy
To się diabeł z tego cieszy
Ja, nie muszę nigdzie gnać
Mnie na wolność dzisiaj stać
I choć się powoli ruszam
Do niczego się nie zmuszam
Nie poganiam też nikogo
Po prostu się cieszę drogą
Nie wiem czemu was to złości
Jam jest wolny w swej wolności
I urządził sobie przerwę
Myśli — trochę się rozerwę
Spełzł powoli na bok z drogi
I … leniw(i)e zjadł pierogi
Osa
Raz brzęczące chrząszcze
Znalazły samotrzeć
Duży korzeń chrzanu
I chciały go potrzeć
Bo chrzan jak wiadomo
Dość dużo jest warty
I jest bardzo smaczny
Zwłaszcza gdy jest starty
Na pchlim targu zatem
Zakupiły tarkę
I przygotowały
Chrzanu sporą miarkę
A do tej roboty
Zaprosiły trzmiela
Swojego ze starych
Czasów przyjaciela
I zaczęli wspólnie
Trzeć aż się kurzyło
Tarli wciąż zażarcie
Wszystko fajnie było
Aż do czasu kiedy
Nadleciała osa
Która do zapachów
Zawsze miała nosa
Była bardzo wścibska
Jak to naród os
Zaczęła więc wtykać
Wszędzie ten swój nos
Ostrzegały chrząszcze
Przestań latać blisko
Ona nie słuchała
Chciała widzieć wszystko
My tu mocno trzemy
Więc jest niebezpiecznie
Trzymaj się z daleka
I obserwuj grzecznie
Jak tak będziesz blisko
Latać nam na złość
Możemy przypadkiem
Przytrzeć tobie coś
Osa nie słuchała
Chciała liznąć tarkę
Podleciała blisko
Tak przebrała miarkę
Karę za to wścibstwo
Zgotował jej los
Miast skosztować chrzanu
Przytarła swój nos
Zawyła więc z bólu
Jak osa się wściekła
I z utartym nosem
Do lasu uciekła
I tak to powstało
I do dziś jest w cenie
Na cześć tej historii
Takie powiedzenie
Gdy kto zbyt natrętny
I nazbyt ciekawy
Kto nos ciągle wtyka
W obce całkiem sprawy
To on aż się prosi
Tak jak nasza osa
By dać mu nauczkę
Czyli utrzeć nosa
Ważka
Dokuczał ważce motylek
Czemu obżerasz się tyle?
Powinnaś więcej mieć ruchu
Nie tylko myśleć o brzuchu
Trzeba mieć umiar w swej diecie
Tak jest ze wszystkim w tym świecie
Masz przestać ciągle podjadać!
Taka jest moja porada
Ważka ważyła to lekce:
Wcale odchudzać się nie chcę
W mym życiu jedna jest treść
Ja żyję po to by jeść!
Wolała się więc obżerać
I duży problem ma teraz
Zrobiła się taka gruba
Że ciężko jest jej już fruwać
Więc w końcu pod wpływem namów
Postanowiła, że kilka gramów
Zrzuci, czyli straci na wadze
Mając więc to na uwadze
Zebrała się na odwagę
Kupiła najdroższą wagę
I jak to teraz jest w modzie
Zaczęła się ważyć co dzień
Lecz od samego ważenia
Waga się wcale nie zmienia
Lub zmienia się w złym kierunku
Ach co tu robić? Ratunku!
Cóż że ja na to poradzę
Ktoś mnie oszukał na wadze!
To grubsza jakaś afera
Tylko się na niej przybiera!
Ważka chodziła jak struta
Ta waga jest chyba zepsuta!
Bardzo mnie martwi ta sprawa
Potrzebna jest jej naprawa
Lecz waga była w porządku
Zaczęła więc od początku
Miast zżerać szynki, kotlety
Zaczęła przestrzegać diety
Zjadała pora, marchewkę
Paprykę, czy też rzodkiewkę
No i ćwiczyć też zaczęła
Tak, że waga w końcu drgnęła
Co tu dużo więcej gadać
Po prostu zaczęła spadać
Ważka była wniebowzięta
Odtąd co dzień uśmiechnięta
Czuła się lekka i zwiewna
Waga już jej niepotrzebna
Szczęścia ona jej już nie da
Chciała ją więc szybko sprzedać
Kupców było wielu na nią
Mimo to sprzedała tanio
Bo nie chciała już uwagi
Przykładać zbytnio do wagi:
Wiem już, że samym ważeniem
I tak niczego nie zmienię
Trzeba odmienić tryb życia:
Nie wrócę ja już do tycia!
Więc coś wam wszystkim poradzę
Jak łatwo stracić na wadze
Drożej kupić, taniej sprzedać
Prościej się już chyba nie da
Leniwiec
Leniwiec był dość zajęty
Skubał wolno liście mięty
Wisząc sobie w dół tułowiem
Tak jak zwykł to robić sobie
Ledwo skończył był śniadanie
A już czas na obiadanie
Tak więc dzień mu wolno mijał
Gdy go zaczepiła żmija:
Chyba jest pan zawieszony
Jak komputer przeciążony
Trzeba pana zresetować
I na nowo wystartować
Na co leniwiec ospale:
Zawieszony jestem stale
Bo procesor mam nieduży
Choć dość dobrze mi on służy
A na pamięć nie narzekam
Gdy mi braknie to poczekam
I wraca mi znów na nowo
Przed mą pora obiadową
Wtedy już nie od niechcenia
Szukam czegoś do jedzenia
Ale żmija dalej szydzi
Jakżeż się pan nie wstydzi?
Nie widziałam ja — powiada
Tak wielkiego darmozjada
Pan się cały dzień wałkoni
I od pracy wszelkiej stroni
Co, że niby nie pracuję?
Przez dzień cały kombinuję
Jak tu przejść na inne drzewo
Czy pójść w prawo, czy też w lewo
Zwisam w dół całymi dniami
Obżeram się roślinami…
I pan to nazywa pracą?
A ileż to panu płacą?
A któż za to ma mi płacić?
Ja nie muszę się bogacić
Co bym robił ja z wypłatą?
Cóż bym ja miał kupić za to?
Wszystko co mi szczęście daje
Od natury ja dostaję
Pokarm, słońce, trochę wody
Mam za darmo od przyrody
Niepotrzebne mi zapłaty
Jam wewnętrznie jest bogaty
Jako Tako
Jest Japończyk pewien w świecie
Pisali o nim w gazecie
Wygląda on dość nijako
Nazywa się Jako Tako
Z nieznanej bliżej przyczyny
Ma on co dzień imieniny
Które celebruje wszędzie
W domu, w szkole i w urzędzie
Choć Japończyk z pochodzenia
Wszystko robi od niechcenia
Za to wciąż powtarza wszędzie:
Nie martw się, jakoś to będzie
Tłumaczy się czasu brakiem
Bo go spędza z Byle Jakiem
Który dobrym jest kolegą
Cóż on zrobiłby bez niego?
Jak nieszczęścia, co parami
Wchodzą drzwiami i oknami
Czy to w dzień, czy późno w nocy
Zawsze skorzy do pomocy
Gdy gdzieś tylko jest potrzeba
Spadają tam prosto z nieba
By ratować sytuację
I wyłożyć swoje racje
Choć spokojni są z natury
Prowokują awantury
Których sami są przyczyną
Więc się ich obarcza winą
Bardzo często ci panowie
Przebywają na budowie
Doskonale się tam bawią
Coś zepsują, coś naprawią…
Choć na bakier są z techniką
Chętnie służą mechanikom
Potrafią naprawić wszystko
Nie za dobrze, za to szybko
W piłkę także często grają
Jako tako się kiwają
A strzelają byle jak
Bo precyzji u nich brak
Lubią ich dosłownie wszyscy
Bo są bardzo towarzyscy
A najbardziej lubią dzieci
Oni zaś kochają śmieci
Jako Tako jak posprząta
To się wszystko wala w kątach
Gdy mu Byle Jak pomoże
To wygląda jeszcze gorzej
Nie lubią obaj się uczyć
Wolą się po mieście włóczyć
Ciągle mają też ochotę
By gdzieś spłatać jakąś psotę
A największe już swawole
Wyczyniają obaj w szkole
Uwielbia ich szkolna młodzież
Czują się jak ryby w wodzie
Tam, gdzie zadań jest dość dużo
Chętnie swą pomocą służą
Są na luzie, się nie męczą
Zawsze każdego wyręczą
Jako Tako się nauczy
Coś tam bąknie, coś tam mruczy
A Byle Jak coś podpowie
I tak jakoś radzą sobie
Uparty dureń
Raz osioł z baranem
Grali w durnia w karty
Jeden nie za mądry
A drugi uparty
Baran drwił z kolegi
Co ty robisz ośle?
Rzucasz na stół karty
Zupełnie na oślep
Jak tak dalej pójdzie
Będziemy w kłopocie
Przegrasz ze mną w karty
A wygrasz w głupocie
Osioł, który słynie
Ze swej upartości
Także się obawiał
Zamiany wartości
Posłuchaj baranie
Ciągle się upierasz
Że znasz gry zasady
To ci powiem teraz
Bardzo durnia lubię
Jest to moje hobby
Chodzi w nim ogólnie
By się kart swych pozbyć
A ty wciąż je zbierasz
Jesteś dumny z tego
Więc zostaniesz durniem
Uparty kolego
Baran się zaperzył
I pod nosem mruczał