Drogi Czytelniku!
Pragnę, abyś przeczytał tą książkę od początku do końca, a jak będzie trzeba, to nawet kilka razy. Pomoże Ci ona zrozumieć, że nawet beznadziejne przypadki można zamienić w bardzo dobre. To, co tu napisałam jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej, jak wyglądało moje życie 10 lat temu. Nie zawarłam tu wszystkiego, za dużo bolesnych wspomnień. Ale spokojnie, tyle wystarczy, aby do Ciebie dotrzeć. Mam nadzieję, że po przeczytaniu całego tekstu zrozumiesz, że nie ważne, kim jesteś, ale to co chcesz osiągnąć, w jakim miejscu chcesz być. Dążenie do celu nie jest łatwe, jednym zajmuje to mało czasu, zaś innym 10 lat. Ale uwierz mi warto. Musisz mieć marzenia, bez tego życie nie ma sensu. Każde marzenie można zrealizować przy pomocy działania i wytrwałości. Moje obecne miesięczne zarobki nie kosztowały mnie nic oprócz ciężkiej pracy. Nie płaciłam za nic, nie musiałam nawet kupić od nikogo żadnego kursu typu: „jak zostać milionerem”. Nie poniosłam żadnego wkładu własnego, a doszłam do sumy 10 000 zł miesięcznie. Teraz dążę po więcej i tego samego Ci życzę.
Dziękuję, że jesteś!
Lone Wolf
Rok 2015. Powrót do Polski z Holandii i brak perspektyw
W 2015 roku wróciłam do Polski po kilku latach mieszkania w Holandii. Dla kogoś, kto nie kocha tej naszej pięknej ojczyzny niezrozumiałe będzie to, jak można wrócić do kraju bez perspektyw, gdzie wszędzie rzucane są kłody pod nogi, gdzie nie wspiera się obywatela, a wręcz utrudnia mu wszystkie działania mające na celu podniesienie swojego statusu. Do Holandii wyjechałam w 2008 roku. Pierwszy raz w wakacje, planowałam tylko zarobić na studia i wrócić do Polski. Jednak życie czasem staje się przewrotne i nie zawsze przebiega według planu. Na tyle spodobało mi się w tym kraju, że postanowiłam tam zostać.
Byłam zafascynowana życiem zachodnim. W Polsce panowało wtedy bardzo duże bezrobocie, wypłaty były tak niskie, że nie wiadomo, co z nimi zrobić. Życie na zachodzie ogromnie różniło się od naszego. Przede wszystkim pracy było pod dostatkiem, zarobki dużo większe niż u nas. Jako studentka dostawałam wtedy tygodniowej wypłaty od 220 do 250 euro, co daje 3732—4240 zł. Teraz są to śmieszne pieniądze, ale wtedy dla studentki, która miała stypendium 400 zł miesięcznie były to ogromne pieniądze. Najniższa krajowa wynosiła wtedy w Polsce 800 zł netto, więc w Holandii można było zarobić 5 razy więcej. Były to dla mnie ogromne pieniądze, zwłaszcza że nie musiałam z tego wydawać na czynsz, zakwaterowanie zapewniała nam firma. Zatem cała wypłata była dla mnie.
Mimo ciężkiej pracy, którą wykonywałam byłam przeszczęśliwa, że zarabiam takie olbrzymie pieniądze. Pamiętam, że pierwszej wypłaty nie chciałam na nic wydawać, cieszyłam się widokiem pieniędzy na koncie. Jedzenie z marketu kupowałam najtańsze, najczęściej był to pasztet. Osoby, które mieszkały ze mną na domku pracowały na szklarniach z ogórkami, inni na pomidorach, jeszcze inni na cukiniach. Ja pracowałam na papryce. Wszystkie te warzywa często dostawaliśmy od pracodawcy i nie trzeba było kupować nic do kanapek. Czyli przez całe wakacje na śniadanie, kolację, czasem obiad jadłam kanapki z pasztetem, papryką i ogórkami.
Na żaden transport do pracy nie musiałam wydawać, bo dostaliśmy rowery, którymi dojeżdżaliśmy na szklarnię, a jeśli rzucono nas w inne miejsce, wówczas przyjeżdżało firmowe auto. Po dwóch miesiącach zaoszczędziłam 4000 zł, natomiast 5 000 zł dostałam wakacyjnego. Razem wyszło 9000 zł. Czułam się wtedy bogata.
Po dwóch miesiącach przyjechałam do Polski z zamiarem powrotu na studia. Jednak wiedziałam, że nie znajdę już sobie miejsca w Polsce i nie będę w stanie żyć w takiej biedzie ze skromnym stypendium, które ledwo starcza na bilety na uczelnię. Po niecałym miesiącu czasu wróciłam do Holandii. Przez miesiąc siedziałam cały czas w domu. Nie chciałam nawet odwiedzić znajomych, nie miałam na to ochoty. Ciągle myślałam o tamtym życiu, jak fajnie tam się żyje. Bałam się, że jeśli zostanę w Polsce i wrócę na uczelnię, to mimo ukończenia studiów i tak zostanę bezrobotna. Miałam wtedy olbrzymi dylemat. I nie pomyliłam się, ponieważ osoby, które skończyły wtedy te studia zostały bezrobotne, niektóre poszły do byle jakiej pracy, za marne grosze. Niektórzy z Was pewnie pamiętają jak ciężko było wtedy z pracą w Polsce, jak ludzie poniżali się za te marne grosze. W mojej rodzinnej miejscowości prace można było wtedy zdobyć jedynie po znajomości.
Utknęłam pomiędzy dwoma światami — ten bez perspektyw, z wszechobecną biedą, patologią i drugi — stać mnie było na wszystko, mogłam iść do sklepu i za jedną tygodniówkę kupić sobie telefon komórkowy, gdzie w Polsce było to nierealne, gdyż miesięczna wypłata starczyłaby jedynie na taki telefon. A z czego dalej żyć? Co jeść? Za co opłacić mieszkanie? Miesiąc po przyjeździe żyłam w totalnym smutku, tęsknocie i rozmyślaniach, czy zostać w Polsce, czy wyjechać. Bałam się wracać, gdyż siostra z którą wybrałam się na wakacyjny zarobek postanowiła, że zostanie w Polsce, a ja przecież nie miałam tam żadnej rodziny, jedynie znajomych, których wtedy poznałam.
W tamtych czasach zaczęłam zauważać różnice pomiędzy Polską a zachodem i jaka wielka przepaść nas dzieli. W polskich marketach nawet nie było wyboru w produktach spożywczych. Pamiętam, że jak wyjeżdżałam z Polski, to nawet przypraw nie było zbyt wiele, teraz to wszystko tak się zmieniło, dogoniliśmy zachód. Tam mnóstwo sklepów z artykułami domowymi, z odzieżą, obuwiem, a tego brakowało u nas. Nie było wyboru, trzeba było cieszyć się tym, co było dostępne, a jeśli już było dostępne to ceny za wysokie.
Wszystko, co chciałeś wtedy osiągnąć w Polsce było nierealne. Brak możliwości ułożenia sobie życia tak jak naprawdę chcesz. Miałeś plan, ale wszyscy wokół Ci to utrudniali, pozostały tylko marzenia. Najbardziej dobijała ta wszechobecna bieda, ludzie nie mieli co jeść. Nie było wtedy żadnych dodatków takich jak teraz, zasiłek rodzinny na dzieci był tak niski, że nie wiadomo co za to kupić. Nie było także 800 plus. A jeśli ludzie żyli w ubóstwie i prosili o pomoc ośrodki pomocy społecznej, to te ośrodki też niezbyt wiele pomagały. Podziwiam wszystkich tych, którzy w tamtych latach przeżyli tą biedę.
Wyobraź sobie, że żyjesz w tamtych czasach, gdzie w sklepach jest mały wybór, a nawet jak jest, to i tak cię na to nie stać, gdzie jesz najgorsze jakościowo produkty, ubierasz się w lumpeksach, nie masz nigdy kasy, nigdy nie wyjeżdżasz na wakacje i nagle jedziesz do innego kraju, a tam zupełnie inna rzeczywistość. Wszystko jest możliwe, możesz kupić co chcesz i ile chcesz. Możesz kupić swój wymarzony telefon komórkowy, jechać na wakacje, możesz nawet co miesiąc kupować sobie auto (nie jakieś super wypasione, ale takie które Cię zawiezie). Możesz złożyć podanie o mieszkanie z gminy i dostajesz je w ciągu miesiąca. Mieszkanie dostajesz w domku szeregowym z parterem, pierwszym piętrem, strychem, ogródkiem. A to wszystko w bardzo dobrym stanie, wystarczy tylko się wprowadzić i mieszkać.
Przez te parę lat mieszkania w Holandii zwiedziłam więcej niż przez 22 lata swojego życia w Polsce, bo było mnie stać na paliwo, na wycieczkę, ogólnie na cały wyjazd. W Polsce wtedy było to niemożliwe, ludzie rzadko jeździli na wakacje. Gdybym wtedy nadal była sama i nie posiadała dzieci, z pewnością zostałabym tam na stałe. Ale tęsknota za ojczyzną, za rodziną w ostatnim roku pobytu była tak olbrzymia, że nie potrafiłam sobie z nią poradzić. Brakowało mi rodziny, polskich znajomych. Do tego doszły różne nieprzyjemne sytuacje związane z dziećmi i postanowiłam wrócić. Wiedziałam, że w Polsce nigdy nie będę miała tak pięknego domu, bo kredyty są zbyt wielkie w stosunku do zarobków.
A wiesz, co podobało mi się tam najbardziej? To że, jeśli postawiłam sobie jakiś cel, to z łatwością go realizowałam. Naprawdę nie było nikogo, kto mógłby to utrudnić, a wręcz przeciwnie — spotykałam ludzi, którzy pomagali spełnić ten cel. Było to dla mnie zadziwiające, gdyż w Polsce nikt nie wspierał w realizacji celów. W każdym urzędzie pojawiało się pełno problemów i utrudnień. I te wiecznie niezadowolone, opryskliwe urzędniczki. Ludzie po kilkanaście lat czekają na mieszkania z urzędu i mieszkania te są w opłakanym stanie, do kapitalnego remontu. A tam po miesiącu czekania dostałam wymarzony dom w dobrej dzielnicy, bez jakiekolwiek patologii. W Polsce mieszkania z urzędu umiejscowione są jedynie w takich miejscach, gdzie strach wrócić do domu, bo przecież sąsiad złodziej może Cię okraść.
Ale mimo wszystko wróciłam do Polski. Wróciłam z przyzwyczajeniem, że wszystko co sobie zaplanuje za chwilę się spełni. Zapomniałam o polskiej mentalności, złośliwości i utrudnianiu wszystkiego wszędzie. Wydawało mi się, że wszystko pójdzie tak gładko i łatwo jak było to w Holandii. Nie zabrałam ze sobą nawet mebli, jedynie ciuchy, przedmioty kuchenne. To był ogromny błąd, gdyż później bardzo ciężko było to wszystko nadrobić, a tym bardziej kupić. Meble nadal były drogie, nawet te używane. Każda jedna rzecz, nawet ta drobna była droga. Zetknęłam się wtedy znowu z tą szarą rzeczywistością. Zaczęłam żałować tego powrotu.
W tamtych czasach nie znałam dosłownie ani jednej rodziny, w której ktoś nie wyjechałby za granicę. Rodzice zostawiali swoje dzieci w Polsce z dziadkami, ciotkami lub, jeśli któreś dziecko było pełnoletnie, to opiekowało się młodszym. Poznałam tam dziewczynę, która zostawiła trójkę dzieci w Polsce pod opieką 17-letniej córki. Nie miała żadnej rodziny, rodziców, dziadków, a żyć z czegoś musiała. I co śmieszne mieszkała w dużym mieście, nawet tam nie było pracy. Ludzie po skończonych studiach, z tytułami magistra byli bezrobotni. Poznałam wiele przypadków i wiele tragedii. Każdy ściągał każdego do pracy, brat brata, rodzice dzieci, nawet dziadki wyjeżdżali do pracy.
Dla mnie jedynie rok czasu był tam piękny, później wszystko się zmieniło, mój związek się rozpadał, wieczne kłótnie.
Przez rok czasu od powrotu do Polski byłam jeszcze w związku z ojcem moich dzieci, potem wyrzuciłam go z domu i zostałam sama z dwójką malutkich dzieci. Końcowe lata w Holandii z partnerem były dla mnie wielką traumą, dla mojego starszego syna również, ale o tym napiszę w innym e-booku.
Przed przyjazdem z Holandii zadzwoniłam do koleżanki, czy nie moglibyśmy się u niej zatrzymać przez jakiś tydzień, zanim nie wynajmiemy jakiegoś mieszkania w Polsce. Koleżanka bez problemu się zgodziła. Przesiedzieliśmy u niej tydzień i w ciągu tego tygodnia znaleźliśmy mieszkanie do wynajęcia. Przywieźliśmy ze sobą trochę gotówki. Mieliśmy również pieniądze ze sprzedaży całego wyposażenia domu. I tak jak już wcześniej wspomniałam — przez kilka lat żyłam w przekonaniu, że jeśli coś zaplanuje, to wystarczy to zrealizować. Lecz zapomniałam, że Polska to nie Holandia.
Po tygodniu przeprowadziliśmy się do innego mieszkania. Było dość spore, 2 ogromne pokoje, kuchnia, korytarz, łazienka. Zaczęliśmy oboje szukać pracy, byłam w przedszkolu szukać miejsca dla starszego synka. W Holandii chodził już do podstawówki, tam dzieci zaczynają szybciej edukację niż w Polsce. Oboje zaczęliśmy szukać pracy. Jednak te kilka lat pobytu za granicą nic nie zmieniło w Polsce i w mniejszych miastach nadal był olbrzymi problem ze znalezieniem pracy. Oszczędności powoli zaczynały się kończyć i wtedy zaczęliśmy panikować. Ojciec moich dzieci zmuszony był do wyjazdu za granicę. Znalazł pracę jako kierowca busa na trasach międzynarodowych. Dopadł mnie smutek, beznadzieja, strach o byt moich synów. Wszystko wróciło do mnie, co kiedyś przeżywałam przed wyjazdem do Holandii. Ale trzeba było już jakoś żyć. Wtedy naprawdę zaczęłam żałować, że wróciliśmy do Polski. Tak naprawdę zbyt wiele się tu nie zmieniło.
Oprócz pracy w fabrykach i na szklarniach nie miałam żadnego doświadczenia zawodowego. Wyjechałam z Polski przecież jako studentka. We wszystkich ofertach pracy zawarte było „pracownik z doświadczeniem”. W Holandii miałam opiekunkę do dzieci, mogłam pracować, opłacać opiekunkę i było mnie stać jeszcze na życie. A tutaj nie dość, że nie było tych opiekunek, to jeszcze ceny ich usług za godzinę kosmicznie wysokie. Wystarczyłoby mi tylko na pokrycie dla nich wypłaty. W związku z czym cała moja wypłata przeznaczona byłaby na wypłatę dla opiekunki. Wspomnieć należy, że moje dzieci należały do tych, które nie posiadają odporności, więc posiadanie dla nich niani było niezbędne.
Okazało się, że w miejscowości, w której mieszkaliśmy nie było żadnej pracy. Parę sklepików i jedna Biedronka. Gdzie szukać tej pracy? Co robić dalej? Przyszło mi nawet do głowy zrobić kurs spawacza i zatrudnić się w przedsiębiorstwie, w którym pracowała moja koleżanka. Jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, za ciężka praca dla kobiety.
Już na samym początku powrotu do Polski doświadczyliśmy polskich realiów. Wiedziałam, że sprzedaż wszystkich mebli i akcesoriów domowych była dużym błędem. Liczyliśmy na to, że wszystko kupimy w Polsce. Później okazało się, że wszystko jest potwornie drogie, zaczynając od łyżki, a kończąc na meblach. Nawet znalezienie pracy jako kierowca dla partnera było trudne, czekaliśmy dłuższy czas na odpowiedź z firmy. Przez ten okres wszystkie pieniądze, które ze sobą przywieźliśmy po prostu się rozpłynęły. Zatem nie mieliśmy już na kupno mebli do domu. To był dla mnie pierwszy szok. Straciliśmy coś, czego nie da się już tak szybko odzyskać. W Holandii było mnóstwo komisów meblowych, gdzie te meble były w naprawdę dobrym stanie. W ciągu miesiąca z jednej wypłaty mogliśmy umeblować całe mieszkanie, a druga wypłata została na życie i opłaty. W Polsce było to już nierealne, gdyż samo znalezienie pracy było wielkim wyczynem. Zaczęłam panikować, partner tak samo. Bolał mnie codziennie brzuch ze stresu, odechciało mi się jeść.
W końcu partner dostał pracę i wyjechał za granicę. Ja miałam siedzieć w domu z dziećmi, nie posłałam starszego syna do przedszkola, bo zwyczajnie się nie opłacało. W przedszkolu były opłaty za pobyt dziecka, a my przecież zostaliśmy z resztkami pieniędzy na życie. Zostało mi się mniej więcej na trzy miesiące opłacenia czynszu do przodu. Po miesiącu przyjechał partner z wypłatą. Okazało się, że wypłata jest bardzo niska. To powtórzyło się przy każdym zjeździe do domu. Zaczęłam się zastanawiać, czy mnie nie oszukuje. Za każdym razem wmawiał mi, że szef go oszukał. Jak się później okazało mój partner był kłamczuchem, oszustem i zdrajcą. Wierzyłam mu na początku, że tak jest w rzeczywistości, bo przecież ciężkie jest życie w Polsce. Fakt było ciężkie, lecz on nie potrafił rozporządzać pieniędzmi, wydawał na głupoty, które nie były do życia zupełnie potrzebne i mało tego jeździł do różnych przybytków. Dlatego wypłata była zawsze niska. Postanowiliśmy, że wyjedziemy do dużego miasta, tam będzie więcej pracy, lepiej płatnej i dla mnie coś się znajdzie.
Wyjechaliśmy do Białegostoku, pięknego miasta z bardzo życzliwymi ludźmi, zupełnie inna mentalność. Wchodząc do sklepu potrafiłam stanąć na środku i przysłuchiwać się ich mowie. Bardzo podobał mi się ich akcent. Znaleźliśmy tam mieszkanie, partner znalazł dosyć szybko pracę jako kierowca i znów wyjechał za granicę. Mniej więcej przez pół roku wyjeżdżał za granicę, jednak znowu zaczęły się problemy z wypłatami, a to brał w trasie często zaliczki od szefa i przywoził małe wypłaty, a to szef go oszukał i tak w kółko. Zaczęło mnie to denerwować, zwłaszcza że mieliśmy dwoje małych dzieci na utrzymaniu. Podczas jego wyjazdu znalazłam pracę za 4,50 zł na godzinę. Szybko znalazłam opiekunkę, której miałam zapłacić 4 zł na godzinę. Po przeliczeniu wyszło, że z mojej wypłaty zostanie mi 50 gr na godzinę, czyli mniej więcej 90 zł miesięcznej wypłaty. Zrezygnowałam z pracy. Nie szukałam dalej, bo wszędzie sytuacja wyglądała podobnie.
W końcu partner powiedział, że ma dosyć wyjazdów zagranicznych, bo przecież nie po to wracaliśmy do Polski, żeby znowu wyjeżdżać za granicę. Znalazł pracę w Warszawie jako kierowca taksówki. I wtedy żyło nam się bardzo dobrze. Codziennie jeździł z Białegostoku do Warszawy i przywoził dniówki od 300 do 500 zł. Z tego musiał płacić bazowe dla korporacji taksówkarskich. Lecz mimo wszystko dobre pieniądze zostawały nam na życie. Zaczęło go męczyć takie życie, codzienne dojazdy do Warszawy, ciągłe przemęczenie.
Pewnego dnia złapała go policja na drodze i pokazali mu nagranie jak jechał po autostradzie. Pokazał mi to nagranie, wyglądało jakby był pijany. A on po prostu zasypiał za kierownicą. Wystraszyliśmy się, że przez takie sytuacje może coś mu się stać i przeprowadziliśmy się do Warszawy. Cieszyłam się, że będzie pracował na miejscu i będziemy wspólnie wychowywać dzieci. Długo nie nacieszył się pracą, te dobre wypłaty, które dostawał wcześniej nagle się skończyły. Mało tego w portfelu znajdywałam wciąż nowe wizytówki z agencji towarzyskich. Tłumaczył mi, że musi mieć te wizytówki dla klientów, ponieważ dużo klientów pyta o takie przybytki i wtedy on wręcza im wizytówki. Często opowiadał jak był zmuszony wchodzić do agencji towarzyskich, bo czekał na klienta. Wszystko zaczęło układać się w całość. Mój partner był seksoholikiem, korzystał z usług pań do towarzystwa i dlatego jego wypłaty ciągle były niskie. Potem już nie zarabiał nic. Byłam załamana, wciąż wierzyłam, że jest uczciwy, ale po prostu trafia na złe korporacje.
Zaczęłam szukać pracy w Warszawie jako opiekunka osób starszych. Przed rozpoczęciem studiów w Polsce zrobiłam kurs na opiekuna osób starszych. Dostałam pracę. Cieszyłam się, że w końcu nie będę musiała martwić się o pieniądze. Porozmawiałam z partnerem na temat opieki nad dziećmi i przetłumaczyłam mu, że skoro nie potrafi utrzymać żadnej pracy i ma wszędzie problem z wypłatą, to najrozsądniej będzie, jeśli zostanie z dziećmi w domu i nie trzeba będzie szukać żadnej opiekunki. Partner miał zajmować się dziećmi, gotować obiady, odprowadzać starszego syna do szkoły, odrabiać z nim lekcje, a młodszym się zajmować. Codziennie zostawiłam mu pieniądze na zakupy. Pracowałam od rana do wieczora. Widziałam dzieci tylko rano, bo jak wracałam to już spały. Ale byłam z siebie dumna, że jak kobieta potrafię utrzymać rodzinę, opłacić rachunki.
Zaczęliśmy się kłócić, traktował mnie źle, starszego syna, dochodziło do rękoczynów, znęcał się nad nami psychicznie. Partnerowi przestał odpowiadać taki układ, był zły że chodzę do pracy, a on musi siedzieć w domu. Dopadła go złość, że potrafię zarobić na całą rodzinę i jestem od niego niezależna. Powinien się cieszyć, że miał tak zaradną kobietę, która akceptowała jego takim, jakim jest. Po pewnym czasie zaczęło coś mi nie odpowiadać. Zauważyłam, że nie do końca dobrze zajmuje się dziećmi. U starszego syna, który chodził wtedy do pierwszej klasy szkoły podstawowej zaczęły się problemy w nauce. Wyglądało to tak, jakby partner nie odrabiał z nim w ogóle lekcji. Syn stał się bardzo nerwowy, płaczliwy. A młodszy zaczął bardzo chorować.
Postanowiłam, że zacznę go sprawdzać i przyjeżdżać czasem z pracy z nienacka do domu. Przyjechałam parę razy niespodziewanie i za każdym razem, kiedy trafiłam na porę jedzenia, zauważyłam, że na talerzach dzieci nie było nigdy warzyw i owoców, a na jego pełnowartościowe posiłki. Zdenerwowało mnie to i zaczęłam rozmawiać z nim na ten temat, że tak małe dzieci muszą jeść warzywa i owoce. Partner kupował jedzenie najgorszej jakości, dzieci w ogóle nie chciały tego jeść.
Pewnego dnia zrobiliśmy młodszemu synowi badania krwi i okazało się, że ma anemię, która była na pograniczu białaczki. Nawet nie potraficie sobie tego wyobrazić, co ja wtedy poczułam. Świat mi się cały zawalił. Leżałam obok syna, ciągle spał, a ja wyłam w niebogłosy. Świat się skończył, życie straciło sens. Przecież miało być tak fajnie, mieliśmy żyć razem jako rodzina, wychowywać wspólnie dzieci, partner miał w końcu znaleźć odpowiednią pracę. A moje życie zamieniło się w koszmar.
W międzyczasie partner co weekend uciekał z domu i jeździł do kobiet poznanych przez Internet. Potem przyjeżdżał do domu i oczekiwał, że wszystko będzie dobrze między nami, a ja jako jego kobieta powinnam z nim się kochać. Nie potrafię nawet opisać w słowach jak ciężka była to dla mnie sytuacja. Nie dość że doprowadził do stanu anemii naszego malutkiego synka, to jeszcze zaczął mnie zdradzać i znęcać się nade mną i starszym synem. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, jak to wszystko rozwiązać, żeby dzieci na tym nie ucierpiały.
Wyżywał się na mnie, na starszym synu. Pewnego dnia musiałam zadzwonić na policję, bo wyjął noża i straszył, że mnie zabije. Przyjechała policja do domu, dzieci na szczęście spały w drugim pokoju i nic nie słyszały. Dwóch policjantów wyszło ze mną na zewnątrz domu i zapytali, czy mają mu wlać, to wtedy trochę się uspokoi. Nie wiedziałam, co dalej będzie, więc odmówiłam. Bałam się, że jeśli im na to pozwolę, to będzie potem znęcał się na dzieciach. W końcu dostałam w sobie takiej siły, że kazałam mu wyprowadzić się z domu. Przez kilka dni nie chciał, odmawiał. Pewnego dnia wstałam rano, a jego nie było, żadnych jego rzeczy. Ucieszyłam się, chociaż pojawił się strach, czy dam sobie radę. Wiedziałam, że wszystko się zmieni, będziemy żyli w spokoju. Zaczęłam płakać, że nie tak miało to wyglądać. Ja nigdy nie miałam pełnej rodziny, ojca, a nie tego chciałam przecież dla moich synów. Życie pisze różne scenariusze i nie zawsze według naszego planu.
W dzień jego odejścia otworzyłam szafkę, która była zamknięta na klucz, sięgnęłam po torebkę, by iść z dziećmi na zakupy. Zaglądam do portfela, a tam brakuje 2000 zł. Zostawił mi 50 zł na życie, okradł mnie ze wszystkich pieniędzy, które przeznaczone były na wynajem mieszkania. Nie wiedziałam wtedy, co mam zrobić. Zaczęłam płakać, zwymiotowałam ze stresu. Doprowadził mnie do takiej sytuacji przez ten okres, że schudłam do 47 kilo. Wyglądałam jakbym była chora na anoreksję. Mierzyłam 162 cm wzrostu, więc możecie sobie tylko wyobrazić jak wyglądałam. Przez tą całą sytuację przez kilka dni nie mogłam nic jeść i pić. Od samej wody chciało mi się wymiotować. Nie mogłam pogodzić się z tą całą sytuacją. Osoba, z którą żyłam, którą kochałam stworzyła mi i moim dzieciom piekło w domu.
Oszukiwana, zdradzana i pogardzana zostałam sama ze wszystkim. Wstydziłam się opowiedzieć o tym rodzinie, wszystko ukrywałam. Byłam w czarnej dupie. Całe dnie nie mogłam spać, nie mogłam chodzić do pracy, bo przecież nie miałam opieki nad dziećmi. W końcu zadzwoniłam do koleżanki z pracy i wszystko jej opowiedziałam. Kazała się spakować i od razu po mnie przyjechała. Zabrała mnie do siebie do domu z dziećmi, zajmował się nimi jej starszy syn, a my razem jeździłyśmy do pracy. Po tygodniu czasu w jeden dzień znalazłam opiekunkę, która przyjechała do mnie do domu. Była to dziewczyna z Ukrainy, która mówiła po polsku. Zaproponowałam jej mieszkanie i opiekę nad dziećmi. W końcu mogłam chodzić do pracy normalnie i o nic się nie martwić. Dziewczyna okazała się bardzo fajna, życzliwa, a dzieci ją polubiły. Gdyby nie moja wypłata, to pewnie nie byłoby mnie stać na wynajęcie opiekunki. Nadal nie widziałam dzieci przez całe dnie, jedynie rano, albo w weekendy, ale mój stan psychiczny już się trochę polepszył. Dziewczyna tęskniła za swoją córką, a ja tęskniłam za swoimi dziećmi, które miałam tak blisko, a ich nie widziałam. Wyobraźcie sobie to drogie kobiety, co musiałam wtedy czuć jako matka.
Oksanę znalazłam przez polski portal OLX. Napisałam ogłoszenie, że poszukuję opiekunki z zamieszkaniem, a zgłosiła się jakaś kobieta z Ukrainy prowadząca firmę pośrednictwa pracy. Opisała mi sytuację, w której znalazła się Oksana. Zrekrutowana dziewczyna przyjechała do Gdańska do umówionej pracy, zagwarantowali jej pracę od razu po przyjeździe i darmowe zakwaterowanie. Na miejscu okazało się, że ta firma pośrednicząca ją oszukała, wzięła od Oksany pieniądze za pośrednictwo, dziewczyna po przyjeździe zgłosiła się do firmy, w której miała pracować, a firma poinformowała ją, że nikogo nie potrzebowali. Dziewczyna została na lodzie, z minimalną ilością gotówki. Wysłuchując tej historii od razu przypomniała mi się moja sytuacja, kiedy wraz z partnerem jechaliśmy zarobkowo do Holandii, zmęczeni okropnie, a na miejscu spotkała nas bardzo podobna sytuacja. Dlatego współczułam tej Ukraince położenia, w jakim się znalazła.
Oksana szybko znalazła jakąś kobietę na Internecie i poprosiła ją o pomoc, lecz ta nie miała dla niej żadnej pracy, ale za to znalazła moje ogłoszenie, po czym zadzwoniła do mnie i uprosiła o zatrudnienie tej dziewczyny. Nie widziałam jej jeszcze na oczy, a miałam jakieś przeczucie, że okaże się fajną kobietą. Zrobiło mi się jej szkoda, bo przecież ja też znalazłam się wtedy w ciężkiej sytuacji. Oksana po długiej i trudnej podróży od razu musiała wsiąść w pociąg do Warszawy i przyjechać do mnie, ponieważ inaczej zostałaby bez dachu nad głową. Spodziewałam się, że może się obawiać miejsca i ludzi, do których trafi. Miała już przecież zafundowane nieprzyjemne wrażenia. Toteż natychmiast wysłałam jej nasze zdjęcia, całego mieszkania i powiadomiłam ją, że mieszkam sama z dwójką dzieci, bez żadnego mężczyzny.
Na drugi dzień pojechałam po nią na Dworzec Zachodni. Dziewczyna była przeszczęśliwa, ja również. Ja znalazłam opiekunkę, a ona dach nad głową i pracę. Nie mogłam jej zaoferować zbyt wiele, jedynie 2000 zł za opiekę i darmowe zakwaterowanie wraz z wyżywieniem. Zgodziła się, bo przecież nie miała innego wyjścia. W końcu nie po to przyjeżdżała do Polski, żeby za chwilę wracać na Ukrainę. Nie oczekiwałam od niej nic, jedynie gotowania i najedzonych dzieci. Powiedziałam, że ja zajmę się wszystkim. Nie chciałam być taka jak inne kobiety i wykorzystywać opiekunki na wszelkie możliwe sposoby. Z resztą uważałam, że spadła mi z nieba, tak nagle i szybko. Szanowałam ją. Dzięki niej mój młodszy synek, który miała anemię przytył. Byłam jej za to bardzo wdzięczna.
Od razu na wstępie zaznaczyłam, że nie stać mnie na większą wypłatę i podwyżkę, bo sama utrzymuje mieszkanie, dzieci i musi jeszcze starczyć na życie. Oksana nie miała żadnych wątpliwości. W tamtym czasie w Polsce wypłaty miesięczne oscylowały na poziomie nie większym niż 1800 zł na rękę. Pamiętam, że zanim zostałam opiekunką starszej pani, znalazłam pracę za 1500 zł miesięcznie. A moje mieszkanie razem z rachunkami kosztowało mnie wtedy około 2000 zł. Więc wypłata w tej samej kwocie dla opiekunki z zakwaterowaniem i wyżywieniem nie była dla niej krzywdząca.
Często wracałam z pracy smutna, ze łzami w oczach, Oksanę też często widziałam smutną. Choć obie udawałyśmy szczęśliwe, często się śmiałyśmy i uśmiechałyśmy, bo nic innego nam nie zostało. Ona rozumiała mnie, ja ją. Zżyłyśmy się. Też była mamą samotnie wychowywała córkę. Z zawodu była psychologiem, jej były mąż prawnikiem. Nie dostawała na córkę od niego żadnych alimentów, nie pomagał jej w wychowywaniu, nie dzielił z nią wydatków związanych z córką. Z pewnością było to dla niej przykre, że poświęciła kilka lat na naukę, u siebie pracowała jako psycholog szkolny, a musiała wyjechać do obcego kraju, z inną mentalnością i zostać tam opiekunką do dzieci. Nie miała innego wyjścia, tak samo jak ja. Co z tego, że miałam marzenia, jakieś swoje plany, jak musiałam utrzymać dzieci i pracować jako opiekunka osób starszych. Nie była to dobra praca, jedynie finansowo opłacało się pracować, ale psychicznie wysiadałam. Pracowałam u bardzo zamożnej rodziny, która nie szanowała żadnych pracowników. Wszyscy pracowaliśmy u nich tylko ze względu na dobrą wypłatę. Dostawałam wtedy do ręki około 6000 zł, czasem wiecej. Starczało mi na opiekunkę, mieszkanie, dojazdy do pracy, jedzenie i wszystko inne.
Fizycznie mój organizm wysiadał, razem z koleżanką musiałyśmy wykonywać też inne rzeczy, oprócz opieki nad starszą panią. Obie nie miałyśmy prawa jazdy, więc chodziłyśmy na zakupy pieszo. Zakupy jak na kobietę były zbyt ciężkie. Obie byłyśmy bardzo szczupłe, nie miałyśmy siły mężczyzny. Codziennie trzeba było odwiedzać markety, dźwigać ciężkie rzeczy. Ale nie mogłam narzekać, przecież miałam dzieci na utrzymaniu. Kiedy było mi ciężko zawsze sobie powtarzałam: „dasz radę”, „jeszcze wytrzymaj”, „jesteś silna”, „nie poddawaj się”, „nie rycz”, „bądź twarda”. I to zostało mi do dziś, kiedy są trudne sytuacje, to zawsze powtarzam sobie te cytaty. Trudno było pracować u kogoś, kto Tobą pogardza i często wyzywa. Uważa Cię za niższą klasę. Poczułam się wtedy jak murzyn na polu bawełny, nad którym stoi Pan z batem i chłosta mnie jak za wolno pracuję. Nie miałam czasu nawet zjeść obiadu, nie było tam przerw obiadowych.
Kiedy miałam wolne od pracy często z Oksaną siadałyśmy i rozmawiałyśmy, było nam łatwiej. Ona zwierzała mi się ze swoich zmartwień, ja jej ze swoich. Jedna drugą pocieszała. Nie była to dla mnie tylko opiekunka, ale też przyjaciółka, której mogę wszystko powiedzieć. Powiedziała, że jestem jej prawdziwą przyjaciółką, że dziękuje mi, że tak ją przyjęłam. Obawiała się mnie, nie wiedziała, czego może się spodziewać. Zwłaszcza, że Polacy nadal pamiętali masakrę na Wołyniu. Kiedy musiała wrócić do siebie, bo skończyła się jej wiza, tęskniłam za nią. Na pożegnanie obie ryczałyśmy. Dziękowałyśmy sobie za wszystko. Załatwiła mi inną opiekunkę na czas jej nieobecności, po czym wróciła z powrotem. Dziewczyna też była z Ukrainy, lecz nie mówiła po polsku, ale jakoś się dogadywałyśmy. Ale nie była już taka sama jak Oksana, moja Oksana.
Z Oksaną spędziłam dobre chwile. Ciągle utrzymywałyśmy ze sobą kontakt. W trakcie pobytu drugiej opiekunki zaczęłam popadać w depresję, chodziłam normalnie do pracy, zarabiałam, ale zaczęło źle się ze mną dziać. Schudłam jeszcze bardziej, wyglądałam jak szkielet z pracowni biologicznej. Miałam już dosyć ciężkiej pracy, bolał mnie kręgosłup. Tęskniłam strasznie za dziećmi, których prawie wcale nie widziałam, jedynie w weekend. Było to dla mnie najgorsze doświadczenie w życiu — mieć przy sobie dzieci, ale w ogóle ich nie widzieć. Nie widziałam jak się śmieją, jak rosną. Wszystkie czynności, które robią małe dzieci po raz pierwszy — ja omijałam. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, tak bardzo potrzebowałam kontaktu z nimi. Chciałam coś zmienić, żyć normalnie, pracować tylko 8 godzin i wracać do domu do moich kochanych synków, ale w Warszawie to było niemożliwe. Życie w pojedynkę i utrzymanie mieszkania, dwójki dzieci. Synowie często chorowali, a ja musiałam iść do pracy, żeby jej nie stracić. Niemożliwe było znalezienie innej, bo nie byłabym się w stanie inaczej utrzymać z wypłaty, która szła by na pokrycie czynszu za wynajęte mieszkanie. A przecież potrzebna była opiekunka. Dlatego pojawiła się depresja, niemoc i znowu ta beznadzieja, uczucie pustki.
Postanowiłam, że wrócę do swojej rodzinnej miejscowości. Dzieci będą widziały swoją rodzinę, babcię. Tam mieszkania były tańsze. Podczas pobytu w Warszawie zaczęłam szukać pracy w swojej rodzinnej miejscowości. Byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że moje życie się zmieni, poświęcę czas moim synom i dzieci w końcu będą miały mamę, którą będą widziały codziennie rano, po południu i wieczorem.
I tak oto przeprowadziłam się w swoje rodzinne strony. Za mieszkanie zapłaciłam z góry za 3 miesiące. Wtedy wrócił mi humor. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę swoją rodzinę, swoją mamę. Powoli zaczęłam wracać do życia. Zachciało mi się żyć.
Nie zapomnę dnia, kiedy poinformowałam właściciela mieszkania, że się wyprowadzam. Pamiętam jak dziś jego słowa: „Pani chyba zwariowała, gdzie Pani się chce wyprowadzić, przecież tam jest wielkie bezrobocie. Tutaj Pani ma chociaż pracę. Na Pani miejscu bym tu został, zobaczy Pani, że jeszcze będzie tu wracać”. Przeżywał, że straci uczciwego najemcę. Powiedział mi, że przede mną wynajmował mieszkanie kilku osobom i z każdym miał problem z płatnościami. Usłyszałam od niego: „Gdzie ja teraz znajdę takich wynajmujących jak Pani?”. Właściciel mieszkania dosłownie przekonywał mnie, żebym nie wyjeżdżała, ale ja uparcie zostawałam przy swoim. Jeszcze później przekonywał kilka razy, żebym zmieniła decyzję, ale ja chciałam zacząć nowy rozdział w życiu obok swojej rodziny. I tam już zostać do końca życia.
Wyjechałam z Warszawy w wakacje, żeby syn zaczął drugą klasę szkoły podstawowej w innej miejscowości. Przez pierwsze dni z dziećmi mieszkałam u swojej mamy, a wszystkie nasze rzeczy stały nierozpakowane w mieszkaniu. Kiedy już się zadomowiłam w nowym mieszkaniu, musiałam zaczynać wszystko od nowa. Jeszcze w Warszawie przed wyjazdem znalazłam szkołę podstawową, do której będzie uczęszczał mój syn. Znalazłam dla dzieci ośrodek zdrowia. Zaczęłam wszystko od nowa. Jednak i tutaj doświadczyłam bezrobocia i od razu przypomniały mi się słowa właściciela mieszkania z Warszawy. Wszystko się potwierdziło — zachodniopomorskie zawsze było województwie z dużym bezrobociem. Nie poddawałam się, intensywnie szukałam pracy, lecz wszędzie miejsca pracy dostępne były tylko dla tych, który mieli jakieś znajomości.
Pamiętam jak któregoś dnia poszłam do sklepu odzieżowego, który prowadzili Chińczycy i kobieta tam pracująca rozmawiała ze mną na temat pracy. Powiedziała mi: „Tutaj proszę Pani nic się nie zmieniło, od tylu lat ludzie pracują przez znajomości, a jak ktoś ich nie ma, to siedzi na bezrobociu. Otwierają teraz u nas KIK i wie Pani, że nigdzie nie ma ogłoszeń, że przyjmują do pracy? A wie Pani dlaczego? Bo z góry już wiadomo, kto zostanie przyjęty”. W mojej miejscowości było tak zawsze odkąd pamiętam, dlatego też wyjechałam do Holandii. Być może w mniejszych miejscowościach tak jest. Lecz ja wiedziałam też, że bezrobocie istnieje tam dlatego, że zbyt dużo ludzi jest w wieku produkcyjnym w stosunku do dostępnych miejsc pracy.
Praca online-wielkie oszustwo
Zaczęłam się tym martwić i zadałam sobie pytanie: „Co zrobię jak miną trzy miesiące, a ja nie będę miała na czynsz?”. Przez pierwsze trzy miesiące nie musiałam się martwić o zapłacenie czynszu. Dałam sobie ten czas na znalezienie pracy. Okazało się, że aby zatrudnić się w Lidlu najpierw należy przejść casting i czymś wyróżnić się na tle kilkudziesięciu chętnych do pracy. To był koszmar i zarazem śmieszna sytuacja.
Moi synowie zaczęli tam bardzo chorować. Można by rzec, że szpital był naszym drugim domem. Wszyscy lekarze i pielęgniarki dobrze nas tam znali, znali nawet nasze imiona. Syn prawie nie chodził do szkoły, ciągłe chorował na zapalenie oskrzeli albo płuc. Załamałam się. Siedziałam z nimi w domu i wyłam. Byli na tyle mali, że nie mogłam nawet wyjść z domu po zakupy do pobliskiego sklepu, bo mieli gorączki po 40 stopni, starszy syn jakieś drgawki. Tak bardzo chciałam spokoju, zdrowia i stałej pracy. A został tylko spokój. To i tak dobrze, chociaż jedno się ułożyło. Nadal się nie poddawałam i wierzyłam, że w końcu przecież musi się ułożyć. Po całym tym moim nędznym życiu należy mi się odrobina dobroci od życia.
Pierwsze dwa lata w mojej rodzinnej miejscowości kojarzyły mi się wyłącznie z chorobami. Starszy syn często dostawał ataków astmy. Z przerażonymi oczami ledwo wydusił z siebie: „Mamo nie mogę oddychać”. A mnie ściskało w gardle z tej niemocy. Pamiętam sytuację, kiedy znów trafiłam z nim do szpitala, on leżał na łóżku, nie ruszał nawet palcami u rąk i mówił do mnie cichym głosem: „Mamusiu ja nie mogę oddychać, proszę zawołaj lekarza, bo się uduszę”. Jezu Drogi myślałam, że tam zemdleję. Z trudem powstrzymywałam łzy. Nawet jak teraz to piszę, to lecą mi łzy. To najgorsze chwile, jakie mogą spotkać matkę. A wiecie co jest najgorsze? Że wtedy nie miałam kompletnie w nikim wsparcia. Byłam sama jak palec. Pamiętam, że jak wychodziłam ze szpitala i szybko biegłam do domu po jakieś rzeczy dla dzieci, to po drodze leciały mi łzy, patrzyłam na auta przejeżdżające po ulicy i zastanawiałam się, czy jak wejdę na ulicę pod czyjeś koła, to w przyszłym wcieleniu moje życie też będzie takie posrane. Ale potem stawiałam się do pionu i mówiłam sobie: „Ty idiotko, o czym ty myślisz, musisz wychować dzieci!”. Ile razy kładłam się spać, tyle razy chciałam już nie wstawać, po prostu zamknąć oczy i już nigdy się nie obudzić.
Codziennie modliłam się do Boga: „Panie Boże błagam Cię pomóż mi, nie chcę tak żyć. Spraw, aby moi synowie nie chorowali, abym miała stałą pracę. Chcę być szczęśliwa, tylko szczęśliwa”. Tak się jednak nie stało, nic się nie zmieniło. Dzieci nadal chorowały, a ja nadal byłam bez stałej pracy. Jedyne miejsce, gdzie mogłam znaleźć stałą pracę, to market. A ja nie posiadałam znajomości obsługi kasy fiskalnej, co na wstępie mnie dyskwalifikowało. Z jednej strony to i dobrze, że nie mogłam znaleźć tej pracy, bo kto opiekowałby się moimi dziećmi? Ciągle byli chorzy, praktycznie zawsze. Nie stać było mnie już na opiekunkę. A babcia nie mogła się nimi zajmować, bo sama była wiecznie chora.
Znów innego razu oboje moich chłopców trafiło do szpitala. Wtedy przyjechała po nich karetka, bo byli w ciężkim stanie. Mój malutki synek, który już wtedy chodził do przedszkola spał przez kilka dni, rzadko się budził. Byłam taka wystraszona, bo wyglądał jakby zapadł w jakąś śpiączkę. Wyszłam wtedy ze szpitala, żeby udać się do przedszkola i poinformować, że syna dłuższy czas nie będzie. Głos mi się wtedy tak załamał, że rozpłakałam się przy przedszkolankach i powiedziałam, że już mam wszystkiego dosyć. Kiedy oboje trafili do szpitala, pamiętam że zadzwoniłam do ich ojca, powiedziałam mu, że ma mnie zastąpić w szpitalu, za dnia, albo w nocy, bo już nie mam siły, jestem wyczerpana. Idąc ze mną korytarzem szpitalnym po drodze był na mnie bardzo zły i powiedział mi: „Ściągasz mnie tutaj, a ja byłem umówiony z moją ukochaną, miałem do niej jechać na tydzień, a ty mi popsułaś plany”. Jakie to było przykre, tatuś który rzekomo tak kochał swoje dzieci był wściekły na mnie za to, że kazałam mu przyjechać do szpitala, żeby zaopiekował się swoimi dziećmi. Chociaż tyle mógł zrobić, nie płacił przecież na nich alimentów, musiałam złożyć wniosek do funduszu alimentacyjnego. A on był na mnie zły. Jego synowie leżeli bardzo chorzy w szpitalu, ja byłam wycieńczona, a on niezadowolony, że musi opiekować się dziećmi. Mój były partner wybrał wtedy pilnowanie dzieci w nocy. Pewnie dlatego, że w nocy dzieci spały i nie musiał nic przy nich robić.
Wtedy mój młodszy synek wybudził się z kilkudniowego snu. Bardzo się ucieszyłam, zaczął dochodzić pomału do siebie. Pewnego dnia podszedł do mnie i pokazał mi swoją małą rączkę: „Mamusiu ręka mi spuchła”. Zobaczyłam jego dłoń, była cała opuchnięta. Miał takie malutkie rączki. Od tego częstego wkłuwania igły spuchła mu dłoń. Z trudem powstrzymywał łzy w oczach, był taki malutki, a chciał mi pokazać, że jest twardy i nie będzie płakał. Samej ciężko było mi powstrzymać płacz, że to wszystko się dzieje, że on cierpi, a ja na to patrzę.