E-book
21.46
Jak wyleczyć się z choroby psychicznej?

Bezpłatny fragment - Jak wyleczyć się z choroby psychicznej?

Naturalne sposoby na poradzenie sobie z chorobami psychicznymi typu CHAD, depresja i wiele innych. Mini poradnik


4
Objętość:
28 str.
ISBN:
978-83-8189-427-2

Wstęp

Mam na imię Jasiek, jestem studentem psychologii. Wyleczyłem się z cho­roby CHAD. Jest to cho­roba afek­tywno dwu­bie­gu­nowa, w której można określić dwa pod­sta­wowe stany: depre­sja i mania.

Od paru lat nie zażywam żadnych farmaceutyków dzięki naturalnym sposobom leczenia, które opisuję w poniższej książce-poradniku.

Gdy byłem chory to bardzo brakowało mi takiej pozycji w języku polskim. Po całkowitym wyleczeniu i zrozumieniu tej choroby poczułem, że chce pomóc i dotrzeć do jak najwięcej ilości ludzi. Mam nadzieję, że ta książka — mini przewodnik, będzie krokiem do tego, co planuję w przyszłości. Proszę tylko przeczytaj ją do końca i daj sobie szanse na wypróbowanie opisanych sposobów. Jestem pewny, że mogą one pomóc w opanowaniu również innych chorób psychicznych.

Nie neguję zażywania leków i wiem, iż na pewnym etapie choroby są konieczne. Jednak uważam, że leczą one skutki a nie przyczynę i na pewno nie są niezbędne „do końca życia” jak to, niektórzy lekarze orzekają. Ja i wiele innych osób są dowodem na to, że można normalnie żyć, dobrze się czuć i funkcjonować bez nich. Potrzeba znaleźć w sobie odpowiednią dawkę energii, dzięki sposobom opisanym poniżej.

Oczywiście nie twierdzę, że te porady wyleczą wszystkich z chorób psychicznych i na każdego zadziałają tak samo.

Jestem jednak przekonany, że pomogą poczuć się dużo lepiej z samym sobą i dzięki temu mieć więcej siły na „walkę” z chorobą.

Przed jakąkolwiek decyzją, proszę skonsultuj się z lekarzem. Opisane sposoby nie są poradą farmaceutyczną.

Moja historia

Przed pierw­szą w życiu wizyta u psychiatry, wal­czy­łem samodzielnie z tą cho­robą przez około roku.

Zaczęło się nie­win­nie od objawów typu smu­tek, tęsknota, poczucie pustki itd.

Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że jest coś ze mną „nie tak”. Tym bar­dziej, że w tym cza­sie przebywałem za granicą, z dala od mojej ówczesnej dziew­czyny i przyjaciół. Byli dla mnie kimś bliższym niż rodzina i wydawało mi się to nor­malne, że czuję smutek i tęsknotę.

Mijał czas i mój stan z dnia na dzień się pogorszał. Z pozy­tyw­nego gościa stałem się chodząca „zmorą”.

Pro­blem narastał i coraz bar­dziej nie umiałem sobie z nim poradzić. Ucie­ka­łem w alko­hol, izo­lo­wa­łem się od innych, powoli zaczynały się u mnie stany lękowe i para­noje. Aż po naj­gor­szy stan tzn. myśli samobójcze. Trwał on kilkanaście tygo­dni, może parę miesięcy i stał się on dla mnie tak duży, że w końcu musiałem o tym z kimś porozmawiać…

Pierw­szy raz — gdy już byłem w naprawdę kiep­skim sta­nie, powiedziałem o tym mojemu bratu, który mieszkał w Pol­sce. Popro­sił mnie żebym wrócił, a się tym zaj­miemy.

Pro­blem polegał na tym, iż doprowadziłem się do takiego stanu, że bałem-w­sty­dzi­łem się wyjść do sklepu po zakupy, więc wypro­wadzka, czy lot samolotem było dla mnie czymś niemożliwym.

Pamiętam, że przed poin­for­mo­wa­niem go już miałem za sobą dużo nieprzespanych nocy. Natłok myśli samobójczych, uczucie, że wszystko jest bez sensu, że się nie nadaje do niczego, wszy­scy wokół się ze mnie śmieją czy obgadują było straszne. Ten głos w głowie był cały czas i nie sposób było go wyciszyć.

Po wielu per­tur­ba­cjach i pomocy otoczenia udało mi się wrócić do Pol­ski. Rozmowy z bli­skimi, czyli porady typu: „wszystko będzie dobrze”, jesz­cze mocniej nasilały we mnie ten stan.

Płakałem niemal codzien­nie. Wydawało mi się, iż jest to sytu­acja bez wyjścia. Planowałem wielokrotnie jak sku­tecz­nie i “bezboleśnie” się zabić.

Jed­nak dzięki wspar­ciu rodziny i „sił wyższych”, udało mi się ten okres jakoś przeżyć. Gdy przy­leciałem do Polski nie było mowy o pójściu do żadnego specjalisty — bo przecież: „Mi nie pomoże, nic i nikt mi już nie pomoże”. Po długich roz­mo­wach z rodziną, udało się mnie namó­wić i pojechałem na pierwszą wizytę do psychiatry.

Okazało się, że mój stan wymaga natych­mia­sto­wej hospi­ta­li­za­cji lub ewen­tu­al­nej opieki 24h na dobę. Ina­czej było wysoce praw­do­po­dobne, że popełnię samobójstwo. Co nie było dla mnie jakimś wiel­kim szo­kiem. Wiedziałem, że jeśli mój stan się nie zmieni, będzie to tylko kwe­stią czasu.

Naj­bliżsi bar­dzo to przeżyli…

Na szczęście udało się wszystko tak zorganizować, że miałem opiekę i nie musia­łem iść do szpi­tala.

Pierw­sze dwa tygo­dnie po wizy­cie i prze­pi­sa­niu table­tek były klu­czowe. Przez ten okres che­mia powoli wchłania się do orga­ni­zmu i czę­sto jest tak, że stan pacjenta może się jesz­cze w tym cza­sie pogorszyć.

Nie wchodząc w szcze­góły przeżyłem ten okres, który był chyba jesz­cze trud­niej­szym niż nieprzespane noce i praca za granicą, gdzie nikt nie mówił w języku ojczy­stym. I na dobrą sprawę nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje. Ukrywałem to do samego końca przed całym moim środowiskiem.

Podej­rze­wam, iż nawet dziś wielu ludzi z mojego oto­cze­nia nie zdaje sobie sprawy z tego co przeżyłem. Gdy ktoś pytał co u mnie, to odpowiadałem: „Zmarła mi bli­ska osoba z rodziny i bar­dzo to prze­ży­wam” — co z dru­giej strony nie było kłamstwem. Zależało mi żeby tak zostało, przez co lecze­nie depre­sji było utrud­nione. Kry­łem się z tym, zamykając na kontakty.

Po jakimś cza­sie, powoli zacząłem zbie­rać się do kupy. Podjąłem pracę, wynająłem pokój i starałem się „kontynuować życie”.

Pod­czas bra­nia table­tek, mimo wszystko cały czas czułem, że nie jestem sobą i coś jest nie tak. Na początku próbowałem sobie z tym jakoś konstruktywnie poradzić np. wracając na siłownie, czyli do czegoś, co wcześniej sprawiało mi wielką frajdę. Jed­nak to nie przynosiło ocze­ki­wa­nych efektów. Czułem się dużo lepiej w trakcie i po tre­ningu. Lecz gdy tylko poziom endor­fin opadał, to znowu następowało załamanie nastroju. Byłem bardzo samotny mimo tego, iż miałem wokół siebie moich bliskich. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że był to tylko jeden z kroków, jaki trzeba wykonywać codziennie żeby móc czuć się lepiej.

Pod­czas bra­nia psychotropów nie można pić alko­holu ani zażywać innych używek. Unikałem tego przez pierwsze parę miesięcy, przez co jesz­cze bar­dziej się izo­lo­wałem — bo prze­cież żyjemy w kraju gdzie wszy­scy piją, a jak nie pijesz to jest coś z tobą nie tak. Towarzystwo miałem takie, że jak się nie wyszło na piwo to było „bez sensu w ogóle wychodzić”.

Pew­nego razu potrzebowałem wyjść do ludzi i się skusiłem. Chciałem ostrożnie wypić jedno piwo żeby za bar­dzo nie uszkodzić sobie orga­ni­zmu. W końcu che­mia jaką codziennie zażywałem, była bar­dzo silna (między innymi lit), a w połączeniu z alko­holem powodowała spu­sto­sze­nie w orga­ni­zmie.

Po wypi­ciu alko złudnie czułem, że wszystko nagle jest ok. Smu­tek znika, stawałem się duszą towa­rzy­stwa. Pojawiały się chęci do życia a raczej do robienia i tworzenia różnych dziw­nych hedonistycznych akcji.

Tak popijałem coraz częściej, bo gdy na drugi dzień pojawiał się kac, następo­wał bardzo duży zjazd samopoczucia. Aż do tak głębokiego stanu depre­sji. Dokładnie jak sprzed pierwszej wizyty u psy­chia­try, tzn. do myśli samobójczych.

Stwierdziłem wtedy, że to wszystko przez tabletki, które biorę i po około pół roku zażywania psychotropów, odstawiłem je — żeby móc dalej pić bez więk­szych kon­se­kwen­cji dla orga­ni­zmu.

Oczywiście przed wszyst­kimi grałem, iż jest ze mną wszystko ok, a ja już jestem zdrowy. „Świetnie się czuje i poradzę sobie bez table­tek”.

Tak naprawdę byłem w kiep­skim sta­nie a hurraoptymizm podtrzymywałem tylko kolej­nymi daw­kami alko­holu. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że mam wielki problem — tak samo, gdy pojawiła się pierw­szy raz depre­sja. Ukrywałem to dobrze. Jed­nak po cza­sie moja ówczesna dziew­czyna zaczęła zauważać, że chyba nie jest ze mną dobrze. Dosyć czę­sto sobie popi­jałem, będąc nawet w jej towa­rzy­stwie. Jed­nak ja, dalej trwałem w alko­holowej fazie, nie zważając na wszystko i robiąc naprawdę głupie rze­czy.

Po pewnym czasie stwierdziłem, że nasz wieloletni związek dobiegł końca, odchodzę z pracy, wyprowadzam się i gene­ral­nie zmie­niam swoje życie „na lep­sze”.

Patrząc z per­spek­tywy czasu, zacząłem wtedy podporządkowywać sobie świat tak, żebym mógł bez pretensji otoczenia pić i dalej niszczyć swoje życie z dala od uko­cha­nych mi osób. To była ucieczka od problemów.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.