1. Wstęp
Kim właściwie jest toksyczna matka? Określenie „toksyczny” w odniesieniu do relacji międzyludzkich wprowadziła Pia Mellody książką Toksyczna miłość. Potem użyła go Susan Forward, pisząc Toksycznych rodziców. Słowo „toksyczny” weszło na stałe do literatury poradnikowej, bo świetnie oddaje to, o co w takich relacjach chodzi.
„Toksyczność”, cytując Wikipedię, to: „cecha związków (tu akurat chemicznych) polegająca na powodowaniu zaburzeń funkcji lub śmierci komórek żywych, organów lub organizmów, po dostaniu się w ich pobliże”.
I niestety, niektóre związki międzyludzkie dokładnie tak wyglądają. Niszczą zamiast budować. Zatruwają powoli, za to skutecznie i nieustannie. A ktoś, kto ma z takim wpływem do czynienia, ma coraz mniej sił, żeby się uwolnić. I niestety, czasem dokładnie tak wygląda relacja z matką. Nie ma sensu się oszukiwać, że tak nie jest. Są matki i matki. Tak jak są mężowie i mężowie, szefowie i szefowie. O jednych można powiedzieć dużo dobrego, a o drugich nic. Samo urodzenie dziecka nikogo dobrą matką nie czyni. Ani dobrym człowiekiem. I czasem matki niszczą. Jeżeli ktoś ma w tej kwestii wątpliwości, to wystarczy się rozejrzeć.
W tej książce jednak zamiast określenia „toksyczna” będę używać słowa „zaborcza”. Bo toksyczność jest skutkiem, a zaborczość przyczyną. Osoba zaborcza, według Słownika języka polskiego PWN, to ktoś, kto: „usiłuje uzyskać dla siebie jak najwięcej lub chce podporządkować sobie kogoś innego”. Relacje stają się toksyczne, ze wszystkimi objawami zatrucia, właśnie wtedy, gdy są zaborcze.
Inaczej się nie da. Nie można szanować kogoś i go zatruwać. Dbać o niego i mu szkodzić. To się zdarza jedynie wtedy, gdy jedna osoba zupełnie nie liczy się z drugą. Nie bierze pod uwagę jej potrzeb, oczekiwań ani w ogóle jej jako odrębnej istoty ludzkiej. Respektuje tylko siebie, bez względu na to, jak to pozornie wygląda. To nieprawda, że matka ma do tego prawo. Nikt nie ma. I tu będzie mowa właśnie o tym, jak się od takiego niszczącego wpływu uwolnić i odzyskać siebie.
Warto też pamiętać o tym, że toksyczna relacja zawsze niszczy obie strony. Nigdy nie dotyka tylko jednej. Mówię to na wypadek, gdybyś miała wątpliwości, że robiąc coś z tym, będziesz samolubna.
Chociaż dlaczego właściwie miałabyś nie być? Jesteś oddzielną osobą. Po to się urodziłaś, żeby być kimś osobnym. Jeśli miałoby być inaczej, to pępowina zostawałaby na zawsze.
To zaczynamy.
Jeżeli jesteś dorosła i masz matkę, która oczekuje, że będziesz robiła to, czego ona chce, i tak, jak ona tego chce, bez względu na to, czego ty chcesz, to jest zaborcza. Jeżeli próbuje ingerować w twoje dorosłe życie i organizować je według swoich kryteriów za pomocą krytyki, gróźb, krzyków, wywoływania poczucia winy czy wykorzystując inne metody, to jest zaborcza.
Zakładam, że nie jesteś zadowolona z takiej sytuacji, skoro sięgnęłaś po tę książkę.
Czasem może jest lepiej. Odkładasz słuchawkę albo zamykasz drzwi z ulgą połączoną ze zdziwieniem, że tym razem nie było tak źle. Masz nadzieję, że coś się zmieniło i teraz już zawsze będzie miło. Tyle że za którymś kolejnym razem, albo zaraz za następnym, jest tak samo, jak było chwilę wcześniej. Może podejmiesz w swoim życiu decyzję, która jej się nie spodoba, spóźnisz się z telefonem o 10 minut albo odmówisz wizyty na obiad w najbliższy weekend i znów wybucha trzecia wojna światowa. Bo ma być tak, jak ona chce, zawsze i tylko to. Jeśli próbujesz protestować, to dowiadujesz się, że nie masz do tego prawa, krzywdzisz matkę, przez ciebie umrze, jesteś głupia, naiwna i pozbawiona serca albo ten niedobry mąż (no, może teściowa) nastawia cię przeciwko niej.
A ty reagujesz dokładnie tak, jak ona chce (wiem, bo też tak robiłam!) tłumaczysz się, wściekasz, rzucasz słuchawką albo przepraszasz za wszystkie przewiny z 30 lat wstecz hurtem żeby tylko przestała! Łykasz proszki uspokajające i zastanawiasz się, dlaczego kontakty z mamusią są trudniejsze niż z urzędem skarbowym. Tam cię chociaż nikt nie obraża.
Napisałam, że reagujesz dokładnie tak, jak ona chce, bo właśnie tak jest. Najlepszy sposób, żeby kontrolować sytuację, to wyprowadzić rozmówcę z równowagi. O tym, dlaczego tak jest, będzie dokładnie później.
Byłoby cudownie mieć ciepłą, troskliwą matkę, ale nie zawsze tak jest. I można karmić się do końca życia poczuciem złości albo straty, albo można zrobić z tym coś zupełnie innego. Amerykanie mają takie ładne powiedzenie: „Jeśli dostałeś od życia cytrynę, zrób z niej lemoniadę”. Jeżeli zdarzyło się w twoim życiu coś, co ci nie odpowiada, to użyj tego tak, żeby przyniosło jak największą korzyść. Wyciągnij wnioski i zobacz, czego możesz się dzięki temu nauczyć, żeby dalej żyło ci się łatwiej i lepiej.
Zapewne matka nie jest jedyną osobą w twoim życiu, która próbowała lub próbuje sobie ciebie podporządkować, ale, jak sądzę, jest tą, z którą najtrudniej sobie poradzić. To świetnie! Bo jeżeli poradzisz sobie z tym, co najtrudniejsze, to z resztą spraw i ludzi będzie już łatwo. I to jest właśnie korzyść z tej sytuacji. Nauka. Przeszłaś trening w trudnych warunkach. Czasem przez lata. Gdy ten etap zakończysz, to reszta będzie już tylko łatwiejsza.
To jest kompletny kurs z ćwiczeniami. Krok po kroku zobaczysz, jak to zrobić. Przejdziemy tę drogę razem.
Duży nacisk jest położony na „dlaczego”, nie tylko na „jak”. Bo jeżeli wiesz dlaczego, to możesz tę wiedzę wykorzystać także w innych dziedzinach twojego życia. Nie tylko masz wtedy gotowe narzędzie, ale też dobrze wiesz, kiedy i jak ono działa.
Dowiesz się tutaj o psychologii emocji, radzeniu sobie ze stresem, skutecznej komunikacji, asertywności i wielu innych kwestiach. Dowiesz się, dlaczego jest tak, jak jest, i co zrobić, żeby było lepiej.
Zobaczysz, że manipulacja to nie tylko kiepskie reklamy, że to, w co wierzysz, tworzy świat, w jakim żyjesz to nie tylko slogan New Age. Obie te kwestie, tak jak kilka innych, mają coś wspólnego z sytuacją, o której mówimy.
Przez jakiś czas (całkiem spory) zastanawiałam się nad tym, co się właściwie dzieje. Poważna pani manager w stanie rozstroju nerwowego po 10-minutowej rozmowie z mamusią. Przecież jestem niezależna i to od lat, o co chodzi?!
Poszłam więc na terapię. Na początku było fajnie, w końcu ktoś słuchał, że mam trudną matkę. Tyle że kręciłam się w kółko. Przychodziłam, siadałam, przez godzinę opowiadałam i nic to nie zmieniało. Może pomogłoby po 20 latach, a może powinnam była zmienić terapeutę, ale zamiast tego zrezygnowałam. I zaczęłam się zastanawiać, co zrobić.
I postanowiłam podejść do tematu jak do projektu zawodowego.
Przeanalizować zjawisko, określić rozwiązania.
Przy takim podejściu poradzenie sobie z sytuacją stało się całkiem proste. Okazało się, że cały czas popełniałam jeden podstawowy błąd źle definiowałam problem, a to grzech główny zarządzania czymkolwiek. Bo jeżeli problem jest źle postawiony, to nie da się go rozwiązać. Potem już wszystko było proste.
I o tym jest ta książka.
To kurs z ćwiczeniami, a każdy rozdział dotyczy innego aspektu sytuacji.
Ta książka zawiera kilka elementów. Po pierwsze, praktyczną wiedzę psychologiczną. Żeby coś skutecznie zmienić, potrzebujesz najpierw wiedzieć, dlaczego dzieje się tak, jak się dzieje.
Jeżeli wpadasz w panikę na samą myśl o przeciwstawieniu się matce, to właściwie dlaczego? Czy jest to naturalna reakcja na powiedzenie „nie” i każdy na świecie czuje tak samo, coś jak prawo grawitacji? Czy może dlatego, że boisz się czegoś konkretnego, na przykład że cię uderzy? Albo może uważasz, że jeśli powiesz „nie”, to spotka cię nieszczęście, kara od losu, nawet jeśli nie wiesz, co to konkretnie miałoby być?
Jeżeli panika byłaby naturalną reakcją na powiedzenie matce „nie”, coś jak prawo natury, to może wtedy po prostu nie należałoby mówić „nie”.
Jeżeli jednak powodem strachu jest to, że matka może zrobić ci fizyczną krzywdę, to może wtedy trzeba po prostu się zastanowić, jak tego uniknąć, na przykład rozmawiać wyłącznie w obecności innych osób.
Jeżeli jednak nie wiesz, co właściwie złego mogłoby się zdarzyć, ale jesteś przekonana, że coś się stanie na pewno, bo taka jest naturalna kara za sprzeciwianie się matce, to pytanie brzmi, skąd masz takie przekonanie i czy na pewno jest prawdziwe? Bo od tego zależy, co w tej sytuacji można zrobić.
I tak będziemy pracować.
Temat trudnych rodziców nie jest niczym nowym. I od wielu lat na szczęście już nie stanowi tabu. Nikt już nie twierdzi, że rodzina to zawsze oaza spokoju i miłości. Bo czasem to miejsce przemocy fizycznej, psychicznej, poniżania, wykorzystywania i bólu. Są oczywiście skrajne przypadki patologii, takich jak alkoholizm, wykorzystywanie seksualne, czy przemoc fizyczna, ale na szczęście są one nadużyciem karanym przez prawo. Ale są też te mniej skrajne, gdzie nikt nikogo nie bije, tylko stale poniża, wyśmiewa albo oskarża. To nie podlega już sankcji karnej i dlatego trudniej się bronić. Ale nadal masz prawo się bronić. Pozostaje pytanie jak.
Piszę o matkach, a nie o ojcach czy rodzicach wspólnie, bo wszystkie przypadki tego typu, z jakimi się zetknęłam, dotyczyły kobiet. Trudno powiedzieć, z czego wynika fakt, że mężczyźni statystycznie mają mniejszą skłonność do ingerowania w życie swoich dzieci. Popularne przekonanie jest takie, że kobieta wychowuje dziecko, zajmuje się nim, troszczy się o nie przez wiele lat, poświęca się dla niego i dlatego potem ma trudność, żeby się od niego oderwać. I właśnie dlatego matka nie chce „wypuścić” z rąk dorosłego już dziecka. Osobiście się z tym nie zgadzam. Moja wątpliwość opiera się chociażby na własnym doświadczeniu. Faktycznie wychowywała mnie babcia. To ona mnie ubierała, karmiła, odprowadzała do szkoły, trzymała za rękę, gdy w nocy się bałam, i to z nią mieszkałam w pokoju do siódmego roku życia. Babcia była moją główną opiekunką, aż do jej śmierci, a zmarła, gdy robiłam maturę. A jednocześnie miałam przypadek zaborczej matki.
Osobiście uważam, że powodem „zlania się matki z dzieckiem” nie jest to, co matka poświęca dla dziecka, ale to, co ono ma dać jej. „Uwiesić” się emocjonalnie na dziecku jest znacznie łatwiej niż nawiązywać zdrowe relacje z innymi dorosłymi. Dorośli mają swoje wymagania. Dziecko nie zawsze ma prawo je mieć i można brać od niego, ile się chce. Bo musi dać.
Dla zaborczej matki dziecko jest własnością, żywą rzeczą, która istnieje tylko dla niej. Ma być miłe, kiedy ona tego chce, ma być niewidzialne, gdy tak jest jej wygodnie, ma ją bezwarunkowo kochać, czego nie mogłaby oczekiwać od żadnej dorosłej osoby, i ma wybaczać jej absolutnie wszystko, co w świecie dorosłych również nie jest możliwe. Myślę, że kobiety, które są takimi matkami, po prostu nie zadają sobie trudu, żeby nawiązywać dobre relacje z innymi dorosłymi. Zostaje im więc tylko zależne i podporządkowane dziecko. I gdy ono się buntuje, a zwykle buntuje się wcześniej lub później, bo nie jest to jego naturalna rola żyć dla matki, to wtedy taka matka wyciąga wszelką możliwą amunicję, żeby przywrócić stan dotychczasowy. I nie jest przy tym istotne to, jak bardzo zrani tym dziecko, ono się nie liczy. Liczą się tylko jej oczekiwania. Dziecko jest jedynie narzędziem, które ma je spełnić.
Używam słowa „dziecko”, odnosząc się do relacji społecznej, jako syn czy córka, nie do metryki urodzenia. Bo to dziecko może być już samo na emeryturze lub mieć kilkoro swoich dzieci.
Jeżeli masz zaborczą matkę, to relacja z nią może być dla ciebie źródłem lęku, poczucia winy i tracenia wiary we własne możliwości. Nie jesteś pewna, co ci wolno. Nie czujesz się od niej oddzielna jako odrębny człowiek. Możesz mieć poczucie, że nie możesz się oddzielić, bo usamodzielnienie to odrzucenie jej. Nie wiesz, czy w ogóle masz prawo stawiać jakieś granice i egzekwować ich respektowanie. Obawiasz się, że nawet sama myśl o tym jest niewłaściwa i nie powinnaś jej mieć. Albo może uważasz, że chcesz i masz prawo ograniczyć ingerencję matki w twoje życie, tylko nie wiesz, jak to skutecznie zrobić. O jednym i o drugim jest ta książka.
Odnoszę się generalnie do dorosłych i już samodzielnych dzieci zaborczych matek. Jeżeli mieszkasz z matką albo jesteś od niej w jakikolwiek sposób zależna, też znajdziesz tutaj rzeczy, które mogą ci pomóc radzić sobie w tej sytuacji, ale dopóki jesteś faktycznie zależna, to twoje możliwości działania będą mocno ograniczone. Nie ma znaczenia to, ile masz lat. Żeby móc skutecznie ustalać korzystne dla siebie zasady, trzeba mieć mocne to, co w negocjacjach nazywa się BATNA (The Best Alternative To a Negotiated Agreement), a po polsku, jakie masz opcje, jeśli druga strona nie zgodzi się na to, czego chcesz. Trudno uniezależnić się od kogoś, od kogo faktycznie jest się zależnym, bo wtedy alternatywy masz słabe lub żadne. Ale o tym też będzie dokładniej później.
Jakie są zaborcze matki? Właściwie są trzy rodzaje.
Wersja 1 — łagodna
Jeśli ta właśnie dotyczy ciebie, to nie jest źle. Relacje z matką układają się generalnie dobrze, może nie wszystko między wami było lub jest idealne, ale nigdy i z nikim nie jest. Nie masz ścisku żołądka ani nie bierzesz kropli uspokajających, gdy masz do niej zadzwonić. Może są sprawy, które chciałabyś jej wytłumaczyć, kwestie, których ona nie chce zaakceptować w twoim życiu, ale to tyle. Jesteś w stanie z nią normalnie rozmawiać (przez normalnie rozumiem wymianę opinii bez krzyków, gróźb ani histerii, gdy tylko ktoś usłyszy coś, co mu się nie spodoba). Tyle że nie przyjmuje twojego punktu widzenia. Wtedy jest naprawdę dobrze. Twoja matka ma prawo do swoich poglądów na różne tematy, tak samo jak ty do swoich.
Ale jednocześnie możesz nie chcieć słuchać ciągłej krytyki na jakiś temat. I wtedy sprawą, na której trzeba się skupić, jest jej krytyka (zachowanie), a nie to, że się z tobą nie zgadza (poglądy). Wtedy najpierw tłumacz spokojnie swój punkt widzenia, a jeśli to nie pomaga, poproś wprost o zmianę, jakiej oczekujesz w jej zachowaniu, na przykład abyście nie poruszały konkretnego tematu, który wywołuje zbyt silne emocje, albo żeby nie krytykowała cię przy dzieciach. Jeśli to nie pomoże, to wtedy możesz postawić granice. Jak, to będzie opisane dalej. Wiele rozdziałów z tej książki może nie dotyczyć ciebie, bo zapewne przekonania na temat tego, co ci wolno, a co nie, masz dość ugruntowane, ale i tak może przydać ci się trochę praktycznej wiedzy i technik, jak sobie radzić, stawiając granice.
Wersja 2 — standardowa
Jesteś dla swojej matki. Jesteś czymś w rodzaju jej własności tylko z tego tytułu, że jest twoją matką. A przynajmniej często ci o tym przypomina. I nieważne, o co prosisz — żeby nie grzebała ci w szafach, nie przyjeżdżała codziennie, czy nie krytykowała przy dzieciach — efektu nie ma. A nie ma, bo konkretna sprawa tutaj nie ma znaczenia. W relacji z taką matką każda rozmowa o czymś innym niż przysłowiowa pietruszka dotyczy w gruncie rzeczy tego samego, czyli tego, co jest jej prawem w twoim życiu (bo jest matką), a co ty musisz (bo jest matką). Jej prawa wobec ciebie są nieograniczone, twoje obowiązki wobec niej również. Jedna ani druga kwestia nie podlega dyskusji. Dlatego wszelka „rozmowa” polega na sprowadzeniu cię „na właściwe miejsce” i to wszelkimi dostępnymi środkami. A środki, których do tego używa, mogą być dowolne — bomba atomowa też jest dopuszczalna. Bo przecież ona ma rację!
Wszystko, co robi, jest szlachetne, właściwe i uzasadnione. Każda twoja próba sprzeciwu jest przestępstwem i pociąga za sobą natychmiastową słuszną karę: krzyk, poniżanie i wyzwiska albo łapanie się za serce i oskarżenia, że zabijasz matkę (pytanie, jakie mi się zawsze w takich sytuacjach nasuwa, to, jakim cudem po tylu latach jest ciągle w dobrej formie).
Jeżeli robisz dokładnie to, co ona chce, to bywasz w miarę dobrą córką („bywasz” i „w miarę”, bo zawsze mogłabyś być lepszą). Ale i tak nie zapomni ci wypomnieć, że Kowalska z bloku obok to dopiero ma dobre dzieci, jej córka codziennie odwiedza matkę, nie to, co ty.
Za to jeżeli na cokolwiek się nie zgodzisz, to jesteś potworem bez serca (tu już bez „chyba” i „w miarę”).
Z taką matką problem nie dotyczy żadnej z konkretnych kwestii, jakie mogą się pojawiać, ale twojego prawa do własnego życia w ogóle, tego czy możesz je mieć, czy nie, i w jakim zakresie. I tym trzeba się zająć.
Wersja 3 — poza skalą
To już przypadki skrajne, matki z poważnymi problemami psychicznymi czy osobowościowymi, takimi jak: narcystyczne zaburzenie osobowości, osobowość graniczna typu borderline czy zaburzenia psychiczne takie jak schizofrenia. Taka matka wymaga pomocy psychologicznej albo psychiatrycznej. Ty nic na to nie poradzisz. To, co możesz zrobić, to zająć się swoim życiem, a jej postawić granice. Twoja matka ma problem zdrowotny i powinna poszukać pomocy lekarskiej. To nie twoja wina, że myśli tylko o sobie, słyszy głosy albo że musisz uważać na każdy gest, żeby nie spowodować wybuchu.
Jeśli masz tego typu matkę, to emocje mogą być bardzo silne, także twoje, i wtedy warto skorzystać z terapii. Może w twoim mieście są takie możliwości, niekoniecznie kosztowne, może jest grupa wsparcia dla osób w podobnej sytuacji. Życie z osobą zaburzoną to poważna trauma dla wszystkich wokół, ty też masz prawo się wtedy leczyć i nie uważaj tego za niepotrzebną fanaberię.
Nie musisz wierzyć w to, co jest napisane w tej książce. Wszystko kwestionuj, podważaj i zastanawiaj się, czy ty sama się z tym zgadzasz. I tylko wtedy przyjmuj jako własne. Wielokrotnie będę cię zachęcała do wątpienia w to, co słyszałaś od dziecka, w to, co wiesz na pewno, i to, co właśnie czytasz. Wszystko, co z tego tekstu wyniesiesz, to ma być twoja prawda, nie moja, nie twojej matki, nie czyichś ciotek, ale wyłącznie twoja. Pamiętaj, że korzystając z tej książki, nie musisz robić nic, na co nie będziesz czuła się gotowa albo nie będziesz miała ochoty. Rób tylko to, przy czym czujesz się na siłach. Ta książka jest po to, aby tobie pomóc w życiu, a ty sama najlepiej wiesz, czego potrzebujesz i jakie jest twoje życie w tym momencie.
Ćwiczenia, zachęcam cię, żebyś robiła pisemnie, a już zupełnie idealnie będzie, jeśli w jednym zeszycie lub na komputerze, bo czasem możemy do nich wracać.
Zachęcam cię również do przeczytania tej książki najpierw w całości — może znajdziesz coś, co cię zainteresuje także w rozdziale, który „po tytule” nie wydawał się ważny.
Kolejność rozdziałów nie jest przypadkowa, wynikają jeden z drugiego. Również dlatego warto przeczytać tę książkę w całości, przynajmniej za pierwszym razem, potem możesz już swobodnie korzystać z poszczególnych rozdziałów.
Form: syn, córka, on, ona używam wymiennie, bo problem dotyczy dzieci obojga płci, chociaż znacznie częściej córek.
Temat matki bywa też czasem traktowany jak temat tabu, którego najlepiej nie poruszać w ogóle, a jeżeli już, to z odpowiednio pochyloną głową. Jednak nie jestem wielką zwolenniczką poprawności politycznej, o czym lojalnie uprzedzam, i nie wierzę w jedyne słuszne poglądy. Dzielę się moim doświadczeniem, w tym jak odzyskać swoje samodzielne życie, jako oddzielnej dorosłej osoby. Mam nadzieję, że to ci pomoże, a jeśli tak, to poprawność polityczna musi sobie z tym poradzić.
Jeszcze jedno i wcale nie najmniej ważne — trudno kochać (jeżeli w ogóle jest to możliwe) kogoś, kogo się boisz, wobec kogo czujesz się ciągle „w obowiązku” i przy kim nie masz prawa do własnego zdania. Trudno nawet mówić o miłości, jeżeli na sam dźwięk czyjegoś głosu lub dzwonka do drzwi (gdy wiesz, kto stoi po drugiej stronie) masz ścisk w żołądku. Pojęcie „powinnam kochać” nie ma żadnego sensu, kogokolwiek by dotyczyło. Miłość jest uczuciem i jak każde inne uczucie pojawia się niezależnie od woli i znacznie szybciej niż myśl. Dlatego przekonanie, że „powinnam” w kwestii uczuć, to postawienie spraw na głowie. Uczucia nie przejmują się tym, co powinny. I nie ma tu miejsca na poczucie winy.
A jeżeli jest strach, to nie będzie miłości, bo miłość to ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli jesteś wręcz skostniała od przytłaczającego cię „poczucia obowiązku”, to nie będzie miejsca na miłość. Miłość to dawanie z serca, a to jest możliwe tylko wtedy, gdy chcę i mogę, a nie wtedy, gdy muszę, ze strachu przed karą, rodzinną, społeczną, boską czy jakąkolwiek. Żeby kochać drugą osobę, musisz się czuć bezpiecznie w jej towarzystwie, potrzebujesz mieć przestrzeń do tego, żeby dawać bez przymusu, i przede wszystkim potrzebujesz być oddzielną osobą, która ma prawo do własnych uczuć i oczekiwań, a nie kopią swojej matki, która ma prawo czuć tylko to samo co ona (a jeśli tak, to czy jesteś pewna, że ona sama siebie kocha?).
Dlatego nie ma miejsca na miłość w związku zależnym i zaborczym. Chcesz móc kochać matkę, to potrzebujesz zacząć od tego, aby się psychicznie od niej oddzielić. Nie jesteś jej częścią, jesteś córką czy synem, a nie nerką czy żołądkiem. Nerka czy żołądek zresztą nie kochają reszty ciała, najwyżej na jego rzecz pracują. Potrzebujesz dać sobie prawo, aby móc jej odmówić, dopiero wtedy będziesz mogła dawać z serca. I potrzebujesz zacząć w jej towarzystwie oddychać. Dopiero wtedy będziesz mogła zacząć ją kochać, jeśli będziesz chciała oczywiście. Bo wbrew temu, co być może słyszałaś, kochanie matki nie jest twoim kolejnym obowiązkiem. Jest możliwością.
Powodzenia!!!
2. Mapa podróży
Podejdźmy zatem do tematu profesjonalnie…
Ogólny model, jaki stosuje się do rozwiązywania problemów, od drobnych do tych w dużej skali, jest bardzo prosty i składa się z czterech punktów.
1. Prawidłowo zdefiniować problem.
2. Określić jego przyczyny.
3. Znaleźć rozwiązania (usuwające przyczyny).
4. Zastosować rozwiązania.
Popatrzmy więc po kolei, jak to wygląda w naszej sytuacji.
Punkt pierwszy to: „prawidłowo zdefiniować problem”.
To jest bardzo ważny etap, jeśli nie najważniejszy. Jest jak fundament nowego domu. Bez dobrego fundamentu nawet najpiękniejszy i najdroższy dom szybko się rozpadnie. Tak samo rozwiązanie nie trafi w cel, jeśli niedokładnie wiadomo, w co ma trafić.
Przyjrzyjmy się zatem naszemu problemowi.
Co konkretnie nie podoba ci się w zaistniałej sytuacji?
Czy to, że matka przyjeżdża codziennie z wizytą, nie pytając, czy tobie to pasuje, a może to, że obraża cię lub krytykuje twojego męża, albo to, że musiałaś ją zabrać na sylwestra, mimo że nie miałaś na to ochoty.
Coś jeszcze?
Jakiekolwiek punkty byś wymieniła — co mają one ze sobą wspólnego?
Każdy z nich dotyczy zachowania twojej matki, prawda? Ale jednocześnie jest to też coś, na co ty pozwoliłaś.
Nie wyrzucaj jeszcze tej książki za okno… Zaraz wyjaśnię, o co chodzi. Zresztą bardzo dobrze, że tak właśnie jest. Ale po kolei.
Gdy zabierałaś ją na sylwestra, czy naprawdę musiałaś? Przystawiła ci pistolet do głowy? Wtedy rzeczywiście nie miałabyś wyjścia.
Każda relacja ma dwie strony (przynajmniej). Nie ma relacji jednoosobowej. Jeżeli jest ktoś, kto bierze, musi być ktoś, kto daje; jeżeli jest ktoś, kto chce sobie kogoś podporządkować, to musi być ktoś, kto się podporządkować pozwoli.
Żeby rozwiązać problem pt. „niech moja matka się zmieni!”, musisz sobie uświadomić, że jesteś całkowicie zależna od osoby, która zapewne zmienić się wcale nie ma ochoty. Zresztą dlaczego miałaby się zmieniać, skoro to, co robi, po prostu działa?
Ale jeżeli popatrzysz na tę sytuację inaczej i może wtedy uznasz, że problem polega też na tym, że to TY pozwalasz na coś, co tobie nie odpowiada, to wtedy jesteś w zupełnie innym położeniu. Teraz wszystko zależy od ciebie.
Tu pojawia się pytanie: dlaczego pozwalasz?
Tym samym przechodzimy do drugiego punktu modelu rozwiązywania problemów: „określić przyczyny”.
Jakie są zatem przyczyny tego, że pozwalasz matce na takie zachowanie?
Zapewne takie, że:
1. musisz, powinnaś, nie masz innego wyjścia, nie chcesz jej sprawić przykrości itd. lub
2. dlatego że nie wiesz, jak nie pozwolić, bo cokolwiek robisz, nie działa.
Zgadza się?
Sądzę, że się zgadza, bo dowolne zachowanie wynika właśnie z takich dwóch punktów:
(1) przekonań, jakie mamy na dany temat — co wolno, czego nie, co jest bezpieczne, a co nie, itd. oraz
(2) umiejętności, jakie w danej sprawie mamy lub nie.
I te punkty sobie bardzo dokładnie omówimy.
W kwestii przekonań będziemy się przede wszystkim przyglądać temu, jakie je masz. Problem z przekonaniami polega nie na tym, że jakieś są, ale na tym, że często nie wiadomo, jakie są, czyli są nieuświadomione. Sprawdźmy od razu, czy tak jest: jeżeli ktoś zapytałby cię nie, dlaczego musisz się godzić na to, czego oczekuje twoja matka, ale na co KONKRETNIE musisz, to czy na pewno wiedziałabyś, co odpowiedzieć? Spróbuj.
Wypisz w punktach, bo one wymagają uporządkowania myśli, to, co „musisz” w relacji z matką. I zrób to jak najbardziej precyzyjnie. Innymi słowy, zamiast: „muszę odwiedzać moją matkę”, wpisz: „muszę odwiedzać moją matkę codziennie” itd.
Nie obawiaj się, to nie jest cyrograf. Możesz sobie w każdej chwili tę listę skrócić, rozszerzyć, zmienić, wyrzucić do kosza, cokolwiek zechcesz. Ważne jest tylko to, żebyś ją najpierw zrobiła. Bo jeśli coś „musisz”, to przynajmniej wiedz konkretnie co. (I nie przejmuj się na razie zasadami pozytywnego myślenia, że „nic nie musisz” albo że nie należy używać słowa „musisz”. Zostawmy to słowo tak, jak jest. Zasady zasadami, ale co innego zmieniać słowa, a co innego zmieniać przekonania. Jeżeli masz poczucie, że „musisz”, to na razie tak jest i tyle.)
To co konkretnie „musisz”?
Wszystkie odpowiedzi będą dobre. To nie jest test. Ale jedno jest ważne — żeby były twoje. Inaczej mówiąc, to, co ty tak naprawdę w głębi serca myślisz na ten temat.
Do przekonań, których jesteś świadoma, możesz się odnieść („to mi się podoba, ale to już nie”), wybrać je lub zmienić. Nieuświadomione kierują tobą bez twojej woli, za pomocą twoich emocji. Dlatego wielokrotnie będę namawiała cię do uświadamiania sobie tego, w co wierzysz. Nie będę namawiała cię do zmiany przekonań, zmienisz tylko te, które zechcesz, ale do uświadomienia sobie, jakie one konkretnie są. Bo to pierwszy krok do wolności.
Przekonania, to tylko jedna przyczyna tego, że godzisz się na coś, co nie jest dla ciebie korzystne. Pozostaje jeszcze druga — umiejętności.
Jeżeli wierzysz, że możesz odmówić, to dlaczego właściwie mogłoby ci się nie udać? Przecież „nie” to takie proste i krótkie słowo.
Tyle że jego użycie nie zawsze bywa takie proste.
I tu przydadzą się konkretne narzędzia, np. techniki radzenia sobie z manipulacją. Tak, z manipulacją. Wiem, że to nieładne słowo w kontekście relacji z matką, ale bardzo trafne. A żeby sobie poradzić z manipulacją, to trzeba wiedzieć jak. To są określone umiejętności.
I to właśnie będzie zawartość tej książki. Praca z przekonaniami, jakie masz, i umiejętnościami, jakie ci się przydadzą.
Pozostanie jeszcze punkt 4 modelu rozwiązywania problemów — zastosować w praktyce, to czego się nauczysz. To już zależy tylko od ciebie. Ja mogę powiedzieć, co i jak zrobić, ale na to, czy wykorzystasz tę wiedzę, żeby poprawić swoje życie, nie mam już żadnego wpływu. Mogę tylko trzymać kciuki, żeby cokolwiek zrobisz, przyniosło ci w życiu jak najlepsze efekty. I tak będę robić.
To zaczynamy.
3. Przekonania
Wyobraź sobie, że w dzieciństwie ugryzł cię pies. Doświadczenie było bardzo mocne i nieprzyjemne, więc mózg je sobie dobrze zapamiętał czyli wytworzyła się mocna i wyraźna ścieżka między neuronami (bo tak właśnie się uczymy), mówiąca o tym, jak należy reagować na widok czworonożnego stworzenia z ogonem.
I teraz, nawet po kilku latach, gdy idąc ulicą zauważysz psa, a szczególnie podobnego do tamtego z dzieciństwa, twój mózg potraktuje to jako zagrożenie. Mięśnie się zacisną, ciśnienie krwi podniesie, poczujesz strach i będziesz starała znaleźć się jak najdalej od tego potencjalnie zagrażającego obiektu.
Ale jeśli ktoś inny, idąc tą samą ulicą, zauważy to samo zwierzę, to jego reakcja odruchowa może być zupełnie inna. Bo z jego mózgu do ciała popłyną inne komunikaty. Jego ciało rozluźni się, mięśnie twarzy wykonają uśmiech, a ręka sama wyciągnie się w kierunku tego słodkiego pieseczka.
To może być to samo zwierzę w tej samej sytuacji! Ale każda z osób zachowa się zupełnie inaczej, bo nie reagują na sytuację, tylko na swoje przekonania na temat możliwości rozwoju tej sytuacji.
W twoim przypadku jest to: pies = zagrożenie = uciekać, a w sytuacji tej osoby: pies = przyjaciel = głaskać. Ty uciekniesz i następnym razem będziesz się bała psów jeszcze bardziej, bo właśnie przeżyłaś, kolejne w swoim życiu, nieprzyjemne spotkanie z psem. Ta druga osoba psa pogłaszcze i następnym razem jeszcze chętniej zbliży się do następnego, bo właśnie potwierdziła swoje przekonanie, że psy są miłe. A jeżeli ten konkretny nie okaże się miły, to uzna po prostu, że ten jest inny. Dla ciebie będzie to kolejny dowód na to, że psy jako gatunek są niebezpieczne.
Nasz mózg jest plastyczny. Doświadczenia i informacje, jakie zbieramy przez całe życie, tworzą połączenia między neuronami. Te połączenia są jak wydeptana ścieżka w lesie. Ta, którą przeszło już wielu turystów, będzie mocno wydeptana i dobrze widoczna. A ta, którą przeszło na razie tylko kilku, będzie trudno zauważalna. Kolejni turyści pójdą więc odruchowo tą najlepiej wydeptaną, uznając, że właśnie ta jest właściwa.
Tak samo impulsy w naszym mózgu będą korzystać odruchowo z tej najbardziej wydeptanej ścieżki między neuronami. A będzie to ta, gdzie:
• impulsy przechodziły wielokrotnie — to samo doświadczenie pojawiało się w twoim życiu wiele razy albo
• przeszedł tą trasą jeden, ale za to bardzo silny impuls emocjonalny — bo wtedy to jest tak, jakby ścieżka nie została wydeptana, ale po prostu wyorana koparką, raz, za to dobrze. Zarastać będzie długo, a ślady zostaną na okolicznych pniach, nawet jeśli koparka już tu nie wróci przez następne wiele lat.
Jeżeli w dzieciństwie powiedzenie matce „nie” oznaczało natychmiastowy jej krzyk — co dziecko odbiera jako zagrożenie swojego życia i bezpieczeństwa (więc bardzo silny impuls emocjonalny — koparka), i jeszcze działo się to wielokrotnie (koparka wielokrotnie pogłębiała ścieżkę), i jeszcze było to w dzieciństwie, gdy mózg dopiero się formuje i jest szczególnie plastyczny (koparka kopała sobie w mięciutkiej ziemi), to wyobraź sobie, jak wygląda wykopana przez nią ścieżka? Może mieć szerokość autostrady. I nawet po kilkudziesięciu latach, gdy w mózgu pojawi się sygnał: „chcę powiedzieć nie”, to ten impuls przebiegnie właśnie tą najbardziej „wydeptaną” ścieżką i dlatego trafi do komórki, która natychmiast włączy syrenę: „UWAGA, UWAGA! ZAGROŻENIE!!!”
Syrena pojawi się nie dlatego, że jest zagrożenie, ale dlatego że informacja przeszła starą, znaną, najbardziej „wydeptaną” ścieżką. I mózg nie analizował już innych możliwości.
I stanie się to tak szybko, że gdy tylko matka na ciebie krzyknie, będziesz się trzęsła ze strachu, zanim zdążysz pomyśleć, nawet jeśli masz 50 lat. Ale to autostrada w twoim mózgu powoduje, że się trzęsiesz, a nie konkretna sytuacja, czy to, że panika jest naturalną reakcją dorosłej osoby na niezadowolenie matki.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której warto wiedzieć: to, że bodziec, który wywołuje reakcję, nie musi być bezpośrednio związany z tym, co jest rzeczywiście zagrażające, wystarczą nawet dalekie skojarzenia.
Rosyjski uczony Iwan Pawłow przeprowadził eksperyment na psach. Do trawienia konieczne jest wydzielanie śliny i dlatego na widok lub zapach jedzenia ślina wydziela się automatycznie. To jest reakcja odruchowa, tzw. autonomiczna, czyli pozbawiona udziału woli. Jednak w eksperymencie zanim psy dostały pokarm, za każdym razem najpierw słyszały dzwonek. Po pewnym czasie ślina wydzielała się im już na sam dźwięk dzwonka, bez względu na to, czy pojawił się też pokarm, czy nie. Mózg zwierząt skojarzył dźwięk z jedzeniem i reagował na sam dźwięk, tak samo jak na jedzenie. Nie ma żadnego biologicznego powodu, dla którego pies miałby się ślinić na dźwięk dzwonka. Jednak ślinił się, bo jego mózg połączył dwa niezależne od siebie bodźce: jedzenie i dźwięk.
Tak samo możemy reagować w różnych sytuacjach życiowych. Jeżeli zapamiętałaś, że zostałaś zbita, gdy twoja matka była w żółtej sukience, to następnym razem możesz zareagować strachem, gdy tylko zobaczysz ją w żółtym swetrze. To pewne uproszczenie, ale chodzi o połączenie bodźców. Jeżeli wielokrotnie jako dziecko bałaś się jej krzyku, to po latach nawet samo skrzywienie ust, które zwykle zapowiadało krzyk, może wywołać panikę, i nieważne, czego dotyczy, ani że nie grozi ci realnie żadna kara, bo masz 30 lat plus. Ale reakcja twojego organizmu będzie odruchowa, a związane z nią emocje utwierdzą cię w przekonaniu, że nie wolno się sprzeciwiać, bo to jest zagrażające.
I może się okazać, że na samo westchnienie dezaprobaty, które usłyszysz przez telefon, będąc oddalona o 1000 km, zareagujesz emocjonalnie tak, jak w przypadku zagrożenia katastrofą kolejową. Ale to nie znaczy, że jakieś zagrożenie było, tylko że twój mózg się „zaciął” na takiej reakcji. A to było jedynie westchnienie przez telefon…
Takie reakcje odruchowe to bardzo pożyteczna funkcja mózgu. Nie dałoby się bezpiecznie żyć, jeżeli wszystko i zawsze trzeba byłoby rozważać od nowa. Reakcje automatyczne są nawykowe i błyskawiczne, w przeciwieństwie do logicznych, które mogą być odkrywcze, ale za to są powolne (przynajmniej w porównaniu).
Obie te funkcje naszego mózgu są potrzebne, zarówno błyskawiczna, ale odruchowa, jak i logiczna, może ciut powolna, ale pozwalająca wyciągać nowe wnioski. Reakcja automatyczna ma swoje ograniczenia, takie właśnie jak to, że przebiega wydeptanymi ścieżkami. Im mocniej taka ścieżka jest wydeptana, tym bardziej ruch w naszym umyśle może się na niej „zaciąć” i nasza reakcja nie ma wiele wspólnego z tu i teraz.
I wtedy właśnie jest moment na zatrzymanie się na chwilę i włączenie świadomego umysłu logicznego, który oceni sytuację. I zamiast paniki stwierdzi po prostu: „Przepraszam bardzo, ale coś tutaj jest nie tak. Nie widzę mianowicie związku logicznego pomiędzy ilością decybeli odbieranych przez ucho z dowolnego źródła, jeżeli nie przekraczają normy grożącej utratą słuchu, z bezpośrednim zagrożeniem życia dla organizmu odbiorcy. Dziękuję za wysłuchanie”, lub wypowie się podobnie w dowolnej kwestii, ale wydana opinia będzie jasna: „Kochana, jeżeli twoja matka krzyczy, to jest to przykre, ale od tego się nie umiera, szczególnie jak się ma 30 lat z kawałkiem. A tym trzęsieniem tobą ze strachu to szanowny mózg naprawdę mocno przesadza”.
Bo taka jest właśnie rola umysłu logicznego, aby obejrzał sytuację tu i teraz, ocenił ją i przedstawił racjonalne wnioski. On widzi to, co jest aktualnie, a reakcje odruchowe opierają się na tym, co było. I dlatego trzeba go zaprosić do współpracy.
I to właśnie on ma ocenić, czy to, w co wierzysz, a co powoduje twoje uczucia (strach, poczucie winy, poczucie niezasługiwania, bezwartościowości, bycia egoistką, potworem, czy… — wpisz tu cokolwiek), jest na pewno prawdziwe.
Przyjrzenie się temu, w co wierzysz, jest bardzo ważne, bo to właśnie przekonania powodują, że godzisz się na to, czego nie chcesz. A godzisz się: „bo to mój obowiązek” (przekonanie), „bo muszę” (przekonanie) itp. Tyle że przekonanie nie jest synonimem słowa prawda.
I zaczniemy od kwestionowania różnych przekonań, które możesz mieć, a w wyniku których pozwalasz innym wobec siebie na dużo więcej, niż byś chciała. Kwestionowanie nie oznacza, że dostaniesz listę: „w to należy wierzyć, a jak uwierzysz, to wszystko już będzie dobrze”. Kwestionowanie polega na stawianiu pytań, na które sama będziesz mogła sobie odpowiedzieć, i to całkowicie według własnego uznania. Tu nie ma jednych słusznych odpowiedzi, nic jednomyślnego nie obowiązuje. To twoje życie i takie ma być. Nie musi być takie jak moje ani kogokolwiek innego. Każdy jest inny, i bardzo dobrze — niech tak zostanie. Ważne jest w tym to, żebyś miała okazję stawiać sobie różne pytania, a odpowiedzieć na nie możesz (i powinnaś) według własnego uznania.
A ja będę podważać niektóre „jedynie słuszne poglądy”. Nie zgadzasz się z tym? Świetnie. Protestuj. Nie ma zakazu. Tylko koniecznie uzasadnij, dlaczego nie mam racji, gdy piszę, że słowo „matka” nie jest synonimem słowa „miłość”, i to, że ktoś jest matką nie znaczy, że kocha swoje dziecko. Nie zgadzasz się z tym? Świetnie! Kłóć się, protestuj. Bardzo dobrze! Tylko koniecznie uzasadnij swoje stanowisko. Udowodnij sama sobie argumentami, że nie mam racji. Jeżeli tak możesz, to proszę bardzo. Ja się nie obrażę (oczywiście, jeżeli się ze mną zgodzisz, to też nie), bo mnie nie chodzi o zgodę, ale żebyś włączyła do działania swój logiczny umysł. Jeżeli on się zaangażuje, to jakiekolwiek wnioski i odpowiedzi będą dobre. Ważne tylko jest to, żeby były świadomie wybrane. Przez ciebie. Wyłącz więc automatycznego pilota! Bo to twoje życie i szkoda dalej dryfować.
ĆWICZENIE 1
Co myślisz o poniższych twierdzeniach?
1. Jesteś własnością swojej matki.
2. Musisz zgadzać się absolutnie na wszystko, czego od ciebie oczekuje twoja matka.
3. Musisz kochać swoją matkę.
4. Twoja matka jest ważniejsza niż twój mąż i twoje dzieci.
5. Umrzesz, jeżeli sprzeciwisz się swojej matce.
6. Umrzesz, jeśli sprzeciwisz się cudzej matce.
7. Twoja matka jest egoistką.
8. Matka twojej matki była egoistką.
9. Twoja matka wie więcej od ciebie na każdy możliwy temat.
10. Chcesz naśladować w życiu swoją matkę i mieć takie relacje z ludźmi jak ona.
11. Twoja matka musi mieć, jeśli tylko tego zażąda: klucze do twojego domu, dostęp do twojego konta, do konta twojego męża, do kont waszych dzieci, klucz do sejfu, hasła do waszych poczt elektronicznych, udostępnioną opcję śledzenia waszych telefonów komórkowych i wgląd w bilingi waszych rozmów.
12. Stwierdzenie „matka to matka” (jak mógłby powiedzieć Imć Roch Kowalski z Potopu) jest wystarczającym uzasadnieniem wszelkich kwestii dotyczących relacji matka i córka. (On używał równie „głębokiego” argumentu: „wuj to wuj”).
Jeżeli masz ochotę, możesz powiesić sobie powyższą listę na lustrze (czy gdziekolwiek, gdzie spojrzysz codziennie) i do niej wracać. Pytania są prowokacyjne, ale takie mają być. Wyciągaj z nich wnioski.
ĆWICZENIE 2
Uzupełnij zdanie:
Dorosłej córce absolutnie nie wolno odmówić matce w następujących kwestiach:
1…
2…
Uzupełnij tę listę, aby była kompletna. Tak, abyś ujęła w niej absolutnie wszystko, przy takim założeniu, że jeśli czegoś nie ma na tej liście, to znaczy, że nie jest objęte zakazem odmawiania. Zwróć też uwagę na to, że zadanie dotyczy córki i matki, a nie ciebie i twojej matki. Wypełnij to tak, jak byś pisała regulamin dla wszystkich córek na świecie. I bądź jak najbardziej precyzyjna, regulamin to regulamin. Poświęć na to tyle czasu, ile potrzebujesz, bo ważne, żeby ta lista była kompletna.
ĆWICZENIE 3
Jeżeli skończyłaś uzupełniać listę z ćwiczenia 2 — i na pewno jest już kompletna — to przy każdym punkcie napisz teraz krótkie uzasadnienie, dlaczego go umieściłaś. Najlepiej, jeśli uzasadnienie również będzie w punktach (takie pisanie ma tę zaletę, że trzeba ująć konkretne argumenty). Bądź jak najbardziej konkretna, tak jakbyś miała później bronić tego w sądzie.
ĆWICZENIE 4
Zastanów się, co musiałoby się wydarzyć, żebyś mogła być szczerze wewnętrznie przekonana, że masz prawo powiedzieć „nie” w kwestii, w której już dawno chciałaś to zrobić, ale do tej pory nie zrobiłaś. Daj sobie na przemyślenie tego tyle czasu, ile potrzebujesz.
1. Musiałaby dać mi takie pozwolenie moja matka.
2. Musiałby dać mi takie pozwolenie mój ojciec.
3. Musiałby mi dać takie pozwolenie bóg / ksiądz mojej religii / święta księga.
4. Musiałby dać mi takie pozwolenie… (tutaj wpisz swoją odpowiedź).
5. Musiałabym znaleźć argumenty, które mnie przekonają, że mogę powiedzieć „nie”.
6. Nie mam z tym problemu. Wiem, że mogę, tylko nie wiem, jak to zrobić.
Jeżeli wybrałaś punkt 5 lub 6, czytaj dalej. Jeżeli wybrałaś któryś z pozostałych, odpowiedz sobie jeszcze na pytanie, dlaczego ten, a nie inny.
4. Obowiązek
Obowiązek to coś, czemu z założenia nie można odmówić. Bo tym jest obowiązek. Dlatego obowiązek musi z czegoś wynikać, tu nie ma miejsca na dowolność. To zbyt poważna kategoria, by ją swobodnie traktować.
To co jest twoim obowiązkiem w relacji z matką? Odbieranie od niej telefonów trzy razy dziennie, a może raz dziennie wystarczy? Czy masz obowiązek zapraszać ją co weekend na obiad, czy może wystarczy w co drugi, bo jeszcze masz teściów? Czy twoim obowiązkiem jest akceptowanie każdej krytyki, nieważne, czego dotyczy?
Pamiętaj, że mówimy o obowiązkach?
To kto to może określić, co nimi jest? Zapewne nie zrobi tego nikt, dla kogo jest wygodne, aby twoje obowiązki były niedookreślone. Bo jeśli są niedookreślone, to wtedy „obowiązkiem” może być wszystko.
Popatrzmy zatem na to konkretnie.
Obowiązek, według Słownika języka polskiego PWN, to: „Konieczność zrobienia czegoś wynikająca z nakazu moralnego lub prawnego”.
Innymi słowy, obowiązki wynikają z prawa lub z nakazu moralnego. Nie są zupełnie dowolne.
Normy określone przez prawo nie budzą wątpliwości, są jednoznaczne, są też spisane i ogólnie dostępne, więc ustalenie, co jest obowiązkiem według prawa, nie stanowi problemu. Nakazy moralne są różne, wynikają z różnych zasad, na przykład wytycznych religii, której ktoś jest wyznawcą, są mniej precyzyjne niż normy prawne, ale też niezupełnie dowolne. Jednej i drugiej kategorii przyjrzymy się po kolei.
Zacznijmy od tego, co obowiązuje według prawa. Tu nie ma miejsca na interpretacyjność ani na dyskusje. Jest prosto i jednoznacznie.
Poniżej wyjątki z Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, który określa prawne obowiązki w relacjach rodzinnych:
Art. 87
„Rodzice i dzieci są obowiązani do wzajemnego szacunku i wspierania się” [wzajemnego, podkreślam].
Art. 91, paragraf 1
„Dziecko, które ma dochody z własnej pracy, powinno przyczyniać się do pokrywania kosztów utrzymania rodziny, jeżeli mieszka u rodziców”.
Art. 91, paragraf 2
„Dziecko, które pozostaje na utrzymaniu rodziców i mieszka u nich, jest obowiązane pomagać im we wspólnym gospodarstwie”.
Art. 92
„Dziecko pozostaje aż do pełnoletności pod władzą rodzicielską” [czyli w Polsce do 18. roku życia; jeżeli przekroczyłaś ten wiek, to już nie pozostajesz „pod władzą”].
Art. 95, paragraf 1
„Władza rodzicielska [czyli do 18. roku życia] obejmuje w szczególności obowiązek i prawo rodziców do wykonywania pieczy nad osobą i majątkiem dziecka oraz do wychowywania dziecka z poszanowaniem jego godności i praw” [widzisz, dziecko ma też prawa, nie tylko obowiązki].
Art. 95, paragraf 2
„Dziecko pozostające pod władzą rodzicielską [czyli do 18. roku życia] winno rodzicom posłuszeństwo, a w sprawach, w których może samodzielnie podejmować decyzje i składać oświadczenia woli, powinno wysłuchać opinii i zaleceń rodziców formułowanych dla jego dobra” [jak widzisz, nawet wtedy są rzeczy, o których dziecko może decydować samodzielnie].
Art. 95, paragraf 3
„Władza rodzicielska powinna być wykonywana tak, jak wymaga tego dobro dziecka i interes społeczny”.
Art. 95, paragraf 4
„Rodzice przed powzięciem decyzji w ważniejszych sprawach dotyczących osoby lub majątku dziecka powinni je wysłuchać, jeżeli rozwój umysłowy dziecka, stan zdrowia i stopień dojrzałości dziecka na to pozwala, oraz uwzględnić w miarę możliwości jego rozsądne życzenia”.
Art. 96, paragraf 1
„Rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotowywać je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień”.
Art. 96(1)
„Osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje się stosowania kar cielesnych”.
Art. 101, paragraf 1
„Rodzice obowiązani są sprawować z należytą starannością zarząd majątkiem dziecka pozostającego pod ich władzą rodzicielską”.
Art. 101, paragraf 2
„Zarząd sprawowany przez rodziców nie obejmuje zarobku dziecka ani przedmiotów oddanych mu do swobodnego użytku”.
Uwzględniłam tu też kwestie, które co prawda ciebie bezpośrednio nie dotyczą, bo odnoszą się do małoletnich dzieci, ale chciałabym, żebyś zobaczyła, jaki jest w ogóle klimat prawa, jeżeli nie miałaś z tym do czynienia. Mówi ono o stosunku rodziców i dzieci, że dzieci też mają prawa, a rodzice obowiązki. To nie jest tak, że to, co robią rodzice, to jest wyłącznie ich dobra wola, i nic nie muszą, a dziecko jedynie musi.
Poza kwestiami wymienionymi powyżej, jest jeszcze jedna, o której należy wspomnieć. Gdy jesteś dorosła, masz również obowiązek alimentacyjny wobec rodziców. Oznacza to, że gdy znajdują się w niedostatku, a ty jesteś w stanie zapewnić im środki utrzymania, to prawo zobowiązuje cię do płacenia rodzicom alimentów. W uzasadnieniu uchwały w sprawach alimentacyjnych Sąd Najwyższy orzekł, że taki obowiązek występuje, gdy: „uprawniony (w tym przypadku rodzic) nie może w pełni własnymi siłami, z własnych środków zaspokoić swoich usprawiedliwionych potrzeb”.
Podsumowując: zgodnie z prawem dziecko ma obowiązek: odnosić się do rodziców z szacunkiem; do 18. roku życia być im posłuszne, pomagać w gospodarstwie domowym, jeżeli mieszka z nimi; pomagać w utrzymaniu rodziny, jeżeli mieszka z nimi i jednocześnie ma własne dochody; a gdy jest pełnoletnie, powinno zadbać o uzasadnione potrzeby materialno-bytowe rodziców, jeżeli oni sami z własnych środków tych potrzeb nie mogą zaspokoić.
Rodzice mają obowiązek odnosić się do dziecka z szacunkiem, brać pod uwagę jego zdanie w kwestiach go dotyczących, nawet jeżeli jest małoletnie, i mają obowiązek wychowywać je z poszanowaniem jego godności i praw.
Prawo nic nie mówi o tym, że na dziecko wolno krzyczeć, zastraszać je, poniżać ani domagać się posłuszeństwa po ukończeniu przez nie 18. roku życia. Nie wymaga też zaspokajania dowolnych potrzeb i oczekiwań rodziców. A w kwestii szacunku nie zobowiązuje obu stron do wzajemnego poszanowania.
Tyle w skrócie o tym, co mówi na ten temat prawo. I warto mieć jasność w tej kwestii, bo „obowiązek” to często słowo straszak. A obowiązki nie są zupełnie uznaniowe. Jeśli więc kiedyś usłyszysz, że masz wobec kogoś „obowiązki”, to zapytaj, z czego one wynikają, bo może się okazać, że nikt tego nie wie. Pamiętaj, że argument w stylu „wszyscy tak robią” albo „ludzie tak mówią” nie jest wyznacznikiem obowiązków.
Poza formalną kategorią „obowiązek” jest jeszcze kategoria „zobowiązanie”. Zobowiązanie to coś, na co obie strony się zgodziły. I jeżeli ktoś nie wywiązuje się z niego, to druga strona może mieć słuszne pretensje. Jeżeli jednak chcesz zmienić zobowiązanie, którego się podjęłaś, to w przeciwieństwie do obowiązku, możesz to zrobić. Potrzebujesz jednak o tym wyraźnie poinformować drugą stronę. Tak, aby dla wszystkich było jasne, co nadal obowiązuje, a co nie.
W definicji obowiązku pozostają jeszcze nakazy moralne. Tu temat nie jest tak jednoznaczny.
Chwila historii kilka lat temu próbowałam ustalić, na czym polega moralny obowiązek wobec rodziców, czyli poza tym, co definiuje prawo. Tak konkretnie. Pytałam przedstawicieli różnych religii, bo dla większości ludzi jest to główne źródło ich zasad moralnych. Jednak odpowiedzi, jakie dostawałam, określiłabym mianem wykrętno-wymijających. Cytuję zbiorczo: rodziców trzeba szanować, ale nie musisz robić absolutnie wszystkiego, czego chcą, twoje życie też jest wartościowe. I tyle. Mimo innych używanych słów i cytatów z różnych ksiąg — podsumowanie było takie samo. Ale jednocześnie nie dawało odpowiedzi na pytanie, gdzie jest granica, poza którą mogę sama ocenić i zdecydować, na co się zgadzam, a dokąd sięgają moje obowiązki, które nie podlegają dyskusji.
Nie zgadzam się też z twierdzeniem, że w tej kwestii nie da się wszystkiego opisać. Nie da się opisać wszystkiego — to fakt, ale mówimy tu nie o wszystkim, tylko o obowiązkach. A to jest coś, z czego trzeba się wywiązywać, bo inaczej grozi kara. No to pozostaje pytanie, za co grozi kara?
Dawno, dawno temu, dlatego nie przytoczę już źródła, czytałam opracowanie na temat konfucjanizmu (religia zapoczątkowana w Chinach przez Konfucjusza w V wieku p.n.e.). Założenia tej religii opierały się na bardzo ścisłym podporządkowaniu życia hierarchii społecznej. Stosunek dzieci do rodziców wymagał absolutnego stawiania na pierwszym miejscu tych drugich. Według tego opracowania, w czasach głodu w Chinach rzeczą oczekiwaną było, aby rodzice byli gotowi zabić własne dzieci, żeby nakarmić nimi własnych rodziców. Przerażające? Teraz tak. Tyle że wtedy mieściło się to w ramach wypełniania przez dzieci ich obowiązków wobec rodziców. Ten przykład miał pokazać, jak wiele w ocenie tego, co jest właściwe, a co nie, zależy od danej kultury. To samo dotyczy w tej kwestii osobistych opinii poszczególnych ludzi, i to, co dla kogoś jest naturalnym oczekiwaniem, dla drugiej osoby może być już nadużyciem.
Dlatego poza jednoznacznymi normami prawnymi, które nie podlegają dyskusji, od każdego dostaniesz jego prywatną definicję, co jest twoim obowiązkiem moralnym, a co nie. W tej sytuacji równie dobrze sam możesz określić, co ty uważasz za słuszne. To, co uznasz za swój obowiązek moralny, będzie zależało od tego, jaką religię wyznajesz, jakie masz doświadczenia w życiu, jakie wartości są dla ciebie ważne, a jakie mniej.
Dlatego określenie tego, co poza normami prawnymi i zobowiązaniami należy do twoich obowiązków, jest w twoich rękach. Pamiętaj tylko, że obowiązek to coś, co nie podlega dyskusji. Jeżeli umieścisz na liście, że masz obowiązek spędzać wszystkie święta z rodzicami, to skończą się coroczne dyskusje z mężem, „czy musimy do nich jechać?”. Jeżeli to obowiązek, to musicie. Obowiązek to obowiązek, i właśnie na tym on polega. Jeżeli to nie jest obowiązek, to możecie, ale nie musicie, ale wtedy argument: „muszę, bo to mój obowiązek” — nie ma racji bytu.
Ja uważam za swoje obowiązki dokładnie to, co określa w tej kwestii prawo, i to, do czego wyraźnie się zobowiązałam, reszta to jest mój wybór. Mogę pójść na imieniny albo mogę nie pójść. Mogę to zrobić, żeby sprawić komuś przyjemność, nawet jeżeli sama nie mam na to specjalnej ochoty, ale to wtedy nie oznacza, że muszę, więc mogę też tego nie robić. Ale to jest moja wersja, twoja może być zupełnie inna.
Ważne, żebyś sprecyzowała, co uważasz za swój obowiązek, bo wtedy będziesz też wiedziała, co nim nie jest. A jeżeli nie będziesz miała jasności, co jest twoim obowiązkiem, to wtedy twoim obowiązkiem będzie wszystko, czego ktoś od ciebie oczekuje.
ĆWICZENIE 5
Spisz to wszystko, co ci w relacji z matką nie odpowiada. W punktach. A następnie przy każdym zdecyduj, co w danej sytuacji jest twoim obowiązkiem (jeśli uważasz, że coś jest), i jak dokładnie on brzmi. Pamiętaj, że mówimy tutaj wyłącznie o obowiązkach, a więc o tym, czy zabieranie matki na sylwestra to twój obowiązek, czy dobra wola. A jeżeli obowiązek, to czego konkretnie dotyczy: zorganizowania jej corocznie miejsca, gdzie może uczcić koniec roku, spędzanie tego dnia zawsze z nią, czy może jeszcze coś innego?
Interesują nas tu tylko obowiązki. Jeżeli coś nimi nie jest, tylko dobrą wolą, nie umieszczaj tego na liście. W ramach dobrej woli możesz zrobić to, co chcesz, i im więcej masz ochotę to robić, tym lepiej, ale pamiętaj, że wtedy robisz to z dobrej woli, a nie dlatego, że musisz.
Robiąc to ćwiczenie, pomóż sobie tym, co napisałaś w ćwiczeniu 2 z poprzedniego rozdziału.
5. Krzywda
Krzywda to kolejny argument, nawet mocniejszy od obowiązku, jaki może się pojawiać w dyskusji z zaborczą matką.
Krzywda to coś, czego większość ludzi stara się unikać. Nie chcemy krzywdzić i nie chcemy być krzywdzeni. Unikanie krzywdzenia bardzo dobrze o nas świadczy. Krzywdzenie nie jest niczym dobrym.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy kogoś „krzywdzisz” wszystkim, z czego jest niezadowolony. Wtedy to pojęcie staje się zdegenerowane, co jednak nie przeszkadza, żeby działało tak samo mocno. Tyle że zamiast chronić, służy wymuszaniu czegoś.
Może więc „krzywdzisz” matkę, bo nie zadzwoniłaś jeden dzień z rzędu, albo „krzywdzisz” matkę, bo nie stosujesz się do jej porad. Cokolwiek. Przy takim użyciu tego słowa krzywdą może stać się absolutnie wszystko.
Słyszałaś może jako dziecko, że „krzywdzisz matkę”? Bo ja wielokrotnie. I nie udało mi się pojąć, jak 10-latka może „skrzywdzić” dorosłą kobietę? Sama jestem dorosła i nadal nie wiem, co musiałaby zrobić mała dziewczynka, żeby mnie „skrzywdzić”? Mogłabym czuć wobec niej w różnych sytuacjach: irytację, złość, zmęczenie, ale być skrzywdzoną?! Przez dziecko?!!! Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest możliwe?
Mimo to, odkąd pamiętam, słyszałam, że krzywdzę moją matkę. Każda moja samodzielna decyzja, mój sprzeciw były dla niej krzywdą. Cokolwiek robiłam we własnym życiu (bez względu nawet na mój wiek), a co jej nie odpowiadało, pociągało za sobą komentarz: „jak możesz tak krzywdzić matkę!”. Jeżeli z czegoś nie była zadowolona, to była „krzywdzona”. Gdy wyprowadzałam się do mojego pierwszego wynajętego mieszkania, przez kilka dni w domu trwał krzyk pod hasłem: „jak możesz tak krzywdzić matkę!”. Dodam dla uzupełnienia, że gdy dorosła córka (czyli ja) wyprowadzała się, moja matka miała 50 kilka lat, męża, duże mieszkanie, emeryturę i dobre zdrowie.
Takie jej reakcje były na porządku dziennym wobec wszystkich domowników, ja nie byłam specjalnie w tej kwestii wyróżniana. Ale możliwe, że ona się czuła autentycznie skrzywdzona. To co należy zrobić w takiej sytuacji? Mieszkać z nią do emerytury, aby jej „nie krzywdzić”, czy uznać prawo do własnego życia za priorytet? Ja wybrałam to drugie i gdyby miało się to powtórzyć, bez chwili wahania zrobiłabym to samo. A co ty byś zrobiła?
Kategoria krzywdzenia, ze względu na jej bardzo silny ładunek emocjonalny, może być też emocjonalnym szantażem. Na szczęście, to, czym jest krzywda, nie jest tak całkiem subiektywne.
Według Słownika języka polskiego PWN: „krzywda to szkoda moralna, fizyczna lub materialna wyrządzona komuś niezasłużenie, też: nieszczęście lub obraza dotykająca kogoś niesłusznie”.
Inaczej mówiąc, krzywda to szkoda, którą ktoś ponosi w wyniku naszego działania. Kogoś krzywdzimy, gdy odbieramy mu to, co jest jego bo nie można komuś spowodować szkody w czymś, co do niego nie należy.
Wracając do przykładu z własnej historii, moja chęć wyprowadzenia się z domu mogłaby być rozpatrywana w kategoriach krzywdy, jeśliby moją osobę uznać za własność mojej matki. Coś, co należy do niej i czym ma prawo dysponować. Jeżeli obowiązywałby system niewolniczy, to ponosiłaby wtedy szkodę na mieniu, bo mienie od niej uciekało. Jednak w systemie innym niż niewolniczy dorosła osoba (córka, czy nie) nie jest niczyją własnością, a jej samodzielne życie nie jest krzywdzeniem nikogo. Może się to innym nie podobać, ktoś może woleć, żebyśmy zrobili coś innego, ale krzywda to zupełnie inna kategoria.
Według definicji, krzywda to szkoda moralna, fizyczna lub materialna. Materialna — myślę, że jest jasna, odbieramy lub niszczymy komuś jego mienie. Fizyczna również nie budzi wątpliwości, ktoś w wyniku naszego działania poniósł uszczerbek na ciele, na przykład został przez nas pobity.
Pozostaje szkoda moralna. Ta też jest określona przez prawo, bo ono chroni również tak zwane dobra osobiste człowieka. I tak:
Art. 23 Kodeksu cywilnego
„Dobra osobiste człowieka, jak w szczególności [to „w szczególności” oznacza, że nie jest to lista zamknięta]:
• zdrowie,
• wolność,
• cześć (dobre imię),
• swoboda sumienia,
• nazwisko lub pseudonim,
• wizerunek,
• tajemnica korespondencji,
• nietykalność mieszkania,
• twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska,
pozostają pod ochroną prawa cywilnego […]”.
Dodatkowo z orzecznictwa sądów w tej kategorii mieści się prawo do:
• prywatności,
• wolności od strachu,
• kultu po osobie zmarłej.
Podsumowując — jeżeli naruszasz czyjeś prawo do jednego z wyżej wymienionych dóbr osobistych, to ten ktoś ponosi przez ciebie szkodę i zgodnie z definicją można uznać, że robisz mu krzywdę. Ale pamiętaj też, że jeśli ktoś narusza twoje prawo do wyżej wymienionych dóbr, ty również masz możliwość, żeby się bronić, a przede wszystkim masz prawo, żeby zaprotestować.
Zastanów się więc, gdy następnym razem usłyszysz, że kogoś krzywdzisz, co mu właściwie odbierasz z rzeczy, do których ma prawo?
Prawa i obowiązki to dwie strony tego samego medalu. Jeżeli już wiesz, jakie są twoje obowiązki wobec matki, to znasz też jej prawa wobec ciebie. A to, co uważasz za swój obowiązek, określiłaś w poprzednim rozdziale, i to są jednocześnie jej prawa. Jeżeli więc odmawiasz jej czegoś z tej listy, to można powiedzieć, że jest to dla niej krzywda. Jeżeli jednak odmawiasz czegoś, co nie mieści się w kategorii twoich obowiązków, to jest zupełnie inna sprawa.
Słowa są ważne. O tym, jak ich interpretacja wpływa na zachowanie, mogłaś zobaczyć w rozdziale o przekonaniach. Jeżeli przyjmiesz interpretację, że tym, co robisz, kogoś krzywdzisz, to zachowasz się zupełnie inaczej niż gdy uznasz, że robisz coś, z czego druga osoba po prostu nie jest zadowolona. Dlatego analizuj i kwestionuj to, co słyszysz, szczególnie gdy słyszysz coś od lat i już dawno przestałaś się nad tym zastanawiać.
Warto też pamiętać o tym, że to, czy kogoś krzywdzisz (1), to, czy ktoś czuje się skrzywdzony (2), i to, czy mówi, że jest krzywdzony (3), to są trzy różne rzeczy. Mogą dotyczyć jednej i tej samej sytuacji, ale wcale nie muszą.
Podam ci przykład. Widziałaś zapewne w supermarkecie takie dziecko — trzyma w ręku zdjęty z półki samochodzik albo coś innego, płacze, krzyczy i tupie i jest w stanie kompletnej histerii. Cała jego energia skierowana jest do stojącej obok matki, która „skrzywdziła” go strasznie, bo odmówiła zakupu zabawki. Takie dziecko nie tylko mówi, że czuje się skrzywdzone, ale komunikuje to całym sobą na wszelkie możliwe sposoby. Ono chce dostać i nie dostaje! Czy to świadczy o krzywdzie, czy nie? Czy w tej sytuacji matka go „skrzywdziła”? Ona mu postawiła granice: na to się zgadzam, na tamto nie. Pieniądze są moje i ja zdecyduję, na co je wydajemy. Nic mu nie odebrała, tylko odmówiła dania. Czy to jest krzywda? Taka sytuacja nie budzi zapewne wątpliwości, że niekrzywdzenie kogoś nie polega na robieniu wszystkiego, czego on lub ona sobie życzy.
Niektórzy dorośli robią czasem to samo co to dziecko. Różnica jest tylko taka, że dziecko komunikuje wprost, o co mu chodzi o samochodzik! Chcę samochodzik!!! Dorośli, nawet jeżeli będą podobnie tupać i krzyczeć, to jako powód podadzą jakieś szlachetne uzasadnienie (dzieci nie owijają w bawełnę). Nie chodzi o samochodzik, tylko o sprawiedliwość społeczną. Nie chodzi o zwykłą ciekawość, dla której ktoś chce czytać twoje listy, ale o brak tajemnic w rodzinie lub troskę o ciebie i prawo matki.
W relacji z zaborczą matką może być jeszcze jedna ważna różnica w porównaniu z przykładem chłopczyka z zabawką. Jeżeli jego matka ulegnie presji i ten samochodzik mu jednak kupi, to łzy obeschną w pięć sekund i temat tego zakupu już nigdy nie wróci (sytuacja może się oczywiście powtórzyć przy kolejnej zabawce, ale to będzie już następna sprawa). Natomiast jeżeli ty na hasło „krzywda” udostępnisz w końcu do wglądu nawet całą swoją korespondencję z ostatnich pięciu lat, z listami miłosnymi włącznie, to i tak wypominanie ci początkowej odmowy może trwać jeszcze przez kolejne lata. Bo w tym przypadku chodzi nie o tę konkretną sprawę, ale zawsze o jedno i to samo: o twoje prawo do odrębnego życia (lub jego brak).
ĆWICZENIE 6
Zrób dwie listy (tradycyjnie najlepiej w punktach).
Jedna to:
Do jakich decyzji masz w swoim życiu prawo, bez względu na to, czy twoja matka będzie z tego zadowolona, czy nie?
Druga to:
Do jakich decyzji nie masz w swoim życiu prawa, jeżeli twoja matka nie będzie z nich zadowolona?
ĆWICZENIE 7
Jakie prawa ma matka do życia dorosłej córki? Ale takie, które nie podlegają kwestionowaniu, czyli dotyczą każdej córki i każdej matki?
ĆWICZENIE 8
Jeżeli słyszałaś kiedyś, że robisz komuś krzywdę, to zastanów się, co odebrałaś mu z tego, do czego miał prawo? Czy może jednak z krzywdą nie miało to wiele wspólnego, a bardziej pasowałoby inne słowo, np. niezadowolenie czy rozczarowanie?
6. Obawy
Czy czytając poprzednie rozdziały, miałaś może obawy, że zaraz sufit spadnie ci na głowę, piorun uderzy w okno albo zdarzy się coś równie dramatycznego, co potwierdzi myśl, że to, co ja piszę, a ty czytasz, to podważanie świętości, za które należy się kara?
Jeśli wychowałaś się z zaborczą matką, to możliwe, że byłaś tak zastraszona, iż do tej pory możesz się obawiać, że niektórych rzeczy kwestionować nie wolno. Bo nie miałaś myśleć, miałaś się „dostosować”, a strach to doskonały środek do osiągnięcia tego celu.
Za sprzeciwianie się matce, a może nawet za zadawanie pytań, czekała cię kara. Może było jasno powiedziane jaka, a może miało cię spotkać po prostu jakieś nieokreślone nieszczęście. I możliwe, że do tej pory się tego boisz. Przyjrzyjmy się więc temu, co konkretnie może cię spotkać.
Jeden rodzaj kary to ta wymierzona przez konkretną osobę. Ktoś może cię: poniżyć, zastraszyć, poinformować twoich znajomych czy współpracowników o twoich osobistych sprawach, uderzyć, odebrać coś i tak dalej. Lista może być długa, bo zakres problemów, jakie inna osoba może ci w życiu spowodować, bywa znaczny. Ale to jest rodzaj kary, w którym możesz przewidzieć, co się wydarzy.
Drugi rodzaj kary to nieokreślone nieszczęście, które spotka cię za sprzeciwianie się matce. Sprzeciw grozi ci mianowicie: ogniem piekielnym, spadającym sufitem, wypadkiem, zwolnieniem z pracy, piorunem, niezdanym egzaminem twojego dziecka i czymkolwiek innym, czego się boisz. Dlaczego? Bo taka jest naturalna konsekwencja odmówienia matce?
Spieszę donieść, że sufity nie spadają, dlatego że powiedziałaś „nie”, pioruny też nie mają nic do tego, a jeżeli pogoda w weekend nie była dobra, to również nie dlatego. Różne sytuacje zdarzają się w życiu każdemu i zawsze, ale niekoniecznie istnieje ich związek przyczynowo-skutkowy z twoją matką. Jeżeli po trudnej rozmowie przewrócisz się na prostej drodze, to następnym razem po prostu lepiej patrz pod nogi. I tyle.
Ale żeby przez tyle lat tobą sterować, to trzeba było cię przekonać, że masz się czego bać. Że niezadowolenie matki to koniec świata.
Znasz pojęcie: „zastraszyć kogoś”? Kojarzy ci się zapewne z niesympatycznym gangsterem, który wymusza haracz, precyzyjnie informując ofiarę, co jej zrobi, jeśli mu nie zapłaci. Ale zastraszanie to domena nie tylko niesympatycznych gangsterów. „Zastraszyć kogoś”, według Słownika języka polskiego PWN, to: „wywołać w kimś uczucie silnego, ciągłego zagrożenia”. Znasz takie uczucie?
Strach to obawa przed czymś konkretnym wiem, czego się boję. Oczekiwanie kary przewidywalnej. Lęk to obawa nieokreślona że coś złego może się wydarzyć, ale nie wiadomo, co to będzie.
Ze strachem łatwiej sobie poradzić, bo jeżeli zagrożenie jest znane, to można znaleźć antidotum. Z lękiem jest trochę inna historia, bo trudno zabezpieczyć się przed czymś nieprzewidywalnym, za to mrocznym i czyhającym. To coś jak potwór spod łóżka z dziecięcej wyobraźni, wiadomo, że jest straszny i mnie pożre, chociaż nikt go nie widział i jeszcze nikogo nie pożarł.
W tym rozdziale obejrzymy sobie oba te rodzaje obaw: strach i lęk. Bo każda obawa ogranicza zmianę i właśnie dlatego nauczono cię bać się.
Zacznijmy od konkretnych „strachów”.
Strach
Co matka może ci zrobić, jeżeli powiesz jej „nie”. Ale tak konkretnie?
Jeżeli nie jesteś pewna, co to jest, to przypomnij sobie coś, co ci się od dawna nie podoba w waszej relacji, i masz ochotę powiedzieć „dość”. A teraz wyobraź sobie, że to „dość” mówisz. I co się dzieje dalej? Krzyk, epitety, poniżanie? Wiem, że nie jest to przyjemne, ale to tylko dźwięk. Tak jak pisk styropianu na szybie, też jest okropny, kulisz się odruchowo i zatykasz uszy, ale on ci nic nie zrobi. To nie dźwięk wywołuje strach, ale to, co myślisz, że nastąpi dalej. Czego się boisz? Co ci zagraża? Że cię uderzy? Że uderzy twoje dziecko? Nastawi przeciwko tobie rodzinę, sąsiadów, spowoduje, że stracisz pracę, wyrzucą cię z wynajmowanego mieszkania? Czego się konkretnie z jej strony boisz?
Jak już wiesz, czego się boisz, to połowę drogi masz za sobą. Pozostaje tylko zastanowić się, jakie w tej sytuacji są możliwe rozwiązania. Znajdź je i zastosuj.
Bo jakie masz w ogóle opcje?
Oczywiście, pierwsza opcja jest taka, żeby po prostu nie wywoływać niezadowolenia matki.
Druga opcja to zabezpieczyć się przed skutkami. Jeżeli na przykład boisz się jej fizycznej agresji, to rozmawiaj tylko wtedy, gdy nie ma obok dzieci, zapewnij sobie drugą dorosłą osobę do towarzystwa albo rozmawiaj wyłącznie przez telefon. Przemyśl, jakie masz możliwości, zanim będziesz musiała je wykorzystać.
Czegokolwiek się obawiasz, wyobraź to sobie w najgorszej wersji. Jeżeli przygotujesz się na najgorszą, to każda inna będzie już załatwiona.
A może cię nie uderzy, ale nastawi przeciwko tobie rodzinę i sąsiadów? Jesteś w stanie żyć bez nich? Jeśli tak, to sobie poradzisz. A może nie trzeba czekać na rozwój wydarzeń i masz możliwość spotkać się wcześniej z siostrą czy bratem i przedstawić im swój punkt widzenia, póki jeszcze się da? I tak dalej. Znajdź rozwiązania.
Wiesz, czego ja się najbardziej bałam? U mnie to akurat było łatwe, bo ja byłam jasno poinformowana, co mi się stanie. Moja matka straszyła mnie, że pójdzie do mojego szefa i powie mu, jaką jestem złą córką i wyrzucą mnie z pracy. Od dzieciństwa słyszałam tą samą groźbę, tyle że modyfikowaną zależnie od okoliczności. W podstawówce było to w wersji, że powie moim koleżankom, jaka jestem okropna, i nikt nie będzie się chciał ze mną bawić. Dla dziecka to perspektywa śmierci społecznej. I tak było cały czas, jedynie to, do kogo pójdzie i co komu powie, zmieniało się zależnie od okoliczności. Ale ścieżki w moim umyśle na temat tego, jak moja matka mnie zniszczy, były wydeptane solidnie. I jak najbardziej się bałam, że pójdzie do mojego szefa. To była realna groźba, która mogłaby mieć dla mnie poważne konsekwencje. Oczywiście, nikt by nie zwolnił z pracy dobrego pracownika, dlatego że mama się na niego skarży. Ale każda firma musi móc normalnie pracować, a nie zajmować się problemami rodzinnymi personelu. Moja rozhisteryzowana mama regularnie wrzeszcząca na schodach mogłaby tę pracę utrudniać. A do czego ona jest zdolna, trudno było przewidzieć. Utrata pracy oznaczałaby utratę wynajętego mieszkania. Dla mnie to byłby koniec świata.
Co zrobiłam? Oceniłam, jakie mam możliwości, żeby się zabezpieczyć przed ewentualnymi konsekwencjami. I uznałam, że żadnych. Pozostawały mi dwa wyjścia: podporządkować się albo zaryzykować. Wybrałam to drugie, uznając, że będzie, co będzie, ale nie mogę się jej przez całe życie bać. Po prostu, odłożyłam słuchawkę w trakcie, kiedy mnie informowała o tym, co mi zrobi. Tydzień minął w oczekiwaniu, ale nie odważyła się zrealizować groźby. I nigdy więcej już mi niczym takim nie groziła. Także możliwości są, nawet wtedy, gdy myślisz, że nie ma żadnych.
Pozostaje jeszcze drugi rodzaj strachu że coś się stanie z nią, jeśli czegoś jej odmówisz.
Samobójstwo to oczywiście najbardziej skrajna z możliwości. Ale takie groźby też się zdarzają. Jeżeli masz takie obawy, to szukaj pomocy. Jeżeli ktoś jest zagrożeniem dla siebie albo dla innych osób, powinna zareagować policja. Najlepiej zanim jeszcze się cokolwiek wydarzy, zadzwoń i dowiedz się (szpital psychiatryczny też jest dobrym kontaktem), jakie są wtedy możliwości i do kogo możesz dzwonić, jeżeli pojawi się taka groźba. Ktoś, kto ma skłonności samobójcze, powinien być pod fachową opieką lekarską. A może trzeba go ubezwłasnowolnić. A jeżeli to miał być tylko straszak, to widok karetki psychiatrycznej lub radiowozu podjeżdżającego pod dom na oczach sąsiadów może spowodować, że poważnie się zastanowi, zanim drugi raz zacznie w ten sposób straszyć. Samobójstwo to sprawa poważna, dlatego podzwoń po kompetentnych instytucjach, a udzielą ci informacji, co w takiej sytuacji robić, albo skierują dalej.