Tytułem wstępu
Albo wstęp do tytułu ;)
Do napisania tej książki natchnęły mnie pewne wyjątkowo pechowe święta. Fatalnym zbiegiem okoliczności zostaliśmy w wigilię, z trójką małych dzieci, bez prądu i ciepłej wody. A ponieważ wypadała ona w środę, wszystko wskazywało na to, że taki stan rzeczy potrwa przez najbliższe pięć dni! Wszyscy byli na skraju załamania. Widząc tak ponure nastroje domowników, z wrodzonym optymizmem postanowiłam zainspirować się tą tragikomiczną sytuacją i spróbować wlać w nich trochę humoru i pocieszenia, uświadamiając, że przecież zawsze może być gorzej ;).
Tak powstała świąteczna opowieść o siostrach Myszkowskich. A jest o czym opowiadać!
Bo gdy rodziców nie ma… Myszy harcują!
Niesforna choinka
W radiu po raz siódmy leciało „All I Want For Christmas Is You” kiedy razem z Miśką i Lalką nieudolnie próbowałyśmy opanować choinkę. Docelowo trzeba było ją ubrać, ale żeby to zrobić, musiałyśmy najpierw przynieść ją z piwnicy, wnieść po dwudziestu czterech schodach na górę i rozstawić na niskiej antresoli w salonie. Właściwie miał to zrobić tata, ale odkąd cztery godziny temu poszedł zrobić ostatnie przedświąteczne zakupy, przepadł jak kamień w wodę. Była godzina 13.00. Lada moment mieli zacząć zjeżdżać się pierwsi goście. Tym, że mama nadal z przestrachem patrzyła na karpia, który powinien już być w panierce, a wciąż pływał w misce z wodą, bo tata miał go zabić dwie godziny temu, nie przejmowałyśmy się wcale. Ani tym, że przypalił się makowiec. Nie straszny nam był nawet bałagan w łazience. Ale święta bez choinki? To było nie do pomyślenia! Dlatego właśnie postanowiłyśmy wziąć sprawy w swoje ręce i same ją przygotować. Rąk, jak wcześniej wspomniałam, było sześć, lat łącznie 23, więc teoretycznie powinno nam pójść jak z płatka. Słowo TEORETYCZNIE jest tu słowem kluczowym, bo choinka wcale nie zamierzała poddać się tak łatwo. Niby od początku była martwa, bo to choinka sztuczna, którą rodzice kupili przed zeszłymi świętami, ale jej determinacja w niepoddaniu się naszej woli była godna podziwu. Najpierw, kiedy próbowałyśmy wnieść ją po schodach z piwnicy, Lalka — idąca po środku — zaplątała się w jej gałęzie i „złapała zająca”, tłukąc sobie kolano i wybijając dwie jedynki. Na szczęście nie płakała zbyt długo. Kiedy w końcu krew przestała jej lecieć i zdołała przejrzeć się w lustrze, z zadowoleniem stwierdziła, że te zęby i tak jej się ruszały. Po zakończonej reanimacji Lalki przeciągnęłyśmy nieszczęsną choinkę pod samą antresolę. Gdy usiłowałyśmy wciągnąć ją wyżej, złośliwie zarysowała panele, ale udałyśmy, że nam to umknęło, bo mama zachwycona by nie była. Kiedy w końcu choinka osiągnęła Mount Everest antresoli, trzeba ją było już tylko postawić. Albo „aż”. Tak okazało się już po chwili. Najpierw długą chwilę mocowałyśmy się z podstawką (swoją drogą, kto wymyśla takie skomplikowane mechanizmy i nie dołącza do nich instrukcji obsługi?!), a potem… Kto by się spodziewał, że choinki są takie ciężkie? Pionizowałyśmy ją we trzy. To nawet nieźle nam poszło, ale potem trzeba było ją unieść do góry i wsadzić w podstawkę, a to już okazało się nie takie proste. Za pierwszym podejściem cała choinka przewróciła się na stojący nieopodal fortepian, zagrawszy na nim krótką pieśń — to było coś pomiędzy marszem żałobnym a tańcem wampirów. Za drugim podejściem spadła Miśce na nogę i znów nie obyło się bez płaczu. Choć tym razem przynajmniej krwi nie było. Za trzecim razem wreszcie się udało: choinka stała na swoim miejscu! Teraz wystarczyło tylko przynieść z piwnicy bombki i udekorować drzewko. Jak to mawiała mama: bombek ci u nas dostatek, więc ochoczo zbiegłyśmy na dół. Każda niosła swoją partię. Lalka wywaliła się mniej więcej w tym samym miejscu co poprzednio. Tym razem zęby ocalały, czego nie można było powiedzieć o bombkach. Pocieszyłam siostrę, że nie ma się co smucić, jedna torba mniej to jeszcze nie tragedia, i tak na choinkę wystarczy. Może za wcześnie się pochwaliłam…. Kiedy w końcu zaczęłyśmy wieszać te bombki, najpierw własnoręcznie stłukłam aż trzy — w dwóch urwała się zawieszka, a trzecią nie wcelowałam w gałązkę. Potem, kiedy we trzy przepychałyśmy się przy drzewku, Miśka nieopatrznie zdeptała kolejną torbę pełną bombek. Wtedy do akcji wkroczyła mama, która — blada ze złości — zabrała nam ostatnią, ocalałą torbę szklanych bombek informując, że sama je zawiesi, jak tylko skończy w kuchni. Zasugerowała też, że możemy zadzwonić do taty, żeby gdzieś po drodze kupił trochę bombek plastikowych, żeby nasza choinka całkiem łysa nie była. I żeby było trochę bezpieczniej.
Rozwiesiłyśmy więc kolorowe lizaki, bałwanki, aniołki, dekorowane pierniczki oraz wszystkie słomiane ozdoby jakie nam zostały i zadzwoniłyśmy do taty z prośbą o dostawę plastikowych bombek.
— Kochanie, — stęknął mi tata do słuchawki — stoję właśnie w koszmarnym korku, usiłując wrócić do domu. Jeśli z niego wyjadę i wrócę do sklepu, zajmie mi to kolejne dwie godziny…
— Ależ tatusiu, — zaczęłam mu spokojnie tłumaczyć — wiesz przecież, że w święta choinka jest najważniejsza. A nasza jest prawie łysa! Wszystkie szklane bombki się potłukły! Nie możemy obrazić Mikołaja taką choinką, zrozum! To jest bardzo poważna sprawa!
I tata, z głośnym westchnieniem obiecał, że wróci po plastikowe bombki do marketu.
Łazienka aż lśni!
Kiedy zajrzałam do mamy do kuchni i poinformowałam ją, że tacie zejdzie się jeszcze dwie godziny, mama załamała ręce i spojrzała jeszcze bardziej żałosnym wzrokiem na rybę pluskającą się w misce.
— Może jakieś małe harakiri? — szepnęła do niej. — Dziewczyny — zwróciła się po chwili do nas — czy w łazience jest już porządek?
— Plawie — odpowiedziała Lalka.
— Nie wiem — odrzekła w tym samym momencie Miśka.
— A co właściwie tam trzeba zrobić? — spytałam ja.
— Wytrzeć kurze, kafelki, umyć wannę, umywalkę, sedes i podłogę — wyliczyła nasza rodzicielka. — Ogarniecie, moje panny?
— Tak jest! — zasalutowałam, łapiąc młodsze siostry i pchając je w kierunku łazienki. Na miejscu zaczęłam komenderować — Ja wycieram kurze i myję wannę, ty Miśka czyścisz umywalkę i sedes, a Lalka niech czyści kafelki. Podłogę zmyjemy na końcu.
— Ja nie chcę myć kibla, sama sobie myj! — obruszyła się moja siostra. Słowo daję, te ośmiolatki stają się coraz bardziej wyszczekane!
— Ja myję wannę, ty i tak nie dosięgniesz tak daleko, bo jesteś za niska. A Lalka gotowa się w sedesie utopić — wyjaśniłam jej swoją decyzję.
— To niech się topi, co mnie to! — Miśka z fochem splotła ręce na piersi.
— Mamaaa, Michalina nie chce sprzątać łazienkiii! — użyłam najlepszego argumentu, jakim jest donos.
— Bo ona każe mi czyścić kibeeel! — odbiła piłeczkę Miśka.
— A ja myłam ostatnio i fochów nie strzelałam!
— No i co mnie to obchodzi!
— Ciebie to w ogóle nic nie obchodzi! — zaczęła się między nami regularna kłótnia.
W końcu do łazienki wpadła mama, dzierżąc w jednej ręce nóż, a w drugiej marchewkę. Gdyby zamiast noża miała kij, pomyślałabym, że to wizualizacja dwóch alternatywnych sposobów motywacji. Jednak obecne zestawienie bardziej sugerowało sałatkę jarzynową w toku.
— Co tu się dzieje? — warknęła, patrząc na nas groźnym wzrokiem. — Michalina, dlaczego nie chcesz pomagać w przygotowaniach do świąt? Rozumiem, że świątecznych słodkości też nie będziesz chciała jeść?
— Będę chciała… — bąknęła Miśka pod nosem. Dobrze wiedziała, jaki będzie ciąg dalszy. Szantaż emocjonalny był zawsze asem w rękawie naszych rodziców.
— Więc w tej chwili skończ marudzić i bez dyskusji bierz się do roboty! Bez pracy nie ma kołaczy, a kto nie pracuje, ten nie je!
I Miśka, chcąc nie chcąc, musiała toaletę umyć. I umywalkę oczywiście. Ja z wanną i wycieraniem kurzy też poradziłam sobie szybko. Kiedy obie wychodziłyśmy z łazienki, Lalka nadal szorowała kafelki.
— Mati, idziesz? — spytała, nie przerywając pracy.
— Tak, zawołaj mnie jak skończysz — poinstruowałam ją i poszłam do garderoby, szukać obrusu na świąteczny stół.
Musiałam przetrząsnąć ją wzdłuż i w szerz, by w końcu znaleźć odpowiedni. Obrus był biały, z haftowanymi drobnymi listkami na brzegach. Na wierzch postanowiłam położyć cienką czerwoną serwetkę w kształcie Gwiazdy Betlejemskiej. Musiało być pięknie. Zawołałam Miśkę, żeby pomogła mi rozstawić stół. Kiedy wyciągałam dodatkowy blat z pod podstawowego, Miśka akurat postanowiła go przesunąć i przycięła mi palec. Krwi nie było, ale mój paznokieć szybko przybrał odcień sino-fioletowy. Nie byłam pewna co robić — wyć z bólu, jak nakazywały mi emocje, czy kopnąć Miśkę za to, co mi zrobiła — co z kolei nakazywała mi rządza zemsty, więc ruszyłam w stronę łazienki, by polać sobie palec zimną wodą. Pod drzwiami podłoga była cała mokra. Czyżby ktoś z rozpędu kopnął mop?
— Kto tu rozlał wodę? — rzuciłam w przestrzeń, otwierając drzwi do łazienki.
Widok, jaki ukazał się moim oczom, był doprawdy trudny do opisania. Przez chwilę zabrakło mi tchu i języka w buzi — co nie zdarza mi się na co dzień. Moja młodsza siostra Eulalia, zwana przez rodzinę Lalką, niczym nimfa wodna, z mokrymi włosami stała boso na podłodze, brodząc w wodzie po kostki, trzymając w dłoni prysznic i obficie polewając nim ściany oraz wszystko wokół. Robiła to przy tym z taką radością, że nie byłam pewna, czy już mam wołać o pomoc i zabierać jej narzędzie zbrodni, czy jeszcze chwilę pozwolić jej się pobawić.
— Lalka… odbiło ci?! — wydusiłam w końcu z siebie. — Co ty wyprawiasz? Mama dostanie zawału! Dlaczego zrobiłaś powódź w łazience?!
— Myję kafelki — odparła beztrosko Lalka. — Najpierw je namydliłam, to teraz trzeba było spłukać.
— Prysznicem?!
— A czym niby? — Lalka nachmurzyła się, jakbym czepiała się byle czego, psując jej ulubioną zabawę. Jakby nie patrzeć, to właśnie robiłam.
— Mamoooo!!! Lalka zrobiła powódź w łazienceee!!! — uprzejmie doniosłam, wyrywając siostrze z rąk prysznic i zakręcając wodę. Sama także przy tym ucierpiałam. Stwierdziłam, że teraz i na mnie nie ma ani jednego suchego miejsca.
Mama przybiegła w trzy sekundy.
— Matko boska, Lalka, odbiło ci?! — zareagowała podobnie do mnie. — Coś ty tu najlepszego zrobiła?!
— Co się stało? Co się stało? — do łazienki wepchnęła się także Miśka. — O rany, kto to zrobił? — spytała, dojrzawszy tę klęskę żywiołową płynącą po podłodze.
— Lalka! — naskarżyłam natychmiast. — Powiedziała, że płukała prysznicem kafelki!
— Lalka, ty nienormalna jesteś! — stwierdziła Miśka dobitnie. — I czym to mama teraz wytrze?
— Jaka mama, jaka mama?! — obruszyła się nasza rodzicielka. — Wy miałyście doprowadzić łazienkę do stanu używalności, więc wy ją doprowadzicie. Mati, dlaczego jej nie pilnowałaś?
— Szykowałam stół. Skąd miałam wiedzieć, że Lalce zachce się myć kafelki natyskiem? Jak wychodziłam grzecznie wycierała je ściereczką — broniłam się.
Mama jeszcze raz głośno westchnęła.
— W kuchni stoi mop. Przynieś go i spróbuj zebrać tę wodę. Wygrzebcie też z kosza na pranie jakieś ręczniki i rzućcie na podłogę. Trzeba to jakoś opanować. Lalka, ty idziesz ze mną. Muszę cię przebrać. A potem posiedzisz ze mną w kuchni. Wolę cię mieć na oku.
Bałwanki i inni goście
Gdy wycierałyśmy z Miśką podłogę, zadźwięczał dzwonek do drzwi. Zaciekawiona wychyliłam się z łazienki.
— Otworzyć?
— Nie trzeba… — odpowiedziała mama, z zaciśniętymi pięściami i ściągniętymi brwiami sunąca ku drzwiom.
Nie wiem czemu, ale ona nie wyglądała już na zachwyconą nadchodzącymi świętami. Najwyraźniej świąteczny klimat jej się nie udzielił. Może to przez ten deszcz, który, zamiast śniegu, od rana lał za oknem? Chociaż pewnie bardziej przez to, co zalało jej podłogę w łazience…
Za drzwiami stała ciocia Marylka z wujkiem Zbyszkiem i chłopakami. My się bardzo ucieszyłyśmy, bo nasi bracia są w podobnym do nas wieku, więc chętnie się razem bawimy, ale nasza mama na ich widok zrobiła dziwną minę. Oczywiście serdecznie przywitała się ze swoją siostrą i jej mężem, w drugim zdaniu informując ich, że jest jeszcze w proszku. Być w proszku oznacza, że ktoś jest jeszcze zupełnie nie gotowy, dla mnie to jasne, ale Lalka zaczęła chichotać, że nasza mama jest oranżadką. Zaraz podchwycił to Lolek i oboje zaczęli skakać i wołać „Oranżadka! Oranżadka! Oranżadka w proszku!” Misiek, który najwyraźniej miał już dość ich krzyków, zdzielił brata po głowie, za co natychmiast otrzymał reprymendę od swojego taty. Na tę scenę Mati wywrócił oczami i spytał wujka, czy może pograć na swojej konsoli.
No właśnie… Tu dochodzimy do mało zabawnej kwestii, jaką są nasze imiona. Prawdę mówiąc, patrząc na naszych rodziców trudno sobie wyobrazić, by tacy ludzie mogli mieć jakiekolwiek poczucie humoru. Tymczasem wychodziło na to, że nasza mama wraz z ciocią Marylką największy żart w życiu zrobiły sobie z własnych dzieci. Na imię mam Matylda, ale wszyscy wołają na mnie Mati. Żeby było zabawniej, mój o rok starszy kuzyn ma na imię Mateusz, czyli zdrobniale… też Mati. Moja młodsza siostra ma na imię Michalina, czyli zdrobniale Miśka. Miśka ma osiem lat. Tyle samo, co nasz średni kuzyn Michał, na którego wszyscy wołają… Misiek. No i moja najmłodsza siostra o wdzięcznym imieniu Eulalia — w skrócie: Lalka. Lalka ma pięć lat. To o rok mniej, niż nasz trzeci kuzyn Karolek, na którego wszyscy w rodzinie wołają Lolek. Tak się właśnie nasze mamusie zmówiły: Mati i Mati, Miśka i Misiek, Lalka i Lolek. Ha, ha, ha… Dla mnie to brzmi mało zabawnie, ale wszyscy inni w naszej rodzinie zaśmiewają się z tego do rozpuku. Eh, dorośli, kto ich zrozumie?
Mama z ciocią poszły do kuchni, zaparzyć sobie melisy, przezornie zabierając ze sobą Lalkę i Lolka, wujek zajął się zakładaniem lampek na choinkę, Mati usiadł na schodach zajęty jakąś gierką, a Misiek dołączył do nas w łazience.
— Dach wam przecieka? — zdziwił się na wstępie.
— Mózg Lalki nam przecieka — odburknęła Miśka, wyżymając ręcznik do wanny. — Szkoda, że nie widziałeś, co tu się działo dziesięć minut temu. Teraz to już elegancko.
— Noo — zawtórowałam jej. — I mycie podłogi mamy już z głowy.
— Fajnie, że przyjechaliśmy, — stwierdził Misiek — bo u was zawsze jest wesoło. To będą fajne święta.
— Szkoda tylko, że nie ma śniegu — westchnęłam. — Co to za święta bez śniegu? Ten deszcz psuje atmosferę.
Misiek wzruszył ramionami.
— Na ten deszcz rady nie ma, ale śnieg… możemy sobie zrobić!
To powiedziawszy zwinął z półki piankę do golenia naszego taty i opryskał nią lustro i okno w łazience.
— Ha, ha, ha, zobaczcie ile śniegu napadało!
— Michał, co ty wyprawiasz? — próbowałam go powstrzymać wiedząc, że będą z tego kłopoty. Ale on tak się nakręcił, że powstrzymać mogło go tylko Tsunami.
— Robię nam śnieg, ho, ho, ho! — odparł, nie przestając rozpryskiwać wszędzie pianki. — A ja będę świętym Mikołajem! — rzekł i rozpylił piankę na swojej brodzie i pod nosem. A następnie dużą jej pajdę nałożył sobie na głowę.
— Tata będzie wściekły, że zużyłeś mu piankę do golenia przed świętami — perorowałam.
— Spoko, na pewno ma drugą w zapasie. Mój tata zawsze ma w domu zapasową. Sama powiedziałaś, że święta bez śniegu to nie święta.
— Ale nie mówiłam, że masz udawać rurkę z kremem! — huknęłam na niego. — Chodź, Miśka — pociągnęłam siostrę za rękę — podłoga wytarta, to zmywajmy się stąd, żeby na nas nie było. A on niech sobie udaje bałwanka.
— Misiek, ty wcale nie musisz udawać bałwanka, bo ty konkretny bałwan jesteś! — wygarnęła mu moja siostra. Po tej reprymendzie zostawiłyśmy go samego w łazience.