E-book
22.05
drukowana A5
26.53
Jak ojciec Tormeasa poszedł rozświetlić Mrok

Bezpłatny fragment - Jak ojciec Tormeasa poszedł rozświetlić Mrok

Opowiadanie

Objętość:
16 str.
ISBN:
978-83-8273-547-5
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 26.53

Jak Ojciec Tormeasa poszedł rozświetlić Mrok


Pewnego razu na Wschodzie Świata, narodził się piękny młodzieniec. A jako, że był to czas Pełnego Nowiu, rodzinie zaraz zaczęło się szczęścić tak, że niektórych aż Zazdrość zjadała. Chłopiec rósł i mężniał a jego lico jaśniało, niczym u królewicza. Wszyscy natychmiast go pokochali i dbali o niego, jak tylko potrafili najlepiej. I gdy jeszcze był niemowlęciem, odwiedziła go Stara Królowa Mamrycza. Nie byłoby to zapewne niczym dziwnym, gdyby nie fakt, iż wygnana przed laty z Królewskiego Dworu kobieta, nienawidziła szczęścia i radości. Wszelka pomyślność, którą spotykała na swej drodze, znikała a lekkość i jasność życia, zamieniały się w mroki nocy. Jej odwiedziny odbierano więc, jako coś złego. Tak też i wówczas, w chwili przejścia przez próg domu, maleńki Tormeas zakwilił a kwoka wysiadująca jaja w skrzyni pod kuchenym stołem, jeszcze szczelniej okryła gniazdo. Zaraz po zakończeniu wizyty Starej Królowej Mamryczy, obie babki dziecięcia rozpaliły ogień i odczyniały rzucony — a to było pewne — przez Królową urok.

Niewiele dni po pamiętnej wizycie, wszystkie nowonarodzne kurczęta poumierały a malutki chłopiec całkowicie opadł z sił. Jasne lico zbladło jeszcze bardziej i chłopiec opuścił ziemskie życie na zawsze. Rodzina pogrążyła się w rozpaczy.

Smutek ogarnął nawet Zazdrość, która zaczynała przymierać z głodu.

Z biegiem lat, życie doświadczonej złem rodziny, ale i całej społeczności wróciło do normy. W rodzinie Tormeasa pojawił się nowy chłopiec, który szarość zamieniał w barwy, jakie się zwykłym ludziom nie śnią po nocach.

— Na zawsze zapamiętamy Tormeasa, który swym uśmiechem naprawiał każdy dzień, łatał każdą złą chwilę — mawiał ojciec chłopca, gdy tuż przed narodzinami pytano go, czy nie obawia się ponownych odwiedzin złej Królowej Mamryczy. — Nie wolno nam zrównywać ze sobą obu sytuacji.

Mądre słowa ojca podobały się sąsiadom, dlatego nie zapytywali o nic więcej.

Kiedy mężczyźni udawali się do swoich zajęć pozadomowych, kobiety zajmowały się domem i dziećmi. Tego też dnia, gdy wybierały spośród warzyw te, które najlepiej nadawały się na kiszenie, niebo nagle pociemniało a kwitnące jeszcze kwiaty, straciły blask. Nikt wprawdzie nie widział ostatnio Starej Królowej, ale społeczność przeczuwała, że znów mściła się na uśmiechniętym ludzie Wschodu Świata. Tylko nikt nie wiedział kogo i kiedy zamierzała nawiedzić. Rodzina Tormeasa wydawałoby się, mogła spać spokojnie. Nigdy bowiem Królowa nie nawiedziła nikogo więcej niźli raz.

— Nie wiemy do czyjego domu zawitają Zło i Mrok, ani jaką przyjmą postać, dlatego powinniśmy jeszcze silniej zbratać się między sobą — mówił ojciec Tormeasa — Sąsiad niech czuwa nad sąsiadem, brat niech pomoże bratu. Pamiętajcie, że najczęściej Królowa odwiedzała nas w Pełnym Nowiu.

— Zostało kilka tygodni. — szepnął ktoś z tłumu.

— Musimy czuwać nad sobą wzajemnie. Kobiety, które potrafią, niech palą ogień, który trawi zbierane przez lata, najlepsze zioła.

— Ojcze Tormeasa, rozpalmy ogień wzdłuż brzegów jeziora, w którym ukrywa się Królowa!

— Nie ma nas tak wielu. Rozejdźmy się i pilnujmy tego, co dobre.


— Im bliżej było Pełnego Nowiu, tym słabiej czuła się matka Tormeasa, która po raz kolejny miała urodzić dziecko. Były chwile, kiedy nie potrafiła nawet nakarmić średniego dziecka. Jednego dnia rzucała się w wir pracy, kolejnego rwała kwiaty i rzucała je za siebie. Jeszcze innego leżała w zadumie, jakby pogodzona z losem.

W końcu powiła trzeciego syna, któremu długo nikt nie potrafił nadać właściwego imienia. Wreszcie, gdy chłopiec miał już kilka tygodni, dom nawiedziła Zła Królowa. — Dlaczegóż chłopiec nie nosi żadnego imienia? — zapytała w progu. Uśmiechając się, ze złowieszczym błyskiem w oku podeszła do kołyski i dotknęła jej rantu. — Wygląda mi na Należącego do Boga. — rzekła i odeszła, a rodzice nadali mu imię Domingo. Niewiadomo do dziś, czy nazwano chłopca z przekonania czy raczej ze słusznego strachu. Nikt też nigdy nie próbował dowiedzieć się czemu Królowa zainteresowała się brakiem imienia, sama go przecież nie miała. Od niepamiętnych czasów tytułowano ją po prostu Królową Mamryczą od wielkiego jeziora, do którego sprowadziła się zaraz po wygnaniu z królewskiej posiadłości. — Co się stało, że Królowa została wygnana? — zapytała matka Tormeasa przewijając najmłodsze dziecko.

— Nie wiem tego dokładnie żono, ale wygnała ją obecna Królowa. Wszyscy się jej boją. Budzi taki strach, jakiego nikt nie chciałby poznać.

Niestety i tym razem odwiedziny Królowej przyniosły do domu cierpienie. Drugi z trzech braci osłabł podobnie, jak pierwszy. Rodzina choć widziała, jak życie z niego uchodzi, nic nie mogła zrobić. Z każdą minutą było w nim mniej żaru. — Nie możemy pozwolić mu ulecieć do Krainy Wieczności — rzekł pewnego wieczoru ojciec Tormeasa. — Wstanę jutro wcześnie i pójdę do Zamku.

— Przecież to potwornie daleko — zareagowała kobieta tuląc niemowlę. — Nim tam dotrzesz, Domingo może już z nami nie być.

— Wyjdę więc zaraz. — rzekł spakował prowiant i poszedł.

O ojcu Tormeasa


Młody mężczyzna wspinał się już kilka dni. Pokonywał szczyt za szczytem a Zamek wciąż był poza zasięgiem. Nie słyszał o nikim, kto zapuściłby się tak daleko. Nie wiedział też, czy w ogóle tam dojdzie, ani czy ktokolwiek wpuści go do królewskich posiadłości. Jaką więc miał pewność, że Zamek naprawdę istnieje? — otóż widać go było z każdego miejsca we Wschodnim Świecie. Był tak sytuowany, że wystarczyło stanąć na najwyższym wzniesieniu wioski a widać było trzynaście strzelistych wieżyczek, których kolumny zwieńczone były złotymi koronami. Chmury przecinały kolumny i niemal zupełnie zasłaniały pozostałą część królewskiej posiadłości. Wielu miało wrażenie, że Królestwo znajduje się wprost w niebie.

Młody ojciec doskonale więc wiedział w jakim kierunku iść. Wieżyczki wskazywały drogę lepiej, niż drewniany drogowskaz.


Ojciec Tormeasa urwał maleńki kawałek placka, który dała mu na drogę żona i wszedł w Ciemny Las. Wszystko dookoła ucichło. Zdawało się, że zamilkły nawet te ptaki, które wystukują otwory w korze drzew. Ojciec kiedyś mu opowiadał, że las prowadzący do Zamku, to poddani zaklęci w drzewa. Zupełnie nie wiedział czego może spodziewać się po wysokich sosnach, jodłach i innych liściastych, których rozłożyste korony przysłaniały wciąż przecież jasne niebo niemal zupełnie. Nie docierał tutaj nawet najmniejszy promień słońca, które poza lasem grzało niezwykle przyjemnie. — Cóż robić? W którą teraz stronę iść? Nic przecież nie widzę przez te drzewa — westchnął i przysiadł na porośniętym mchem pniu.

— Idź tak, jak podpowiada ci serce — usłyszał i drgnął.

— Kto tutaj jest? — wyszeptał.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 26.53