E-book
10.29
drukowana A5
49.65
drukowana A5
Kolorowa
75.63
Ja matka — ja pielęgniarka

Bezpłatny fragment - Ja matka — ja pielęgniarka


Objętość:
276 str.
ISBN:
978-83-8245-532-8
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 49.65
drukowana A5
Kolorowa
za 75.63

Wstęp

Książka jest zbiorem wielu postów i wywiadów pisanych z potrzeby serca, niekiedy pod wpływem wzburzenia czy emocji. Wywiady udzielane dziennikarzom miały naświetlać problemy dzieci umieszczanych w ośrodkach zamkniętych. Dotyczyło to warunków, w jakich przebywały, opieki nad nimi czy informacji o niedoskonałościach systemu. Czasami były to stwierdzenia szokujące, ale bardzo prawdziwe. Nie zależało mi, żeby dzięki wydanym książkom stać się celebrytką, zależało mi na naświetleniu problemu opieki w szpitalach psychiatrycznych, szczególnie opieki nad dziećmi. Temu miały służyć te wywiady. I być może moja niewielka cegiełka zaczynała już rozrastać się do niewielkiego murku, ale inne problemy znów przykryły temat psychiatrii dziecięcej. Koronawirus i polityka zdominowały inne problemy. Zapewne trzeba będzie długo czekać, żeby ktoś ponownie zajął się tematem dzieci.


Moje spostrzeżenia dotyczyły nie tylko dzieci z ośrodków, lecz także z tak zwanych normalnych domów. W każdej rodzinie dzieci mogą mieć swoje rozterki, pakować się w kłopoty czy przeżywać różnego rodzaju traumy. Zapracowani rodzice mogą nie zauważyć niepokojących zachowań czy wołania o pomoc. Może dla dorosłych nie do pomyślenia jest, że wołaniem o pomoc może być okaleczanie własnego ciała czy nawet próba samobójcza. Często dopiero wówczas rodzice dowiadują się szokującej prawdy o własnym dziecku.


Posty dotyczą różnych sfery życia i są podpowiedzią, na co zwrócić uwagę, jak można się zachować w trudnej sytuacji, jak radzić sobie z nastolatkiem, ale nie są receptą na wszystkie problemy świata. Wybór zawsze leży po stronie czytelnika. Subiektywna ocena wielu zjawisk może stać się przyczynkiem do refleksji w wielu aspektach życia: wychowania, miłości, emocji, zdrowia czy poprawnych relacji. Jest tego zbyt wiele, by wszystko wymienić, ale troska o losy najmłodszych zawsze leżała mi na sercu. Żeby sprawa była jasna: nie jestem psycholożką ani nigdy nie próbowałam się w nią wcielać, jestem jedynie osobą, która bazuje na bardziej rozwiniętej intuicji. Jeśli spotykałam osobę z bardziej skomplikowanym problemem, starałam się nakłonić ją, by jednak skorzystała z porad specjalisty.


Pewnie napotkacie w książce mniej lub więcej powtórzeń, ale w wyjątkowych sprawach moje emocje buzowały.

I. Na każdy temat

Sara Romska: Rozmowa pomaga każdemu człowiekowi

Projekt autorski publikacji — Katarzyna Lisowska Poetica Historica. Studia kulturowo-etyczne nad kobiecością, Tom II pod red. Katarzyny Lisowskiej


Moją rozmówczynią jest Sara Romska, autorka bardzo popularnych książek, które dotyczą życia dzieci na oddziale psychiatrycznym. To także studia przypadków, które wyjaśniają ich problemy, rokowania na przyszłość. Pani Sara — właściwie pani Czesława — jest pielęgniarką, która ma doświadczenie w pracy w szpitalach psychiatrycznych. Chętnie dzieli się bardzo dużą wiedzą, także w obszarze psychologii i psychiatrii. Jest przyjaciółką młodych, zagubionych w życiu ludzi, którzy mogą liczyć na jej wsparcie na starcie w dorosłe życie.


Katarzyna Lisowska: Pisała pani przejmujące książki o dzieciach ze szpitala psychiatrycznego. Przedstawiła pani ich wcześniejsze życie, krzywdy, których doświadczyły. Ich losy często są wstrząsające. Nie tylko pani pisze o tych sprawach, lecz także pomaga wchodzić w dorosłość pokrzywdzonym nastolatkom. Czy mogłaby pani opowiedzieć, jakie największe problemy zdarzyły się w pani pracy z młodymi osobami na oddziale psychiatrycznym?


Sara Romska: Napisane książki miały służyć zwróceniu uwagi na narastający problem dzieci potrzebujących pomocy psychologicznej i psychiatrycznej. Przerzucanie ich z jednego ośrodka do drugiego, z jednego szpitala psychiatrycznego do innego niekoniecznie służyło procesowi resocjalizacji, a dzieci stawały się „kukułczymi jajami”, z którymi jest tylko kłopot. Stały się balastem dla niewydolnych rodziców i wadliwego systemu. Ten system jest wadliwy, ponieważ w pewnym momencie wyłamał się trybik, którego nikt nie zauważył albo którego nie miał kto naprawić. Taka liczba dzieci nie musiałaby znaleźć się pod kuratelą państwa, gdyby dostępność do psychologów i psychiatrów była powszechna. W takim stopniu, w jakim dostępny jest lekarz pediatra, powinni być dostępni, mówiąc w skrócie, „lekarze duszy”. Ludzie winni nauczyć się wzajemnego szacunku, słuchania innych i w tym duchu wychowywać swoich dzieci. Dorośli obarczeni własnymi frustracjami nie chcą, są głusi, nie potrafią wyłapywać sygnałów płynących od dzieci. Bywało, że dziecko obierało sobie na powiernika nauczyciela, księdza, trenera, zaprzyjaźnioną sąsiadkę czy rówieśnika, mając w zasięgu ręki swoich rodziców. Na pierwszym miejscu jest to kwestia zaufania. W mojej pracy z dziećmi trzeba było zbudować nowe relacje, zaufanie przede wszystkim. Nie było to łatwe, bo poranione i wielokrotnie zdradzone dzieci otaczały się barierą, którą trzeba było forsować miesiącami, a nawet latami. Dopiero wówczas można było realizować i wpajać im wiarę w siebie i poczucie własnej wartości, w które w końcu zaczynały wierzyć. Te dzieci potrzebowały ogromnego wsparcia, ponieważ ich dawne i obecne lęki były trudną do pokonania przeszkodą. Dawne dotyczyły ich traumatycznych przeżyć, a obecne pochodziły z niskiej samooceny, braku wiary w przyszłość i osamotnienia. Ta walka o ich „dusze” była jak orka na ugorze. Była również bardzo trudna z powodu niewystarczającego i nie zawsze odpowiedniego personelu. Brak zaangażowania pseudoterapią, ciasnota na oddziale, okrojone środki na psychiatrię skutkowały częstszym stosowaniem przymusu bezpośredniego lub zwiększaniem ilości podawanych leków. To nie tak miało wyglądać.


K. L.: W publikacji poświęcam sporo uwagi problemom psychicznym młodych ludzi; jest ich sporo. Koncentruję się choćby na zjawisku samookaleczania. Z pani perspektywy, dlaczego młodzi ludzie na taką skalę się okaleczają?


S. R.: Niedojrzałe emocjonalnie dzieciaki podejmują różne próby zwrócenia uwagi na swoje problemy. Są to drobne kradzieże, ucieczki z domów, stosowanie używek, a także samookaleczenia. Dorośli nie rozumieją, że właśnie w taki sposób dziecko wyraża ból, cierpienie psychiczne. Starają się zamienić je na ból fizyczny, bo to przynosi im chwilowe ukojenie. Ostry przedmiot jest łatwo dostępny. Mimo rygorystycznego regulaminu i przechowywania niebezpiecznych przedmiotów pod kluczem często osiągały swój cel. Jeśli dziecko zapragnęło zrobić sobie krzywdę, to użyło do tego celu rozgniecionego plastikowego długopisu, zszywki z zeszytu, plastikowej butelki itp. Nie sposób było pozbawić dzieci przedmiotów codziennego użytku. Czasami były to tylko draśnięcia, które wołały: „Porozmawiaj ze mną. Jest mi ciężko i źle. Też jestem człowiekiem” i w podobnym tonie. Rzadko, przebywając już na oddziale, chciały zrobić sobie prawdziwą krzywdę albo odebrać sobie życie, chociaż w pierwszej części opisałam skrajny przypadek, który mógł się zakończyć śmiercią, i to nie jednej osoby.


K. L.: Jak można pomagać młodym osobom, które się okaleczają? Ma pani doświadczenie, nie tylko medyczne, pani praca sprowadza się do relacji terapeutycznej. Pielęgniarka jest bardzo blisko człowieka cierpiącego, znajduje sposoby na ulgę, stąd tak cenna jest pani perspektywa.


S. R.: Rozmowa pomaga każdemu człowiekowi. Dzieci na oddziale dzieliły się na dwie grupy. Pierwsza to te, które chętnie rozmawiały i mogłyby to robić godzinami. Krótka zachęta i już z szybkością karabinu maszynowego wypowiadały nawet bolesne słowa. Trzeba było je nauczyć wielu podstawowych zasad dotyczących zwierzania się, opowiadania o intymnych sytuacjach, wybierania właściwego rozmówcy, korzystania z terapii itd. Druga grupa to dzieci mocno zamknięte w sobie, niepotrafiące przerobić swojej traumy, nierobiące postępów. Im był potrzebny nienachalny rozmówca i uważny słuchacz. Każdy rodzaj terapii indywidualnej i zajęciowej odrywał je na pewien czas od przeszłości, dawał możliwość dokonania czegoś pożytecznego dla innych i siebie. Zajęcia plastyczne odkrywały niesamowite talenty. Drobne pochwały uskrzydlały do dalszej pracy. Odpowiednio dobrany film wzruszał do łez, a tym samym zbliżał i wyzwalał ukryte frustracje i pytania. Dzieci przypominały sobie, czym są uczucia wyższe, Oczywiście każde dziecko to indywidualność. I tu właśnie brakowało pracy z indywidualistami.


K. L.: Jakie sytuacje pani podopiecznych najbardziej panią poruszyły?


S. R.: W ciągu wielu lat mojej pracy było bardzo dużo takich sytuacji, ale rzeczywiście niektóre zapadają w pamięć na całe życie. Bardzo przeżyłam wyczyn pewnej dziewczynki, przez który mogła umrzeć. Przez dłuższy czas gromadziła leki przepisywane jej przez psychiatrę. Kiedy już zebrała odpowiednią według siebie ilość, połknęła je wszystkie naraz. Przyznała się do tego na zajęciach wychowawczyni, bo zaczęła się źle czuć. Chciała tylko tym zachowaniem zwrócić na siebie uwagę, a stało się coś więcej. Nieudolne działania lekarza dyżurnego zmusiły mnie do ofensywy, nie bacząc na konsekwencje. W rezultacie dziewczyna pojechała na oddział ostrych zatruć i dzięki temu przeżyła. Inna, bardzo osobista sytuacja doprowadziła mnie do łez. Dzieci dowiedziały się, że mam urodziny i same od siebie zaśpiewały mi na stołówce „Sto lat”, i wszystkie naraz podbiegły się do mnie przytulić. Zaznaczam, że mogły się przytulać tylko w określonych sytuacjach. Tu odwołanie do rozdziału Regulamin mojej książki. Poruszyło mnie wyznanie chłopca po sześciu latach przebywania na oddziale. Nigdy nie mówił o swoich przeżyciach, a jego obrona przed światem polegała na wyzwalaniu agresji. W pewnej sytuacji zapytałam go, dlaczego taki miły chłopiec musi przebywać tak długo w takim miejscu i co takiego wydarzyło się w jego życiu, że tu trafił. Mimo wielu opowieści skrzywdzonych dzieci to zdanie mnie zmroziło: „Pili, bili, gwałcili”. Nigdy już więcej nie powiedział nic o sobie. Takich przejmujących sytuacji było mnóstwo. Z tym chłopcem miałam kontakt ze cztery lata temu. Odzywał się do mnie poprzez FB, ale ciągle się gdzieś spieszył, wspominał, że wiele ludzi go oszukało, i że jest bezdomny. Potem kontakt się urwał. Tak bardzo pragnęłam mu pomóc, ale on chyba już nie ufał nikomu.


K. L.: Jak wygląda życie młodych ludzi na oddziale? Buntują się? Jaka jest ich codzienność?


S. R.: Jak już wspomniałam wcześniej, młodzi ludzie pod opieką personelu musieli stosować się do regulaminu. Pozwalało to na utrzymanie porządku na oddziale, a ich temperamentów w pewnych ryzach. Było to bardzo trudne, gdyż większość z nich wychowywała tak naprawdę ulica, a pozostali łatwo ulegali złym wpływom swoich kolegów i koleżanek. Stąd niekończące się konflikty i zatargi. Burza hormonów, izolacja, zmiana trybu życia i oczekiwania względem ich zachowania doprowadzały nawet do buntu. Takie wypowiedziane nieposłuszeństwo to demolka oddziału i konsekwencje dla całej młodzieży: zabranie im na pewien czas przywilejów, a dla przywódców i największych agresorów zabezpieczenie mechaniczne oraz zastrzyki uspokajające. Buntowali się również z innych przyczyn, takich jak ciasnota na oddziale (ja określałam to, że chodzili jak lwy w klatce, ale nie było to wcale zabawne), brak zajęcia, brak możliwości wyjścia na powietrze czy traktowanie ich jak „dzieci gorszego Boga”. Nie chcę się chwalić, ale dzięki konsekwencji w działaniu, wiarygodności i charyzmie przez te kilka lat udało mi się zapobiec przynajmniej trzem buntom. Gdyby poprawić warunki ich pobytu w placówce, może nie dochodziłoby tak często do chęci buntowania się, a na pewno sprzyjałoby to lepszym efektom terapeutycznym.


K. L.: Jakie metody pracy sprawdzają się na oddziale zamkniętym z młodymi ludźmi? Pacjentów jest dużo, a potrzebują uwagi. Jak pani sobie radzi na oddziale z takimi sytuacjami? Pytam, bo wiem, że jest pani bardzo zaangażowana w pomoc młodym ludziom.


S. R.: Może to zabrzmi dziwnie, ale bardzo ważna jest dyscyplina. Zanim nowe dzieci przyzwyczają się do nowych warunków, oczekiwań w stosunku do nich i zasad panujących na oddziale, mija sporo czasu. Bywa, że trudno im się pogodzić z zamknięciem, ograniczeniami, nową sytuacją. Kiedy to w większym lub w mniejszym stopniu zaakceptują, można wkroczyć z dalszymi działaniami. Tu nie jest jak w więzieniu. Personel stara się przygarniać te dzieciaki i tworzyć im namiastkę rodziny. W szczególnych okolicznościach jak święta czy Dzień Dziecka mogą liczyć na szczególne traktowanie. Poza tym mają kontakt telefoniczny z rodziną, opiekunami, a nawet swoimi dawnymi kolegami. Istnieje możliwość odwiedzin przez członków rodziny lub opiekunów. Ale tak naprawdę na pierwszej linii są zawsze pielęgniarki, sanitariuszki i sanitariusze. Ci z otwartym sercem, często poza swoimi obowiązkami, wspierają dzieci, pomagają w życiu codziennym, dużo rozmawiają i czuwają nad ich bezpieczeństwem. Niestety, jak w każdej grupie zawodowej znajdzie się czarna owca, która może zrobić wiele złego.


K. L.: Co jest najtrudniejsze w pracy na oddziale zamkniętym?


S. R.: Inaczej do tej pracy podchodzą mężczyźni, a inaczej kobiety. Kobiety obdarzone instynktem macierzyńskim nie raz i nie dwa były narażone na manipulację ze strony młodych pacjentów. Trzeba było mocno rozgraniczyć uczucia i obowiązki, by tak naprawdę dzieciom pomóc wrócić do społeczeństwa, a nie szkodzić. Okiełznać tak sporą grupę mocno zaburzonych dzieciaków, będąc z nimi w zdrowych relacjach, z poczuciem odpowiedzialności, ale dozą empatii i zrozumienia. Opisany przeze mnie haniebny przypadek wykorzystywania relacji personel–pacjent to skaza na zwyczajnym poczuciu przyzwoitości. Profesjonalista nigdy nie wykorzysta takiej zależności, natomiast przypadkowy pracownik jest niepotrzebnym balastem i tak niedoskonałego systemu. Nie dość, że trzeba sprowadzać na właściwe tory pogubione dzieciaki, to jeszcze „patrzeć na ręce” źle dobranym pracownikom. Pracując w takim miejscu, czułam się jak matka zastępcza, nauczyciel, ochroniarz, strażnik więzienny, a dopiero na końcu jak pielęgniarka. Bardzo to było trudne i obciążające.


K. L.: Wiem, że praca z młodymi osobami, choć trudnych problemów jest wiele, daje często powody do radości. Pani przeżywa życie młodych ludzi razem z nimi, walczy o to, by go nie stracili, i robi wszystko, by zagoiły się ich największe rany psychiczne. Byłabym wdzięczna, gdyby mogła pani opowiedzieć o radościach w swojej pracy.


S. R.: Największą radością w mojej pracy była informacja o tym, że dzieci, które opuściły szpital, zaczęły sobie radzić samodzielnie i, jak to się mówi potocznym językiem, wyszły na ludzi. Przy wsparciu różnych ludzi dobrej woli, przy moim skromnym udziale — są szczęśliwe. Część z nich wyjechała za granicę, by tam poszukać swojej szansy i odciąć się od swojego destrukcyjnego środowiska, część wyjechała do innego miasta, niektórzy znaleźli drugą połówkę jabłka, czasami równie pokiereszowaną, i stworzyli szczęśliwy związek. Najbardziej cieszy mnie, że potrafili odszukać swoje miejsce na ziemi. Może to prozaiczny przykład, ale wcześniej wspomniana dziewczyna, która połknęła te nieszczęsne pigułki, wyszła ze szpitala jako pełnoletnia osoba i nie miała gdzie się podziać. Zamieszkała w placówce opiekuńczej dla młodzieży. Pewnego dnia zwierzyła mi się, że tak naprawdę nigdy nie miała urodzin, a że zbliżała się jej dziewiętnastka, więc zaczęłam działać. W porozumieniu z wychowawczynią przygotowałyśmy niespodziankę. Ja przelałam pieniądze na tort i wysłałam paczkę z prezentami. O resztę zadbała pani wychowawczyni. Radości dziewczynki nie było końca. A przy tym mojej również. I takich momentów było całkiem sporo. Dla takich chwil warto żyć. Wiem, jestem niepoprawną romantyczką, bo chciałabym, żeby wszyscy mieli to, na co zasługują, i żeby każde dziecko było szczęśliwe. Każdemu wolno marzyć. Część dzieciaków nie odnalazła jednak swojej właściwej ścieżki, to bardzo smutne, ale niestety prawdziwe.


K. L.: Dziękuję za poruszającą rozmowę. Szerzmy wiedzę w tak ważnych kwestiach, domagając się zmiany sytuacji. Dziękuję za pani pracę i dobro.

Gadanie a rozmowa

Rozmowa stwarza tę nić porozumienia, która może decydować o wielu aspektach naszego życia. Gdyby ludzie potrafili ze sobą rozmawiać, wiele małżeństw czy związków byłoby trwalszych i szczęśliwszych. Tej sztuki winniśmy się uczyć od najmłodszych lat, a rewelacyjnie by było, gdyby uczyli nas jej rodzice. Opinia jednej osoby niewiele wnosi. Dzieci prędko przyzwyczajają się do „ględzenia”. Pewne formułki znają na pamięć, a ton głosu albo usypia, albo wzbudza niekoniecznie pozytywne emocje. Rozmowa to dialog, który daje możliwość poznania, co myśli druga strona, jakim jest człowiekiem, jaki jest jej światopogląd itd. Rodzice najlepiej poznają swoje dzieci poprzez rozmowy i obserwacje. Wiedzą wówczas, czy dziecko jest chore, smutne, wkurzone, czy ma problemy. Co zrobić, żeby chciało z nami rozmawiać? Jest wiele sposobów na to, by przełamywać lody. Można wprowadzić zasadę, że razem z dzieckiem rozwiązujemy każdy problem, o którym nam opowie. Trzeba wtedy poskromić własne emocje, choćby rozsadzały nas od środka. Najlepiej przeczekać własną złość, by przygotować się do rozmowy. Być konsekwentnym i nie dać się zbyć sloganem, że wszystko jest w porządku. Przekonać dziecko, że nawet rzecz w jego mniemaniu straszna czy przerażająca nie przestraszy nas.


Rozmowa to umiejętność słuchania. Możemy nie zgadzać się z argumentami, którymi młody człowiek będzie nas przekonywał, ale rozmowa pozwoli wytyczyć granice. Nawet najtwardsze negocjacje prowadzą do porozumienia. Wytyczanie granic może budzić złość i niezadowolenie, ale w rezultacie daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Wypracowanie porozumienia poprzez dialog zbuduje wzajemne zaufanie, na którym tak bardzo nam zależy. Coraz więcej przykrych informacji dociera do nas z telewizji lub gazet — czy wiemy, co o tym myśli nasz syn czy córka? Jak je odbiera, w jaki sposób przeżywa? Rozmowa o takich wydarzeniach może spowodować, że dziecko podzieli się z nami osobistymi przemyśleniami, przeżyciami, odczuciami, i być może dzięki temu poznamy przyczyny jego zachowania. Może okaże się, że dziecko jest pacyfistą lub niepoprawnym romantykiem, a może sympatyzuje z grupą, która budzi nasze obawy? Trochę gorzej, jeśli zacznie szukać rozmowy z przygodnymi ludźmi w internecie. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, ile zagrożeń płynie z sieci. Użytkownicy internetu, mogą wyłapywać przypadkowe ofiary, niekoniecznie w dobrych intencjach. Dzieci są stosunkowo łatwym łupem, ponieważ są łatwowierne i nie posiadają takiego doświadczenia życiowego jak dorośli, a przecież nawet oni padają ofiarami przestępców. Okradanie starszych ludzi za pomocą różnych metod — na przykład „na wnuczka” czy „na policjanta” — zbiera swoje okrutne żniwo. Inni z kolei tracą dorobek życia z powodu nieuczciwego dewelopera lub dają się omamić łatwym inwestycjom, które kończą się fiaskiem. Nie ma jednej recepty na bycie wszechwiedzącym, ale uczenie ostrożności i pragmatyzmu otworzy furtkę analitycznemu myśleniu. Ta wyuczona ostrożność może ochronić nasze dzieci przed pedofilami, sektami i innymi niebezpieczeństwami czyhającymi w wielkiej sieci.


Te uwagi dotyczą nie tylko internetu, w realu również wszystko może się przydarzyć. Rozmowy i edukacja mają spowodować, że ryzyko tych zdarzeń będzie znacznie zminimalizowane. Zastanówmy się, kto ma przekazać tę wiedzę naszym najmłodszym? Oczywiście najpierw rodzice, następnie szkoła i specjaliści. Niestety, wyrocznią i kopalnią przeogromnej wiedzy, nie tylko dla dzieci, staje się „dr Google”. Oczywiście należy z tej wiedzy korzystać, ale nie bezkrytycznie na niej polegać. Prostym przykładem jest wyszukiwanie informacji na temat na dolegliwości somatycznych, które nam dokuczają. Zaczynamy poszukiwania w necie i okazuje się, że możemy chorować na bardzo poważne schorzenia, a odczuwane przez nas objawy pasują do opisu każdej prawie choroby. Odkładamy wizytę u lekarza, bo przecież prawie jesteśmy zdiagnozowani. Zatruwamy sobie życie przemyśleniami, spisując po cichu testament. A tymczasem może okazać się, że wyolbrzymiliśmy problem lub ze strachu i przez zwłokę pogorszyliśmy swój stan zdrowia. Wszyscy potrzebujemy porady, obiektywnego spojrzenia na problem i dystansu. Bez rozmów tego nie osiągniemy.


„Kto pyta, nie błądzi”.

Nietolerancja — krok do nienawiści

Nikt nikomu nie każe kochać gejów, lesbijek i przedstawicieli innych mniejszości, ale nie wyrzucimy ich z naszego społeczeństwa, bo mają takie same prawa jak pozostali. To jest czyjaś córka, czyjś syn czy inny członek rodziny. Rodzice takich dzieci pewnie wyobrażali sobie, że pójdą one inną drogą. Marzyli o wnukach, o innym partnerze dla swojego dziecka.


Wielkość człowieka polega na tolerancji. Pójdźmy o krok dalej. Lekarze, pielęgniarki nie segregują ludzi ze względu na światopogląd, sposób na życie, przynależność polityczną, czy orientację seksualną, ale ratują życie każdemu człowiekowi. Etyka, moralność, a także dekalog nie powinny pozwolić na krzywdzenie drugiego człowieka, a czasami słowa ranią bardziej niż czyny. Łatwo przychodzi nam osądzanie drugiego człowieka. Patrząc na bezdomnego, widzimy zaniedbanego, brudnego, ale i nieszczęśliwego człowieka. Nie wiemy, co takiego wydarzyło się w jego życiu, że skończył na ulicy. A czy nie zdarza się tak, że kiedy ktoś taki potrzebuje pomocy, to społeczeństwo stawia go nad przepaścią i popycha? Bywa, że leczony w szpitalu przechodzi przemianę. Jest umyty, przebrany, ogolony i wtedy zaczyna być inaczej postrzegany. Oddaje mu się człowieczeństwo i nikt już nie omija go jak kupę g… Czego uczymy nasze dzieci, jeśli sami pogardzamy drugim człowiekiem?


Dorośli narzekają na przemoc w szkole, upokarzanie, dręczenie. Brak tolerancji wyzwala kolejne negatywne uczucia. Powiedzenie, że „nic nie mam do odmienności seksualnych, ale najlepiej niech mi schodzą z drogi” nie jest odosobnione. Podobno zła karma wraca i może się okazać, że ktoś, kto tak mówi, również dozna krzywdy i wówczas zadaje pytanie: „Za co mnie to spotkało”? Zajrzyj w głąb siebie i sobie odpowiedz.


Pracując w opisanym w książce Bolanowie, spotkałam się z wieloma przejawami nietolerancji. Przykro było patrzeć, jak bardzo te dzieciaki były rozdarte wewnętrznie. Część z nich zmobilizowała mnie do napisania kontynuacji książki o ich losach. Jedna z dziewczynek od najmłodszych lat czuła się chłopcem. Opowiadała, że ma wrażenie, jakby chodziła w nie swojej skórze, i nazywała siebie „boską pomyłką”. O jej cierpieniach i marzeniach o szczęściu przeczytacie w mojej książce Dzieci psychiatryka. Dalsze losy.

„Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia”. Autor: Sara Romska

Wywiad udzielony wydawnictwu Ridero

Dzisiaj przychodzimy do Was z trudnym wywiadem z Czesławą Drałus, pseudonim literacki Sara Romska, autorką książki Dzieci psychiatryka.


Wychowała się w małym miasteczku blisko Wrocławia — w Brzegu Dolnym. We Wrocławiu ukończyła Medyczne Studium Zawodowe i zdobyła zawód pielęgniarki. Pracowała w zawodzie, ale stale poszukiwała nowych możliwości. Miała krótki incydent pracy w lokalnej gazecie, prowadziła własną działalność (prowadzenie pubu, praca handlowca i wiele innych zajęć). Wszystko po to, by odejść od zawodu. Los jednak pokierował ją do pracy w szpitalu psychiatrycznym z dziećmi. I właśnie w tym miejscu poczuła, że robi to, co powinna. Tutaj poczuła się naprawdę potrzebna.

Miłość do książek zaszczepiła w niej babcia. Jej motto brzmiało: „Nawet najnudniejsza książka zasługuje na przeczytanie jej do końca”.


Ridero: Do kogo kierujesz swoją powieść?


Czesława Drałus: Moja książka opowiada o przeżyciach, traumach, zawiłych losach dzieci, które krętą drogą trafiły do szpitala psychiatrycznego, na oddział, w którym pracowałam. Kierował je tam sąd dla nieletnich. Jaką drogę przebyły, by znaleźć się na oddziale o wzmożonym zabezpieczeniu, a nie na przykład w poprawczaku? To, o czym opowiadały, mroziło krew w żyłach nawet doświadczonym pracownikom. Motywem przewodnim jest pamiętnik Natalii, z którego dowiadujemy się, jak można stworzyć dziecku piekło na ziemi.

Książka przeznaczona jest dla osób pełnoletnich, a wybrane fragmenty są do przeczytania przez dzieci, ale pod kontrolą dorosłych. Głównym adresatem są rodzice, opiekunowie oraz osoby, które w przyszłości pragną zostać roztropnymi rodzicami, wychowawcami. Wykorzystane w książce przykłady nie są charakterystyczne tylko dla szpitala psychiatrycznego, ale dla wszelkich jednostek wychowawczych, resocjalizacyjnych, dla tak zwanej trudnej młodzieży. Są typowe dla osób, które mają zbyt mało czasu na wychowanie

swoich pociech. Są ostrzeżeniem, by ich działania nie zaowocowały zerwaniem więzi rodzinnych, a później utratą kontroli w sytuacjach, w których nie jesteśmy w stanie lub nie potrafimy pomóc własnemu dziecku. Również dla tych, którzy mimo troski i miłości tracą kontrolę, nie zdając sobie sprawy, na jakie próby narażony jest młody człowiek w dzisiejszych czasach. Dla każdego, kto pragnie być czujny, pragmatyczny, kto chce oszczędzić dzieciom i sobie trudnych doświadczeń.


Ridero: Dlaczego podjęłaś się tak trudnej tematyki jak choroby psychiczne dzieci?


Cz. D.: Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zaburzenia emocji i zachowania uznano za jednostkę chorobową i zaczęto leczyć je jako zaburzenie psychiczne. Tak naprawdę choroby psychiczne u dzieci diagnozuje się stosunkowo rzadko i ich spektrum jest wąskie. Dominuje wymieniona już jednostka zaburzeń emocji i zachowania, która odpowiednio leczona i prowadzona nie pozostawia śladu w późniejszym życiu. Na moim oddziale dzieci przebywały do pełnoletności. Naszym zadaniem było tak pomagać młodemu człowiekowi, aby po wyjściu ze szpitala funkcjonował jako pełnowartościowy członek społeczeństwa. Dzieci te tylko po części znalazły się w takim miejscu z własnej winy. Bywało, że kradły, bo musiały przeżyć. Okaleczały się, bo zamieniały ból psychiczny na ból fizyczny. Prostytuowały się, bo były zmuszane przez rodziców. Brały narkotyki, piły alkohol, bo szukały chwil ukojenia, które zaprowadziły je do uzależnienia. Czy przez to należało je przekreślić, odrzucić? Nie, należało naprawiać błędy dorosłych i pomóc im zrozumieć, że istnieje inna droga i że są ludzie, którym zależy na nich, mimo ich niedoskonałości. Moją rolą i całego zespołu było odbudowywanie zaufania, wskazanie, jak sobie radzić bez używek, nauczenie ich zwykłego życia. Kiedy praca podczas pobytu dziecka na oddziale przyniosła efekty, to była cała esencja i radość, że zrobiono coś naprawdę pożytecznego.


Ridero: Jaki element pracy nad książką był dla ciebie najtrudniejszy?


Cz. D.: Najtrudniejsze było dla mnie przeczytanie pamiętnika Natalii. Nie byłam w stanie przebrnąć przez pierwsze kartki. Czytałam i odkładałam, i znów wracałam. Dla osób wrażliwych nie był to łatwy materiał, ale Natalia powierzyła mi go, bo chciała wykrzyczeć swoją krzywdę, bo jako dorosła już kobieta zrozumiała, że została okradziona z dzieciństwa, że nigdy nie poradzi sobie z przeżytą traumą. Czułam się bezradna, że nie mogę jej pomóc bardziej, że będzie musiała się zmierzyć z życiem, nie mając prawidłowych wzorców. Czekałam nawet kilka miesięcy, by dopisać szczęśliwe zakończenie jej historii. Nie ma szczęśliwego zakończenia i to w dalszym ciągu jest dla mnie trudne. Książka Dzieci psychiatryka to autentyczne relacje skrzywdzonych dzieci. Bitych, gwałconych, poniżanych, głodnych i poniewieranych. Szukających pocieszenia w używkach, niejednokrotnie łamiących prawo i staczających się w swojej demoralizacji po równi pochyłej. Trafiły do szpitala psychiatrycznego — oddziału o wzmożonym zabezpieczeniu, aby stąd wrócić do społeczeństwa i być znowu pełnowartościowymi obywatelami. Pracujący w nim ludzie, obowiązujący regulamin, nadzieja, czasami bezradność oraz upływający czas stanowiły rzeczywistość tych pogubionych dzieci. Przez całą książkę przewija się wątek Natalii — dziewczyny, która winę za swój upadek moralny przypisuje najbliższym.


Źródło: https://ridero.eu/pl/blog/?p=700

Dlaczego warto przeczytać książkę „Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia”

Moja książka skierowana jest do wszystkich rodziców, opiekunów i tych, którzy zamierzają zostać rodzicami w przyszłości. Przede wszystkim ma pomóc zrozumieć, dlaczego dzieci zachowują się w określony sposób i co chcą tym zachowaniem osiągnąć. Co oznaczają pewne zachowania, na przykład okaleczanie się, i co dzieci pragną nam swoimi manifestacjami przekazać? Nawet w najbardziej kochającej się rodzinie może dojść do problemów i trudności w komunikowaniu się między dorosłymi a dziećmi. Rozstanie rodziców, wyjazd za granicę czy inne zdarzenia mocno wpływają na psychikę naszych pociech. Dzieci potrafią się obarczać winą za nieporozumienia i zło dziejące się w rodzinie. Bez doświadczenia życiowego, rozmów, wyjaśnień tłumią swoje zgryzoty, które z czasem rozładowują agresją, buntem, okaleczaniem, sięganiem po używki. Kiedy przeciąga się to w czasie, przychodzą konsekwencje.

Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia to również ostrzeżenie dotyczące tego, co się stanie po przekroczeniu pewnej granicy, kiedy naszym dzieckiem zacznie się interesować państwo. Krok po kroku — od zasądzonego kuratora, nawet do szpitala psychiatrycznego czy poprawczaka. W którymś z wywiadów zasygnalizowałam, że gdyby nie było tylu oddziałów psychiatrycznych dla młodzieży, to poprawczaki pękałyby w szwach. Jedne z tych oddziałów funkcjonują lepiej, inne gorzej, ale wychodząc, dzieci dostają tak zwaną carte blanche i mogą zacząć wszystko od nowa, bez wpisów do dokumentów. To nie jest bez znaczenia.


W książce naświetliłam, jak funkcjonował i funkcjonuje jeden z takich oddziałów. Nie liczmy na to, że zostawimy w nim dziecko, a inni naprawią nasze błędy. Cały sztab ludzi, wraz z rodzicami, ma uczestniczyć w przywróceniu naszego nastolatka społeczeństwu. To szansa dla dziecka, ale i dla nas, dorosłych. Sędzia, wydając wyrok w sprawie gimnazjalistek z Gdańska, w swoim uzasadnieniu odczytała: „Nie ma trudnej młodzieży, są tylko niewydolni wychowawczo rodzice.


https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,102433,22900981,gang-mlodocianych-przestepczyn-wyrok-ws-brutalnych-gimnazjalistek.html


Moje opowiadania to także losy dzieci, które mieszkają obok nas. Wiele z nich ma problemy i dzieje się im krzywda, na którą reagujemy, czytając o niej w gazetach lub oglądając telewizję, ale czy potrafimy zareagować w codziennym życiu? W drugiej części (Dzieci psychiatryka. Dalsze losy) poznacie ich sukcesy i porażki, dowiecie się, przez jakie piekło przechodziły, żeby wyjść na tak zwaną prostą. To również nie jest łatwa lektura. Fałszywe nadzieje po miesiącach, a nawet latach spędzonych w szpitalu psychiatrycznym, bez wsparcia, po wrzuceniu ich na głęboką wodę, które kończyło się podtopieniem, a niekiedy utonięciem. Sięganiem dna, z którego niewielka grupa potrafiła się odbić. Jak odnajdywały się w społeczeństwie, mierząc się z nieuczciwością pracodawców i własnymi niedoskonałościami? Jak bardzo czuły się oszukane przez system i dlaczego niektórzy mają tylko pod górkę? To ich ostrzeżenia przekazane za moim pośrednictwem.

Cofnąć czas

Każdy z nas przeżywa rozterki i refleksje związane z różnymi zdarzeniami, z życiem. Mimo że to tylko mrzonka, zastanawiamy się, co by było, gdyby…? Bardzo trudno poradzić sobie samemu z traumą — jak doradzają psycholodzy, trzeba ją przepracować. Ważne jest, by na pewnym etapie wyciągnąć odpowiednie wnioski i spróbować coś naprawić. Czasami nie warto wciąż wracać do przeżyć i bezustannie ich wałkować, tylko trzeba ruszyć do przodu. Jeśli ktoś odszedł, to nie przywrócimy mu życia, ale możemy pomóc innym. Mogą uczyć się na naszych błędach i ustrzec się swoich. Dzielenie się z innymi naszymi przeżyciami pomaga rozładować wewnętrzne napięcie. Tak bardzo zbliżamy się do zachodnich schematów, że tracimy wartości, dzięki którym żyje nam się łatwiej. Mam na myśli prawdziwych przyjaciół, powierników, z którymi dzielimy się naszymi sekretami i możemy liczyć na ich wsparcie, a nawet pomoc. Poszukujemy substytutów w internecie, gdzie widzimy tylko napisane słowa. Nie widzimy szczerości w oczach, mimiki, gestów, tego, co zdradza zainteresowanie naszymi problemami. Nie czujemy uścisku dłoni, przytulania i wspólnych łez. Z kolei za rzeczowe porady u specjalistów musimy zapłacić, a zmęczony terapeuta będzie spoglądał niecierpliwie na zegarek. To prawda, że boimy się śmieszności, zawstydzenia i tego, że ktoś nadużyje naszego zaufania. Trzeba jednak zaufać i otworzyć się na ludzi. Metoda małych kroków da nam możliwość weryfikacji, czy ktoś zasługuje na zaufanie, czy też nie. Warto dać komuś szansę i powierzyć jakąś naszą drobną tajemnicę. Taka próba dostarczy nam wiedzy i przyniesie odpowiedź.

Dlaczego warto robić coś dla innych? Dla wierzących cytat z biblii: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Dla wszystkich: by poczuć się lepiej, mieć poczucie przynależności, stać się empatycznym, rozwijać duchową przemianę, dawać przykład innym i wychowywać. Tworzyć wrażliwe społeczności, które nie będą zamykać się w betonowych skorupach. Popadamy z jednej skrajności w drugą. Albo gromadzimy się i składamy górnolotne obietnice, albo zamykamy się w domach i udajemy, że nas to nie dotyczy. Ja pomogę komuś, a kiedyś może ktoś pomoże mnie? Każda karma wraca, i to w najmniej spodziewanym momencie. Życie jest nieprzewidywalne i nie wiemy, kiedy tej pomocy możemy potrzebować. Wielu ludzi, których dotknęła jakaś tragedia, pragnie pomagać innym. Organizują się w grupy, otwierają fundacje, starają się chociaż w części ulżyć innym cierpiącym. To nieprawda, że ludzie nie chcą mówić o swoich traumatycznych przeżyciach. Wręcz odwrotnie, muszą być jednak na to gotowi. W taki czy inny sposób pragną wykrzyczeć swój ból, może pokłócić się z Bogiem i starać się nie oszaleć. Matka, która z powodu wypadku straciła jednocześnie trzy córki, miała prawo być o krok od szaleństwa. Czy ta kobieta nie marzyła, żeby cofnąć czas? To pytanie retoryczne, bo wiemy, że jest to niewykonalne. Po takiej tragedii pozostaje żyć dla innych dzieci, walczyć o swoje zdrowie psychiczne, a w przyszłości wspierać innych, by samemu poczuć się lepiej. Mimo tego, że życie wgniata nas w ziemię, należy się podnosić i dalej walczyć.

Nić porozumienia

Zatrważają mnie sytuacje, w których rodzice czy opiekunowie są zaskoczeni dramatycznymi wydarzeniami. Nie raz i nie dwa uczestniczyłam w udzielaniu pomocy młodym ludziom zatrutym różnymi środkami. Wbrew pozorom, jeśli ktoś uważa, że alkohol jest bezpieczną trucizną, to nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo się myli. Kiedy nie znano antybiotyków, kiłę leczono arszenikiem — trucizną, której minimalne dawki nie były zabójcze. Tak jak wypalenie jednego papierosa nie uśmierca, ale wypalenie większej ilości naraz prowadzi do zatrucia, a nawet zgonu. Nawet sól spożywcza w znacznej ilości może zabić. Tak jest z każdą trucizną. Jeśli przyzwyczaimy organizm, stosując małe porcje, nikt natychmiast nie umiera. Dzieci zatrutych dużą dawką alkoholu jest coraz więcej. Tej trucizny z organizmu trzeba się pozbyć jak najprędzej i jest to praca medyków, ale walka o życie, szczególnie młodych ludzi, to wielka trauma dla całego personelu. Smutek, łzy rodziców i to dramatyczne wzajemne przerzucanie na siebie winy nie budują dobrych relacji. Pojawia się zasadnicze pytanie: „Gdzie popełniliśmy błąd?”. Zdziwienie i niedowierzanie powodują natłok myśli i pytań.


Do zatruć lub uzależnienia prowadzi nie tylko alkohol. Dochodzą dopalacze, narkotyki, leki psychotropowe, leki na odchudzanie oferowane poza obrotem aptecznym i wiele innych substancji. Nawet toksykolodzy nie nadążają za pomysłowością handlarzy śmiercią. A czas płynie nieubłaganie, zmniejszając szanse na przeżycie czy odzyskanie zdrowia. Dorośli mają ten dar przewidywania, dalekowzroczności — szkoda tylko, że tak rzadko dzielą się tym darem ze swoimi dziećmi i innymi dorosłymi, tymi, którzy są mniej zaradni. Rozmowy, przytaczanie przykładów, uwrażliwianie i przygotowanie na rozsądne decyzje mają pomóc minimalizować tego typu tragedie.


Część zagrożeń czyhających na młodych ludzi omówiłam w pierwszej części mojej książki Dzieci psychiatryka. W części drugiej, Dzieci psychiatryka. Dalsze losy, znacznie rozwinęłam temat. Piszę o zagrożeniach, na które możemy mieć większy lub mniejszy wpływ. Warto się z tym zapoznać i umiejętnie wykorzystać podaną wiedzę. Zdrowie i życie naszych pociech jest najważniejsze.


Używki wyniszczają młody organizm znacznie prędzej niż dojrzały. Przypomną o sobie nawet po odstawieniu. Mają wpływ na pracę mózgu, zmniejszają możliwości intelektualne, nawet do upośledzenia. Niszczą narządy wewnętrzne, wątrobę, nerki czy serce, upośledzają ich funkcje i pozostawiają znaczny uszczerbek. Młody człowiek staje się okaleczony. Nawet jak wróci do pełnej formy i zapragnie realizować swoje marzenia, może się okazać, że zostanie zdyskwalifikowany z powodu uszkodzenia serca, o którym nie miał pojęcia. Rozczarowanie i wymuszona zmiana planów to dotkliwa kara za popełnione błędy i lekkomyślność.

Widoczni — niewidoczni

Czy dzisiaj bardziej widzimy niepełnosprawnych i ich problemy? Zapewne tak. Część dzieci opuszczających szpitale psychiatryczne również jest w różnym stopniu obarczona niepełnosprawnością. Jak traktuje ich społeczeństwo? Jeśli ludzie wiedzą, że były one w szpitalu psychiatrycznym, nieważne z jakiego powodu, to są postrzegane jako… „czubki”. Do tego sprowadza się nasza wiedza. A to nieprawda. Te dzieci nie są mniej inteligentne, mniej empatyczne, są tylko dotknięte traumami, często fizycznie i psychicznie pokiereszowane. Może są mniej zdolne, ale czy nasze „normalne” dzieci nie wykazują wybiórczych zainteresowań. Jedne są uzdolnione humanistycznie, inne lepsze w przedmiotach ścisłych. Pacjenci szpitali psychiatrycznych czy wychowankowie ośrodków wychowawczych lub resocjalizacyjnych nie są wyrzutkami społecznymi, tylko dziećmi, które się gdzieś pogubiły i przeciw czemuś zbuntowały. Nieprawdą jest, że zawsze pochodzą z rodzin patologicznych. Coraz częściej zdarzają się dzieci, które chcą zwrócić naszą uwagę na siebie, na swoje uczucia. Pragną zainteresowania, rozmowy, potraktowania ich problemów z należytą uwagą. Chcą się dzielić swoimi kłopotami, osiągnięciami, rozterkami. Pragną, żeby ktoś je pochwalił, wysłuchał, doradził, a może tylko uczestniczył w ich przeżyciach.


Dzieci z jakimś stopniem niepełnosprawności mogą nam się wydawać dziwne. Rzeczy dla nas oczywiste, dla nich urastają do rozmiarów Mount Everestu. Dopiero wyjaśnienia, uproszczenia dają im jasność sytuacji. To jednak wymaga z naszej strony uwagi, zainteresowania i zrozumienia młodego człowieka. Pamiętajmy, że te uwrażliwione dzieci prędko wyczują fałsz w nieszczerym działaniu, a utrata zaufania to nasze fiasko. Dla młodych ludzi jakieś niedomówienie, próba przemilczenia ważnego dla nich tematu to niemalże zdrada. W dzisiejszych, skomplikowanych czasach nie jest łatwo dogadać się z młodym człowiekiem, który na wszystko reaguje odpowiedzią: „Ty nic nie rozumiesz”. Być rodzicem dzisiaj to nie lada wyzwanie. Tak bardzo sprawdza się maksyma „małe dzieci nie dają spać, a duże żyć”. Sama doświadczam tego na co dzień, bo też jestem matką. Trzeba jednak z dziećmi rozmawiać, być ich przyjacielem, oparciem, a z czasem może to zaowocować ich niezależnością i umiejętnością radzenia sobie w mało sprzyjających sytuacjach.

Jak rodzi się trauma

Może będzie ostro, ale niektórzy dorośli są egoistami, narcyzami i totalnymi ignorantami. Czytam różne posty i przy niektórych ręce mi opadają. Jeśli jakaś kobieta, żona pisze na forum, że jej partner nadużywa alkoholu, popala trawkę czy sięga po inne narkotyki, a wszystkie kłótnie, krzyki, łzy swojej ukochanej mamusi widzi dziecko, to nie jest to nic innego jak znęcanie się nad tym dzieckiem. Kobieta twierdzi, że kocha swojego partnera, i liczy, że to się zmieni, a tymczasem ciągnie się to miesiącami czy nawet latami, pozostawiając u dziecka traumę na całe życie. Jeszcze gorzej, gdy rodzice przekazują swoje dziecko od instytucji do instytucji albo powierzają je zmęczonym dziadkom. Nie bez powodu natura tak to skonstruowała, że dzieci mają ludzie młodzi. Organizm jest wówczas w pełni wydolny, rodzice mają więcej cierpliwości, a ich siły fizyczne są niespożyte. Nie bez kozery mówi się, że dziecko to praca na pełen etat. Czy mężczyzna, który tylko obiecuje, a nie dotrzymuje słowa i niszczy swoją rodzinę, jest jej wart? Czy kobieta, która przedkłada takiego niszczyciela, używki albo lekkie życie nad własne dziecko, zdaje sobie sprawę, jak to wpłynie na jego psychikę? Jeśli o tym nie myślą, to właśnie dlatego śmiem nazywać ich cholernymi egoistami. Dziecko potrafi zapamiętać bardzo dziwne szczegóły ze swojego dzieciństwa. Już trzylatek może pamiętać przykre dla niego doznania, na przykład szczypanie w policzek przez egzaltowaną ciotkę, wymuszane przez wąsatego i obślinionego wujka całuski itd. W przyszłości może okazać się, że dziecko unika bliskich kontaktów — nie lubi czułości rodzinnych, ściskania, przytulania i najchętniej ograniczałoby się do kontaktów na odległość. Niby nic takiego się nie wydarzyło, ale dziecku pozostała trauma.


Jaka jest różnica między przebywaniem z dzieckiem a przebywaniem w towarzystwie dziecka? Otóż przebywanie z dzieckiem to czas, kiedy rodzic rozmawia z dzieckiem, coś z nim robi, poświęca mu czas i okazuje zainteresowanie. Przebywać w towarzystwie dziecka, to na przykład zerkać, czy ewentualnie nie wypadnie przez balkon, ale tak naprawdę zajmować się sobą i swoimi sprawami. Wypadki zdarzały się zawsze, bo dzieci to żywe srebro, ale za wiele z nich winę ponoszą głównie nieodpowiedzialni dorośli. Oparzonemu dziecku pozostanie nie tylko blizna na skórze, lecz także olbrzymia trauma. Może uda mu się wyprzeć to, jak doszło do wypadku, ale blizna po nim będzie przypominała mu o tym przez całe życie. Ból oparzeniowy jest tak okropny, że w wielu przypadkach lekarze decydują się na wprowadzanie w stan śpiączki farmakologicznej (zależy to oczywiście od skali oparzenia).


Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę może wywołać uraz psychiczny. Możemy sądzić, że jakieś zdarzenie nie jest istotne, że było bardzo dawno, ale nasza pamięć potrafi szufladkować informacje i w pewnym momencie, nawet po długim czasie, podporządkowani podświadomości zachowamy się tak, a nie inaczej. Po wielu latach pragnący nam pomóc psycholog może doszukać się źródła naszych problemów w okresie dzieciństwa. To cudowne usłyszeć z ust dorosłej osoby: „Miałam/miałem szczęśliwe dzieciństwo”. Nie spowodują tego przedmioty, ale mogą to spowodować rodzicielska miłość i cudowne wspomnienia, nawet zapach pieczonego ciasta. Ileż to razy uzmysławiamy sobie, że już nigdy nie skosztujemy czegoś, co tak bardzo smakowało nam w dzieciństwie. Oby życie smakowało podobnie.

Niszcząca siła stresu

W dzisiejszych czasach stres towarzyszy nam na co dzień. Zmianie może ulegać jedynie jego skala. Nie ma jednej recepty, jak sobie z nim radzić, bo zależy to od wielu czynników — w jakim jesteśmy wieku, czy jesteśmy w związku, czy pracujemy, jakie są nasze relacje rodzinne itd. Ja próbuję się skupić na młodych ludziach, którym trudno sobie poradzić z tą chorobą cywilizacji. Generalnie osoby dorosłe powinny radzić sobie z nim lepiej, ale nie zawsze tak to działa. Kiedy dorośli mają problemy i nie potrafią sobie z nimi uporać, poszukują „odstresowaczy”. Dla jednych będzie to alkohol, dla innych słodycze, jedzenie, leki, zakupy, narkotyki czy jeszcze inne rzeczy. Podczas stresu tak samo cierpi nasz umysł jak ciało. Długotrwałe napięcie prowadzi do wielu chorób somatycznych. Możemy często się przeziębiać, nie kojarząc tego z czynnikami stresogennymi i systematycznym obniżaniem odporności naszego organizmu.


Nie znam złotej rady na wszelkie zło całego świata, ale wiem, że zamykanie się w domu i pogrążanie się w samotności, we własnych myślach, nie przyniesie pomocy i rozwiązania. Odwrotnie, wyjście do ludzi, rozmowa, szukanie rozwiązań poza domem mogą podsuwać nowe pomysły, nieść nadzieję i pozwalać podążać w dobrym kierunku. Wszystkie nasze emocje przenoszą się na pozostałych domowników. Jeśli patrzą na nas dzieci, to musimy pamiętać, że są one doskonałymi naśladowcami. Nie musimy jednak udawać, ukrywać, że coś jest nie tak. Młodzi ludzie również mogą uczestniczyć w rozwiązywaniu problemów, konfliktów, chyba że dotyczą one naszej sfery intymnej. W ten sposób przygotowujemy młodych ludzi na trudy życia, aplikujemy swego rodzaju szczepionkę. Bezwzględna ochrona stworzy pewien miraż, a przyszłe porażki mogą stać się dramatem ich życia. Poza tym dopuszczeni do rodzinnych narad, bardziej się dowartościowują i bardziej nam ufają; w ten sposób przełamujemy bariery. Oczywiście dobieramy rodzaj przekazu do wieku dziecka. Innych słów użyjemy, mówiąc do pięciolatka, a innych, dyskutując z piętnastolatkiem. Pamiętajmy, że dzieci nie lubią ciszy, boją się jej, źle się czują w atmosferze niedomówień i niepewności. Czasami czegoś nie rozumieją, ale ich intuicja działa bardzo sprawnie. Dziecko nie odchoruje stresu jak dorosły — nie dostanie na przykład zawału. Będzie się skarżyło na bóle brzucha, brak apetytu, kłopoty ze snem itd., ale znacznie bardziej ucierpi sfera uczuć i emocji. W tym czasie mogą pojawić się pierwsze okaleczenia, eksperymenty ze środkami odurzającymi, alkoholem, młode osoby mogą stać się łatwym łupem sekt i pedofilów.


Nie wyeliminujemy zupełnie stresu z naszego życia, bo jest to zwyczajnie niemożliwe, ale możemy wpływać na zmniejszanie jego natężenia. Nie zostawajmy ze swoimi problemami sami. Nie opierajmy się tylko na ocenie znajomych, bo ta może być stronnicza. Czasami warto zapytać o zdanie kogoś zupełnie obcego. Nie musimy natychmiast takiej rady wcielać w życie, ale warto, byśmy się nad nią zastanowili.

Uzależnienia

W styczniu 2020 roku oglądałam w TVN24 odcinek programu Superwizjer poświęcony tematyce uzależnień. Chciałabym się odnieść do poruszanego w tym programie problemu. Generalnie skupiono się na uzależnieniu od środków psychoaktywnych i wymieniono jeden powód, dla którego dzieci się uzależniają, a mianowicie ciekawość. Otóż w mojej książce Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia wymieniam tych powodów przynajmniej kilka, a jest ich i tak znacznie więcej. W programie pokazano życie i losy bohaterów, którzy z powodzeniem lub bez walczą z nałogiem. Moją uwagę przyciągnęła matka uzależnionej nastolatki, która opowiada o problemach dziewczyny i próbach pomocy. Z mojego punktu widzenia ta pomoc była nieumiejętna. Dawanie dziewczynie jedzenia i nagminne proszenie, żeby przestała brać, nie odniosły żadnego skutku.


Aby odnieść sukces, trzeba wiedzieć, jak postępować z taką osobą. Nawet dzieci zamknięte w ośrodkach bez wsparcia rodziny nie radzą sobie z tak trudnym uzależnieniem. W terapii powinno brać czynny udział zarówno dziecko, jak i jego rodzina. Tam rodzice otrzymują instrukcje, jak postępować, jakie wprowadzać zasady i jak umiejętnie wspierać dziecko w walce z nałogiem. Często brutalna prawda wypowiadana przez kogoś zupełnie obcego otwiera świadomość ludzi z problemami. Dlatego warto korzystać z porad psychologów, psychiatrów czy terapeutów. Nie do zaakceptowania jest postawa rodziców, którzy litując się nad dzieckiem, przynoszą na zamknięty oddział narkotyki. Ich motywacją jest to, że dziecko bez tego cierpi. Przemycanie środków odurzających w paście do zębów, cukrze, chipsach i wielu innych produktach dodawało tylko pracy kontrolującym. Takie rzeczy trzeba było przeglądać, sprawdzać, cukier przesypywać i tak dalej. Jednak pomysłowość ludzka nie zna granic i czasami im się udawało coś przemycić. Nie ma nic bardziej dołującego jak najarane towarzystwo, nad którym pracował sztab ludzi. Wyciągnięcie kogokolwiek z nałogu to ciężka praca.


Superwizjerze mówiono też o zanieczyszczonej marihuanie, o której również piszę w książce. Sprzedający śmierć na raty myślą tylko o zyskach, a nie o ludzkich tragediach. Od takich mieszanek, które serwują handlarze śmiercią, dzieciaki uzależniają się dużo szybciej. Myślą, że palą trawkę, a palą świństwo, które najpierw niszczy im mózg, a potem inne narządy. Pojęcie lekkich narkotyków już dawno nie istnieje. Z powodu tych mieszanek dzieci odczuwają lęki, mają halucynacje, łatwo wpadają w depresję, mają kłopoty z pamięcią, czasem nawet pojawia się schizofrenia. W momencie, w którym uda im się zerwać z nałogiem, cierpią na schorzenia somatyczne (np. problemy z sercem, wątrobą), mają tiki i szereg innych dolegliwości. Pojawiają się ograniczenia intelektualne. Taki niszczący wpływ, w szczególności na młody organizm, mają narkotyki, leki, dopalacze, alkohol, kleje i mnóstwo innych o podobnym działaniu. Hazard czy seksoholizm to generalnie uzależnienia psychiczne, ale te wymienione wcześniej niszczą człowieka po całości.


Ostatnie zdanie z wspomnianego programu:


W CO TRZECIEJ RODZINIE ISTNIEJE PROBLEM NARKOTYKÓW!


Spodziewalibyście się, że aż tak?

Higiena ciała u nastolatków i nie tylko

Młodzi ludzie może tylko z opowiadań wiedzą, jak ciężko wiele lat temu było nam zdobywać niektóre produkty. Ja osobiście dwa lub trzy razy w życiu byłam zmuszona umyć włosy płynem do mycia naczyń, bo nigdzie nie było szamponu. Ale to już przeszłość. Dostępność i różnorodność środków chemicznych, kosmetycznych wręcz zwala z nóg. Są to produkty na każdą kieszeń, bez wyjątku. Niestety, nie wszyscy wykształcili w sobie nawyki higieniczne. Takie rzeczy wynosi się z domu. Kąpiel raz w tygodniu to za mało. U młodych ludzi ma to ogromne znaczenie, ponieważ zachodzą w nich zmiany hormonalne, a wydalany pot przybiera specyficzny zapach. Cóż z tego, że nastolatek weźmie prysznic, jeśli na świeżo umyte ciało założy przepocone ubrania. Niestety, zapaszek będzie wciąż obecny. Już nieraz pisałam, że dzieci potrafią być bardzo okrutne, a w tych sprawach nie bawią się w dyplomację. Upatrzą sobie brudaska, zrobią z niego ofiarę i pastwią się z powodu jego zaniedbań.


W latach swojej młodości obracałam się w grupie dziewcząt, która oceniała wygląd chłopaka po obuwiu, włosach i paznokciach. Jeśli coś w tej sferze było zaniedbane, to delikwent był dla nas przegrany. Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj dziewczyny mogą mieć inne kryteria, a zaniedbania higieniczne obejmują obie płcie. Nic nie jest w stanie wytłumaczyć brudasów, tym bardziej że przyczyną jest zwykłe lenistwo. Nie każda szkoła daje możliwość skorzystania z pryszniców po lekcji wychowania fizycznego, ale dzieciaki mają stroje na zmianę, mogą skorzystać z umywalki, zmienić skarpetki, użyć antyperspirantów — i w ten sposób zminimalizować „broń biologiczną”. Trzeba pamiętać, że w przyszłości taki młody człowiek może mieć problemy w kontaktach międzyludzkich, problemy ze znalezieniem pracy lub zwyczajnie nieraz może być zawstydzony przez obcych ludzi. To bardzo przykre doświadczenia. Tutaj apel do rodziców: bądźmy konsekwentni w tej materii, a naszym pociechom będzie się żyło łatwiej. Gorzej, gdy to rodzice nie wykazują potrzeby dbania o higienę, wówczas młodzi ludzie zdani są tylko na siebie.


Jeśli chodzi o kwestie zdrowotne, to nie polecam perfumowania intymnych części ciała, idąc na wizytę do ginekologa. Wystarczy umyć się ciepłą wodą. Naturalne zapachy mówią o schorzeniach bądź ich braku. Nie popadajmy z jednej skrajności w drugą, bo przesadne dbanie o higienę niszczy warstwy ochronne skóry, powodując różnego rodzaju alergie. Mamy być czyści, a nie zdezynfekowani. W swojej poprzedniej pracy poznałam dziewczynkę z nerwicą natręctw. Mimo ponagleń personelu, kąpała się zawsze ponad pół godziny, szorując się tak, jakby wyszła co najmniej z kopalni. W ciągu dnia myła ręce chyba ze sto razy, jak w syndromie Lady Makbet. Jej leczenie trwało dwa lata, a objawy ustępowały bardzo wolno. Trudno powiedzieć, czy została wyleczona, bo stała się pełnoletnia i opuściła oddział. W żadną stronę nie należy przesadzać.

„Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia” — Opinia pedagoga (1)

Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia to opowieść literacka, ale mocno przesiąknięta psychologią. Życie młodych pacjentów ośrodka zamkniętego poznajemy ze wszystkimi szczegółami. Autorka precyzyjnie przedstawia portrety psychologiczne pacjentów, czyniąc z nich niemalże studium indywidualnego przypadku. Książka zaskakuje mnie jako pedagoga — ogromem wiedzy, specjalistycznych objaśnień, komentarzy. Pozwala zrozumieć różne sytuacje, stan młodego, zagubionego człowieka, często zaburzonego na skutek doświadczeń rodzinnych, które okazywały się w wielu przypadkach niemałą traumą. Książkę czyta się lekko pod względem językowym, jest napisana ciekawie, na każdej stronie widać kompetencje Autorki.


Dzieci psychiatryka to literatura faktu uderzająca stopniem trudności sytuacji życiowych, w jakich znalazły się opisane w książce osób. Zaskakuje to, z czym te dzieci same muszą sobie radzić. Taka osoba jak Autorka, potrafiąca wykazać się konsekwencją, jest dla nich nieocenioną ostoją i wsparciem. Książka nie jest naiwną opowieścią. Podparta jest ogromną praktyką i zasobem informacji. Autorka nie należy do osób, które „dają się wywieść w pole”, jest odporna na manipulacje. To wszystko można wnioskować z lektury książki, która jest niczym poradnik po świecie sztuczek manipulacyjnych młodych ludzi. Możemy się z niej dowiedzieć, jak postępować z dziećmi podobnymi do tych opisanych przez Czesławę Drałus, jeśli napotkamy je na swojej drodze.


Polecam książkę, podziwiam erudycję Autorki, rozsądną empatię i właściwie dobieraną pomoc. Opisy są dalekie od obojętności, ale jednocześnie Autorce nie brakuje profesjonalnego podejścia do swojej pracy. Lektura jest interesująca, można się z niej wiele dowiedzieć o naturze człowieka.


Cieszę się, że mogłam przeczytać tę książkę i stać się posiadaczką egzemplarza z autografem Autorki. Książka jest ponadprzeciętna.


KATARZYNA LISOWSKA, pedagog szkolny i polonistka, redaktorka miesięcznika „Kraków”

Smutne wspomnienia

Każdy człowiek przechowuje w swojej pamięci różne wydarzenia. Niektóre z przykrych doświadczeń z dzieciństwa będą nas czegoś uczyły, być może wzmacniały. Przegrany konkurs czy zawody mogą motywować i pomagać doszlifowywać umiejętności. Oczywiście pojawi się smutek i rozczarowanie, ale przy prawidłowym wsparciu rodziny przeminą. Dzieci prędko zapominają, bo życie toczy się dalej, a drobne przykrości ciągle będą im towarzyszyć. Trauma może pojawić się tam, gdzie wymagania i pretensje rodziców są mocno akcentowane.


Przykład pierwszy: „Nie martw się! Tym razem się nie udało, ale następnym razem pójdzie dużo lepiej. Razem opracujemy strategię”.


Wzmacnianie tak, ale nie idealizowanie.


Przykład drugi: „Nie powiodło się, jak zwykle zawaliłeś. Taki słabeusz z ciebie. Żenada”.


To tylko słowa zawiedzionych rodziców. I właśnie te słowa będą skutkowały w dorosłym życiu znacznie poważniejszymi problemami.


Dzieje się tak, kiedy młodzi ludzie przeżywają traumy związane na przykład z uzależnieniem rodziców, poważnymi chorobami w rodzinie, molestowaniem, rozstaniem rodziców czy ze śmiercią bliskiej osoby. Mechanizmem obronnym każdego człowieka jest wyparcie. Taki stan pozwala złapać równowagę i w miarę możliwości żyć dalej. Czasami przypadek może sprawić, że demony dzieciństwa powrócą. Psycholodzy twierdzą, że traumę trzeba przepracować. Pierwszym krokiem będzie opowiedzenie o swojej krzywdzie innej osobie. Kolejne to terapia i szukanie grup wsparcia. W takich grupach mamy poczucie przynależności, czujemy, że nie jesteśmy sami, i dowiadujemy się o podobnych przeżyciach innych osób. Ważnym elementem jest akceptacja własnej osoby i świadomość, że winy nie ponosi strona poszkodowana.


Wielu badaczy problemu traumatycznych przeżyć z dzieciństwa dokumentuje zależność między tymi doświadczeniami a chorobami somatycznymi i psychicznych pojawiającymi się w dorosłym życiu (serdecznie polecam książkę Alice Miller Bunt ciała). Mówi się, że syty nie zrozumie głodnego. Przez analogię można powiedzieć, że ktoś, kto nie został nigdy skrzywdzony, nie zrozumie cierpienia osoby obarczonej takim doświadczeniem. Spotkałam w swojej pracy chorego policjanta. Był w trakcie badań, z bardzo ciężkim rozpoznaniem. Nie zostało mu wiele miesięcy życia. Najpierw doszło między nami do sprzeczki z powodu pewnego nieporozumienia, a później do miłej rozmowy i zbudowania zaufania. Opowiedział, że pracował jako oficer śledczy i miał do czynienia z okropnymi zwyrodnialcami. Jedno zdarzenie miało na jego życie przeogromny wpływ. Trzymał w ramionach śliczną jasnowłosą sześciolatkę, która umierała po bestialskim gwałcie. To był twardy i odporny człowiek, ale to zdarzenie złamało go jak kruchą gałązkę. Nie potrafił się po nim pozbierać. Wylądował na urlopie zdrowotnym, a po kilku miesiącach usłyszał diagnozę — rak. Opowiadał i pokazywał zdjęcia swojej wnuczki, blondyneczki, nieco młodszej, ale równie ślicznej jak ofiara gwałtu. Tak bardzo się o nią bał, bał się, że niedługo nie będzie mógł jej chronić. Mówił, że była dla niego odtrutką w tym zdeprawowanym świecie. Zwierzał się, że ta trauma miała tak wielki wpływ na jego życie i zdrowie, że od tamtej pory nie przespał całej nocy. Brakuje słów, by dopowiedzieć coś więcej. Ci, co milczą, chorują bardziej.

Niebezpieczne ciągoty i fantazje

Nastolatki potrafią być niesamowicie pomysłowe, szkoda tylko, że nie zawsze ich kreatywność idzie w dobrym kierunku. Rywalizacja jest czymś bardzo pozytywnym, kiedy dotyczy konkursów, olimpiad szkolnych, sportu czy innych dziedzin, w których dziecko ma szansę sprawdzić się w pomysłowości czy wiedzy. Gorzej, kiedy młodzi ludzie zaczynają prześcigać się na durne pomysły. Skąd czerpią inspirację? Skarbnicą pomysłów jest niestety internet. Zakazy niczego nie wniosą, ponieważ dziecko zawsze znajdzie sposób, by dotrzeć do sieci. Cóż z tego, że zakażemy korzystania z internetu w domu, jeśli prawie każde dziecko ma go w telefonie. Nie zahamujemy postępu, ale możemy skutecznie edukować nasze dziecko. Musimy się jednak dobrze do tego przygotować. Jeśli sprawia nam to trudność, poprośmy kogoś o pomoc. Niech to będzie osoba, do której mamy zaufanie i wiemy, że wywiąże się z powierzonego zadania. My, dorośli, musimy orientować się w nowych zagrożeniach czyhających na nasze dzieci. Oto kilka przykładów:

• Gra w „słoneczko” to już przeszłość. Dla przypomnienia: ułożone w koło dziewczyny, stykające się głowami, odbywały stosunki seksualne z wieloma partnerami. Wiele dziewczyn zachodziło w ciążę, nie wiedząc, kto jest ojcem.

• Zabawa w podduszanie się dla uzyskania przyjemności, euforycznego stanu. Z tym zjawiskiem spotkałam się osobiście, pracując w szpitalu psychiatrycznym. W tę zabawę częściej bawią się chłopcy. Stan emocjonalny w momencie zapotrzebowania na tlen jest zbliżony do stanu osiągniętego orgazmu. Chłopcy podduszali się wzajemnie lub samodzielnie, przy pomocy ubrań, reklamówki, a nawet stosując hiperwentylację. Doprowadzali organizm do niedotlenienia i omdlenia. Takie praktyki zbierają swoje żniwo na całym świecie. Młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy z powikłań po tego typu wyczynach. Niedotleniony mózg uszkadza komórki nerwowe, powodując zaburzenia pamięci, ataki padaczki, a nawet śmierć. Skutki takiej zabawy mogą pojawić się dopiero po pewnym czasie.

• Rywalizacja na ilość wypitego alkoholu. Młody organizm nie jest przygotowany na taką ilość podanej trucizny. Dorosłego dzień po nadużywaniu alkoholu czekają kac i zaburzenia elektrolitowe. Młody człowieka następnego dnia może już nie doczekać. Zatrucie alkoholem musi być leczone w szpitalu, bo jak każda trucizna uszkadza on wiele narządów. Nowym dziwactwem związanym z alkoholem jest wlewanie go do gałek ocznych. Wchłanianie przez śluzówki daje szybszy efekt upojenia i nie da się go wyczuć w wydychanym powietrzu. Cóż z tego, że może to grozić ślepotą, ważne, że starzy się nie pokapują.

• Zadawanie sobie bólu. Kto i w jaki sposób okaże się wytrzymalszy. Wycinanie na przedramionach różnych znaków, cięcie przedramion i ud w tak zwany makaron, przypalanie się zapalniczką, oblewanie się substancją łatwopalną i podpalanie, gaszenie papierosów na ciele.


Rodzi się fundamentalne pytanie: po co to wszystko? Otóż z wielu przyczyn. Młodzi ludzie robią to, bo szukają akceptacji wśród rówieśników, bo nie chcą czuć się gorsi, bo chcą zdobyć podziw innych. Również dlatego, by utrzymać dominację nad grupą, by udowodnić swoją wartość. Nie rozumieją, że jest to lekkomyślne, naiwne i głupie.

Rodzice, miejcie się na baczności. Rozmawiajcie z dziećmi o zagrożeniach w sieci, ale także w realu. Jeśli macie do siebie zaufanie, to możecie się dowiedzieć o rzeczach, po których włos Wam się zjeży na głowie. Miejcie jednak nerwy na wodzy, proszę, bo inaczej zamilkną.


Część informacji wykorzystano z bloga Oko na kulturę.

Samobójstwa i próby samobójcze

Inspiracją do napisania tego tekstu były rozmowy z moimi byłymi pacjentami. Intensywnie poszukiwałam historii, które kończyłyby się happy endem. Niestety, to bardzo znikomy procent. Rozczarowanie życiem, brak wsparcia i pogłębiająca się depresja popychają te dzieciaki do myśli i prób samobójczych. Jak podaje Onet wiadomości w 2020 r. wzrosła liczba samobójstw młodych Polaków, gdzie ich liczba przekroczyła setkę. Z roku na rok jest ich więcej. W 2020 r. najmłodsza osoba, która odebrała sobie życie, była w przedziale wiekowym 7—12 lat. Dane te dotyczą jedynie nastolatków, a dorośli dopełniają tę przykrą statystykę. Jest to druga najczęstsza przyczyna śmierci osób między piętnastym a dwudziestym dziewiątym rokiem życia. Częstsza niż wypadki samochodowe. Skala zjawiska rozszerza się na coraz młodsze dzieci. Przyczyn i czynników ryzyka jest sporo. Ja skupiam się na czynnikach rodzinnych, przemocy w szkole i depresji, które dotyczą wszystkich środowisk i warstw społecznych. Najczęściej wybieranymi sposobami odebrania sobie życia przez młodych ludzi są powieszenie i otrucie się lekami. W Polsce brakuje programów profilaktycznych, które eliminowałyby to zjawisko. Znając i obserwując nasze dziecko, można wychwycić niepokojące zwiastuny nadchodzącej tragedii. Nic nie dzieje się z dnia na dzień. Takimi zwiastunami mogą być obniżony nastrój, agresja, impulsywność, kłopoty ze snem. Jeśli do tego dojdą samookaleczenia, to prędko należy udać się do specjalisty. Często możemy się tylko domyślać, że dziecko ma problemy lub cierpi na depresję, bo dzieci z poczucia fałszywego wstydu czy obawy na reakcję dorosłych nie zawsze potrafią mówić o swoich kłopotach, dręczących je myślach. Cierpią i znajdują według siebie najlepsze rozwiązanie — podejmują próby samobójcze.


To ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zetknęli się już z niepokojącymi zwiastunami. Przeżycie śmierci własnego dziecka to trauma, z której niezwykle trudno się otrząsnąć, i powiedzenie, że czas leczy rany, nie zawsze ma tu zastosowanie. Taka trauma może trwać nawet do końca życia. Bądźmy czujni i uważni.

Życzenia i priorytety

Czy zastanawialiście się nad życzeniami, które składamy najbliższym czy znajomym? Czasami są to życzenia przemyślane, bo dobrze znamy osoby, do których je kierujemy, i wiemy, czego potrzebują lub do czego dążą. Jeśli budują dom, to życzymy im prędkiego wykończenia i rychłej przeprowadzki, gdy czekają na upragnione ukończenie kursu, specjalizacji, studiów i związanego z tym podwyższenia kwalifikacji, to również życzymy osiągnięcia wytyczonego celu. Są też życzenia kurtuazyjne, niedotyczące prywatnego życia, kierowane do współpracowników czy dalszych znajomych.

Treść życzeń zależy również od wieku. Jeśli młody człowiek słyszy życzenia zdrowia, bo jest to ogólnie przyjęte, to tak naprawdę nie zwraca szczególnej uwagi na wypowiedziany tekst, ponieważ on jest teraz zdrowy i uważa, że to zdrowie będzie mu jeszcze dane na bardzo długo. Więcej uwagi przywiązuje do życzeń o spełnianiu marzeń, przyszłej karierze, o szczęściu, które przyniesie mu dobrobyt, o wygranej w totka, która pozwoli mu zakupić przedmioty marzeń w stylu wypasionego samochodu. Życzenia zdrowia tak naprawdę nabierają sensu, kiedy ktoś naprawdę to zdrowie utraci. Pamiętacie fraszkę J. Kochanowskiego zaczynającą się od słów: „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz…”. Warto ją sobie przypomnieć w całości.

Obserwując nasze społeczeństwo i pracując w różnych szpitalach, widzę, że coraz więcej młodych ludzi poważnie choruje. Utrwalany stereotyp, że jak młody to zdrowy, przestaje obowiązywać. Są tacy, którym zwyczajnie los nie sprzyja i chorują z przyczyn od nich niezależnych, ale są też tacy, którzy na własne życzenie sami sobie to cenne zdrowie odbierają. Oto kilka przykładów pokazujących, jak można stracić ten cenny dar:


• Młodzi ludzie ulegający wypadkom na drodze, w miejscu pracy, na kąpieliskach itd. z powodu alkoholu, brawury, braku wyobraźni, nieodpowiedzialności, ryzykanctwa, lekkomyślności. Są to grzechy, które popełniają nie tylko bardzo młodzi ludzie. Tym w średnim wieku też się to zdarza. Płacą za swoje czyny bardzo wysoką cenę. Borykają się z kalectwem, długie miesiące leczą się w szpitalu, po którym często czeka ich żmudna rehabilitacja. Tracą swoje życie lub odbierają je innym. Doznają ciężkich urazów psychicznych.


• Nastolatki, które ślepo naśladują swoich idoli. Dziewczyny chcą być szczupłe i żeby prędko schudnąć, stosują leki przeczyszczające, kupują w internecie tabletki pasożytami czy śmiertelnie niebezpieczne leki o szybkim działaniu odchudzającym. Jeśli im się uda i tymi specyfikami nie zniszczą swojego młodego organizmu, to dzieła dokończą anoreksja albo bulimia. Chłopcy natomiast regularnie będą się truć anabolikami, aby w maksymalnie krótkim czasie wyrzeźbić upragnioną sylwetkę.


• Narkotyki, dopalacze, alkohol i inne niszczące specyfiki może nie zabiją od razu, ale powoli, sukcesywnie będą wyniszczać cały organizm. Najwięcej oberwie układ nerwowy. Te środki nawet po odstawieniu nie dadzą o sobie zapomnieć. Pojawi się zespół odstawienny, a po pewnym czasie wątroba czy nerki — „odtruwacze” naszego organizmu — też będą gorzej funkcjonowały. Serce także nie zostanie oszczędzone. To dopiero będzie zaskoczenie dla konsumentów. A może refleksja?


Jak temu zaradzić? Kluczowym słowem jest profilaktyka, czyli zapobieganie. Z młodymi ludźmi trzeba rozmawiać, przytaczać przykłady. W niektórych szkołach nauki jazdy już pokazuje się kursantom bardzo drastyczne filmy związane z wypadkami drogowymi. Złamaną kończynę da się uratować, ale zmiażdżoną bardzo rzadko. Traktowanie tematu utraty zdrowia czy śmierci jako tabu jest błędne. Przecież jesteśmy śmiertelni. Postarajmy się, żeby składane życzenia zdrowia były naprawdę szczere i miały wyjątkowy wydźwięk.

Ja życzę Wam zdrowia na długie lata, bo wiem, jak wygląda jego utrata.

Świat tak prawdziwy, że aż przerażający

Wywiad z Sarą Romską udzielony dla portalu Pierwszyzbrzegu

Brzeg Dolny. Świat dzieci ze szpitala psychiatrycznego. Z demoralizacją i złem, ale też szansą na dobro.

Mieszkanka naszego miasta pokazuje nam go w książce Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia, już dostępnej na rynku. Autorką jest Czesława Joanna Drałus, pseudonim Sara Romska. Napisała ona książkę, która szokuje nie tylko treścią, lecz także tym, że jest oparta na historiach z życia. Na pamiętnikach i opowiadaniach dzieci. Uderzają w nich destrukcyjne zachowania i proces demoralizacji opisane w relacjach wstrząsających nawet dla przyzwyczajonego już do rozmaitych zachowań personelu oddziału o wzmożonym zabezpieczeniu. Zło jest na pierwszym planie, ale jak zauważył jeden z czytelników, przebija się też dobro. O książce, dzieciach, przyczynach zła i szansie na dobro z autorką — Czesławą Drałus rozmawia Tomasz Wlezień.


Tomasz Wlezień: Co chciała pani osiągnąć, pisząc tę książkę?

Czesława Drałus: Chciałam pomóc. Do jej napisania zainspirowała mnie Natalia, która była u nas kilka lat. Książkowa Natalia, bo imię oczywiście zmieniłam, obdarzyła mnie zaufaniem i napisała pamiętnik. Tak prawdziwy, że aż przerażający. Wtedy pomyślałam, że aby jej pomóc, by nie wracała do patologii, trzeba było dać jej dom, odciąć ją od środowiska. Nie miałam takich możliwości. Natalia wróciła do poprzedniego życia. Nikt jej nie pomógł, ona też nie dała sobie szansy. Teraz, już jako dorosła kobieta, co jakiś czas trafia na oddział dla dorosłych. Zaćpana, brudna.


T. W.: Czy takich dzieci jest dużo?

Cz. D.: Mnóstwo. Historie zebrane w książce to efekt wielu lat pracy. Chciałam wstrząsnąć rodzicami, opiekunami. Jest moment, granica w rozwoju dzieci, po przekroczeniu której dzieje się coś nieodwracalnego, albo odwracalnego, ale wymagającego niesamowitego wysiłku, kosztów z obu stron. Może ludzie, czytając książkę, zastanowią się, czy gdzieś popełnili błąd albo czy nadal go popełniają, bo dziecko znajduje się w ośrodku resocjalizacyjnym, a później… ciągle pikuje w dół.

Takich ośrodków jest wiele, bo jest na nie zapotrzebowanie. To właśnie jest przerażające. Jako społeczeństwo nie radzimy sobie z wychowaniem dzieci. Kupujemy im tablety, komórki, wszystko, co chcą. Mówimy im: „Zajmijcie się sobą”.

Chciałam ostrzec, że w każdym domu mogą być takie problemy.


T. W.: Pokazuje pani spojrzenie dzieci, ich wersję postrzegania świata i rzeczywistości. Nie ma spojrzenia drugiej strony — rodziców.

Cz. D.: Analizuję sytuacje dzieci, które mi zaufały. To pozwala wyciągać wnioski. Niedawno był na oddziale chłopiec, który zabijał zwierzęta. Byliśmy przekonani, i nadal się tego obawiamy, że będzie psychopatą. Teraz jest u nas chłopiec z patologicznej rodziny, w której ojciec nadużywał alkoholu i bił matkę. Gdy ojciec zmarł, matka znalazła sobie innego partnera i syn zaczął jej przeszkadzać. Odsyłała go do dziadka, wieloletniego kryminalisty. Dziadek stał się dla wnuka wzorcem. Chłopiec chłonął jego nauki jak gąbka. Zaczął trafiać do ośrodków wychowawczych, wreszcie do psychiatryka. Do niedawna nie zdawał sobie sprawy, że kryminał to coś złego. Niedawno uciekł. Szybko złapała go policja, a po powrocie wróciły u niego koszmary. Wyjątkowo boi się nocy i zamkniętych drzwi. Powiedziałam mu, że ma szansę na normalność. Ale to gruba ściana. Trudno przez nią się przebić.


T. W.: Opowiada pani o świecie jakby za szybą, który jednak może się połączyć, i wielokrotnie zapewne łączy się, z naszą rzeczywistością.

Cz. D.: Niby jest tak daleko, a jest tak blisko. Wielu z nas zapewne zna takie przypadki ze swojego otoczenia: małe dziecko kradnie i kłamie, rodzice nie mogą sobie z nim poradzić. Przychodzi moment, w którym pojawia się kurator, później dziecko jest zamykane i rodzice nie mają na to wpływu. I siedzi u nas na przykład cztery lata, bo nie ma poprawy.


T. W.: Powszechna nazwa „Szpital dla psychicznie i nerwowo chorych” powoduje przekonanie, że jest dla dorosłych, bo przecież dzieci nie są nerwowo i psychicznie chore.

Cz. D.: Są. Ten oddział istnieje od ośmiu lat. Przebywają w nim dzieci chore psychicznie oraz mające zaburzenia emocji i zachowania. Obok jest oddział dla uzależnionych od narkotyków i alkoholu. Dzieci bardzo inteligentnych, ale uzależnionych. Tam jest najwięcej najgroźniejszych buntów. Bywa, że straty sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bunty na naszym oddziale zdarzają się rzadziej i mają mniejszy zakres, ale też nie jest wówczas łatwo. Kilka razy udało mi się im zapobiec.


T. W.: Próbowała pani trafić do tych dzieci z książką?

Cz. D.: Tak, ale powiedziałam im, że pozwolę im ją przeczytać dopiero wtedy, gdy skończą osiemnaście lat. Jeśli ktoś powierzał mi swoje tajemnice, to na oddziale — mimo że zmieniałam imiona — domyślamy się, o kim mowa. Chciałabym by te tajemnice zostały między mną a poszczególnymi osobami. Kiedy opuszczą szpital, wówczas to już jest inna sytuacja.


T. W.: Jaki wpływ na przywracanie tych dzieci do normalności mają instytucje państwa?

Cz. D.: Niewiele instytucji interesuje się tymi dzieciakami. A one są bezbronne. Nie mają wzorca, instytucji obronnej. Gdy poczują smak pieniądza czy narkotyków, brną dalej. Dlatego chciałabym utworzyć fundację. Dzięki niej, wychodząc ze szpitala, zamiast wracać do patologicznych rodzin, miałyby szansę na start i pokonanie szoku.


T. W.: Państwo nie zapewnia takiej pomocy?

Cz. D.: Są takie placówki, które dbają o podopiecznych, dają pieniądze na start, jakieś mieszkanie, próbują pomóc zdobyć pracę. Niektóre jednak dają tylko pieniądze i mówią: „Radź sobie sam”. A one nie umieją. Nie potrafią nawet robić zakupów. Są odcięte od rzeczywistości.


T. W.: Trochę jak psy zerwane z łańcucha…

Cz. D.: Niejednokrotnie tak. Nie ma strefy buforowej. Gdy taki dorastający człowiek przejdzie okres adaptacyjny, gdy oswoi się z rzeczywistością, będzie wiedział, jak sobie radzić, jak szukać pracy. Niby pracownicy socjalni mają pomagać, ale działania i efekty są różne.


T. W.: Brakuje im kwalifikacji, serca czy system jest niewłaściwie stworzony?

Cz. D.: System. Czas pracy się kończy i ich myślenie o tym też się kończy.


T. W.: Dlaczego pisała pani pod pseudonimem?

Cz. D.: Uznałam, że tak będzie lepiej. Sądziłam, że uda mi się pozostać anonimową, ale w małej miejscowości to niemożliwe. Zmieniłam też imiona dzieci, nie podaję miejsc. Na ile mogę, staram się chronić ich prywatność.

Historia okładki książki „Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia”

Okładka mojej książki to również temat na wzruszającą opowieść. Rysunek wykonała bardzo utalentowana plastycznie dziewczynka. Otrzymywałam wiele podarunków od dzieci, na przykład kartki świąteczne, rysunki czy drobiazgi wykonane na zajęciach z wychowawcami i terapeutami. Bywało, że można było coś kupić od dzieci, kiedy przygotowywały prace tematyczne w ramach sprzedaży kiermaszowej. Potem za uzbierane pieniądze mogły jechać na basen albo do kina. Była to jednocześnie forma resocjalizacji, którą dzieci lubiły. Te, które za takimi zajęciami nie przepadały, robiły coś innego. Mogły w tym czasie oglądać film, przeglądać czasopisma itp. Kiedy Agatka narysowała swój rysunek, byłam pod ogromnym wrażeniem. Długo na niego patrzyłam i już wiedziałam, że to idealna ilustracja mojej przyszłej książki. Dziewczynka zauważyła moje zainteresowanie i obiecała, że mi go podaruje. Czekałam, kiedy ten dzień nadejdzie, ale nie nadchodził. Myślałam, że zapomniała albo się rozmyśliła.


Agatka była pod opieką domu dziecka i miała olbrzymi bagaż przykrych doświadczeń z patologicznej rodziny. Tak jak w przypadku wielu dzieci postępująca demoralizacja i problemy emocjonalne zaprowadziły ją do szpitala psychiatrycznego. Nie sprawiała w tym miejscu specjalnych kłopotów, na pewno nie więcej niż zwykli nastolatkowie. Łatwo nawiązywała kontakt, szczególnie z osobami, które polubiła. Nauka sprawiała jej trudność, ale zdawała z klasy do klasy. Na oczach personelu stawała się piękną kobietą. Łatwo można było zauważyć, że rozstanie z tym miejscem i z ludźmi, których darzyła sympatią, będzie dla niej bardzo trudne. Mieszkała w Bolanowie ponad trzy lata. Rysowała coraz więcej i rozdawała swoje prace koleżankom i kolegom. Przekazywała w ten sposób swój stan emocjonalny. Cieszyła się, że niedługo będzie poza szpitalem, że jako osoba pełnoletnia zacznie życie na własny rachunek, ale jednocześnie obawy, jak sobie poradzi, stawały się coraz większe. Zwyczajnie bała się tego, co nieuchronnie miało nastąpić. Dzień przed opuszczeniem szpitala, podczas nocnego dyżuru Agatka przyszła do mnie z rysunkiem. Poprosiła tylko, żebym go rozpakowała, jak już pójdzie spać. Uszanowałam jej prośbę. Uściskałyśmy się na pożegnanie, bo wiedziałyśmy, że kiedy ja rano będę wychodzić, ona będzie jeszcze spała. Ja również pozostawiłam jej pożegnalny drobiazg. Miała łzy w oczach, gdy się żegnałyśmy. Ja musiałam trzymać fason, żeby nie było jej jeszcze bardziej przykro, ale kiedy nie widziała, też ukradkiem wycierałam łzy, bo wiedziałam, do czego może wrócić Nie odważyłam się rozpakować zawiniątka w pracy. Zrobiłam to w domu. Oprócz ilustracji było tam jeszcze kilka ciepłych i osobistych słów do mnie. I znów łzy, ale już w domu.


Dzięki temu rysunkowi mam wrażenie, że to Agatka jest na okładce mojej książki. W drugiej części książki, Dzieci psychiatryka. Dalsze losy, będzie o niej wzmianka, bo spotkałam ją w pociągu.

Psychiatria w ogonie medycyny

Często oglądamy w telewizji lub czytamy w prasie nowe doniesienia w sprawie postępów w medycynie. Znakomici chirurdzy chwalą się nowymi metodami operacyjnymi rodem z science fiction. Spektakularne postępy robią kardiologia, neurochirurgia, transplantologia i wiele innych gałęzi medycyny, ku nadziei i radości pacjentów. Doganiamy świat i w tej sferze życia. To wspaniale, ale gdzie jest miejsce na nowoczesną psychiatrię? Niedofinansowana, zepchnięta do kąta i nie ujęta w planach modernizacji, staje się wstydliwą córką wielkiej medycznej matki. W każdej z dyscyplinie medycznej lekarze robią wszystko, by po długim i kosztownym leczeniu chory wrócił do zdrowia. U chorych leczonych psychiatrycznie jest to również możliwe. Podstawą sukcesu jest dobrze zdiagnozowany pacjent. Jest dużo przypadków, w których objawy i zachowanie pacjenta wskazywałyby na chorobę psychiczną, a tak naprawdę chory cierpi na problemy neurologiczne czy onkologiczne. Wykonanie rezonansu magnetycznego czy tomografii komputerowej prędko rozwiałoby wątpliwości. Zdarza się, że pacjent wysłany na konsultację do innego szpitala w celu wykonania takich badań jest w tak złym stanie, że udzielona pomoc jest nieco spóźniona.

Inny problem pacjentów psychiatrycznych to zmniejszenie ich szans poprzez zbyt długie oczekiwanie na konkretną konsultację. Zwykle szpitale psychiatryczne to kompleksy kilku budynków skupiające się tylko na jednej dziedzinie, czyli właśnie psychiatrii. Przez pewien czas odchodziło się od takiego modelu, wydzielając oddział psychiatryczny w strukturze szpitala. Dawało to każdemu pacjentowi równe szanse na pełną diagnostykę, konsultacje medyczne i leczenie. Pacjent psychiatryczny to również pacjent internistyczny, chirurgiczny itd. Może chorować na wiele schorzeń jednocześnie czy doznać urazu podczas incydentu psychicznego. Nie zawsze lekarz psychiatra zdoła rozdzielić konfabulacje pacjenta od rzeczywistych dolegliwości czy urazów.

Do tego dochodzi kwestia leków nowej generacji, które dają lepsze efekty terapeutyczne, ale niestety są droższe od tych powszechnie stosowanych, Człowiek chorujący na przykład na schizofrenię, który jest dobrze zdiagnozowany i bierze regularnie leki, ma szansę na normalne życie. Jak przeciętny człowiek pracuje, prawidłowo funkcjonuje w domu i nikt by się nie domyślił, że choruje na chorobę psychiczną. Nauczony słuchać swojego organizmu i kontrolować go, potrafi w odpowiednim czasie poprosić o pomoc. Ale czy w podobny sposób nie funkcjonują ludzie chorzy na cukrzycę, padaczkę i inne schorzenia wymagające trochę wiedzy i samokontroli? Zdiagnozowany i ustawiony lekami pacjent psychiatryczny jest pełnowartościowym obywatelem, który równie skutecznie mnoży PKB.

Najbardziej zaniedbaną w stosunku do potrzeb jest psychiatria dziecięca. Ograniczony dostęp do specjalistów z tej dziedziny i zbyt mała ich liczba spędza sen z oczu wielu rodzicom, a dzieciom wydłuża drogę do powrotu do zdrowia. Indywidualna praca z dzieckiem prowadzona przez fachowców mogłaby znacznie ograniczyć zamykanie dzieci w ośrodkach. Rosnąca liczba chorych na depresję zaczyna być dostrzegana przez ministerstwo, stąd nagle spoty reklamowe o powiększającym się problemie, nie tylko w naszym społeczeństwie, lecz także na świecie. Niestety to tylko chwilowe zwrócenie uwagi w tym kierunku. Zamiast lepiej, jest coraz gorzej. Lawinowo wzrasta liczba dzieci potrzebujących pomocy psychologów, psychiatrów — jak to się mówi „na wczoraj”. Statystyki nie kłamią i są przerażające, a brak konkretnych działań Ministerstwa Zdrowia i skąpe fundusze nie dają wielkich nadziei ani młodym, ani starszym pacjentom. Wielka szkoda!

Niedopowiedzenia i niedomówienia

Słowa użyte w złości, wypowiedziane półgębkiem lub rzucone bezmyślnie w eter pozostawiają odbiorcy spore pole do fantazjowania: „Co właściwie autor miał na myśli?”. Zwykle każde niedosłyszane, przekręcone słowo kieruje nasze myśli raczej w negatywną stronę. Natomiast wykrzyczane z premedytacją, raniące słowa w silnym gniewie, wzburzeniu dają upust własnym emocjom, a drugiej osobie zadają psychiczny ból. Nauka komunikowania się ze sobą to klucz do eliminacji zgrzytów i nieporozumień. Co faktycznie ma spowodować nazwanie swojego partnera bałwanem, kretynem czy debilem? Używamy obraźliwych słów, żeby kogoś dotknąć, poniżyć, pokazać mu jego miejsce w tej rodzinie. Wypowiadane słowa wystrzeliwują jak naboje z karabinu maszynowego, nie pozostawiając miejsca na refleksję i odparowanie ataku. Musimy sobie również zdawać sprawę, jak dotkliwie chcemy kogoś obrazić i do jakiego poziomu schodzimy. Odbiorca próbujący przebić się przez tyradę naszych słów podnosi głos i zaczyna się awantura. Może lepiej byłoby usiąść i porozmawiać. Podobno oczy są zwierciadłem duszy i można z nich wyczytać niewypowiedziane słowa. Nawet kiedy zostaniemy zranieni, jest czas na refleksję, przeprosiny i próbę porozumienia. Gdyby jednak sprawa okazała się bardziej poważna, należy dać sobie czas na przemyślenia i podjęcie decyzji, by nie planować natychmiastowego odwetu i zemsty. Pośpiech i emocje są złymi doradcami. Takie sytuacje mogą być przyczyną destrukcji udanego do tej pory związku. Czasami trzeba się komuś wyżalić, pomyśleć, dokonać analizy wszystkich „za” i „przeciw”. Jeśli już podjęliśmy decyzję, nie należy tego w tym momencie żałować. Czas pokaże, czy było warto i jaka motywacja nami kierowała. W rodzinach, w których są dzieci, ma to ogromne znaczenie. Obrażany rodzic traci swoją godność i autorytet. Wielokrotnie zdarza się, że to dziecko staje w obronie poniżanego, a przecież rolą dzieci nie jest uczestniczenie w nieporozumieniach dorosłych ani wymuszane opowiadanie się po którejś ze stron. Dzieci lądują między młotem a kowadłem.


Dzieciaki mają tendencję do obarczania się problemami i nieporozumieniami dorosłych. Inaczej przeżywają rozterki. Zażegnane konflikty zakończone bez rozmów i wyjaśnień dłużej tkwią w młodym umyśle. Dodatkowym problemem jest naśladownictwo, które może spowodować, że taki model relacji i budowania związku młodzi ludzie będą powielać w swoim dorosłym życiu. Rzucone w przestrzeń przekleństwo po zakończonej właśnie awanturze kieruje myśli na jedne tory. Następuje kontynuacja naszej złości i frustracji. Źle odczytane intencje i niedomówienia pozwolą snuć nietrafne przypuszczenia i teorie. Wystarczyłoby, aby po tym przekleństwie wyjaśnić, że było ono wynikiem tego, iż mocno walnęliśmy się w palec, a ucięłoby to sprawę domysłów i niezdrowej egzaltacji.


Z kolei udawanie, że rodzice się nie kłócą i jest fantastyczna idylla to popieranie kłamstwa. Dzieci są spostrzegawcze i intuicyjnie czują, że coś złego dzieje się w rodzinie. Pragną, żeby wszystko było poprawne i poukładane, ale życie to nie bajka, więc nie oszukujmy dzieci, tylko rozmawiajmy z nimi otwarcie o tym, że jest mały kryzys, że będziemy pracować nad poprawą relacji. Poinformowane i ostrzeżone dziecko nie przeżyje szoku nawet jeśli dojdzie do rozwiązań ostatecznych. Pamiętajmy jednak, że rozmowa tak, ale nie traktujmy syna czy córki jak powiernika; opowiadanie o najintymniejszych sprawach dorosłych to nieporozumienie. Jeśli pojawiają się wątpliwości jak rozmawiać z młodymi ludźmi, poprośmy o pomoc specjalistę, na przykład psychologa. Może czas świąt to dobry czas na tonowanie emocji i układanie relacji. Kupowanie kolejnych gadżetów nie zastąpi miłości rodziców. Prezenty to jedno, a wzajemny szacunek to drugie. Z każdej trudnej sytuacji jest wyjście, trzeba je tylko odszukać.

Dzieci we mgle

Dzieci przebywające w placówkach zamkniętych od kilkunastu miesięcy, a niekiedy nawet kilku lat, uczą się życia od nowa. Dzieje się tak z wielu powodów. Te, które zrywają z nałogiem, odkrywają świat czysty i realny bez używek. Czy w ich mniemaniu lepszy? Dla jednych lepszy, dla innych niemożliwy do zaakceptowania. Część dzieciaków, przy wsparciu życzliwych ludzi i odpowiednich instytucji, stawia swoje pierwsze kroki, zdając egzamin z dorosłości. Nikt nie twierdził, że będzie łatwo, ale program motywacyjny i odrobina życzliwości mogą zdziałać cuda. Trzeba jednocześnie pamiętać, że kota można zagłaskać na śmierć, więc dyscyplina i zdrowy rozsądek mają przygotować na ewentualne porażki i niepowodzenia. Odkrywanie świata na trzeźwo czy bez narkotyków może zszokować — w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Okazuje się, że młodzi ludzie przestają się bać, świat staje się bardziej przyjazny i nie ogranicza się tylko do dwóch kolorów: czarnego i białego. Dla innych przeżyte traumy, upodlenia i demoralizacja pozwalają wracać do życia z myślą, że już nigdy nie pozwolą się krzywdzić czy wykorzystać. Jedni, dzięki uporowi i instynktownej sile przetrwania, mimo upadków walczą o swoje szczęście, inni, słabi, samotni poddają się, by ponownie zaczynać od punktu wyjścia.


Odosobnienie, dyscyplina, musztra wymuszają automatyzm działania. Co zrobić z odzyskaną wolnością, kiedy wszystko wykonywało się na komendę? Nawet wyjście do toalety wymagało zgody. To jak zerwanie się zwierzęcia z postronka. To okrutne porównanie, ale jakże prawdziwe. To jak łykanie prędko powietrza, którym można się udusić. Powrót w pamięci do życiowych błędów, a następnie refleksja: jak je naprawić? Robienie zakupów, płacenie rachunków, szukanie szkoły czy pracy to czynności zwyczajne i naturalne dla większości nastolatków, ale nie dla dzieci izolowanych, z oddziałów psychiatrycznych, placówek resocjalizacyjnych, wychowawczych, poprawczaków i innych. Te dzieci wśród przepisów, kodeksów i instytucji poruszają się jak we mgle. To jakby skomplikowane techniki poznawcze, praktycznie od podstaw, jak nauka pisania i czytania.


Takie przykłady nieporadności, słomianego zapału, nierealnych wyobrażeń i braku podstawowej wiedzy można znaleźć w mojej książce Dzieci psychiatryka. Dalsze losy. To w niej przeczytacie, jak długo trzeba się przedzierać przez gęstą mgłę życia, by odnaleźć swoje szczęście albo by się zgubić.

„Dzieci psychiatryka” — druga część książki

Dwutygodnik samorządowy „Panorama Brzegu Dolnego”

Książka Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia, o której pisaliśmy w nr. 22 „Panoramy Brzegu Dolnego” w 2016 roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Autorka, Czesława Drałus, pisząca pod pseudonimem Sara Romska, planuje napisanie kolejnej części.


Skąd się bierze zainteresowanie problemem zaburzeń psychicznych u dzieci poruszonym w książce?


Podejrzewam, że problem, którego dotknęłam, jest dużo większy, niż pierwotnie sądziłam — mówi Czesława Drałus, autorka. — Celem książki było ostrzeżenie rodziców i opiekunów o zagrożeniach i niebezpieczeństwach czyhających na dzieci w obecnych, bardzo trudnych dla wszystkich czasach. Natomiast czytelnikom, którzy nie mają problemów ze swoimi dziećmi, książka miała zwrócić uwagę na to, co zrobić, aby do problemów nie dopuścić.


Kiedy składamy sobie życzenia z różnych okazji, przeważnie w pierwszej kolejności życzymy sobie zdrowia, bo wiemy, że jest ono najważniejsze i najcenniejsze.

Gdy nasza pociecha choruje fizycznie, kupujemy lekarstwa, troszczymy się o nią, martwimy i pragniemy, żeby prędko wyzdrowiała. Ale kiedy choruje jej dusza, nasze reakcje nie są już takie oczywiste. — Uważa pani Czesława, która książkę wydała pod pseudonimem Sara Romska. — Często bagatelizujemy problem, sądząc, że jakoś to będzie, że to chwilowe, może to przez szkołę, może przez wiek dorastania, i że z tego wyrośnie. W wielu przypadkach tak właśnie się dzieje i nie musimy zaraz szukać psychiatry dla naszego dziecka. Jednak nasza rodzicielska kontrola i baczna obserwacja pozwolą nam monitorować, w jakim kierunku to zmierza.


Kiedy rodzice mają jakiekolwiek wątpliwości, powinni zasięgnąć porady specjalisty. Mam na myśli psychologa, a nawet psychiatrę dziecięcego, ale takiego, który sprawi, że samo dziecko nabierze zaufania w pierwszej kolejności do nas, a potem do specjalisty. Nie zawsze zaburzone dziecko potrzebuje leków, czasem — jak dorosły — przede wszystkim rozmowy, wysłuchania, terapii. Kiedy to zawodzi, wówczas wkracza się z lekami. Kolejność nie może być odwrotna.


Każdy nastolatek to odrębna historia, niejednokrotnie kryjąca wiele tragicznych przeżyć. Od kilku lat można zaobserwować, że psychiatria z jakiegoś niezrozumiałego powodu zostaje pomijana i zepchnięta na dalszy plan. Nakłady finansowe na tę dziedzinę są minimalne, a potrzeby coraz większe.

Jak już niejednokrotnie wspominałam, w Polsce wiedza na temat chorób psychicznych sięga średniowiecza. W dalszym ciągu uważa się, że jest to temat wstydliwy, a przecież każde nieleczone schorzenie powoduje destrukcję organizmu. Leki najnowszej generacji, jeśli się je regularnie przyjmuje, pozwalają prawidłowo funkcjonować. Mając zdiagnozowaną schizofrenię, chorobę dwubiegunową czy inną jednostkę chorobową, przy dobrze ustawionych lekach można zwyczajnie pracować i funkcjonować. To żaden wstyd, że ktoś potrzebuje pomocy, także wtedy, gdy dotyczy to jego duszy czy umysłu.


Po wydaniu książki Czesława Drałus została zmuszona do odejścia z pracy. Znalazła nową posadę, ale przyznaje, że system działa źle i niskie zarobki w połączeniu z ogromną odpowiedzialnością nie zachęcają do pracy na oddziałach zamkniętych szpitali psychiatrycznych. Tych spraw ma dotyczyć druga część książki. — Moja książka powstała również po to, by dorośli usłyszeli, co mają do powiedzenia marginalizowane i odtrącone dzieci — podsumowuje Czesława Drałus — a ja stałam się ich głosem. I ostatnie zdanie do rodziców i opiekunów: Proszę, róbmy wszystko, by nasze dziecko nie dostało się do tego typu instytucji, bo później to ta instytucja i sąd decydują, kiedy oddadzą nam nasze dziecko.

Jak to się zaczyna

Poważne problemy dzieci nie pojawiają się tylko w rodzinach patologicznych. Jednym z przykładów traumatycznej sytuacji może być rozstanie rodziców, które może zdarzyć się praktycznie w każdej rodzinie. Zbyt mało jest kulturalnych, dojrzałych rozstań wcześniej kochających się ludzi. Kiedy nieuchronnie musi dojść do takich sytuacji, w pierwszym rzędzie należałoby wziąć pod uwagę dobro najmłodszych.


Dorośli zaczynają się coraz gorzej rozumieć, wyrzucają z siebie ogrom pretensji i oskarżeń. W konsekwencji tego przestają się ze sobą komunikować i żyją tak naprawdę obok siebie, a po pewnym czasie postanawiają się rozstać. To wielki skrót tego, jak może dojść do destrukcji związku czy rodziny. Dzieci potrafią instynktownie wyczuwać zmiany, a paraliżujący strach popycha je do szukania odpowiedzi. Najczęściej powtarzającym się pytaniem, które sobie zadają, jest: „Czy przypadkiem nie przeze mnie rodzice się kłócą czy rozstają?”. Niewiedza jest tą niszą, w której wyobraźnia podsuwa najgorsze scenariusze. Dzieci obarczają się winą za tak wiele sytuacji z rodzinnego życia, że nam, dorosłym, może wydawać się to śmieszne i niepoważne. A tak nie jest. W swoich dziecięcych umysłach potrafią zarzucać sobie, że przyczyną problemów rodzinnych może być ich niewłaściwe zachowanie, problemy w szkole, a nawet to, że są zbyt kosztowne i zabierają czas potrzebny rodzicom na odpoczynek. Bez rozmów i wyjaśnień ze strony dorosłych ich wyobraźnia buduje jeszcze większe demony. Bezpardonowa walka o dziecko, czasami z chwytami poniżej pasa, ma dyskredytować któregoś z rodziców. Najważniejsze, żeby skutecznie dowalić i żeby racja była po mojej stronie. Posunięcie się do oskarżeń o molestowanie i zmuszanie dziecka do kłamstwa to prawdziwa zbrodnia na niewinnym umyśle. Z chęci zemsty, uporu i pokazania, kto jest ważniejszy, traci i cierpi najmłodszy i najsłabszy. Ten wewnętrzny strach, który ogarnia dziecko, może spowodować ogromną traumę na całe życie. Ten młody człowiek patrzący na kłócących się rodziców, zapijających swoje żale alkoholem czy łykających tabletki na lepszy sen czy lepsze samopoczucie, cierpi razem z nimi. Nie dość, że nie potrafi pomóc, to wielokrotnie odsyłany jest do swojego pokoju. Tam w niewiedzy i smutku, osamotniony, próbuje swoimi sposobami szukać ukojenia. Wkrada się obniżony nastrój, mogą pojawić się choroby somatyczne, np. bóle brzucha, głowy, oraz dalsze następstwa — depresja, samookaleczenie się, szukanie pomocy w internecie, a nawet destrukcja poprzez używki. Kiedy dorośli w końcu się reflektują, okazuje się, że bez specjalisty trudno pomóc własnemu dziecku. Niwelowanie dziecięcego strachu poprzez rozmowy, wyjaśnienia i zapewnienia, że w dalszym ciągu jest kochane, oraz zapewnienie możliwości zadawania dorosłym najbardziej niewygodnych pytań przygotuje je na nieuniknione zmiany. Tylko zwyrodnialcy nie kochają swoich dzieci.


W moich książkach Dzieci psychiatryka. Historie z ich życiaDzieci psychiatryka. Dalsze losy dochodzą do głosu skrzywdzone dzieci. To prawda, że jest tam przewaga historii rodzin patologicznych, ale nie tylko. Warto poznać mechanizmy dziecięcej logiki ofiar, które mimo doznanych krzywd mocno kochają swoich rodziców. Zrozumieć, jak trudno jest im wrócić do społeczeństwa i ponownie zaufać, aby w przyszłości mogli zbudować trwałe i szczęśliwe związki. Książki dają również odpowiedzi, dlaczego w Polsce powstaje tak wiele różnego rodzaju ośrodków wychowawczych, resocjalizacyjnych, oddziałów psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Te historie nie dzieją się za granicą, tylko za zamkniętymi drzwiami w naszym kraju.

Zająć się życiem albo umieraniem

Sara Romska, mieszkanka Brzegu Dolnego, po udanym debiucie literackim napisała kolejny tom pouczającej, wzruszającej i dającej do myślenia książki o zagubionych dzieciach, które, pozbawione ciepła rodzinnego i wzorców wychowawczych, mają bardzo trudne dzieciństwo. Autorka obydwa tomy napisała, opierając się na własnych doświadczeniach zawodowych. Była pielęgniarką na oddziale psychiatrycznym dla dzieci. Za kilka dni do rąk czytelników trafi kolejna książka, w której opisała dalsze losy swoich bohaterów. Wydawcą pierwszej i drugiej części jest wydawnictwo Ridero. Z Sarą Romską rozmawiałyśmy o pracy nad książką, tematach, które w niej poruszyła, a także o planach wydawniczych.


Redakcja „Panoramy Brzegu Dolnego”: Książka o dalszych losach bohaterów Dzieci Psychiatryka już niedługo zadebiutuje na rynku wydawniczym. Czy spodziewała się pani, po ukazaniu się pierwszej części, tak dużego odzewu i oczekiwania na kolejny tom?


Sara Romska: Druga część książki miała właściwie nie powstać, ale tak dużo dzieci zgłaszało się do mnie, by opowiedzieć o swoich problemach po opuszczeniu Bolanowa, że zmieniłam zdanie. Opowiadały o popełnionych błędach, zachłystywaniu się swoją wolnością, ostrzegając przy tym inne dzieci. Mówiły, dokąd zaprowadziły je kręte ścieżki. Po wysłuchaniu wielu opowiadań nie miałam sumienia tak tego zostawić. Poza tym wielu czytelników poszukiwało odpowiedzi na dręczące ich pytania. Postanowiłam im w tym pomóc. Jednym z tych pytań była sprawa dzieci adoptowanych. Nie spodziewałam się również, że tematem poruszę tak wielu ludzi. Jeśli udało mi się pomóc choćby jednej osobie, to dla mnie dodatkowa nagroda.


Red.: Co należy rozumieć poprzez dalsze losy? Czy bohaterowie pierwszej części będą również bohaterami drugiej?


S. R.: W części drugiej, Dzieci psychiatryka. Dalsze losy, wracam do poprzednich bohaterów. Przedstawiam ich trudne próby powrotów do społeczeństwa, wzloty i upadki, przeszkody i bariery, na jakie natrafiały w polskiej rzeczywistości, a w niektórych przypadkach oczekiwany happy end. Ale są również nowe historie.


Red.: Jak przebiegały prace nad książką? Na ile doświadczenie zdobyte podczas pracy nad pierwszą książką pomogło pani w pisaniu kolejnej?


S. R.: Debiut jest zawsze trudniejszy. Poruszanie się w nowej materii, dotąd dla mnie nieznanej, obecnie nie przysparza mi już takich problemów jak przy pracy nad częścią pierwszą. Od zawsze byłam tylko czytelniczką i jedynie pobieżnie znałam cykl wydawania książek. Obecnie jestem bogatsza o wiedzę, jak wydawanie książek odbywa się od kuchni. Postawiłam na profesjonalistów, którymi są pracownicy Ridero. To właśnie oni rozwiązują każdy mój problem. Samo pisanie nie sprawia mi większych kłopotów, jedynie wygospodarowanie na nie czasu było ogromnym wyzwaniem. Podkreślam, że pracuję zawodowo w trybie zmianowym, na więcej niż jednym etacie, a po nieprzespanej nocy umysł potrafi płatać figle. Dlatego książce potrzebne są rzetelne korekta i redakcja Z tego też tytułu musimy poczekać dłużej na druk.


Red.: Jakie tematy porusza pani w kolejnej części?


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 49.65
drukowana A5
Kolorowa
za 75.63