***
moje słowa
nie są po to, by je lubić,
czy wielbić
nie są wskazówką,
ani radą
nie są czymś, czego nigdy
nie zapomnisz,
nie są też grą w berka,
której zadaniem jest dawanie
radości dzieciom
moje słowa
są spowiedzią małej dziewczynki,
której iskierka miłości
otworzyła oczy
na piękno świata,
która wreszcie
nauczyła się latać
***
późno,
jeszcze później,
coraz mniej gwiazd
spogląda na wieczór, księżyc
przegląda się w tafli oczu
późno,
coraz później,
jesień robi miejsce
nostalgii srebrno-zimowej,
zimnej tylko za dnia
późno
jeszcze później,
świat został zatopiony
w śnieżnej kuli, potrząśnij,
a opadną na nas płatki snów
zamknij oczy i patrz na jawę
otwórz oczy i patrz na sen
***
sobota wieczór,
ładunki emocji pstrykają
w każdą część ciała
ja nie tańczę
ja piję herbatę
sobota wieczór,
niczego nie rozumiem,
więc tłumaczę wszystko
tak jak chcę
ja nie tańczę
ja czekam
sobota wieczór
nie szukam w pośpiechu
pończoch i kiecki,
przepraszam,
ja dziś nie tańczę
sobota wieczór,
chcę od Ciebie prawdy
chociaż nie wiem co ona znaczy
(nigdy w niej nie żyłam),
ja nie tańczę,
nie znam kroków
***
próbuję pisać,
ale jak dobrać wyrazy,
by serce przelać na papier,
by dotknąć słowami ust,
a może pisanie to
też całowanie
bez udziału warg?
to pieszczoty literami,
z udziałem nagich emocji?
czy wiersz to rozmowa
między kochankami,
w języku zrozumiałym
tylko dla nich?
wydech
wdech
***
dlaczego zasypiam
skoro mam kieszeń
pełną kluczy,
które cicho brzęczą
dla zakochanych?
kto mi pozwolił zasypiać
skoro kieszeń
zajmuje pęk
nikomu niepotrzebnych
kluczy,
które powinny budzić
do życia niekochanych?
śpij spokojnie, ten dźwięk
nie jest dla Ciebie
śpij
***
jestem sennym obłędem,
spływającym z oczu
jedną zaspaną łzą
jestem milczącymi ustami,
ze słowami, których nie wypada
i nie chcę wypowiedzieć
jestem zachłannym sercem,
pełnym zapachu wieczoru,
niepojętego zmysłami
jestem drżącym liściem,
wiatrem szarpanym przez burzę,
sercem bijącym w głowie
czy jestem dziś tym,
czym będę jutro?
***
chcę być falą,
falą na wzburzonym morzu,
morzem pieszczącym plażę
chcę być plażą,
plażą pełną piasku,
piaskiem ukrytym w piórach
chcę być piórem,
piórem w skrzydłach mewy,
mewą lecącą ku niebu
chcę być niebem,
niebem dla Ciebie,
Ciebie w krainie snu
***
jesteś wiadomością,
która przyszła zbyt późno,
zasuszoną różą
ukrytą w książce
chwilą,
której nikt nie zrozumiał,
kosmykiem włosów
zamkniętym w sekretniku
słowem
niewypowiedzianym na głos
nie trzymaj szampana
na specjalną okazję —
ten dzień nadszedł
***
gdy stoję naprzeciw Ciebie,
zamykam oczy,
łudzę się,
że dzięki temu
nie zajrzysz,
w głąb mnie
tam woda wypełnia żyły,
oddech chłodzi skórę,
lustro odbija strach
nie jestem już
rozumiejącą wszystko duszą
jestem sercem,
z którego pod nadmiarem
ciężaru spadają uczucia,
roztrzaskując się z hukiem
o szklaną podłogę życia
patrzę na to z szyderstwem
w zamkniętych oczach
***
mój dom
to miejscu przy Twoim uchu,
gdzie przesiaduję wieczorami,
to słowa
przypominające dźwięk chmuralny,
to strona książki
z zapisaną historią życia,
to wszystkie emocje
spuszczone ze smyczy
mój dom
to komora Twego serca,
w którą wtłaczam życie
***
śnisz mi się ciągle
przez to sypiam
z otwartymi oczami
śnisz mi się wciąż
zostawiając odsłonę
siebie na nocnym stoliku
śnisz mi się każdej nocy,
a przecież ja nigdy nie śnię
***
są takie spotkania
które przytrafiają się
tylko raz —
rozdygotane,
jak ręka trzymająca
pierwszego papierosa
to momenty życia,
które zakrywają rzeczywistość —
mieszają zmysły,
niszczą spokój,
jak senna mara,
jak szaleńczy obłęd
powstał z nich obraz
odbity w oczach,
ze śladem w marzeniach,
bo nawet jak jestem sama,
to dużo jest Ciebie
***
Twoje życie to opowieść
pełna gości,
ktoś wchodził
ktoś wychodził,
drzwi otwarte
drzwi zamknięte
Twoje serce to gościniec
bogaty
w miłostki raniące,
w uczucia uśmierzające,
krótsze,
czy trochę dłuższe
teraz jesteś jej
tylko jej
tylko teraz,
a ona wciąż opowiada,
czym pachną Twoje ręce
***
cisza, wieczorna cisza,
lubię ten moment w ciągu dnia,
kiedy wszystkie myśli
szukają schronienia
czy pozwolisz im schować
w Twoim sercu,
by zaczęły pulsować jednym,
zgodnym rytmem?
jak splecione palce,
jak wianek z jesiennych liści,
jak bycie w związkach,
w związkach bez miłości,
z miłością bez związków
jest w czym wybierać
***
każdy dzień
jest wczorajszym oddechem,
tchnieniem przeszłości
połączonej z teraźniejszością
każde pieszczotliwe
tulenie policzka
ma w sobie ogrom
niewyobrażalnej miłości
każda miłość
jest tą najważniejszą,
i pierwsza
i ostatnia
***
kalendarz jedną nogą
w nowym roku,
a ja na nic nie patrzę,
nie marznę,
nie oddycham
śnieg
jest grudzień,
a świat podstawia mi
pod oczy blichtr
na zmianę z nędzą,
zasypana karuzela,
konik na biegunach
drży z zimna,
śnieg
ja nie przeżyję życia śniegiem,
ja przeżyję je wierszem
***
dziś rano
między 4 a 6,
stworzyłam wiersz,
pozbawiając go
swoich emocji
zmieniłam słowa,
zniesmaczone
ckliwymi porównaniami
wygładziłam smutek,
by wieczorem,
mógł błyszczeć spokojem
dziś rano
miedzy 4 a 6,
ten wiersz skonał,
pozbawiony
ciemnej strony
nadającej charyzmę,
i osobowość
pozbawiony cząstki mnie
***
ja nie żyję,
ja tylko codziennie rano
budzę się,
piję herbokawę,
trzymając się kurczowo
porcelanowego kubka
i świata
ja nie żyję,
ja tylko codziennie rano
odwiedzam świat,
mierząc go
nierównym biciem serca,
ja nie żyję,
w moich żyłach
zamiast krwi
płynie śnieg z deszczem
***
szukam
sensu w każdej
spadającej gwieździe,
w jej lekkości
ważącej tonę
w zmianach w życiu,
tych chcianych
i tych człekożernych
sensu w granicach
między latem a jesienią,
nocą i dniem,
początkiem i końcem
w czytaniu książki,
która ma
już napisane zakończenie
sensu w tym,
czy szklanka jest
do połowy pełna,
czy od połowy pusta
sensu w całym bezsensie
***
znalazłam na drodze
słowa,
zniszczone, zabłocone
milczące i głodne
cudze,
ograniczane przez ludzi,
ganiane przez hałas,
uciszane przez świat
smutno patrzyły na mnie
mówiąc,
że żadne z nich
nie przetrwa w milczeniu
bo muszą mówić,
krzyczeć,
wypluwać z siebie emocje,
bo są jak organizmy złączone
nieśmiertelnością liter,
spytałam je o miłość,
czy ona przetrwa w ciszy —
nie odpowiedziały,
zabrakło im słów
***
może kiedyś opowiem Ci
o sennym obłędzie
bezsennych nocy,
ile razy
ostrzę ołówek
zanim nakreślę słowa,
jak często w nocy
odwracam poduszkę
na chłodną stronę,
ale nie teraz,
teraz mam prawo
zachować milczenie
i chętnie z niego skorzystam
***
pytasz mnie jak będzie
wiem, że powietrze
nie będzie już pachnieć
różami z kartonu
wiem, że nie uda się
wskrzesić spalonej zapałki,
która tylko na moment
zajaśniała i zgasła
wiem, że nie ma już
spojrzeń w oczy —
jest tylko ślepopatrzenie
nie pytaj mnie jak będzie
***
zaprosiłam wieczorne myśli
do lokalu,
lecz one nie chcą
herbacianych herezji,
wolą odejść,
potykając się o moją filiżankę,
herbata wystygła,
lokal opustoszał,
płyta skończyła się,
lalka przy stoliku płacze —
nie współczuję jej
nie mam w sobie empatii
myśl stała się słowem
***
nie chcę więcej,
wystarczy świat
(nie)ułożony z dziennych zdarzeń
nie chcę więcej
wystarczy dom bez okien,
którymi (nie) można patrzeć w przyszłość