*
Od dyslektyka
Dla dyslektyków i wszystkich innych buntowników
Ostrzeżenie!
Książka jest pełna humoru, przygód i wartkiej akcji. Jeśli liczyłeś/aś na zwykłą mainstreamową książkę fantasy… to lepiej odłóż tę pozycję z powrotem.
*Jeżeli jednak nadal tu jesteś, to przyjmij to wyzwanie Czytelniku. Zapraszam Cię do świata Irmy Grace, gdzie zawsze coś się dzieje a podstępni bogowie czyhają tuż za rogiem, żeby jeszcze bardziej namieszać. Poznaj dziewczynę z przepowiedni, która spali cały świat… a może go ocali? Przekonaj się sam…
&
I wszystko będzie dobrze
I wszelkie sprawy ułożą się dobrze
Gdy języki płomieni splotą się
W węzeł ognistej korony
A ogień i róża — staną się jednym.
T.S. Eliot -,,Little Gidding”
tłum. Krzysztof Boczkowski.
Prolog
Dieas irae
Za oknami starej, zapyziałej kamienicy słońce ospale wznosiło się zza widnokręgu. Niebo na wpół skąpanie w chłodnym błękicie i ciemnych chmurach rozdzierała bladoróżowa kreska. Dochodziła właśnie godzina trzecia — nazywana przez wielu czasem czarownic. Jaka szkoda, że po swojej stronie nie mieli ani jednego czarownika… Niewielkie miasteczko, w którym żyli spokojnie przez rok, smacznie spało otulone ciepłą pierzyną iluzji dnia powszedniego. Nikt nie miał pojęcia, że w ich mieście żyje tyle magicznych i właśnie teraz dwójka banitów stoczy być może swoją ostatnią bitwę.
Poza murami opuszczonego budynku remizy, panowała dotkliwa cisza. Wszystkie drzewa i ptaki jak na złość umilkły. Ciemnowłosy mężczyzna wbiegł właśnie do kolejnego zaciemnionego pomieszczenia. Jego serce biło bardzo szybko, a adrenalina niemal rozsadzała żyły. W całym swoim życiu nie czuł tak wielkiego strachu jak dziś. Drżącymi dłońmi przeczesał swoje włosy, nie zwalniając kroku — wyraźnie czegoś szukał. Powodem jego zmagań był nikt inny jak drobna blondynka imieniem Saphonia, którą na swoje nieszczęście kochał do szaleństwa. Dlatego uważnie prześlizgnął wzrokiem raz jeszcze po całej sali i dopiero za drugim razem rozpoznał skulony kształt w rogu pomieszczenia. Sophie. Ciało bruneta instynktownie pognało w jej kierunku, jednak drogę przestąpił mu piekielny ogar. Czarne jak smoła psisko sięgało mu do pasa. Zwierzę przypominało ludzką rasę rottweilera, jednak z dodatkowymi dwoma głowami i palącą jak kwas śliną. Pupil obecnego króla Piekła był w niezbyt dobrym humorze i groźnie warcząc zaczął człapać ku Johnny’emu. Mężczyzna wyciągnął miecz ze stali damasceńskiej i przyjął odpowiednią, obronną pozycję. Ogara nie dało się zabić. Nie miał duszy i był ożywioną bryłą gliny piekielnej — a to czyniło go z kolei najlepszym tropicielem oraz zabójcą. Mimo tej wiedzy Johnny i tak miał nadzieję, że jakoś wyjdą z tego starcia cało.
— Dłużej się nie dało!? — Do jego uszu dobiegł chrapliwy i zdenerwowany głos Sophie.
Zerknął na nią szybko. Leżała zwinięta w kącie, a z wielu otwartych ran blondynki wypływała ciemna, niemal czarna krew. Widok jego serca w takim stanie, wprowadził go w stan chwilowego zamroczenia. Jednak cerber bardzo szybko przypomniał mu, że nie są tutaj sami. Pies rzucił się na niego z zębami i chyba tylko dzięki ponadprzeciętnemu refleksowi zamiast w tętnicę szyjną oberwał w przedramię. Stłumił okrzyk i zacisnął zęby. Czuł jak jad bezlitośnie szarpie jego nerwy. Musiał się śpieszyć, za parę chwil zacznie słabnąć.
Zadał serię ciosów, ale pies uniknął każdego i teraz drwiąco spoglądał mu w oczy. Uniósł ponownie miecz i czekał na kolejny ruch przeciwnika. Saphonia jednak nie dała mu szansy wykazać się. Część jej ran zaczęła się zasklepiać, dzięki czemu mogła wstać i podejść do cerbera. Zrobiła to tak cicho, że ogar wyczuł jej obecność dopiero gdy położyła czarną od swojej krwi dłoń na jego grzbiecie.
Johna zamurowało, przez chwile zapomniał jak się oddycha. Jego ukochana miała jednak stanowczą minę i wyraźnie wiedziała co robi. Wyszeptała w języku upadłych kilka słów, przez które cerber skulił się w sobie i zaczął straszliwie skomleć, rozsypując się na ich oczach w popiół rozwiany przez wiatr.
— Jak?! — wydusił z siebie anioł.
— Odesłałam go do domu… — wysapała, lekko chwiejąc się na nogach.
Johnny szybko podbiegł do niej i zamknął ją w uścisku chroniąc tym samym przed upadkiem.
— Czy to już koniec? — zapytała tak cicho, że ledwo usłyszał jej słowa.
— Wydaje mi się, że dopiero początek…
Wtuliła się mocniej w ciało ukochanego. Tak bardzo pragnęła, żeby ten wieczny pościg się w końcu skończył. Przejechała dłońmi po jego łopatkach i z przerażeniem odkryła, że w miejscu jego pięknych, potężnych białych skrzydeł pozostały tylko dwie świeże rany.
— Co oni ci…
— Ciii — przytulił ją do siebie tylko mocniej i pogłaskał po głowie. — Ty też coś straciłaś.
— Czy teraz dadzą nam spokój?
— Myślę, że nie...ale będzie im trudniej nas namierzyć.
— Czy na prawdę musimy płacić tak wysoką cenę? — Po jej bladej twarzy spływały szkarłatne łzy. Johnny nigdy nie widział jak płacze, aż do teraz.
— Zaczniemy od nowa — zapewnił płomiennie, ściskając jej drobne dłonie. — Jak ludzie.
— Jak ludzie — lekko parsknęła nie wierząc w cały ten absurd.
Właśnie spalili ostatni most. Nie było już odwrotu, mogli iść tylko na przód i tak należało zrobić. Przeszłość została zakopana na długo w ich sercach, jednak wiedzieli, że pewnego dnia zapuka do ich drzwi. A wszystko to bo Romeo pokochał Julie, a Julia Romea.
Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo? Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! Lub jeśli tego nie możesz uczynić, To przysiąż wiernym być mojej miłości, A ja przestanę być z krwi Kapuletów.
Ilekroć sięgała po dzieło Szekspira — jedynego przedstawiciela ludzkości, którym nie gardziła- za każdym razem śmiała się tego fragmentu. Nigdy nie rozumiała ich miłości, aż do czasu gdy poznała Jorthnala — Johnnego jak zwykła do niego mówić. Może i złamali prawo, ale czy zasługiwali na śmierć? Jej zdaniem nie. Od teraz zaczną nowy rozdział życia i będzie tak jak sobie wymarzyła.
A on? Trudno w to uwierzyć, ale jeszcze kilka dni temu, gdy nikt nie wiedział o ich uczuciu… był wśród złoto-zielonych liści drzew Edenu i wykładał kodeks pracy przyszłym aniołom. Kodeks który właśnie złamał. On, anioł z drugiego kręgu, przypisany do Władców. Teraz był ścigany przez swoich dawnych uczniów i przyjaciół. Wyklęty banita. Ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu czuł właśnie w tym momencie szczęście. Miłość była irracjonalna.
Na wpół przytomni wyszli ze starego budynku wspierając się wzajemnie. Resztki energii wykorzystali by przenieść się do nowego domu w kierunku: nieznane.
***
— Ckliwe bzdury — parsknęła pogardliwie kobieta obserwująca wszystko po drugiej stronie lustra. Siedziała otulona mrokiem gładząc po głowie piekielnego ogara. Spoglądała właśnie w jej łącznik ze światem ludzi i widząc to całe szczęście zbierało jej się na odruchy wymiotne. Jednak spokojnie, to był dopiero początek zabawy.
Powolnym dostojnym krokiem, podeszła do stołu na którym leżało wiele glinianych tabliczek i zwiniętych pergaminów. Z każdym ruchem po pomieszczeniu roznosił się brzęk licznych złotych bransolet, które zdobiły jej nadgarstki. Był to jedyny dźwięk w tej komnacie, nie licząc rzecz jasna jęków karanej służby.
— Ileż to już wieków? — zapytała z lekkim rozmarzeniem w stronę dopiero przybyłego gościa.
— Dla mnie to jakbyśmy widzieli się wczoraj — wymruczał czarująco, jednak była to tylko kolejna z masek.
— Co tym razem sprowadza w moje progi tak wielką osobistość jak ty? — zaświergotała lekko ironicznie.
— Mam pewną informacje która cię zainteresuje.
— Ty? — zaśmiała się. — Przez wieki nie grałeś w tą grę, jeśli ktoś tu potrzebuje informacji to tylko ty.
— Myślisz, że moje więzienie było karą? Ranisz moje uczucia posądzając mnie o taką głupotę. Gdy ja zbierałem siły, wy przesuwaliście się na takie pola na jakie chciałem — uśmiechnął się szeroko co niewątpliwie zwiastowało same kłopoty.
— Słucham więc, co niby dadzą mi twoje informacje? — przewróciła oczami powoli odwracając się od niechcianego gościa. Był ubrany w długi aksamitny płaszcz, a twarz chował w kapturze tak skutecznie, że w jego wnętrzu dojrzeć można było tylko wyraziste zielone oczy.
— Wygrasz wojnę, którą od dawna chcesz zakończyć. — Na te słowa stanęła gwałtownie i odwróciła się.
— Jeśli mówisz prawdę…
— Czy te oczy mogą kłamać? — zaśmiał się przybysz.
— Mów, czego chcesz w zamian.
— Są dwie rzeczy. Chodzi o to, że nie możesz w tej chwili zabić tego anioła i Saphonii.
— A to niby dlaczego? — parsknęła nie wierząc w tak niedorzeczne żądania.
— Tu jest odpowiedź — podał jej dotąd skrywany szczelnie pod płaszczem zwój pergaminu. Królowa pośpiesznie rozwinęła go i tak jak się tego spodziewał w jej oczach pojawiły się dwie chciwe iskierki.
— Jeśli ich nie zabiję, ona da mi zwycięstwo? — zapytała jakby nie mogąc uwierzyć, że rozwiązanie jej problemów jest takie proste.
— Tak, ona jest kluczem do wszystkiego. Musi się tylko jeszcze narodzić. W tedy będziesz mogła wplątać ją w swój plan. Na razie czekaj.
— A ta druga rzecz, której żądasz? — mruknęła niechętnie. Wolała jednak wiedzieć wcześniej czego zażąda ten podstępny drań, interesy z nim zawsze kończyły się wielką awanturą. Nikt nie miał takiego talentu by skłócić ze sobą ludzi.
— Nie zrobisz jej krzywdy, nawet jeden włos z głowy nie może jej spaść, rozumiesz?
— Świat się kończy! Czyżbyś sam zdradzał mi swoją słabość? — Klasnęła w dłonie i pokręciła głową.
— Jak zwykle patrzysz zbyt krótko — skwitował niedbale. — Nie wiesz jeszcze do czego będę jej potrzebował. Przyda mi się tylko żywa i nieuszkodzona.
Królowa Piekła zmrużyła czujnie oczy. Nie uwierzyła w jego zapewnienia, za tym musiała kryć się bardzo długa historia. Postanowiła jednak nie przekraczać granicy, w każdej chwili mógł ją unicestwić, poza tym miała już to co chciała. Zadowolona odłożyła pergamin do małego stosu na stoliku. Tajemniczy gość uśmiechnął się do siebie i zniknął w ciemności. Pogładził drugą część przepowiedni, wciąż tkwiącą w jego kieszeni i opuścił podziemia. Wielka szkoda, że ta dziewczyna zniszczy ich wszystkich. Wielka szkoda…
1
Co ja tutaj robię?
Leżała teraz na dwuosobowym łóżku z kawową pościelą i białymi poduszkami. Pokój w którym obecnie mieszkała był urządzony w bieli i brązie o odcieniu caffè latte. O zgrozo jak ona szczerze gardziła tym napojem, nigdy nie rozumiała ludzkiego pociągu do kofeiny. Dla niej była to czarna gorzka ciecz, porównywalna do ohydnych lekarstw przepisywanych przez lekarza. Ale ironia, jej nieodłączna towarzyszka niedoli nie odstępowała jej ani na krok. Tylko, że Irma Grace wydawał się tym nie przejmować. W końcu z racji częstych przeprowadzek, była bardziej niż pewna, że za rok lub mniej opuszczą to miejsce i zawędrują tam gdzie jeszcze nie byli — czyli chyba na biegun północny.
Sterta kartonowych pudeł z jej rzeczami jak zwykle zajmowała sporą część pokoju. Dziewczyna jednak w żadnym wypadku nie zamierzała ich rozpakowywać. Lubiła chaos, spontaniczność i wolność — czyli chyba to co każdy przeciętny siedemnastolatek. Irmę Grace w zasadzie nie wyróżniało wiele- miała wielkie miodowe oczy oraz sporo piegów w tym samym kolorze na nosie i policzkach. Oprócz tego pokaźny wachlarz rzęs, czarujący uśmiech z dwoma dołeczkami i wyraźnie zarysowane kości policzkowe, dzięki czemu jej twarz zyskiwała nieco bardziej ostrego wyrazu.
Była również posiadaczką gęstych i długich włosów do ramion, które wolały żyć własnym życiem. Dlatego też nie sposób było ich rano ułożyć ani,,skłonić” do współpracy.
Po dłuższej chwili intensywnego wpatrywania się w śnieżny sufit pokoju, bardzo niechętnie zwlekła się z miękkiego łózka i nie śpiesząc się założyła na siebie dopiero wyciągnięte ubrania. W Los Angeles byli od trzech miesięcy, ale dosyć szybko poczuła klimat tego miasta. Znowu lekko otępiała po imprezie z wisielczym nastrojem wybierała się do placówki zagłady. Rozmasowała bolące ją skronie i zeszła po drewnianych schodach do kuchni. Przy stole siedział lekko przygarbiony brunet o imieniu Johnny. Jej ojciec, jak co rano oglądał poranne wiadomości przy kubku gorącej herbaty. Orzechowe oczy bystro śledziły zmieniające się obrazy w telewizorze, przynajmniej do puki drobna blondynka nie położyła przed nim talerza wypełnionego jajecznicą ze szczypiorkiem. Sophie była filigranowej budowy oraz posiadała parę czarnych tęczówek, które zwykły płonąć jak dwa węgle, podczas ich kłótni. Wydawali się całkiem pochłonięci w wykonywaniu swoich czynności, jednak ich uwadze nie przeszło przybycie pierworodnej.
— Gdzie wczoraj byłaś? — zapytała cicho Sophie, ale była to tylko cisza przed burzą.
— Wyszłam ze znajomymi — wzruszyła ramionami. Ich status relacji można było śmiało określić jako skomplikowany. Irmę denerwowały ciągłe przeprowadzki, a Sophie i John nie zamierzali ustąpić. Dlatego jedyny sposób w jaki mogła zaprezentować im swój sprzeciw to częste uszczypliwości. Jej najnowszym pomysłem były częste imprezy-niestety sporym minusem był częsty ból głowy i tłumy obcych ludzi.
— Masz dopiero siedemnaście lat! — wyrzuciła z pretensją Sophie.
— Nie możesz tak sobie… — zaczął Johnny, jednak urwał gdy zobaczył, że ich córka już dawno wyszła. Oboje spojrzeli na siebie i zacisnęli szczęki, naprawdę gdzie oni popełnili błąd?
Tymczasem najmłodsza Grace była już daleko. Nie miała wielkiej ochoty iść znowu do szkoły, jednak nie miała też pomysłu co ze sobą zrobić. Nuda była znacznie gorsza od siedzenia w zatłoczonej klasie. Wychodziła właśnie z Brookhaven Ave, kiedy poczuła jak jej żołądek całkiem się kurczy. Nagłe uczucie niepokoju przylgnęło do niej jak druga skóra i za nic nie chciało odejść. Rozejrzała w około, ale ulice LA jak zawsze zapełnione były śpieszącymi się ludźmi. Potrząsnęła głową nie wierząc we własną głupotę i ruszyła dalej co chwila zerkając kącikiem oka na sąsiedni chodnik. Po minięciu zaledwie paru przecznic chodnik pod jej stopami zaczął dziwnie falować i migotać przed jej oczami. Przyklejone do płyt chodnikowych gumy i kolorowe napisy mieniły się i lekko poruszały. Jednak to co ją zmartwiło to pojawiające się dziwnie często symbole, jakby pismo runiczne. Przetarła nadal zaspane oczy. To na pewno przez odwodnienie, w końcu miała za sobą długą noc. Nie zerkała już na drogę pod jej stopami, teraz uparcie patrzyła przed siebie i szła równym, szybkim krokiem.
Niepokój nie mijał. Ponadto czuła na sobie czyjeś palące spojrzenie. Machinalnie nie panując nad własnymi odruchami odwróciła głowę w kierunku sąsiedniej ulicy i gwałtownie stanęła. Dziwne, obezwładniające uczucie spłynęło na nią powodując gęsią skórkę, tak jakby déjŕ vu. Te oczy. Były intensywnie zielone, jednak ona dostrzegła w nich także lekko piżmową barwę oraz błękitne akcenty wokół źrenic. Nie potrafiła sama przed sobą powiedzieć skąd je zna, ani do kogo należą. Przechodzień potrącił jej ramię i na chwilę musiała odwrócić wzrok. Gdy jednak spojrzała z powrotem w tamtą stronę, po cudownych oczach nie było już śladu.
Lekko skołowana jeszcze raz rozejrzała się. Kilka osób także przystanęło dziwnie się na nią patrząc. Jak zawsze zignorowała wrogie spojrzenia.
— Twój czas nadchodzi! — sapnął ktoś zza jej pleców. Parę kroków za nią stał bezdomny, z długą brodą, podartymi ubraniami oraz zawieszoną na szyi kartonową tabliczką z napisem:,,Ostateczny czas nadchodzi. Wybierz mądrze.””. Irma pomyślała, że to kolejny nawiedzony człowiek, który chce zbawić świat i przepowiada apokalipsę. Jednak ten mężczyzna patrzył na nią jakoś tak twardo, stanowczo i zaczął mówić do niej gdy tylko upewnił się, że patrzy na niego:
— Bogowie zeszli na ziemię. Uważaj dziewczyno, wszyscy będą chcieli cię zabić.
Grace zmarszczyła brwi. Czyli jednak gadał od rzeczy i był chory.
— Może pójdzie pan zbawiać świat dalej, ją się spieszę. — Mówiąc to zaczęła się odwracać, ale bezdomny zatrzymał ją łapiąc za jej przedramię.
— Nie ufaj nikomu. Pomoże ci wiedźma, skontaktuje cię z nimi.
— Z kim?
— Przeznaczenie. Walka. Przepowiednia. — Gdy powiedział te zagadkowe urywki odwrócił się na pięcie i odszedł jakby nigdy nic. Czy tylko jej przytrafiały się tak dziwne rzeczy? Na domiar wszystkiego przez resztę drogi była tak bardzo rozkojarzona, że wpadła na jakiegoś chłopaka i cała jego kawa wylądowała na śnieżnobiałej koszuli. Nie miał jej tego za złe, uśmiechnął się tylko pokrzepiająco i zniknął w tłumie. Grace szczerze się zastanawiała co jeszcze może się przydarzyć tego dnia.
Szczęśliwie, bez dalszych przygód, dotarła przed gmach liceum Budynek był urządzony nowocześnie, jednak pomimo to wywoływał w dziewczynie odrazę. Okna i drzwi z grubego szkła, służyły za reprezentatywną ścianę szkoły, ukazującą ciemne, marmurowe wnętrze holu i szatni. Pozostałe ściany budynku przyobleczone w błękit próbowały tworzyć niezgrabne, trójkątne wieżowce dodatkowo poprzeplatane ze sobą pod dziwnymi kątami. Cały ten wygląd nie budził pozytywnych skojarzeń i daleki był od dzieła sztuki. Grace przemogła wewnętrzną niechęć i przekroczyła olbrzymie wrota piekieł kierując się ku wyjściu z Tartaru, jakim niewątpliwie była szatnia szkolna. Po przejściu ciemnego holu można było zauważyć, że dominował błękit. Na mijanych ścianach były chyba wszystkie odcienie niebieskiego w formie obrzydliwych kleksów. Grace szczerze zastanawiała się, czy dyrektorowi zabrakło funduszy na wykończenie budynku. Plamy błękitnej farby wieńczyły ściany bez wyraźnego planu, tylko potęgując uczucie zagubienia i chaosu.
Jeśli chodzi zaś o same klasy lekcyjnych… były wyraźnie urządzone zawsze w jednym i tym samym sprawdzonym schemacie. Na małym podium stało majestatyczne biurko nauczyciela. Z pewnością nie musiało zabierać, aż tyle miejsca, jednak ta śmieszna reprezentacja siły być może miała skłonić potulne owieczki do respektu dla świeżych magistrów nauk ścisłych i humanistycznych. Za biurkiem zaś wisiała stara kredowa tablica, a przed nim ciągnęły się trzy idealne rzędy ławek. Dominujący kolor: oczywiście niebieski.
Jako pierwszą miała mieć matematykę. Nie przepadała za mono za tym przedmiotem, ale pomimo to nawet nieźle sobie radziła. Co prawda dużo lepiej czuła się w kierunkach bardziej humanistycznych, postanowiła jednak tak bardzo nie narzekać, nie dzisiaj. Grace wolnym krokiem, jak zawsze spóźniona, przeszła przez cała salę i zajęła swoje miejsce w ostatniej ławce. Nauczycielka nawet nie zauważyła obecności Irmy, z czego dziewczyna nie ukrywając była całkiem zadowolona. Rozłożyła na ławce swój obowiązkowy zestaw bez którego ciężko było by jej przetrwać- w jego skład wchodził szkicownik, słuchawki oraz ulubiona playlista. To miał być tak samo nudny poniedziałek jak wszystkie, ale po takim poranku czuła, że to nie będzie koniec atrakcji. Chwile po niej w klasie zjawił się nowy uczeń. Był to wysoki brunet z równie wielkim nieładem na głowie co jej. To co zwróciło uwagę Irmy to, tatuaże na rękach i dwa kolczyki- jeden w prawym łuku brwiowym, a drugi w dolnej wardze bardziej po lewej stronie twarzy. Nieznajomy nie miał zbyt wielkiego wyboru, jedyne wolne miejsce było koło niej. Usiadł i mimo, że długo do ignorowała, ani na moment nie spuścił z niej wzroku. Czekanie na jej reakcję widocznie dłużyło mu się, bo wytrącił ołówek z jej palców, tak by w końcu uniosła wzrok. Siedział koło niej zdecydowanie zbyt blisko, przez co dokładnie widziała wzory pięknych tatuaży pod koszulką. Miał ich kilka na piersi i brzuchu i jak można było przypuszczać na rękach również. Pędy drutów kolczastych oplatały jego prawą dłoń, kończąc się przy koniuszkach palców. Pomiędzy nimi były małe czerwone punkty — kwiaty, maki albo też róże. Irma znała, aż za dobrze ten typ. Skrzywdzony zły chłopiec, artystyczna dusza i jeśli nie jest w jakimś gangu to na pewno wieczorami nie siedzi w bibliotece. Ten chłopak na pewno nie wróżył nic dobrego.
— Jestem Niklas — przedstawił się.
— Irma — kiwnęła głową mierząc go dokładnie wzrokiem. Czego mógł od niej chcieć? Nie bez powodu trzymała dystans od innych ludzi, nie lubiła zawodów, a tym bardziej łzawych pożegnań. Dlatego świadomie zawsze wybierała los outsidera.
— Zawsze jesteś taka pogodna? — zapytał ironicznie przekręcając zabawnie głowę.
— To zbrodnia? — dopiero teraz spojrzała w jego oczy i trochę ją to zdziwiło. Jakim cudem miał fioletowe oczy? — Fajne soczewki.
— Soczewki… może być, jak chcesz — lekko się zaśmiał jak gdyby wiedział coś co i ona powinna wiedzieć. Po chwili pauzy dodał — Jak przeprowadzka do Los Angeles?
Grace na chwilę zmroziło, jednak szybko doszła do siebie, starając się nie okazywać strachu, odpowiedziała:
— Skąd wiesz, że się przeniosłam?
— Zgadłem — jego oczy mówiły jednak coś zupełnie innego. Widziała w nich złośliwą iskierkę i to się jej nie spodobało.
— Ty chyba też musiałeś się przeprowadzić, skoro mamy środek semestru…
— Dosyć często podróżuje, zwiedzam, poznaję nowych ludzi.
Kiwnęła głową i wróciła do swojego szkicownika. Niklas jednak postanowił ją jeszcze pomęczyć.
— Nie zauważasz czasem czegoś dziwnego?
— Dlaczego pytasz?
— Dziwne twarze, dziwne istoty…
— Jeśli pytasz czy jestem chora psychicznie, to zasmucę cię, ale nie jestem.
— Wiesz, że nie o to mi chodzi. — pochylił się do niej jeszcze bliżej, tak jakby miał zamiar zaraz jej wyjawić jakąś arcy-tajną tajemnice. — Jesteś wyjątkowa, wiesz o tym?
Irma zadławiła się własnym zduszonym śmiechem. Niklas był najwyraźniej z księżyca jeśli liczył, że tak tandetny podryw na nią zadziała.
— Każdy jest inny i wyjątkowy na swój sposób — powiedziała lakonicznie, nadal powstrzymując się od śmiechu.
— Możesz być ze mną całkowicie szczera.
Tak, znam cię od pięciu minut już się palę żeby ci zaufać- parsknęła w myślach. Niklas zrobił jednak tak wymowna minę, że zdawało się jakby usłyszał ten komentarz.
— Może i mnie nie znasz, ale z pewnością poznasz, o to się nie martw. — I znowu uśmiechnął się tak, że nie zwiastowało to nic dobrego dla dziewczyny. Sama nie wiedziała skąd w niej ta obawa, jednak coś wewnątrz odradzało jej dłuższej rozmowy z tym człowiekiem. Jej własny Dajmonion. Ale najbardziej zaniepokoiło ją to, że swoimi uwagami trafiał bezbłędnie w jej odczucia i myśli, zupełnie jakby przeżywał to samo.
Gdy tylko usłyszała dzwonek szybko zgarnęła swoje rzeczy i niemal wybiegła z sali lekcyjnej. Byle jak najdalej od niego. Owszem, było to bardzo dziwne zachowanie z jej strony i niewątpliwie w jego oczach figurowała jako świruska, ale… tak właściwie nie było żadnego ale, była dziwna i kropka.
— Hej! Zaczekaj! — krzyknął w tłumie na korytarzu. Grace nie raczyła się jednak odwrócić, ani też zwolnić kroku. Okazało się niestety, że nowy,,kolega” ma naprawdę dobrą kondycję i dogonił ją w parę sekund.
— Poczekaj. — powiedział dziwnie przymilnym tonem. — Wiem, że źle zaczęliśmy, możemy spróbować jeszcze raz?
To było coraz dziwniejsze. Ten chłopak musiał chcieć od niej coś konkretnego, skoro tak strasznie mu na tym zależało. Może założył się o coś?
— Czego ode mnie chcesz? — wypaliła, powoli miała już dość tych gierek.
— Nie rozumiem. — powiedział niewinnie. Irma w myślach wywróciła oczami, bardzo siląc się na neutralny wyraz twarzy. Ewidentnie mówił jedno, a myślał drugie. Oczy zawsze zdradzały tajemnice umysłu.
— Za bardzo ci zależy, więc coś jest na rzeczy. Co chcesz ode mnie wyciągnąć, zatem?
— Chcę tylko wyciągnąć przyjaźń. Źle zaczęliśmy.
Zamrugała kilkukrotnie. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo.
— Nie wiem, skąd jesteś, ani czego chcesz, ale normalni ludzie potrzebują czasu żeby się poznać i zaprzyjaźnić. To nie działa od tak. — Gdy wypowiedziała te słowa od razu skarciła się wewnętrznie. Nie lubiła być tak oschła dla innych, jednak dzisiaj była naprawdę zmęczona i jej całe pokłady optymizmu i grzeczności magicznie uleciały.
— Oboje nie jesteśmy normalni — powiedział dobitnie, na co irytacja dziewczyny sięgnęła zenitu, dlatego by nie powiedzieć za dużo weszła na stołówkę licząc, że natręt się odczepi. Niestety drugi raz już dzisiaj na kogoś wpadła. Pierwsze co zobaczyła przed sobą to poplamiona zaschniętą kawą biała koszula. Teraz po kolejnym zderzeniu, do tej finezji kolorów dołączyła czerwona plama z rozlanej zupy krem z pomidorów. Powoli uniosła wzrok spodziewając się ciskanych w nią gromów, jednak przed nią stał przyjaźnie wyglądający blondyn, z kręconymi włosami jak u małych cherubinków z obrazów Rubensa. Jego twarz i ciało śmiało można by porównać do greckiego Adonisa. Błękitne oczy wpatrywały się w nią dokładnie, a rząd idealnie białych zębów ukazywał się w uśmiechu… skierowanym do niej? Spodziewała się czegoś zupełnie innego. Gdy szok minął Irma zdołała wydukać:
— Przepraszam, naprawdę nie chciałam zagapiłam się i…
— Wpadanie na ludzi masz we krwi, co? — uśmiechnął się.
Jednak ta wypowiedź nadal nie była do końca jasna dla dziewczyny.
— Przepraszam, ale nie do końca rozumiem o co ci chodzi…
— Dziś rano, na ulicy też na mnie wpadłaś…
O kyrie eleison! Światłości ludzi Renesansu! To był on! Rano wpadła na niego i wylała mu kawę, a teraz jeszcze obiad...biedny człowiek, biedna koszula.
— To byłeś ty! W takim razie podwójne przepraszam. Nie wiem gdzie dziś zostawiłam głowę. — Nerwowo przeczesała włosy uśmiechając się przy tym przepraszająco. Blondyn zaśmiał się tylko i pomógł pozbierać resztki obiadu z podłogi. — Tak w ogóle to jestem Alessio. Alessio Suffels — wyciągnął rękę.
— Irma Grace.
— Może dosiądziesz się do mnie?
Zanim zdążyła wypowiedzieć choćby słowo obok niej pojawił się Niklas.
— No. Nie. Wierzę. — Powiedział przeciągle polewając każe słowo soczystą porcją jadu. — Kto niby cię tu teraz wysłał. Czy wy zawsze musicie mi robić na złość! Byłem tu pierwszy!
Coś we wnętrzu Niklasa zawrzało. Mówiąc delikatnie był nieźle wkurzony. Jak zwykle skrzydlata podróbka Kena musiała się przyczepić albo odbić mu zlecenie! To było już nie tyle nurzące co irytujące. W końcu jesteś sobie demonicznym sługą klasy A i już prawie zdobyłeś duszyczkę, gdy nagle pojawia się uczynny aniołek i nawraca twój przyszły obiad na dobrą drogę. Ten schemat powtarzał się już parę dekad, a królowa nie była na tyle wyrozumiała i za każdym razem czekała na niego coraz to nowsza i dotkliwsza kara. Ale nie tym razem! Teraz dopnie swego za wszelka cenę, to zlecenie będzie jego. Ta dusza będzie jego.
— Jeśli ktoś tu jest nie na miejscu to ty. Ta dzielnica Los Angeles jest nam przydzielona.
— A co było w Liverpoolu? Mam ci przypomnieć?! — oburzył się jak małe dziecko. Wyraźnie czerwieniąc na twarzy.
— Liverpool jest neutralny, nie ma jasno wytyczonych granic. Poczytałbyś czasem kodeks. Mam po dziurki w nosie wysłuchiwania twoich ciągłych skarg.
— Po dziurki w nosie — pokręcił głową,,zły chłopiec”” — to było modne dwie dekady temu. Widać, że nie nadążasz. Mógłbyś w końcu dać sobie spokój.
— I dać ci satysfakcję? Nigdy.
— Uuu, ktoś tu nie jest taki krystaliczny — zaśmiał się — uważaj bo skarcą cię tam na górze.
— Martw się lepiej o siebie, słyszałem, że to twoja ostatnia szansa. Jeśli schrzanisz to zlecenie Lilith zdegraduje cię. Byłbyś pierwszym w historii.
Niklas zaklął siarczyście. Ten głupi anioł niestety miał rację. Dostał jasne instrukcje i jeśli znowu zawali, to nie będzie dla niego już ratunku. A naprawdę nie miał ochoty podcierać tyłków demonicznym niemowlakom w żłobku. Czy mogło istnieć coś bardziej upokarzającego dla demona z tak wysoką rangą jak jego?
Tymczasem Irma zmarszczyła tylko brwi i przysłuchiwała się szybkiej wymianie zdań. Nie rozumiała nic z tego bełkotu. Pewne było jednak to, że obaj się znają bardzo dobrze i nie przepadają za sobą.
— Skąd się znacie? — zapytała znienacka, na co obu zrzedła mina.
— Z pracy — powiedzieli niemal jednocześnie.
— Jakiej?
— Pracujemy z...ludźmi.
— Może i mnie moglibyście zaangażować, właściwie to szukam pracy dorywczej…
Na to co powiedziała Niklas wybuchnął śmiechem, a Alessio zasłonił usta dłonią chichocząc. Co było w tym śmiesznego?
— Uważaj czego pragniesz — zaczął cicho Niklas — bo to życzenie może się jeszcze spełnić. — Następne słowa skierował do Alessia, po czym odszedł. — To zlecenie wygram ja, przygotuj się na porażkę.
— To by było w istocie coś nowego — odgryzł się blondyn siadając z Grace do stolika obiadowego. Po standardowych tematach typu jaka jest pogoda i jak ci się podoba w nowej szkole, Grace postanowiła zapytać bezpośrednio o sprawę z ciemnowłosym chłopakiem.
— Dlaczego tak nie lubcie się z Niklasem?
— Powiedzmy, że nasze… rodziny nie przepadają za sobą.
— Ale to nie może stać jako przeszkoda do nawiązania zdrowych relacji i przyjaźni — mówiąc to, aż miała ochotę mentalnie się uciszyć. Ten tekst brzmiał jak definicja z podrzędnego podręcznika do psychologii. Brawo Irma.
— Był taki jeden przypadek — zaczął niechętnie — ludzie z naszych rodzin pokochali się i przez swoją miłość musieli uciekać.
— Dlaczego?
— Każda ze stron chciał zab… zabronić im się widywać.
— To niedorzeczne, żeby zabraniać miłości? Kim trzeba być by to robić?
— Potworem — powiedział patrząc w pustkę przed sobą.
— To przypomina mi Romeo i Julię — zaśmiała się kręcąc głową.
— Faktycznie — parsknął, ale nadal z nieobecną miną. To były jego ostatnie słowa zanim pożegnali się na korytarzu idąc do swoich klas.
Alessio nie raz słyszał opowieści o miłości jaką darzyli się ten demon i anioł — niejaki Jorthnal i Saphonia. Było to niedorzeczne, ale zarazem interesujące. On sam nigdy nie wyobrażał sobie jak można by pokochać demona, one są w końcu złe i podstępne. Doskonale pamiętał wielką obławę na tę dwójkę ale gdy już prawie ich mieli dostali rozkazy od Michaela, jednego z ich zwierzchników. Mieli na jakiś czas dać im spokój. Podobno chodziło o przepowiednię, ale każda historia z prastarą przepowiednią jest początkiem tylko większych problemów. Dlatego też Alessio– pracoholik i perfekcjonista, za nic nie mógł przeboleć porzucenia sprawy tej dwójki. Oprócz sumiennego wykonywania powierzonych mu spraw śledził z ukrycia dwójkę banitów. Chciał ich ukarać, w końcu złamali święty kodeks. I tak jak to przewidział pozostawienie ich przy życiu przyczyniło się tylko do większych kłopotów. Niestety miał związane ręce, bez pozwolenia szefa nie mógł wymierzyć im sprawiedliwości...choć bardzo chciał. Teraz jednak poczuł, że dostał nową szansę, jego zwierzchnik przydzielił go do jednego z trzech obiektów, które przecież non-stop obserwował. Irmo Grace masz czego się obawiać.
Szkoda tylko, że nie wiedział, że planując wymierzyć kare Irmie, naraża się samemu autorowi kodeksu. A finałem takiego działania mogło być tylko jedno: śmierć.
I
Proroctwo
(P. Tchaikovsky- Pas de Deux)
Asgard
długie wieki zanim czas zaczął płynąć
Wielkie, grube konary Yggdrasil rozciągały się teraz nad głową boga post i kłamstw. Kilka minut temu dostał wiadomość, że trzy boginie losu — Norny — pragną go zobaczyć. Zrobił szybki rachunek sumienia i stwierdził, że nic strasznego w tym miesiącu nie uczynił, no może poza ścięciem włosów żonie Thora, oszukaniem niziołków i… kilka dodatkowych trupów do czarnej listy. Troszeczkę zdziwiło go ich pragnienie, w końcu rano na jego ceremonii ślubnej widziały go, czego więc mogą chcieć od niego teraz?
— Tylko uważaj na siebie. — Szepnęła drobna istota u jego boku. Sygin, jego nowo zaślubiona żona patrzyła na niego z wielką miłością i oddaniem. W jej długie blond włosy splecione w warkocza, wpleciono małe stokrotki. Nadal miała na sobie suknie ślubną, bardzo skromną, prostą i białą. Stała teraz tuląc się do jego boku, całkiem boso na jasnozielonej trawie.
— Nie martw się, wszystko będzie dobrze — ucałował ją w czubek głowy i lekko odsunął od siebie.
Pogładził z największym uwielbieniem koniuszkami palców chropowatą korę drzewa i pomyślał o trzech boginiach. Czas było złożyć im tę wizytę. Gdy otworzył swoje zielone oczy, ujrzał starą podziemną kryptę przyozdobioną jedynie w trzy kamienne trony i setki błyszczących złotych nici pozaczepianych na suficie i ścianach.
Trzy kobiety siedziały jak zazwyczaj na swoich tronach, szczelnie okryte w długie lniane szare szaty, dokładnie zakrywające ich głowy. Ostatnio gdy wezwały go na taką wizytę, przepowiedziały mu, że z olbrzyma awansuje na boga — wtedy było to absurdalne i niemożliwe, ale jak widać wszystko co przepowiedziały spełniło się. Dlatego dzisiaj zżerała go czysta ciekawość, co jest tak ważnego, że chcą się z nim widzieć.
— Witaj kłamco — rozbrzmiał głos Werdandi.
— Witajcie drogie wieszczki — pokłonił się w pół — czemu dostąpiłem tak wielkiego zaszczytu?
— Twój los na jedną kartę spisany został — zaczęła Urd, najstarsza z sióstr odpowiadająca za przeszłość — musisz zginąć by powrócić do życia. By naprawić błędów kilka.
Tak, małym, drobnym szczegółem był fakt, że Norny zawsze mówiły swoje przepowiednie w formie dziwnych wierszyków lub łamigłówek. To bardzo działało na nerwy, jednak cóż mógł na to poradzić?
— Jakie błędy? — zapytał marszcząc brwi. On osobiście nie miał sobie nic do zarzucenia oczywiście.
— Jesteś na złym szlaku — przemówiła najbardziej okrutna i najważniejsza z Norn, Skuld, ta odpowiadająca za przeznaczenie. — Nie kochałeś i nie pokochasz, puki nie spotkasz tej którą ci przypisałyśmy. Lata mroków przed tobą, morza krwi. Upłyną tysiąclecia zanim ją spotkasz, zanim odnajdziesz swoje przeznaczenie.
— Ale…
Jego serce jakby na chwile stanęło, gdy usłyszał, przeznaczona. Czy to było możliwe? Bardzo długo szukał szczęścia, teraz miał rodzinę, żonę… którą właściwie poślubił kilka godzin temu, a one jak na złość przepowiadają mu teraz bratnią duszę?! Jego twarz przybrała mocnego czerwonego koloru. Był wściekły. Jednak nie mógł im tego okazać, to by znaczyło brak szacunku i w konsekwencji niechybną śmierć...chociaż i tak już mu ją przepowiedziały.
— Nie rozumiem… — wziął głęboki oddech i policzył w duchu do pięciu. — Przecież dopiero co pobłogosławiłyście moje małżeństwo z Sygin…
— Sygin to idealna żona, która pomoże ci w tym co musisz zrobić.
— Co zostało mi zapisane?
— Ściągniesz zagładę na stary świat. Wszyscy umrą, ale tak być musi. Zabijesz syna światła, rozpętasz wojnę dusz i przypłacisz to żywotem.
— I nic już nie da się zrobić? — zacisnął pięści siląc się odzyskać spokój.
— Przedtem jednak — wtrąciła się Werdandi — język ci się rozplącze i żmija zatruje ci kilka wieków.
— Dopiero gdy odrodzisz się w nowym świecie — zagrzmiał głos Skuld — tam po długich piaskach czasu spotkasz tą którą ci obiecałyśmy.
— Czyli dobrze rozumiem? Kilka godzin temu byłyście na moim ślubie i nic mi nie powiedziałyście? Czemu teraz? Czemu gdy jestem…
—...szczęście spotkasz gdy ocalisz przeznaczoną. Sygin wpierw ocalić ciebie musi. Taka kolej rzeczy.
— Ale na Najwyższego, ja kocham Sygin! Czemu teraz dajecie mi taką przepowiednię!?
— Spragniony wędrowiec na pustyni wychwalał będzie wszystko co wyda mu się wodą. Puki jednak jej nie skosztuje naprawdę, będzie myślał, że ma wszystko.
— To co łączy mnie z Sygin to nie fatamorgana — zacisnął zęby i odwrócił się na pięcie z zamiarem wyjścia. Było mu już wszystko jedno i tak przez niego cały świat upadnie.
— Jeszcze jedno chłopcze — odezwała się Urd. — Weź przepowiednie swojej bratniej duszy i w odpowiednim czasie zrób z nią to co trzeba by ocalić wybraną. Ona również stworzona jest by uczynić nowy świat.
Dwa zwoje cienkiego papirusu zmaterializowały się w jego dłoniach. Rozwinął oba i przeczytał, to co nie było przeznaczone dla jego oczu. Jego złość uleciała bardzo szybko. Jeśli miał poczucie niesprawiedliwości, to ono również bardzo szybko odeszło. Czytając to co czekać ma jego… Szybkim ruchem zwinął z powrotem zwoje i spojrzał na trzy kobiety. Teraz zrozumiał. Nie wszystko. Nadal czuł się przez nie oszukany, jednak to co miało czekać Irmę Grace było znacznie gorsze od jego losu. Od teraz miał się stać jej aniołem stróżem.
Gdy wrócił z powrotem do ogrodu Asgardu, jego żona siedziała na kocu wsłuchując się w śpiew słowików. Czy musiał zawsze krzywdzić wszystkie osoby, które kochał? Lekkim ruchem obudził ją z transu i poprowadził na ich ucztę weselną, wszyscy goście nadal czekali na jego powrót.
Odwzajemnił uśmiech, którym częstowała go jego żona. Uśmiechał się piękne przez cały wieczór. Szkoda tylko, że ten uśmiech ani razu nie dosięgnął jego oczu. Szkoda, że umierał właśnie teraz od środka.
2
Tożsamość Irmy Grace
Los jest przekorny. Często zdarza się, że zadajemy sobie pytanie i oczekujemy natychmiastowej odpowiedzi. Jeśli jej nie otrzymujemy, porzucamy pytanie i zadajemy kolejne nie zwracając uwagi na wszystkie znaki, na odpowiedzi których udziela nam wszechświat. Irma tak właściwie nie wiedziała już ile razy zadała pytania: Kim ja jestem oraz co jest ze mną nie tak? Wiedziała, że to z jej strony prozaiczne pytania, ale mimo to nie mogła przestać ich zadawać. Już będąc dzieckiem doświadczała różnych niewytłumaczalnych zjawisk. Widziała nadnaturalnie piękne twarze, dziwne stworzenia przypominające wróżki, a nawet bardzo szybkie krasnoludki. Puki była dzieckiem tłumaczyła to wybujałą wyobraźnią. Jednak lata mijały, a ona nie przestawała tego widzieć. Na tę chwilę wiedziała jedynie, że jest najpewniej chora psychicznie, ale w żadnym wypadku nie zamierzała iść dobrowolnie do pokoju bez klamek. Wybrała więc milczenie, licząc, że kiedyś jej to przejdzie…
Dziś siedziała przy stole w opustoszałej kuchni i pałaszowała płatki kukurydziane. Delektowała się boskim smakiem śniadania i ciszą, której tak rzadko zaznawała. Johnny najpewniej był na budowie — pracował jako architekt, dlatego goniąc za każdą okazją co chwila przenosili się w inne miejsca. Z kolei Sophie była pielęgniarką i nie wróciła jeszcze z nocnej zmiany. Dlatego najmłodsza Grace miała dziś jeszcze chwilę słodkiego spokoju. A przynajmniej tak było, do puki tuż przed nią nie pojawiło się zabawne stworzonko. Wyglądem przypominało krzyżówkę, gnoma i gargulca, w kolorze czerwonym z wyłupiastymi oczami, fioletowymi, błoniastymi skrzydłami i lwim ogonem z tylu. Przypatrywało się przez chwilę dziewczynie, po czym przemówiło patetycznym tonem:
— Jam przybył z czeluści piekła…
— A ja z Kryptonu — zaśmiała się Grace mieszając płatki.
Jednak stworzenie kontynuowało:
— Wskaż gdzie jest demonica Saphonia i przebrzydły Jorthnal, a ominie cię straszna kara!
— No, a co to za kara?
— Przestraszliwa.
— Czyli?
— Będziesz wnosić kamień jak Syzyf!
— Ooo już się boje… a teraz na poważnie, znikaj z mojej głowy. Nie mam czasu.
— Co ty…
— No tak, wiem, że jestem niezrównoważona psychicznie, ale nie musisz mnie w tym do końca utwierdzać. Znikaj z mojej głowy zanim się rozgniewam — zaczęła machać ręką, jakby odpędzając natrętną muchę.
— Jak śmiesz… — oburzył się mały przybysz zakładając małe dłonie na biodrach.
— Tak, śmiem, ale nie zapominaj, zabić może mnie tylko kryptonit — zaśmiała się i powróciła do płatków.
— Nie skończyłem…
— Ale ja skończyłam, a teraz znikaj — dotknęła swoich skroni koniuszkami palców i zaczęła wypędzać stworzonko siłą woli.
Zbulwersowany posłaniec piekielny zniknął. Właściwie przybył tu by złożyć ofertę tej dziewczynie, mógł wiele jej obiecać, jednak porzucił ten pomysł gdy tylko zobaczył, że ma do czynienia z niefrasobliwą oraz pozbawioną zdrowego rozumu istotą. Pozostawił więc całą robotę Niklasowi. Odszedł uśmiechając się pod nosem złośliwie, ten dandys będzie musiał się naprawdę postarać.
Po ulotnieniu się małego stworka, dobry humor szybko wrócił Irmie. Nie popsuł go nawet sprawdzian z biologii o którym całkiem zapomniała. Gdy dotarła do właściwej sali usiadła szybko na swoje miejsce i zaczęła uzupełniać arkusz. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że się spóźniła. Na każdej ławce rozłożone były papierowe kartki i jedynym dźwiękiem w tej sali był szelest, stukanie długopisów i przeciągłe mlaskanie nauczycielki przeglądającej Vogue. Sprawdzian nie był trudny, ale w połowie usłyszała dziesiątki szeptów w kółko powtarzających:
użyj mocy
zabij
zabij
Z początku ignorowała wszystko, jednak głosy stały się natarczywe i nieznośnie. Stopniowo rozsadzały jej głowę niczym najgorsza migrena. Zagryzła wargę i starała się miarowo oddychać, by choć trochę się uspokoić. Rozmasowała obolałe skronie po czym zamknęła oczy. Doskonale wiedziała, że tylko ona słyszy te szepty, ponieważ nikt w klasie nawet nie oderwał się od testu. Zaczęła więc szeptać cichutko do siebie:
— Uspokój się, to tylko wyobraźnia. — I jak mantrę powtarzała to w kółko lekko wbijając paznokcie w ramiona.
Jednak jak na złość sprawy obrały odwrotny efekt. Oprócz szeptów jej chora wyobraźnia podsuwała jej obrzydliwe i makabryczne obrazy, tego jak zabija wszystkich w klasie. Te myśli ewidentnie nie były jej. Grace zaczęło mdlić od wyimaginowanej rzeki krwi spływającej po długich, szkolnych schodach. Tylko jak mogła to zatrzymać? Otworzyła szybko oczy by przerwać upiorną projekcję mózgu… czuła się jakby ktoś na chwilę odebrał jej własne oczy. Wraz z momentem gdy uchyliła powieki, spostrzegła, że bardzo mocno trzyma krawędzie ławki. Tak mocno, że nawet uczeń z największą wadą wzroku dostrzegłby, że tam gdzie trzyma dłonie, ławka jest jakby osmalona i lekko stopiona. Kilka koleżanek odwróciło się i spojrzało na nią z politowaniem, na co Grace odpowiedziała gniewnym spojrzeniem. Wszystkim czterem zaczęła lecieć krew z nosa, jednak nie kilka kropel, tylko małe strumienie paskudnie brudzące całe arkusze na czerwono.
Irma nerwowo przełknęła ślinę. Zaczęła się rozglądać po klasie. Połowa uczniów nadal pochłonięta była swoimi sprawdzianami, druga połowa patrzyła na rozhisteryzowane,,królowe wdzięku””. Jedyną osobą przyglądającą jej się czujnie był Niklas. Z lekkim, niedostrzegalnym uśmieszkiem stopniowo podkręcał częstotliwość szeptów i obrazów. Chciał zobaczyć co jeszcze potrafi tak wspaniały okaz jak Grace.
Dziewczyna czuła jak coś wewnątrz niej się gotuje. Coraz trudniej było jej się uspokoić. Wszystkie te odgłosy jak małe brzytwy szarpiące za struny jej duszy. Ból, być może to odwróci jej uwagę. Zacisnęła najmocniej jak mogła pięści powodując tym samym, że z wnętrza jej dłoni pociekło parę kropel krwi. Jakaś samotna łza spłynęła po jej policzku. Machinalnie starła ją, jednak zamiast być przezroczysta, wydawała się szkarłatna i paląca jak ogień. Schizofrenia paranoidalna — jeśli nie ona, to jak to wszystko wyjaśnić?
Ostatnim akordem w tej bolesnej symfonii okazały się jednak wydarzenia za oknami. Bezchmurne niebo w jednej sekundzie zasłoniły burzowe chmury. Na przemian grad i pioruny ciskały w idealnie skoszony trawnik szkoły. Tym razem każdy oderwał się od testu i z niedowierzaniem spoglądał na pejzaż za oknami. Chmara wielkich kruków przysiadła na najwyższym drzewie i zaczęła przeraźliwie, piskliwie krakać. Chór ten przypominał bardziej krzyki ludzi w agonii, takich jak teraz ona. Cała ta scena wyglądała jakby ktoś ją świetnie wyreżyserował. Poczuła się jak postać z opowiadań Edgara Allana Poe. Wszystko to co widziała było tak bardzo odrealnione… Niemal czuła jak cały towarzyszący jej ból przechodzi na tych nieszczęsnych czarnych, posłańców śmierci. Kilku z nich spadło na ziemię nieruchomiejąc, reszta lamentowała tak głośno, co utwierdziło ją w tym, że słychać było te krzyki na drugim końcu miasta.
Nie mogąc znieść tego widoku, odwróciła wzrok i krzyknęła we własnych myślach:
Dosyć!
Siedzący za nią Niklas potężnie się zakołysał. To było pewne, miała wielką moc. Nie przypuszczał tylko, że odeprze atak, był w końcu demonem z niemałym stażem. Po wypowiedzeniu tych słów, kilka żarówek w sali zamigotało i pękło, powodując zbiorową histerię i popłoch. Każdy uciekał w stronę drzwi. W sali na swoich miejscach sztywno siedzieli tylko Grace i Niklas. Dziewczyna nadal walczyła wewnętrznie z rozdzierającymi duszę szeptami. A chłopak za nią lekko poprawił kurtkę po czym stwierdził, że już chyba wystarczy. Wstał i powolnym krokiem podszedł do jej ławki. Położył swoją dłoń na jej dłoni i stał nic nie mówiąc. Poczuła jak straszny ból mija, widziała jak coś ciemnego opuszcza jej ciało i przechodzi do ciała Klausa przez ich złączone ręce. Chłopak nie zrobił nawet najmniejszego grymasu, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Irmę. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Widziała jak jego oczy stają się coraz ciemniejsze i błyszczą znacznie intensywniej, a za placami pojawia się mroczna aura, niczym popielata mgła otaczająca jego postać. Wyglądało to przerażająco i jednocześnie kryło w sobie coś pięknego.
— Kim zatem jesteś Irmo Grace? — zapytał prawie szepcząc, nie spuszczając z niej wzroku ani na sekundę.
— Kim TY jesteś — zmrużyła oczy, próbując na próżno wyrwać dłoń z jego uścisku.
— Skoro nie wiesz sama kim jesteś, tym bardziej nie zrozumiesz kim ja jestem — potrząsnął głową.
— Jeśli nie spróbujesz to się nie dowiesz.
— Uciekniesz z krzykiem jak ci powiem — uśmiechnął się szelmowsko i pochylił się jeszcze bardziej nad ławką.
— Przekonaj się — zmierzyła go wyzywająco wzrokiem.
Ta odpowiedź wyraźnie przypadła mu do gustu bo jeszcze bardziej się uśmiechnął i zapytał:
— Wierzysz w dobro i zło?
— Myślałam, że formułki kościelne mamy już za sobą — wywróciła oczami.
— A w anioły i demony?
— Wymyśliłbyś coś bardziej oryginalnego.
— A co jeśli powiem, że jesteś jednym z nich?
— Nie rozumiem. — Takiego obrotu spraw się nie spodziewała, zaraz jednak szybko oprzytomniała i sarknęła — to naprawdę kiepski tekst na podryw.
— Tak płaczą tylko anioły, wraz z nimi płacze cała pogoda. A ból okazują w ten sposób demony, niszczą wszystko — wskazał na osmaloną ławkę.
— Coś ci się chyba pomyliło. Jak niby miałabym wpłynąć na pogodę i stopić ławkę?
— Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom.
Wywróciła oczami. Za kogo on ją uważał?,,Hamlet”” był arcydziełem, ale czemu cały czas jej nie odpowiadał. I czego to niby miało dowodzić?
— Możesz mnie już puścić? Męczą mnie te potyczki słowne.
— Nie chcesz dowiedzieć się kim jesteś? To nie jest pierwsza taka sytuacja, doświadczałaś już wiele razy rzeczy, których nie da się wytłumaczyć — na te słowa uciekła spojrzeniem i pobladła.
— Czy aby być aniołem albo demonem nie trzeba najpierw umrzeć? — powiedziała po krótkiej chwili ciszy, pewna, że utnie tym całą dyskusję.
— Można odziedziczyć moce.
— Jesteś bardziej popaprany niż ja — pokręciła głowa z niedowierzaniem.
— A kto na tym świecie jest normalny? Ty i ja jesteśmy wyjątkowi, ale pomimo tylu wieków kuszenia śmiertelników, pierwszy raz widzę taki przypadek jak ty.
— Na mnie już pora — zaczęła się podnosić, jednak nie pozwolił jej odejść.
— Jestem demonem, duszą przeklętą — mówił to powabnym zimnym, rzeczowym tonem, jak gdyby chciał ją tym przestraszyć. Jednak ona z pewnością nie należała do osób pokornych a tym bardziej lękliwych. Patrzyła cały czas mu prosto w oczy, nie okazując jakichkolwiek oznak strachu. Jedyną obawą było to, że ten psychopata za chwile coś jej zrobi, jeśli powie coś nie po jego myśli. Może i miała problemy z głową, ale błagam, anioły? Demony? Za kogo on ją uważał?
— Czemu się mnie nie boisz? Mogę zabrać twoją dusze — odezwał się widząc brak reakcji dziewczyny.
— W bajkach demony musiały zawsze podpisywać jakieś pakty, nie mogły od tak sobie zabrać duszy.
— Skąd wiesz, że cię do niczego nie zmuszę?
— Bo jesteś na to zbyt szlachetny — powiedziała ciepłym, pozornie przyjaznym tonem, jednak zabarwionym małą nutą ironii. Jeśli chciał, aby grała w tę grę, to będzie grała. Byle tylko dostać się do drzwi.
— Tylko my tak kusimy ludzi — uśmiechnął się, nachylił nad nią i wyszeptał do ucha — to nie działa w drugą stronę.
Przez chwilę patrzyli swoje oczy. W końcu jednak chłopak nieco się odsunął mówiąc:
— Nadal mi nie wierzysz — zaśmiał się cicho — ciężki przypadek, no nic będę musiał ci pokazać, że jestem demonem.
Grace skrzywiła się okropnie i odsunęła się jeszcze bardziej, mówiąc:
— Ty już na pewno nic mi nie musisz pokazywać.
Niklas od razu zrozumiał o czym pomyślała i wybuchł śmiechem. Co z tego, że wyglądał jak psychopata i tak już dawno o nim tak myślała, bardziej nie zszarga swojej reputacji. W jego oczach pojawił się drapieżny błysk i jedną myślą odsłonił przed nią swoje prawdziwe obliczę. Irmę na ten widok już całkiem wmurowało. Przed chwilą stał przed nią zwyczajny chłopak, teraz jednak przypominał niesmaczną krzyżówkę latających małp z krainy Oz ze swoją poprzednią ludzką wersją. Twarz dodatkowo zdobiła wielka ukośna rana biegnąca od czoła aż po brodę. W błoniaste, purpurowe skrzydła miejscami powbijany był drut kolczasty taki sam jak wcześniej widziała na jego rękach w formie tatuażu. Jedynymi ludzkimi elementami były rysy twarzy takie jak poprzednio, rozczochrane włosy i fioletowe oczy. Pierwszą myślą, która przyszła do głowy Irmy, to: czym on u diabła mnie naćpał?!
— Teraz mi wierzysz? — zapytała przerośnięta małpa pokazując na wpół zepsute zęby.
— To przewidzenia, tylko moja wyobraźnia — potakiwała sobie.
— Jesteś taka sama — wszedł w jej słowo — tylko musisz obudzić swoje moce.
— Nie będę ohydną małpą!
— Wygrałem konkurs piękności Lilith — powiedział z wyrzutem — wypraszam sobie, gdybyś widziała demony klasy D, te to są paskudne i głupie.
— Klasy? Jesteś w jakiejś sekcie i mnie naćpałeś… tak, to jedyne sensowne wyjaśnienie.
— To już robi się nużące — ziewnął po czym przybrał poprzednią, ludzką postać — czy możemy przejść do konkretów?
— Jakich konkretów?
— Na początku chciałem twoją dusze, ale po twoim dzisiejszym przedstawieniu, szkolenie cię może być znacznie ciekawsze.
— Szkolenie? — zmarszczyła brwi, patrząc na niego jak na wariata.
— Nasz świat ma wiele tajemnic i niebezpieczeństw, trzeba umieć walczyć i wiedzieć jakich istot unikać. Musisz poznać prawo i niezawodnie techniki walki. A wszystkiego tego nauczy cię ten gość — wskazał na siebie kciukiem.
— I niby mam uwierzyć, że zrobisz to charytatywnie, tak z dobrego serca? — parsknęła.
— Jak szybko się uczysz — uśmiechnął się cynicznie i dodał — w zamian pójdziesz ze mną dobrowolnie do mojej królowej. Chce cię tylko pokazać, żeby nie dostać kolejnej kary za bezrobocie.
— Te ciernie to twoja ostatnia kara? — zapytała łącząc fakty na co rzekomy demon przytaknął.
— A jeśli nie będę chciała tych nauk? — odezwała się po krótkiej pauzie.
— Wtedy możesz łatwiej paść ofiarą jakiegoś aniołka albo coś. No i zawlokę cię siłą do mojej królowej.
— Czyli nie mam wyboru.
— Wyboru nie, ale możesz coś na tym skorzystać. Znając wroga i przyjaciół jest łatwiej walczyć, a żywa przydasz mi się bardziej. Umowa stoi? — wyciągnął rękę.
— Zawieranie paktów masz we krwi co? — zaśmiała się.
— Natury nie zmienisz — krzywo się uśmiechnął.
— Ale nadal nie rozumiem czemu to robisz, po co to wszystko?
— Już ci mówiłem — wzruszył ramionami.
— Ale to bez sensu, niby też jestem demonem i mam też moce anioła tak?
— Na to wygląda.
— To dlaczego nikt mnie wcześniej nie szukał? Czemu nic nie wiedziałam?
— A co ja jestem? Psychoterapeuta? Wróżka? Ja oferuję ci tylko szanse na przeżycie w świecie, którego starłaś się przez całe życie nie widzieć.
— Załóżmy, że wierzę w te całe brednie. Jaką mam gwarancję, że ze spotkania z twoją królowa wyjdę cało? I czemu niby moje moce musiały się uaktywnić właśnie teraz?
— W kwestii pierwszej, nie masz żadnej gwarancji, ale nigdy nie mieliśmy takiego przypadku, dlatego królowa na pewno będzie chciała cię zachować przy życiu. A co do drugiego, każdy demon i anioł zbliżając się do osiemnastu lat,,przebudza się „”.
— Coś czuje, że to źle się skończy, ale niech będzie, zgadzam się na ten twój pakt — powiedziała niechętnie podając demonowi rękę.
— Znakomicie. Chyba nie muszę dodawać, że musisz udawać, że nic nie wiesz. Nie mów rodzicom i aniołkowi.
— Komu?
— Alessio — brzydził się wypowiadając imię nowego znajomego dziewczyny.
— On jest…?
— Tak, aniołem. Trening zaczynamy jutro po szkole.
— A może jestem aniołem tylko z diabelskimi mocami. Co wtedy? — uniosła jedną brew — wyjawisz mi wtedy bardzo poufne informacje.
— Żyję już długo i wiele widziałem, a ty jesteś zdecydowanie zbyt niepokorna jak na aniołka.
Powiedziawszy to odszedł zostawiając ją z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Ona jest demonem? A może aniołem? Nie do końca chciała wierzyć we wszystko co dzisiaj zobaczyła, ale jakie było inne wyjaśnienie? Przecież nie wymyśliła sobie Niklasa, inni ludzie też go widzieli i rozmawiali z nim… Czy możliwe jest to, że nie zwariowała? Tylko, że jeśli przyjęłaby tę wersję, wtedy wpadała w większe problemy i nowe pytania bez odpowiedzi. Od dziecka wiedziała, że z nią jest coś nie tak, ale czy mogła zaufać temu chłopakowi? Czas pokaże, na razie postanowiła podchodzić do tego wszystkiego z dystansem. Może świat nie był znowu taki bez sensu jak dotąd myślała… może naprawdę była istotą nie z tego świata.
Z kolei,,szlachetny”” demon klasy A uśmiechnął się złośliwie, gdy tylko odszedł od Grace wystarczająco daleko. Wszystko szło po jego myśli. Tak jak prosiła królowa rozpocznie z nią trening i wpoi to co powinna wiedzieć. Uformuje ją jak glinę — dzięki temu będzie idealna i spełni to po co przyszła na świat. Musiał tylko dobrze to rozegrać i nie zdradzić się. No i jeszcze ten aniołek, Irma Grace musiała być żywa, przynajmniej do czasu gdy przedstawi ją królowej.
3
Furia
Przez następne dni unikała jak mogła Niklasa. Gdy tylko widziała go na korytarzu, od razu zawracała, a on jak wariat krzyczał, żeby zaczekała na niego. Całą farsę udało ciągnąć się do piątku, wtedy właśnie Klaus zmienił strategię. Nie pojawił się na żadnej lekcji, dlatego poczuła się zbyt pewnie i zamiast wyjść bocznymi drzwiami opuściła szkołę przed innymi uczniami, głównym wejściem. Właśnie tam oparty plecami o murek, czekał już na nią domniemany demon. Mimo, że Grace widziała już wiele i nie mogła zaprzeczyć przed sobą, że w istocie ma jakieś moce… to pomimo to, nadal było jej ciężko zaakceptować cały ten teatrzyk. Teraz jednak nie miała już wyjścia. Niklas miał lekko przymknięte oczy i palił tytoń, jednak mimo to wyczuł jej zdenerwowanie mówiąc:
— Nie denerwuj się tak, przecież nie jestem psychopatą ani mordercą...chociaż bardzo ich lubię — zaśmiał się widząc jej minę.
— Gdzie niby mnie zabierasz? — założyła na siebie ręce mrużąc przy tym podejrzliwie oczy.
— Będziemy ćwiczyć moce, dlatego nikt nie może nas widzieć.
— Ale wiesz, że to nie brzmi dobrze? Właśnie tak powiedziałby psychopata.
— W takim razie masz czym się przejmować, a teraz wsiadaj — wskazał stojącego blisko czarnego choppera. Grace uważnie przyjrzała się motorowi, był naprawdę piękny. Sama myślała żeby kupić sobie coś w podobnie, jednak Johnny był przerażony wizją jego córki na czymś tak niebezpiecznym. Sophie z kolei była jej cichym sprzymierzeńcem, choć nie afiszowała się z tym aż nadto.
Grace spojrzała jeszcze raz nieufnie na Klausa i niby mogłaby pomarudzić i upierać się by zostać, ale jakaś część jej duszy naprawdę bardzo chciała się przejechać. Fioletowooki chłopak usiadł na przodzie i pociągnął ją za sobą. Skutek był taki, że dziewczyna została dosłownie przyklejona do jego placów. Demon sprawdził wszystko i odepchnął nóżkę motoru z zamiarem odjechania, całą zabawę popsuł jednak natarczywy głos Alessio:
— Zostaw ją! — powiedział przybysz lekko dysząc. Widocznie biegł do nich przez dłuższy czas.
— A jak nie, to co? — uśmiechnął się wrednie demon.
— Będziesz… — twarz blondyna poczerwieniała w napadzie złości.
— Smażył się w piekle? Zapominasz, że to mój dom aniołeczku. A teraz zejdź z drogi, muszę coś załatwić.
— Irmo, bądź rozsądna — tym razem skrzydlaty zwrócił się do dziewczyny. Patrzył na nią wielkimi ufnymi niebieskimi oczami. Lecz wszystko to na próżno. Decyzja zapadła.
— Wybacz Al, naprawdę powinnam z nim jechać — uśmiechnęła się przepraszająco.
— Jej już nie zbawisz — uśmiechną się Niklas, po czym powiedział szeptem do siebie. — Jest skazana na piekło.
***
Podróż była zaskakująca krótka, ale być może dlatego, że Klaus po drodze złamał szereg przepisów. Gdy dotarli na miejsce oczom Irmy ukazała się cudowna łąka. Pełna wrzosów, mieniących się od słońca w ciepłych kolorach. Zielone, wysokie gąszcza otulały szczelnie ten zakątek przed wścibskimi spojrzeniami, a lekko zaróżowione niebo dodawało tylko uroku. Jednym słowem, było tam bajecznie. Grace nie mogąc się oprzeć przeczesała ręką po kwiatach wrzosów i upajała się ich cudownym słodkim zapachem. Niestety z głębokiego zamyślenia wyrwał ją zniecierpliwiony głos chłopaka:
— Pogadasz sobie później z przyrodą, teraz bierzemy się do pracy.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła, jednak nigdzie nie zauważyła demona. Cierpliwie nasłuchiwała, gdy coś spadło na jej głowę. Natychmiast spojrzała w górę i zmierzyła wzrokiem siedzącego na gałęzi lipy Klausa. Chłopak rozsiadł się wygodnie i zrzucał kamyki na ziemię. Miał przymknięte oczy i lekko rozchylone usta. Miała wewnętrzną pokusę by powiedzieć, że wyglądał słodko, jednak był przecież demonem. Tu bardziej pasowały by określenia: zły, mściwy, brzydki, ohydny. Ale czym tak właściwie jest zło? Czy skoro powstał jako demon, czy nie mógł być dobry? Może po prostu taka została mu narzucona rola i tak naprawdę…
Znowu oberwała w głowę. To skutecznie oderwało ją do wszelkich dywagacji. Zmierzyła gniewnym wzrokiem chłopaka, który teraz już nie miał zamkniętych oczu i uśmiechał się do niej złośliwie, co tłumaczyło czemu wszystkie kamienie celnie trafiały w jej włosy.
— Zaczniemy od teorii — odezwał się po chwili. — Słuchaj uważnie, bo nienawidzę się powtarzać. Zapewne znasz powód dlaczego Lucyfer stał się upadłym aniołem?
Pokiwała głowa na znak twierdzący.
— No dobrze. I tu się kończy twoja daleko sięgająca wiedza. Pierwsze demony stworzyła Lilith, diaboliczna królowa, tak ją nazywamy. To jeden z pierwszych demonów, ma ogromną moc i sprawuje nad nami władzę. U skrzydlatych, także jest główny,,opiekun”, Michael. Aniołki jak wiesz czynią dobro i pomagają ludziom, a my robimy im na złość bo dajemy znacznie lepsze oferty i zyskujemy znacznie więcej klientów.
— To brzmi jakbyście prowadzili konkurencyjne firmy.
— Bo tak w zasadzie jest. Jak myślisz kto wymyślił pierwsze machiny korporacyjne z setkami oddziałów posłusznych pracowników? Niebo i Piekło to bardzo dobrze prosperujące organizacje. Jeśli chcesz być profesjonalistką zawsze zawieraj umowy pisemne, ale tylko z ludźmi. Z istotami naszego pokroju lepiej nie robić takich umów, bo jak zapewne wiesz, w naszej naturze jest… nazwijmy to zdolność do nieszablonowego rozwiązywania wielu problemów.
— Czyli zwykłe krętactwo.
— Nazwij to jak chcesz — wywrócił oczami. — Ale pomijając to, każdy demon ma określone właściwości, takie super moce. Skrzydlaci zaś mają wszystkie takie same umiejętności, dzięki czemu łatwo się przed nimi obronić. Wystarczy znać ich kodeks mocy, nic prostszego. W każdym razie, każdy z nas musi w sobie obudzić te moce.
— Myślałam, że stworzyli was od razu z super mocami.
— Po pierwsze, to stworzonych było tylko kilka tysięcy. Reszta jest potomstwem tamtych pierwszych demonów. Wszyscy jednak bez wyjątku narodziliśmy się w Piekle.
— A ty kim jesteś? Dzieckiem, czy …
— Dzieckiem.
— A… ile masz lat?
— Szczerze, to sto dwadzieścia cztery — wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
— Jesteś strasznie stary — mruknęła Irma ledwie słyszalnie, jednak demon wychwycił jaj słowa.
— Myślisz wciąż jak człowiek, my postrzegamy czas zupełnie w innych kategoriach.
— Jeszcze parę dni temu byłam przekonana, że jestem człowiekiem — sarknęła.
— Dobrze już, dobrze — wywrócił oczami, unosząc dłonie w poddańczym geście. — Nie wiem jak, ale ludzie dowiedzieli się o początkach Nieba i Piekła, ale nadal nie mają pojęcia, że to wszystko ich nie dotyczy.
— Jak to? — przekrzywiła głowę całkiem nie rozumiejąc.
— Anioły i demony to istoty duchowe, jesteśmy z czystej boskiej materii i nigdy nie posiadaliśmy ciał.
— Ale przecież…
— Daj mi skończyć. To wszystko przekazała mi królowa. Nikt nie wie czemu nagle powstaliśmy, takich jak Lilith było sporo, ale to ona jedyna z demonów postanowiła zejść na ziemię i tu stworzyć królestwo. Tylko, że ubiegł ją w tym Lucyfer i na razie one jest tak jakby prawą ręką władcy. W każdym razie, chodzi mi o to, że aby przebywać w świecie ludzi, anioły i demony, które się na to zdecydowały, musiały stworzyć sobie powłoki, ciała jak to nazywają ludzie. Dzieci demonów, gdy przebywających na Ziemie już rodziły się w ciałach, tak jak śmiertelnicy. Ale nas od nich różni to, że my mamy większy potencjał i zdolności.
— Ale po co pierwsze anioły i demony przenosiły się do świata ludzi?
— Nie wiem, ich się zapytaj — wywrócił oczami wyraźnie zirytowany. Za jakie grzechy miał tak tępego ucznia? — Pewnie z nudów. Jeszcze jakieś pytania?
— Skoro wcześniej pierwsi byli niematerialni to przychodząc na Ziemię i zakładając, że wraz z ciałem mają ludzkie potrzeby to...co wy jecie?
Hmm, może nie była aż tak głupia?
— Doskonałe pytanie — uśmiechnął się do niej drapieżnie — żywimy się emocjami ludzi. Anioły są silniejsze z pozytywnych emocji, a my czerpiemy siłę z tych złych.
— Czyli jesteście wampirami energetycznymi.
— Nigdy. Mnie. Tak. Nie. Nazywaj. — Zasyczał zeskakując z drzewa na ziemię. Podszedł do niej szybko i zmierzył ją groźnym spojrzeniem, coś al’a:,,Zaraz cie zabiję. Bój się jestem taki groźny””.
— Dlaczego? — zapytała przekornie.
— Po prostu nie.
— Skończyliśmy?
— Jeszcze nie, został ostatni punkt programu.
W jego oczach zatańczył znajomy złośliwy płomyk. Zanim Grace zdążyła choćby mrugnąć jego ręka chwyciła ją za gardło tak mocno, że czuła jak powoli zaczyna brakować jej tlenu. Uniósł do góry drobne ciało dziewczyny, trzymając jedynie za jej gardło. Drapała jego dłonie i wierzgała nogami, jednak to ani trochę jej nie pomogło. Czyli jednak był psychopatą. Czuła jak robi jej się coraz słabiej, ale to co naprawdę ją denerwowało, to bezradność. Coś w jej wnętrzu zabulgotało ze złości, a w jej żyłach na nowo popłynęła gorąca lawa. Czuła, że dłużej nie wytrzyma i przestała hamowaniem to rozpierające uczucie furii.
Jej oczy pociemniały i stały się krwisto czerwone. Można było w nich dotrzeć niemały gniew wymierzony wprost na ciemnowłosego demona. Włosy lekko unosząc się zaczęły zmieniać kolor, także na rubinowy. Chwyciła nadgarstek Klausa i z jej własnej dłoni buchnął ogień, parząc przy tym paskudnie chłopaka. Podziałało i puścił ją, jednak zamiast skomleć ten parszywy drań uśmiechał się do niej perfidnie. Ścisnęła dłonie w pięści i zaczęła się do niego przybliżać, ale zanim zdążyła zadać mu choćby jeden cios odezwał się:
— Brawo! No nie będzie z ciebie taki beznadziejny przypadek jak myślałem.
— Ty jesteś bezczelny! — pokręciła głową.
— Twoje uczucia, to klucz — wyjaśnił szybko. — Po przez emocje często działa się spontanicznie, ale to one dostarczają najwięcej energii. Pomyśl jak potężna byłabyś gdybyś opanowała swoje emocje i wykorzystywała je tylko we własnych celach.
— Jesteś chory. Mogłeś mnie udusić!!
— Ale tak się nie stało.
— Tutaj kończy się nasza współpraca — fuknęła.
— Nie przesadzaj, to dopiero początek. Pomyśl, że gdy skończymy będziesz mogła robić takie rzeczy o których ci się nie śniło.
— Jesteś zwykłym bajkopisarzem.
— Poczekaj, aż pokaże ci nasz świat. Tam wszystko jest możliwe. Wszystko Irmo — nachylił się nad jej uchem i szeptał — dosłownie wszystko o czym pomyślisz może się urzeczywistnić. Jednak myśli… ale pragnienia są często zdradliwe i gubią.
— Moim marzeniem jest to żebyś w końcu się odczepił.
— Oj nie ładnie tak kłamać — pomachał jej palcem przed nosem. — Jutro zabiorę cię do prawdziwego świata, musisz go poznać.
— A co jeśli nie chcę?
— Ze mną będziesz bezpieczna, nic ci się nie stanie.
— Wiesz, gdzieś to już słyszałam — sarknęła. — Odwieź mnie do domu.
— Cóż za władczość — zachichotał jak mały skrzat, jednak spełnił jej żądanie. Tylko że, zamiast ją odwieźć, demon pstryknął palcami i w niezrozumiały sposób Irma przeniosła się do swojego pokoju.
Nie wiedziała jak to zrobił, ale dzisiaj już nie miała sił by dywagować nad tym całą noc. Zrzuciła z siebie ciężkie ubrania i przebrała się w przyjemną flanelową piżamę. Nie czekała długo na sen, wystarczyło, że położyła głowę na poduszce. Przeniosła się w stan słodkiej błogości, nie zwracając uwagi już na nic, nawet na człowieka skrytego w cieniu jej pokoju…
Teraz z łatwością mógłby ją zabić i zakończyć wszystko co ma nadejść, jednak nie takie otrzymał rozkazy. Od niego zależało, czy ta dziewczyna przeżyje choćby tę dobę, a z jakiegoś nieznanego mu powodu była niezbędna. Zupełnie jakby wszyscy czekali na nią przez te długie wieki. Nie rozumiał jak jedna dziewczyna i to w dodatku tak krucha, może zmienić tak wiele na międzynarodowej, magicznej arenie… ale nie pierwszy raz świat nie miał dla niego sensu.
Rozsiadł się teraz wygonie na krześle naprzeciw jej łóżka. Przed nim zapowiadała się wyjątkowo nudna i długa noc. Przyjrzał się zatem uważnie śpiącej dziewczynie. Wyglądała jak filmowa Śnieżka, czarne kołtuny włosów opadały na jej bladą twarz a malinowe usta pozostały lekko rozchylone. Oddychała miarowo, a czerń i granat pochłaniały ją niemal w całości. Jako śpiąca, wyglądała na niewinną i zwyczajną dziewczynę, ale w istocie było to dalekie od prawdy. Do czego ją przeznaczono? Czemu on dostał to zadanie? Tak wiele pytań… tak mało odpowiedzi.
4
Piekielne maniery
Kolejne tygodnie mijały całkiem szybko. Nauka Irmy u Niklasa — co było nie lada zaskoczeniem dla obojga — szła wyjątkowo dobrze. Pomijając oczywiście fakt, że dziewczyna bardzo pragnęła udusić go za każdym razem gdy widziała na jego twarzy złośliwy uśmieszek wykwitający na jego licach z powodu nawet najmniejszego niepowodzenia. Ten demon działał jej naprawdę na nerwy, jednak nie miała zbyt wielkiego wyboru. Postanowiła uczyć się u niego, choćby przez własną przeklętą ciekawość. Pragnęła dowiedzieć się do czego jest zdolna, czy naprawdę jest demonem i w zasadzie nigdy nie przytrafiło jej się nic równie dziwnego i tak pochłaniającego jak to szkolenie. Zaledwie w parę tygodni chłopak wyłożył jej całą historię, a raczej najważniejsze fakty z życia demonów. Nauczyła się przywoływać ostatnio odkryte umiejętności, co prawda wymykały się nadal spod kontroli, ale i tak cieszyła się z własnych postępów. W końcu miała gwarancję, że nie zwariowała. Niestety pomimo to gdzieś z tyłu głowy pozostawiały nierozwiązane sprawy — skoro była demonem to znaczy, że jej rodzice też nimi są? Jeśli tak to dlaczego nic nie mówili i zawsze ucinali rozmowę gdy mówiła, że coś widzi…? Jeśli jednak byli normalni, w stu procentach ludzcy to by znaczyło, że została adoptowana… Puki co odsuwała te myśli od siebie, ponieważ żadna z nich nie napawała ją optymizmem. Dlatego jak mała dziewczynka wolała udawać, że problemów nie ma i zajęła się bez reszty ćwiczeniami i teorią.
Dowiedziała się między innymi, że po Ziemi stąpają nie tylko anioły i demony. Jak się okazuje ludzie na ogół mogą zobaczyć anioły, zresztą jak i demony — wszystko tak naprawdę zależało od woli nadprzyrodzonej istoty i poziomu umiejętności na którym się znajdowała. Skrzydlaci jak nietrudno zgadywać byli po stronie wyższego dobra i pomagania ludziom. Jednak ku zaskoczeniu złotookiej, były pewne wyjątki. Buntownicy stawali się upadłymi, których zsyłano na wieczną banicję do świata śmiertelników. Demony z kolei określane były zawsze jako te istoty zrodzone ze zła i cierpienia. Miały nie posiadać żadnych pozytywnych uczuć, karmić się ludzkim nieszczęściem i zwodzić, aby tylko osiągnąć własne cele.
Szczęśliwie, oprócz tych dwóch gatunków na świecie można było także napotkać znacznie więcej magicznych: fairy — nieziemsko piękne, krwiożercze duszki, ewentualnie skrzaty. Baśniowe krasnoludki niestety nie istniały, ale były za to gnomy i magiczne zwierzęta zarówno czarno jak i biało magiczne. Wielkim rozczarowaniem był za to fakt, że: wilkołaki, wróżki, czarownice i nieodłączne, cudowne pijawki(czyt.: wampiry) nie istniały. Jednak niemniej ciekawym faktem było istnienie niejakich Pogromców — byli to ludzie, którzy posiadali niezwykły gen umożliwiający zdobycie wiedzy jaką tylko zapragną oraz niebywałej szybkości. Nie posiadali jednak takich umiejętności jak anioły, czy demony, w gruncie rzeczy byli to na pozór zwyczajni ludzie, jednak świetnie wyszkoleni i wygranie z nimi w walce było równoznaczne z cudem. W niektórych księgach — które kazał jej przewertować Klaus — było nawet napisane, że czas jest dla nich względny i potrafią go zatrzymać lub wykrzywić. Ich potęga umysłu była nieosiągalna dla żadnego stworzenia na Ziemi, mogli żyć po parę setek lat oraz umrzeć tylko w walce i wyłączne z ręki przeciwnika. Byli równoznaczni z aniołami stróżami, od setek lat strzegli pokoju na świecie. Zawsze bezstronni, nie uznawali dobra, ani zła. Karali tylko tych, którzy krzywdzili niewinne istoty. Najlepsze było jednak to, że nikt nigdy nie widział ich twarzy, a ci szczęściarze, którzy odkryli tą tajemnice szybko ginęli. Pisano, że są bezszelestni, poruszają się niezwykle szybko i zawsze gdzieś są, tylko my nie potrafimy ich dostrzec — niejednokrotnie można było zetknąć się z porównaniem ich do asasynów (najlepszych średniowiecznych zabójców).
***
Irma Grace siedziała aktualnie przy ciepłym kominku w salonie pogrążona w lekturze Martwych dusz. Rozkoszowała się każdym słowem, jednak błogi spokój przerwał niespodziewany, donośny huk dobiegający z kuchni. Grace zerwała się na równe nogi i niczym głupiutka bohaterka horrorów podążyła do miejsca z którego nadal dobiegały dziwne odgłosy. Dzisiaj była sama w domu, Johnny i Sophie tonęli po uszy w pracy, ale ona nie narzekała na kolejny wolny wieczór.
Zmarszczyła lekko brwi zaniepokojona. Podświadomie złapała za najbliższy przedmiot w zasięgu jej dłoni. Był to błękitny pusty wazon. Uniosła go na wysokości swojej głowy i przestąpiła próg kuchni. Przy otwartej lodówce, cały umazany w dżemie stał Klaus próbując dokończyć nieudolnie zrobioną kanapkę.
— Czy ty naprawdę musisz zawsze pojawiać się tak z zaskoczenia? — jęknęła odkładając wazon.
— Tak jest zabawniej — zlizał resztki marmolady z palców.
— Mieliśmy już dzisiaj trening… więc o co chodzi?
— Dziś… — powiedział konspiracyjnym szeptem — zabieram cię tam gdzie narodziły się koszmary.
— Jutro — ziewnęła odwracając się na pięcie. Demon nie przewidział takiej odpowiedzi, dlatego poruszony tak niebywałą ignorancją, pojawił się przy jej boku i chwycił za jej przedramię.
— Ja wywiązałem się z mojej części umowy, kolej na ciebie.
— Czy naprawdę nie możemy jutro? Dochodzi pierwsza w nocy, zawsze musisz wpraszasz się o tak nieludzkiej godzinie?
— Jestem demonem, dla mnie nie ma ludzkich godzin — odgarnął włosy z czoła bezczelnie uśmiechając się do niej.
— Sokoro jesteś demonem to nie wystarczy ci energia wysysana z ludzi? Po co ci dżem? Musisz objadać moją lodówkę?
— Dżem jest pyszny i kropka — fuknął jak małe dziecko — a teraz chodźmy królowa będzie się niecierpliwić.
— A jaką mam w ogóle gwarancję, że nic mi się nie stanie?
— Żadną — parsknął — możesz tylko mi zaufać — wyszczerzył do niej wszystkie zęby.
W duchu jednak dopowiedział sobie — gdybyś tylko uważnie słuchała to co do ciebie mówiłem… nam nie wolno ufać, biedna duszyczka. Wkrótce martwa duszyczka.
Jak pokorny baranek dała się mu prowadzić w środku nocy przez ciemny las. Ta dziewczyna miała zbyt dobre serce, była taka naiwna… Sam nie wiedział kiedy, ale naprawdę wydawało mu się, że przejawia nawet cień sympatii do niej. Spędzili ze sobą parę ładnych miesięcy i chwilami była zaskakująco błyskotliwa i zabawna. Szybko jednak odsunął od siebie te myśli. Miał do wykonania zadanie. Irma Grace miała trafić w jednym kawałku do Lilith, to co stanie się później z nią nie było już jego interesem. Nie mógł okazać słabości w takim momencie. Nie gdy miał dostać upragniony awans.
Wspólnie przedzierali się przez ciemne gęstwiny gałęzi drzew. Dziewczyna dosyć często potykała się o własne nogi, co już całkiem go nużyło. Nie miała tak dobrego wzroku jak on, ale nawet śmiertelnicy mieli więcej gracji niż ona w tej chwili. W końcu jednak dotarli do wejścia jego domu. Odsunął spróchniały korzeń i wskazał na niewielki krater w ziemi, mówiąc:
— Panie przodem.
— Czuje, że będę tego żałować — sapnęła żałośnie spoglądając w bezdenną czarną dziurę. Zamknęła oczy i zrobiła krok do przodu dając sobą pokierować przeznaczeniu.
Spadając w dół, krzyczała niemal zdzierając całe gardło. Porównanie jej do Alicji z Krainy Czarów byłoby wyraźnie na miejscu, jednak z tą małą różnicą, że ona teraz podążała do krainy koszmarów i z pewnością nie przypominała słodkiej, niewinnej dziewczynki. Była demonem — tak przynajmniej twierdził Klaus. W tunelu, w którym leciała z zawracającą szybkością, panował półmrok. Jedynym światłem okazała się na wpół zastygnięta lawa! W pewnym momencie coś uderzyło ją w twarz. Rzecz jednak nie odleciała natychmiast, Irma ściągnęła ją i dopiero po krótkiej chwili dotarło do niej co trzyma w swojej dłoni — nadgniły, robaczywy fragment dłoni jakiegoś nieboszczyka. Kończyna była cała trupio biała, przy czym po reszcie ciała nie było śladu. Grace zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej, przez co nie zdziwiłaby się gdyby ktoś na powierzchni ją usłyszał. Szybko wyrzuciła rękę za siebie i skuliła się najbardziej jak mogła. Jej męczarnie na szczęście dobiegały końca, wylądowała na skalistej płycie, a tuż na nią Klaus. Gdy udało im się w końcu wyswobodzić z plątaniny ciał, chłopak nakazał jej trzymać się tuż za nim.
Szli żwawym tempem. Widoczność zdecydowanie się polepszyła, ale zawdzięczone to było wielu jeziorom bulgoczącej lawy. Po prawej stronie rozciągały się rdzawo, czerwone półki skalne, które pełniły również funkcję ogromnie długich schodów do głównej siedziby,,rodziny królewskiej””. Cały ten krajobraz przypominał Irmie lekko zmodyfikowana wersję dzikiego zachodu i wielkiego kanionu Kolorado.
Jednak gdy w końcu wdrapali się na szczy skalnych schodów ich oczom ukazał się powykręcany w różne strony zamek inspirowany wyraźnie stylem gotyckim. Rezydencja diabła, budziła w dziewczynie mieszane uczucia. Z jednej strony cały ten upiorny wystój budził lekką odrazę, ale z drugiej strony, nie mogła odeprzeć od siebie uczucia zachwytu, dla choćby misternie zdobionym wykończeniu sześciu, sześcioramiennych wież, na których to siedziały zgarbione, betonowe gargulce. Przez chwilę wydawało jej się nawet, że jeden się poruszył…
— Zdradzę ci sekret — szepnął demon, pochylając się nad jej uchem — one żyją.
Grace lekko drgnęła.
— Jak to żyją??
— To demony klasy C, mają niewielką moc i pełną funkcję strażników, zabawek, nazwij to jak chcesz — parsknął, popychając ją do przodu.
— A ty jakiej klasy jesteś demonem? — mruknęła.
— Oczywiście A — wypiął dumnie pierś do przodu.
Niklas widocznie nie czuł potrzeby w objaśnieniu czarnowłosej, kim jest ten demon A, jakby sama nazwa mówiła za siebie. Dla niej, cały ten śmieszny podział na klasy przypominał raczej rodzaje sprzętów AGD — lodówka klasy B, A, A+++. Zrezygnowana postanowiła dać za wygraną i uważnie szła za swoim przewodnikiem. Po pokonaniu kolejnych diabolicznie stromych i długich schodów dotarli do wielkich czarnych, pięknie zdobionych — w liczne arabeski — drzwi. Klaus zatrzymał się i zapukał. Odpowiedział mu zimny kobiecy głos :
— Oby to było ważne, bo jak nie, bądź pewien, że rzucę cię na pożarcie cerberom.
Szybko przestąpili próg i ich oczom ukazała się średniego wzrostu kobieta z czarnymi świdrującymi oczami. Była ubrana tylko w długą zieloną spódnicę sięgającą do kostek. Jej całkiem nagi przód zakrywały proste, ciemno brązowe włosy. Do tego miała jeszcze złoty naszyjnik i bransolety na obu ramionach i nadgarstkach. Jednak rzeczą, która najbardziej intrygowała w jej wyglądzie były wielkie sowie skrzydła wyrastające z jej placów. Były one ogromnych rozmiarów, w kolorze brązu z kilkoma białymi piórami. Były niezwykle łudząco podobne do skrzydeł puszczyka. Przez cały czas, ani razu nie spojrzała na Irmę, wpatrzona była tylko w swego sługę, ale to dobrze, spojrzenie jakim go obdarowywała mogłoby z miejsca zabić każdego.
— Moja pani — przyklękną Klaus — przyprowadziłem dziewczynę.
Klaus odsłonił Irmę, podpełzając bardziej w prawo. Wtedy kobieta uważnie zlustrowała ją, po czym powróciła do oczu,,ofiary””. Mówią, że oczy to zwierciadło duszy i można z nich wyczytać wszystko, w taki razie co zobaczyła Lilith? Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie, z czystej pogardy na koci, przebiegły uśmiech. Kobieta powolnym, majestatycznym krokiem pokonała dzielącą je odległość i powiedziała:
— Irma Grace, jak miło cię wreszcie gościć w moich progach.
— Dlaczego chciałaś mnie widzieć?
— Mhhh od razu przechodzisz do rzeczy, podoba mi się twoja bezpośredniość, dziewczyno. W istocie przejdźmy do sedna.
Odwróciła się do małego okrągłego stolika za nią, na którym była masa starych papierów. Chwyciła po krótkiej chwili jeden i rozwinęła go przed Grace. Manuskrypt napisany był w jakimś dziwnym języku, którego za żadne skarby nie była w stanie rozczytać. Po środku tekstu zostało namalowane dziecko w złotej poświacie.
— Czy wiesz co to jest? — powiedziała niezwykle cicho kobieta-sowa, jednak nie czekała na odpowiedź czarnowłosej, sama kontynuowała z wyczuwalną pasją w głosie. — To jedna z najstarszych przepowiedni. Powstała tak dawno temu, jak sam świat. Zapowiedziano tu rozwiązanie naszej wojny z aniołami. To ty jesteś tym rozwiązaniem.
— Nie bardzo rozumiem, jak jedna osoba może przeważyć na losie całej wojny… i dlaczego niby to mam być ja? Tu musiała zajść jakaś pomyła.
— Widzisz — zaśmiała się lekko — nie ma możliwości by zaszła pomyłka. Dzieckiem, które rozstrzygnie wojnę będzie dziewczynka zrodzona z dwóch przeciwieństw, z anioła i demona.
— Moi rodzice nie są na pewno istotami nadprzyrodzonymi — odparła, choć to co powiedziała Lilith miało sens. Niedawno sama rozważała taką możliwość.
— Nie bądź naiwna — zaczęła chodzić naokoło dziewczyny, niczym lwica szykująca się do ataku. — Musiałaś zauważyć, że nie jesteście rodziną jak każda inna. Co się działo jak Sophie była wściekła? — uśmiechnęła się z wyższością.
Mina Irmy zrzedła, Sophie była bardzo nerwową i niespokojną kobietą. Klasyczny przykład choleryka. Jednak gdy popadała w złość dziwnym trafem wszystko dookoła niej ulegało zniszczeniu, tak samo było z czarnowłosą.
— A twój ojciec? Czy kiedykolwiek widziałaś go wściekłego?
Nie. Jej ojciec był zawsze uśmiechniętym człowiekiem, stuprocentowym optymistą. Owszem zdarzyło mu się być przygnębionym, czy niekiedy smutnym, ale nigdy wściekłym. Nigdy.
— Jak myślisz, dlaczego jest taki spokojny? Anioły nie potrafią być wściekłe, a demony na ogół są wzburzone.
— Ale skąd pewność, że Johnny jest aniołem, może być śmiertelnikiem. Wtedy moje zdolności mają wytłumaczenie.
— Mam pewność, ponieważ, przez lata ja i skrzydlata zaraza tropiliśmy i chcieliśmy zabić twoich...rodziców. W naszym świecie takie związki są zabronione, tak zostało napisane w kodeksie, księdze, której podlegamy bezpośrednio.
— Ale przecież to zwykła książka.
— Uważaj co mówisz dziewczyno — syknęła — nigdy nie wiesz kto cię w tej chwili słyszy. A autor kodeksu nie byłby zachwycony takimi słowami.
— Kim jest autor kodeksu?
— Kimś, kto bez trudu może wymazać twoje istnienie dzięki jednej myśli.
— W takim razie zakładając, że moi rodzice należeli do tego świata, dlaczego nic mi nie powiedzieli?
— Idiotyczne pytanie — wywróciła oczami — zakładam, że cię kochają i chcą żebyś była jeszcze żywa. Czasem niewiedza jest lepsza.
— Ale może jest więcej takich przypadków jak ja, może wcale nie chodzi o mnie…
Na to stwierdzenie kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Podeszła do niej bliżej i wskazała na fragment w manuskrypcie i poprosiła, aby dziewczyna spojrzała. Tam gdzie wskazała było napisane pogrubionymi literami jej imię i nazwisko.
— Ale…
— Nasz los został zapisany dawno temu. Gdy stworzyłam Sophie nie wiedziałam, że ucieknie z tym...aniołem. Chciałam przez wiele lat zabić moje nieposłuszne dziecko, jednak teraz wszystko nabrało sensu. Gdyby nie moja Saphonia nie było by ciebie, mojego klucza do zwycięstwa.
— A jeśli przepowiednia jest fałszywa?
Lilith wyglądała jakby uderzył w nią piorun. Złość zapłonęła w jej czarnych oczach.
— Gdybyś nie była tak cenna… tylko to mnie powstrzymuje przed wysłaniem cię na batożenie.
— Skoro ta przepowiednia jest tak stara… jakim cudem ktoś wiedział, że to ja, że tak będę się nazywać…
— Boginie przeznaczenia przędzą los każdego, nawet mój i twój. Zostałaś stworzona dla wielkich rzeczy i musisz wybrać. Twój los został dawno temu spisany w gwiazdach, my znamy jego niewielką część. Jedyne co możesz zrobić to wypełnić to co jest ci pisane.
— A jeśli nie chcę? Nie podoba mi się wizja, że coś kieruje moim życiem.
— Losu nie zmienisz. A jest zapisane, że dokonasz wyboru, który zaważy na losach tej wojny. Skończysz wszystko raz na zawsze. Nie zdołasz uciec od podjęcia tej decyzji.
— I jedyną słuszną decyzją jest zapewne tylko twoja strona? — zapytał zadziornie zakładając dłonie na sobie.
— Jak szybko się uczysz! — klasnęła w dłonie — jeżeli nie wybierzesz mojej strony, twoi drodzy rodzice nie przeżyją wschodu słońca, niech to będzie twoją nową motywacją. Po za tym, gdy wybierzesz moją stronę, zajmiesz należne ci miejsce w Piekle. Nauczę cię w pełni władać twoimi zdolnościami, jeszcze wszystkich nie obudziłaś.
Kompletny impas. Jeśli zadeklarowałaby teraz, że poprze królową, jej rodzice byliby bezpieczni. Jednak, co jeśli anioły zaproponują jej lepszą ofertę i dodatkowo ochronią jej bliskich? Skrzydlaci powinni być dobrzy, prawda? Na ten moment nie mogła udzielić odpowiedzi, dlatego musiała grać dyplomatycznie.
— Twoje argumenty bardzo do mnie przemawiają, ale muszę wszystko sobie poukładać. Chcę, aby ta decyzja była już ostateczne, w końcu nie chcemy przecież, żebym co chwila zmieniała zdanie i wahała się… daj mi kilka dni, a dostaniesz moją odpowiedź.
— Niklas dobrze cię przeszkolił z pisania paktów — zaśmiała się nisko — ale zgadzam się na twój warunek. Wybierz mądrze. Nie muszę chyba mówić, że jeśli wybierzesz ich, wtedy nie będę miała też oporów by i ciebie zabić. Póki co jesteś chroniona i pamiętaj, zawsze ktoś od nas cię obserwuje.
Po tych słowach oboje z Niklasem opuścili upiorne zamczysko i Piekło. Grace nie miała ochoty rozmawiać, dlatego droga w martwej ciszy okropnie im się dłużyła. Kiedy jednak doszli pod dom dziewczyny demon pożegnał ją słowami:
— Naprawdę cię polubiłem — sapnął, po czym rzucił przez ramię, powoli znikając w ciemności — dlatego zrób wszystko, żebym nie musiał cię zabić.
Słowa Niklasa dały jej do myślenia — musiała to naprawdę dobrze rozegrać. Nie śpieszyło jej się by umierać ani chować bliskich, dlatego musiała jak najszybciej wymyślić co dalej. Lilith nie będzie przecież czekać wiecznie, chociaż niewątpliwie miała spore pokłady cierpliwości, skoro czekała tyle lat na jej nadejście. Właśnie, Sophie i Johnny… chociaż teraz może powinna używać ich prawdziwych imion — Saphania i Jorthnal. Z jednej strony usiłowała naprawdę zrozumieć, dlaczego nie chcieli wtajemniczyć ją w arkana magicznego świata, do którego przecież miała prawo należeć od narodzin. Szczerze nie rozumiała, czemu tak usilnie ukrywali przed nią ich własną tożsamość, w końcu musiało się to wiązać z nie lada wysiłkiem. A może wiedzieli o przepowiedni? Dzięki rozmowie z Lilith, przynajmniej nabrała pewności, że jej domysły są słuszne, jednak tak dobitna świadomość, że żyła całe siedemnaście lat w kłamstwie, nie mogła odejść od niej tak szybko. Pragnęła teraz ukryć się przed całym światem w ciepłej, puchowej, białej pierzynie i za nic nie wyściubiać z niej nosa. Tyle lat wmawiania jej, że coś z nią jest nie tak. Sophia i Johnny nie byli z pewnością rodzicami roku.
Po upewnieniu się, że demon zniknął, zamknęła drzwi wejściowe nawet nie starając się zrobić tego cicho. Czuła jak lodowa furia, cały gniew tłumiony od siedemnastu lat, rozsadza i kruszy jej wnętrze. Chciała im teraz wszystko to wygarnąć, prosto w twarz. Nie mieli prawa ukrywać przed nią tego kim jest i co jej zagraża. Nie mieli prawa.
Nacisnęła klamkę od ich pokoju i uchyliła drzwi. Spali w najlepsze wtuleni w siebie, ściskając się wzajemnie tak, jakby każde z nich musiało upewnić się, że drugie nie zniknie. Na gładkich twarzach nie było śladu codziennych zmartwień i smutku w oczach. Nie była łatwym dzieckiem, a oni dobrymi rodzicami, jednak teraz patrząc na ich spokojne twarze rozciągnięte w błogim śnie, cała wściekłość odeszła od niej jak za dotknięciem magicznej różdżki. Pomimo miażdżącego żalu w sercu, czuła, że zrobili to po to by ją chronić. Czytała o istotach, które zostawały wyklęte ze swoich klanów — oprócz okropnie, bolesnego rytuału, zostawały im również zabierane magiczne moce. Jeśli i to spotkało jej rodziców…
Zamknęła z powrotem drzwi od ich sypialni i powędrowała do swojego pokoju. Postanowiła, że nie będzie teraz ich niepokoić i sama poradzi sobie z tymi problemami. Kolejna przeprowadzka na pewno nie rozwiąże ich problemów. Musiała więc dobrze się zastanowić co zrobić dalej, tak żeby nikt nie stracił życia. Zapowiadała się wyjątkowo ciekawa partia szachów.
5
Fikcyjna dobroć
Plotki mają to do siebie, że roznoszą się bardzo szybko. Nie inaczej było z nowiną o tym, że to demony, jako pierwsze, złożyły ofertę Irmie Grace. Stalowa fasada spokoju Alessia runęła niczym domek z kart. Jego idealny plan sypał się, a on czuł tylko palącą bezradność. Nie otrzymał żadnych rozkazów od Michaela, jednak nie mógł też tak spokojnie przyglądać się jak Grace rujnuje wszystko co do tej pory osiągnął. To zdecydowanie nie było jego ostatnie słowo. Dlatego też, postanowił działać — gdy Irma skończyła lekcje zaproponował wspólny obiad, a ta głupiutka dziewczyna oczywiście zgodziła się. Ludzkie jedzenie przypominało mu smakiem suchy żwir, jednak kiedy w końcu skończyli, zadowolony pogratulował sobie w duchu za własną wytrwałość. W dogodnym momencie, lekkim tonem zaoferował, że odprowadzi ją do domu, na co równie chętnie przystała. Droga nie była długa, dlatego musiał się śpieszyć by odpowiednio umiejętnie zmanipulować Grace… to znaczy przekonać do podjęcia jedynej słusznej decyzji. Anioły przecież nie uciekają się do podstępów.
— Może przejdę do sedna — odezwał się po krótkiej chwili ciszy między nimi. — Na pewno już wiesz, że jestem aniołem. Dlatego muszę też przedstawić ci naszą ofertę, wybierz stronę dobra, a uratujesz wiele istnień. To jedyny słuszny cel.
— Ale demony nie uśmiercają ludzi.
Hmm, nie była, aż tak strasznie głupia, jak przypuszczał. Ale to nic, on posiadał prawdziwy dar persfazji, w końcu i ona ulegnie.
— Nie chcesz działać w imię wyższego dobra? — argumentum ad vanitatem, miał ją w garści. Jeżeli odpowiedziałaby, że nie, to silnie ugodziłoby w jej własną moralną samoocenę.
— A czy istnieje coś takiego jak wyższe dobro?
Zazgrzytał ze złości zębami. Ta dziewczyna była ewidentnie zepsuta i zbyt wolna by być dobrym pionkiem w wielkiej rozgrywce. Skoro nie rozumiała, że demony są złe, a anioły dobre… to w jego oczach była już stracona. Znaczyło to nic innego, że stanowiła realne zagrożenie na ich prostej drodze do zwycięstwa. Zatem jako przykładny anieli sługa nie miał wyjścia i musiał czym prędzej unieszkodliwić zagrożenie. Wszystko w imię wygranej — ich Racji, ich Dobra.
Dlatego kiedy upewnił się, że są sami, wyciągnął zza kurtki nóż z stali damasceńskiej. Było to najostrzejsze ostrze jakie do tej pory odkryto oraz jako jedyne było w stanie zniszczyć diabła czy anioła. Dlatego przy hybrydzie też powinno sprawdzić się idealnie. Uniósł połyskujące od zachodzącego słońca ostrze, na wysokości pleców dziewczyny. Teraz wystarczył tylko jeden zamach i pozbędzie się wszystkich kłopotów. Jeszcze odpowiednio nakierować ostrze pod dobrym, śmiertelnym kątem, a wszystko gładko się rozwiąże. Niestety nim zdążył się zamachnąć, poczuł tylko silny ból głowy. Było to uczucie na tyle obezwładniające, że następnym co ujrzał, były gwiazdy i ciemność, a nie krew czy martwe ciało Grace. Coś lub ktoś skutecznie go znokautowało, uniemożliwiając mu tym samym pozbycia się czarnowłosej hybrydy, przyczyny jego utrapień.
Nawet Grace słysząc taki hałas za swoimi plecami, szybko odwróciła się i na chwile zastygła. Alessio leżał nieprzytomny na kostce brukowej z nożem w prawej ręce, a nad nim stał dziwny mężczyzna. Wyglądał na dwadzieścia trzy lata, miał pociągłą, bladą twarz, wąskie wargi oraz czarne błyszczące oczy i tego samego koloru, średniej długości włosy. Nieznajomy był bardzo wysoki, niezdrowo chudy i jednym słowem przypominał młodszą wersję Severusa Snape’a.
Przez chwile mierzyli się wzrokiem, oboje nie wiedząc co zrobić dalej. Irma starała się szybko pozbierać dane i ułożyć z tego obrazka jakąś sensowną historię, wyjaśnienie. Miała dwie możliwości, albo nieznajomy był bandytą i zaraz ją zaatakuje tak samo jak Alessia albo może chciał pomóc bo anioł zasłabł. Obie wersje wydawały jej się jednak równie niedorzeczne, dlatego postanowiła zapytać wprost:
— Co takiego mu zrobiłeś?
— To tylko dobrze wyprowadzony cios.
— Ale dlaczego…?
— Próbował cię zabić — wzruszył ramionami wskazując na błyszczący nóż w dłoni nieprzytomnego anioła.
— A ty znalazłeś się tutaj, tak przypadkiem?
— Wiesz zazwyczaj ludzie dziękują za uratowanie życia, a nie wychodzą z pretensjami.
— Dziękuję. Czyli co tutaj robisz? Bo jakoś nie wieżę, że to przypadek.
Zmęczony ciągłą paplaniną dziewczyny, postanowił powiedzieć jej część prawdy, którą i tak by odkryła niebawem. Jeśli ujawni się teraz, będzie mu przynajmniej łatwiej ją pilnować i przy odrobinie szczęścia nie wylądować po tym wszystkim w grobie. Ta dziewczyna była prawdziwym magnesem na kłopoty, a przynajmniej teraz będzie mu łatwiej ją bronić, niż z ukrycia, jak dotychczas to czynił.
— Constantine — wyciągnął do niej dłoń, po czym dodał: — Pogromca, chwilowo przydzielony do twojej osobistej ochrony.
— Po… pogromca? Ale nikt was wcześniej nie widział… powinnam chyba nie żyć.
— Dobry wizerunek to podstawa. Moi zwierzchnicy kazali mieć cię na oku, odkąd magiczny świat dowiedział się o przepowiedni. Musisz wiedzieć, że teraz często będą próbowali cię zabić.
— Bardzo pocieszające.
— Ale za to prawdziwe. Od teraz musimy być ze sobą w kontakcie. To znacznie ułatwi mi chronienie ciebie. — Podał jej telefon z jednym zapisanym numerem.
— Nie jestem tak bezradna. Potrafię o siebie zadbać. — Sapnęła. Na prawdę nienawidziła gdy ludzie traktowali ją jak dziecko.
— Właśnie widzę — wskazał głową na leżącego anioła. — Odprowadzę cię, nie potrzebujemy dodatkowych kłopotów.
— Czyli jestem na ciebie skazana?
— Ty na mnie? — parsknął, kręcąc głową. — Masz dwa wyjścia albo posłuchać mnie albo umrzeć. Które wolisz?
Irma wydawała się jednak nie słyszeć tego pytania. Wciąż wpatrywała się w nieprzytomnego anioła, który być może bez pomocy tego nadętego Pogromcy… najpewniej zabiłby ją. Ale za co? Za to, że jest hybrydą? Za to, że nie wybrała w tej chwili po której stanie stronie? Świat do którego należała, coraz bardziej ją odpychał, chciał zatopić w niej krwiożercze zęby. Na nieszczęście jej wszystkich wrogów, nie należała jednak ani do osób tchórzliwych, ani pokornych.
— Halo? — Znudzony Constantine pomachał dłonią przed jej twarzą, by zwrócić na siebie uwagę. Nie mógł czekać do wieczora, aż księżniczka się ocknie. — O czym tak myślisz?
— On naprawdę chciał mnie zabić…
— Okazuje się, że nie tylko śmiertelnicy są dwulicowi i fałszywi.
— Ale on jest aniołem, nie powinien być wzorem cnót?
— Jest taka stara indiańska legenda — powiedział idąc z nią powolnym krokiem — każdy człowiek ma w sobie dwa wilki. Jeden jest dobry, a drugi zły. Ale to od ciebie zależy którego z nich będziesz karmić, który z nich przejmie kontrolę. Na świecie nie ma osób o krystalicznie, czystym charakterze. Nie da się powiedzieć, że ktoś jest zły, a ktoś inny dobry.
— To dlaczego się przyjęło, że anioły są dobre, a demony złe?
— Tak to postrzegają tylko ludzie. Istoty magiczne żyjące już trochę, nie nabierają się na ten kit. Każda z tych grup kieruje się swoim interesem. A przywódcy tych wrogich obozów, chcą mieć kontrolę i wielką moc, dlatego zrobią wszystko by osiągnąć swój cel i oczernić przeciwnika.
— Rozumiem co mówisz, ale zawsze miałam nadzieję, że po,,propozycji”” demonów dostanę gotowe i lepsze rozwiązanie od skrzydlatych. Myślałam, że może jakoś mi pomogą… w końcu to anioły.
— Jeśli chcesz na kogoś liczyć w życiu, to licz tylko na siebie.
— Wiesz… rzucasz ciągle takimi tekstami, jak trener interpersonalny. Nie myślałeś, żeby się przebranżowić?
Dotarli pod jej dom, idealnie gdy zaczęło się ściemniać. Przystanęli przy furtce prowadzącej na jej posesję, po czym Irma nacisnęła klamkę z zamiarem odejścia. Pogromca, jednak odezwał się bardzo cichym głosem, po czym jak gdyby nigdy nic zniknął wśród gasnących latarni ulicznych. To co powiedział, lekko oszołomiło Grace.
— Nikt nie zdecyduje za ciebie po której stronie staniesz w tej wojnie. Ale pamiętaj, wybierz mądrze i… wbrew pozorom zawsze jest trzecie wyjście. My Pogromcy nigdy nie opowiadamy się po żadnej ze stron.
II
Połajanki Lokiego
(N.Paganini — Caprice no.24)
Pałac Gymira, Jotunheim
ok.8000 r. p.n.e.(czasu ziemskiego)
Tego wieczoru każdy coś znaczący bóg, wybierał się do olbrzyma Gymira. Stosunki z Jotunami (olbrzymami) a Asami (bogami) od zawsze były napięte. Jednak Gymir stanowił wyjątek — jego uczty były jednymi z najważniejszych wydarzeń sezonu towarzyskiego. Cała elita wpływowych istot zbierała się co roku w jednym miejscu, aby odpocząć, omówić kilka spraw i nie szczędzić przy tym ognistych trunków. I jak co roku, Loki również otrzymał zaproszenie.
Rudowłosy bóg przymknął raz jeszcze oczy i wsłuchał się w spokojną melodię nocy. Po kilku chwilach i głębokim oddechu zebrał się w sobie. Nałożył maskę wesołka–idioty i wszedł wprost do paszczy lwa. Wysokie na trzy metry drzwi z jasnej, sosny zostały ostentacyjnie otwarte, gdy tylko zanotowano jego przybycie. Wnętrze, które kryło się za nimi, ukazywało ciemne, szare, marmury, przystrojone w dziesiątkach starannie dzierganych gobelinów. Pomiędzy nimi, na skrawkach nagich, szarych ścian, można było odszukać wzrokiem, pokaźną kolekcje broni jak i wypchanych, zwierzęcych głów zawieszanych na hakach. Zaś betonowe, kwadratowe, płytki posadzki zostały starannie zakryte przez skóry oraz futra braci mniejszych, różnej maści. Wszystko to, miało za zadanie reprezentować gospodarza i być świadectwem jego siły i męstwa. Rażący w oczy, tandetny przepych już nie oślepiał Lokiego, tak jak za pierwszym razem. Właściwie jedynym elementem, który z czystym sercem, mógł pochwalić to oświetlenie, które tworzyły setki, magicznych świec na stołach i żyrandolach.
U szczytu masywnego dębowego stołu, ustawionego na środku sali, siedział Odyn. Przywódca Asów miał siwe włosy oraz przepaskę na prawym oku. Te elementy mogły przedstawiać go jako bezradnego starca, jednak prawda była zupełnie inna. U jego boku, siedziała przepiękna, czekoladowo-włosa kobieta. Jej wiek zdradzała jedynie śniada twarz z licznymi śladami po lekkich pocałunkach starości. Słynęła ze swojej dobroduszności, ciepła i dobroci. Była boginią ogniska domowego, a na imię było jej Frigg. Siedziała teraz cicha, potulnie skulona w wiecznym strachu przed swoim jednookim mężem. Do czcigodnego grona gości zasiadających u szczytu, należeli również: Sif, rodzina Njorda, Idunn i Bragi oraz kilka innych par.
Loki wartkim krokiem wkroczył do sali i odszukał wzrokiem swoją małżonkę. Na jego nieszczęście, nie dała się namówić na to by pozostać w domu, mimo jego usilnych próśb. Dołączył do niej i niemal natychmiast zatopił się w słodkim, odurzającym smaku miodu. Jeśli dziś był dzień w którym ma skończyć to wszystko, to w żadnym wypadku nie zamierzał zrobić tego na trzeźwo. Magiczne kielichy Gymira miały to do siebie, że raz napełnione już nigdy nie pozostawały puste. Dlatego po kilku głębszych kolejkach był już całkiem gotowy. The show must go on.
— Proszę o uwagę! — krzyknął na tyle głośno, że udało mu się zagłuszyć biesiadną wrzawę i skupić uwagę zebranych. Wstał na chwiejnych nogach i unosząc wysoko swój złoty puchar rzekł: — Pragnę wznieść toast za wszystkich tu zebranych! Szczególnie za mojego brata krwi!
Odyn skinął nieznacznie głową i uniósł swój kielich. Długie lata temu popełnił niewybaczalny błąd — będąc pijanym razem z tym błaznem, odprawił najsilniejszy z rytuałów wiążących. Dlatego teraz już po wieki będzie musiał znosić jego towarzystwo, nie mogąc, go przy tym zabić. Przysięgi krwi miały w końcu to do siebie, że nie można było ich zerwać samemu, ku wielkiej rozpaczy Odyna.
— A co ci się tak zebrało na smęty! — huknął Bragi, bóg poezji.
— To nie smęty mój przyjacielu! To szczera, płomienna, prawda.
— Ty i Prawda?! Dobre sobie! Ty mówisz jedynie językiem węży.
Na te słowa cała sala zahuczała gromkim śmiechem. Na co zadowolony Bragi dopowiedział:
— Co? A może zmiękłeś pod butem Sygin!?
Właśnie na taki obrót spraw czekał Kłamca.
— Być może mój przyjacielu. Dlatego tylko dziś usłyszysz ode mnie prawdę, która mam nadzieję, rozpali w waszych sercach ogień.
— A jakąż to prawdę możesz nam przekazać? Czego mielibyśmy nie wiedzieć?
— Mówisz, że żal ci mnie. Mi żal za to twojej żony.
— A to dlaczego? — zapytała ze śmiechem Idunn, żona Bragiego.
— Bidna Idunn, masz zaprawdę złote serce lub grzeszysz ogromną głupotą. Poślubiłaś w końcu mordercę własnego brata.
Na to stwierdzenie nastąpiła grobowa cisza. Idunn odłożyła puchar z którego piła i z niedowierzaniem spojrzała na męża. Dopiero Odyn przerwał tą konsternację mówiąc:
— Zebrało ci się coś dzisiaj na wspominania. To pozwól, że przypomnę ci, że to ty na osiem zim zaszyłeś się w Svartalfheim i tam z kilkoma niziołkami obdarzyłeś świat nowymi potworami.
— To prawda było takie zdarzenie. Ja jednak drogi Odynie, nie rzucałem zaklęć, które to przecież przeznaczone są tylko dla kobiet. Po za tym moja żona nie zdradziła mnie z żadnym z moich braci.
— To dlatego, że całe szczęście, jesteś jedynakiem — odparł spokojnie Odyn. Jednak spojrzenie jakie posłał swojej małżonce zwiastowało jej przyszłą, zapewne dotkliwą, karę.
— Mówisz tak niepochlebnie o Frigg — wtrącił się Tyr — a pomijasz to, że twoja własna żona ma ze mną bękarta.
Loki nawet nie spojrzał na Sygin. Dobrze wiedział, że zaniedbywał ją od dawna. Nie miał do niej pretensji, tym bardziej, że sam nie był święty. Po przepowiedni od Norn, nie mógł już patrzeć tak samo na tę kobietę.
— Ah, nie mówisz nic nowego mój drogi! Jej rozpusta powinna mnie zawstydzać, ale jest to nadal nic w porównaniu z Freyą. Moja pani, masz przepiękny naszyjnik, jednak czy wart był swojej ceny?
Bogini miłości przeczuwając co powie ognistowłosy mieszaniec dotknęła obronnym gestem swojej błyskotki i zapłonęła na twarzy niczym piwonia.
— Jest naprawdę niesamowity — kontynuował. — Tym bardziej, że zapłaciłaś za niego tak wysoką cenę. Powiedz ile było tych niziołków? Czy tobie też tak przypadli do gustu? To dlatego, że Od cię zostawił?
— MILCZ! — zaszlochała w jedwabną chusteczkę.
— Czego nie zrobi kobieta dla diamentów? Ile w końcu może być wara godność?
— Jak śmiesz, tak mówić do mojej córki! — oburzył się Njord, gwałtownie wstając.
— A czy twoja córka i jej brat Fray, wiedzą, że ich matką nie jest Skadi tylko twoja siostra? Chociaż, nadal nie wiem, co najpiękniejszy bóg widzi w takiej szpetnej Gerdzie. Co prawda jest córką naszego gospodarza, ale bądźmy szczerzy, kto przy pełni zmysłów zakochał by się w swoim oprawcy? Nie masz wrażenia Fray, że ona z tobą jest tylko przez szantaż? Kiedy odróżnić prawdziwą miłość od tej na siłę, czy z przyzwyczajenia?
— Może sam powinieneś zadać sobie to pytanie? Widzę twój ból w oczach. Przestań siać ferment, ognistowłosy — zasyczała Sif, żona nieobecnego tu Thora.
— Sif, przyznaję, noc z tobą była niezapomniana, ale to nie daje ci prawa… by mówić mi co takiego powinienem czynić. Przyszedłem tu by rozpalać wasze pochodnie, a nie dawać pokój.
Wrota wejściowe, aż zatrząsły się w zawiasach, gdy spóźniony gość, zamaszyście je otworzył. Wściekły Thor szedł prosto na Lokiego. O kyrie eleison! Czyżby słyszał? Jeśli tak, to było już po nim, nikt nie mógł się równać z siłą boga gromów.
— Jak śmiesz, tak znieważać moją żonę!
W kilku krokach znalazł się przy rudowłosym patrząc na niego z czystym mordem w oczach.
— Mógłbym cię teraz wgnieść w ziemię jak robaka, ale najpierw zasmakuj sam własnej porcji jadu. Miecz prawdy jest w końcu obosieczny. Ja mam to powiedzieć, czy uczynisz to sam?
— Co masz na myśli? — przekrzywił nieznacznie głowę, choć doskonale przeczuwał co powie bóg piorunów.
— Hod nie zabił swojego brata. To był od początku Loki!
Frigg, matka bliźniaków wstała na chwiejnych nogach, przytrzymując się stołu.
— To Loki wykonał strzałę z jemioły i nakierował dłonie Hoda, tak by zabić Baldura. Twój syn, Frigg zginął, bo jedna istota po jego śmierci, nie zapłakała. Była to staruszka, pamiętasz? Tak na prawdę był to Loki w przebraniu, zwiódł nas wszystkich.
— Łapać go! — krzyknęła pełna bólu matka, którą przytulił Odyn.
Loki zmierzył wszystkich wzrokiem i puścił się biegiem potrącając po drodze kilku służących. Tace, które trzymali wylądowały z hukiem na posadzce. Kłamca wiedział, że długo nie będzie mógł uciekać, dlatego przemienił się w to co pierwsze mu przyszło do głowy. Pod postacią maleńkiej rybki, wskoczył do pobliskiego strumienia.
Dopiero po długich godzinach łowów, wściekli Asgardczycy i Wanowie złapali go, zamknęli w szklanym naczyniu i zanieśli do nowego, znacznie gorszego więzienia, niż tylko mógł antycypować. Gdy siłą zmusili go do przemiany w swoją ludzką postać, zaśmiał się okrutnie i pomiędzy ciosami Thora zdołał powiedzieć:
— Nawet nie wiedzie co uczyniliście. Skazujecie się na straszny los.
Mimo, że to on był w tragicznym położeniu, nie potrafił przestać się śmiać, co tylko rozsierdzało asgardczyków. Lecz miał nad nimi przewagę, w końcu to on wiedział, co nadejdzie. W dzień uczty, zanim wydał na siebie niechybny wyrok, odwiedził swojego syna wilkołaka — Fenrira. Jego monstrualnych rozmiarów dziecko, uwięziono na wyspie Lyngvi. Zdołał też przeciąć nieznacznie więzy Gelipniru, które jako jedyne mogły uchronić bogów przed gniewem bestii. Pozostało mu więc czekać, aż jego syn uwolni się i rozpęta prawdziwe piekło.
Spoglądając teraz na srogie twarze Asgardczyków wiedział, że jedyne na co może liczyć to wyłącznie ból. Było mu jednak zarazem żal, że musiał rozdrapać rany swoich kompanów na tak przyjemnej uczcie. Niestety było to jedyne wyjście. Norny przepowiedziały, że zniszczy ten świat, dlatego zmierzał odejść na własnych warunkach, z hukiem. Stary porządek musiał upaść, aby mógł powstać nowy lepszy świat. A wszystko to z myślą o Niej.
6
Koszmar z przeszłości
Promienie słońca radośnie pląsały po jej twarzy, starając się skutecznie ją rozbudzić. Zaciskała dzielnie powieki, jednak na próżno — musiała skapitulować, przyznając zwycięstwo wiązką światła. Bardzo niechętnie otworzyła zaspane oczy, a jej wzrok niemal natychmiast padł na zegarek stojący na szafce nocnej. Widok godziny, podziałał na nią orzeźwiająco i zmotywował do bardzo szybkiego wstania. Przez ostatni czas miała spory mętlik w głowie, a żołądek żałośnie kurczył się i odmawiał jej nawet odrobiny spokoju. Bardzo chciała, aby teraz pojawił się ktoś z magiczną różdżką i rozwiązał wszystkie jej problemy. W końcu to od jej decyzji miał zależeć los tak wielu istnień… Jednym słowem, od kiedy odkryła, że mam moce jej życie lekko się skomplikowało.
Teraz w pośpiechu zgarnęła plecak z książkami, założyła ulubioną parę czarnych jeansów oraz bluzkę pod kolor i wybiegła z domu. Gdy dotarła do szkoły nie siliła się na grzeczność, tylko zamaszyście otworzyła drzwi do sali zwracając na siebie całą uwagę. Szanowane ciao pedagogicznie, wskazywało coś na wywieszonej mapie i wydawało się, że kieruje jakieś słowa uwagi w kierunku Grace, jednak dziewczyna była wyraźnie rozstrojona i nie wyłapała słów reprymendy. Szybkim krokiem zajęła swoje miejsce na końcu klasy i wypakowała książki. Mimo usilnych starań nadal nie potrafiła skupić się na lekcji.
Zmęczona odwróciła wzrok od tablicy i postanowiła dać sobie chwilę wytchnienia spoglądając przez okno. Jej uwagę przykuł czarny kot z wielkimi oczami, koloru rubinu. Przechadzał się właśnie po parapecie i nie było by w tym żadnej sensacji, gdyby nie fakt, że znajdowali się na trzecim piętrze, a w około nie rosły żadne, równie wysokie drzewa. Irma wpatrywała się intensywnie w kocie oczy i ponownie miała niemiłe przeczucie, że kiedyś już widziała tą parę oczu. Ale skąd?
Na geografii w dalszym ciągu nie robili niż zajmującego, dlatego postanowiła sobie nieco umilić czas i przy okazji trochę poćwiczyć swoje moce. Jeśli miała przeżyć starcie z demoniczna królową, wypadałoby być w formie. Skupiła swój wzrok na pistacjowo-zielonej koronie drzewa i pomyślała — niech opadną. Musiała powtórzyć to trzykrotnie, ale zgodnie z zamiarem, wszystkie liście opadły w wirującym tańcu na ziemię. Następnie wszelkie myśli skupiła na kocie. Z lekkim niedowierzaniem obserwowała jak czarne kocisko unosi się w powietrzu, wyraźnie niezadowolone i obrażone. Samą wolą zdołała przenieść go bezpiecznie na pobliską gałąź. Telekineza była znacznie łatwiejsza niż myślała — teraz czuła się trochę jak Jedi.
~Ładnie- powiedział telepatycznie Kalus.
~Dzięki.
~I jak… namyśliłaś się nad tym po której stronie staniesz? Królowa się niecierpliwi. Bardzo.
~Jeszcze nie wiem.
~Ona dała ci tylko kilak dni, dzisiaj musisz udzielić jej odpowiedzi. Osobiście.
~O nie! Po tak ciepłym przyjęciu poprzednio jeszcze przez długi czas nie mam zamiaru pojawiać się w Piekle.
~Będziesz musiała.
~Przekomarzamy się jak dzieci. Ja NIC nie muszę.
~Podlegasz królowej.
~Jestem pół aniołem i pół demonem jeśli wierzyć w to co mówicie. A to oznacza, że nie podlegam nikomu.
~Irma, ja na prawdę nie żartuję. Musisz ze mną iść do niej i to natychmiast.
~ Nie wydaje mi się.
Grace szybko podniosła się ze swoje miejsca i skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia. Nie zamierzała grzecznie czekać, aż demon zaprowadzi ją w chłodne objęcia Lilith. Klaus niestety przewidział jej ruch i złapał ją mocno za nadgarstek, gdy tylko przechodziła obok jego ławki. Uścisk jego dłoni był palący i jak języki ognia oplatał ściśle jej dłoń, wędrując coraz wyżej. Czuła jak jej skóra płonie, a ciało zastyga w niemal kamiennym bezruchu, nie mogąc wyrwać się z jego mocnego uścisku. Jednak demon nie przewidział jednego, Grace jako nowy adept nie opanowała jeszcze sztuki władania emocjami, a to zaś czyniło ją czymś na wzór cykającej bomby.
Irma mocno zacisnęła pięści i skupiła się na złości szalejącej w jej wnętrzu. Na rezultat nie trzeba było długo czekać, niebo na dworze pociemniało, wiatr smagał ostro gałęzie drzew i wyraźnie zanosiło się na burzę. Jedna z błyskawic rozbiła szybę w sali, powodując zbiorową histerię. Kolejny piorun wpadł centralnie w dłonie dziewczyny, nie robiąc jej żadnej krzywdy, zupełnie jakby na jej wezwanie przybył z odsieczą. Przerażony Niklas puścił jej dłoń, co Irma wykorzystała bardzo szybko, formując niewielką błyskawice w kulę. Nie zastanawiając się wiele, uległa swojemu instynktowi i cisnęła z całej siły piorunem w Klausa. Chłopak nie miał najmniejszych szans na schowanie się, a tym bardziej zrobienie uniku. Piorun wcisnął go z impetem w najbliższą ścianę. Irma wiedziała, że demony i anioły, może zabić tylko jeden rodzaj stali magicznej, dlatego nie przejęła się cierpiętniczym grymasem na twarzy Klausa. Teraz musiała szybko uciec z tego miejsca, nim jego gniew przerodzi się w coś znacznie gorszego.
Była już nawet przy drzwiach wejściowych szkoły, gdy centralnie przed nią wyrosła postać mężczyzny. Nie zdążyła zareagować odpowiednio szybko, dlatego odbiła się od klatki piersiowej nieznajomego i wylądowała na podłodze. Jednak jak szybko się tam znalazła, tak szybko wróciła do pionu. Wystarczyło jedno spojrzenie w górę by całkiem zastygła, próbując rozpaczliwie złapać odrobinę tlenu. Człowiek z koszmaru powrócił.
W wieku sześciu lat co noc, przez trzy lata, śnił jej się ten sam człowiek. Co noc budziła się z krzykiem na ustach i zlana zimnym potem. Myślała, że to zwyczajne dziecięce koszmary, tym bardziej, że zniknął na tak długo… Jak widać myliła się.
Upiorny, ciemnowłosy mężczyzna z jej koszmarów stał teraz spokojnie tuż przed nią. Był wysoki, bardzo szczupły i umięśniony. Miał również bardzo osobliwy rodzaj piękna, trochę jak seryjny morderca z twarzą anioła. Budził niepokój w dziewczynie, ale jednocześnie nie sposób było oderwać od niego oczu. Z pośród całej, symetrycznie pięknej twarzy, o jego morderczych skłonnościach mówiły tylko, ciemno czerwone tęczówki. Stał teraz przed nią w luźnych, zwyczajnych, ludzkich ubraniach i uśmiechał się złośliwie, sycąc się jej lękiem. Z szpiczastego nosa powoli zsuwały się okulary przeciwsłoneczne, jednak nie wydawał się tym zainteresowany. Teraz jego uwagę absorbowała mała Grace.
— Witaj ponownie Irmo — odezwał się jako pierwszy ukazując równy rząd zębów w szelmowskim uśmieszku.
— Skąd… — urwała, ponieważ jej głos się załamał. Czy to naprawdę możliwe, a może to jakieś majaki?
— Nie pamiętasz? Ostatni raz widzieliśmy się jak byłaś dzieckiem. — Zaczął ją okrążać niczym drapieżny kot szykujący się do ataku. — Niestety rozstaliśmy bardzo szybko, nawet nie wiesz jak strasznie tęskniłem — nawinął na palec, kosmyk włosów dziewczyny i zaciągnął się ich zapachem. Tym samym Grace przypominało się dziwnym trafem Pachnidło. Przełknęła nerwowo ślinę, starając się nie ruszać. Miała wielką nadzieję, że nie skończy jak te wszystkie kobiety…
— Kim jesteś? — zapytała siląc się na spokój.
— Twoim największym koszmarem — uśmiechnął się promiennie.
— Valentino — wyszeptała, wciąż nie dowierzając. Kiedy była dzieckiem ciągle usiłował ją zabić we śnie… na bardzo różne sposoby.
— Wróciłem, ale tym razem nie do twojej jaźni.
— Czego chcesz?
— Czy przyjęłaś ofertę Lilith?
— Nie zdecydowałam.
— To zdecyduj teraz. Od tego zależy nie tylko twoje życie.
Czemu oni tak bardzo się na nią uwzięli?! Dopiero co zdążyła uporać się z Niklasem. Może z tym demonem, też nie będzie aż tak trudno? W końcu nie miała już pięciu lat i potrafiła się bronić.
— Nie jestem demonem — parsknął wyraźnie oburzony.
— Skąd niby wiesz o czym myślę?
— Myślisz niezwykle głośno, a twoja mina też nie pozostawia wiele do interpretacji.
— W takim razie kim jesteś? — wywróciła oczami, myśląc, że tylko doprecyzuje swoją kategorię w hierarchii Piekła. W końcu kim innym miał być niż demonem?
— Księciem piekielnym — ukłonił się jak nakazywała XVIII–wieczna etykieta.
Księciem, ale to by znaczyło, że…
— Tak, jestem jego synem — uśmiechnął się widząc jej pogłębiający się strach.
Uwielbiał pastwić się nad ludźmi i widzieć ich cierpienie. Nie istniały chyba lepsze igraszki od tego. Ale dość tych radosnych myśli, musiał teraz zaprowadzić dziewczynę do słodkiej Lilith.
— Jaka jest twoja odpowiedź dla Lilith?
— Potrzebuję czasu…
— Twój czas się skończył, decyduj.
— W takim razie… — Nie mając chwili do namysłu powiedziała to co było zgodne z jej intuicją. — W wojnie zamierzam stanąć po swojej stronie.
— To znaczy?
— Nie zamierzam pomóc, ani wam ani aniołom. Będę bezstronna.
— I to była zła odpowiedź — jego oczy rozbłysły, zupełnie jakby zapłoną w nich ogień. Jeśli nie opowiedziała się za żadną ze stron, to była bezużyteczna i niebezpieczna dla wszystkich. Dlatego Valentino, tak jak Alessio uznał, że jedynym wyjściem będzie pozbycie się potencjalnego zagrożenia.
Grace czuła, że zaraz pożegna się z życiem, dlatego jedyne co przyszło jej do głowy to ucieczka. Na twarzy Valentino rozbłysnął ironiczny uśmiech, ta kruszyna, nie miała z nim szans. Dlatego niczym kot pastwiący się nad myszą, dał jej kilka sekund nadziei, zanim rzucił się za nią w pościg. Niestety zanim książę piekielny dostał się do drzwi już leżał nieprzytomny w holu, powalony jednym, precyzyjnym ciosem.
A przecież powiedział jej i to bardzo wyraźnie — nie pakuj się w kłopoty. Zirytowany Pogromca minął nieprzytomnego księcia i dobiegł do rozhisteryzowanej dziewczyny. Złapał ją za ramiona i poczekał cierpliwie, aż skończy ślepo okładać go pięściami. Co drugi jej cios trafiał w pustkę, co tylko uzmysłowiło mu w jak beznadziejnym położeniu jest Grace. Zbyt łatwo wpadała w panikę, nie panowała nad emocjami i na domiar złego nie potrafiła się bronić. Oznaczało to jedno — w świecie magicznym, nie przeżyje zbyt długo bez ochrony. Gdy Irma poczuła napływającą falę zmęczenia i coraz większej bezradności, postanowiła w końcu otworzyć zapłakane oczy szykując się na swój niechybny koniec. Ku jej zaskoczeniu i zażenowaniu przed sobą zamiast krwistych oczu Valentino, ujrzała czarne, spokojne i wyraźnie zirytowane oczy Constantine. Zaniemówiła, gdy dotarło do niej, że pokonał jej największy lęk.
— Valentino chwilowo nie będzie ci zagrażał, ale lepiej żebyśmy natychmiast stąd poszli. Los Angeles jest już spalone.
— Jak to spalone? — wybełkotała starając się dorównać mu szybkiego kroku.
— Teraz gdy każdy wie kim jesteś i jak został potraktowany ten demon i książę… musisz znaleźć lepszą kryjówkę, gdzie w końcu opanujesz swoje moce.
— Ja już…
— Nad niczym nie panujesz — wszedł w jej słowo — i masz podobno wielką moc. Powinnaś jej użyć przy Valentino, a nie wpadać w panikę. Powalić byle demona umie każdy. A teraz lepiej choć.
Zwartym, szybkim krokiem dotarli pod jej dom. Chciała pożegnać Pogromcę, jednak on złapał za jej nadgarstek i pociągnął ją za sobą do środka. Nie miała pojęcia jak to wytłumaczy rodzicom, ale nie ośmieliła się protestować, widząc tak srogi wyraz twarzy jej obrońcy. W kilku krokach weszli do salonu, gdzie sztywno na kanapie siedzieli jej rodzice. Byli przygnębieni i wyraźnie zestresowani. Jednak gdy tylko zobaczyli ją u boku Constantine, wydawało się jakby lekko odetchnęli. Sophie jako pierwsza pokonała dzielącą je odległość i mocno przytuliła swoją pierworodną.
— Wiedzieliśmy, że ten dzień nastąpi — zaczęła bardzo cichutko — ale chcieliśmy sami ci o wszystkim powiedzieć.
— W naszym świecie pełnoletniość osiąga się mając dwadzieścia trzy lata… wiec mielibyśmy trochę więcej czasu — przyznał Johnny, podchodząc do Irmy.
Najmłodsza Grace zamrugała szybko i rozmasowała bolące skronie. Co miała znaczyć cała ta scena przed nią? Dlaczego nie zadawali pytań kim jest wysoki brunet przy jej boku?
— Lilith powiedziała mi już wszystko wcześniej… — zaczęła powoli dobierają słowa. Miała spory mętlik w głowie. Postanowiła jednak zapytać w pierwszej kolejności o najbardziej palące kwestie. — Ale nadal mam sporo pytań. Nie rozumiem, dlaczego nic mi nie powiedzieliście. Przecież zrozumiałabym… a przynajmniej, wiedziałabym czego unikać.
Sophie przymknęła lekko oczy. Spodziewała się tego pytania, ale żadna z odpowiedzi nie brzmiała dość dobrze na wytłumaczenie.
— Chcieliśmy, żebyś miała choć trochę normalne dzieciństwo — bez przeżywania ciągłej obawy o własne życie. Wierz mi, dla nas też to było bardzo meczące, dlatego chcieliśmy oszczędzić tego chociaż tobie. No przynajmniej na tak długo jak się da. Ciągłe przeprowadzki, zatajanie prawdy, unikanie skupisk magicznych istot… ale musisz wiedzieć przecież, że to wszystko z myślą o tobie, kochanie.
Irma skinęła lekko głową. Na ten moment nie była w stanie przyznać jej racji, jednak starała się naprawdę zrozumieć motywacje Johnna i Sophie.
— Lilith mówiła jeszcze, że jestem dziewczyną z przepowiedni… Czy jest jakaś możliwość, że to pomyłka?
— Niestety nie — szepnęła Sophia, posyłając jej smutny uśmiech. — Przebadaliśmy wystarczająco zwoi by zyskać całkowitą pewność. Nawet układy gwiazd na niebie jasno mówiły, że to będziesz ty.
— Constantine — zaczął były anioł, zwracając tym samym na siebie całą uwagę. — Czy mógłbyś na chwile zostawić nas samych? Musimy omówić jeszcze jedną kwestię.
— Oczywiście, będę czekał na zewnątrz.
Pogromcy nie trzeba było dodatkowo zachęcać. Nie miał najmniejszej ochoty uczestniczyć w rodzinnej, rozczulającej scenie pojednania. Irma za to zmarszczyła brwi i zapytała:
— Skąd go znacie?
— Gdy przyjechaliśmy do Los Angeles zjawił się u nas i zaproponował, że będzie miał cię na oku. Takie dostał rozkazy, a my szczerze mówiąc, chętnie na to przystaliśmy. Dodatkowe wsparcie zawsze się przyda.
— Poza tym to Pogromca — wzruszyła ramionami była diablica. — Kto lepiej mógłby cię ochronić, niż on.
— No dobrze, ale wróćmy do tematu...ciągle słyszę o jakimś kodeksie i o jego twórcy. O co z tym chodzi?
— Anioły i demony podlegają tylko prawom zapisanym w kodeksie. Jest tam podział terytoriów, tego jak postępować w przypadku wojny i całe strony zakazów, nakazów. Twórcą kodeksu jest istota, która nie gościła na Ziemi od setek lat. Jednak według przepowiedni, to w wielkiej bitwie, twórca w końcu objawi się każdemu demonowi i aniołowi.
— Ten twórca… przecież to może być mit!
— Ciii — szybko ucięła Sophie — uważaj na to co mówisz i o kim. Twórca istnieje i nie chciałabyś go spotkać. Tak samo, nie wolno przeklinać swojego przeznaczenia i przepowiedni.
— A to czemu?
— Bo za nasz los odpowiadają, równie potężne i markotne istoty, co twórca kodeksu — dopowiedział John.
Cały ten lęk przed nieznajomymi, strasznymi istotami wydawał jej się co najmniej śmieszy. Przypominało to trochę ludzką wiarę w zabobony. Była bardzo ciekawa, dlaczego wszyscy tak niechętnie mówią o twórcy prawa, co do którego wszyscy podlegają. Czyżby był, aż tak przerażający i mściwy? Zamiast jednak drążyć ten temat, postanowiła zapytać o coś znacznie ciekawszego.
— A wy? Dlaczego porzuciliście ten świat? Kim byliście wcześniej?
— Ja… należałam do garstki najstarszych cór Lilith, a Jorthnnal był przypisany do kręgu Tronów i nauczał tam młode zastępy aniołów.
— Ale jak się spotkaliście? Przecież te gatunki unikają się jak tylko mogą…
— Tak — przyznał Johnny, cicho się śmiejąc. — My też z początku nie przepadaliśmy za sobą, ale zawsze wysyłano nas do tych samych zleceń…
— …I po pewnym czasie coś się zmieniło. Na jednej z misji byłam bliska śmierci, ale on nie pozwolił mi zginąć, choć mógł. Zaczęliśmy rozmawiać i tak po kilku dekadach postanowiliśmy odejść z naszego świata, żeby nigdy już nie stawać po przeciwnych stronach. Nawet za cenę naszych darów.
— Jakich darów?
— Wypisując się z,,klanu”” skazujesz się na życie bez magii. Mi odebrano rogi — Sophie widząc niewyraźną minę córki, wyjaśniła. — Rogi, kopyta, czy skrzydła, otrzymuje każdy dorosły demon. Johnowi zabrali skrzydła. Cały proces był bardzo bolesny, jednak poza godnością odebrali nam znacznie więcej. Wydarli z nas cząstkę duszy przypisaną do naszych atrybutów, naszej części tożsamości.
— W końcu, co to za anioł bez skrzydeł i demon bez rogów? Ale mimo to, nie ugięliśmy się. Wywalczyliśmy sobie tą wolność i dlatego gdy pojawiłaś się ty, chcieliśmy ukryć cię przed nimi.
— Teraz gdy odmówiłam pomocy każdej ze stron, nie ma chyba istoty, która nie chciałby mnie zabić — parsknęła najmłodsza Grace.
— Każda ze stron jest siebie warta — stwierdził cicho Johnny — W świecie nie ma prawdziwego zła ani dobra. To tylko nieskończona walka o energie i dominacje nad nią.
— Takie jest już twoje przeznaczenie, kochanie. Jeśli tak zdecydowałaś, to tak właśnie będzie — powiedziała pokrzepiająco Sophie.
Wyraźnie chciała jeszcze coś dodać, jednak do ich uszu dobiegło donośne pukanie w drzwi.
— Musimy się spieszyć — westchnął Johnny. — Po długiej rozmowie z twoją mamą, stwierdziliśmy, że nigdzie nie będziesz tak bezpieczna jak u boku Pogromcy. Dlatego musisz mu zaufać, przynajmniej dopóki nie dotrzemy do was.
— Ale…
— Constantine wyznał, że jego zakon zlecił mu ochronę ciebie. Znalazł już nam odpowiednie schronienie. Mieliśmy na spokojnie tam wszyscy polecieć, ale sprawy się skomplikowały, dlatego ty przeteleportujesz się z nim teraz, a my dolecimy z rzeczami. Przeniesienie czterech osób jednocześnie jest niestety zbyt energochłonne, a to mogłoby się skończyć tragicznie. Spotkamy się na miejscu, kochanie.
— Przecież znacie go nie dłużej niż ja i już mu ufacie? — zdziwiła się, że jej rodzice są tak lekkomyślni.
— To Pogromca, oni bronią, a nie osądzają. Constantine jest jedyną osobą, która może zapewnić ci całkowitą ochronę. Proszę obiecaj mi, że będziesz się go słuchać.
— Mamo! — jęknęła z zażenowania. Przecież nie była już dzieckiem i umiała sama o siebie zadbać! A jednak wszyscy traktowali ją jak damę w opałach, wiecznie potrzebującą wybawcy. Najmłodsza Grace zacisnęła szczeki i wyjątkowo, schowała dumę do kieszeni przytakując matce, aby nie potrzebie się nie kłócić. Johnny i Sophie mocno uściskali swoją latorośl patrząc jak powoli opuszcza dom i znika z Pogromcą. Nieprzyjemne uczucie niepokoju, jednak nie opuściło ich ani na chwilę. Coś wisiało w powietrzu.
7
Zapłata
Podróż Irmy i Constantine trwała zadziwiająco krótko. Wystarczyło złapać Pogromcę za przedramiona, a on po zamknięciu swoich przeraźliwie ciemnych oczu, po prostu ich przeniósł. Ku rozczarowaniu dziewczyny, nie było żadnego momentu gdy trwali w nicości, pomiędzy liniami czasu i światami — tak jak to sobie wyobrażała. W dodatku przeniesienie było na tyle szybkie, że nie zdążyła nawet mrugnąć, a sceneria wokół niej była już całkiem inna. Jedyne czego nie przewidziała to słaba kondycja jej żołądka. Gdy jej stopy dotknęły ponownie stabilnego podłoża, niemal natychmiast zgięła się w pół, zamknęła oczy i zdusiła w sobie chęć podzielenia się swoją treścią żołądka z oczami Pogromcy.
Po kilku minutach, gdy doszła do siebie, rozejrzała się wokół i lekko zmarszczyła brwi. Znajdowała się w obcej sypialni, gdzie ewidentnie walczyły ze sobą dwa kolory. Ściany oraz płyty podłogowe pomieszczenia były całe białe, natomiast dodatki skradła, jedwabista czerń. Nad łóżkiem na pochyłej ścianie można było zobaczyć niewielkie okienko, a tuż przed nim znajdowała się spora szafa, skromnie zdobione lustro oraz komoda uwieńczona białą serwetą i koszem owoców. Do tego przy górnej ramie łóżka, stało niewielkie biurko, lampka i włochaty dywan. Pokój od razu jej się spodobał, wolała jednak nie okazywać swoich uczuć Pogromcy. Mimo, że jej rodzice tak ochoczo mu powierzyli jej życie i bezpieczeństwo, to ona podchodziła do tego z odpowiednią dozą rezerwą. Dlatego nic nie mówiąc, poszła przed siebie by zwiedzić resztę lokum. Na piętrze na którym się znajdowała było jeszcze sześć pokoi. Drugi pokój gościnny był klonem poprzedniego, jasno wskazując na to, że również był przeznaczony dla gości. Ponadto do każdej z sypialni przydzielona była prywatna łazienka. Wszystkie wyglądały jednak tak samo. Czarne płytki podłogowe, biało-czarne ściany, ogromna francuska wanna i zlew. Jednym słowem nic nadzwyczajnego.
Jednak następna sypialnia była znacznie większa od poprzednich i w jej opinii mogła należeć tylko do gospodarza. Wszystkie ściany skąpane były w szkarłacie, wielkie mahoniowe dwuosobowe łoże stało na wprost drzwi, a obok niego dwie szafeczki nocne z czarnymi lampkami. Tak skrajny minimalizm mógł pasować tylko do Constantine. Wychodziło na to, że jej wycieczka dopiero się zaczynała. Odkryła kolejno trzeci i czwarty pokój, które okazały się biblioteką i gabinetem. Zaraz po wejściu po schodach wyrastających z ściany na końcu korytarza, ukazywało jej się półkole, prowadzące do owej biblioteki. Pokój tworzyły dwa poziomy — na samym dole, na środku stała okrągła gablotka z najcenniejszymi księgami. Regały z książkami tworzyły coś na kształt wielkiego okręgu, w którym jednym miejscem, gdzie można było usiąść, był wykładany białym, pluszem parapet przy półkolistym oknie. Jeśli chodzi o drugi,,poziom’’ biblioteki, to całe to pomieszczenie było z pewnością niewiarygodnie wysokie. Na najwyższe partie piętra, prowadziły drewniane schody, sprytnie ukryte za jedną z kotar tuż przy oknie. Pomieszczenie do którego prowadził łuk ścienny, okazało się wielką strefą wypoczynku. Umieszczono tam ścianę-regał książkowy sięgający, aż do sufitu. Ponadto było w nim wycięte wejście do następnego pomieszczenia, a przy ścianach, po obu stronach, rozciągały się długie, białe sofy. Ostatnim pomieszczeniem na tym piętrze był gabinet. Cały ceglany z kominkiem, wielkim biurkiem, dywanem oraz czarnymi skórzanymi fotelami. Całość wywarła na Grace ogromne wrażenie, szczególnie biblioteka, która zajmowała niemożliwie wiele miejsca i była istnym architektonicznym arcydziełem.
Z wyraźnym widocznym oczarowaniem na twarzy, zeszła ze schodów wracając do części sypialnianej. Jednak po przeciwnej stronie dostrzegła, niewielkie schody prowadzące wyraźnie na piętro niżej. Grace uśmiechnęła się krzywo pod nosem i nie omieszkała sprawdzić, gdzie też mogą prowadzić kolejne stopnie. Po dotarciu na sam parter, jej oczom ukazało się tym razem jedno wielkie pomieszczenie podzielone na trzy sektory. Podłoga pokryta była jasną listwą, zaś ściany pomalowane w odcieniu cytrynowej żółci. Nie było tam odgradzających ścian, tym bardziej drzwi. Wyglądało to jak zlepek wielkiego salonu, jadalni oraz kuchni.
Salon był bardziej po lewo, odznaczając się kolorem szafiru. Uwagę przykuwały tam dwie sofy ustawione naprzeciwko siebie i dwa fotele, przyozdobione koronkowymi,,chusteczkami’’ na oparciach. Pomiędzy meblami ulokowano hebanowy stoliczek na kawę z białą narzutką, pasującą do pozostałych mebli. Okna, starannie zakrywały wielkie zielone kotary z żółtymi frędzlami na końcach. Zaś z lewej strony, tuż przy ścianie, stał gramofon, stare radio i spora komoda. Na przeciwnej ścianie wybudowano ceglany kominek pomalowany na żółto, z jakiegoś dziwnego powodu, a obok niego ustawiono bujane, zielone krzesło.
Środkową część trój-pokoju stanowiła niewątpliwie jadalnia. W samym sercu pomieszczenia, postawiono sporych rozmiarów niebieski, okrągły stół z czterema krzesłami a na nim pomarańczowe podkładki pod talerze. Za wszystkim stała ściana, pomalowana w podobnym odcieniu błękitu, sprawiając wrażenie, że stół nie miał racji bytu, a podkładki same lewitowały w powietrzu.
Po prawej stronie, ostatnim pomieszczeniem okazała się kuchnia. Urządzona w ciepłych kolorach, głównie cynamonowej żółci. Cały pokój otaczały lekko pomarańczowe szafki, tworząc delikatne półkole, a pomiędzy nimi wciśnięto kuchenkę z okapem i zlewem. Z kolei na środku postawiono prostokątną, drewnianą wyspę kuchenną ze stołeczkami. Całość tworzyła przyjemny dla oka obrazek, choć zdecydowanie ekscentryczny i dziwaczny.
Irma nigdy nie widziała tak twórczo urządzonego domu. Pomieszczenia tworzyły prawdziwy labirynt, ale pomimo to, coś w tym domu ją urzekło. Być może to istny chaos twórczy i niekonsekwencja architekta, jednak nadal to miejsce wywoływało w niej same pozytywne uczucia. Była bardzo ciekawa co powie na to wszystko Johnny, architekt z powołania, kochający ponad wszystko symetrię oraz harmonię.
Podróż oraz zwiedzanie nieco wyssały z niej energii życiowej, dlatego teraz rozsiadła się wygodnie na jednym z krzeseł przy okrągłym stole. Po uprzednim przeczesaniu szafek, wybrała sprawdzone pudełko płatek kukurydzianych i nawet świeże mleko. W końcu mogła odpocząć i naładować,,akumulatory”. Jednak jej strażnik bardzo szybko zakłócił jej spokój, pojawiając się tuż za nią, gdy tylko zdążyła skosztować pierwszą łyżkę płatków. Być może miał również detektor ubywającego jedzenia, kto wie.
— Szybko się zadomowiłaś — parsknął obserwując jak ze smakiem zjada JEGO płatki.
— Zbyt często się przeprowadzam, żeby przejmować się grzecznościami — wzruszyła ramionami.
— Twoi rodzice powinni dotrzeć tu za godzinę.
— A gdzie my tak właściwie jesteśmy?
— W moim domu.
— Myślałam, że Pogromcy stronią od stateczności i wszelkich własności.
— Bo to prawda, ale mieszkanie tylko w hotelach, też potrafi zmęczyć.
— Jaki jest teraz plan? Co robimy?
— Na razie czekamy na twoich rodziców.
— Ale co dalej?
— Tym już nie zajmuj swojej główki — uśmiechnął się do niej bezczelnie.
Grace słysząc tak lekceważący ton aż poczerwieniała ze złości i wysyczała przez zęby:
— Nie. Jestem. D… — niestety nim zdążyła wybitnie wrazić swoje zażalenia, urwała raptownie w połowie zdania i złapała mocno o brzeg stołu. Constatntine instynktownie do niej doskoczył i potrząsnął za jej ramiona. Irma jednak wydawała się go nie widzieć, choć jej oczy pusto krążyły po pomieszczeniu. Bardzo pobladła na twarzy, a jej przedramiona ozdobiła gęsia skórka. Pogromcy wydawało się, że zaczęła bełkotać pod nosem, coś co brzmiało jak: Błagam nie rób tego. Krótko po tym, osunęła się na ziemię, całkiem tracąc przytomność i pozostawiając wyraźnie przerażonego Pogromcę.
***
Valentino nie przebaczał. Uczucie zawiści pielęgnował w sobie pieczołowicie, aż do uformowania z niego prawdziwego aktu krwistej, barbarzyńskiej zemsty. Dlatego dziś gdv tylko ocknął się na marmurowej posadzce, poczuł nieprzemożoną chęć zniszczenia wszystkiego wokół — a zwłaszcza tej, która za to odpowiada. Jego reputacja była wyraźnie nadszarpnięta, a obolała potylica wzmagała cichy głos w głowie, domagający się wymierzenia kary na małej Grace.
Książę piekielny nie musiał czekać zbyt długo. Rozczulający obrazek sprzed domu Grace’ców nieoczekiwanie dał mu spore pole manewru. Odczekał zatem cierpliwie, aż dziewczyna z przepowiedni znajdzie się wystarczająco daleko od swoich bliskich i z niemałą radością zadał decydujący cios.
Doskonale wiedział, że tym co najbardziej boli — nie tylko ludzi — to skrajna bezradność. Wsiadł zatem do samolotu, poczekał, aż,,stalowy ptak”” ruszy i… obrócił wszystko w popiół. Ludzkie krzyki tworzyły prawdziwą symfonię dla jego uszu. Cały samolot i każda jego część płonęła zanim jeszcze zaczęli szybować z zawrotną prędkością ku zielonym trawom. A on? On tylko patrzył i niczym koneser wina, raczył się całym strachem i bólem owiec, które właśnie poświęcał. Skierował swój wzrok na Saphonie i tego anioła — nie krzyczeli. Poczuł lekki zwód, jednak reszta pasażerów uśmierzyła jego gorycz. Dzięki prostej sztuczne nawiązał połączenie telepatyczne i pokazał Irmie Grace jak to co kocha płonie i rozpada się na jej oczach. Po drugiej stronie usłyszał jeszcze jak błaga o łaskę i życie rodziców. Było jednak za późno, za błędy się płaci.
Po wszystkim otrzepał z popiołu swój drogi garnitur i skierował swoje kroki do domu.
***
Rudowłosy bóg gwałtownie przebudził się ze spokojnego snu. Powietrze w komnacie było nieprzyjemnie ciężkie. Przez otwarty balkon wpadał zapach kwitnących wiśni, a biała firanka swobodnie powiewała na wietrze. Powolnym ruchem wstał i odgarnął rude, sklejone włosy z czoła. Powietrze, potrzebował teraz desperacko powietrza. Czuł jak nieznana siła miażdży jego serce od środka. Potężne fale bólu napływały raz po raz, zatruwając jego serce, niczym jadowite ciernie. Czuł w tym momencie, to co jego przeznaczona. Ból zaciskał na nim swoje lodowate szpony, a Loki pragnął więcej, byle tylko odjąć jej choć odrobinę cierpienia. Lub też zamknąć ją teraz w swoich ramionach, tak by mieć pewność, że jest w końcu bezpieczna. Ale nie mógł… nie mógł tego uczynić, bo to mógłby całkiem zmienić jej przeznaczenie. Za jeden jego nieostrożny ruch, Grace mogła przypłacić życiem.
Lepki pot spływał po jego skórze, a on wykończony, oparł swoje obie, kościste dłonie na balustradzie balkonu. Bardzo powoli nabrał w płuca chłodnego powietrza. Asgard spał smacznie o tej porze, a słońce nie zdążyło się jeszcze budzić — zupełnie jak jego nadzieja. Co miał teraz uczynić, by nie umierać od środka? Jaką cenę jeszcze zapłacić, by być w końcu szczęśliwym? Co zrobić, aby ona już nie cierpiała? Był bogiem, a jednak i on był bezsilny w kwestii przeznaczenia. Oto prosta lekcja od życia: los nie oszczędza nikogo.
8
Przeszłość zamknij na klucz
Jej ojciec był wykształconym człowiekiem i często prawił jej kazania. Przeważnie ich nie słuchała, ale czasem niektóre z jego słów przylegały do niej niczym druga skóra. Jego przestrogi wydawały się być niemal wyryte w jej,,jaskini” jaźni, trwale tworząc jej obraz powinności i moralności. Dziś przypomniała sobie jedną z rad i mocno ją to poruszyło. Johnny po długiej reprymendzie za bicie koleżanki z ławki, jako kwintesencje przydługiego wywodu zacytował jej wtedy słowa duńskiego filozofa Kierkegaarda — Ironia życia leży w tym, że żyję się do przodu, a rozumie do tyłu.
Teraz właśnie to zdanie nie dawało jej teraz spokoju. Czy zawsze musiało być tak, że tracąc coś dopiero wtedy to docenialiśmy? Ironia towarzyszyła jaj na każdym kroku, dobitnie udowadniając, że jej los napisał ktoś z wybitnie czarnym poczuciem humoru.
Aktualnie leżała zakopana w białej pościeli w pokoju gościnnym Constantine. Nie wiedziała ile już dni minęło odkąd… odkąd Valentino pokazał jej to co zrobił. Sumienie nie dawało jej spokoju, wciąż podszeptując, że mogła ich ocalić. Niestety często krzywdziła tych których kochała. W tym momencie czuła, że powinna wykazać się większą wyrozumiałością, teraz ich postępowanie było tak oczywiste i przepełnione troską. Z zażenowaniem odtwarzała raz po, raz obrazy z przeszłości. Przez ostanie lata nie układało się między nimi najlepiej, ale teraz gdy już wiedziała, że to jej zachowanie wiele komplikowało… Szkoda tylko, że już im tego nie powie. Jej rodzice, jako anioł i demon, mogli się jeszcze odrodzić, nawet w tych samych ciałach. Jednak taki akt był silnie wyczerpujący i zajmował co najmniej tysiąclecie. Dlatego spodziewała się, że rodzice wybrali tradycyjny szlak reinkarnacji, w której odradzali się w nowych awatarach i w dodatku bez wiedzy o tym kim byli wcześniej. Sprawiedliwość zatem nie istniała. Nie w tej chwili, dla Grace na pewno nie.
Do jej pokoju dobiegło ciche pukanie. Zakryła głowę kołdrą i milczała w nadziei, że natręt sobie pójdzie. Constantine jednak nie zważał na bark odpowiedzi. Wszedł do pokoju, usiadł na brzegu łóżka i odgarnął kołdrę z jej twarzy, uważnie mierząc ją wzrokiem.
— Nie wychodzisz z tego pokoju od kilku tygodni.
— Jest mi tu dobrze — powiedziała ledwie słyszalnie.
— Musisz wstać, wyjść na dwór, ruszać się… Musisz jeść.
— Przecież jem.
— Chowanie się tu nie przywróci im życia.
Na te słowa zacisnęła szczękę i odwróciła wzrok. Constantine wewnętrznie się skarcił za tak nieostrożny dobór słów. Nie miał najmniejszego pojęcia co powinien teraz robić. Miał zapewnić jej tylko podstawowe dobra potrzebne do przeżycia, jednak… w podręcznikach nie piszą jak pocieszać po starcie. Był dla niej stanowczo zbyt oschły, ale inaczej nie umiał postępować z ludźmi. O tym co wydarzyło się z jej rodzicami wiedział bo sam połączył się z nią tego dnia, nie mogąc wyrwać jej z transu. W swoim życiu widział wiele równie makabrycznych aktów i ten kolejny już nie robił na nim wrażenia. Ale Grace...Grace była delikatna, nieprzyzwyczajona do tej ciemnej strony magicznego świata. Grace błądziła we mgle i była po części zniszczona, dlatego nie mógł zostawić jej samej, widząc jak niewiele brakuje by całkiem się rozpadła. Coś w środku nie dawało mu na to szans.
— Daję ci dziesięć minut Grace — powiedział ostro — i przychodzisz ogarnięta na śniadanie do jadalni. Jasne?
Nie usłyszał odpowiedzi, dlatego wyszedł by zrobić im coś lepszego, niż płatki na mleku. Nie oczekiwał cudów, ale jeden właśnie się wydarzył. Irma zeszła po schodach, opatulona w koc i nadal z rozczochraną fryzurą. Ale przyszła.
Natychmiast postawił przed nią talerz jajecznicy i dwa paski bekonu. Gdy upewnił się, że trochę zjadła, zaczął niby od niechcenia:
— Jesteś blada jak śmierć, powinnaś dziś wyjść na miasto.
— A co z tymi tłumami które chcą mnie zabić?
— Będę ci towarzyszył.
— Czym to się niby różni od więzienia? Zachowujesz się jak mój strażnik.
— Ja lepiej ciebie karmię — powiedział z udawanym oburzeniem.
— A co dalej? — zapytała przesuwając jedzenie po talerzu.
— Plan przewidywał, że będziecie żyli tak jak dawniej, a ja będę takim małym bonusem. I to powinniśmy właśnie zrobić. Już zapisałem cię do szkoły.
— Nie mam na to siły.
— Ty nie masz na nic siły. Snujesz się jak zombie, musisz się otrząsnąć.
— Pogromcy nie mają rodzin i nie muszą nic opłakiwać.
— Zapominasz, że przed zakonem też mamy rodziny i musimy je zostawić, nic nie mówiąc.
— Wiec cały czas tęsknisz… jak to jest? Czy to kiedykolwiek przechodzi?
— Ból można uśmierzyć. Z czasem twarze osób które kochałaś zacierają się w pamięci i jest łatwiej… łatwej nie pamiętać i żyć dalej. Musisz przestać czuć.
— Właśnie poprosiłeś o to bym przestała oddychać.
— Stoicyzm nie jest złym wyjściem — wzruszył ramionami
— Masz wypaczone spojrzenie na świat i ludzkie emocje.
— Moim zadanie jest chronić niewinnych.
— Czemu musicie porzucać bliskich? — wypaliła nagle. Zupełnie nie rozumiała takiej postawy.
— Bez nich nie mamy słabych punktów. A oni bez nas są znacznie bezpieczniejsi.
— Nie możecie ich odwiedzać?
— Nie mam prawa ich zobaczyć. Musiałbym uciec jak zdrajca, lub odstąpić od Pogromców raz na zawsze.
— Nie myślałeś nad tym ani razu?
— Myślałem, ale takich jak my jest niewielu. Gdy przestaniemy istnieć, kto będzie pomagał? Nie mogę być takim egoistą.
— Dobro większości, nad jednostkę, co? — potrząsnęła głową nie rozumiejąc, jak można zrezygnować z własnego szczęścia na rzecz nieznajomych, którzy najpewniej nigdy tego nie docenią?
— Są pewne rzeczy, które trudno zrozumieć…
— Ty też masz swoje życie. Powinni to uszanować.
— Miałem wybór.
— Czyli całe życie jesteście samotni.
— Taka jest nasza cena.
— Też podlegacie jakiemuś kodeksowi?
— Oczywiście. Reguły zakonne są znane każdemu Pogromcy. Nie wolno ich łamać.
— Czyli żyjecie jak pustelnicy…
— To nie tak — zaśmiał się rozumiejąc o czym myśli dziewczyna — ja po prostu nie mogę się ustatkować. Nigdy się nie ożenię, nie kupię psa, nie zasadzę drzewa ani nie założę rodziny.
Po chwili ciszy i wyraźnym zmieszaniu Grace, zmienił temat mówiąc:
— Zaprowadzę cię do mojego mistrza, może uda nam się ciebie wyszkolić.
— Chcesz abym była Pogromcą?
— Chcę abyś umiała walczyć, ale wyboru dokonasz sama.
— Więc jeśli wybiorę zło, będziesz świadomy tego, że przyniosę na świat zagładę? — przekrzywiła głowę, starając się zrozumieć jego tok myślenia.
— W tedy będę wtedy musiał cię powstrzymać.
— A co się stanie gdy zawiedziesz?