Przyjazd do Polski
Samolot zniżył się, a w dole zamajaczyły plamy zieleni poprzetykane srebrnymi liniami dróg. Antek siedział z nosem przyklejonym do okna, patrząc na krajobraz, który był dla niego tak inny od znajomego widoku Dublina. Tu nie było zatoki ani wąskich uliczek pełnych ludzi z parasolami. Były pola, lasy i małe domki z czerwonymi dachami, jakby wyrwane z bajki.
— Już prawie na miejscu! — powiedziała mama, uśmiechając się szeroko.
Antek spojrzał na nią, próbując odwzajemnić uśmiech, ale w jego żołądku kotłowała się mieszanka ekscytacji i niepokoju. Wakacje w Polsce miały być przygodą — tak przynajmniej mówili rodzice. Jednak Antek, który wolał czytać książki i grać w swoje ulubione gry komputerowe, nie był pewien, czy przygoda w małej wiosce to coś dla niego.
Po długiej podróży samochodem z lotniska w Warszawie dotarli na miejsce. Było późne popołudnie, a w powietrzu unosił się zapach siana i kwitnących lip. Antek wysiadł z auta, rozglądając się wokół. Przed nim stał biały dom z wielkim ogródkiem pełnym kwiatów i drewnianą ławką pod jabłonią. Na progu czekali dziadkowie.
— Antoś! — zawołała babcia, rozkładając ramiona. — No chodźże, kochany wnuczku!
Antek podszedł niepewnie, pozwalając się przytulić. Babcia pachniała ziołami i czymś słodkim, co natychmiast przypomniało mu domowe ciasteczka. Dziadek, w kraciastej koszuli i kapeluszu, uśmiechnął się spod siwego wąsa.
— Masz tu u nas, chłopcze, prawdziwy raj — powiedział, klepiąc go po plecach. — Zobaczysz!
Już pierwsze kroki w nowym miejscu były dla Antka wyzwaniem. Babcia i dziadek mówili po polsku, czasem wplatając słowa, których Antek nie rozumiał. W domu unosił się zapach kiszonych ogórków i świeżo upieczonego chleba, co było miłą odmianą, ale także czymś zupełnie nowym.
Po kolacji babcia pokazała mu jego pokój. Był mały, z widokiem na pole za domem. Na parapecie stały doniczki z pelargoniami, a na ścianie wisiał obraz przedstawiający las.
— Tęsknisz już za komputerem? — spytała mama, gdy Antek rozpakowywał walizkę.
— Może trochę — mruknął, choć w głębi duszy czuł, że ten brak jest bardziej dotkliwy, niż chciał przyznać.
Następnego dnia rano Antek obudził się wcześnie. Zza otwartego okna dochodziły dźwięki, które wydały mu się dziwne: gdakanie kur, szelest liści na wietrze i stukot wozu gdzieś w oddali. Przez chwilę leżał, patrząc na snopy światła wpadające przez zasłony, aż w końcu zdecydował się wstać.
Na podwórku czekała już cała ferajna. Dzieci z okolicy szybko się zorientowały, że „miastowy” z Irlandii przyjechał do wsi. Najpierw podeszła Julka, drobna dziewczynka z burzą rudych włosów.
— Cześć! — zawołała wesoło. — Chcesz zobaczyć nasz sekret?
Antek spojrzał na nią zdezorientowany.
— Sekret?
— Chodź! — Julka pociągnęła go za rękę, a za nią podążyła jej młodsza siostra Zosia, która miała w rękach koszyk z truskawkami.
Dzieci zaprowadziły go na skraj lasu. Antek początkowo szedł niepewnie, potykając się o wystające korzenie. Las był zupełnie inny niż park w Dublinie — dziki, pełen zapachów, które przyprawiały go o zawrót głowy. W końcu dotarli do polany, na której stał stary, porośnięty mchem kamień.
— To tutaj — powiedziała Julka tajemniczo.
— Tutaj co? — zapytał Antek.
— Tajemnicze miejsce. Pod tym kamieniem podobno jest ukryty skarb — wyszeptała Zosia.
Antek nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— Serio? Skarb?
— Tylko nie śmiej się — obruszyła się Julka. — Nie wiesz, co tu kiedyś było.
Zaraz opowiedziała mu historię o dawnym rycerzu, który ponoć ukrył złoto, zanim zginął w bitwie. Antek nie wiedział, czy w to wierzyć, ale opowieść była na tyle ciekawa, że postanowił dać dzieciom szansę.
— No dobrze — powiedział w końcu. — Ale co, jeśli nic tu nie znajdziemy?
Julka wzruszyła ramionami.
— To może po prostu będziemy się bawić.
Kiedy wrócili do domu, Antek poczuł, że coś się zmieniło. Może wciąż tęsknił za Dublinem i swoim komputerem, ale czuł też, że wieś kryje w sobie coś, czego jeszcze nie odkrył. I w głębi duszy zaczynał czekać na kolejne przygody.
To były dopiero pierwsze kroki w zupełnie nowym świecie — świecie, który miał go zmienić na zawsze.
Szukanie skarbu
Słońce leniwie wspinało się nad horyzontem, rzucając ciepłe promienie na wiejski krajobraz. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi, trawy i dojrzewających owoców. Antek wstał wcześnie, obudzony nie przez dźwięk budzika, lecz pianie koguta. Wciągnął na siebie lekką koszulkę i krótkie spodenki, gotowy na nowy dzień.
Tego ranka na podwórzu czekali już Julka i Zosia. Rudowłosa dziewczynka, jak zawsze pełna energii, machała mu z daleka.
— Antek! Szykuj się na prawdziwą przygodę! — zawołała, a jej siostra Zosia, z koszykiem w rękach, uśmiechnęła się tajemniczo.
Antek podszedł, nie do końca pewny, czego się spodziewać.
— Jaką przygodę? — zapytał, marszcząc brwi.
Julka nachyliła się do niego, jakby zdradzała najpilniej strzeżony sekret.
— Odkryjemy skarb! W lesie. Podobno jest tam coś, co ukrył rycerz wiele lat temu. Mówią, że to złoto.
— Złoto? — Antek uniósł brew, starając się nie wybuchnąć śmiechem. — I ty w to wierzysz?
— A czemu nie? — odparła Julka z błyskiem w oku. — Nawet jeśli go nie znajdziemy, będzie fajnie.
Zosia dodała cicho:
— I tajemniczo…
Las, do którego zmierzali, leżał na skraju wioski, otoczony legendami tak gęstymi, jak drzewa, które w nim rosły. Dla Antka wydawał się mroczny i dziki. Ścieżka była nierówna, pełna korzeni, które wystawały jak pułapki, gotowe potknąć każdego, kto nie patrzył pod nogi.
— To tutaj — powiedziała Julka, zatrzymując się przy ogromnym kamieniu pokrytym mchem.
— To niby tu jest skarb? — zapytał Antek z niedowierzaniem.
— Nie wiemy. Ale dziadek mówił, że pod tym kamieniem kiedyś coś znaleźli, tylko nikt nie wie, co to było — wyjaśniła Julka, zaczynając odsuwać gałęzie i patyki.
Zosia zaczęła szukać czegoś w koszyku, a Antek patrzył, jak dziewczynki bawią się w poszukiwaczy. Zastanawiał się, czy to wszystko ma sens, ale w głębi serca czuł, że coś w tej chwili jest ekscytującego.
Wkrótce odkryli, że kamień ma wyryty wzór przypominający krzyż. Julka obwieściła, że to „znak rycerzy”. Zainspirowani, zaczęli kopać wokół kamienia, ale szybko natknęli się na korzenie i twardą ziemię.
— To nie takie proste, jak myślałem — jęknął Antek, otrzepując ręce z ziemi.