E-book
22.05
drukowana A5
45.1
Intymne życie Adama P

Bezpłatny fragment - Intymne życie Adama P

kontynuacja powieści: Intymne życie Moniki P


5
Objętość:
201 str.
ISBN:
978-83-8369-376-7
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 45.1

Część druga


Kontynuacja powieści Intymne życie Moniki P.


Historia oparta na prawdziwych wydarzeniach…


…ale tylko niektórych.


Copyright © Dawid Przybysz, 2024


Projekt okładki: E. Raj


Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska


Korekta: Angelika Kuszła


Projekt typograficzny, skład i przygotowanie do druku:


Wielogłoska Katarzyna Mróz-Jaskuła


Wydanie I, Szczecin 2024


ISBN 978-83-970798-0-9


Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.


Wydawca: Dawid Przybysz

Tę książkę dedykuję sobie.

Nikt inny na to bardziej nie zasłużył…

Prolog

Otworzyłem oczy, wstałem, by skorzystać z toalety, usiadłem na sedesie i zdałem sobie sprawę, że zabiłem własną żonę. Jednak o tym, jak tego dokonałem, opowiem nieco później.


A zatem, od czego zacznę swą opowieść? Długo nad tym myślałem, w jaki sposób przedstawić Wam, Drogie Czytelniczki, mój punkt widzenia na życie z Moniką P. Żona w wielu kwestiach, o których czytałyście, nie była obiektywna. Dlatego też uznałem, że warto sprostować pewne rzeczy. Nie zamierzam naśladować jej stylu pisania. Mam swój własny i liczę, iż przypadnie Wam do gustu, chociaż i ta książka przybierze podobną formę pamiętnika, jak w przypadku zwierzeń Moniki.


Postanowiłem podzielić moją historię na trzy części. W pierwszej opowiem Wam o tym, co stało się tuż po jej śmierci i jak wyglądało moje życie krótko po pogrzebie.


drugiej cofniemy się do przeszłości. Opiszę sytuacje, które doskonale znacie, ale widziane oczami Moniki. Ta część będzie najdłuższa, ponieważ wiele wątków chciałbym wyjaśnić i pokazać je raz jeszcze, lecz z mojej perspektywy.


W trzeciej części zaś opiszę, jak ułożyłem sobie życie po kilku latach od śmierci żony (bo w rzeczywistości tyle czasu już upłynęło i w tym momencie piszę zakończenie książki). Myślę, że chciałybyście poznać losy jej wspaniałych przyjaciółek, a — uwierzcie mi na słowo — naprawdę jest o czym mówić!


Do tej pory to Monika rozstawiała pionki na szachownicy, a ja potulnie przesuwałem swoje. Gdy większość figur została zbita, nadszedł czas, by moja królowa zakończyła tę grę. Szach-mat, Moniko! Ciekawi mnie, co byś powiedziała, gdybyś mogła przeczytać moją wersję wydarzeń…

CZĘŚĆ 1

Rozdział 1

Jedyne w swoim rodzaju pożegnanie

— Synku, już czas — mruknęła Władysława.


Siedziałem przy stole w absolutnej ciszy. Nie przełknąłem nawet kęsa ze śniadania, które przygotowała moja matka. Wciąż w piżamie patrzyłem tępo w talerz. Ciemne pieczywo posmarowane grubą warstwą masła i na to rzucone dwa plastry boczku. Monika nigdy w życiu nie zrobiłaby mi tak tłustych kanapek.


— Powinieneś się ubrać — dodała Władysława smutnym głosem.


Podeszła i pogłaskała mnie po głowie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio okazała mi taką czułość. Owszem, matka uchodziła za nadopiekuńczą, ale nigdy nie pozwalała sobie na kontakt fizyczny. Hmm… Nie zapytałem jej o to, dlaczego nie potrafiła mnie przytulić. W sumie, kiedy żył jeszcze mój ojciec, również nie widziałem między nimi takich czułych gestów. Ciekawe, czy oni w ogóle po moich narodzinach kiedykolwiek się jeszcze kochali? I nie mam tu na myśli seksu.


— Przełknij coś, proszę — odezwała się ponownie.


— Nie mam siły. Mdli mnie od samego patrzenia na żarcie — odparłem załamującym się głosem.


— Chcesz jeszcze jedną tabletkę na uspokojenie?


— Nie. I tak się czuję, jakbym się naćpał — mruknąłem i wstałem od stołu.


Poszedłem do sypialni. Otworzyłem szafę i zacząłem się ubierać na pogrzeb. Zgodnie z ostatnią prośbą Moniki założyłem garnitur z naszego ślubu. Kiedy pomyślałem o tym, jacy byliśmy wtedy szczęśliwi, w oczach ponownie poczułem zbierające się łzy. Przetarłem je szybko jednorazową chusteczką i czym prędzej opuściłem pomieszczenie. To, które tak bardzo mi ją przypomina…


— Chodźmy — zawołałem do matki gotowej do wyjścia już od godziny.


Ubrała się cała na czarno, typowo, tak jak powinno się chodzić na pogrzeby. Wyszliśmy bez słowa, kierując się do auta. Podczas jazdy nie odzywaliśmy się do siebie. I dobrze. Nie chciałem z nią o niczym rozmawiać.


Po przybyciu na cmentarz wyjąłem wieniec i skierowałem się z matką do kaplicy. W środku, jak to bywa w takich miejscach, śmierdziało parafiną i upalonymi knotami. Sosnowa jesionka z moją żoną została już wystawiona i zewsząd schodzili się pierwsi goście. Od razu podszedłem do Moniki, złożyłem wieniec i wtedy zerknąłem na otwartą trumnę. Moja żona leżała niczym śpiąca królewna. Ostry makijaż bardzo dobrze zatuszował sińce na twarzy, a peruka ukryła łysinę. Wyglądała ładnie, na pewno byłaby zadowolona z tych ostrych kresek. Złożyłem krótki pocałunek na jej czole. Wtedy uderzyła mnie prawdziwość tego, co się stało. Bijące od niej zimno uświadomiło mi, że to ostatni raz, kiedy mogę ją pocałować. Obiecałem sobie: Nie będziesz płakał! Facetowi nie wypada, ale w tym momencie poczułem tak silną tęsknotę i ból, że po prostu nie wytrzymałem. Wyłem jak głupi i przytulałem się do żony, kładąc głowę na jej piersi.


Po chwili podeszła do mnie matka i skutecznie skierowała nas do pierwszej ławki. Poddałem się bez najmniejszego sprzeciwu. Bardzo chciałem mieć pogrzeb za sobą. To ponad moje siły. Nawet nie próbujcie się wczuć w moją sytuację, Drogie Czytelniczki, choć prędzej czy później i tak Was to czeka. Pochowacie swoich mężów, przynajmniej część z Was, bo statystycznie mężczyźni umierają szybciej.


Nie rozglądałem się po kaplicy. Co chwilę podchodził ktoś i składał nam kondolencje. Nieliczni odważyli się zbliżyć do Moniki i osobiście się z nią pożegnać. W tym jej przyjaciółki.


Beata szła pod rękę z Angelą i Majką. Czarny kapelusz najgrubszej z nich sprawiał wrażenie stanowczo za dużego jak na taką uroczystość, ale znając życie, Monika nie miałaby nic przeciwko.


— Dziecinko moja! — zawołała Beata, gdy zbliżyła się do trumny. Natychmiast ryknęła okropnym szlochem.


Majka od razu ją przytuliła, również pogrążając się w płaczu. Angela stała tuż obok, trzymając w ręku krzyż. Chyba się pomodliła, po czym złapała Monikę za rękę.


Obraz jej przyjaciółek pogrążonych w rozpaczy wywołał we mnie kolejną falę żalu, przez co musiałem spoglądać na buty, by znów nie wybuchnąć niekontrolowanym szlochem.


Mszy prawie nie pamiętam. Ledwo co słuchałem księdza, który wielokrotnie się modlił i wciąż powtarzał, że nie żegnamy się z Moniką na zawsze, tylko na jakiś czas. Czcze gadanie!


Nawet nie wiem, w jaki sposób dotarliśmy na miejsce pochówku. Zanim się tam udaliśmy, poprosiłem Karola, aby poszedł do auta po głośnik. Po oficjalnej ceremonii miałem zamiar puścić ulubioną piosenkę Moniki.


Gości przybyło naprawdę wielu i spora część z nich złożyła mi kondolencje. Byli wszyscy z redakcji Moniki, w tym szef Wojtek, moi kuzyni, znajomi, przyjaciele, sąsiedzi, a nawet osoby, których nie kojarzyłem. Ciekawe, skąd ich w ogóle Monika znała?


— …wszystko to, o czym wspomniałem — mówił ksiądz, gdy wykonał już większość obrzędów religijnych — sprawia, że dziś jest nam szczególnie trudno pożegnać się z Moniką, wspaniałą żoną i przyjaciółką. Jej odejście napełnia nas żalem i smutkiem. Tym bardziej że odeszła w tak młodym wieku.


Spojrzałem na żałobników. Większość z nich płakała lub wydmuchiwała dyskretnie nosy w chusteczki. To mi pokazało, jak ważną osobą moja żona była dla wielu ludzi.


— Chociaż dziś się żegnamy, to przepełnia mnie wiara w to, że spotkamy się jeszcze w Domu Pana — dodał kapłan.


Moi kumple, Robert i Karol, stali za mną. Pod rękę trzymała mnie matka, a z lewej strony stały najlepsze przyjaciółki Moniki. Ich faceci zajęli miejsca za nimi. W pewnym momencie usłyszałem wyraźnie, jak Majka szepnęła do Beaty:


— Zobacz, kto przyszedł. To Zachariasz!


To imię wywołało we mnie falę złości. Tak, wiem, co łączyło tego faceta z moją żoną. I nie był tu mile widziany.


Zachariasz kroczył spóźniony w czarnym garniturze. Postawny, przystojny mężczyzna i zdecydowanie w typie Moniki. Tym bardziej mnie zabolało, bo przyniósł wiązankę z jej ulubionymi kwiatami — liliami. Czy naprawdę ich romans trwał tak krótko? A może zdążyła mu wyznać, co lubi, a czego nie…? Czy go kochała, ale nawet Wam nie chciała o tym powiedzieć? Pewne pytania na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Chyba że wezmę na spytki Zachariasza.


Nawet nie wiem, kiedy grabarze zasypali trumnę. Matka sypnęła wcześniej garścią ziemi, lecz ja nie mogłem się do tego zmusić. Niektórzy ludzie wrzucili do grobu czerwone róże, a pozostałe wieńce żałobnicy złożyli na świeżej mogile. Stałem niczym sparaliżowany, więc Robert wyręczył mnie z kwiatami.


Ksiądz odszedł w stronę kaplicy, a część żałobników zaczęła się rozchodzić. Wtedy też znalazłem w sobie odwagę, by podejść do kochanka Moniki.


— Czy ty jesteś Zachariasz? Instruktor fitnessu? — zapytałem z wymuszonym spokojem.


— Tak — odparł zaskoczony mężczyzna.


Więcej informacji już nie potrzebowałem. Poczułem tak potworną złość, że uderzyłem go pięścią prosto w twarz. Kobiety krzyknęły z przerażenia, bo Zachariasz upadł na ziemię.


Odszedłem, wróciłem na poprzednie miejsce. Nie chciałem już na niego patrzeć i tylko z późniejszych opowieści wiem, że Zachariasz po moim ciosie zerwał się i ubrudzony błotem odszedł jak najdalej.


— Dobrze zrobiłeś — mruknął Karol, któremu zdążyłem opowiedzieć o romansie żony.


Gdy coraz więcej gości, w tym część oburzonych, opuszczała cmentarz, połączyłem się telefonem z głośnikiem i odtworzyłem piosenkę, o którą prosiła mnie w liście Monika. Mimo że wiem, kogo jej ona przypominała, obiecałem sobie spełnić wszystkie prośby żony. I Want To Know What Love Is zabrzmiało niczym ostatni oddech w mojej głowie, a gdy nadszedł refren, ponownie się rozpłakałem. Wtedy zamiast matki przytulił mnie Robert, a ja przez dobre kilka minut nie mogłem dojść do siebie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy kiedykolwiek ten potworny żal zniknie z mojego serca. Tak bardzo, bardzo cię, Moniko, kochałem…

Rozdział 2

Czego w liście nie zostawisz, tego serce nie zrozumie

Jeśli myślałem, że po pogrzebie będzie mi łatwiej, to nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się myliłem. Każdy dzień stawał się coraz trudniejszy. Rzeczy osobiste w mieszkaniu przypominały mi Monikę, a nie potrafiłem ich wyrzucić. Matka została ze mną jeszcze przez kilka dni, ale wreszcie ją pogoniłem, tłumacząc, że sam chcę się uporać z żałobą. Kiedy tylko odstawiłem Władysławę na dworzec, zajechałem do spożywczego i zgarnąłem kilka butelek wódki.


Do pracy nie musiałem chodzić, siedziałem na L4, obiadów nie gotowałem; co tylko można, zamawiałem na dowóz, więc mogłem bezpiecznie siedzieć w domu i topić smutki w wódce. Mój ciąg trwał co najmniej tydzień. Kiedy tylko budziłem się trzeźwy i zdawałem sobie sprawę, że właśnie pochowałem żonę, musiałem się znieczulić. Śniadanie zaczynałem od kieliszka. Wiem, że to żałosne, ale tak było mi po prostu łatwiej. Nie chciałem już dłużej czuć tej niekończącej się agonii i osamotnienia. Wciąż wracałem do listu od Moniki, który traktowałem jak testament. Zdążyła go napisać, zanim… Chyba jeszcze Wam go nie pokazywałem? Zatem przeczytajcie same.


Drogi Adamie!


Oboje dobrze wiemy, że nasze małżeństwo nie należało do udanych. Te przebieranki, brak szczerych rozmów, mieszanie się Twojej matki w nasz związek, to wszystko stopniowo kruszyło lód. Szczerze powiedziawszy, czasem nawet miałam myśli, aby w końcu od Ciebie odejść. Ale kto nie ma takich przemyśleń? Zapewne Ty też nie raz również chciałeś mnie zostawić. Kurwa! Pamiętam, jak mi powiedziałeś o zdradzie po ślubie! Jak to cholernie bolało! Nieważne… Mleko się rozlało, nie o tym jednak chciałam Ci pisać.


Kiedy dowiedziałeś się o mojej chorobie, nagle zmieniło się Twoje podejście. I właśnie za to chciałam Ci ogromnie podziękować. Stałeś się nagle czuły, troskliwy i pomocny, a tego właśnie oczekiwałam od swojego męża. Może nie zawsze się rozumieliśmy, lecz pamiętaj nie te złe chwile, tylko te dobre. Kojarzysz nasze wypady za miasto? Naszą pierwszą randkę? Spływ kajakowy ze znajomymi? Podróż poślubną do Maroka? Te wspomnienia sprawiały, że leżąc w agonii, na łożu śmierci, choć na chwilę zapominałam o cierpieniu. Lubiłam wracać do tych momentów, gdy razem podróżowaliśmy, śmialiśmy się, kochaliśmy się bez przebieranek i po prostu byliśmy szczęśliwi.


Dziś mogę stwierdzić, że Cię kochałam na swój dziwny Monikowaty sposób. Może nie czułam motyli w brzuchu, jednak ufałam Ci w wielu kwestiach (okej, może poza wiernością, ale sama również nie byłam święta), a związek z Tobą traktowałam jak ostoję, której potrzebowałam.


Wiesz, chciałabym mieć ostatnie słowo na swoim pogrzebie. Po pierwsze włóż proszę garnitur ze ślubu. Tak bardzo mi się wtedy podobałeś, że chciałabym Cię w nim jeszcze zobaczyć. Zapewne pamiętasz, jakie kwiaty lubię, więc przekaż wszystkim, z czego mają być zrobione wiązanki. Postaraj się nie płakać. Wiem, że może być Ci ciężko, ale śmierć to naturalne zjawisko. Każdy z nas umrze. Każdego dnia ktoś umiera. Ja umarłam tylko trochę szybciej…


Aha, prawie bym zapomniała. Chciałabym również, żebyś po pogrzebie puścił moją ulubioną piosenkę I Want To Know What Love Is, ale ta decyzja należy już do Ciebie. Zanim wyprawisz mi pogrzeb, przeczytaj proszę moją książkę. Wtedy zrozumiesz mój punkt widzenia oraz to, kogo mi ten utwór przypomina. Za to chciałam Cię również przeprosić. Odegrałam się na Tobie jak zwykła suka przez to, co zrobiłeś mi niedługo po ślubie. W sumie jesteśmy kwita, tak wtedy myślałam. Jednak leżąc na łożu śmierci, zdałam sobie sprawę, że bardzo tego żałuję. Nie zasłużyłeś na to.


Pamiętaj: zawsze będziesz moim mężem. Jednak nie rozpaczaj zbyt długo. Musisz poznać i otworzyć się na inne kobiety, bo samotność to najgorsze, co może Cię spotkać.


Na zawsze Twoja ukochana


Monika


Po przeczytaniu listu znów zacząłem wyć jak głupi. By skutecznie stłumić natłok myśli i negatywnych emocji, wlałem do szklanki kolejną porcję wódki.


Wtedy też rozległo się pukanie. Podszedłem na palcach do drzwi i spojrzałem przez judasz. To Karol i Robert wpadli z niezapowiedzianą wizytą. W pierwszej kolejności chciałem udawać, że mnie nie ma, ale zaraz odpędziłem od siebie podobne myśli.


— Cześć — zawołał Karol, gdy otworzyłem.


— Jak się czujesz? — zagadnął Robert, przekraczając próg.


— Dobrze — skłamałem i skierowałem się do kuchni.


— Kurwa, Adaś! — krzyknął Karol, rozglądając się po mieszkaniu. — Śmierdzi tu samą wódą!


Robert rozsunął zasłony i otworzył okno, mimo że na dworze panował mróz.


— Jezu, chłopie! — odezwał się ponownie Karol. — Nie możesz tak żyć. Musisz się ogarnąć!


— Łatwo powiedzieć — odparłem i usiadłem do stołu. — Napijecie się ze mną?


— Nie! Ty również masz już dość! — Karol podszedł do mnie i wyrwał mi szklankę z wódką.


Nie zaprotestowałem, mógł zrobić ze mną, co mu się żywnie podoba. Nic mi się nie chciało. Wolałbym już dołączyć do Moniki…


Robert zaczął sprzątać mieszkanie. W pierwszej kolejności ogarnął puste opakowania po żarciu na wynos oraz butelki po wódce. Znalazł też puszki po piwie, co mnie zaskoczyło, bo nawet nie pamiętam, że zaliczyłem browary.


— Stary, wiem, że straciłeś żonę, ale na litość boską! — warknął Karol. — Zapijesz się na śmierć, jak dalej będziesz tak chlał!


— I dobrze — mruknąłem od niechcenia. Westchnąłem zrezygnowany i spuściłem wzrok. — Dołączę do mojej żony.


— Kurwa, nie możemy go tak zostawić. — Karol zwrócił się do Roberta.


— No, nie możemy — przyznał Robert. Załadował już cały kosz śmieci, więc sięgnął po drugi worek.


— Hmm… Zamieszkasz u mnie jakiś czas — oświadczył Karol.


Ta propozycja chyba nie przyszła mu łatwo. Mój kumpel przecież wynajmował kawalerkę. Jak on sobie to wyobrażał?


— Po jaką cholerę? Przecież mam gdzie mieszkać — odparłem, bezpardonowo czkając.


— Żeby dojść do siebie, ogarnąć się i nie zapić na śmierć — odparł Karol i usiadł do stołu. — Czy naprawdę myślisz, że Monika byłaby zadowolona z tego, jak teraz żyjesz?


Te słowa obudziły mnie bardziej niż siarczysty policzek. Otrząsnąłem się i przyznałem Karolowi rację.


— Wiem, że nie. Sama w liście mi napisała, żebym żył dalej, nie rozpaczał zbyt długo.


— No właśnie! — odezwał się Robert, który zbierał pośpiesznie śmieci.


— Okej, tylko dajcie mi czas do jutra. Dziś chcę się jeszcze znieczulić i pogrążyć w żałobie.


Karol spojrzał pytającym wzrokiem na Roberta. Obaj przez chwilę milczeli, aż ten pierwszy kiwnął głową. Zabawne: już chyba wiem, jak się czuje ubezwłasnowolniony człowiek.


— W porządku, dziś pozwolimy ci rozpaczać. Ale jutro stajesz na nogi i wprowadzasz się do mnie.


— Jasne — oświadczyłem, gotów spełnić obietnicę. — Napijesz się ze mną?


— Okej — zgodził się Karol, co mnie zaskoczyło. — Wypijemy za pamięć Moniki.


Robert sięgnął do szafki i wyciągnął trzy czyste szklanki. Wlałem do szkła wódkę, stanowczo za dużo i nie dbając o równe proporcje. Nie miałem w domu żadnej popitki, chyba że wodę z kranu.


— Ku pamięci Moniki, wspaniałej żony, redaktorki, niezwykle silnej kobiety, która odeszła zbyt wcześnie! — zawołał Karol, wznosząc toast.


Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy trunek. Robert z Karolem zaczerpnęli tylko łyk, ja opróżniłem szkło do końca.


— Jak ja ją strasznie kochałem… — mruknąłem i dałem upust emocjom.


— Wiem, stary, wiem… — odparł Robert i przytulił mnie mocno.


Płakałem jak głupi, nie kryjąc przed przyjaciółmi żalu, smutku i bólu, który nie opuszczał mnie nawet na krok. Siedzieliśmy w ciszy i Karol znowu polał. Wypiłem duszkiem kolejną porcję alkoholu. Nie minęło dziesięć minut i urwał mi się film.

Rozdział 3

Pragnąłem jedynie zapomnieć

Obudziłem się na drugi dzień koło południa z potężnym bólem głowy. Kiedy tylko otworzyłem oczy, odruchowo chciałem sięgnąć po szklankę z wódką, którą miałem na stoliku nocnym. Powstrzymałem się jednak, bo dziś przeprowadzam się do Karola.


Nie pamiętam nic więcej z wczorajszego wieczoru. Tylko to, o czym już zdążyłem Wam opowiedzieć, Drogie Czytelniczki. Nawet nie kojarzę, kiedy wyszli moi przyjaciele i jak znalazłem się w łóżku.


Skierowałem się do łazienki, by odcedzić kartofelki. Spojrzałem w lustro. Wyglądałem jak kupa gówna: przepita gęba, zarośnięty, okropne sińce pod oczami. Masakra! Czułem się jak bezdomny, dlatego zaraz się ogoliłem i wziąłem długi prysznic.


Kiedy już wstępnie się ogarnąłem, poczułem głód, więc zajrzałem do lodówki. Ketchup, musztarda, wódka i stara kiełbasa, która nie nadawała się do jedzenia — tylko to znalazłem. Posiłki zamawiałem, od pogrzebu nie robiłem w ogóle zakupów. Przecież nawet nie wychodziłem.


Trudno, zjem coś u Karola. Zgarnąłem z sypialni walizkę i wrzucałem ubrania w pośpiechu. Wtedy rozległ się dźwięk domofonu.


Kumpel przybył za szybko, nie zdążyłem się jeszcze spakować. No nic, chwilę na mnie zaczeka. Otworzyłem mu bez pytania i przekręciłem zamek w drzwiach. Nie minęły dwie minuty, gdy zapukał do mieszkania.


— Właź, przecież ci otworzyłem — oznajmiłem. Stałem teraz w łazience i wrzucałem do torby kosmetyki.


Drzwi się otwarły, lecz do przedpokoju nie weszli Karol z Robertem, tylko najważniejsze osoby w życiu Moniki.


— Adaś, słońce! — zawołała Beata, przekraczając odważnie próg. — Jak tu śmierdzi?!


Co za szczerość. Angela z Majką weszły tuż za nią. Ta pierwsza przywitała się skinieniem głowy. Druga zdobyła się nawet na uśmiech.


Betti rozsunęła zasłony i otworzyła okno. Najwyraźniej mimo wczorajszego wietrzenia wciąż waliło wódą.


— Jak sobie radzisz? — zapytała Angela i złapała się za medalik zawieszony na szyi.


— Dobrze — skłamałem odruchowo niczym Monika, gdy pytano ją o stan zdrowia.


Zabawne, jak wiele zachowań przejmuje się od bliskiej osoby. Dopiero teraz to widzę.


— Nie wydaje mi się — odparła Beata — sądząc po fetorze etanolu unoszącym się w powietrzu. — Wysiliła się nawet na uśmiech, który tak naprawdę nie wiem, co miał oznaczać.


— Czemu się do nas nie odzywasz? — zapytała uprzejmie Majka. Odrzuciła do tyłu włosy, jakby to powiedziała Monika, w ten typowy dla siebie sposób.


— No wiecie… Jakoś nigdy nie miałem z wami kontaktu — zacząłem, patrząc prosto w twarz każdej z nich. — Byłyście przyjaciółkami Moniki. Nie musicie się o mnie martwić, mam swoich kumpli.


— Oj, Adaś, Adaś! — krzyknęła Betti. — Jak cię zaraz przełożę przez kolano i…


— Nie kończ, proszę! — przerwała jej Majka. — Twoje żarty o seksie nie są teraz na miejscu.


— A co ty gadasz? — zaśmiała się Beata, co nieco rozluźniło atmosferę. — Poza tym wcale nie chciałam sypnąć żadnym obleśnym, erotycznym tekstem.


— Tak, na pewno — zakpiła Majka. — Zaraz byś sprowadziła temat do analu.


Uśmiechnąłem się delikatnie po raz pierwszy od wielu dni. Już rozumiem, dlaczego Monika uwielbiała ich towarzystwo.


— Nie słuchaj jej — oznajmiła Betti. Usiadła do stołu, więc i ja zrobiłem to samo. — Majka zazdrości mi, że jestem wyzwoloną kobietą.


— Rzeczywiście! — ironizowała Majka.


Jej słodki zapach perfum przebijał się przez wciąż unoszący się w powietrzu smród wódy. Zaraz pomyślałem, jak ode mnie musi śmierdzieć, więc odruchowo odsunąłem się na krześle.


— Napijecie się czegoś? — zagadnąłem. Powinienem wcześniej zapytać. Gdzie moje maniery?


— Nie, dziękujemy — mruknęła Angela. Również usiadła do stołu, a wraz z nią Majka. — Przyszłyśmy tylko na chwilę, by sprawdzić, jak się czujesz.


— Jak widać na załączonym obrazku — skwitowałem krótko. — Ciężko mi, ale jakoś sobie radzę… Dziś na jakiś czas przeprowadzam się do Karola.


Dziewczyny uniosły obie brwi i wymownie na siebie spojrzały. O cholera! Zapomniałem, że Monika nie omieszkała im powiedzieć, co zaszło między mną a Karolem.


— Ej, nie sypiam z nim! Cokolwiek powiedziała wam moja żona, nie mam romansu z kumplem! Nie jestem gejem!


— Kotenieńku, nie musisz nam się tłumaczyć — oznajmiła Beata i puściła mi oczko.


Ciekawe, czy rzeczywiście tak myślała. Spokojnie, Drogie Czytelniczki, wkrótce Wam opowiem o tej nieszczęsnej sytuacji z lodem.


— Dokładnie, to twoje życie. Masz prawo być szczęśliwy — oświadczyła Angela i delikatnie się uśmiechnęła.


— Wiesz, ja też kiedyś próbowałam z kobietami różnych rzeczy — wyznała Betti i wzięła głęboki wdech. — Jakoś w liceum… — Rozmarzyła się, lecz nie kontynuowała opowieści.


— Czemu mnie to nie dziwi — zareagowała Majka. Przechyliła głowę na bok i poprawiła rozpuszczone włosy.


— Jezu! Ty to wiecznie masz jakiś problem! — zawołała Beata. — To nie moja wina, że twoje życie bywa nudne i nie przeżyłaś w nim nic szalonego. Ja wyznaję zasadę, że wszystkiego trzeba w życiu spróbować.


— Seks to nie szachy: kończenie w trzech ruchach nie robi na mnie wrażenia — zripostowała Majka. — A przypadkowy gracz to żadne wyzwanie.


— Phi! — warknęła Betti. — Ja w trzech ruchach nigdy nie kończę. Zazwyczaj zabawa trwa…


— Jezu! Naprawdę? Ty tak poważnie? — oburzyła się Majka. Z jej pięknej twarzy zniknął uśmiech. A szkoda, jak się denerwowała, już nie biła z niej słodycz. — Myślisz, że w życiu chodzi tylko o seks?


— Nie wymieniajcie imienia Pana Boga nadaremnie! — wtrąciła pospiesznie Angela, lecz dziewczyny ją zignorowały.


— Nie, tego nie powiedziałam! — odparła Betti. Chyba po raz pierwszy w życiu widziałem ją urażoną. — Ale seks to ważna część naszego życia!


— Okej, ale to nie znaczy, że muszę uprawiać go z kim popadnie i notorycznie o nim mówić! — oburzyła się Majka.


— To o czym chcesz? — wypaliła Beata całkiem poważnie.


Zabawne. Odniosłem wrażenie, że dziewczyny rozmawiają ze sobą tak, jakby mnie tu nie było. Jakby spotkały się na jednej z miesięcznic, o których często opowiadała Monika.


— O wszystkim, nie tylko o jednym. Twoja monotematyczność zaczyna działać mi na nerwy — wyznała Majka. Chyba naprawdę nie mogła już wytrzymać, bo wstała i zaczęła się przechadzać po kuchni.


— Dziewczyny, proszę was, nie kłóćcie się. Monika nie chciałaby, żebyście skakały sobie do gardła — wyznała ze stoickim spokojem Angela.


— A ty się nie odzywaj! — wkurzyła się Betti. — Twoja neutralność też mnie już drażni.


O proszę, chyba i im się ulało i teraz wyrzygają sobie zbierane od lat pretensje.


— Staram się być po prostu dobra — oznajmiła Angela. — I nie stawać po żadnej ze stron.


— A co ty taka nagle świętojebliwa się stałaś? Odbiło ci tuż po śmierci tej pieprzonej papugi! — zawołała Beata. Dla wzmocnienia swych słów uderzyła otwartą dłonią w blat stołu.


— Masz rację, śmierć Gutka, a potem Moniki, otworzyła mi oczy — wyznała Angela i znów złapała się za metalowy krzyż zawieszony na szyi.


— W jakim sensie? — rzuciła Majka, która zaciekawiona stanęła w miejscu.


— Po pierwsze chciałam wam oznajmić, że zerwałam z Markiem.


— Dlaczego? — dopytała Beata. Złość już z niej chyba uszła, bo zmieniła swój ton na bardziej łagodny.


— Nie chcę z nim być ani już chyba z żadnym facetem.


— Tylko mi nie mów, że wolisz dziewczyny?! — krzyknęła Majka. Ponownie usiadła do stołu, oczekując z zapartym tchem, co powie przyjaciółka. Uśmiechała się od ucha do ucha.


— Nie, nie wolę — wyznała Angela. — Chodzi o to, że… No powiem wam, tylko się nie śmiejcie! Chcę wstąpić do zakonu.


Cisza. Żadna z dziewczyn nie wydała z siebie choćby jednego dźwięku, nie mówiąc już o chichocie. Ja natomiast siedziałem w bezruchu, również zszokowany tą informacją.


— Ty chyba sobie jaja robisz?! — zakpiła Betti. — Ty? Do zakonu? Specjalistka od analu?


— Przestań, Beata! Przeszłości nie zmienię — oświadczyła Angela poważnym tonem.


— No właśnie, chyba do zakonu to raczej idą dziewice — odparła Beata nieco zgryźliwie.


— I tu się grubo mylisz! — oznajmiła Angela, po czym podrapała się po głowie.


Dopiero teraz zauważyłem, że ona jedyna z całego tego towarzystwa przyszła bez makijażu. Jakby rzeczywiście szykowała się do roli zakonnicy (ale nie tej łóżkowej, jaką odgrywała ze mną Monika. Spokojnie, do tego tematu również powrócimy).


— W zakonie poznałam kobietę, która ma dorosłą córkę — wyznała Angela.


— Jak to w zakonie? Jak to poznałaś? — mruknęła Majka przerażona. — To ty już do niego wstąpiłaś?


— Jeszcze nie, zastanawiam się. Poszłam tylko zobaczyć, jak to wygląda i w ogóle — oświadczyła przyszła zakonnica.


Chyba mogę już ją tak nazywać?


— Rety! Szok! Dziewczynki, nie poznaję nas! — zawołała przerażona Betti. Westchnęła ostentacyjnie i zamknęła na chwilę oczy.


— Daj spokój! Przecież nie umieram — oświadczyła Angela.


— I co teraz z nami? — dopytywała Beata. Wypuściła głośno powietrze przez usta. — Nie będziesz już przychodziła na nasze miesięcznice? Zamkniesz się na stałe w klasztorze?


— Nie, nie chcę wstąpić do takiego rygorystycznego klasztoru. Spokojnie — oznajmiła Angela i wreszcie się uśmiechnęła. — Poza tym to jeszcze nic pewnego.


— Rety! Teraz to nawet nie będę miała z kim pogadać o seksie! — ryknęła Betti. — Adaś, chyba ciebie zacznę męczyć opowieściami z sypialni.


O proszę, wreszcie ktoś zwrócił na mnie uwagę.


— Majka jest zazdrosna i nie chce już wysłuchiwać moich anegdot, a przy zakonnicy jakoś się nie przełamię! — dodała szyderczo Beata.


— Nie jestem zazdrosna! — warknęła Majka.


— Jak zwał, tak zwał — odparła Betti i machnęła od niechcenia ręką.


— Och, proszę was, uszanujcie moją decyzję — mruknęła Angela. Złapała się za serce i zamknęła oczy, jakby chciała się pomodlić.


— Słuchaj, jeśli rzeczywiście tego chcesz… Jeśli to uczyni cię szczęśliwą, to nie mam nic przeciwko — odparła Majka. Dotknęła ręki przyjaciółki i znowu się uśmiechnęła.


— Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy — odparła Angela. Wstała i przytuliła się.


— Ja również będę cię wspierać — odezwała się Beata. — Chociaż bardzo bym chciała, żebyś to jeszcze przemyślała.


— Spokojnie, nie podejmę decyzji pochopnie — mruknęła Angela i podeszła przytulić się do Betti.


— Adaś! Polej wódkę! — zawołała Beata, gdy skończyły się tulić. — Trzeba to uczcić!


— To chyba nie najlepszy pomysł… — odezwała się Majka, zerkając w moją stronę.


— Tak, wiesz… Szczerze powiedziawszy, od kilku dni piję i obiecałem Karolowi, że dziś będę trzeźwy, więc…


— Och, przepraszam! — Betti od razu się zreflektowała. — W takim razie polej nam wodę.


Wstałem, sięgnąłem po cztery czyste szklanki i nalałem kranówy z dzbanka. Lampka już paliła się w nim na czerwono. Do tej pory to Monika pilnowała i zawsze wymieniała filtr na nowy. Tak wiele rzeczy za mnie robiła, o których nawet nie miałem pojęcia.


— Dziewczyny! — zaczęła Betti. — Wnosimy toast za to, co było, jest i będzie! Za naszą wspaniałą przyjaźń, za naszą ukochaną Monikę, której już nie ma między nami, ale wciąż mieszka w naszych sercach! Pijemy również za naszą przyszłość! Oby nam się w życiu powiodło i żeby wszyscy tutaj zebrani byli kiedyś szczęśliwi!


Och, tak! Bardzo bym tego pragnął…


— Nasze zdrowie! — krzyknęła Angela.


Wypiliśmy duszkiem po szklance. Spojrzałem na Majkę, która również zerkała w moją stronę. Patrzyliśmy się na siebie dłuższą chwilę, dopóki nie poczuliśmy skrępowania.


Zaraz po tym Angela zaczęła opowiadać o wizycie w klasztorze, a ja udawałem, że słucham jej ze skupieniem. Tymczasem moje myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku…

CZĘŚĆ 2

Rozdział 4

W końcu zaczniemy od ślubu

Drogie Czytelniczki, nadeszła pora, by cofnąć się w czasie. Musicie jednak wiedzieć, że wydarzenia, o których teraz przeczytacie, działy się lata temu i nie wszystkie dialogi dokładnie pamiętam. Może czasem ktoś użył innych słów, ale znaczenie pozostało takie samo.


Jednym z takich momentów wartych uwagi był ślub z Moniką. To przeżycie zapadło mi głęboko w pamięć. Często lubiłem wracać do tych chwil, przeglądając chociażby wspólne zdjęcia. Wydawaliśmy się wtedy tacy szczęśliwi…


Pamiętam dokładnie, gdy ujrzałem ją w kościele. Monika szła powoli do ołtarza z babcią Różą pod rękę. Moja przyszła żona promieniała blaskiem. Nie mogłem uwierzyć, że wychodzi za mąż za kogoś takiego jak ja. Zanim do mnie dotarła, pomyślałem sobie, jak dziś będzie się działo w hotelowym pokoju… Poczułem delikatny wzwód, więc żeby się nie zbłaźnić, spojrzałem na babcię Różę i przestałem myśleć o seksie.


Po mojej niefortunnej wpadce z przysięgą małżeńską nie wydarzyło się nic specjalnego. Pamiętam jak przez mgłę, gdy goście składali nam życzenia przed kościołem. Drogę do sali weselnej kompletnie wymazałem z pamięci.


Z początku planowaliśmy zorganizować zabawę na otwartej przestrzeni, ale jeszcze tego samego dnia poprosiłem organizatora, aby poustawiał stoły w zamkniętej sali — tak było bezpieczniej. Monice dopiero po kościele o tym wspomniałem, co wywołało na jej twarzy grymas niezadowolenia. No trudno…


W każdym razie muszę przyznać, że bardzo się stresowałem pierwszym tańcem. Nie uchodziłem za wyśmienitego tancerza ani nawet za przeciętnego. Co prawda robiliśmy próby, ale na szczęście nie mieliśmy układu choreograficznego. Ukradkiem zerkałem na nasze nogi, żeby tylko nie nadepnąć Monice na stopę.


Dopiero później, po tych oficjalnych tradycjach, stres odpuścił i zacząłem się wreszcie bawić.


— Stary! — zawołał Karol, który przyszedł się ze mną napić. — Zajebiste wesele! Serio!


— Dzięki — odparłem, kończąc danie główne. Chińszczyznę. — A żarcie ci smakowało?


— Pewnie! Wreszcie coś innego, a nie ciągle rosół i schab…


— No, moja matka nie wygląda na zadowoloną — odparłem, obserwując wymowną minę Władysławy.


Tak naprawdę niespecjalnie się nią przejąłem. Matka zawsze krytykowała. Taką miała naturę i już się do tego przyzwyczaiłem.


— Przestań… Baba starej daty i się nie zna — oświadczył Karol. Rozejrzał się ukradkiem dookoła i ściszył głos. — Podejdź zaraz na zaplecze. Z Robertem mamy dla ciebie niespodziankę.


— Okej — mruknąłem.


Gdy skończyłem posiłek, zrobiłem tak, jak prosił kumpel. W kanciapie czekali nie tylko oni, ale również jakaś laska — chyba ktoś z rodziny Moniki.


— Hej! — zawołał Robert. — Świeży małżonku! Musimy uczcić twoją nową drogę życia! — Odsunął się od stołu, a moim oczom ukazały się kreski białego proszku.


— Co wy, kurwa, robicie? — zawołałem oburzony. Rzadko kiedy przeklinam, ale jak mnie ktoś porządnie zdenerwuje, to nie potrafię się hamować. Zresztą… Chyba mam to po Monice.


— Wyluzuj — rzekł Karol i wciągnął swoją porcję. — To nic strasznego, a dzięki temu będziesz miał siłę bawić się całą noc i jeszcze żonkę zadowolisz w sypialni.


— Chyba sobie jaja robicie?! — odparłem oburzony. — Jak Monika się dowie…


— Nic się nie dowie — oznajmił Robert stanowczym głosem. — Dagmara jej nie powie, prawda?


Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy. Wyglądała na solidnie upitą, a może i nawet naćpaną.


— Nie bądź pizda i bierz! — zawołał nieco ostrzej Karol. — Taki dobry towar nie powinien się zmarnować.


Przez chwilę się zastanawiałem. Narkotyków kosztowałem w sumie raz w życiu i w zasadzie dobrze to wspominam, więc może warto spróbować ponownie?


— A co to? Kokaina? — dopytywałem.


— Amfa — mruknął Robert i podał mi lufkę.


Znowu się zawahałem, ale ostatecznie wziąłem swoją porcję. To uczucie ulgi i odprężenia zapamiętam do końca życia. Lepiej, żebym nie opisywał Wam mojej euforii, bo zabrzmiałoby to jak najlepsza reklama narkotyków.


Zmierzam jednak do tego, że wszelkie granice mi wtedy puściły. Z parkietu prawie nie schodziłem. Zaliczyłem tańce z ciotkami i koleżankami Moniki. A… No i najważniejsze: gdy szedłem do toalety, spotkałem Dagmarę — dalszą kuzynkę Moniki. Przelizałem się z nią w korytarzu i złapałem ją za cycki. Na nasze szczęście przechodził tamtędy Robert i w porę nas od siebie oderwał. Nigdy nikomu nie powiedział, czego był świadkiem. Nawet Karol nie dowiedział się o tej sytuacji. Ja również o tym nie mówiłem i nie ukrywam, wstyd mi z tego powodu… Właśnie dlatego niektórzy ludzie, w tym ja, nie powinni brać prochów.


Wesele trwało. Monika uśmiechała się od ucha do ucha, bawiła się z przyjaciółkami i również tańczyła co chwilę z kimś innym na parkiecie. Gdy spociłem się jak świnia, podeszła do mnie matka.


— Przegięliście z tym potrawami — oświadczyła chłodnym tonem.


— To Monika zamawiała — mruknąłem na odczepne, ale oczywiście nie minąłem się z prawdą.


— No tak! Wiedziałam, że ty nie popełniłbyś takiej gafy — rzekła uradowana Władysława. — Nie omieszkam jej za to zrugać!


— Daj spokój, mamo! — zawołałem, lecz ta odwróciła się już na pięcie i poszła szukać winowajczyni.


Hmm… Tak teraz myślę: może powinienem był ją wtedy zatrzymać i kategorycznie zabronić jej krytykowania Moniki za wybór menu? Nie wiem, może macie rację. Czasem zachowuję się jak palant i zamiast bronić swojej kobiety, to pozwalam innym, by na nią pluli. Ale zrozumcie… Stałem przed najtrudniejszym wyborem w życiu — między matką a żoną.


Koło godziny pierwszej nad ranem urwał mi się film i nie pamiętam, co się działo. Ale spokojnie, do niczego już nie doszło — Robert stanął na wysokości zadania i notorycznie mnie pilnował. To spontaniczne zachowanie z Dagmarą nie było zdradą, o jakiej dowiedziała się Monika. Rzeczywisty skok w bok miał miejsce trzy miesiące później. I zaraz Wam o nim opowiem.

Rozdział 5

Życiu życie nierówne

Zanim jednak zaczniemy od tego, co złe, pozwólcie, że pokażę najpierw szczęśliwe momenty małżeństwa z Moniką. A z pewnością do takich należała nasza podróż poślubna.


Długo nie mogliśmy się zdecydować, dokąd się wybrać. To w końcu pierwsza wycieczka jako mąż i żona, więc powinna być wyjątkowa.


— Zobacz, skarbie — mruknęła Monika, przeglądając oferty z biura podróży w internecie. Siedziała przy laptopie w samym szlafroku. Byliśmy świeżo po seksie, ale jak tak patrzyłem na jej zgrabne nogi, to znów nabrałem na nią ochoty.


— To popierdolone! — rzuciła moja żona. — Widnieje koszt dwa tysiące za osobę, ale jak wejdziesz w ofertę, to cena się zmienia na dwa tysiące czterysta!


— Robią z ludzi baranów i tyle — oznajmiłem, gdy zbliżałem się, by zerknąć na ekran.


Rzuciłem okiem na ofertę, potem na następną. Rzeczywiście, Monika miała rację.


— Może zorganizujemy to na własną rękę? — powiedziałem całkiem poważnie.


— Okej. Szukamy lotów. Dokąd?


— Szczerze powiedziawszy, już coś wstępnie zarezerwowałem, gdyby nie udało się polecieć z biurem — odparłem i udałem kaszel.


Nie lubiłem robić takich rzeczy za jej plecami, ale Monika czasem zbyt długo się zastanawiała. Ja wolałem działać bardziej spontanicznie, zwłaszcza w takich przyziemnych sprawach jak wybór wycieczki.


— Jaki kierunek? — dopytała zaciekawiona Monika.


Oho, czyli jednak nie jest zła, co mnie pozytywnie zaskoczyło.


— Maroko. Są bilety w dobrej cenie, hotel też już sprawdziłem. Wyjdą jakieś trzy tysiące na osobę — oznajmiłem całkiem szczerze.


— Pokaż.


Nie minęło trzydzieści minut, a my mieliśmy już wykupiony lot do Maroka, ogarnięty hotel, a nawet przejrzeliśmy wstępnie wycieczki fakultatywne. Jedyny minus tego wyjazdu stanowił fakt, że przelot był z Warszawy do Marrakeszu. A w naszym przypadku podróż pociągiem zajmowała kilka godzin.


A… Właśnie. Monika chyba Wam nie wspominała, w jakim mieście mieszkamy? W Szczecinie… I wyprzedzając Wasze pytania: nie, Szczecin nie leży nad morzem. Do Bałtyku mamy kawał drogi. W zasadzie to wszędzie mamy daleko, nawet na lotnisko do Goleniowa, z którego praktycznie nic nie lata. Dlatego właśnie nienawidzę tego miasta.


Mniejsza o to. Po ogarnięciu biletów i hotelu Monika dała się namówić na szybki numerek, a tuż po nim zaczęliśmy się pakować, ponieważ nazajutrz musieliśmy jechać do Warszawy.


Podróż pociągiem, a potem samolotem wlokła się w nieskończoność. Jak później policzyliśmy z Moniką, byliśmy w podróży prawie dwadzieścia godzin. W Maroku wylądowaliśmy w nocy, odnaleźliśmy transfer z lotniska do hotelu i na miejscu znaleźliśmy się przed północą. Byliśmy zbyt zmęczeni, aby zwiedzać okolicę czy nawet rozejrzeć się po lokum. Poszliśmy od razu pod prysznic, a potem spać.

Nazajutrz wstaliśmy już wypoczęci i pełni chęci poznawania tej jakże obcej dla nas kultury.


— Dzień dobry, kochanie — zawołała moja żona, całując mnie w usta. — Już pora wstawać.


Ledwo otworzyłem oczy i ujrzałem ją uśmiechającą się od ucha do ucha. Widok jej radosnych oczu zapamiętam z tej podróży do końca życia.


Hotel, w którym wylądowaliśmy, okazał się świetny — pyszne jedzenie, all inclusive, dwa baseny, w tym jeden z podgrzewaną wodą. Pogoda wymarzona, wręcz upalna, pozwoliła nam na całodniowe opalanie. W przerwie na obiad poszliśmy do pokoju na krótki seks (co ciekawe: to Monika nalegała i wręcz się na mnie rzuciła), a dopiero wieczorem udaliśmy się do centrum Marrakeszu.


Samo serce betonowej dżungli mnie nie zachwyciło. Już po drodze naszą uwagę przykuły rozrzucone dookoła sterty śmieci i głodne, bezdomne psy. W tym kraju chyba nie ma czegoś takiego jak schroniska dla zwierząt.


Marrakesz to strasznie głośne, zatłoczone miasto. Wiele budynków nie ukończono, jakby je opuszczono, co bardzo psuje wizerunek. Najpopularniejszy plac Dżami al-Fana to chyba kwintesencja tego, co najgorsze w Maroku. Tłumy, naciągający sprzedawcy byli tak irytujący, że nie wytrzymaliśmy tam długo. Na prośbę Moniki odwiedziliśmy to miejsce na drugi dzień, przy pełni słońca, ale efekt okazał się jeszcze gorszy. Pseudozaklinacze węży, którzy za zdjęcie domagali się pieniędzy, czy właściciele małp uwiązanych na łańcuchach. Obrońcy praw zwierząt i osoby wrażliwe zdecydowanie powinny unikać tego miejsca.


Weszliśmy między małe stragany, gdzie prowadziła ścieżka tak wąska, że musieliśmy iść gęsiego. Sprzedawany towar okazał się kompletną tandetą i niepotrzebnymi śmieciami. Po kilku minutach mieliśmy już dość i chcieliśmy wrócić na główny plac. Pokazałem Monice tabliczkę z napisem exit, więc zaczęliśmy kierować się w tę stronę. Takich strzałek i napisów było coraz więcej i zorientowaliśmy się, że wcale nie prowadzą do wyjścia — taki chwyt marketingowy, byleby tylko wejść głębiej i odwiedzić więcej sklepów. Poirytowani zawróciliśmy tą samą drogą, którą przybyliśmy.


Na placu kupiliśmy świeżo wyciskany sok z owoców. Gdy zbliżaliśmy się do głównej alejki, podszedł do mnie jakiś chłopiec, trzy- lub czteroletni i wyciągając ręce, prosił, bym oddał mu napój.


— Ale nie wiem, o co ci chodzi? — odparłem i czym prędzej od niego odszedłem.


Chwilę później, gdy zrobiło się nieco luźniej, do tej sytuacji wróciła Monika.


— Czemu nie dałeś mu soku?


— Znasz zasadę: „Daj wędkę, a nie rybę?” — odpowiedziałem pytaniem na pytanie.


— Hmm? — mruknęła Monika.


— Polega ona na tym, że nie dajesz gotowego produktu, tylko coś, dzięki czemu sam może ten produkt zdobyć, na przykład pracę. Nie ma sensu dawać im jedzenia, bo zjedzą i za chwilę znowu będą głodni. A jeśli nauczysz ich takiego łatwego zdobywania pokarmu, to zaczną żebrać na co dzień. Nie zrobią nic, by samodzielnie postarać się wyrwać z biedy.


— No wiem, rozumiem, ale ja… bym chyba uległa.


— Poza tym… tak naprawdę bałem się, że mnie okradnie albo będzie chciał czegoś więcej. Pamiętaj, że znajdujemy się w zupełnie obcym kraju, zupełnie obcej kulturze. Nie wiemy, co tu uchodzi za normalne, a co nie — oznajmiłem już całkiem poważnie. Objąłem żonę ramieniem, pocałowałem w usta i w dalszą drogę szliśmy już przytuleni.


— Ooo! Zobacz, jakie piękne stroje! — zawołała moja ukochana, gdy na dobre opuściliśmy targowisko.


Monika dostrzegła na wystawie sklepowej typowe marokańskie i muzułmańskie ubiory dla kobiet. Weszliśmy do środka i od razu zaatakował nas sprzedawca. Moja żona rozmawiała z nim po angielsku, ja trzymałem się z daleka. Tradycyjnie na ubraniach nie widniały ceny. Wiedzieliśmy oczywiście, że trzeba się targować, ale mnie to kompletnie nie wychodziło, więc zostawiłem wolną rękę Monice.


Dwadzieścia minut później miałem już dość słuchania ich rozmowy, przymierzania coraz to dziwniejszych tunik. Moja żona jednak się uparła, że chce mieć taki strój w swojej szafie — muzułmańską abayę. Wreszcie po trzydziestu minutach udało się wyjść z zakupionym towarem. W gratisie otrzymała jeszcze hidżab. Ciekawe, gdzie zamierzała go nosić? Tak czy inaczej czułem już potworne zmęczenie, więc wróciliśmy taksówką do hotelu.

Na drugi dzień wykupiliśmy wycieczkę na wodospady Szallalat Uzud. Jechaliśmy około trzech godzin, ale naprawdę było warto. Gdy dotarliśmy na miejsce, do naszej grupy dołączył przewodnik, który mówił w języku francuskim i angielskim. Zaprowadził nas nad wodospady i nie mogliśmy wyjść z zachwytu.


Wysokie na kilkadziesiąt metrów cuda natury, osadzone w brązowej skale, dawały schronienie dzikim gołębiom. Tu i ówdzie kamienie pokrywały rośliny, co pięknie przełamywało surowość natury. Monika natychmiast zaczęła robić nam selfie w różnych pozycjach. Dawała mi buziaka, cyknęła zdjęcie, przytuliła się do mnie od tyłu, cyk — zdjęcie, objęła ramionami moją szyję, cyk — zdjęcie. Gdybyście ją mogły wtedy zobaczyć, Drogie Czytelniczki, nie miałybyście żadnych wątpliwości, jak bardzo tryskała szczęściem.


Później schodziliśmy dość stromą ścieżką i mało co nie wywinąłbym orła. Dotarliśmy na sam dół i naszym oczom ukazała się kolejna atrakcja turystyczna: dzikie małpy — makaki. Wcześniej wykupiliśmy orzeszki, którymi można poczęstować te zwierzęta. Monika natychmiast spróbowała nakarmić jedną naczelną, ale jakoś nie chciała od niej wziąć poczęstunku. Ja natomiast miałem więcej szczęścia i spokojnie pożywiłem trzy z nich.


— Wredne małpy — skomentowała żona, gdy nie udało jej się nakarmić żadnej makaki.


Zaśmiałem się z niej i potargałem jej rozpuszczone włosy.


— Może nie lubią kobiet — odparłem wciąż rozbawiony.


Monika zignorowała moją wypowiedź i ruszyła za przewodnikiem.


Wieczorem, gdy wróciliśmy do hotelu zmęczeni całodniową wycieczką, zjedliśmy szybko kolację, wzięliśmy prysznic i już przed dwudziestą drugą położyliśmy się do łóżka. To znaczy ja czułem się już gotowy do spania, bo Monika wpadła na pomysł, że chce przymierzyć abayę. Błękitny hidżab dokładnie zakrywał jej włosy, szyję i ramiona. Przez moment nie poznałem własnej żony — zupełnie, jakbym miał przed sobą inną kobietę. To mnie niesamowicie podnieciło. Zmęczenie odeszło, a mój penis wypełnił się krwią. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem wziąć ją tu i teraz, w tym przebraniu. Tak też zrobiłem — wystarczyło podnieść szatę. Monika nie miała pod spodem majtek, więc wszedłem w nią bez przeszkód. Ależ się wtedy podjarałem! Bzykałem ją mocno i szybko, w jednej pozycji — na misjonarza. Monika jęczała jak szalona, kompletnie nie przejmując się tym, że ktoś może nas usłyszeć. Zaraz poczułem zbliżający się orgazm i spuściłem się z rozkoszą. Monika całowała mnie w usta wyraźnie zadowolona. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten pierwszy raz w przebraniu — tu, w Maroku — zapoczątkuje mój fetysz, który tak dobrze znacie.

Rozdział 6

To takie proste

Dobrze, Drogie Czytelniczki. Nadszedł czas, abym przyznał się do zdrady. Tylko proszę, nie oceniajcie mnie zbyt pochopnie. Postarajcie się spojrzeć na to moimi oczami…


Trzy miesiące po powrocie z Maroka podróż poślubna pozostała już tylko wspomnieniem. Wróciła rutyna, praca, dom i tak w kółko. Zamieszkaliśmy razem, w moim mieszkaniu, bo Monika wynajmowała kawalerkę. W sumie to nie podzieliliśmy się obowiązkami — moja żona z automatu zajęła się domem, co — nie ukrywam — bardzo mi odpowiadało. Teraz dopiero widzę, że to błąd. Ale jak to mówią: mądry facet po szkodzie…


Pamiętam ten szary, ponury dzień, który wszystko zmienił. Wróciłem do domu zmęczony jak pies. Było gdzieś po szesnastej. W pracy dali mi w kość i jedyne, czego pragnąłem, to zdjąć koszulę i wyprasowane na kant spodnie, otworzyć piwo i włączyć konsolę. W weekend kupiłem nową Fifę i chciałem ją wreszcie wypróbować. Po prostu musiałem się zresetować i tak też zrobiłem. Monika jeszcze nie wróciła, więc mogłem bez zbędnego gadania założyć dres i oddać się rozrywce.


Godzina upłynęła w okamgnieniu. Żona wróciła również zmęczona i zmarnowana.


— No hej! — zawołałem, gdy stanęła w drzwiach.


— Hej! — odparła słabym głosem. Wniosła dwie torby i postawiła na blacie kuchennym.


Nie wstałem do niej i nie dałem buziaka, bo akurat znajdowałem się w polu karnym.


— Szlag! — wrzasnąłem, gdy nie udało mi się trafić.


Monika w tym czasie zdjęła płaszcz i zaczęła rozpakowywać zakupy.


— Nie ugotowałeś obiadu? — zagadnęła.


W jej głosie wyczułem zawód, ale tak naprawdę dopiero teraz. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi.


— A mówiłaś, że mam coś przyrządzić? — zapytałem uprzejmie, wciąż gapiąc się w ekran.


— Nie, nie mówiłam. Mogłeś się domyślić…


Tak, wiem, że zaraz mnie skrytykujecie, ale Wy, Drogie Panie, dość często nadużywacie tego sformułowania „domyśl się”. Gdybyśmy wiedzieli, co siedzi w Waszych głowach, nie musielibyśmy w ogóle się komunikować. Dla nas, facetów, coś jest czarne albo białe. Dla Was między tymi dwoma kolorami mieści się nieskończona liczba odcieni szarości. Czyżbym się mylił? A my potrzebujemy prostych wyrażeń. Nie domyślimy się, czego od nas oczekujecie. Dlatego właśnie tak często dochodzi między nami do nieporozumień.


Monika sama rozpakowała zakupy i zaczęła na szybko coś przyrządzać.


— Pomóc ci? — zagaiłem, gdy zobaczyłem, jak wstawia wodę na makaron.


— Och, nie. Nie ma potrzeby — mruknęła żona.


Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to sarkazm. Nieświadomy zacząłem nowy mecz, bo ten akurat przegrałem.


Kwadrans później, gdy sos z mięsem wrzał na kuchence, Monika poszła do łazienki.


— Kurwa mać! — wydarła się, jakby w toalecie zobaczyła aligatora. — Adam! Do mnie!


Z początku mnie sparaliżowało — rzadko zwracała się w ten sposób, przynajmniej świeżo po ślubie. Przerażony nacisnąłem pauzę i do niej poleciałem.


— Co się stało? — zapytałem oszołomiony.


— Otwórz kibel!


Zrobiłem, jak kazała. W środku nie ciekła woda, nie znalazłem żadnej usterki. Nie rozumiałem, o co jej chodzi.


— No i?


— Kurwa, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? — ryknęła wściekła jak osa.


Nie odpowiedziałem, tylko uniosłem obie brwi.


— Bierz szczotkę i sprzątaj to gówno! Mam dość czyszczenia po tobie kibla!


Zerknąłem jeszcze raz do muszli klozetowej i wtedy ujrzałem jedną małą kreskę po sami wiecie czym. Ale serio, znajdowała się pod wodą. I o to cała afera?


— Przeginasz — odparłem, bo nie zamierzałem wykonać jej rozkazu. Ot tak, dla zasady.


— Ja przeginam? — zawołała Monika. Prychnęła komicznie i trzasnęła deską klozetową. — Przychodzę zmęczona po pracy, a w domu syf, obiad nawet niewstawiony, a ty sobie, kurwa, siedzisz, pijesz piwo i grasz w jebaną grę?!


— Musiałem się zresetować! — Również podniosłem głos. — Nie jestem maszyną i należy mi się odpoczynek po ciężkim dniu!


— No jasne! Bo przecież ja byłam na wakacjach i po pracy mogę dalej zapierdalać na szmacie! Nie zamierzam codziennie ci gotować i sprzątać! Ni chuja!


— Przecież sama tego chciałaś! — odparłem urażony.


Może to nie do końca prawda, ale wiecie, w takich chwilach człowiek najpierw powie, a potem pomyśli.


— Ty skurwielu! Wypierdalaj! — zawołała, pokazując drzwi.


— Tak się składa, że to moje mieszkanie, więc jak chcesz, to ty możesz wypierdalać!


— Okej!


Monika uniosła się honorem, zbyt dumna, by zostać i postarać się jakoś dogadać. Zerwała ze mną, tak przynajmniej to wtedy zrozumiałem, gdy zobaczyłem, jak w pośpiechu pakuje swoje rzeczy do walizki.


— Jaja sobie robisz!? — warknąłem, gdy przeszła do sypialni i zabierała ubrania z szafy.


— Nie? Dlaczego? Kazałeś mi wypierdalać, więc się zwijam.


— Ty pierwsza to powiedziałaś! — wrzasnąłem. Naprawdę w tamtym momencie chciałem ją zdzielić w twarz. Tak mi działała na nerwy.


— Zejdź mi z oczu! — ryknęła oburzona.


— Dobra, kurwa, pakuj się! — Wyszedłem z sypialni i wróciłem do konsoli. Niech zabiera swoje rzeczy. Skoro to koniec, to nie ma problemu. Jeśli nie potrafi porozmawiać, tylko zachowuje się jak dziecko, to niech zabiera zabawki i wraca do domu.


Dwadzieścia minut później usłyszałem trzaskające drzwi wejściowe, a Monika zniknęła za nimi z dwoma walizkami. Ciekawe, dokąd poszła? Pewnie do jakiejś przyjaciółki, przecież kawalerki już nie wynajmowała. W sumie miałem to w dupie. Odeszła mi ochota na grę, potrzebowałem silniejszego resetu.


— Cześć, Karol! — Wykręciłem numer do kumpla. — Idziemy dziś pić?


— Siema! Pewnie! W końcu piąteczek, no nie? — odparł kumpel.


— Jasne! Nasz ulubiony pub?


— Okej, za godzinę?


— Może być. Zadzwonisz do Roberta? — zapytałem.


— W porządku. To do później.


— Nara. — Rozłączyłem się równie szybko, jak wykonałem połączenie.


Miałem godzinę, by się ogarnąć. Chciałem tego wieczoru wyglądać nienagannie, więc wziąłem prysznic, ogoliłem się, wybrałem najlepsze ubrania, jakie miałem. Wylałem na siebie perfumy i gdy już wychodziłem, dostałem wiadomość od Karola:


Robert nie przyjdzie, siedzi u dziewczyny.


Trudno — pomyślałem, napijemy się we dwóch, jak za starych dobrych lat. Zamówiłem taksówkę i w niecałe piętnaście minut znalazłem się w umówionym pubie. Wszedłem do środka, bo strasznie wiało. W środku siedziało niewielu gości. Zajęto może jedną trzecią miejsc. Udałem się do baru i zamówiłem whisky. Trochę się nudziłem, czekając na kumpla, więc rozejrzałem się wokół. Jedna babeczka wpadła mi w oko. Siedziała sama przy barze i mieszała oliwką na wykałaczce w swoim drinku. Nie wyglądała, jakby przyszła tu na podryw. Dopiłem swój alkohol i do niej podszedłem.


A co mi tam — pomyślałem.


Po procentach człowiek jakoś nabiera odwagi.


— Hej! Jestem Adam!


— Justyna! — przywitała się i wysiliła na lekki uśmiech.


— Co pijesz?


— Dirty Martini.


— Mogę ci postawić kolejne? — zagadnąłem grzecznie i również się uśmiechnąłem.


— W porządku — odparła i zatrzepotała rzęsami.


Oho — pomyślałem, zerkając na swojego penisa przez spodnie. Ktoś tu dzisiaj porucha…


Ej! I żeby nie było! Monika dziś ze mną zerwała, przecież się wyprowadziła i kazała mi wypierdalać. To, że byliśmy małżeństwem, niczego nie zmienia, to tylko papier, który nie ma dla mnie znaczenia.


— Martini i whisky proszę! — zawołałem do barmana. — Czekasz tu na kogoś? — zwróciłem się do Justyny.


— Koleżanka miała wpaść, ale mnie wystawiła.


— Też czekam na kumpla — odparłem. — Może zaczekamy razem? Szybciej minie czas.


— Spoko — odparła uprzejmie i zarzuciła czarnymi włosami do tyłu.


Jej brązowe oczy magnetyzowały, a ostry makijaż dodawał seksapilu. Ubrana w czerwoną sukienkę na ramiączkach, taką seksowną, która na facetów działała jak lep na muchy i światło na ćmy. I jak płachta na byka, tylko w przenośni, bo zamiast nadziać taką na rogi, to chce się ją nasadzić na fiuta — nie sukienkę oczywiście, lecz kobietę.


Barman podał nam drinki, zapłaciłem i stuknąłem się szklanką z Justyną.


— To za naszych spóźnialskich znajomych! — ryknąłem i uśmiechnąłem się łobuzersko.


— Zdrowie! — zawołała i puściła oczko. A może tylko mi się zdawało? Dokładnie tego nie pamiętam. To było przecież kilka lat temu.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 45.1