JEDNOSTAJNY SZUM
Roleta
takiego poranka nie sposób ominąć
od brzasku dowodzi, że skutek z przyczyną
nie zawsze się spikną jak chłopak z dziewczyną,
a także, że sznurek związany z tkaniną
nie stworzą rolety, chyba że ktoś z miną
zdziwioną i senną za sznurek pociągnie
i ujrzy kształt w ruchu wyrwany tkaninie
to ptaszek przysiada nie tam gdzie powinien
z wiedzą swą ułomną o każdej przyczynie
swego przysiadania nie jest przecież winien,
że pośrednik w trawnik wbił planszę z napisem —
posesja na sprzedaż i poszedł jak przyszedł
nie zatęsknią za nim stokrotki zdeptane
nie wspomną go bluszcze pnące się na ścianę
tego, co istnieje — bo będzie sprzedane
nie spojrzy mu w oczy magnolia kwitnąca
i juka w doniczce, którą butem trącał
zapomni go szybko na zawsze mu obca
nie pozna go nigdy wąż do nawadniania
choć rzecz, lecz ruchoma i nie do sprzedania
w granicach umowy o spłacie kredytu
zraszacz i sekator nie wydadzą zgrzytu
szpadel, grabki, wiadra utracą swój tytuł
do bycia widocznym — zejdą do niebytu
z którego przez okno wyłania się postać
stoi sztywno, patrzy w rozświetloną przestrzeń
potem płoszy ptaka pozdrowienia gestem
coś mówi, zapewne — to dobrze, że jesteś
początkiem, stworzeniem, pretekstem, protestem,
czymś więcej niż porą na full english breakfast
Attleborough, kwiecień 2009
Z Cumbrii
1.
Troszkę tu biedniej, kochana, smród farby olejnej,
a świata kierunki — jak twój mistrz zwykł mawiać?
Wyznaczają lamperie?
Jestem, tak, tak jestem. W pubie krzesła trzeszczą,
nad kominkiem, jak zwykle, uśmiechy z przeszłości.
Smak piwa? Oczywiście, gorzki.
W oknie deszczyk nieszczery kreśli kadr nieostry.
Spojrzenie na kościół, na sklepik i resztę.
Nigdzie iść się nie chce.
Pewnie, że nie warto, bo ciebie tam nie ma.
Twej postaci kruchej nawet mgła nie znajdzie.
Banalnie? Pewnie, że banalnie.
Ta mgła? Mgła to obowiązek. Owce w niej się kąpią.
Tylko one wychodzą z jej objęć bez szwanku.
Zwykle o poranku.
Zostaję? Nie. Wyjeżdżam. Mgiełkę znajdę wszędzie.
Z piosenką na ustach pokażę jej plecki. Co mówisz?
Ciebie tam nie będzie?
2.
W tej krainie wełnistej,
w której figle z pieskiem za całą są czułość.
A rzeka i szosa mają ten sam kolor.
I są tak samo puste.
W tej krainie wiecznych sąsiadów,
gdzie nie ma rozkładów jazdy.
W tej krainie:
przebywanie w niej — mycie zębów, śniadanie, sen
są tak samo nieważne jak przebywanie jej w tobie.
To mogłoby znaczyć,
że powiew smutku zastąpił tu trwogę,
albo, że nie ma już żadnych powiewów
i nawet oddechy straciły znaczenie.
W tej krainie:
ale właśnie — pyzata i szerokobiodra dziewczyna
zwalnia ręczny hamulec i poprawia lusterko.
Odjeżdżamy.
Shap, luty 2009
Fotografia trzyminutowa
kim byłem wówczas — afiszem
farbą drukarską czy klejem
murem — zaprawą — cegłą
Poranne metro — kiepska metafora
nadjeżdża i nie zdarza się nic
kim byłem wtedy — tamże
nie tak daleko od końca
miasta i świata i życia
Poranne metro — kiepska metafora
nadjeżdża i nie zdarza się nic
kim zatem byłem — świtem
który przepycha podziemia
chłodem — porannym — lękiem
Poranne metro — kiepska metafora
nadjeżdża i nie zdarza się nic
tym oto byłem — kiedyś
istotą wciąż obcą sobie
odliczającą wagony
Clapham Junction, sierpień 2007
Fiona, Fiona, Fiona
Monochromatyczny portret wisi w salonie.
Są na nim jej oczy i tło. Ją samą
sadzamy tyłem do obrazu i bokiem do okna,
tak, aby nie oślepiało jej słońce:
ogrodnik zgrabia liście z trawnika,
dostawcy mrożonek taszczą kartony,
inspektor pije kawę na ławce — my wszyscy —
specjaliści od stawiania diagnoz i ułaskawiania strachu
przegrywamy z bezruchem.
Trwa tylko ona — Fiona, Fiona, Fiona.
I niech mi nikt nie mówi,
że fiołkowe oczy Fiony
to naturalistyczny chwyt.
Nie widział oczu Fiony,
ani fiołków za oknem, tych,
które i nam
zdążyły spowszednieć.
Copthorne, listopad 2008
Wizyta
odwiedził mnie sąsiad — spawacz
z przetrąconym kręgosłupem — marzyciel
dotoczył się na wózku
nikt nie chciał słuchać moich jęków — powiada
po tym jak to wszystko spadło mi na łeb
ty wiesz jak działa morfina
wy chłopaki stamtąd znacie lepsze historie
ale nie macie o czym opowiadać
albo wam się nie chce
tylko nie częstuj mnie brandy
wszystko przetrwam — tylko nie brandy
to świństwo gorsze niż śmierć
Copthorne, listopad 2008
To dry up
— Chodźmy!
Wyszliśmy na papierosa.
On miał skośne oczy i życie przed sobą,
albo dwa, trzy…
W ogrodzie przycupnął motocykl,
dosychało pranie, wiewiórka skakała
z płotu na drzewo, z drzewa
na płot.
To była chwila, drgnięcie czasu.
— Trawa się nudzi — powiedział.
Bournemouth, maj 2007
Malarstwo z dobrym widokiem na rzekę
W terpentynie mieszka dżinna —
mawiał
podnosząc pędzel wyżej powiek.