E-book
12.6
drukowana A5
53.43
Inna

Bezpłatny fragment - Inna


5
Objętość:
295 str.
ISBN:
978-83-8189-436-4
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 53.43

Prolog

Sędzina uderzyła młotkiem o stół, tym samym przywołując zgromadzonych do porządku.

Spojrzała groźnie na Lenę, stojącą na miękkich nogach w miejscu dla świadków. Następnie monotonnym głosem pouczyła ją o prawach i obowiązkach, przypomniała o bezwarunkowym mówieniu prawdy i oznajmiła, że fałszywe zeznania są karalne, popierając ten fakt przytoczeniem odpowiedniego artykułu z kodeksu karnego.

Zanim rozpoczęło się przesłuchanie, Lena spojrzała na Marcela. Stał z opuszczoną głową obok Pawła i trzeciego mężczyzny, zwanego Łysym. Nie próbował nawiązywać kontaktu wzrokowego. Podejrzewała, iż obawiał się jej zeznań.

Nie widzieli się od trzech miesięcy, kiedy to policja zabrała Marcela z jej mieszkania. Jego widok zdekoncentrował ją tak, że z trudem skupiła się na tym, co mówi do niej postać w todze.

— Dlaczego pani nie słucha? — huknęła gromko kobieta. — Jeszcze raz pytam. Jak się pani nazywa? Proszę też o podanie adresu, pod którym pani mieszka i daty urodzenia.

Lena drżącym głosem odpowiedziała na zadane pytania.

— Czy jest pani spokrewniona z oskarżonym Marcelem Słowikiem?

— Jestem jego konkubiną — dziewczyna wymówiła ostatnie słowo, krzywiąc się lekko. Jak to paskudnie brzmiało: „konkubina”, no ale nie było wyjścia, musiała go użyć, żeby osiągnąć swój cel. — I chciałabym skorzystać z przysługującego mi prawa do odmowy zeznań — dodała.

— Czyli rozumiem, że mieszkaliście ze sobą, skoro twierdzi pani, że jest konkubiną pana Słowika? — chciała upewnić się sędzina.

— Tak. Mieszkaliśmy ze sobą przez ostatni rok.

— Nie mam więcej pytań. Świadek jest wolny.

Lena opuściła miejsce do składania zeznań i usiadła na ławce dla świadków. Odważnie spojrzała na Marcela. Tym razem chłopak nie unikał jej wzrokiem. Zobaczyła wyraźną ulgę w jego oczach. I, o cholera, nadzieję…

Rozdział I

Lena znacznie różniła się od rówieśników. Kierowała się własnym, niezrozumiałym dla innych systemem wartości, który słabo wpisywał się w powszechnie obowiązujące normy społeczne. Samotnica, nieznosząca przymusu i ograniczeń oraz wszystkiego, co hamowało jej wolność ruchów.

Sensem istnienia była dla niej miłość do mężczyzny. Każdą komórką pragnęła miłości. Każdą komórką ją chłonęła i podporządkowywała jej całe swoje życie odwrotnie proporcjonalnie do potrzeby nieokiełznanej wolności.

Niestety mimo wielu doświadczeń sercowych nie przyjmowała do wiadomości, że miłość na etapie zakochania się była jak kampania wyborcza w polityce. Każdy plan wyborczy zakładał mnóstwo optymistycznych, wręcz niemożliwych do spełnienia obietnic. Kandydat na polityka pamiętał o nich do momentu, w którym okazywał się zwycięzcą. Wtedy nagle dostawał postępującej amnezji. W końcu osiągnął swój cel. Już nie trzeba było się starać.

Z kochankiem było podobnie. Zdobył, zaliczył, odpuścił.

To z powodu miłości Lena stanęła właśnie na symbolicznym rozstaju dróg. Wciąż zastanawiała się, co zrobić? Ciężko jej było podjąć decyzję. Zranić rodzinę, zrujnować stabilny, choć nudny świat? Postawić na jedną kartę i rozwalić małżeństwo dla młodego chłopaka, który notabene nie miał nic do zaoferowania oprócz… miłości? Serce podpowiadało, by zaryzykować. Rwało się do nowego uczucia. Złośliwy chochlik z tyłu głowy podpowiadał: „Rzuć to wszystko w cholerę! Pozwól sobie na miłość! Niech motyle w brzuchu rozpoczną swój taniec! Poza tym wreszcie odzyskasz wolność!”

Stary związek już nie kręcił. W żaden sposób nie potrafił się więc obronić. Tylko rozum podpowiadał, by wymazać z pamięci młodego kochanka, potraktować jako nic nieznaczący epizod…

Co robić? Natrętne pytanie tłukło się po głowie…

Jak na swoje dwadzieścia pięć lat Lena miała bardzo niedojrzałe podejście do życia. Odczuwała w tej chwili irracjonalne pragnienie, by móc cofnąć czas do kadru, w którym jeszcze nie ma rodziny. Chciałaby przewinąć życie jak taśmę magnetofonową do stosownego miejsca i zacząć od początku. Niestety, tak to tylko w bajkach…

Tak nie rozumują dorośli — zauważyła w myślach. — Zamiast konstruktywnie rozwiązać problem, ja usiłuję uciec do świata, którego już nie ma. Jednak muszę coś zrobić, tak się nie da żyć. Muszę wybrać, czy chcę być z mężem, czy z kochankiem…

***

Gdy Lena była nastolatką, odgrażała się, że po skończeniu osiemnastu lat będzie decydować o sobie. Działo się tak najczęściej wtedy, kiedy słyszała od rodziców, że czegoś jej nie wolno lub coś bezwzględnie musi. Wychowała się bowiem w zimnym emocjonalnie domu, pozbawionym miłości, zrozumienia i przede wszystkim zaufania. Tutaj nie okazywało się uczuć. Rodzice nie mówili jej, że ją kochają, rzadko przytulali, prawie wcale nie chwalili. Twierdzili, że od nadmiaru pochlebstw może jej się w głowie poprzewracać. Sprawiali wrażenie, jakby nie była dla nich dość ważna, nie dość mądra czy inteligentna. Po prostu dzierżyli władzę, żonglując nakazami i zakazami, wydając polecenia. Dzieci nie miały prawa głosu. Wyrażenie własnej opinii niosło za sobą konsekwencje nałożenia kary, więc wolały się nie odzywać. Wychowanie polegało na strofowaniu, napominaniu, przestrzeganiu, prawieniu morałów. Można by rzec, że rodzice stosowali metodę kija i marchewki, ale niestety w głównej mierze był tylko kij. Niedosłownie, bo nie lali jej, ale jednak. Może dlatego, nie znajdując akceptacji w rodzinie, Lena szukała jej u płci przeciwnej. Rozpaczliwie wręcz pragnęła być kochana. W żadnym razie nie chodziło jej o miłość fizyczną. Na to była zbyt niedojrzała. Nie pragnęła seksu. Nie była ciekawa, jak pod ubraniem wygląda chłopak, nawet po cichu brzydziła się tego. Chodziło jej o taką niewinną miłość, od głowy. Czułe gesty, przytulanki, pocałunki, gorące wyznania, stanowiły sens jej życia. Od miłości platonicznej kręciło jej się w głowie. Bez miłości uschłaby jak prymulka. Na szczęście mając piętnaście lat, zaczęła podobać się chłopakom, więc jej pragnienia zostały zaspokojone. Zakochiwała się i przez jakiś czas była szczęśliwa. Niestety motyle w brzuchu pojawiały się tylko na początku. Później robiło się nudno i zwyczajnie. No i nastolatka zaczynała szukać kogoś nowego…

Najczęściej, kiedy poznała jakiegoś chłopaka i zakochała się w nim, nie podobał się mamie. Mimo wszystko pełna euforii próbowała zwierzać się rodzicielce, ale ta bagatelizowała ważne dla córki sprawy. Odpowiadała, że ma ona jeszcze czas na miłość. Czasem bezdusznie wyśmiewała jej problemy, wyolbrzymiała wady aktualnego wybranka córki. Nie tego oczekiwała Lena. Wycofywała się rakiem, starając się nie okazać rozczarowania. Później przestała opowiadać, gdyż matka zawsze znalazła w rzeczonym nieboraku jakieś niedoskonałości. W każdym razie, według niej, żaden nie był dość dobry dla córki. Scenariusz powtarzał się przez kilka lat, aż w życiu Leny pojawił się Antek — jej obecny mąż. O dziwo, z góry zaskarbił sobie sympatię mamy. Lubiany był też przez ojca. Po prostu akceptowany! Lena wpadła w pułapkę. Nie mogła uwierzyć, że wreszcie mama pochwaliła jej wybór. Zachłysnęła się tym. Wzięła za miłość coś, co nią nie było.

W wieku dwudziestu lat zaszła w ciążę. Właśnie zdała maturę i w swoim mniemaniu była strasznie zmęczona nauką. Zwyczajnie nie chciało jej się uczyć, do czego nie była w stanie głośno się przyznać. Rodzice chcieli, żeby poszła na studia. Ględzili o tym do znudzenia. Ona przyparta do muru, mydliła im oczy, dokąd się dało. Z jednej strony ta ciąża z nieba jej spadła. Antek był kolegą z klasy. Właściwie dzięki uporowi chłopaka zostali parą kilka miesięcy wcześniej, ale Lena nie była do końca przekonana, czy to ten „jedyny”. Niemniej jednak ciąża zmieniła wszystko.

Nikt jej nie pytał, czy chce brać ślub. Ani rodzice, ani Antek. Ci pierwsi z góry założyli, że chce. Ona zaś bała się im powiedzieć, że najchętniej zostałaby panną z dzieckiem. Wychowanie zrobiło swoje.

Rodzice widzieli, że coś się z nią działo przed ślubem. Zauważyli opór w jej oczach, ale woleli milczeć, udawać, że niczego nie dostrzegają. Nie zadali podstawowego pytania: „Dziecko, czego ty chcesz?” Jej zaś nie przeszło przez gardło wyartykułowanie prawdy. Wolała w to brnąć. W końcu machina ruszyła, wszystkie sprawy z weselem zostały załatwione i nie było możliwości się wycofać. Tak jej się przynajmniej wtedy wydawało…

Zbyt dużo rzeczy robiłam pod wpływem rodziców — podsumowała. — No i wpakowałam się w małżeństwo z leniem śmierdzącym — tak czasem nazywała Antka.

Zaraz po ślubie ojciec Leny kupił im mieszkanie do kapitalnego remontu, więc własnymi rękami zrobili ten remont. Wspólnie malowali, tapetowali, układali wykładziny. Można powiedzieć, że wili sobie gniazdko.

Był początek lat dziewięćdziesiątych. Skończyły się czasy, kiedy obowiązywało powiedzenie: Czy się stoi, czy się leży, to wypłata się należy. Polacy przyzwyczajeni do tego, że każdy ma pracę, nagle zetknęli się z okrutną rzeczywistością. Kapitalizm z hukiem zdominował kraj. Wiele państwowych zakładów upadło. Jednocześnie przeprowadzano reformy polegające na prywatyzowaniu przedsiębiorstw. Przed społeczeństwem otwarły się nowe możliwości. Ludzie zachłystywali się odzyskaną wolnością. Każdy kto miał trochę pieniędzy i oleju w głowie, zakładał własny biznes. Do wyboru było to, albo szerzące się jak zaraza bezrobocie. Antek nie chciał pracować na etacie, co miało miejsce przez kilka pierwszych miesięcy ich małżeństwa. Również postanowił założyć firmę. Chciał prowadzić pracownię reklamowo-poligraficzną, robić reklamy wolnostojące, drukować naklejki, wizytówki, papiery firmowe na sitodruku i w większych ilościach na maszynie offsetowej. Częściowo umiejętności wyniósł ze szkoły, a częściowo nauczył się w pracy. Zaraz po ukończeniu liceum zatrudnił się bowiem u znajomego drukarza.

Lena była przerażona, gdy usłyszała o tym pomyśle, ponieważ szybko zorientowała się, jaki słomiany zapał ma jej mąż praktycznie w każdej dziedzinie, za którą się zabierał. Sytuacja ta miała miejsce zaraz po urodzeniu się dziecka.

Jednak nie była w stanie go powstrzymać. Kiedy już wpadł na pomysł, trudno go było od niego odwieść. W ekspresowym tempie wynajął lokal niedaleko bloku, w którym mieszkali, postawił reklamę i czekał na zlecenia. Ludzie przychodzili zamawiać po sto wizytówek, czasem szyld niewielkich rozmiarów. Początkowo ciężko było z tego wyżyć. Jakoś jednak żyli. Z dnia na dzień. Pod warunkiem wielu wyrzeczeń. Jednak firma powoli się rozwijała. Z czasem jakoś to poukładali. W opiece nad Polą pomagała niepracująca teściowa, dzięki czemu Lena mogła wspomóc męża w prowadzeniu działalności. Na nieustannym borykaniu się problemami minęło niepostrzeżenie kilka lat…

***

Prowadząc firmę, oboje z Antkiem, mieli podzielone zadania. Zwykle to Lena była na miejscu, obsługiwała klientów, realizowała zamówienia związane z projektami, reklamami i sitodrukiem. Do Antka należały wyjazdy do klientów, zakupy materiałów oraz druk offsetowy. Ku niezadowoleniu Leny, najwięcej czasu zajmowały Antkowi wyjazdy. Niestety pieniędzy z tych jego działań nie było. Nazywało się, że Antek prowadzi firmę. Prezes z bożej łaski — tak czasem pogardliwie myślała o nim żona. W kasie pusto, a on strugał ważniaka i nie przejmował się tym, że rachunki trzeba płacić, że mama Leny ciągle pożycza im pieniądze, bo nieregularnie zasilają konto. No ale czym mieli zasilać, skoro Antkowi zawsze wydawało się, że jakoś to będzie. Gdy narzekała, że znowu brakuje pieniędzy, mówił: „to załatw u mamusi, przecież nam pożyczy”, lecz ona nie chciała pożyczać. Chciała mieć stabilną sytuację finansową, nie martwić się wiecznie o pieniądze. Uważała, że gdyby czas, który spędzali w pracowni, przeznaczali na rzetelną pracę, to nie mieliby żadnych problemów finansowych. Jednak nie wystarczyło tylko być. Trzeba było podjąć wysiłek i realizować zamówienia jedno po drugim. Tłumaczyła to Antkowi niejednokrotnie, ale nie docierało.

Najgorsze było to, że kiedy tylko stawali na nogi, Antek wymyślał nową inwestycję. A to była gilotyna do papieru dużego rozmiaru, a to maszyna do pieczątek czy zszywarka na drut. Czasem nie wiedziała, że pożyczał od kogoś pieniądze. Dłużnik przychodził do niej i ona głupia, z bólem serca, oddawała gotówkę odłożoną na rachunki. Gdy klient płacił za zlecenie, Antek bardzo często brał pieniądze do kieszeni i bez konsultacji z Leną wydawał je na coś, jego zdaniem absolutnie niezbędnego, bez czego nie potrafił się obejść. Był jak małe dziecko, które zobaczyło zabawkę w sklepie i za wszelką cenę musiało ją mieć. Różnica polegała na tym, że Antek nie tupał nóżkami.

Oczywiście prowadzenie firmy bez samochodu nie było możliwe. Kupili więc auto. Lena zgodziła się na ten zakup z pewnym oporem, związanym jak zwykle z finansami. Nie mieli przecież żadnych odłożonych pieniędzy. Banki jednak w tych czasach już bardzo chętnie udzielały kredytów.

Ani Antek, ani Lena nie znali się na samochodach. Antek poprosił znajomego, by razem z nim pojechał na giełdę po auto. Lena im nie towarzyszyła, bo nie miała z kim zostawić Poli, a poza tym nie bardzo interesowała się samochodami. Bała się tylko, że Antek napali się na jakiegoś gruchota i będzie problem. Podświadomie czuła, że jej mąż był wymarzonym frajerem dla handlarzy. Zobaczy samochód i kupi go bez targowania. Będzie ślepy i głuchy na jego mankamenty, bo zachwyci go kolor lub sportowy kształt nadwozia. Niestety, stało się tak, jak przewidywała.

Wysłużony mercedes wcale nie prezentował się tak wspaniale, jak dzwoniąc z budki telefonicznej, zapewniał Lenę Antek. W dodatku miał silnik o wielkiej pojemności, za którą trzeba było zapłacić jeszcze większe ubezpieczenie. Jakoś by to zniosła, ale bardzo szybko okazało się, że w aucie jest do naprawy dosłownie wszystko. Najpierw silnik zaczął rzęzić, później odezwała się skrzynia biegów, wzbogacając podróż zgrzytaniem podczas zmiany każdego biegu. Stuki zawieszenia podczas jazdy stały się normą. Siłą rzeczy, auto stało się skarbonką bez dna i powodem nieustannych kłótni małżeńskich. Antek wiecznie naprawiał ten samochód, a przez to brakowało funduszy na inne rzeczy. Kłótnie o pieniądze były stałym elementem ich pożycia małżeńskiego.

***

Małżeństwo miało być partnerskie, a oni z Antkiem mieli dogadywać się bez żadnego problemu. Babcia ze strony ojca ją ostrzegała. Żałowała Leny, jakby ta szła do więzienia, a nie wychodziła za mąż. Wtedy naiwnie myślała, że babce odbiło. Co mogło być złego w małżeństwie? Wyobrażała sobie, że mąż będzie jej partnerem, a nie drugim dzieckiem, w dodatku adoptowanym, bo przecież go nie urodziła.

W macierzyństwie zaś miała się spełniać jako kobieta, a stało się całkiem inaczej. Najgorsze, że przed mężem, rodzicami, znajomymi, Lena grała komedię.

Dopóki chodziła w ciąży, wszystko było w porządku. Kompletowała wyprawkę. Prasowała sterty ubranek i pieluch tetrowych. Urządzała pokój dla dziecka. Czytała fachowe książki na temat pielęgnacji niemowląt. Przygotowywała się psychicznie do roli matki. Nic nie wskazywało na to, że pojawi się problem.

Tymczasem urodziła dziecko i nagle zaczęło dziać się z nią coś złego. Patrzyła na córkę i nie czuła miłości. Nie czuła nic gwoli ścisłości! Wpadała w popłoch, że nie potrafi w sobie wzbudzić gejzeru uczuć macierzyńskich, o jakich rozpisywali się w książkach dla młodych mam. Nieustannie zadawała sobie też pytanie, dlaczego jest inna niż wszystkie matki, u których instynkt macierzyński uruchamiał się wraz z porodem? Dlaczego jedyne co czuje, to obojętność i zmęczenie?

Później miejsce obojętności zajął lęk przed odpowiedzialnością za dziecko. Myślała o czekających ją latach opieki nad Polą i była przerażona. Najgorsze, że bała się mówić o targających ją emocjach. Podświadomie czuła, że to, co się z nią dzieje, nie znajdzie akceptacji otoczenia.

Po powrocie ze szpitala Lena już całkiem rozsypała się psychicznie. Przerastały ją obowiązki i rutyna. To całe karmienie, kąpanie, przewijanie, ubieranie, pranie i prasowanie pieluch tetrowych, bo na pampersy — produkt, który pojawił się w Polsce wraz z kapitalizmem, niekoniecznie było ich stać, wszystko to wykańczało ją. A do tego zwykłe obowiązki domowe, czyli sprzątanie mieszkania i gotowanie sprawiały, że miała ochotę uciec na koniec świata. Bardzo często płakała i nie wiedziała dlaczego. Po prostu nagle pojawiały się łzy… Morze łez. Rozpacz wciągała ją w otchłań bez dna.

Niestety rodzina nie pomagała jej. Nie próbowała ulżyć w cierpieniu. Wybuchy płaczu początkowo wprawiały Antka i mamę w konsternację. Później mama, widząc jej łzy, irytowała się i zaczęła wyzywać ją od nienormalnych, od wariatek. Twierdziła też, że Lena ma jakieś fanaberie, że powinna się cieszyć, bo urodziła zdrową córeczkę. Nie potrafiła zrozumieć, co dzieje się z młodą mamą. Ba, nawet wstydziła się jej zachowania przed otoczeniem.

Na dodatek, chyba żeby dobić Lenę, wszyscy zachwycali się Polą. Tego też nie potrafiła zrozumieć. Co było fajnego we wrzeszczącym noworodku, który tylko jadł i wydalał, a żeby uatrakcyjnić Lenie życie, czasem dla odmiany zwymiotował???

Pierwsze tygodnie po urodzeniu dziecka, to czas, kiedy matka i noworodek są ze sobą bez przerwy. Inni domownicy pojawiają się sporadycznie. Nie ma z kim porozmawiać… Lena wtedy dużo myślała. W swoich rozważaniach wracała do czasu sprzed ciąży, wyobrażając sobie, że jest wolna. Dziecko i mąż znikali jak kamfora. Po prostu nie było żadnego ślubu, ciąży i całej reszty… Tęskniła za tamtym okresem. Niestety, to już było daleko za nią…

W miarę upływu czasu wciąż skrycie analizowała swoje uczucia względem córki. Zadawała sobie pytanie: „co czuję do Poli?” i odpowiedź nie była jednoznaczna. Latorośl nadal nie wzbudzała w niej żadnych pozytywnych emocji, a płacz małej wyraźnie ją wkurzał. Kojarzył się wyłącznie z obowiązkami, bo za każdym razem trzeba było podejść, zmienić pieluchę lub dać jeść. Trudno się dziwić, że słowo „obowiązek” cały czas chodziło Lenie po głowie. Zastanawiała się nawet, ile lat będzie musiała wychowywać swoje dziecko, żeby odzyskać upragnioną wolność. Na ten moment wydawało jej się, że wystarczy osiemnaście, ale kto to wiedział? Jeśli córka pójdzie na studia to ona, Lena będzie ją musiała utrzymywać do dwudziestego piątego roku życia. A jak za mąż nie wyjdzie, to może jeszcze dłużej? Absurdalne to były rozważania, ale po nich czuła się trochę lepiej.

Wszelkie czynności pielęgnacyjne Lena wykonywała mechanicznie, w duchu marząc o tym, aby mieć je za sobą. Brakowało jej książek. Przez całą ciążę czytała. Teraz nie miała na to czasu, a jak znalazła chwilę, zasypiała nad książką.

Nigdy nie była wielkim śpiochem, ale kilkakrotne wstawanie w nocy do dziecka powodowało, że w ciągu dnia bywała nieprzytomna. Antek nie pomagał. Nie słyszał w nocy płaczu córki. Czasem rano pytał: „chyba tej nocy nie wstawałaś do Poli, co?” A ją trafiał szlag, bo najczęściej mijało się to z prawdą. Na szczęście dziewczynka rosła i nocne wstawanie, ku uldze Leny, skończyło się. Zostało zastąpione innymi obowiązkami. Trzeba było dla odmiany mieć oczy dookoła głowy, bo mała zaczęła chodzić.

Kiedy zwracała się do Antka, by zerknął na córkę biegającą po mieszkaniu, podczas gdy ona mogłaby w tym czasie ogarnąć mieszkanie, mąż odmawiał, mówiąc: „to ty jesteś matką, ty się nią zajmij”. Na początku te słowa wywoływały zdziwienie, potem bezsilność, ale powtarzane zbyt często, zaczęły wzbudzać w niej agresję. Krzyczała na niego bez umiaru, wyzywała na czym świat stoi, ale najwyraźniej niewiele go to obchodziło. Nie ruszał się z kanapy. Nie sadzał córki na nocnik. Nie przecierał zupek. Nie karmił jej. Nie pilnował. Nie chodził z nią na spacery ani na plac zabaw. Podsumowując, po prostu nie interesował się nią i miał na to od wszystkich przyzwolenie.

Nie tak to sobie wyobrażała. Myślała, że będą dzielić się obowiązkami nad dzieckiem.

Kiedyś próbowała poskarżyć się jego matce, ale teściowa, jak to teściowa, zawsze stawała murem za swoim synem. Ona również uważała, że zajmowanie się domem i dzieckiem jest obowiązkiem kobiety, a nie mężczyzny. Nie widziała żadnych wad u swojego syna. Lena z kolei nie miała siły przebicia. Nie potrafiła przekonać teściowej, że nie ma racji, że to już nie te czasy.

Kiedyś odważyła się podjąć temat braku instynktu macierzyńskiego w rozmowie z matką i powiedzieć otwarcie coś, co wciąż chodziło jej po głowie:

— Wiesz mamo, strasznie bym chciała cofnąć czas do momentu, kiedy nie było Poli i Antka… Kiedy byłam zupełnie sama… Dzisiaj bardzo żałuję, że nie poszłam na studia, tylko władowałam się w pieluchy.

— Co ty wygadujesz, dziecko??? — mama przybrała karcący ton, jak za czasów, kiedy Lena była mała. — Przecież dziecko to najwyższe dobro dla kobiety!

— Może dla ciebie! — odpowiedziała córka. Już żałowała, że próbowała się zwierzyć matce. — Ja nie widzę w tym żadnej radości. Jestem ciągle zmęczona! Antek nie pomaga mi przy małej. Ty wiesz, co on powtarza jak katarynka, gdy proszę go, by zajął się Polą? Mówi, że to ja jestem matką i że to moje obowiązki!

— No i ma rację. Ty jesteś matką! — Jeśli Lena spodziewała się zrozumienia, przeliczyła się. Stwierdzenie matki było jak smagnięcie biczem.

— Ale on jest ojcem. Powinien mi pomagać, a nie zajmować się tylko sobą. — próbowała buntować się dziewczyna.

— Lena, nie dramatyzuj. Tak skonstruowany jest świat. To przede wszystkim kobiety zajmują się dziećmi i ty też powinnaś do tego przywyknąć. Ja to robię całe życie i nie narzekam.

— Ale ja tego nie lubię. Wracam z pracy i mam kolejne obowiązki związane z prowadzeniem domu. Nigdy nie mam czasu poczytać, bo Pola ciągle się drze, ciągle czegoś chce. Proszę Antka, żeby mi pomógł, ale on mówi, że jest zmęczony. On może być zmęczony, a ja nie? Mówię ci mamo, najchętniej bym rzuciła tym wszystkim w cholerę. Zostawiłabym Antkowi Polę, żeby zobaczył, jak to jest fajnie samemu zajmować się dzieckiem, gotować obiadki i sprzątać mieszkanie. Ciekawe czy miałby wtedy siłę na nieustanne imprezki ze znajomymi?

— Dziecko, nie powtarzaj nikomu tych bredni, bo się spalę ze wstydu i rób, co do ciebie należy. Było nie wskakiwać do łóżka z Antkiem, to byś teraz problemu nie miała.

— Mogłam zostać panną z dzieckiem, ale nie!!!! Jak tylko wy z ojcem usłyszeliście, że jestem w ciąży, to zaraz miałam wyciągnięty akt chrztu z kościoła. Pognaliście do księdza, jakby się za wami kurzyło. A mnie nikt nie pytał, czy chcę wychodzić za mąż!!! — wybuchła Lena, gdyż ta dyskusja wyprowadziła ją z równowagi.

— Moja droga, mogłaś powiedzieć, że masz inne plany — powiedziała mama urażonym tonem, chociaż dobrze wiedziała, że córka miała rację.

— Tak!!! Przez całe życie „mogłam” mówić co myślę i robić co chcę, prawda? Jeśli tylko śmiałam wyrazić swoje zdanie na jakiś temat, od razu była kara, szlaban czy inne metody, którymi udowadniałaś mi, kto jest górą!

— Lena, byłaś dzieckiem! To oczywiste, że rodzice są od tego, by decydować za swoje dzieci i zawsze kierują się ich dobrem. Teraz też chcieliśmy dla ciebie jak najlepiej. Nie rozumiem, dlaczego tak narzekasz? Antek naprawdę nie jest taki zły, a już na pewno lepszy od jego poprzednika — dodała mama.

— Może według ciebie! Ja bardzo żałuję, że w ogóle związałam się z Antkiem i gdybym mogła, to wróciłabym do tamtego.

— Ale nie możesz! — ucięła matka z satysfakcją — I chwała bogu.

I tyle było rozmowy.

Później już Lena nie próbowała z nią o tym rozmawiać, ale rozgoryczenie było coraz większe.

***

Przyszło lato i czas urlopów. Przez ostatnich kilka lat małżonkowie nigdzie nie wyjeżdżali. Najpierw powodem było małe dziecko, później rozwój firmy stawiany był przez nich na pierwszym miejscu. Dopiero w tym roku postanowili to zmienić, planując na początek lipca wyjazd nad morze. Chcąc naprawdę odpocząć, zdecydowali, że wyślą Polę z rodzicami Antka w Bieszczady. Teściowa miała tam, odziedziczony po swoich rodzicach, dom. Każdego roku spędzała w nim całe lato, a czasem i jesień. I odkąd Pola pojawiła się na świecie, teściowa zabierała ją ze sobą, odciążając w ten sposób wiecznie zapracowane małżeństwo. Oczywiście Lena nasłuchała się różnych uwag na ten temat ze strony swojej święcie oburzonej rodzicielki:

— Jaka z ciebie wyrodna matka — mówiła z przyganą mama, zapominając, że gdy Lena była mała, pojechali z ojcem na wakacje do Bułgarii bez niej i bez brata. — Powinnaś zabrać Polę ze sobą, a nie podrzucać ją teściowej, jak kukułka.

— Ja też mam prawo do odpoczynku — odszczeknęła się wtedy ostro. — Gdy zabiorę Polę, to równie dobrze mogę w domu zostać, bo to dla mnie nie będą żadne wakacje. Antek będzie odpoczywał, a ja będę dziecka pilnować.

— Zupełnie tego nie rozumiem. Jakoś twoja teściowa może z nią na wakacje jechać?

— A ja nie mogę i tyle. Teściowa ma więcej cierpliwości. Wnuki kocha się inaczej niż własne dzieci. Koniec dyskusji, jak ci nie pasuje, by teściowa ją wzięła, to sama się nią zajmij — Lena była już całkiem wyprowadzona z równowagi, więc przestała się kontrolować. — Mówiłam ci kiedyś, że bycie matką, to nie moja życiowa rola. Oskara za nią na pewno nie dostanę. Uwielbiam, kiedy teściowa przejmuje opiekę, bo wtedy mam czas dla siebie. Mam złudzenie bycia wolną.

— No wiesz? — mamę zapowietrzyło. — Jak możesz tak mówić? Przecież to twoja córka! Nie kochasz jej?

— Kocham, ale nie tak jak inne kobiety kochają swoje dzieci. Jestem po prostu inna.

— Inna??? Jesteś nienormalna!!!

— Mamo, po co ta dyskusja? To już postanowione. Jedziemy z Antkiem sami.

Później jeszcze koleżanka Iza, z którą chodziła na spacery, powiedziała jej, co myśli:

— Wiesz Lena, ja nie zostawiłabym swojej Róży z teściową na cały tydzień. Tęskniłabym jak cholera, a poza tym zżarłyby mnie wyrzuty sumienia — powiedziała ostrożnie koleżanka, gdy siedziały na ławce w parku, a ich dzieci bawiły się obok na placu zabaw.

— No cóż, Iza, ja jestem egoistką, która potrzebuje odpocząć przynajmniej od jednego z dzieci — wypaliła.

— Jak to? A masz jeszcze jakieś inne dziecko? — mało inteligentnie zdziwiła się Iza.

— Tak. Mam. Antka. On też zachowuje się jak małe dziecko i naprawdę nie mam ochoty zajmować się dwójką na urlopie.

— Już lepiej byś zrobiła, gdybyś pojechała z Polą, a jego zostawiła w domu.

— Może twoim zdaniem… Antka trzeba pilnować. Jak popije, to zawsze szuka damskiego towarzystwa, więc zapewne zaraz by sobie jakąś babę przygruchał i po wakacjach miałabym imponujące poroże, niczym jeleń.

— Och już od razu znajdzie sobie babę. Zależy ci? Mnie tam bardziej na Róży zależy. A mąż? — Iza przechyliła głowę i na chwilę zawiesiła głos. — Jest, to jest, a jakby go nie było, to bym się nie zmartwiła. Chłopa sobie zawsze znajdę jak będę chciała, a dziecko to moja krew. Jest dla mnie całym światem.

Lena przez chwilę się nie odzywała. A to ci niespodzianka. Iza ma Filipa w głębokim poważaniu? W życiu by się nie spodziewała. Iza z Filipem wyglądali na takie zgodne małżeństwo. Robili wszystko razem. No tak, zreflektowała się. Robili wszystko razem, to znaczy Filip pomagał Izie w opiece nad Różą, sprzątał w domu, czasem też gotował. To czemu go nie doceniała? Mieć w domu taki skarb i tak go olewać?

— Ty wiesz — kontynuowała Iza — że ja nawet na popołudnie nie lubię Róży zostawiać u teściowej? Ona czasem prosi o to, a mnie cholera bierze. Nie lubię się z małą rozstawać. Nie rozumiem kobiet, które podrzucają dzieci matkom czy teściowym. Przecież zabawa z dzieckiem to sama przyjemność. Razem czytamy książeczki, chodzimy na plac zabaw, bawimy się w berka. Nie lubisz tego? Ja uwielbiam. Najchętniej rzuciłabym pracę i zajmowała się Różą cały czas, ale niestety potrzebujemy kasy. Filip nie zgodziłby się, żebym siedziała w domu.

— Ja zaś wolałabym cały czas pracować niż siedzieć w domu. Nie lubię zajmować się dzieckiem. Brakuje mi książek, ale takich dla dorosłych. Nie mam czasu czytać. Czasem, gdy jakaś książka mnie wciągnie, to myślę o niej cały dzień. Liczę na to, że przyjdzie wieczór i wtedy będę mogła dowiedzieć się, co było dalej. Tymczasem rzeczywistość jest zgoła inna. Gdy przychodzi wieczór, sama padam na pysk, a jeszcze mam w domu faceta, który ma duże potrzeby seksualne. Stosuję uniki, ale nie zawsze mi się udaje. Czasem długo w wannie siedzę. Czasem coś w kuchni robię. Jednak zdarza się, że Antek czeka do oporu. Kiedyś mu powiedziałam, że nie będę się z nim kochać, to płakał w łazience — przypomniała sobie Lena.

— Oj Lenka, Lenka, przecież seks to sama przyjemność… — radośnie stwierdziła Iza.

— Przed urodzeniem Poli dosyć lubiłam seks. Powtarzam: dosyć lubiłam! Może fajerwerków nie było, ale nie unikałam go. Teraz wieczorem chce mi się tylko spać. Ani w głowie mi jakieś harce. Rano wstaję przed Antkiem. Robię nam wszystkim śniadanie. Ubieram Polę do przedszkola. Antek w tym czasie śpi jak król. Budzę go przynajmniej pięć razy, zanim wstanie. Ósma godzina to nie środek nocy, a ten się zachowuje, jakby wstawał o piątej. To jest nie do wytrzymania!

— My nie mamy problemu ze wstawaniem — odpowiedziała Iza. — Dzwoni budzik, więc wstajemy, jemy śniadanie, wychodzimy do pracy. Nawet Róża za bardzo nie marudzi.

— Wiesz? Powinnaś bardziej doceniać swego męża — podsumowała Lena całą dyskusję. — Bo ktoś ci go w końcu ukradnie. Będziesz wtedy płakać rzewnymi łzami.

Koleżanka spojrzała na nią z powątpiewaniem. Widać było, że nie zamierza brać serio tej uwagi. Lena machnęła ręką. Nie sądziła, że mogłyby się porozumieć. Dla Izy najważniejsze było dziecko, a na szarym końcu związek z mężczyzną. Dla Leny dokładnie na odwrót, tyle że nie ten związek i nie ten facet. Nie Antek! Brakowało jej motyli w brzuchu, miłości unoszącej ją nad ziemią, ale nie powiedziała tego Izie. Przemknęło jej przez myśl, że chciałaby się znowu zakochać. Czasem jednak trzeba uważać z życzeniami, bo mogą się spełnić…

***

Ten urlop zmienił wszystko…

Lena zakochała się jak nastolatka.

Młody sąsiad z bloku podobał się Lenie od zawsze. Nie można powiedzieć, żeby był jakoś super przystojny, ale Lena nigdy na to nie patrzyła. Facet miał się podobać jej, a nie koleżankom. No więc się podobał. Miał wydatne usta i jasne blond włosy. Był drobnej, ale żylastej budowy ciała. Mieszkał piętro wyżej z matką i ojcem. Brat zdążył się już wyprowadzić. Rodzina była patologiczna. Nie jeden raz słyszała odgłosy dochodzących stamtąd awantur, ale nikt w bloku nie ingerował więc i oni z Antkiem także siedzieli cicho.

Chłopak zawsze mówił jej ładnie „dzień dobry” i czasem wnosił zakupy, gdy wdrapywała się na piętro z Polą, wózkiem i przynajmniej dwoma siatkami. Antka nigdy nie było, gdy trzeba było zaopatrzyć lodówkę. W końcu zakupy to domena kobiet.

Mimo tego, że byli sąsiadami, dziwnym zrządzeniem losu, poznali się na wakacjach nad morzem. Okazało się, że w tym samym ośrodku wczasowym, w którym Lena z mężem spędzali swój urlop, balował Marcel z grupą znajomych.

W ośrodku co wieczór organizowano dyskoteki. Tam się pierwszy raz spotkali. Antek zaczepił Marcela, gdyż wydawało mu się, że skądś go zna. Później złączyli stoliki. Marcel przyjechał sam, choć na pierwszy rzut oka wyglądali z Mileną jak para. Oprócz niego była jeszcze Ala z Olkiem i Beata z Pawłem. Oni też mieszkali na tym samym osiedlu, co Lena z Antkiem.

Już na pierwszej dyskotece Marcel poprosił Lenę do tańca. Milena poczęstowała ją wtedy spojrzeniem pełnym wściekłości.

— Czemu nie tańczysz z Mileną? Nie widzisz, jaka jest wściekła? — zapytała Lena, nie zastanawiając się nad tym, że jest po prostu wścibska.

Marcel uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.

— Ona nie jest moją dziewczyną. Beata i Ala ją zabrały — odpowiedział. — Chyba niepotrzebnie to zrobiły, bo teraz mi zwyczajnie przeszkadza. — spojrzał na Lenę dwuznacznie, ona zaś spłonęła rumieńcem. Och te rumieńce, zawsze ją zdradzały, gdy się peszyła.

— Czemu ci przeszkadza? — zapytała, udając idiotkę.

— Zachowuje się tak, jakby miała do mnie jakieś prawa, co mnie irytuje. Chyba myślała, że jak pojedziemy na wakacje, to coś między nami będzie, a tymczasem… — zawiesił głos — spotkałem ciebie. Lena bardzo mi się podobasz.

— Zauważyłam… — odparła cicho. Nigdy nie miała zwyczaju bawić się w kotka i myszkę.

— Chciałbym cię pocałować nawet tu, na parkiecie. — powiedział nagle Marcel.

Lena nerwowo spojrzała na boki, modląc się w duchu, by nikt nie słyszał tego, co Marcel do niej powiedział. Jednak nie, nie słyszeli. Antek pił z Olkiem i z Pawłem wódkę przy stoliku, a dziewczyny poszły zapalić na taras.

— Marcel, no co ty? Nawet nie mów takich rzeczy. — zbeształa go.

— I tak to zrobię prędzej czy później. Przekonasz się. Zawsze stawiam na swoim.

— Jesteś strasznie pewny siebie. Zapominasz, że jestem mężatką, w dodatku dobrych kilka lat starszą od ciebie. A właśnie — żachnęła się — ile ty masz lat?

— Dwadzieścia.

— Boże drogi, jesteś jeszcze taki młody — spojrzała mu prosto w oczy.

— A ty, nawet jeśli jesteś trochę starsza, to wcale tego po tobie nie widać, a poza tym wcale mi nie przeszkadza, że jesteś mężatką — Marcel uśmiechnął się bezczelnie.

Piosenka skończyła się, więc oboje poszli do stolika. Lena spojrzała na zegarek. Minęła północ. Antek był całkiem pijany.

— Chodź — powiedziała do niego — najwyższy czas, żebyś poszedł spać.

— Jeszszccccze czegooo? — bełkotał Antek. — Nigdzie nie idę.

— Proszę cię, chodźmy już…

Czy tak zawsze musi być? — Lena zadała sobie pytanie w duchu — Muszę się z nim szarpać, kiedy wychodzimy z jakiegoś lokalu? On zawsze ma na wszystko czas i zawsze ma ochotę na zabawę.

Jednak Paweł i Olek jej pomogli. Sami podnieśli się z foteli, wzięli Antka pod ręce i wytoczyli się z dyskoteki. Marcel i dziewczyny poszli za nimi. Na szczęście domki, w których mieszkali, były niedaleko. Panowie położyli Antka na łóżku i wycofali się rakiem. Za chwilę Lena usłyszała głośne chrapanie męża.

Rano sama poszła na śniadanie, bo Antek nie był w stanie zwlec się z łóżka. W domu też tak bywało. Każda impreza, wzbogacona solidną dawką alkoholu i zakończona w nocy, skutkowała tym, że rano Lena sama szła do pracowni, a Antek zjawiał się jak duch około południa. Beztrosko podchodził do zleceń, które czekały. Na nic się zdało tłumaczenie Leny, że są terminy, że klienci będą się złościć, że im podziękują, jeśli nie będą terminowi. Antek miał to gdzieś. Ona zaś musiała znosić pretensje klientów, ich cierpkie uwagi.

Tym razem jednak postanowiła, że skoro jest na wakacjach, to ma prawo do robienia sobie przyjemności. Przyniosła mu śniadanie z jadalni, przebrała się w strój kąpielowy, zapakowała koc, parawan, ręcznik oraz nieodłączną książkę i poszła nad morze.

Od samego rana panował upał. Morze było wzburzone. Białe grzywy przewalały się jedna przez drugą. W powietrzu unosił się zapach olejku do opalania. Na plaży było mnóstwo ludzi. Lena wybrała dość ustronne miejsce pod samymi wydmami. Tam ją znalazł Marcel. Okazało się, że cała grupa już od godziny była na plaży. Chłopak namówił Lenę, by przeniosła się do nich. Tak też zrobiła. I nie żałowała. Przysłuchując się rozmowom o kilka lat młodszych dziewczyn, czuła się trochę jak dinozaur. Mówiły bowiem o szkole, chłopakach, skarżyły się na rodziców, którzy dają im za mało pieniędzy na drobne wydatki. Lena rozumiała, że z racji wieku nie mają innych poważnych problemów. Z drugiej strony trochę im zazdrościła. One tak naprawdę nie miały problemów…

Jednak wyglądem im nie ustępowała. Była szczupła, miała piękne wcięcie w talii. Urodzenie dziecka nie spowodowało wyhodowania wiszącego brzucha, piersi natomiast zrobiły się bardziej krągłe i sprężyste. Z urody Lena była taka raczej „kanciasta”, jak mówiła często o sobie. Niby ładna, ale nie urodą laleczki Barbie. Jednym podobała się bardzo, innym wcale. Prawie się nie malowała, bo zwykle nie miała na to czasu, choć pewnie codzienne poprawianie urody, dodałoby jej uroku.

Szczebiotanie dziewcząt uśpiło ją w końcu. Morze tak przyjemnie szumiało, mewy skrzeczały, nieustannie krążąc nad głowami plażowiczów. Słońce z każdą godziną pięło się wyżej. Gdy się obudziła, w grajdołku nie było nikogo. Spojrzała w stronę morza. Okazało się, że wszyscy się kąpią. Marcela pierwszego wykurzyła zimna woda. Padł obok niej na koc i wierzchem dłoni przejechał jej po ramieniu. Spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.

— Co robisz? — wyszeptała.

— Spalisz się na tym słońcu — Marcel nie od razu odpowiedział na pytanie. — A tak poza tym… — zawiesił na chwilę głos — dotykam cię. Masz bardzo delikatną skórę. Jak to jest, że urodziłaś dziecko, a masz sto razy lepszą figurę niż nasze dziewczyny?

Lena roześmiała się.

— Geny — odparła. — Moja mama też do dziś ma świetną figurę, mimo że jest po czterdziestce.

Rozmowę przerwała im Milena, która przybiegła, trzęsąc się z zimna.

— Ależ ten Bałtyk jest zimny — zawołała, energicznie wycierając się ręcznikiem.

— To po co do niego włazisz? — odezwał się niegrzecznie Marcel, wkurzony, że im przerwała.

— Bo lubię. Tylko chyba za długo siedziałam. Są super fale. Szkoda, że nie mamy żadnego materaca. Hej, Marcel! — wypaliła nagle. — Ty zostaw Lenę w spokoju! Ona ma męża, a poza tym jest od ciebie chyba o kilka lat starsza.

Lena znowu się zaczerwieniła.

— Och, my tylko rozmawialiśmy…

— Taaaa, widzę spojrzenie Marcela. Wygląda tak, jak by mu ktoś przydzwonił między oczy.

Ta rozmowa zdecydowanie przybierała niepokojący kształt. Lena podniosła się. Nie patrząc na znajomych, wzięła torbę plażową i postanowiła przejść się wzdłuż linii brzegowej. Cóż, kiedy Marcel znowu nie dał jej spokoju. Po prostu za nią pobiegł, nie zważając na wściekłość Mileny.

Na początku wędrowali bez słowa. Lenie nie przeszkadzało milczenie. Marcelowi chyba mniej, ale po kilku nieudanych próbach podjęcia rozmowy, poddał się. Doszli do odcinka, na którym nie było żadnych plażowiczów. Postanowili odpocząć i usiedli przy ogrodzeniu z cienkiej siatki, oddzielającym wydmy od plaży. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Lena oparła się na łokciach i obserwowała morze. Marcel odwrócił się w jej stronę i znowu przejechał jej wierzchem dłoni po ramieniu.

Lena spojrzała na niego.

— Marcel proszę cię, nie rób tego…

— Kiedy nie mogę się powstrzymać.

Ponownie dotknął jej ramienia, a następnie, używając palca wskazującego, zjechał do samej dłoni. Lenie zrobiło się gorąco. Marcel coraz bardziej jej się podobał. Coraz bardziej ją pociągał. Rozsądek mówił jej, że nie powinna się w to pakować, bo może zniszczyć sobie życie, a następnie reputację. Mieszkali na jednym osiedlu. Ona była mężatką z małym dzieckiem. On był młodym chłopakiem. Pozwoliła sobie na myślową wizualizację ich związku. Miała z Antkiem firmę, z której się oboje utrzymywali. Powiedzmy, że rzuciłaby Antka dla Marcela. Co byłoby z firmą, z mieszkaniem, z samochodem? Lena nie miała prawa jazdy. Wszędzie woził ją mąż. Z tego, co wiedziała, Marcel nie miał auta, chyba nawet nie pracował. Z czego by się utrzymywali? Gdzie by mieszkali?

O czym ja myślę? Co za absurd? — Zastanowiła się. Mam poukładane życie i nie zamierzam tego zmieniać.

— Wracamy — powiedziała, ale nie wykonała żadnego ruchu. — Nie możemy sobie pozwolić na głupstwa — dodała.

— Lena, to nie głupstwa, chyba zakochałem się w tobie…

— I co zamierzasz w związku z tym mi zaoferować? — Lena się wkurzyła. Co on sobie wyobrażał? Rzucił jej wyznanie miłości, a ona ma zaraz rozłożyć przed nim nogi? No tak, pomyślała, to w stylu takiego smarkacza. Dojrzały mężczyzna nie gadałby o miłości tylko o seksie. — Mamy uciąć sobie romans? — kontynuowała. — Czy może lepiej będzie, gdy rzucę męża i z tobą się zwiążę?

Chłopak spuścił głowę.

— Nie wiem, Lena — odpowiedział uczciwie. — Mam mętlik w głowie, ale prawdą jest, że niechcący zawróciłaś mi głowie. Nie chciałem tego, lecz się stało. Podobałaś mi się od zawsze i nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek się poznamy. Tymczasem przyjechałaś tutaj nad morze i czy tego chcesz, czy nie, jesteśmy tu razem. Wykorzystajmy ten czas, najlepiej jak potrafimy.

— To brzmi jak jakiś tekst z telenoweli. Lepiej zakończmy ten temat i więcej do tego nie wracajmy.

Zrobiła ruch, jakby chciała wstać, ale chłopak nie pozwolił jej. Po prostu nachylił się i pocałował ją. Nie była w stanie się bronić. Właściwie to uświadomiła sobie, że pragnęła tego od momentu, kiedy spotkali się w ośrodku wczasowym. Oddała pocałunek. Całowali się namiętnie przez dłuższą chwilę. Lena pierwsza przerwała pocałunek. Jednak Marcel nie pozwolił jej odsunąć się, tylko przytulił ją mocno do siebie, a następnie wstał i podał jej rękę. Kiedy się podniosła, jeszcze raz ją pocałował, po czym spojrzał głęboko w oczy.

Dziewczyna milczała. Nic nie było do powiedzenia.

Ruszyli w drogę powrotną.

Gdy dotarli do grajdołka, zastali tam nadąsanego Antka. Już wytrzeźwiał, ale chyba mu się za bardzo nie spodobało, że Lena była na spacerze z Marcelem. Mruknął coś na dzień dobry i widać było, że czeka, aż Marcel sobie pójdzie.

Jak tylko chłopak zniknął, przystąpił do ataku:

— Gdzie byłaś z tym gówniarzem?

— Poszłam na spacer, bo zbyt mocno się spiekłam.

— Musiałaś go brać ze sobą?

— Sam za mną pobiegł… — Lena broniła się, jak mogła.

— Ta jego Milena mi powiedziała, że Marcel interesuje się tobą i żebym na niego uważał, bo mi cię sprzątnie sprzed nosa.

— Co za bzdury? — Lena zaczerwieniła się mocno i w panice odwróciła głowę. Cholerny rumieniec zawsze ją zdradził. — My tylko rozmawialiśmy. Marcel jest po prostu miły.

— Jasne! Widzę, jak na ciebie patrzy.

— Chyba ci się przywidziało — próbowała zbagatelizować sprawę. — Jak ty nadskakujesz tym dziewczynom, to jest dobrze? — spróbowała z innej beczki. — Tylko mną nie może się nikt zainteresować, prawda?

— Jesteś już mężatką! Nikt nie ma prawa się tobą interesować! Te czasy już minęły — w Antku odezwał się prawowity właściciel swojej żony. Niczym mercedesa.

— Z kolei tobą kobiety mogą??? — Lena była oburzona. — A tak w ogóle, to sam jesteś sobie winien. Śpisz do południa, więc cię sporo ominęło. Ja nie zamierzam siedzieć w pokoju, kiedy taka piękna pogoda. Poszłam na plażę i przynajmniej nie byłam sama.

— Powinnaś była na mnie poczekać…

— Jeszcze czego! Ja nie lubię tak długo spać. To dla mnie jak jakaś kara. Ty lubisz — to śpij. Może nadrobisz spanie nad morzem, żeby później być zwartym i gotowym do pracy. — Lena nie powstrzymała się przed zgryźliwością. Niestety był to najprawdopodobniej początek grubszej awantury.

— O coś ci chodzi? Twierdzisz, że za mało pracuję? — Antek najwidoczniej się zagotował. — Zawsze szukasz problemów. Albo za mało pracuję, albo za długo śpię, albo za dużo piję.

— Mój drogi trafiłeś w sedno. Dokładnie o to do ciebie mam pretensje. Wstaję rano przed tobą, usiłuję ściągnąć cię z łóżka przez dobrą godzinę, a jak już wylądujesz w pracowni, to zanim weźmiesz się do jakiejkolwiek pracy, mijają co najmniej dwie kolejne godziny. Nie dbasz o to, żeby nasza rodzina żyła na jakimś poziomie. Nie ma z ciebie żadnego poży… — urwała, widząc minę męża. Ten zaś wstał i poszedł gdzieś przed siebie, ignorując, co miała mu do powiedzenia. Słyszał to w końcu dziesiątki razy…

Nie zatrzymywała go. Ułożyła się na kocu i zamknęła oczy. Słońce miało już chyba ze sto stopni. Hałas, będący zlepkiem dziecięcych krzyków, głośnej muzyki puszczanej z radiowęzła, ptasiego skrzeku i nawoływań sprzedawców oferujących gorącą kukurydzę i inne smakołyki, nasilał się. W powietrzu coraz bardziej czuć było popcornem, olejkami do opalania. Znana mieszanina zapachów i dźwięków sprawiła, że Lena poczuła się szczęśliwa, iż dziś jest właśnie tutaj, w tym miejscu.

Tak naprawdę, chciała jak najszybciej zostać sama. Zatopić się we wspomnieniu krótkiej chwili, jakiej dzisiaj doświadczyła. Po wielokroć odtwarzać ją w pamięci jak film krótkometrażowy. Delektować się nią. Smakować ją.

Zainteresowanie Marcela sprawiło, że Lena poczuła się piękna. Czuła, że sama się w nim zakochuje, wbrew rozsądkowi. Pocałunek ją oszołomił. Pragnęła kolejnych. Bała się, że już nie zazna spokoju na tym urlopie. Bała się, że Marcel odkryje, iż on też nie jest jej obojętny.

Jednocześnie chciała znowu znaleźć się w jego ramionach.

A jeśli to była dla niego tylko taka zwyczajna zachcianka? — pomyślała — Jeśli wcale się nie zakochał, tylko miał na nią ochotę? Chciał zobaczyć czy mu ulegnie? Może nie jest prawdą, że nic go z Mileną nie łączy? — tysiące myśli kłębiło jej się w głowie.

— Hej śpisz? — Alka położyła się obok niej. — Gdzie są wszyscy?

— Nie wiem. Pokłóciłam się z Antkiem, więc poszedł. A reszta? Nie mam pojęcia.

— Myślałam, że wrócili już z obiadu. A ty byłaś?

— Nie chce mi się jeść — odpowiedziała Lena.

— A ta kłótnia z Antkiem, to coś poważnego? — drążyła Alka.

— Eeee tam… Miał pretensje, że na niego nie poczekałam rano.

— Wariat — skwitowała Ala. — Taka piękna pogoda, a ty miałabyś się katować siedzeniem w pokoju tylko dlatego, że on ma kaca?

— No cóż, tacy są mężczyźni… Jak sama wyjdziesz za mąż, zobaczysz, że każdy mąż to tyran. Rzucają skarpetkami po całym domu. Żądają żarcia. Mówię ci, otwierają dzioby jak te pisklęta w gnieździe, a jak go nie ma, drą się jak opętani. Nie chcą pomagać przy dzieciach, twierdząc bezczelnie, że od tego są baby.

— Nie żartuj Lena. Nie pozwolę na to, by mną jakiś facet dyrygował. Zresztą na razie nie wybieram się za mąż — roześmiała się. — I dzieci też nie planuję. Chcę iść na studia…

— Ja nie chciałam. Rodzice naciskali, żebym szła, ale mnie już nie była w głowie nauka, a teraz już jest za późno.

— Nigdy nie jest za późno. Przecież Antek mógłby posiedzieć przy dziecku, kiedy ty byłabyś na uczelni.

— Wolne żarty. Antek zawsze powtarza, że to ja jestem matką i ja powinnam zajmować się córką. On nie potrafi, nie chce mu się, jest zmęczony. Wybierz sobie, która wersja najbardziej ci odpowiada. Wszystkie będą pasować.

— Rzuciłabym takiego męża w diabły…

— Jak się ma dziecko, to się zupełnie inaczej podchodzi. Poza tym, co bym sama zrobiła? Nie mam prawa jazdy. Mamy wspólną firmę i wspólny dorobek.

— Chyba moja droga szukasz sobie wymówek, by nic z tym nie robić. — Ali wydawało się, że wszystko w życiu jest proste. Łatwo jej było oceniać, stojąc z boku, wydając opinie.

Rozmowę przerwał im powrót całej grupy, z czego Lena była bardzo zadowolona. Antek, Paweł, Olek i Marcel chyba wypili po kilka piw, bo humory im dopisywały. Milena też była jakoś podejrzanie uśmiechnięta, ale najwyraźniej nie Marcel był sprawcą zamieszania, gdyż w ogóle nie zwracał na nią uwagi.

Wszyscy postanowili popluskać się w morzu, jednak wkrótce okazało się, że nie każdy z nich potrafi pływać. Lena przeszła przez szeroki pas płycizny i zanurzyła się po szyję w wodzie. Po intensywnym opalaniu tego jej było potrzeba. Potrzebowała też ochłonąć. Popłynęła przed siebie.

Przydałby się materac — pomyślała, kiedy zmęczyła się pływaniem. Spojrzała w stronę plaży. Antek stał w wodzie po pas i opowiadał coś Milenie. Paweł i Olek grali w piłkę przy samym brzegu, zaś Marcel… Gdzie był Marcel?

Chłopak właśnie do niej płynął. Zatrzymał się przed nią z uśmiechem i dotknął palcem wskazującym jej policzka.

— Masz piękne oczy — powiedział. — Nie mogę przestać o tobie myśleć, a jeszcze teraz, po tym, co się stało między nami, tym bardziej.

— Och Marcel, nie utrudniaj mi życia. Nie jestem dla ciebie. Poszukaj sobie kogoś w swoim wieku…

Marcel posmutniał. Pod wodą dotknął jej ręki i ścisnął delikatnie.

— Nie odrzucaj mnie całkiem. Przynajmniej pozwól do końca tych wakacji cieszyć się sobą. Później odpuszczę.

— Nie odpuścisz Marcel, wiem o tym. Będzie coraz trudniej i tobie, i mnie.

***

Urlop minął i wróciła proza życia, ale zauroczenie Marcelem pozostało. Lenie ciężko było funkcjonować i udawać, że wszystko jest jak dawniej. Złapała się na tym, że wymyśla preteksty, by wychodzić z domu popołudniami, bo być może „przypadkowo” spotka chłopaka.

Któregoś dnia udręczona niewysłowioną tęsknotą, zrobiła sobie wagary od pracy, a przede wszystkim od własnego życia. Po odprowadzeniu Poli do przedszkola, zamiast do pracowni, zboczyła do parku, znajdującego się za osiedlem, na którym mieszkała. Usiadła na ławce między rosłymi brzozami i płakała z bezsilności, tęsknoty i poczucia beznadziei. Rozpaczliwie pragnęła być z Marcelem. Tak oficjalnie. Nienawidziła tej całej konspiracji, którą musieli stosować na wakacjach, by pobyć trochę razem. Jak najcenniejszy klejnot, kolekcjonowali gorące spojrzenia, ukradkowe dotknięcia i pocałunki, pilnowali się przy tym, by nikt niczego nie zauważył.

Lena spojrzała na zegarek. Łzy dawno obeschły. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Nie mogła uwierzyć. Na wspomnieniach z wakacji i nie tylko, zeszło jej tyle czasu.

Antek będzie naprawdę wściekły.

Pobiegła do pracowni.

Rzeczywiście chodził nerwowo po pomieszczeniu.

— Gdzie byłaś? — krzyknął — Trzeba jechać po Polę do przedszkola. Już czwarta. Pewnie znowu będzie ostatnia…

Na szczęście nie chciał, żeby mu odpowiadała. Wsiedli do mercedesa i pojechali. Później zrobili zakupy na rynku. Na klatce schodowej minęli się z Marcelem. Puścił do niej oko i gdzieś pobiegł. Miała ochotę pobiec za nim. Była dorosła, a czasem zachowywała się jak dziecko. Zawsze tak było. Zawsze była mniej dojrzała emocjonalnie niż jej rówieśnicy. Dużo dłużej niż koleżanki chciała bawić się lalkami. Dłużej chciała skakać w gumę, a już nie wypadało. Teraz chciała być nastolatką bez zobowiązań, a tymczasem życie zrobiło jej psikusa. Żachnęła się, przecież sama zrobiła sobie psikusa. Mogła się zabezpieczać, nie zachodzić w ciążę, nie wychodzić za mąż. Z tych trzech rzeczy ta ostatnia była najgorsza. Mąż jak kula u nogi.

Czasy randek już dawno minęły. Od ślubu Antek spoczął na laurach w kwestii pielęgnowania związku, w myśl teorii: „jak już cię mam, to już się nie muszę starać”. Niestety podobne zachowania obserwowała u wielu innych młodych żonkosiów. Żony przestawały ich interesować zaraz po założeniu obrączki. Dla niej stanowiło to duże rozczarowanie. Lena naiwnie spodziewała się, że po ślubie będzie jeszcze bardziej adorowana, rozpieszczana. Potrzebowała słów miłości, potrzebowała być zapewniana, że podoba się swemu partnerowi. Zawrót głowy budziły w niej pocałunki. Od tamtych z Marcelem minęło kilka tygodni. Na początku nie przyznała się nikomu, co się z nią dzieje, aż w końcu nie wytrzymała i mało roztropnie zwierzyła się Izie.

Jak zwykle poszły razem z dziećmi na plac zabaw. Iza zażądała szczegółowej relacji z wakacji.

— Poznaliśmy tam paczkę młodych ludzi z naszego osiedla — opowiedziała jej w końcu Lena. — Spędzaliśmy razem czas… I tyle. — umilkła.

— Coś kręcisz Lenka i dziwnie się zaczerwieniłaś — naciskała Iza.

— Oj, wydaje ci się.

— Nie, nie wydaje mi się. Poznałaś kogoś?

— No mówię ci, że poznaliśmy ludzi z naszego osiedla. Zobacz, taki kawał Polski trzeba przejechać, żeby spotkać kogoś znajomego — paplała, ale widząc minę koleżanki, dodała: — W tej paczce był nasz sąsiad z góry, Marcel. Chyba mu się spodobałam. Raz poszliśmy na spacer… — urwała.

— Coś było między wami?

— Pocałował mnie. Wyznał mi, że się zakochał. Nic więcej! Parę razy tańczyliśmy, przytulając się, ale to przecież dozwolone w tańcu…

— Lenka balansujesz na krawędzi. Nie powinnaś była się z nim całować. Masz męża! Poza tym to gówniarz. Co on ci może dać??? Zamienisz Antka na jakiegoś smarkacza? W dodatku gołodupca? Ośmieszysz się przed całym osiedlem. Jesteś od niego starsza. Będą mówić, że zdemoralizowałaś nieletniego. Będą cię wytykać palcami. Ludzie są wstrętni. Lubią plotkować. Nie dadzą ci spokoju…

— Oj przestań Iza, dramatyzujesz. Po pierwsze — on nie jest nieletni, bo ma dwadzieścia lat. Po drugie — to był tylko jeden pocałunek i nic więcej. Ulotna chwila. Już zapomniałam. On też.

— Jakoś ci nie wierzę. Za bardzo się tym ekscytujesz — Iza nie dała się oszukać. — I mydlisz mi oczy! — powiedziała wprost.

— Nieprawda. Owszem, troszkę zawrócił mi w głowie tam nad morzem, ale odkąd wróciliśmy do domu, nie widziałam się z nim — zapewniała żarliwie Lena. — Nie spotykamy się wcale, dlatego proszę, nie mów o tym nikomu.

— Oczywiście — Iza zapewniła trochę nazbyt gorliwie. — Miałabyś dużo problemów, gdybym to zrobiła, ale przecież jestem twoją przyjaciółką, a przyjaciółki muszą mieć do siebie zaufanie.

Te słowa, wbrew pozorom, bardzo zaniepokoiły Lenę, która natychmiast pożałowała, że nie trzymała języka za zębami. Wystraszyła się, że koleżanka opowie o incydencie Filipowi, a ten z kolei, jako dobry kolega, przekaże sensacyjną wiadomość Antkowi. Z drugiej strony pocieszała się, że przecież to tylko niewinny pocałunek, sprawa niewarta opowiadania komukolwiek…

Może odpuści? — pomyślała z nadzieją Lena. — A tak pomijając wszystko, ciekawe co w tej sytuacji zrobiłby Antek? Może rzuciłby mnie z kretesem? — Złośliwy chochlik w głowie podpowiadał Lenie wyjście awaryjne, dzięki któremu jej małżeństwo przestałoby istnieć.

Rozdział II

W czwartek Antek został dłużej w pracowni, gdyż jak zwykle nazbierało mu się trochę zaległości w zleceniach. Mimo że był sierpień, czyli czas urlopów i zleceń jakby mniej, nigdy nie mógł się wyrobić. Nie umiał zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, skoro codziennie od rana siedział w firmie.

Kończył drukować naklejki dla ciastkarni, kiedy przyszedł Filip.

— Muszę ci coś powiedzieć! — zaczął od progu z poważną miną. — Masz chwilę?

— Chodź. Coś się stało? — zdziwił się Antek.

— Najlepiej skończ to, co masz do zrobienia i poszlibyśmy na piwo… — zaproponował tamten, a Antek poczuł niepokój.

Filip nigdy nie był taki oficjalny. Zwykle wesoły, pozytywnie nastawiony do życia, a tu nagle powaga na twarzy, aż nieadekwatna do jego usposobienia. Antek uznał, że nie warto skazywać się na mękę oczekiwania tego, co nieuniknione, szybko dokończył cięcie wizytówek, zamknął pracownię i wyszli. Podczas krótkiego spaceru kolega milczał, wolał zaczekać, aż usiądą przy piwie, a gdy już to zrobili, wypalił:

— Jest mi bardzo trudno rozmawiać o tych sprawach, ale muszę ci o czymś powiedzieć…

— Wal śmiało — zachęcił go Antek. Chciał już mieć to za sobą, cokolwiek by to nie było.

— Iza rozmawiała z Lenką, która jej się przyznała, że ma romans z tym młodym Marcelem z waszej klatki.

Antek zamarł.

— Jak to romans? — zapytał trochę zbyt głośno.

— Podobno zaczęło się na waszych wakacjach, na jakimś spacerze.

— Nie żartuj. Nie wyobrażam sobie, żeby mnie kobieta zdradzała! — wykrzyknął samolubnie, aż inni amatorzy piwa zaczęli zwracać na nich uwagę.

Filip poczuł się nieswojo.

— Właściwie to przyznała się tylko do jakiegoś pocałunku, ale kto ją tam wie? — dodał, starając się w jakimś stopniu zbagatelizować przekazane informacje. — Może na razie nie rób z tego problemu — zasugerował. — Jeśli coś jest na rzeczy, to Lena pewnie sama się zdradzi. Kobiety są bardzo emocjonalne. Szybko się zakochują i wtedy popełniają błędy. Poza tym na życiowe decyzje zawsze jest czas.

— Masz rację. Pewnie z trudem mi to przyjdzie, ale poobserwuję ją, zwłaszcza że po Lenie zaraz widać wszelkie emocje i choćby nie wiem, jak się starała, nie potrafi ukryć tego, co czuje.

— Wiesz? Swoją drogą, nie rozumiem jej… — odważył się wyrazić swoje zdanie Filip — Ma duże oparcie w tobie, pracujesz, żyły sobie wypruwasz, pomagasz w domu, zajmujesz się dzieckiem, nie zdradzasz jej. A tu takie podziękowanie?

Antek nerwowo przełknął ślinę. Gładko przyjął wszystkie komplementy, ale jego niepokój wzbudził temat wierności.

— Z tą wiernością, to tak nie do końca… — wyznał.

— Jak to nie do końca? Jak można być wiernym nie do końca? Albo się jest, albo się nie jest, więc jak z tobą jest? Zdradziłeś Lenkę? — Filip był zszokowany. Sam miał żelazne, można by rzec, staroświeckie zasady dotyczące wierności. W głowie mu się nie mieściło, że można zdradzić żonę. Dotychczas Antek prezentował mu się jako oddany mąż i ojciec. Trudno było uwierzyć, że kolega szuka przygód. W sumie to mało rozmawiali o kobietach, a jeśli już to o własnych żonach, ale właśnie dlatego, że nie rozmawiali, wydawało mu się, że ten problem nie istnieje.

— Oj tam, zaraz „zdradziłeś”! — Antek nie robił problemu ze swojego podejścia do zdrady. — Kilka skoków w bok nikomu nie zaszkodzi, w końcu to tylko seks. Czułość i miłość zostawiam dla żony. Nie zakochuję się w innych. Nie mam romansu z jedną kobietą przez kilka miesięcy, tylko zmieniam partnerki jak rękawiczki. Czasem się umawiam z jakąś klientką, by omówić zlecenie. Tworzę nić porozumienia. Robię klimat, by mogła mi się zwierzyć. Potakuję, głaszczę po rączkach, robię współczujące miny. Gdy tylko okazuje się, że ofiara jest mężatką, przystępuję do ataku.

— Mężatką? Czemu mężatką? — mało inteligentnie zdziwił się Filip.

— Najlepsze są mężatki! Im też zależy, żeby sprawa została w tajemnicy. Nie klepią na prawo i lewo o tym, co się między nami dzieje. A ja uważnie je obserwuję. Gdy zauważam, że zaczynają się zakochiwać, zrywam kontakty.

— No ale mówiłeś, że to klientki… W każdej chwili mogą pojawić się znowu.

— Mogą, ale wtedy przybieram oficjalny ton, a poza tym przy kolejnym zleceniu podaję im astronomiczną cenę za daną usługę i one same rezygnują.

— Nie szkoda ci tracić klientów???

— Och, trafiają się kolejne. Uwielbiam poczuć nowe i chętne ciało pod sobą. Lenka nie zawsze ma ochotę, a ja mam duże potrzeby. Niech się cieszy, że nie chodzę na dziwki.

— Na dziwki? Poszedłbyś na dziwki? — Filip był coraz bardziej zszokowany.

— Jak w domu żona nie daje, to gdzieś trzeba spuścić z krzyża — zaśmiał się nieprzyjemnie, nie zważając na dezaprobatę w oczach kolegi. — Nie, na dziwki nie chodzę. — Uspokoił go. — Uważam, że prawdziwy facet nie musi płacić za seks. To dobre dla zwykłego niedorajdy.

— Nie boisz się, że powiem o tym Izie, a ona powtórzy Lenie, tak jak to miało miejsce w przypadku sprawy z Marcelem? — zapytał Filip ze złością.

— Faceci nie mają takich długich jęzorów jak baby. Trzymają sztamę. Nie powiesz!

— Masz rację, nie powiem — z rezygnacją pokiwał głową Filip. — Nie masz żadnego poczucia winy?

— Przecież te wszystkie panienki to jej wina! Gdyby Lena była bardziej chętna — szybko rozgrzeszył się Antek — nie szukałbym spełnienia poza domem. Ostrzegałem kiedyś, że ją zdradzę, jeśli będzie mi odmawiać, ale chyba nie wzięła tego na poważnie… W każdym razie nic się nie zmieniło. Dodam tutaj, że zdarza jej się odmówić mi dlatego, iż nie zająłem się Polą, gdy mnie o to prosiła. Przychodzi wieczór, ja robię podchody, a ona zimna jak głaz. Gdy pojechaliśmy na wakacje tylko we dwoje, myślałem, że coś się zmieni, że Lena zrobi się bardziej namiętna. Ona zaś tylko wściekała się, że dużo piję, a w następstwie, że dużo śpię. Właściwie cały ten urlop spędziliśmy oddzielnie, choć w jednym towarzystwie, ale nie krzywdowałem sobie. Szybko znalazłem naprawdę zjawiskowy i jednocześnie dyskretny obiekt zainteresowania w postaci Milenki.

— Milenki? — Filip przestał już nadążać za kolegą. — To ta z waszego towarzystwa?

— Tak. Pewnego wieczora wyjątkowo ostro popiłem z chłopakami. Następnego dnia rano Lena poszła nad morze, a ja spałem do południa. Oczywiście wkurzyłem się, kiedy zobaczyłem, że jej nie ma. Uważam, że powinna była na mnie poczekać, ale wiesz, jakie są baby? — zapytał retorycznie. — Tylko słońce się liczy! Po powrocie do domu każda musi być bardziej opalona od koleżanek. Zwlekłem się z łóżka i poszedłem za nią na tę cholerną plażę. Dla mnie to żadna przyjemność leżeć i się smażyć. Nie było jej na kocu, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. Spacerków jej się zachciało — dodał ironicznie. — Cała ekipa zbierała się właśnie na obiad, zaproponowali, żebym poszedł z nimi, ale postanowiłem zaczekać. Czekałem ponad godzinę, aż moja żona łaskawie zjawi się w grajdołku. Wróciła z wypiekami na twarzy w towarzystwie Marcela. Nie zważając na niego, zrobiłem jej awanturę, a następnie zabrałem się i poszedłem w cholerę, byle dalej od ludzi, a zwłaszcza od mojej podłej żony. Musiałem ochłonąć, gdyż obudził się we mnie samiec. Jakiś smarkacz zaczął wchodzić na moje terytorium, więc musiałem pokazać mu, kto tu rządzi. Jeszcze wtedy nie miałem żadnego chytrego planu, ale najwyraźniej mam więcej szczęścia niż rozumu. Otóż spotkałem Milenę. Samą! Zaprosiłem ją na piwo, a później na spacer po plaży. Poszliśmy w stronę jednostki wojskowej, która znajduje się na peryferiach miasta. Chyba podświadomie oboje wybraliśmy naprawdę bezludne miejsce. Lekko pijana Milena zdjęła z siebie kostium kąpielowy i weszła do morza, wołając, bym zrobił to samo. Mnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zrzuciłem kąpielówki i wbiegłem za nią. Podpłynąłem do niej i zacząłem dotykać jej piersi. Duuużych piersi — zaakcentował. — Oj, jak ja takie lubię. Lenka ma dwa wypryski zamiast cycków, więc tym bardziej podniecały mnie balony Milenki.

Filip skrzywił się znowu na słowa wypowiedziane przez Antka. Sam nie był amatorem wielkich piersi. Jak każdy normalny facet lubił popatrzeć na kobiety, ale bardziej niż duże piersi, cenił sobie zgrabne i szczupłe sylwetki. Nie wyobrażał sobie też, że mógłby publicznie skrytykować jakąkolwiek część ciała swojej żony, gdyż za bardzo ją szanował.

W ogóle po dzisiejszym spotkaniu z Antkiem czuł się jak uderzony obuchem w głowę. Antek zdradzał Lenę i nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Ba, nawet uważał, że skok w bok to nie zdrada, o ile taki romans nie trwa kilka miesięcy, i o ile nie wzbudza w nim żadnych głębszych uczuć.

Czy Antek w ogóle był zdolny do jakichkolwiek uniesień duchowych? — zastanawiał się Filip. — Nie! — odpowiedział sam sobie. Jego kolega był typowym facetem, egoistą, nastawionym na spełnianie własnych zachcianek. Siedział sobie teraz, popijając piwo, z bardzo zadowoloną z siebie miną.

Filip nie spodziewał się, że z Antka wylezie takie prostactwo. Jego poglądy i ten cholerny męski szowinizm wołały o pomstę do nieba. Sam był mężczyzną, ale pewne rzeczy nie mieściły mu się w głowie. Dzisiejsza rozmowa znacznie zmieniła opinię Filipa na temat kolegi. W duchu stwierdził, że wcale go nie znał, tym bardziej że dotychczasowe spotkania, w obecności obu żon, owocowały zwykle neutralnymi tematami do rozmowy. I całe szczęście — pomyślał. Wcale nie był zadowolony, że Antek zwierzył mu się ze swoich podbojów. Zbyt taktowny, by prawić koledze morały, z rezygnacją zwiesił głowę. Nie zgadzał się ze stwierdzeniem, że jednorazowe skoki w bok to nie zdrada, ale nie czuł się upoważniony, by przestawić swoją opinię. Tak naprawdę powiedział koledze o romansie Leny z Marcelem tylko dlatego, że Iza nalegała. Ona lubiła plotki, zawsze przesadnie interesowała się życiem innych ludzi, co bardzo mu przeszkadzało. Cwaniara, sama miała czyste sumienie. To nie ona zdradziła sekret przyjaciółki, tylko on.

Filip oderwał się wreszcie od swych myśli, ale najwyraźniej nie stracił niczego wartościowego z wywodu kolegi, gdyż ten nadal perorował o piersiach Milenki:

— Powiedziałem jej to, po czym ją wziąłem w tym morzu na stojąco. A później jeszcze raz na plaży. Piasek mieliśmy wszędzie, ale było fenomenalnie! — wykrzyknął. — Milena to petarda! Później wróciliśmy do naszego grajdołka deptakiem, a po drodze spotkaliśmy Pawła, Olka i Marcela. Alibi się samo znalazło, jak widzisz. Lena była przekonana, że wszyscy razem byliśmy na obiedzie.

— Nie wiedziałem Antek, że lubisz się zabawić. W sumie nigdy o tym nie gadaliśmy… — podsumował Filip.

— Zawsze lubiłem. Właściwie, tylko gdy chodziłem z Leną, nie potrzebowałem innych kobiet. Później ożeniłem się i ta potrzeba wróciła. Wiesz, Lena straciła ochotę na seks, gdy zaszła w ciążę, więc musiałem szukać gdzie indziej. Nie radziłem sobie z jego brakiem. Należę do facetów, którzy potrzebują go dużo. Moja żona woli się przytulać. Lubi, gdy jej mówię, że ją kocham, że ładnie wygląda. Lubi, gdy jestem miły. Złości się, gdy adoruję inne kobiety. Jest bardzo zazdrosna. Na szczęście tam nad morzem niczego nie zauważyła. Chyba dlatego, że była zajęta Marcelem. Może i dobrze się stało, że się nią zainteresował, choć nie sądzę, żeby mieli romans… — dywagował Antek, przechylając kufel i wypijając ostatni łyk piwa.

— Zamówię jeszcze po jednym piwku, jeśli nie masz nic przeciwko temu? — przerwał mu Filip. Wstał i podszedł do baru. Wyczerpały go te zwierzenia, ale czuł się w obowiązku, doprowadzić sprawę do końca. Może uda mu się namówić Antka, żeby zrezygnował z romansów. Może rzeczywiście Lena tylko zauroczyła się tym młodym chłopakiem, a Iza po prostu wyolbrzymiła sprawę. Jego żona miała tendencje do rozdmuchiwania czyichś problemów. Lubiła ploteczki, a tego z kolei nie lubił w niej Filip.

Wrócił do stolika z dwoma pełnymi kuflami. Stuknęli się nimi. Upili po łyku.

— Tam nad morzem jeszcze kilka razy spotkałem się z Mileną — Antek wpadł w trans zwierzeń seksualnych, chyba nie miał komu o tym opowiedzieć. — Raz poszliśmy wszyscy na dyskotekę. Milena rzekomo źle się poczuła, więc zaoferowałem się, że ją odprowadzę do hotelu. Wylądowaliśmy w jej pokoju. Do siebie wróciłem, gdy już było jasno. Lena nie miała o tym zielonego pojęcia, ponieważ wróciła później niż ja. Podobno byli nad morzem. Siedzieli w tych koszach.

— Była wtedy z Marcelem? — chciał wiedzieć Filip.

— Była ze wszystkimi. W grupie nie miała możliwości wyciąć żadnego numeru. Martwiłbym się, gdyby byli sami.

— I mówisz o tym tak spokojnie?

— Oj, proszę cię… Co mogli robić w tym koszu, zwłaszcza że obok siedzieli znajomi? Lena nie odważyłaby się na szybki numerek — zarechotał, jak z najlepszego żartu. — Wiesz, ze mnie taki trochę pies ogrodnika… Nie chciałbym, żeby mi się żona puściła. Nawet nie podejrzewałbym jej o to, chociaż trochę zdziwiony byłem, że mnie nie pilnuje. Zwykle to robi. Ciągle czuję jej oddech na plecach. A tymczasem miałem wolną rękę. Teraz wiem dlaczego…

— Spotykasz się nadal z Mileną?

— Nie, co ty? To młoda dziewczyna. Jeszcze mi w ciążę zajdzie i dopiero będę miał kłopot. A Lenie przyjrzę się oczywiście… Dzięki stary, że mi powiedziałeś… — Antek poklepał Filipa po plecach, a temu zrobiło się niedobrze. Nie zasłużył na podziękowania.

— Próbowałeś kiedyś rozmawiać z Leną o seksie? No wiesz, o swoich dużych potrzebach… Wytłumaczyć jej, jak często potrzebujesz się kochać. Może wtedy nie musiałbyś szukać przygód gdzie indziej? — Filip postanowił zabawić się w terapeutę.

— A po co? — Antek nie widział żadnego problemu. — Tak naprawdę moje życie byłoby nudne, gdybym był wierny Lenie. Uwielbiam polować. Uwielbiam być upolowany. Co chwilę inna kobieta. To mnie kręci.

Filip po raz enty tego dnia skrzywił się na te słowa. Bardzo żałował, że dał się Izie namówić na tę rozmowę.

Nie było już więcej nic do powiedzenia. Panowie rozstali się i każdy poszedł do domu. Zrobiło się późno.

Lena przywitała Antka pretensjami.

— Gdzie byłeś tak długo?

— Z Filipem na piwie. Miał do mnie jedną sprawę i musieliśmy pogadać.

— Ciągle nie ma cię w domu.

— Nie marudź, tylko daj mi coś zjeść, bo głodny jestem. Co w ogóle dziś zrobiłaś na obiad?

— Pomidorówkę. Pola lubi.

— Zjadłbym coś bardziej treściwego zamiast zupy — narzekał Antek. Nie lubił zup. Zupa nie była dla niego obiadem. Kochał mięso.

— To zacznij sobie sam gotować. Każdego dnia robię ciepły posiłek, a ty wciąż narzekasz… — odszczeknęła się żona.

Nie odezwał się. Nalał sobie zupy do talerza i poszedł jeść do salonu. Wiedział, że mu Lena nie poda. Nie miał wyjścia, musiał obsłużyć się sam.

Nie zawsze tak było — zamyślił się. — Na samym początku Lena skakała koło mnie, usługiwała mi, gotowała różne cuda, a teraz przestała. Ciekawe czemu? Czyżby przyczyną był Marcel? Eeee… chyba nie, bo ten stan trwa od dawna.

***

Antek postanowił ożenić się z Leną, gdy zaszła w ciążę. Chodzili razem do szkoły, a parą zostali w ostatniej klasie liceum. Właściwie Antek odbił Lenę jej wieloletniemu chłopakowi, z powodu czego, do dziś miał satysfakcję. Była dla niego jak trofeum. Nie zostawiłby jej wtedy pod żadnym pozorem, żeby tylko nie dopuścić do jej powrotu do tamtego. Facet działał mu na nerwy, więc trzeba mu było utrzeć nosa. Lena podobała mu się od zawsze, ale była taka wyniosła. Obnosiła się ze swoim związkiem po całej szkole. Antek do niej zagadywał, ale nie działało to na nią w żaden sposób. Dopiero wycieczka klasowa wiele zmieniła. Pojechali całą klasą do Wisły. Była szkolna dyskoteka, po kryjomu rozluźniające piwko, a później wieczorem wspólny spacer. Wtedy pierwszy raz ją pocałował. Po powrocie nie odpuścił. Stwierdził, że trzeba kuć żelazo, póki gorące. No i kuł. Kręcił się koło Leny na każdej przerwie, aż mu uległa bezpowrotnie. Zerwała z tamtym. Przez jakiś czas Antek czuł się wspaniale. Nawet zapomniał o innych dziewczynach. Potem ta ciąża trochę im życie skomplikowała. Mieli plany pójść na studia, a tymczasem musiał zachować się jak prawdziwy mężczyzna i pójść do pracy. W sumie to był z siebie dumny, że tak postąpił. W końcu nie każdy facet na wieść o tym, że jego dziewczyna będzie miała dziecko, zachowałby się jak on. O ironio, to Lena na początku się opierała. Chciała żyć bez ślubu. A to jeszcze bardziej wzbudziło w nim potrzebę zawarcia małżeństwa. Antek był przekonany, że Lena była w nim bardzo zakochana. Zaś niechęć zalegalizowania związku, jego zdaniem, brała się z tego, że to dla niej było ograniczeniem wolności, o której bez przerwy mu truła. Tak w ogóle, uważał, że jego żona teraz ma lepiej niż kiedyś. Dużo więcej swobody niż za czasów mieszkania z rodzicami. No wiadomo, że doszły jej różne obowiązki domowe, jak opieka nad Polą, sprzątanie czy gotowanie. Owszem, oczekiwała od niego, że będą w tej materii partnerami, ale on się dzielnie opierał. Gotować nie umiał i nie chciał się nauczyć. Uważał, że od tej czynności zdecydowanie są kobiety. Mówił nawet o tym głośno, czym doprowadzał ją do szału. Żona chciała sprawiedliwego podziału obowiązków domowych. Ona też nie lubiła gotować, ale jego zdaniem powinna chociaż udawać, że lubi. Wstyd mu było, kiedy mówiła do znajomych, że w kuchni robi wszystko, by spędzać tam jak najmniej czasu. Rozmowy o robieniu pierogów kwitowała stwierdzeniem, że na ich lepienie szkoda czasu, skoro można je kupić w sklepie. Jego własna matka całe życie gotowała. I była w tym mistrzynią. Regularnie robiła pyzy, pierogi, knedle, czy nawet makaron. Teraz więc bardzo tęsknił za kuchnią mamusi. Lena serwowała wyłącznie schabowe, bo jak twierdziła, robi się je szybciej niż jakiekolwiek dania mączno-jajeczne. O pieczeniu ciast też nie było mowy. On bardzo chętnie zjadłby od czasu do czasu jakiś serniczek. Oczywiście zgłaszał swoje kulinarne postulaty, ale wtedy Lena szła do cukierni i przynosiła mu taki paskudny, bo kupny.

Za zajmowaniem się dziećmi też nie przepadała. Nie bawiła się z Polą. Odsyłała dziecko do niego, choć wiedziała, że ciężko pracował przez cały dzień i jest bardzo zmęczony. Sama w tym czasie łapała za książkę i odpływała do innego świata. W ogóle te jej książki wychodziły mu bokiem. Wiecznie tylko to ją interesowało. W wannie zwykle bardzo długo czytała, a on jak głupi w łóżku czekał.

***

Zadzwonił telefon. Odebrała Lena i podała mu słuchawkę.

Dzwonił Andrzej z informacją, że w sobotę jest u nich impreza. Antek nie konsultując tego z Leną, potwierdził obecność. Widział, że żona stoi w progu salonu i słucha jego rozmowy.

— W sobotę idziemy do Anki i Andrzeja. Pogadaj z moją matką, żeby wzięła Polę do siebie — polecił.

— Pogadam, ale boję się, że straci cierpliwość. Ostatnio w każdy weekend ma Polę na karku.

— Jeśli tego nie załatwisz, będziemy zmuszeni zabrać ją ze sobą…

— Nie żartuj — obruszyła się. — Wtedy bawił się będziesz tylko ty, ja będę w tym czasie zajmować się dzieckiem.

— W końcu od tego są kobiety. Ty jesteś matką — dodał.

— Nie wkurzaj mnie. Znowu używasz tych samych, słabych argumentów. Ty jesteś ojcem i tak samo możesz się nią zająć.

— Ja tam moja droga, będę ostro pił. Po to tam pójdę.

— Ok. Porozmawiam z twoją mamą — skapitulowała — Może się zgodzi?

Antek uznał rozmowę za skończoną. Wziął pilota i włączył telewizor. Lena poszła się kąpać. Znowu z książką.

Miał ochotę na małe „co nieco”, ale po tej wymianie zdań, nie liczył na cokolwiek. Lena lubiła mścić się na nim, odmawiając mu seksu. Bardzo go to wkurzało. W końcu była jego żoną i miał prawo wymagać spełnienia, tak zwanego, obowiązku małżeńskiego. W ogóle to nie rozumiał, jak może to być nazywane obowiązkiem. Obowiązek inaczej przymus, coś, co robi się bardzo niechętnie. Przecież seks to najwyższa przyjemność. On mógłby się kochać bez przerwy. Lena zaś powtarzała, że z czynności na literę „S”, dla niej najbardziej liczy się „sen”. Sama jest sobie winna, że szuka seksu u innych kobiet, które są zawsze chętne i zwykle bardzo dobre w łóżku.

Na początku wydawało mu się, że pana Boga za nogi złapał, żeniąc się z Leną. Rodziców miała majętnych. Spodziewał się więc, że będą w córkę ładować pieniądze. Ojciec był radnym w mieście przez kilka kadencji. Miał więc kontakty. Tymczasem dawał im tak zwaną „wędkę”, zamiast „ryby”. Przysyłał im klientów. Niestety, na razie wciąż zleceń było za mało, żeby dobrze im się żyło.

Nie tak to sobie wyobrażałem. Rodzice mieli kasę pompować, a ja miałem się nie przepracowywać w firmie — myślał dalej, ściszając głos w telewizorze i nasłuchując. Lena nadal siedziała w łazience. — Tymczasem padam na pysk, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma.

Brak płynności finansowej bardzo frustrował Antka, przede wszystkim ze względu na Lenę, która ciągle narzekała na ten fakt. Przecież pieniądze zawsze można załatwić, nawet gdy się ich nie ma — tak myślał. Mama Leny w końcu zawsze im pożyczała, a że nie zawsze jej oddawali, to normalna sprawa. Od tego są rodzice. Tylko teść krzywo patrzył. Nie raz im powtarzał, że powinni być odpowiedzialni za swoje życie, że nie powinni na nich wisieć, bo nigdy nie nauczą się samodzielności. Lena patrzyła wtedy znacząco, a czasem rzucała uwagę o tym, że Antek trwoni pieniądze i że ona nie ma siły z nim walczyć.

Jak to trwoni? Uważał, że skoro jest właścicielem firmy, nie powinien żony pytać, czy może wydać zarobione pieniądze, na przykład na naprawę auta. W końcu, żeby auto jeździło, musi być sprawne.

Lena wreszcie wyszła z łazienki. Położyła się obok niego i znowu wzięła do ręki książkę. Miał ochotę wyrwać jej ją z ręki. Najchętniej spaliłby całą „makulaturę” zalegającą na półkach biblioteczki. Jak można było tyle czytać?

— Może byśmy się pokochali? — Antek postanowił jednak spróbować i znacząco dotknął jej uda.

Odsunęła natrętną rękę.

— Nie mam siły na seks. Jestem zmęczona i chciałabym się zrelaksować, tak jak lubię, to znaczy poczytać — powiedziała.

— Chcesz powiedzieć, że czytanie jest dla ciebie bardziej relaksujące niż kochanie?

— Owszem, to chcę powiedzieć. Uprawianie seksu to wysiłek fizyczny, a ja nie mam siły ruszyć ani ręką, ani nogą.

— Przecież możesz leżeć, a ja wszystko zrobię — zażartował, chociaż nie uśmiechał mu się taki scenariusz.

— Nie! — odmowa Leny była kategoryczna. Antek poczuł się tak, jakby dostał w twarz. Upokarzające było proszenie się o seks.

— Zobaczysz, znajdę sobie kochankę i wtedy będziesz płakać rzewnymi łzami.

— Nie strasz. Koniec tej dyskusji. Idę spać, skoro nie dajesz mi spokojnie poczytać.

***

Następnego dnia Lena obudziła go po siódmej. Był nieprzytomny. Zdecydowanie powinni zmienić godziny pracy. Przez pół godziny nie reagował na jej nawoływania i kombinował, jak przedłużyć pobyt w łóżku, ale żona była nieugięta. Dał wyraz swemu niezadowoleniu, burcząc na Lenę i dziecko. Złośliwie nie spieszył się z myciem i ubieraniem, pozwalając by jego rodzina czekała w przedpokoju, przebierając nogami.

Zawieźli Polę do przedszkola i pojechali do pracowni. Lena od razu usiadła przy komputerze i w programie graficznym zaczęła przygotowywać projekt reklamy dla cukierni. On zaś zrobił sobie kawę i zapalił papierosa.

Nie rozumiał, jak jego żona może przyjść do pracy i od razu wziąć się do roboty. Rano trzeba się najpierw obudzić. Takie budzenie zajmowało mu przynajmniej dwie godziny. Dopiero wtedy gotów był na jakiekolwiek działanie. Uwielbiał kiedy wpadał któryś z kolegów na pogaduszki. Antek miał wtedy pretekst, by jeszcze przez kilka godzin odwlec, co nieuchronne, czyli zabranie się do pracy. Nie zwracał uwagi na błyskawice w spojrzeniu Leny i jej uwagi o tym, że zaraz przyjdzie klient po odbiór zlecenia. Klienta zawsze można ściemnić. Czasem się złościł, że jest nieuprzejma dla znajomych, dając im do zrozumienia, że przeszkadzają im pracy. On wcale nie uważał, że przeszkadzali. Zawsze mieli jakąś ważną sprawę, którą trzeba było pilnie omówić.

I jakby ściągnął myślami jednego z kolegów, bo w drzwiach pojawił się Andrzej.

— Hej, co porabiacie? — przywitał się.

— Ja ciężko pracuję, a Antek obija się — odpowiedziała Lena, częstując gościa nieprzychylnym spojrzeniem.

— To co, przyjdziecie na imprezkę? — Kolega znał zagrania Lenki, więc zupełnie zignorował jej oficjalny ton. — Tylko zostawcie dziecko u mamusi, bo będzie kupa ludzi.

— A to jakaś okazja, że będzie kupa ludzi? — Zainteresował się Antek.

— Urodziny Anki. Popijemy, potańczymy. Będzie fajnie…

— Na pewno. Przyjdziemy. Załatwiamy właśnie z moją mamą, żeby wzięła Polę do siebie.

— Jeszcze nic nie załatwiliśmy — sprostowała Lena.

— Oj, najwyżej ty zostaniesz w domu — odwrócił się do niej Antek. Czasem z rana lubił podnieść żonie ciśnienie. Dla zdrowotności. No i za te wszystkie odmowy…

— Albo idziemy razem, albo wcale — odpowiedziała mu.

— Kto mi zabroni pójść? Załatwiaj sobie z moją mamusią, to też pójdziesz, a jak tego nie zrobisz, zawsze możesz wziąć Polę ze sobą. Będziesz miała zajęcie, w końcu jesteś matką — dodał złośliwie, wiedząc że Lena nienawidzi, kiedy używa tego argumentu.

Nie odezwała się. Szczękę miała zaciśniętą, jakby ją zęby bolały. Widział, ile kosztuje ją ta pyskówka. Podświadomie też wyczuł, że się bała, iż pójdzie na imprezę bez niej. Poszedłby oczywiście, ale jak ją znał, nie dopuściłaby do takiej sytuacji. Choćby miała z dzieckiem pójść, to by poszła. Taka była — zazdrośnica jedna.

Na szczęście na imprezie, na której jest tłum ludzi, zawsze idzie poflirtować z dziewczynami. Antek zdawał sobie sprawę, że Lena nie jest w stanie go upilnować.

Ach te kobiety — pomyślał z rozmarzeniem, ale zaraz przywołał się do porządku i zaproponował Andrzejowi kawę.

Koledze nie spieszyło się. Wykonywał usługi w zakresie prac wysokościowych z wykorzystaniem technik alpinistycznych. Taki wolny zawód, dobrze płatny w dodatku. Antek mu trochę zazdrościł. Po pierwsze tego, że Andrzej nie musiał codziennie wstać na określoną godzinę, a po drugie dużych pieniędzy. Choć z drugiej strony, przyznał w duchu, że jakoś nie widzi, by Anka z Andrzejem byli przesadnie bogaci. Żyli sobie na peryferiach miasta w małym domku, który prosił się o remont generalny. Mieli dwie dorastające córki. Jeździli dziesięcioletnim suzuki swiftem. Kupili go niedawno.

Gdy tylko Polska wyszła z komuny, na rynku zaczęły się pojawiać zagraniczne samochody, co wszyscy dookoła skrzętnie wykorzystywali. On sam przecież kupił mercedesa, z którego był bardzo dumny. Czasem co prawda coś się w autku popsuło, ale w końcu, od czego są warsztaty? Lena tylko kręciła nosem, gdy słyszała, że znowu trzeba wydać pieniądze na naprawę.

Jak to baba, a tyłek wozić chciała — pomyślał.

— Co tam Andrzejku, nie pracujesz? — zagadnął kolegę, gdy zobaczył, że Lena całkowicie ignoruje gościa.

— Mam teraz wolne. Za tydzień jadę na robotę. Będziemy malować bloki energetyczne Elektrowni Bełchatów. Szykuje się miesięczny wyjazd. Trochę odsapnę od domu. Zatęsknię za żonką. Wtedy się bardziej kocha — uśmiechnął się.

— Dziwię się Ance, że cię puszcza — wtrąciła się Lena. — Faceci spuszczeni ze smyczy głupieją i latają za innymi babami, jak te psy za sukami.

— Co ty opowiadasz, Lenuś? Ja nawet nie spojrzę w innym kierunku — gwałtownie zaprzeczył Andrzej.

— A ja lubię popatrzeć — Antek znowu nie powstrzymał się od wbicia szpili Lenie. — Czasem nawet lubię dotknąć. Pomacać. Powąchać.

— Ja ci zaraz podotykam — pogroziła mu Lena. — I panience też wpieprzę, jak się będzie brała za cudzego męża.

— Jaka jesteś nieużyta. Sama nie korzystasz i innej też nie dasz?!

— Uważam, że ty Antek, masz jakiś problem z tymi sprawami. Jesteś niewyżyty seksualnie i tyle! — Lena nie przejmowała się wcale, że tę niezręczną rozmowę prowadzą w obecności Andrzeja.

— Oj dzieci, dzieci, nie kłóćcie się — Andrzej czuł w obowiązku się wtrącić. Był o kilka lat starszy od nich, bardziej doświadczony. Takie sprawy miał już za sobą. Oni z Anką też swego czasu mieli różne problemy. Na szczęście już za nimi. — Kiedyś się dotrzecie, dopasujecie pod każdym względem. Musicie tylko dać sobie czas.

— Nie zawsze się tak da, Andrzejku. Może zmieńmy temat — powiedział Antek. — Nie będziemy prać naszych brudów w twojej obecności.

— Słuchajcie, ja zmykam. Dziękuję za kawkę. Widzimy się w sobotę.

Mężczyzna wyszedł, a Antek spojrzał na zegarek. Dwunasta.

Cholera — pomyślał. — A ja dzisiaj nic jeszcze nie zrobiłem. I nie zrobię… — drzwi od pracowni otworzyły się po raz kolejny.

— Dzień dobry panie Antku — zaszczebiotała czarnowłosa klientka ze sklepu z artykułami budowlanymi. Była wyjątkowo atrakcyjną kobietą, kilka lat starszą od niego. Ubrana w białą sukienkę z głębokim dekoltem. Piersi chciały z niego wyskoczyć. Na opalonych nogach miała złote szpileczki. A na kostce prowokujący łańcuszek.

— Dzień dobry — uśmiechnął się Antek. — Czym mogę służyć pani Klaudio? — zapytał i skupił wzrok na jej biuście. Ona zaś prowokująco nachyliła się nad biurkiem.

Ależ ona ma biust — pomyślał. — Może uda mi się z nią umówić? Chyba właśnie dała mi do zrozumienia, że ma na to ochotę. Gdyby było inaczej, nie podsuwałaby mi cycków prawie pod nos…

— Chciałabym u państwa zamówić papiery firmowe i wizytówki… — pani Klaudia jakby dopiero teraz zauważyła Lenę. — Tyle że, zapomniałam zabrać logo firmy na wzór — zawahała się, patrząc na Antka. — Czy mógłby pan podjechać do mnie dzisiaj po południu i je zabrać? Bardzo zależy mi na czasie.

— Oczywiście. Klient nasz pan — zapewnił szybko Antek, bojąc się, że Lena powie, iż mają inne plany. — O której pani pasuje?

— Może być po osiemnastej. Będę dłużej w sklepie, bo muszę zrobić inwentaryzację. Coś mi się nie zgadza w ilości towaru.

— Dobrze. Zawiozę tylko żonę do przedszkola po córkę i zaraz się u pani zjawię.

— Nie zajmę panu dużo czasu — dodała Klaudia jakby na użytek zaniepokojonej Leny. — Można rzec, że to będzie chwilka. To nie przeszkadzam teraz. Mam jeszcze sporo do załatwienia. Do widzenia państwu.

Drzwi cicho się zamknęły, a Antek niezwłocznie zabrał się do zaległej pracy. Założył matrycę. Ustawił maszynę offsetową i zaczął drukować ulotki dla jednej z firm. Szum Romayora 314 zapełnił ciszę, jaka powstała po wyjściu kobiety. Antek dyskretnie obserwował Lenę, która schowała się za monitorem komputera. Czuł, że jest wściekła. Znał swoją żonę. Wiedział, że ma kompleksy, które wychodzą w obecności kobiet takich jak Klaudia.

Do momentu wyjścia z pracowni małżonkowie nie odezwali się do siebie. Lena chyba bała się zaczynać tematu Klaudii, a Antek był tak podekscytowany rychłym spotkaniem z klientką, że nie zwracał uwagi na dziewczynę.

W końcu zawiózł rodzinę pod dom i pojechał do sklepu budowlanego, który prowadziła Klaudia. Zaparkował przed budynkiem. Drzwi były otwarte. Wszedł do środka. Gdy tylko się pojawił, z zaplecza wyszła sama właścicielka.

— O jest pan… Super. Zamknę tylko drzwi na klucz, żeby mnie ktoś nie okradł — zażartowała — gdy my będziemy w biurze — powiedziała, po czym przekręciła klucz w zamku.

Weszli do biura gdzie stała grafitowa, skórzana kanapa, dwa fotele, stolik okolicznościowy i barek. Z tyłu mieściło się duże biurko i dwie szafy aktowe. Pomieszczenie było duże i czuć w nim było luksus. Nie to, co jego kanciapa, z metalowymi szafami aktowymi odkupionymi od likwidowanego przedsiębiorstwa, produkującego lampy w czasach komuny. Muszą pomyśleć z Leną choćby o pomalowaniu mebli, bo wstyd tak klientów przyjmować…

— Piękne ma pani biuro, pani Klaudio — zauważył Antek.

— Proszę usiąść, a ja zrobię jakiegoś drinka — odparła, ignorując komplement.

— Przyjechałem samochodem.

— Och, jeden drink panu nie zaszkodzi. Może bezpieczniejsze więc będzie białe wino? Lubi pan?

Antek nie oponował więcej, tylko kiwnął głową. Usiadł na kanapie i czekał. Właścicielka firmy bardzo mu się podobała. Jej piękna twarz, figura, styl, w jakim się nosiła, nawet to, że była trochę od niego starsza. Lubił, gdy kobiety same na niego polowały. Wiedział też, że im się podoba, gdyż często dawały mu to do zrozumienia. W ogóle nie myślał o Lenie, nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Uważał, że jest młody i coś mu się od życia należy.

Tymczasem Klaudia podała mu kieliszek, zgarnęła z biurka papiery i usiadła obok niego. Owionął go zapach jej perfum. Lubił tę kwiatową nutę zapachową.

Ona tymczasem podała mu kartkę, na której znajdowało się logo firmy.

— To nasz znak firmowy. Na pewno potrafisz go skopiować? — upewniła się, bez ceregieli przechodząc na „ty”.

— Oczywiście. Mamy taki specjalny program. Moja żona jest specjalistką — pochwalił się, ale kobieta zignorowała uwagę.

— Potrzebujemy dziesięć kompletów wizytówek dla naszych pracowników oraz dla mnie i dla mojego męża. Tu masz dane wszystkich osób i ich stanowiska — wręczyła mu drugą kartkę. — Na kiedy mogę się spodziewać realizacji?

— Myślę, że pod koniec przyszłego tygodnia.

— Pamiętaj Antku, że lubię, gdy moi kontrahenci wywiązują się z terminów.

— Będzie wszystko na czas.

Najwyraźniej interesy zostały zakończone, gdyż Klaudia sięgnęła po butelkę i dolała im wina. Jej biust był bardzo blisko.

Zauważyła jego wzrok i uśmiechnęła się lekko.

— A teraz opowiedz mi coś o sobie… — zagaiła, kładąc mu rękę na kolanie.

— No cóż… — zawahał się Antek — Nie wiem, co chciałabyś wiedzieć?

Klaudia uśmiechnęła się.

— Cokolwiek…

— Mam pustkę w głowie, gdy siedzisz tak blisko — wypalił. — Tak pięknie pachniesz…

Antek postanowił działać. Nie był pierwszym lepszym młokosem, który będzie cały wieczór rozmawiać o pierdołach. Nachylił się i pocałował Klaudię. Odwzajemniła pocałunek.

— Oboje wiemy, po co przyszedłeś — powiedziała. — Więc nie marnuj czasu.

Sięgnął do zamka jej sukienki i rozpiął go. Sukienka sfrunęła na podłogę. Szybko pozbyli się reszty garderoby. Nago Klaudia wyglądała jeszcze lepiej, niż się spodziewał. Miała płaski brzuch i duże jędrne piersi oraz długie nogi. Była świadoma swej atrakcyjności i seksualności.

Minęły dwie godziny, zanim zakończyli spotkanie. Okazało się, że mają bardzo podobne potrzeby. Antek chętnie spędziłby z kobietą jeszcze trochę czasu, ale ona musiała wracać do domu. Mąż również była na spotkaniu „biznesowym” i mieli się spotkać w domu na kolacji.

— Spotkamy się w przyszłym tygodniu, gdy dostarczysz mi zamówienie — powiedziała na koniec Klaudia.

Spodobało mu się, że konkretnie dała mu do zrozumienia, iż będzie jakiś ciąg dalszy. Nie była byle smarkulą, która się w nim zakochała, tylko kobietą, która potrzebowała wyłącznie zaspokoić swoje potrzeby.

Nie pierwszy zresztą raz trafiał mu się taki układ. Często do firmy przychodziły właścicielki firm. Niejednokrotnie potrzebowały nie tylko usług poligraficznych czy reklamowych, ale także seksualnych, a on chętnie im je świadczył. Wręcz był zachwycony.

***

W domu szybko zamknął się w łazience. Musiał natychmiast zmyć z siebie zapach seksu. Gdy wyszedł, pachniał tylko kąpielą. Dzisiaj nie będzie musiał się o nic prosić. Po tym maratonie nawet nie byłby w stanie. Spełnienie miał za sobą.

Lena jak zwykle czytała. Nawet nie podniosła głowy, gdy wszedł, ale wiedział, że jest wściekła.

Późno wrócił — ot cały problem. Na szczęście następnego dnia była sobota i impreza u Andrzeja.

Rano zawieźli Polę do jego mamy. Na szczęście Lenie udało się ją uprosić, by zabrała małą na weekend. Później Antkowi już nic się nie chciało. Przeleżał na kanapie cały dzień, mimo że mógł go spożytkować na uporanie się z zaległymi zleceniami.

Lena w międzyczasie zdążyła skoczyć do sklepu po prezent dla Anki. Nie było jej chyba ze trzy godziny. Jak zwykle załatwiała takie sprawy na ostatnią chwilę, choć wiedziała, że doprowadza go to do szału. Wiedząc, że znajomi mają gramofon, kupiła Ance winylową płytę Deep Forest i do tego butelkę czerwonego wina. Jubilatka powinna się ucieszyć. Wszystkie imprezy odbywały się przy tej etnicznej muzyce.

Mało brakło, a przez te zakupy spóźniliby się na imprezę. Lena pojechała w czerwonej sukience i balerinkach. On sam wskoczył w jedwabną koszulę w kolorze fioletowym i w dżinsy.

Szkoda, że nie lubiła szpilek — pomyślał, patrząc na żonę. — Wyglądałaby super.

Musiał jednak przyznać, że bardzo się postarała. Na co dzień biegała w T-shirtach, dżinsach i adidasach. Włosy związywała gumką i prawie się nie malowała.

— Pięknie wyglądasz — powiedział jej w końcu. Niech się cieszy, że zauważył zmianę w wyglądzie.

— Dziękuję.

Gdy dotarli na miejsce, impreza trwała w najlepsze. Lena od razu poszła tańczyć, a on usiadł z chłopakami przy butelce.

— Co Lena taka skwaszona? — zapytał bez ceregieli Andrzej. — Jeszcze się nie pogodziliście od wczoraj?

— Wczoraj po twoim wyjściu przyjechała klientka ze sklepu budowlanego. Niezła dupa. Zamówiła wizytówki i papiery firmowe, ale zapomniała swego logo na wzór. Musiałem po nie jechać do niej. Wiesz, jak to jest w interesach… Nie wypada wejść i wyjść. Wypiłem kawę — blefował Antek — i jakimś cudem minęły dwie godziny.

— No przecież to normalne, że trzeba dbać o klientów — zauważył Filip.

— No widzisz, taka jest moja żona. Ciągle ma pretensje o to, że nie poświęcam czasu ani jej, ani Poli.

— Może ma rację? — zapytał Andrzej.

— Trochę ma, ale z drugiej strony, ciągle jesteśmy bez kasy, więc robię, co mogę, by ją zarobić. Nie można mieć wszystkiego — bronił się Antek.

— Dawniej nasi rodzice pracowali na państwowych posadkach i nikt się nie martwił o brak pracy. Ten zasrany kapitalizm spowodował, że jesteśmy co prawda wolni, ale za to musimy harować, żeby żyć na jakimś godnym poziomie — zauważył Andrzej.

— Tylko ten ocet na półkach mnie wkurzał. Kiedy mieliśmy naście lat, nic nie było w sklepach. Ja sobie buty sam kleiłem, bo mnie nie było stać na nowe.

Lena podeszła i oparła się o fotel, na którym siedział Antek.

— A ja szyłam sobie spódnice ze starych ubrań mojej babci i na babcinej maszynie Singer — wtrąciła się do rozmowy, przysiadając na oparciu fotela, zmęczona po intensywnym tańcu. — Przekopywałam szafy, strychy i wszelkie schowki w poszukiwaniu takich skarbów. Farbowałam stare podkoszulki dziadka.

— O czym to świadczy moi drodzy? — zagadkowo zapytał Andrzej.

Wszyscy popatrzyli na niego, nie wiedząc, o co mu chodzi.

— O tym, że jako młodzi ludzie, żyjący w latach osiemdziesiątych, byliśmy kreatywni w każdej dziedzinie. Ubieraliśmy się kolorowo, mimo że na półkach w sklepach królował wyłącznie sławetny ocet. Ależ to była fantazyjna moda… Cekiny, kreszowe dresy i trwałe ondulacje. Dziś wyglądalibyśmy śmiesznie, a wtedy?

— Ależ oczywiście — przypomniała sobie Lena. — Sama robiłam sobie trwałą. Włosy były później jak siano, ale przez pierwszy miesiąc dumnie potrząsałam grzywą.

— A ja jeździłem na saksy na Węgry — przyznał się Janek, siedzący obok Antka trzydziestopięciolatek — przywoziłem najmodniejsze wtedy kurtki dżinsowe, zwane „katanami”, z charakterystycznym trójkątem na plecach oraz ten drugi fason z odpinanymi rękawami. Krocie zarabiałem na neonowych różowych i turkusowych kompletach czapek z szalikami. Te czapki miały taki śmieszny smerfowy kształt.

— Wszyscy nosili to samo — dodał Antek. — I nikt się nie wyróżniał, ale chyba też nikomu to nie przeszkadzało. Te wszystkie ciuchy strasznie dużo kosztowały. Jak ktoś miał dewizy, to kupował.

— Mnie nie było stać ani na te kurtki, ani na czapeczki. Jak zebrałam pieniądze z osiemnastki i pojechałam na czarny rynek do Katowic, to za wszystko kupiłam jeden bawełniany podkoszulek na ramiączkach — przyznała smutno Lena. — Był z takiej miękkiej i dobrej gatunkowo bawełny, jakiej wcześniej na oczy nie widziałam. Miał kolor czerwony.

— Ty Lenka chyba w ogóle lubisz czerwony — zauważył Andrzej. — W tej czerwonej sukience wyglądasz wystrzałowo.

Lena zaczerwieniła się, a Antek uśmiechnął się drwiąco. Po wieczorze spędzonym z Klaudią miał poczucie, że jego żona choćby nie wiadomo co robiła ze swoim wyglądem, to i tak nie dorówna tamtej. Nikomu co prawda nie opowiadał o swym podboju, ale czuł triumf. W końcu nie każdy facet potrafi poderwać tak piękną kobietę, a jemu się udało bez żadnego problemu. A tak swoją drogą, musi się pospieszyć z tym zleceniem — na chwilę oderwał się od rzeczywistości — bo tym szybciej będzie mógł kochać się z Klaudią. Dwie godziny intensywnego seksu bardzo go kusiły…

Do pokoju wpadła Anka.

— Co tak dyskutujecie? Przyszliście na stypę, czy na imprezę? Dziewczyny nie mają z kim wywijać. — Zawsze lubiła Antka, więc do niego wyciągnęła rękę. — Idziemy tańczyć — zakomenderowała.

Antek nie dał się prosić, choć tancerzem był marnym. Nie lubił muzyki typu disco. Wolał taką, której się słuchało, ale niekoniecznie przy niej tańczyło. Odkąd jednak zaprzyjaźnili się z tą grupą ludzi, bywał na imprezach, gdzie głównym zajęciem był taniec. No, oczywiście poza piciem.

Trafili z Anką na dość wolny utwór, więc miał okazję trochę ją bezkarnie poprzytulać. Lubił Ankę. To była taka flirciara. Może niespecjalnie ładna, ale zgrabna i dość szczupła. Przy niej z reguły bardzo się odprężał. Nie musiał się pilnować, że powie coś, co spowoduje, że Anka się obrazi. Zawsze uśmiechnięta, skora do zabawy.

Teraz też uśmiechała się do niego i nic nie mówiła. Nie czuł się z tego powodu jakoś specjalnie skrępowany.

Nagle przy drzwiach wejściowych zrobiło się zamieszanie. Anka natychmiast oderwała się od niego i poszła w tamtym kierunku. Okazało się, że przyjechali spóźnieni goście. Antek ich nie znał. Facet miał na imię Marcin, a jego żona Justyna.

Impreza znowu przeniosła się do stołu. Panowie narzucili duże tempo w piciu i Antkowi zaczęło kręcić się w głowie. Nie miał siły już tańczyć. W końcu zasnął przy stole. Nie pamiętał, że podeszła do niego Lena z zamiarem namówienia do powrotu do domu, a on powiedział:

— Klaudia jessszteś taaaka piękna…

— Ja ci dam Klaudię, gnojku — wycedziła przez zęby Lena.

Antek nie miał pojęcia, jak znalazł się w domu. Obudził go kac i potworny ból głowy. Spojrzał na zegarek. Południe. Dobrze, że była niedziela. Nie zamierzał przez cały dzień ruszać się z domu. Musiał odespać imprezę.

Rozdział III

Lena zamarła, kiedy na imprezie u Anki i Andrzeja, pijany w sztok Antek wybełkotał, że Klaudia jest piękna. To w sumie normalna rzecz, że mężczyzna fascynuje się jakąś kobietą, że ją komplementuje, nawet jeśli nie jest ona jego żoną. Zwłaszcza kiedy nie jest jego żoną. Tak to się zwykle dzieje po każdym ślubie. Jednak fakt, że zrobił to jej mąż i to zaraz po spotkaniu z wyżej wymienioną, był powodem do niepokoju. Coś jej nie pasowało w tym wszystkim.

Na ten moment jednak nie mogła zaprzątać sobie tym głowy, gdyż musiała dostarczyć męża do domu. Skorzystała z telefonu gospodarzy i wezwała taksówkę. Przy pomocy uprzejmego taksówkarza, a co za tym idzie solidnego napiwku, wciągnęła Antka na trzecie piętro ich bloku. Odetchnęła z ulgą, gdy znalazł się w łóżku.

Prawdę mówiąc, miała ochotę zostawić go w objęciach toalety, którą zaanektował na długi czas, oddając się wydalaniu tego, co spożył na imprezie. Po dłuższym zastanowieniu zlitowała się i położyła go do łóżka, nie zawracając sobie głowy rozbieraniem go.

Dopiero wtedy mogła spokojnie pomyśleć. Była druga w nocy…

Tym razem mężuś ekspresowo się ululał — stwierdziła w duchu. — No i dobrze! Przynajmniej szybciej jestem w domu. A tak, jak zwykle byłby problem z wyjściem od przyjaciół. Antek zawsze chciał zostać dłużej, ona zaś chciała wracać do domu, gdyż zwykle rano musiała zajmować się Polą.

Wróciła myślami do jego spotkania z klientką.

Jeszcze wczoraj, gdy tamta przyszła do pracowni, nie byli z Antkiem na „ty” — zauważyła Lena. Nie spodobało jej się to. Zdawała sobie bowiem sprawę, że mówienie po imieniu skraca dystans między ludźmi. Łatwiej jest załatwiać sprawy, gdy się jest w koleżeńskiej relacji. Łatwiej jest wejść w zbyt bliskie relacje…

To piękna, ubrana w markowe ciuchy, pewna siebie kobieta. Lena czuła się przy niej nieatrakcyjna i zaniedbana mimo, że była młodsza. Zresztą Klaudia traktowała ją z góry, więc jak się miała czuć? Właściwie to klientka nie zauważała Leny. Rozmawiała tylko z Antkiem. Uśmiechała się do niego, kusiła biustem.

Po prostu „merdała do niego ogonem” — nazwała to po swojemu Lena. — Jak ta suka! Powinnam jej pokazać, gdzie raki zimują. Tylko jak? — zastanawiała się. — Jakie miałam szanse? Żadne! Mogłam jej powiedzieć, że ja pojadę po to logo. Uprzeć się i zostawić Antka z dzieckiem. Pewnie oboje z Klaudią by się wściekli, ale co by zrobili? Nie zareagowałam, więc sama jestem sobie winna, jeśli do czegoś doszło…

Lena była żoną Antka przez pięć ostatnich lat i przez ten czas nie zdradziła go, nie licząc pocałunków z Marcelem. Po pierwsze miała swoje zasady dotyczące wierności. Po drugie tak naprawdę nigdy los nie wystawił jej na żadną próbę. Nie musiała wybierać: zrobić to, czy nie?

Niby podobała się mężczyznom, bo zwracali na nią uwagę, komplementowali, ale żaden nie posunął się nigdy dalej, poza nic nieznaczące słówka. Ona zaś przyjmowała te nieliczne umizgi z pewnym roztargnieniem, gdyż bardziej skupiała się na Antku i jego nieustannej uwadze skierowanej na inne kobiety.

Jemu ciągle podobał się ktoś nowy. Szli na imprezę, a on zawsze znajdował sobie kolejny obiekt i kolejny, by potem krążyć wokół niego jak satelita. Wtedy zupełnie ignorował Lenę. Ona zaś, zamiast się dobrze bawić, wyciągała go z coraz to nowych, kobiecych ramion.

Antek podobał się kobietom. Był dość wysoki. Ani gruby, ani chudy, taki w sam raz. Lekki zarost i bujna, ciemna czupryna dodawały mu uroku. Był też zawsze w dobrym humorze. Potrafił prawić wyszukane komplementy i robił to. Wszyscy go lubili. Jej własna matka go uwielbiała i nie dawała na niego powiedzieć złego słowa. Ojciec był bardziej zdystansowany i nie wypowiadał się na temat Antka ani w dobry, ani w zły sposób, ale taka jego natura. Trudno się dziwić, że Antek miał sporo znajomych, którzy chętnie go zapraszali. Lena była tylko dodatkiem do męża. Gdyby miał inną partnerkę, zapraszaliby go z inną…

Tylko miejsca się zmieniały. Ludzie na imprezach się zmieniali. Nowi znajomi. Nowe znajome. Nowe flirty. Praktycznie w każdy weekend gdzieś wychodzili. Często też sami zapraszali gości. Antek uwielbiał brylować w towarzystwie. Wychodził z założenia, że weekend bez imprezy, to weekend stracony.

Myśli Leny z powrotem poszybowały w kierunku incydentu z Klaudią. Musiało się „coś” wydarzyć między nim a tą kobietą na pseudobiznesowym spotkaniu. I to „coś” miało niestety charakter seksualny. Antek był bardzo nakręcony, gdy wrócił do domu. Zachowywał się nienaturalnie. Zastanawiała się, czy powinna ten temat pociągnąć, gdy mąż wytrzeźwieje. Bała się, że usłyszy coś, co sprawi, że ich małżeństwo zadrży w posadach.

Lena wciąż od nowa wyrzucała sobie, że pozwoliła, by Antek pojechał do kontrahentki sam. Zbyt ochoczo zawiózł ją do domu, a potem nie było go przez ponad dwie godziny. Przepadł jak kamień w wodę.

Nic nie wymyślę. Trzeba poczekać do rana i wtedy przycisnąć Antka — skapitulowała w końcu.

Rano niestety nic nie działo się po jej myśli. Antek spał do samego południa. Spałby jeszcze dłużej, gdyby Andrzej nie zadzwonił z pytaniem, czy jadą na piknik do Mirowa. Oni wszyscy nigdy nie mieli dość. Jedna impreza goniła drugą, jakby nie można było jednego dnia w domu spędzić.

Oczywiście Antek wyskoczył z łóżka jak z procy, w mgnieniu oka się ubrał. Był zwarty i gotowy do wyjścia w piętnaście minut. Lenie marzyło się spokojne popołudnie z książką. Wybrała jednak wyjazd, bo znowu w towarzystwie byłoby gadanie, że jego żona ma jakiegoś focha. Dziewczyna nie miała najlepszych relacji w tej grupie znajomych. Można powiedzieć, że za bardzo nie dbała o nie, trzymała się z boku. A tak naprawdę wiecznie była zmęczona zbyt szybko toczącym się życiem. Kiedy padała na twarz, brakowało jej sił na sztuczne uśmiechy. Skąd Antek miał tyle energii w sobie???

Ubrała się w dżinsy, obszerną bluzę w różowym kolorze i białe buty sportowe. Nie zwracała sobie głowy makijażem, choć wiedziała, że powinna go zrobić. Dziewczyny pewnie będą wystrojone, mimo sportowego charakteru, czekającego ich wypadu. Następnie naszykowała koszyk z pieczywem i wędliną, oranżadę i piwo. Zapakowali się w auto pod blokiem i wyruszyli.

Trzeba przyznać, że sierpień tego roku był naprawdę piękny. Na bezchmurnym niebie królowało jedynie słońce, wysyłając swe gorące promienie w kierunku spragnionej ciepła ziemi. Gdy wyjechali za miasto, zrobiło się jeszcze piękniej i Lena z przyjemnością obserwowała zmieniające się krajobrazy za oknem. W taki dzień rzeczywiście szkoda było siedzieć w domu.

Antek prowadził auto, pogwizdując wesoło i Lena, wykorzystując jego dobry humor, postanowiła podjąć temat Klaudii.

— Możesz mi wyjaśnić, co tak naprawdę robiłeś u tej wywłoki Klaudii? — zapytała wprost.

Młody mężczyzna zamarł i zacisnął ręce na kierownicy. No i po dobrym nastroju…

— O co ci właściwie chodzi? — warknął nieprzyjemnym tonem. — Chcesz mi coś zarzucić?

— Jasne, najlepszą obroną jest atak — powiedziała spokojnie Lena, choć serce tłukło jej się w piersi jak szalone. — Pytam co robiłeś u Klaudii? Masz problemy ze słuchem?

— Odebrałem logo i wróciłem do domu.

— Strasznie długo je odbierałeś — stwierdziła z przekąsem. — Poza tym piłeś! Jeździsz autem po alkoholu???

— Wypiłem lampkę wina. Nie wypadało po prostu wejść i wyjść. Nie na tym polega robienie interesów w dzisiejszych czasach. Zawsze musi być do tego jakaś oprawa. Nigdy nie będziemy mieć pieniędzy, jeśli nie zmienimy stosunku do naszych klientów — dodał mentorskim tonem zadowolony, że zgrabnie wybrnął z sytuacji.

— Ale nie musimy ich po dupach całować, mój drogi mężu. A ty najwyraźniej pomyliłeś rolę biznesmena z rolą żigolaka — wypaliła dziewczyna z grubej rury.

— Żigo-co???! — Wkurzył się Antek, że aż poczerwieniał na twarzy, a jego oczy rzucały nieprzyjemne błyski. — Następnym razem sama pojedziesz załatwiać sprawy, a ja w tym czasie chętnie wyłożę się na kanapie — wyrwało mu się, czego zaraz pożałował. — Tyle że będziesz musiała pojechać autobusem, skoro taka z ciebie oferma, że nie potrafisz jeździć autem. Ja cię nie zawiozę! — Dodał, usiłując ją zniechęcić.

— Trzymam cię za słowo. Następnym razem pojadę ja, a w najbliższym czasie pójdę zapisać się na prawo jazdy. — Zadowolona z finału rozmowy Lena rozparła się na siedzeniu mercedesa.

— Już pójdziesz, już pójdziesz. Nie nadajesz się na kierowcę! Baby w ogóle nie powinny jeździć samochodami.

— To się okaże. Przypominam ci, że auto mamy jedno i na razie brak środków na drugie. Gdy zrobię prawko, będziesz musiał się ze mną nim podzielić.

— Niedoczekanie twoje!

— No to zobaczymy…

— Zobaczymy!

Rozmowa była zakończona. Antek włączył muzykę. Najwyraźniej przeszkadzała mu cisza w aucie.

W Mirowie okazało się, że chętnych na piknik znalazło się sporo. Andrzej z Anką już rozkładali sprzęt do wspinaczki. Janek rozpalał ognisko, podczas gdy Hania donosiła mu z lasku suche patyki i układała w pokaźny stos.

Nagle na polanę wjechała duża, ale wiekowa terenówka. Z auta wysiedli nowi znajomi z imprezy: Marcin i Justyna. Przywieźli turystyczne krzesełka i stolik.

Nie będziemy musieli siedzieć na kocach — zauważyła w myślach Lena i zabrała się za szykowanie jedzenia.

Godzinę później wszyscy zajadali się kiełbaskami z ogniska i popijali piwo. Lena zerkała na Antka, który nie żałował sobie alkoholu, a przecież miał wracać autem.

— Nie pij więcej — powiedziała do niego półgłosem.

— A kto mi zabroni? — Odszczeknął jej aroganckim tonem, a następnie wstał i poszedł w stronę ogniska.

Wzruszyła ramionami, zwłaszcza że całą rozmowę słyszał Marcin.

— Nie przejmuj się, Lena. My z Justyną nie pijemy, więc któreś z nas poprowadzi wasze auto — zapewnił ją.

— Dziękuję. Ja nie mam prawa jazdy, więc nie pojadę — tłumaczyła się.

— Czemu więc nie zrobisz, skoro zdarzają się takie sytuacje jak dzisiaj?

— Z różnych powodów. Po pierwsze Antek uważa, że baby nie powinny jeździć. Po drugie wydaje mi się, że się nie nadaję. Po trzecie z powodów finansowych. Nie mamy wolnej gotówki, którą moglibyśmy przeznaczyć na ten cel.

— Pierwszy powód bym wykluczył, bo to tylko męski szowinizm każe twojemu mężowi tak głupio gadać. Na pewno też się boi, że będzie walka o auto. W końcu macie jeden samochód, nieprawdaż? Poza tym, skąd wiesz, jakim będziesz kierowcą? — Marcin popatrzył jej głęboko w oczy, sprawiając, że się speszyła.

— Nie wiem… — opuściła wzrok na własne buty. — Przede wszystkim nie mam pieniędzy i na razie nie ma szans.

— Ale pomyśl o tym, bo to bardzo ułatwia życie. Nie jesteś wtedy uzależniona od nikogo. Możesz w każdej chwili wsiąść w auto i pojechać dokąd chcesz. Nie musisz prosić męża, by cię zawiózł. Jest też plus dla twojej drugiej połowy… — zawiesił głos. — Mąż może spokojnie napić się na imprezie, bo do domu zawiezie go żona, z czego ja dość często korzystam — uśmiechnął się.

— Pomyślę o tym. I dziękuję za radę — dodała.

— Co ten mój mąż ci znowu truje, Lena? — Do rozmowy włączyła się Justyna. — Uważaj, bo on lubi bajerować młode dziewczyny — dodała niby żartem, ale w jej oczach był chłód.

Lena wyczuła, że Justynie nie podoba się, iż Marcin poświęca jej tyle uwagi.

— Rozmawialiśmy o prawie jazdy i zaletach wynikających z jego posiadania — Lena poczuła się w obowiązku wytłumaczyć koleżance.

— No tak, słyszałam, że ty nie jeździsz autem — odparła tamta pogardliwie.

— Nie jeżdżę, ale postanowiłam, że to się zmieni. Twój mąż mnie namówił — dodała, wiedząc, że tym stwierdzeniem wkurzy Justynę.

Marcin uśmiechnął się nieznacznie. Najwyraźniej Lenka nie była taka delikatna, na jaką wyglądała i potrafiła w białych rękawiczkach komuś dogadać.

— Słuchajcie, piwo się skończyło — krzyknął od strony ogniska Antek.

— Trzeba pojechać do sklepu — skwitował Andrzej, — ale ja piłem i nie pojadę.

— Ja pojadę — zgodził się Marcin. — Lena, jedziesz ze mną?

Spojrzała na niego zaskoczona. Gdyby wzrok mógł zabijać, to już leżałaby trupem od błyskawic ciskanych przez Justynę.

— Pewnie — odparła i szybko wsiadła do terenówki.

— Oj, chyba wkurzyliśmy zarówno twojego męża, jak i moją żonę — zauważył Marcin.

Lena wzruszyła ramionami.

— Mój mąż daje mi tak popalić, że czasem należy mu się odwet z mojej strony — zwierzyła się nagle. Marcin wzbudzał w niej zaufanie, co powodowało, że nie bała się być z nim szczera. Miała niezrozumiałą wręcz pewność, że nie wyśmieje tego, co ma mu do powiedzenia.

— Zdradza cię? — Zapytał wprost mężczyzna.

— Mam takie podejrzenie… A poza tym nieustannie flirtuje z kobietami.

— Taka jest przypadłość mężczyzn. Mam na myśli flirtowanie, a nie zdradę — dodał szybko, widząc jej minę.

Prowadził pewnie, ale nie po wariacku, jak jej mąż. Przejechali przez lasek i znaleźli się w małej wiosce z leciwymi zabudowaniami. Przy niedużym placyku stał budynek z napisem „Sklep ogólnobranżowy”. Marcin zaparkował przed wejściem i oboje wysiedli z auta. Na ławeczce trzech zarośniętych i brudnych tubylców piło piwo, obserwując ich bacznie. Szybko więc zrobili zakupy i ruszyli w drogę powrotną.

— Gdy kobieta flirtuje, facet stroszy piórka jak kogut i skacze drugiemu do gardła — Lena podjęła przerwany temat.

— No bo tak zachowuje się samiec. Sam uzurpuje sobie prawo do panowania nad kurnikiem i wybierania coraz to ładniejszych kokoszek, a jak kokoszka łypie okiem na innego, on jest wściekły.

— Ale nam wolno tyle samo, co wam! — Oburzyła się. — Jest równouprawnienie!

— Niestety moja droga, w naszym kraju kultura wyznacza pewne granice. Kobietom wolno mniej niż mężczyznom.

— Nic mnie to nie obchodzi — zbuntowała się dziewczyna. — Jeśli będę chciała, to też będę dyktować warunki w relacjach z mężczyznami.

— To znaczy, powiesz facetowi, że chcesz z nim pójść do łóżka?

— A czemu nie???

— To ja się zgłaszam na ochotnika do tego eksperymentu — wypalił Marcin.

Lena znowu się zmieszała. Zaskoczył ją tym żartem. Ta rozmowa zmierzała zdecydowanie w złym kierunku. Na szczęście właśnie dojechali na biwak i nie musiała komentować ostatnich słów Marcina.

Przyjrzała mu się bacznie. Dotychczas nie patrzyła na niego jak na mężczyznę. Po prostu kolega. Ot co. Tymczasem parę rzuconych lekkim tonem zdań sprawiło, że teraz wydał jej się znacznie bardziej interesujący. Wysoki trzydziestolatek, chudy, w okularach, z mocno zarysowanym podbródkiem i jednodniowym zarostem prezentował się być całkiem, całkiem.

Rozejrzała się za Antkiem. Siedział na kocu z Anką, Justyną i Hanią i zawzięcie o czymś dyskutowali. Andrzej wisiał wysoko na ścianie. Właśnie zamierzał zjechać w dół. Asekurował go Janek.

Marcin i Lena usiedli z powrotem na turystycznych krzesełkach. Lena otworzyła sobie piwo. Mężczyzna pozostał przy oranżadzie. Zaraz dosiadła się do nich reszta towarzystwa. Antek sięgnął po kolejne piwo.

Zaczął coś mówić i Lena zorientowała się, że jej mąż wypił bardzo dużo.

— Jak zamierzasz wrócić do domu, skoro tyle wypiłeś? — zapytała go przy wszystkich, nie wspominając o tym, że Marcin z Justyną zaoferowali się, że odprowadzą ich auto.

— Normalnie. Pojadę autem.

— Nie pojedziesz, bo jesteś pijany.

— Spokojnie — postanowił wtrącić się Marcin. — Odprowadzimy wasze auto.

— Ale chyba nie o to chodzi, żeby Antek upijał się na imprezach — zaatakowała go Lena. — A jakby was tutaj nie było to co?? Antek wracałby autem?

— Nie denerwuj się, Lena. Na szczęście jest taka możliwość.

— Dobrze powiedziałeś: „na szczęście” — dodała z sarkazmem. — Następnym razem zostaniemy w domu.

— Możesz sobie zostać. Będę miał święty spokój — odezwał się Antek do Leny. — Zresztą następnym razem pewnie nie będziemy mogli podrzucić mojej mamie Poli. Będziesz więc miała obowiązki jako matka — dodał złośliwie, wiedział bowiem, że jego żona się wkurzy, gdy on tylko o tym wspomni.

I rzeczywiście, gwałtownie wstała, aż krzesełko turystyczne się przewróciło.

— A ty jesteś ojcem i mamy takie same obowiązki względem naszego dziecka — ryknęła.

— Ale ty jesteś matką — odpowiedział ze stoickim spokojem Antek. Najwyraźniej zaczynała go bawić ta sytuacja, a fakt, że mieli widownię, dodawał pikanterii. Lena nie umiała skrywać emocji, o czym dobrze wiedział. Wystarczyło ją nieznacznie podpuścić i mówiła to, co jej na duszy leżało.

— Wciąż to powtarzasz. Jak katarynka! No i co z tego, że jestem matką? Czy z racji tego, nie mam prawa do niczego, poza zajmowaniem się dzieckiem? Myślisz, że to taka przyjemność ciągle niańczyć ciebie i Polę??? — zawiesiła na chwilę głos i widząc minę męża, dodała. — Tak, ciebie też muszę niańczyć! Nic nie potrafisz zrobić sam! Rano masz problemy ze wstaniem. W pracy się obijasz, a po pracy uwalasz na kanapie i nie zwracasz uwagi na własne dziecko, bo telewizor jest ważniejszy. Wszystko jest na mojej głowie. Nawet ubranie muszę ci codziennie szykować, bo inaczej chodziłbyś przez tydzień w tych samych obesranych majtkach!

Towarzystwo parsknęło śmiechem. Antek oblał się krwistym rumieńcem, gdyż uwaga o brudnych gaciach lekko nadpsuła jego wizerunek, ale Lena nie zwracała na nic uwagi.

— Myślisz, że lubię być twoją żoną??? Myślisz, że lubię być matką? — kontynuowała. — Nienawidzę!!! Żałuję strasznie, że za ciebie wyszłam. Żałuję, że się nie zabezpieczaliśmy, bo w tej chwili nie miałabym balastu w postaci dziecka. Dziwicie się, że nazywam dziecko balastem? — tym razem zwróciła się do oniemiałej widowni, celując w nią palcem. — Słyszeliście o czymś takim jak instynkt macierzyński? Ja go nie posiadam! Co jesteście tacy zdziwieni? Jeszcze raz powtórzę: nie po-sia-dam go! Nie wiem, dlaczego tak jest. Niby pochodzę z tak zwanej normalnej rodziny. Jednak wszystko, co robię, to robię, bo tak trzeba, bo się boję, że jak o tym powiem, to zostanę zlinczowana i obgadana. Pełnię więc moje obowiązki, bo tego wymaga nasza kultura, bo przecież wymaga się od matki, by nią była. Nie mam na razie innego pomysłu na życie, ale najchętniej odpaliłabym wrotki i zniknęła bezpowrotnie. Ciekawe jakbyś sobie poradził, ty Tatusiu Roku? — znowu zwróciła się do męża. — Może zacząłbyś gotować obiadki i sprzątać dom? Już to widzę! Poleciałbyś do mamusi, a ona z ochotą przejęłaby twoje obowiązki. Czego się nie robi dla synusia? Ty nic nigdy nie musiałeś i teraz są tego efekty. Zawsze byłeś wyręczany. Nie tak dawno słyszałam, jak uczynna mamusia chwaliła się, że nawet łóżko za ciebie ścieliła, bo ty nie mogłeś zdążyć do szkoły. Też mi powód do radości! Nawet zasranej jajecznicy nie potrafisz zrobić. Wodę przypalisz, nieudaczniku jeden! I te twoje pytania codziennie: co jemy na obiad? Mam ochotę wtedy odpowiedzieć: A gówno!

Lena zamilkła, żeby nabrać powietrza. Antek natomiast wykorzystał tę chwilę, by się odezwać:

— No to przynajmniej wiemy wszyscy, na czym stoję. Dziękuję za szczerość, Lenka. Zastanowię się co z tym fantem zrobić, a na razie idę się odlać — mówiąc to, wstał i odszedł w kierunku sosnowego lasku, zataczając się lekko.

Przez dłuższą chwilę panowała zupełna cisza.

— Aleś mu pojechała po rajtuzach — w końcu odezwała się Justyna.

— Cóż, ulało mi się… — Lena postanowiła nie przejmować się własnym brakiem opanowania. — Za dużo złości w sobie tłumiłam i teraz po prostu nastąpiła eksplozja. On naprawdę jest jak małe dziecko. W niczym mi nie pomaga. Myśli tylko o imprezach. Pracować mu się nie chce. Może gdyby poszedł do pracy na etat, wychodził do niej na określoną godzinę, odbębnił osiem godzin i wracał potem do domu, to miałby więcej energii na kontakt z rodziną. A poza tym mielibyśmy stały dochód. Wiedziałabym ile mamy pieniędzy, ile musimy wydać na czynsz i inne opłaty oraz ile nam zostaje. A tak? Jestem ciągle w czarnej dupie. Muszę go pilnować, gdy klient płaci za zlecenie, bo zawsze ma jakiś super ważny pretekst, by wydać pieniądze na coś innego, niż bieżące opłaty. Jak tylko dorwie kasę, znika ona jak kamfora. Przecież on jest moim mężem. Nie ma piętnastu lat, tylko dwadzieścia pięć. Potem trudno się dziwić, że ja nie daję rady i psychicznie i fizycznie.

— Na pewno, Lenka… Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że tak ci ciężko — zapewniła zszokowana Anka. — To wszystko rzeczywiście inaczej wyglądało…

— Wiem, że uchodzę wśród was za marudę, której ciągle coś nie pasuje, ale naprawdę nie jest mi łatwo. Idę na imprezę i już się stresuję, że będziemy siedzieć do rana, po czym Antek pójdzie spać, a ja będę snuć się po domu jak zombi. Przecież trzeba zająć się Polą. Nie powiem przecież dziecku: baw się i nie zrób sobie krzywdy, podczas gdy mamusia pójdzie spać, bo całą noc imprezowała…

— Przyznaję, iż sama myślałam, że po prostu ciągle masz jakiegoś focha — przyznała Anka. — Tymczasem to nie foch. Niestety musisz się przyzwyczaić. Wszystkie kobiety tak mają — skwitowała. — Faceci idą spać, a baby pilnują dzieci. Myślisz, że ja miałam inaczej? Andrzeja nigdy nie było, bo albo jeździł na wyprawy z Jankiem, albo do pracy gdzieś w świat. Teraz dzieci mam w miarę odchowane, ale wtedy wiecznie byłam z nimi sama. Z tym że mnie zawsze kręciło macierzyństwo. Wcale nie chciałam wracać do pracy. Siedziałam na wychowawczym tyle, ile się dało. Nawet trochę zaniedbywałam dom, bo czas wolałam spędzać z dziećmi na spacerach lub bawić się z nimi w domu, gdy była brzydka pogoda. Uwielbiałam je pielęgnować, gdy były malutkie.

— A ja nie! — Odparła szczerze Lena. — Nie lubię tego. Każdego wieczoru nie mogę doczekać się momentu, kiedy wreszcie uporam się z karmieniem, kąpaniem i Pola zaśnie. Mam wtedy chwilę tylko dla siebie. To jedyna taka chwila w ciągu dnia. I nie ma przeproś! Godzina dwudziesta to czas spania dla mojej córki. Kiedyś się na własną matkę wkurzałam, że mnie do łóżka goniła, a teraz wiem, że chciała po prostu od nas — dzieci, odpocząć.

— Mimo wszystko nie potrafię cię zrozumieć, Lenka. Przykro mi, że to powiedziałam, ale naprawdę nie rozumiem. Będziesz mieć w życiu z tego powodu kłopoty. Nigdy nie spotkałam kobiety, która miałaby takie podejście do dzieci. Faceci tak, oni są mało wrażliwi, ale kobiety? Zwykle każda marzy o posiadaniu dzieci, a jak już je ma, są one dla niej ważniejsze niż mąż.

— W moim przypadku ani mąż, ani Pola nie są najważniejsi. Dla mnie najważniejsza jestem ja — wypaliła Lena. — I skończmy tę dyskusję. I tak nie dojdziemy do porozumienia. Ty Aniu jesteś inna, to znaczy normalna, a ja nie.

Podniosła się z krzesełka i zaczęła pakować jedzenie do reklamówek. Zrobiło się późno. Najwyższy czas jechać do domu.

***

— Antek, wstawaj. Już prawie ósma. — Lena potrząsnęła ramieniem męża.

— Jeszcze minutkę — wymruczał.

— Nie ma czasu. Musimy jeszcze jechać do twojej mamy po Polę, a następnie zawieźć ją do przedszkola.

— Nie możemy jej dziś zrobić wagarów?

— Wstawaj.

— Zaraz! — Antek przewrócił się na drugi bok i nakrył głowę poduszką.

Lena weszła do łazienki. Umyła zęby i przeczesała włosy.

Sięgnęła po kosmetyczkę. Nałożyła puder pędzelkiem i zrobiła kreski na powiekach. Rzęsy pociągnęła tuszem. Zrezygnowała ze zwykłej kitki ściągniętej gumką i zrobiła koczka. Krytycznie spojrzała w lustro i pokazała sobie język.

Powinnam na co dzień się malować — pomyślała. — Wtedy takie szantrapy jak Klaudia, nie miałyby powodu traktować mnie z góry. Teraz wyglądam znacznie lepiej — oceniła. — Jeszcze tylko zmienię dżinsy na spódniczkę i będzie super.

Wybrała czerwoną rozkloszowaną spódnicę, czarny wąski podkoszulek a na to blezer w tym samym kolorze.

Weszła do pokoju. Oczywiście Antek dalej spał. Poszła więc do kuchni, napełniła mały garnuszek wodą i wylała go na częściowo odkryte plecy męża. Zerwał się jak oparzony.

— Kurwa! Pogięło cię? — wrzasnął.

— Ooo! Widzę, że wreszcie wstałeś? Ani mi się waż kłaść z powrotem.

Antek westchnął teatralnie. Podszedł do szafy i wyciągnął ubranie.

— Mam niewyprasowaną koszulę — poskarżył się.

— Żelazko i deska są za szafą.

— Nie wyprasujesz mi?

Lena westchnęła, ale spełniła prośbę. Kolejna rzecz, której jej mąż nie potrafił robić.

Zanim wyszli z domu, minęła godzina. Powinni być w pracowni przynajmniej pół godziny temu. Znowu będzie wysłuchiwać pretensji klientów, którzy pocałują klamkę.

Zanim dotarli do firmy, po zawiezieniu Poli do przedszkola, minęła kolejna godzina. Pod drzwiami rzeczywiście stał pan Badziewiarz z przedsiębiorstwa produkującego kosmetyki naturalne. Mieli dla niego zrobić duże naklejki na samochody firmowe. Tym zajmował się Antek. Czy zrobił? Lena nie była pewna.

Na szczęście okazało się, że naklejki leżały na regale z wykonanymi zleceniami. Lena skasowała należność i wystawiła fakturę.

Antek w tym czasie, jak nie on, zamiast zaparzyć kawę, usiadł przy komputerze i zaczął coś robić. Zerknęła mu przez ramię i zobaczyła, że mąż projektuje papier firmowy dla Klaudii. Zagotowała się. Realizacja zlecenia wiązała się przecież z kolejnym spotkaniem z piękną Klaudią. Lena nie była głupia.

Gdyby chodziło o kogoś innego, najpierw byłyby cztery kawy, potem wycieczka po papier do sklepu z materiałami poligraficznymi i wielki pan drukarz rozpocząłby pracę około trzynastej — zauważyła z żalem. Zabolał ją fakt, że mąż tylko przy odpowiedniej motywacji potrafił się zmobilizować do wytężonej pracy.

Nie myliła się. Do końca dniówki papiery były gotowe. Pozostały jeszcze do zrobienia wizytówki.

— Jakbyś codziennie tak pracował, nie mielibyśmy żadnych problemów finansowych — powiedziała do męża, gdy zamykali pracownię.

— O co ci znowu chodzi? Chcesz się pokłócić? Już wystarczy, że wczoraj cyrk zrobiłaś na pikniku, przy całym towarzystwie.

— Jaki cyrk? Prawdę powiedziałam!

— Nie powinnaś nikomu mówić, że nie masz instynktu macierzyńskiego.

— A dlaczego, skoro to prawda?

— Bo to wstyd. Jesteś matką i powinnaś to lubić. Z zasady.

Lena osłupiała. Jej mąż był zwykłym hipokrytą. Wstydził się ludzi. Wolał problemy pod dywan zamiatać, zamiast je rozwiązywać. Wszystko miało być cacy.

— Chyba żartujesz! Nie lubię macierzyństwa i będę o tym mówić, kiedy mi się żywnie podoba.

— Ciekawe co kiedyś Pola powie, gdy się o tym dowie.

— Jakoś jej to spróbuję wytłumaczyć. Kocham ją oczywiście, ale nie tylko ona jest ważna w moim życiu. Może gdybyś mnie wspierał w domowych obowiązkach, byłoby mi łatwiej. A tak? Nie radzę sobie.

— Przecież chodzisz na imprezy, moja mama często zabiera Polę do siebie i masz wolne od dziecka. Czego jeszcze chcesz?

— Wolałabym czasem w domu z tobą i z Polą posiedzieć, zamiast iść na imprezę.

— Ale ja nie lubię siedzieć sam w domu. Wolę, gdy dookoła coś się dzieje, gdy są ludzie.

— Ale ty nie siedzisz sam, tylko ze mną i z Polą.

— No i jest nudno. Gdy mam wolne od pracy, chcę odreagować i pójść na imprezę. Ty przecież możesz zostać w domu — dodał, zadowolony z pomysłu.

— Jasne. To już byś w ogóle do domu nie wrócił. Ile razy jest tak, że w środku tygodnia siedzimy u Andrzeja do północy, a ty później nie potrafisz z łóżka wstać?

— Za to ty jesteś w firmie i to chyba wystarczy?

— Nie wystarczy — beztroska męża przerażała Lenę. Szkoda było tej całej rozmowy. — Podrzuć mnie na bazarek i sam jedź po Polę. Ja w tym czasie zakupy zrobię.

Lena wysiadła z samochodu i poszła do piekarni. Kupiła chleb, a następnie w warzywniaku kalafiora do drugiego dania dla Antka i Poli. Sama nie przepadała za warzywami. Wystarczyło jej mięso i ziemniaki. Dziś zrobi na obiad panierowaną pierś z kurczaka, którą Pola bardzo lubiła.

W drodze powrotnej spotkała Marcela.

— Cześć, Lena. Dawno się nie widzieliśmy — powiedział chłopak. — Unikasz mnie?

— Mam dużo pracy Marcel i ciągle jakieś problemy.

— Tęskniłem — szepnął, a Lenie przeszły ciarki po plecach.

— Proszę, nie mów głupstw.

— Naprawdę — Marcel próbował wziąć ją za rękę, ale wyrwała się. — Spotkajmy się…

— Nie mogę… — jęknęła Lena.

— Pięknie wyglądasz. Nie widziałem cię pomalowanej.

— Mój mąż nawet nie zauważył — wyrwało jej się.

— No widzisz, tym bardziej powinniśmy się spotkać — roześmiał się.

— Ok, mój mąż ma w tym tygodniu spotkanie z klientką. Może uda mi się wyrwać z domu — dała się namówić Lena.

— Super.

— Tylko jak dam ci znać?

— Zadzwoń do mnie po prostu.

— A co będzie, jak któreś z twoich rodziców odbierze?

— Do mnie dużo ludzi dzwoni. Nie będą się dziwić.

— Dobrze. Muszę iść — zreflektowała się. — Antek zaraz wróci z Polą z przedszkola. — Nie chciałabym, żeby nas zobaczył.

— Przecież nic złego nie robimy. Na razie nie robimy… — dodał bezczelnie.

— Marcel, bardzo cię proszę, nie mów do mnie takich rzeczy. Nic między nami nie będzie. Ty jesteś wolny, ja zajęta. To duża przeszkoda.

— Dlaczego nie dasz nam szansy? — jęknął chłopak.

— Bo to nie ma sensu. Nasze spotkania mogą zniszczyć mi życie. Ludzie zaczną o nas gadać. Zepsuję sobie opinię.

— Przejmujesz się? — no tak, podejście Marcela było typowe dla kogoś nieobarczonego rodziną i obowiązkami. Czego się mogła spodziewać po dwudziestolatku? Na pewno nie tego, że będzie rozsądny. Liczyło się tylko tu i teraz, a przyszłość nie miała żadnego znaczenia.

— Chciałbym z tobą po prostu być.

— Po prostu — powtórzyła za nim. — Dla ciebie: „po prostu”, a dla mnie komplikacja życiowa. Ciebie wciąż utrzymują rodzice, ja zaś muszę utrzymywać się sama. Nikt mi nie da na przysłowiowy… — urwała, widząc że jej mąż podjeżdża pod blok. — Muszę iść. Antek przyjechał. Mam nadzieję, że nas razem nie widział.

Ruszyła przed siebie. Na szczęście stali w alejce przy placu zabaw dla dzieci, który od ulicy odgradzał płot i gęsty żywopłot.

Jednak myliła się. Antek ich widział. Przyjechał od strony centrum miasta, ponieważ na obwodnicy były korki. Od razu się naburmuszył. Poczekał, aż weszli do domu i dopiero przepytał żonę.

— Czego chciał od ciebie ten chłystek?

— Niczego. Chciał się tylko przywitać.

— Na pewno — Antek nie uwierzył jej.

— Naprawdę. Pogadaliśmy o pogodzie.

Mąż ryknął śmiechem. Naprawdę zabawna była ta jego żona. Myślała, że on uwierzy w takie bzdury?

— Nie życzę sobie, żebyś się z nim widywała.

— Mieszkamy w tej samej klatce. Będzie trudno — dodała z sarkazmem Lena.

— Wiesz, że nie o to mi chodzi.

— A ja nie życzę sobie, żebyś spotykał się z Klaudią.

— Ale to nasza klientka! Nie chcesz zarabiać pieniędzy? Mam wybierać zleceniodawców?

— Niech z zamówieniami przyjeżdża jej mąż.

— Zachowujesz się dziecinnie moja droga. Nie zamierzam się wygłupiać z niedorzecznymi żądaniami w stosunku do naszych kontrahentów. A jeśli już o nich mowa, to zlecenie prawie gotowe… Zamierzam zawieźć je Klaudii w środę po południu.

— Nie możesz w godzinach pracy tego zrobić?

— Proponowałem, ale Klaudia ma jakiś wyjazd rano.

— No to zawieź w czwartek… — próbowała nadal Lena.

— Później wyjeżdża z mężem w góry na przedłużony weekend i nie będzie niedostępna.

— Ja w środę umówiłam się na basen z jedną z matek z przedszkola. Kto zostanie z Polą? — Skłamała Lena, kombinując alibi dla siebie na środowe popołudnie.

— Odprowadź ją do swojej matki.

— Spróbuję…

Gdy położyła małą spać, zadzwoniła do mamy, która o dziwo zgodziła się zaopiekować Polą w środę po południu. Nie miała żadnej kosmetyczki ani fryzjera, co w przypadku jej mamy było po prostu dziwne.

Po odłożeniu słuchawki Lena poczuła wyrzuty sumienia z powodu planowanego spotkania z Marcelem. W głębi duszy musiała przyznać, że tęskniła za nim przez ten miesiąc. Wciąż na nowo odtwarzała w myślach ich pocałunki znad morza. Przypominała sobie każdą wspólnie spędzoną chwilę.

— O czym tak zawzięcie myślisz? — Raczył zauważyć mąż.

— O niczym, o czym chciałabym ci opowiedzieć, mój drogi…

— Spotkałaś Marcela i rozmarzyłaś się? — Ten strzał był bardzo celny. — Uważaj, żebyś sobie biedy nie napytała.

Nie odpowiedziała. Bała się, że z każdym słowem bardziej się pogrąży. Postanowiła zrelaksować się w wannie w towarzystwie nieodłącznej książki. Gdy wyszła z łazienki, Antek spał. Odetchnęła z ulgą. Ostatnie, o czym myślała, to był seks. Antek zaś wręcz przeciwnie, nie dawał jej spokoju niezależnie od tego, czy w domu panowała zgoda, czy nie. Kłótnie według niej wykluczały zbliżenia. Nie uznawała godzenia się w łóżku. Uważała, że najpierw powinni porozmawiać i dojść do porozumienia, a dopiero później iść do łóżka. Jej mężowi nie przeszkadzało, że się kłócili. Wieczorem pożądanie brało go we władanie i należało je zaspokoić.

Dawniej nie potrafiła mu odmówić, zgadzała się na seks mimo braku ochoty. Po poznaniu Marcela to się zmieniło. Poczuła się silniejsza. Wychodziła z założenia, że nie jest jakąś panią lekkich obyczajów, której nie pyta się o zdanie w tak ważnej sprawie. Zaczęła odmawiać. Kategorycznie! Mówiła też wprost, że nie lubi seksu, czym doprowadzała męża do szału. Miotał się po domu, siny z bezsilności. Straszył ją, że znajdzie sobie kochankę. W obliczu tych deklaracji nie potrafiła określić, co było gorsze? Znienawidzony od czasu urodzenia Poli seks z mężem czy zdrada?

Potyczki o wieczorne zbliżenia sprawiły, że zastanawiała się, dlaczego przestała to lubić? Zanim zaszła w ciążę, chętnie kochała się z mężem. Próbując znaleźć przyczynę swej niechęci, zaglądała do różnych poradników. Czytała w nich, że inne kobiety też tak mają. Wiadomo, że nie wszystkie, ale sporo. Eksperci, a zwłaszcza Wisłocka, pisali, że kobiety tracą ochotę, bo obawiają się kolejnej ciąży. Innym powodem, jaki podawali, był nadmiar obowiązków domowych i samo macierzyństwo, które stawało się priorytetem w życiu kobiety. Lena wiedziała, że w jej przypadku na pewno nie chodziło o macierzyństwo, bardziej może bała się następnej ciąży. Nie powiedziała tego nikomu, ale odczuwała niezrozumiały wstręt do mężowskiego ciała. Przestał jej się podobać fizycznie. Odstręczało ją też nocne oglądanie przez niego filmów pornograficznych, które przynosił z wypożyczalni kaset video. Oczywiście wszystko jest dla ludzi, ale robił to prawie każdego wieczoru. Poza tym komentowanie podczas oglądania telewizji choćby skrawka, prezentowanego tam kobiecego ciała, również wołało o pomstę do nieba.

— Ooo, cyc — mąż wskazywał palcem na telewizor, jej zdaniem zachowując się jak małe dziecko.

Nie rozumiała tego wręcz niezdrowego podniecenia. No i częstotliwość, z jaką chciał się z nią kochać, przerażała ją. Seks codziennie nie był jej największym pragnieniem. Czyżby dlatego, że przestała go kochać? Dlaczego więc nie chciała, by ją zdradzał, pilnowała na imprezach, by za bardzo nie flirtował z innymi kobietami i w sercu ją ściskało, kiedy rzeczywiście to robił? Może to na zasadzie psa ogrodnika, że sam nie zeżre, a innemu nie da? Bardzo to wszystko było skomplikowane.

Ostrożnie położyła się do łóżka i zgasiła lampkę nocną. Nie chciała przypadkiem obudzić Antka, by nie prowokować kolejnej kłótni o seks. Mąż pochrapywał, leżąc na wznak. Wyczuła woń piwa. Przed snem oczywiście musiał walnąć browarka.

***

Środa nadeszła szybkimi krokami. Po odebraniu córki z przedszkola Lena zaprowadziła ją do babci. W tym czasie do domu dotarł Antek, który tego dnia jeździł po klientach i rozwoził im zamówienia.

— Znowu w mercedesie jest drobna usterka — poinformował ją, gdy tylko weszła do domu.

Pod Leną ugięły się nogi. Naprawa tego złomu była ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła przy ilości czekających ją wydatków. Pewnie specjalnie użył słowa „drobna”, by zbagatelizować problem i uśpić jej czujność, gdy dojdzie do rozmowy o pieniądzach.

— A co konkretnie? — zapytała.

— Chyba rozrusznik, bo są problemy z odpalaniem. Mam jutro podstawić samochód, to mi go zregenerują.

— Ile to będzie kosztować?

— Niedużo. Jakieś trzysta złotych z montażem.

Trzysta złotych to był czynsz za mieszkanie. Teraz mieli do wyboru: uiścić opłatę czy naprawić samochód.

— Przywiozłeś pieniądze za naklejki z „Betalexu”?

— Tak, ale zapłacili mi tylko połowę, bo tyle sekretarka miała w kasie.

— Kiedy zapłacą resztę?

— W piątek.

Lena wiedziała, że Antek był jeszcze w dwóch firmach tego dnia i czekała, aż zda jej relację z tych spotkań. Niestety mąż milczał.

— To ile pieniędzy przywiozłeś? — nie wytrzymała. — Zapłacili ci za reklamę w sklepie obuwniczym?

— Zapłacili, ale musiałem oddać zaległy dług u mechanika — Antek nie patrzył Lenie w oczy. — Nie mówiłem ci, żeby cię nie denerwować. Musimy mieć sprawne auto.

— Ile to kosztowało? — Oczy Leny ciskały błyskawice.

— Zostało mi czterysta złotych ze wszystkich trzech zamówień, ale muszę jeszcze kupić papier, bo mam zlecenie na tysiąc papierów firmowych od tej wielkiej firmy budowlanej.

— Ile potrzebujesz na ten papier? Ja muszę zapłacić czynsz za mieszkanie. Wyrzucą nas, jeśli będziemy mieć zaległości.

— Przestań straszyć — Antek zbagatelizował problem. — Od jednej zaległości nas nie wyrzucą, a poza tym mamy mieszkanie własnościowe.

— To ostatnie akurat nic nie znaczy i jak będziemy mieli długi, to nas wyrzucą, ale najpierw zlicytują. Zabieram trzy stówki na czynsz, a stówę zostawiam ci na papier — zdecydowała na koniec Lena. — Dziś jedziesz do tej wypindrzonej Klaudii, więc spodziewam się, że też przywieziesz pieniądze za wykonane zlecenie. I bardzo cię proszę, przywieź całą kwotę, bo nie ręczę za siebie.

— A jak nie przywiozę wszystkiego, to co? — postawił się Antek.

— W takim razie podzielimy się rolami, jakie każde z nas będzie pełnić w rodzinie. Ty zajmiesz się jej utrzymaniem, a ja rzucę pracę, stanę się prawdziwą gospodynią domową i matką. Tego ode mnie oczekujesz? Prawda?

Antek skrzywił się. Taka perspektywa nie uśmiechała mu się. Musiał niechętnie przyznać, że jego żona była bardzo pracowita. Zajmowała się rachunkami, robiła opłaty, projekty na komputerze, opanowała nawet sitodruk. Gdyby jej zabrakło w pracowni, chyba by tego sam nie ogarnął. Odpuścił więc dalszą kłótnię o pieniądze. Zmienił podkoszulek na koszulę, narzucił marynarkę i wyszedł z domu.

Lena popatrzyła na zamknięte drzwi, poczekała, aż mąż odjedzie spod bloku i również wyszła. Umówiła się z Marcelem w parku za osiedlem.

Już czekał, siedząc na ławce. Gdy ją zobaczył, zerwał się i porwał w ramiona. Jego pocałunki były takie zachłanne. Lena zapomniała już jak smakuje. Oderwali się od siebie i chłopak mocno ją do siebie przytulił. Czuła jak bije jego serce.

— Denerwujesz się? — zapytała.

— Tak, bałem się, że nie przyjdziesz.

— Przecież obiecałam…

— Ale mogło ci coś wypaść.

— Antek pojechał do takiej jednej wypindrzonej klientki, więc mam wolne popołudnie.

— Do klientki powiadasz? — Marcel miał dziwną minę.

— Jest coś, o czym nie wiem? — zaniepokoiła się Lena.

— Kiedyś go widziałem. Jechał z jakąś blondyną, taką trochę po trzydziestce. Na pewno była starsza od niego.

— Nie, to nie Klaudia. Klaudia jest czarna. Mógł jechać z jakąś klientką, przecież to nie jest zabronione — usprawiedliwiała męża. — Nie rozmawiajmy o tym. Nie po to się spotkaliśmy, by teraz zastanawiać się nad tym, co robi mój mąż, kiedy nie jest ze mną. Ja teraz też jestem z tobą i mam dziwne przekonanie graniczące z pewnością, że jemu by się to nie spodobało.

Marcel roześmiał się, a następnie pociągnął Lenę w głąb lasku, w mało uczęszczaną, zarośniętą krzewami ścieżkę, którą najprawdopodobniej wydeptały zwierzęta. Gdy już był pewien, że nikt ich nie widzi, znowu żarliwie ją pocałował. Pachniał wodą toaletową o orientalnej nucie. Uwielbiała takie zapachy.

Oddała pocałunek. Jednocześnie w jej sercu zebrały się tysiące emocji. Szczęście, że w tej chwili są razem. Żal, że za chwilę się rozstaną. Tęsknota a konto kolejnego spotkania. I chyba miłość. Lena czuła, że się zakochała. Ostatnio usiłowała odganiać od siebie to uczucie. Wynajdywała różne zajęcia, by nie myśleć o Marcelu. Nie zawsze się udawało. Będąc poza domem, podświadomie szukała go wzrokiem. Będąc w domu, wyglądała przez okno, nasłuchiwała odgłosów z piętra wyżej. Tak niewiele ich dzieliło. Raptem jeden betonowy strop. A jednak tak wiele.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 53.43