E-book
7.35
drukowana A5
29.45
Inicjacja

Bezpłatny fragment - Inicjacja


5
Objętość:
122 str.
ISBN:
978-83-8126-532-4
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 29.45

Rozdział 1

Sierota

Tej nocy miasto Nornikow królestwa Sahiland zdawało się jakby wymarłe. Ciszy, nie przerywało nawet szczekanie wszechobecnych bezpańskich psów. W jednym z zaułków prowadzących w biedniejsze rejony miasta, stali dwaj mężczyźni. Jeden z nich wyraźnie podekscytowany opowiadał coś towarzyszowi, żywo gestykulując. Drugi z mężczyzn wcale jednak nie podzielał entuzjazmu rozmówcy. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi. Kiwał co jakiś czas głową to na lewo, to na prawo, nie mówiąc ani słowa i z głębokim strapieniem wyrytym na poszarzałej, zmęczonej twarzy, słuchał nowych, coraz to gorszych wieści pochodzących z okolic miasta.

— Z resztą, sam wiesz, jak to jest! W dzisiejszych czasach trudno o poczucie bezpieczeństwa. Powiadam ci dobry panie, a czy słyszałeś o kolejnym ataku nożownika? Poprzedniej nocy! Stary Bredynon, karczmarz, wraz z żoną zostali zaatakowani. Zamordowani we własnym łóżku! Powiadam ci panie, nastały złe czasy. Bardzo złe czasy!

— Doprawdy, ma pan rację. Strach wyjść z domu, w dodatku pod własną strzechą czuć teraz niepokój. — Starszy mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i podparł na pięknej, bogato zdobionej lasce.

Do ich uszu dobiegł cichy szmer bosych stóp, pośpiesznie przebiegających przez brukowaną uliczkę. Obaj odwrócili głowy w stronę dobiegającego ich dźwięku. Mała, wychudzona dziewczynka, ukryta pod o wiele za dużym, mocno zniszczonym płaszczem, przemknęła obok nich, przyśpieszając, kiedy spostrzegła czworo oczu wpatrujących się w nią ze zdumieniem. Dziurawy płaszcz powiewał za nią. Po krótkiej chwili dziecko było już tylko małą, czarną plamką na końcu ulicy, aż w całkiem zniknęła.

— Któż to mógł być? — Zapytał młodszy z mężczyzn. Brązowe kosmyki włosów, opadły mu na ubrudzone, wysokie czoło.

— Niejaka Niradhara… — Zaczął starzec.

Jego słuchacz uniósł brwi. Skrzyżował teraz ręce tak, jak wcześniej jego rozmówca i wydał ciche chrząknięcie.

— Nic ciekawego. Półsierota od urodzenia, sierota od minionej jesieni. O ojcu nic mi nie wiadomo, prócz tego, że zmarł przed jej narodzinami. Matkę zamordowano w niezwykle okrutny sposób… — Mężczyzna mówił monotonnym, smętnym tonem.

— Nigdy o niej nie słyszałem! — Przerwał mężczyzna. Jego policzki zaróżowiały z podniecenia. Uwielbiał słuchać o wszelkich tragediach ludzkich i rozgłaszać je dalej, wśród ludności miasta.

— To raczej smutna historia, dziewczynka została całkiem sama. Bez domu, bez pieniędzy, przyszłości… żywi się tym, co znajdzie lub dostanie od dobrych ludzi. Mało kto wie o niej więcej niż ty sam przyjacielu. Nawet za życia matki dziecka, nie miały łatwo. Zbrodniarz po morderstwie podpalił dom, aby zatrzeć wszelkie dowody zbrodni a sama Nirad, ledwo uszła z życiem. — Zapadło milczenie. Młody mężczyzna wpatrywał się z ogromnym zaciekawieniem w starca, który teraz poprawił poły płaszcza.

— Dziewczynka każdego popołudnia kieruje się w stronę cmentarza, nie bacząc ani odrobinę na pogodę, by siedząc przy grobie matki, doczekać nocy, wrócić do piwnicy niegdyś spalonego domu, i przespać się tam do rana. Czasem jednak nie wraca, a noc spędza na kamieniu nagrobnym. Nie wróżę jej długiego życia. Już teraz marnie wygląda… — Mężczyzna oblizał popękaną od zimna wargę. Wzdrygnął się. Mróz zaczął wdawać mu się we znaki. Potarł koniuszek mocno zaczerwienionego haczykowatego nosa i chrząknął. — No, cóż. Pora na mnie, księżyc wznosi się już wysoko ponad najwyższe dachy miasta, a ja sam zamarzam na kość. Dobrej nocy życzę szanownemu panu. — Uchylił rondo czarnego kapelusza i odszedł, kuśtykając.

Drobne, białe okruszki śniegu sypały się teraz mocniej i gęściej z ciemnogranatowego nieba. Noc ustępowała porankowi. Na ośnieżonych uliczkach pojawiali się gdzieniegdzie ludzie, śpieszący w swoich sprawach. Niemalże każda twarz wyrażała zmęczenie, znudzenie lub smutek. Zima trwała zbyt długo. Zapasy nań przygotowane, dawno już się skończyły, a mróz i opady zdawały się nie mieć końca. Mnóstwo ludzi zmarło. Na wpół wymarłe miasto niegdyś będące w świetności, teraz zastraszone licznymi zbrodniami, wprawiało w przygnębiający nastój.


Cichy chrobot dobiegł do uszu dziecka. Otworzyła oczy. Niecałe dwie stopy od niej siedziało ogromne, czarne ptaszysko. Wlepiało teraz okrągłe ciemne oczy w dziewczynkę, przekrzywiając łepek, kraknęło dwa razy, skoczyło na nogę dziewczynki i dziobnęło ją. Odsunęła się szybko, machając ręką, aby przegonić zwierzę. Wskoczyło na deskę owiniętą szmatą, którą dziewczynka używała jako poduszkę pod głowę, i zakrakało ponownie. Tym razem głośniej i zapalczywiej. Przechylało głowę w obie strony, przyglądając się z uwagą małej Nirad. Machnęła zniszczonym płaszczem, przed ptakiem, którego udało się jej znaleźć w skrzyniach, których pożar nie dał rady strawić. Należał on niegdyś do ojca dziewczynki. Tymczasem, wyrośnięty kruk jednak zdawał się być niewzruszony próbami przegonienia go. Ponownie zakrakał. Dziewczynka zarzuciła okrycie na siebie. Głowę przykryła kapturem, podniosła sznurek z ziemi i obwiązała go sobie na szyi, aby kaptur nie spadał jej z głowy, ani nie opadał na oczy. Wyminęła nieustannie kraczącego kruka i ruszyła przed siebie, w stronę serca miasta. Ptak wzbił się w górę, podążając za dzieckiem. Dziewczyna postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Doszła na aleję prowadzącą pod jedną z karczm, której dobrze się wiodło, mimo tak ciężkiego czasu. Jej właściciele byli bardzo dobrymi ludźmi. Żona karczmarza co rano dawała dziecku odrobinę suchego chleba. Stanęła pod tylnym wejściem budynku. Nikt jednak się nie pokazywał. Dziewczynka usiadła pod małym daszkiem nad wejściem i zastygła w bezruchu na długą chwilę. Zbliżała się godzina południowa. Ptak siedział na wysokim kamiennym murku ogradzającym tylne wejście na posesję. Wreszcie poderwał się. Zleciał wprost pod podkulone nogi dziewczynki i wylądował z wdziękiem. Zakrakał.

— Wyglądasz na samotnego… — Zaczęła dziewczynka, mrużąc oczy. — Chciałabym mieć przyjaciela. — Dodała, uśmiechając się lekko. — Chcesz nim zostać? Zatroszczę się o ciebie. Gdzie jest twoja rodzina? — Ciągnęła. — Moja nie żyje, jestem całkiem sama. Pomimo to radzę sobie. Dobrze mieć towarzysza. — Uśmiech na jej twarzy przygasł. Wstała powoli i opierając się o filar przy wejściu, spojrzała w dół, na ptaka. — Szkoda, że nie umiesz mówić. — Odwróciła się i złapała za klamkę w drzwiach. Ani drgnęły.

Pani Breynon nigdy nie zapominała o Niradharze. Pomagała jej, jak tylko mogła. Jej mąż nie był przekonany do dziewczynki, ale też nie zabraniał żonie oddawać odpadów jedzenia z karczmy. Tego dnia jednak kobieta się nie pojawiła. Nirad wyszła z podwórza posesji. Nagle na jej ramieniu przysiadł kruk, głośno kłapiąc dziobem. Przez materiał poczuła pazury zwierzęcia. Ptaszysko zdawało się ważyć tonę, na wątłym ciele dziewczynki. Wzdrygnęła się. Przemykała bezgłośnie przez wąskie brukowane uliczki, minęła parę domostw, przykrytych puchem ogrodów, i pozamykanych sklepików, kiedy niespodziewanie drogę zagrodziła jej sędziwa staruszka. Wyciągnęła z kieszeni małą owiniętą papierem paczuszkę.

— Marnie wyglądasz kochanieńka. — Powiedziała kobieta chrapliwym głosem i wcisnęła pakunek do drobnych rąk dziewczynki.

Staruszka nie miała jednego oka. Dawne pokolenia mieszkańców Nornikowa, w swoich wierzeniach odprawiali rytuały, które polegały na poświęceniu jednego z oczu noworodka, a następnie wycięciu go. Wierzono, iż przez pustkę po nim, umożliwiało się kontakt ze światem umarłych. Praktyki te zostały zakazane, gdyż większość dzieci umierała, jednakże można było spotkać nielicznych sędziwych już ludzi, którzy zaraz po narodzeniu, zostali okaleczeni w imię wierzeń przez okolicznych szamanów i przeżyli. Staruszka nagle zdrętwiała. Wytrzeszczyła oko na kruka siedzącego na ramieniu dziewczynki. Cofnęła się, drżąc i oddychając chrapliwie. Wyciągnęła rękę do ptaka. Wskazującym palcem wykonała dziwny znak przed dziobem zwierzęcia. Zaciągnęła świszcząco powietrze do płuc.

— Dzierżysz potwora! Czym jesteś skazo! — Charczała gardłowym głosem. Jej twarz stała się biała jak otaczający ich śnieg. Zerwał się chłodny, przenikliwy wiatr. Dziwne pierścionki, zawieszone na głowie i przykrywającej pusty oczodół, zadrżały na sznureczkach. Kobieta zaczęła przemawiać w nieznanym języku.

Dziewczynce zjeżył się włos na karku na dźwięk niezrozumiałych słów. Brzmiały groźnie, jakby rzucała właśnie jakiś zły urok. Ptak siedzący na jej ramieniu zamachał skrzydłami, wpatrując się w staruszkę. Przekrzywił głowę na bok, skupiając czarne oko na kobiecie. Rozległ się dźwięk przypominający trzaski trawionego przez ogień drewna. Starsza kobieta nagle odgięła głowę do tyłu. Rozdziawiła usta tak, jak bardzo było to możliwe. Jej ręce opadły wzdłuż ciała, starannie upięte włosy roztargane przez nagły zryw wiatru opały na jej ramiona. Oddech ustał, jej klatka piersiowa przestała wznosić się i opadać.

Niradhara zaczęła się cofać. Ptak kraknął głośno i sfrunął z jej ramienia pod nogi znieruchomiałej kobiety. Przechylił głowę, wpatrując się w ziemię koło jej stóp. Śnieg pod nią zaczął topnieć, tworząc małe rozetki. Nirad obserwowała zwierzę z przerażeniem. Obeszła je, bacznie się mu przyglądając. Ogromne ptaszysko podniosło główkę i śledząc każdy ruch Nirad, skrzeczało przeraźliwie. Kraknęło i zatrzepotało potężnymi skrzydłami. Dziewczynka rzuciła się przed siebie. Biegła ile sił w nogach, wpadając co jakiś czas na śpieszących za swoimi sprawami ludźmi. Wybiegła poza miasto, potykając się teraz o wystające z ziemi korzenie drzew, zmierzała ku cmentarzowi. Robiło się już ciemno. Padła zmęczona przy grobie matki. Zalała się łzami. Po chwili jednak wdrapała się na kamień nagrobny i skuliła się na nim, szlochając cicho. Zasnęła, nie spała jednak długo. Kiedy otworzyła oczy, dostrzegła ciemny zarys postaci, siedzącej niedaleko niej, na jednym z nagrobków. Przetarła ręką oczy. Widziany przez nią obraz, nieco się wyostrzył. Przybysz poruszył się. Sięgnął do kieszeni i wyjął coś małego. Znikąd zalśnił ognik i odpalił fajkę. znikąd i podpalił fajkę. Cmoknął cicho. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie. Poprawiła płaszcz i usiadła prosto. Kształt siedzący bokiem do Niradhary uniósł głowę i otworzył oczy. Złote, niemal świecące w mroku oczy, zalśniły. Powoli, bezgłośnie, postać odwróciła całe ciało w stronę dziecka. Ćmiąc fajkę, ponownie zastygł w całkowitym bezruchu. Nienaturalna cisza budziła w Nirad przerażenie. Cmentarz ze wszystkich stron otoczony był gęstym lasem. Zwierzęta zamieszkujące go wychodziły właśnie nocą, i to o tej porze było tu zwykle najgłośniej. Ze wszystkich stron zawsze dobiegały przeróżne odgłosy. Teraz jednak las wydawał się pusty, wymarły. Pszybysz wstał. Jak cień zaczął sunąć ku dziewczynce. Fajka gdzieś zniknęła. Blask księżyca oświetlił przybysza. Był to wysoki mężczyzna. Odziany w zielony płaszcz niemal dotykający ziemi. Czarne, staromodne, dobrze dopasowane spodnie i nienagannie ułożone jasne włosy, kontrastowały z nonszalancko rozpiętą czarną koszulą. Stanął przed dziewczynką i złożył ze sobą białe, smukłe palce. Zacmokał cicho. Cała jego twarz była pokryta bliznami, liczne szare kreski nachodziły na siebie i przecinały się, mimo to był niemożliwie piękny. Nie wiedzieć czemu, Nirad czuła sympatię i zaufanie do stojącego przed nią nieznajomego. Ten wpatrywał się w nią nieustannie. Przechylił lekko głowę. Dziewczynce coś to przypominało.

— Obserwowałem cię od dłuższego czasu. — Zaczął głębokim, niskim głosem. — Moi sprzymierzeńcy nie uważają tego pospiechu w ujawnianiu się tobie za słuszne, jednak ja sam twierdzę, że młodszy, to pojętniejszy, bardziej chłonny. I w rezultacie niezwyciężony.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Siedziała na nagrobku, słuchając z otwartą buzią. Oczarowana tajemniczym mężczyzną.

— Gruntem jest odpowiednie myślenie, psychika śmiertelnika. — Ciągnął spokojnym tonem, kiedy nagle dziewczynka przerwała mu, unosząc rękę.

— Śmiertelnika? — Uniosła brwi.

— W twoim przypadku, w fazie śmiertelnika. Masz przed sobą niewątpliwie trudne zadanie. Musisz bowiem całkowicie dorosnąć. Posiąść wiedzę, rozwinąć swoją psychikę i możliwości fizyczne. Po przejściu będzie za późno. — Mężczyzna usiadł obok Niradhary. — Ciało umiera razem z twoją ludzką egzystencją. Musisz więc pozostawić je w stanie idealnym. Będzie ono twoją skorupą, która później, jeśli nie zadbasz o nią wystarczająco, może stać się twoim więzieniem. Przemiana uzupełnia ubytki i niedoskonałości. Daje nadludzkie zdolności, jednak nie nadrobi twoich zaniedbań za życia. — Przemawiał z dumą, uważnie obserwując dziecko.

— Co to jest przemiana? — Dziewczynka odsunęła się od mężczyzny. — Kim jesteś? — wydyszała przestraszonym głosem.

— Jestem… w pewnym sensie nadczłowiekiem. — Mruknął ze znudzeniem mężczyzna i przetarł dłonią swoje blade czoło. — Usiądź głupia dziewczyno, nie czas i miejsce na krzyki i sceny strachu. Sprawa jest poważna. — Warknął już odrobinę zagniewany.

Jego oczy jakby przygasły. Uniósł rękę w górę, stykając ze sobą długi kciuk z palcem serdecznym. Z czarnego nieba nagle sfrunął na dłoń mężczyzny ogromny ptak. Dziewczynka pisnęła przeraźliwie i odskoczyła do tyłu, potykając się o wystający z ziemi kamień upadła na plecy. Podparła się na łokciach.

— Ten ptak! — Krzyknęła, wskazując na zwierzę drżącym palcem.

— Kto, Argo? — Zapytał mężczyzna nieco rozbawiony zachowaniem dziewczynki. — Argo to nie ptak. — Powiedział z pełnym uśmiechem na pięknej twarzy.

Rozległ się cichy trzask, w następnej chwili po smukłym ramieniu wił się duży, szmaragdowo zielony wąż, co jakiś czas wysuwający język. Owinął się wokół ramienia mężczyzny, następnie zastygł w bezruchu, z opartą głową na naprzeciwległym ramieniu. Był hipnotyzujący i piękny. Łuski mieniły się srebrem i zielenią. Nirad nie wierzyła własnym oczom. To nie było normalne, przyszło jej nawet do głowy, że to zwykły sen, i zaraz się z niego obudzi. Nagle rozległ się kolejny głuchy trzask i na ramieniu mężczyzny pojawił się mały, biały szczur, z takimi samymi oczyma, jakie miał jego pan. Zwierze przysiadło na tylnych łapach i zaczęło węszyć w powietrzu. Zachowywało się jak zwykły szczur. Nirad w swoim życiu widywała je niemal codziennie. Szczury w mieście były czymś normalnym. Wszędobylskie i niezliczone, stanowiły plagę tutejszych miast i wsi. Ten jednak był sporo mniejszy.

— Argo jest moimi oczami. Obserwuje, szpieguje, znajduje i przynosi wieści do mnie. Pomocne stworzenie. — Mężczyzna musnął dłonią niemalże białe włosy.

— Czego ode mnie chcesz?! — Wydyszała dziewczynka. Wstając powoli z ziemi, cofnęła się jeszcze o parę dużych kroków.

— Jesteś już gotowa na rozpoczęcie nauki. — Powiedział mężczyzna. Obserwował ją bardzo uważnie, przeczuwając, myśl nasuwającą się dziewczynce do głowy. Cień uśmiechu przemknął mu po twarzy.

Niradhara stała przez chwilę w bezruchu. Obserwowała obcego, nagle skoczyła w las, i ze wszystkich sił pomknęła, w głąb niego. — Byle dobiec do miasta, do ludzi, szybko, szybko! — Myśli kotłowały się w jej głowie. Straciła orientację. Stanęła. Rozglądając się, starała się odtworzyć drogę, jaka prowadziła do miasteczka. Przeskoczyła przez powalone drzewo i pomknęła dalej, wzdłuż znanej już sobie leśnej ścieżki. Tymczasem mężczyzna nadal siedział na kamieniu nagrobnym.

— Wydostała się z lasu. — Rozbrzmiał bardzo chrobotliwy i nieprzyjemny głos.

Był to towarzyszący mężczyźnie szczur. Ten zakołysał głową jakby do powolnej melodii. Zamknął oczy. Jego twarz przybrała wyraz błogiego otępienia.

— Panie, zdaje się, że śmiertelnik nie jest jeszcze gotowy. Właśnie nam nawiał.- Szczur ponownie przemówił, lecz nie tak pewnym, jak wcześniej głosem.

— Jestem innego zdania Aregorze. Zaraz się nią zajmiemy. Tymczasem, oddam się ludzkiej przyjemności. — Mruknął mężczyzna, rozsiadając się na grobie i ćmiąc fajkę.

Dziewczynka obejrzała się za siebie. Nikt za nią nie podążał. Poczuła ulgę. Nie zwalniała jednak, biegła co sił w nogach, aż dotarła do spalonego domu. Zbiegła do piwnicy, gdzie wcześniej spotkała owego ptaka. Ułożyła się na prowizorycznym posłaniu, pełna niepokoju. Dopiero teraz dotarła do niej myśl, że ptak siedział przed nią tamtej nocy, wszedł tu i obserwował ją. Długo wyczekiwała skrzypienia schodów lub dudniących kroków po kamiennej posadzce piwnicy, lecz nic takiego nie miało miejsca. Zapadła wreszcie w bardzo niespokojny sen.


— Proszę, proszę… — Zabrzmiał delikatny, zmysłowy kobiecy głos.

Nirad zerwała się na równe nogi. Pięć stóp przed nią stała kobieta w granatowej sukni sięgającej aż do ziemi, zdobionej złotą nicią i z rozciętymi, wiszącymi rękawami. Długie rude włosy sięgały jej aż za pas. Obok niej stał mężczyzna, którego poznała tej nocy. Przerażona, cofnęła się. Ktoś za nią już stał. Nagle poczuła przenikliwe uderzenie w tył głowy i straciła przytomność.

Rozdział 2

Zgromadzenie

— Witamy wśród żywych! — Rozległ się wesoły, dziewczęcy głos.

— Tss, witamy żywą. — Mruknął figlarnym tonem jakiś chłopak.

Nirad otworzyła oczy. Pierwszym co zobaczyła, było piękne, złote, łukowate sklepienie. Znajdowała się w ogromnej, zamkowej komnacie. Przy łóżku ujrzała dwie osoby. Na prawo siedziała młoda, lekko różowa na twarzy dziewczyna. Z drugiej strony siedział blady jak kreda chłopiec. Oboje niewątpliwie starsi od Niradhary. Z szerokimi uśmiechami, bacznie jej się teraz przyglądali. Zęby chłopaka niemal raziły. Brązowe, prawie czarne oczy gryzły się z bielą jego włosów, skóry i ubrania. Nie wiedzieć czemu, Nirad od razu poczuła z nim dziwną więź. Jakby znała go od zawsze.

— Jak się czujemy? — Zapytała dziewczyna siedząca z drugiej strony ogromnego łoża.

Nirad natychmiast wyrwała się z zamyślenia. Odwróciła głowę od chłopca, który być może zauważył już jej skupienie na jego osobie. Dziewczyna uśmiechała się nieustannie. Złapała Nirad za ramiona i z zadziwiającą lekkością posadziła ją w pozycji siedzącej. Wielkie, niebieskie oczy biły od siebie głębokim zatroskaniem. Kręcone złoto-blond włosy połyskiwały w świetle wpadających przez strzeliste, łukowate okna promieni słońca. Dziewczyna nie wyróżniała się zbytnio wyglądem, była piękna, ale zwyczajna.

Jasna, różowa sukienka przepasana białą wstęgą, i kokarda tego samego koloru, we włosach, współgrały z jej urodą.

— Chyba… dobrze. Gdzie jestem? — Zapytała cicho, jednocześnie przecierając rozespane oczy.

— Witamy na zamku Bareliona. — Powiedział wesoło chłopiec i roześmiał się głośno, klepiąc zdumioną Nirad po nodze.

— Arshen! Jesteś durniem. Nie widzisz, że ta mała się boi? — Zapytała niemal matczynym głosem dziewczyna, otulając Niradharę i głaszcząc ją czule po głowie.

Chłopak roześmiał się tylko i wstał z niemałym wdziękiem. Zbliżył się do jednej z brązowych szaf. Otworzył ją i zaczął przekładać różne kolorowe ubrania z udawanym skupieniem. Wreszcie wyjął skromną, szarą sukienkę zapinaną pod szyję. Pomachał nią z szerokim uśmiechem w stronę dziewczyn.

— Arshen, wyjdź! — Zagrzmiała dziewczyna.

Nirad wzdrygnęła się, kiedy chłopak łypnął groźnie na towarzyszkę.

— Jak masz na imie maleńka? — Zapytała dziewczyna. Odwracając się do Nirad — Ja jestem Noriene. Możesz mówić mi Nore. — dodała.

— Niradhara.

— Niri! Cóż za piękne imię. Doprawdy, rzadko spotykane! — Zaśmiała się dziewczyna i podała rękę Niradharze, aby pomóc jej wstać.

Nirad była o połowę niższa od Noriene. W tym czasie chłopak niemalże jak na komendę opuścił komnatę, rzucając od niechcenia wyjętą przez siebie suknię na łóżko.

Nore wybrała dla Nirad piękną sukienkę z ozdobną wstążką w pasie i zdobieniami przy rękawach.

— Wyglądasz jak księżniczka! — Zawołała zadowolona Noriene, kiedy dziewczynka skończyła ubierać suknię. — Teraz musimy zrobić coś z twoimi włosami! — dodała z szerokim uśmiechem.

— Jak masz na imie maleńka? — Zapytała dziewczyna. Odwracając się do Nirad — Ja jestem Noriene. Możesz mówić mi Nore. — dodała.

Nirad musnęła ręką swoje włosy. Poczuła, że są lekkie, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ktoś musiał o nią zadbać, była czysta, pachnąca wonnymi olejkami. Włosy nie były już posklejane i brudne. W jednej chwili serce podskoczyło jej do gardła. Poczuła szarpnięcie za rękę i wylądowała na krześle przy toaletce. Pierwszy raz od ponad roku zobaczyła się taką świeżą i pełną uroku. Nie mogła uwierzyć, że to ona sama. Nore złapała za grzebień i zaczęła rozczesywać długie, splątane jasne włosy nowo poznanej dziewczynki. Nirad wpatrywała się jak urzeczona w swoje własne odbicie. Tło, które tworzyły w odbiciu lustra piękne rzeźbione szafy, półeczki i kanapa, łóżko z delikatnym, przypominającym mgiełkę baldachimem, wydawało się magiczne. Na dodatek wszystko oblane złotem, iskrzyło się w promieniach porannego słońca.

— Jesteś naprawdę piękna, Niri. — Zaśmiała się głośno Nore.

Dokładnie rozczesane włosy zaplotła w gruby i ciasny warkocz. Na głowę wpięła srebrny, wysadzany drogimi kamieniami diadem. Spojrzała w lustro na odbicie Nirad. Dziewczyna wyglądała naprawdę jak następczyni tronu.

Rozległ się głośny huk. Dwuskrzydłowe wrota otworzyły się, w wejściu stał teraz wysoki mężczyzna ubrany całkowicie na czarno, o bardzo ciemnej karnacji i mocno zmierzwionych włosach. Twarz miał srogą i nieprzyjazną, teraz wpatrywał się gniewnie w zdumione dziewczyny. Nirad przeszedł dreszcz po plecach.

— Co tu się do cholery dzieje? — Wycedził przez zaciśnięte zęby, podchodząc do dziewcząt. — Co to jest? — Zapytał, piorunując wzrokiem Norę, która teraz wydawała się śmiesznie mała.

Skulona, nie wypowiedziała ani jednego słowa. Zbliżył się i wyciągnął rękę do zdezorientowanej Niradhary. Ta natychmiast wstała, patrząc mu prosto w oczy. Złapał ją pod ramię i szarpnął do siebie. Nora pobladła. Wyglądała teraz, jakby miała za chwilę zemdleć.

— Miałaś ją tylko pilnować i niezwłocznie mnie powiadomić, kiedy dziewczyna się przebudzi. — Warknął mężczyzna potrząsając jednocześnie trzymaną pod ramię Nirad.

— Panie, ja… — Zaczęła Nora zachrypniętym głosem. Na jej policzkach Niradhara dostrzegła strużki łez. Na wpół klęcząca dziewczyna, wsparta o drewnianą toaletkę, wyglądała teraz bardzo żałośnie.

— Osobiście dopilnuję, aby twoja właścicielka dowiedziała się o twoim niewykonywaniu powierzonych przeze mnie poleceń.

— Błagam, litościwy panie, niech pan tego nie robi! — Krzyknęła dziewczyna, trzęsąc się na całym ciele i padając na kolana.

Mężczyzna przeniósł wzrok na Nirad. Z nadludzką szybkością i siłą zamachnął się dziewczynie nad głową, strącając z niej diadem. Ten przeleciał przez połowę komnaty, uderzając w ścianę i rozpryskując drogocenne kamienie, którymi był wysadzany po całym pomieszczeniu. Nore zachlipała głośniej.

— Zmykaj do swoich obowiązków. -powiedział, już nieco spokojniejszym tonem, na co dziewczyna wstała i wybiegła, uchylając się przed mężczyzną.

— Proszę. — Odezwał się, spoglądając na Nirad, kiedy niezręczna cisza zaczęła się przedłużać.

Poprowadził dziewczynę przez niekończące się korytarze, zakręcające się i rozwidlające w różnych kierunkach. Mijali różnych rozmiarów i rzeźbień drzwi. Uwagę Nirad przykuły drewniane obramowania, na których z niezwykłą dbałością o szczegóły zostały wyrzeźbione ludzkie twarze. Każda miała inny wyraz. Niektóre przedstawiały radość, inne złość, jeszcze inne z zamkniętymi oczami, pogrążone we śnie. Na ścianach gdzieniegdzie widniały ogromne stare obrazy z pewnością warte fortunę. Oprawione w złote ramy, porozwieszane były naprzeciwko strzelistych, łukowatych okien. Promienie słoneczne rozświetlały arcydzieła, eksponując je w całej krasie.

— Wybacz, jeśli poczułaś się zmieszana, kiedy byłem zmuszony dać Norze reprymendę. Kiedyś zrozumiesz tę sytuację, na razie mogę ci powiedzieć, że jest ona w pewnym sensie niewolnikiem, dosłownie wyhodowanym do służby wyznaczonej osobie. Widzisz, jest służącą. Zajmuje się przede wszystkim sprzątaniem i usługiwaniem, nocą staje się kochanką.- Jego usta wykrzywił drwiący uśmiech. — Ty jednak masz inne przeznaczenie. Będziesz kimś więcej, dlatego też mogę ci teraz po części wyjaśnić sytuację tamtej dziewczyny, otóż ona sama nieświadoma możliwości innego życia. Pokornie znosi swoją rolę. Czasem dostaje zlecenie opieki nad nowo przybyłymi, aczkolwiek żyje w przekonaniu, że każdy z nich będzie kolejnym sługą, który po czasie zostanie przypisany jednemu z przedstawicieli wyższych sfer. Nowi przybywają i odchodzą, tak, że nie ma sposobności zamienić z nimi więcej niż paru zdań. Rozumiesz, więc że takie spotkania absolutnie nic nie wnoszą do jej życia i sposobu myślenia. — Chrząknął i spojrzał na Nirad. Ona jednak milczała, idąc przy jego boku.

Szli jeszcze przez pewien czas. Zatrzymali się wreszcie przed jednymi z wielu drzwi. Mężczyzna puścił dziewczynę i oparł brodę na dłoni. Myślał przez krótką chwilę, po czym cmoknął i spojrzał Niradharze prosto w oczy, jakby oceniał jej możliwości.

— Myślę… — zaczął, przeczesując palcami zmierzwione włosy. — Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli nie będziesz się odzywać. Posłuchaj, bo to ważne. Ja rozumiem, jesteś zdezorientowana, każdy jest. Kiedy tam wejdziesz, zostaniesz poddana ostatniemu z testów. Musisz wiedzieć, że jesteś najmłodszą z wybranych. Będą sprawdzać twoją wolę, stabilność emocjonalną, siłę fizyczną, skłonności do niepożądanych im zachowań. — Ucichł na chwilę, czekając na jakąś odpowiedź ze strony Nirad, jednak nie powiedziała ani słowa, bacznie go obserwując i chłonąc jego słowa. Ze zdumieniem stwierdził, że nie może nic wyczytać z wyrazu jej twarzy. Jej myśli były jedną wielką tajemnicą, zamkniętą w niej samej. Ukucnął teraz. Ich twarze były teraz na tej samej wysokości.

— Zobaczysz akt sadyzmu i brutalności. Musisz odrzucić wszelkie wyuczone poglądy na temat dobra i zła. Wyłącz emocje. Jeśli każą zabić, zabij. W innym przypadku zostaniesz uznana za niezdatną do sprzymierzenia się z nimi. Bezwzględność i egoizm jest twoją przepustką.

— Nie chce tam wchodzić. Chcę natychmiast wrócić do Nornikow! — Krzyknęła, piorunując go wzrokiem.

— Cśś! — uciszył ją mężczyzna zasłaniając buzię Nirad. -Nie wolno mi mówić tego, co teraz mówię. Posłuchaj mnie uważnie, bo od tego zależy całe twoje życie. Nie masz możliwości powrotu. Dotąd byłaś cały czas utrzymywana przy życiu. Jeśli odejdziesz, zabiją cię. To samo zrobią, jeśli uznają cię za nieprzydatną. W tej chwili waży się twoje życie lub śmierć. Nie okazuj słabości i w żadnym wypadku nie wycofuj się, graj silną, niewzruszoną, bezwzględną! Masz zaledwie dziesięć lat. Jednak jesteś najbardziej wyczekiwaną i obiecującą nowicjuszką. Swoim charakterem i determinacją przewyższasz wszystkich innych planowanych młodziaków. Wstał i położył dłoń na mosiężnej klamce od drzwi.

— Rozumiesz już powagę sytuacji? — Zapytał, unosząc jedną brew.

— Myślę, że tak.

Mężczyzna skinął głową i przeprowadził, czy raczej przepchnął ją przez drzwi.


Znaleźli się w ogromnej sali, przypominającej nieco salę tronową. Naprzeciwko wejścia zasiadło w szczerozłotych, masywnych krzesłach, sześcioro mężczyzn i kobieta. Wyglądali bardzo majestatycznie. Zaraz za nimi znajdowały się dwa okna. Pomiędzy nimi na ścianie wisiał dziwny herb. Przedstawiał szykującą się do skoku groteskową postać. Wielkie, żółte oczy zdawały się bacznie obserwować Nirad. Stwór był niewymiarowy, przygarbiony z rozłożonymi nietoperzymi skrzydłami, rozczapierzonymi szponami i mocno opiętą skórą na kościach.

— Dziękujemy ci Pyotrze. — Powiedziała kobieta spokojnym, aczkolwiek stanowczym głosem.

Mężczyzna, który przyprowadził Nirad skinął uprzejmie głową i wycofał się, zamykając za sobą drzwi. Kobieta wstała, poprawiła granatową suknię i ruszyła energicznym krokiem w stronę przestraszonej Nirad. Położyła smukłą, zimną dłoń na ramieniu dziewczynki. Ta poczuła, że cały strach mija, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Moja droga, pozwolisz… — Kobieta wyprowadziła dziewczynę na środek pustej sali, po czym odeszła na swoje miejsce, pozostawiając Nirad samą, stojącą dokładnie naprzeciw dorosłych ludzi. Wszyscy z siedzących za długim na dwadzieścia stóp misternym stołem byli całkowicie pochłonięci zapisywaniem czegoś na pergaminach. Wyjątkiem była owa kobieta, która z opartą głową na rękach, wpatrywała się uważnie w dziewczynkę. Cisza zaczęła się przedłużać. Nagle jeden z sąsiadujących z kobietą mężczyzn przestał pisać. Odłożył pióro i szepnął coś do kobiety. Ta odczekała jeszcze chwilę, następnie wzięła do ręki pióro, podpisała coś na pergaminie mężczyzny i wyprostowała się, ponownie skupiając spojrzenie na dziewczynie.

— Czy możemy zaczynać? — Zapytał mężczyzna. — Wszyscy w jednej chwili odłożyli pióra i ponieśli głowy.

— Ksaver! — Zawołała kobieta, spoglądając w stronę małych, lichych drzwi na prawo od dziewczynki.

Nirad natychmiast odwróciła się w tamtą stronę. Ich oczom ukazał się chudzielec o śniadej twarzy i brązowych długich włosach spiętych w koński ogon. Ukłonił się nisko do siedzących, następnie zmierzył wzrokiem dziewczynkę. Uśmiechnął się z politowaniem i mrugnął znacząco w jej stronę.

— Rób, co do ciebie należy. — Kobieta uśmiechnęła się szeroko.

Ksaver wyszedł, po czym wrócił z małym rozkładanym metalowym stolikiem i zawiniątkiem, które zaraz po ustawieniu stolika na odpowiedniej wysokości, rozwinął. Oczom Nirad ukazały się różnego rodzaju noże. Serce podskoczyło jej do gardła. Cofnęła się o parę kroków. Stolik i inne sprzęty znoszone przez Ksavera znajdowały się dużo dalej od Nirad, ta jednak czuła niepokój. Uważnie obserwowała poczynania chłopca.

— Niradharo. — Kobieta uniosła brwi. Dziewczynka spojrzała na nią, więc kontynuowała. — Na dobry początek, musisz dowiedzieć się, w jakim celu cię tu sprowadziliśmy. Widzisz, sprawa ta jest nieco skomplikowana, i nie zaskoczy nas, jeśli jej nie zrozumiesz za pierwszym razem. Na pojęcie tego i oswojenie się, potrzeba dużo czasu. My jednak nie mamy go zbyt wiele. Wszyscy znamy twoją historię i dzięki pewnym wpływom, zgodziliśmy się, aby dać ci szansę na lepsze życie, wśród takich jak my. Wspólnie położymy kres twoim dotychczasowym mękom. Poprzez obserwację ciebie, mogliśmy stwierdzić, że jesteś na tyle zdolnym dzieckiem, abyś mogła z nami współpracować i rozwijać się w odpowiednich, przydatnych kierunkach. Zanim to jednak stwierdzimy, musimy poddać się dość nieprzyjemnym doświadczeniom, aby ocenić twój stan umysłu. — Uśmiechnęła się szeroko, pokazując idealnie równe, białe i błyszczące zęby. Rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Ksaverego. — Patrz cały czas na mnie. — Rozkazała cicho.

Na salę wjechała wielka paleta z przyczepionymi u spodu małymi kołami. Uwiązana do niej była sędziwa, nieprzytomna kobieta. Długie czarne włosy całkowicie przysłoniły jej twarz, odziana w śnieżno biały fartuch zasłaniający całe jej ciało od szyi do kostek, wysiała bezwładnie. Nie ruszała się nawet jej wychudzona klatka piersiowa. Zdawało się, że kobieta jest martwa. Ksavery przystanął przy niej i wyciągnął szpiczasty palec, dotykając jej czoła i odchylając zwisającą w dół głowę do palety za nią. Nirad poczuła, że coś wywraca jej się w żołądku. Rozpoznała w niej jednooką staruszkę, mieszkankę Nornikow, którą spotkała, idąc na cmentarz w towarzystwie tajemniczego kruka. Kobieta po chwili ocknęła się, łapczywie zaczerpując powietrze. Wytrzeszczone do granic możliwości oko, zdawało się, jakby miało zaraz wypaść z oczodołu. Kiedy ciche rzężenie ustało, zaczęła piać wniebogłosy, raz po raz wykrzykując szeleszczące słowa, w niezrozumiałym dla Nirad języku. Serce dziewczynki waliło jak młotem. Teraz sama poczuła, że ma trudności z oddychaniem. Bezwiednie wsadziła lewą rękę do kieszeni, gdzie wyczuła małe zawiniątko, podarowane jej właśnie przez tę staruszkę. Wyjęła rękę jak oparzona.

— Niradharo, patrz na mnie. — Przypomniała się Kobieta w granatowej sukni. — Naszą historię i cechy przedstawicieli rasy, przyjdzie ci poznać już niedługo. Będziesz zdobywać wiedzę zarówno o naszej, jak również innych rasach. Nirado, przewodnie pojęcie naszego ugrupowania: Ród ludzki jest nam największym wrogiem. Zapamiętaj to. — Tu wskazała palcem na staruszkę — chociażby ze względu na twoje bezpieczeństwo, ludziom się nie ufa. O wszystkim dowiesz się na zajęciach, po okiem wybranego już dla ciebie przewodnika. Uwagą ode mnie jest, abyś od początku starała się utrzymywać z nim dobre stosunki, niewykluczone, że będziesz do niego uwiązana do końca swojego życia.

Rozległ się głośny syk i zawodzenie staruszki. Ksaver nie ustępował, trzymał rozgrzany do czerwoności pręt na jej brzuchu, wypalając skórę. Ani na chwilę nie odsunął narzędzia, aby ulżyć staruszce w cierpieniu. Nirad odwróciła głowę, czując napływające do oczu łzy. Zawodzenie stawało się coraz głośniejsze, zagłuszając przy tym jej słowa. Kobieta uniosła rękę. Pręt natychmiast zmienił swoją barwę. Ksaver upuścił kawał metalu na ziemię, wydając przy tym ciche parsknięcie. Rzucił gniewne spojrzenie w stronę Kobiety, która już zdążyła opuścić rękę i wlepić wzrok w Nired.

— Czy zechciałabyś podejść i na chwilę stać się pomocnikiem naszego kata? — Zapytała kobieta z nieprzyjemnym uśmiechem.

W tym momencie na sale wszedł wysoki, postawny mężczyzna, o kasztanowych włosach i bladej cerze. Miał na sobie srebrnozłotą zbroję, z wyrytym dokładnie takim samym herbem, jaki wisiał na ścianie za zgromadzeniem. Niósł krzesło, które postawił zaraz przy wejściu, do pomieszczenia należącego do Ksavera. Mruknął coś do chłopca, na co ten przystanął i przestępując z nogi na nogę, nerwowo zachichotał. Mężczyzna usiadł, opierając ręce na kolanach. Przerzucał teraz spojrzenie to na Nirad, to na kobietę, która teraz wyglądała na zirytowaną i ku zdziwieniu dziewczynki, trochę przestraszoną. Rzucił jej arogancki uśmieszek, po czym pogrążył się w rozmowie z Ksaverym. Kobieta pochyliła się do Nired.

— Czy gdybyś była zmuszona do zabicia kogoś, zrobiłabyś to? — Zapytała jadowitym głosem, co zdezorientowało dziewczynkę. — Odpowiedz. — dodała. — Co czułaś po stracie matki, którą to ja, osobiście zabiłam?

Nirad jednak nie odpowiadała, stała nieruchomo, obserwując uważnie swojego rozmówcę. Z jej twarzy nie dało się wyczytać absolutnie nic. Ani jednej myśli, czy emocji. Krzyki staruszki cały czas brzmiały, obijając się o kamienne ściany sali, co potęgowało straszliwy hałas.

— Dosyć tego. — Warknął mężczyzna wstając z krzesła. — Sinead usiądź już. Dziewczyna jest moja, zgodnie z waszym ówczesnym zarządzeniem. Nie macie w zwyczaju wyznaczać opiekuna przed przejściem próby. Wytłumacz mi po cóż odprawiać całą tę szopkę, skoro wiadomo było o początku kim będzie Nirad, i na co ją szykujemy. Dziewczyna jest za młoda na co najmniej ponadpołowę waszych pytań i nie odpowie na nie, bynajmniej ze strachu. Została sprowadzona tu niecałe dwa dni temu. Jakim prawem bez najmniejszego naprowadzenia dziecka, w jakiej sytuacji się znalazło, rozpoczynacie przeprowadzanie tych brutalnych testów? — Przerwał, kiedy do jego uszu dobiegł szloch i błagania staruszki.

Ksavery zbliżał się do niej z nożem, którym miał zamiar pozbawić ją jedynego oka. Mężczyzna wyciągnął ku niej rękę, mrucząc coś pod nosem. Staruszka natychmiast znieruchomiała i zawisła bezwładnie. Nirad zrozumiała, że jednooka kobieta już nie żyje. Rozzłoszczony Ksavery rzucił nóż, wykrzykując obelgi pod adresem mężczyzny, lecz gdy ten odwrócił głowę w jego stronę, młodzieniec natychmiast umilkł.

— Datharze. — Zagrzmiał najstarszy z mężczyzn siedzących za stołem. Biała broda sięgała mu za pas, widniały na niej wąskie, czarne pasma.

— Kto ją tu przywiódł w tak wczesnym wieku? — Zapytał przez zęby wojownik, kiedy stanął twarzą w twarz z kobietą. Ta jednak nie odpowiadała, na jej twarzy pojawił się cień strachu. Mężczyzna zamyślił się na chwilę. Nagle wytrzeszczył oczy. — Shlicer! Ten mały chłystek? Gronaj ty szelmo! Mam nadzieję, iż liczysz się teraz z faktem, że masz mnie za wroga! Dziesięć lat starań i zabiegań o optymalny rozwój młodej Niradhary. Wszystkie trudy, które znosiliśmy, aby mieć w niej dobrego najemnika, chcesz wszystko zaprzepaścić, w imie czego, stanowiska? Możesz mieć pewność, że już niedługo za ten parszywy spisek oderwą cię od koryta. Spasłeś się przez ten czas, ale położę kres nienależnemu zarówno tobie, jak i całej reszcie, dostatkowi. — Tu przesunął wzrokiem po wszystkich zgromadzonych. — Zabieram ją. — Warknął do pozostałych. Nikt nie ważył się odezwać. Mężczyzna samym wzrostem przewyższał połowę z obecnych.

Zrobił krok w tył, nie spuszczając wzroku z poddenerwowanych egzaminatorów. Wyciągnął dłoń do dziewczynki. Nirad poczuła chłód metalowej rękawicy, kiedy mężczyzna ujął jej rękę i poprowadził do wyjścia.

— Banda skretyniałych durniów. — Chrząknął, idąc przed siebie. — Pyotr kazał ci się nie odzywać, bardzo dobrze, że usłuchałaś jego rady, naprawdę, jestem zadowolony z twojej postawy. Widzisz, zjawiłbym się wcześniej, ale o całym krętactwie dowiedziałem się dość późno. — Zamknął za sobą drzwi, gdy opuścili salę.

— Kim byli ci ludzie? — Zapytała dziewczynka, nie nadążając za mężczyzną, który dosłownie ciągnął ją za sobą. W głowie huczało jej od natłoku myśli.

— Zacznijmy od tego, że oni nie są ludźmi.

— To znaczy, kim są?

— Obrzydliwymi pasożytami. Żywiącymi się krwią. Bardzo mi przykro z powodu twojego losu, jak już wiesz, był on starannie zaplanowany. Ty również staniesz się jedną z nas, masz potencjał, który jest im bardzo na rękę. Rozumiesz? — przystanął, obserwując dziewczynkę. -Osobiście będę cię szkolił. Wybrano mnie do tej roboty i z przyjemnością ją wykonam. — Tu pozwolił sobie na cień uśmiechu. Nagle wyprostował się raptownie i szerokim uśmiechem zagadnął wesoło, przyklaskując głośno dłońmi. — Zechciałabyś wejść ze mną na najwyższą wieżę tego zamku? Pragnę, żebyś coś zobaczyła. Widok naprawę robi wrażenie, mówię ci.

Nirad kiwnęła głową. Ta nagła zmiana humoru i tematu, przez mężczyznę, rozbawiła ją nieco. Ten złapał ją za rękę i pociągnął po schodach wijących się w kamiennym tunelu, którego łukowate ściany zwieńczały się ostro nad ich głowami. Gdzieniegdzie pozawieszane były lampy naftowe, zwisające z kamiennego stropu. Pięli się w górę, po krętych schodach przez bardzo długi czas. Kiedy wreszcie wyszli na mały, drewniany podest, Nirad rzeczywiście zaparło dech w piersiach. Znajdowali się teraz w wieży z paroma oknami wychodzącymi we wszystkich kierunkach świata. Nirad obracała głową w każdą stronę. Zamek zewsząd otoczony gęstymi lasami i najwyższymi górami, wydawał się zupełnie odcięty od świata. Widok był stąd niesamowicie piękny, dziewczynka jednak poczuła narastający w sobie niepokój.

— Podejdź.

Nirad zbliżyła się do przyszłego nauczyciela. Mężczyzna wychylił się przez jedno z okien i wyciągnął rękę, wskazując palcem na coś na dole.

— Tu masz wrota i podjazd do zamku. W środku znajduje się dziedziniec, na którym będziemy się spotykać podczas eskapad na zajęcia fizyczne. A tam — tu wskazał dużą polanę będącą niedaleko zamku, otoczoną drzewami.- mamy stadninę, nauczysz się również ważnej sztuki jeździectwa. W lesie będziemy uczyć się orientacji w terenie, walki, sztuki przeżycia w nieprzyjaznych warunkach. Cały zamek znajduje się na najwyższej skale w tej okolicy. — Dostrzegł spojrzenie Nirad, skupione na najdalszych ledwo widzialnych szczytach gór, wznoszącymi się ponad lasami i rozległymi dolinami.

— Jesteśmy oddaleni o wiele mil od ludzkich siedzib. Nawet gdyby chcieli, nie są w stanie pokonać toru przeszkód, który stawia przed nimi matka natura.

— Dlaczego się tak odgradzacie od ludzi?

— Przez strach. — Mężczyzna zmarszczył wysokie czoło.

— Przecież oni nie są niebezpieczni.

— Nirad, moja droga. Czy wiesz, czego najbardziej boją się śmiertelnicy?

Dziewczynka popatrzyła przed siebie, myśląc przez chwilę. Nagle uśmiechnęła się.

— Śmierci, to oczywiste.

— Śmierci, tak to fakt. Jednak śmierć może przyjść na wiele różnych sposobów. Zabić może choroba, nienawiść, pieniądz, miłość lub dzika zwierzyna, nad którą nie posiadają pełnej władzy, choć wierz mi, chcieliby. Ich serca ciągnie jak niczyje inne do władzy i niezależności. — Kończąc, uderzył pięścią w kamienną ścianę. Małe fragmenty kamienia, skruszyły się, spadając na drewnianą podłogę.

Jego twarz skamieniała. Nirad zdumiła kolejna nagła zmiana humoru towarzysza. Mężczyzna przeszedł bez słowa, przez środek wierzy, przystając przy naprzeciwległym oknie. Zdjął z dłoni rękawicę i spojrzał na nią, ujmując ją w drugą dłoń.

— Jesteśmy od nich potężniejsi zarówno fizycznie jak umysłowo. — Skierował palec na swoją skroń i puścił oko do Nirad, szczerząc zęby w półuśmiechu.

— Jeśli macie tyle siły i przewagi niemalże we wszystkim, to czym są dla was bezbronni ludzie? — Fuknęła z irytacją w głosie.

Mężczyzna westchnął i przespacerował się do innego okna, splatając ręce za plecami.

— Głupota, moja droga — rzucił teraz Nirad niemal matczyne spojrzenie — jest gorsza od najgroźniejszej broni. Widzisz, wydawać by się mogło, że głupiego łatwiej zgładzić, przewidzieć jego czyny, to nieprawda. — Położył dłoń na ramieniu Nirad.

Dziewczyna milczała, przez chwilę wpatrując się w otaczające ją góry. Dzień zbliżał się gu końcowi. Słońce zalśniło czerwienią i powoli zsuwało się, ustępując nieba księżycowi. Na ramie jednego z okien wylądował niespodziewanie mały szarobrązowy wróbel, ćwierkając cicho, po czym wzleciał ponad Nirad, i sfrunął wprost na barczyste ramię mężczyzny.

— Dziedziniec pusty. — Rozległ się piskliwy, ledwo dosłyszalny, figlarny głosik. — Straż na posterunkach. Shane Howet w dalszym ciągu niewidziany przez nikogo. Dwoje nowych jeńców, najpewniej koniokradów, złapanych dzisiejszego rana, koczujących od dwóch nocy pod stadniną. Żadnej bójki, kradzieży, innych zgłoszeń. — Ptaszek kłapnął maleńkim dziobem i zatrzepotał skrzydełkami.

— Dziękuję Diorze. — Odpowiedział mężczyzna, na co wróbel zerwał się do lotu. — Zaczekaj jeszcze chwilę. — Rozkazał, po czym spojrzał na oczarowaną urokiem zwierzęcia dziewczynkę. — Najwyższy czas, abyś udała się na spoczynek. Mam do załatwienia jeszcze parę ważnych spraw i muszę się tym niezwłocznie zająć. Dior poprowadzi cię prosto do twojej komnaty i prosiłbym, abyś dzisiaj nigdzie nie chodziła. Jesteś tu nowa, eskapady mogłyby okazać się dla ciebie niebezpieczne, na dodatek potrzebujesz wypoczynku, jutro czeka cię ciężki dzień. Twoje ciało na tę chwilę nie jest przyzwyczajone do tak wielkiego wysiłku fizycznego, to więc doznania z dnia jutrzejszego mogą cię zupełnie wykończyć, musisz być wypoczęta.

Ptak zdawał się rozumieć słowa mężczyzny. Natychmiast zleciał na ramię Nirad, która nagle poczuła przemożną senność.

— Idź prosto. — Ponownie zaćwierkał figlarnie.

Mężczyzna posłał zdumionej Nirad troskliwy uśmiech. Wróbel wyprowadził dziewczynkę ledwo do pierwszego zakrętu schodów. Kiedy Straciła mężczyznę z oczu, zwierzę wzniosło się w górę, prowadząc ją, co chwilę zataczając wesoło kółka nad jej głową. Nirad jednak czuła dziwne kłucie w brzuchu. Niepewność wszystkiego zaczynała wdawać się jej we znaki. Próbowała nawiązać rozmowę ze zwierzęciem, jednak to zachowywało się jedynie jak zwykły, udomowiony zwierzak, bez nadnaturalnych zachowań i umiejętności. Ptak nie wypowiedział ani jednego słowa. Kiedy doszła do komnaty wskazanej przez Diora, zwierzątko wleciało do środka, jak tylko Nirad otworzyła drzwi, po czym usiadło na skraju jednej z szafek, przekręcając łepek.

— Okno. — zabrzmiał głos, na który dziewczynka omal nie zemdlała ze strachu.

— To teraz masz ochotę rozmawiać? — Uśmiechnęła się.

Ptak jednak nic nie odpowiadał. Po dłuższej chwili, kiedy zastukał dziobem w okno, Nirad podeszła i otworzyła je. Wróbel natychmiast wyleciał, ćwierkając radośnie. Zmęczona, zarzuciła zasłony i nie przebierając się, legła na łóżku, niemal natychmiast pogrążając się w niespokojnym śnie.

Rozdział 3

Ćwiczenia

Nazajutrz, kiedy otworzyła oczy, spostrzegła stojącą przy łóżku przysadzistą kobietę.

— Wreszcie. — Mruknęła z niezadowoleniem, na przywitanie.

Rzuciła z kamiennym wyrazem twarzy, komplet ubrań przeznaczonych dla Nirad na łóżko, po czym wyszła pośpiesznie, zamykając za sobą drzwi. Nirad natychmiast zerwała się z łoża. Chwyciła pozostawione ubranie i spojrzała przez najbliżej położone okno. Słońce jeszcze nie wzeszło. Niebo było szare i jakby ponure. Zapowiadał się zimny i pochmurny dzień. Wzdrygnęła się. Złapała darowane jej spodnie i tunikę ze skóry. Ku jej zdumieniu, po ich założeniu stwierdziła, że ubrania pasowały idealnie na jej przeraźliwie chude ciało. Dostała też rękawice ze skóry i buty. W chwili, kiedy naciągała te ostatnie na swoje małe stopy, w szybę zastukał dziobem wróbel. Pośpiesznie rzuciła się w jego stronę, aby mu otworzyć okno. Gdy już wleciał, Nirad dostrzegła trzymany przez niego w dziobie ciasno zwinięty kawałek pergaminu. Wzięła go od ptaka i rozwinęła. Zwierzę zaćwierkało radośnie. Na strzępku pergaminu widniał duży napis „Dziedziniec” oraz rysunek pod nim. Niedbały szkic przedstawiał słoneczny zegar, wskazujący dokładnie na godzinę piątą rano. Niżej, pod obrazkiem, ktoś się podpisał koślawymi literami „Dathar”. Nirad doskoczyła do okna, biegała od jednego, do drugiego, szukając tego, który wychodzi na dziedziniec. W końcu je znalazła. Na obszernym placu, pośrodku znajdowała się niewielka wysepka, z dużym, kamiennym zegarem słonecznym. Nirad miała bardzo niewiele czasu. Spojrzała zaniepokojona na ptaka siedzącego teraz na masywnej, drewnianej klamce od drzwi.

— Zaprowadzisz mnie? — Zapytała cicho.

Ptak zatrzepotał skrzydłami. Nirad otworzyła wrota, na co zwierzę natychmiast zerwało się do lotu i pofrunęło przed siebie. Prowadzona przez małego, rozćwierkanego wróbla, przebyła długą drogę. Gdy wreszcie dotarli na dziedziniec, było już dużo po umówionym czasie.

— Dziękuję Diorze. — Powiedziała i zbiegła pośpiesznie po schodach. Ptak wzniósł się na jej słowa w górę, po czym przeleciawszy na drugą stronę placu, wylądował na ramieniu potężnego Dathara. Mężczyzna wyglądał na zniesmaczonego i zirytowanego tym spóźnieniem. Nie omieszkał rzucić jej zagniewanego spojrzenia, odbierającego pewność siebie. Nie słuchał też jej tłumaczeń, odwrócił się na pięcie i gestem dał Nirad do zrozumienia, że ma iść za nim. W ciszy ruszyli w stronę bramy, która gdy tylko znaleźli się odpowiednio blisko, została uniesiona w górę, przez wartowników, umożliwiając im wyjście poza mury zamku. Nie szli głównym traktem. Gdy tylko znaleźli się przed zamkiem, zeszli w bok, przez wysokie trawy i krzaki. Przez chwilę przedzierali się przez zarośla. Wreszcie dotarli na małą polanę, gdzie mężczyzna zatrzymał się, wyjmując zza pazuchy mały nożyk o krótkim lekko zagiętym ostrzu.

— Zakładamy, że jestem zwykłym bandytą, niewyszkolonym w walce, specjalizującym się w zwykłych powszechnie znanych rabunkach. Co ty robisz? — Wytrzeszczył oczy na znikającą mu z oczu dziewczynkę.

Pojawił się na jej drodze ucieczki jakby spod ziemi. Wpadła na niego z impetem, upadając na plecy.

— Ucieczka, moja droga, jest dobrym rozwiązaniem. Dla kogoś, kto słusznie wierzy w swoje siły. Co zrobisz, jeśli twoje zdolności szybkiego biegania zawiodą, i tak czy inaczej, zmuszona będziesz stanąć do walki z silniejszym od siebie napastnikiem?

Dathar sprawnym chwytem ponownie przewrócił Nirad, która zdążyła już wstać z ziemi.

— Do obezwładnienia nie jest niezbędna siła. Wystarczy znajomość i umiejętność wykorzystania prostych chwytów. Moim zadaniem jest nauczenie ich ciebie. Powiedzmy, że obrona to taka podstawa podstawy podstaw, bez której nie możemy iść dalej. Wróćmy teraz na nasze poprzednie stanowiska.

Złożył ręce za plecami i ruszył spokojnym krokiem na polanę. Ćwiczenia były ciężkie i wyczerpujące. Nirad czuła, jak całe ciało zaczynają pokrywać bolesne, obszerne siniaki. Kiedy słońce wzniosło się ponad ich głowy, bez chociażby chwili odpoczynku, Dathar poprowadził zmęczoną dziewczynę do pobliskiej stadniny, położonej zaraz za lasem. Do uszu Nirad dobiegło rżenie jednego z wielu koni, gdy przekroczyła wąski, górski strumyczek. Wyminęli parę drzew, po czym wyszli na zalane słońcem pole, ogrodzone od lasu niskim, pomalowanym na biało, drewnianym płotem. Miejsce sprawiało wrażenie zupełnie odciętego od świata. Wszystko zdawało się mienić kolorami. Donice z wszelkimi odmianami roślin rozstawione były dookoła każdej stajni. Nawet w imponującym wielkością, drewnianym domu właściciela stadniny, na parapetach okien porozstawiano pachnące kwiaty. Wszędzie latały różnokolorowe motyle, pszczoły i duże, okrągłe bąki. Stadko koni pasło się w cieniu, schowane przed palącym słońcem. Wbrew oczekiwaniom Nirad, pogoda uległa nieprawdopodobnej zmianie. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Zewsząd dobiegało radosne rżenie koni. Jeden z nich oddzielił się jednak od reszty stada. Wyróżniał się spośród innych. Był większy, cały biały z szarym nalotem w niektórych miejscach. Cały pysk, do linii oczu był czarny, co dawało wrażenie maski. Nirad poczuła dziwną więź ze zwierzęciem. Ono samo również wydawało się mieć dobre zamiary w stosunku do dziewczynki. Podeszła powoli do płotu, oddzielającego ją od konia. Kiedy wyciągnęła rękę, zwierzę samo przybliżyło pysk, wtulając nos w dłoń miło zaskoczonej Nirad. Dathar stał przez krótką chwilę za dziewczynką. Nie odzywał się. Wreszcie wyminął ją i ruszył wzdłuż płotu, do wejścia na padok. Kiedy zaczął się oddalać, Nirad pobiegła za nim. Spostrzegła, że koń podąża wraz z nią, nie spuszczając z niej wzroku ani na moment. Dogoniła mężczyznę. Weszli na zadbane podwórze i stanęli przed domem hodowcy koni. Nagle Nirad usłyszała młodzieńczy głos stajennego, przy którym niemal natychmiast zjawił się jego pracodawca.

— Datharze, jak miło cię znowu widzieć!

Dathar ruszył ku niemu. Nirad odwróciła się jednak w stronę zagrody. Wspięła się na najniższy ze szczebli płotu i obserwowała wypoczywające zwierzęta. Dathar pogrążony był w rozmowie z właścicielem. Wcisnął coś po kryjomu w wielkie, opasłe dłonie mężczyzny, na co ten zmarszczył brwi i zamyślił się, gładząc się po splątanej siwej brodzie.

— Nie do wiary. — Powiedział na tyle głośno, że Nirad zwróciła ku nim głowę.

Hodowca wydawał się czymś bardzo zdumiony, ale też podniecony. Dathar stał, kiwając tylko co jakiś czas głową, i śmiejąc się głośno.

— Bruno! — Zawył chrapliwym, basowym głosem hodowca koni.

Podszedł do zagrody i otworzył bramkę, aby wypuścić galopującego ku nim konia. Ich oczom ponownie ukazało się wcześniej widziane zwierzę. Bez cienia wątpliwości, było najpiękniejsze ze wszystkich koni znajdujących się teraz na wybiegu. Natychmiast ruszył w stronę dziewczynki, witając się, szturchnął pyskiem jej ramię. Pogłaskała go.

— Jest piękny. — Powiedziała zachwycona.

— I od teraz będzie należał do ciebie! — Stajenny obdarzył Nirad ciepłym uśmiechem.

Właściciel jednak wydawał się nie wierzyć własnym oczom.

— Skubaniec nigdy nie dał się nikomu po dobroci dotknąć. Od źrebaka był niegodny zaufania i agresywny. Doprawdy jego zachowanie jest zdumiewające. Bruno to naprawę okazały koń. Najsilniejszy i z charakterem. — Mówiąc to, kręcił przez cały czas głową z niedowierzaniem.

— Nirad, moja droga. Sletter weźmie cię teraz ze sobą i pokaże, jak siodłać konia. Później, kiedy skończycie, przyjdę sprawdzić, jak sobie radzisz w jeździe konnej. — Teraz, Dathar zwrócił się do stajennego. — Uważaj na nią.

— Tak jest! — Zawołał młodzieniec o szczurzej twarzy i długich, spiętych w kucyk, rudych włosach.

Dathar wraz z hodowcą oddalili się, nieustannie dyskutując o czymś, i żywo gestykulując. Nirad miała wrażenie, że mężczyźni zaczynają się kłócić.

— Jak masz na imię? — Zapytał młodzieniec, uśmiechając się teraz niepewnie.

— Niradhara.

Szli wzdłuż usypanej z małych, kolorowych kamyczków dróżki, mijając ponumerowane stajnie. Wreszcie zatrzymali się przed jedną z nich, z wypalonym w drewnianej desce napisem „»Stajnia numer 9«”. Kiedy weszli do środka, Nirad poczuła, jak jej twarz owiewa chłodne, przyjemne powietrze, inne niż na zewnątrz. Bruno wszedł zaraz za nimi, prychając cicho i tupiąc o drewnianą podłogę. Koń nie odstępował dziewczynki na krok.

— Dlaczego tak was dziwi zachowanie Bruno?

— Widzisz, stary Burtely zna każdego konia. Do każdego ze zwierząt ma indywidualne podejście. Bruno to nieugięty samotnik. Nawet jako mały źrebak, nie przepadał za resztą młodych koni, trzymał się raczej na uboczu, co gorsza, w czasie pielęgnacji, stawał się prawdziwym niebezpieczeństwem, zajmowano się nim w większych grupach i mogli przy nim pracować tylko najsilniejsi mężczyźni. Jest bardzo kłopotliwy i jak już mówił pan Burtely, ma ciężki charakter.

Podał Nirad sprzęt. Wszystko pokazywał na przyprowadzonym przez siebie koniu. Nirad uważnie obserwowała każdą z czynności wykonywanych przez Slettera, a następnie powtarzała je na swoim wierzchowcu. Cały ciąg przećwiczyli dwa razy. Sletter kazał jej zdjąć wszystko i prawidłowo założyć ponownie, już bez jego pomocy. Kiedy wreszcie udało jej się zapiąć siodło, u którego przy zapięciu paska trzeba było przyłożyć więcej siły, przeszli razem do zagrody. Chłopiec pomógł wsiąść dziewczynie na konia, cały czas instruując ją, co ma robić.

— I pamiętaj, jeśli zechcesz, aby się zatrzymał, ciągnij do siebie. — Tu złapał za niewidzialne wodze i szarpnął je do siebie.

Nirad skinęła głową i ścisnęła kostkami boki konia. Ten ruszył przed siebie, najpierw z wolna, później przechodząc w coraz szybszy kłus i wreszcie w galop. Nirad poczuła się w swoim żywiole. Niemal natychmiast stała się jednością z Brunem. Koń zdawał się wyczuwać jej myśli. Przeskoczył przez ogrodzenie i wbiegł wprost do lasu, nie zwalniając ani na moment. Przeskoczył przez strumień i zaczął biec pod stromą górę, wymijając z niezwykłą łatwością gęsto sąsiadujące ze sobą drzewa. Nirad uchylała się co jakiś czas przed zbyt nisko zwieszonymi gałęziami. Nagle i niespodziewanie zjawił się nad jej głową Dior, trzepiący rozpaczliwie małymi skrzydełkami, aby nadążyć za pędzącym koniem.

— Mój pan nakazuje powrót! — Usłyszała piskliwy, lekko rozhisteryzowany głosik małego ptaszka.

Nirad spróbowała zatrzymać konia, lecz ten nie zrobił tego od razu. Ptak wzbił się w górę, między gałęzie drzew, gdzie usiadł na ramieniu Dathara. Zaskoczona Nirad omal nie spadła z wierzchowca, gdy spostrzegła czarną plamę przycupniętą na gałęzi jednego z drzew.

— Cóż, widzę, że jazda konna problemu ci nie sprawia. — Zagadnął wesoło. — Wracaj do zagrody. — Zaśmiał się głośno i zeskoczył na ziemię.

Klepnął zwierzę w zad, na co zarżało i pognało w dół zbocza. Powrót trwał bardzo krótką chwilę. Głównie przez to, że teraz droga wiodła w dół i koń nie musiał się wspinać. Przy stajni czekali na dziewczynę wszyscy trzej mężczyźni. Trudno byłoby nie zauważyć głębokiego zdumienia i jednocześnie zachwytu w oczach pana Burtely. Dathar promieniał dumnym uśmiechem.

— Ha! Mówiłem, że drzemie w tej małej niebywały potencjał! — Mężczyzna szturchnął pana Burtely w plecy, na co ten ocknął się ze zdumienia.

— A, tak, tak, to doprawdy imponujące. Niradharo, jak mniemam, nie pierwszy raz dosiadałaś konia? Twoje umiejętności zachowania równowagi…

— Nigdy wcześniej nie jeździłam konno, proszę pana. — Przerwała mu stanowczo.

Dathar klasnął w dłonie.

— Kończymy na dziś. Sletter prosiłbym teraz ciebie, abyś odprowadził Bruno do stajni. Słońce powoli chowa się za horyzontem, co stwarza nam sposobność do ćwiczeń trafiania do celu. — Nirad spojrzała ze znużeniem na mówiącego Dathara. — W ciemności, podczas stałego truchtu. — Dokończył.

Bruno zarżał głośno, po czym zjeżony, stanął na tylnych nogach. Wszyscy mężczyźni odskoczyli jak oparzeni.

— Prr! — Zaskrzeczał Sletter.

— Proszę, proszę. Mam rozumieć, że to zachowanie to twoja pełna entuzjazmu odpowiedź, za pośrednictwem Bruno? — Dathar uśmiechnął się szyderczo, kiedy Nirad zeskoczyła z konia.

Stajenny natychmiast pochwycił konia za wodze, chcąc go odprowadzić, ten jednak stawiał opór, rżąc przeraźliwie i szarpiąc do tyłu. Do Slettera doskoczył pan Burtely, pomagając mu uspokoić wierzchowca. W tej chwili Nirad spostrzegła, że Dathar się oddala. Podążyła za nim. Mężczyzna przystanął przy wyjściu, czekając na nią. Odwróciła się, by pomachać na pożegnanie panu Burtely‘owi oraz Sletterowi, obaj byli jednak zajęci, zmaganiem się z niezadowolonym zwierzęciem.

Ponownie wkroczyli, w głąb lasu. Zatrzymali się dopiero w miejscu, gdzie drzewa rósł wyjątkowo gęsto, sprawiając wrażenie poprzytulanych do siebie.

— To jest od dziś nasz stały teren do ćwiczeń. Przyjrzyj się teraz uważnie Nirad, co widzisz?

— Cel, tam, za drzewem.

— Dobrze, chociaż jest ich o wiele więcej. Znam ich dokładne położenie i liczbę. Twoim zadaniem będzie biec ze stałą szybkością, wypatrując i strzelając do każdego z celów. Musisz wypatrzeć wszystkie. Liczą się tylko te, w które uda ci się trafić, pozostawiając wbitą strzałę. Później przejdę się, podliczając, ile ich udało Ci się ustrzelić. Najpierw jednak muszę pokazać ci jak posługiwać się łukiem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 29.45