Moim najbliższym
Będziesz miłował Pana Boga Twego
z całego serca swego,
z całej duszy swojej,
z całej myśli swojej
i ze wszystkich sił swoich.
Będziesz miłował bliźniego swego
jak siebie samego.
Dwa przykazania miłości
Rozdział I
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną
— Kochanie, możesz wynieść śmieci? — zawołała mama z kuchni w sobotni poranek. Byłem jednak tak zajęty nową grą na Xboxie, że nie zwróciłem uwagi na prośbę.
— Igorku! — zawołała znowu po chwili.
Nie mogłem dłużej ignorować jej natrętnego głosu, bo za chwilę miałbym prawdziwe tsunami w pokoju, a wolałem uniknąć kłótni. Niechętnie wcisnąłem pauzę i z westchnieniem poczłapałem do kuchni, skąd dochodził zapach sernika. Co jak co, ale ciasta mamie wychodzą naprawdę dobrze. Z powodzeniem mogłaby otworzyć cukiernię, ale gdy kiedyś o tym wspomniałem tylko się uśmiechnęła i stwierdziła, że ma dosyć pracy w naszym małym gospodarstwie i że gdyby miała piec ciasta zawodowo, to chyba by to znienawidziła. Poza tym wróciła do tego, co kocha najbardziej, czyli do nauczania dzieci języka polskiego. Przez te wszystkie lata, kiedy siedziała ze mną, zajmowała się domem i doglądała mnie w czasie choroby, żeby tata mógł spokojnie pracować, zapomniała, dlaczego wybrała taki, a nie inny zawód. Teraz, kiedy podrosłem, tata zmienił miejsce pracy, co wiązało się z przeprowadzką do Bukowna, gdzie kupiliśmy mały domek z kawałkiem ziemi pod uprawę, a w tutejszej szkole zwolnił się etat nauczyciela, więc mama w końcu mogła pomyśleć o swoim rozwoju zawodowym.
— Co tam, mami, chciałaś? — zapytałem ją, kiedy wchodziłem do kuchni w naszym nowym domu, bo już zapomniałem, w jakim celu mnie przywołała.
Mama akurat zaglądała do piekarnika i chyba zatonęła w swoich myślach, bo wystraszona, aż podskoczyła.
— Matko jedyna, dziecko, ale mnie wystraszyłeś! Prosiłam cię, żebyś wyniósł śmieci, leżą na klatce schodowej.
— Po pierwsze, nie jestem już dzieckiem — zaznaczyłem na wstępie, bo siódma klasa to już nastolatki, czyli prawie dorośli — a po drugie, czy te śmieci nie mogą poczekać? Tak mi dobrze szło!
Byłem trochę rozżalony. Cały tydzień ciężko pracuję w szkole, dodatkowo chodzę na lekcje gry na pianinie, angielski i trenuję piłkę nożną. Musiałem opuścić swój ukochany Rzeszów, mieszkanie, przyjaciół i zacząć w zupełnie nieznanym miejscu od nowa. Na szczęście jestem towarzyski i nie miałem kłopotu z nawiązaniem relacji z kolegami z klasy, a i nauczyciele okazali się spoko. Chciałem jednak przez weekend się wyluzować i pograć w gierki. Coś mi się chyba należy od życia! A co odpalę sprzęt, to Igor, zrób to, Igor, zrób tamto! Wyraziłem w końcu swoje żale na głos.
— Igorku, wiem, że chcesz odpocząć, ale my z tatą także pracujemy w tygodniu i tylko w weekend możemy nadrobić domowe obowiązki. Jeśli szybko uporamy się z pracą, to wszyscy zyskamy trochę czasu na relaks.
— No dobra — zgodziłem się niechętnie. Miałem przed oczami szybkie odbębnienie zadań i grę do rana, a potem spanie przez pół niedzieli.
Niestety obowiązkom nie było końca. Kiedy tata zobaczył mnie na podwórku, jak idę z worem do kosza to zaangażował mnie do koszenia trawy, sprzątania zagród kurom, królikowi. Trzeba było też podreperować ogrodzenie, żeby psy nie uciekły, a na koniec nie ominęło mnie ogarnianie garażu, bo trudno było znaleźć narzędzia w bałaganie. Lubię spędzać czas z moim tatą, ale bez przesady. Kiedy mieszkaliśmy w bloku, to nie mieliśmy tyle pracy. Posprzątało się dwa razy w tygodniu i był spokój. Remont czy malowanie zdarzały się raz na pięć lat, a tu, w domu, ciągle było coś do zrobienia. Jeszcze mama wymyśliła sobie sułtanki, jak nazywała swoje kury, odkąd tata zbudował im prawdziwy pałac, oraz ogródek warzywny, bo — jak stwierdziła — „grzechem by było nie wykorzystać kawałka ziemi, żeby trochę zaoszczędzić i jeść zdrowiej”. Niby fajnie, ale dlaczego we wszystko angażowali mnie? Ojciec nieraz się śmiał, żebym się przyglądał i uczył, bo on wiecznie żyć nie będzie, no ale był przecież jeszcze młody, więc po co takie hasła?
W końcu wieczorem, kiedy wszystko było zrobione, wróciłem do ulubionych postaci Marvela. Około dwudziestej pierwszej do mojego pokoju przyszła mama.
— Iguś, koniec na dziś, pora się wykąpać i do spania. Pamiętaj, że rano jedziemy do kościoła na mszę za dziadka Wiesia.
— Jeszcze chwilę mamo, tak dobrze mi idzie.
— Pięć minut i jak wrócę, to wyłączysz, OK?
— Dobra — przytaknąłem i machnąłem ręką, jakbym odganiał się od natrętnej muchy.
Ale pięć minut minęło, potem nawet dziesięć, a ja nadal grałem. Zirytowana mama znowu stanęła w drzwiach.
— Igor, kończymy. Mówiłeś, że wyłączysz, a nadal grasz w najlepsze!
— Mamo — zacząłem, ale rodzicielka mi przerwała.
— Żadne mamo, albo ty wyłączasz teraz grę albo ja to zrobię.
Chciałem tylko dokończyć poziom, ale matka tego nie rozumiała. Gdy zauważyła, że nie kwapię się do porzucenia Xboxa, podeszła do gniazdka elektrycznego i wyjęła wtyczkę. Nie wiem, co się ze mną stało… Nie krzyknąłem — ja ryknąłem jak ranne zwierzę i rzuciłem się wściekły na mamę z padem w ręce! Dobrze, że tata, zwabiony hałasem, wpadł do pokoju i mnie złapał, bo byłem gotowy naprawdę uderzyć najukochańszą osobę na świecie!
— Igor, co ty robisz! — krzyknął ojciec, co mnie trochę otrzeźwiło. To i spojrzenie mamy pełne lęku i zdziwienia… Ja też nie wierzyłem w to, jak się przed chwilą zachowałem.
Po wszystkim było mi koszmarnie wstyd. Kiedy się uspokoiłem, przeprosiłem mamę. Nie dlatego, żeby mi skrócili karę na gry, ale naprawdę było mi przykro z powodu mojego wybryku. Zrozumiałem bardzo ważną rzecz: uzależniłem się od gier, dlatego zareagowałem agresywnie, kiedy mama odłączyła mi prąd. Gra stała się dla mnie bożkiem, a to bardzo niebezpieczne.
Nie pozwól, by gry, koledzy, pieniądze, telefon, internet stały się twoimi bożkami. Nie pozwól im Tobą zawładnąć, bo uzależnienie to przeciwieństwo wolności, a nikt nie chce dobrowolnie się jej pozbawiać i tkwić w więzieniu, w którym przedmioty lub inni ludzie decydują o Twoim zachowaniu.
Weź życie w swoje ręce i bądź odpowiedzialny za swoje reakcje.
Rozdział II
Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno
Nigdy nie sądziłem, że w cywilizowanym świecie, w XXI wieku, gdzie medycyna i inne dziedziny nauki niesamowicie się rozwinęły, nagle w Europie wybuchnie wojna. Nie ogarniam, jak jedno państwo może bez przyczyny, barbarzyńsko, napaść inny kraj. Ktoś powie, że wojny zawsze były i będą, bo napędzają gospodarkę, bo jest za dużo ludzi na świecie, bo za długo panował już spokój na świecie i trzeba namieszać, żeby coś się działo. Ale żeby angażować w konflikt Boga — nie mieści mi się w głowie. Według mnie On z wojną nie ma nic wspólnego.
Chodziłem do szkoły podstawowej numer jeden w Bukownie, uczyłem się pilnie, miałem swoje problemy, ale to, co wydarzyło się za naszą wschodnią granicą, sprawiło, że wydały mi się one po prostu błahe i nieistotne. Ja tu sobie spokojnie żyję, niczego mi nie brakuje, a u naszych sąsiadów bomby spadają na głowy zwykłym ludziom. Według mnie walki powinny się odbywać jak w dawnych czasach — gdzieś na obrzeżach miast, w polach, gdzie walczyliby tylko ci, co chcieli zostać żołnierzami. Żeby dzieci i zwykli cywile nie musieli brać w tym udziału. Oczywiście najlepiej by było, gdyby konfliktów zbrojnych w ogóle uniknąć. Niestety rzeczywistość wygląda zgoła inaczej.
Nie wyobrażam sobie tego panicznego strachu, kiedy co chwilę wyją syreny i trzeba uciekać do schronu. Gdybym miał dzieci, to pewnie spakowałbym najpotrzebniejsze rzeczy i — tak jak Ukraińcy — uciekałbym, żeby ratować najukochańszych. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak Polacy zjednoczyli się, by nieść pomoc potrzebującym.
Sam już nie mogłem oglądać wiadomości i tego ogromu tragedii. Mama cały czas płakała po kątach, gdy widziała matki z małymi dziećmi. Tata był zawsze nastawiony na działanie, więc gdy tylko usłyszeliśmy, że w budynku straży pożarnej w Bukownie Mieście organizowano zbiórkę darów dla uchodźców i jest dostępna lista najpotrzebniejszych rzeczy, ruszyliśmy na zakupy. W sklepie zaskoczyło nas zachowanie kasjerki, która zrobiła skwaszoną minę na widok dwóch wózków produktów dla dzieci, środków higienicznych i trwałej żywności. W końcu nie wytrzymała i zapytała wprost:
— To wszystko dla państwa?
Stanęliśmy trochę jak wryci, bo w obliczu ostatnich wydarzeń, chyba nikt nie myślał o sobie. Kasjerka jednak wyprowadziła nas z błędu.
— Ja już któryś dzień z kolei kasuję całe wózki żywności długoterminowej. Ludzie robią zapasy na wypadek wojny, bo chodzą słuchy, że Rosja na Ukrainie nie skończy.
Rozumiem strach ludzi, zwłaszcza jeśli mają dzieci, ale dla nas priorytetem było nieść pomoc innym. Bezsilność wydaje się najgorsza, dlatego każdy okazywał wsparcie, jak umiał. Niektórzy przyjęli pod swój dach ukraińskie rodziny, inni pracowali na granicy, dworcach, pomagali się dogadać i ogarniali logistykę. Chyba pierwszy raz w swoim życiu byłem tak naprawdę dumny z tego, że moją ojczyzną jest Polska.
Dorośli myślą, że my, młodzi, niczego nie rozumiemy, a my widzimy i wyczuwamy więcej, niż się może wydawać. Dlatego jestem wdzięczny moim staruszkom, że ze mną rozmawiali, dzielili się emocjami i nie pozostawiali trudnych pytań bez odpowiedzi. Nawet takich jak zasłyszane gdzieś w wywiadzie Gdzie jest Bóg? Że gdyby istniał, to by przerwał to szaleństwo. A przecież nie On rozpętał wojnę! Jakoś nikt w czasie pokoju nie zawdzięczał go Stwórcy, ale jak tylko coś poszło nie tak, to zaczyna się narzekanie i wzywanie Jego imienia. Jeszcze nie dziwię się zwykłym ludziom, że zwracają swoje myśli i słowa do Pana czasami bez szacunku, z pretensjami, przytłoczeni emocjami. Jednak jak widziałem nagłówki w internecie, że patriarcha kościoła prawosławnego nie sprzeciwia się jawnemu złu, nawet jeśli go nie popiera, choć na pewno wie, co wydarzyło się m.in. w Buczy, to chce mi się po prostu wyć!
Wojna nie jest wynikiem działań Boga i oskarżanie Go, obrażanie się do niczego dobrego nie prowadzi. Konflikt zbrojny to zawsze wina człowieka, który w swej wolnej woli często wybiera zło i musi ponieść konsekwencje swoich decyzji. Nawet jeśli nie my osobiście wybieramy źle, to musimy pamiętać, żeby w tym wszystkim pozostać dobrymi ludźmi. Mimo wszystko.
Rozdział III
Pamiętaj, abyś dzień święty święcił
— Kochanie, musisz zajmować się tym akurat dzisiaj? — zapytała mama tatę, który dłubał coś przy kosiarce w garażu. — Jest niedziela.
— Wiem, wiem — odparł ojciec, ale nie oderwał wzroku od wkręcanej właśnie śrubki. — To cicha robota i zaraz skończę.
Widziałem, że mama jest poirytowana, dlatego szybko zaproponowałem, że wstawię wodę na naszą ulubioną malinową herbatę. Gdy parujący napój był już gotowy, tata wrócił na górę i razem zasiedliśmy do ciasta drożdżowego. Naszą tradycją było, że poruszaliśmy trudne tematy nad kubkiem owocowego czaju. Tym razem było tak samo. Mama zaczęła, bo sprawa wisiała nad nami już od rana.
— Nie uważacie, że życie pędzi za szybko? Dopiero bawiłam się u babci na wsi, robiąc pączki z błota, a teraz dobiegam czterdziestki, mam prawie dorosłego syna. Nadal czuję, że mam młodą duszę, ale czasami ciało już nie nadąża. Teraz bym już chyba nie dała rady hasać po drzewach jak dawniej.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy wyobraziłem sobie moją rodzicielkę, jak beztrosko skacze z gałęzi na gałąź niby wiewiórka.
— Igor, nie waż się śmiać z matki! — zaoponowała z wesołymi iskierkami w niebieskich oczach. — Nie zawsze byłam stara! Zobaczysz, kiedy sam się posuniesz w latach. — Pogroziła mi palcem, a tata wykorzystał moment i wtrącił:
— Mój dziadek, gdy wspominał młodość, mówił, że żywot mija tak szybko jak otwarcie i zamknięcie drzwi, i coś w tym jest. Kiedy byłem podrostkiem, nie rozumiałem tych słów, dopiero teraz, kiedy zostało mi do przeżycia mniej niż więcej, dostrzegam sens tego stwierdzenia.
— No bez przesady, tato — zaprotestowałem, gdy łykałem kawałek ciasta. — Nie uśmiercaj się jeszcze. Teraz jest twój najlepszy czas. Dziecko odchowane, masz własny dom z kawałkiem ziemi, posadzone drzewo, emerytura bliżej niż dalej. Teraz dopiero można pożyć!
— Ale czasy coraz gorsze! Nie chcę narzekać jak mój własny ojciec, ale taka prawda. Co z tego, że całe życie pracowałem na to, co mam, skoro nawet nie było okazji tak naprawdę pożyć. Ciągle się harowało, brakowało czasu na długie i dalekie wakacje, zawsze odkładało się na coś pieniądze…