E-book
11.76
drukowana A5
45.79
Idol

Bezpłatny fragment - Idol


Objętość:
206 str.
ISBN:
978-83-8189-634-4
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 45.79

Rozdział I

Podwórko

Niezapomniany urok stwarzają padące płatki śniegu, w świetle latarni parkowych. O tej porze roku dzień jest bardzo krótki. Właśnie rozpoczynał się wczesny wieczór. Adrian szedł szeroką aleją parkową, pokrytą cienką warstwą świeżo padającego śniegu, który pokrywał również gałęzie drzew, tworząc piękną scenerię. Stąpając, pod stopami czuł miękki puszysty dywan świeżego śniegu, który pod butami wydawał charakterystyczny odgłos. Szedł wolno, mimo rosnącego podniecenia, powodowanego świadomością, że ona na niego czeka i zaraz będzie ją tulił w swoich ramionach. Park znajdował się w dzielnicy w której się wychował. Mimo woli, idąc, wrócił myślami do lat swojego dzieciństwa. Przypominał sobie kamienicę w centrum miasta, w której mieszkał. Trzypiętrowa, rogowa kamienica, posiadała ładne podwórko, w kształcie zbliżonym do kwadratu, stanowiące pewnego rodzaju patio. Podwórko wyłożone było gładkimi płytami brukowymi, w kolorze czerwono–pomarańczowym. Wejście na posesję stanowiła dwuskrzydłowa furtka. W kamienicy, od frontu (z przodu od ulicy) znajdowały się w większości mieszkania jednoizbowe i dwuizbowe, bez pomieszczeń sanitarnych. Źródłem wody pitnej dla całej kondygnacji był pojedynczy kran wraz ze zlewem do spłukiwania umieszczony na ścianie w korytarzu. Adrian pamiętał jak się kiedyś zepsuł, trzeba było chodzić na inne piętro po wodę.

Po obu bokach podwórka kamienicy, usytuowane były dwie piętrowe oficyny. Były w nich mieszkania o wyższym standardzie, dwu i trzy — pokojowe, wszystkie wyposażone w łazienki. W lewej oficynie, mieściła się szeroka brama wjazdowa. Przez bramę wjeżdżały konne wozy z węglem. Były to czasy powojenne (kilkanaście lat po II-giej wojnie światowej). Wszystkie mieszkania opalane były piecami węglowymi. Piece te na ogół spełniały zarówno rolę ogrzewania mieszkań, jak i kuchenki do gotowania. Podwórko w tylnej części zamykały budynki gospodarcze o niskiej zabudowie. Były tam toalety (ogólne — dla całej kamienicy) oraz pralnia. Do budynków gospodarczych przylegał mały prostokątny ogródek, ogrodzony siatką.

Jezdnie ulic w większości miast, miały nawierzchnie brukowane. zwane popularnie „kocie łby„ układane z kamieni. Niemalże cały transport, zaopatrzenie do sklepów, dostarczanie węgla mieszkańcom, odbywał się przy pomocy wozów konnych. Węgiel wożono dużymi wozami, były to tak zwane rolwagi, ciągnione przez potężne konie tzw. wałachy. Z kolei napoje lemoniady, oranżady, piwa, przewożone były specjalnymi wozami, miały one obudowane nadwozie z rozsuwanymi drzwiczkami, tam chowano część przewożonych skrzynek z napojami. Pozostałe skrzynki układano na górę obudowy oraz podwieszano pod spód wozu. który ciągniony był przez parę koni.

Ruch był taki, że chłopcy wprost na jezdni zaznaczali bramki i grali w piłkę nożną — rozgrywali mecze. Zenuś zwany „Portala” był to silny chłopak, dostał skądś, przedmiot marzeń chłopców piłkę futbolową, zwaną popularnie futbolówką w trzy łaty. Piłkę wynosił na podwórko ale nikomu nie pozwalał się do niej dotknąć. W końcu dał się namówić, abyśmy jego piłką rozegrali mecz. Graliśmy na znajdującym się nieopodal naszego domu placyku, który bezpośrednio przylegał do ulicy. W trakcie gry Zenuś kopną swoją piłkę na bramkę, którą bronił Tolek Sokołowski. Strzał był tak silny, że Tolek nie zdołał piłki wyłapać. Potoczyła się aż do skrzyżowania ulic. Traf chciał, że akurat nadjechał ciągniony przez konika wóz z pieczywem. Wszyscy staliśmy i z zapartym tchem, śledziliśmy ruch piłki. A ona wolno toczyła się wprost pod koła wozu z pieczywem, który na nią najechał. Wóz lekko uniósł się na piłce i zgniótł ją. W efekcie, z wielkim hukiem drogocenna piłka pękła na pół. Zenuś zzieleniał. Tolka już dawno nie było w bramce. Wolał nie czekać. Zenuś jak ochłonął, ruszył na klatkę schodową szukać bramkarza Tolka, którego obwiniał za to, że nie wyłapał piłki. Toluś zamknął się w domu i przez trzy dni nie wychodził na dwór.

Lato. Jest piękna upalna pogoda, świeci słońce. Po południu na dziedzińcu bawią się dzieci. Najstarszym z grupy dzieci bawiących się na podwórku, jest 12-stoletni Stach. Stach był inicjatorem i prowodyrem zabaw a często psot jakich dokonywały, bawiące się na podwórku dzieci. Za które jego matka praczka obwiniając go o przywództwo, nieraz zdzieliła mokrą ścierą po głowie, wykrzykując piskliwym głosem:

— Ty rudy Hitlerze!

Nikt z grupy dzieci tak go nie ośmielił się nazywać, bo Stach był najsilniejszy.

Dzieci bawią się w chowanego. Kryje 9-cioletni Jerzyk z drugiego piętra we froncie, znany powszechnie jako „Piciok”. A starają się ukryć: Bożenka nazywana „Bocianem” ze względu na długie chude nogi, oraz Ewka zwana „Cipką” — obie z lewej oficyny. Również, kryją się chłopcy: Krzyś, zwany „Piki”, Wiesiek, — „Kartofel”, Zenuś — „Portala” i jego starszy kuzyn Romek zwany niewybrednie „Sraka”. Wszyscy oni schowali się w piwnicy, gdzie było ciemno. Piciok odliczył do dziesięciu i rozpoczął szukanie, które z reguły kończyło się właśnie w piwnicy. Wejście wymagało ofiarnej odwagi, gdyż szukający był dla ukrytych widoczny. On sam nie widział przez pewien czas nic, wchodził bowiem z oświetlonego słońcem podwórka, do ciemnej piwnicy. Gdy Piciok wszedł zatrzymał się, wokół ciemność jak u murzyna, ledwo pomyślał, wtem chlast rozległo się głośne chlaśnięcie. To Piciok dostał w mordę.

— O kurwa, który to! — zawołał, w tym momencie zafasował parę solidnych kopów.

— No nie, skurwysyny jedne, sami sobie szukajcie! — wykrzykiwał uciekając z komórki.

Oczywiście po wyjściu z piwnicy nikt się do zadawanych ciosów nie przyznawał. I na tym gra w chowanego z reguły się kończyła.

Obok w rogu podwórka dziewczynki: Grażynka i Bogusia, na wyrysowanych kredą na chodniku dużych polach, (na ogół były to kwadraty i okręgi) grały w klasy. Gra wymagała podskakiwania, to na jednej nodze, to na obydwu. I tak podwórko tętniło wrzawą i śmiechem, bawiących się wesoło dzieci. Aż do czasu gdy przed wieczorem, kolejno były wywoływane przez rodziców do domu na posiłek, czy odrabianie lekcji. Jedynie Adriana nikt nie wołał, często sam zostawał na podwórku i ostatni szedł do domu. Wychowywała go tylko matka, nie miał ojca, który zginął na wojnie. Matka gdy pracowała na popołudniowej zmianie, późno wracała do domu. Adrian nie miał żadnego rodzeństwa, często bywał sam, nieraz z tego powodu płakał. Był chłopcem słusznego wzrostu ale o wątłej posturze. W szkole, gdzie wówczas rządziło prawo siły, istniała ścisła hierarchia. Każdy z chłopców wiedział jakie zajmuje miejsce według kryterium, jak skutecznie potrafił się bić. Adrian plasował się prawie na jednym z ostatnich miejsc.

A to w praktyce znaczyło częste ustępowanie, silniejszym chłopcom. Dlatego nie lubił szkoły i często wagarował. W końcu, kończąc piątą klasę, pomimo że był zdolny, nie zdał do następnej. Co prawda — razem z innymi kolegami, solidarność w tym względzie, nie była wówczas niczym szczególnym.

W wakacje wszystkie dzieci gdzieś wyjeżdżały. Niektóre na tak zwane „letniki” na wieś, najczęściej do rodzin. Z naszego domu na wieś wybierali się Dybalscy drugiego piętra i Kiełbasińscy z parteru. A odbywało się to następująco:

Na podwórko zajeżdżała fura ze wsi. Wynosili z domu pierzyny, garnki do gotowania i inne przedmioty, potrzebne na co dzień. Pakowali to wszystko na furę, potem cała rodzina sadowiła się na tych gratach. Woźnica chłop zacinał konia, który nie omieszkał w międzyczasie wypróżnić się i wysikać na środku podwórka, — ruszali. Bywało, że wybiegał z domu dozorca, z okrzykiem złaź chamie z wozu i sprzątaj te gówna.

Ale woźnica nie reagował zacinał konia i przy wrzawie tych okrzyków, wyjeżdżał na ulicę.; Cały ten ambaras, był nie lada atrakcją dla dzieci, bawiących się na podwórku. Woźnica, nie-raz pozwalał wsiadać dzieciom na furę i przejechać się kawałek. Była to dla nich frajda, mimo że musiały potem wracać na podwórko piechotą.

Swoistym rodzajem zabawy był też sąsiad z drugiego piętra, niejaki pan Innocenty Kotas..Zabawa polegała na tym, że wystarczyło zmienić jedną literę w jego nazwisku i ubaw był po pachy, Pan Innocenty gonił wtedy chłopaków po podwórku. Ale to nie wszystko, Pan Kotas miał motocykl marki NSU. Była to niemiecka maszyna wyprodukowana za czasów Hitlera. Złośliwi sąsiedzi mówili, że tę kupę złomu, wyprodukowano za Bismarcka. Otóż pan Innocenty codziennie po pracy, wytaczał motocykl na podwórko, rozkładał narzędzia i naprawiał. Na ogół wyrabiał się do soboty. A w sobotę wychodził z domu i szedł dumnie przez podwórze, do swojego motocykla. Ubrany w roboczy kombinezon oraz kufajkę, które zastępowały mu strój motocyklisty. Na nogach miał długie wędkarskie wodery, na głowie własnoręcznie wykonany kask z garnka, oraz nienaturalnie wielkie rękawice. Jak tak szedł przez podwórko to już naprawdę złośliwi mówili, że się wybiera na księżyc. Zaczym wsiadł, kilka razy obszedł motocykl dookoła. Bywało że właśnie w tym momencie, Jakiś łobuziak zawołał go po nazwisku, oczywiście przekręcając, literą, „u” zastępował literę „o”. Pan Innocenty zatrzymywał się wówczas i groźnie wypatrywał gnoja, który robił te „jaja„ Wreszcie zasiadł na swoim motorze i tu szykowała się dla chłopaków największa frajda. Pan Innocenty wołał ich żeby go popchnęli, by motor zapalił. Chłopaki pchali, najczęściej kilka przecznic zaczym motor zapalił, lub nie! Ostatnim razem tak się rozpędzili, pan Innocenty rozpaczliwie wołał:

— Stać gnoje, motor nie ma hamulców!

Ale oni nie reagowali, wepchnęli go na potężne drzewo, których wówczas było przy ulicach wiele. Pan Innocenty z impetem wpadł na drzewo, objął je oburącz, nogi zostały z tyłu. Motocykl zarył w drzewo kołem, które odleciało razem z kaskiem który z hałasem podskakiwał na bruku. Pan Inocenty jakoś się wygramolił, był podrapany na twarzy, portki rozdarte, kalesony wystawały błyskały bielą. Jąkając się zwrócił się do chłopców:

— Wołałem gnoje abyście stanęli!

— Motor warczał nie słyszeliśmy.

Polecieli na podwórko i zawołali kilku sąsiadów którzy pomogli panu Kotasowi się pozbierać. Już więcej nikt pana Innocentego na motocyklu nie widział.

Wakacje dla dzieci zawsze były okresem „laby” na które wyczekiwali cały rok szkolny. Dla Adriana który nigdzie nie wyjeżdżał był to okres nudy, ponieważ dzieci z podwórka prawie wszystkie wyjeżdżały, on często zostawał sam. Wówczas niemal codziennie biegł do okolicznego parku. Znajdował się tam nieduży lasek, gdzie biegał. wykonywał ćwiczenia siłowe, na prymitywnych przyrządach, jakie tam były. Z książki która przypadkowo wpadła mu w ręce, ustalił sobie zestaw ćwiczeń, które wykonywał codziennie. Rano zjawiał się na polance i trenował

Pierwszą zaprawą był bieg, przebiegał średnio około 500 metrów. Następnie ćwiczenia:

— tzw. pompki wykonywał ich 10 do 15

— leżąc na plecach, unosił proste nogi 6 do 8 razy

— tzw. pajacyk 6 razy

— wachlowanie wyprostowanymi nogami. 25 razy

— Podciąganie na drążku 6 razy

— Końcowy bieg około 500 m

Taki zestaw ćwiczeń, wykonywał codziennie, a bywało że dwa razy dziennie.

.. Przechodzący tędy często do pracy okoliczni mieszkańcy, przyzwyczajeni byli do widoku gimnastykującego się, lub biegającego chłopca. Ćwiczył sumiennie przez całe wakacje, A w ciągu całego roku ćwiczył niemal codziennie w domu. W systematyczności wykonywanych ćwiczeń, Adrian wykazywał nie spotykaną u takiego chłopca. determinację i siłę woli. Pewnego dnia podszedł do niego starszy pan, zapytał go.

Przechodzę tędy często i widzę z jaką pasją ćwiczysz. Nie chciałbyś ćwiczyć regularnie w profesjonalnym klubie kulturystykę? Jestem trenerem, masz tu jest moja wizytówka zgłoś się.

— Dziękuję zgłoszę się na pewno.

— Czekam na ciebie, Cześć do zobaczenia.

Adrian, od tej pory chodził na treningi i trenował pod okiem pana Stanisława, z którym się zaprzyjaźnił. Zakres treningów obejmował nie tylko kulturystykę, ale trenował też boks i zapasy. W ogóle nie zauważał że jego tężyzna fizyczna bardzo się rozwinęła. Aż Któregoś dnia, a było to pod koniec wakacji, rano rozebrany przypadkowo zobaczył się w lustrze. Podniósł do góry ręce i naprężył mięśnie, z satysfakcją po raz pierwszy, dostrzegł i podziwiał swoją muskulaturę.

Rozdział II

Szkoła

Co roku, zawsze tak było, że przez kilka dni przeżywał traumę, nie mógł spać. Cały czas myśli wracały — rozpoczęcie roku szkolnego. W tym roku bardziej, ponieważ nie zdał, więc w zmuszony będzie rozpocząć naukę w nowej klasie. Nie miał pojęcia, że właśnie teraz stanie się coś, co zupełnie odmieni jego życie szkolne.

Ale kolejno — pierwszy września siódma rano, głośno zadzwonił budzik, wstał zaspany, mama szykowała śniadanie, Adrian dopełnił rannej toalety, która ograniczała się do umycia twarzy. w zimnej wodzie. Po czym ubrany, z dumą założył nowe buty i bez entuzjazmu wyszedł z domu..Szkoła mieściła się bardzo, blisko, wystarczyło przejść, na przeciwną stronę ulicy. Z przysłowiową duszą na ramieniu, wszedł do nowej klasy. Zdążył zauważyć że jego koledzy ze starej klasy, już zajęli miejsca w nowej klasie. Wtem ni stąd ni zowąd, wyłonił się uczeń z nowej klasy ze słowami:

— O ładne masz buty!

mówiąc te słowa, jednocześnie mocno nadepnął swoim butem, jego nowy but, wgniatając go. Wybuchnęła salwa śmiechu, a Adrianowi pociemniało w oczach. Wtem odrzucił tornister z książkami, stanęli naprzeciwko siebie. Gdy napastnik z furią ruszył do ataku, Adrian robiąc mały unik, uchwycił agresora za włosy, przygniótł jego głowę do dołu, jednocześnie z całej siły kilkakrotnie uderzył go od spodu kolanem, i puszczając, popchnął napastnika silnie do przodu. Chłopak poleciał w drugi koniec klasy, był oszołomiony i zakrwawiony, nie bardzo wiedział co się stało — było po walce.

Cała klasa oniemiała z wrażenia, po tym co się stało. Zapadła grobowa cisza, nikt nie miał odwagi się odezwać. Dopiero teraz Adrian się zorientował, że mimo woli znokautował, znanego w całej szkole łobuza. Chłopak zaczął się niezdarnie podnosić, ani mu w głowie była dalsza walka. Zasłaniając ręką jedną stronę twarzy, podszedł do zwycięscy i podał rękę, na zgodę. Adrian odwzajemnił uścisk w milczeniu. Po czym nie śpiesząc się, podniósł swój tornister, i zaczął powoli iść w głąb klasy. Siedzący w trzeciej ławce chłopiec, usłużnie posunął się, i gestem poprosił zwycięzcę, by usiadł koło niego w ławce. Rozległ się dzwonek na lekcje, Rozpoczęła się pierwsza lekcja, w nowym roku szkolnym. Chłopak pokonany przez Adriana, był jednym z największych łobuzów w szkole. Uchodził za najsilniejszego w swojej klasie, oraz jednym z najsilniejszych w całej szkole. Można więc sobie wyobrazić, na jakie wyżyny w hierarchii szkolnej, wzniósł się Adrian, biorąc pod uwagę pozycję jaką do tej pory zajmował. Chłopcy z klasy nie byli jednomyślnie decydowani, jak traktować nowego lidera, ale czuli respekt. albowiem pokonany kolega, był znanym nie tylko w szkole zabijaką. Nazywał się Władek Górski, lecz zwano go „łachu” i sam jego wygląd zniechęcał, do szukania z nim zwady.

Zbliżał się okres świątecznych ferii. Od czasu stoczenia pamiętnej walki, na początku roku szkolnego, życie szkolne Adriana odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przede- wszystkim w rankingu, jego pozycja powędrowała na czołowe miejsce, nie tylko w ramach klasy, ale całej szkoły.

Już nikt nie próbował go poszturchiwać, raczej z szacunkiem, schodzono mu z drogi. Z zadowoleniem stwierdzał, że pozycja jaką obecnie zajmuje, w społeczności klasowej, dostarcza mu nieznanego dotychczas uczucia satysfakcji. Wielu kolegów, starało się, wręcz zabiegało, by się z nim zaprzyjaźnić,.Już chodzenie do szkoły, nie było przykre, ale do nauki nadal zbytnio się nie palił. Lubił lekcje WF, ponieważ dobrze wykonywał, ćwiczenia gimnastyczne. Nigdy wcześniej nie interesował się swoją posturą, zawsze uważał się za cherlaka. Teraz lubił stawać rozebrany przed lustrem, z zadowoleniem podziwiać swoją muskulaturę.. Zwrócił też uwagę na następujący fakt. W każdej klasie trafiały się ładne dziewczyny, ale w żadnej nie było ich tak wiele, jak w tej jego obecnej klasie. Zauważył też, że niektóre z nich, wykazują nieraz dość wyraźnie zainteresowanie jego osobą. Cóż z tego, jeżeli zupełnie nie potrafił tego zainteresowania im odwzajemniać. Na wyraźne propozycje, niejednokrotnie kierowane w jego stronę, reagował jedynie zażenowaniem i zawstydzeniem.

W budynku szkolnym na każdym piętrze, po lewej stronie od klatki schodowej, wchodziło się do szerokiego, ale bardzo krótkiego korytarza. Bezpośrednio prowadził on do dużej kwadratowej sali, pełniącej rolę holu, w którym znajdowały drzwi do klas. W czasie dużej przerwy Chłopcy najczęściej grupowali się w rogu sali, przy oknie. Dziewczęta tworzyły duże koło, w środku którego jedna z nich kucała, zakrywając twarz rękom.. Dziewczęta w kole biegły coraz szybciej, śpiewając popularną przy tej zabawie pieśń,„ tysiąc pączków za wodą.” Biegły coraz szybciej, wtedy któryś z chłopców, najczęściej był to Łachu, dyskretnie podkładał jednej z nich nogę. Dziewczyna padała jak długa, rozpędzone koleżanki padały jedna na drugą. Ponieważ miały krótkie fartuchy, które się pozadzierały, świeciły gołymi majtkami na wierzchu, przy akompaniamencie, głośnego śmiechu chłopców.

W tym chaosie nikt nie słyszał dzwonka, kończącego przerwę. Na to wszystko weszła Pani, na kolejną lekcje. Dziewczyny zaczęły się niezdarnie podnosić, poprawiały majtki, i obciągały sukienki, w czym próbowali im pomagać, mający trudności z utrzymaniem powagi chłopcy. Pani od historii, poprosiła Pana kierownika szkoły, który oprócz słów reprymendy, zadał pytanie, z gatunku retorycznych:

— Niech sam się przyzna ten, który podłożył dziewczętom nogę.

Odpowiedzią była jedynie głucha cisza. Pan kierownik powtórzył pytanie kilkakrotnie, bez żadnego efektu. Dalsze zadawanie pytania było bez sensu. Wrócimy do tego tematu, powiedział i wyszedł z klasy. Wszystko się uspokoiło, uczniowie zajęli swoje miejsca w ławkach i rozpoczęła się lekcja historii. Pozostałe lekcje dzisiejszego dnia, odbyły się zgodnie planem, bez żadnych zakłóceń.

Do tego typu zachowań należało również następujące naganne zachowanie chłopców!. Otóż pod działaniem chyba jakiegoś niewidzialnego impulsu, z stojących w grupce chłopców, jeden z nich, a był to przeważnie „Łachu” Nagle wysuwał się z grupy. Chwytał z tyłu w pasie, przechodzącą obok nich dziewczynę i wciągał ją do środka kółka, jakie tworzyli chłopcy. Tu już pomagali koledzy. Wykręcali dziewczynie ręce, po czym następowało całowanie jej, przez kilku chłopców, gdzie popadło. Dziewczyna uspokajała się, i bezwolnie poddawała się, czekając jak im się znudzi. Była też przy tym obmacywana, również między nogami, wtedy próbowała protestować, jednak nie na wiele się to zdało. Wreszcie, gdy przy pomocy koleżanek z klasy, zdołała się wyswobodzić, poprawiła podniesioną sukienkę, włosy, i jak gdyby nigdy nic, wracała na swoje miejsce w ławce.

Tego typu ekscesy z dziewczynami wcześniej zdarzały się w klasie wielokrotnie. Teraz byśmy tego typu zachowania, nazwali skandalicznym molestowaniem. Znamiennym jest fakt, że żadna z dziewcząt, która była w ten sposób molestowana, nigdy się nie poskarżyła. Ani bezpośrednio wychowawcy, ani nikomu, z grona nauczycielskiego szkoły. Zachowania takie były traktowane, jako swoisty szkolny folklor, nie budzący niczyjego większego zainteresowania. Od pewnego czasu, coraz częściej uwagę Adriana zwracała dziewczyna z przedostatniej ławki, lewego rzędu pod ścianą. Nazywała się Elżbieta Jaworska. Była to ładna dziewczyna. Miała ciemne lekko falujące przycięte nad karkiem włosy, prowokująco opadające na czoło, przy każdym energicznym ruchu głowy. Ładna twarz, charakteryzowała się kształtnym podbródkiem, nad którym przykuwały wzrok usta, jakby gotowe do pocałunku. I wreszcie tajemnicze, szaro-niebieskie oczy. Zgrabna figura z lekką nadwagą i kształtną pupą, dopełniały całości. Ela siedziała w ławce razem z drugą dziewczyną, która również miała na imię Elżbieta. Była to szczupła, dość wysoka dziewczyna, z długimi chudymi nogami. Mimo że Ela kilkakrotnie przychwyciła jego wzrok, w nią wlepiony, to bynajmniej nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Mimo to, z czasem, jego uczucie do niej wzrastało. Nie miał jednak na tą jej obojętność, żadnego pomysłu. Pewnego pięknego, ciepłego dnia, Pan wykładający biologię zabrał klasę, na wycieczkę plenerową do ZOO. Adrian miał nadzieję, że może będzie okazja zbliżyć się, do w jego mniemaniu pięknej Elżbiety. Wziąwszy kanapkę, chlebek ze smalcem, z ochotą wyruszył wraz z całą klasą, na wycieczkę.

Gdy znaleźli się już w zoo, szli szeroką aleją, podziwiając zwierzęta w klatkach, Adrian wybiegał wzrokiem do przodu. gdzie szła ona. Wtem ze zdziwieniem zauważył, że idąc w grupce koleżanek i kolegów, pochłonięta jest rozmową z Piotrem Fiszerem, często się do niego uśmiechając. Chłopak ten, mniej więcej był jego wzrostu, niczym się nie wyróżniał. Nie mniej widok tych dwoje, nieco go zszokował. Po prostu pojawiła się u niego zazdrość, ale on tego uczucia jeszcze nie znał. Nie mniej dziwiło go ogromnie, że ona zainteresowała się takim zwykłym chłopakiem, który odkąd go znał, chodził dość niechlujnie ubrany, zawsze w tej samej powycieranej, starej marynarce. Ta sytuacja go irytowała. Gdy kolega Mirek Kowalski, zbytnio zbliżył się do niego chcąc o coś zapytać, odepchnął go dość brutalnie, Mirek nie śmiał zareagować, to było prawo silniejszego.

Adrian jednak przypomniał sobie, co czół będąc podobnie traktowany. Odwrócił się doszedł do Mirka, objął go ramieniem i na chwilę przytulił go do siebie. Mirek nie przyzwyczajony, by silniejszy tak go traktował, spojrzał na Adriana z wdzięcznością.

Wycieczka dobiegła do końca, Pan od biologii oznajmił, że można rozejść się do domu. Adrian szukał wzrokiem Elżbiety, w ostatniej chwili zauważył, jak wraz z grupką w której był Piotrek Fiszer, właśnie przeszła obok niego. Cześć zawołał do niego, przechodząc obok Piotrek. Tak się złożyło, że w naszej klasie była dziewczyna Dorotka Nawrocka, której Tatuś z zespołem muzycznym, grywał na weselach. Więc od czasu do czasu, w naszej klasie, organizowaliśmy wieczorki taneczne, na których grywał tatuś Dorotki, ze swoim zespołem.

Były to bardzo miłe wieczorki, na których właściwie uczyliśmy się tańczyć. Podczas takiego wieczoru, Adrian poprosił do tańca. obiekt swoich westchnień, Elę Jaworską. Pierwszy raz doznał wspaniałego uczucia bliskości dziewczyny, w której był debiutancko zakochany. Przez cały taniec, nie przemówił do niej ani słowa. Ale najlepiej mu się tańczyło, z Jadźką Paprocką. Ona umiała już tańczyć i bardzo się w tańcu przytulała, wsuwając swoje udo między nogi partnera. Co powodowało, że taniec z nią był bardzo podniecający. Do tego też była ładna, i to właśnie wówczas pierwszy taniec z nią, zapamiętał na zawsze. Wielokrotnie kiedy wracał pamięcią, wspominając lata szkoły powszechnej, To zawsze przypominał sobie te potańcówki, i tą koleżankę z klasy, która spowodowała, że poczuł pierwszy, bliski kontakt z dziewczyną.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, Krzyś rozpoczął naukę w liceum. A znalazł się tam, z pomocą koneksji. Otóż mama przyjaźniła się z panią, z którą razem pracowały. Pani ta znała się z dyrektorem tegoż liceum. Wykorzystując fakt bliskiej znajomości, znajoma mamy zarekomendowała Adriana u Pana dyrektora. W efekcie został przyjęty, do pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego.

Liceum mieściło się w pięknym gmachu, przy głównej ulicy miasta Od frontu po środku budynku, znajdowały się szerokie oszklone dwuskrzydłowe drzwi, stanowiły one główne wejście

do budynku. Z czasem Krzyś poznał, że było jeszcze wejście

boczne. Przekraczając główne drzwi, wchodziło się do

szerokiego holu, który kończył się w miejscu gdzie brały

swój początek szerokie schody, prowadzące na trzy piętra.

Z prawego boku, na początku holu, znajdowała się portiernia. Dalej usytuowane były drzwi prowadzące do sali gimnastycznej. Z lewej zaś strony znajdowała się stołówka.

Za stołówką korytarz w którym kolejne drzwi to sekretariat, następnie gabinet dyrektora szkoły, oraz dalej biura administracji szkolnej. W końcu korytarza, gabinety: lekarski oraz stomatologiczny.

Na pierwszym piętrze na początku korytarza z prawej strony,

znajduje się pokój nauczycielski. Dalej na końcu korytarza,

jest duże wejście z drzwiami dwuskrzydłowymi, prowadzącymi do pięknej dużej auli, której podłoga lśni słomkowego koloru parkietem. Resztę przestrzeni pierwszego i drugiego piętra zajmują klasy. Na trzecim piętrze znajdują się pracownie, geograficzna, chemiczna i przyrodnicza. W tej ostatniej największe zainteresowanie budzą dwa wielkie akwariumy z dużą ilością różnorodnych egzotycznych rybek. Adrian jest z tego powodu bardzo dumny, że chodzi do tak pięknej szkoły. Tu poznał nowe koleżanki i kolegów. Liceum zmieniło go, stał się teraz pilniejszym uczniem. Ani się obejrzał jak minął rok i znalazł się w II-giej klasie liceum ogólnokształcącego. Nie mniej nadal czuł się tu nieco odosobniony, niektóre uczennice i uczniowie pochodzili z tak zwanych dobrych domów. Stanowili oni swoistą niemalże hermetyczną elitę, skrupulatnie dbającą o swoją odrębność, nie integrującą się resztą klasy.

Bywały takie sytuacje, gdy ktoś z poza elity, próbował włączyć się, do grona rozmawiających uczniów należących do elity. Był wtedy przez nich ostentacyjnie ignorowany, lub wprost ośmieszany. W tej rzeczywistości, klasa była trwale podzielona, na dwa obozy. Uczniowie należący do elity, dominowali na lekcjach, byli wyraźnie gloryfikowani przez nauczycieli. Brało się to z tond, że ich rodzice to często ludzie na tak zwanych stanowiskach, byli w szkole znani. Krzyś niestety do elity uczniów nie należał. Nie próbował wzorem innych uczniów, narzucać swoje towarzystwo komukolwiek. Była jednak dziedzina, w której mógł zaimponować kolegom z klasy. Tą dziedziną była gimnastyka. Adrian z wątłego cherlawego dziecka, w szkole podstawowej, wyrastał na muskularnego, atletycznie zbudowanego przystojnego młodzieńca. Posiadał zatem predyspozycje, do uprawiania kultury fizycznej. Był w tej dziedzinie najlepszy, cała klasa podziwiała w jego wykonaniu skoki, oraz ćwiczenia na koniu z łękami. Gdy Nauczyciel z WF wprowadzał nowe ćwiczenie, to jemu polecał by je dla przykładu zademonstrował. Adrian nigdy nie popisywał się, zawsze cechowała go skromność i wrodzona nieśmiałość, zwłaszcza do dziewczyn. Nie miał natury agresywnej, gdy zaistniał jakiś konflikt, wolał ustąpić.

Jednak taka postawa nie znajdowała aprobaty wśród rówieśników. Takie zachowanie odbierane było jako oznaka tchórzostwa. Jego atletyczna postura zniechęcała ewentualnych śmiałków, chcących sprawdzić czy faktycznie był tchórzem. Drugi rok szkolny minął Jak oka mgnienie, i już wakacje.

Po wakacjach, III-cia klasa gimnazjum. początek roku szkolnego. Zbliżał się termin mającej się odbyć uroczystej akademii, trwały gorączkowe przygotowania. Uczniowie którzy mieli wystąpić na akademii, ćwiczyli, swoje wystąpienia na lekcjach, pod okiem Pani od języka polskiego. Największe jednak zainteresowanie wzbudzała w uczestnikach, mająca się odbyć w ramach części artystycznej, zabawa taneczna z udziałem zespołu muzycznego. Adrian z umiarkowanym entuzjazmem wybierał się na akademię, podobnie na zabawę. W klasie nie upatrzył sobie żadnej faworytki, która by mu się specjalnie podobała. Owszem było kilka ładniejszych dziewczyn, ale zachowywały się jak arystokratki, żadna nie dała mu odczuć odrobiny sympatii. Nie to co w szkole powszechnej. Dlatego z czasem, przestał zwracać na nie uwagę.

Natomiast coraz bardziej utrwalała się jego przyjaźń, z Wojtkiem Masnym, kolegą z którym wspólnie zajmowali ławkę. Wojtek był szczupły nieco wyższy, krótko ostrzyżony blondyn. W nauce się nie wyróżniał, skory do dowcipów, lojalny dobry kolega. Od razu się polubili, może głównie dlatego, że Adrian był z natury bardziej zrównoważony, Wojtek zaś ciągle uśmiechnięty, towarzyski i koleżeński.

W nauce obaj reprezentowali podobny średni poziom,.Często wzajemnie udostępniali sobie prace domowe, ale nie było to proste ściąganie. Dzisiaj obaj udają się na akademię, oraz zabawę. Adrian wystroił się w szare jasne spodnie i ciemną granatowo szarą marynarkę, Wojtek był w swetrze. Zajęli miejsca w szkolnej auli. Dyskretnie przyglądali się uczniom, siedzącym wokół nich, Kilka rzędów przed nimi dostrzegli, koleżanki arystokratki z ich klasy, w towarzystwie elitarnych kolegów. I tutaj trzymali się razem. Rozmawiali śmiejąc się często. Rząd przed nimi zajmowali koleżanki i koledzy, którzy tak jak oni nie należeli do elity klasowej., Na scenę wyszedł Pan Dyrektor szkoły, oznajmiając otwarcie akademii. W słowie wstępnym, nawiązał do bogatej tradycji szkoły. Zwrócił uwagę na stale zwiększającą się liczbą uczniów. Mówił o sukcesach nauczania, tu wymieniał udział wychowanków szkoły w prestiżowych olimpiadach, matematycznych i innych W dalszej części słowa wstępnego, mówił o przyszłych zamierzeniach. I tu wspomniał o wprowadzeniu w nowym roku szkolnym, lekcji śpiewu i utworzenia dziewczęco — chłopięcego chóru. W słowie końcowym życzył pedagogom i uczniom szkoły, dalszych sukcesów. Następnie zabrała głos w imieniu grona pedagogicznego, polonistka Pani Roma Jastrzembska. W swoim słowie, dziękowała Panu Dyrektorowi. W dalszej części swojego wystąpienia, wyraziła słowa uznania za owocną pracę wychowawczą dla kadry nauczycielskiej szkoły. Następnie życzyła, dobrych wyników nauczania wychowankom szkoły. Jako ostatni zabrał głos przedstawiciel młodzieży uczącej się, Jerzy Sikora.

Rozdział III

Grażynka

Jeden z czołowych liderów, grupy elitarnej. On również w swojej wypowiedzi skoncentrował się głównie, na podziękowaniach pod adresem Dyrekcji i grona pedagogicznego szkoły.

W dalsze części popisywali się uczniowie, wygłrrrraszając patriotyczne wiersze. Wystąpił też duet, jeden z uczniów grający na akordeonie, towarzyszyła mu na pianinie Pani Roma Jastrzembska. Akademię zakończyła burza klasków. Nastąpiła przerwa, w czasie której czyniono przygotowania do wieczorka tanecznego, na który wszyscy czekali. Usunięto wszystkie krzesła ze. środka sali, przygotowywano miejsce na scenie, dla zespołu muzycznego. Zapanował ogólny chaos, wszyscy gdzieś biegali, rozmawiano podniesionym głosem. Grupa elitarna z naszej klasy, stała tworząc zamknięte kółko, po środku sali przy ścianie. Gestykulując, również głośno rozmawiali, Adrian z Wojtkiem zajęli miejsca stojące w rogu sali przy orkiestrze, Skąd wygodnie było obserwować wszystkie dziewczyny znajdujące się na sali.

Wtem przy drzwiach wejściowych,. zapanowało jakieś zamieszanie. Po chwili okazało się, że do sali wchodził zespół muzyczny z instrumentami. Był akordeon, saksofon, gitara oraz perkusja. Zespół składał się uczniów starszych klas. Muzycy rozlokowali się na podium sceny, i przygotowywali się do występu. Adrian tymczasem przyglądał się dziewczynom. Na sali, przyuważył trzy, z którymi będzie się starał zatańczyć.

Szczególną jego uwagę zwróciła. długowłosa blondynka.

Dwie pozostałe miały ciemne włosy, jedna krótkie na chłopaka, druga miała trochę dłuższe włosy, z grzywką. Ubrane były wszystkie jednakowo, białe bluzeczki z długim rękawem, i granatowe lub czarne spódniczki.

Gdy tak im się przyglądał, nagle blondynka odwróciła głowę w jego stronę, ich oczy na moment się spotkały. Nim odwrócił wzrok dojrzał, że wyraźnie się do niego uśmiechnęła. Ale on już odwracał wzrok, więc nie odwzajemnił jej uśmiechu. W tym momencie zabrzmiały tony, znanego przeboju śpiewanego często w radio, przez popularną piosenkarkę Nataszę Zylską „Kasztany„ Wojtek momentalnie wystartował Po chwili wirował, między przytulonymi do siebie tańczącymi parami. Kasztany — piękny, płynący w wolnym rytmie grany utwór, wyjątkowo zachęcał by poprosić i przytulić w tańcu ładną dziewczynę. Ale gdy będzie dalej czekał, to wszystkie dziewczyny zostaną rozchwytane. Skierował wzrok na grupkę dziewczyn stojących przy filarze, chwilę rozważał którą poprosić, Wreszcie zdecydował, jeszcze chwilę odczekał, po czym wolnym krokiem skierował się w stronę, gdzie stały dziewczyny. Chciał poprosić blondynkę która się do niego uśmiechnęła. W tym momencie z boku wyłonił się chłopak, i blondynkę poprosił, po czym przytulony do niej wirował w tańcu. Zawahał się, ale po chwili poprosił, tę dziewczynę z grzywką. Dziewczyna od razu przytuliła się, do niego, powodując że taniec z nią, był bardzo przyjemny. Tańczyli w milczeniu, czuł jej twarde piersi, mimo woli mocniej ją przytulił, by poczuć jej udo ocierające się o jego krocze. Dziewczyna nie opierała się, a wręcz przeciwnie, chętnie poddawała się i przytulała do niego. Po chwili musiał jednak próbować poluzować dociskanie jej do siebie. Uczynił to z obawy, by ona nie poczuła, że on nie pozostaje obojętny, na bliskość jej uda. By odwrócić jej uwagę zagaił:

— Fajnie tańczysz, z której jesteś klasy?

— Z II B, a ty?

— Z trzeciej „A„.

Orkiestra przestała grać.

— Dziękuję, czy będę mógł jeszcze z tobą zatańczyć?

— Tak.

Wojtek też odprowadził dziewczynę z którą tańczył, i wrócił jak zawsze uśmiechnięty.

— Jak się tańczyło? — zapytał Adriana

— Fajnie, trafiłem na dziewczynę, doskonale umiejącą tańczyć. Ale ty również, widzę jesteś usatysfakcjonowany

— Owszem moja też dobrze tańczyła, jest z drugiej „B”

— Ta z którą ja tańczyłem, też jest z drugiej „B”

Taak, zatańczysz z nią ponownie jak zagrają?

— Jasne, ale nie teraz, a Ty?

— Ja zaraz, jak tylko zagrają, — odparł Wojtek.

Właśnie w tym momencie usłyszeli, sentymentalne tony nastrojowej rumby. Wojtek z obawy by ktoś go nie ubiegł, wystartował od razu. Po chwili wyraźnie zadowolony, snuł się po parkiecie dociskając do siebie dziewczynę z drugiej „B”

Adrian po chwili trzymał w ramionach blondynkę, jedną z trzech na którą zwrócił uwagę jeszcze przed rozpoczęciem tańców. Weronika bo tak miała na imię, przytuliła się w tańcu, Adrian czuł jej oddech na swojej szyi. Dotyk jej piersi.. Był tak podniecony, że w pewnym momencie poczuł jakieś dziwne ciepło, nad żołądkiem. Pragnął by ten taniec nigdy się nie skończył. Ale się skończył, Weronika też wydawała się być podekscytowana:

— Czy zatańczysz jaszcze za mną? — zapytał

— Chętnie — odparła ciepło.

Ogłoszono — dwudziestominutową przerwę.

Adrian z Wojtkiem razem wyszli na korytarz i dołączyli do grupy rozmawiających chłopców, ze swojej klasy. —

— Fajna zabawa, nieźle grają, pochwalił orkiestrę Romek, — rudowłosy chłopak.

— Mnie się najbardziej podoba ten na saxsie, — wtrącił syn szewca gruby Mietek.

— Eee… ten na akordeonie jest najlepszy, powiedział rezolutnie Edek.

— A co wy tam gadacie, najfajniejsze tutaj są dziewczyny — podsumował Stefek z ostatniej ławki.

W tym momencie przyszła nowa grupka chłopców. i dziewczyn z innych klas. Adrianowi serce zabiło mocniej, wśród wchodzącej grupy ujrzał Elżbietę, tę koleżankę ze szkoły podstawowej, która mimo słanych jej, czułych spojrzeń, zupełnie go ignorowała. Ona też go zauważyła, uśmiechnęła się i lekko skinęła głową. Adrian ukłonił się jej daleka. Z sali rozległ się głos saksofonu, był to wstęp do jakiejś melodii. Chłopcy nie przerywając rozmowy, weszli z powrotem na salę. Adrian szukał wzrokiem -przybyłej Elżbiety, Jest tańczyła z Piotrkiem Fiszerem z którym sympatyzowała, jeszcze w szkole podstawowej. Tańczyli przytuleni do siebie. Ona obie ręce miała oparte jego pierś. On ją obejmował, widać było na pierwszy rzut oka, że darzą się wzajemnie uczuciem. Poszukał wzrokiem dziewczyny, z którą tańczył przed przerwą. Ale Ona już tańczyła z innym. chłopakiem. Przy okazji z niemiłym uczuciem stwierdził, że tańczy wtulona w partnera, tak samo jak z nim. Zrezygnowany postanowił tym razem nie zatańczyć. Wyszedł na korytarz, by spokojnie przeczekać tę graną turę. Było to jego pierwsze doświadczenie- w kontaktach z dziewczynami. Był lekko zszokowany i zdziwiony, w szkole podstawowej, dziewczyny lgnęły do niego.

A przynajmniej tak mu się wydawało. — Tutaj pierwszy raz zetknął się, z sytuacją że żadna dziewczyna go nie wyróżnia, a wręcz przeciwnie, Elżbieta wybiera innego. Wszedł z powrotem na salę, zaczął szukać wzrokiem, dziewczyny z grzywką, z którą tańczył pierwszy taniec. Jest, stała niedaleko, w gronie dziewczyn. W tym momencie zaczęli grać, momentalnie podszedł i poprosił ją, po chwili trzymając ją w ramionach zagadnął:

— Podoba Ci się zabawa?

— O tak jest fajnie, muzyka do tańca dobra, chłopcy też mili.

— Mnie też się podoba, Ty też mi się podobasz.

„-Och dziękuję, miły jesteś, i też mi się podobasz.

Przestali grać,

­Mam nadzieję że dokończymy, mile zaczętą rozmowę?

— Jak tylko będziesz miał życzenie, to ja chętnie.

Uścisnęli się za ręce. Gdy odchodziła miał okazję podziwiać z tyłu, jej zgrabną sylwetkę. Obok przechodziły właśnie dziewczyny z jego klasy, te z grona elity. Ale stwierdził z dumą, nie były one tak zgrabne jak jego partnerka, którą właśnie odprowadził.

Zapowiedziano białe tango, dziewczyny proszą do tańca chłopców, Adrian z Wojtkiem stoją, czekając na dziewczyny, które poproszą ich do tańca.

— Czy można Cię prosić? — Adrian usłyszał głos z boku.

Odwrócił się, przed nim stała dziewczyna, z którą przed chwilą tańczył Objął Ją ramieniem, Ona zaś przywarła do niego całym ciałem. czuł jej zapach. Poznawał to wspaniałe uczucie, bliskości dziewczyny. Jego policzek lekko muskał jej policzek. Tańczyli w milczeniu, upojeni sobą.

— Czy mógłbym odprowadzić Cię, po zabawie do domu?

— Jak się skończy zabawa, czekaj na mnie przed wyjściem.

— Okey, jesteśmy umówieni, będę czekał.

Ogłoszono ostatni utwór tego wieczoru. Po zakończeniu zabawy, czekał przy wyjściu z budynku szkoły. Niebawem pojawiła się Bożenka, razem wyszli na ulicę. Wzięła go pod pachę i poszli w kierunku domu w którym mieszkała. Stanęli przed bramą, objęła go za szyję obiema rękami i całowali się długo. Wreszcie łapiąc oddech, odsunęła się od niego.

.- Dzięki za odprowadzenie,

— Spotkamy się, może wybierzemy się gdzieś razem, może do kina?

— chętnie odparła!

— może być najbliższa sobota?

— Okey! O 17-stej przed kinem — i znikła w bramie.


poniedziałek

Od rana w szkole, wszyscy komentowali sobotnie wydarzenie, akademię, ale przede wszystkim zabawę taneczną. Ogólnie chwalono, ale zdarzały się też głosy krytyczne. Perspektywa spotkania z Bożenką w najbliższą sobotę, miała dominujący wpływ na jego dobry nastrój i bardzo pozytywne oceny sobotniej imprezy. Wojtek był też zadowolony, ale jakoś mniej entuzjastyczny, było to o tyle dziwne, albowiem niezgodne z jego naturą.

\


Sobota. —

Dzisiaj idzie na pierwszą w życiu randkę. Jest bardzo przejęty. Czeka o umówionej godzinie, w wejściu do kina, nerwowo spogląda na zegarek.

Ale już widzi ją z daleka, idzie pośpiesznie w jego stronę. Pocałowali się na przywitanie.

— Cześć długo czekasz, chyba się nie spóźniłam.

— Ależ skąd, ślicznie wyglądasz.

— Dziękuję, wchodzimy. —

Ujęła go pod rękę, skierowali się do wejścia. Po chwili siedzieli na swoich miejscach, w ostatnim rzędzie. Rozpoczął się film,,jakaś komedia, ręka dziewczyny delikatnie dotykała jego dłoni. Patrzyli na film, pochyliła głowę w jego stronę, dotykali się twarzami, jego usta same przylgnęły do jej warg, całowali się coraz namiętniej. Jego ręka błądziła po jej piersiach brzuchu i niżej po udach. Nie broniła się, przeciwnie jej ręka również wędrowała po jego piersi, którą delikatnie masowała. Nie wiedzieli, kiedy film się skończył, Bożenka wstała, poprawiła włosy i sukienkę. Skierowali się do wyjścia.. Koło jej domu. zaczym poszła do swojego mieszkania, długo się całowali.

— W przyszłą sobotę, nie będzie moich rodziców, idą po południu z wizytą, do mojej Cioci i wezmą z sobą mojego młodszego brata. Jeżeli będziesz miał ochotę się ze mną spotkać, będziemy mogli pójść do mnie. Szepnęła mu na ucho zaczym się rozstali.

Poniedziałek —

Zaczym rozpoczęły się lekcje, w szkole panował wielki ruch. Każdy śpieszył się. i biegł w inną stronę. Wreszcie dzwonek i lekcje się rozpoczęły, zapanowała cisza.

W trzeciej „A” rozpoczęła się pierwsza lekcja. język polski.

Adaś Wilski został wywołany do tablicy, komentował książkę, pod tytułem–„ Chłopcy z Placu Broni „autora Ferenca Malnara. lekturę Jaką ostatnio przerabiali. Poszło mu nie najgorzej. Jako następna wywołana została, Jadwiga Dziedzic, ładna dziewczyna z „elitarnej „grupy. Też uzyskała ocenę pozytywną. Po dwóch godzinach języka polskiego, matematyka — klasówka. Ale na ostatnich dwóch godzinach, WF. W gimnastyce Adrian jest najlepszy w grupie. Uczniowie również z „elitarnego „grona, muszą go podziwiać.

Dzisiaj, ponieważ jest ładna pogoda, w ramach zajęć wf wyszli na boisko szkolne, by ku nieukrywanemu zadowoleniu chłopców, rozegrać mecz piłki nożnej. Dziewczęta w drugiej części boiska, ćwiczyły biegi, skoki w dal oraz wykonywały inne ćwiczenia. Pan podzielił chłopców na dwie drużyny. Ruszyli, Adrian jako kapitan swojej drużyny, grał na pozycji środkowego napastnika. Po bokach miał Wojtka i Marka, W pomocy Stefek. W obronie po lewej Bronek, a po prawej jeden z filarów drużyny –Mietek Rogalewski. O pozycji Mietka jako filara obrony, decydowały buty jakie posiadał. Ponieważ jego Ojciec był szewcem, więc miał potężnie ukute buciska, bardzo przydatne w grze na pozycji obrońcy. Na bramce Tolek Sokołowski, kolega Adriana z podwórka, mieszkali w tej samej kamienicy, Tolek na drugim piętrze. W drużynie przeciwników formację ataku stanowili środkowy — Leszek Cynkierski, filar drużyny przeciwników, Po bokach Stasiek Górny Oraz Wiesiek Malinowski, pomocnik Romek Wróbel, w obronie. Marcin sadowski i Adaś Bielan

w bramce bronił Mirek Zagórny. Pan Szkunert rzucił piłkę i odgwizdał rozpoczęcie gry. — Ruszyli.

Piłkę prowadził kapitan drużyny przeciwnej Leszek, był doskonałym dryblerem, minął Adriana i pomocnika Stefka. Ale niezawodny Mietek wkroczył z buciorami w nogi Leszka, ten podskoczył do góry i zawył z bólu, piłka potoczyła się. zupełnie poza boisko.

— Kurrrrrde zabije gnoja.

Wściekał się na Miecia Leszek, rozcierając nogę, z boku boiska. Jakoś tym razem, przeżył bez trwałego urazu. Ale z pewnego gola nici. Gdy zawodnik przeciwnej drużyny zbliżał się z piłką, innymi słowy, szedł z piłką na Mietka, Ten bez zastanowienia kosił buciorami, tak jak się kosi kosą. Jeżeli zawodnik, w porę nie odskoczył, to Mietek skosił go buciorami bez pardonu. Po takim skoszeniu delikwent najczęściej schodził z boiska, często z czyjąś pomocą.. Pan odgwizdał i wskazał, że piłkę będzie wybijał bramkarz drużyny Adriana. Tolek trzymaną w ręku piłkę, postawił z boku bramki, do wybicia. I stała się rzecz zadziwiająca. Adrian bez specjalnego rozbiegu, podszedł do piłki i niebywałym wprost potężnym kopnięciem spowodował, że przeleciała ona lobem prze całe boisko, wpadając w róg bramki, stojącego nieruchomo osłupiałego bramkarza. Pan pełniący rolę sędziego odgwizdał 1:0. Adrian w tym meczu, zdobył jeszcze dwa gole. W tym jeszcze jednego, w identyczny sposób, wybijając piłkę od swojej bramki.

Mecz zakończył się wynikiem 5:2 dla drużyny Adriana. Zwycięstwo to oczywiście było głównie jego zasługą. Ale też nie do pominięcia była, rola Miecia, który skosił jeszcze dwóch zawodników, drużyny Leszka Cynkierskiego. Miecio zyskał przydomek „trep„.

Ale w przekroju całej szkoły, za najlepiej grającego w piłkę nożną, uważany był Leszek Cynkierski. Po meczu nauczyciel gimnastyki, Pan Szkunert przywołał Adriana:

— Słuchaj, Długo obserwowałem Cię, jak sobie poczynasz z piłką na boisku. Szczególnie Twoje oddawane na dużą odległość strzały na bramkę, i doszedłem do wniosku, że warto zaprezentować cię Trenerowi reprezentacyjnej drużyny naszego miasta. Spotkamy się na stadionie; Czekaj na mnie, przy wejściu na trybunę. W przyszły czwartek o godzinie 18-stej. Ja umówię Cię z trenerem Nie zapomnij.

Dobrze, nie zapomnę — będę pamiętał.

Jest sobota. Adrian z butelką wina pod pachą, czeka na Bożenkę. która właśnie się zbliżała. Przelotny pocałunek, na dzień dobry.

— To co, możemy iść do mnie — zapraszam Cię, tylko wiesz co, kupmy do tego wina kilka ciastek, tu zaraz za rogiem jest cukiernia.

— Chodźmy — odparł.

Do jej domu już znał drogę, szli spacerkiem rozmawiając. Gdy znaleźli się przed drzwiami wejściowymi, Bożenka wyjęła klucze i otworzyła drzwi do mieszkania. Weszli do przedpokoju, który posiadał drzwi do poszczególnych pokoi, kuchni i łazienki. Zdjęli płaszcze, zaczym usiedli w pokoju, Bożenka zaprezentowała gościowi, całe mieszkanie. Były to ładne dwa pokoje, kuchnia i łazienka. Po czym usiedli w jednym z pokoi, na małych fotelikach, przy ławie, na której pojawiło się wino i ciastka.

— Ładne macie mieszkanie! — Zagadnął Krzyś, nalewając do pucharków wina

— Och nic specjalnego, ale dosyć wygodne.

— wypijmy, za miłe spotkanie —

wypili, Adrian ponownie napełnił pucharki

— No i blisko masz do szkoły.

— O tak to jest ważny argument. A Ty masz daleko?

— Nie, Ja mam jeszcze bliżej niż Ty — wypijmy.

Bożenka wypiła po czym wstała,

— Spróbuję nastawić jakąś muzykę!

Wyjęła płytę i nastawiła adapter, popłynęła modna nastrojowa muzyka „Indonezja „śpiewa Janusz Gniatkowski.

Wstali zaczęli tańczyć, Bożenka od razu przytuliła się do niego, Adrian objął ją ramieniem i przytulił swoją twarz, do jej policzka. Usta same przywarły do jej warg; zaczęli się całować coraz namiętniej.

Płyta się skończyła, Bożenka odsunęła się delikatnie.

Usiedli, Krzyś napełnił pucharki. — Tańczyli całując się.

Przesuwał rękę po jej piersiach, coraz niżej aż włożył ją między jej uda. Jej ręka również powędrowała do jego rozporka.

— położymy się — zaproponował cichutko do jej uszka. Usiedli na brzegu kanapy, podał pucharki z winem napili się. Znowu się całowali, delikatnie przechylił ją do pozycji leżącej. Podniósł sukienkę i wsunął rękę pod jej majtki. Bożenka leżała na plecach z rozszerzonymi nogami. Pomagała gdy delikatnie zsuwał jej majtki. Po czym sam rozpiął spodnie i pomógł jej włożyć tam rękę, co też posłusznie uczyniła. Zsunął spodnie i położył się na niej, ona poddała się jego woli. Oboje się starali, jednak mimo czynionych wspólnie wysiłków, nie udawało mu się w nią wejść.

— Rozstaw nogi szerzej. —

starała się, prężyła wyprostowane nogi jak umiała, nadal nic z tego nie wychodziło. Ona niewiele myśląc wzięła w palce jego jak jej się wydało, małych rozmiarów penisa i poruszała nim coraz mocniej, aż poczuła, że ma mokrą całą dłoń. Adrian pierwszy raz w życiu, poczuł wspaniały stan orgazmu, przynoszącego jakże błogą ulgę, nagle ustępującego napięcia. Wymęczony opadł na poduszkę. Bożenka całując czule, głaskała go po piersi.

— Nie przejmuj się, zobaczysz następnym razem, nam się uda. Bożenka po upojnym wieczorze, mimo, że zamiary miała inne, pozostała cnotliwa. Oboje mają po siedemnaście lat. Zero doświadczenia, w tych sprawach. Ale mają dużo czasu i wiele okazji przed sobą. Adrian w łóżku długo nie mógł zasnąć, analizował jeszcze raz wydarzenia dzisiejszego wieczoru

Następnego dnia była niedziela. Wybrał się z kolegami, Wojtkiem, Stefkiem i Wieśkiem na spacer po deptaku. Weszli do kawiarni. Wojtek jak zawsze opowiadał dowcipy, a znacie to: Żyd chcąc wzbudzić w swojej żonie większe zainteresowanie. Pewnego razu rozebrał się i nagi, tylko w butach i kapeluszu, stanął przed nią. — No spójrz na mnie Salcie, czyż nie jestem przystojny, nie podobam Ci się, czyż nie mam wszystkiego jak należy? A co tam masz, tylko to coś Ci tam zwisa. O przepraszam Cię Salcie, on nie zwisa, on patrzy na buty! — Tak, to niech spojrzy na kapelusz! — wybuchneli gromkim śmiechem. Wojtek na moment spoważniał,

Spójrzcie jakie dupy weszły, — rzekł patrząc na wchodzące trzy dziewczyny, ta blondyna ekstra laska,

— Ta czarna za nią też niczego sobie- dodał Stefek.

Może spróbujemy się przysiąść, co wy na to, — zaproponował Wojtek

Chętnie- odpowiedzieli chórem!

Nie czekając na dalsze instrukcje, Wojtek w swoim stylu, nonszalancko podszedł do stolika, przy którym usiadły dziewczyny.

— Przepraszam, słuchajcie dziewczyny, widzicie ten stolik, przy który siedzą Ci dwaj niezwykłej urody młodzieńcy. Otóż ten stolik, w dniu dzisiejszym jest objęty promocją, która polega na tym, że za wszystko co się przy tym stoliku zamówi płaci się połowę. Może przysiądziecie się, będzie miło, a i na promocji więcej skorzystamy. Ja i moi koledzy — Zapraszamy

Dziewczyny z bliska okazały się znacznie starsze. Nie sposób jednak było się wycofać Spojrzały po sobie; dyskretnie się uśmiechały. Jedna z nich wypaliła lekko zachrypniętym głosem:

Spadaj mały, przyjdź za kilka lat, jak Ci się wąsy sypną. Za kilka lat, wy będziecie staruchami. Wypalił odchodząc, urażony. I jak niepyszny wrócił do czekających z niecierpliwością kolegów.

No i co? zapytali chórem.

Jajco. Pomyłka — to prawdopodobnie kurewki, są poza sferą naszego zainteresowania. Wojtek usiadł przy stoliku, po chwili wrócił wesoły nastrój, A to znacie? Na bezludnej wyspie trzy dziewczyny biegają nago po plaży. Na sąsiedniej wyspie obserwuje je kilku facetów wśród nich18-stolatek podniecony pyta kolegów- płyniemy? Odpowiada mu 70-ciolatek — po co z tond też dobrze widać!. I znowu gruchnęli gromkim śmiechem, drobny incydent został zupełnie zapomniany.

.- Może jeszcze po piwku? — zaproponował Stefek

— Jasne — chętnie. — propozycja, zyskała aprobatę.

I tak w miłym nastroju, spędzali niedzielne przedpołudnie.

Po południu — Adrian z kolegami wybrał się na mecz piłki nożnej, nie opuszczał żadnego spotkania piłkarskiego. Był gorącym miłośnikiem sportu, a w szczególności piłki nożnej. Mecz stał jednak, na niżej niż przeciętnym poziomie. Zawodnicy obu drużyn nie wysilali się. Nie trzeba się wybitnie znać na piłce nożnej, by ocenić, iż mecz był gorzej niż przeciętny.

Rano w szkole jak zwykle. Na lekcji chemii pani zarządziła klasówkę, ale tu pewna niespodzianka przed rozpoczęciem

pisania klasówki chemiczka nas porozsadzała. Adrian znalazł się obok dziewczyny nazywanej. „arystokratką”.

— Cześć — zagadnął siadając obok niej

— Cześć odpowiedziała, nawet nie zerknęła w jego stronę.

Była to z całą pewnością ładna dziewczyna..Średniego wzrostu, kruczo-czarne włosy opadały jej na ramiona, Śniada twarz, którą ozdabiały wydatne kuszące usta. Oczy, gdy spojrzała, robiło się tak jakoś inaczej. Zgrabna sylwetka. on dyskretnie zerkał w jej stronę, siedziała wyniosła z obojętną miną, nad kartką z zeszytu. Trzymała w ręku pióro, czekała by zapisać tematy na klasówkę Dyskretnie zerkał na nią z coraz większym zachwytem, intensywnie myśląc jak to możliwe, że takiej dziewczyny wcześniej nie zauważył? Nauczycielka podyktowała tematy, zadania na pierwszy rzut oka, nie wydawały się zbyt trudne. Ona też chyba tak uważała, ponieważ od razu zabrała się, za rozwiązywanie. Pisaliśmy w milczeniu, Adrian jednak nie mógł się powstrzymać, od ciągłego zerkania w jej stronę. Musiała to w końcu zauważyć. Znienacka, tylko na moment, obojętnym wzrokiem spojrzała w jego stronę, Postanowił, że już więcej na nią, nie spojrzy. Czas przeznaczony na klasówkę dobiegł końca. Pani poleciła dyżurnej, zebrać prace. W tym momencie rozległ się dzwonek na przerwę. Dziewczyna pierwsza wstała, Adrian również podniósł się, żeby pozwolić jej wyjść z ławki. Stanął z boku i przepuścił ją pierwszą. Dziewczyna przeszła obok niego i nie oglądając się, doszła do grona swoich koleżanek. Patrzył jak odchodziła, podziwiał z tyłu jej zgrabną sylwetkę.

— Niezła co? — usłyszał z boku od nadchodzącego Wojtka

— Tak, podoba mi się.

— Jasne, ale ona jest nie do poderwania, podobno pochodzi z nieprzyzwoicie bogatej rodziny — odpowiedział Wojtek.

— A nie wiesz jak ma na imię? Dopytywał Adrian.

— Chyba Dominika.

Po czym, dołączyli do grona kolegów. Ponieważ była to duża przerwa, więc całą grupą wyszli na boisko.. Krzyś szukał wzrokiem koleżanki z którą razem pisali klasówkę, ale nie znalazł jej.

— Cześć Krzysztof, co u Ciebie? — spytała Bożenka, która pojawiła się obok niego.

— Dziękuję wszystko — Okey, właśnie mieliśmy klasówkę z chemii, A co u ciebie?

— My właśnie teraz będziemy mieli klasówkę, z matmy.

— Tak. to życzę powodzenia, może spotkamy się po szkole?

— Dobrze może o piątej tam gdzie zawsze. —

— Będę czekał.

Gdy wypowiadał te słowa, właśnie mijała go grupa dziewczyn, wśród nich obok niego, przechodziła Dominika. Prawdopodobnie musiała słyszeć jego słowa, jak umawiał się z Bożenką. Wydało mu się, jakby zwolniła trochę kroku i spojrzała w jego stronę. Za moment zniknęła w tłumie, skupionych na boisku uczniów. Adrian patrzył w tym kierunku, ale więcej jej nie widział. Dzwonek zasygnalizował koniec przerwy, wrócili do klas, by kontynuować lekcje. Na lekcji geografii, zastanawiał się, gdzie wybierze się dzisiaj wieczorem z Bożenką. Po skończonych lekcjach w domu. szykował się na randkę. Założył brązową koszulę i jasne spodnie, trochę wody kolońskiej i był gotowy do wyjścia. Gdy dochodził do miejsca spotkania, z daleka już widział czekającą Bożenkę.

Ubrana była w ładny płaszczyk w kolorze beżowym. Spędzili miły wieczór w kawiarni.

Jutro, jest umówiony z Panem Szkunertem nauczycielem gimnastyki na stadionie.

Piłkarz


Czwartek

Zbliża się godzina osiemnasta Adrian czeka zgodnie umową na stadionie, koło trybun. Obserwuje trening miejskiej drużyny. Piłkarze ćwiczą podbiegi i strzały na bramkę, dryblingi i szereg innych ćwiczeń jakie składają się na całość treningu. W tym momencie pojawił się Pan Szkunert. –

Jesteś, to dobrze akurat jest trening, chodź pójdziemy do trenera Skotnickiego, powinien być u siebie. Udali się na zaplecze stadionu, które mieściło się z tyłu trybun. Szli długim korytarzem, następnie weszliśmy na dużą salę przystosowaną do gry w koszykówkę. Przechodząc dalej weszliśmy do małego korytarzyka. Pan zapukał do pierwszych drzwi po prawej stronie.

— Proszę wejść odezwał się głos z pokoju.

Weszliśmy, trener siedział za biurkiem, naprzeciwko drzwi wejściowych. Był to mężczyzna w średnim wieku o miłej aparycji. Szronkowate krótko ostrzyżone włosy, doskonale harmonizowały z opaloną cerą. Niebieski dres, podkreślał jego sportową sylwetkę. Trener Skotnicki widząc nas wchodzących, podniósł się z krzesła wyszedł z za biurka i przywitał się. Najpierw z Panem Szkunertem, a potem z Adrianem, mówiąc:

— Cześć — słyszałem że chciałbyś trenować piłkę nożną w naszym klubie?

— Tak chciałbym, zawsze marzyłem by profesjonalnie trenować.

— No zobaczymy, zobaczymy. Choć ze mną. —

Trener zaprowadził Adriana do szatni, gdzie przebierali się zawodnicy. Podszedł do szafy. otworzył ją i wyjął z półki strój piłkarski podał go Adrianowi. Potem z drugiej szafy wyjął buty korki;

— Powinno na ciebie pasować, przebierz się, wyjdziemy na boisko!

Adrian przebrał się, wykonał parę przysiadów i był gotowy do wyjścia. Idziemy rzucił trener, i poszedł przodem,

Wyszli na murawę boiska. Trenujący zawodnicy spoglądali ciekawie. Adrian poczuł coś w rodzaju tremy., Trener postawił piłkę z boku, na środkowej linii boiska. Znajdujący się na boisku zawodnicy przerwali trening, stanęli i ciekawie patrzyli co się będzie działo.

— Po moim gwizdku spróbuj. posłać piłkę w stronę bramki.

Adrian ustawił się kilka kroków od piłki. Pierwszy raz miał na nogach buty piłkarskie, chociaż pasowały rozmiarem to jednak nie czuł się w nich komfortowo. Rozległ się gwizdek, Adrian lekko podbiegł do piłki i kopną ją z całej siły. Piłka zachowała się tak jakby wystrzelono ją z armaty, strzał jednak nie był celny. Trener nie krył zdziwienia widząc dosłownie atomowy strzał na bramkę. Zawodnicy również patrzyli z niedowierzaniem. Trener ponownie ustawił piłkę, tym razem strzał był celniejszy. Adrian strzelał jeszcze kilka razy:

— Strzały silne, aczkolwiek nad celnością trzeba jeszcze dużo popracować. — Podsumował asystent trenera pan Marek i zwracając się do trenujących piłkarzy,. oznajmił:

— Koniec treningu w dniu dzisiejszym. Proszę idziemy do szatni.

Chłopcy wolno schodząc z boiska, z zaciekawieniem

przyglądali się strzałom Adriana. Trener ponownie ustawił piłkę i zagwizdał. Tym razem strzał był celniejszy. Jego siła i szybkość jaką osiągnęła piłka, powodowały że bramkarz z niemałym trudem ją wyłapał. Adrian oddał na bramkę jeszcze kilka strzałów. Trener ustawiał piłkę w różnych miejscach. Jednego strzału bramkarz, mimo parady jaką wykonał, nie zdołał obronić i bramka padła. Trener bijąc brawo podszedł do Adriana poufałym gestem położył mu rękę na ramieniu i zaczął rozmowę:

— Posłuchaj, nowo przyjmowani kandydaci na piłkarzy trenują z trampkarzami. Ty ze względu na, moim zdaniem wyjątkowy talent, zostajesz przyjęty do klubu. Jest prawie połowa maja. Teraz jesteśmy w okresie zbliżającego się końca rozgrywek rundy wiosennej, więc ty zaczniesz trenować wraz z początkiem rundy jesiennej.

Czyli umawiamy się, że zgłaszasz się do klubu w połowie miesiąca sierpnia i zaczniesz regularne treningi z drużyną. Ale jeszcze nie będziesz pełnoprawnym zawodnikiem. Przez jakiś czas będziesz na stażu. Mam nadzieję, że się zgadzasz?

— Też pytanie! Oczywiście, że się zgadzam. Pragnę też podziękować za okazane mi zaufanie.

— Staraj się chłopcze, a możesz osiągnąć wiele. Zapamiętaj sobie. Ja ci to mówię — trener.. Dalsze sprawy będziemy już na roboczo omawiać w czasie treningów. Do zobaczenia w sierpniu -cześć.

Pożegnali się z panem trenerem i razem z panem Szkunertem. Opuścili stadion. W domu Adrian był bardzo przejęty kontraktem jaki zawarł z drugo-ligowym klubem w mieście. Wybiegał myślami, już widział siebie jako czołowego piłkarza. Jak koledzy będą mu zazdrościć. Puki co nikomu nie powie, że trenuje w klubie. W nocy długo nie mógł zasnąć, cały czas widział siebie z piłką biegnącego na boisku.

Poniedziałek — zaczął się bardzo obiecująco. Rano, idąc do szkoły, przyśpieszył kroku, przed nim szła Dominika. Wysiadła z samochodu, ktoś ją podwiózł. Widywał ją niejednokrotnie idącą do szkoły, ale zawsze w towarzystwie koleżanek lub kolegów.. Teraz szła sama. Myśl jego gorączkowa szalała. Oczywiście podejdę, takiej okazji nie mogę zmarnować. Tylko jak mam do niej zagadać by nie wyszło banalnie. Zrównał się z nią, w głowie miał mentlik, wybąkał:

— Cześć. Daleko masz z domu do szkoły?

— Jak Cię to interesuję, to nie tak daleko.; Zwykle chodzę pieszo, ale dzisiaj jest późno więc tato mnie podwiózł.

— Ja mieszkam prawie naprzeciwko szkoły, a bywa że się spóźnię. W tym momencie dogoniła ich koleżanka z klasy,

— U ff cześć, ale się zmachałam, ledwo cię dogoniłam. Dochodzili do wejścia, puścił je przodem, poszły prosto do szatni, nawet się nie obejrzały. Poszedł w kierunku swojej klasy. Przynajmniej tyle. udało mu się porozmawiać, myślał. Właściwiej by było powiedzieć, zamienić kilka słów, dobre i to. W klasie byli prawie wszyscy.

— Jak tam po niedzieli?, — zapytał Wojtek,

Adrian wzruszył ramionami.

— Nic szczególnego, a u Ciebie?

— Byłem z tą dziewczyną wiesz, w kinie.

— E — to się chwali,

W tym momencie weszła do klasy polonistka — Pani Roma. Po lekcji z języka polskiego, odbyła się lekcja geografii, a po niej duża przerwa. Coraz częściej w marzeniach widział Dominikę. Na lekcjach kilkakrotnie przychwyciła jego wzrok wpatrujący się w nią. Jednak w jej zachowaniu nie dojrzał nawet najdrobniejszego symptomu, który mógłby uznać za namiastkę, przejawu zainteresowania jego osobą, zero — nic. Była to powtórka niemal identycznej sytuacji jaka miała miejsce w szkole podstawowej. Z tą różnicą że tam był rywal, tutaj rywala puki-co nie widać. Kręcą się tam koło niej ci z grupy elitarnej, ale jeden konkretny, jak dotąd się nie pojawia.

Idąc rano do szkoły jak zawsze schował się w bramie i tu wyczekiwał na nią. Niestety przeważnie ją ktoś podwoził lub szła w grupie z koleżankami Ale dzisiaj znowu dopisało mu szczęście, szła sama. Momentalnie wybiegł z bramy i się z nią zrównał.

O cześć to znowu ty? — powitała go obojętnym tonem.

— Cześć, dzisiaj idziemy na basen, wybierasz się?

— Nie, nie wybieram się, przecież tam chodzą sami chłopcy?

— No jak dotąd tak, ale to nie znaczy, że dziewczyny nie

mogą chodzić.

— Ale puki- co nie chodzą. — odparła wchodząc do szatni. To że udało mu się porozmawiać z Dominiką, wprawiło go w dobry nastrój. Dochodząc do klasy jeszcze na korytarzu słyszał, że tam się coś dzieje. Gdy wszedł, oczom jego ukazał się następujący widok. Dwóch chłopaków tarzało się po podłodze, to Rogalewski pseudonim „trep” oraz Bogdan Milewski pseudonim „mila „rosły chłopak — oni się bili. W zasadzie taki widok nikogo w szkole nie dziwi.. Chłopaki tak się szczepili, że żaden z nich nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. W tym momencie do klasy weszła pani Roma — polonistka.

— Co tu się dzieje! jak wam nie wstyd, wstawać w tej chwili. Chłopcy powoli puścili się i niezdarnie zaczęli podnosić się z podłogi. W tej chwili proszę na swoje miejsca, no już spokój! bierzemy się do lekcji.

— Co było zadane- kto mi powie? — proszę — Agatka Majewska — słuchamy:

Agatka szczegółowo przedstawiła temat zadanej lekcji, całą godzinę lekcyjną go analizowaliśmy. Po dwóch godzinach języka polskiego, na ostatnie dwie godziny zeszliśmy do sali gimnastycznej, na zajęcia WF. Pan Szkunert wprowadził nowe ćwiczenie, na koniu z łękami. Jak zawsze poprosił Adriana, o zademonstrowanie ćwiczenia.

Adrian też tego ćwiczenia nie znał, więc wykonywał je pod dyktando pana Szkunerta. Ćwiczenie było dość trudne, szczególnie, że wymagało siły w rękach. Po paru próbach pan Szkunert ćwiczenie uprościł tak, by mogły je wykonywać mające słabsze ręce dziewczyny. Po lekcjach w domu, czekało go jeszcze odrobienie pracy domowej. Przejrzał zeszyty, na szczęście nie było tam nic pilnego do odrobienia, dzisiaj. Po kolacji przed snem jak zwykle usiadł pod lampą by poczytać książkę. Chłopcy w tych czasach zaczytywali się w książkach o Indianach Karola Maya. Były to opowiadania o bohaterstwie takich postaci, jak: czerwonoskóry wódz Apaczów Winetou, czy biały traper Old-Shaterchand. Wsławili się oni w walkach z przestępcami na Dzikim Zachodzie.

Rano jak zwykle wypatrywał, by spotkać idącą do szkoły Dominikę. Niestety w dniu dzisiejszym przy piątku, szczęście mu nie dopisało. Dominika szła do szkoły z koleżanką. Ale dzisiaj pełniła funkcję dyżurnej. Zatem do jej obowiązków należało sprawdzenie odrobionych prac domowych uczniów całej klasy. Adrian czekał niecierpliwie kiedy podejdzie do niego. Podeszła.

— Bądź tak uprzejmy, pokazać swoją pracę — powiedziała z ironiczną przesadną uprzejmością.

— Ależ służę, jestem zaszczycony, że była tak uprzejma na własnych nogach, podejść do mnie najładniejsza uczennica w klasie. Uśmiechnęła się dowodząc, że docenia kunszt jego riposty. —

— W słowach masz język wyszukany, czego nie da się niestety powiedzieć o pisowni.

— Gdybym wiedział kto będzie sprawdzał, bym się bardziej przyłożył.

— Ach tak, — zakończyła rozmowę odchodząc.

Dominika zdała relację z przeglądu prac domowych, pani Romie Jastrzembskiej. Po czym rozpoczęła się lekcja. Adrian, mimo woli zapominając się, zatrzymywał wzrok na Dominice. Już go wielokrotnie przyłapała jak się w nią wpatrywał. Ale nigdy jego zainteresowania nią nie odwzajemniła, nawet najdrobniejszym gestem. Dominika nie interesowała się żadnym z chłopców z klasy, ani ze szkoły. Niektórzy tak jak on, próbowali się do niej zbliżyć, ale nikomu się nie udawało nawiązać z nią bliższej znajomości. Dominika pozostawała dumna i wyniosła, nie zwracała żadnej uwagi na zaloty ewentualnych wielbicieli,

Wiosna była na finiszu. W powietrzu czuć było zbliżające się lato. Adrian uczył się tak średnio. Jeśli zaś chodzi o zdobycie Dominiki — zero sukcesu, mimo prób jakie podejmował..Jak już wspominałem, kilkakrotnie przechwyciła jego spojrzenie. Można chyba nawet odnieść wrażenie, że odnosiła się może nie ze wzgardą, ale wykazywała pewne zniecierpliwienie, gdy próbował nawiązywać z nią jakiś dialog. Wyczekiwanie, by spotkać ją idącą do szkoły skończyło się pewną kompromitacją: Otóż koledzy z klasy, w końcu zauważyli jego ranne podchody. A ponieważ na ich pytania, dawał pokrętne odpowiedzi, ich ciekawość rosła. W końcu postanowili pod wodzą Miecia Rogalewskiego, sami dowiedzieć się o co chodzi.


Zaczęli więc z kolei podglądać jego. Zobaczyli jak codziennie wystaje przed szkołą i chowa się po bramach, na coś poluje? Ale i on zauważył jak czają się w bramie. Poszedł więc dookoła przez podwórko, posesje były połączone, zaszedł ich od tyłu w sytuacji gdy usilnie go wypatrywali. Podszedł po cichu blisko i nogą popchnął ostatniego z nich. Chłopcy jeden na drugiego wypadli na mokrą (gdyż padał drobny deszczyk) ulicę:

— Co jest kurde, który mnie popchnął? Zasyczał zdenerwowany Miecio, podnosząc się z trotuaru. Wstał pierwszy, po chwili uspokoił się, gdy stwierdził że wszyscy za nim też leżą. Adrian błyskawicznie się wycofał. tak, że nawet nie zauważyli kto ich w tylną część ciała kopnął. Gdy weszli do klasy, on już siedział w ławce. Widząc te ofermy, ironicznie się

uśmiechnął. Lecz akcję rannego wyczekiwania zakończył.

Zbliża się koniec roku szkolnego — Adrian zdał do IV klasy, rozpoczęły się wakacje.

Rozdział IV

Hufiec

W drugiej połowie czerwca we wtorek Adrian z Wojtkiem Masnym, udają się do pałacyku siedziby ZMS na zbiórkę, w sprawie wyjazdu, na organizowaną przez ZMS akcję „sianokosy” w ramach pomocy miasto wsi. W dużej sali którą wypełniała młodzież szkolna, sekretarz ZMS dzielnicy omawiał szczegóły dotyczące pracy w PGR (Państwowym Gospodarstwie Rolnym). Podany został dokładny termin spotkania na dworcu kolejowym poszczególnych grup. Wyjeżdżali do PGR we wsi Janów w województwie koszalińskim. Na zakończenie spotkania — zbiórki odśpiewano hymn — międzynarodówkę. W dniu wyjazdu, cała grupa odmeldowała się na dworcu kolejowym, z bagażem butelek wina tzw. „Patykiem pisane”. Późnym popołudniem wsiedli do pociągu. W grupie Adriana oprócz Wojtka Masnego. znajdowali się jeszcze koledzy z klasy: Jurek Sikora, Mietek Rogalewski. Z poza naszej szkoły koledzy Zdzicho Karolczyk i Janusz Skibiński oraz jedna koleżanka Staśka, ładna dziewczyna. Gdy pociąg ruszył, Janusz puścił w obieg pierwszą butelkę wina, nie odmawiała również Staśka, piła dość chętnie. Po którejś butelce humory dopisywały, rozlegały się coraz głośniejsze ryko-śpiewy. Wreszcie znużeni, gdzie kto mógł przytulił się i spał. Obudzili się rano -taka cisza, pociąg stał na stacji w Bobolicach. Tu czekały dwie furmanki przysłane z PGR-u na których wszyscy się jakoś pomieścili. Woźnica wziął Staśkę koło siebie. Jechaliśmy do pewnego miejsca szosą, potem furmanki zjechały na wyboisty dukt, woźnicy podcięli konie. Furmanki, czyli zwykłe drabiniaste wozy raptownie dość wysoko podskakiwały na wyboistym dukcie. Chłopcy musieli mocno się trzymać szczebli bocznych drabin osłonowych, by nie powypadać z wozu, gdyż podskakiwali co chwilę na metr w górę. Mimo, że ta szaleńcza jazda była niebezpieczna, to śmieli się jeden z drugiego nawzajem. Wreszcie dojechali na miejsce. Powitał ich rubaszny, chyba niezbyt trzeźwy kierownik PGR-u słowami:

— Woloł bym jednygo robotnika ze wsi niż wos cołom brygade,

Potem było już lepiej, kierownik ogólnie wyjaśnił co będziemy robić i ile zarabiać, co równało się mniej- więcej informacji, że będziemy pracować za darmo. Zakwaterowano nas wszystkich w jednej izbie, spaliśmy jeden koło drugiego na podłodze.


Drugi dzień rano

Do spania na kocu ułożonym na podłodze trzeba będzie się przyzwyczaić. Mycie w obskurnym pomieszczeniu zwanym umywalką, którego jedynym wyposażeniem były cztery krany z podłużną rynną, Na ścianie wisiało kawałek czegoś, co zapewne było kiedyś lustrem, że o sraczu już nie ma co wspominać Po przemyciu twarzy zimną wodą — śniadanie. Chleb, smalec, po dwa nieduże kawałki kiełbasy i twaróg.

Do popicia kawa z mlekiem ( były własne krowy )

Po śniadaniu furą porozwożono chłopców na pola w celu zgrabiania siana. Zostaliśmy rozstawieni w takich odległościach, że jeden drugiego nie widział. Adrian zgrabiał trawę co chwila spoglądając na słońce. W oddali widać było srebrzącą się taflę powierzchni jeziora. Już chyba zbliża się południe- myślał. Zjawił się brygadzista, objeżdżał pola na koniu.

— Która godzina- panie brygadzisto?

— Dziesiąta rano.

— No nie, a do której pracujemy?

— Do osiemnastej.

W południe zajechała fura a na niej byli już chłopcy Masny Karolczyk, Sikora i Rogalewski — Karolczyk zawołał:

— Wsiadaj, jedziemy na obiad.

Adriana nie trzeba było dwa razy prosić. Wsiadł na furę i „kawalerską” jazdą dotarli do bazy.

Obiadek

Nalewająca zupę kobieta wyglądem nie przysparzała apetytu.

Brudny fartuch nosił ślady pobytu w oborze. Nie dało się określić jaką jedliśmy zupę. Drugie danie stanowiły kluski polane czymś w rodzaju gulaszu. Po obiedzie krótki odpoczynek i z powrotem na pole. Ale już nie tak daleko, tylko wszyscy razem ładowali siano na przyczepy traktorowe. Szybko okazało się, że ładowanie siana nie było takie łatwe jak wyglądało gdy brygadzista demonstrował załadunek. Otóż „gable”, tak tu nazywano grabie do siana, posiadały tylko dwie ostre końcówki. Lekko się je wbijało w stertę, natomiast podnieść było bardzo trudno, gdyż usiłując stertę podnieść, gable wyrywały się z siana nic nie unosząc. Trzeba było wielu prób, zaczym udawało się nabrać siana.

W czasie kiedy chłopcy próbowali załadować przyczepę traktorową sianem, traktorzysta Władek, nieopodal spał a traktor cały czas pracował. A to dlatego, że ówczesny traktor gdyby zgasł, bardzo trudno byłoby go z powrotem uruchomić. Po załadowaniu przyczepy traktorzysta oświadczył żeby tutaj jeszcze pograbili i pieszo wrócili na kolację, bo on już tu nie wróci. Gdy traktorzysta odjechał, chłopcy niewiele myśląc, chyłkiem pobiegli z pola nad jezioro. Jakże fantastyczna była kąpiel we wspaniałej wodzie po całym dniu przebywania na polu w słońcu. Powrót do bazy. Kolacja — identyczna jak śniadanie i tylko zamiast kawy z mlekiem — czarna kawa. Drugi dzień podobny do pierwszego.


Środa

Na trzeci dzień od rana padało. Po śniadaniu brygadzista zarządził pracę w stodole. Zostaliśmy tam zebrani wszyscy, nawet Staśka. Adrian nie miał wiedzy gdzie ona pracuje, gdzie jest zakwaterowana, chyba gdzieś z kobietami pracującymi w PGR-ze. W stodole oczywiście w tym tłoku nie było możliwości by cokolwiek robić. Chłopcy wynaleźli sobie zabawę. Otóż w podłodze znajdował się otwierany właz. Po otworzeniu go okazało się, że pod spodem są krowy. Natomiast równo pod włazem stał ogromnych rozmiarów byk.

Traf chciał iż Adrian miał na sobie czerwoną koszulkę. Chłopcy wymogli na nim by ją zdjął, po czym Mietek, trep wziął ją i przez otwór włazu zaczął machać tą koszulką bykowi po nosem. Ale o dziwo byk stał i w ogóle nie reagował. Miecio znudzony zabawą oddał mu koszulkę. W południe schodziliśmy na obiad. Aby wyjść na zewnątrz trzeba było przejść koło zagrody byka. Ten gdy przechodziliśmy koło niego nagle zarżał, następnie zerwał łańcuch, którego koniec miał w nozdrzach i zakrwawiony ruszył na nas taranując zagrodę. Wpadliśmy w panikę. Nie wiadomo było gdzie wiać, więc na płot. Miecio trep rozerwał całe gacie. Adrian zgubił sandałek. Będąc już na szosie, wiali na oślep, gdzie kto mógł. Aż zdyszani wpadli do zagrody bazy i tu stwierdzili, że nikt ich nie goni. Okazało się, że byk wybiegł za nimi, ale nim się wydostał z obory po staranowaniu ogrodzenia, chłopcy już znajdowali się na płocie. Gdy byk wybiegł z obory oni już uciekali szosą.

Robotnicy stajenni wgonili byka z powrotem do zagrody. Ale już w czasie obiadu Adrian z kolegami dowcipkowali z całej tej hecy z bykiem. którego na pewno będą omijać szerokim łukiem. Ponieważ pogoda deszczowa utrzymywała się nadal w dniu dzisiejszym na pole nie wychodzili.

Czwartek

Rano nie jest słonecznie, ale jest ciepło i nie pada. Po śniadaniu

Adrian razem ze Zdziśkiem Karolczykiem, Mieciem Rogalewskim, Jurkiem Sikorą i innymi wsiedli na przyczepę traktora. Jednak za czym ruszyli odbyły się długotrwałe zabiegi w celu uruchomienia silnika. Między innymi tak zwany garnek znajdujący się z przodu, trzeba było nagrzewać, polewając go gorącą wodą. Wreszcie po prawie półgodzinnych działaniach traktorzyście Władkowi udało się uruchomić traktor. Więc z impetem i bojową pieśnią śpiewaną chórem, ruszyliśmy na pole, na którym jak zwykle traktorzysta Władek spał. My ładowaliśmy siano, tylko Zdzicho dostał nową robotę. Jeździł ciągnionym przez konia urządzeniem, którym zgarniał z pola siano i formował je w podłużne kupki. Kupki te były potem ręcznie zgarniane na duże sterty.

Janusz Skibiński nie chodził na pole. W jakiś sposób przy pomocy butelki wódki, dogadał się z krawcem i został delegowany do pracy jako pomocnik krawca.

Widywany był ze Staśką z którą chodził na spacery. A na polu Miecio Trep wsiadł na miejsce traktorzysty i udawał, że prowadzi traktor. Dotykając w sposób przypadkowy gałek w pulpicie traktora nieopacznie spowodował, że silnik zgasł. Władek traktorzysta obudził się i zdenerwowany, niezbyt uprzejmie zapytał:

— Który to „kurwa „gnój zgasił traktor?

.Oczywiście Miecio się nie przyznał a nikt z nas go nie wydał,

— Następnie Władek zdjął usmolony kombinezon, ale był tak na ciele brudny, że wydawało się że on dalej w nim jest. Rozpoczął mozolne zabiegi w celu uruchomienia silnika. Chcieliśmy mu w tych zabiegach pomagać, ale nas odgonił. Chyba zauważył, że każdy z nas tłumił śmiech, patrząc na tego brudasa. Wreszcie po godzinie udało się traktor uruchomić. Adrian, Miecio i Jurek wgramolili się na stertę i pojechaliśmy do stodoły rozładować siano. Przy okazji udaliśmy się na obiad. Zbliżając się do stołówki usłyszeliśmy jakąś awanturę. Okazało się, że to kucharka trzymając w ręku jakiegoś mokrego kapcia głośno wykrzykuje:

— Co za skurwysyn wrzucił kapcia do kotła z gotującą się zupą? — Gdybym go dorwała, urwała bym mu jaja.

Któryś z jedzących obiad meliorantów zestrofował kucharkę niezbyt kulturalną uwagą:

— — Zamknij ździro mordę.

Mimo, że w zaistniałej sytuacji, musieliśmy się obejść tylko drugim daniem, to śmiechu było co nie miara. Braku zupy, której smak każdy znał, nikt nie żałował. Więc obiad przebiegał w atmosferze ogólnej wesołości.

Na polach były prowadzone prace melioracyjne, przez zesól około czterdziesto-osobowy, składający się z samych silnych mężczyzn. Praca ich polegała na wycinaniu na bokach pozarastanych rowów melioracyjnych kwadratów o wymiarach metr x metr Potem przy pomocy specjalnych bosaków, trzeba było taki kwadrat ziemi z wierzchnią warstwą darni wyciągnąć z pozarastanych rowów melioracyjnych. Wymagało to sporej siły. I tak biegł dzień za dniem, aż nastąpiła sobota. Pracowaliśmy w polu krócej, więc spokojnie po pracy poszliśmy całą grupa nad jezioro. Kąpiel, słońce, plaża spowodowały, że wracaliśmy w doskonałych nastrojach. Gdy zbliżaliśmy się do naszej bazy, z bramy, wyszedł Janusz Skibiński i biegiem zbliżał się do nas. Zdyszany zatrzymał się koło nas, chwilę uspokajał się:

— Chłopaki nie chodźcie do domu, Pijany traktorzysta Władek, z takim drągiem w ręku czeka na was, grozi że was pozabija. Stanęliśmy jak wryci, ale decyzja musiała być krótka. Nie wracamy. Nie można ryzykować z pijanym wariatem. Jedziemy do domu. Tak jak stali, Adrian, Zdzicho Karolczyk,

Adaś Wilski podziękowali Januszowi za doniesione ostrzeżenie, I udali się w kierunku szosy, by złapać jakąś okazję do Szczecinka. Udało im się dość szybko zatrzymać wojskowy samochód ciężarowy. Młody żołnierz — kierowca zgodził się za srebrną papierośnicę ofiarowaną przez Zdzicha, podwieźć ich do Szczecinka.

Tam jednak na stacji kolejowej dowiedzieli się, że nie mając pieniędzy, PKP nie ma możliwości dania im biletów kredytowych na przejazd. Wyszli ze stacji, zapadła noc. Szli w niewiadomym kierunku. Przypadkowo trafili na przystań przy jeziorze, weszli do zadaszonej wiaty. Stały tam wewnątrz przycumowane łodzie, każda przykryta brezentowym rodzajem pokrowca. Nie namyślali się długo. Zdzicho pierwszy wsunął się pod pokrowiec, po chwili Adrian i Adaś poszli w jego ślady. Zmęczeni szybko zasnęli. Chlup. Adriana obudził odgłos, spojrzał a koło niego tuż koło wiaty kołysał się spławik wędki,

które stojący na brzegu wędkarz zarzucał. Obudzili się wszyscy. Wstali przecierając oczy. Promienie słoneczne wpadały do środka. Przemyli twarze wodą w jeziorze. Następnie wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę szosy do miasteczka Bobolice a stamtąd blisko do PGR Janów. Weszli do napotkanego po drodze baru mlecznego Zamówili zupę mleczną i bułki na drogę. Siedząc w barze uradzili, że w tej sytuacji najlepiej będzie jak wrócą do PGR-u. Dzisiaj jest niedziela więc jutro wypłata, wezmą pieniądze i pojadą do domu, a traktorzysta Władek na pewno już wytrzeźwiał.

Wyszli więc z baru i skierowali się do szosy prowadzącej do Bobolic, a stamtąd już krok do PGR Janów. Słońce przypiekało coraz intensywniej. Według słupków przy drodze przeszli około cztery kilometry, nic nie jechało. Coraz bardziej dawało się we znaki zmęczenie Przy siódmym kilometrze Adaś zasygnalizował, panowie coś jedzie. Rzeczywiście daleko na horyzoncie coś się pojawiło. Czekali z rosnącym napięciem. Gdy znalazł się koło nich okazało się, że to traktor z przyczepą na której załadowano jakieś meble, siedzieli też jacyś ludzie. Na ich sygnały by się zatrzymał kierowca nie zareagował, ale wskazał ręką, że mogą wskoczyć na przyczepę. Krzyś z Zdzichem zgrabnie wskoczyli, niestety Adaś nie zdołał wdrapać się na wysoką dla niego burtę przyczepy. Po chwili jednak kierowca zatrzymał się i Adaś uradowany do nas dołączył. Dojechaliśmy do wsi Wierzchowo Nowe. Tu traktor kończył bieg. Wysiedliśmy i szliśmy bez celu. Zdzich zobaczył plakat ogłaszający zabawę we wsi, poszliśmy tam. Oczom naszym ukazała się duża sala, w wejściu też był taki sam plakat. Koło plakatu stał dość inteligentnie wyglądający młodzieniec. Zdzich postanowił do niego zagadać:

— Kolego, nie orientujesz się, co to za zabawa?

— Lokalna wiejska zabawa.

— Wszyscy mogą wejść, czy tylko swoi?

— Myślę że wszyscy.

Mieszkasz tu, co porabiasz?

— Chodzę do szkoły muzycznej w Koszalinie i tam mieszkam.

Tak. słuchaj, nie wiesz gdzie moglibyśmy dzisiaj przenocować?

Możecie zatrzymać się u mnie, mam wolny pokój!

Nie wiem jak ci dziękować. Niebo nam chyba ciebie zesłało, ale poznajmy się: Zdzisław Karolczyk, Adrian Bais oraz Adaś Wilski.

— -Leszek Grzybowski — Słuchajcie, jak chcecie iść na zabawę, to jest za kilka godzin. Teraz chodźcie do mnie. Napijecie się herbaty, odpoczniecie i o osiemnastej przyjdziemy.

— Super jasne idziemy.

Poszli z nowym przyjacielem do jego domu. Leszek mieszkał

z rodzicami. Dom był duży. Leszek zajmował odrębną część domu i miał wolny pokój. Wypili herbatę i poczęstowali się kanapkami, które przygotowała i podała mama Leszka. Przed godziną osiemnastą zjawili się w sali klubowej na zabawie. Właśnie orkiestra składająca się z czterech muzykantów zaczynała grać pierwszy utwór. Przyszli we trzech Leszek Zdzicho i Adrian. Adaś został w domu. Stanęli pod ścianą i zaczęli się rozglądać.

Adrian dojrzał kilka ładnych dziewczyn, planował z którą kolejno zatańczy. Wyróżniali się, mieli modne koszule z rypsu w kwiaty, nikt tu takich nie miał. Odezwały się akordy popularnej melodii, Adrian poprosił jedną z najładniejszych dziewczyn. Uśmiechnęła się i chętnie zbliżyła się do niego. Przytulił ją delikatnie i zagadnął:

— -Jesteś z stąd?, piękna miejscowość.

— Tak pochodzę z stąd, ale mieszkam w Koszalinie, tam się uczę. A ty z kąt pochodzisz?

W tej chwili przestali grać.

— Zatańczysz jeszcze ze mną?

— O tak chętnie — odparła odchodząc.

Adrian i Zdzicho wyróżniali się wśród młodzieży wiejskiej, nie tylko ubiorem ale przede wszystkim umiejętnością tańca Ale o ile dziewczynom mogli może imponować, to nie uchodziło to uwadze miejscowym  kawalerom.

W pewnym momencie na sali zgasło światło, być może to tutaj jest normalką. Po jakimś kwadransie światło na sali się zapaliło. Po chwili do stojących cały czas w tym samym miejscu Adriana ze Zdzichem podszedł miejscowy chłopak i ni mniej ni więcej, oświadczył:

— W czasie gdy nie było na Sali światła zostałem uderzony,

mam podejrzenia że to zrobił któryś z was? Będzie gorzej jak się nie przyznacie!

Mówiąc to wyraźnie patrzył na Zdzicha. Więc Zdzich się odezwał:

— Słuchaj kolego, przecież w ogóle się nie znamy, jaki mielibyśmy powód cię uderzać?

Chłopak nic się nie odezwał, odwrócił się i odszedł do grona

swoich kolegów. Widocznie składał relację z rozmowy z  na mi, gdyż co chwilę odwracali głowy, i patrzyli w naszą stronę. Zaczeli grać, odechciało im się tańczyć. Sytuacja z każdą chwilą stawała się groźniejsza. Miejscowych była spora grupa, spoglądali w naszą stronę, coraz bardziej złowrogo, w ewentualnej walce z nimi nie mieliśmy żadnych szans. Nie było też możliwości ucieczki, z sali było tylko jedno wyjście, przy którym właśnie skupiali się miejscowi chłopcy. Pomysł żeby próbować prosić o pomoc orkiestrę odrzucili, nie znajdowałi żadnego sposobu wyjścia z tej pułapki. jakieś zamieszanie przy drzwiach, na salę wchodzi duża grupa, Z nieukrywaną radością witają się z kolegami z PGR-u jest też Janusz Skibiński. Już nic im nie groziło. Miejscowi teraz mogli czuć obawy. Chłopak który im groził podszedł do nich i podał rękę na zgodę. Wyszli z zabawy udali się do domu Leszka, obudzili Adama, razem wrócili na zabawę, następnie nad ranem z kolegami wrócili do PGR-u. Dzisiaj dzień wypłaty. Chłopcy pobrali pieniądze, — podziękowali za pracę. Janusz Skibiński nie wracał z nami, wyraził chęć zostania. PGR-rze. Prawdopodobnie, on nie chciał się do tego przyznać, ale  chyba ubiegał się o względy Stasi. Która być może aż taką nie była. W każdym bądź razie na pierwszy rzut oka wyglądała, oraz tak się zachowywała, jakby sugerowała żechętnie zawiera nowe znajomości. Teraz prowadza się z Jasiem po polach.

Adrian z. jasiem Skibińskim byli w jednej klasie,,nawet kolegowali się, ale specjalnie się nie lubili. Konkurowali ze sobą o względy koleżeńskie Zdzicha Karolczyka, który również był w tej klasie. Mimo że Jasio ze Zdzichem mieszkali na jednej ulicy to tę rywalizację z Adrianem raczej przegrywał. Chłopcy pożegnali się z Jasiem i udali się na dworzec kolejowy. Adrian zakończył pracę dla kraju.

Rozdział V

Karkonosze

Po powrocie z PGR, około drugiej połowy lipca, Adrian w gronie

kolegów wyruszają na obóz wędrowny w Karkonosze.

Dzisiaj z Wojtkiem Masnym, udają się na zebranie organizacyjne obozu. Prowadzi zebranie kierownik obozu Stanisław Pawelski i jego zastępca Bolek Keler. W paru słowach przedstawili trasę obozu, termin i miejsce zbiórki. Po paru dniach wszyscy uczestnicy późnym wieczorem, stawili się w miejscu zbiórki na Dworcu kolejowym by za chwilę wsiąść do pociągu relacji–Jelenia Góra. Jechali na noc.

Rano wysiedli z pociągu w Jeleniej Górze by przesiąść się na autobus do Karpacza. W Karpaczu, zanim się odmeldowali w schronisku, rozlokowali się nad rzeczką z wodospadem. Opalały się tu dziewczyny z którymi Wojtek błyskawicznie nawiązał znajomość, były wspólne zdjęcia. One mieszkały w domu wczasowym „Zakopianka”. Dały im swoje karnety na obiad. Potem Adrian, Wojtek oraz Stasiek-przewodnik naszego obozu, spędziliśmy u tych dziewczyn noc. Było to bardzo zabawne, dziewczyna która spała z Adrianem owinęła się na noc szczelnie kocem. Ponieważ Adrian po całym dniu odczuwał zmęczenie, więc nie dbał o nią, odwrócił się na drugi bok tyłem do niej i momentalnie zasnął. Rano wstał wypoczęty i wyspany w dobrym nastroju. Tylko nie rozumiał, że ona rano zachowywała się obco. Zatem ograniczył się tylko do powiedzenia: do widzenia- odwrócił się i odszedł. Zauważył, że Wojtek i Stasiek zachowali się podobnie. Pewnie też mieli do czynienia z kocem, pomyślał i uśmiechnął się. Wrócili do obozu.


Tu obok naszego jest zakwaterowany obóz wędrowny dziewcząt idący tą samą trasą. Wystartował dzień wcześniej z Łodzi. Dziewczyny właśnie wychodziły ze schroniska udając się na szlak. My, według harmonogramu ruszamy tym samym szlakiem jutro. Dzisiejszy dzień wypoczynku spędziliśmy na spacerze i zwiedzaniu Karpacza. Przed południem idąc deptakiem minęliśmy idące z przeciwnej strony dziewczyny,

u których spędziliśmy noc:

— Hej witamy! — zawołaliśmy niemalże chórem.

Ale one zadarły głowy i przeszły jak niepyszne, w ogóle nie odpowiedziały na pozdrowienie.

— To krowy — rzucił Zdzicho.

— Przeszły obok, bez słowa, jak nieznajome — dopowiedział Stasiek, przewodnik obozu.

Na drugi dzień po śniadaniu w schronisku, ruszyliśmy pieszo na „Małą Kopę „następnie na Snieżkę skąd obserwowaliśmy pięknie rozpościerającą się panoramę Karpacza i okolic. Po zejściu byliśmy wykończeni tą wyprawą. Kilku chłopców nie miało odpowiednich butów do chodzenia po górach. Adrian miał buty nadające się na dancing a nie na góry. Mocno odczuwaliśmy skutki pieszej wyprawy. Większość z nas nie miała żadnego przygotowania do wypraw górskich. Przewodnik wyprawy również pierwszy raz w górach. Wieczorem przy kawie wszyscy uczestnicy obozu opowiedzieli się za proponowaną przez kierownictwo obozu formą przebycia kolejnego odcinka trasy autobusem, którym dotarliśmy do jednego z kolejnych etapów- Szklarskiej Poręby Dolnej Tu zakwaterowaliśmy się w schronisku. Teraz czas spędzaliśmy wesoło, codziennie bawiliśmy się w jednym z najpopularniejszych lokali Szklarki pod nazwą „Bajka”

Wytworzył się taki układ. Całość grupy liczyła 18-stu chłopców,

Z nich wydzieliła się grupa sześciu- chłopców plus przewodnik.

W tym składzie chodziliśmy na imprezy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 45.79