E-book
4.41
drukowana A5
28.33
I tak cię zabiję

Bezpłatny fragment - I tak cię zabiję


5
Objętość:
114 str.
ISBN:
978-83-8273-168-2
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 28.33

Rozdział 1

Chmury zaczęły kłębić się na niebie. Ich granat przywodził na myśl rozszalałe wody oceanu podczas sztormu. Męcząca duchota ustępowała, a w jej miejsce pojawił się zimny wiatr niosący nieznośny zapach stęchlizny.

— Przy okazji dzisiejszego spotkania chciałam was o czymś poinformować. Mianowicie rozpoczęłam nowy projekt. Jak wiecie, nasze miasto jest między innymi miejscem pełnym młodych artystów. Wielu z nich jest naprawdę bardzo zdolnych! Chyba każdy z tu obecnych bywał w piątki w Arts District…

Przerażone ptaki krążyły wokół złowrogo szumiących koron drzew. Wiatr przybierał na sile. Jego podmuchy zaczęły miotać liśćmi i gałęziami. Był coraz gwałtowniejszy. Teraz zaczął wyginać drzewa w przeróżne strony. Nagle nastała zupełna cisza. Ptaki przestały krzyczeć. Zrobiło się wyjątkowo ciemno. Jak gdyby zapadła głęboka noc. Cały świat zamarł w niemym oczekiwaniu. Niespodziewany przerażający błysk rozświetlił niebo. Huk! Po nim grzmot! Każdy dźwięk coraz mocniej napełniał powietrze grozą. Znów zaczął wiać wiatr. Zaplątały się w niego krople deszczu, które błyskawicznie przerodziły się w ulewę, zaczęły uderzać we wszystko, co napotkały na drodze. Grzmoty następowały jeden po drugim. Potworne błyskawice rozświetlały panującą wokół ciemność. Porywający wiatr nie wyginał już drzew — teraz łamał nawet duże gałęzie. Żywioł szalał z takim zapamiętaniem, jakby nigdy nie miał się skończyć.

Lilly zamknęła drzwi do ogrodu. Otrząsnęła się i spojrzała na swoje przedramię — dostała gęsiej skórki.

— Moi drodzy. Miło mi was poinfo… — urwała.

Jej uwagę przykuło odbicie w szybie tarasowych drzwi. Za sobą zobaczyła ubraną na czarno postać z kapturem mocno zaciągniętym na twarz. Trzymała coś w ręku nad głową.

Chciała się odwrócić, lecz nie zdążyła. Bezwładnie upadła na podłogę, a jej długie jasne włosy zaczęły ciemnieć od krwi.

Rozdział 2

— Na horyzoncie możemy podziwiać piękną tęczę, co znaczy, że znowu mamy poprawę pogody. Barometry wskazują wzrost ciśnienia, a termometr za oknem pokazuje 77 stopni Fahrenheita. Na zegarze jest za kwadrans dwudziesta. Kończymy już wiadomości i wracamy do Johna i jego muzyki.

Nerwowo wyłączyła radio w samochodzie i z piskiem opon zahamowała przed drzwiami. Nie zważając na wysokie obcasy, praktycznie wyskoczyła z BMW, po czym w biegu rzuciła kluczyki parkingowemu i wparowała do budynku.

* * *

Pokój był kiepsko oświetlony, ale nie miało to żadnego znaczenia. Opaska przysłaniająca oczy była wykonana z materiału, który nie przepuściłby nawet najmniejszego promyka światła. Stoper odmierzał czas, podczas gdy sprawne ręce zwinnie składały rozłożonego na części glocka czwartej generacji. Gdy ostatni element znalazł się na swoim miejscu, lewa ręka powędrowała do zegara, by go zatrzymać, a prawa sięgnęła po opaskę.

Rozdział 3

Było już dobrze po północy, kiedy auto Olivii stanęło na podjeździe przed domem. Kobieta wysiadła z samochodu, po czym otworzyła bagażnik i wyjęła z niego niewielką sportową torbę. Energicznym krokiem ruszyła do środka.

Niebo tej nocy, niczym ciemnogranatowa płachta atłasu, upstrzone było gwiazdami, które jak małe diamenty dodawały mu blasku. Światło księżyca odbijało się w każdej kałuży i każdej kropli wody, mieniącej się na liściach po burzy. Powietrze było niewiarygodnie rześkie, przyjemne.

Noc owinęła już mieszkańców płaszczem snu, gdy głośny przeraźliwy krzyk w domu Lilly wielu z nich postawił na nogi.

Olivia stała w salonie tuż przy sofie. Opuściła głowę i patrzyła na podłogę, na której nieruchomo leżała jej siostra. Jej blond włosy były teraz brunatne od krwi. Sinobiała skóra kontrastowała z bordowym kolorem jej sukni. Kobieta szybko wybrała numer na ekranie telefonu.

— Potrzebuję pomocy! Natychmiast! Moja siostra chyba nie żyje!

W budynkach znajdujących w bliskim sąsiedztwie domu Lilly rozbłysnęły światła. Ludzie nienawykli do tak obcesowego wyrywania ich z objęć Morfeusza z niepokojem wyglądali przez okna. Kiedy dotarł do nich dźwięk zbliżających się radiowozów, okryci szlafrokami odważyli się wyjść na ulicę, by zaspokoić ciekawość. Widok policji był w tej okolicy czymś niecodziennym, stąd też ich zainteresowanie i jednoczesna powściągliwość — nie gromadzili się w grupy, nie komentowali wydarzeń z innymi sąsiadami, tylko stali i obserwowali.

Umundurowani policjanci podchodzili do nich po kolei, by zadać pytania. Jednym z gapiów był starszy mężczyzna, trzymający na rękach psa wyglądem przypominającego buldoga francuskiego.

— Dobry wieczór panu. Jestem posterunkowy Thompson — zwrócił się do niego jeden z policjantów. — Chciałem zapytać, czy dziś wieczorem zauważył pan może coś podejrzanego na posesji panny Roberts albo na ulicy.

— A wie pan, że tak — pewnym siebie głosem odparł sąsiad Lilly. — Gdy wracałem z wieczornego spaceru z moją Lulu, to na podjazd tego domu wjechało audi i wyskoczyła z niego młoda kobieta. Widać, że była strasznie oburzona, bo jeszcze nie zdążyła dobrze zamknąć drzwi samochodu, a już wołała pannę Roberts po imieniu. Następnie dosłownie biegiem, niech pan to sobie wyobrazi, biegiem w sukni wieczorowej… Teraz te młode kobiety to kompletnie nie znają się na etykiecie. Moja żona to nigdy, chociaż by nie wiem co się działo, toby się tak nie zachowała…

— Ja bardzo pana przepraszam, ale jest już dość późno. Czy możemy wrócić do tematu? — Posterunkowy starał się być delikatny, choć nie udało mu się ukryć zniecierpliwienia.

— Acha… Na czym to ja skończyłem?

— Że ta kobieta biegła w sukni wieczorowej — podpowiedział mu Thompson.

— No właśnie. I tak zupełnie bez pardonu weszła do niej do domu. Rozumie pan? Nie zapukała, nie poczekała na zaproszenie, tylko wparowała jak do siebie. Młodym to się dzisiaj wydaje, że dobre maniery ich nie dotyczą, że to jakiś przeżytek…

— Czy jeszcze coś pan widział albo słyszał? — ponownie przerwał mu policjant.

— Nie. Już nic więcej. Lulu była bardzo zmęczona, więc wróciliśmy do domu.

— A pamięta pan może, która to była godzina?

— Ja codziennie z nią wychodzę o ósmej trzydzieści. Dzisiaj też, ale nie zrobiliśmy tak długiego spaceru jak zwykle, bo wie pan, po tej burzy wszędzie były kałuże albo mokra trawa. Wróciliśmy gdzieś tak po kwadransie. Tak… Na pewno nie później.

— Czy potrafiłby pan rozpoznać tę kobietę?

— No wie pan… Wprawdzie ciemno jeszcze nie było, ale jednak to pewna odległość też jest. Ooo, kiedyś to ja miałem sokoli wzrok… Jeździło się na polowania na przepiórki. Wie pan, to takie ptaszki, ale jakie smaczne! Rozumie pan, wypatrzeć taką kruszynę i ustrzelić w locie, to trzeba było mieć oko, a ja nie chwaląc się, wśród swoich kolegów nie miałem sobie równego… ale teraz to już, żeby gazetę przeczytać, muszę założyć okulary. — Mężczyzna miał wyprostowaną sylwetkę, ale ostro poorana zmarszczkami twarz i włosy całkowicie pokryte siwizną jednoznacznie sugerowały, że już dawno przekroczył połowę wieku.

— No tak, rozumiem pana doskonale. Ale czy rozpoznałby pan tę kobietę?

— Wydaje mi się, że tak.

— To ja jeszcze poproszę o pańskie dane.

Po kilkunastu minutach na miejsce podjechał nieoznakowany samochód, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Policjanci w mundurach witali się z nimi, pokazując im drogę.

Gdy weszli do salonu, zauważyli młodą ciemnowłosą kobietę siedzącą w fotelu. Wyglądała niczym kamienny posąg: blada i nieruchoma, zapatrzona w odległy punkt. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Podeszli do niej, wyjęli odznaki i zaczęli się przedstawiać. Olivia na dźwięk ich głosów się wzdrygnęła.

— Wody… Czy mógłby mi któryś z panów podać szklankę wody? — powiedziała z wyraźnym trudem młoda szatynka.

Mężczyźni dopiero teraz zauważyli jej rozmazany makijaż i rozszerzone nozdrza, przez które ciężko oddychała. Młodszy z policjantów błyskawicznie się oddalił.

— Gdzie…? — nie dokończył pytania starszy z nich, bo zaraz po wypowiedzeniu pierwszego słowa Olivia wyciągniętą dłonią wskazała sofę. Zrozumiał, że chodziło jej o miejsce za narożnikiem.

Podszedł tam i zobaczył kobietę w bordowej sukni, leżącą twarzą do podłogi. Schylił się, dotknął jej ręki w nadgarstku.

— Czy wezwaliście już patologa?! — krzyknął w kierunku najbliższego mundurowego.

— Zaraz powinien tu być — odpowiedział mu policjant.

Gdy ponownie podszedł do Olivii, kobieta bardzo łapczywie piła wodę. Odczekał chwilę, po czym zaczął prezentację:

— Nazywam się Harry Brown, jestem detektywem z wydziału zabójstw, a to mój kolega Jack Davies. Jak się pani nazywa? — Cedził każde słowo wolno i wyraźnie, jednocześnie przeszukując kieszenie swojej mocno znoszonej marynarki, aż w końcu wyjął z jednej z nich sfatygowany notes z przyczepionym do niego długopisem.

— Nazywam się Olivia Walker — odpowiedziała rzeczowo.

— Hmm, czy zna pani ofiarę, a jeśli tak, to kim ona dla pani jest? — dalej indagował starszy z policjantów.

— To moja siostra, przyrodnia siostra. Nazywała się Lilly Roberts. — W tym momencie kobieta skryła twarz w dłoniach, po chwili otarła opuszkami palców okolice oczu.

— Czyj to dom?

— Mojej siostry.

— To co pani tu robiła?

— Ja tu mieszkam — odpowiedziała zdziwiona.

— Proszę więc opowiedzieć, co się tu wydarzyło.

— Nie mam pojęcia. Wróciłam do domu i znalazłam Lilly martwą, leżącą za sofą. — Olivia robiła się coraz bardziej oburzona.

— O której pani wróciła?

— Kilka minut po pierwszej.

— O której widziała pani siostrę po raz ostatni?

— Nie pamiętam dokładnie. Chyba około szóstej trzydzieści po południu.

— Czy ktoś był jeszcze z paniami w domu?

— Tak. Jak wychodziłam, w domu była jeszcze nasza gosposia Jessica Wood.

— Czy pani siostra miała jakieś plany na dzisiaj? Sądząc po jej stroju, chyba się gdzieś wybierała.

— Moja siostra prowadziła fundację. Dzisiaj odbywał się bal charytatywny w hotelu Paradise. Ja również pracuję w tej fundacji, byłam jedną z osób odpowiedzialnych za organizację tego przyjęcia. Pojechałam wcześniej, a siostra jako szefowa miała do nas dołączyć później. Ale nie przyjechała.

— Czy to pani nie zdziwiło? Siostrze zdarzało się nie pojawiać na takich eventach już wcześniej?

— Właśnie nie. To był pierwszy raz. — W tym momencie odruchowo spojrzała w stronę leżących zwłok.

— Co pani zrobiła, kiedy zorientowała się, że siostry nie ma w hotelu?

— Nic. Nic nie zrobiłam, bo nie mogłam. Wiedziałam, jak wielkie znaczenie mają tego typu imprezy. Dzięki nim ta fundacja może spełniać swoje zadanie. Raczej nie zastanawiałam się, co zatrzymało Lilly, tylko byłam skoncentrowana na tym, by wszystko się udało, chciałam zebrać jak najwięcej funduszy i zaimponować mojej siostrze… — Olivia znowu zaczęła płakać.

— Czy pani siostra miała jakichś wrogów?

— Lilly? Pan raczy żartować. Ona by muchy nie skrzywdziła, a co dopiero człowieka.

— Z tego, co widzę, pani siostra była kobietą zamożną. A z doświadczenia wiem, że wielkie pieniądze najczęściej są nierozerwalnie związane z posiadaniem wielkich wrogów.

— Tak, ale te pieniądze odziedziczyła po swojej rodzinie. I prawie natychmiast pozbyła się wszystkich firm i zajęła się działalnością charytatywną.

— Rozumiem. A jakiś mąż, narzeczony, chłopak?

— Z tego, co wiem, był kiedyś jakiś adorator. Ale Lilly szybko się zorientowała, że bardziej interesowały go jej pieniądze niż ona, i to skończyła. — Olivia wykonała gest ręką jakby chciała odgonić muchę lub natarczywe myśli.

— Dawno to było?

— Nie powiem panu dokładnie, ale na pewno dalej niż pół roku temu.

— A czy ostatnio pani siostra się z kimś pokłóciła albo miała jakiś problem?

— A wie pan, że tak. To znaczy nie pokłóciła się, ale jej asystentka dzisiaj strasznie się na nią zdenerwowała. O mało nie doszło do skandalu przez jej gwałtowne zachowanie.

— Może mi pani o tym opowiedzieć? Jak nazywa się ta asystentka?

— Amelia Evans. Moja siostra miała pomysł na jakąś nową działalność. Nie znam szczegółów, ale miała je dzisiaj zaprezentować na balu. Gdy rozmawiałyśmy w sali bankietowej, jakoś tak przypadkiem powiedziałam o tym Amelii. Wydawało mi się, że jako jej osobista asystentka wie na ten temat może nawet więcej niż ja. Okazało się, że moja informacja ją zaskoczyła. Mało tego, dziewczyna bardzo się zdenerwowała. — Kobieta bardzo się ożywiła.

— Zaczęła coś wykrzykiwać o awansie, podwyżce. I to tak głośno, że niemalże skupiła na sobie uwagę wszystkich naszych gości. To było niedopuszczalne. Ale sama chyba to zrozumiała, bo szybko wybiegła z przyjęcia i już nie wróciła.

— Czy pamięta może pani, która to mogła być godzina?

— Dokładnie nie wiem, na pewno gdzieś po ósmej.

— Co się stało potem?

— Weszłam na scenę i nie czekając, aż pojawi się Lilly, dokonałam otwarcia imprezy. Rozumie pan, że musiałam szybciutko zatrzeć to nieprzyjemne wrażenie, jakie wywołało na gościach zachowanie asystentki mojej siostry. Inaczej mogłoby to skutkować utratą darczyńców, a tego obie z Lilly byśmy nie chciały.

Harry miał już zadać kolejne pytanie, kiedy nagle patolog, który w międzyczasie dotarł na miejsce ze swoją ekipą i zaczął oględziny ofiary, zawołał go do siebie. Mężczyźni o czymś żywo dyskutowali i byli widocznie poruszeni.

W tym samym czasie do drugiego z detektywów — Jacka Daviesa — podszedł posterunkowy Thompson i szepnął mu coś do ucha.

— Jakim jeździ pani samochodem? — starszy stopniem zapytał Olivię.

— Mam BMW i range rovera.

— A czy ktoś z pań znajomych jeździ audi?

— Tak, asystentka mojej siostry Amelia Evans.

Nagle przerwali rozmowę. Ich uwagę zwróciło ogromne zamieszanie w salonie, do którego wpadła ekipa pogotowia i zaczęła się krzątać przy Lilly. Starszy z policjantów zamienił kilka zdań z ratownikami i szybko podszedł do Olivii, która gwałtownie zerwała się z fotela, chcąc podbiec do siostry. Policjanci musieli ją mocno przytrzymać, żeby im się nie wyrwała.

— Proszę się uspokoić, nie może tam pani teraz podejść. Panna Roberts jeszcze żyje, a ratownicy robią wszystko, by udzielić jej niezbędnej pomocy i przewieźć ją do szpitala — cierpliwie, acz stanowczo tłumaczył jej detektyw Brown.

Kobieta wreszcie dała za wygraną i ciężko opadła na fotel.

— Czy to już wszystko, panowie? Chciałabym pojechać do szpitala z moją siostrą? — spytała drżącym głosem. Jej zdenerwowanie sięgało już zenitu, była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła zapanować nawet nad drżeniem rąk, z których co chwila wypadał jej telefon.

— Hmm… Na dzisiaj już tak. Niestety nie może pani z nią pojechać. Zaraz przyjdzie do pani policjantka, która pójdzie z panią do pani sypialni. Proszę zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Przez jakiś czas ten dom będzie zaplombowany. Traktujemy go jak miejsce zbrodni. Trzeba zebrać wszystkie ślady, a to niestety potrwa. Czy ma się pani, gdzie zatrzymać?

— Tak, oczywiście. Rozumiem. Wynajmę pokój w jakimś hotelu.

— Dobrze, tu jest moja wizytówka. Proszę dać mi znać, gdzie się pani zatrzymała. Będę też potrzebował, by przyszła pani na komendę podpisać dzisiejsze zeznania.

* * *

Ostry dźwięk dzwonka komórki, rozrywający nocną ciszę, wydawał się na tyle mocny, by postawić na nogi umarłego.

— Halo, kto mówi? — zapytał zaspany głos.

— To ja. Do morderstwa nie doszło… przeżyła.

Rozdział 4

Pokój przesłuchań był obskurny, brudny i pozbawiony okien. W środku znajdował się jedynie stół i kilka krzeseł.

Amelia siedziała tam już chyba z godzinę. Odmówiła składania zeznań bez rozmowy ze swoim adwokatem, a policjanci wyszli. W samotności czekała teraz na przyjazd prawnika.

Mężczyźni weszli do pomieszczenia obok, by przez lustro weneckie obserwować zachowanie podejrzanej. Kobieta nerwowo stukała palcami o blat stołu, rozglądając się po pokoju. Jej mocno zacisniete dłonie, spięta twarz i ciało informowały ich, że jest bardzo zdenerwowana.

— Wygląda na to, że mamy już zamknięcie sprawy — mówiąc to, Jack wyprostował się dumnie, a na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.

— Hmm, na twoim miejscu bym się tak nie cieszył — powiedział Harry. — Chodź, przyszedł adwokat. — I leniwie ciągnąc nogę za nogą, opuścił pomieszczenie.

Po kilku minutach spotkania panny Evans z prawnikiem do sali weszli detektywi.

— Moja klientka korzysta z przysługujących jej praw i odmawia składania jakichkolwiek zeznań — jednym tchem wyrecytował mężczyzna około pięćdziesiątki, lekko szpakowaty, w eleganckim garniturze szytym na miarę.

Amelia w jego towarzystwie nabrała pewności siebie; jej dłonie były spokojne, a oddech miarowy.

— Dlatego też uważam nasze spotkanie za zakończone — to mówiąc, adwokat podniósł się z krzesła, wziął swoją aktówkę i skierował się w stronę drzwi. Kobieta poszła za jego przykładem.

— Nie tak szybko, panie mecenasie — spokojnym głębokim głosem odezwał się detektyw Brown. — Pan może wyjść, ale pana klientka zostaje u nas, bo stawiamy jej zarzut morderstwa.

Prawnik błyskawicznie wrócił na swoje miejsce; zupełnie zdezorientowana Amelia mimowolnie zrobiła to samo.

— Czy może mi pan powiedzieć, na jakiej podstawie oskarżacie pannę Evans?

— Hmm… Wszystko w swoim czasie, mecenasie. Teraz chciałbym uzyskać od pana klientki kilka informacji

— W takim razie podtrzymuję to, co powiedziałem wcześniej. Panna Evans odmawia składania jakichkolwiek wyjaśnień.

Amelia ponownie pobladła. Stała się bardziej roztrzęsiona niż przed przybyciem prawnika.

— Nie, Charlie! Ja nic nie zrobiłam! Odpowiem na ich pytania — powiedziała drżącym głosem, patrząc prosto w oczy adwokata.

— Amelio, stanowczo ci to odradzam.

— Wiem, ale podjęłam już decyzję.

— Hmm… Moim zdaniem to bardzo rozsądne z pani strony — skomentował starszy z detektywów. — Proszę mi powiedzieć, jak układały się pani stosunki z Lilly Roberts?

— Pracowałam dla niej jako asystentka.

— Czy poza służbowymi miały też panie kontakt towarzyski?

— W dosłownym słowa znaczeniu, to tak nie do końca…

— Hmm… Co pani przez to rozumie? Proszę to jakoś rozwinąć.

— Widzi pan, Lilly nie była typową szefową. Raczej można ją było nazwać dobrą koleżanką.

— Czyli miała z nią pani kontakty koleżeńskie?

— Pan ciągle nie rozumie. Ona miała taki charakter. Nie traktowała nikogo w fundacji jak pracownika. Chyba każdego znała z imienia. Rozmawiała z nami o naszym życiu prywatnym. Zawsze wiedziała, kto ma danego dnia urodziny, czy ktoś wybiera się na ważną randkę albo pokłócił się z partnerem. Znała nasze radości i smutki. Rozmawiała z nami o nich i my z nią. Ludzie chętnie się jej zwierzali i opowiadali o sobie. — Wyjęła chusteczkę i wydmuchała nos.

— A pani? Jakie konkretnie miała z nią pani kontakty?

— Takie same jak inni. Chociaż może z racji tego, że praktycznie ciągle razem pracowałyśmy, to nasze stosunki były bliższe.

— To znaczy jakie? Proszę o nich opowiedzieć.

— Dużo rozmawiałyśmy prywatnie.

— Proszę mi w takim razie opowiedzieć o tym nowym projekcie Lilly Roberts.

— Nic o nim nie wiem. Usłyszałam o nim po raz pierwszy na balu. — W tym momencie jej dotychczas bardzo bladą twarz ubarwiły ciemnoczerwone wypieki na policzkach.

— Zaraz… Czegoś tu nie rozumiem. Była pani jej osobistą asystentką. Z tego, co zrozumiałem, można by powiedzieć, że jej prawą ręką. Zgadza się? — zapytał Jack.

— Tak, jak do tej pory tak. — Amelia robiła się coraz bardziej zdenerwowana.

— Prywatnie też byłyście bardzo blisko, spędzałyście dużo czasu razem, rozmawiając. I nic pani nie powiedziała o swoim pomyśle? Nie zwierzyła się pani jako koleżance? Ani też nie prosiła swojej prawej ręki o pomoc w przygotowaniach? To bardzo nielogiczne i trudne do uwierzenia — zaatakował ją Davies.

— Nie mam pojęcia, dlaczego tak postąpiła! Ale faktycznie tak było. — Potwierdziła to stanowczo.

— Może po prostu nie miała do pani aż tak dużo sympatii i zaufania, jak usiłuje to nam pani wmówić. — Detektyw był coraz bardziej napastliwy.

Amelia była bliska płaczu.

— A teraz proszę nam powiedzieć, kiedy ostatni raz widziała pani Lilly Roberts?

— W piątek w biurze fundacji — odpowiedziała kobieta bez chwili wahania.

— Czyżby! A nie przypadkiem w sobotę wieczorem?

— Nie! W sobotę byłam w hotelu Paradise, ale Lilly tam nie było.

— Jest pani tego pewna?

— To znaczy… ja jej nie widziałam. Być może przyszła, jak jeszcze byłam, ale mieliśmy sporo gości i mogłam jej nie spotkać, ewentualnie przyszła po moim wyjściu. — Amelia zachowywała się, jakby grunt usuwał się jej spod nóg.

— A o której pani wyszła? — tym razem łagodnie zadał pytanie Harry.

— Dokładnie nie pamiętam — odparła bardzo lękliwie.

— To szkoda, że pani nie pamięta. Bo bardzo dużo osób zapamiętało, jak pani stamtąd wychodzi — znowu agresywnie wtrącił się Jack.

— Tak jakoś po ósmej… — drżącym głosem i ze spuszczoną głową powiedziała kobieta.

— Hmm… Proszę mi coś wyjaśnić. Jak to jest, że osoba odpowiedzialna za imprezę wychodzi z niej jeszcze przed jej rozpoczęciem? — Detektyw Brown starał się być całkowitym przeciwieństwem swego młodszego kolegi.

Amelia nie odpowiedziała, tylko wpatrując się w blat stołu, zaczęła cicho pochlipywać.

— Ja pani powiem, jak to było. Rozmowa z Olivią o nowym pomyśle panny Roberts bardzo panią zdenerwowała. Wystraszyła się pani, że te zmiany będą niekorzystne dla pani ambicji. Wskoczyła pani do samochodu, pojechała do swojej pracodawczyni i gdy ta nie chciała się dostosować do pani żądań, obudziła w pani prawdziwą furię. Złapała pani, co jej wpadło w ręce i uderzyła ją pani, zadając cios — praktycznie wykrzyczał jej prosto w twarz detektyw Davies.

Kobieta wybuchnęła płaczem.

— To wszystko nie tak! — krzyczała przez łzy.

Harry podsunął jej pudełko z chusteczkami, po czym spokojnie zapytał:

— To jak to było? Proszę nam opowiedzieć.

— Faktycznie te wiadomości od Olivii mnie zdenerwowały. Lilly już od pewnego czasu mówiła, że zasługuję na awans i podwyżkę. A tu informacja o zamknięciu fundacji. Każdy by się wkurzył. Trochę mnie poniosło, więc gdy się zorientowałam, że przesadziłam, wybiegłam ze wstydu. — Zrobiła przerwę i głośno wydmuchała nos.

— No czyli tak, jak mówiłem. Wsiadła pani do samochodu i pojechała zabić Lilly… — znowu zaatakował ją Jack.

— Nie!

— Jak to nie?! Proszę nie kłamać! Mamy świadka, który widział, jak przyjechała pani do domu na Lincoln Avenue i wpadła do środka rozwścieczona — detektyw nie odpuszczał.

— Tak! Pojechałam do Lilly, ale jej nie zabiłam! Nie mogłam jej zabić, bo jej tam nie było! — Kobieta starała się przybrać ten sam ton co policjant i resztkami sił wykrzyczała odpowiedź.

— Protestuję, pan dręczy moją klientkę. Złożę na pana skargę. Panna Evans już nic więcej wam nie powie. Kończymy to! — wtrącił się oburzony prawnik.

— Hmm… Panno Amelio Evans aresztuję panią pod zarzutem usiłowania zabójstwa Lilly Roberts. Jack, przeczytaj pani jej prawa. — Harry zabrał notes i spokojnie wyszedł z pokoju przesłuchań.

Rozdział 5

Dźwięk telefonu wyrwał Olivię z zamyślenia. Spojrzała na wyświetlacz i pobladła. Drżącą ręką przyłożyła słuchawkę do ucha.

— Olivia Walker. Słucham?

— Dzień dobry, dzwonię z Franklin General Hospital. Chciałam panią poinformować, że dzisiaj rano wybudziliśmy pani siostrę ze śpiączki. W związku z tym lekarz chciałby się z panią zobaczyć i porozmawiać. Czy może pani przyjechać?

— O matko, tak bardzo się cieszę! Tak, tak, już jadę.

* * *

Otworzyła oczy i chciała się przeciągnąć, gdy nagle poczuła kłujący ból w lewej ręce. Uniosła ją do góry i ze zdziwieniem stwierdziła, że tkwi w niej wenflon z plastikową rurką biegnącą w górę do kroplówki. Zaczęła się rozglądać, starając się ruszać jedynie delikatnie bądź wcale, i z przerażeniem stwierdziła, że jest w szpitalu.

— Co ja tu robię? — pomyślała zdziwiona i przestraszona jednocześnie.

W tym momencie w drzwiach sali pojawiła się pielęgniarka.

— Już za chwilkę wszystko poodłączam. Proszę poczekać i jeśli to możliwe, nie ruszać ręką — powiedziała. Sprawnie i z zauważalną rutyną uwolniła pacjentkę ze wszystkich poprzypinanych do niej urządzeń medycznych. — Teraz może pani się już spokojnie poruszać, ale tylko w łóżku. Dopóki lekarz pani nie zbada, proszę nie wstawać.

I równie szybko, jak się pojawiła, zniknęła.

Po wyjściu pielęgniarki kobieta, nie zważając na jej polecenia, ostrożnie i bardzo wolno wstała z łóżka. Gdy tylko usiadła na jego brzegu, cały świat zaczął ostro wirować w jej głowie. Czuła, jak wali jej serce i pot spływa od czoła. Odczekała moment osłabienia i gdy już poczuła się lepiej, powolutku stanęła na nogach, trzymając się oburącz poręczy krzesła stojącego obok łóżka. Znowu odczekała chwilę. Bardzo niepewnie, stopa za stopą, zaczęła się kierować w stronę drzwi, mając nadzieję, że za nimi kryje się łazienka.

Po kilku minutach, które wydawały jej się godzinami, wreszcie dotarła do celu. Na widok sanitariatów w toalecie uśmiechnęła się. Będąc w środku, odruchowo spojrzała w lustro i stanęła jak wryta. Z niedowierzaniem przyglądała się twarzy kobiety, którą w nim ujrzała. Nie znała jej. W tym momencie jej mózg zaczął pracować intensywniej, a ona z przerażeniem odkryła, że niczego nie pamięta. Nie wie, kim jest, skąd pochodzi, nie wie też, co jej się stało. Czuła, jak powoli zaczyna jej brakować powietrza, jak zaczyna się dusić.

Lekarz, mocno ją podtrzymując, doprowadził ją do łóżka.

— Dlaczego pani wstała? Czy pielęgniarka nie powiedziała pani, że nie można?

— Gdzie ja jestem? — Kobieta zdawała się nie słyszeć pytań lekarza, skupiona na własnych problemach. — Co się stało?

— Jest pani w szpitalu, otrzymała pani potężny cios w głowę. Ledwo panią uratowaliśmy.

— Kim ja jestem, doktorze?

Lekarz spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.

— Co pani pamięta?

— Nic. Dosłownie nic — odpowiedziała przestraszona i zaczęła płakać.

* * *

— Zaprosiłem tu panią, ponieważ dziś wybudziliśmy pannę Roberts. Obrzęk ustąpił, więc nie było powodu, by dalej utrzymywać ją w śpiączce. Przeprowadziliśmy serię niezbędnych badań i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że życiu pani siostry nie zagraża już żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo. Niestety pojawił się inny problem… Otóż okazało się, że panna Roberts cierpi na zanik pamięci, dlatego też towarzyszy nam doktor Isaac Taylor, który jest jednym z naszych najlepszych specjalistów.

Olivia otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. Nie zdążyła. W tym samym momencie odezwał się psycholog:

— No cóż, pani siostra cierpi na całkowitą amnezję dysocjacyjną. Zaburzenie to jest dezintegracją funkcji osobowościowych i utratą świadomości kontroli nad nimi — mówiąc to, Isaac z uporem maniaka gładził zarost na swojej brodzie.

— Doktorze, po ludzku proszę… — Olivia nie zrozumiała niczego z wypowiedzi doktora Taylora.

— Widzi pani, w urazowej sytuacji, w której dochodzi do przeżywania silnego lęku, a osoba nie jest w stanie sobie z nim poradzić, zostają uruchomione mechanizmy obronne, których celem jest wyparcie ze świadomości, „wymazanie z pamięci” przykrych doznań i utrzymanie w ten sposób równowagi psychicznej. — Zrobił pauzę i ponownie pogłaskał się po zaroście. — W przypadku pani siostry mamy do czynienia z bardzo rzadkim rodzajem amnezji psychogennej z amnezją całościową. Polega ona na tym, iż pacjent zapomina wszystko, co dotyczy jego życia. Łącznie ze swoją tożsamością. Nie jest to typowa choroba, raczej utrata informacji na temat własnej tożsamości w reakcji na bardzo stresującą sytuację.

— Czy taki stan będzie trwał długo? — Kobieta była bardzo zatroskana.

— Czasami trwa to kilka godzin, a czasami kilka miesięcy. Z reguły odzyskanie tożsamości następuje stopniowo, chociaż mogą być pewne szczegóły, które mogą nigdy nie zostać odzyskane — tłumaczył, ciągle gładząc dłonią brodę.

— Czy są na to jakieś leki?

— Leczenie tego typu amnezji z reguły opiera się na psychoterapii, która pomaga takiej osobie nauczyć się radzić sobie w nowej sytuacji; radzić sobie z odzyskiwanymi wspomnieniami, z traumą, którą przeżyła, ale uczy także korzystać ze wsparcia rodziny i przyjaciół. Można zastosować też hipnozę kliniczną, dzięki której osoba cierpiąca na amnezję może osiągnąć inny stan świadomości, pozwalający jej poznać myśli, emocje i wspomnienia, które jej świadomy umysł blokuje. Osobiście nie polecam tej metody, ponieważ nie jest ona wolna od ryzyka i może prowadzić do „odzyskania” fałszywych wspomnień…

— Czy ja mogę wreszcie zobaczyć siostrę? — przerwała mu Olivia.

— W tej chwili rozmawia z nią policja, nie bardzo wiem po co, ale ponoć takie mają procedury… Mam nadzieję, że jak skończą, otrzymamy w końcu pozwolenie na odwiedziny, doktor Taylor też im już mówił, że w tej sytuacji spotkanie panny Roberts chociażby z panią jest bardzo wskazane — wtrącił lekarz prowadzący, lecz przerwał, gdy zadzwonił jego telefon.

Lekarz odebrał, chwilę z kimś rozmawiał, rozłączył się i uśmiechnął do Olivii.

— Proszę iść z doktorem Taylorem, zaprowadzi panią do siostry — oświadczył.

— Acha, jeszcze jedna ważna informacja. Pani siostra nie pamięta tylko swojego życia. Cała wiedza, którą zdobyła, nie jest zablokowana i będzie potrafiła jej używać, chociaż będzie to robiła automatycznie, nieświadomie — wyjaśnił jeszcze psycholog.

Uszli zaledwie kilka metrów i kobieta stanęła w progu sali, w której na łóżku siedziała Lilly. Jej głowa była cała w bandażach, a na twarzy malowały się smutek i przerażenie. Błękitne oczy wpatrywały się tępo w ścianę. Olivia z trudem rozpoznała w niej swoją ciągle uśmiechniętą siostrę. Już chciała do niej podbiec, by ją przytulić, gdy przytomny lekarz złapał ją za rękę, udaremniając jej zamiary. Łagodnie i spokojnie powiedział:

— Panno Roberts, to właśnie jest pani siostra Olivia.

Lilly spojrzała w ich stronę i nieśmiało kiwnęła głową. Olivia nie miała pojęcia, czy ten gest miał być powitaniem, czy też miał sygnalizować, że zrozumiała, co się do niej mówi. Po chwili wzrok sióstr się spotkał, a Olivia po raz pierwszy w życiu zobaczyła, jak wygląda pustka w oczach.

Rozdział 6

Powoli upływał dzień za dniem. Olivia każdą wolną chwilę spędzała u siostry w szpitalu. Pamięć kobiety z wolna wracała, aczkolwiek na razie były to sceny z dzieciństwa i czasów studenckich. Jej historia ciągle była jeszcze niezapisaną do końca księgą, pełną białych kart, ale zaczęły się w niej pojawiać pojedyncze ilustracje.

Lilly zaczęła też odzyskiwać siły, była coraz mniej wystraszona, a z każdym wspomnieniem bardziej optymistyczna. Wreszcie uwierzyła, że wszystko będzie dobrze, a to stało się jej siłą napędową i motywacją do gorliwego wykonywania poleceń doktora Taylora.

* * *

Minęły dwa tygodnie i Olivia jak zwykle popołudniu zjawiła się w szpitalu. Już po przekroczeniu progu sali wiedziała, że coś jest nie tak. Jej przyrodnia siostra nie przywitała jej radośnie jak zwykle, lecz siedząc z twarzą zwróconą do okna, zdawała się nie zauważyć jej obecności.

— Już jestem, halo! Ziemia do pani zadumanej!

— Wiem, że przyszłaś. Przepraszam, ale jakoś dzisiaj się źle czuję. — Lilly była bardzo smutna, mówiąc to. W pewnym momencie z jej oczu powoli zaczęły spływać łzy.

Olivia szybko podeszła do niej, usiadła obok na łóżku i objąwszy ją ramieniem, mocno przytuliła.

— No już dobrze, już tu jestem. A teraz powiedz mi spokojnie, co cię boli.

— Nic mnie nie boli. Właśnie przed godziną mi powiedzieli, że mogę już wracać do domu — powiedziała i rozpłakała się jeszcze mocniej.

— Czekaj, czekaj, bo czegoś tu nie rozumiem… Ta rozpacz jest spowodowana tym, że wychodzisz ze szpitala? A co, zamierzałaś tu zamieszkać? — Kobieta nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.

— No śmiej się, proszę cię. Tak trudno zrozumieć, że ja się po prostu boję tam wrócić!? — wyrzuciła z siebie jednym tchem Lilly, po czym wybuchnęła gromkim płaczem.

Jej zachowanie ściągnęło do szpitalnej sali chyba połowę personelu medycznego; na samym końcu pojawił się psycholog. Po obszernych wyjaśnieniach Olivii dotyczących zachowania jej siostry Isaac dość szybko uspokoił pacjentkę.

— Nie możesz od razu tak się załamywać, z każdej sytuacji zawsze jest jakieś wyjście. Twój strach jest jak najbardziej normalny. Jeśli nie czujesz się na siłach, by stawić czoła swojemu lękowi, to nie wracaj do domu. Wyjedź gdzieś za miasto, do jakiegoś cichego miejsca, w którym będziesz się czuła bezpieczna — poradził.

— A wiesz co, to jest myśl! Przecież masz dom w lesie nad jeziorem Sebago. Z jednej strony kompletna głusza, bo to sam środek kniei, z drugiej tylko kilkadziesiąt minut do miasta. Będę mogła spokojnie tam z tobą być i pracować w fundacji, a jak będę poza domem, to mamy kilkaset metrów dalej dom sąsiadów, dzięki czemu nie będziesz sama — zaproponowała Olivia rozentuzjazmowanym tonem.

— Panna Roberts wychodzi ze szpitala, ale jeszcze przez jakiś czas będzie musiała być pod stałą opieką pielęgniarki — dość energicznie przerwał jej psycholog.

— Dom jest naprawdę duży, a im nas więcej, tym lepiej. Będziemy tam w takim razie we cztery. W tej sytuacji zabierzemy tam też naszą gosposię. Może kiedyś wieczorem zagramy partyjkę brydża. — Kobieta cały czas była podekscytowana niczym małe dziecko.

— To ja zapraszam panią do mojego gabinetu, dopełnimy formalności — mówiąc to, doktor zwrócił się do Olivii, która bardzo energicznie wstała z łóżka i jak miała w zwyczaju, szybko, zwinnie i z wielką gracją podążyła za nim.

W gabinecie Taylor zamknął drzwi za Olivią i przybrawszy z lekka konspiracyjny ton, zaczął wyjaśniać jej sytuację.

— Nie chciałem tego tematu poruszać przy pacjentce, szczególnie mając na uwadze jej aktualny stan lękowy związany z wyjściem na zewnątrz i zagrożeniem, które może tam istnieć. Ale musimy o wszystkich tych zmianach powiadomić policję — to powiedziawszy, podniósł słuchawkę stojącego na biurku telefonu i połączył się z detektywem Brownem.

Poinformował go o stanie zdrowia Lilly Roberts, podyktował adres podany mu przez Olivię (zapisany w międzyczasie na podręcznej karteczce), pod którym będzie teraz przebywała. Następnie milczał przez dłuższą chwilę, słuchając uważnie tego, co mówił policjant, po czym podał słuchawkę Olivii.

— Dobry wieczór, detektywie, Olivia Walker z tej strony.

— Dobry wieczór, Harry Brown się kłania. Jak rozumiem, pani będzie tam mieszkała razem z siostrą?

— Tak, ale ponieważ Lilly wychodzi ze szpitala, będę musiała wrócić do pracy w fundacji, tak że większą część dnia nie będzie mnie w domu.

— Hmm… Widzi pani, pojawił nam się mały problem. Otóż dzisiaj panna Evans wyszła z aresztu za kaucją i od kilku godzin jest na wolności. Czy ona wie o tym domu i zna jego adres? — W tradycyjnie flegmatycznej wypowiedzi policjanta dało się wyczuć zdenerwowanie.

— Nie rozumiem, jak to „na wolności”? ! — Choć kobieta była w szoku, w jej słowach dało się wyczuć również oburzenie. Te dwa uczucia spowodowały, że jej twarz poczerwieniała, a oczy strzelały błyskawicami.

— No cóż mogę pani powiedzieć? Dowody, którymi dysponujemy, są tylko poszlakowe. Nie ma się co oszukiwać. Na takiej podstawie żaden prokurator nie wysmaży aktu oskarżenia, który utrzyma się w sądzie. Dlatego też bez problemu adwokat uzyskał dla niej zwolnienie za kaucją.

— No dobrze, a co ze świadkiem? Przecież był świadek! — mówiła coraz bardziej zdenerwowana Olivia.

— Hmm… Świadek owszem był, ale widział tylko, że ona tam przyjechała. Nie widział przecież, jak próbuje zabić pannę Roberts. Żeby było chociaż narzędzie zbrodni albo jakieś DNA. A tak nie mamy nic i musimy drążyć sprawę dalej. Ale co to ja chciałem… Acha! Czy panna Evans zna to miejsce?

— Tak szczerze, to jedyna osoba, która może panu udzielić odpowiedzi na to pytanie, cierpi na zanik pamięci. Przy mnie nigdy nikt nie wspominał o domu nad jeziorem Sebago w obecności Amelii, a z tego, co wiem, to Lilly nie była tam od dawna, więc wydaje mi się, że jej asystentka nie powinna o nim wiedzieć. Ale podkreślam jeszcze raz: pewności nie mam.

— Skontaktuję się w takim razie z tamtejszą policją i poproszę ich, by mieli to miejsce w szczególnej uwadze. Z tego, co mówił pan doktor, to oprócz panny Roberts będzie tam jeszcze pielęgniarka, gosposia i pani. Proszę tylko, by w miarę możliwości nie była nigdy sama, a jakby się coś działo, nawet coś z pozoru błahego, to proszę dzwonić bez względu na porę dnia czy nocy. Z mojej strony to wszystko. Będziemy w kontakcie. Dobranoc! — powiedział policjant i bezceremonialnie odłożył słuchawkę.

— Cóż za prostak i cham! — jednym prostym zdaniem Olivia podsumowała detektywa Browna i rozmowę z nim.

— Doprawdy? — zdziwił się doktor Taylor. — Mnie wydał się całkiem miły i grzeczny.

* * *

— Tak, mam te plany.

— I co? — pytał głos w telefonie.

— Znam je niemalże na pamięć. Nie ma tam ukrytych pomieszczeń ani żadnych niezgodności architektonicznych. Jednym słowem ten dom nad Sebago nie ma przede mną tajemnic.

Rozdział 7

Miejsce było naprawdę urocze. Położone w głębi lasu, odcięte od ludzkich oczu i uszu, jako że posesja najbliższych sąsiadów znajdowała się sześćset metrów dalej. Ogromny dom zbudowany z bali sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. Kobiety były zachwycone takim schronieniem.

— Zostawmy na razie bagaże w samochodach, a ja was oprowadzę — zaproponowała Olivia pełna energii. — Obejdźmy najpierw dom.

Gdy znalazły się z drugiej strony budynku, ich oczom ukazał się rozległy teren z altanami i ławkami, a kiedy podeszły bliżej, zobaczyły patio z wielkim ceglanym grillem, które ciągnęło się na całej szerokości domu. Dodatkowo w połowie było przeszklone, co dawało możliwość rozkoszowania się widokiem nawet w deszczowy dzień.

— Widzicie tam w rogu ogrodzenia furtkę? Za nią znajduje się ścieżka, która po około piętnastu minutach marszu doprowadzi was prosto nad brzeg jeziora. A teraz chodźmy do domu — wyjaśniła Olivia i raźnym krokiem zaprowadziła kobiety do ciężkich drewnianych drzwi. Widać było, że bardzo dobrze się czuła w roli gospodyni.

Gdy znalazły się w holu, otworzyła drzwi szafy wbudowanej w ścianę.

— Tutaj znajdziecie płaszcze przeciwdeszczowe i kalosze. Niestety taka głusza ma też swoje minusy: po deszczu można się tutaj wręcz utopić w błocie.

Otworzyła kolejne, tym razem już częściowo przeszklone, drzwi. Ich oczom ukazało się jedno wielkie pomieszczenie, pośrodku przedzielone schodami prowadzącymi na górę. Lewą część pomieszczenia stanowiła kuchnia, a prawą pokój dzienny.

— Co jest tam w korytarzu za schodami? — zapytała Jessica.

— Tam jest gabinet i łazienka — bez wahania odpowiedziała gosposi Olivia. — Chodźmy teraz na górę, wybierzecie sobie sypialnie. Jak zauważyłyście, ogromny taras biegnie dookoła domu, tak że każdy pokój ma na niego widok. Ogólnie o ile mnie pamięć nie myli, to chyba wszystkie pokoje są jednakowej wielkości i wszystkie mają łazienki.

— Czy miałam tutaj swoją stałą sypialnię? — spytała nagle Lilly. Była oczarowana tym miejscem, a jednocześnie czuła się w nim kompletnie zagubiona. Wszystko było dla niej nowe, nieznane.

— Tak, kochana, pierwsze drzwi na lewo. Proszę, to twój pokój — odparła jej siostra, otwierając drzwi na oścież i gestem zapraszając ją do środka.

Kobiety obejrzały wszystkie pokoje na górze. Dość szybko wybrały sobie sypialnie i pół godziny później były już rozpakowane. Siedziały teraz na dole na sofach i tylko Jessica krzątała się po domu.

— No, moje drogie panie, wy poznajcie okolicę albo odpoczywajcie, ja się niestety zbieram. Muszę jechać do fundacji — oświadczyła w pewnym momencie Olivia. — Nie wiem, kiedy wrócę, więc nie czekajcie na mnie z kolacją. — Cmoknęła protekcjonalnie Lilly w czoło i już jej nie było.

— Jak się pani czuje, panno Roberts? — zapytała ją młoda pielęgniarka o imieniu Emily. — Nie jest pani zmęczona?

— Zmęczona nie, raczej przytłoczona. Tyle nowych informacji. Muszę teraz to wszystko jakoś sobie w głowie poukładać, Emily. Mogę się do ciebie zwracać po imieniu?

— Ależ oczywiście, panno Roberts. — Na jej lekko pucołowatej twarzy pojawił się uśmiech.

— Lilly — poprawiła ją. — Mów mi po prostu Lilly. Ale mam jedno pytanie. Czy naprawdę musisz nosić ten strój pielęgniarski? Czułabym się swobodniej, gdybyś była ubrana normalnie.

— Dobrze, jutro go nie włożę, tylko nie wiem, co na to pani Olivia…

— Ją zostaw mnie. I czy możesz dać mi coś przeciwbólowego? — Na twarzy kobiety pojawił się wyraźny grymas.

Emily błyskawicznie podała jej szklankę z wodą i maluteńką tabletkę. Pomimo swojej widocznej nadwagi poruszała się z lekkością, tylko niesforne kosmyki kasztanowych włosów wymykały się spod spinek utrzymujących dość niesprawnie upiętego koka tworząc nieład na jej głowie.

— Jak długo jeszcze będę je miała?

— Bóle niedługo powinny minąć, ale nie możesz zapominać, że ostro dostałaś po głowie. Te stłuczenia goją się dużo dłużej niż choćby połamane kończyny. Musisz więc uzbroić się w cierpliwość.

— Rozumiem… Już jednak zauważyłam, że pojawiają się trochę rzadziej i są mniej intensywne, ale nadal bardzo bolesne. Po prostu mnie to irytuje.

— A jak twoje samopoczucie? Jak się czujesz psychicznie?

— Dużo lepiej. Zaczynam odczuwać coraz większy spokój wewnętrzny, nie jestem już taka spięta. Wydaje mi się, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem. Czuję, że tutaj będzie mi łatwiej wszystko sobie przypomnieć. — Uśmiechnęła się niepewnie.

* * *

Czas upłynął im bardzo szybko, a wbrew swoim oczekiwaniom Olivia wróciła do domu jeszcze przed kolacją. Gdzieś w połowie drogi do sofy zrzuciła z nóg wysokie pantofelki i dała ogromnego susa, by upaść na kanapę obok siostry.

— Zmęczona? — zapytała Lilly.

— Nie. Raczej zapędzona w kozi róg.

— Coś się stało?

W tym momencie Emily podniosła się z fotela.

— To ja zostawię panie same — rzuciła, kierując się ku schodom. — Zobaczę, czy może Jessica nie potrzebuje pomocy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 28.33