E-book
15.75
drukowana A5
38.22
drukowana A5
Kolorowa
63.81
i raz jeszcze poezje

Bezpłatny fragment - i raz jeszcze poezje

czyli piosenki i wiersze odwleczone


Objętość:
168 str.
ISBN:
978-83-8414-633-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.22
drukowana A5
Kolorowa
za 63.81
















„Parobek… zabił sztukę. Gombrowicz trafnie przewidział w Ferdydurke, zwłaszcza w Operetce całkowite odwrócenie dominanty estetycznej w kulturze światowej. Gwałtowny wzrost znaczenia politycznego i ekonomicznego niższych warstw spowodował rozwój form przekazu z definicji plebejskich, takich jak radio, a zwłaszcza telewizja… Co zaowocowało całkowitą dominacją gustu parobka w kulturze i zepchnęło sztukę na margines… Ostatecznym przypieczętowaniem tego stanu rzeczy było wynalezienie internetu, który zatarł granicę między twórcą a odbiorcą wytwarzając fałszywe z gruntu przekonanie, że twórcą może być każdy — ergo nikt… Będę rzygał.”


— Tomasz Witebski


1.

piosenki i wiersze odwleczone

Uwaga! Jest to nie tyle zbiór moich starych tekstów, ale również zawiera się w nim cały pierwszy tomik pt. PIOSENKI NA PRZETRWANIE, który jest namacalny, (nawet nie w bibliotekach) jako biały kruk, ale w domach tych, na których drodze wówczas stanąłem. Albo inaczej, którą to drogę, ktoś kiedyś krokami swymi umyślnie lub nie, przeciął.

Gdy piszę ten wstęp, jestem w Chrystusowym wieku, a niektóre z tych wierszo-piosenek sięgają nawet roku 2008! Czyli moje lat 16! Które? A około pierwszych 50.

Gdy wówczas nie myślałem, że kiedy przyjdzie mi choćby taki wstęp pisać, będę po 12 wydanych pozycjach książkowych. Ale za co, ci z otwartą głową wprost kochają życie? Właśnie za jego nieprzewidywalność…

Lat 16. Wakacje. Pamiętam, że był to czas, kiedy postanowiłem, że będę pisał poważnie. Po tylu latach, przed ukazaniem się tejże książki, mógłbym przecież te teksty, (w których za niezbędną zmianę, uznaję choćby dostawienie, lub usunięcie przecinka) podrasować, jak się to mówi. Ale, jak się już zapewne Państwo domyślacie, robić tego nie chcę.

Zostawiam swoją młodość na pokładzie tych kartek, sens i bezsens, urok tamtych lat, naiwność, przyjmowanie świata, beztroskość, chęć bycia dorosłym, w pełni dojrzałym. Smakującym młode lata, nie doceniając czasami ich smaku, za czym to dziś, każdy z nas, z wiekiem, coraz bardziej tęskni. Czas delikatnie popycha nas przez doświadczenia, zmarszczki, przez trudy życia już tam, gdziekolwiek w tej drodze byśmy nie szukali, nie odnajdziemy już tej wibracji młodości. Ona przepadała wraz z usamodzielnieniem. Rozjazdem na wszystkie świata strony naszych kolegów i koleżanek. Wraz z założeniem przez większość rodzin. Wraz z przyjęciem schematu świata.

Zawsze jest prościej, kiedy coś jednak przyjmiesz. Schemat obdaruje Cię naznaczając, żeś kolejnym w jego szeregach. Ale czy on daje Ci wtedy gwarancję opieki na całe życie? Nigdy! Jedynie na początku. A później na jakiekolwiek z Twoich zmartwień, ktoś nawet nie kładąc Ci ręki na ramieniu powie: „Cóż, życie…". Skoro tak? To dlaczego nie spróbować w drugą stronę? To dlaczego by nie mieć odwagi żyć (póki co przynajmniej) w pojedynkę i poznać wszystko to, co jest dla Ciebie przeznaczone? Ale Ty sam dokonujesz wyboru za młodu. Nie powiedziałbym, że to inni dokonują go za Ciebie. Nawet rodzicom, możesz powiedzieć: NIE. Skoro sobie możesz? Ale ulegasz, bo nie masz tyle odwagi? Sił? Bo mówisz sobie: jakoś to będzie.

Znam to. Tylko ja, wypowiadałem to już wiedząc, kim jestem, kim chcę być, do czego dążyć, i wierzyłem zawsze w ten pytajnik życia, w który do dziś mocno wierzę. Miałem już wtedy otwartą głowę, i odrzucałem wszystkie ukierunkowania, bo wiedziałem w którą stronę rwie się serce. W stronę życia, byle była w nim muzyka i słowo. Zawsze byłem gotów rzucić się w życie. Podziwiam więc tych, którzy uczynili to samo. Dla mnie, to są osoby godne uwagi. A Ty, co wysiadasz nagle z samochodu swej poprawności, cóż mi możesz rzec? Jakie piękno mi wskażesz, które zbliża do Boga?

Rozwój, to wyjście poza swój własny nawias, któremu Ty sam dałeś przyzwolenie, aby ograniczył pole Twojego widzenia.

A ja dziś na pokładzie tych kartek, które moje, stwierdzam wprost, że niczego nie żałuję i jakże cieszę się z wyboru swojej drogi! Bo indywidualność jest w stanie pojąć schemat, ale schemat nigdy indywidualności nie pojmie. Tam zawsze była zazdrość. Bo w indywidualności jest polot, wolność, spontaniczność, i ta jeszcze choćby namiastka beztroski, którą można sobie zafundować.

Dlatego ludzie w dni wolne od ciągłej pracy, zajęć, tak lgną, jak dzieci do tej piaskownicy. Tylko zamiast foremek często to używki, zamiast uroczej infantylności, naiwności, strach i nieufność.

A miłość?

2.

27 marca, 2025, 08:27


3.

piosenki i wiersze odwleczone

Rozdział życia

Niepotrzebnie, niewygodnie

składa się problemów sto.

Tylko mądrze i roztropnie

można je za siebie pchnąć.


Klucz nadziei jest tak mały.

Nie otworzy żadnych drzwi.

Choćbym cierpiał przez świat cały

z tym jakoś muszę żyć.


Życia rozdział swój zamykam

gdy Bóg zamknął szósty dzień.

Został tylko odpoczynek

tak i ja odpocząć chcę.


Tak wiele było dni i chwil

gdy opadałem z sił.

Płomień wiary mej już zgasł

gdy wiatr w życia stukał dach.

Obudź się i żyj, raduj się i krzycz

I znów uderzasz w światło nocnej lampy.

Z ranną głową schodzisz w ciemny dół.

Stromymi schodami, one Cię powiodą

do nieznanych dróg.


Gdy otworzysz swoje oczy i zobaczysz

uśmiechnięty zapis Twoich przyszłych dni.

Wszystkie smutki zejdą ze zmęczonej twarzy.

Obudź się i żyj!


Od świtu, aż po zmrok.

Od zmroku, aż po świt.

Na wolną przestrzeń wyjdź.

Raduj się i krzycz, krzycz!

Wędrówka

Gdy do mnie zawita me życie znudzone

Stojąc przy drzwiach progu, tak właśnie mi powie:

Wołają Cię góry i lasy wołają

Wszystkie gór strumienie na Twój widok stają

Ruszę więc z uśmiechem po swój pierwszy raz

Te odwiedzając góry, a przed nimi las

I witać mnie będą moi przyjaciele

Wszyscy jak na jedno zbiorą się wesele

Wkroczę na ulicę, gdzie tylko cienie drzew

Szlakami zaprowadzą do wygodnych miejsc

Tam gdzie noc spokojna, tam gdzie jest bezpiecznie

Pod gwieździstym niebem będę hulał wiecznie

Ze zmrokiem wraz nadejdzie niebezpieczny czas

Nie dla mnie, bo ja dom swój, bardzo dobrze znam

Niegroźna mi noc dzika i jej ostre kły

Będę z nią polował, domu strzegł jak nikt

Obudzi mnie, jak zawsze, piękny słońca świt

Szparami drzew rozbłyśnie, promienny jego błysk

Uderzy w moją głowę, budząc mnie ze snu

Na ramię rzucę torbę i ruszę dalej znów

Tylko przyjdź

Z ciszą siedział w kącie

Będąc sam na sam

Myślom dawał błądzić

W kapiący patrząc kran

Tuż nad starym oknem

Wskazówki spychał czas

Jego młode dłonie

Drgały czując strach

Bez Ciebie jestem nikim

Szeptał cicho to

Podcinał sercu żyły

Stawiając pierwszy krok

Siedział patrząc tam

Na koniec drugich drzwi

Piękny będzie świat

Kiedy staniesz w nich


Proszę przyjdź — słyszałem

Gdy wiązał pętli sznur

Za oknem wtedy stałem

Czując jego ból

Patrzyłem w jego oczy

Widząc siebie w nich

Też kiedyś chciałem

Odejść, nie zostawiając nic


A teraz wołam Cię!

I błagam tylko przyjdź!

Bez Ciebie nie potrafię

Nie umiem tutaj żyć!

Modlitwa o słońce

Tam na błękitnej polanie

Zasiądźmy czekając na świt

W niedbałym czasu stanie

Cieszmy się z danych nam chwil


Niech cały chłód z Twych oczu

Odejdzie tak cicho jak ja

Kiedy wydarłem Cię morzu

Z olbrzymich jak Goliat fal


Niech usta Twoje nie milczą

W skupieniu nie pozwól im trwać

Niech zaczną ten dzień modlitwą

O słońce, którego nam brak


Gdy to wszystko już ustanie

Cisza ujmie wszystko w krąg

Spokojne będzie śniadanie

A po nim piękna przyjdzie noc


I tej nocy serce Twoje

Do tańca porwę tak jak wiatr

I będziemy wciąż we dwoje

Tańczyć w świetle Twoich gwiazd


Gdy zmęczeni walcem nocy

Zwiędniemy razem niczym kwiat

Las utuli, wiatr położy

Złote słońce wzejdzie w nas

Aberracja

Zarzekałem się

Patrząc prosto w oczy Boga

Snułem grzeszną treść

Od tych słów puchła jego głowa


Przysięgałem że

Zabarwicie szare świata tło

Pomyliłem się

Stawiając na tak odległy krok


Zapyszony gest

I tysiące jednolitych gróźb

Gdzie się podział sens

Niepojęty przez nasz ludzki mózg


Popełniłem błąd

Zżera mnie wstyd i ogromny ból

Nie pode mną dno

To nie moich wiernych szuka stóp

Niegdyś wieczorem

Uskrzydliło mnie stado błędów

Popełnionych z szybkością dźwięku

Wśród strachu, niepewności, w lęku

Trzymałem się wąskich zakrętów


Dawne czyny w ramach zemsty

W rzeczywistości mej ugrzęzły

Uparcie wciąż kradnąc mi powietrze

Zdeptały uświęcone wnętrze


I przez mgłę nogi swe toczyłem

Za pokutę lśniły takie chwile

Czułem niewyobrażalną siłę

W roztargnionych myślach tkwiłem


Co się stanie gdy utracę

Nagły przypływ Bożych sił

Co się stanie gdy zatracę

Całkowicie siebie w nim

Co mnie czeka kiedy skończę

Odkupywać grzechy swe

Które już nie mają wspomnień

Z których ktoś oczyścił mnie


To Ty, jednak Ty

Przed oczyma widzę postać Twoją

Jak nikt, abym żył

Prowadzisz dłonią powrotną drogą

I na nowo słowa moje się wznowią

Obiecane Ci niegdyś wieczorem

Że już na zawsze będę z Tobą

I nie opuszczę pod żadnym pozorem

A nasza miłość nakryje się wzorem

Co umocni szczegóły jej trwania

I choć wbity zostanie w nią kolec

Nie ma drogi do jej załamania

4.

Błogosławion

Błogosławiona bądź jabłonko w sadzie rosnąca

Błogosławiona bądź gwiazdo na niebie się tląca

Błogosławiony bądź rzędzie zasianych agrestów

Błogosławiony bądź duchu nocnego szelestu


Błogosławiona bądź polanko w złocistej dolinie

Błogosławiona bądź nizino na wielkiej wyżynie

Błogosławiony bądź kamieniu przed rozstajem dróg

Błogosławiony bądź szlaku po którym stąpał Bóg


Błogosławiona bądź zwierzyno lasu broniąca

Błogosławiona bądź dziewczyno przy mnie idąca

Błogosławiony bądź potoku w górach szumiący

Błogosławiony bądź zmroku do snu nas tulący


Błogosławiona bądź panno o porannej twarzy

Błogosławiona bądź wanno głębokich pejzaży

Błogosławiony bądź brzegu wschodzącego słońca

Błogosławiony bądź biegu szczęśliwego końca


Błogosławione niechaj będzie to

Czego już nie zmieszczę

Błogosławiony słów liryczny dom

Do którego zajrzę jeszcze

Gwiazdozbiory

Są ludzie a w nich puste pola

Na których nie wyrośnie nic

Te twarze rozrzucone po kątach

Chwilami ukazują wstyd


Są ślady niezmytych wspomnień z lat

I mnóstwo wewnętrznych prób

Tyle marzeń zgłodniały rozwiał wiatr

I serce ucichło już


Zlewane w ciszę łzy nie pomogły trwać

W szeregu nowych dni, na pejzażu spraw

Gwiazdozbiory z istnień wciąż na niebie są

Objęte okiem wszystkie zabarwiają noc

Szeroko rozciągniętą przez wyraźny wpływ

Nurt spojrzeń jak zaklęty, a w nim płyniemy my


Uwalniam łeb od prądu zdarzeń

I w nurty rzek posyłam swe obycie

W sobie chowam się przed światem

By móc spróbować raz jeszcze pojąć życie

W którym to zdradziłem nasze wspólne kocham

Bo nigdy nie patrzyłem dogłębnie na te słowa

Przyszyte trwałą nicią do naszych serc oddanych

Które tworzą miłość ponad wszelkie miary


Idę sam jedną z własnych dróg

Moja twarz czuje nagły chłód

Przed krokiem mrok, a za nim szary tłum

Dojrzałem stąd, że w tłumie tym jest Bóg!


On wskaże mi jedyną drogę

Wyjaśni to, co niewiadome

Podpowie, jak uleczyć słowem

I pięknie śnić w te dni deszczowe

Które przy mnie są nie od teraz

I tak niewinnie krople swoje zbieram

I w świetle tła rozkwitam sam

Gdy widzę Ciebie w gwiazdozbiorze barw!

Nie pytaj mnie

Nie pytaj mnie jak zrodził się świat

Kto nasienie wplątał w wiatr

Bo nie powiem

Nie ta wiara

Nie ten czas!


Nie pytaj mnie czy w sercu żar

Może ugasić czyjaś łza

Bo nie powiem

Nie ta miłość

Nie ten czas!


Nie pytaj mnie ile godzin znam

Tych, co dały mi to, co mam

Bo nie powiem

Nie ta droga

Nie ten czas!


A mam

Bo wierzyłem!

Od lat

Nie zwątpiłem!

Swój plan

Upoiłem

Przed świtem

Przed świtem!

Przy gwieździstym niebie

na skraju niszczących mą duszę słabości

stoję

stoję i widzę

że nikt w moją stronę nie idzie


a chciałbym aby przyszedł

we dwóch lepiej dyszeć

idąc przed siebie

do Ciebie

na wprost


przed nocą oddech złapać

nad swoich życiem płakać

siedząc przed sobą

nie mogąc

już iść


przy gwieździstym niebie

poczuć cząstkę siebie

spijać z ust rozmowę

po pół

po pół na połowę

z nieznajomą duszą

gdzie iskry serce kruszą

przy ognistym kole

by mniej

by mniej mogło boleć





na brzegu niszczącej me ciało zazdrości

stoję

stoję i krzyczę

że wokół miłości mej nie widzę


a chciałbym ją znów widzieć

dokładnie jej się przyjrzeć

idąc przed siebie

do Ciebie

przez most


przed nocą oddech złapać

i nigdy już nie płakać

siedząc przed Tobą

nie mogąc

już iść


przy gwieździstym niebie

poczuć cząstkę Ciebie

spijać z ust rozmowę

po pół

po pół na połowę

z Twoim sercem wzruszyć

mały fragment w duszy

przy ognistym kole

by mniej

by mniej mogło boleć

W naturze

W naturze byłem nieruchomym pniem

Matkę swą broniłem przed najgorszym złem

Na środku pola stałem przez miniony wiek

Schodziła ze mnie kora i spływała krew

Za ból krzyczałem, aż rzucił mnie na wiatr

Ciało me stwardniałe, mapy Twojej szlak

Spojrzeń w oczy brakło, gdy towarzysz skrzat

Zbierał ze mną światło, by zła odnaleźć kwiat


Dantejskie sceny miast przyciągały wzrok

Ludzi zjadał wrzask i wchłaniał słodko mrok

Czułem, że te zmiany w głębi szczerych cech

Zbudziły się tym samym wywołując gniew

Rozszalała noc, pod wpływem prostych słów

Na proch miażdżyła to, co nam stworzył Bóg

Strach na wróble ożył i stał się łowcą głów

Nadszedł ów Sąd Boży i wstąpił we mnie duch

Wiatr pochwycił drzewa, które ja objąłem

Śmierć głośniej śpiewa ponad moim czołem

Na mój sygnał czeka chmura toksyn moczu

I wybuchła rzeka wulkan moich oczu!


Świtu ciągle brak w tę czerwoną noc

O jeden proszę znak, choć tak daleki stąd

Wiem, że widzisz mnie, rozpostartego w łzach

Jak na błękitnym tle, gdzie jeszcze nie ma nas

Chciałbym bardzo znaleźć na swej drodze sens

Jak mam spotkać wiarę, aby pewność mieć

Gdzie ta droga wiedzie, którą wskaże z bram

Nic nie widzę, przecież w piekle nie ma dnia


Nie stój tak nade mną, boję się Twych rąk

Czemu badasz tętno? Smutny wbijasz wzrok

Patrząc tak niewinnie w głębię rannych ciał

Stoisz już nie przy mnie, dusze krwawią z ran

Zatrzymując potok, płaczem wzruszasz mnie

Łez zerwany potok sprytnie w Ciebie mknie

Objąć pragniesz wszystkie, popełnić srogi błąd

Chwycić przed urwiskiem, by zdjęły Cię na dno

Teraz błagam Panie wybacz proszę jej

Za nią życie daję, proszę tylko chciej

Pomóc mi jedynie w ogrodzie ją znaleźć

Tę, która nie minie, a zawsze zostanie


Cud, że mnie usłuchał miłosierny Pan

Życie w okruchach oddałem mu sam

Z wielu wspólnych prób utworzyłem dzieło

Które z biednych słów niegdyś się poczęło

Choć wcześniej trwanie dał Tobie, a nie mi

Nie wprowadzał zmian, nie krzyżował dni

Wręcz przeciwnie, patrzył na drogi naszych serc

Przewrotny teatrzyk w którym brakło miejsc


Ze sceny piekielnej, gdzie grany jest dzień

Skruszony, niewierny, znów szedłem po tlen

Będąc gdzieś w przejściu, usłyszałem jej głos

Odchodź w odejściu i chodź do mnie chodź

Szedłem więc do niej, a w plecy pchał wiatr

Gniewny za mną płomień napędzał na strach

A ja wciąż myślałem o Twoich blond włosach

I spotkać Cię chciałem na wiecznych niebiosach


I wreszcie spotkałem te oczy niebieskie

Na złotej polanie tańczące szelestnie

Jedno ich zdanie po ustach spływało:

Gdzie byłeś kochanie? Co się z Tobą działo?

Raz ją tulę

raz ją tulę, bo wiem, jak bardzo to lubi

nieraz czule przez sen w mych ramionach się gubi

czasami mnie prosi, abym tulił ją mocno

swe serce w nad rajską unosił owocność!


a gdy wstają nad ranem te jej dreszcze kochane

oto ja z zapałem, przykrywając ją swym ciałem

kocem wełnianym się staję


bo dreszcze te ma z zimna

nad ranem je przynosi

piąta godzina słynna

co słońce w oknie wznosi


ona śpi jeszcze taka niewinna

i tą niewinnością mnie urzeka

obok mnie leży miłość nieczynna

i z nią na mnie tutaj czeka


znalazłem już ciepło z wnętrza bijące

kuszące piekło i stopy kuszące

to ciepły początek na ciepłej drodze

by znaleźć w niej wątek idąc po nodze

w gładkości przecudnej, triumfującej stale

na wyspie bezludnej w całości wytrwale

wytrwałem, przeżyłem, choć piekło to strome

między wyspę trafiłem, a wzgórza ruchome!

z ust wody nalałem i tak wypłynąłem

na sam drażliwy szczyt jednakowych wzgórz

stamtąd wzleciałem i sam śnić zacząłem

wiedziałem, że do niej niedaleko już


żądza nacięła oddech mój ciepły

który to zwilżył wargi jej suche

teraz ciała do siebie się zbiegły

a duch mój z jej kochał się duchem

Zdjęcie

do swej lewej piersi bladej

przykleiłem Twoje zdjęcie

ono w serce wejdzie zatem

i je nosił będę wszędzie


czy odwiedzę jutro piekło

czy pobiegnę w inną bramę

sercu zawsze będzie ciepło

bo na Ciebie jest skazane

Kiedy mknę do Ciebie nocą

Moje myśli gdzieś daleko

Wchłaniają resztki świata

A ja patrzę, patrzę w niebo

I bardzo chciałbym latać


Płynąć niebem, jak latawiec

Rzucony na przestworza

Ty mi zostań w tej zabawie

Ciszą wiatru, szumem morza


Kiedy mknę do Ciebie nocą

Po najwyższych górach świata

Szczyty pięknie mi się złocą

Jak Twe włosy w pełni lata


Dosyć nie mam tego płaczu

Który rano jest mi dany

Łzy dla Ciebie nic nie znaczą

Przecież to ja, Twój kochany…


Tak mnie w całość koloruje

Nocna tęcza ów wieczności

Śnieg mi szlaki zasypuje

A ja brnę ku Twej miłości


Płynę niebem jak latawiec

Rzucony na przestworza

Ty mi zostań w tej zabawie

Szumem wiatru, ciszą morza



Kiedy mknę do Ciebie nocą

Poprzez śnieżne nawałnice

Powiedz słowo moim oczom

Moja zjawo, moje życie!


Dosyć nie mam wciąż cierpienia

Które nocą do snu tulę

Już niczego nie chcę zmieniać

Tylko proszę wznieś mnie w górę!

Tam już nie dojdę

Tam już chyba nie dojdę

Nóg mi brakuje i sił

Lecz może chociaż nad wyraz wybojnie

Do nieba będę wył…


Tam już pewnie nie dojdę

Zapał stracę i dech

Jednak mnie może poniosą wygodnie

Myśli wezbrane wśród drzew


Tam już raczej nie dojdę

Siebie zagubię i ją

Lecz moje serce mi będzie spokojne

Bo wszystko to mój dom


Tam już dzisiaj nie dojdę

Uznam koniec i noc

Która położy mnie w górach łagodnie

I tam utulę się w nią

Nocne samotności

Patrzyłem na kamienie leżące w ciepłym piasku

Zrodziło się westchnienie w księżycowym blasku


Patrzyłem na te gwiazdy wiszące pod wygodą

Tam odchodzi każdy i ja odejdę młodo


A to dlatego że Ty już nie wrócisz tu

Nie pomożesz mi gdy narasta ból


Patrzyłem na wspomnienie jawiące się w obłoku

W nim nasze upojenie każdą porą roku


Patrzyłem na stos marzeń płynący razem z wodą

Gdzie rzeczne korytarze w jedną nicość wiodą


A to dlatego że Ty już nie wrócisz tu

Nie pomożesz mi gdy narasta ból

Wspomnienie najpiękniejszych godzin

Chciałem upaść na kolana

Tuż przed Tobą w nocy

Chciałem uciec stąd kochana

W inną bajkę skoczyć

Wtedy jednak nie upadłem

Chociaż bardzo chciałem

Zawrzeć pakt miłosny z diabłem

By Cię mieć na stałe


Miałem w planie przenieść pokój

W punkt co jest nieznany

Meble, łóżko stół, a Bogu

Pozostawić ściany

Przecież miałbym moc piekielną

I przeklętą władzę

Ciebie jedną obok wierną

Choć na duszy sadzę


Stałem jednak wbity w ścianę

Tobą tak wzruszony

Za oknami nastał ranek

Tuląc się w zasłony

Byłaś piękna śniąc w tej ciszy

Poza rannym zgiełkiem

Byłem Ciebie coraz bliżej

Chcąc przywitać pięknie




Wtenczas jeszcze lśniąc z radości

Wszedłem w rozkosz głębiej

Wszystko było niby prościej

Wszystko jakby piękniej

Napawając się stosunkiem

I zapachów rojem

Wszedłem jeszcze pocałunkiem

W ciepłe usta Twoje


Tak żegnając już wspomnienie

Najpiękniejszych godzin

Wszedłem nowo w zapomnienie

W którym miłość brodzi

Pożegnałem jednak z trwogą

Ciepłe chwile końca

Jeszcze spałaś, a ja drogą

Szedłem w stronę słońca

Każdy Bogiem

Wiem, że komuś źle tej nocy

I tam ktoś woła Boga w łzach

Idź i udziel mu pomocy

A sam będziesz Bogiem dnia


Wiem, że ktoś nie widzi za dnia

Idź i ulecz chore oczy

Niech was więź połączy bratnia

A Ty stań się Bogiem nocy


Każdy jest Bogiem

Alfą i omegą

Każdy jak chce grzeszy sobie

I spowiada się kolegom


Wiem, że ktoś umiera w potach

A Ty? Ty jesteś właśnie nim

To mi dana jest zgryzota

I ostatni pokład sił


W nocy spiłem z Ciebie febrę

Czuć, że mam ją teraz w sobie

Wierz kolego w to, co rzewne

I nie szeptaj, żem jest Bogiem


Każdy jest Bogiem

Alfą i omegą

Każdy jak chce grzeszy sobie

I spowiada się kolegom

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.22
drukowana A5
Kolorowa
za 63.81