Żyję na krawędzi, by bardziej żyć
Wiersze zebrane z rozproszonych
Kamienne ogrody
Moi umarli Przyjaciele, Poeci,
Nie zasłużyliście na to, by przed czasem
Iść drogą bez końca, ścieżką bez obłędu,
zatracenia — przedwcześnie wybawieni z szału —
Ulicą najdłuższą
Wieczności
idziecie już cmentarzami bez kości.
Nie zasłużyliście, zapijając każdy lęk.
Nauczyliście mnie umierać
Jako sposób na życie.
Nauczyliście mnie znieczulać cierpienie
Jeszcze większym cierpieniem.
Pokazaliście mi jak mieszać leki,
By lekko przemknąć się Bogu
Do raju.
Przecież w istocie to nie nasza wina,
Że Adam był głupi, życiowo niezaradny,
a Ewa szukała sposobu na to,
By zaopiekować się nim… Nie zauważyła, że jest w raju,
pochłonięta misją dania Adamowi,
drugiemu i jedynemu dla niej wtedy człowiekowi,
co najlepsze —
Pazerności pełna
Podeszła do pierwszego najcenniejszego drzewa.
Dzięki niej mój umysł dręczy mnie,
Mam wyostrzoną świadomość.
Umiem się buntować i uciekać Bogu z horyzontu
Jego dobrych ścieżek przeznaczenia.
Zaplanował ludziom na ziemi dom,
Chciał widzieć w nim dzieci, jak Ewa myje plecy Adamowi,
dając dobry przykład posłuszności
kobiety mężczyźnie.
Celem było szczęście Adama.
Sad jabłoni jest najpiękniejszy.
Spadające jabłka, jakie były co dopiero kwiatem
Z różowym sercem na dnie
Są dla mnie jak kamienie
na dnie.
Matka
Przepraszam Cię mamo,
Za te wiersze,
Za mój chłód wokół mnie,
Moje milczenie,
Moje włóczenie się
Do północy ulicami Chorwacji po dwa tygodnie
i Krakowa przez 10 lat studiów codziennie…
Za moje relacje z terapeutkami i lekarkami,
Które miały mi pomóc,
Ale nie umiały
inaczej niż przez seks…
Dawały mi pretekst, by wyznaczyć dniu
jeszcze jedną noc…
Przepraszam Cię mamo za mój wybór,
Że choć dałaś mi życie —
Umieram po trochu cicho
jak iskra do taktu…
Proszę Cię jedynie o wybór samotności,
Prawo do ciszy,
Oddalania się,
Aby zniknąć za tamtą pierwszą z brzegu drogą
bez winy, spotykając znowu spokój…
Modlę się tylko o jedno,
byś nie musiała kiedyś czytać moich słów…
Zasługiwałaś będąc obok
na najlepsze traktaty poetyckie i filozoficzne.
Ale poszłam do ludzi najbardziej zagubionych,
do poetów wyklętych i potępionych,
aby żyć naprawdę, nie udawać,
nie osiągać sukcesu, nie robić kariery —
po prostu być jednym z tych bezdomnych…
Ty umiałaś nieść ludziom pomoc,
będąc pielęgniarką,
a ja po prostu trwam, spalam się,
niweczę czas
i przeznaczenie.
***
Lubię patrzeć z gór
W doliny, w Wasze domy,
Nie widzę miłości.
Wasze domy zdają się puste,
Są ogrodzone, za murami biegają złe psy.
Nauczyły się nienawiści od człowieka.
Idę w góry, by mieć spokój,
Nie widzieć ulic, nie widzieć nic,
Tylko jak śnieg prószy,
Poczuć prawdziwy chłód,
Stać się z nim jednością.
Najgorsza prawda jest lepsza
Niż najlepsze kłamstwo.
***
Są ludzie, którzy chcą oddać swoje życie, powierzyć je…
Ale wciąż umierają właśnie ci, co najbardziej boją się śmierci
I najbardziej chcą żyć…
Los jest posłannikiem zagubionych.
Po trzeciej próbie samobójczej i gdy sama krew
Przestała płynąć z żyły —
Musiałam jednak wrócić do uczelni i dokończyć studia,
Udając po raz kolejny, że nic się nie stało
I wszystko wyglądało jak — znowu przed tym…
Miałam chorobę w duszy,
Była ucieczką.
Gasłam ostatnia, za najmniejszą gwiazdą.