Homo Deus
autor Damian Banach
Rozdział I — Stworzenie
W miejscu bez przestrzeni, w czasie, który nie płynął, we wszechogarniającej pustce. W pustce, gdzie nie panowały prawa fizyki, gdzie nie było strun, gdzie nie było bozonów, kwarków, leptonów, protonów, atomów, gdzie nie było materii i energii. W pustce, gdzie nie było dobra i zła, tylko stagnacja. Rozlegała się myśl. Bóg, istota panująca ponad rzeczywistością i która go nie dotyczyła. Bez żadnej formy, zaprzeczając wszelkiemu rozumowaniu istoty materialnej, jedna istota w formie wielu, wielu w formie jednej.
— Udało mi się — rzekł — Nareszcie wyrwałem się z okowów rzeczywistości. Ja, niegdyś człowiek, jeden z wielu, teraz istota doskonała, perfekcyjna … Boska — jego myśl skierowała się ku jego przeszłości.
— Nazywali mnie szaleńcem, nie wierzyli, ci ignoranci bez wyższej świadomości, wierzący tylko w ontologie, odrzucając mentalistykę. Dokąd ona ich zaprowadziła? Nie ma ich tu teraz ze mną — wyobraził sobie twarze ludzi, których spotkał w przeszłości.
— Odrzucili moje nauki, ja, który dałem im odpowiedź na podstawowe pytanie dotyczące celu i sensu istnienia bytu, zostałem odrzucony, wyśmiany, zignorowany, lecz nie poddałem się. Wierny swojemu umysłowi, swojej duszy, rozwijałem się i w obliczu nieuchronnego końca mojego wszechświata osiągnąłem perfekcję. Zgromadziłem całą wiedzę mojego świata, każde doświadczenie, odczucie, nawet myśl. Zerwałem kajdany przytwierdzające każdą istotę do rzeczywistości. Moja dusza przezwyciężyła śmierć i wzniosła się ponad wszystko, co istnieje. Patrzyłem jak mój wszechświat, dobiega końca, jak znika z niego życie, planety, światło, materia, aż wreszcie sam czas. Teraz jestem tutaj, samotny, niczym król bez państwa, ptak bez nieba, ryba bez wody. Otoczony przez stagnację … tak być nie może. Jako istota boska moim obowiązkiem jest stworzenie nowej rzeczywistości i doglądanie jej, aby doprowadzić kolejne istoty do osiągnięcia stanu równego mi. Razem tworzyć i patrzeć na zagładę niezliczonej ilości rzeczywistości, oto sens istnienia Bogów — zamilkł na chwilę, rozmyślając nad sobą i swoim położeniem.
— Dlaczego jestem sam? Nie mam pojęcia, wszakże zgodnie z moim rozumowaniem powinienem spotkać przynajmniej jednego Boga, tego, który stworzył mój wszechświat — zamyślił się, a nie mogąc odnaleźć odpowiedzi rzekł — Jedyny sposób, aby się tego dowiedzieć, to stworzyć nowy, wedle mojego pomysłu i czekać na rezultat potwierdzający lub obalający moją teorię. Niech się tak więc stanie! — wykrzyczał, a jego uniesiony głos wprawił otaczającą pustkę w drganie.
Pustka, wcześniej doskonale niewzruszona, zaczęła przypominać wzburzone morze. Z fal uderzających o siebie wykrzesała się ciemna energia rozchodząca się w bezmiernej pustce niczym wielka fala przemierzająca bezkresny ocean. W samym środku tego cyklonu pustka uderzająca w siebie zaczęła gęstnieć. Gęstwina zaczęła reagować z iskrą energii i tworzyć podstawowe cząsteczki elementarne. Tak powstała materia, która wirując, skupiła się w jednym miejscu, zwiększając swoje ciśnienie i temperaturę. Bóg przyglądał się temu wszystkiemu z zadowoleniem, aż wreszcie początkowa osobliwość osiągnęła stan krytyczny i wybuchła. To był początek biegu czasu, pierwsze reakcje fuzji cząsteczek, z których powstały kwarki, później protony i neutrony, aż wreszcie atomy. W ułamkach sekundy przestrzeń, przez którą przeszła fala czarnej energii wypełniła się niezliczoną ilością cząsteczek, dając początek całemu wszechświatowi. Bóg za pomocą swojej mocy zebrał wokół siebie te cząsteczki i stworzył sobie materialne ciało, zdolne przetrwać w pierwotnym wszechświecie i dawające mu możliwość cielesnego kontaktu z materią.
— Jakie to przyjemne uczucie znów posiadać ciało zbudowane z atomów. Znów czuję, nie mogłem się przyzwyczaić do mojego poprzedniego stanu. Trudno zapomnieć to uczucie, które towarzyszyło mi przez prawie całą drogę przebytą do osiągnięcia perfekcji — wypowiedział, obserwując swoje nowe ciało, posiadające cechy zarówno męskie, jak i kobiece.
— Teraz już nie ma powrotu.
,,Nic nie może zatrzymać postępu”
— Podstawową zasadą rzeczywistości jest to, że jeżeli coś zostało raz ruszone, to już się nie zatrzyma, dopóki nie dotrze do swojego końca. Zostało mi teraz tylko obserwować i czekać, aż postęp zrodzi kolejnego Boga. Koncepcja stworzenia panteonu Bogów, którzy razem tworzą coraz to doskonalsze rzeczywistości, wprawia mnie w istną ekstazę.
Rozejrzał się po otaczającej go przestrzeni. Mimo, że wyglądała zupełnie inaczej od tego, w czym przyszło mu poprzednio egzystować, to wciąż nie miał tam za dużo do pracy i obserwacji.
— Oczywiście mógłbym zaczekać te kilka miliardów lat, aż powstaną pierwsze gwiazdy, planety, układy, galaktyki i tak dalej, ponieważ czas i przemijanie nie mają na mnie wpływu, lecz wciąż wizja tak przeciągającej się nudy mnie niepokoi. Pamiętam doskonale, jak wyglądają procesy powstawania i rozwoju wszechświata z badań, które przeprowadziłem jeszcze w poprzednim wszechświecie, dlatego nie mam ochoty tego ponownie obserwować — mówił, zmniejszając swoje ciało do wielkości pozwalającej obserwować wiązania chemiczne pomiędzy pierwszymi atomami.
Bóg się zamyślił, próbował znaleźć sposób na przyśpieszenie czasu, nie mógł tego zrobić w obecnym stanie, ponieważ podczas przeskoku czasowego jego świadomość uległaby rozciągnięciu pomiędzy punktem wyjściowym i końcowym osi czasu. Stwierdził, że aby tego dokonać, potrzebuje medium, ponownie zebrał wokół siebie atomy i nasycił je większością swojej mocy. Atomy stworzyły ogromny tron, którego oparcie przypominało szczyt góry, w którym zawarte były klejnoty mieniące się kolorami całego wszechświata, każdy z nich wyglądał tak jak prawdziwe galaktyki, które zostały zamknięte w głębi tych kryształów. Siedzisko wyłożone było czarno-purpurowym materiałem, w którego wpatrywanie się mogło spowodować zatracenie świadomości w podobnym wyobrażeniu, jak istnienie w pierwotnej pustce. Ramiona tronu posiadały idealne wgłębienia na ręce Boga i sprawiały, że ten, kto na nim zasiadł, odczuwał, jakby tron był zintegrowaną częścią jego ciała i pozwalał na nieprzerwany przepływ energii między siedzącym a tronem. Podstawa zaś posiadała wyrzeźbione kamienne korzenie, które wnikały w trudny do opisania sposób, do nieprzeniknionej struktury wszechświata, pozwalając wpływać na niego. Gdy stworzenie dobiegło końca, Bóg zasiadł na swoim boskim atrybucie i przesyłając przez niego moc, przesunął czas do przodu. Wokół tronu powstała przeźroczysta bariera oddzielająca wnętrze od wszechświata, stanowiła osłonę przed szybko przepływającym czasem. Bóg zaczął przesyłać przez ramiona boską energię, która poruszając się wyrzeźbionymi kanałami, sprawiła, że cały tron zaczął lśnić złotem. Energia następnie poprzez korzenie, z podstawy przenikała do struktury wszechświata i wymuszała przyśpieszenie czasu. Przestrzeń wokół Stwórcy zaczęła się najpierw powoli, potem coraz szybciej obracać, aż pojedyncze atomy wyglądały jak smugi światła. Przed oczami Boga zaczęły się w mgnieniu oka formować gwiazdy i ogniste, pełne czarnych skał i tryskającej lawy, planety. Chwilę później planety te zaczęły stygnąć, a na niektóre z nich zaczęły spadać asteroidy z lodem, który po stopieniu dał początek pierwszym zbiornikom wodnym. Po pojawieniu się pierwszych oceanów, Bóg postanowił zakończyć swój czasowy przeskok.
— Myślę, że tyle na tę chwilę wystarczy, wszechświat zdecydowanie nabrał wiele ciekawszych kolorów niż na swoim początku — zaczął się rozglądać po otaczających go galaktykach emitujących całe gamy świateł w różnych częstotliwościach — Ile razy nie spoglądam na ten piękny kosmos, chociaż nie kryje on już przede mną żadnych tajemnic, zawsze jestem i będę pod wrażeniem jego piękna.
Podryfował dłuższą chwilę po kosmosie, przeglądając układy planetarne. Zatrzymał się przy układzie zbudowanym z jednej gwiazdy, przypominającej mu słońce z jego poprzedniego wszechświata i pięć okrążających ją planet. Pierwsza planeta była niewielka i bardzo szybko obracała się wokół własnej osi. Druga planeta była nieco większa, skalista i wolniejsza, a na jej powierzchni było niewiele zbiorników wodnych, ledwo widocznych z kosmosu. Trzecia planeta była średniej wielkości, pokryta wszechoceanem z kilkoma szczytami wystającymi ponad taflę wody. Czwarta planeta była ogromna, największa w całym systemie, obracała się wokół własnej osi z tą samą prędkością, ile zajmował jej jeden pełny obrót wokół słońca. Jedna jej połowa była pokryta oceanem, a druga była wielkim żwirowym kontynentem pokrytym niezliczoną ilością kraterów. Piąta planeta była wielkości drugiej, była gazowa i oddalona o wiele bardziej od innych planet, przez co panowała na niej wieczna zima. Bogu spodobał się ten układ i wybrawszy trzecią planetę, postanowił stworzyć na niej życie. Zszedł ze swojego tronu i z prędkością, z jaką przemieszczają się elektrony, pojawił się na jednym ze skalistych szczytów wystających ponad taflę wody.
— Jedną z rzeczy, z jaką nauka z mojego wszechświata miała największy problem, była odpowiedź na pytanie, jak powstało życie. Liczne eksperymenty, rzekomo potwierdzające samoistne powstawanie związków organicznych z materii nieorganicznej, szybko były obalane. Oczywiście takie powstanie życia jest możliwe, lecz zajęłoby zbyt dużo czasu, a ja nie mam zbytnich chęci czekania, po prostu nie mogę się doczekać, aż pojawi się istota będąca na równi ze mną. Dlatego ten jeden jedyny raz, użyję swojej mocy, by ingerować bezpośrednio w rzeczywistość — skierował się ku brzegowi Ziemi z oceanem.
Stanąwszy nad brzegiem, schylił się i podniósł jeden zaostrzony na końcu kamień i przekuł opuszek swojego palca. Z rany wypłynęła mała kropla krwi, po czym rana momentalnie się zabliźniła, nie pozostawiając śladu. Bóg następnie wyłonił z niej komórkę macierzystą i przybliżył do swoich oczu.
— Ty będziesz się zwać LUCA, bo będziesz zalążkiem nowego życia w moim wszechświecie. Pochodzisz ze mnie i kiedyś do mnie powrócisz. Z ciebie powstaną wszystkie organizmy żywe, od najdrobniejszych bakterii po największe stworzenia wielokomórkowe. Idź i się rozwijaj, stań się kamieniem węgielnym, na którym opierał się będzie postęp tego świata — po czym wrzucił komórkę do oceanu, która po opadnięciu na dno blisko komina termicznego, wokół którego znajdowało się mnóstwo osadów związków wymaganych do rozwoju życia, zaczęła się dzielić.
Tak powstały dwie pierwsze komórki, które Bóg z uśmiechem na ustach nazwał Adamem i Ewą. Po niedługim czasie cała okolica zaroiła się od komórek. W chwili, gdy tylko pierwsza komórka umarła, jej rozkładające się szczątki zaczęły przybierać dziwną formę, co zaniepokoiło Boga. Szczątki przybrały bezkresny czarny kolor i wyglądały niczym strzępki jakiegoś materiału. Dziwna substancja następnie skierowała się ku powierzchni oceanu, mieszając się z pianą powstałą z fal uderzających o brzeg, tuż u stóp Boga. Piana również zaczęła przybierać ciemną barwę i jeszcze bardziej się pienić. Po chwili zaczęła przybierać własną formę, aż przed Bogiem stanęła postać pokryta czarnym materiałem, który pochłaniał każdy promyk światła. Nie można było dostrzec jaka forma kryła się za tajemniczym materiałem. Miała taką samą wysokość i posturę jak Bóg, wyglądała niczym jego mroczne odbicie. Bóg i dziwna istota stały przez chwilę naprzeciwko siebie, obserwując się wzajemnie w milczeniu.
— Czym jesteś? — przerwał milczenie Bóg.
— Jestem tobą, a zarazem nie tobą, powstałam z twojej komórki, lecz nie masz nade mną władzy. Kiedy ty jesteś początkiem, ja jestem końcem. Jestem nieoderwalną i niezaprzeczalną częścią wszechświata, to ja zajmuje się zachowaniem równowagi. Jestem śmiercią … — wypowiedziała postać szepczącym głosem, który rozchodząc się po okolicy, spowodował, że niebo spochmurniało, a kamienie w miejscu, gdzie ciemna szata dotykała podłoża, pokryły się szronem.
— Wiem, czym jesteś i w pełni rozumiem twoje istnienie. Nawet gdybym mógł, nie miałbym zamiaru cię zatrzymywać. Doskonale znam twoją nieopisaną wartość i wiem, że jesteś wymagana, aby wszechświat istniał, a rozwój postępował. Jesteś jednym z głównych filarów rozwoju i ewolucji, bez ciebie żadna istota nie osiągnie Boskości. Twoje istnienie i strach przed twoim nieuchronnym przybyciem będzie motorem do rozwoju każdej istoty. Pokaż mi swoją twarz, chcę cię uznać za równą sobie — wypowiedział Bóg, rozkładając swoje ręce w powitalnym geście.
Śmierć się chwilę zawahała, lecz po przeanalizowaniu słów Boga zrozumiała, że byt, z którym rozmawiała, był godny zobaczenia jej twarzy. Mroczna przestrzeń wewnątrz kaptura zakrywająca twarz śmierci zniknęła, ukazując gołą czaszkę, dokładnie odwzorowującą wygląd głowy Boga. Cała reszta jej ciała została zakryta mrocznym materiałem. Bóg uśmiechnął się serdecznie i powiedział do śmierci:
— Jeżeli nie masz nic przeciwko, to zapraszam do międzywymiaru, który mam zamiar stworzyć, to w nim będę zazwyczaj rezydował, możesz w nim gościć, kiedy tylko zechcesz w przerwie od swojej roli zajmowania się równowagą życia i śmierci oraz wszechświata.
Śmierć nic nie odpowiedziała, tylko skinęła delikatnie głową, okazując zrozumienie i rozpłynęła się w przestrzeni. Bóg powrócił na swój tron po czym, tak jak wcześniej powiedział śmierci, stworzył międzywymiar poza wszechświatem, do którego się przeniósł. Międzywymiar był bezkreśnie pusty i jasny, wypełniony światłem przynoszącym każdemu umysłowi ukojenie i wywierającym poczucie bezpieczeństwa. Po zasianiu na planecie życia Bóg ponownie przesunął czas do momentu pojawienia się na nim pierwszych istot inteligentnych. Gdy skończył swój skok w czasie, wygląd planety nieco się zmienił. Z dna oceanu wyłoniły się dwa superkontynenty rozdzielone głębokim morzem. Kształtem przypominały półksiężyce pokryte roślinnością.
— Myślę, że niecałe cztery miliardy lat, to wystarczająco dużo czasu, aż moje komórki wyewoluowały w jakieś istoty inteligentne — pomyślał Bóg, przypominając sobie, ile czasu to zajęło w jego oryginalnym wszechświecie — Chyba mam prosty sposób, jak to sprawdzić bez ruszania się stąd, ani przeszukiwania za pomocą boskich oczu całych kontynentów, czy na planecie pojawiło się inteligentne życie — powiedział, po czym wezwał do siebie śmierć.
Śmierć pojawiła się momentalnie przed tronem Boga, materializując się z czarnej mgły powstałej znikąd. Wygląd śmierci nie zmienił się prawie w ogóle z dwoma wyjątkami, na jej plecach założona była kosa, a z jej boku zwisał notatnik z czarną oprawą.
— Witam ponownie Stwórco — powiedziała śmierć, lekko zginając głowę w powitalnym geście.
— Mam małe pytanie droga przyjaciółko. Czy podczas braku mojej chwilowej ingerencji we wszechświat nie wydarzył się nic niecodziennego? — zapytał Bóg z uśmiechem.
Śmierć zbyła fałszywą troskę Boga, ponieważ wiedziała, że zachowanie równowagi wszechświata nie bardzo interesowało Boga, a pytał o to w pierwszej kolejności tylko dlatego, aby sytuacja ta nie wyglądała, jakby jej rozkazywał.
— Nie musisz się wysilać na miłą gadkę, ja i tak nie mam emocji ani uczuć, śmierć nie potrzebuje tego, wystarczy jedynie racjonalność. Pytaj, po co mnie tu naprawdę wezwałeś.
Bóg odczuł małe zażenowanie, że został tak łatwo przejrzany przez śmierć. Chciał przez chwilę pogratulować jej przenikliwości, lecz szybko zrozumiał, że i to nie miało sensu, zapytał śmierć wprost czy na planecie pojawiło się inteligentne życie. Śmierć odpowiedziała twierdząco i oznajmiła, że istoty przypominające swoim wyglądem Boga zaczęły już tworzyć własne społeczności z podziałem na role i zaczęły nawet tworzyć własne mity i legendy na temat otaczającego ich wszechświata. W większości z nich pojawiała się postać samego Boga.
Bóg był zachwycony tą wieścią i zapytał śmierć, w jakim miejscu na planecie mieszkali ci ludzie. Śmierć wyciągnęła swój notatnik i na mapie planety wskazała miejsce położone na północnym-zachodzie wschodniego kontynentu. Bóg wyraził swoją wdzięczność względem śmierci i pozwolił jej odejść, co momentalnie się stało. Bóg używając swoich boskich oczu, obserwował powstałą pośród bujnego lasu osadę.
— To niesamowite, że życie mimo istnienia na odmiennej planecie wyewoluowało w identyczny sposób jak w moim pierwotnym wszechświecie. Gatunki zwierząt i roślin doskonale odpowiadają tym, które istniały w podobnym okresie na Ziemi. Powiem, że spodziewałem się czegoś zgoła innego, ale to w sumie logiczne. W końcu życie powstało z mojej komórki, a więc i na moje podobieństwo, ponieważ jako istota doskonała mam w sobie genom każdego stworzenia z mojej rzeczywistości — wyjaśniał Bóg początkowo zawiedziony efektem ewolucji, lecz po chwili go zaakceptował, a nawet pochwalił, twierdząc, że łatwiej mu będzie się utożsamiać z istotami przypominającymi mu ludzi.
— Myślę, że się im ukarzę, nudno byłoby, gdybym siedział tutaj bezczynnie po tym, jak wszystko zacząłem. Moja obecność, tylko na początku rozwoju ich cywilizacji, umocniłaby ich więzy wspólnoty. Subtelnie nakierowałbym ich ku drodze do osiągnięcia perfekcji, a gdy już bym to zrobił, odsunąłbym się w cień, pozostając jedynie legendą — pomyślał Bóg, lecz zanim zszedł na Ziemię, zechciał usłyszeć, jakie wyobrażenie na jego temat mieli ludzie. Zbliżył swoją wizję ku środkowi wioski, w którym mieszkańcy zaczęli rozpalać ogromne ognisko.
Na Ziemi zapadał już wieczór i ludzie zaczęli się zbierać wokół ogniska, by posłuchać opowieści starszyzny. Ognisko było ogromne, jego płomień przewyższał prawie wszystkie chaty w wiosce, rozświetlając ją przy tym i odstraszając dzikie zwierzęta. Mieszkańcy, zebrawszy się, usiedli w kręgu i zamilkli. Spośród zgromadzonych powstał starszy mężczyzna, podszedł do gorejącego ognia i podniósł jedną z płonących gałęzi. Wzniósł ją wysoko ponad głowy tubylców i zaczął przemawiać:
— Ogień, niezrównana siła pochłaniająca wszystko, nie ma na tym świecie męża zdolnego go okiełznać. To z ognia wyłonił się Bóg. Był potężny, jego ciało wielkie niczym góra, płonęło żywym ogniem. Z jego karmazynowych oczu strzelały iskry tak gorące, że jedna wystarczyła, aby wysuszyć całe jezioro. Jego nogi i ramiona zaś, były stworzone z ciekłej lawy, a dłonie i stopy, że twardej, czarnej skorupy skalistej. Z jego pleców wyrastały wulkany, a z nosa bezprzerwy wydobywał się duszący czarny dym. Bóg wziął głęboki oddech i jednym podmuchem stworzył słońce, świecące nad naszymi głowami w dzień, a z oderwanego kawałka skały z dłoni stworzył księżyc. Na początku poza ogniem istniała jeszcze woda, bezkresny ocean bez dna i żadnej wyspy, a panował na nim nieprzerwany sztorm. Bóg zanurzył się w tym oceanie, a para z jego stygnącego ciała stworzyła niebo. Ocean zaś się uspokoił. Jego ostygłe ciało wynurzyło się z toni wodnej, tworząc ziemię, na której teraz stoimy. Jednakże Bóg nie zginął, On nie może zginąć. Twarda skorupa ziemi pękła, a z jej wnętrza wyłonił się Bóg w nowej postaci. Przypominał nas, lecz był o wiele wyższy, jego skóra była czerwona, a oczy żółte. Ciało zaś pokryte pęknięciami, w których środku płynęła czerwona energia. Miał potężne umięśnione ciało i długie czarne włosy sięgające jego bioder. Jednym uderzeniem rozłupał ziemię, dzieląc ją na dwie części. Następnie napił się wody z oceanu przecinającego dwa kontynenty i splunął na ziemię. W miejscu, gdzie gleba nasiąkła jego śliną wyrosła bujna roślinność, która szybko rozprzestrzeniła się po całej Ziemi, rodząc owoce i kwiaty, którymi zachwycał się Bóg. Podniósł następnie z brzegu morza grudkę gliny i ulepił ją na kształt zwierzęcia. Po nadaniu mu imienia i rozkazaniu ożycia, figurka pokryła się skórą i zaczęła się poruszać na rozkaz Boga. Tak oto Bóg przez następne dni stworzył wszystkie zwierzęta zamieszkujące te ziemie. Patrząc na całe swoje stworzenie, wciąż odczuwał niezadowolenie. Brakowało mu istot zdolnych rozumieć cud, jaki stworzył i wychwalających go. Zwierzęta nie mogły tego robić, ponieważ nie posiadały duszy. Bóg stworzył z płynnej lawy ostry nóż, którym podciął sobie gardło. Porzucił swoje ciało, aby dać początek ludziom. Krew nasiąknęła w ziemi i tak powstali pierwsi ludzie, którzy widząc martwe ciało swojego ojca, zaczęli je święcić. Zakopali je następnie w tym samym miejscu, z którego powstało, a na jego grobie ustawili potężny kamień z jego podobizną, aby przyszłe pokolenia mogły oglądać jego chwalebne oblicze. Wiemy jednak, że Bóg nie może umrzeć, dlatego wciąż czekamy i wysławiamy jego wielkie stworzenie, czekając na jego powrót — zakończył historię akurat w momencie, gdy ogień jego gałązki całkowicie ją spalił.
Rozkruszył następnie węgiel i pomazał nim czoła nowo narodzonych dzieci z wioski. Po zakończonym obrzędzie wszyscy mieszkańcy wstali i udali się do swoich chat na spoczynek.
Rozdział II — Zwątpienie
Bóg po wysłuchaniu opowieści zaniemówił, był przerażony jego wyobrażeniem stworzonym przez ludzi. Stwierdził, że nie mógł się im ukazać w stanie, w jakim był ówcześnie. Zrezygnowany złapał się za czoło i oparł swoją głowę na ramionach tronu.
— Nie mam pojęcia co teraz zrobić. To pierwszy raz, kiedy jestem Bogiem, żadne doświadczenie z mojego poprzedniego wszechświata się tu nie przyda. Jeżeli pokaże się im w takim, według nich żałosnym stanie, zostanę wyśmiany. Ludzie stracą wobec mnie respekt i zaprzestaną dążyć do stanu równego mi. Muszę zrobić cokolwiek, aby ich zadowolić — rozpaczał Bóg, przysłuchując się coraz to nowym mitom i legendom tworzonym przez ludzi, które jeszcze bardziej pogłębiały jego smutek.
Siedział zamyślony przez wiele dni. Nie mogąc znaleźć żadnego realnego rozwiązania jego problemu, wezwał do siebie śmierć, aby zasięgnąć jej rady.
— Nie rozumiem, dlaczego Bóg się tak bardzo tym przejmuje — rzekła śmierć zirytowana tym, że Bóg wzywa ją do tak błahej i nic nieznaczącej sprawy — Możesz się im ukazać w formie takiej, jaką oni zaakceptują, albo nie ukazać się im wcale, chociaż i tak nie wiem, po co chcesz się im ukazywać. Mnie żaden człowiek nigdy nie zobaczył i zapewne nigdy nie zobaczy, a mimo to są świadomi mojej obecności — wyjaśniła śmierć.
— Twój przypadek jest inny od mojego. Ty masz namacalny wpływ na ich otoczenie, dlatego ciebie respektują. Jedyne, co ja zrobiłem, to stworzenie wszechświata, lecz jak na razie są zbyt prymitywni, aby to pojąć. Z kolei, jeżeli chodzi o przybranie formy, która jest taka, jaką oni sobie wyobrażają, jest to nieakceptowalne. Mogę zmienić swoje ciało, aby przypominało ognistego Boga, ale nie będę w stanie naśladować jego charakteru. Według ich mitów Bóg jest potężny i nieco arogancki, musiałbym być wiarygodny, inaczej nazwaliby mnie heretykiem, albo całkowicie wyrzekli się wiary, gdybym zaś zmienił również swój charakter, miałoby to wpływ na mnie samego, mój własny światopogląd by się zmienił. Nie jestem w stanie przewidzieć, co by się mogło wtedy stać — powiedział Bóg, wyprostowując się i spoglądając w górę.
— W takim razie podstaw im fałszywego Boga, masz nieograniczoną moc, to nie powinno stanowić dla ciebie problemu — zaproponowała śmierć — A kiedy kolejna istota osiągnie poziom boskości i dowie się, że to ty jesteś prawdziwym Bogiem, jestem pewna, że to zaakceptuje. Robiąc to, doprowadziłbyś do momentu, w którym on osiągnął perfekcję, a więc twoje działania byłby słuszne, a on nie mógłby tego zanegować.
W oczach Boga pojawił się błysk. Gwałtownie podniósł się ze swojego tronu po wielu dniach rozmyślania w bezruchu, z taką siłą, że cały międzywymiar przeszyła fala powietrza. Rozłożył szeroko ręce i wykrzyczał:
— To jest to, muszę stworzyć mojego emisariusza, który będzie odpowiadał gustowi pierwotnych ludzi. Sprawi on, że ich wiara się umocni, a ja będę mógł ich nakierować na drogę postępu. Będzie miał on część mojej mocy i z pewnością zostanie zaakceptowany przez prosty lud, a gdy kolejna istota osiągnie stan równy mi, nie będzie mogła zakwestionować mojej decyzji. Prawdziwie genialny plan — wykrzyczał z zadowoleniem.
Szybko zasiadł ponownie na swoim tronie i zabrał się do tworzenia Pseudoboga. Przy pomocy śmierci, zebrał z dusz wszystkich zmarłych ludzi całą mitologię, która wspominała o Bogu, jego wyglądzie, zachowaniu i mocach. Bóg ze swojego własnego rdzenia, przez który przepływa jego energia, oderwał kawałek i wokół niego stworzył formę nowej istoty. Drobna sfera świetlistej energii szybko zaczęła rosnąć i zmieniła kolor ze złotego na krwistoczerwony. Kula następnie wypadła Bogu z dłoni i podryfowała kilka metrów do przodu, zatrzymując się pomiędzy Nim, a śmiercią. Po chwili zaczęła jaśnieć, aż oślepiła samą śmierć i samego Boga. Gdy oboje znów odzyskali widoczność, zauważyli, że stoi przed nimi postać żywcem wyrwana z mitów i legend. Postać przez chwilę stała w bezruchu, próbując zrozumieć swoje istnienie. Jego oczy nagle się poruszyły i zaczęły obserwować pierwszą rzecz, jaka przed nim stała, a była nią śmierć. Śmierć również wpatrywała się w niego w milczeniu, rozsiewając dookoła swoją mroczną aurę, testując czy nowy byt ją odczuje. Dopiero na komendę Boga istota się odwróciła. Na widok wszechpotężnego Boga, upadła na kolana bez słowa. Bóg spoglądał na niego z kamienną twarzą, po czym zwrócił się do śmierci, pytając o jej opinie, czy się nadaje. Śmierć nic nie odpowiedziała i rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając dwójkę samych. Bóg zwrócił się do swojego najnowszego tworu:
— Powstań mój synu, jesteś jednością ze mną, przedłużeniem mojego ciała i wykonawcą mojej woli. Nie ma potrzeby, aby jeden organ ciała kłaniał się przed drugim — Pseudobóg powstał, swoim wzrostem równał się z Bogiem siedzącym na wysokim tronie. Od obu z nich wydobywała się aura Boskości, w końcu dzielili ją ze sobą. Jedyną rzeczą, która ich odróżniała, było to, że Bóg siedział na tronie dającym mu wyższą władzę nad wszechświatem.
— Zapewne masz wiele pytań do mnie, postaram się na nie wszystkie odpowiedzieć, więc nie milcz i przemów — zachęcił Bóg.
— Czym jestem? — zapytał Pseudobóg i ponownie zamilkł. W jego złotych oczach widać było zakłopotanie i dezorientację, niczym u dziecka, które pierwszy raz ujrzało niebo.
— Jak już ci wcześniej wspomniałem, jesteś moją cząstką oderwaną od mojego ciała — następnie Bóg wyjaśnił, jak i po co Pseudobóg został stworzony.
— Wybacz mi, ale wciąż nie rozumiem, po co zostałem stworzony. Dlaczego tak bardzo zleży ci na tym, aby ludzie wierzyli w fałszywą religię? Powinieneś się im osobiście objawić i pokazać prawdę, nawet jeżeli byłaby trudna do zaakceptowania dla nich — oznajmił Pseudobóg.
— Widzisz mój drogi, kwestia religii w rozwoju człowieka jest bardzo ważna, a wręcz kluczowa w początkach jego istnienia. Jak odróżnić istoty inteligentne od zwierząt? Ludzie wykształceni z mojego oryginalnego świata często zadawali to pytanie. Co nas odróżnia od zwierząt? Kiedyś wierzyli w to, że ludzie poprzez wyspecjalizowany rozwój mózgu wykształcili inteligencję i to było tą różnicą. Szybko jednak odkryli, że inne zwierzęta też miały inteligencję, teoria upadła i przez wiele następnych wieków nie postawiono żadnej sensownej. Ja jednak znalazłem odpowiedź, to poniekąd prawda z tą inteligencją, lecz nie do końca. Z inteligencji powstała świadomość, pierwotne instynkty, które kierują zwierzętami, zostały zastąpione uczuciami i sumieniem, które dają więcej swobody istotom żywym. Następnie postała wyobraźnia i opinia, z której powstało zwątpienie, a ze zwątpienia filozofia. Filozofia, to ona właśnie odróżnia istoty inteligentne od zwierząt, które zwyczajnie akceptują świat taki jaki jest, lecz ludzie kwestionują go, starają się znaleźć sens, zdają pytania i znajdują na nie odpowiedzi. Z filozofii następnie powstaje religia, a dopiero później nauka. Filozofia jest nasionem, z którego wyrośnie byt doskonały. Ludzie nie mogąc ze swoimi obecnymi możliwościami odpowiedzieć na takie pytania, jak „Jak powstał świat?”, „Skąd my się wzięliśmy?”, „Dokąd zmierzamy?” zaczęli tworzyć mity i legendy, skrótem mówiąc religię i wierzenia. Wspólne wyznania były powodem do łączenia się ludzi w grupy, dając początek cywilizacji. Później, po pewnym czasie rozwoju znajdą się ludzie zaczący kwestionować samą religię, która była poprzednią odpowiedzią. Stare musi ustąpić nowemu. Tak oto religia, spełniając swoje zadanie zjednoczenia ludzi i dawania im powodu do rozwoju zostaje zastąpiona przez naukę, która dla pierwotnych ludzi nie byłaby taka ważna. Staję się taka dopiero dla już w pewnym stopniu rozwiniętych form inteligentnych. Właśnie dlatego religia jest taka ważna, może i nieprawdziwa, ktoś może nawet powiedzieć, że fałszywa, ale wymagana dla późniejszego rozwoju. Jest niczym kamienne narzędzie, które jest wykorzystywane do stworzenia żelaznego narzędzia. Bez nich nie da się zacząć od razu od żelaznych. To jest właśnie powód, przez który nie mogę się im osobiście ukazać, ich niezadowolenie zachwiałoby ich całym przyszłym rozwojem i nie zakończyłoby się powstaniem nowego Boga. Dlatego właśnie zostałeś stworzony — Bóg zakończył swój monolog, lecz wciąż widział, że Pseudobóg nie rozumiał wszystkiego w pełni.
Nakazał się zbliżyć Pseudobogu, a gdy ten to zrobił, przyłożył swoją dłoń do jego czoła. Następnie umożliwił przepływ energii między nimi i pozwolił Pseudobogu spojrzeć we wspomnienia Boga z jego poprzedniego życia. Przed jego oczami pojawiły się obrazy pierwszych cywilizacji, Babilonii, Mezopotamii, Egiptu, Grecji i Rzymu, wszystkie one opierały się na religii. Później obserwował średniowiecze, w którym większość krajów była pod zwierzchnictwem papieża. Potem zobaczył, jak świat zaczął odchodzić od religii, a tryumf zaczęła święcić nauka. Odrodzenie, rewolucja przemysłowa, silnik parowy, elektryczność, komputery, podróże w kosmos i genetyka. Bóg oszczędził Pseudobogu obrazu przyszłości, w której on osiągnął perfekcje, zakończył przesyłać energię i zabrał dłoń. Świadomość Pseudoboga wróciła do normalności. Wizja, która dla niego zajmowała tysiące lat, tak naprawdę trwała tylko chwilę. Podziękował Bogu za pokazanie mu tego wszystkiego i powiedział, że teraz już całkowicie rozumie jego plan rozwoju ludzkości. Złożył przysięgę wierności, że będzie robił to, co zechce Bóg. Stwórca zadowolony ze swojego tworu nakazał mu zejść na ziemię i objawić się ludziom oraz przez jakiś czas mieszkać wśród nich.
Pseudobóg na świetlistym rydwanie płonącym nieustannym ogniem przemierzał niebo na Ziemi. Przemierzał je w samo południe, które było błękitne i bezchmurne. Leciał szybciej niż jakikolwiek ptak, zostawiając za sobą smugę iskier, które jednak nie wzniecały pożaru i gasły na moment przed dotknięciem koron drzew. Pod jego rydwanem rozciągała się puszcza, nieprzenikniona gęstwina skrywająca w sobie niezliczoną liczbę zwierząt. W niektórych miejscach korony były tak blisko siebie, że do dna lasu nie dochodziły żadne promienie słoneczne. Dopiero przejazd rydwanu sprawił, że po raz pierwszy od wielu lat pojawiło się tam światło, zmuszając wszystkie marne owady i inne cieniolubne stworzenia do zejścia pod ziemię. Pseudobóg śmiał się, patrząc na rozbiegające stworzenia. Uważał się za lepszego od nich, że w jego świetle mogą pławić się jedynie godni, a dla tych godnych pożałowania stworzeń jest ono niczym trucizna. Nieuchronnie zbliżał się do wioski umiejscowionej na odkrytym terenie w niewielkiej dolinie otoczonej skalistymi górami. Wioska była niewielka, liczyła zaledwie kilka małych drewnianych chat. Jedynym większym budynkiem był wspólny magazyn, w którym ludzie zbierali wszystkie dobra i przy którym na zmiany stróżowali. Kobiety przed chatami szyły ubrania, mężczyźni rąbali drewno, a dzieci wesoło biegały po wydeptanej ziemi pomiędzy chatami, które imitowały drogi. W całej wiosce w ziemię były powtykane słupy na pochodnie. Na samym środku wioski zaś znajdował się duży dziedziniec z ogromnym paleniskiem w środku. Za placem znajdował się skład wielkich kłód drewna pozyskanych z wiekowych dębów rosnących przed wioską. Nie stanowiły one budulca chat, lecz służyły do rozpalania w nocy wielkiego ogniska rozświetlającego całą wioskę i odstraszającego zwierzęta. Na tyle wioski znajdował się ogromny kamienny posąg, który był czczony przez mieszkańców jako grób ich Wszechojca. Ludzie doskonale widzieli zbliżający się powóz Boga i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Dla nich wyglądało to, jakby samo słońce się do nich zbliżało. Rydwan zatrzymał się nad kamiennym posągiem, pod którym według mitów ludzi znajdowały się szczątki Boga. Następnie powstał i ukazał się im w całej swojej chwale i majestacie, rozpraszając wszędzie dookoła swoją boską energię, aby żaden człowiek nie miał wątpliwości, kim naprawdę był. Mieszkańcy w jednym momencie upadli na kolana i zaczęli wychwalać Pseudoboga.
— Nasz wielki ojciec powrócił.
— Najpotężniejszy Bóg postanowił nam się ukazać.
— Miłosierny Pan pokazał nam swe majestatyczne oblicze.
— Bóg przyszedł dać nam wieczne szczęście — krzyczeli ludzie.
Pseudobóg zszedł ze swojego rydwanu i powoli opierając się prawom grawitacji, niczym pióro, opadł na ziemię u stóp posągu. Następnie pstryknął palcami, a jego rydwan ruszył, rozpędził się i w formie sztucznych ogni wybuchł ponad głowami mieszkańców. Ludzie powstali i ze szczerymi łzami szczęścia w oczach zaczęli klaskać i wiwatować potęgę Boga. Wiwaty i pochwały trwały całą godzinę, a mimo tego ludzie nie byli zmęczeni i chcieli wychwalać swojego Boga dalej. Pseudobóg znudzony już nieco tymi oklaskami podniósł rękę na znak ciszy. Ludzie opuścili swoje ręce i wpatrywali się w jego oblicze. Spośród tłumu naprzeciw wyszedł starzec, ten sam, który opowiadał legendy przy ognisku. Podszedł do Pseudoboga bliżej i upadł u jego stóp twarzą do ziemi.
— O wielki Wszechojcze, tak długo wyczekiwaliśmy twojego powrotu. Błagam, zachwyć nas swoją obecnością i pozwól się ugościć przez swoje wierne dzieci. Wiemy, że dla ciebie nie ma takiej rzeczy, którą moglibyśmy zrobić, aby cię zadowolić, lecz obiecujemy, że będziemy wykonywać każdy twój rozkaz. Powstaliśmy z twojej krwi, więc masz nawet prawo nas wszystkich zgładzić. Nikt nie będzie protestował i z radością przyjmie twoją wolę.
— Nie przybyłem tutaj by was zgładzić — uśmiechnął się Pseudobóg — przez wiele lat obserwowałem was i stwierdziłem, że teraz jest odpowiedni moment, aby do was powrócić. Jako wasz ojciec jestem zadowolony z tego, że potrafiliście sobie poradzić w tym surowym świecie, jaki stworzyłem. Teraz jako wasz ojciec obiecuje was nauczać swojej mądrości i chronić was przed każdym zagrożeniem.
Starzec wielokrotnie wyraził wdzięczność w imieniu swoim i swojego ludu. Wstał ponownie, z trudem opierając się drewnianą laską i zwrócił do ludzi:
— Nasz ojciec zostanie z nami na dłuższy czas. Nie pozwólmy mu się nudzić i zróbmy wszystko, aby go zadowolić. Zacznijmy więc święta z okazji zjednoczenia się z naszym ojcem.
Mieszkańcy szybko powstali z kolan i biegiem skierowali się do swoich chat i magazynu. Na środku wioski rozłożyli potężne stoły i długie ławy. Dwójka rosłych mężczyzn przyniosła potężny drewniany tron z mizernie wyrytymi podobiznami Boga. Oparcie zaś było stworzone z potężnych, prostych gałęzi zaostrzonych na końcu, przypominających wachlarz. Poprosili Boga z największą uległością, aby spoczął na tronie. Powiedzieli również, że zapewne nie był tak wygodny, jak boski rydwan, lecz to najlepsze co mogli mu w tamtym momencie zaoferować. Pseudobóg uspokoił mężczyzn i powiedział, że docenia ich dar. Mężczyźni cali rozpromienieli, gdy usłyszeli słowa pochwały od Boga i ze świetlistym uśmiechem na ustach odeszli do swoich rodzin pochwalić się, że dostąpili zaszczytu zadowolenia Boga. Pseudobóg zasiadając na tronie, wyobrażał go sobie jak tron prawdziwego Boga. Patrząc na tych ludzi, przez chwilę zapomniał o jego istnieniu i poczuł się, jakby był jedynym wszechmogącym Bogiem. Po zakończonych przygotowaniach wszyscy ludzie zasiedli u długiego na kilkanaście metrów stołu złożonego z wielu mniejszych, a na jego końcu mieścił się tron Pseudoboga. Postanowił przemówić do ludzi, którzy momentalnie zamilkli i wsłuchali się w jego słowa.
— Oto stoję przed wami i jestem zachwycony waszym przyjęciem. Rozpiera mnie duma, że moje dzieci tak świetnie sobie radzą. Obiecuję tutaj przed wami wszystkim, że zrobię wszystko, aby wasze życie było pozbawione trosk i zmartwień, a w waszych sercach gościło tylko szczęście — wzniósł toast, a za nim zrobili to wszyscy dorośli mężczyźni z wioski.
Pseudobóg ponownie zasiadł na tronie i mimo, że nie potrzebował jedzenia, zaczął się częstować potrawami stworzonymi przez ludzi. W jego ślady poszli inni mieszkańcy, a po kilku chwilach i rozluźniającej mocy alkoholu, ludzie czuli się przy Bogu zupełnie spokojnie. Odświętnie ubrane kobiety zaczęły usługiwać wszystkim mieszkańcom, tańczyć i cieszyć oczy. Mężczyźni przechwalali się, który z nich był potężniejszy. Starcy wychwalali Boga i cieszyli się, że zdążyli dożyć chwili kiedy ich ojciec powrócił. Dzieci biegały dookoła stołu i wpatrywały się w oblicze Pseudoboga, porównując siebie do niego i krzycząc, który to nie był do niego bardziej podobny.
— Ja mam takie same włosy jak Bóg — krzyczał jeden.
— Nieprawda, ja jestem do niego bardziej podobny, bo mam takie same oczy — mówił drugi.
— Ale to ja mam taki sam nos i czoło jak on … — wycedził jeden nieśmiały.
Pseudobóg, gdy poczuł się nasycony posiłkiem, wyprostował się na swoim drewnianym tronie, który wydawał mu się bardzo wygodny. Obserwował ludzi, ich uśmiechy, radość i wszechogarniające szczęście. Odczuwał w sercu ciepło i ojcowski obowiązek ochrony tego szczęścia. Przypomniał sobie obrazy, jakie widział we wspomnieniach Boga i zdał sobie sprawę, że nie przyłożył uwagi do pewnych rzeczy. Im dalej w czasie i rozwoju tym ludzie byli mniej szczęśliwi i stawali się coraz bardziej aroganccy i okrutni. Przypomniał sobie bitwę pod Termopilami, ataki Rzymu na ludy galicyjskie, krucjaty, pierwszą i drugą wojnę światową. Ze szczegółami obserwował przepych wśród wyżej uprzywilejowanych i Bogatych, a głód i biedę u chłopów. Widział wreszcie wybuch bomby atomowej i wybuchy epidemii sztucznie stworzonych chorób. Spojrzał ponownie na otaczający go gwar szczęśliwych ludzi. Wtedy zrozumiał, dlaczego Bóg nie chciał się im objawić. Przyszłość, jaką chciał im przedstawić, nie uwzględniała szczęścia ich wszystkich, dbał tylko o jednego człowieka i nakierowywał całą ludzkość ku niemu. Temu, który sam miał stać się Bogiem, a inni mieli umrzeć w procesie jego kształtowania. Nie widział dalszej przyszłości, w której żył Bóg, lecz nie wierzył, że wtedy ludzie się opamiętali, wręcz przeciwnie, twierdził, że wtedy ludzie doprowadzili wszechświat do zagłady i właśnie dlatego Bóg nie pokazał mu tamtych chwil.
— Ci ludzie są szczęśliwi dlatego, że nie znają innego życia, życia, które chce im przedstawić Bóg, dlatego mu tak bardzo zależy na nakierowaniu ich w odpowiednim kierunku. Zostałem oszukany przez Boga, jemu nie zależy na szczęściu ludzi, jest egoistą. Jako ojciec nie mogę pozwolić, aby moje dzieci cierpiały, muszę zrobić wszystko, aby odciągnąć tego szaleńca od władzy. Tylko jak? Nie mam nad nim żadnej realnej mocy. Chociaż, przecież mam tę samą moc co on, jedyne co nas dzieli to to, że on siedzi na tronie wszechświata. Jeżeli to ja na nim zasiądę, to będę miał wyższą władzę od niego. Sprawię, że pożałujesz mojego stworzenia Boże! Zrobię wszystko, by ochronić moje dzieci od tak wychwalanego przez ciebie rozwoju. Muszę tylko poczekać na dogodny moment — pomyślał Pseudobóg i uknuł swoją intrygę.
W tym samym czasie w międzywymiarze Bóg obserwował zachowania ludzi. Był zachwycony rezultatem.
— Dzięki obecności Pseudoboga na Ziemi, ludzie zaczną się zbierać w tej wiosce, rozbudowując ją. Później z niej powstanie stolica pierwszego państwa. Wtedy dopiero wezwę Pseudoboga z powrotem do siebie. Będę musiał znaleźć dla niego nowe zajęcie, może stworzę dla niego oddzielny wymiar, w którym będzie sobie rządził, należy mu się — rozmyślał zadowolony Bóg kompletnie nie zauważając złych intencji powstałych w umyśle Pseudoboga.
Z boku tego wszystkiego przyglądała się Śmierć, która zauważyła przemianę wewnętrzną Pseudoboga i zapytała Boga.
— Czy to na pewno dobry pomysł dawać mu taką moc? Mogłeś go jej całkowicie pozbawić i stworzyć jedynie iluzję boskiej mocy. Jestem pewna, że ci ludzie nie odczuliby różnicy, a tak, bardzo wiele ryzykujesz — wraziła swój niepokój śmierć.
— Z tego, co pamiętam, mówiłaś, że nie posiadasz uczuć, więc skąd u ciebie to zmartwienie? Nie ma się czego obawiać, upewniłem się, że Pseudobóg podziela moje zdanie na temat rozwoju ludzkości. Specjalnie nie pokazałem mu zakończenia wizji poprzedniego wszechświata, w której ludzie opamiętują się i razem dążą do perfekcji, aby odczuł, „głód” wiedzy i robił wszystko, aby zobaczyć, do czego to wszystko doprowadzi — odrzekł z zadowoleniem Bóg.
Śmierć milczała, wciąż wpatrując się w Boga. On widząc, że jego słowa jej nie uspokoiły, powiedział, aby miała oko na wszystkie procesy zachodzące we wszechświecie. Tak mógł upewnić się, że wszystko toczyło się swoim biegiem, a Pseudobóg niczego nie kombinował za jego plecami. Nakazał jej zdawać raporty z sytuacji wszechświata. Śmierć zaakceptowała nowy obowiązek i odeszła.
Rozdział III — Zdrada
Minął niecały rok, od kiedy Pseudobóg pojawił się w wiosce. Okres ten był dla mieszkańców czasem urodzaju, szczęścia i bezpieczeństwa. Obecność istoty boskiej powodowała, że dzikie zwierzęta omijały wioskę szerokim łukiem. Tereny okalające osadę nasiąknęły boską energią, przez co drzewa i krzewy leśne obwicie owocowały. Dzięki powstałemu dobrobytowi wioska się nieco rozrosła, powstało więcej domów z wytrzymalszych materiałów, zbudowano dwa spichlerze, stary magazyn przekształcono w miejsce obrad, w którym zasiadał Pseudobóg i starszyzna wioski. Pseudobóg przez ten czas, spędzony z ludźmi, tylko utwierdził się w przekonaniu, że musi powstrzymać Boga i zrobić wszystko, aby zachować szczęście tych ludzi. Odczuwał bez przerwy wzrok Boga na swoich barkach, dlatego wyczekiwał, aż nastanie dobry moment do działania. Mieszkańcy z wioski robili wszystko, aby zadowolić swojego Wszechojca i z okazji rocznicy jego przybycia, chcieli zorganizować huczne przyjęcie. Dzień po dniu opuszczali wioskę i zbierali całe kosze leśnych owoców i polowali na zwierzynę, by przygotować najbardziej wyrafinowane potrawy.
Tymczasem w międzywymiarze Bóg na swoim tronie nieustannie obserwował ludzi i cieszył się, że wszystko szło zgodnie z jego przewidywaniami. Wioska się rozwinęła i nie miała zagrożeń, dzięki czemu ludzie mogli skupić się w pełni na rozwoju. Wielokrotnie pochwalał swój pomysł stworzenia Pseudoboga, uważając to za najlepszą jego decyzję jako Boga od stworzenia wszechświata. Zastanawiał się następnie jak będzie wyglądać dalszy rozwój tych ludzi, jakie systemy polityczne wytworzą, jak podzielą się władzą, jakie będą pierwsze państwa … Jego rozmyślania przerwało pojawienie się śmierci, która zgodnie z nakazem Boga, przybyła zdać raport z wydarzeń mających miejsce we wszechświecie. Śmierć wyjęła swój notatnik i zaczęła czytać:
— Wydarzenia na Ziemi: wybuchł uśpiony wulkan na wschodnim końcu wschodniego kontynentu, szacuję, że spowoduje to zimniejszą zimę niż zeszłoroczna. Poziom wód podniósł się o 3 m. Wyewoluował nowy wirus, który atakuje drzewa z rzędu różowców …
Poza planetą: Księżyc 4 planety oddalił się o 4 cm, słońce układu 476b zapadło się w wyniku czego powstała czarna dziura, galaktyki oddalone od naszej o 70 mln lat świetlnych zaczęły się do siebie zbliżać i najprawdopodobniej się ze sobą zderzą …
Wywód śmierci strasznie znudził Boga, przez co ten poczuł się zmęczony i przestał na chwilę obserwować ziemię i wioskę. Na taki moment właśnie czekał Pseudobóg, wtedy mógł wprowadzić w życie swój plan przejęcia władzy i zgładzenia Boga. Wtedy też do sali zgromadzeń, w której przesiadywał Pseudobóg na swoim tronie, wszedł jeden ze starszych wioski.
— Wielki Wszechojcze, mam do ciebie prośbę w imieniu naszych mieszkańców. Chcemy, aby święto z okazji rocznicy twojego przybycia było największe, jakie kiedykolwiek zorganizowaliśmy, dlatego kilkoro mieszkańców chce udać się na zachód, gdzie jest położony gaj, w którym rosną najsmaczniejsze owoce. Jestem pewny, że ich cudowny smak zaspokoi twoje boskie podniebienie. Jest jednak pewien problem, aby dojść do tego gaju, trzeba przekroczyć najciemniejszą strefę puszczy, w której przebywają najbardziej krwiożercze ze stworzeń. Dlatego prosimy cię, abyś swoją mocą chronił wyprawę i odstraszył te piekielne stworzenia czyhające na nasze życia. Wszystko to dla twojej chwały — rzekł starzec, upadając na kolana i błagając Pseudoboga.
Ten ujrzał w tym świetną okazję na wykonanie swojego planu. Wstał ze swojego tronu i powiedział:
— Cieszy mnie, że tak bardzo zależy wam na zadowoleniu mnie, z chęcią będę osobiście eskortował wyprawę. Jest to jednak bardzo niebezpieczna podróż, nie mogę pozwolić, aby moje najwierniejsze dzieci ucierpiały podczas niej, dlatego wyznacz wśród ludzi tych, którzy coś zawinili. Ta wyprawa będzie możliwością odkupienia ich win i próbą czy naprawdę mi ufają jako ich praojcu. Wy zaś, którzy całkowicie mnie miłujecie, zostańcie w wiosce i oczekujcie naszego powrotu — następnie wyszedł z sali i kierował się do wyjścia z wioski.
Niedługo potem członek starszyzny przyprowadził ludzi, którzy złamali plemienne prawo. Byli to ludzie z zarówno większymi, jak i mniejszymi przewinieniami. Jeden z nich zabił swojego syna za to, że nie chciał być mu posłuszny. Drugi został wybrany przez to, że podczas polowania, gdy ich grupa została zaatakowana przez dzikie wilki, nie bronił się, tylko jak tchórz uciekł, zostawiając swoich przyjaciół na śmierć. Wśród nich były też kobiety, jedną była służącą, która chciała otruć swojego pana za to, że nie pozwolił jej ożenić się z jej wybranym, który był służącym innego mieszkańca, z którym jej pan był w konflikcie. Inna kobieta została skazana za to, że znęcała się nad własnymi dziećmi. Wszyscy oni mieli na czołach wytatuowane znaki mówiące o ich winie. Pseudobóg przemówił do nich i powiedział, że zmaże z nich te stygmaty, jeżeli wykażą się męstwem, poświęceniem i wiarą w miłosiernego Boga. Ludzie ci, którzy w większości zaczęli już szczerze żałować za swoje czyny, przyjęli tę możliwość jako nadzieję na nowe, lepsze życie.
Ekspedycja wyruszyła, dzięki obecności Pseudoboga, która rozświetlała okolicę, przemarsz przez mroczną głuszę przebiegłą szybko i bez szwanku. Członkowie ekspedycji cieszyli się, że takie proste zadanie, dzięki obecności Boga, pozwoli im powrócić do normalnego życia w wiosce. Zaczęli się zwierzać z tego, co zamierzali zrobić, gdy już zostaną uniewinnieni.
— Gdy wrócę do wioski, będę mógł znów zobaczyć się z żoną i dziećmi, z którymi musiałem zerwać kontakt, aby nie były wyśmiewane.
— Ja się będę mogła zobaczyć z moim ukochanym, tak bardzo za nim tęsknię.
— Ja znów będę mógł wyruszyć na polowanie, jakże brakuje mi tego zastrzyku adrenaliny, tej pogoni za zwierzyną.
— Jedyne czego pragnę to przeprosić moje dzieci, teraz rozumiem, jak bardzo je skrzywdziłam, mam nadzieję, że mi wybaczą.
Bardzo szybko dotarli do słynnej polany, na której rosły najlepsze owoce. Skazańcy szybko zabrali się do zbierania darów natury, czym prędzej chcąc powrócić do wioski i uczestniczyć w szczęśliwym życiu innych mieszkańców. Pseudobóg rozglądał się po okolicy na zajętych pracą ludzi. Upewnił się, że Bóg go dalej nie obserwuje i przemówił:
— Głupcy, myślicie, że odkupienie waszych win jest takie proste? Że wystarczy zebrać tylko kilka koszy owoców i wasze postępki zostaną zapomniane? Gdybym naprawdę chciał, abyście odkupili swoje winy, wysłałbym was tutaj samotnie. To byłoby prawdziwe wyzwanie godne odkupienia, a nie prowadziłbym was za rączkę jak stado bezmyślnych owiec. Powinniście się już dawno zorientować. Zabrałem was tutaj, żeby was osądzić. Powinniście być wdzięczni, ponieważ poświęcenie waszych żałosnych, grzesznych żyć, pozwoli na uwolnienie ludzkości spod jarzma Boga chcącego odebrać im szczęście. Nie obawiajcie się moje dzieci, sprawię, że wasze poświęcenie nie zostanie zapomniane i będzie ono podstawą szczęścia całej przyszłej ludzkości.
Ludzi, słyszących jego słowa, ogarnął strach. Porzucili swoje zajęcia i wywróciwszy kosze, do których przed chwilą tak ochoczo zbierali owoce, zaczęli uciekać, chcąc ratować swoje życie.
— Wy głupcy, myślicie, że możecie uciec przed mocą Boga? Zachowujecie się jak niegodne robale, dlatego jak robale umrzecie. Powinniście z pokorą przyjmować karę, w dodatku wymierzoną w tak chwalebnym celu — pstryknął palcami, a wokół polany pojawił się krąg ognia.
Ludzie próbowali przez niego przeskoczyć, lecz w momencie, gdy ogień dotknął ich ciał, całe ono zajmowało się ogniem, wypalając je całkowicie w proch w zaledwie kilka sekund. Ci, którzy zdążyli się zatrzymać padli na kolana i zaczęli błagać Pseudoboga o łaskę. Ten jednak nie słuchając ich błagań, wzniósł się ponad płonący krąg i wykorzystując swoją moc, na samym środku polany stworzył małą czarną dziurę wypełnioną boską energią. Dziura zaczęła przyciągać do siebie wszystko, co znalazło się wewnątrz kręgu, najpierw pochłonęła całe powietrze, powodując, że uwięzieni ludzie zaczęli się dusić. Następnie zaczęła wyrywać krzaki owocowe i trawę, potem wchłonęła samych ludzi, a na końcu ziemię, tworząc ogromny lej. Roślinność poza kręgiem zaczęła usychać, tworząc przerażający, ponury krajobraz. Gdy dziura już pochłonęła wystarczająco dużo, zamknęła się, rozrzucając pozostałości tego, co wchłonęła po całym terenie. Pseudobóg ugasił ognisty krąg, po którym został pierścień żarzącej się gleby. Zadowolony ze swojego dzieła, czym prędzej wsiadł na ognisty rydwan i ruszył do międzywymiaru poinformować Boga o powstałej katastrofie.
Bóg w tym czasie wciąż wysłuchiwał, precyzyjnego w każdym szczególe, raportu śmierci. Siedział na swym tronie wyraźnie znudzony, trzymając się za skroń. Śmierć widziała to wyraźnie, lecz udawała, że tego nie widziała i kontynuowała.
— Ciemna energia wciąż poszerza istniejący wszechświat z prędkością … — przerwało jej jednak nagłe powstanie wyrwy w strukturze międzywymiaru, przez którą wpadł Pseudobóg z przerażoną twarzą. Momentalnie zeskoczył ze swojego powozu i pobiegł pod same stopy Boga, padł na kolana i z trudem łapiąc oddech, mówił do Niego:
— Panie … Stała się rzecz straszliwa … Moi ludzie, którymi na twój rozkaz miałem się opiekować … nie żyją … — mówił z przerwami.
Śmierć zamilkła, wpatrując się podejrzliwie w Pseudoboga. Bóg zaś nie rozumiejąc, co się dokładnie stało, pochylił się nad nim i poprosił go, aby powtórzył, tym razem wolniej i bardziej zrozumiale. Pseudobóg po chwili przestał dyszeć, podniósł głowę i powiedział:
— Mieszkańcy chcieli uczcić rocznicę mojego przybycia na ziemię i postanowili wybrać się na niebezpieczną wyprawę do miejsca, gdzie rosną najlepsze, ich zdaniem, owoce. Osobiście odradziłem im podejmowania takiego ryzyka, lecz oni za bardzo wpatrzeni we mnie, chcąc mnie zadowolić i tak wyruszyli. Nie wracali dość długo, więc zacząłem się o nich martwić i postanowiłem wyjść sprawdzić, co się z nimi stało. Miałem nadzieję, że to tylko nic nieznaczące ciemne myśli, które rozwieją się, jak ich tylko zobaczę. Wszakże to niemożliwe, aby cała grupa została zabita przez dzikie zwierzęta. Jeżeliby się tak stało, to na pewno przynajmniej jeden wróciłby do wioski po ratunek. Gdy przemierzałem las, nie zauważyłem żadnych śladów potyczki, więc nieco się uspokoiłem, bo stwierdziłem, że ci ludzie zwyczajnie wzięli to zadania zbyt poważnie i chcą zebrać jak najwięcej owoców. Niedługo później dotarłem na wspomnianą wcześniej polanę i ogarnęło mnie przerażenie. Miejsce, które miało być polaną, okazało się być pustym lejem wyjałowionej ziemi, powietrze znajdujące się tam było ciężkie i gęste, drzewa dookoła uschły, a pierścień wokół krateru żarzył się żywym ogniem. Zszokowany poszukiwałem ocalałych ludzi, lecz nikogo nie znalazłem, nie było śladu nawet ich szczątek. Tego na pewno nie mogły uczynić zwierzęta. Zrozpaczony wsiadłem jak najszybciej na powóz i przybyłem tutaj — z oczu Pseudoboga wypłynęły łzy lśniące złotem — Dlaczego tak się stało, powiedz mi Boże, dlaczego mnie nie ostrzegłeś przed tym wydarzeniem? Gdybym wiedział, za wszelką cenę nie dopuściłbym do tej wyprawy. Przecież masz nieograniczoną władzę nad wszechświatem, na pewno wiedziałeś, że to się stanie, dlaczego mnie nie uprzedziłeś? Jaki cel miałeś w głowie, dopuszczając do tego, co miało to wszystko znaczyć? Nie rozumiem tego, powiedz mi Boże … — zakończył swoją wypowiedź głośnym szlochem, nasyconym takim cierpieniem i żalem, z jakim matka opłakuje śmierć swojego jedynego syna.
Bóg siedział jak wryty, wpatrzony w rozpaczającego Pseudoboga. Nie mógł pojąć, jak to się stało, nie wiedział, że takie coś się w ogóle stanie. Przez dłuższą chwilę nie mógł zebrać myśli. Gdy się opamiętał, zwrócił się do śmierci i krzycząc, zapytał:
— Jak mogło do tego dojść? Czyż nie miałaś sprawować władzy nad równowagą i porządkiem wszechświata? Zasypujesz mnie nic nieznaczącymi wydarzeniami, a nie mówisz, że na Ziemi dzieje się coś takiego. Wytłumacz się! — krzyknął, uderzając pięścią w ramie tronu, aż cały międzywymiar zadrżał.
Śmierć zaczęła wertować swój notatnik do tyłu, do miejsca, gdzie opisane były wydarzenia z Ziemi. Po chwili odrzekła zmieszana i zdziwiona, że takie coś nie miało i nie mogło mieć miejsca. W jej dzienniku nie pojawił się również wpis o śmierci tych ludzi, co pojawia się zawsze jeszcze na moment przed faktycznym zgonem. Było to nienaturalne, zupełnie jakby ci ludzie nie umarli, lecz zostali wymazani z egzystencji. Jeszcze raz sprawdziła swój notatnik i oznajmiła, że nie widziała żadnego logicznego wyjaśnienia powstałej sytuacji. Poprosiła o chwilę czasu, mówiąc, że na pewno musiało być jakieś rozwiązanie i ona na pewno je znajdzie, potrzebowała tylko trochę czasu. To na pewno nie była wina jej niedopatrzenia, zamyśliła się i rozpłynęła w powietrzu.
Zdenerwowany i oszołomiony Bóg oznajmił, że nie miał zamiaru czekać, aż śmierć poda mu wyjaśnienie i postanowił osobiście sprawdzić, co się stało na Ziemi. Wstał ze swojego tronu i przeteleportował się na ziemię. W międzywymiarze z pustym tronem pozostał sam Pseudobóg, śmiejąc się, że wszystko szło zgodnie z jego planem. Podczas podróży Bóg zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło:
— Jak to się mogło stać? Nic nie rozumiem, przecież fakt, że doszło do takiego czegoś bez wiedzy mojej lub śmierci, oznaczać może tylko jedno. Nie mam całkowitej władzy nad wszechświatem. Czy to może oznaczać, że tracę panowanie? Czy istnienie Bogów ogranicza się tylko do zaczynania istnienia nowych wszechświatów, a gdy ich rola jest niepotrzebna, powoli tracą energię i giną? Czy to dlatego nie spotkałem poprzedniego Boga, stwórcy mojego wszechświata? To oznacza, że moja teoria była od początku błędna. Nigdy nie stworzę panteonu Bogów, nigdy nie zobaczę powstania nowej istoty doskonałej, nigdy nie poznam jej punktu widzenia na świat? To nie może być prawda, wszystko tylko nie to — rozpaczał.
Gdy dotarł na ziemię, na własne oczy zobaczył, jaki to przerażający widok. Stwierdził, że to na pewno nie coś, co mogło powstać naturalnie. Wskoczył na sam dół leja i złapał w garść trochę jałowej ziemi, przyglądając się jej i przypominając sobie o ludziach, którzy tam byli.
— Jakie to cierpienie musiało was spotkać, chcieliście jedynie zebrać owoce, by móc świętować przybycie waszego Boga. Wszyscy mieliście marzenia, byliście szczęśliwi i bez grzechu. Pragnęliście powrócić do domu, do ukochanych, a przytrafiło się wam takie coś. Nie zasługiwaliście na taki koniec. Wasze rodziny nie będą mogły nawet pochować waszych szczątek, ponieważ nic z nich nie pozostało. To wszystko moja wina, dlaczego w zamian wy musieliście cierpieć? — ścisnął pięść i zamknął oczy, wstrzymując gniew — Nie, nie mogę pozwolić na to, nie zgadzam się! Wiem, że po stworzeniu życia obiecałem nigdy nie ingerować bezpośrednio w strukturę wszechświata, lecz teraz muszę złamać tę obietnicę. Przywrócę was do życia za wszelką cenę, muszę zadość uczynić za moją arogancję, sądząc, że panuje nad wszystkim i za to niedopatrzenie. Obiecuje wam w zamian to, że coś podobnego już nigdy się nie powtórzy.
Wzniósł się ponad krater na wysokość kilkunastu metrów. Powiedział, że nie może cofnąć czasu sprzed tego wydarzenia, ponieważ nawet on nie posiadał takiej mocy, mógł jedynie przyśpieszać jego bieg, nie odwracać. Skierował w dół swoje dłonie i zaczął, używając potężnej mocy, przywracać poprzedni stan rzeczy. Jego ciało rozjaśniało się i promieniowało oślepiającym, złotym światłem. Całe niebo i ziemia drżała pod wpływem tak ogromnej mocy. Zupełnie z niczego zaczęły się tworzyć pojedyncze ziarenka ziemi i głazy, większe i mniejsze, uzupełniające dziurę. Uschnięte drzewa dookoła odzyskały żywotność i pokryły się zielenią. Ziemia znów została porośnięta trawą, a na niej zaczęły się formować powoli ciała wymazanych ludzi.
Na ten właśnie moment czekał Pseudobóg, widząc, że Bóg wykorzystał ogromną ilość mocy, by stworzyć z niczego materię, którą on zniszczył. Zasiadł na pozostawionym pustym i niestrzeżonym tronie i połączył z nim swoją energię. Poczuł nagły przypływ mocy, a żyły, przechodzące przez tron, którymi płynęła boska energia, świecąca złotem, gdy zasiadał na nim Bóg, zmieniła kolor na krwisto czerwoną, taką, jaką posiadał Pseudobóg. Wykorzystując moment osłabienia Boga, odciął go od źródła boskiej mocy, mając nadzieję, że Bóg, który wykorzystał całą zgromadzoną w sobie energie na tak wyczerpujący czyn, nie będzie w stanie utrzymać swojej cielesnej formy i umrze. Podczas gdy Bóg kończył już tworzyć nowe ciała ludzi, poczuł, jak zaczęły opuszczać go siły, a energia przestawała przepływać przez jego ciało. Zatrzymał proces w połowie, przez co niedokończone ciała ludzi padały zdeformowane i martwe na ziemię. Sam zaś opadł powoli na trawę. Otoczony przez naturę widział, jak jego lśniące ciało zaczęło blaknąć i rozpływać się w nicość. Zrozumiał, że przyszedł jego koniec, a jego twierdzenie było prawdziwe.
— A więc miałem rację. To byłoby zbyt piękne, gdyby człowiek, który oszukał rzeczywistość i wyrwał się z niej, mógł trwać wiecznie w szczęściu i prowadzić innych do tego szczęścia. Jakże głupi byłem, że w to wierzyłem — zakrył swoją twarz dłońmi i pochylił się ku ziemi — Nie żałuję niczego, rad jestem, że przynajmniej mogłem patrzeć, jak powstaje nowy świat i nacieszyć nim swoje oczy i serce. Akceptuję swój koniec, tak długo przed nim uciekałem, że myślałem, że mnie nigdy nie sięgnie, jak widać, myliłem się. Wszystko ma swój początek i koniec, to niezaprzeczalny fakt przewyższający nawet rzeczywistość, śmierć, czas i wszechświat. Ciekawe czy Pseudobóg zniknie również? Mam nadzieję, że nie, jestem pewny, że będzie kontynuował moje dzieło i doprowadzi do powstania nowego Boga. Przepraszam, że zostawiam cię samego z tym brzemieniem, tak samo przepraszam wszystkich ludzi, którzy tu zginęli i których nie zdążyłem ożywić. Przepraszam … — wyprostował się, spojrzał w niebo i z czystym sumieniem zamknął oczy, rozpływając się w przestrzeni.
Pseudobóg wyczuwając zniknięcie obecności i energii Boga, powstał z tronu i szaleńczo się zaśmiał.
— Udało mi się! Zabiłem samego Boga, uratowałem całą ludzkość przed nieszczęściem, jakie chciał na nie sprowadzić. Teraz moje dzieci mogą żyć w spokoju — wykrzyczał, a jego oczy wypełniły się szczerymi łzami.
Zmęczony, czując, że było już po wszystkim ponownie zasiadł na tronie wszechświata, wsłuchując się w bezkresną ciszę wypełniającą międzywymiar. Nagle w międzywymiarze pojawiła się śmierć z nosem utkwionym w swoim notesie.
— Już wiem, już wiem! — krzyczała — Fakt, że doszło do takiego, nienaturalnego zdarzenia może oznaczać tylko jedno. Ktoś musiał użyć boskiej mocy, aby tego dokonać, tylko wtedy mój notatnik nie wykryłby zmiany. A skoro ani ty, ani ja tego nie zrobiliśmy to … Ostrzegałam cię, mówiłam, że to zły pomysł, lecz ty mnie nie słuchałeś. Jedyną możliwością, że to się stało, jest ingerencja nikogo innego jak … — podniosła swoją głowę z notatnika i spojrzała na siedzącego na tronie wszechświata Pseudoboga i zamilkła.
— Nikt inny jak kto? — zapytał ironicznie Pseudobóg.
— Nieważne, to nie mój problem — odpowiedziała apatycznie śmierć zamykajac swój notes.
Odeszła zostawiając Pseudoboga samego napawającego się nową mocą. Mieszkańcy wioski w tym czasie czekali na powrót ekspedycji. Wszystko już było przygotowane do świętowania, ognisko rozpalone, stoły zastawione, beczki z alkoholem otworzone, służące stały ubrane w piękne stroje przygotowane do obsługi. Ich Bóg się jednak nie pojawił. Ludzie nie wiedzieli, co mieli myśleć. Starszyzna zebrała się na kryzysową naradę. Po obradach oznajmili ludowi, że Bogu musiało się coś stać, lecz nie mieli się czego obawiać, Bóg nie mół przecież zginąć. Musieli ponownie czekać na jego powrót i opłakiwać zmarłych, którzy chcieli jedynie odkupić swoje grzechy, które zostały im pośmiertnie odkupione. Zakazano również posilania się jadłem zebranym na długich stołach, a w zamian nakazano pościć i co wieczór zbierać się przy ognisku, by modlić się o szybki powrót ich Wszechojca.
Rozdział IV — Nakręcanie
Pseudobóg, przebywając w międzywymiarze, napawał się nowo zdobytą mocą. Używając boskich oczu, obserwował Ziemię i ludzi z wioski, którzy żyli w żałobie po utracie ich Boga. Następnie skierował swój wzrok ku kosmosowi. Przemierzał układy planetarne, galaktyki i gromady galaktyk, kończąc na widoku całego widzialnego wszechświata. Nie był w stanie pozbyć się uczucia radości, że władza nad całym tym stworzeniem należała teraz do niego. Powrócił jaźnią do swojego ciała siedzącego na tronie i rozsiadł się na nim tak wygodnie, że czół jakby ten tron od początku był stworzony dla niego. Jego samozachwyt trwał wiele dni, podczas których nie robił nic poza samo wychwalaniem się na zmianę z obserwacją i napawaniem się modlitwami ludności z osady. Gdy już zaczęła doskwierać mu nuda, powstała z faktu, że nie miał z kim się podzielić swoim szczęściem, przyzwał do siebie śmierć. Słysząc wezwanie, momentalnie pojawiła się przed nim, pytając, po co ją wezwał.
— Jakże to przyjemne uczucie mieć władzę na całym wszechświatem — spojrzał w górę rozmarzonymi oczami — Nigdy nie mógłbym sobie nawet wyobrazić tej ekstazy z posiadania tak ogromnej mocy. Jest taka uzależniająca, teraz nawet nie wiem, jak mogłem żyć poprzednio bez niej. Zupełnie nie do wiary — spojrzał na śmierć, oczekując jej reakcji.
Śmierć jednak nie zamierzała ani wychwalać Pseudoboga, ani przyznawać mu racji, ani wytykać mu błędu, jaki popełnił, zajmując miejsce Boga. Westchnęła tylko głośno, tak aby Pseudobóg to usłyszał i wyraźnie zrozumiał, że jego przechwałki na nią nie podziałają i odwróciła wzrok. Pseudobóg zdenerwował się, widząc tak aroganckie zachowanie wobec jego osoby, wobec władcy wszechświata! Zirytowany przemówił do śmierci:
— Czy masz jakiś problem z moją pozycją i tym jak ją zdobyłem? Mam teraz nieograniczoną moc, powinnaś wiedzieć, że nie możesz mnie już traktować jak byle jakiego pachołka, którego jedynym zadaniem było ogłupianie ludzkości — pochylił się w stronę śmierci z gniewem w złotych oczach.
Śmierć ponownie spojrzała na niego, jednak na jej twarzy zamiast przerażenia czy obrzydzenia, tak jak przewidywał Pseudobóg, widniało politowanie. Pseudoboga ogarnęła jeszcze większa wściekłość, chciał coś powiedzieć, lecz śmierć mu przerwała:
— Zanim powiesz cokolwiek wiec, że czego byś nie uczynił, nie jesteś w stanie mnie zabić. Nawet prawdziwy Bóg nie był w stanie tego zrobić. Tak długo, jak w całym wszechświecie istnieje życie, będę istnieć i ja. Z Bogiem mogłeś sobie jakoś poradzić, ponieważ dzielicie wspólny rdzeń boskiej mocy, dlatego i tylko dlatego jesteście w stanie wzajemnie na siebie oddziaływać przy pomocy przewagi energii. Ze mną jednak nie masz takiego połączenia, dlatego lepiej zamilknij, bo i tak nie możesz mi nic zrobić — wskazała swoim kościstym palcem prosto w twarz Pseudoboga.
Ostre słowa skierowane w jego stronę momentalnie ostudziły jego temperament, pozostawiając go zdezorientowanego. Śmierć widząc, że ich rozmowa dobiegła końca, odwróciła się i szykowała do odejścia. Na odchodne rzuciła Pseudobogu w twarz słowami:
— Ciesz się, póki możesz.
Pseudobóg znów wybuchł gniewem, użył mocy tronu i wyprostowawszy rękę w stronę śmierci, uniemożliwił jej odejście. W jego głowie słowa zabrzmiały tak, jakby śmierć chciała się go pozbyć i odebrać mu władzę, do której już tak bardzo się przywiązał i nie wyobrażał sobie dalszego życia bez niej. Powstał z tronu i patrząc na nią z góry, przemówił:
— Co twoje słowa miały znaczyć? Czy mam uznać to jako groźbę przejęcia pozycji władcy wszechświata? Wytłumacz mi się tu i teraz! — ryknął, a pęknięcia na jego ciele zaczerwieniły się od boskiej energii.
Śmierć ponownie westchnęła i odwróciła się w stronę Pseudoboga patrząc na niego z politowaniem. Patrzyła się na niego przez dłuższą chwilę w milczeniu. Gniew ani na moment nie opuścił jego ciała, stał pochylony, w każdej chwili gotów był stoczyć z nią pojedynek, racjonalność opuściła jego umysł przyćmiona gniewem. Był gotów zrobić wszystko, by zachować swoją pozycję. Zaczął dyszeć coraz głośniej, a z jego nozdrzy wydobywała się czarna para opadająca na ziemię, tworząc wokół tronu ciemną mgłę. Przerwała swoje milczenie i przemówiła:
— Naprawdę uzależniłeś się od tej mocy. Spójrz na siebie, czy tego właśnie chciałeś, wyciągając rękę po władzę? Bo ja myślałam, że robisz to, aby uwolnić ludzi spod woli Boga, a ty jedynie zastąpiłeś jego miejsce.
Słowa rozsądku jednak nie docierały do umysłu Pseudoboga, jedyną odpowiedzią, na którą czekał, było czy śmierć chce przejąć władzę, czy nie. Nic więcej się w tamtej chwili nie liczyło. Widziała to doskonale i postanowiła przejść do sedna całej sprawy.
— Jesteś głupcem z dwóch powodów — wskazała dwa kościste palce, aby łatwiej było mu zrozumieć jej wyjaśnienia. Zgięła pierwszy i rzekła — Po pierwsze, jesteś głupcem, ponieważ uważasz, że chcę przejąć władzę. Nie musisz się tym przejmować, nie mam najmniejszej ochoty zasiadać na tym tronie. Jestem pozbawiona uczuć, emocji, ambicji, pychy i dumy, ten atrybut wcale mnie do siebie nie przyciąga. Znam doskonale swoją rolę i miejsce we wszechświecie i nie ma w nich mowy o wykorzystywaniu tronu. Co się was za to tyczy, to nieustanna walka o władzę, ostrzegałam Boga, aby nie dawał ci swojej mocy, lecz nie posłuchał. Teraz ponosi tego konsekwencje. Ja zaś nie zamierzam opowiadać się po żadnej ze stron.
Wyjaśnienie nieco uspokoiło Pseudoboga, śmierć przemawiała z takim spokojem i wiarygodnością, że nie sposób było nie uwierzyć jej słowom. Wyprostował się i przestał dyszeć, wciąż jednak patrzył podejrzanie na nią, wyczekując usłyszenia drugiego powodu.
— Drugim powodem — zgięła drugi palec i schowała swoją dłoń w ciemnym materiale — jest fakt, że naprawdę uważasz, że pozbyłeś się Boga na dobre. Czy ani na moment do twojej głowy nie przyszła myśl, że Bóg może tylko na chwilę utracił materialne ciało, lecz na pewno po jakimś czasie powróci? Czy naprawdę myślałeś, że tak łatwo jest zabić Boga, który stworzył cały otaczający cię wszechświat? — przerwała na chwilę — Nie musisz się wysilać na odpowiedź, zrobię to za ciebie,,twór nigdy nie może być doskonalszy od swojego stwórcy” — powiedziała, po czym zamilkła.
Nogi Pseudoboga zadrżały, usiadł z trudem ponownie na swój tron, zakrył dłonią usta i zapytał:
— Czy sądzisz, że Bóg powróci? Masz co do tego absolutną pewność, czy tylko tak mnie straszysz za ostre słowa, które wypowiedziałem w twoją stronę? — zapytał zmartwiony.
— Ja nie sadzę, jestem tego pewna — odpowiedziała natychmiastowo śmierć.
— W takim razie ile mam czasu, kiedy powróci, możesz mi powiedzieć przynajmniej tyle? — pochylił swoją głowę i patrzył w dół.
Śmierć wyciągnęła swój notatnik i po przewertowaniu kilku stron odpowiedziała:
— Szacuję, że około 50 lat, może mniej, może więcej. Tyle zajmie Bogu odzyskanie wystarczającej mocy, by odbudować swoje materialne ciało. Ciekawa jestem, jak się następnie zachowa — Zamknęła swój notatnik i z apatycznym śmiechem rozpłynęła się w powietrzu.
Przerażony Pseudobóg został sam ze swoimi myślami.
— Co ja mam teraz począć? Jeżeli nic nie wymyślę, a Bóg powróci, momentalnie odbierze mi władzę. Gdy to zrobi, na pewno usunie mnie z egzystencji za zdradę, a na ludzi ponownie spadnie nieszczęście jego chorych ambicji. Nie mogę na to pozwolić, myśl, myśl, myśl … — uderzał się pięścią w czoło.
Zastanawiał się przez wiele dni, nie ruszając się z miejsca. Z każdą chwilą jego niepokój narastał. Jak miał zapobiec przejęciu władzy przez Boga? Do dyspozycji miał tron wszechświata z nieskończoną mocą, może on był jakimś rozwiązaniem? Wciąż rozmyślał również nad ludźmi, których tak bardzo umiłował i obiecał chronić. W końcu wpadł na pomysł.
— Wiem, użyję mocy tronu, aby stworzyć nowe boskie prawo. Będzie ono warunkiem korzystania z jego mocy. Wtedy, nawet jeżeli Bóg powróci, a ja będę spełniał ten warunek, to i tak pozostanę przy władzy. Warunkiem tym będzie, siła wiary ludzi. Im bardziej będą we mnie wierzyć, a bardziej gardzić i nienawidzić Boga, tym lepiej dla mnie. To jest najlepsze rozwiązanie, w końcu oni i tak znają tylko mnie, muszę im wcisnąć jedynie jakąś gadkę, aby go znienawidzili, a mnie jeszcze bardziej uwielbili. Mam całe 50 lat, w tym czasie na pewno przekonam tych ludzi ku sobie. Przy okazji ten sposób zapobiegnę powstaniu na Ziemi nowego Boga, kto wie, co mógłby zrobić, gdyby dowiedział się o tym, co zrobiłem jego poprzednikowi. Na pewno odebrałby mi władzę, a może nawet pomógł powrócić prawdziwemu Bogu. Dwie pieczenie na jednym ogniu — zatarł ręce z zadowolenia swoim pomysłem, a następnie użył mocy tronu, aby wprowadzić w życie swój plan i stworzył nowe boskie prawo.
Wstał, opuszczając międzywymiar, aby spotkać się ponownie z ludźmi i nakierować ich ku wychwalaniu swojej osoby. Nie bał się pozostawić tronu pustego na moment, ponieważ wiedział, że śmierć nie była żądna władzy, a poza nią nie było nikogo, kto mógłby na nim zasiąść. Do przemieszczania się nie użył tym razem swojego ognistego rydwanu, teleportował się od razu do lasu przy wejściu do wioski. Wyłonił się z gęstwiny w tym samym miejscu, w którym poprzednio zniknął, stojąc na czele wyprawy po owoce. Gdy wszedł do wioski, został momentalnie zauważony przez mieszkańców, którzy na jego widok popłakali się ze szczęścia. Porzucili swoje dotychczasowe zajęcia i zebrali się przy drodze, którą stąpał Bóg. Starszy wioski na widok kroczącego Wszechojca wzniósł, jak najwyżej tylko mógł, ręce i krzyczał chwalebne pochwały w stronę Pseudoboga. Odwrócił się następnie do ludzi i rzekł, że czas żałoby minął i że mają przygotowywać ucztę, która się poprzednio nie odbyła. Pseudobóg jednak szybko zatrzymał wszelkie przygotowania i z poważną miną nakazał starcowi zebrać wszystkich mieszkańców w sali zgromadzeń, ponieważ musiał omówić bardzo ważną sprawę. Pozostawił starca samego i ruszył do sali, idąc, powiedział do zdezorientowanego mężczyzny, nie odwracając głowy, że lepiej, żeby zrobił to szybko i nie stał jak kołek w ziemi. Wszedł do wielkiej sali i zasiadł na swoim poprzednim drewnianym tronie, bez przerwy się kręcąc i narzekając, że jaki to on był niewygodny. Za ścianami słychać zaś było starca zdzierającego sobie głos i biegającego po całej wiosce nakazującego wszystkim mieszkańcom zebrać się w wielkiej sali, gdzie czekał ich Wszechojciec. Gdy już wszyscy się zebrali Pseudobóg powstał i donośnym głosem przemówił:
— Moje dzieci! stała się rzecz straszliwa, nie chciałem wam o tym mówić, aby nie zachwiać waszego szczęścia, ale to zaszło już za daleko. Ludzie, którzy wyruszyli razem ze mną na wyprawę po owoce, zostali zabici przez złego Boga, moje całkowite przeciwieństwo. Na początku stworzenia ustaliliśmy rozejm, że jeden nie będzie ingerował w interesy drugiego, lecz w jego naturze leży zło i pokój nie mógł trwać wiecznie. Widząc, jak bardzo mi na was zależy, postanowił zaatakować bezpośrednio was, ponieważ to byłby dla mnie największy cios. Z zimną krwią zabił wszystkich zbieraczy. Nie mogłem stać bezczynnie i wdałem się z nim w walkę. Walka trwała wiele dni i przyniosła jeszcze więcej zniszczeń. Udało mi się jednak go pokonać i odesłać do innego świata. Nie byłem jednak w stanie go zabić, nie mogę go zabić, ponieważ razem zapewniamy równowagę wszechświata. Jeżeli jego by zabrakło, to świat dobiegłby końca. On niestety tego nie rozumie i próbuje bezprzerwy mnie atakować. Jego odejście jest tylko chwilowe, nie będzie go przez jakieś 50 lat. Nie mogę pozwolić, aby po jego powrocie doszło do kolejnej masakry, dlatego jestem zmuszony wprowadzić pewne zasady — przerwał i upewnił się, że ludzie wszystko zrozumieli.
— Nie mogę już przebywać wśród was, muszę na stałe powrócić do nieba, by doglądać równowagi wszechświata. Nie lękajcie się jednak, ponieważ osobiście wybiorę spośród was moich wysłanników, którzy będą wykonywać moją wolę. Wy zaś, jeżeli pozostaniecie im posłuszni, dalej będziecie żyć w szczęściu. Będę was również często odwiedzał, wiedzcie, że bez przerwy myślę o was i, mimo że nie widzę was na żywe oczy, ciągle się wam przyglądam z nieba. Waszą rolą, jaką wam nakazuję, będzie codzienna modlitwa w moją stronę. Wasze modły dadzą mi siłę, aby utrzymać fałszywego Boga na uwięzi. Przekażę wam ścisłe zasady, według których musicie żyć, aby nie wspierać mojego przeciwnika. Razem nie pozwólmy, aby mój wróg zniszczył moje wielkie dzieło, które najbardziej miłuję, czyli was samych — zakończył i zasiadł ponownie na tronie.
Salę ogarnęła głucha cisza, która po chwili zmieniła się w wybuch zadowolenia i chęci walki z fałszywym Bogiem. Starzec, z trudem łapiąc oddech, zapytał Pseudoboga, kto zostanie wybrany na jego wysłanników na Ziemi. Pseudobóg się uśmiechnął i zapytał, który z wojowników był najsilniejszy. Na sali rozległ się gwar, a po chwili z tłumu wyłonił się ponad 2-metrowy rosły 45-letni mężczyzna odziany w skórę niedźwiedzią. Z groźną miną stanął przed Pseudobogiem i uklęknął.
— Wielki Wszechojcze, nazywam się Baldur, to ja jestem najpotężniejszym wojownikiem w wiosce. To dla mnie zaszczyt, że wybierasz mnie na swojego powiernika, obiecuję, że cię nie zawiodę — przemówił głębokim basem.
Pseudobóg wyciągnął nad jego głową dłonie i nasycił boską mocą, mówiąc:
— Oto moje błogosławieństwo Baldurze, mianuję cię wodzem tej wioski. Otrzymałeś ode mnie potężną siłę, która posłuży ci do walki z wrogami religii. Nikt nie będzie kwestionował twojej władzy, tytuł ten będzie przechodził również na twoje dzieci i ich dzieci. Wiem, że mnie nie zawiedziesz.
Baldur powstał i odwrócił się do ludu, wszyscy poczuli w jego kierunku respekt i pochylili głowy. Zrobili to nawet starsi wioski, którzy niechętnie patrzyli na to, że główną pozycję w wiosce przejął wielki mięśniak, lecz nie mogli się sprzeciwiać woli Boga.
Następnie Pseudobóg rozejrzał się po zebranych w poszukiwaniu następnego wysłannika. Zauważył młodego 23-letniego młodzieńca, który wydał mu się bardzo inteligentny. Wskazał na niego palcem i rozkazał podejść. Młodzieniec podszedł i klęknął przed jego obliczem. Pseudobóg przyjrzał mu się dokładniej i zdecydował, że się nadawał. Nakazał wszystkim mieszkańcom opuścić salę i zostawić ich samych. Gdy cała sala została pusta, przemówił do chłopaka:
— Przedstaw się mój synu, jak cię zwą — podszedł do niego i rozłożył ręce.
— Nazywam się Halstein mój panie. Czy mogę spytać, po co mnie wybrałeś? — zapytał nieśmiale.
— Mój drogi Halsteinie, możesz czuć się zaszczycony, ponieważ zostałeś wybrany na mojego najwierniejszego sługę. Obejmiesz w wiosce pozycję szamana, razem z wodzem Baldurem i jego następcami będziecie sprawować władzę w wiosce. Kiedy Baldur będzie się zajmował utrzymaniem kontroli, ty będziesz odpowiadał za utrzymanie porządku i przeprowadzanie rytuałów wymaganych, aby osłabić moc fałszywego Boga i wzmocnić moją. Będziesz też moim powiernikiem i łącznikiem z wioską. Będziesz osobiście odpowiadał za to, co się dzieje w wiosce, skrótem mówiąc, zajmiesz moje dotychczasowe miejsce. Kusząca propozycje czyż nie? — zapytał młodzieńca.
— Jeżeli taka jest wola Boga, to z wielką pokorą przyjmę te pozycję — odpowiedział chłopak.
— Świetnie, zbliż się teraz do mnie, przekażę ci wiedzę przekraczającą ponad umysł innych ludzi. Są to wszystkie zakazane rzeczy, których nie wolno żadnemu z mieszkańców przeprowadzać, ponieważ są one źródłem niezgody, konfliktu i grzechu wśród ludzi. To twoje najważniejsze zadanie, sprawdzanie, czy ludzie nie wymyślili rzeczy, które ci zaraz przekażę i ukaranie ich za to — zbliżył swoje usta do ucha Halsteina i zaczął wymieniać wszystkie cuda cywilizacji pchające rozwój ludzkości do przodu, które zauważył w wizjach pokazanych mu przez Boga.
Były wśród nich hodowla i ujeżdżanie zwierząt, podstawy medycyny, trójpodział władzy, demokracja, waluta, elektryczność, stopy metali, efektywniejsza uprawa pól, dobór sztuczny przydatnych gat. roślin m.in. zbóż, zaawansowane narzędzia, śmiercionośna broń i wiele więcej. Młodzieniec, wsłuchując się z każdą chwilą w słowa wypowiadane przez Pseudoboga nie mógł uwierzyć, że były to rzeczy przyczyniające się do wzmocnienia fałszywego Boga, a co za tym idzie śmierci wszystkich ludzi. Gdy Pseudobóg skończył przemawiać, zapytał go:
— Czy wszystko zapamiętałeś? Czy obiecujesz, że zrobisz wszystko, aby te pomysły nigdy nie weszły w życie wśród mieszkańców? W zamian obiecuję ci nadać moc, jakąkolwiek tylko sobie zapragniesz — próbował go przekonać.
Młodzieniec stał przez chwilę w milczeniu, rozmyślając nad wszystkimi zagadnieniami, które przekazał mu Bóg i które zostały uznane za zakazane. W jego głowie wszystkie te rzeczy były genialne i gdyby mógł, od razu by je wprowadził. Zwiesił głowę i ze smutkiem w głosie przemówił:
— Przepraszam cię Wszechojcze, ale obawiam się, że nie będę w stanie spełnić twoich oczekiwań. Dla mnie wszystko to, co mi powiedziałeś, wydaje się słuszne i z wielką chęcią chciałbym zobaczyć, jak zmieniają one otaczający mnie świat. Nie mogę się zmusić do pełnienia tej pozycji i zaprzepaszczenia tych wszystkich cudów. Proszę, wybacz mi i wybierz kogoś innego na moje miejsce.
Pseudoboga ogarnęła wściekłość, jak taki marny człowiek śmiał się mu przeciwstawiać i odrzucać jego łaskę? Był to dokładnie ten typ człowieka, którego tak bardzo cenił Bóg. Człowiek łaknący rozwoju za wszelką cenę, nierozumiejący, jakie nieszczęście to później sprowadzi na jego bliskich. Musiał się go jak najszybciej pozbyć, zanim przekonałby innych ludzi do odwrócenia się od wiary w niego. Zamachnął się i chciał zabić młodzieńca, lecz zanim to zrobił, czas wokół niego się zatrzymał, a jego ręka zdrętwiała w powietrzu. Nagle pojawiła się śmierć, ściskając ramię Pseudoboga.
— Co ty sobie myślisz, co wyrabiasz? — powiedziała do niego — Chcesz zabić ludzi, których tak bardzo umiłowałeś, tylko dlatego, że się z tobą nie zgadzają? Jest z tobą gorzej, niż myślałam. Nie możesz zabić tego człowieka. Teraz ty trzymasz główną władzę i nie możesz tego zrobić. nie jesteś już pomniejszym bożkiem, który może robić co mu się żywnie podoba. W moim notatniku czeka go inna śmierć, nie masz prawa ingerować w życie ludzi, są wolnymi istotami. Umrą, gdy przyjdzie ich czas. Jeżeli chcesz się go pozbyć, wymyśl lepiej coś innego — powiedziała, puściła jego rękę i zniknęła.
Czas ponownie zaczął płynąć, wszystko to trwało zaledwie sekundę. Zdezorientowany Pseudobóg myślał przez chwilę nad tym, co się stało. Młodzieniec był zbyt przerażony, by się ruszyć, ponieważ przez chwilę odczuł ze strony Pseudoboga żądzę mordu. Wtem do sali wbiegł brat bliźniak Halsteina, Hakon, który słuchał wszystkiego, co się działo za drzwiami. Padł do stóp Pseudoboga i zaczął błagać, aby to mu przekazał tę pozycję, jeżeli jego brat odmawiał. Pseudobóg zauważył w tym możliwość rozwiązania tej niewygodnej sytuacji. Zgodził się na propozycję drugiego młodzieńca i nadał mu pozycję szamana.
— A teraz twoje pierwsze zadanie Hakonie — powiedział — Wygnaj tego zdrajcę z wioski, jest czcicielem fałszywego Boga i chciał nastawić wszystkich mieszkańców przeciwko mnie — wskazał palcem na oniemiałego chłopaka.
— Hakon, bracie mój, chyba nie wierzysz w to, co on mówi, znasz mnie przecież i wiesz, że nigdy nie zrobiłbym niczego, co przyniosłoby szkodę mieszkańcom. Prawda? — zwrócił się do swojego brata błagalnym głosem.
Hakon jednak szatańsko się uśmiechnął i powiedział, że dokładnie znał swojego brata, dlatego wiedział, że byłby do tego zdolny. Wezwał dwóch silnych mężczyzn i nakazał im wyrzucić Halsteina za bramę wioski. Młodzieniec próbował się bronić, lecz nie miał żadnej mocy przeciwko sile dwóch potężnych wojowników. Został zaprowadzony przed bramę osady.
— Bracie, jako nowy szaman z nakazu naszego Boga, skazuję cię na wygnanie. Nie masz już prawa nigdy wracać do tej wioski, aby rozsiewać fałszywą wiarę. Znaj łaskę swojego praojca, który oszczędza twoje życie i pozwala ci odejść i żyć w głuszy — przemówił głośno tak, aby wszyscy słyszeli.
Na odchodne złapał za metalowy pręt leżący przy ognisku i wypalił nim bratu na dłoni znak wygnańców. Halstein wolnym krokiem, co chwilę spoglądając się za siebie, odchodził i znikł w gęstej puszczy. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Rozmyślał nad przyszłością wioski pod panowaniem surowego wodza i szalonego szamana.
Hakon w tym czasie powrócił do sali, w której przebywał Pseudobóg i oznajmił z zadowoleniem wykonanie pierwszego zadania jako szaman. Pseudobóg był wniebowzięty, że zyskał tak posłuszną marionetkę, pochwalił go za bezzwłoczną reakcję i powiedział, że będzie świetnym szamanem. Zdradził mu jeszcze techniki przeprowadzania rytuałów i powtórzył zakazy, których mieli przestrzegać ludzie z wioski. Młodzieniec był całkowicie oddany woli Pseudoboga i obiecał, że będzie konsekwentnie wykonywał jego wolę. Zwrócił się następnie do niego i zapytał, czy też dostanie błogosławieństwo, takie, jakie zechce. Pseudobóg zadowolony odpowiedział, że tak i zapytał, jakie było jego życzenie. Świeżo upieczony szaman uśmiechnął się szatańsko i dopowiedział, że żąda nieśmiertelności, aby móc wiecznie pełnić wierną posługę Bogu. Pseudobóg nie mógł wyobrazić sobie lepszego życzenia, dzięki niemu zyskał nieśmiertelnego, wiecznie posłusznego pionka na Ziemi. Nałożył na jego głowię swe dłonie i nadał błogosławieństwo.
Rozdział V — Powrót
Od zdrady Pseudoboga minęły 53 lata. W tym czasie, w wiosce wiele się zmieniło. Osada bardzo się rozrosła, a wokół niej powstała palisada, aby bronić mieszkańców przed dzikimi zwierzętami, które z powodu zniknięcie Boskiej obecności znów zaczęły nękać ludzi. Było to również powodem do nieprzerwanego palenia ognisk i pochodni, których blask trzymał zwierzęta z daleka. Wszystko miało jednak swoją cenę, popiół z palenisk całkowicie pokrył ziemię w wiosce, powodując, że cała gleba stała się ponura, szara i jałowa. Powietrze w wiosce było duszące i ciężkie, najbardziej w okresach letnich. Ludzie niższego stanu byli cali pokryci popiołem. Utrzymanie takiej ilości ognisk powodowało duże zapotrzebowanie na drewno, dlatego mieszkańcy zajmujący się pozyskaniem tego materiału zostali zmuszeni do zapuszczania się coraz to głębiej w las. Wódz wraz z szamanem rządzili twardą ręką, ludzie byli uciskani i dzieleni na stany społeczne. O wyższym stanie decydowała tylko siła, która była jedyną rzeczą, jaką doceniał wódz Vigo, pierworodny i jedyny syn poprzedniego wodza wybranego przez Boga, który zmarł 8 lat temu. Utworzył on specjalną grupę wojowników, składającą się z najsilniejszych mężczyzn, którzy mieli najwyższy status w wiosce i służyli jako narzędzie do utrzymywania władzy. Na czele wojowników stał generał Magnus, drugi najpotężniejszy człowiek w wiosce, zaraz po wodzu. Niżej w hierarchii byli myśliwi, mężczyźni nienadający się do klasy wojowników, lecz posiadający umiejętności bitewne. Dalej byli rzemieślnicy i kobiety, a najniżej znajdowali się niewolnicy, ludzie, którym odebrano prawa za popełnione przestępstwa. Gdy wódz odpowiadał za utrzymanie władzy, szaman zajmował się wyszukiwaniem ludzi występujących przeciwko Bogu. Z nieskończenie długą listą zakazów przekazanych od Pseudoboga w pamięci, sprawdzał mieszkańców i jeżeli zaszła taka potrzeba skazywał ich na wygnanie. Nie było miesiąca, kiedy nie skazywano kogoś z wioski. W zachodniej części osady zbudowano arenę walk, na której przedstawiciele niższych stanów mogli wywalczyć sobie awans społeczny. Działo się to niezwykle rzadko, ponieważ słabi rzemieślnicy i młodzi mężczyźni byli zmuszani do walki z doświadczonymi i potężnymi wojownikami, wynik w większości przypadków był do przewidzenia. Walki na arenie służyły jedynie pokazaniu siły, umocnieniu władzy i zabawianiu wyższych klas. Pseudobóg pozwalał na to wszystko ze względu na to, że utrzymujący się terror zapewniał posłuszeństwo ludzi wobec jego wiary, co zapewniało mu zachowanie władzy w przypadku powrotu prawdziwego Boga. Uważał również, że to cierpienie, które ludzie słabsi, w tamtym momencie przechodzili, było ofiarą konieczną i było o wiele lepsze od cierpienia, którego doznaliby w przyszłości, której chciał dla nich Bóg.
W tym właśnie trudnym okresie, w okresie stagnacji i zatrzymania rozwoju, Bóg odzyskał wystarczającą ilość energii wszechświata, by znów wytworzyć i utrzymać materialne ciało. W samym środku lasu, na pustej polanie, rzeczywistość zaczęła się zaginać. Stworzyła wir, z którego środka zaczęła wypływać przeźroczysta substancja. Na początku był to mały, gęsty strumień, rozszerzający się im dalej był od środka zagięcia przestrzennego. Na zakończeniu przybrał formę kropli, w której środku przeźroczysty żel zaczął przybierać kolory. W jego środku pojawiło się nowo formujące ciało Boga, które po rozwinięciu się do postaci dorosłego człowieka rozerwało powłokę,,kropli” i upadło na ziemię. Resztki rozerwanej błony stworzyły ubranie okrywające nowe ciało. Bóg leżał tak przez chwilę, aż otworzył oczy i ociężale się podniósł. Spojrzał na oślepiające go słońce, złapał się za głowę i powiedział oszołomiony:
— Ja żyję? — złapał się za różne miejsca swojego ciała — byłem pewny, że umarłem, że wszechświat mnie już nie potrzebuje, nic nie rozumiem — zaczął się rozglądać po otaczającej go przyrodzie. Dzikie zwierzęta wyczuwając jego energię, zbliżyły się i otoczyły jego nowe ciało.
— Ile to czasu mogło minąć, czy Pseudobóg zajął się wszystkim pod moją nieobecność? Muszę to sprawdzić — wyprostował swoje ręce.
Chciał użyć teleportacji, by przenieść się do międzywymiaru, lecz nie był w stanie. Spojrzał na swoje dłonie i powiedział:
— Nie rozumiem, dlaczego nie mogę użyć mojej mocy? Jakby coś ją blokowało. Co tu się dzieje? — zapytał.
Zanim zdążył się zastanowić nad odpowiedzią, ze środka lasu na polanę wszedł dorosły mężczyzna z szarą od popiołu brodą i łysą głową. Był nieco zgarbiony, ubrany w niskiej jakości ubranie ze skóry sarny, a na plecach niósł duży, wiklinowy kosz wypełniony gałęziami i drewnem. Do jego pasa przywiązana była metalowa, prosta, wpół zardzewiała siekiera. Spojrzał ze zdziwieniem na Boga swoimi szarymi oczami. Zwierzęta na jego widok pouciekały, pozostawiając polanę pustą. Mężczyzna podszedł do nieznajomego i ostrożnie się mu przyglądał z każdej strony. Najbardziej skupiony był na jego dłoniach. Po chwili zapytał chrapliwym głosem:
— Kim jesteś? Nie znam cię, nie wyglądasz mi, ani na rzemieślnika czy niewolnika, a już tym bardziej nie na wojownika. Nie wydajesz się również być wygnańcem. Pochodzisz z daleka? Po co tu przybyłeś? — zadawał coraz to więcej pytań.
Bóg nie wiedział co mu odpowiedzieć, nie mógł przecież powiedzieć, kim naprawdę był. Spróbował użyć boskiej mocy, by zniknąć, aby mężczyzna pomyślał, że ma przewidzenia, lecz i to nie zadziałało. Po chwili namysłu stwierdził, że poda się za człowieka, który stracił pamięć. Miał nadzieję, że drwal zabierze go do wioski, gdzie będzie mógł w spokoju przemyśleć swoją sytuację.
— Przepraszam — skłonił swoją głowę przed mężczyzną — lecz nic nie pamiętam. Nie wiem, skąd się tutaj wziąłem. Wiem tylko, że mam na imię Dimas. Możesz mi pomóc, nie wiem jak wrócić do domu, a nie chcę zostać sam w lesie? — spojrzał prosto w oczy drwala.
Mężczyzna spojrzał na Boga podejrzliwie. Bóg szeroko i naiwnie się uśmiechnął, aby wyglądać jak najbardziej wiarygodnie. Drwal, również odpowiedział uśmiechem, otrzepał popiół ze swojej brody, która okazała się nie być siwa, lecz jasnobrunatna i odpowiedział.
— Nazywam się Ulf — wyciągnął rękę do Boga, którą ten uściskał. Mimo, że wyglądał na słabego miał zadziwiająco silny uścisk — Jestem drwalem z wioski nieopodal, wygląda na to, że straciłeś pamięć. Nie mogę cię zostawić tutaj samego, to byłby praktycznie wyrok śmierci. Ta część lasu jest terenem opanowanym przez duże stado wilków, jest tu bardzo niebezpiecznie. Niewielu się tutaj zapuszcza, ja poniekąd zostałem do tego zmuszony … No ale dobrze znam te wilki, więc wiem, kiedy się wycofać. Jest to bardzo dobre miejsce do zbierania opału, dzięki niemu zapewnię sobie i mojej rodzinie posiłek. Możesz uważać się za szczęściarza, skoro dotarłeś tutaj bez szwanku. Chodź za mną — odwrócił się i machnął ręką.
Bóg ruszył za nim, podróż trwała dwie godziny, w tym czasie rozmawiali ze sobą o tym, jak się żyło w wiosce. Mężczyzna odpowiadał, że to wszystko zależało od stanu. Dla takich jak on często były momenty, kiedy nie miał co zjeść, ale bywały i te lepsze. Po zakończeniu wypowiedzi podziękował za wszystko, co miał swojemu Bogu. Dotarli do bramy wioski. Brama była potężna, zbudowana z wielkich kłód, których ścięcie musiało trwać wiele dni. Po bokach zaś stały duże paleniska, do których na prostej drabince, wychudzony młodzieniec pokryty popiołem dorzucał suchych gałęzi. Przy wejściu zatrzymał ich strażnik bramy, wysoki, średnio umięśniony, ubrany w prostą kolczugę, trzymający dzidę i drewnianą tarczę okutą cienką warstwą żelaza.
— Witaj z powrotem Ulf, widzę, że znowu ci się poszczęściło i wilki cię nie dopadły. Ja rozumiem, że coraz ciężej jest znaleźć drewno, ale nie możesz tak ryzykować. Co bez ciebie zrobią Inga i Rollo? — zwrócił się zmartwiony do drwala, zaglądając w jego kosz.
— Dobrze o tym wiem Diego, nie musisz mi o tym mówić, lecz nie mam wyboru. Od tygodnia już mój mały Rollo nie zjadł mięsa, a potrzebuje go by wyrosnąć na dużego i silnego mężczyznę, aby uniknąć mojego losu — wbił swój wzrok w ziemię.
— Niektórzy to naprawdę mają ciężko w życiu, życzę ci wszystkiego dobrego i przede wszystkim szczęścia. A kim jest twój nowy przyjaciel? Pierwszy raz go tu widzę — wskazał na Boga włócznią i zagrodził mu przejście.
— Spotkałem go w lesie, mówi, że stracił pamięć, a jedyną rzeczą, jaką pamięta, jest jego imię. Mówi, że nazywa się Dimas — Ulf przedstawił Boga.
— Dimas? Nie słyszałem o nikim takim, musi być z daleka — pomyślał strażnik.
— Nie dowiemy się tego, póki nie powróci mu pamięć. Zamierzam zabrać go do szamana, może on coś na to poradzi — rozłożył ręce.
— Oby, chętnie poznam lepiej człowieka, który samotnie przeżył na terytorium największego stada wilków, niebędącego tobą Ulfie — zaśmiał się Diego.
— No już ty stary draniu, przestań mówić o tym, jakby było to coś niezwykłego — śmiał się razem z nim i poklepał go po ramieniu.
Razem bez dalszych przeszkód weszli do wioski. Przechodzili przez wyznaczone ścieżki oczyszczone z palącego w stopy popiołu. Wszędzie w ziemię były powkopywane słupy na pochodnie, w trakcie dnia zgaszone i oczyszczane przez pokrytych w pyle niewolników. Bóg był nieco zmartwiony tym widokiem, zastanawiał się, jak mógłby pomóc tym ludziom.
— Może powinienem im wyjawić sposób na stworzenie wywaru odstraszającego groźne zwierzęta z dzikich roślin. Nie, nie mogę ingerować w ich rozwój, sami muszą do wszystkiego dojść. — pomyślał.
Po chwili dotarli do chaty drwala. Stała ona na uboczu wioski, zaraz przy wejściu. Zbudowana ona była ze średniej jakości drewna, pełnego sęków i zaciosów, nieco wkopana w ziemię, przez co wydawała się niska. Dach był z wysuszonej strzechy. Po prawej stronie domu znajdowała się mała altanka, w której ułożone w rzędy stały porąbane kawałki drzew do suszenia. Ulf podszedł do kupki suchych gałęzi, wymieszanej z jeszcze nieprzerobionymi i nieposortowanymi kawałkami drewna i wysypał zawartość swojego kosza, a obok odłożył siekierę. Wyprostował się, wzdychając ociężale i zaprosił Boga do swojego domu. Środek chaty nie był dobrze wyposażony. Podzielony na duży pokój z paleniskiem na środku i dwa mniejsze, w jednym widać było podwójne łóżko dla małżeństwa, a w mniejszym małe łóżko dla dziecka. W dużym pokoju ponadto stał stół z czterema krzesłami. Na ścianach zawieszone były drewniane półki i związane pęczki ziół. Przy palenisku stała żona drwala mieszając zupę w niewielkim garnku. Miała długie kasztanowe włosy, brązowe oczy, a ubrana była w cienką, jednokolorową, przewiewną suknię. Zauważyła wchodzącego męża i nieznajomego.
— Witaj z powrotem drogi Ulfie, jak zakończyła się dzisiaj twoja wyprawa? — zapytała.
— Wróciłem Ingo, bardzo dobrze, nie spotkałem dzisiaj żadnego wilka, zamiast tego znalazłem tą oto zagubioną duszę — wskazał na Boga z uśmiechem.
— Witam, nazywam się Dimas. Przepraszam, że nachodzę, lecz straciłem pamięć, a Ulf zaoferował mi swoją pomoc — przedstawił się Bóg.
— Ależ nie masz za co przepraszać, jesteś teraz zapewne zdezorientowany, ale nie bój się, pomożemy ci, jak tylko możemy. Zechcesz zasiąść z nami przy stole — zaproponowała.
Bóg na początku nie chciał się zgodzić, widząc ubóstwo małżeństwa, a sam nie potrzebował jedzenia, by żyć. Jednakże po kolejnych namowach pary, zgodził się, lecz poprosił tylko o symboliczną łyżkę zupy. Kobieta szybko nakryła do stołu drewniane naczynia i łyżeczki, po czym wychyliła głowę za drzwi chaty i zawołała syna.
— Rollo, chodź szybko, obiad na stole, przestań się już bawić i wracaj, mamy gościa — krzyczała.
Ulf w tym czasie z drewnianej skrzynki stojącej pod ścianą za stołem wyjął bochen chleba, przekrajał go najpierw na pół, drugą połowę odłożył do skrzynki, a następnie na cztery równe części. Wtedy do domu wbiegł mały, 10-letni chłopak o kasztanowych, krótkich włosach, brązowych oczach i dziecinnym uśmiechu. Ubrany był w proste, jednak zadbane ubranie z wygarbowanej skóry. Na widok Boga chłopiec pochylił się i spojrzał na niego podejrzliwie, był wyraźnie nieśmiały. Ojciec upomniał go, żeby był uprzejmy wobec gościa i nie wstydził się tak. Rodzina wraz z Bogiem zasiadła przy stole. Inga na środku kwadratowego stołu postawiła kamienną płytkę, a na niej garnek z zupą. Zanim zaczęli jeść, ojciec położył dłonie na stole, zamknął oczy i podziękował Bogu za posiłek, chwilę potem tak samo postąpili Rollo z matką, a na końcu Bóg powtórzył ich ruchy. Ulf następnie wstał i zaczął nalewać wszystkim zupę, najpierw sobie, potem Bogu, następnie Rollowi, a na końcu żonie. Posilali się w milczeniu, dobrze przeżuwając każdy kęs. Pierwszy posiłek skończył Rollo, podziękował jeszcze raz za jedzenie i jak najszybciej tylko mógł, wybiegł z chaty.
— Naprawdę nie wiem, co on takiego ważnego robi, że musi tak szybko wybiegać z domu — powiedział Ulf, wstając i przynosząc do stołu dwa kubki z wodą. Inga w tym czasie sprzątała naczynia.
— Możecie mi, proszę powiedzieć, jak wygląda życie w wiosce? — zapytał zaciekawiony Bóg.
— Widzisz Dimas, tak jak ci mówiłem wcześniej, wszystko zależy od twojej siły. Im potężniejszy jesteś, tym prowadzisz wygodniejsze życie. Ludzie tacy jak my zaś, muszą się zajmować cięższymi zawodami i zapewniać stałe dostawy m.in. drewna, jedzenia, metalu, czy narzędzi do wioski. Są również prace najmniej opłacalne, którymi zazwyczaj zajmują się niewolnicy, a są nimi oczyszczanie i utrzymywanie płonących ognisk, oczyszczanie dróg z popiołu, czy służenie u bogatszych ludzi. W wiosce najwyższą władzę mają wódz Vigo, który jednak rzadko angażuje się w jakieś sprawy. Zazwyczaj spędza swój czas z żoną lub samotnie. Równorzędną władzę wraz z wodzem ma szaman Hakon, bardzo przebiegły typek, najstarszy mieszkaniec wioski. Posiada osobisty kontakt z Bogiem. Jest bardzo podejrzliwy wobec każdego i ma świra na punkcie przestrzegania zasad. Ogólnie życie nie jest takie złe, jeżeli oczywiście przestrzegasz zasad. Mamy wolność do miłości, każdy może się ożenić, z kim chce. Nie ma wewnętrznych konfliktów, a ogniska zapewniają nam bezpieczeństwo. W skrócie mamy zagwarantowane wszystko, co wymagane jest do prowadzenia szczęśliwego życia, przynajmniej to bez przerwy powtarza szaman. Bardzo dobre warunki mają dzieci. Dopóki nie dorosną, nie mają żadnych obowiązków, mogą się całe dnie bawić, z kim chcą, niezależnie od stanu rodziców. Dopiero po próbie na arenie są przypisywani do określonych grup. Jest tak na osobistą prośbę wodza — opowiedział, wskazując palcem za wąskie okno, gdzie widać było grupkę bawiących się dzieci ubranych w najróżniejsze stroje, od najbogatszych do najbiedniejszych. Inga zaś w tym czasie złapała za miotłę i zaczęła zamiatać podłogę.
— No to będziemy się zbierać, muszę cię przedstawić wodzowi i szamanowi. Oni zdecydują co dalej z tobą zrobić. Powinni teraz przebywać w sali zgromadzeń, gdzie zawsze rozwiązujemy spory. Mogliśmy iść tam od razu, lecz i tak jedyne co byśmy tam robili to, przysłuchiwali się małoznaczącym sprawom. Teraz już wszystko powinno się kończyć, więc nie długo będziemy czekać na swoją kolej — powiedział, po czym wstał i kierował się do wyjścia.
— Kochanie wychodzę, niedługo wrócę — zwrócił się do żony.
— Dobrze, owocnych rezultatów życzę — pożegnała dwójkę mężczyzn.
Zbliżał się już wieczór, dlatego ulice były prawie puste, jedynie dzieci jeszcze biegały i się bawiły oraz niewolnicy na drewnianych stołkach rozpalali pochodnie wzdłuż dróg. Mężczyźni dotarli do sali zgromadzeń. Ogromnego, okrągłego, drewnianego budynku z kopułą jako dachem. W środku dookoła znajdowały się długie ławy ustawione w sześciokąt, na których zasiadali potężni i groźni wojownicy. Na środku znajdowało się puste pole i dwa piedestały, na których przemawiali ludzie. Pod ścianą stał drewniany tron, ten sam, na którym siedział Pseudobóg, tym razem zasiadał na nim wódz, a u jego boku stali stary szaman ubrany w niebieskie szaty, z długą brodą i pomarszczonym czołem, podpierający się laską oraz generał, potężny wojownik z kruczoczarnymi włosami z kokiem z tyłu głowy, ubrany w płytową zbroję z metalową maczugą u boku. Wszystkim usługiwała 28-letnia służąca. Wódz opierał swój podbródek o swoją pięść, był wyraźnie znudzony wysłuchiwaniem sporów ludzi. Głęboko westchnął i wydał werdykt w sprawie o kradzież sierpa między dwoma zbieraczami ziół. Nakazał złodzieja zamknąć na tydzień w klatce o suchej bułce i miseczce wody. Następnie zapytał, czy ktoś miał jeszcze jakąś sprawę. Na sali zapadła cisza, chciał już zakończyć zgromadzenie i odejść, lecz przerwał mu głos Ulfa zgłaszającego swoją sprawę. Szaman poprosił go o podejście na środek i przedstawienie swojego problemu.
— Dzisiaj podczas mojej wyprawy po drewno na wymianę spotkałem tego mężczyznę — wskazał na Boga — mówi, że stracił pamięć, a jedyne co pamięta to to, że nazywa się Dimas. Chciałem go przedstawić przed wodzem i szamanem, abyście zdecydowali co z nim uczynić.
Szaman spojrzał podejrzliwie na przybysza, rozkazał mu podejść bliżej i zastąpić miejsce Ulfa.
— Więc twierdzisz, że straciłeś pamięć i nie pamiętasz, skąd przybywasz? Osobiście nie znam cię, ale jeżeli chcesz zostać w naszej wiosce na dłużej, musisz odpowiedzieć mi na kilka pytań, dobrze? — powiedział łagodnym głosem.
— Jeżeli będę w stanie, to odpowiem — odpowiedział Bóg.
— A więc Dimasie, czy jesteś wyznawcą fałszywego Boga? — zapytał donośnie szaman.
Bóg stał w bezruchu, nie przypominał sobie tworzenia żadnego innego Boga poza Pseudobogiem, a przecież on według nich był wysławiany jako jedyny. Czyżby mówili o śmierci? Zastanawiał się, rozmyślając przy tym, co odpowiedzieć.
— Ja … naprawdę chciałbym odpowiedzieć, lecz nie mogę sobie nic przypomnieć. Może za jakiś czas moja pamięć powróci — odpowiedział wymijająco Bóg.
Szaman nie był zbytnio zadowolony z odpowiedzi, zwrócił się do wodza i powiedział mu coś na ucho. Po chwili wódz wstał i rzekł:
— Dimasie, zezwalam ci zostać w wiosce, nie brakuje nam miejsca, a z pewnością znajdzie się dla ciebie praca. Twój status społeczny zostanie określony za 5 dni, wykażesz się walką na arenie. Do tego czasu będziesz mieszkał w specjalnym budynku obok chaty szamana. Będzie cię on obserwował, spróbuje ci pomóc z przywróceniem pamięci i upewni się, że nie jesteś wyznawcą fałszywego Boga. Na tym kończę dzisiejsze spotkanie — Powstał i wyszedł z sali. Dopiero potem wstali wszyscy inni wojownicy i opuścili salę.
Do Boga podeszła służąca, przedstawiająca się jako Lidia i mówiąc, że będzie mu pomagać przez pierwsze dni, jeżeli miałby jakieś pytanie, miał zwrócić się do niej. Odprowadziła go do jego nowego domu. Była to niewielka chata, zbudowana z drewna i pokryta strzechą. W rogu pokoju znajdowało się stare łóżko. Poza tym i paleniskiem na środku, mieszkanie było całkowicie puste. Służąca kazała się Bogu rozgościć i wyszła z domu, wracając po chwili z misą wody do obmycia ciała. Powiedziała Bogu, że przyjdzie obudzić go następnego ranka i miał do tego czasu odpocząć. Gdy służąca wyszła, Bóg oczyścił swoje ciało i położył się na łóżku. Jako istota Boska nie potrzebował snu, dlatego całą noc rozmyślał o tym, jak przywrócić swoją moc.
— Może porozmawiam z szamanem, w końcu ma bezpośredni kontakt z Pseudobogiem? Chociaż nie, to nie będzie za dobre, jeżeli Pseudobóg mnie zabierze do nieba ich wiara, może na tym ucierpieć. Zaczną sądzić, że istnieją ludzie wybrani, a ja tego nie przewidziałem w swoim planie stworzenia religi. Muszę wymyślić coś innego.
Następnego ranka do jego pokoju weszła służąca, witająca go i prosząca o pójście za nią. Bóg wstał i zapytał, dokąd się mają udać. Odpowiada mu, że szaman chciał z nim znowu porozmawiać. Doszli do chaty szamana. Różniła się od innych budynków, była podłużna i zbudowana z kamienia. Dach zaś pokryty był drewnianymi dachówkami. Służąca nakazała wejść Bogu do środka, sama zaś tego nie zrobiła, wydawała się dziwnie zakłopotana. Stwierdziła, że musiała posprzątać w domu Boga, ponieważ nikogo tam dawno nie było i pewnie było tam bardzo brudno. Bóg wszedł do chaty, która była wypełniona szafkami i półkami. Na środku stał podłużny stół, a z tyłu pod ścianą znajdował się mały ołtarz z podobizną Pseudoboga. Szaman poprosił Boga, aby usiadł i zapytał się go:
— Lidia z tobą nie przyszła? — wyglądał na zdziwionego, jakby bardzo zależało mu, aby ją spotkać.
— Em … nie, powiedziała, że musi posprzątać w moim domu, ponieważ dawno nie było tam lokatora i jest tam strasznie brudno — odpowiedział zmieszany Bóg.
— Ach, co za dziewczyna, udaje niedostępną — powiedział zawiedziony. Powrócił jednak szybko do przewodniego tematu rozmowy — I jak tam noc w nowym mieszkaniu? Mam nadzieje, że dobrze, czy nie przypomniałeś sobie przez sen czegoś?
— Niestety nie, dalej nic nie pamiętam, obawiam się, czy nie straciłem pamięci na trwałe — odpowiedział Bóg.
— To wielka szkoda, nie pamiętać nic o sobie i swoim pochodzeniu, zupełnie jakbyś był nową osobą — powiedział zmartwiony szaman — Ach tak, zdaje się, że się jeszcze nie przedstawiłem. Nazywam się Hakon, szaman tej wioski, choć to pewnie już wiesz. Skoro formalności mamy już za sobą pozwól, że zadam ci kolejne pytanie. Nie zadałem go wczoraj, ponieważ widziałem, że Vigo był już znużony, a go lepiej nie denerwować.
— Powtórzę się, jeżeli będę w stanie odpowiedzieć, to zrobię — odpowiada Bóg, przygotowując się na kolejne pytanie.
— Czy jeżelibyś mógł, chciałbyś coś zmienić w naszej wiosce? Z pewnością poobserwowałeś już trochę i wyrobiłeś już sobie jakieś zdanie — zapytał Hakon.
Pytanie to wydało się bardzo dziwne dla Boga. Po co szaman miałby się tym interesować? Na pewno musiał mieć w tym jakiś ukryty powód. Postanowił nie odpowiadać wprost, ponownie zasłaniając się amnestią.
— To prawda, że zdążyłem poobserwować już, jak funkcjonuje wioska, lecz wciąż mam za mało danych. Poznałem tylko perspektywę biedoty, nie mam na razie porównania. Dlatego nie mogę odpowiedzieć na twoje pytanie.
Szaman ponownie wydał się niezadowolony z odpowiedzi. Mruknął pod nosem, odwrócił się i pozwolił Bogu odejść. Na odchodne powiedział, że jeżeli w końcu wyrobi sobie opinię, miał się do niego niezwłocznie zwrócić. Bóg udał się do swojej chaty, gdzie przebywała służąca, zapytał ją, jak mógł jej pomóc. Ona odpowiedziała, że mógłby pójść po drewno do drwala, skoro już go poznał. Dała mu w rękę kawałek mięsa zawinięty w duży liść.
— To powinno wystarczać, jako zapłata za drewno — uśmiechnęła się promieniście — lepiej mieć przy sobie zapas drewna, noce stają się coraz zimniejsze.
Bóg udał się w kierunku chaty drwala, po drodze obserwując pracujących mieszkańców i myśliwych udających się na polowanie. Gdy dotarł do chaty, okazało się, że nikogo w niej nie było. Zajrzał pod zadaszenie, przy którym leżało odłożone drewno. Zauważył skulonego pośród sterty drewna Rolla, trzymającego w rękach dziwne narzędzie. Podszedł do niego i zapytał:
— Cześć mały, gdzie twoi rodzice?
Chłopiec odskoczył wystraszony, nerwowo chowając swoje narzędzie za plecami. Bóg widział to wyraźnie i chcąc nawiązać kontakt z chłopcem, zapytał.
— Co tam chowasz za plecami? Nie zechcesz mi tego pokazać? — przykucnął i się uśmiechnął.
Chłopak, początkowo niepewny, wyjął zza pleców ręcznie zrobioną, prostą piłę do drewna. Bóg był zdziwiony tym narzędziem, wcześniej go nie widział, zapytał się, do czego służy.
Rollo ze wstydliwego chłopca, stał się bardzo otwarty i z zapałem opowiadał o swoim wynalazku.
— Sam zbudowałem to narzędzie. Zawsze patrzę na tatę jak ciężko mu jest pracować zardzewiałą siekierą, dlatego chciałem mu pomóc. Zauważyłem, że w drewnie, które przynosi, czasami żyją owady gryzące drewno. Nałapałem ich kilka i poobserwowałem. Tak wpadłem na pomysł stworzenia tego narzędzia. Na razie je testuję, ale niedługo pokażę je tacie, na pewno będzie ze mnie dumny!
Bóg był pod wielkim wrażeniem intelektu i pomysłowości chłopca. Właśnie tacy ludzie pchają rozwój do przodu. Potrzeba jest matką wynalazków. Pochwalił chłopca za wynalazek i ponownie zapytał o jego rodziców. Chłopak już tak bardzo się nie krępował i odpowiedział:
— Tata znów poszedł do lasu po drewno, a mama poszła zbierać owoce nieopodal wioski, nie wiem, kiedy wrócą. A co? — zapytał.
— Chciałem zabrać trochę drewna, ponieważ w mojej chacie go nie ma. No, ale mówi się trudno, przyjdę później — Bóg wstał i już chciał odchodzić.
— A masz zapłatę? — zapytał nagle chłopak.
— Tak, mam — odpowiedział zmieszany.
— To ja mogę ci wydać drewno, robiłem to już wcześniej, wiem ile dać za co — odpowiedział dumnie chłopak.
— Na pewno, potrafisz? — upewnił się Bóg.
— TAK — krzyknął, podskakując.
— No dobrze, tutaj jest zapłata, ile możesz mi dać za to drewna — podał mu zawinięte mięso.
Oczy chłopaka zabłysnęły na widok mięsa, widać było, że rzadko je jadł. Szybko zabrał zawiniątko i zaniósł do środka chaty. Po chwili wrócił i nasypał do kosza mnóstwo drewna. Z trudem podniósł go, przeszedł kilka kroków i postawił pod stopami Boga.
— Proszę panie Dimasie, dziękuje za mięso — szeroko się uśmiechnął.
— To ja dziękuje Rollo, że mnie tak dobrze obsłużyłeś. Powodzenia z twoim wynalazkiem — podziękował, podniósł kosz i kierował się do swojej chaty, rozmyślając, jaki to chłopak był wspaniały i jak świetnie wpasowywał się w jego opis człowieka pchającego rozwój do przodu. Był pewny, że gdy ukarze wszystkim swój wynalazek, zostanie doceniony.
Rozdział VI — Wygnanie
Wyczekiwane pięć dni minęło dla Boga bardzo szybko. W tym czasie zdążył poznać sposób życia ludzi w wiosce. Dokładnie poznał podział obowiązków i prawa poszczególnych ludzi. Próbował znaleźć sposób na odzyskanie większej ilości mocy, lecz wciąż nic mu nie wychodziło. Całymi dniami pomagał Lidii, spotykał się z szamanem, który zadawał mu coraz bardziej podejrzane pytania i stawał się coraz bardziej uporczywy, oraz z rodziną drwali. Bardzo poprawił się jego kontakt z Rollem, z czego zadowoleni byli jego rodzice. Bardzo martwili się, że chłopak z nikim się nie bawił, nie wiedząc, że bezprzerwy pracował nad swoim wynalazkiem. O poranku, Boga ponownie obudziła służąca Lidia.
— Obudź się Dimasie, już świta. Musisz przygotować się do walki na arenie — szarpała go za ramie.
Bóg otworzył oczy i spojrzał na stojącą u jego boku kobietę. Dwudziestoośmioletnia Lidia stała skąpana w promieniach słońca. Miała fioletowe oczy i czarne włosy, związane w warkocz przerzucony przez ramię. Ubrana była w bardzo zadbaną, kolorową suknię. Widać było, że musiał być to podarunek, ponieważ jej samej nie byłoby stać na tak drogi zakup, szczególnie że była zaledwie służącą. Bóg podniósł się ociężale i podziękował Lidii za pobudkę.
— A więc to dziś, czyż nie? — zapytał i spojrzał za okno na wschodzące słońce.
— Tak, jak odwiedziesz swojej siły, będziesz w wiosce kimś. Kto wie, może będzie cię stać na własną służącą? — uśmiechnęła się.
— Nie jestem wielkim fanem walk między ludźmi bez ważnego powodu. Nic dobrego z tego nie przychodzi. Ludzie powinni współpracować, razem uzupełniać swoje wady, a tak doprowadzają do większego podziału i urazy między nimi. Gdybym mógł, nie chciałbym walczyć — powiedział zmartwiony Bóg.
Lidia spojrzała na niego z podziwem. Chciała mu powiedzieć coś szczerego, lecz się zawahała. Odwróciła się, podeszła do drzwi i powiedziała.
— Nie pleć głupstw Dimasie. Jeżeli wykażesz się siłą i męstwem, będziesz opływał w dostatek, a czyż każdy człowiek tego nie pragnie?
— Może jestem innym człowiekiem — zaśmiał się.
Służąca odwróciła się i przez chwilę zamyśliła. Gdy skończyła, pomogła się Bogu ubrać i razem wyszli z domu, kierując się w stronę areny. Lidia wyglądała na smutną i zaniepokojoną, zazwyczaj radosna i gadatliwa, szła w ciszy i ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy szli, Bóg obserwował pracujących ludzi, akurat przechodzili przez najuboższą część wioski. Chaty były zapadłe i spróchniałe, a dachy dziurawe. Wszystko było pokryte popiołem, ściany, ścieżki, dachy, nawet ludzie. Na progu jednego z domów siedział starszy człowiek, cały siwy od starości i popiołu, bez ubrań, jedyne co miał na sobie to podarta, brudna przepaska na biodrach ze zwisającym kawałkiem materiału. Z trudem, drżącymi dłońmi, lepił garnek z wilgotnej kupki gliny leżącej u jego boku. Był bardzo skupiony na swojej pracy, wpatrzony przekrwawionymi oczami od popiołu nie spuszczał z niego oka, by uformować doskonały okrąg. Nagle jego ręce zadrżały, garnek się zapadł, a starzec zasłonił dłońmi swoje usta i głośno zakaszlał. Gdy odsłonił swoje usta, zauważył, że jego dłonie były pokryte krwią. Wytarł je szybko w kawałek szmaty i powrócił do pracy. Lidia patrzała na starca z bólem w sercu, lecz z trudem odwróciła wzrok i przyśpieszyła kroku. Chwilę później dotarli do areny. Była to największa budowla w wiosce, wyglądem przypominała Bogu rzymskie koloseum, lecz zbudowane z drewna i znacznie mniejsze. Z łatwością jednak pomieściło wszystkich mieszkańców wioski, którzy mogli pozwolić sobie przerwać pracę i pojawić się na spektaklu. Lidia opuściła Boga i udała się usługiwać wojownikom. Sam Bóg zaś został zaprowadzony przez jednego z wojowników do wejścia na arenę. Przedtem jednak pozwolono mu wybrać zbroje i broń. Bóg przyglądał się wiszącym zbrojom, które wcale ich nie przypominały, były stare, pordzewiałe i dziurawe. Zupełnie tak, jakby były przygotowane specjalnie po to, by walczący ludzie nie mieli szans w starciu z w pełni wyposażonymi wojownikami. Stół z bronią również był pełny starych, zużytych i tępych broni. Bóg postanowił nic z tego nie wybierać. Przyglądał się przez kraty wnętrzu. Arena była nieco wkopana w ziemi i wypełniona piaskiem. Od widowni oddzielała ją wysoka drewniana ściana. Chwilę później bramy się otworzyły, a na arenę wyszedł Bóg i jeden z żołnierzy. Bóg przyglądał się potężnemu wojownikowi, z metalowym hełmem na głowie z toporem w jednej ręce i haku na długim sznurze w drugiej. Nie chciał z nim walczyć. Postanowił poddać walkę.
— Najwyżej zostanę niewolnikiem lub zbieraczem, nie zależy mi na wysokim statusie. Tak długo, jak będę mógł mieszkać w wiosce i być bezpieczny, tyle mi wystarczy. Nie muszę jeść, pić, ani spać. Doskonale sobie poradzę — myślał.
Na specjalnie wydzielonym miejscu areny siedział szaman i wódz, a u jego boku generał, trzymając kościany róg, którego dźwięk był sygnałem do ataku. Gdy wszyscy na widowni zajęli swoje miejsca, generał wziął głęboki wdech, by zadąć w róg i rozpocząć walkę. Zanim jednak to zrobił, na arenę wbiegł inny wojownik, ciągnąc coś za sobą. Wódz nakazał przerwać generałowi, co ten zrobił z wielkim trudem. Wojownik podszedł pod aulę, w której siedział wódz i padł na kolana.