E-book
14.7
drukowana A5
72.99
Historia Pewnego Raportu

Bezpłatny fragment - Historia Pewnego Raportu


Objętość:
440 str.
ISBN:
978-83-8126-422-8
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 72.99

Prolog

Przez chwilę przyglądam się drzwiom do klubu, zastanawiając się, czy wejść do środka, czy nie. Ale ostatecznie pragnienie wyłączenia sobie mózgu chociaż na chwilę i przestania myśleć o tym bagnie, w które się władowałam, wygrywa.

Dzisiaj spiję się w trupa i choć jutro będę tego żałować, a Xander pewnie zmyje mi głowę za to, jak się urządziłam, wiem, że jest mi to potrzebne.

Choć na chwilę chcę odpocząć od tego huraganu, który od pewnego czasu szaleje mi w głowie.

Gwar panujący w środku od razu uderza mi do głowy. Pot unoszący się z tańczących, zaduch wewnątrz klubu w innych warunkach zapewne doprowadziłyby mnie do szaleństwa, ale teraz nawet nie zwracam na to uwagi. Zależy mi na tym, by jak najszybciej dotrzeć do baru.

Kiedy w końcu udaje mi się tam przepchnąć, natychmiast zajmuję miejsce na jednym ze stołków.

— Co podać? — mężczyzna za barem od razu zwraca na mnie uwagę.

— Black russian — rzucam. — Podwójny — dodaję po chwili namysłu.

Niemalże natychmiast przede mną pojawia się kieliszek, który wychylam bez mrugnięcia okiem. O tak… tego mi właśnie trzeba.

Czuję, jak wódka rozlewa się po moim organizmie, dając mi przyjemne ciepło. Natychmiast też daję barmanowi znak, żeby nalał mi to samo.

Jeszcze kilkanaście takich drinków i ten przeklęty raport wyleci mi z głowy. Zapomnę o nim chociaż na chwilę, bo tego właśnie mi trzeba.

Dlaczego, do diabła, dlaczego to właśnie ja musiałam się zakochać? Akurat teraz, kiedy jutro mija drugi, ostateczny termin, w którym mam złożyć raport Dowództwu!

Boże… Jak ja w ogóle mogłam do tego dopuścić, zachować się tak nieprofesjonalnie? Co by powiedzieli moi znajomi, moi przełożeni?

Nie… Ja oczywiście wiem, co by powiedzieli. I jak to dla mnie by się skończyło, jeżeli nie złożyłabym tego raportu. Jedyne, co jest niewiadomą, to w jaki sposób dalej to rozegram…

Tak czy owak, teraz chcę o tym wszystkim zapomnieć…

Choć w głowie i tak telepią mi się resztki historii i tego, w jaki sposób się tu znalazłam…

Rozdział I

— Rekari, zapraszamy — głos miss Karit, naszej nauczycielki prowadzącej, rozbrzmiewa po całej auli.

Przyjaciółka ściska moją dłoń, a ja oddaję jej uścisk. Wyczuwam jej lekkie zdenerwowanie, z resztą całkowicie bezpodstawne, bo ona akurat przecież nie ma czego się bać. Przez wszystkie lata nauki, odkąd pamiętam, zawsze była prymuską, budziła zachwyt wszystkich dookoła. To oczywiste, że tym razem będzie zupełnie tak samo.

Dlatego nic dziwnego, że kiedy wstaje i wdzięcznym krokiem przeciska się pomiędzy siedzeniami, a następnie niemalże zamiata schody swoim szarym, błyszczącym ogonem, i z całą pewnością rozmyślnie kręci biodrami, cała męska część naszego audytorium, czyli koło kilkunastu tysięcy, gapi się właśnie na nią.

Przewracam oczami. Naprawdę? Ta to chyba nigdy nie przestanie gwiazdorzyć…

— Gratuluję wysokich wyników w nauce i bardzo dobrze zdanych egzaminów końcowych — starsza kotka podaje mojej przyjaciółce dyplom oraz niewielką, plastikową kartę. — Dzisiaj masz już wolne… Ale nie zapomnij zgłosić się jutro na testy kwalifikacyjne.

— Nie zapomnę, miss Karit — przytakuje Ari.

Zaraz potem odwraca się do nas, do audytorium i z szerokim uśmiechem zrywa sobie z szyi medalion, do tej pory oznaczający jej przynależność do uczniów, by potem rzucić go do ogromnej misy, w której znajduje się już niezliczona ilość takich samych.

Cały nasz rocznik, tysiąc kociaków, dzisiaj kończy swoją naukę. W misie jest ich już dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. Brakuje jeszcze jednego.

— Możesz dołączyć do pozostałych — nauczycielka wskazuje na prawie cały zajęty sektor rozstawionych krzesełek na ogromnej scenie.

Moja przyjaciółka kiwa głową z wdzięcznością i powoli odchodzi na wyznaczone miejsce.

Kiedy siada w pierwszym rzędzie, obok niej zostaje jeszcze tylko jedno puste krzesełko.

— Sayana, już tylko ty nam zostałaś — nauczycielka uśmiecha się lekko, a ja mam wrażenie, że wpatruje się we mnie cała sala.

Mam wrażenie, że cała sierść mi się zjeżyła, ale nie daję poznać po sobie zdenerwowania. Po prostu wstaję, wygładzam swoją spódnicę i wdzięcznym krokiem zaczynam iść w kierunku sceny. A w głębi dosłownie trzęsę się z nerwów.

Można by powiedzieć, że skoro zawsze jestem ostatnia, to powinnam się do tego przyzwyczaić, ale teraz wyjątkowo mi to przeszkadza. Tym bardziej, że mam podstawy do strachu — boję się o egzaminy, bo nie uczyłam się kompletnie i mam wyjątkowo złe przeczucia.

Wydaje mi się, że wszyscy patrzą na mnie z wyrzutem i czuję ich zapewne oskarżycielskie spojrzenia przez całą drogę.

Tyle dobrego, że Rekari, jak na dobrą przyjaciółkę, współlokatorkę i prawie że siostrę przystało, posyła mi pokrzepiający uśmiech i w sumie tylko dzięki niemu nie obracam się na pięcie i nie uciekam z auli.

— Zapraszamy, zapraszamy — kotka patrzy na mnie zachęcająco.

Czyżby ostatni gest dobroci przed wyrokiem? Wiem co się stanie, jeżeli będę miała tak kiepskie wyniki z egzaminów końcowych, a naprawdę nie uśmiecha mi się do końca swojego życia zostać robotnikiem i harować za pół darmo w fabrykach w roli taniej siły roboczej.

Biorę głęboki oddech i wyprostowana, nie dając po sobie poznać zdenerwowania, wchodzę na scenę i staję przy naszej nauczycielce prowadzącej.

— Nie bez powodu zachowaliśmy sobie ciebie na koniec — miss Karit mierzy mnie uważnym spojrzeniem, a ja chcę właśnie zapaść się pod ziemię. — Takiego przypadku jak ty jeszcze nie mieliśmy.

Czuję na sobie zaniepokojony wzrok Ari. Ona też wie, jak wyglądały moje „przygotowania” do egzaminów i rozumie, czego na dobrą sprawę powinnam się po nich spodziewać.

— Nigdy wcześniej bowiem nie mieliśmy kociaka, który ukończyłby naukę z takimi wynikami — kotka urywa, robiąc dramatyczną pauzę.

Serce bije mi w zawrotnym tempie i muszę się naprawdę powstrzymać, żeby zachować spokój.

W ciszy, która teraz nastała, słyszę zaniepokojone, niemalże ledwo słyszalne miauknięcie, które wyrywa się mojej przyjaciółce. Mam dziwne wrażenie, że wcale nie będzie miała ochoty sypnąć tym swoim standardowym tekstem typu „a nie mówiłam?”, jeżeli faktycznie mi się nie uda…

— Jesteś pierwszą osobą, która zaliczyła wszystkie egzaminy na sto procent, gratulujemy, Sayano — kotka uśmiecha się do mnie. — Zdradzisz nam, ile nauki wymagało uzyskanie takiego wyniku?

Powstrzymuję się, żeby nie spuścić głowy ze wstydem i już chcę wydusić jakieś przeprosiny, gdy nagle niczym piorun uderzają we mnie słowa nauczycielki.

Zaliczyłam. I to na dodatek na sto procent.

Ale jakim cudem?!

Z zaskoczeniem odwracam głowę i zerkam na Ari, która jest chyba w takim samym szoku, co ja. No i w sumie kilkanaście innych osób z pierwszego rzędu, które również wiedzą, jak bardzo intensywna była moja nauka… A raczej jej brak.

— Sayano, odpowiesz na pytanie? — ponagla mnie miss Karit.

— Jakie pytanie? — trochę mnie dezorientuje.

— Ile czasu poświęciłaś na naukę, by uzyskać taki wynik?

Słyszę chichoty za plecami i nawet nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, która grupka je wydała.

— Cóż… Najwyraźniej wystarczająco, żeby poszło mi tak, jak trzeba, proszę pani. Poza tym stawiałam na systematyczną naukę od samego początku i teraz najwyraźniej widać efekty.

Kotka kiwa głową z aprobatą, a ja wiem, że to najlepsza możliwa odpowiedź. Znam tą kocicę i jestem pewna, że gdybym powiedziała jej o tym, jak to wyszło, straciłabym bardzo dużo i to nie tylko w jej oczach, bo podobno ma być jutro w głównej komisji. Nie chcę się narażać.

— Tak czy owak, gratuluję nieprzeciętnie wysokich wyników w nauce i egzaminów końcowych zaliczonych na sto procent. Dzisiaj masz jeszcze wolne, ale przygotuj się na jutro.

Odbieram od niej dyplom oraz plastikową kartę, dającą mi dostęp do jutrzejszej komisji i testów przydzielających do kast, w głębi duszy skacząc z radości. Nie wierzę, znowu mi się udało na fuksie!

— Możesz dołączyć do pozostałych — nauczycielka prowadząca wskazuje mi na jedyne wolne miejsce w sektorze dla absolwentów.

Kiwam głową w podziękowaniu, a potem zrywam z szyi medalion i wrzucam go do misy. Nareszcie koniec nauki!

I w tym momencie eksploduje we mnie radość — zdałam, udało mi się takim niesamowitym fartem!

Rekari zrywa się ze swojego miejsca w tym samym momencie, w którym do niej podbiegam, akurat w czas, bym mogła rzucić się jej na szyję.

— Zdałam, Ari, zdałam! — krzyczę, ściskając przyjaciółkę ze wszystkich sił. W oczach pojawiają mi się łzy ulgi, tak długo wstrzymywany stres wreszcie znalazł swoje wyjście. Już przynajmniej nie muszę się denerwować, że źle skończę.

— Wiedziałam, że tak będzie — śmieje się moja współlokatorka. — Ty przecież zawsze sobie ze wszystkim radzisz, kochanie! Gratuluję, po prostu gratuluję!

— Spokój! — nauczycielka przywołuje nas do porządku, choć gdzieś tam pobrzmiewa rozbawiona nutka.

Natychmiast poważniejemy, a ja siadam obok swojej przyjaciółki.

— Absolwenci, powstać!

Wzdycham ciężko i lekko przewracam oczami, w tym samym momencie co Ari, co wywołuje uśmiechy na naszych twarzach. Głupie procedury, jakbym nie mogła po prostu stać przez cały czas!

— Dzisiaj i jutro to dwa najważniejsze dni w waszym życiu. Dzisiaj zakończyliście naukę, jutro przejdziecie testy i w opracowaniu o nie, waszą osobowość i wyniki nauki oraz egzaminów końcowych zostaniecie przydzieleni do poszczególnych kast. Jutro rozsądzi się wasza przyszłość. W najbliższym czasie rozpoczniecie swoją pracę dla naszej cywilizacji. Więc teraz idźcie i sprawcie, żeby Anthruv był z was dumny!

Na zakończenie przemówienia miss Karit cała aula wybucha oklaskami i okrzykami radości. Tak, właśnie dzisiaj zakończyliśmy naukę, nasz pierwszy etap życia, a od jutra czy kiedy tam dostaniemy wyniki testów i przydziały, zaczniemy pracować na jeszcze większą potęgę anthruviańskiej społeczności.

A dzisiaj… Dzisiaj jeszcze na spokojnie możemy się bawić, odstresować i przygotować mentalnie na jutrzejszy dzień. Czas na obowiązki przyjdzie później.

— Idziemy — Rekari szturcha mnie, pokazując mi wyjście i falę kotów, która zdążyła już do niego dotrzeć.

Kiwam głową na znak zgody i biorę ją pod rękę, w drugiej ściskając dyplom i przepustkę na jutrzejsze testy.

Kilka kroków dalej zostajemy zauważone przez dwójkę kotów z sąsiedniego pokoju.

— Ari! Ana! — jeden z nich, Lucio, zaczyna do nas machać.

— Znowu się zaczyna — wzdycham, przewracając oczami.

— Nie możesz być ciągle taka sztywna — strofuje mnie przyjaciółka. — Chodź, przynajmniej z nimi pogadamy!

Ponieważ mocno trzyma mnie pod rękę, za bardzo nie mam możliwości się wykręcić i, chcąc nie chcąc, zostaję przez nią pociągnięta w kierunku mierzących nas pożądliwym wzrokiem samców.

— No cześć, ślicznotki — współlokator Lucia, Frederick, uśmiecha się, ukazując imponujący garnitur białych, zadbanych zębów, łącznie z ostrymi kłami. — Pomyśleliśmy, że po tym stresie przydałoby się i wam, i nam jakoś wyluzować.

— Co oferujecie? — Rekari przysuwa się do nich, zalotnie kręcąc biodrami.

— Wygodne łóżko i towarzystwo — Lucio kładzie jej rękę na ramieniu. — Idziesz na to, piękna?

— A czy kiedykolwiek ci odmówiłam? — kotka z chichotem przysuwa się do niego, na szczęście równocześnie mnie wypuszczając.

Skwapliwie korzystam z okazji i odsuwam się o krok.

Oczywiście ona tego nie zauważa, zaaferowana towarzystwem kota. Zaraz potem też obydwoje bez zbędnych słów odchodzą w stronę naszych tymczasowych mieszkań.

Mam ogromną nadzieję, że nie wybiorą mojego i kotki…

Choć teraz bardziej interesuje mnie deko ważniejsza kwestia — muszę spławić niemalże dyszącego mi nad głową napalonego Fredericka…

— Ana, nie daj się prosić — samiec obejmuje mnie w pół i przyciąga do siebie. — Wiem, że jesteś zestresowana… Tym bardziej, że tyle problemów miałaś z tą nauką… Nie daj się prosić, wiem, że tego pragniesz.

— Ric, zostaw mnie — delikatnie odsuwam się od niego. — Naprawdę nie mam ma ciebie ochoty.

— Nigdy nie masz na nikogo ochoty — kot marszczy brwi. — Czy ty kiedykolwiek przespałaś się z kimkolwiek inaczej, niż po pijaku? Jesteś naprawdę dziwna, Ana. Szkoda, że nie jesteś taka sama, jak Ari, ona nigdy nie odmawia, wie, o co w tym wszystkim chodzi.

— Ale jak już sam stwierdziłeś, nie jestem taka, jak Ari — uśmiecham się przepraszająco. — Jak chcesz, poczekaj, aż Lucio z nią skończy, może wtedy znajdzie dla ciebie chwilę.

Kot prycha ze złością, po czym odwraca się na pięcie i znika w tłumie, najwyraźniej poszukując innej kotki, która chciałaby jego i siebie zaspokoić.

Ja zaś w spokoju mogę przejść przez prawie całe centrum szkoleniowe, by ostatecznie znaleźć się przed sektorem, w którym znajdują się mieszkania prawie trzydziestu tysięcy kociaków w wieku do dziewiętnastu lat włącznie.

Kiedy znajduję się przed drzwiami oznaczonymi numerem 4937c, zatrzymuję się na moment. Zanim wejdę, chcę się upewnić, że nie natrafię na przyjaciółkę zabawiającą się z naszym sąsiadem…

Nachylam się i przykładam ucho do drzwi. Mam dość dobry słuch nawet, jak na Anthruviankę, więc gdyby co, to z pewnością bym ich usłyszała.

Po minucie głuchej ciszy jestem już pewna, że w środku nie czekają na mnie żadne niespodzianki. Dlatego na spokojnie z ukrytej kieszeni w spódnicy wyciągam kluczyk, przekręcam w drzwiach i wchodzę do naszego małego, skromnego mieszkanka.

Wygląda niemalże dokładnie tak samo, jak wszystkie inne — jeden pokój z podwójnym łóżkiem, szafą i kilkoma innymi meblami, łazienka i niewielka kuchnia. Ale mimo tego czuję sentyment do tego miejsca, w końcu spędziłam tu większą część mojego życia… Dziwnie będzie to wszystko zostawić…

Już od razu na starcie zrzucam z siebie prostą, ołówkową spódnicę, białą bluzkę i krawat, nasze galowe ubrania, i odkopuję je w kąt. Później się nimi zajmę. Teraz chcę wreszcie przebrać się w coś wygodniejszego…

Podchodzę do szafy i pobieżnie przebiegam wzrokiem jej zawartość, aż w końcu zauważam to, co chciałam — krótkie spodenki i luźną, czarną koszulkę na ramiączkach. To jest to. Zdecydowanie najlepszy zestaw na wypad w moje ukochane, obecnie najprawdopodobniej wyludnione miejsce.

Biorę ciuchy i idę do łazienki, chcąc się jeszcze odświeżyć. Po drodze jednak zatrzymuję się przed ogromnym lustrem, wiszącym w korytarzu i z uśmiechem poprawiam sobie fryzurę.

Z odbicia patrzy na mnie pewna siebie, wyprostowana, wysoka na około metr sześćdziesiąt, ruda kotka. Całe ciało ma pokryte dosyć długim, mięciutkim, jedwabistym, błyszczącym futerkiem, gdzieniegdzie o lekko ciemniejszym odcieniu, tworząc prążki podobne do tych, które miały pradawne istoty zwane tygrysami. Gęste włosy na głowie w kolorze kremowym blond, pomiędzy uszami przycięła tak, by skośnie opadały na czoło, czasem częściowo zasłaniając prawe oko, z tyłu zaś związała w gruby warkocz sięgający połowy pleców. Z uszu też wyrastają jej długie, rude kosmyki sierści, przypominające pradawne rysie, tyle, że nie są to pędzelki na szczycie. Niżej znajdują się ogromne, zielononiebieskie oczy, razem z różowym, niewielkim noskiem i niezwykle długimi, białymi wąsikami tworząc pozory uosobienia niewinności, jeżeli połączyć to z delikatnym uśmiechem na kocim pyszczku.

Dłoń, również pokrytą futerkiem, o długich, szczupłych palcach, skrywających ostre pazury gotowe do wysunięcia w każdej chwili, opiera na biodrze, skrywając poduszeczki równie różowe, co nosek.

Co jakiś czas w lustrze pokazuje się również niezwykle puchaty ogon, w kolorze podobnym do ciała, o długiej i jedwabistej sierści, długości ponad metra, łagodnie kiwający się z boki na bok, nie raz i nie dwa wzbudzający zazdrość innych kotek i podziw kotów.

Szczególnie, jeżeli spogląda się również na jej długie, szczupłe nogi, oparte na typowo kocich tylnych palcach z poduszeczkami, które, jako jednej z niewielu umożliwiają jej prawdziwie bezszelestne poruszanie się, z uniesionym w powietrze śródstopiem, jakieś dwadzieścia pięć centymetrów wyżej kończącego się stawem skokowym.

Jednym słowem, typowa Anthruvianka. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego Frederick uważa, że jestem dziwna. Bo nie wskakuję do łóżka z każdym, chcąc zaspokoić popęd fizyczny? Wiem, że wszyscy tak robią, nikt nie trzyma się jednego partnera, chyba, że nawzajem sprawiają sobie satysfakcję, ale ja po prostu tego nie potrzebuję. Przyznaję, jak to wypomniał mi Ric, kiedy napiję się zbyt wiele, czasem mi się zdarza… Ale nie potrzebuję tego.

A każdy ma przecież prawo do odmienności i różnych upodobań w tych kwestiach.

Posyłam sobie pożegnalnego całusa i wchodzę do łazienki, chcąc się ubrać i wrzucić kilka rzeczy do torby.

Coś czuję, że to będzie naprawdę cudowny wypad. I naprawdę odprężający, w przeciwieństwie do wpakowania się do łóżka jakiegoś samca!

Rozdział II

Znajduję się mniej więcej na środku jeziora, unosząc się na plecach, kiedy kątem oka zauważam jakiś ruch na brzegu dokładnie za mną.

Niemalże natychmiast robię coś w rodzaju fikołka w wodzie i przekręcam się tak, by widzieć, co go wywołało. Unosząc się w miejscu za pomocą delikatnych ruchów rąk i tylnych łap, dokładnie lustruję brzeg, równocześnie nastrajając uszy tak, by możliwie jak najdokładniej zlokalizować pochodzenie owego ruchu.

Ale niestety, mimo wyjątkowo czułych nawet jak na anthruviańskie standardy zmysłów, nie dostrzegam absolutnie nic, co mogłoby potwierdzić moje przypuszczenia.

A zaraz potem z wysokiej trawy wyskakuje królik, jeden z niewielu gatunków, jakie pradawni uchowali dla nas od nieuchronnej zagłady Anthruvii.

Z ust wyrywa mi się oddech ulgi, a zaraz potem zaczynam cicho chichotać. I pomyśleć, że takie małe, niewinne zwierzątko napędziło mi tak ogromnego stracha!

Ale mimo tego całe odprężenie szlag trafił. Wystarczył jeden drobiazg, żeby mnie zdekoncentrować, bo świadomość, że ktokolwiek mógłby mnie obserwować, kiedy teraz, bezkarnie pływam sobie nago w jeziorze… Nie, dziękuję bardzo. To zdecydowanie nie jest przyjemne.

Dlatego właśnie decyduję się skończyć tą moją eskapadę poza tereny zabudowane. Z resztą… Obiecałam, że dzisiaj pójdę z Rekari na imprezę do strefy czerwonej… A zanim dojdę do centrum szkoleniowego, potem do naszego mieszkania, zanim się wybierzemy, wyjdziemy i dojdziemy na miejsce, to naprawdę trochę się zejdzie…

Kiedy wypływam na brzeg, dosłownie ze mnie cieknie. To chyba jedyny minus mojego puchatego, delikatnego futerka… Woda naprawdę ma co zmoczyć.

Zerkam na powierzchnię wody, która pokazuje moje odbicie i… wybucham śmiechem. Nie… Naprawdę. Wyglądam po prostu przekomicznie. Jak typowy zmokły kot. No ale cóż… Tak to się zdarza. Na szczęście jednak nikt mnie teraz nie widzi, więc może ujdzie mi to na sucho. Jak zwykle z resztą. Jeszcze nikt mnie nie zobaczył, zazwyczaj wybieram takie godziny, kiedy wszyscy śpią, albo są w pracy. A z resztą, nawet jeśli, to to nie jest zabronione. Po prostu, mogłoby być dla mnie nieco krępujące…

Ale teraz muszę się ogarnąć.

Sięgam po ogromny, puchaty ręcznik ze specjalnego włókna, zaprojektowany tak, by zbierał wodę z kociego futra w niewyobrażalnych wręcz ilościach. I dzięki temu zaledwie parę minut później jestem już całkowicie sucha. Tylko… trochę rozczochrana.

Biorę ręcznik, o wiele cięższy niż chwilę wcześniej i wyciskam z niego wodę. Przez swoją unikalną budowę włókien całkowicie pozbywają się płynów i ostatecznie idealnie suchy ręcznik kładę na dużym, płaskim kamieniu przy brzegu. Sama potem na nim siadam i sięgam po okrągłą szczotkę z delikatnym włosiem, idealną do wyczesywania i rozplątywania sierści. Jeden z moich ulubionych rytuałów.

Uśmiecham się sama do siebie, a potem zaczynam bardzo dokładnie wyczesywać sobie futerko.

* * *

Dobre pół godziny później moje futerko jest już jedwabiste i lśniące, zupełnie takie, jak przed wejściem do wody.

Rozglądam się leniwie, upewniając się, czy aby na pewno nikogo nie ma wokoło. A kiedy to już jest pewne, to znaczy całkowicie się rozejrzałam i znów nie zauważam nikogo, jeszcze na chwilę odchylam głowę do tyłu i pozwalam, by ogrzewało mnie światło emitowane przez sztuczne ekrany, udające niebo z dwoma słońcami, prawdopodobnie takie, jakie kiedyś mógł zobaczyć każdy mieszkaniec Anthruvii, jeżeli tylko podniósł wzrok do góry.

Choć zdecydowanie bardziej wolę, kiedy panele przestają emitować światło i stają się przezroczyste, równocześnie przyciemniając, dając nam podgląd na cudowne, rozgwieżdżone niebo, oblewając wszystko cudownym światłem gwiazd lub ciał niebieskich, które odbijają ich promieniowanie. Wszystko wtedy staje się takie… magiczne, a ja czuję się jak bohaterka jakiejś z tak popularnych wśród młodych kociaków gier lub powieści graficznych, że zaraz zostanę powołana do ważnej kasty, od razu na start dostanę wysoką rangę, a w moich rękach będą spoczywać losy całej cywilizacji…

Tak czy siak, jutro dowiem się, jak wszystko się skończy. A mimo swoich wyników w nauce i w egzaminach nie czuję, żebym miała trafić do czegoś specjalnego. Prędzej przydzielą mnie do zdrowotnych, albo naukowców, im podobno bardzo potrzebne są takie umysły…

Choć i tak wszystko pokażą jutrzejsze testy.

A teraz już najwyższy czas, żebym się zbierała, chcę zdążyć. Nie chce mi się słuchać gadania Ari, i tak pewnie będzie narzekać, że nie przespałam się z Frederickiem… Co poradzę, że naprawdę nie mam na to ochoty.

Podnoszę się z głazu i leniwie wciągam pozostawioną na brzegu bieliznę i ciuchy, a potem podnoszę torbę i zarzucam sobie na ramię.

I już nawet robię kilka kroków, kiedy moje uszy po raz kolejny wyłapują cichy szelest.

Natychmiast się zatrzymuję, a moje ucho kieruje się w tamtą stronę.

Oczywiście ten dźwięk się nie powtarza, ale ja jestem święcie przekonana, że naprawdę ktoś tam jest i sama nie wiem od jak długiego czasu mnie obserwuje.

Powoli odwracam się w kierunku źródła wcześniejszego dźwięku. Okazuje się, że staję naprzeciwko tak gęstych zarośli, że nie jestem w stanie przebić ich wzrokiem, a naprawdę nie uśmiecha mi się zapuszczać w te chaszcze, tym bardziej, że dopiero co się wyczesałam.

— Wiem, że tam jesteś! — oznajmiam podniesionym głosem. — Wyjdź stamtąd natychmiast! Miej chociaż odrobinę honoru i się pokaż!

Przez dobre kilka minut wpatruję się w tamto miejsce i już nawet mam wrażenie, że widzę przebłysk czarnego futerka… gdy nagle z krzaków wyskakuje ten sam ciemnoszary królik, który zwrócił moją uwagę już wcześniej.

Z początku patrzę na niego z oszołomieniem… A potem wybucham śmiechem.

Zwykły królik… A takiego stracha napędził mi, dorosłej kotce!

Chichocząc cicho odwracam się i zaczynam iść w stronę miasta, przez które muszę przejść, żeby znaleźć się na niższych poziomach i w końcu w centrum szkoleniowym.

Swoją drogą… Ciekawe, czy Ari już wróciła… Wiem w końcu, jak długo potrafi zabawiać się z Luciem. Tak czy siak, lepiej, żeby już była i najlepiej przygotowała obiad, dzisiaj w końcu jej kolej, a ja już porządnie zgłodniałam…

Rozdział III

— Wróciłam! — oznajmiam, wchodząc do naszego mieszkania.

W odpowiedzi słyszę ciche, przytakujące mruknięcie, które informuje mnie, że moja współlokatorka również zdążyła powrócić do domu.

Od razu też owiewa mnie cudowny zapach czegoś z całą pewnością przepysznego, co Rekari najwyraźniej zdążyła przygotować.

Na mojej twarzy pojawia się wręcz wygłodniały uśmiech, a brzuch zaczyna głośno burczeć, domagając się swoich praw. Dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo jestem głodna!

Nie tracąc ani chwili rzucam torbę w kąt przedpokoju, a potem natychmiast zaczynam iść w stronę kuchni.

Nagle jednak ni z tego, ni z owego na drodze wyrasta mi Ari, zagradzając dostęp do kuchni.

— Przesuń się — prycham na nią. W końcu głodny kot to zły kot i o tym wiedzą wszyscy.

Ta jednak niewzruszenie stoi przede mną z założonymi ramionami, mierząc mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem.

— Ari, nie każ mi używać siły — w moim tonie pojawia się groźba.

— Powodzenia — uśmiecha się kpiąco.

Tak się bawimy? No to proszę bardzo… Bez zastanowienia odpycham kotkę na bok, wkładając w to całą moją siłę, na jaką w obecnym momencie jestem w stanie się zdobyć. Ta zaś, najwyraźniej nie spodziewając się, że faktycznie planuję urzeczywistnić swoją groźbę, ląduje na podłodze i już bez żadnych przeszkód mogę wejść do kuchni.

— Ana! — Ari, oburzona moją bezceremonialnością, zbiera się z podłogi. — Chyba parę ładnych lat temu ustaliłyśmy, że już się nie bawimy w walkę, to dziecinne!

— Nie bawię się z tobą — stwierdzam, równocześnie rozglądając się w poszukiwaniu jedzenia. — Stanęłaś mi na drodze do żarcia, dziwisz się mojej reakcji? Jestem głodna jak nie wiem, nie jadłam nic od śniadania!

— Chcę z tobą porozmawiać — przyjaciółka oznajmia, stając za moimi plecami. — Poważnie porozmawiać. I nie licz na to, że dostaniesz jeść, zanim to się stanie.

Odwracam się i mierzę ją wściekłym spojrzeniem, równocześnie kładąc uszy po sobie. Czuję też, jak ogon mi się jeży, osiągając imponującą objętość, a do tej pory ukryte bezpiecznie w poduszeczkach ostre pazury wysuwają się, zamieniając moje dłonie w groźną broń.

Kotka przełyka głośno ślinę i cofa się o krok, widząc moją reakcję.

— Chociaż wiesz co… Może ci tym razem odpuszczę… Chyba jednak lepiej porozmawiamy, jak weźmiesz sobie coś do jedzenia — oznajmia nonszalanckim tonem, próbując zatuszować swoje wcześniejsze, odruchowe zachowanie. — Nie będę aż tak bardzo cię męczyć. Schowałam twoją porcję do podgrzewacza, ale powinna być jeszcze ciepła. Ja w każdym razie zaczekam w pokoju.

Mówiąc to, odwraca się i spokojnym, opanowanym krokiem przechodzi do drugiej części mieszkania. Jedynie lekko najeżone, szare futerko zdradza jej strach.

I nic dziwnego, żaden rozsądny kot nie odwraca się plecami do drugiego, wściekłego… Nawet, jeśli jest to jego współlokator, osoba, którą zna od najwcześniejszych lat i która teoretycznie nie powinna wyrządzić mu żadnej krzywdy.

P-atrzę na nią ze złością, a potem wściekle fukam. Nie chce mi się z nią szarpać, zwłaszcza, że dopiero co doprowadziłam do porządku swoje futerko, choć po dłuższym spacerze przez różne części statku i tak mogłoby wyglądać lepiej.

Z resztą, wystarczy, że zjem, a humor od razu mi się poprawi.

Zakładając, że Rekari mi go nie zepsuje swoim wykładem… Bo doskonale wiem, czego będzie dotyczył. Jak zawsze z resztą.

Podchodzę do stojącego na meblach podgrzewacza i po naciśnięciu jednego z licznych przycisków wysuwa się z niego szuflada, w której stoi talerz z jedzeniem. Kuchnia od razu wypełnia się cudownym zapachem, a mi automatycznie dosłownie zaczyna lecieć ślina. Nawet nie sądziłam, że jestem aż tak głodna!

Biorę talerz, z szafki wyjmuję sztućce i zabieram wszystko do sypialni. Ari już na mnie czeka, siedząc po turecku na łóżku, równocześnie lekko skubiąc końcówkę swojego ogona. Kiedy tylko przekraczam próg, podnosi na mnie wzrok i mierzy mnie nim przez cały czas, nawet jak już siadam obok, również podkulając nogi.

Kotka nie przestaje mnie obserwować, kiedy podnoszę widelec do ust, aż w końcu robi się to niesamowicie uciążliwe.

Ostatecznie z brzękiem odkładam widelec na talerz, a talerz obok na łóżko.

— No to słucham, mów to, co masz do powiedzenia! — podnoszę głos, równocześnie kładąc uszy po sobie.

Kotka cicho wzdycha, spuszczając wzrok.

— Wiesz, że tak nie możesz — mówi. — Ana… Opamiętaj się wreszcie. Frederick to naprawdę porządny samiec. Dlaczego nie chcesz z nim pójść do łóżka?

— Bo nie chcę — wzruszam ramionami. — Po prostu nie chcę. Naprawdę to aż tak dziwne, że nie potrzebuję zaspokojenia w ten sposób?

— Tak, Ana, to jest dziwne — przyjaciółka krzyżuje ramiona na piersi. — Przyjrzyj się pozostałym kotkom z centrum szkoleniowego, samcom z resztą też. Wszyscy tak robią. Ty jako jedyna wymykasz się poza miasto, nad jezioro, żeby się odstresować, pływając. Nie boisz się wielkiej wody, jak większość. A wszystko dlatego, że uciekasz od przyjemności. Przecież to nie jest żadne zobowiązanie, ot co, zwykła, przygodna zabawa!

— A mi to nie pasuje tak czy tak — wzruszam ramionami. — Pogódź się z tym, Ari. Każdy jest inny, każdemu podoba się co innego. A ja się wyróżniam i też tego nie zmienię. W sumie to nawet nie zamierzam, podobam się sobie taka, jaka jestem, a ty musisz to zaakceptować. Resztę wykładu możesz już sobie darować, słyszałam go setki razy.

Kotka znowu wzdycha.

— Nie wiem, co by na to powiedziała miss Karit — stwierdza z rezygnacją.

— Miss Karit już przestało obchodzić nasze życie, kiedy zdała nasz rocznik — wzruszam ramionami. — I owszem, może i faktycznie była niesamowicie zasadnicza, ale na wykładach z sir Vitarem słyszeliśmy o tym, że przecież każdy z nas musi się wyróżniać. Inaczej nasza cywilizacja by nie przetrwała. Różnorodność jest niezbędna, wtedy nie istniałyby kasty i wszyscy robiliby to samo, czyli nie mielibyśmy jakichkolwiek możliwości życia. A takie czy inne odchyły nic nie zmieniają, dopóki trzymamy się zasad i dopóki nie chcemy zagrozić Anthruvowi.

— Nie mam na ciebie siły — kotka podnosi się z łóżka i patrzy na mnie z rezygnacją, kiedy w końcu zaczynam jeść to, co dla mnie przygotowała. — Jesteś po prostu niemożliwa, dziewczyno. Chyba nigdy nie przekonam ciebie, żebyś zaczęła czerpać z życia.

— Przecież czerpię — mówię z pełnym pyszczkiem. — Dzisiaj idziemy na imprezę i zamierzam się świetnie bawić, absolutnie niczego sobie nie oszczędzając. Więc nie mów, że nie korzystam z tego, co życie mi oferuje.

Rekari patrzy na mnie przez chwilę, jakby próbując odnaleźć sens w moich słowach, ale ostatecznie po prostu odwraca się do mnie plecami i wychodzi z sypialni.

— Ari! — odkładam talerz na bok i lekko unoszę się na łóżku. — No weź przestań! Nie obrażaj się na mnie… znowu! Daj już sobie spokój!

W odpowiedzi dobiega mnie ciche, wyraźnie zirytowane mruknięcie.

Czyli faktycznie się obraziła. Suuuper. Faktycznie ostatnie, czego potrzebuję przed wybraniem się na imprezę…

Z żalem zerkam na leżące na talerzu jedzenie; jak widać jeszcze nie dane mi będzie dokończyć. Teraz musze udobruchać swoją współlokatorkę, tym bardziej, że przecież od niej mam pożyczyć ciuchy…

Podnoszę się z łóżka i idę do kuchni, gdzie, jak też się spodziewałam, znajduje nadąsaną kotkę, bawiącą się płytką elektroniczną, siedzącą przy stole. Gdy tylko zauważa moje wejście, jeszcze bardziej się napusza i ostentacyjnie odwraca się do mnie plecami.

W głębi duszy przewracam oczami. Kiedy uderza w te swoje fochy, naprawdę nie wiem, czemu to właśnie z nią postanowiłam się zaprzyjaźnić i trzymać się praktycznie do końca życia…

Nie daję jednak niczego po sobie poznać i przykucam obok niej, równocześnie łapiąc ją za rękę.

— Mordko, przestań — proszę. — Ja rozumiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale taki układ naprawdę mi pasuje. Jestem szczęśliwa bez żadnych specjalnych wyskoków, a przecież o to chodzi, o szczęście, czyż nie?

Kotka zerka na mnie niechętnie.

— Niby tak — mruczy. — Ale nie chcę, żebyś się wyłamywała. Od takich drobiazgów się zaczyna… A potem może być tylko gorzej.

Uśmiecham się lekko. Już wiem, co tak naprawdę jej chodzi. I przez cały czas, odkąd pamiętam, jej chodziło.

— Nie bój się, nie sprzeciwię się Dowództwu, nie złamię żadnego prawa i nie będę poszukiwana przez Lowców na wszystkich statkach i podległych planetach — kładę jej głowę na kolanach, patrząc na nią z uśmiechem. — Przecież to tylko drobne odstępstwo od innych. Ty też jesteś inna, chociażby pod względem jedzenia. Nikt nie jada takich mieszanek owocowo-rybnych, jak ty. I z tego powodu mieliby zacząć cię ścigać, bo wypatrzą podstawy przyszłego buntu? Nie przesadzaj.

Kotka lekko marszczy nos, ale widzę, że ten argument odrobinę do niej trafił.

— Ale to co innego — mówi, choć już bez przekonania.

— I to, i to dotyczy upodobań — wzruszam ramionami. — Więc się o mnie nie martw.

— Jeżeli obiecasz, że nie zrobisz niczego… głupiego, a szczególnie… No sama wiesz, czego… To nie będę.

Prycham lekko.

— Proszę cię… Oczywiście, że tego nie zrobię! Wiem, do czego to doprowadziło w przeszłości, do tego stopnia, że praktycznie zniszczyło cywilizację i naszą planetę. Nie jestem aż tak głupia, żeby porwać się na takie wariactwo. Poza tym… Przecież nie wiem nawet, co to tak właściwie jest. Tak samo jak ty i wszyscy Anthruvianie.

— To dobrze — Ari oddycha z ulgą. — Bo nie chcę, żebyś stała się terrorystką szerzącą ekstremistyczne poglądy pełne nienawiści. To przecież było zabójcze!

— Wiem — kiwam głową, podnosząc się na nogi. — O to się nie martw. Nie jestem morderczynią. A teraz pomóż mi wyszykować się na imprezę.

Kotka również wstaje, a na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Jak widać te zapewnienia, oraz wzmianka o imprezie poprawiły jej humor.

Ze śmiechem obserwuję, jak przechodzi do sypialni, skąd dobiegają mnie odgłosy otwieranej szafy i cichego pomrukiwania, prychania i pomiaukiwania.

Po chwili Rekari zjawia się w kuchni w samej bieliźnie, trzymając w dłoni dwie sukienki wyszywane cekinami — jedną czarną, drugą kremową, kończące się może w połowie ud. W drugiej ma dwie torebki, w takich samych kolorach, jak trzymane ubrania.

— No i co o tym powiesz? — patrzy na mnie z wyraźną dumą z siebie. — W tych ciuchach będziemy wyglądać bosko, od razu staniemy się królowymi imprezy!

Leniwie podnoszę się z miejsca i podchodzę do przyjaciółki, stojącej w wejściu do kuchni. Krytycznie biorę w palce skrawek czarnej sukienki, uważnie się jej przyglądając.

— To nie jest przypadkiem ta, z której tak strasznie odpadały cekiny? — lustruję materiał w poszukiwaniu braków.

— Cóż… — moja współlokatorka wydaje się być deko zmieszana.

I faktycznie, po chwili znajduję ogromny fragment łysego materiału bez cekinów, akurat z przodu sukienki. Zaraz obok widnieje kolejna taka łysina.

— Naprawdę chciałaś, żebym coś takiego włożyła? — unoszę brew, równocześnie lekko się krzywiąc. — Ari… No błagam cię, myśl może trochę.

Zwijam sukienkę w kłębek i, bez oglądania się, rzucam ją do kosza. Ona już do niczego się nie nadaje, a inteligentne systemy przetworzą ją na materiał, który posłuży do stworzenia czegoś innego. Ja zaś przechodzę do sypialni i staję przed szafą.

— Nie wiedziałam, sorry… Ale myślisz, że mogę włożyć tą kremową?

— Mhm — mruczę. — Tylko sprawdź, czy też nie gubi cekinów.

Rekari odmrukuje coś w odpowiedzi, a ja nie przerywam myszkowania w szafie. Jest tu coś, co zdecydowanie będę chciała włożyć, coś, co zdecydowanie mi się przyda…

I w końcu z samego dna wyciągam prześliczną sukienkę z czarnego, dość sztywnego materiału. Bez ramiączek, górę ma dosyć obcisłą. Dół, a przynajmniej jego część, kończy się w połowie ud, tak samo jak tamte z cekinami, ale ta ma jeszcze dodatkowy ogon, niezwykle obszerny, ciągnący się po ziemi.

Czuję, jak na twarz wpływa mi szeroki uśmiech.

O, tak!

Bez dłuższego namysłu wciągam sukienkę na siebie, równocześnie uważając, by trafić ogonem w przewidziany dla niego otwór. A kiedy potem odwracam się do lustra, wiem, że to był zdecydowanie najmądrzejszy pomysł.

Zamiatając wszystko ciągnącym się po podłodze ogonem przechodzę do łazienki i wpycham się obok strojącej się przyjaciółki.

— Wow, Ana, zaszalałaś — Ari unosi brwi z uznaniem, robiąc mi miejsce przy lustrze.

— Dzisiaj mam zamiar się dobrze bawić — oznajmiam, zabierając się za rozczesywanie włosów, żeby łatwiej mi było je ułożyć. — To ma być udana noc. Zasłużyłyśmy na to. Skończyłyśmy właśnie naukę, trzeba to uczcić.

Kotka kiwa głową na potwierdzenie, po czym sama zabiera się za układanie sobie fryzurki.

Dzisiaj zaszaleję, a co! Pokażę Ari, że też potrafię się bawić i korzystać z życia. Co z tego, że wiem, jak to zapewne się skończy, i poranek nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Ta noc będzie zdecydowanie moja!

Rozdział IV

W pewnym momencie dosłownie znikąd w mojej głowie pojawia się coś, co wywołuje irytujące łupanie.

Z rozdrażnieniem przewracam się na bok, mając nadzieję, że to coś zniknie, kiedy zmienię pozycję na wygodniejszą. Ale niestety… Nic nie ustaje.

Za to dociera do mnie pewien szczegół — jeszcze nigdy, ale to nigdy nie spałam w tak wygodnej pościeli, w jakiej znajduję się teraz…

To znaczy, że nie jestem u siebie.

Przewracam się na plecy i otwieram oczy. Pierwsze, co widzę, to jasny, biały sufit, najprawdopodobniej podwieszany, z wpuszczonymi w niego drobnymi lampkami. Dość spory biały sufit, najwyraźniej będący zwieńczeniem większego pomieszczenia… A przecież nikt, kogo znam, nie ma takiego mieszkania!

Unoszę się na łokciu i ze zmrużonymi oczami lustruję otoczenie.

Jestem w ogromnej, nowocześnie urządzonej sypialni, z białymi ścianami, białymi meblami i białymi dodatkami, sprawiające wrażenie totalnie sterylnej. I do tego ogromne okna na całą ścianę, przez które widzę całe miasto — kilkanaście wysokich wieżowców, niższe bloki, wreszcie przedmieścia a potem drzewa, odgradzające cywilizację od niewielkiego skrawka wolnej przestrzeni, jaki został nam dany przez pradawnych konstruktorów.

Czyli strefa czerwona…

Zaraz, co ja, do diabła, robię w strefie czerwonej?!

Siadam na łóżku i przykładam dłonie do głowy, próbując uspokoić ból. Prawda jest taka, że mam wrażenie, jakbym dosłownie zaraz miała umrzeć.

Co to ja wczoraj…?

Ach tak, impreza — krzywię się do siebie. Boże, nigdy więcej. Przysięgam, nigdy, ale to nigdy więcej tyle nie piję… A jeśli się da, to w ogóle przez najbliższy czas nie mam zamiaru wybierać się na żadne imprezy… Choć Rekari zapewne jeszcze na niejedną mnie wyciągnie, a ja wielokrotnie będę tego szczerze żałować…

Tylko co ja w takim razie robię w takim miejscu? Co się stało potem? Nic nie pamiętam… Poza faktem, że byłam wczoraj w klubie w strefie czerwonej… A ciało mówi mi, że zdecydowanie zbyt wiele wypiłam…

Z racji, że w pokoju na szczęście nie ma nikogo, wstaję i się przeciągam, na co całe moje ciało reaguje bólem. Spać… Ja po prostu chcę spać… Ale najpierw przydałoby się wrócić do siebie do domu…

A kiedy wygrzebuję się spod kołdry, orientuję się jeszcze, że jestem całkowicie naga i mam ochotę strzelić totalnego facepalma.

Nie, błagam, nie znowu! Choć w sumie mogłam się tego domyślić… Zbyt dużo alkoholu popycha mnie do różnych rzeczy, chociażby takich, jakich normalnie bym nie zrobiła, jak pójście z kimś do łóżka, również nieznajomym, co mi wypominał wczoraj Frederick… Że tylko po procentach… I do tego przecież to obce mieszkanie, i to w strefie czerwonej…

Jak ja tego nienawidzę!

Wściekając się na siebie podchodzę do fotela, na którym znajdują się moje rzeczy i raz dwa wkładam bieliznę, a potem wciskam się w sukienkę, co prawda deko pobrudzoną, ale innej nie mam. Teraz pozostaje mi tylko jakimś cudem wydostać się z tego budynku, ogarnąć, w którym miejscu miasta jestem, i wybrać się do domu, gdzie będę mogła połknąć coś na kaca, zakopać się pod kołdrą z jakąś powieścią graficzną i odpłynąć na kilka godzin… Żeby zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Fakt, że i tak nie pamiętam wiele, tym bardziej gościa, z którym najwyraźniej się przespałam, zdecydowanie mi pomoże, choć wyrzuty winy i tak pozostaną.

Zapinam sukienkę i poprawiam ją na biuście, tak, by nie spadła, a potem na moment zatrzymuję się przed wielkim oknem. Jednak trzeba przyznać, miasto jest naprawdę niesamowicie piękne… Szczególnie, kiedy podziwia się je z góry.

— Warto tu mieszkać dla samego widoku — zza pleców dobiega mnie zadowolony, męski głos. — Widzę, że już wstałaś, moja piękna. Jak się spało?

Gwałtownie się odwracam i widzę stojącego w drzwiach przystojnego kota, może koło czterdziestu lat, może trochę starszego, poprawiającego mankiety śnieżnobiałego garnituru. Szybko lustruję go wzrokiem — jest wysoki i szczupły, niezbyt imponującej budowy, ale widać w nim siłę i bijący od niego autorytet. Sierść ma krótką, jedwabistą i zadbaną, w większości kremową, tylko ogon, uszy, przód pyszczka i cztery łapy ją czekoladowobrązowe. I do tego jeszcze czarne, bystre, ale wręcz lodowate oczy, zamrażające na miejscu.

I od razu wszystko do mnie wraca — jak wypiłam kilka drinków za dużo, potem on zaczął ze mną flirtować i półprzytomną zaprowadził tutaj, do siebie… A tego, co potem się działo, zdecydowanie nie chcę sobie przypominać. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak brutalnego…

Więc kiedy tylko on robi krok do przodu, ja automatycznie robię krok do tyłu.

Kot — teraz przypominam sobie, że przedstawił się imieniem Julius — uśmiecha się tylko lekko, nie przestając podchodzić bliżej. Zatrzymuje się dopiero krok, może dwa przede mnie i gładzi mnie po policzku.

— Najchętniej zamknąłbym cię tutaj na klucz i miałbym ciebie na każde moje skinienie, bo doskonale udowodniłaś swoją przydatność, Sayano, ale sama wczoraj mi powiedziałaś, że dopiero co skończyłaś szkołę i dzisiaj masz testy przydzielające. Dlatego goń, ślicznotko, bo lada chwila, a się zaczną. I wróć potem do mnie.

Z tymi słowami odsuwa się ode mnie, robiąc mi przejście. A ja przez chwilkę próbuję zrozumieć, co on takiego powiedział. I po chwili do mnie dociera. On powiedział o testach! Szlag by to!

Zerkam na wiszący na ścianie zegar i orientuję się, że został mi może kwadrans na dotarcie do punktu testów. Nie… Ja przecież się nie wyrobię!

Wybiegam z sypialni i przez chwilę zatrzymuję się w korytarzu, próbując zdecydować, gdzie teraz.

— Wyjście masz na wprost — z pokoju dobiega mnie spokojny głos Juliusa — potem windą w dół, będzie najszybciej, a stamtąd powinnaś dotrzeć do centrum testów. Który punkt?

— Nie wiem… Mam w torebce — i w tym momencie orientuję się, że zostawiłam ją w pomieszczeniu obok.

Już nieco spokojniej wracam się do sypialni, możliwie jak najszerszym łukiem obchodząc stojącego tam samca. Ten kwituje to tylko lekkim uśmieszkiem, zupełnie, jakby nie zauważył mojej ostrożności… Albo przyzwyczaił się do takich reakcji samic, z którymi zabawiał się podobnie, jak ze mną…

— Punkt szesnasty — informuję, wyciągając z torebki kartę.

— To w takim razie tuż za rogiem — uśmiech na twarzy Juliusa jeszcze bardziej się poszerza. — Trafisz z pewnością. I mam nadzieję, że do mnie wrócisz, dobrze się z tobą bawiłem.

— Ale ja nie — stwierdzam, okręcając się na pięcie i wychodząc na korytarz. — I po tym, co mi zafundowałeś, mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy!

Z pokoju dobiega mnie jego przytłumiony śmiech.

— Spotkamy się prędzej, niż się tego spodziewasz, moja droga! — informuje. — I…

Resztę zagłusza impet, z jakim trzaskam drzwiami od jego mieszkania. O nie… Zrobię wszystko, byle tylko nie dopuścić do ponownego spotkania z tym powalonym sadystą. Kto wie, do czego byłby zdolny, tym bardziej, że przecież wspomniał, że najchętniej zamknąłby mnie na klucz i miał na każde swoje skinienie… A wczorajsza noc, którą na całe szczęście pamiętam tylko fragmentarycznie (a to i tak moim zdaniem zbyt dużo), jeszcze bardziej nakłania mnie do tego, by możliwie jak najbardziej go unikać. Wracać tutaj, rzecz jasna, nie zamierzam.

Na moment opieram się o zamknięte drzwi, próbując się uspokoić i zbytnio na siebie nie wściekać. Głupia jestem. Poszłam na tą imprezę tylko i wyłącznie dlatego, żeby zadowolić Rekari, oraz częściowo udowodnić jej, że potrafię się dobrze bawić, a teraz moja głowa wyraźnie podpowiada mi, że powinnam tego żałować. Na całe szczęście, żadnych konsekwencji poza chwilowym niemyśleniem i straszliwym bólem głowy nie będzie…

I nagle coś wysuwa mi się z dłoni i lekko uderza o podłogę.

Podnoszę to, a na mojej twarzy pojawia się przerażenie. Testy! Zapomniałam o nich kolejny raz w przeciągu paru minut, co gorsza, został mi mniej niż kwadrans na dotarcie do miejsca, w którym będą się odbywać. Na dodatek stan, w jakim obecnie jest moja głowa, wcale nie zwiastuje mi dobrze…

Mój wzrok spoczywa na windzie znajdującej się naprzeciwko. Julius mówił, że tędy będzie najszybciej i choć na same jego wspomnienie mam ochotę skręcić mu kark, ewentualnie wymazać go sobie z pamięci (nie wykluczam połączenia obydwu opcji na raz), postanawiam posłuchać jego rady. Podchodzę bliżej i tym samym przywołuję windę, na moje szczęście znajdującą się piętro niżej. Bardzo szybko wchodzę do środka i dotykam płytki z numerem poziomu, na którym chcę się znaleźć. Zaraz potem drzwi bezszelestnie zamykają się za mną i zaczynam zjeżdżać w dół.

Sekundy, które mijają, ciągną się w nieskończoność, a ja próbuję zachować opanowanie, obserwując zmieniające się numery poziomów. Sama nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ktoś nagle postanowił się dosiąść…

Na szczęście tak się nie dzieje — a kiedy tylko drzwi rozsuwają się na parterze, ukazując przestronny hol budynku, wybiegam z windy zupełnie tak, jakby za mną się paliło. Nie wiem nawet, ile czasu mi jeszcze pozostało — mam nadzieję, że się wyrobię!

Zatrzymuję się dopiero po wyjściu z budynku i tam rozglądam się wokoło. Julius powiedział, że punkt szesnasty jest tuż za rogiem, a choć najchętniej bym go udusiła, nie mam podstaw, żeby mu nie wierzyć.

I faktycznie — kilkaset metrów dalej zauważam kłębiącą się masę złożoną ze znajomych twarzy kilkudziesięciu byłych kociaków z mojego rocznika, a kiedy podchodzę bliżej, między nimi pojawia się również Ari.

— No cześć — podchodzi do mnie, równocześnie maskując ziewnięcie. — Nie wiem, jak ty, ale dla mnie chyba ta impreza nie była dobrym pomysłem. Jestem trupem.

Uśmiecham się kwaśno. No kto by pomyślał, że ona kiedykolwiek coś takiego powie!

— To ja mam totalnego kaca, łeb mi pęka, kompletnie nie myślę — a jeszcze większość nocy spędziłam w łóżku sadysty, który chciał mnie zatrzymać na stałe, dodaję w myślach. — I to już któraś impreza, która tak się dla mnie kończy. Nie licz, że prędko pójdę z tobą na kolejną.

— Nawet nie będę cię namawiać — kotka przykłada sobie dłoń do głowy. — Tyle dobrego, że ja trafiłam na naprawdę sympatycznego samca, o niebo lepszego od tych wszystkich niedoświadczonych kociaków, z którymi spałam do tej pory. Pewnie jeszcze nie raz się spotkamy.

— Mi jakoś nigdy nie wychodzi trafienie na kogoś w porządku — wzruszam ramionami. — Pewnie dlatego mnie to nie ciągnie.

Rekari chce już coś powiedzieć, ale przerywa jej zamieszanie, które nagle pojawiło się tuż przy wejściu do punktu testów.

— Cisza, wszyscy cisza! — przez gwar rozmów naszej dość sporej grupki przedziera się donośny głos. Wszyscy momentalnie cichniemy i wpatrujemy się w starszego, dumnie wyprostowanego kota. Musi być jednym z Nauczycieli, albo, co jeszcze bardziej prawdopodobne, jednym z Dowództwa, taki autorytet od niego bije. — Tak lepiej, kocięta. A teraz słuchajcie uważnie. Zaraz wejdziecie do środka i przystąpicie do najważniejszego egzaminu w waszym życiu, ważniejszego nawet od egzaminów końcowych w waszej szkole, choć wasi nauczyciele mogli twierdzić inaczej. Dzisiaj rozstrzygnie się wasza przyszłość. Od testu, który teraz rozwiążecie, zależy, do jakiej kasty się przyłączycie. Podejdźcie do tego możliwie jak najspokojniej i z jak największym opanowaniem, nie musicie się stresować, po prostu zróbcie wszystko po swojemu. Teraz zaprowadzę was do sali głównej, gdzie czekają na was przygotowane już testy. Wszyscy macie przydzielone miejsca, zgodne z niewielkim numerkiem zapisanym na waszych kartach wstępu. Ustawcie się teraz gęsiego, odbijcie się przy wejściu i zapraszam do środka. Tylko w ciszy.

Kot nawet nie zatrzymuje się, żeby upewnić się, czy postępujemy zgodnie z jego poleceniami, ale jego autorytet i tak sprawia, że bez żadnego szemrania ustawiamy się w kolejce.

— Ciekawe, jak nam pójdzie — mimo zakazu nachylam się i szepczę do ucha stojącej przede mną Rekari.

— Nie wiem… Ja tam się trochę tego boję — odpowiada kotka. — Tym bardziej, że to taka trochę pełna niewiadoma, zero informacji, jak powinniśmy się zachować… Nawet nam nie mówią, co to będzie.

— Cisza! — woła ktoś z przodu.

Natychmiast się zamykamy, wywołując ciche chichoty w naszym otoczeniu. No przecież, wszyscy to nasi znajomi, wiedzą, jak bardzo jesteśmy wygadane. To jedna z naprawdę niewielu naszych wspólnych cech.

Ostatecznie jednak przychodzi nasza kolej, by się odbić, i jako jedne z ostatnich wchodzimy do środka. Okazuje się, że kot, który nas powitał, czeka tutaj.

Kiedy już upewnia się, że wszyscy weszli do środka, po prostu okręca się na pięcie i zaczyna iść przed siebie. My, z początku nieco zdezorientowani, szybko zaczynamy nadrabiać i niemalże natychmiast go doganiamy.

A po chwili stajemy na wejściu do dość sporej sali zastawionej pojedynczymi ławkami i krzesłami.

— Zajmijcie miejsca — mówi kot. — Przypisane wam numerki są łatwe to znalezienia.

Bez słowa wykonujemy polecenie, rozchodząc się po całej sali. I nawet wiele mnie nie dziwi, że Ari znajduje się tuż obok mnie…

Ale moją uwagę szybko przykuwa zdecydowany głos naszego dzisiejszego przewodnika.

— Spójrzcie wszyscy na swoje blaty. Macie tam wbudowane ekrany dotykowe, na którym będą się wyświetlać przygotowane pytania. Na skutek waszych wyborów będą pojawiać się kolejne, nie możecie się cofnąć. Będziecie musieli odpowiedzieć na sto pytań, wybierajcie odpowiedzi, które pasują wam możliwie jak najbardziej. Pamiętajcie, nie ma złych odpowiedzi. I macie na to trzy godziny, jeśli skończycie wcześniej, możecie wyjść i zaczekać w poczekalni. Kiedy wszyscy skończą, dowiecie się, co dalej. Teraz ja wyjdę, a drzwi zostaną zamknięte. Spotkamy się później.

Wychodzi, o czym wyraźnie informuje nas trzaśnięcie ciężkich wrót, które mijaliśmy. Jest to również znak dla nas, że mamy rozpocząć test.

Nachylam się nad zamontowanym w blacie ekranem dotykowym, równocześnie łapiąc leżący obok rysik.

Zobaczymy, co czego doprowadzą mnie wczorajsze wybryki, bo czuję, że moja głowa nie funkcjonuje dzisiaj jak należy. Tym bardziej, że i tak nie mogę zapomnieć o tym, co się stało w nocy…

Naciskam na znaczek oznaczający rozpoczęcie testu.

Pierwsze pytanie jest łatwe — „Wprowadź swoje imię”. Zaraz pod spodem pojawia się klawiatura.

No dobra, to akurat jest łatwe. Za to tego, co będzie potem, powoli zaczynam się obawiać…

Rozdział V

Wpatruję się w podłogę już od godziny, zastanawiając się, jak bardzo przez ostatnie dwie spieprzyłam sobie życie. Ten test… Dobra, niby mówili, że każda odpowiedź jest dobra… Ale to było okropne. Tak bezsensowne pytania… Niektóre zajmowały mi kilka minut, inne kilka sekund, a każde kolejne było coraz bardziej irracjonalne. Mam wrażenie, że poszło mi tragicznie. Mózg mam tak totalnie wyprany, że nie wiem, jak będę w stanie dalej względnie normalnie funkcjonować… Wczorajsza impreza i noc też mi z resztą nie pomogły. Wcale, a wcale.

Z resztą, i tak wyszłam pierwsza. Skończyłam po dwóch godzinach. Ale jak się wszyscy na mnie patrzyli… Kiedy odsunęłam krzesło, a potem, korzystając z mojej dość rzadkiej umiejętności bezszelestnego poruszania się, zaczęłam iść w stronę wyjścia, czuję na sobie wzrok wszystkich obecnych, chociaż możliwe, że tylko to sobie wyobraziłam. Nie jest to jednak wykluczone. Ciągle w jakiś sposób się wyróżniam, a Ari być może ma rację. Kto wie, może kiedyś faktycznie się dochrapię i będę miała poważne problemy… Ale z drugiej strony, może mi się po prostu zdaje.

Moją uwagę rozprasza dźwięk szeroko otwieranych drzwi, a potem cichy tupot poduszeczek łap pozostałych kociaków.

Podnoszę się z miejsca i prostuję się, dokładnie się rozciągając, jak na kota przystało. Potem staję przy krzesłach, wypatrując mojej współlokatorki.

I faktycznie, pojawia się po chwili, wyłaniając się z dość sporej grupki. Wcale nie wygląda na szczęśliwą.

— I jak? — pytam, gdy kotka z głośnym westchnięciem siada na moim wcześniejszym miejscu.

— Weź przestań — odpowiada, ukrywając twarz w dłoniach. — Ten test… to jakaś porażka. Straszne te pytania. Z połowy nic nie zrozumiałam, w kilka strzelałam, próbując ogarnąć, jak ja bym zachowała się w danej sytuacji, ale mam wrażenie, że poszło mi fatalnie. Zobaczysz, wyląduję gdzieś w jakichś Robotnikach, w najgorszej podrzędnej fabryce, i to może nawet nie na tym statku…

— Przynajmniej będziemy tam obie — przyklękam obok. — Mi też poszło fatalnie. Ale myślisz, że po tych pytaniach przydzielą nas do takich kast?

— Nie wiem — Rekari kręci głową. — Mam nadzieję, że nie. Ale wszystko jest możliwe…

Wzdycham lekko. Nie podoba mi się to. A jedyne, co mogę zrobić, to pluć sobie w brodę, że wczoraj poszłam na tą durną imprezę…

— Mówili, że ma być coś jeszcze — dodaję po chwili. — Wiesz coś o tym? Ja, z tego co pamiętam, nigdy nie słyszałam, że w jakiś sposób rozwijają te testy… Nikt mi o tym nic nie mówił. Żaden z nauczycieli.

— Testy to testy — Ari wzrusza ramionami. — Nie wiem, co jeszcze mogliby wymyślić. Ale niby mówili, że coś jeszcze szykują… Chyba nie dostaniemy teraz przydziałów?

Wzruszam ramionami. Nie mam bladego pojęcia, co mogą chcieć dla nas przygotować… Choć przydziały są najmniej prawdopodobne — w końcu analiza testów zajmuje naprawdę długo, w niektórych przypadkach nawet i kilka tygodni… Niestety, jeszcze nie wymyślili systemu, który poradziłby sobie z tym szybciej, choć, co racja, to racja, przydziały do niektórych kast są rozdawane znacznie szybciej, na przykład do Zwiadowców, Łowców, Floty…

I nagle wszyscy, cała grupka, która dopiero co wyszła z sali, cichnie i zwraca uwagę na jakąś postać stojącą przed drzwiami wejściowymi do budynku. Bardzo szybko domyślam się, że to jest właśnie ten kot, który nas przywitał i poprowadził na testy.

Kiedy postępuje krok do przodu, szybko okazuje się, że nie jest sam. Za nimi stoją jeszcze dwa samce i choć nie jestem w stanie ich zobaczyć poprzez tłum, wyczuwam bijący od nich autorytet. Zupełnie, jakby oni też byli z Dowództwa…

— Bardzo zdyscyplinowana z was grupa — stwierdza kot z uznaniem. — Naprawdę niewiele się takich spotyka. Ale przejdźmy do rzeczy. Na sam początek poznajcie dwóch członków Dowództwa, którzy teraz przeprowadzą was przez dalszy ciąg dzisiejszych testów. Przed wami pan Anthrovius Orswitch.

Kiedy to mówi, obok niego staje jeden z samców — wysoki, szczupły, ale równocześnie też bardzo dobrze umięśniony kot o krótkim, miedzianobrązowym futrze. Na moje oko ma może koło czterdziestu lat, a to, co najbardziej zwraca uwagę, to jego duże uszy, którym z pewnością nie umknie choćby najmniejszy szelest… Ale, co jeszcze istotne, zauważam, że poruszając się, kot nie wydaje żadnego dźwięku. Widać jako jeden z naprawdę niewielu w naszej cywilizacji dysponuje tak delikatnymi poduszeczkami, że idealnie tłumią jego kroki.

— Towarzyszy nam również pan Julius Carver — przy tych słowach obok pierwszego staje kolejny kot, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię, czuję też, jak moja sierść delikatnie się jeży. Od razu też chowam się za stojącym przede mną samcem, którego skądś kojarzę, zapewne z jakichś zajęć. Owszem, może i faktycznie to bezsensowne, bo Dowódca i tak wie, że tu jestem… Sama powiedziałam mu, w którym miejscu mam testy, ale na jego widok mam ochotę uciec, zdecydowanie zraził mnie do siebie poprzedniej nocy.

Najgorsze jest to, że miałam nadzieję, że już nigdy go nie zobaczę, a teraz może się okazać, że spędzę z nim więcej czasu, co prawda w większej grupie, ale i to nie jest dla mnie zbyt optymistyczna perspektywa, bo wszyscy wiedzą, że Dowództwu wolno praktycznie wszystko…

— Dzisiaj panowie zaszczycili was swoją obecnością, ponieważ mają przeprowadzić wasze dalsze testy kwalifikacyjne. Teraz podzielicie się na dwie grupy, wasze imiona zostaną wyczytane, a potem udacie się za waszymi tymczasowymi Dowódcami, którzy wszystko wam wytłumaczą. Antrhoviusie, zaczynaj.

Przedstawiony wcześniej kot robi jeszcze jeden krok do przodu, wymuszając na nas cofnięcie się w tył. A ja równocześnie zauważam, że Rekari robi do niego maślane oczy. Chwila… A ona niby skąd ona go zna? Czyżby to też był skutek wczorajszej imprezy? Niewykluczone, mówiła przecież o jakimś samcu, z którym spędziła noc, a skoro Julius również jest z Dowództwa, być może się znają, albo nawet są ze współpracujących kast, to nie zdziwiłabym się, jeśli faktycznie tak by wyszło.

— Przede wszystkim chciałbym powitać was, wszystkich tu zgromadzonych. Zapewne mówiono wam już o tym, jak ważny dziś jest dla was dzień, ale jeszcze powtórzę. Dzisiaj, w tej chwili, rozstrzyga się wasza przyszłość. Część macie już za sobą, co do reszty, dowiecie się za chwilę. Teraz wyczytam część spośród was i ci, których imiona pojawią się na liście, proszeni są o ustawienie się po mojej prawej stronie, potem pójdziecie ze mną. Reszta zostanie tu z Juliusem.

Kiedy słyszę te słowa, od razu wiem, w której grupie chcę się znaleźć. Tymczasem kot zaczyna wyczytywać imiona. Grupa po jego lewej stronie, w której ja się znajduję, zaczyna topnieć coraz bardziej, aż w końcu, na moje oko, jest mniej więcej wyrównana. No cóż… Fakt, że znajdę się pod dowództwem kota, którego nie chciałam nigdy więcej spotkać, nie napawa mnie optymizmem. Tyle dobrego, że, ku jej wyraźnemu rozczarowaniu, Ari przynajmniej zostaje ze mną.

— I została nam jeszcze jedna osoba — oznajmia jej znajomy. — Sayano, zapraszamy.

Czuję, jak na mojej twarzy pojawia się szeroki, bezwiedny uśmiech. A jednak, tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło!

Czym prędzej, żeby przypadkiem nie okazało się, że to jakaś pomyłka czy coś w tym rodzaju, przechodzę na stronę wybranej grupy. A jednak faktycznie mam jakieś tam szczęście, jak dobrze, że tak się właśnie ułożyło, a ja nie muszę być w jednej grupie z tym wariatem!

Anthrovius mierzy nas wzrokiem, a na jego pysku pojawia się coś w rodzaju uśmiechu.

— W takim razie zapraszam za mną, kocięta. Tobie, Juliusie, zostawiam pozostałych.

I z tymi słowy po prostu zaczyna iść w głąb budynku, ale tuż przed wejściem do sali, gdzie przechodziliśmy testy, odbija w boczny korytarz, który dopiero teraz zauważam. Przez moment cała nasza grupka wymienia nieco zdziwione spojrzenia, a potem niemalże biegiem rzucamy się za Dowódcą.

— Przydałoby się wam nieco więcej bystrości, ale to da się wypracować, jeśli pomyślnie przejdziecie praktykę — rzuca ten, nawet się nie odwracając. — Ale postarajcie się panować nad tym, jeżeli chcecie sobie z nią poradzić.

Oczywiście ten jego komentarz wywołuje nasze zaskoczenie i ciche szepty między nami. Takim razie jestem naprawdę ciekawa, co takiego dla nas przygotowali… Skoro przyda nam się bystrość, to w takim razie do jakiej kasty chcą nas przydzielić?

Po chwili spaceru po paru korytarzach i schodach docieramy do kolejnej, dużej sali, wypełnionej czymś w rodzaju foteli z zamontowanymi kaskami, podłączonymi do czegoś w rodzaju wielkiego pudełka na środku pomieszczenia.

— Zajmijcie miejsca — komenderuje samiec.

Posłusznie siadamy na miejscach, nie przejmując się zbytnio kolejnością.

— Zapewne chcecie wiedzieć, co takiego będziecie robić, co was czeka. Teoretycznie nie powinienem wam o tym mówić, Dowódca drugiej grupy zapewne faktycznie poczeka do później, ale stwierdziłem, że nie ma różnicy teraz, czy może po pięciu minutach. I tak zorientujecie się, do jakich kast być może się dostaniecie. Po pytaniach mieliście prawo się nie domyślić, z resztą gdyby któryś z was nie pasował do hipotezy, którą wam postawiono, zostałby oddelegowany do innego punktu. Z racji, że wszyscy, z większymi lub mniejszymi odchyłami, ale mieszczącymi się w normie, dopasowali się do wymaganego profilu, zostaniecie tutaj i przejdziecie test praktyczny. Teraz zostaniecie podłączeni do urządzenia, które wywoła u was wszystkich zbiorowe śnienie i znajdziecie się w tym samym miejscu. Równocześnie każdy z was dostanie informacje na temat swojej tymczasowej tożsamości. Znajdziecie się w naszym mieście bez wielkich zmian, a za zadanie będziecie mieli przygotować raport, dostarczyć go do miasta i równocześnie wyłapać zdrajcę, który będzie w waszej drużynie i będzie miał za zadanie uniemożliwić wykonanie misji oraz skierować podejrzenia na kogoś innego, oraz to jego złapać. Tylko wyznaczona osoba będzie wiedzieć, że ma za zadanie wywieść was w pole. Ktoś ma jakiś pomysł, do jakiej kasty chcą was przydzielić?

Wymieniamy między sobą zaaferowane spojrzenia. Najwyraźniej jakimś cudem, przy naszym farcie trafiliśmy na teoretyczne testy do najbardziej pożądanych przez kociaki kast, do grona żywych legend!

Podnoszę dłoń do góry, widząc, że nikt inny się nie kwapi. Czujne spojrzenie samca natychmiast pada na mnie, a lekkie skinienie jego głowy pozwala mi mówić.

— Zwiadowcy — wypowiadam na głos myśli nas wszystkich. — Zwiadowcy i Łowcy.

Na pysku kota pojawia się uśmiech.

— Bystra kotka z ciebie. Jak masz na imię?

— Sayana — odpowiadam. — Zastanawia mnie tylko jedna rzecz.

— Jaka? — Anthrovius patrzy na mnie uważnie.

— Dlaczego pan nam powiedział o tym wszystkim?

Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerza.

— Ciekawska jesteś, to dobrze ci wróży w obu wersjach twojej przyszłości. A prawda jest taka, że od lat prowadzimy z Juliusem coś w rodzaju cichej rywalizacji, która grupa lepiej wypadnie. Prawda jest taka, że moja zawsze ma więcej szczęścia, a to dlatego, że mówię im, z czym będą musieli się zmierzyć, i zawsze wybieram najlepszych rekrutów. A teraz załóżcie kaski.

Posłusznie spełniamy polecenie Dowódcy.

— Najlepszych? — wyrywa się jednemu z kotów, o ile dobrze pamiętam, ma na imię Rico, miałam z nim historię cywilizacji.

Kot przenosi swój wzrok na niego, a jego uśmiech nagle robi się nieco złowrogi.

— Nigdy nie zastanawialiście się, dlaczego przy takiej ilości kotów Łowców i Zwiadowców jest tak mało, i to jeszcze przy tak dużej liczbie rekrutów co roku? Naprawdę myśleliście, że wszyscy z was dostaną miejsca w tak ekskluzywnych kastach, tak bardzo wymagających? Co to, to nie. Tylko niewielka garstka z was przejdzie te testy pomyślnie, i to licząc obydwie grupy. Wszystko zależy od wyników. W przeciągu tygodnia dowiecie się, czy musicie powtarzać testy, czy nie.

Aha… Nie zapowiada się to zbytnio optymistycznie…

— Musicie pracować w drużynie, jeżeli ma wam się udać. Wiecie, co macie zrobić, ale jeżeli symulacja zakończy się przed osiągnięciem ostatecznego celu, to też nic się nie stanie. Po prostu ocenimy wasz sposób myślenia i działania. Więc nie martwcie się, róbcie swoje i oby wyszło wam to jak najlepiej. Teraz, od razu na początku, dostaniecie najważniejsze informacje na temat waszych współpracowników, a jedna osoba dowie się, że ma wam przeszkadzać. Oczywiście ona też zostanie oceniona za swoje działanie, ale to, że będzie niejako zła, wcale nie sprawi, że zostanie skreślona czy uznana za faktycznego zdrajcę, bez obaw, jeżeli dobrze jej pójdzie, to jak najbardziej będzie mogła znaleźć miejsce w naszych kastach. W skrócie: pracujcie drużynowo, postarajcie się sobie zaufać, ale równocześnie bacznie siebie obserwujcie, by wyłapać tego, kto jest przeciwko wam i złożyć raport. Życzę wam powodzenia.

Od razu w tym momencie czuję, jak moje oczy się zamykają, a ja zaczynam odpływać. Ostatnie, co przemyka mi przez głowę, to w jaki sposób mam zaufać wszystkim członkom grupy, skoro nie wiem, kto z nich będzie zdrajcą? To przecież będzie niemożliwe!

Rozdział VI

Cała nasza trzydziestka siedzi przy okrągłym stole w sali, co chwilę nerwowo przenosząc wzrok na kolejną osobę. Wszyscy są spięci, czekając na iskrę, która wywoła wybuch emocji.

I nagle jeden z samców, Torric, o ile się nie mylę, uderza pięścią w stół.

— Kimkolwiek jesteś, zdrajco, miej na tyle honoru i się przyznaj! — żąda autorytatywnym tonem.

Siedząca obok mnie kotka, Laora, parska śmiechem.

— Faktycznie, to z całą pewnością zadziała — stwierdza, chichocząc. Szybko jednak poważnieje. — Zaraz… A może to ty jesteś zdrajcą? Zacząłeś w taki sposób, żeby odwrócić od siebie podejrzenia! Przyznaj się, rozgryzłam cię!

— A ty pierwsza kogoś zaatakowałaś! — rzuca się na nią inna kotka. — Też chcesz odwrócić od siebie uwagę, myślisz, że tak łatwo ci to wyjdzie? O nie… Nie ze mną te numery! W dzieciństwie byłam mistrzynią w grze w Łowców i Anarchistów, znam się na tym!

Na moment zapada cisza i wszyscy zaczynają patrzeć na Laorę, która natychmiast robi wielkie oczy. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, co oczywiście nie wyklucza jej z kręgu podejrzeń. Za to Hirma, która poddała jej intencje w wątpliwości, uśmiecha się z tryumfem.

Mam ochotę rzucić dość ciętym testem pod adresem tryumfatorki, ale gryzę się w język. Najwyraźniej nikt poza mną nie zauważył, że tym tekstem rzuciła na siebie cień. Postanawiam poważnie się jej przyjrzeć, bo w tym momencie, chociaż pozostałych nie znam, to ona wysunęła się na pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu. Jeżeli mam rację, może mi się to naprawdę przydać. W końcu tylko niewielka grupka ma dostać się do kasty, a skoro mam taką szansę, zrobię wszystko, by w tej grupce się znaleźć.

Ujęcie odpowiedniej osoby z całą pewnością mi w tym pomoże.

Koty patrzą po sobie w ciszy, ale widzę, że wystarczy kolejny drobiazg, by tym razem wszyscy doskoczyli sobie do gardeł. A skoro ja już mam kogoś na celowniku, uznaję, że to mogłoby mi tylko namieszać w głowie…

Chociaż, z drugiej strony, dzięki temu mogłabym się jeszcze bardziej upewnić w swoim przekonaniu… Ewentualnie zrewidować poglądy i zacząć obserwować kogoś innego. Dlatego postanawiam jeszcze chwilę zaczekać, nie ingerować i dokładnie przyjrzeć się zachowaniu pozostałych.

Hirma przez chwilę wodzi wzrokiem po pomieszczeniu, po czym nagle wskazuje palcem na Rico.

— Dlaczego tak nerwowo się wiercisz? — pyta oskarżycielskim tonem. — Ukrywasz coś?

I, zgodnie z tym, czego się spodziewałam, tymi słowami po raz kolejny wywołuje piekło. Wszyscy zaczynają się przekrzykiwać, wydzierać i wygrażać potrząsaniem zaciśniętych pięści. Oskarżeniom nie ma końca, wszyscy najwyraźniej dali się ponieść atmosferze braku zaufania i negowania wszystkiego, jak leci.

Oczywiście prym wiedzie kotka, którą podejrzewam najbardziej. I tak, jak się spodziewałam, cały ten harmider wcale nie zmienił mojego zdania. Za bardzo się rządzi, zbyt dobrze kieruje tłumem. Najwidoczniej faktycznie była mistrzynią we wspomnianej przez siebie grze, co jeszcze bardziej rzuca na nią cień. Ma w sobie taki autorytet, że nikt inny by jej nie podejrzewał.

Nikt, poza mną.

Bo tak się ciekawie składa, że ja też byłam mistrzynią w Łowców i Anarchistów i doskonale wiem, kiedy ktoś zachowuje się nie tak, jak powinien.

I dlatego właśnie, ze względu na swoje doświadczenie, przyjmuję całkowicie inną strategię. Nie rzucam oskarżeń, po prostu obserwuję. Siedzę cicho, z boku, starając się nie zwracać na siebie uwagi, i analizuję to, co widzę.

I wszystko coraz bardziej upewnia mnie w moich podejrzeniach.

Naprawdę wypatrzyłam właściwą osobę.

W pewnym momencie oskarżycielski wzrok prowodyrki pada na mnie.

— A ty czemu nic się nie odzywasz? — pyta jadowicie, zwężając oczy w szparki. — Może to ty coś ukrywasz?

Po raz kolejny zapada cisza, wszystkie pozostałe koty też się zorientowały, że do tej pory siedziałam cicho, i teraz wpatrują się we mnie, czekając na moją reakcję. Ich pech, że spodziewałam się takiego obrotu sprawy, więc wcale mnie nie zaskoczyli.

— Po prostu nie widzę sensu w przekrzykiwaniu się i skakaniu sobie do oczu — wzruszam ramionami, cały czas zachowując spokój. — Wolę was wszystkich obserwować, w ten sposób wyrabiam sobie opinię i wiem, na kogo lepiej uważać, a komu ewentualnie mogę spróbować zaufać.

Hirma przez moment przetwarza moje słowa.

— Ale wiesz, że ktoś może doskonale udawać? — pyta, ale zauważam, że nieco spuszcza z tonu. Równocześnie robi się ostrożniejsza, zaczyna bardziej ważyć słowa, skoro już dowiedziała się, że ktoś faktycznie na to patrzy.

— Wiem — kiwam głową. — Choć to i tak nie zmienia faktu, że przede wszystkim ufam swojemu instynktowi. Obserwacje tylko go wzmacniają.

Kotka kiwa głową, na znak, że się ze mną zgadza.

Zaraz potem rozgląda się też po pozostałych, najwyraźniej próbując wyczuć to, co wyczuwam ja, oraz chcąc podjąć jakąś decyzję.

Kiedy ponownie wraca do mnie, widzę, że już ją podjęła, w jej oczach widnieje determinacja.

— Masz rację — stwierdza. — Nie możemy ciągle skakać sobie do gardeł, bo jeśli na tym etapie nas zastaną, to już na pewno nie dostaniemy się ani do Zwiadowców, ani do Łowców. Musimy zacząć działać i wybrać osobę, która będzie dowodzić, żeby nie było chaosu. Ja proponuję swoją kandydaturę. Ktoś jeszcze chce się zgłosić?

Przez moment słyszymy szmery na sali, koty szepczą między sobą, ale ostatecznie nikt się nie zgłasza.

Kotka kiwa głową z wyraźną satysfakcją.

— W takim razie świetnie, ja obejmę dowodzenie i zajmę się dostarczeniem raportu dowództwu. A ty… Masz na imię Sayana, prawda?

Przytakuję ruchem głowy.

— Chcę mieć ciebie przy sobie. Ciągle. Widzę, że możesz mi się przydać, skoro twierdzisz, że masz tak wyczulony instynkt. Jeżeli ktokolwiek wyda ci się podejrzany, to masz mi to natychmiast zgłosić. A teraz wy… Kto z was jest dobry w walce?

W górę unosi się kilka rąk. Hirma rozgląda się, wyłapując ich właścicieli, a na ich twarzy pojawia się lekki uśmiech. — Sayano, powiedz mi teraz tak szczerze… Co o nich myślisz? Mogą nam zaszkodzić?

Przez chwilę lustruję zgłaszających się samców wzrokiem, choć i tak robię to na pokaz. Jestem stuprocentowo pewna, kto tu jest zdrajcą i że oni są niewinni, i nie chcę, żeby nasza nowa głównodowodząca nagle zaczęła podejrzewać mnie o zdradę, albo co gorsza, domyśliła się, że ja podejrzewam ją…

Bo nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo się podłożyła, umożliwiając mi bycie obok siebie i obserwując każdy jej krok… Co może oznaczać tylko dwie rzeczy: albo nie ma nic do ukrycia, albo czuje się na tyle pewnie, że nie obawia się niczego.

A ja z całą pewnością skorzystam z okoliczności, które mi stworzyła.

— Są czyści — stwierdzam po chwili udawanego sprawdzania ochotników. — Możesz ich zatrudnić.

— Wiesz, że jeśli któryś z nich okaże się zdrajcą, to na pewno nie dostaniesz się do żadnej z kast, a jeśli przez to zaprzepaścisz też moje szanse, to policzę się z tobą przy pierwszej możliwej okazji — kotka mruży lekko oczy.

Wzruszam ramionami. Nie robi to na mnie wielkiego wrażenia. I tak mam swój cel i dopnę swego… Za wszelką cenę. Zrobię wszystko, bym znalazła się w mojej upragnionej kaście.

— Rób, jak uważasz — stwierdzam. — Ja też chcę spędzić resztę swojego życia w porządnej kaście i jedyne, co ci mogę obiecać, to to, że zrobię wszystko, by tak się stało.

Moja obietnica najwyraźniej przypada jej do gustu, bo tylko kiwa głową z aprobatą, a potem obraca się do mnie plecami, i zwraca uwagę na wybranych obrońców: — W takim razie będziecie chronić mnie i Sayanę w trakcie drogi do miejsca, w którym mamy złożyć raport.

— A co z nami? — kotka, którą kojarzę jako Fridę, patrzy na Hirmę z niepewnością. — My też chcemy dostać się do Łowców.

— Wy znajdźcie wśród siebie zdrajcę, to może wtedy wam się poszczęści — odpowiada kotka, wzruszając ramionami.

Przez moment rozgląda się po wszystkich pomieszczeniach i po wszystkich obecnych, aż w końcu jej wzrok pada na stół, na spięte kartki zapisane drobnym maczkiem, najwyraźniej ów raport, który mamy dostarczyć. Na ten widok rozbłyskują jej oczy, a potem znowu zaczyna biegać wzrokiem po pomieszczeniu.

— Tego szukasz? — Laora podnosi do góry niewielką, niemalże niezniszczalną tubę, w której zazwyczaj przenosi się ważne dokumenty.

Hirma kiwa głową i kotka od razu rzuca jej tubę. Nasza dowodząca od razu wkłada do niej dokumenty i przytracza ją sobie do pasa, najwyraźniej chcąc możliwie jak najlepiej je upilnować. Albo mieć je możliwie jak najbliżej siebie, żeby móc zrobić z nimi, co tylko przyjdzie jej do głowy… Co jeszcze bardziej utrudnia mi trzymanie ich na oku.

— Sayano, zostań tutaj na moment i rozejrzyj się wśród nich, spróbuj zgadnąć, kto może być zdrajcą. To z pewnością ułatwi nam nasze zadanie. Ja muszę do toalety.

— Chcesz grzebyk do sierści? Masz długą, a łapki przydałoby się wyczesać — rzucam.

Kotka patrzy na mnie z zaskoczeniem, a jej twarz się rozjaśnia.

— Chętnie — przytakuje.

Korzystając z tego, że się zgodziła, obchodzę stół naszej wielkiej sali dookoła i podaję jej wspomniany grzebyk.

Hirma dziękuje mi skinieniem głowy, po czym wychodzi z pomieszczenia.

Kiedy trzaskają drzwi, zapada totalna cisza i wszyscy zaczynają wymieniać spojrzenia. Już któryś raz z kolei widzę, że wystarczy tylko jedna, drobniutka iskra, by wybuchł kolejny już dzisiaj pożar.

I już kolejny raz to jest mi bardzo na rękę, tyle, że tym razem sama muszę to rozpocząć, tak, by po raz kolejny wszystko poszło zgodnie z moim planem.

Dlatego obracam się na pięcie i sama zaczynam iść w stronę drzwi.

— A ty dokąd? — zgodnie z moimi podejrzeniami moje zachowanie zwraca czyjąś uwagę.

Zerkam za siebie i widzę samca, chyba Rollins’a, który wpatruje się we mnie z lekkim podejrzeniem, równocześnie zaplatając ramiona na piersi.

— Prawdę powiedziawszy, nie muszę się wam tłumaczyć — wzruszam ramionami. — Z tego, co pamiętam, to ja mam pilnować was… a nie wy mnie. No, ale jeśli musicie wiedzieć… To chcę się upewnić, czy Hirma nie zrobi niczego z tym raportem.

Wszyscy patrzą na mnie z poruszeniem.

— Podejrzewasz ją? — Laora wydaje się być zaniepokojona.

— Ufam instynktowi — odpowiadam. — A instynkt mówi mi, że nikt choćby przez chwilę jej nie podejrzewał, ona za bardzo się rządzi i za bardzo zależało jej na trzymaniu tego raportu przy sobie. Dla mnie to wystarczy, by mieć ją na oku.

I faktycznie, tak, jak się spodziewałam, zapanowuje prawdziwy harmider. Wszyscy się przekrzykują, jeden przez drugiego, nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo dali się wykiwać… Choć przecież tylko podałam im zwykłą możliwość, wcale nie twierdząc, że jest stuprocentowo pewna.

Postanawiam skorzystać z zamieszania, które właśnie wywołałam i wymknąć się z pomieszczenia, ale zatrzymuje mnie głos Torrica.

— Poczekaj, Sayano — prosi. W tym samym momencie cichną wszystkie szepty.

Odwracam się, gotowa właściwie na każdą możliwość.

— Skoro masz tak wyczulony instynkt, to ty powinnaś pilnować raportu, nie ona — stwierdza samiec. — Jak tylko tu wróci… Odbierzemy go jej, nawet, jeśli siłą.

Kiwam głową na znak zgody, a potem wychodzę z sali.

* * *

— O proszę, nie spodziewałam się ciebie tutaj — Hirma uśmiecha się na mój widok, kiedy tylko wchodzę do pomieszczenia. — Proszę, to twój grzebyk.

Dziękuję skinieniem głowy, po czym wrzucam go do jednej ze swoich licznych kieszeni. Zaraz potem podchodzę bliżej i zaczynam poprawiać sobie fryzurę, równocześnie przeglądając się w lustrze.

Kotka oczywiście nie może wytrzymać ciszy.

— Nie przyszłaś tu bez powodu, prawda? Znalazłaś zdrajcę? — dopytuje się z zainteresowaniem.

Odpowiadam skinieniem głowy, nie przerywając zaplatania warkocza. — Znalazłam, ale mam dziwne obawy, czy aby na pewno zdążyłam…

— Jak to? — w oczach głównodowodzącej pojawia się poważne zaniepokojenie. — Miałaś przecież pilnować…

— Miałam znaleźć zdrajcę — przerywam jej w pół słowa. — I znalazłam, jestem pewna. Ale raportu, z tego, co pamiętam, miałaś pilnować ty.

— Pokaż mi tego zdrajcę! — kotka nagle wybucha. — Zapłaci za to, tylko mi go pokaż! Masz mnie natychmiast zaprowadzić do reszty!

Kiwam głową i otwieram drzwi na korytarz.

Hirma wybiega na zewnątrz w takim tempie, że niemalże mnie przewraca. No i super… Muszę w takim razie przypilnować, żeby nie zwiała… Choć chyba nie powinnam się aż tak bardzo przejmować, nie ma przecież podstaw, żeby w ogóle sądzić, że jakkolwiek ją podejrzewam.

I faktycznie, znajduję ją przed wejściem do głównej sali, w której zaczęliśmy naszą symulację.

Patrzy na mnie z lekkim zdenerwowaniem, równocześnie mieląc w palcach brzeg bluzki. Jest wyraźnie zestresowana, jej przyszłość właśnie stanęła pod znakiem zapytania.

Z resztą, ja sama się stresuję. Od tego, jak dobrze to rozegram, zależy również moja przyszłość…

Kładę dłoń na drzwiach i popycham skrzydło do przodu, robiąc nam drogę do środka. I o ile wcześniej było słychać ze środka pewien gwar, o tyle teraz wszystkie głosy ucichają. Kiedy wchodzimy do środka, wszyscy patrzą na nas.

— To kto jest zdrajcą? — pyta nasza głównodowodząca, patrząc ze mnie z napięciem.

— Ty — odpowiadam, odchodząc krok do tyłu.

W oczach Hirmy pojawia się przerażenie, kiedy dwóch z wyznaczonych wcześniej przez nią ochroniarzy pochodzi do niej i łapie ją z tyłu za ręce.

— Nie… To niemożliwe! — kotka zaczyna się miotać. — Ale dlaczego ja? Przecież nie macie żadnych dowodów! Puśćcie mnie natychmiast, Sayana, co ty wyprawiasz?

— Dbam o swoją przyszłość — wzruszam ramionami. — A sama mówiłaś, że najlepszym sposobem będzie znalezienie odpowiedniej osoby.

— Ale niby dlaczego ja? — jej oczy miotają gromy. — No, słucham, co takiego sobie wymyśliłaś na poparcie tej swojej wyssanej z palca teorii?

Uśmiecham się lekko.

— Suche fakty — stwierdzam. — Po pierwsze, jako jedyna uniknęłaś wszelkich podejrzeń. Po drugie, sama się przyznałaś, że jesteś mistrzynią w Łowców i Anarchistów, a prawdziwy mistrz bez problemu nie tylko wynajdzie Anarchistę, ale też, będąc takim, uniknie sprawiedliwości innych. I, po trzecie, za bardzo zależało ci, żeby trzymać raport przy sobie. A ja byłam na tyle głupia, że na chwilę pozwoliłam ci być z nim sama.

Hirma przez chwilę patrzy na mnie, analizując moje słowa. Zaraz potem wybucha śmiechem.

— W takim razie mam dla ciebie dowód, że twój instynkt cię zawiódł — stwierdza z wściekłością. — Proszę bardzo, sprawdź tubę z raportem i wszyscy zobaczycie, że to tylko seria niefortunnych przypadków!

Daję znać dłonią, Laora podchodzi do schwytanej głównodowodzącej i odczepia tubę od jej paska. Zaraz potem rzuca ją mnie.

— No na co czekasz? Otwieraj! — domaga się pojmana.

Bez słowa odkręcam tubę i przechylam, chcąc, by ze środka swobodnie wypadły dokumenty. Niestety, zamiast nich, wysypuje się popiół.

Tuba wypada mi z dłoni, a z ust wyrywa się ciche prychnięcie. Podobnie reaguje większość kotów w pomieszczeniu. Reszta po prostu gapi się na kupkę prochu na podłodze.

— W takim razie nie mamy o czym gadać — stwierdza Torric. — Jesteś winna. Wkręciłaś nas wszystkich. Na szczęście Sayana cię wyczuła… Szkoda tylko, że odrobinę za późno.

— Zniszczyłaś naszą przyszłość — fuka Rico. — Ty wredna…

— Dość — ucinam.

Wszyscy faktycznie ucichają i wpatrują się we mnie.

— Od tej pory ja tu dowodzę, ma ktoś coś przeciwko? — grupa zgodnie kręci przecząco głowami. — Świetnie. A ty, Hirmo, zostajesz oskarżona o zdradę. Zostaniesz dostarczona do Dowództwa, a oni wykonają wyrok. Czy jest coś, co chcesz dodać na swoją obronę?

Kotka kręci głową, spuszczając wzrok. Jest wyraźnie w szoku. Ale mimo to zauważam ruchy jej ust, zupełnie, jakby chciała powiedzieć coś w rodzaju „to nieporozumienie, zostałam wrobiona”.

— W takim razie zostaniesz przekazana Dowództwu. Na razie zaprowadźcie ją do celi.

Trzymający ją samce przytakują skinieniem głowy i już, już mają wyjść, gdy nagle pomieszczenie się rozmywa. Aha… Wychodzi na to, że nasza symulacja właśnie się skończyła…

Przyszedł czas, by rozliczyć się ze wszystkich naszych działań, zarówno tych właściwych, jak i błędnych, oraz stanąć twarzą w twarz z ich skutkami, które zaważą na całej naszej przyszłości…

* * *

Otwieram szeroko oczy i prostuję się na swoim fotelu, rozglądając się wokoło. Wszyscy również wyglądają tak, jakby dopiero co wybudzono ich z głębokiego snu, są dosłownie półprzytomni.

Ja też tłumię ziewnięcie, a potem przecieram lekko zaspane ślepia. Faktycznie… Zupełnie, jakbym właśnie się zdrzemnęła…

— Ty! — ni z tego, ni z owego powietrze przerywa głośny krzyk pełen wściekłości, sprawiając, że cała się nastraszam. — Jak mogłaś!

Odwracam się w kierunku, z którego pochodzi i dopiero po chwili udaje mi się połączyć twarz kotki z imieniem.

Na moją twarz od razu wpływa lekki uśmiech i już chcę się zripostować, gdy głos unosi inny kot:

— Nie miej do niej pretensji, że starała się zabezpieczyć swoją… Naszą przyszłość — najeża się Torric. — A ty ją zniszczyłaś… Zdrajczyni!

— Nie jestem zdrajczynią! — Hirma wygląda tak, jakby zaraz miała się na nas rzucić. — Mówię ci… To niemożliwe, choć dowody…

— Dowody nigdy nie kłamią — przerywa jej kot w garniturze, który wyłania się z cienia. — Choć rozumiem twoje rozgoryczenie, Hirmo. Zawsze tak jest, jeśli coś nie wychodzi po naszej myśli. Reszcie chciałabym pogratulować takiego, a nie innego wyniku, w końcu udało wam się zacząć pracować grupowo, mimo tego, że raport został zniszczony… Ale przede wszystkim gratuluję tobie, Sayano, instynktu oraz umiejętności przywódczych. Dobrze się spisaliście, lepiej od grupy Juliusa — uśmiecha się pod nosem — co jest dla mnie najważniejsze. Choć nie cieszcie się zbytnio… To, że dobrze wam poszło, wcale nie oznacza, że zostaniecie przyjęci… Bo mimo wszystko misja nie została zakończona.

Cała nasza grupa lekko się krzywi. Cóż… Wyszło, jak wyszło.

— Teraz możecie się rozejść, jak już mówiłem, w przeciągu tygodnia powinniście dostać informacje, czy dostaliście przydział, czy też nie. Powtarzam po raz kolejny, nie róbcie sobie wielkiej nadziei, bo tylko naprawdę niewielki odsetek zostaje przyjęty.

Kiwamy głowami na znak, że zrozumieliśmy, a potem zdejmujemy te dziwne kaski z głowy i schodzimy z foteli.

Czyli teraz rozpocznie się najdłuższy tydzień w moim życiu…

Ciekawa jestem tylko, jak poszło grupie Rekari, którą miał pilnować Julius — czy ocalili raport i złapali zdrajcę…

Rozdział VII

— W ogóle nic nam nie wyszło — narzeka Rekari. — Po prostu jakaś totalna masakra. Od razu rzuciliśmy się sobie do gardeł i kłóciliśmy się tak do momentu, w którym skończyła się symulacja. Ani nie zidentyfikowaliśmy zdrajcy, ani nie dostarczyliśmy raportu. Kot, który nas pilnował, ten Julius, był wściekły.

— U was przynajmniej przeżył raport — krzywię się. — My kłóciliśmy się tylko na początku, potem udało nam się ogarnąć hierarchię… I wybraliśmy właściwie, a tak przynajmniej większości się wydawało. Ja od początku miałam oko na kotkę, która miała mieć przy sobie raport. Była… Zbyt podejrzana, jak na mój gust… Ostatecznie doszło do tego, że zareagowałam, kiedy raport został już zniszczony.

— Ale złapaliście zdrajcę — Ari nie daje się przekonać.

Wzruszam ramionami.

— Chyba tak…

Kotka mierzy mnie wzrokiem.

— Chyba? — pyta ostrożnie.

Kiwam głową.

— Z jednej strony mogłoby się tak wydawać. Wszystko wskazywało na to, że to ona zdradziła. Wiesz… Nikt jej nie podejrzewał, oskarżała wszystkich innych, powiedziała, że była mistrzynią Łowców i Anarchistów, za bardzo zależało jej na trzymaniu tego raportu przy sobie… I przede wszystkim przy niej znaleźliśmy jego szczątki. Ale z drugiej… Ciągle powtarzała, że została wrobiona. Zdrajca miałby dość honoru, żeby się do tego przyznać.

— Przecież twój instynkt nigdy nie zawodzi — moja współlokatorka kładzie mi dłoń na ramieniu. — Więc uspokój się… Tym bardziej, że wszystkie dowody wskazywały na nią. Nie mogłaś się pomylić. Wszystko wyszło ci genialnie, a jedno potknięcie niczego nie zmienia.

Wzdycham.

— Tyle, że ja nie powinnam pozwolić sobie na najmniejsze potknięcie…

— Przestań! — kotka zatrzymuje się obok mnie. — Jeżeli ktokolwiek ma prawo jakkolwiek narzekać, to ja. Nie wyszło nam nic i najprawdopodobniej to ja nie dostanę się do żadnej z kast i będę musiała powtarzać testy. Sama się przekonasz.

Kiwam głową. No w sumie racja… W przeciągu tygodnia dowiem się, czy mi się udało, albo jak bardzo spieprzyłam.

Zatapiam się w myślach tak bardzo, że dopiero po chwili orientuję się, że Rekari coś mi opowiada. Przez moment słucham, próbując połapać się w temacie, ale kiedy dociera do mnie, że ze szczegółami opowiada przebieg wczorajszej nocy z Anthroviusem, zmieniam zdanie. Wcale mnie to nie interesuje. Szczególnie, że co do poprzedniej nocy, to mam naprawdę paskudne doświadczenia…

Za to przypomina mi się kolejna kwestia — kiedy wczoraj szłyśmy na imprezę, widziałam wystawę ze ślicznymi ciuchami. Bez względu na to, do jakiej kasty się dostaniemy, wkrótce zmienimy miejsce zamieszkania. Będziemy musiały zostawić tam wszystko, poza osobistymi drobiazgami, ciuchy także, bo ufundowała je szkoła. W takim wypadku definitywnie przydałaby nam się nowa wyprawka… Którą tak czy siak będziemy musiały skompletować.

— Też musisz kiedyś spróbować — Ari trąca mnie lekko w ramię, rozpraszając moje myśli.

— Co ty na to, żeby wybrać się na zakupy? — to są pierwsze słowa, które przychodzą mi na język.

Kotka patrzy na mnie przez chwilę bez zrozumienia. Zaraz potem na jej pyszczku pojawia się wyraz zniesmaczenia.

— Ty mnie nigdy nie słuchasz — krzywi się.

— Wiesz, że nie lubię takich szczegółów — wzruszam ramionami. — Mogę być twoją przyjaciółką i współlokatorką, jeśli będzie trzeba, podam się nawet za twoją siostrę i poręczę za ciebie w razie potrzeby we wszystkich okolicznościach, ale pikantne historie zostaw dla kogoś innego. Te twoje głupiutkie kumpele z radością wysłuchają takich opowieści.

Rekari przez moment patrzy na mnie zirytowanym wzrokiem. Zaraz potem fuka cicho, zaplata ręce na piersi i ostentacyjnie obraca się do mnie bokiem.

Przewracam oczami. Naprawdę traktuję ją jak siostrę i moją najlepszą przyjaciółkę zarazem, ale czasami jest nie do zniesienia, tak jak teraz.

Plus jest taki, że za jakieś parę minut zupełnie jej przejdzie…

A jak na razie mogę tylko czekać i bacznie obserwować miasto, wypatrując ewentualnych promocji.

I faktycznie… Kiedy jesteśmy tuż przy wyjściu z miasta, windzie prowadzącej nas na niższy poziom, kotka wreszcie odpuszcza.

— Mówiłaś coś o zakupach? — pyta nieśmiało.

— Mówiłam — kiwam głową. — Widziałam niezłe przeceny w naszym ulubionym sklepie. Mam coś niecoś odłożone z naszego szkolnego kieszonkowego, mogłybyśmy zacząć kompletować naszą nową wyprawkę.

Na samą myśl Ari się rozpromienia i znowu zaczyna paplać o tym wszystkim, co chciałaby kupić. A ja po raz kolejny się wyłączam. Chyba znowu mam takie swoje momenty, w których nie znoszę towarzystwa innych. O tak… Jak tylko wrócimy do domu, zjemy, to znowu pójdę nad jezioro…

* * *

— A ty co chciałabyś kupić? — moja współlokatorka kończy swój wywód, kiedy tylko stajemy pod drzwiami do naszego mieszkania.

Wzruszam ramionami. Nie mam kompletnie żadnego pomysłu. W przeciwieństwie do niej nie wypatruję sobie ciuchów, nie chcę się rozczarować, jak ich nie będzie… Po prostu biorę to, co wpadnie mi w oko przy okazji zakupów.

Za to obecnie interesuje mnie coś całkowicie innego.

— Myślisz, że wysłali nam już kopie holograficzne świadectw ukończenia szkoły i wyników egzaminów? — odwracam się do kotki, równocześnie manewrując przy zamku do drzwi.

— Sprawdzę w skrzynce.

Kiwam głową. Jasne, niech sprawdzi. Choć nie spodziewam się szału, zazwyczaj długo się schodzi z wynikami, podobnie, jak z…

— Już są — Ari podnosi dwie koperty. — Strasznie szybko, co?

— Bardzo…

— Czekaj, jest coś jeszcze! — zaaferowana kotka wynosi kolejne dwie koperty. — Dziwne… Spodziewałaś się listu? Są dość ciężkie…

— Pokaż — żądam.

Rekari podaje mi moje koperty. Pierwsza wygląda na wyraźnie oficjalną, z resztą jest też na niej adres szkoły, więc to muszą być nasze wyniki. Za to druga jest dziwna. Szara, tylko z naszymi imionami i numerem lokalu, bez adresów zwrotnych. I ciężka.

Bez żadnych sentymentów ją rozrywam i przechylam, pozwalając, by zawartość wypadła mi na rękę.

Zaraz potem z ogromnym zaskoczeniem podnoszę sobie do oczu okrągły medalion na krótkim łańcuszku, wykonany ze starego złota. W jego centrum znajduje się duże, zielononiebieskie kocie oko, a metal dookoła niego pokryty jest szczerbieniami.

— Co do… — wyrywa się mojej współlokatorce.

Zerkam na nią i widzę, jak z niedowierzaniem patrzy na srebrny medalion dopiero co wydobyty ze swojej koperty, ze szczerbieniami dookoła oka, w którym fiolet przeplata się z różem i granatem.

I w tym momencie mój wzrok pada na małe karteczki leżące na podłodze, które również najwyraźniej wypadły z kopert.

Pochylam się i podnoszę obie, jedną podaję Ari, tą podpisaną jej imieniem. Swoją natomiast przekręcam na drugą stronę, z ciekawością patrząc, co jest na niej napisane.

— „Jutro o 10 w centrum szkolenia Zwiadowców i Łowców, weź swoje najważniejsze rzeczy — czytam szeptem.

— Ja mam tak samo… — szepcze Rekari

Podnoszę na nią wzrok i chyba dopiero teraz do mnie dociera.

— Ari… Zostałam Zwiadowcą — szok niemalże odbiera mi głos.

— A ja Łowcą! — kotka też nie może uwierzyć.

Zaraz potem rzucamy się sobie na szyję, krzycząc tak głośno, że chyba wszyscy lokatorzy słyszeli.

A nawet jeśli… Co z tego! Takie szczęście trzeba przecież jakoś wyrazić!

Rozdział VIII

Razem z Ari zatrzymujemy się przed wejściem na schody prowadzące na niższy poziom, owiane legendarną sławą Centrum Szkoleniowe Zwiadowców i Łowców. Z racji, że znajduje się ono bezpośrednio pod miejscem, gdzie wszystkie kociaki spędzają pierwsze dziewiętnaście lat życia, każdy z nas widział członków tych kast udających się w to miejsce. I chyba każdy marzył o tym, by któregoś dnia dostąpić tego niesamowitego zaszczytu i móc do nich dołączyć, choć doskonale wiedzieliśmy, że to niestety niemożliwe.

A teraz, jakimś cudem, stoję przed wejściem na schody na dół i już zaraz coś, co do tej pory uważałam za kompletnie nierealne, stanie się moim udziałem!

— Gotowa? — szepcze Rekari, równocześnie łapiąc mnie za łokieć.

Zauważam, że cała drży z podniecenia.

— Oczywiście — przytakuję. — A ty?

— Jak nigdy w życiu — odszeptuje. — Po prostu zastanawiam się, czy wszystko ze sobą zabrałam… W końcu najprawdopodobniej nie wrócimy już do swojego mieszkania.

Uśmiecham się pod nosem. Nie ma to jak jej największe problemy! Ma o wiele większą torbę ode mnie, a i tak zastanawia się, czy zabrała ze sobą wszystko, czego tylko potrzebowała! Ja w swoją zmieściłam tylko jeden ręcznik, szczotkę, kilka osobistych drobiazgów i wszystkie notatki ze szkoły, które mogą mi się przydać. Resztę, to znaczy ciuchy, kosmetyki i tak dalej, zawsze mogę dokupić.

Bo to, co mnie czeka, będzie niesamowitym wynagrodzeniem za jakąkolwiek moją stratę. I zdecydowanie nie mogę się doczekać mojej przyszłości, będzie lepsza, niż kiedykolwiek mogłam się spodziewać!

— Ale trochę się boję — nagle wyrywa się mojej współlokatorce. — Mimo wszystko, to musi być pewna odpowiedzialność, skoro wysłali nas do takich kast… Praktycznie nikomu się to nie udaje…

— Skoro nas wybrali, to musieli uznać, że jest w nas coś wyjątkowego — uśmiecham się do niej. — Będzie dobrze.

Łapię ją za dłoń i ściskam delikatnie, chcąc dodać jej otuchy.

Kotka kiwa głową i oddaje uścisk.

— Długo tak planujecie się zastanawiać? — zza pleców dobiega nas znajomy głos, na którego dźwięk jeży mi się cały ogon.

Odwracamy się powoli, ja, próbując opanować odruch ucieczki, zaciskam dłonie w pięści. Rekari za to, szczęściara, oczywiście nie wie, co jest na rzeczy, więc reaguje zupełnie na spokojnie.

— Julius — odzywam się z zaciśniętymi zębami.

— Miło cię widzieć, Sayano — uśmiecha się do mnie. — I ciebie również, Rekari, znamy się z wczorajszych testów, pamiętasz? Gdzie się dostałyście?

— Ja do Łowców — Ari oczywiście tryska entuzjazmem. — A pan co tu robi?

— No przecież, powinienem od razu o tym wam powiedzieć — uśmiech na twarzy kota jeszcze bardziej się poszerza. — Jak już było mówione wczoraj na testach, siedzę w Dowództwie, a konkretnie już od dawna jestem odpowiedzialny za wszystkich Zwiadowców, więc zapewne będę spędzał dużo czasu z Sayaną.

Kiedy to mówi, czuję, jak rzednie mi mina. O nie… A miałam nadzieję, że gościa nigdy więcej nie zobaczę!

— Dlatego teraz chciałbym ją ze sobą zabrać i oprowadzić po naszym Centrum Szkoleniowym. Tobą, Rekari, zaraz zajmie się Anthrovius, z resztą też już go zdążyłaś poznać. Za chwilę przyjdzie, poczekasz tu na niego?

Ari kiwa głową, najwyraźniej zachwycona perspektywą, która na nią czeka.

A ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ostatnie, czego chciałam, to jakiekolwiek spotkanie z tym sadystą… Nie mówiąc już o tym, że właśnie jakimś cudem stał się moim głównodowodzącym, a ja nie mam żadnych, choćby najmniejszych możliwości, żeby się od tego wywinąć!

I dlatego właśnie, kiedy tylko Julius daje mi znać, bym zeszła za nim po schodach, spuszczam wzrok i niechętnie idę jego śladami. Eh… I pomyśleć, że tak sceptycznie podchodzę do czegoś, co jeszcze przed chwilą wydawało mi się fantastyczną przygodą na całą resztę mojego życia… I zmieniło się tylko ze względu na jedną osobę!

Choć z drugiej strony, jest szansa że kot również potraktuje mnie jak jednorazową przygodę i od tej pory nasze kontakty będą przybierać charakter czysto zawodowy. Musi przecież umieć się zachować, skoro został Dowódcą, nigdy nie biorą tam pierwszych lepszych ludzi, nawet, jeśli sam ten fakt wskazuje na to, że ma Arystokratyczne pochodzenie.

Dlatego ostatecznie decyduję się odprężyć i podążam za samcem w niemalże całkowitej ciszy, przerywanej jedynie bardzo cichymi odgłosami jego kroków.

Kiedy schodzimy na niższy poziom, a Julius wprowadza mnie do ciemnego korytarza, najwyraźniej przejścia do głównej części Centrum, nabieram śmiałości i pewności siebie do tego stopnia, że nawet decyduję się zadać mu pierwsze pytanie.

— Słuchaj…

Głos jednak więźnie mi w gardle, kiedy samiec z prędkością błyskawicy odwraca się, łapie mnie za nadgarstki i przygważdża do ściany.

— Miałaś wrócić — syczy, mrużąc oczy ze złości.

Czuję, jak cała sierść staje mi dęba.

— Mówiłam, że nie zamierzam — odpowiadam, próbując zachować opanowanie. Podświadomie czuję, że za żadną cenę nie mogę teraz spanikować.

Kot prycha.

— Myślisz, że troszczę o to, czy zamierzasz czy nie? Masz się mnie słuchać, Sayano. Jestem twoim Dowódcą, tak się złożyło, że trafiłaś do mojej kasty, czy tego chcesz, czy nie. I dlatego będziesz musiała mnie słuchać.

Mam wrażenie, jakby właśnie wymierzył mi siarczystego policzka. Wcale a wcale nie mam zamiaru go słuchać… Ale co, jeśli nie będę miała wyboru?

Tak czy siak… Warto spróbować, dopóki jeszcze mogę się oprzeć na jedynym argumencie, który obecnie przychodzi mi do głowy, bo potem nagle mogę go stracić i będę tego bardzo, ale to bardzo żałować…

Dlatego zbieram wszystkie swoje siły i odpowiadam z największym chłodem, na jaki tylko mnie stać.

— Z tego, co wiem, Dowódca ma prawo wymagać od swoich podwładnych tylko i wyłącznie lojalności wobec kasty, a nie dodatkowych usług łóżkowych — stwierdzam lodowato. — Bo jeżeli od tego zależy moje powodzenie, to nie mam najmniejszego zamiaru się zgodzić. Już sto razy bardziej wolałabym być zdrajczynią ściganą przez Łowców, niż twoją zabawką.

Julius lekko marszczy brwi, przetwarzając moje słowa, a ja, korzystając z okazji, wyrywam mu się, odpycham go i staję po drugiej stronie korytarza.

— Jak… — zaczyna samiec, ale przerywam mu w pół słowa.

— Zdeklaruj się, Julius — odpowiadam, biorąc się pod boki. — Bo chcę wiedzieć, czy mam uciekać, czy nie. Znam rangi i wiem, że jakimś cudem już na starcie okazałam się jednym z najlepszych Zwiadowców. Mało komu udaje się w ogóle osiągnąć srebro ze szczerbieniami, a co dopiero stare złoto! I to ty będziesz musiał się tłumaczyć, dlaczego tak właśnie wyszło. Ja… pewnie nie uniknę kary, ale uniknę ciebie, a na miły dodatek odpowiedzialność i tak spadnie na twoje barki. Więc czekam, powiedz mi, co mam robić? Dasz mi spokój i nasze kontakty ograniczą się tylko do czysto zawodowych, czy mam już się szykować do wymyślenia jakiegoś sposobu na zdradę?

Dowódca patrzy na mnie uważnie, rozważając najwyraźniej dostępne opcje. Ostatecznie jego wzrok robi się lodowaty, niewiele zimniejszy z resztą od jego tonu.

— Niech ci będzie. Stosunki czysto zawodowe. Choć właśnie pozbawiłaś się możliwości wielu ułatwień w tej kaście.

Prycham cicho.

— Nie chcę żadnych ułatwień. Tak samo, jak i nie chcę, żebyś mnie oprowadzał. Skoro jesteś moim Dowódcą, to chodźmy do twojego biura czy miejsca, w którym tu stacjonujesz, a potem dajmy sobie z tym spokój.

Julius mierzy mnie wzrokiem, a potem sięga za klapę marynarki i podaje mi jakąś wyjątkowo grubą kopertę.

— Co to? — patrzę na niego ze zdziwieniem.

— Plany Centrum, twoja pierwsza wypłata, bo w końcu musisz mieć kasę na zakupy i umeblowanie twojego nowego mieszkania, karty dostępu, regulamin, twoje prawa i obowiązki, jednym słowem wszystko, co może ci się przydać i co musisz wiedzieć. I staw się tu jutro na 11, zaczynasz swój trening. Czas przywyknąć do twojej nowej rutyny.

I mówiąc to, po prostu odwraca się i wychodzi, zostawiając mnie jak idiotkę na środku ciemnego, pustego korytarza.

Ale z drugiej strony… lepsze to, niż nagle znaleźć się na jego łasce…

Zdecydowanie wolę oschłego Dowódcę, niż sadystycznego partnera w łóżku, do którego nic nie czuję, ułatwiającego mi karierę. Jakoś sobie poradzę. Jak zawsze z resztą.

Dlatego okręcam się na pięcie, żeby możliwie jak najszybciej znaleźć Rekari i towarzyszącego jej Anthroviusa.

Absolutnie nie spodziewam się, że akurat ktoś bezszelestnie będzie przechodził za mną i właśnie się z nim zderzę!

Koperta wypada mi z rąk i cała jej zawartość rozsypuje się na podłodze. Ja na szybko mamroczę jakieś przeprosiny, z resztą słysząc podobne z ust poszkodowanego, i natychmiast przyklękam, próbując zebrać porozrzucane papiery.

— Poczekaj, pomogę — słyszę męski głos i kot przyklęka tuż obok mnie.

Podnoszę wzrok i przez moment patrzę na napastnika/poszkodowanego, a potem wracam do papierów.

Ostatecznie we dwójkę udaje nam się dość szybko je zgarnąć, samiec natomiast pomaga mi, przytrzymując kopertę, kiedy wrzucam wszystko do środka.

— Dzięki — uśmiecham się lekko.

— Drobiazg — wzrusza ramionami. — Przywykłem, że nikt mnie nie słyszy. Jesteś nowa, prawda?

— Aż tak bardzo to widać? — patrzę na niego uważnie.

— Cóż… Taka ilość papierów zdecydowanie o tym świadczy — wskazuje na kopertę. — Jesteś też za wcześnie na trening, no i pokłóciłaś się z Dowódcą. Nikt, kto przychodzi tu codziennie i zna trochę zasady, a równocześnie jest przy zdrowych zmysłach, by tego nie zrobił. To oznacza wpakowanie się w największe możliwe kłopoty. Licz się z tym, że się na tobie odegra.

Krzywię się lekko.

— Pocieszyłeś mnie, nie powiem. A już miałam nadzieję, że będę miała łatwiejsze życie, skoro skończyłam szkołę…

Kot uśmiecha się i kręci głową.

— Nie z Juliusem jako Dowódcą… Szczególnie, skoro zrobiłaś sobie z niego wroga.

— A co, mówisz z doświadczenia?

— Na całe szczęście nie, ja jestem Łowcą. To Anthrovius stoi nade mną i przyznaję, że całkiem nieźle mi się z tym żyje. A teraz wybacz… Oprowadziłbym cię, ale trochę śpieszy mi się na trening.

Jego tekst deko mnie dziwi. W końcu nie jest mi przecież nic winien!

Po jego minie orientuję się, że ostatnie słowa powiedziałam na głos.

— Oczywiście, że nie jestem ci nic winien, mimo tego, że to ja na ciebie wpadłem, ale po prostu chciałem być miły — stwierdza ostrożnie. — Nie mogę?

— Nie no, jasne — spuszczam lekko wzrok. — Sorry… Po prostu jestem trochę nabuzowana po rozmowie z Juliusem, i w sumie nie do końca się kontroluję. Wnerwił mnie jak nie wiem.

— Właśnie widzę — kot dokładnie mierzy mnie wzrokiem. — W normalnej sytuacji zaoferowałbym pomoc, ale naprawdę mi się śpieszy, wybacz. Z resztą, chyba zobaczymy się jutro na treningu, w końcu obie nasze kasty trenują razem, jak będziesz chciała, to potem mogę cię oprowadzić.

Od razu w mojej głowie zapala się czerwona, alarmowa lampka, spowodowana wczorajszymi wydarzeniami.

— Jeżeli masz zamiar sfinalizować to oprowadzanie w łóżku, to nawet na to nie licz — prycham, cofając się krok do tyłu.

Ale kiedy na twarzy kota pojawia się wyraz totalnego zaskoczenia, wiem, że ten tekst był moim błędem.

— Nie, spokojnie, nie miałem nic takiego na myśli… A z resztą… Naprawdę muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro!

Bacznie go obserwuję, podczas gdy ten okręca się na pięcie i znika tuż za rogiem zakręcającego korytarza, dokładnie tam, gdzie wcześniej udał się Julius.

I oczywiście zaraz mam ochotę strzelić totalnego faccepalm’a. No dobra… Może nie jestem aż taką duszą towarzystwa jak Ari, ale żeby od razu odtrącać pierwszą przyjazną osobę, którą spotkałam na swojej drodze? Co z tego, że jest Łowcą, w tym momencie przyda mi się każda pomoc, skoro aż tak zraziłam do siebie Juliusa… A nikogo tutaj, poza nim i tym kotem, bo mojej współlokatorki i Anthroviusa nie liczę, nie znam.

Równocześnie uświadamiam sobie, że tego kota tak właściwie również — przecież nawet nie wymieniliśmy imion!

Ale z drugiej strony… Po prostu jutro go przeproszę. Sam powiedział, że możemy spotkać się na treningu. A ostatnie, czego chcę, to zrobić sobie wrogów i nie mieć życia w kaście. Wydaje się być takim, który zrozumie, jeśli po prostu odpowiednio się wytłumaczę.

I choć w tym momencie najchętniej poszłabym za tym samcem i go przeprosiła, to odwracam się i zaczynam iść w kierunku, z którego przyszłam. Nie chcę zwiedzać Centrum na własną rękę, jeszcze bym pobłądziła, albo zrobiła kolejną głupotę w typie tej, którą właśnie popełniłam. Nie ma potrzeby, żebym się narażała.

Choć kiedy kładę dłoń na poręczy schodów, mam pewne wątpliwości. Czuję się tak, jakbym właśnie uciekała od swojej przyszłości i jest to doprawdy paskudne uczucie. Nie tego spodziewałam się wczoraj, kiedy dostałam medalion…

Odruchowo unoszę dłoń do wiszącego na mojej szyi medalionu. Mam właśnie wrażenie, jakby zrobił się o wiele cięższy, podkreślając, że wcale nie zrobiłam najlepiej. Bo z jednej strony może i mogłabym się podporządkować Juliusowi i ułatwić sobie życie i faktycznie to wydaje się być coraz lepszą opcją, ale z drugiej… Chyba bym nie potrafiła, nie w taki sposób.

Tak czy owak, wszystko się okaże w przyszłości, jak bardzo właśnie zepsułam sobie swoje następne lata…

Kiedy staję u szczytu schodów, decyduję się rzucić torbę na podłogę i przysiąść tuż obok. Rekari oczywiście jeszcze nie ma, tak, jak się spodziewałam. Anthrovius z całą pewnością zadbał, żeby wszystko jej dokładnie pokazać… Tym bardziej, że z tego co wiem, ich stosunki wyglądają o niebo lepiej niż moje i mojego głównodowodzącego.

Po prostu tu na nich poczekam, a potem pójdę z przyjaciółką na zakupy i wrócimy do naszego nowego mieszkania.

I w tym momencie mój wzrok pada na dość grubą kopertę, którą cały czas trzymam w dłoni.

Chyba wiem, w jaki sposób mogę spędzić czas, jaki inaczej bym bezproduktywnie zmarnowała na czekanie… A tak przynajmniej przebrnę przez chociaż część tej papierologii…

Rozdział IX

Kiedy docieram do końca regulaminu, mam wrażenie, jakbym właśnie na własne życzenie ugotowała sobie mózg. Nie uważam się za osobę z ograniczoną bystrością, ale kompletnie tego nie zrozumiałam. Wszystko napisane jakimś skomplikowanym językiem, którego po prostu nie byłam w stanie ogarnąć.

Bo o ile reszta dokumentów — akt własności mieszkania na spółkę z Rekari, oświadczenie, że zostałam przyjęta do kasty Zwiadowców, karty dostępu do mieszkania, do specjalistycznych sklepów i niektórych miejsc na pokładzie Anthruvu, oraz mnóstwo innych, mniej istotnych papierzysk — okazała się całkiem zrozumiała, to tego nijak nie potrafię pojąć…

Przez moment patrzę na okładkę z surowymi literami obwieszczającymi zawartość grubego zeszytu, a potem przymykam oczy i odchylam głowę do tyłu.

Mam tylko nadzieję, że Ari zaraz przyjdzie, a ja będę mogła choć trochę się odprężyć i zmienić myślenie na nieco pozytywniejsze.

— Tobie też regulamin totalnie namieszał w głowie?

Otwieram oczy i ze zdziwieniem patrzę na stojącego przede mną samca: wysokiego, dobrze zbudowanego kota, o krótkim, niesamowicie błyszczącym i z pewnością mięciutkim czarnym futerku i wpatrujących się we mnie intensywnie żółtych oczach. Jednym słowem, na tego samego, z którym zderzyłam się trochę czasu temu w korytarzu, po kłótni z Juliusem.

— A weź… nic z tego nie da się zrozumieć — kręcę głową z rezygnacją. — A tak swoją drogą… Co tutaj robisz? Nie wydaje mi się, żebyś szedł już do domu, a raczej nie masz specjalnych powodów, żeby mnie szukać?

Kot uśmiecha się półgębkiem i przykuca obok mnie.

— Właściwie to mam — i z tymi słowami podaje mi kopertę, wyciągniętą z kieszeni luźnej bluzy, którą ma na sobie. — Twój głównodowodzący zaczepił mnie po drodze i nie bacząc na to, że właśnie miał zacząć się mój trening, kazał to tobie przekazać.

Nieufnie biorę kopertę i dokładnie ją oglądam.

— Od razu mówię, nie mam pojęcia, co jest w środku, ale przypuszczam, że nie jest to zbyt przyjemne, skoro tak się mu naraziłaś.

Krzywię się lekko, bo wcale, a wcale nie podoba mi się taki obrót spraw.

— No tak… Wcale mnie to nie zdziwi. I w ogóle, skoro już tu jesteś, to chciałabym cię przeprosić… Bo jednak ostatecznie zachowałam się trochę chamsko. Nie chcę się tłumaczyć, ale prawda jest taka, że rozmowa z Juliusem nieco mnie rozstroiła…

— Z ciebie też chciał zrobić swoją zabawkę? — samiec przerywa mi w połowie słowa, całkowicie wybijając mnie z rytmu.

— Co proszę? — patrzę na niego bez zrozumienia.

— Czy z ciebie też chciał zrobić swoją zabawkę? No wiesz, tylko do łóżka i ogólnie? — kot patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem. — Nie sugeruję oczywiście, że dostałaś się do tej kasty tylko i wyłącznie przez łóżko, ale możliwe, że Julius podpatrzył okazję i chciał to wykorzystać.

Na samą myśl o tym, co mój głównodowodzący planował ze mną zrobić, robi mi się gorąco. A fakt, że mój rozmówca o tym wie, wcale nie poprawia mi humoru.

— A skąd wiesz? — moja nieufność jeszcze bardziej wzrasta.

— Wszyscy wiedzą, jaki z niego sadysta — samiec wzrusza ramionami. — I co lubi wyrabiać z samicami. Jeżeli przypadkiem na niego wpadłaś i skusiłaś się na jego status społeczny, albo upatrzył cię na jakiejś imprezie i potem spił, żeby wykorzystać, to przykro mi, wpadłaś totalnie. Tak łatwo nie odpuści.

— Wiem — krzywię się — właśnie o to się pokłóciliśmy. Powiedzmy… Że postawiłam go pod ścianą i nie miał za bardzo innego wyboru, niż odpuścić, choć nie był z tego zadowolony. A po tym, co mi powiedziałeś, jestem całkowicie pewna, że będzie się mścił. Nawet boję się zaglądać do tej koperty.

— W każdym razie życzę powodzenia — kot podnosi się i staje obok. — Złapali mnie przed treningiem i kazali ci to zanieść, bo już cię widziałem i wiedziałem, kogo szukać. A teraz muszę lecieć, bo dopiero co skończyłem jedną misję i mam już nieco zaległości… Nie chcę przegapić kolejnego treningu. To jak… Zobaczymy się jutro i cię oprowadzę po Centrum, czy nie masz ochoty?

Przez chwilę się zamyślam. W sumie… to nie jest aż taki głupi pomysł. Sama się tu nie ogarnę, tego jestem pewna, a miło by było mieć kogoś, do kogo w razie potrzeby mogłabym się uśmiechnąć, jeśli bym czegoś potrzebowała. Zwiadowcy i Łowcy z zasady zawsze trzymają się dość blisko siebie.

— Chętnie, w takim razie spotkamy się jutro — uśmiecham się do niego.

— O ile oczywiście ta twoja tajemnicza koperta nie spowoduje, że gdzieś wybędziesz — samiec wskazuje ruchem głowy na przesyłkę, którą mi właśnie dostarczył. — Tak czy inaczej, jak tylko uda nam się spotkać, to cię oprowadzę.

Dziękuję skinieniem głowy, gdy kot zbiega po schodach i znika mi z oczu.

A ja orientuję się, że znowu przegapiłam okazję i nie wymieniliśmy swoich imion! Kręcę głową na swoją bezmyślność, zastanawiając się, czy w ogóle mogę zwalić to na to, jak bardzo dzisiejszy dzień namieszał mi w głowie. Oczywiście biorę też pod uwagę opcję, że po prostu codziennie taka jestem.

I po raz kolejny mój wzrok pada na trzymaną przeze mnie kopertę. Nie… Chyba nie wytrzymam do czasu, w którym na spokojnie siądę w swoim mieszkaniu. Jestem zbyt niecierpliwa, by odkładać sprawy być może aż tak dużej wagi…

Dlatego właśnie gwałtownie rozrywam papier i wyciągam kartkę, która znajduje się w środku…

— Tu się schowałaś! — na dźwięk głosu Rekari niemalże podskakuję.

Natychmiast też się podnoszę i chowam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Zerknę na to w jakiejś wolnej chwili, bo teraz Ari ze swoim entuzjazmem zapewne kompletnie nie da mi żyć.

— I jak było? — odwracam się do nadchodzącej kotki.

Dopiero po chwili zauważam, że nie jest sama, tuż za nią pojawia się sylwetka dobrze zbudowanego samca o miedzianym futerku.

— Sayana — Anthrovius jako pierwszy kiwa mi głową na powitanie.

— Witam, Dowódco — odpowiadam zwyczajowym powitaniem, równocześnie skłaniając głowę.

— Zostawię was teraz, a z tobą, Rekari, widzimy się jutro na treningu.

— Oczywiście — przytakuje kotka, a mojej uwadze rzecz jasna nie uchodzi fakt, jak bardzo jest podekscytowana, oraz jak bardzo maślane oczy robi do odchodzącego głównodowodzącego.

Zaraz potem odwraca się do mnie i ma tak niesamowicie błyszczące oczy, że dosłownie mogłyby robić za latarki.

— Super, co nie? — pyta z tak gorącym entuzjazmem, który mógłby krzesać iskry. — Słuchaj… To po prostu niesamowite! Anthrovius powiedział mi o tylu rzeczach, oprowadził po tylu miejscach, zwiedziłam chyba wszystkie możliwe zakątki Centrum! W ogóle jutro nie mogę się doczekać treningu, po tym, co ja się nasłuchałam… Będzie naprawdę genialnie!

Kiwam głową, słuchając jej słowotoku i powstrzymując się przed uciszeniem jej w bardziej brutalny sposób. Niech się nacieszy, dobrze, że przynajmniej jej się udało trafić na ogarniętego Dowódcę.

— A jak tam tobie minął ranek, jak wrażenia? — moja współlokatorka wreszcie stwierdza, że najwyższy czas zrobić sobie przerwę na oddech, równocześnie każąc mi się produkować.

I teraz dopada mnie dylemat… Jak wiele jej powiedzieć?

— Cóż… Nie było źle — uśmiecham się lekko. Poza tym, że mój głównodowodzący już któryś raz z kolei próbował zmusić mnie do pójścia z nim do łóżka, pokłóciłam się z nim i zyskałam potężnego wroga w jego postaci. — Miałam dość… Angażujący czas, tak, myślę, że można tak to nazwać. Choć i tak zdecydowanie bardziej nie mogę się doczekać jutra, myślę, że to będzie o wiele lepsze.

— Oj tak! — kotka uśmiecha się szeroko. — Te treningi i to wszystko… To będzie po prostu niesamowite, sama zobaczysz! A właśnie… coś ci chyba wypadło.

Odwracam się i zerkam na leżącą na podłodze lekko pogniecioną kopertę.

— A, to… nic ważnego, dostałam coś od swojego głównodowodzącego — stwierdzam, wzruszając ramionami.

Schylam się, podnoszę kopertę i już chcę schować ją do tej samej kieszeni, z której mi wcześniej wypadła, gdy moja przyjaciółka w połowie ruchu łapie mnie za nadgarstek.

— Nie chcesz zobaczyć, co to takiego? Przecież jeśli to jest od twojego głównodowodzącego, to musi być ważne, nie bagatelizuj tak tego!

Cóż… tak się składa, że wiem, że ona nie odpuści. I dlatego, choć nie chcę, żeby doszło do tego, że jakimś cudem kotka dowie się o zgrzytach, jakie dominują w kontaktach między mną a Juliusem, wychodzi na to, że nie mam wyboru. I w takich momentach naprawdę żałuję, że Rekari nijak nie potrafi pojąć, co tak właściwie kryje się za pojęciem prywatności…

Więc żeby już w końcu dała mi święty spokój, rozrywam kopertę i wyciągam jej zawartość na światło dzienne.

O dziwo, wygląda na coś w rodzaju pisma urzędowego (obecnie nieco wygniecionego), a nie jakąś zwykłą, złośliwą notkę, której się spodziewałam. Moja ciekawość zdecydowanie rośnie, dlatego natychmiast rozkładam kartkę i przebiegam wzrokiem po literach.

— Co to? — Ari niemalże wsadza nos w kartkę, ale odpędzam ją niecierpliwym ruchem. Nie chcę, żeby teraz mi przeszkadzała.

Bo przecież to może być wina właśnie tego… Rozproszyła mnie, a ja przez to stwierdziłam, że pismo faktycznie dotyczy wezwania mnie dzisiaj na czternastą do centrum dowodzenia w celu przydzielenia mi mojej pierwszej misji…

Dlatego właśnie czytam jeszcze raz.

I jeszcze raz.

A kiedy za trzecim razem treść pisma również się nie zmienia, ostatecznie do mnie dociera: naprawdę właśnie dostałam powołanie na swoją pierwszą misję i za jakieś dwie godziny mam stawić się w centrum dowodzenia, które zapewne znajduje się gdzieś tutaj… Ale nie wiem gdzie, bo nikt mnie nie oprowadził, miało to przecież nastąpić dopiero jutro…

— O szlag… — wyrywa mi się, kiedy w końcu udaje mi się przetworzyć ten fakt.

— Pokaż, pokaż! — domaga się kotka.

Bez słowa wręczam jej dokument. Ta dosłownie wyrywa mi go z rąk i szybko przebiega go wzrokiem. Z każdym kolejnym słowem jej oczy robią się coraz większe, aż w końcu patrzy na mnie roziskrzonym i zszokowanym wzrokiem.

— To jest to, co ja myślę?

— Najwyraźniej tak — odpowiadam, przykładając dłoń do czoła. — Ja nie mogę… Rozumiesz to? Już teraz, od razu, właściwie na dzień dobry i bez żadnych treningów dostaję wezwanie na misję!

Rekari znacząco wyciąga mój medalion zza koszulki, za którą go schowałam.

— W końcu tak wysoka ranga zobowiązuje, w testach wyszło przecież, że jesteś tylko trzy czy dwa stopnie za Dowództwem, na najlepszej trasie do stania się najlepszym Zwiadowcą w historii Anthruvu! Więc nie dziw się, że już wysłali cię na jakąś misję.

— Na pewno to nic specjalnego — próbuję się uspokoić. — Ot co… Zwykła rutynowa kontrola jakiejś starej podporządkowanej planety, albo po prostu sprawdzenie nowej… W końcu nie wysłaliby żółtodzioba na coś poważniejszego.

— Ale przecież to nie ważne, zobacz, wyrwiesz się z naszego statku, zobaczysz coś nowego!

Przytakuję skinięciem głowy i na moment zapada cisza.

Z resztą, pewnie nie na długo — po Ari po prostu widać, jak ją nosi. I faktycznie, zgodnie z moimi przewidywaniami, już po bardzo krótkiej chwili wyrywa się z kolejnym pytaniem.

— Czyli mówisz, że masz dwie godziny?

Kiwam głową twierdząco.

— Nawet nie zdążę zobaczyć naszego mieszkania — krzywię się lekko.

— Ale… za to możemy pójść na zakupy, obie w końcu dostałyśmy wypłaty — kotka znacząco unosi swoją kopertę. — Spokojnie, jeżeli nie weźmiesz zbyt dużo, będę mogła zabrać twoje rzeczy… Albo zabierzesz je ze sobą, nie powinno być to żadnym problemem. A potem, jak już wrócisz do domu, o wszystkim mi dokładnie opowiesz!

Kiwam głową z uśmiechem. W sumie… Przydałoby się zrobić porządne zakupy, w końcu właśnie straciłam wszystkie swoje rzeczy.

Więc wychodzi na to, że mimo kłótni z Juliusem i tego, co powiedział mi ten tajemniczy Łowca, dzisiejszy dzień wcale nie będzie aż taki zły. Szczególnie, że moje życie nagle zaczyna nabierać niesamowitego tempa, o czym marzyłam dosłownie od dzieciństwa!

Rozdział X

Obładowana torbami pełnymi zakupów do naszego nowego mieszkania oraz ogromną ilością ciuchów wchodzę na poziom, na którym jeszcze wczoraj mieszkałam i przechodzę przez niego, odprowadzana zaskoczonymi, czasami pełnymi podziwu spojrzeniami kociaków w wieku poniżej dziewiętnastu lat. Wieści bardzo szybko się rozchodzą i wiele osób zdążyło się dowiedzieć, że kotka, która jakimś cudem zdała egzaminy końcowe z wynikiem po sto procent każdy, dostała się do jednej z najbardziej pożądanych przez młodych kast. Czegoś takiego po prostu nie da się utrzymać w tajemnicy, z resztą, już od dawien dawna nikt tego nie próbuje.

A ja po prostu mogę co najwyżej się lekko uśmiechnąć, na samą myśl, że sama zachowywałam się niemalże dokładnie tak samo. I to jeszcze zaledwie parę tygodni czy może nawet i dni temu!

Ostatecznie dochodzę do schodów prowadzących na niższy poziom.

Okazuje się, że ktoś już tam na mnie czeka; ktoś, kogo nie mam chociażby najmniejszej ochoty widzieć.

Julius dokładnie mierzy mnie wzrokiem tak zimnym, że krew powinna skrzepnąć mi w żyłach, ale na całe szczęście jakoś tego unikam. Choć mieszanina strachu, zimnej furii i chęci zemsty, jaką w tym momencie od niego czuję, sprawiają, że mam ochotę uciec możliwie jak najdalej, na drugi koniec Anthruvu, na przykład do maszynowni, ale nie mam takich możliwości. Poprzestaję jedynie na zjeżeniu się do granic możliwości.

Oczywiście samiec reaguje lekkim, złowrogim uśmiechem. Podoba mu się to, że się go boję. A ja nie mogę nic z tym zrobić.

— Widzę, że jesteś punktualnie — stwierdza Dowódca po chwili. — To dobrze. Mam nadzieję, że jesteś gotowa na twoją pierwszą misję.

Wzruszam ramionami.

— Skoro na start dostałam tak wysoką rangę, najwyraźniej powinnam być. Z resztą, na zajęciach przygotowujących mieliśmy coś niecoś na temat zajęć każdej z kasty. Myślę, że sobie poradzę.

Julius kiwa głową i bez żadnego słowa odwraca się na pięcie i zaczyna schodzić po schodach. Jeśli nie chcę się zgubić, muszę natychmiast zanim podążyć.

Fakt, że mam ze sobą tyle toreb, najwyraźniej wcale go nie obchodzi, a mi nieco utrudnia tak bardzo szybki chód. Zaciskam jednak zęby, nie dając nic po sobie poznać, nie chcę dać samcowi jeszcze większej satysfakcji. Bo nie mogłam dać Rekari moich bagaży, ona i tak miała ze sobą jeszcze więcej rzeczy…

W zamian za to skupiam się na drodze, którą przechodzimy, w końcu pierwszy raz mam możliwość tak naprawdę dostać się do środka Centrum Treningowego.

Lecz kiedy schodzimy poziom niżej, spotyka mnie małe rozczarowanie — kot, zamiast iść dalej, po prostu przechodzi do kolejnej klatki schodowej, znajdującej się tuż obok i właśnie na te schody w dół kieruje swoje kroki.

W głębi duszy zżera mnie ciekawość i najchętniej zasypałabym idącego przede mną samca gradem pytań, ale z drugiej strony nie mam odwagi, po tym, co między nami zaszło i po tym, jakie uczucia od niego wyczuwam.

Ostatecznie dochodzę do wniosku, że prędzej czy później sama się dowiem, co to za misja, jak daleko w przestrzeń kosmiczną zostanę wysłana, oraz co w ogóle będę miała robić… Bo chyba po to właśnie zostałam wezwana, czyż nie?

Ale kiedy staję na ostatnim stopniu schodów, kończących się na tym poziomie, absolutnie wszystko wylatuje mi z głowy i jedyne, na co jestem w stanie sobie pozwolić, to szerokie otwarcie ust i wpatrywanie się w to, przed czym stoję w niemym zachwycie.

W sumie sama nie wiem, czego konkretnie się spodziewałam, może czegoś w rodzaju sal interaktywnych z Centrum Szkolenia Kociaków, albo… nie, na dobrą sprawę nie miałam żadnych konkretnych wyobrażeń. Ale to, co widzę teraz, zdecydowanie przewyższa wszystko, co można sobie wyobrazić.

Ciężko mi oszacować, jakiej wielkości jest ten poziom, bo znajduje się tu wiele ścianek działowych, pomiędzy którymi uwija się dobra setka kotów, zajmujących się różnego rodzaju papierkową robotą lub ganiając w tą i z powrotem. Wszędzie widzę unoszące się ekrany holograficzne, wyświetlające rozmaite obrazy lub dane statystyczne, gdzieniegdzie Zwiadowcy i Łowcy (bo obstawiam, że tylko te dwie kasty się tutaj znajdują) siedzą na miękkich kanapach, wdając się w żywe dyskusje najwyraźniej dotyczące właśnie owych danych.

Jednak to, co robi zdecydowanie największe wrażenie, to fakt, że podłoga i ściany zewnętrzne najwyraźniej zostały wykonane z tego samego materiału, z którego zrobiono kopułę ponad miastem. Tyle że ów metal nie emituje projekcji nieba znad pradawnej Anthruvii, tylko przez cały czas pokazuje odpowiednio przyciemnioną przestrzeń kosmiczną, która znajduje się dookoła nas. Dzięki temu można nabrać przekonania, że wszyscy tu obecni po prostu są zawieszeni pośród gwiazd, co nadaje temu miejscu niesamowitego klimatu.

Rozglądam się dookoła i dopiero po chwili orientuję się, że Julius albo nie zauważył mojego zachwytu, albo go zignorował, i jest już spory kawałek przede mną. Jeszcze chwila i zniknie w którymś z korytarzy, jest praktycznie na ich wysokości.

Świadomość tego, że mogłabym zgubić mojego przewodnika, bez względu na to, jak bardzo go nie trawię, mimo wszystko działa na mnie mobilizująco. Dlatego podnoszę torby, które do tej pory opierałam na ziemi i zaczynam iść szybkim krokiem za samcem…

Gdy nagle drogę zagradza mi kotka. Zielona kotka. Dosłownie zielona.

— Sayana, prawda? — pyta, mierząc mnie wzrokiem, zupełnie, jakby to ze mną było coś nie tak.

— Tak… a ty jesteś? — w ostatniej chwili powstrzymuję się, by nie wypowiedzieć swoich myśli na głos i zmieniam zdanie na pytanie.

— Hoella, asystentka Juliusa Carvera, najprawdopodobniej przyszła głównodowodząca Zwiadowców — odpowiada. — Pozwól za mną, mam się tobą zająć, zanim dołączysz do reszty.

— Spoko, skoro tak trzeba… — wzruszam ramionami. Mi tam w to graj, im mniej czasu spędzonego z Juliusem, tym dla mnie lepiej.

— Nie za dużo rzeczy? — kotka całkowicie zmienia temat, wskazując ruchem głowy na moje torby.

— Teraz tak — krzywię się lekko. — Kiedy je kupowałam na mieście, nie przewidziałam, że będę musiała przeciskać się przez ciasne korytarze. Wiesz, jak to jest, kiedy trzeba dobrać sobie drobiazgi i ciuchy, kiedy człowiek przenosi się ze szkolnego mieszkania do nowego, przydzielonego już przez Dowództwo…

— Tak, tak, jasne — Hoella przytakuje roztargnionym ruchem głowy, rozglądając się dookoła, najwyraźniej kogoś szukając. Ostatecznie chyba udaje jej się tego kogoś znaleźć, bo przywołuje do siebie dość dobrze zbudowanego kota. Ten nie robi sobie nic z jej dziwnego koloru futra, tylko nachyla się do niej i słucha, co szepcze mu do ucha.

Po chwili kiwa głową na znak zgody i niemalże wyszarpuje mi torby.

— Ej! — wyrywa mi się.

Kot zatrzymuje się w połowie ruchu, patrząc niepewnie to na mnie, to na kotkę obok.

— Spokojnie, on po prostu chce zabrać twoje rzeczy do twojego mieszkania, żebyś potem nie musiała nosić. Raven, nie przerywaj.

Samiec kiwa głową i, tym razem już spokojniej, odbiera ode mnie moje zakupy. Zaraz potem też znika na schodach prowadzących na wyższy poziom.

— Strasznie spięta jesteś — asystentka głównodowodzącego Zwiadowców patrzy na mnie uważnie. — Wszystko w porządku?

Moim pierwszym odruchem jest przytaknąć, powiedzieć, że tak, wszystko jak najbardziej w porządku, że jest super i ogólnie, jednym słowem powiedzieć to, co kotka zapewne chce usłyszeć, ale w pewnym momencie się powstrzymuję. Prawda jest taka, że na dobrą sprawę nic nie jest w porządku. Wszystko dookoła mnie przeraża, dopiero co dostałam się do kasty, o której marzą wszystkie kociaki i to jeszcze na dodatek z jedną z najlepszych rang na sam początek, a teraz, już pierwszego dnia dostaję przydział na jakąś misję, co z tego, że pewnie jakąś drobną… I mam wrażenie, że zaraz spanikuję!

Po lekko uniesionej brwi Hoelli orientuję się, że to wszystko powiedziałam na głos.

— Nie dziwię ci się — odpowiada po chwili. — Faktycznie dużo będziesz miała na głowie, choć nie znam szczegółów misji. Byłaś w ogóle na treningu?

— Nie — kręcę głową przecząco. — Nie miałam kiedy. Najpierw spotkałam się z Juliusem i… miał mnie oprowadzić, choć różnie wyszło… no ale mniejsza… I po prostu to wszystko jest dla mnie tak totalnie nowe, jeszcze nie ochłonęłam po szoku, że tu się dostałam, teraz jeszcze zostaję przydzielona na jakąś misję i tego jest tyle… to jest takie skomplikowane… I pewnie dlatego wydaje mi się, że jesteś zielona…

Przy tych ostatnich słowach niemalże natychmiast zakrywam sobie usta dłonią. No tak… Tego przecież nie chciałam mówić…

Kotka zaś unosi drugą brew i patrzy na mnie z zaskoczeniem.

— Naprawdę to widzisz? — pyta.

— No… Tak, a nie powinnam? To niedobrze? Wszystko za bardzo uderzyło mi do głowy? Czy może zaczyna mi odbijać? — dopytuję się i z każdą sekundą robię się coraz bardziej zaniepokojona.

— Skąd — Hoella przybiera uspokajający ton. — Po prostu jakiś czas temu miałam nieprzyjemny wypadek w laboratorium, kiedy nadzorowałam pakowanie transportu zmienników. Wylały się na mnie jakieś specyfiki, po których moje futro zrobiło się zielone… I to tak dosłownie, zapewne tak samo, jak teraz to widzisz. Na szczęście Naukowcy szybko mnie poratowali, dali coś na zmycie, ale uprzedzili, że jest to produkt działający bardziej na zasadach maskowania i niektórzy, ci z bardziej wyczulonymi zmysłami, będą w stanie to zobaczyć. Więc nie, nie przewidziało ci się… Co najwyżej to dobrze o tobie świadczy, trafiłaś do tej kasty, do której powinnaś, przydadzą nam się takie wyczulone osoby. Ale w sumie, nie powinnam się dziwić. W końcu stare złoto ze szczerbieniami trafia do bardzo niewielu osób w ogóle, a do nowicjuszy chyba nigdy. A teraz chodź za mną, muszę cię w końcu przygotować.

I z tymi słowami kotka spokojnym, wdzięcznym krokiem zaczyna iść w znajomym sobie kierunku.

Po chwili wchodzimy między ściany, do jednego z korytarzy, i jedynym, co świadczy o tym, że znajdujemy się w statku kosmicznym, jest ta niesamowita podłoga, od której dosłownie nie mogę oderwać wzroku. To chyba jedyne tak cudowne miejsce na pokładzie, które przypomina o tym, że ciągle unosimy się w przestrzeni kosmicznej.

— Nie musisz aż tak ciągle patrzeć pod nogi — po chwili zauważa Hoella, nawet się nie oglądając.

— Nie mogę się powstrzymać — odpowiadam, mimo wszystko przyjmując bardziej wyprostowaną pozycję. — Ten projekt jest po prostu genialny. Pradawni mieli cudowny pomysł, pierwszy raz widzę coś takiego.

— Pierwotnie te dwa poziomy miały być kwaterami Arystokracji — wyjaśnia kotka, zatrzymując się przy jednych z drzwi. — Dopiero później wycofali się na oddzielny statek, a to miejsce odstąpili Zwiadowcom i Łowcom. Swoją drogą, jesteśmy na miejscu.

Swoje oznajmienie kończy wklepaniem kodu na holograficznym ekranie, co powoduje, że drzwi, przy których stanęłyśmy, odsuwają się z cichym sykiem.

— Rozgość się — oznajmia asystentka Juliusa, swobodnym krokiem wchodząc do środka.

Podążam jej śladami i z zaciekawieniem rozglądam się dookoła.

Pomieszczenie jest dość przestronne, z jedną ścianą przezroczystą, co oznacza, że jesteśmy tuż na krawędzi tego poziomu, co daje złudzenie jeszcze większej przestrzeni. Centralne miejsce na podłodze zajmuje szary, puchaty dywan, wyglądający tak, jakby unosił się wśród gwiazd, tuż obok niego stoją dwa skórzane, czerwone fotele i niewielki stolik. Tuż obok drzwi jest regał z ogromną ilością holograficznych płytek, zapewne zapełnionych rozmaitymi danymi, oraz teczek, zapewne drukowanych odpowiedników cyfrowych danych. Do tego biurko, niewielka komoda pod ścianą i kanapa, oraz ekspres do kawy.

Jednym słowem, całkiem przyjemny kącik…

— Siadaj — kotka wskazuje na fotel. — Kawy?

— Chętnie — kiwam głową, zajmując wskazane miejsce. — To powiesz mi już, po co tu jestem? Kompletnie się pogubiłam, wiesz, nie znam żadnych procedur ani nic…

— I właśnie dlatego tu jesteś — Hoella podchodzi do mnie z parującym kubkiem, po czym sama siada obok. — Mam wszystko ci wytłumaczyć. Dlatego też przyszłaś wcześniej, Enora dołączy do ciebie później i wtedy, już we dwie, poznacie szczegóły misji.

— Enora? — patrzę na nią z zaciekawieniem.

— Kolejny Zwiadowca, kotka z sześcioletnim doświadczeniem w naszej kaście, gładkie różowe złoto. Do tej pory brała udział w kilku drobniejszych misjach, bardziej rutynowych, coś w rodzaju kontroli na podporządkowanej, niezamieszkałej planecie, z której ciągniemy surowce, albo zwiad na nowej, niezamieszkanej, czy może wreszcie będzie nadawać się do osiedlenia, czy też pójdzie tylko na surowce. To będzie jej pierwsza poważna misja.

I z tymi słowami samica wyciąga jedną z holograficznych płytek i jednym przesunięciem palca wysyła znajdujące się na niej dane w przestrzeń przed nami.

Dzięki temu staje przed nami trójwymiarowy hologram przedstawiający wspomnianą kotkę. Ma około metr siedemdziesiąt wzrostu i jest niesamowicie szczupła, dosłownie sama skóra i kości, choć widać również wyraźnie zarysowane mięśnie. I mówiąc „skóra” mam to właśnie na myśli — najwyraźniej jest jedną z nielicznych Anthruvian, którzy nie mają sierści, tylko delikatną, aksamitną skórę, zabarwioną w jej przypadku na czarny kolor.

Włosy ma kręcone, grafitowe, sięgające do połowy pleców. I do tego naprawdę duże uszy oraz spore szarozielone oczy, które chyba najbardziej ze wszystkiego zwracają na nią uwagę.

A, przepraszam, jeszcze jej styl ubierania — ma na sobie wyraźnie za duży, znoszony kardigan, pod spodem białą podkoszulkę i granatowe spodnie. Nadaje to jej pewnego rodzaju… klasę, choć wiem, że brzmi to dziwnie.

Jednym słowem, ma w sobie coś niepokojącego, przez co najchętniej unikałabym jej jak ognia. A tu proszę, wychodzi na to, że skoro obie wybieramy się na tą samą misję, będziemy pewnie dość często się widywać i sporo razem współpracować…

— Jest… interesująca — stwierdzam po chwili.

— Na pewno ma dość silną i nietypową osobowość — potwierdza Hoella. — Jest bardzo konkretna i bezpośrednia, często bywa złośliwa… Ale umie współpracować, jeśli odpowiednio się ją podejdzie. Jest najlepsza wśród Zwiadowców, jeśli chodzi o walkę, doskonale radzi sobie z elektroniką i obchodzeniem wszelkiego rodzaju zabezpieczeń, więc to wam się przyda, jestem pewna.

— No spoko… — kiwam głową, a potem do głowy przychodzi mi jeszcze jedna myśl. — Czekaj… Ale czemu mi to wszystko mówisz? Nie mogłabym poznać jej tak po prostu, później?

— Tak będzie ci łatwiej — asystentka kręci głową, równocześnie unosząc do ust parujący kubek z kawą. — Mimo wszystko jesteś tu nowa, Sayano, i nie znasz nikogo ze swojej kasty poza Juliusem i teraz mną. Wszyscy pozostali się znają, oni by sobie poradzili bez tego, ale ty musisz wiedzieć, kto znajdzie się pod twoją komendą.

Kiwam głową, upijając łyk gorącego napoju, ale kiedy docierają do mnie jej słowa, zastygam w połowie ruchu.

— Jak to pod moją komendą?! Będę nią dowodzić?!

— Jesteś od niej wyżej rangą — kotka wzrusza ramionami. — Jest od ciebie całe sześć oczek niżej w hierarchii, a ty dołączyłaś do naprawdę wyjątkowo niewielkiego grona kotów. Nie wiem, czy jest dwadzieścia, albo chociażby i dziesięć takich, które plasują się tuż pod czarnym złotem czystym, zobacz, nawet ja mam zwyczajne złoto ze szczerbieniami. To chyba nic dziwnego, że masz nią dowodzić.

— Ale ja jestem tu nowa, ja o niczym przecież nie wiem! — cała się jeżę. Mam dziwne wrażenie, że ta misja powoli zaczyna przerastać moje możliwości…

— I dlatego właśnie jesteś tutaj, bym mogła ci wszystko wytłumaczyć — Hoella cierpliwie powtarza słowa, które chyba stały się już jej mantrą. — Poczekaj chwilę.

Mówiąc to, odstawia kubek na stolik i sama wstaje z fotela. Ja zaś nie odrywam od niej wzroku, podczas gdy pochodzi do regału i zaczyna przeglądać teczki w poszukiwaniu najwyraźniej tej jednej, konkretnej.

Po dwóch, może trzech minutach znajduje to, czego chciała — kompletnie nie wyróżniającą się, szarą teczkę. Wysuwa ją, sprawdza zapisany na okładce numer i zaraz potem zaczyna przeglądać holograficzne płytki. Tym razem idzie jej o wiele szybciej; kilkanaście sekund później podchodzi do mnie, trzymając wyszukane przedmioty.

— To dla ciebie — mówi, podając mi teczkę. — Papierowy zapis, kopię elektronicznych danych dam ci później. Powiedz mi teraz, co wiesz o Zwiadowcach?

Próbując zyskać czas na odpowiedź i chwilę na zastanowienie po raz kolejny podnoszę kubek do ust. Bo w sumie co ja wiem o Zwiadowcach?

— Tylko to, czego dowiedziałam się na zajęciach, w szkole. To, że Zwiadowcy są jedną z najbardziej elitarnych kast, obok Floty, Łowców i Wojowników, o Dowództwie nie wspominając… Jedną z tych, do których przeciętny kot może się dostać, choć w rzeczywistości wcale nie będzie taki przeciętny. Przyczyniają się do wielkości Anthruvu…

Piiiiiiiiiik! Głośny dźwięk przerywa mi w połowie zdania.

Asystentka Juliusa marszczy brwi i wyciąga pager z kieszeni żakietu.

— Mów dalej — ponagla mnie ruchem dłoni, równocześnie sprawdzając otrzymaną wiadomość.

— Przyczyniają się do wielkości Anthruvu, badając napotkane planety, sprawdzając, czy któraś z nich nie nada się na kolonizację. W bardzo rzadkich przypadkach najlepsi z najlepszych wysyłani są na zamieszkane planety i sprawdzają, czy tamte się nadają… Zazwyczaj się wycofują, ale w niektórych przypadkach podporządkowują sobie mieszkańców z pomocą Wojowników, by uzyskać jakieś konkretne surowce. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żebyśmy musieli wydać wyrok śmierci na zamieszkujących konkretną planetę, co by miało miejsce, gdyby ta nadawała się do zamieszkania przez naszą cywilizację.

— Jednym słowem wiesz wszystko, co każdy przeciętny mieszkaniec Anthruvu wiedzieć powinien — uśmiecha się lekko Hoella. — O zasadach panujących w kaście, o łańcuchu dowodzenia, o konkretnych działaniach jak widać nie masz pojęcia… To w skrócie: Zwiadowca ma za zadanie drobiazgowo zbadać planetę, panujące na niej warunki, jej ewentualną florę, faunę i gatunek naczelny, sprawujący kontrolę. Pomagają mu w tym raporty, które każdy z nas wysyła do centrali tutaj, lub, w przypadku bardziej znaczącej misji, do konkretnej, wybranej osoby, która zajmuje się tylko gromadzeniem danych dostarczonych do pozostałych i przygotowaniem jednego, ostatecznego raportu, który zaważy o losach cywilizacji. Czasami to wszystko wymaga wielu godzin pracy, posługiwania się do nie do końca legalnymi sposobami, czasem walki z napastnikami, ucieczki… Dlatego jesteśmy ćwiczeni w sztukach walki i tak wiele nacisku kładzie się na kondycję, nikt nie wie, kiedy może to uratować nam życie. Pod tym względem jesteśmy wyszkoleni lepiej niż jakiekolwiek wywiady jakichkolwiek cywilizacji, co zapewnia nam ogromną przewagę. I odpowiadamy tylko i wyłącznie przed swoim głównodowodzącym, można powiedzieć, że w pewien sposób jesteśmy ponad ogólnym prawem, choć to i tak nie zmienia faktu, że powinniśmy zachowywać się jak wzorowi obywatele. Wszyscy wiedzą, że nasze trzy kasty, no, może cztery, Zwiadowcy, Łowcy, Flota i jeszcze Wojownicy, są na świeczniku.

Kiwam głową, próbując przyswoić otrzymane informacje… No spoko… trochę tego jest, choć zdecydowaną większość już znałam…

Kątem oka zauważam, że kotka z pewnym zaniepokojeniem zerka na holograficzny zegar, wyświetlany na jednej ze ścian.

— Dobra, Sayano, chciałabym powiedzieć ci teraz wszystko, ale okazuje się, że mamy nieco mniej czasu, niż myślałam, Julius za chwilkę po ciebie przyjdzie.

— Ale… — nawet nie udaje mi się zaprotestować, bo Hoella niemalże natychmiast kładzie mi na kolanach holograficzną płytkę.

— Zabierz to ze sobą i odpalaj w razie potrzeby — niemalże rozkazuje. — Znajdziesz tu absolutnie wszystko, co powinnaś wiedzieć o naszej kaście. Jeżeli będziesz miała jakieś wątpliwości, włącz płytkę albo otwórz teczkę, to powinno pomóc. Choć licz się z tym, że bardzo wiele decyzji będziesz musiała podejmować sama, w oparciu o dostępne dane.

— To przecież nie będzie taka trudna misja, nie wyślą chyba nowicjuszki na coś poza rutynową kontrolą — patrzę na nią z zaniepokojeniem.

Kotka podnosi się, a wyraz jej twarzy wyraźnie daje do zrozumienia, że moje zdanie jest bardzo dalekie od prawdy.

— Wszystkiego się dowiesz — oznajmia. — Ja nie mam uprawnień, by przekazywać ci jakiekolwiek informacje.

Również wstaję z fotela i, dokładnie mierząc ją wzrokiem, próbuję wywnioskować cokolwiek, co mogłoby mi się potem przydać.

— Mogę ci tylko powiedzieć, że twoje zmysły wyczulone do tego stopnia, że potrafisz zobaczyć moje zielone futerko z całą pewnością ci się przydadzą — dodaje asystentka mojego głównodowodzącego, jakby milszym tonem.

— A powiesz mi, czy już teraz będę wylatywać, czy zdążę się pożegnać z przyjaciółką i zajrzeć do mojego nowego mieszkania? — pytam prosząco.

Hoella nie odpowiada, tylko daje mi znać, że mam iść za nią.

Posłusznie podążam jej śladami, wiedząc, że na siłę nic z niej nie wyciągnę. Mocniej tylko łapię teczkę i holograficzną płytkę, przysięgając sobie w duchu nigdy ich nie zgubić, i podchodzę do drzwi.

— Idź prosto tym korytarzem, powinnaś spotkać się z Juliusem — mówi, otwierając drzwi. — Ja ze swojej strony życzę ci powodzenia, spotkamy się, jak wykonasz swoje zadanie. A co do tego, o co pytałaś… To już zależy od tego, jak się dogadasz… Ale mam nadzieję, że uda ci się wywalczyć swoje.

I z tymi słowami uśmiecha się do mnie i zwyczajnie zamyka drzwi, zostawiając mnie nieco osłupiałą.

Właśnie zgarnęła mnie zielona kotka, między wierszami przekazała, że moja misja wcale nie będzie taka rutynowa, a na dodatek jeszcze mam kogoś pod komendą… Aha, i najprawdopodobniej nie będę miała możliwości pożegnać się z Rekari, bo mam totalnie na pieńku z Juliusem, więc on na pewno nie będzie chciał mi ułatwić życia…

Zerkam na trzymane przeze mnie holograficzną płytkę i dość pokaźną teczkę. W sumie… Tylko to jeszcze jako tako upewnia mnie, że to wszystko nie było tylko jakimś moim wymysłem.

No dobra… W takim razie teraz korytarzem prosto, tak? Mam tylko nadzieję, że ten durny samiec… Przepraszam, mój głównodowodzący, faktycznie będzie tam na mnie czekał i przynajmniej on, choć mu się naraziłam, nie będzie gadał aż takimi zagadkami, tylko jasno wyłuszczy mi to, co będę chciała wiedzieć…

Rozdział XI

— Ile można!

Tym właśnie tekstem wita mnie Julius, kiedy tylko pojawiam się w zasięgu jego wzroku.

Przewracam oczami i mam ogromną ochotę jakoś mu odpysknąć, ale przypominają mi się słowa Hoelli. To przecież od niego zależy, czy spotkam się z Rekari przed wyjazdem, czy nie, a przecież na tym najbardziej mi w tym momencie zależy.

Dlatego tylko zaciskam zęby ze złości.

— Zatrzymała mnie twoja asystentka — odpowiadam, starając się zachować przynajmniej pozorne opanowanie. — Musiała mi wszystko wytłumaczyć, skoro już pierwszego dnia wysyłasz mnie na jakąś misję.

— Coś ci o niej mówiła? — kot mierzy mnie uważnym spojrzeniem.

— Ponoć jej zabroniłeś — wzruszam ramionami.

Specjalnie pomijam fakt, że dowiedziałam się o tym, że jakimś cudem będę tam dowodzić, na wszelki wypadek. Nie chcę przecież zaszkodzić spotkanej kotce. Mimo tego, że była odrobinę dziwna, zachowywała się jakby nieswojo, ale wydała się też dość sympatyczna, a przynajmniej dużo sympatyczniejsza od swojego przełożonego.

Dowódca z aprobatą kiwa głową, widać spodobało mu się takie podejście kotki.

Zaraz potem, kontynuując lustrowanie mnie wzrokiem, zauważa teczkę i płytkę holograficzną, które trzymam pod pachą.

— A to co? — pyta nieco ostro.

— Materiały dotyczące naszej kasty, którymi mam się posiłkować, jeżeli nie będę wiedziała, jak zachować się w danej sytuacji, wszystko, co tylko jakkolwiek może mi się przydać. Już mówiłam przecież, że moja wiedza jest dosłownie zerowa, nie miałam kiedy się nauczyć.

Samiec przez chwilę patrzy na mnie, zastanawiając się, jak ma zareagować, ale ostatecznie tylko kiwa głową.

„-Pamiętaj tylko, żeby nie wpadły w niepowołane ręce, jak będziesz na misji — zastrzega. — A teraz chodź za mną, poznasz drugą osobę z twojego zespołu.

Nawet nie czeka na moją reakcję, tylko odwraca się i zaczyna iść przed siebie szybkim krokiem. Naprawdę muszę nieźle wyciągnąć nogi, jeśli chcę za nim nadążyć.

Nie daję jednak po sobie poznać, że kosztuje mnie to jakikolwiek wysiłek, tym bardziej, że kot co chwilę odwraca się za siebie. Nie dam mu tej satysfakcji, skoro stwierdziłam, że nie chcę, żeby jakkolwiek mi pomagał i ułatwiał życie, to nie będę też okazywać, że jego utrudnienia robią na mnie jakiekolwiek wrażenie. Moja duma mi na to nie pozwala, tym bardziej, że warunki, które zaproponował, były doprawdy barbarzyńskie.

Po kilku zerknięciach za siebie Julius o dziwo zwalnia, ostatecznie więc idziemy niemalże ramię w ramię.

— Musisz wiedzieć, że zależy mi na możliwie jak najszybszym rozpoczęciu twojej misji i to wcale nie dlatego, że aż tak bardzo chcę utrudnić ci życie — stwierdza nieco łagodniejszym głosem. — Kiedy zaraz wytłumaczę wszystko tobie i twojej współpracowniczce, z pewnością to zrozumiesz. Jeżeli uda nam się zakończyć ten projekt, bo obejmuje wiele więcej osób, nie tylko ciebie i Enorę, ale też innych Zwiadowców oraz trochę Łowców, to będzie oznaczało sukces nie tylko mój czy twój, ale przyniesie korzyść całej naszej cywilizacji. Pamiętaj o tym przez cały czas, zasypiaj i budź się z tą myślą: ta misja to szansa dla Anthruvu.

Powoli kiwam głową, przetwarzając jego słowa i bezwiednie jeszcze mocniej ściskając otrzymane od Hoelli materiały dotyczące naszej kasty.

Czyli dobrze wyczułam. Faktycznie to wcale nie jest takie zwykłe, rutynowe zadanie, typu sprawdzenie starej, niezamieszkałej planety, z której ciągniemy już surowce albo zwiad nowej, również niezamieszkałej i określenie, czy da się z niej czerpać jakiekolwiek korzyści, żeby niepotrzebnie nie marnować na nią sił, tylko coś znacznie poważniejszego. Owszem, surowce są ważne, gdyby nie one, statki naszej floty nie miałyby możliwości funkcjonować, ale czy zdobycie jakichkolwiek można nazwać szansą dla Anthruvu?

Na samą myśl o czymś poważniejszym całe moje futerko się jeży. Przyznaję, kiedy tylko dostałam przydział, od razu w głowie pojawiły mi się wizje skomplikowanych misji, które są częścią wielu gier lub opowieści graficznych, ale nie miałam pojęcia, że coś takiego może czekać mnie tak szybko!

I wcale nie wierzę w to, że Julius nie chciał mi utrudnić życia, wysyłając na tą misję…

— Jesteśmy — oznajmia wspomniany samiec, zatrzymując się przed jakimiś drzwiami. — Zaraz wejdziesz do miejsca, w którym przydzielane są misje, a wysyłani na nie Zwiadowcy poznają ich szczegóły. Jednym słowem, witaj w Centrum Dowodzenia naszej kasty.

Mówiąc to, przyciska dłoń do czytnika, który w kilka sekund skanuje jego linie papilarne. Zaraz potem drzwi rozsuwają się z cichym sykiem i wchodzimy do środka.

Czuję, jak usta samoczynnie mi się otwierają na widok tego, co za nimi zastaję. Dość spore pomieszczenie naprzeciwko ma przezroczystą metalową taflę, łączącą się z podłogą. Na ścianie, na której są drzwi, pełno jest różnego rodzaju regałów. Środek jest zajęty przez okrągły stół, przystosowany do wyświetlania na nim trójwymiarowych hologramów i sterowania nimi ruchem dłoni, a wokół stołu ktoś poustawiał fotele wydające się być niesamowicie wygodne.

Na jednym z nich rozpiera się już kotka, którą Hoella pokazywała mi wcześniej, i mierzy mnie uważnym, wręcz wrogim spojrzeniem.

— Sayano, to jest Enora — Dowódca wskazuje mi na Zwiadowczynię.

Ta niechętnie wstaje i podchodzi do nas, bez przerwy lustrując mnie wzrokiem. Po chwili milczenia podaje mi rękę.

— Miło mi — mówię, ściskając jej dłoń.

„A mi nie” — wyraźnie odpowiadają jej oczy, ale nie wymawia tego na głos. Zamiast tego odwraca się i siada na swoim miejscu. Obserwacji rzecz jasna nie przerywa.

Julius pokazuje mi ruchem dłoni, że również powinnam usiąść. Wybieram miejsce naprzeciwko kotki, on zaś decyduje się na to pomiędzy nami.

Opieram łokcie o blat stołu i zaczynam patrzeć na samca, rozmyślnie ignorując zachowanie Enory. W końcu to on jest tutaj najważniejszy, nią nie powinnam się przejmować.

— Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu zebrałem — mówi po chwili.

— To chyba oczywiste — prycha kotka. — Przydzielasz nam jakąś misję, a ja będę musiała niańczyć tego żółtodzioba, którego nawet nie znam — wskazuje na mnie.

Czuję, jak dłonie zaciskają mi się w pięści. Jeszcze zobaczymy, kto tu kogo będzie niańczył…

Julius rzuca jej lekko poirytowane spojrzenie i wyczuwam, że choć to mnie chce ukarać za to, że odrzuciłam jego propozycję, to druga Zwiadowczyni znacznie bardziej działa mu na nerwy.

— Owszem, jak zauważyłaś, przydzielam wam misję. Ale zanim zostaniecie wysłane w teren, musicie posiąść odpowiednią wiedzę o miejscu, gdzie się udacie.

Mówiąc to, wstaje i jednym ruchem dłoni przywołuje holograficzny, trójwymiarowy obszar planety, który zawisa w powietrzu nad blatem stołu, powoli obracając się wokół własnej osi.

— Nie wygląda jak jeden z naszych magazynów — Enora marszczy brwi. — Akta znam na pamięć, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. To coś nowego? Co chcemy stąd uzyskać? Ta woda, która pokrywa większość planety, ma jakieś specjalne właściwości, czy będziemy pompować płynne metale z jądra?

Z jej ust pada dosłownie pytanie za pytaniem, a z każdym kolejnym Dowódca coraz mocniej zaciska zęby. Ja natomiast postanawiam przyjrzeć się planecie.

Nie wydaje się być nie wiadomo jak ogromna, choć na dobrą sprawę ciężko to stwierdzić, bo nie mam pojęcia, w jakiej skali jest przedstawiona. Dominują na niej dwa kolory, granatowy, zapewne woda, którego jest znacznie więcej, i który odgradza od siebie skupiska zieleni, zapewne ląd. No i jeszcze gdzieniegdzie widać szarość, biel i żółty, może pomarańczowy, być może jakieś nieznane formacje, lub skupiska poszczególnych surowców.

Tak czy siak, planeta jest piękna, i choć co do różnorodności kolorów daleko jej do innych, które widzieliśmy na zajęciach z astronomii, mam wrażenie, że wygląda zdecydowanie najlepiej ze wszystkich.

I dopiero, kiedy siedząca naprzeciwko Zwiadowczyni niemalże się na mnie wydziera, orientuję się, że ktoś coś do mnie powiedział.

— Może z łaski swojej trochę byś uważała — prycha na mnie.

— A ty na mnie nie fukaj — odgryzam się. — To, że jestem tu nowa i jeszcze nic nie rozumiem, nie znaczy, że masz prawo się nade mną panoszyć.

— Spokój! — Julius ucina naszą sprzeczkę. — Enora, powstrzymaj złośliwości chociaż na czas, kiedy tu jesteś, Sayano, faktycznie mogłabyś trochę bardziej się skupić, bo to, co teraz powiem, będzie dla was bardzo ważne.

Obie kiwamy głowami na znak, że zrozumiałyśmy, choć kotka robi to nieco bardziej niechętnie.

— Dobrze, mam nadzieję, że będziecie się tego trzymać. A teraz odpowiedzcie mi… Jaki jest podstawowy cel naszych wypraw?

— Pozyskiwanie niezbędnych do funkcjonowania floty surowców — wypala Enora.

— Znalezienie domu, który zastąpi nam zniszczoną Anthruvię — mówię spokojnie. — Jak do tej pory się to nie udało, bo żadna ze znalezionych do tej pory planet w pewnym stopniu nie pozwalała nam na swobodną egzystencję, a to atmosfera się nie zgadzała, było za zimno, za gorąco, zbyt duże promieniowanie, radioaktywność, toksyny… I dlatego zamiast osiedlić się na planetach, zabieraliśmy z nich to, co umożliwiało nam dalsze życie w jak największym standardzie tutaj, w kosmosie, ale i tak najważniejsze dla nas jest odkrycie miejsca, w którym wreszcie będziemy się mogli osiedlić.

Samiec kiwa głową z aprobatą.

— I w tym momencie przedstawiam wam coś, co odkryliśmy kilkanaście miesięcy temu, prawdziwą perełkę, położoną w oddalonej o kilkadziesiąt lat świetlnej galaktyce, Via Lattea, blisko gwiazdy, którą znamy pod nazwą Solaris. Przed wami znajduje się Terra, niewielka planeta o powierzchni mniej więcej pięćset dziesięć milionów kilometrów kwadratowych, z czego około sto pięćdziesiąt milionów jest lądem i nadaje się do zamieszkania. Jej atmosfera w niemalże idealnym stopniu odpowiada temu, co było na naszej byłej planecie, co więcej, kryje w sobie wszystkie surowce, które będą nam potrzebne do życia. Temperatura umożliwi zarówno hodowlę zwierząt, jak i uprawę roślin, spełnia więc wszystkie wymagane przez nas warunki. Dodatkowo ma satelitę, który stabilizuje jej ruch i pływy morskie, Lunę, a wedle wszelkich przewidywań jeszcze przez jakieś dwa i pół miliarda lat będzie zdana do życia. Oto nasz nowy dom, drogie panie. I dzięki wam faktycznie takim się stanie.

Łapię się na tym, że z każdym kolejnym słowem coraz szerzej otwieram usta, aż w końcu do mnie dociera.

Zostanę wysłana na misję, której celem nie będzie wcale pozyskanie nowych surowców, tylko spełnienie marzeń wszystkich mieszkających na tym i na pozostałych statkach floty kotów, marzenie o prawdziwej planecie, które do tej pory przez prawie dziesięć tysięcy lat nie zostało jeszcze ziszczone!

Zaraz jednak dopadają mnie drobne wątpliwości.

— Skoro to taka perełka i obserwujecie ją od kilkunastu miesięcy, dlaczego nie osiedliliśmy się na niej już dawno?

Enora przewraca oczami.

— Przestań robić z igły widły, czy to istotne?

Julius przez chwilę wędruje spojrzeniami to na mnie, to na nią.

— Nie dziwię się twojemu pytaniu, Sayano. Faktycznie, teoretycznie powinniśmy już dawno spacerować sobie po powierzchni Terry, biorąc pod uwagę długość obserwacji zarówno z oddalenia, jak i z bliska. Więc tak, jest pewien haczyk i to faktycznie jest istotne, Enoro. Otóż ta planeta od paru tysięcy lat jest zamieszkana przez pewien gatunek rozumny. Nazywają siebie ludźmi i są dość rozwiniętą cywilizacją, choć oczywiście nie tak rozwiniętą, jak my. Oczywiście są w stanie prowadzić zorganizowane życie w większych skupiskach, niektóre z ich miast są znacznie większe od naszego na Anthruvie, posiadają pismo, komunikują się ze sobą, ich handel jest bardzo dobrze rozwinięty, a budowle, które wznoszą, zadowoliłyby zapewne i nas, ale i tak nie wychodzą jeszcze poza typ zero w skali. Nasza cywilizacja, ze względu na wędrowny tryb życia i umiejętności jest obecnie na poziomie drugim, co oznacza, że jeszcze im do nas daleko. Nie zmienia to jednak faktu, że są bardzo inteligentni i przejęcie ich planety będzie naprawdę skomplikowanym zadaniem.

Przejęcie planety?

Moja mina musi dokładnie wyrażać moje zaniepokojenie, bo Julius uśmiecha się lekko i ciągnie dalej:

— Oczywiście, ponieważ Terra ma być nasza i tylko nasza, musimy pozbyć się jej obecnych mieszkańców, wybijając ich do szczętu. W przeciwieństwie do poprzednich cywilizacji, które sobie podporządkowywaliśmy i korzystaliśmy z ich surowców bądź wytworów, tutaj zagłada gatunku naczelnego jest nieunikniona. Tym bardziej, że z obserwacji Zwiadowców, którzy tam się znajdują, jest to rasa uparta, podejrzliwa, sprytna, potrafi się dostosowywać do nowych warunków, choć często postępuje lekkomyślnie, chociażby w tym, jak traktuje i lekceważy swoją planetę.

— Czyli totalna masakra, super! — kotka obok mnie uśmiecha się szeroko.

Super? Nie powiedziałabym… Jakoś specjalnie nie zachęca mnie perspektywa wybicia jakiejś tam liczby osób… Nawet, jeśli dla nas będzie to oznaczać prawdziwą szansę, możliwość znalezienia właśnie tej jedynej planety, na której będziemy mogli się osiedlić…

— Skoro mówisz, że są tam już Zwiadowcy, to po co mamy się tam wybrać? — pytam ostrożnie.

Dowódca już otwiera usta, chcąc mi odpowiedzieć, gdy nagle, ni z tego, ni z owego, oczywiście wcina się Enora:

— Po to, kociaku, żebyśmy wsparli obecnych tam naszych w zebraniu materiałów, które wybrany Zwiadowca umieści w głównym, najważniejszym raporcie, przekazanym dalej, do centrali, co zaważy na losach wszystkich. Zawsze komuś przyda się taki dzieciak na posyłki, jak ty, wiesz, kiedy reszta zespołu, do którego dołączymy, będzie potrzebowała czegoś do jedzenia, do picia, to będziemy wzywać ciebie — uśmiecha się złośliwie. — Będziesz miała swój prawdziwy chrzest bojowy, mała.

Całe futro mi się jeży ze złości i wiem, że kotka to dostrzega, bo uśmiecha się jeszcze bardziej. Dlatego biorę głęboki oddech i z całą słodką jadowitością, na jaką tylko mnie stać, odpowiadam:

— Przykro mi, jeżeli ty miałaś taki właśnie chrzest bojowy, no, ale najwyraźniej tak kończy czyste srebro — uśmiecham się nieszczerze. — Szkoda, że ja jestem ponad to.

Kotka zrywa się z miejsca, ale Julius szybkim skokiem znajduje się za nią i żelaznym uściskiem dłoni na ramieniu powstrzymuje ją przed dalszym ruchem.

Ta odwraca głowę i przez chwilę patrzy na niego nieprzyjaźnie, ale po zaledwie paru sekundach pokornieje i siada na swoim miejscu. Oczywiście nie przestaje posyłać mi tak wściekłych spojrzeń, że gdyby wzrok mógł zabijać, to ja z pewnością byłabym martwa.

— Do tego, po co chcę was wysłać na tą planetę, jeszcze dojdę, na razie niech wam wystarczy fakt, że obie będziecie tam bardzo potrzebne.

„Jako dzieciak na posyłki”, poruszają się usta Enory.

Tak, Hoella miała rację. Naprawdę ma paskudny charakter i coś czuję, że nasza współpraca wcale nie będzie się aż tak dobrze układać.

— Teraz chciałbym wam powiedzieć nieco więcej o planecie i jej mieszkańcach.

Za jednym pstryknięciem palcami obraz planety znika i pojawia się postać, która najwyraźniej jest wspomnianym wcześniej człowiekiem.

— Dziwni ci ludzie — wyrywa się Zwiadowczyni i w tym jednym mam ochotę się z nią zgodzić.

Tak na oko są mniej więcej naszego wzrostu, ale chodzą normalnie, na całych stopach, a nie na palcach, jak my. Nie mają ogonów, twarze mają znacznie bardziej płaskie, a ich uszy wyglądają tak, jakby ktoś przesunął je w dół i praktycznie całe uciął, ale to wcale nie jest najgorsze. Oni po prostu nie posiadają futra, są cali nadzy, zupełnie, jak siedząca naprzeciwko kotka, co wcale nie wygląda najlepiej…

— Może i wyglądają nietypowo, ale sami przyznacie, w porównaniu z innymi cywilizacjami, o których zapewne się uczyłyście, wcale nie trafiłyście aż tak źle — uśmiecha się kpiąco samiec. — Przypomnijcie żywiące się siarką Llugommy z planety Heriis.

Obie krzywimy się na samą myśl, wspomnienie jednej z podbitych przez nas cywilizacji nie jest specjalnie przyjemny. Co prawda nie miałam z nimi styczności, ale hologramy przedstawiane nam na zajęciach z astronomii bardzo wyraźnie pokazały, że z pewnością nie chciałabym mieć, te podobne nieco do człowieka, skurczone, obślizgłe kreatury były naprawdę obrzydliwe.

— No tak, faktycznie, wcale nie jest aż tak źle — przyznaję.

— To chyba jakoś zniesiecie to, że na czas misji będziecie musiały przyjąć postacie istot z tamtej cywilizacji, żeby nie wyróżniać się zbytnio z tłumu.

— Że co? — wyrywa się Enorze.

Ja natomiast zaciskam lekko powieki. No tak. To było do przewidzenia. W końcu zawsze misje na zamieszkanych planetach kończą się przyjmowaniem innej postaci. I ma rację, rzeczywiście nie trafiłyśmy najgorzej.

— Jak to będzie wyglądać, ta zmiana postaci? — pytam ze zrezygnowaniem. Będę szczera, nie podoba mi się ta perspektywa, naprawdę jestem przyzwyczajona do swojej obecnej, tym bardziej, że tamta choć nie wygląda tragicznie, nie jest też nie wiadomo jak powalająca…

— Oddacie mi teraz swoje medaliony, a ja oddam je do laboratorium. Zostaną tam zamontowane niewielkie zbiorniki z odpowiednią ilością substancji, która zapewni wam możliwość kilku przemian w obie strony. Ich aplikacja będzie się odbywała za pomocą niewielkiej igły, którą uruchomicie przyciskiem, który musicie wcisnąć pod odpowiednim kątem. Od razu mówię, wasz wygląd nie będzie wyssany z palca, w pewien sposób będziecie przypominać siebie z obecnej chwili, ale nikt, kto nie będzie wiedział, że chodzi właśnie o was, się tego nie domyśli. Mówię to do ciebie, Enoro, nie próbuj w twarzach ludzi dopatrywać się twarzy znajomych ci Zwiadowców, bo i tak nic z tego nie wyjdzie.

Kotka kiwa głową, ale wyraźnie nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Zaraz potem Julius znacząco wyciąga dłoń. Oczywiście wiemy, co ma na myśli, i dlatego obie, dość niechętnie zdejmujemy swoje medaliony oznaczające przynależność do tej konkretnej kasty i mu podajemy.

Kiedy samica obok zauważa mój, a konkretnie jego rangę, krzywi się ze złością i unosi na mnie wściekły wzrok. Na dobrą sprawę nawet nie próbuje tego ukryć.

Moją jedyną reakcją jest tylko wzruszenie ramionami. No przykro mi bardzo, nic nie poradzę na to, jak ocenili moje umiejętności.

Dowódca zbiera nasze medaliony i chowa je do kieszeni marynarki, a potem na moment zapada cisza, w trakcie której tylko mierzymy się wzrokiem.

Jako pierwszy oczywiście przerywa ją Julius.

— Wiecie już, że będziecie wyglądać jak oni, powinnyście się też zachowywać jak oni. To powinno być o tyle łatwiej, że nie różni się to wiele od naszego zachowania. Jedyna różnica, obyczajowa, to to, że ludzie nawiązują stałe relacje pomiędzy przedstawicielami zazwyczaj różnych płci, znajdują sobie stałych partnerów do łóżka. Zachowania takie, jak u nas, ich zdaniem nie uchodzą. Wy też postarajcie się nie krytykować ich stylu życia, nie chcecie się przecież wyróżniać. Jedyne, co macie robić, to pamiętać o naturalności.

Zgodnie kiwamy głowami.

— Ale żeby tak było, musicie wiedzieć coś na ulubiony temat tamtej cywilizacji, czyli politykę. O ile u nas jest prosto, mamy jedną Radę Nadzorczą, składającą się z przygotowywanych do rządzenia od dzieciństwa osób oraz Dowódców wszystkich kast, u nich już wcale tak łatwo nie jest. Całą ich planetę zamieszkuje ponad osiem miliardów ludzi, zebranych na sześciu skrawkach lądu i oczywiście nie ma tam choćby najmniejszej mowy o jedności. Podzielili się na łącznie dwieście trzydzieści sześć państw, każde mówiące oddzielnym językiem, mające inną walutę, inny rząd. Do tej pory mieli za sobą dwie wojny, angażujące większość z nich i pochłaniające miliony ofiar, choć nie aż tak potężne, jak ta, która zakończyła się zniszczeniem Anthruvii, zapewne dlatego, że nie mają aż tak potężnej broni jak tamten nieszczęsny generator czarnych dziur. I choć teraz panuje czas względnego spokoju, ciągle toczą się tam przepychanki między najpotężniejszymi mocarstwami, tak zwanymi Stanami Zjednoczonymi oraz Rosją i koalicjami wielu państw, na przykład tak zwaną Unią Europejską. Jakiś czas temu co prawda mieli zagrożenie kolejną wojną na skalę światową, ale dość szybko zostało ono zażegnane.

— Czyli teraz mają pokój? — Enora wygląda na nieco rozczarowaną. — Nie damy rady wkręcić się w jakąś konkretną demolkę? To przecież znacznie ułatwiło by nam sprawę…

Moją jedyną reakcją jest ukrycie twarzy w dłoniach. Naprawdę mam już dość tej samicy.

— Jak na razie nie, choć ponownie podniosły się pewne niepokoje, związane z dwoma spośród dziesiątki najpotężniejszych państw, o dziwo dość niewielkimi, ale bardzo zasobnymi i posuniętymi technologicznie wyspami, Magorą i Deutonią. Są rządzone przez jedną rodzinę, de Villers’ów, ale od czasu, kiedy królowie obu wysp zostali zamordowani na tym samym balu, zerwały wszelkie kontakty dyplomatyczne, co więcej, oskarżają się nawzajem, tym bardziej, że podejrzany o tą zbrodnię młody magorski książę znalazł schronienie u władającej Deutonią ciotki… Królowa Nira, rządząca pierwszą wyspą, wielokrotnie wzywała na zgromadzeniu przedstawicieli wszystkich państw o zajęcie stanowiska w tej sprawie, i chociaż oficjalnie nikt się nie zaangażował, społeczeństwo już od paru lat jest podzielone.

— No to jest szansa na jakąś wojnę — uśmiecha się Zwiadowczyni.

Na moment zapada cisza, w której powoli rodzi mi się kilka pytań.

— No dobra… Ale powiedz nam, w jaki sposób mamy się w tym wszystkim połapać? Te wszystkie państwa, jakieś królowe i królowie, te słowa są kompletnie niezrozumiałe!

Julius kiwa głową z wyraźnym zadowoleniem.

— Cieszę się, że spojrzałaś na to od strony praktycznej i spokojnie, przygotowaliśmy coś, co zaspokoi wasze potrzeby.

Mówiąc to, pstryka palcem i blat stołu rozsuwa się, nie przerywając wyświetlania hologramu Terry, po czym ze środka wychylają się dwie holograficzne płytki.

— Macie tutaj wszystkie dane, które kiedykolwiek mogą nam się przydać, wszelkie pojęcia, informacje dotyczące ludzi, krajów, polityki, geografii, po prostu wszystko. Nie bójcie się z tego korzystać, tylko w takim miejscu, w którym nikt inny nie będzie mógł tego zauważyć, nie chcemy wzbudzać podejrzeń tak zaawansowaną technologią.

Ujmuję w dłoń holograficzną płytkę, kątem oka widząc, że Enora robi dokładnie to samo. Ta jest jakby… znacznie smuklejsza i delikatniejsza pod względem budowy od tej, którą dostałam od Hoelli, widać to jakaś nowsza wersja.

— A tak zmieniając temat… To powiedz, co my będziemy robić, skoro już są tam inni Zwiadowcy? Powinni już ze wszystkim sobie poradzić. No muszę przecież wiedzieć, kiedy i gdzie mam niańczyć tego kociaka.

— Weź ty się zamknij — warczę do niej. — Nie prosiłam się na misję w twoim towarzystwie ani pierwszego dnia w tej kaście, więc miło by było, jakbyś to uszanowała.

— Spokój! — Julius unosi głos. — Enoro, prawda jest taka, że jeszcze wcale nie wszystko zostało zrobione. Potrzebne są twoje zdolności technologiczne, wiele danych znajduje się w takich miejscach, w których nie da się dotrzeć zwykłymi, legalnymi metodami, a które są niezbędne do stworzenia ostatecznego raportu. Dołączysz do zespołu znajdującego się w Niemczech. A ty, Sayano, zamieszkasz w Stanach Zjednoczonych.

— Chcesz puścić kociaka samego? — Zwiadowczyni wygląda na zdecydowanie zaskoczoną. — Przecież ona sobie sama nie poradzi!

I choć w życiu bym tego nie przyznała, to naprawdę się z nią zgadzam. Ja naprawdę sobie nie poradzę.

— A ja co bym miała robić? — pytam drżącym głosem.

— Ktoś musi przygotować ostateczny raport i złożyć go dowództwu, oraz kontrolować wszystkie pozostałe zespoły, rozłożone na całym świecie. Tak się składa, Sayano, że jesteś zdecydowanie najlepszą osobą do tego zadania.

Mam wrażenie, że robi mi się ciemno przed oczami.

— Czyli… Że ja będę się zajmować ostatecznym raportem, zbierać wszystkie dane, pilnować wszystkich pozostałych Zwiadowców na Terrze i to wszystko w trakcie mojej pierwszej misji, na którą zostanę wysłana pierwszego dnia pobytu w tej kaście, tak? — wyjąkuję.

— To absurd! — samica aż zrywa się z fotela. — To najgorsza decyzja, jaką można było podjąć!

— Sayana zdała wszystkie testy śpiewająco i podobno tak samo poradziła sobie z zadaniem praktycznym — głos Juliusa jest zimniejszy od lodu. — Jeśli chcesz, przeszukaj cały miaunet, wszystkie bazy danych, ale nigdzie nie znajdziesz takiego Zwiadowcy. To naprawdę właściwa osoba na właściwym miejscu.

Enora coś odpowiada podniesionym tonem i ostatecznie wywiązuje się prawdziwa kłótnia między nią a samcem. A ja mam wrażenie, jakby wszystko docierało do mnie przez grubą warstwę waty.

Nie wierzę, po prostu nie wierzę w to, co tu się dzieje.

To niemożliwe.

Właśnie nie dość, że zostałam przydzielona do projektu, który w danym momencie jest największą nadzieją całej naszej cywilizacji, to jeszcze na dodatek mam cały ów projekt koordynować i odpowiadać za najważniejszy raport, być albo nie być Anthruvian i być albo nie być Terran. Ja, której nigdy aż tak nie wiadomo jak specjalnie nie zależało na wielkich przygodach, owszem, może trochę w głębi duszy, ale nie aż tak jak pozostałym.

Nie mówiąc oczywiście o moim doświadczeniu… A właściwie jego braku.

Kłótnia kotów coraz bardziej nabiera na sile, uznaję więc, że nie ma sensu, żebym im jakkolwiek przeszkadzała. Dlatego, będąc niczym w transie, podnoszę się z miejsca i podchodzę do wyjścia, nie zwracając nawet uwagi na to, że Dowódca i Zwiadowczyni błyskawicznie przerywają swoją sprzeczkę i z zaskoczeniem obserwują moje działania.

— Sayano, co ty robisz? — Julius wydaje się być nieco wybity z rytmu.

— Chcę pobyć sama — odpowiadam, nawet się nie odwracając. — Muszę wszystko sobie poukładać i nastawić się mentalnie na tego, co mnie czeka. I poza tym przed wyjazdem chciałabym jeszcze spotkać się z przyjaciółką, nie mogę zostawić jej tak po prostu bez pożegnania. Rekari by mi tego nigdy nie darowała.

Na moment za moimi plecami zapada cisza.

Mocno zaciskam powieki i pięści, przygotowując się mentalnie na stoczenie boju, który umożliwi mi wypracowanie sobie tego, na czym najbardziej mi w danej chwili zależy.

I w tym momencie zaskakuje mnie wyjątkowo łagodny głos samca:

— Oczywiście, to zrozumiałe. Tylko bądź na lotnisku za pięć godzin, musicie wyruszyć możliwie jak najszybciej. Nie zabieraj ze sobą żadnych rzeczy, wszystko będziesz miała przygotowane albo na statku, albo już na planecie, w wybranym dla ciebie mieszkaniu. I nie spóźnij się.

Już spodziewam się, że Enora dorzuci jakiś cięty tekst w rodzaju „bo nie będziemy na ciebie czekać”, ale wyjątkowo siedzi cicho.

Odwracam się i kiwam głową Dowódcy.

— Dziękuję — szepczę cicho.

Zaraz potem wracam wzrokiem do ściany.

Drzwi otwierają się z cichym sykiem, a ja wychodzę z pomieszczenia, od razu wiedząc, gdzie chcę się udać. Będę musiała też powiadomić Ari, że chcę się z nią zobaczyć, bo pewnie nie zdążę choćby na chwilkę zajść do naszego mieszkania.

Cały czas mam też przed oczami to dziwne, nietypowe spojrzenie, którym obdarzył mnie Julius, pełne jakiegoś uczucia, którego nie znam i którego nie jestem nawet w stanie nazwać…

Rozdział XII

— Czekaj… Ja dobrze rozumiem? Za parę godzin lecisz na swoją pierwszą misję i to ty masz odegrać w niej najważniejszą rolę, przygotowując główny raport?

Rekari wpatruje się we mnie z zaskoczeniem, chyba licząc na to, że ostatecznie zaprzeczę, powiem coś w rodzaju „nie no, jasne, żartowałam, coś takiego się przecież nie zdarza”.

— Zmartwię cię, ale dobrze zrozumiałaś. A najgorsze jest to, że ja przecież nic nie wiem, po prostu nic, kompletnie nic! — ukrywam twarz w dłoniach, nie bacząc na to, że przy okazji prawie rozchlapuję gorącą czekoladę.

Siedzimy właśnie w naszej ulubionej kawiarence, popijając najlepszą gorącą czekoladę w Anthruvie. I chociaż obok życie toczy się jak najbardziej normalnie, ja mam wrażenie, jakby mój świat właśnie stanął na głowie.

— Ale jak to wysłali cię pierwszego dnia?! Przecież ty nic nie wiesz o Zwiadowcach, o misjach, o niczym!

— Tak, Ari, dzięki, rozumiem! — podnoszę głowę i patrzę na nią rozżalonym wzrokiem. — Przeczytałam już chyba wszystko na temat naszej kasty, co dostałam od Hoelli, ale to wcale nie jest aż takie proste, potrzebuję czasu praktyki, w trakcie której wszystko poukładałoby mi się w głowie.

— Czyli że co ty będziesz miała robić? Powtórz mi to jeszcze raz — żąda kotka.

— Wyślą mnie na planetę, o której nikt absolutnie nic nie wie, dali mi tylko wszelkie możliwe dane — podnoszę płytkę do góry. — Mam zebrać wszystkie raporty i potem złożyć je w całość, równocześnie koordynując działania zespołów innych, w tym tego z Enorą. Ona mi tego nie daruje, przez podróż zrobi mi piekło!

Moja współlokatorka uśmiecha się lekko.

— No ale potem będziesz mogła się za to odwdzięczyć — stwierdza lekko złośliwie.

Czuję, jak na twarz wpływa mi nieśmiały uśmiech.

— Tu akurat masz rację, chociaż trochę dziwnie się z tym czuję. Z wszystkim w sumie. Zobacz… Przedwczoraj skończyłam szkołę i to jeszcze z takimi wynikami, wczoraj zostałam Zwiadowczynią a dzisiaj już mnie gdzieś wysyłają…

— Do takiego zadania wybierają przecież najlepszych, kochana — Rekari łapie mnie za rękę. — I dlatego właśnie wybrali ciebie. Bez powodu nie dostałabyś medalionu ze starego szczerbionego złota, zaufaj mi.

Powoli kiwam głową, rozważając jej słowa.

— Przecież nie wiadomo jak długo tam nie będziesz, potem wrócisz i zostaniesz prawdziwą bohaterką. A to chyba nic trudnego, siedzieć w mieszkaniu, odbierać raporty, pilnować, żeby nikt się nie wyłamał, a potem powoli, żmudnie, zebrać wszystkie informacje w całość i napisać ostateczny raport? Twoje sprawozdania zawsze dostawały najwyższe noty.

— Cóż… Ta cała Terra też aż tak bardzo się nie różni od naszego społeczeństwa, a przynajmniej na ile się zorientowałam z pobieżnego przejrzenia dotychczasowych danych — stwierdzam, podnosząc płytkę do góry. — Oczywiście muszę to jeszcze dokładnie przeczytać bo generalnie jest tam sporo zawiłości, w których przydałoby się zorientować, ale jakoś się tam odnajdę.

— No to tym bardziej — uśmiecha się Ari. — Dasz sobie radę, dobrze będzie!

Kiwam głową w podziękowaniu.

— To teraz opowiedz mi o naszym mieszkaniu, jak wygląda? Chcę wiedzieć, do czego potem będę wracać.

Kotka rozpromienia się jeszcze bardziej na samą myśl.

— Weź, jest po prostu genialne — zaczyna z entuzjazmem. — Mamy mieszkanie w strefie czerwonej, w jednym z najwyższych wieżowców, i to na ostatnim piętrze, połowa jest nasza, wierzysz? I to jeszcze całe umeblowane!

Zaraz też zaczyna się rozwodzić nad cudownym apartamentem, który nam przydzielono, a ja opieram się na dłoni i zaczynam się jej przyglądać.

Dziwna jest świadomość, że lada chwila, a rozstanę się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, odkąd pamiętam, zawsze byłyśmy razem, nawet zajęcia miałyśmy wspólne, jedyne, co się kiedykolwiek nas rozdzielało, to jej spotkania z samcami. Tymczasem teraz wyjeżdżam na nie wiadomo ile, na całkowicie inną planetę, po to, by znaleźć nowe miejsce do życia.

I w sumie już się przyzwyczaiłam do świadomości, że wyjeżdżam i mam się zająć tak ważną misją. Faktycznie jakoś sobie z tym poradzę i mogę traktować to jako naprawdę niezłą przygodę.

Poza tym udowodnię takim typom jak Enora, że żółtodzioby mogą poradzić sobie lepiej od kogokolwiek innego.

Zaraz potem w głowie mi się zagnieżdża jedna, bardzo ważna, uciążliwa myśl, która przeradza się w pewność, kiedy tylko zerkam na zegar.

Zrywam się na równe nogi, niemalże wylewając zawartość naszych filiżanek na obrus.

— W porządku? — Ari patrzy na mnie z zaskoczeniem.

— Muszę już lecieć! — łapię płytki i teczki w dłoń i nachylam się do niej, chcąc się do niej przytulić.

Kotka sama wstaje, nie odrywając ode mnie wzroku.

— Rzecz pierwsza, wypij chociaż czekoladę do końca, bo szybko takiej nie dostaniesz — wskazuje na filiżankę. — A rzecz druga, co ty, myślisz że cię nie odprowadzę?

Uśmiecham się do z wdzięcznością i łapię za filiżankę.

Mmmm… faktycznie, to najlepsza gorąca czekolada w całej galaktyce! Tak… tego zdecydowanie będzie mi brakowało, bo z całą pewnością na Terrze nie znajdę czegoś aż tak dobrego.

— No to jak, idziemy? — Rekari łapie mnie pod rękę i zaczyna ciągnąć w stronę wyjścia z miasta, równocześnie będącego przejściem do lotniska.

* * *

— Długo jeszcze? — Enora opiera się o ścianę wewnątrz statku.

Wzdycham ciężko, ale ignoruję jej słowa. Nie… Nie zepsuje mi pożegnania z przyjaciółką!

— Trzymaj się, kochana — Rekari mocno mnie przytula. — Dobrze będzie, poradzisz sobie. Wracaj jak najszybciej.

— Postaram się — oddaję uścisk. — I ty też tam się pilnuj, nie przebaluj za bardzo z samcami, a jak przyjdzie co do czego i ty też pójdziesz na misję, to zostaw mi jakąś wiadomość.

Moja współlokatorka kiwa głową i jeszcze mocniej się do mnie przytula. Po chwili czuję, jak na ramieniu przemaka mi ubranie, znowu się rozkleiła.

Super, i zaraz ja też się poryczę…

I faktycznie, po policzkach zaczynają spływać mi dwa małe strumyczki, wsiąkając w sierść, która pokrywa mi twarz.

— Beksa — słyszę ciche prychnięcie Zwiadowczyni. — Idziesz? Bo odlecimy bez ciebie! — dodaje głośniej.

Na moment jeszcze bardziej zacieśniamy uścisk, a potem Ari odsuwa się do mnie, pozwalając mi wejść po klapie na pokład statku.

Oczywiście macha mi przez cały czas, do momentu zamknięcia klapy.

— Odsuń się — kotka łapie mnie za ramię.

Oczywiście cała się jeżę i odskakuję od niej jak oparzona.

— Boisz się, żółtodziobie? — uśmiecha się złośliwie.

— Nie nazywaj mnie żółtodziobem — prycham. — To, że jestem pierwszy dzień w tej kaście, nie znaczy, że już nie jestem od ciebie wyższa rangą i że nie będę tobą dowodzić.

Enora mruży oczy i już, już mam wrażenie, jakby miała się na mnie rzucić, gdy w głębi ładowni, w której się znajdujemy, pojawia się znajoma sylwetka samca w nieskazitelnym białym garniturze.

— Spokój, moje panie — w spokojnym głosie Juliusa dźwięczy stanowcza nuta. — Pójdziecie teraz do swoich kajut, gdzie przeczekacie start. Przebierzcie się tam, macie już przygotowane kombinezony. Za jakieś pół godziny zostaniecie wezwane na mostek i tam się spotkamy, wręczę wam wasze przerobione medaliony i wejdziemy w nadświetlną.

Przez moment jeszcze patrzę drugiej Zwiadowczyni w oczy, ale ostatecznie odsuwam się i zaczynam iść w stronę kajut, mając nadzieję, że rozkład tego statku nie różni się bardzo od tych, których plany omawialiśmy na zajęciach, kiedy rozmawialiśmy o flocie.

A kiedy tak powoli przemierzam korytarze statku, w mojej głowie rodzi się takie dziwne wrażenie, że te kilka dni lotu będzie naprawdę nie do zniesienia, jeżeli Enora planuje ciągle zachowywać się w taki sposób…

Rozdział XIII

— Enora i Sayana proszone są na mostek, powtarzam, Enora i Sayana proszone są na mostek! — głos Juliusa całkowicie wybija mnie z rytmu

Podnoszę wzrok i zerkam na róg pokoju stykający się z sufitem. Choć już wcześniej dokładnie zbadałam niemalże każdy centymetr sześcienny mojej kajuty, to dopiero teraz zauważam wbudowany w tamte miejsce miniaturowy głośnik.

Mam tylko nadzieję, że nie ma tam kamery…

Ostatecznie jednak zbywam tą myśl wzruszeniem ramion i wracam do składania ubrań.

Julius miał rację, na posłaniu czekało na nas całkiem nowe ubranie oraz kosmetyki, które z pewnością przydadzą nam się w trakcie tej krótkiej podróży. A te kombinezony, całe czarne, obcisłe, z syntetycznej skóry, naprawdę wyglądają fantastycznie.

Rzucam sobie ostatnie spojrzenie w lustrze obok drzwi, naprzeciwko łóżka, a potem wychodzę na zewnątrz.

I oczywiście, bo czegóż innego można było się spodziewać, wpadam prosto na przechodzącą Enorę…

Odskakujemy od siebie, ja jeżę się do granic możliwości (ona nie może ze względu na brak futerka) i zaczynamy się mierzyć wzrokiem wściekłym w jej przypadku, a ostrożnym w moim.

— Zrobiłaś to specjalnie! — syczy kotka.

— Tak, bo umiem prześwietlać ściany spojrzeniem — przewracam oczami.

— Na pewno zrobiłaś to specjalnie, inaczej nie wyszłabyś z tej kajuty akurat w tym momencie! — prycha, nie zwracając uwagi na mój tekst.

— Oczywiście nie wierzysz w przypadki? — nie czuję złości, co najwyżej znudzenie.

— Nie w takim wypadku! — Zwiadowczyni jeszcze bardziej się nakręca.

— Twój wybór — wzruszam ramionami, wymijam ją i, odtwarzając sobie w głowie plan statku, zaczynam iść tam, gdzie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa znajduje się mostek.

— Zaczekaj, nie skończyłam z tobą! — w głosie samicy słyszę zaskoczenie.

— Ale ja z tobą tak! — mówię, nawet się nie odwracając.

Dopiero kiedy oddalam się o kilka metrów, Enora jakby wraca do siebie i, być może chowając honor w kieszeń, zaczyna iść za mną.

Na dobrą sprawę przez całą drogę na mostek słychać jedynie tupot jej twardych poduszeczek, jak u większości anthruviańskiej populacji. No i może jeszcze ciche, wnerwione prychnięcia, które co chwilę wyrywają się jej z pyszczka.

Za to kiedy wchodzimy na mostek, kotka jakby się uspokaja, a ja, wchodząc po schodach na górę, czuję, jak usta otwierają mi się ze zdziwienia.

Owszem, tamten pokój na najniższym piętrze Centrum był fantastyczny, a ja już wcześniej, na zdjęciach, widziałam mniej więcej wygląd mostka w takich statkach pasażerskich, ale nie spodziewałam się, że to wszystko robi takie wrażenie. Przestrzeń jest naprawdę ogromna, pełno tu uwijających się kotów, co chwilę wymieniających się informacjami, najpewniej należących do Floty (kasta zajmująca się obsługą i sterowaniem wszystkimi anthruviańskimi statkami, bardzo blisko współpracująca z Dowództwem i Radą Nadzorczą, równie legendarna i elitarna, co Zwiadowcy i Łowcy, choć zajmująca się całkowicie czym innym). Do tego ilość ekranów, holograficznych i tych zwykłych, oraz rozmaitych przycisków, kontrolek, dźwigienek przerasta wszelkie możliwe pojęcie.

Chociaż w sumie… Skoro tutaj, w niewielkim statku zajmującym się tylko transportem Anthruvian pomiędzy konkretnymi statkami, ewentualnie planetami, jest tego tak dużo, to jak wielki musi być mostek Anthruvu, który ma rozmiar kilkadziesiąt razy większy?

Na samą myśl zaczyna mi się kręcić w głowie i muszę przyłożyć sobie do niej dłonie, żeby chociaż odrobinę to uspokoić.

Za to zaraz potem moją uwagę przyciąga jakby okno, również wykonane z transparentnego, przyciemnianego metalu, za którym widać przesuwające się powoli gwiazdy.

Kątem oka zauważam, że Enora, wcześniej próbująca grać takiego typowego chojraka, również zaniemówiła, obserwując wszystko z nie mniejszym podziwem i zainteresowaniem, niż ja.

— Tutaj, moje panie — gdzieś nad naszymi głowami rozlega się głos Juliusa.

Podnosimy wzrok i zauważamy, że samiec stoi na jeszcze wyższym poziomie, znajdującym się tuż nad klatką schodową, którą tu weszłyśmy.

— Lepiej chodźcie tu szybko — komenderuje, opierając się o barierkę chroniącą osoby na platformie przed upadkiem. — Zaraz wchodzimy w nadświetlną i ostatnie, czego mi potrzeba, to ranne Zwiadowczynie nie nadające się do misji.

Nie czekając na reakcję drugiej kotki podchodzę do metalowej drabinki, którą zauważyłam wcześniej, i w kilka sekund wdrapuję się na ten wyższy poziom.

Z tej perspektywy okazuje się, że są tu trzy fotele, wyglądające na niesamowicie wygodne, z dodatkowymi zabezpieczającymi pasami. To właśnie na nie wskazuje nam Dowódca, kiedy już obie stoimy u jego boku. Nie zwlekając, postępujemy zgodnie z poleceniem, siadamy na wyznaczonych miejscach i zapinamy się.

Najwyraźniej żadna z nas nie chce wykazać się kompletną głupotą i odpaść z tej misji jeszcze przed jej początkiem.

Julius usadawia się w wolnym fotelu pomiędzy nami i również zakłada pas, a potem daje znak ręką jednemu z kotów, który wyraźnie tego oczekiwał.

I o ile wcześniej wszyscy kręcili się w tą i z powrotem, o tyle teraz zapanowuje kompletny chaos, choć, jestem gotowa się założyć, Flota doskonale go kontroluje i tylko dla mnie jest to takie nieskoordynowane działanie.

— Przygotować się! — jeden z Anthruvian niemalże krzyczy do komunikatora. — Wchodzimy w nadświetlną za dziesięć, dziewięć…

Enora kręci się niespokojnie, równocześnie zaciskając dłonie w pięści. Aha… Czyli jednak jest coś, czego nasza nieustraszona pani Zwiadowczyni naprawdę się boi, czyżby to była prędkość?

— Sześć, pięć…

Czuję, jak silniki zdecydowanie zwiększają swoje obroty, do tego stopnia, że cały statek nagle zaczyna drżeć, zupełnie, jakby zaraz miał się rozlecieć. Mam tylko nadzieję, że to normalny objaw…

Zerkam na Dowódcę, bo chociaż mam względem niego kompletnie mieszane uczucia skłaniające się bardziej ku niechęci i pragnieniu unikania go, to w tym momencie najprawdopodobniej jest jedyną osobą, która wie, czy wszystko działa tak, jak należy. I jego spokojny, opanowany wzrok po prostu upewnia mnie, że faktycznie, wszystko jest w porządku.

— Trzy, dwa, jeden, zero, odpalajcie!

Jednego jestem pewna — z całą pewnością nie spodziewałam się tego, że nagle z ogromną siłą zostanę dosłownie wgnieciona w fotel z niespodziewaną siłą, a gwiazdy, które do tej pory przesuwały się w powolnym tempie za taflami transparentnego metalu, zmienią wszechświat dookoła nas w prawdziwy tunel.

Statek drży z każdą chwilą coraz mocniej, a ja z każdą chwilą mocniej zaciskam zęby, nie chcąc dać po sobie poznać niepokoju. W zdecydowanym przeciwieństwie do kotki siedzącej kawałek dalej, tak silne jest przerażenie na jej twarzy.

Tak, zdecydowanie dla niej też to jest pierwszy lot i o dziwo, ta świadomość mnie pociesza. Jak widać nie ja jedyna w pewnych kwestiach jestem nowicjuszką.

Paręnaście sekund później, kiedy mam wrażenie, że faktycznie jeszcze chwila i na tym skończy się mój lot i w ogóle całe moje życie, bo maszyna rozpadnie się na kawałki, a ja zamarznę w próżni, nagle zarówno drżenie, jak i siła wpychająca nas wszystkich w fotele ustaje, a zatrzaski pasów samoczynnie się odblokowują.

— No, i to by było na tyle — na pysku Juliusa pojawia się zadowolony uśmiech. — Możecie już na spokojnie wstać, teraz lot już będzie przebiegał bez zarzutów.

— Co… Co to było? — Enora zrywa się z fotela z przerażonym wyrazem twarzy, ale ma tak miękkie nogi, że musi przytrzymać się oparcia, jeżeli nie chce upaść.

Ja też wstaję, tyle że znacznie ostrożniej, na wszelki wypadek. I dobrze, bo okazuje się, że mi też kolana tak trochę jakby miękną…

— Nadświetlna, moja droga, a konkretnie wejście w nią — informuje Dowódca, podnosząc się ze swojego miejsca. Wygląda na to, że zarówno on, jak i załoga, o czym upewniłam się po zerknięciu dookoła, nie mają najmniejszych problemów z zachowaniem równowagi.

No tak… W końcu to tylko my lecimy pierwszy raz… A przynajmniej z taką prędkością, bo nie wiem, czy Zwiadowczyni kiedykolwiek wcześniej miała możliwość znaleźć się w przestrzeni kosmicznej.

— Dzięki tej prędkości lot na Terrę zajmie nam zaledwie kilka dni, a nie kilkadziesiąt lat, jak wyglądałoby to normalnie — najwyraźniej kot nie skończył jeszcze mówić. — Jak na razie wszystkie nasze statki pasażerskie osiągają tą prędkość bez trudu, jedyne, co będzie dla nas wyzwaniem, to wprawić w nią cały Antthruv i nic nie uszkodzić… Ale to nie jest kwestia, którą wy musicie się przejmować.

Kiwam głową i powoli odsuwam się od fotela, stwierdzając, że chyba najwyższy czas zaryzykować. Okazuje się, że już mi przeszło, więc całkiem swobodnie staję obok.

Enora, chyba najwyraźniej biorąc to za jakiś rodzaj rywalizacji, również się prostuje, choć krzywi się przy okazji.

Jeju… Czy ta kotka naprawdę nie może sobie odpuścić? Przecież ja naprawdę nie chcę pokazać, że jestem od niej lepsza! No, a przynajmniej nie przez cały czas…

Ignoruję jej reakcję i podchodzę do barierki, chroniącej osoby znajdujące się na platformie przed upadkiem. Opieram się o nią, obserwując wszystkich członków Floty poniżej. Teraz, kiedy weszliśmy w nadświetlną, zdecydowana większość opuszcza mostek, a reszta zachowuje się znacznie spokojniej. Zniknęło napięcie, które było czuć wcześniej, a na skupionych do tej pory twarzach załogi pojawia się zdecydowane rozluźnienie.

Lubię obserwować zachowania innych. Często dzięki temu wiem, czego powinnam się spodziewać…

— Mam coś dla was — odzywa się Julius.

Odkręcam się i zauważam, że druga samica też się zainteresowała.

Dowódca daje nam znać, żebyśmy wyciągnęły dłonie i zaraz potem w swojej czuję znajomy kształt, choć równocześnie jakby nieco… cięższy.

— Wasze medaliony z umieszonym w nich katalizatorem — oznajmia. — Dzięki temu będziecie mogły przejść przemianę w inną postać, w tym wypadku, dzięki markerom zawartym w płynie, wasze kody genetyczne ukierunkuje się tak, że staniecie się Terranami, albo ludźmi, jak kto woli ich nazywać. Przy łączeniu z łańcuszkiem macie przycisk, jeżeli chcecie uwolnić substancję, która wyzwoli przemianę, naciśnijcie go, równocześnie przykładając palec do niewielkiego otworu na samym środku tylnej pokrywy. Jeśli będziecie chciały wrócić do tego, jak wyglądacie teraz, nie ma problemu, musicie po prostu powtórzyć czynność. I jak coś, zawartości niewielkiego zbiorniczka wewnątrz wystarczy na dwa komplety, czyli dwa razy w tą i z powrotem, więc gospodarujcie tym rozsądnie.

Zawieszam medalion na szyi. Oczywiście od razu w głowie pojawiło mi się to typowe jak to będzie… jak ja będę wyglądać i ogólnie w tej całkiem innej skórze…

— Czyli przemienimy się, jak dotrzemy na Terrę, tak? — Enora nieufnie podnosi swój medalion do oczu.

Na pysku Juliusa pojawia się lekki uśmiech, świadczący, że kotka nieco się pomyliła.

— Czyli tak z godzinę przed? — pyta samica, mając nadzieję, że nie usłyszy tego, na co najwyraźniej się zanosi.

Kot uśmiecha się jeszcze szerzej.

No nie…

Ukrywam twarz w dłoniach.

— Myślicie, że wysłałbym was na inną planetę ze świadomością, że jesteście kompletnie nieobeznane z postacią, którą przyjdzie wam przybrać i możecie swoim zachowaniem zniszczyć dosłownie wszystko, co jest planowane od tak dawna i z czym wiążą się aż takie nadzieje? — dociera do mnie jego głos. — Nie ma mowy. Zaraz pójdziecie do swoich kajut i staniecie się ludźmi, żebyście przez najbliższe kilka dni mogły całkowicie poznać swoje nowe ciało i się do niego przyzwyczaić, wiedzieć, jak powinnyście się zachowywać, żeby nie wyglądało to dziwnie. Na płytkach, które dostałyście, macie dane, które musicie znać niemalże na pamięć, i takie, które mogą wam się przydać. Je też macie studiować dosłownie bez przerwy.

Odsłaniam twarz i widzę, że druga Zwiadowczyni jest tak samo niezadowolona z obrotu sytuacji, jak i ja.

— W takim razie, powodzenia, drogie panie, jak już będziecie pewne, że się przemieniłyście, zapraszam do mnie, omówimy kilka spraw co do waszej nowej tożsamości. A teraz żegnam.

Dowódca robi nam miejsce przy drabince, wyraźnie dając do zrozumienia, że czas audiencji się skończył, a my powinnyśmy się zająć tym, co nam polecił.

Nie mamy innego wyboru. Enora dosłownie zeskakuje na bok, trzymając się tylko boków drabinki, a potem, mierząc mnie niechętnym spojrzeniem, opiera dłoń o biodro.

Aż dziwne, że decyduje się na mnie zaczekać…

A może po prostu wreszcie uświadomiła sobie, że obie siedzimy w dokładnie takiej samej sytuacji po uszy, z czego to ja będę miała bardziej skomplikowane, i nie chce mi utrudniać?

Po chwili jednak, kiedy zaczynam schodzić, prycha cicho i po prostu okręca się na pięcie, by niemalże natychmiast zniknąć z mostka. No tak, wiedziałam. Przecież ona nie mogłaby zachować się dobrodusznie. To norma.

A kiedy moje poduszeczki bezgłośnie stają na niższym poziomie i już mam się odwrócić i zejść niżej, by dotrzeć do mojej kajuty i rozpocząć przemianę, coś mi się przypomina.

Odwracam się i mierzę wzrokiem wyraźnie zadowolonego z siebie samca. Na widok mojego zainteresowania uśmiecha się jeszcze szerzej.

— Jest coś, czego nie powiedziałeś, prawda? — pytam, unosząc głowę i pomijając wszystkie formalności, o jakich teoretycznie powinnam pamiętać.

— Nie powinnaś się tym przejmować — stwierdza sucho.

Po chwili jednak jakby mięknie.

— Przygotuj się na to, że przemiana wcale nie będzie taka szybka i przyjemna, jak może ci się wydawać — stwierdza jakby delikatniej. — Lepiej się na to nastaw, bo inaczej mogłabyś być nieźle zaskoczona.

Kiwam głową w podziękowaniu i odwracam się, chcąc zejść z mostka.

— Sayana?

— Tak? — odwracam się, zastanawiając się, co takiego on jeszcze ode mnie chce.

— Mam nadzieję, że będziesz zadowolona ze swojego nowego wyglądu i ze swojej misji — mówi. — Zobaczysz, nie pójdzie ci aż tak źle, jak być może myślisz i jak zapewne myśli Enora. Jesteś jedyną osobą, która może sobie z tym poradzić, jestem tego pewien.

— Dziękuję — uśmiecham się lekko.

— Znajdź to, o co masz walczyć, bo tylko tak ci się uda — jego głos robi się coraz cieplejszy. — I życzę powodzenia w przeżyciu przemiany.

Kiwam głową i teraz już na dobre odkręcam się i odchodzę w stronę swojej kajuty.

Kiedy przechodzę przez korytarze i klatki schodowe, w głowie telepie mi się tylko jedno… Przecież to wcale nie może być tak źle, jak on mówił!

Rozdział XIV

Do drzwi mojej kajuty rozlega się głośne łomotanie.

Wzdycham i przewracam oczami. Nie… Czego tu ona znowu chce? Mam jej już kompletnie dość…

Do tej pory siedziałam po turecku na łóżku z położoną na nogach holograficzną płytką i któryś już raz z kolei powtarzałam sobie wszystkie wiadomości na temat Terry i jej mieszkańców. Teraz, tylko dlatego, że zachciało się jej przeszkadzać, muszę się zwlec, podnieść i podejść do drzwi, by je odblokować i wpuścić ją do środka.

Drzwi otwierają się tak szybko, że tylko odskoczenie ratuje mnie przed zderzeniem. I, jak się spodziewałam, faktycznie stoi w nich… Enora, a przynajmniej jej obecna wersja, do której nijak nie mogę się przyzwyczaić.

I to nie dlatego, że wygląda gorzej, bo wzrost jej pozostał, tak samo jak ta nieprzeciętna chudość nadająca jej wygląd szkieletu… Po prostu jej popielate, kręcone włosy i duże, szarozielone oczy w tej drobnej, nieowłosionej twarzy, połączone z bladą, wręcz szarą skórą są… trochę upiorne.

— Czego chcesz? — pytam, bo kotka (choć chyba, przestawiając się na ludzkie standardy, powinnam mówić dziewczyna) nie odzywa się ani słowem, tylko mierzy mnie uważnym wzrokiem.

— Myślałam, że zastanę cię w lepszym stanie — stwierdza po chwili.

No po prostu ramiona opadają.

Kontrolnie zerkam do lustra, patrząc, czy jest coś ze mną nie tak, ale kompletnie nie odczuwam takiego wrażenia. Ot co, mam na sobie tylko czarny podkoszulek i szare krótkie spodenki, bo do tej terrańskiej bielizny i tego czegoś, co nazywa się butami, nijak nie mogę się przyzwyczaić. Sama też nie wyglądam chyba najgorzej. Futro oczywiście mi zniknęło i nogi zmieniły swój kształt, ale mam rysy twarzy podobne do swoich, z zielononiebieskimi oczami i włosami o dziwnym kolorze, bo czasami blond, a czasami zmieniającymi się w płomiennorude, jak moje futerko wcześniej. Najszczuplejsza też nie jestem, ale zawsze byłam trochę puszysta. Więc generalnie moje geny pozostały względnie w porządku… A przynajmniej tak mi się wydaje.

— O co ci chodzi? — prycham, przeczesując włosy szczupłymi palcami.

— Jesteś kompletnie nieogarnięta — wskazuje na mnie.

Mam wrażenie, że zaraz zwyczajnie ją rozszarpię.

Wstałam dzisiaj wcześniej niż zwykle, i zapewne dużo wcześniej niż ona, zdążyłam się umyć, łącznie z włosami (to jedna z kilku kwestii, która w ludzkiej postaci jest łatwiejsza — wystarczy się tylko potem wytrzeć, nie trzeba wyczesywać futerka, schodzi się szybciej), a potem już chyba piąty raz z kolei przejrzałam wszystkie dane. I pewne nawet udałoby mi się dobrnąć do końca, gdyby ktoś mi właśnie nie przeszkadzał!

— A niby czemu miałabym być? — robię się coraz bardziej zirytowana. — Nic ważnego przecież się nie dzieje, jedyne, co mamy do roboty, to przyzwyczajanie się do nowego ciała i zakuwanie informacji.

Enora zaplata dłonie na piersi, a na jej twarzy pojawia się tryumfalny uśmiech, który przybiera zawsze, kiedy wie coś, o czym ja nie mam bladego pojęcia.

Przewracam oczami z irytacją.

— Po prostu to powiedz — rzucam. — Skoro w końcu udało ci się wyleźć z łóżka po przemianie i nie jęczeć z bólu na każdym kroku, i zechciało ci się mnie irytować, to powiedz, czego ode mnie chcesz?

— Widziałam się z Juliusem — mówi po kolejnej nieznośnej chwili ciszy. — Mówił, że za dziesięć minut mamy być na mostku, zaraz lądujemy na Terrze.

Przez chwilę trawię jej słowa, a kiedy ostatecznie do mnie docierają, na mojej twarzy widoczny musi być kompletny szok, bo tamta uśmiecha się jeszcze szerzej.

— Czekaj… Ale jak to lądujemy? — wyrywa mi się.

— Normalnie — dziewczyna bierze się pod boki i przybiera taki ton, jakby chciała mnie przedrzeźniać. — Nie wiem, czy zdawałaś sobie z tego sprawę, ale ten lot kiedyś musiał dobiec końca i teraz nadszedł czas sprawdzić, jak poradzimy sobie w normalnej, prawdziwej misji. Co, przerażona?

— Oczywiście, że nie — jestem coraz bliżej prawdziwego wybuchu, aż tak ona na mnie wpływa. — Jestem tylko zaskoczona, i to pozytywnie. Ale w takim razie idź już na mostek, akurat zdążę przed tobą za te dziesięć minut, zanim się tam doczołgasz, cała obolała!

I mówiąc to, dosłownie zamykam jej drzwi przed nosem.

Enora z początku jest na tyle zaskoczona, że nie reaguje w ogóle, ale kiedy już orientuje się, że to miało być obraźliwe, przez moment słyszę przekleństwa, które wypowiada pod moim adresem, dopóki nie odchodzi.

Opieram się o ścianę obok i biorę kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Ona naprawdę działa na mnie jak płachta na byka!

Podchodzę do szafki, w której mam kilka identycznych zestawów, najwyraźniej uniformów podobnych do tych, jakie włożyłam od razu po przyjściu na statek. Różnią się tylko tym, że są wyraźnie przystosowane do mojej nowej postaci. I obowiązkową ich częścią są buty, sięgające prawie że kolan, na czymś, co na Terrze nazywa się szpilką. Przez to dochodzi mi kilkanaście dodatkowych centymetrów, ale prawdę powiedziawszy, nie robi to na mnie wielkiego wrażenia, jakie ponoć odczuwają niektóre Terranki.

Jest jednak coś, co mi w nich wyraźnie przeszkadza. A konkretnie stukanie odbijające się z każdym krokiem. Dla mnie, osoby, która przywykła przez całe życie poruszać się bezszelestnie, jest to istna męczarnia.

Ale cóż… Nic nie mogę z tym zrobić. Dlatego raz dwa naciągam na siebie wszystkie ubrania, łącznie z butami, i staję przed lustrem, chcąc wyłapać wszystko, co może wymagać ewentualnej poprawki.

A kiedy widzę siebie w ludzkiej postaci, na mojej twarzy pojawia się lekki uśmiech.

No tak… to wszystko, jaka jestem (choć i tak jak na razie ciężko mi jest się przyzwyczaić do nowego wyglądu i wynikających z tego zachowań) jest sprawą tego niewielkiego medalionu, wiszącego na mojej szyi, a konkretnie pewnej substancji w jego wnętrzu. I substancja ta, jak zapowiadał Julius, kiedy tylko dostała się do mojego krwiobiegu, a potem przeniknęła do wnętrza każdej komórki, rozpoczęła jej zmianę na poziomie genetycznym.

I faktycznie, zgodnie ze słowami Dowódcy, to wcale nie był przyjemny proces. Takiego bólu jeszcze nigdy nie czułam i wzdryga mnie na myśl, że będę musiała poczuć go ponownie. Kilka godzin leżałam na podłodze, wyjąc z bólu i błagając, żeby ktoś mnie zabił. Potem, kiedy to uczucie ustąpiło na tyle, że byłam w stanie wczołgać się na łóżko, miałam wrażenie, że zaraz zamorduję samca, który wysłał mnie na tą misję. Na szczęście dla niego, odpuściło mi po maksymalnie dobie, choć i wtedy, kiedy przyszłam do niego, by omówić moją nową historię, czułam się totalnie wypluta.

Za to Enora… Jej przemiana nie była aż tak bolesna, jak moja, ale trwała znacznie dłużej i ból przez większość czasu nie chciał ustąpić. Dopiero wczoraj bardzo późnym wieczorem (wedle ustalonych cyklów przyjętych przez Anthruv) wyszła z kajuty, a i tak nie wyglądała najlepiej.

A ja zyskałam dodatkowy argument, dzięki któremu obecnie mogę się z nią drażnić.

Choć z drugiej strony… Teraz znalazłam ciekawsze, bardziej absorbujące zajęcie — dowiedzieć się, co będzie dalej, bo, jak to powiedziała Zwiadowczyni, zaraz lądujemy, nasza misja się rozpoczyna, a wraz z nią — nowa, wielka przygoda!

Rozdział XV

Kiedy wchodzę na mostek, spodziewam się zamieszania podobnego do tego, które panowało tam, kiedy wchodziliśmy w nadświetlną. Za nic nie jestem przygotowana na aż taki chaos, który obecnie tam panuje.

Z zaskoczeniem przyglądam się biegającym w każdą stronę członkom załogi, wyglądającym tak, jakby właśnie działo się coś złego, i tylko po ich podekscytowanych, a nie przerażonych twarzach można poznać, że wcale tak nie jest.

Krzyżuję ręce na piersiach i z fascynacją obserwuję ten pozorny nieład. To niesamowite, że oni wszyscy naprawdę wiedzą, co w danym momencie powinni robić!

Dopiero zniecierpliwiony głos Juliusa przywołuje mnie do porządku.

Odwracam się i podnoszę wzrok do góry, a wtedy napotykam na zirytowane spojrzenie samca, opierającego się o barierkę platformy powyżej. Teoretycznie powinnam się wzdrygnąć i jak najszybciej potulnie schylić głowę, ale postanawiam wytrzymać możliwie jak najdłużej.

I po minucie faktycznie odpuszczam, delikatnie spuszczając wzrok. Ale nie jest to dla mnie problem, cieszę się kolejnym małym zwycięstwem. Chociaż w sumie… Ciężko stwierdzić, jakie obecnie między nami są relacje.

Podchodzę do drabinki i powoli wspinam się na platformę, na której czeka na mnie zarówno Dowódca, jak i Enora. A kolejne, co zwraca moją uwagę, to stojące przy barierkach torebki.

— Co to? — pytam, kiedy tylko staję na nogach.

— Jak zwykle ciekawska? — Zwiadowczyni przewraca oczami.

— Nie wierzę, że ty się nie zainteresowałaś — odszczekuję.

— Dziewczyny, spokój! — samiec unosi głos. — Wszystkiego się dowiecie. Teraz chcę mieć was przy sobie, bo jak już zapewne wiecie, właśnie lądujemy na nowej planecie, która na najbliższy czas stanie się waszym domem. Pamiętacie swoje życiorysy?

— Nazywam się Enora Ramirez, do Berlina przyjechałam studiować mechatronikę, mieszkam razem z czwórką znajomych w mieszkaniu w centrum, dorabiam na naprawie elektroniki, szczególnie odzyskiwaniu danych — bez mrugnięcia okiem recytuje dziewczyna.

— A ty? — wzrok Juliusa przenosi się na mnie.

— Sayana Brown, dopiero co skończyłam ogólniak i nie chciałam uczyć się dalej, wolałam rozkręcić własną firmę zajmującą się analizą dokumentów. Prowadzę ją z sukcesami w domu, dzięki niej byłam w stanie zdobyć fundusze na wynajem mieszkania w centrum Manhattanu.

Dowódca kiwa głową z aprobatą.

— To ja rozumiem, dziewczyny. Teraz kolejna rzecz, jak już zauważyłaś, Sayano, stroją tu przygotowane dla was dwie torebki. Twoja jest czarna, a twoja, Enoro, szara. Nie pomylcie się, bo w każdej z nich znajdują się wybrane indywidualnie bilety, klucze do mieszkania, pieniądze w odpowiednich walutach i dokumenty, jednym słowem wszystko, czego będziecie potrzebować, by dostać się do waszego nowego życia.

Druga Zwiadowczyni nie potrzebuje żadnej innej zachęty. Od razu łapie swoją torebkę i zaczyna przetrząsać jej zawartość.

— A jak tam wasze przekonania polityczne? — pyta samiec, jakby mimochodem.

— Jestem za Magorą — odpowiada dziewczyna, nie przerywając przeglądania swoich nowych rzeczy. — Definitywnie. Mieli rację, że chcieli zachować Deutonię pod sobą, bez względu na to, jakimi środkami.

Prycham cicho, sięgając po swoją torebkę.

— Faktycznie, bardzo oryginalne, ale czego w sumie można się było po tobie spodziewać. Ja wolę stanowisko Deutonii. Nie można poddawać się tyranii. A poza tym, skoro królowa przyjęła swojego bratanka do siebie, mając świadomość, że jest podejrzany o morderstwo jej męża, oraz swojego ojca, to musi istnieć w tym jakieś drugie dno. Kto wie, o co naprawdę w tym chodzi.

Enora przewraca oczami, ale nie komentuje. Jak miło. Wreszcie.

Zaczynam przeglądać zawartość swojej torebki. I faktycznie, tak, jak mówił nasz Dowódca, w środku znajduje się to, co będzie nam najbardziej potrzebne. Chociażby koperta, którą właśnie biorę do ręki — pełno w niej różnych biletów, jak się orientuję, zarówno na pociąg, jak i na samolot.

No, nie powiem, nieźle się sprawili ci wcześniejsi Zwiadowcy, dbając o coś takiego nawet w najmniejszych szczegółach!

Ale z drugiej strony… Przecież w tej misji chodzi o coś tak bardzo ważnego, że wszystko musi być przygotowane idealnie, dosłownie zapięte na ostatni guzik.

— Gdzie lądujemy? — pytam po chwili milczenia.

— W Niemczech, kilka godzin drogi pociągiem od Berlina. Wybraliśmy zalesiony teren, a panele maskujące nie pozwolą radarom wykryć naszego statku — odpowiada Julius. — Jedyna rzecz jest taka, że będziecie musiały zejść na dół po linach. Nie możemy lądować, bez ryzyka pozostawienia śladów.

Kiwamy głowami. Enora co prawda wyskakuje jeszcze z jakimś pytaniem, co niemalże bez reszty angażuje samca, ale ja już się tym nie interesuję.

Zamiast tego podchodzę do barierki, nachylam się do niej i opieram się o nią łokciami, obserwując spektakl, jaki właśnie rozgrywa się po drugiej stronie szyby z transparentnego metalu.

Terra obserwowana z kosmosu, i to jeszcze z tak bliska, faktycznie jest piękna. Ba, piękna to mało powiedziane. Oszałamiająca. Wyjątkowa. O wiele, wiele lepsza, niż na hologramie, który przedstawił nam Julius. Czegoś takiego się nie spodziewałam, i jeżeli to, co spotka mnie po lądowaniu, będzie chociaż w połowie tak wspaniałe, jak widok z góry, nie dziwię się, dlaczego to właśnie ją wybrali na nasz dom.

Powoli zbliżamy się do warstwy, która otacza planetę i nazywa się… chyba atmosferą. I nagle mam wrażenie, jakby ogarniało nas coś w rodzaju ognia. Może być, że to skutek tej ochrony. Ale wiem jedno — efekt, widoczny przez szybę, jest po prostu fantastyczny. Tak samo jak i zbliżająca się planeta. Różnorodność natury na jej powierzchni zdecydowanie przekracza wszelkie możliwe wyobrażenia, i jest o wiele większa niż to, co konstruktorzy zafundowali nam w niewielkiej przestrzeni pod kopułą.

Aż w końcu zatrzymujemy się jakiś metr ponad szczytami drzew.

— Wiecie, co robić — do mojej świadomości przedziera się głos Juliusa. — Nie mamy wiele czasu. Powodzenia, dziewczyny. Zobaczymy się, kiedy przylecę tu pogratulować wam pierwszorzędnie ukończonej misji.

Przez moment próbuję ogarnąć, o co mu chodzi.

A kiedy do mnie dociera, w tym samym momencie z resztą, co do Enory, zakładamy torebki na ramiona, dosłownie zeskakujemy z platformy i biegiem rzucamy się do luku.

Z każdym kolejnym krokiem mam wrażenie, że obcasy moich butów zostaną w konstrukcji statku, ale na całe szczęście tak się nie dzieje. Za to tempo, jakie narzuciła druga Zwiadowczyni, wyraźnie lepiej wysportowana ode mnie, jest niemalże zabójcze.

Kiedy dobiegamy do luku, gdzie z resztą czeka już na nas otwarta klapa i wysunięte liny, mam wrażenie, że serce wypadnie mi z piersi. Nie dam rady tak dalej, muszę na chwilę przystanąć.

— Nie guzdraj się! — rzuca dziewczyna, nie zatrzymując się ani na chwilę

Zaraz potem, lekko tylko zwalniając, łapie się zwisającej z sufitu liny, odpycha od krawędzi i zjeżdża w dół.

A ja po prostu jestem w stanie obserwować ją z szeroko otwartymi ustami. No dobra… Nie spodziewałam się, że dołączenie do Zwiadowców łączy się z aż taką sprawnością fizyczną. I w sumie gdyby przeprowadzali jakiekolwiek testy sprawnościowe na wstępie, mogę być stuprocentowo pewna, że ja już bym odpadła…

Po kolejnej chwili dociera do mnie, że teraz moja kolej.

Gdybym miała sierść, tak, jak jeszcze przed paroma dniami, zapewne cała by mi się zjeżyła. W zamian za to, jedyne, co się dzieje, to unoszą mi się te delikatne włoski, tworząc coś, co ludzie nazywają chyba gęsią skórką, czy czymś w tym rodzaju.

Zdecydowanie mi się to nie podoba, choć oczywiście rozumiem, dlaczego Julius i reszta załogi wybrali takie rozwiązanie. Chodzi przecież głównie o to, żeby pod żadnym pozorem nie rzucać się w oczy.

Biorę głęboki oddech i podchodzę do krawędzi luku. Tuż obok unosi się lina, po której kilka sekund wcześniej zjechała Enora. No cóż… Widać nadszedł czas na mnie.

A myślałam, że zdążę jeszcze się namyśleć, jakie kwiaty będę chciała na swoim pogrzebie…

Łapię linę, w międzyczasie zanosząc błagania, żeby tylko nie poszło aż tak źle, jak sobie wyobrażam, i delikatnie przenoszę na nią swój ciężar. A potem, na dobrą sprawę nawet nie zauważając kiedy, okazuje się, że zaczynam zjeżdżać w dół.

Może i nie jest to aż takie brawurowe i widowiskowe jak wcześniejszy popis Enory, ale te kilkanaście metrów pozwala mi obserwować, co tak właściwie dzieje się pode mną.

I dzięki temu kiedy znajduję się już mniej więcej na poziomie drzew, wiem, kiedy powinnam się puścić, żeby wylądować względnie bezpiecznie w koronie. A jak już to robię, czuję się, jakbym była dosłownie w domu. No, przenośnie. Chodzi mi o to, że chociaż sport i kondycja nie wiadomo jaka nie są moim głównym hobby, dobrze się czuję na wszelkiego rodzaju ściankach wspinaczkowych, drzewach i innych tego rodzaju… Chociaż zejście na dół zajmuje mi trochę więcej czasu, niż wejście, co jest w sumie oczywiste.

A kiedy udaje mi się w końcu zejść nieco niżej, staję twarzą w twarz z nieco zirytowaną Zwiadowczynią.

— Nie zauważyłaś, że nam się śpieszy, prawda? — warczy na mnie. — Mamy bilety na wyznaczone godziny, nie możemy się spóźnić choćby na jeden!

— Jasne, niech ci będzie — wzdycham, przewracając oczami.

Zaraz potem otrzepuję się z liści i wybieram z włosów kilka gałązek. No niech jej będzie, niech się jeszcze trochę porządzi, zanim znajdzie ten swój zespół, bo potem… Zaraz, gdzie ona jest?

Po chwili mój czuły (choć nie aż tak bardzo, jak w anthruviańskiej postaci) słuch wyłapuje ruch kilka metrów ode mnie. Jak widać poszła sobie i tak, kompletnie nie zważając na mnie.

No super… Ta droga do Berlina wcale nie zapowiada się dobrze, szczególnie, jeśli ona będzie tak niesamowicie uciążliwa przez cały czas…

Podnoszę głowę, próbując wypatrzeć tam statek, który nas tu podrzucił, ale nic z tego. Albo te panele jakieśtam działają tak dobrze, albo już odlecieli, obie opcje są możliwe. Tak czy siak na najbliższy czas zostawili nas nawzajem na swojej pastwie. Niezbyt optymistyczne.

Ale teraz i tak nie pozostaje mi nic innego, tylko wytrzymać.

Za parę godzin się rozstaniemy, ja wreszcie będę wolna, a pod moją kontrolą nagle znajdzie się cała misja, najważniejsza w dziejach Anthruvu…

Rozdział XVI

Podnoszę do ust szklankę i pociągam długi łyk ze słomki, równocześnie zerkając na milczącą Enorę, dokładnie lustrującą nasze otoczenie.

Nic dziwnego, z tego, co o niej wyczytałam (dostałam bowiem kompletne akta wszystkich Zwiadowców, którzy znajdują się na tej planecie, dzięki temu łatwiej będzie mi zidentyfikować raporty, które od nich dostanę), jest niezwykle przewrażliwiona co do punktualności. A zespół, z którym ma mieszkać, pracować i który miał po nią przyjść, spóźnia się już dobre pół godziny.

Cóż… Widać tutaj czka ją niezła szkoła… I choć z jednej strony jest mi jej szkoda, z drugiej już wcale nie aż tak bardzo. Jak dobrze pójdzie, to może nawet uda jej się opanować tą swoją paskudną złośliwość, ale na dobrą sprawę, nie liczyłabym na aż takie cuda.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 72.99