E-book
14.7
drukowana A5
24.24
Historia pewnego młodzieńca

Bezpłatny fragment - Historia pewnego młodzieńca


Objętość:
85 str.
ISBN:
978-83-8351-196-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 24.24

.

moja niewidzialność mnie przeraża

zapamiętale uciekam od życia

kawałek po kawałku

zduszam w sobie oddech

Wszystko rozpoczęło się w pewien słoneczny dzień maja. To był jeden z tych dni, w których wszystko budzi się do życia. Częściej niż zimą można zobaczyć jaskrawe słońce, a drzewa i krzewy powoli zaczynają razić swą zielenią. Pamiętam, że do naszego mieszkania podwieźli mnie rodzice. Jechałem skurczony na przednim siedzeniu małego fiata i nie mogłem się doczekać kiedy zobaczę Klarę.


Mieszkanie zbytnio nie zachwyciło moich rodziców. Mówili, że małe, zaniedbane i, że znajduje się w przygnębiającej dzielnicy, jaką była warszawska Wola. Wewnętrznie skłócony — nie wiedziałem, czy przyznać im rację, czy nie. Nasze mieszkanie rzeczywiście mogło nie budzić zachwytu. Znajdowało się na czwartym piętrze dziesięciopiętrowego bloku, który wyglądał jak przykurzona paczka zapałek. Ciemne korytarze, w których pachniało moczem i głośna winda — to mogło budzić obrzydzenie. Ale byłem zbyt zakochany, aby przejmować się tym wszystkim i przyjmować do siebie lęki moich rodziców, chociaż w głębi serca na pewno je miałem.


Kwitnąca wiosna i perspektywa nowego życia były jednak bardziej pociągające. Gdy wjechaliśmy na górę od razu poczułem lekki uścisk w sercu. Oto nasze mieszkanie, w którym rozpocznę nowe życie — sam na sam z Klarą.


— Jak wy tu będziecie mieszkać? — powiedział ojciec przyglądając się starym meblom i zwichrowanym drzwiom szafy w przedpokoju.

— Naprawdę już chcesz się wyprowadzić? Jesteś tego pewien? — zapytała matka.


Chciałem i jednocześnie nie chciałem. U rodziców było mi źle, bo wciąż coś ode mnie chcieli, a z drugiej strony było mi dobrze, bo nie musiałem w ogóle myśleć — wszystko co tylko było do załatwienia robili za mnie. Ten ich lęk — zawsze we mnie obecny — teraz ponownie się odezwał. Poczułem w sobie dobrze mi znaną bezradność i pustkę w głowie. Przechadzałem się po mieszkaniu podobnie, jak moi rodzice. Niepewny i trochę zalękniony, że może mi się nie udać. Zresztą — myślałem — zawszę mogę do nich jeszcze wrócić.


Wszedłem do drugiego pokoju, który był dużo węższy od tego, który pełnił rolę salonu. Oto mój gabinet — pomyślałem. Tu ustawie sobie biurko, przy którym będę pisał i czytał książki. Przy przeciwległej do okna ścianie stała duża, antyczna szafa. Przy oknie ustawiony był nieduży tapczanik, a przy jednej z bocznych ścian stała zgrabna toaletka. Po krótkiej chwili postanowiłem rzucić okiem na najbliższe otoczenie naszego mieszkania i wyszedłem na balkon. Ujrzałem niedużą uliczkę przysłoniętą kwitnącymi wierzbami, a dalej krajobraz, szarych, robotniczych bloków. Gdzieś nieopodal stała pokurczona, warzywna budka i gdyby nie unoszący się wszędzie zapach wiosny poczułbym z pewnością — tak dobrze mi znane — uczucie depresji.


Rodzice nie wytrzymali długo na naszych salonach. Mama ugotowała obiad i powiedziała żebym sobie go później odgrzał. Tata przykrył szarym pokrowcem mały telewizor, który wcześniej zdążył wstawić w kluczowym miejscu dużego pokoju. I w końcu wyszli. Usłyszałem jeszcze drżący odgłos uruchamianego małego fiata i zostałem sam w zupełnej ciszy. Opary lęku z początku jedynie lekko wyczuwalne dopadły mnie w końcu i rzuciły się na moją biedną głowę. Zapaliłem papierosa i wszedłem do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Nie czułem radości. Czułem pożądanie. Robiąc sobie herbatę cały czas myślałem o Klarze. Wyobraziłem sobie, że już niedługo będziemy się kochać i w głębi duszy poczułem się trochę bardziej szczęśliwy.


Zacząłem chodzić po mieszkaniu oglądając teraz z jeszcze większą uwagą obecne w nim stare przedmioty i meble próbując cały czas wyobrazić sobie, jak naprawdę będzie wyglądać tutaj moje życie z Klarą.


Klara była moją pierwszą w życiu kobietą. Wcześniej miałem luźne i przelotne związki z rozmaitymi dziewczynami, ale nigdy nie mogłem tego nazwać, że kiedykolwiek byłem z dziewczyną. A Klara była pierwsza tak naprawdę, tak do cna. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się wejść w stały związek z kobietą, bo odkąd pamiętam zawsze cierpiałem na paraliżującą mnie nieśmiałość.


Moje przyjście na świat i potem postępujące przeżycia przypominały sytuacje zagubionego Wędrowca, który znalazł się zamknięty w klatce. Może i nawet obszernej klatce, ale zawsze jedynie klatce stanowiącej szczelne zamknięcie i izolację. Wędrowiec ów nie wiedział gdzie się znajduję i nie wiedział kim jest. Wciąż i wciąż krążył. W owej klatce mieszkali również inni ludzie. Wędrowcowi wydawało się, że całą sytuację, w której się znaleźli przyjmują oni ze spokojem i zrozumieniem. Niektórzy z tych ludzi przez jakiś czas dla Wędrowca stawali się bohaterami, a nawet idolami, chciał się z nimi bliżej zapoznać i zaprzyjaźnić. Ale zwykle taka sytuacja nie trwała długo. Inni ludzie byli zajęci swoimi sprawami, przyjaźniami z innymi ludźmi. Wędrowca to bolało, czasem nawet z tego powodu ogarniał go smutek i przygnębienie.


Bardzo długo bałem się podejść do jakiejkolwiek napotkanej dziewczyny. Na wszystkich klasowych imprezach, spotkaniach, stałem nieśmiało przy ścianie patrząc z podziwem na coraz bardziej dojrzewające i ulegające także prawdziwej przemianie moje szkolne koleżanki. W spodniach czułem rosnące napięcie, a w gardle potworną suchość, a gdy przychodziło się mi odezwać do jakiejś dziewczyny, bo akurat podeszła i chciała ze mną o czymś porozmawiać, zapytać się, czy na przykład nie widziałem swojego kolegi, nie mogłem wydobyć z siebie głosu, tak, jakbym był niemową. Język plątał mi się w gardle, poczynałem się pocić, a w tym momencie koleżanka patrzyła na mnie coraz bardziej przerażonym wzrokiem.

Bajka o Śnieżynce

Moje życie erotyczne zaczęło się kiedy obejrzałem pewną rosyjską bajkę. Pamiętam dobrze, że wieczorem już leżąc w łóżku, poczułem pierwszy raz wzwód i takie gorąco w całym ciele. To chyba był jeden z większych orgazmów, jakie przeżyłem w dotychczasowym życiu.


Bajka zaczynała się od tego, że dwoje staruszków mieszkających w biednej chatce od zawsze marzyło o własnym potomstwie. Już byli rzeczywiście bardzo starzy i z przyczyn, jakich bajka nie podawała, nie mogli mieć dzieci. Aż pewnej zimy dziadek ulepił niedużego bałwanka przed domem i nadał mu kształt ślicznej małej dziewczynki. Następnego dnia, gdy tylko się staruszkowie obudzili usłyszeli ciche pukanie do drzwi. Gdy je otworzyli ze zdumieniem stwierdzili, że przed ich chatką stoi urocza, mała dziewczynka, zaś po ulepionym bałwanku nie było ani śladu. Od razu się domyślili, co się stało, chociaż trudno było im w to uwierzyć. Jak to możliwe aby śnieżna figura zamieniła się w tak piękne stworzenie. No cóż, rzekła babcia, widocznie Bóg w końcu wysłuchał naszych próśb.


Dziewczynka bardzo szybko zamieniła się w piękną, młodą kobietę. Niedługo trzeba było czekać, aż pojawił się uroczy młodzieniec, który zaczął ją adorować. Młoda panna nie była zresztą obojętna na jego zaloty. Zaczęli się spotykać. Szybko wśród mieszkańców wioski rozeszła się plotka o tym, że pewnie młodzi wezmą ślub. Widać było, że nie jest to przelotny związek, a i młodzieniec był pracowitym i dzielnym człowiekiem.


Pewnego dnia do wsi zawitał lokalny książę. Szukał wśród młodych panien kandydatki na żonę, obiecując wygodne i bogate życie. Nic dziwnego, że ludzie wylegli ze swoich domostw. Każda rodzina chciała się pochwalić swoją młodą córką. Jednak książę nie był zadowolony, żadna z młodych dziewcząt mu się nie podobała. Już miał zrezygnowany wracać do swojego pałacu, gdy ujrzał piękną dziewczynę, która szła wiejską drogą z wiadrem wody. To była owa cudowna córka, która zawitała do domu dziadków. Chociaż dziewczyna nie chciała zostać księżną, bo przecież kochała innego, a jej wybranek serca stawiał dzielny opór, książę siłą kazał ją zabrać do swojego pałacu.


Minęło kilka lat. Młodzieniec i rodzice pięknej córki żyli w rozpaczy i tęsknocie. Młoda dziewczyna siłą zabrana do książęcego pałacu z początku zamykała się w swoich pokojach i nie chciała z nikim rozmawiać. Aż w końcu uległa. Wyszła za maż za księcia i została księżną. Od tego momentu rozpoczęła się jej powolna, ale gruntowna przemiana. Z delikatnej i prostodusznej dziewczyny stawała się powoli wyniosłą i elegancką kobietą. Kazała się ubierać w piękne, jedwabne, obszyte białym futrem suknie. Stała się wyniosła i bezduszna dla służby. Pewnego dnia postanowiła odwiedzić swoją dawną miłość — owego młodzieńca, którego tak kiedyś kochała. Kazała się ubrać w długie gronostajowe futro z dużym kapturem, wsiadła do sań i pojechała. Nikt jej nie poznał — takiej uległa przemianie. Dawny ukochany również z początku był zupełnie zaskoczony i nie wiedział, co powiedzieć. A ona dumnie milczała wydając polecenia służbie używając w tym celu swoich delikatnych dłoni. Służący poczęli na niego krzyczeć aby padł przed księżną na kolana, a po pewnej chwili zaczęli go bić kijami. I to był ten moment, ta sytuacja, która rozpaliła moją wyobraźnię i rozkochałem się w pięknych, eleganckich kobietach przed którym klęczałem, a one biły mnie po twarzy śmiejąc się szyderczo.

Narodziny fantazji o demonicznych kobietach

Pamiętam, że zawsze kochałem oglądać żurnale mody. Patrzyłem wtedy godzinami na elegancko ubrane kobiety. Wieczorowe suknie, apaszki, rękawiczki z delikatnej skóry, perfumy, lakierki na szpilkach. Muślinowe bluzki z wiązaniem lub dużym żabotem, z krótkim i długim rękawem, koniecznie bufiastym, z długim mankietem zapinanym na wiele małych perłowych guziczków, wąskie spódnice opinające ciało, lakierowane torebki, zamszowe czółenka, wyszywane koronką staniki, jedwabne, wiktoriańskie gorsety, szafa pełna surowych kostiumów i garsonek, spodnie w kant, toczki z woalką, futra z norek. Oglądając je słyszałem stukot pantofli o bruk, moje ciało stawało się wówczas zmasakrowane pożądaniem. Słyszałem zimny, a jednocześnie słodki głos tych kobiet, które zwracały się do mnie abym zapiął im mankiety ich delikatnych bluzek, abym założył pantofle, podał torebkę, ucałował w dłoń, której zarys ledwo widziałem, bo już chciałem zbliżyć się do niej swoimi ustami aby złożyć pocałunek. Oślepiały mnie wówczas czerwone paznokcie lub czułem ich piekący ból na swoim członku.


Nie tylko oglądałem te zdjęcia, ale i gromadziłem w zastraszających ilościach, chowając je za szafką, pod łóżkiem, pod innymi książkami aby nikt ich nie zobaczył. W szkolnych zeszytach zapisywałem wciąż to nowe scenariusze, opisy spotkań, szkicowałem przebieg kar i sceny upokorzenia, rysowałem portrety eleganckich kobiet. Wykorzystywałem do tego każdą wolną kartkę papieru. Miałem setki notesów zapełnionych niezgrabnymi rysunkami wyniosłych dam, które niedbałym gestem podawały dłoń do pocałunku. Wyobrażałem sobie, że jestem ich niewolnikiem. Jak nikt nie patrzył brałem kartkę z rysunkiem i udawałem się w zaciemnione miejsce i słysząc zimny głos narysowanej postaci, szelest jej eleganckiej bluzki zaczynałem się onanizować. Robiłem to przy każdej nadarzającej się okazji gdy byłem sam w mieszkaniu, w łazience. Czyniłem to nieustannie, aż do utraty sił. To była moja taka samotna rozkosz. Wciąż i wciąż odnajdywałem nowe fetysze, które budziły we mnie zachwyt. Byłem zakochany w kobiecym pięknie, modzie, ubraniach, perfumach.


Marzyłem aby kiedyś być bogaty abym mógł to wszystko kupować swojej kobiecie. Ale moja obsesja zabierała mi siły, które jeszcze wówczas posiadałem, wysysała ze mnie wszystkie najlepsze soki młodości. Chodziłem jak w malignie, snując się z kąta w kąt, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa, a zatem nie miałem ani sił ani pomysłu, jak mógłbym zdobyć owe pieniądze. Wciąż byłem biedny i uzależniony od innych.

Pierwsze oznaki przemiany

To jak czekać na słonce pośród ciemności. Po wyjściu rodziców nie mogłem się nad niczym skupić tylko czekałem na swoją ukochaną. Chodziłem z jednego pokoju do drugiego to znowu wszedłem do kuchni to znowu do pokoju, w końcu zapaliłem papierosa i zacząłem patrzyć w okno. Stałem tak chyba dobrych parę minut, aż usłyszałem dzwonek do drzwi. Wybiegłem z kuchni aby je otworzyć. I wtedy ją zobaczyłem. Stała w swojej, przydługiej kurtce i się uśmiechała, tak słodko, jak to ona potrafiła się uśmiechać.


— Jesteś? — zapytała.

— Tak, jestem. I czekam i nie mogę się już doczekać.


Tyle chwil upłynęło odkąd jej nie widziałem, że nie wiedziałem jak się odezwać. Pomogłem jej zdjąć kurtkę i zamarłem. Zamiast artystycznego swetra, w którym zwykle lubiła się ubierać, miała na sobie delikatną, zieloną bluzkę ze szlachetnego materiału, czarną, opinającą spódnicę i eleganckie pantofle na obcasie.


— Niezwykle pięknie wyglądasz — odrzekłem

— A, tak… postanowiłam zmienić swoją garderobę, bo widzisz znudziło mi się chodzenie, wciąż ubrana, jak artystka. Pomyślałam sobie, że jestem przede wszystkim kobietą i jak kobieta postanowiłam się teraz ubierać.

— Pięknie, naprawdę wyglądasz, wręcz niesamowicie.

— Cieszę się, że ci się podoba. Mi też taki strój teraz bardziej odpowiada aniżeli ten, w jaki do tej pory się ubierałam. Czy masz coś do jedzenia, bo jestem cholernie głodna.


Stałem tak przez moment trzymając w dłoni jej kurtkę, która pochodziła jeszcze z innej epoki i nie pasowała do reszty jej ubrania.


— No co umarłeś, chodź tu szybko do mnie.


I ten jej głos, zupełnie inny niż dotychczas, taki bardziej stanowczy. Zupełnie jej nie poznałem. Tak jakby była to zupełnie inna Klara, nie ta, którą znałem.


— Już idę kochanie.


Potem zjedliśmy kolację i położyliśmy się do łóżka. A nasze ciała były gorące.


Powoli się zmieniała. Na początku trudno było to dostrzec. Można było to jedynie odczuć, podobnie, jak ktoś kto wchodzi w gęstą mgłę i nie dostrzega od razu, że staje się mokry aby po pewnym czasie doświadczyć tego bez reszty. Podobnie działo się z Klarą. Stawała się coraz bardziej zdecydowana. Patrząc na nią odnosiło się wrażenie, że wie czego chce od życia. Nawet mimo to, że pracowała długo w sklepie u swojej matki zapisała się do szkoły plastycznej. Zaczęła też malować. Nasze życie powoli posuwało się do przodu. Chociaż miałem wrażenie, że ja sam stoję w miejscu. Studiowałem filozofię i kiedy Klara wracała do domu z pracy zmęczona ja zamiast się nią zająć siadałem do swoich książek filozoficznych i zapadałem w trans nie widząc obok niczego poza swoimi myślami i marzeniami o byciu intelektualistą. Siedziałem tak do późna w tym małym pokoiku przytulony do swoich książek i czasem słyszałem jej kroki, stłumiony oddech kiedy spała to znowu moją lekturę przerywały dźwięki, które dochodziły z na w pół przymkniętej szafy. I tak mijał nam dzień za dniem. Klara przychodziła z pracy, a ja siadałem do swoich studiów. Ona wstawała, a ja dopiero wtedy kładłem się spać.


Czasami tylko w weekendy wychodziliśmy na miasto spotykając się ze znajomymi, a potem uprawialiśmy seks na naszej otomanie w zapuszczonym salonie. Ale mimo to czułem się szczęśliwy. Klara — miałem wówczas takie wrażenie — również była pełna szczęścia. I mimo naszej codziennej monotonii życia nasz seks nie przestawał być zachęcający. Kochaliśmy się tak, jak kochać potrafią się kochankowie. Ale i tu postronny obserwator mógłby zaobserwować pewne zmiany. Klara coraz częściej nie pozwalała mi na to abym w nią wszedł, zezwalając jedynie na pieszczoty swojego łona i piersi. Coraz częściej właśnie to ona mówiła mi co mam robić, jak się mam z nią kochać. To ona stawała się inicjatorką. Zdarzały się takie sytuacje, że bardzo ją pragnąłem, tak bardzo, że nie potrafiłem się skupić nad niczym, a ona, jak gdyby nigdy nic nie chciała mnie do siebie dopuścić. Z początku nie wierzyłem, nie chciałem do siebie dopuścić myśli, że tak bardzo staje się od niej zależny. Kłóciłem się wtedy z nią. Nieraz głośno krzycząc. Klara wtedy stała wówczas zupełnie nieporuszona, siedząc na fotelu lub zakładała kurtkę i wychodziła mówiąc, że wróci, jak mi przejdzie. Stałem wówczas na środku pokoju, cały roztrzęsiony, płacząc, skomląc jak mały piesek i powoli dochodziłem do siebie, a ona po pewnym czasie wracała, przytulając mnie do siebie, jak przytula się małego, przestraszonego chłopca.


Zaczynałem powoli żyć w dwóch, różnych światach, a miałem wrażenie, że mój mózg zwierał tych światów znacznie więcej. Nieraz miewałem duże kłopoty w uświadomieniu sobie, w którym ze światów akurat się znajduję. Kiedyś miałem taki oto sen. Śniło mi się, że leżę na naszej wspólnej otomanie i śpię. W pewnym momencie słyszę słabe dźwięki dochodzące z kuchni. Budzę się i lekko wystraszony wstaje aby zobaczyć co się dzieje. Zaglądam do kuchni i widzę dziwną postać stojącą tyłem do mnie, palącą papierosa, która nagle odwraca się w moją stronę i widzę siebie tak jakbym zobaczył swoje odbicie w lustrze. Budzę się przerażony z krzykiem. Ale znów słyszę dźwięki, które dochodzą z kuchni. Sytuacja się powtarza. Wstaję. Znowu zaglądam do kuchni. Przerażony stwierdzam, że wcale się nie obudziłem i nadal śnię. I tak, jak nie mogę oderwać oczu od swojego dziwnego odbicia tak nadal nie mogę się obudzić. Tak zaklinowany i sparaliżowany krzyczę panicznie chcąc gdzieś uciec i w końcu zlany zimnym potem budzę się przerażony, aż znów słyszę hałas dochodzący z kuchni.


Nieraz stojąc tak, jak postać z mojego snu przed oknem, paląc papierosa marzyłem o pięknej i eleganckiej kobiecie, która upokarza mnie na różne sposoby. Stałem tak osnuty dymem i swoimi fantazjami, zanurzony, jakby we śnie. To znowu snułem się po ulicach miasta, dryfując bez celu, nieraz nieśmiało przystawałem przed witrynami sklepów z damską odzieżą i rozglądałem się z lękiem aby nikt nie zauważył mojej przydługiej uwagi. Przyglądałem się z ukrywaną radością eleganckim garsonkom, wieczorowym sukniom, delikatnym, atłasowym rękawiczkom, muślinowym bluzkom z dużym, niemodnym, wiązaniem, bufiastymi rękawami, które zwieńczone były mankietami, na których lśniły perłowe małe guziczki, toczkom z czarną woalką, małym lakierowanym torebkom, gorsetom z powieści Flauberta, pantoflom na wysokich obcasach, futrom z norek i lisów.


Czasem zachodziłem do sex-shopów udając, że zastanawiam się nad wyborem rodzaju prezerwatywy tak naprawdę spoglądałem na lateksowe kostiumy, maski dla niewolników, łańcuchy i pejcze. Poświęcałem na takie dryfowanie wiele godzin — prawdziwy bezmiar czasu. Moje marzenia były odwiecznym sposobem na radzenie sobie z rzeczywistością, z innymi ludźmi, w końcu z samym sobą.


Topografia naszego mieszkania przypominała labirynt. Klara i ja nieraz miewaliśmy duże problemy aby siebie nawzajem odnaleźć w tej przestrzeni dwóch małych pokoi połączonych drzwiami, jakie spotyka się w pałacu, brakowało tylko służby, która by otwierała i zamykała owe drzwi. Teraz przypominam sobie, że praktycznie nie jedliśmy tam żadnych posiłków stołując się na zmianę u mamy Klary to znów u moich rodziców, czasem jedliśmy obiad na mieście.

Teatr No

Wszystko się jakoś układało do owego momentu kiedy Klara zatrudniła się, jako ekspedientka w eleganckim butiku. Pamiętam, jak dziś ten dzień kiedy zobaczyłem ją wtedy po raz pierwszy po powrocie z pracy. I jak wcześniej miałem poczucie nadchodzącej zmiany, tak wtedy kiedy zobaczyłem Klarę, jak weszła do mieszkania byłem pewny, że niedługo wszystko pomiędzy nami się zmieni i to nieodwracalnie. Wyglądała zupełnie inaczej. Miała na twarzy nowy makijaż, poczułem też zapach perfum. Ale to nie było wszystko. Pierwszy raz dostrzegłem w Klarze kobietę, która pokochała się stroić. Jej ubranie było znakiem jej całkowitej przemiany. Miała na sobie wiśniową bluzkę z delikatnego jedwabiu, wąską, opinającą ją pedantycznie, czarną spódnicę, błyszczące lakierki na obcasie. Zobaczyłem ją tak ubraną w domu jej matki, która czekała na swoją córkę z obiadem. Obie musiały dostrzec moje zaskoczenie. Pierwsza odezwała się Klara takim, nowym, pełnym słodyczy ale zmysłowym i zimnym głosem, co jeszcze mocniej wpędziło mnie w prawdziwe osłupienie. Poczułem obejmujące mnie szczelnie pożądanie i jednocześnie swoją bezradność młodzieńca.


— Robert, no jak wyglądam? Podobam ci się tak ubrana? Pracuje w sklepie z elegancką odzieżą i nie mogę inaczej się ubierać. Widzisz? Mówiąc to obróciła się przede mną dwa razy.


Stałem tam i patrzyłem się na nią zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nie będę udawał. O niczym innym wtedy już nie myślałem, jak tylko o tym aby upaść przed nią na kolana i wylizać świecące się w półmroku przedpokoju, jej lakierowane pantofle.


— Przymierzę jeszcze futro mamy, bo chcę sprawdzić, czy to ten moment kiedy powinnam zacząć od Ciebie wymagać pieniędzy, mój ty niegrzeczny chłopczyku — powiedziała.


Wczasy nad morzem w Świnoujściu. Pamiętam późny wieczór. Ciepło, a nawet jak na wieczór parno. Wchodzimy razem do morza. Kąpiemy się. Po chwili wychodzę z wody. W ogóle nie jest mi zimno. Kładę się obok mamy na kocu. Czuje się szczęśliwy, bardzo szczęśliwy.


Inny obraz. Wstaję wcześnie rano. Mam 15—16 lat, a może nawet 17. Czuję w sobie lęk, wciąż myślę, że nie dam rady. Wchodzę do pokoju. Widzę nieszczęśliwych rodziców, jak siedzą przy stole i jedzą śniadanie. Sam czuje się nieszczęśliwy. Ubieram się. Wychodzę na dwór. Jest zimno — zima, śnieg. Spieszę się do pracy, do zakładu fotograficznego, którego właściciel to stary kłamca i wyzyskiwacz młodych chłopców pracujących u niego w charakterze praktykantów, po 12—14 godzin dziennie, także w soboty i niedziele. Wsiadam do autobusu. Znajduję sobie miejsce i odwracam wzrok od szarych i zmęczonych ludzi, którzy podobnie jak ja jadą do pracy. Patrzę na szare miasto, które za moment znika za zaparowaną szybą. Na tym obrazie już nie widzę siebie, jako szczęśliwej osoby.


To się odbyło jeszcze przed wojną. Silny mróz, do tego zamieć. Jedynie kilka domów i płacz małego dziecka, najpierw wrzask potem coraz cichsze szlochanie, a na końcu ciche kwilenie i cisza, długa przeciągła cisza… Nikt nie otworzył drzwi, a dziecko, które ktoś podrzucił zamarzło przed drzwiami poprawnej moralnie chłopskiej rodziny. Takie coś zostaje już na całe życie — taki uraz nie da się usunąć, wymazać z pamięci, pozostaje lęk, żeby samemu tak kiedyś nie skończyć — zwłaszcza gdy samemu jeszcze się jest dzieckiem.


— Dobrze córeczko, bardzo dobry pomysł!!! Wszystko na pewno będzie doskonale wyglądać — to mówiąc jej matka podała Klarze swoje futro ze srebrnych lisów.


Klara z wdziękiem prawdziwej damy wkładała swoje ramiona w rękawy królewskiego stroju. I znów zobaczyłem swoją, dawną dziewczynę, jak się zmienia, jak przechodzi na moich oczach prawdziwą metamorfozę, jak się wypręża jak kotka przed lustrem, jak lamparcica gotowa do skoku na bezbronną ofiarę. Nie dało się już tego ukryć, że tą ofiarą uczyniła mnie, swojego dawnego chłopaka.


Potem razem zjedliśmy obiad. I był to zupełnie inny obiad. Sposób, w jaki Klara się poruszała, może czyniła tak przez to, jak była teraz ubrana, przypominały ruchy wyrafinowanej i pewnej siebie kobiety. Jej głos skupiony i wzrok zapatrzony w odbicie skrzącego się materiału bluzki nie przypominały wcale sposobu mówienia i spojrzeń, które były mi dotychczas znane. Przestała być naturalna. Przestała pomagać przy podawaniu do stołu. Mówiła, ale mnie nie dostrzegała. Temat jej rozmowy w niczym nie przypominał też tematów, które wcześniej poruszała przy niedzielnych obiadach u matki. Teraz bezustannie opowiadała, jak było w sklepie, o kobietach, jej klientkach, jak wyglądały, jak się zachowywały, o ubraniach, które sprzedawała i o tym, że nie może się oprzeć i jak tylko nadarza się okazja to wciąż je przymierza. W pewnym momencie rozmowy zwróciła się do mnie:


— I wiesz, co Robert, coraz mocniej pragnę wyglądać tak, jak one. A gdy przymierzyłam jedną z tych bluzek, koniecznie musisz mnie w niej zobaczyć, poczułam się jakaś lepsza, taka bardziej wzniosła. Tak!!! Zdecydowanie chcę teraz tak się ubierać i będę się tak ubierać i ty mi to zapewnisz, prawda mój kochany?


Mieszkanie matki Klary znajdowało się na końcu miasta, na niedużym osiedlu już niemłodych bloków z szarego piaskowca. Jednak klimat samego mieszkania odcinał się wyraźnie od roztaczającego się krajobrazu za oknami. Wszystko w nim wręcz krzyczało, że oto mamy do czynienia ze światem lepszym i eleganckim, jak zresztą sama jego właścicielka zawsze zadbana i elegancka i wyniosła. Symboliczną tego oznaką była srebrna czara na środku stołu, który najczęściej był pokryty muślinowym obrusem. W owej czarze znajdowały się zwykle małe czekoladki w srebrno-czerwonym opakowaniu. Duży pokój był urządzony w klimacie francuskiego buduaru.


Chociaż jadłem obiad tak naprawdę karmiłem się swoim pożądaniem, czując go aż w gardle, nie mogłem się odezwać. Spoglądałem tylko w stronę Klary i wiedziałem już, że zostałem zdradzony, wiedziałem, że wypełniało się teraz, dokładnie w tym momencie moje przeznaczenie, że teraz nie zostanie mi nic innego, jak zostać jej niewolnikiem, bezwolnym służącym gotowym na każde jej skinienie i aby spełniać jej każdy kaprys.


Jadłem obiad i żarliwie modliłem się aby choć raz na mnie spojrzała, abym choć raz mógł zobaczyć jej wymalowane usta, jej oczy pokryte ciemno-złocistym cieniem. Ale widziałem tylko jej profil twarzy i słyszałem coraz bardziej obcy mi głos.


— No to kiedy wreszcie Robert zamierzasz udać się do pracy? Teraz, chyba już sam rozumiesz, że będę potrzebowała znacznie więcej pieniędzy. Nie mogę już się tak ubierać, jak dotychczas, sam chyba rozumiesz?

— Nie wiem jeszcze dokładnie, ale mój znajomy obiecał mi, że porozmawia u siebie w firmie, może będę mógł już niedługo zacząć pracę, jako ankieter — próbowałem jakoś wybrnąć z sytuacji, ale mój drżący głos zdradził mnie całkowicie.

— To dobrze, to bardzo dobrze. Muszę mieć najpierw chociaż na bieliznę. Bieliznę też potrzebuję. Już przecież nie mogę zakładać, chociażby takiej bluzki na tę, którą nosiłam do tej pory.


Scena ta przypominała japoński teatr No, w którym główne role odgrywane są przez mężczyzn przebranych za kobiety, którzy aby skryć swoją prawdziwą tożsamość są mocno wymalowani, a ich twarze przykrywa gruba warstwa pudru. Teatr, który nie dawał możliwości zbliżenia, który negował istnienie rzeczywistości obracając się całkowicie w świecie fantazji. Grały w nim trzy główne postaci: ja, Klara i jej matka. Czym był ten układ? Klara wraz z matką — obie elegancko ubrane kobiety i ja — biedny student filozofii, wiecznie w wyciągniętym swetrze, wpatrzony w jedną z nich. W powietrzu obok zapachu ciepłych potraw unosił się również ciężki zapach, zmysłowych perfum.


Zawsze byłem spięty w takich publicznych okolicznościach, ale teraz moje napięcie zaczynało mnie dusić. Odzywałem się tylko, na moment, zawsze cicho i mało zrozumiale, wypowiadając krótkie zdania:


— Tak, kochanie, dobrze pójdę do pracy.

— To jest naprawdę bardzo smaczne.

— Czy mogę prosić o cukier?

— Tak.

— Nie.

— Dobrze.

— To jest naprawdę bardzo smaczne

— Ślicznie wyglądasz


Klara w końcu spojrzała na mnie tym innym nieznanym mi do tej pory wzrokiem i powiedziała sucho:


— Robert, może tym razem ty pozmywasz? Chyba nie każesz mi zmywać, dama nie zajmuję się takimi sprawami — tu zaczęły się razem z matką głośno śmiać.


Wstałem i drżącymi dłońmi pozbierałem naczynia i zabrałem je do kuchni. Nawet wtedy gdy odkręciłem kran z wodą nadal słyszałem ich śmiech. Dziwne, ale nie czułem się tylko poniżony, ale też wzbierało we mnie pożądanie. Czułem, że pragnę być tak traktowany i sprawi mi to rozkosz. Wszystko działo się niezwykle powoli, ale tak chyba właśnie popada się w szaleństwo, nie będąc tego zupełnie świadomym. Ale widocznie tak już miało być…

Metamorfoza

Udało mi się zakończyć studia i poszedłem do pracy. Nie było to może zajęcie moich marzeń, ale w końcu przestałem być na jej utrzymaniu i zacząłem przynosić jakieś pieniądze. Zacząłem pracować w miejscu, gdzie zaczynało pracę większość moich znajomych — w instytucie badania opinii społecznej. Moja praca polegała najczęściej na pisaniu raportów dotyczących różnych aspektów związanych z opiniami konsumentów na temat rozmaitej gamy produktów i usług. Były to badania o różnorodnej tematyce, a to na temat spożywania słodkich pralinek, a to na temat korzystania z usług oferowanych przez towarzystwa ubezpieczeniowe, a to na temat postrzegania ogłoszeń i reklam. Projektowałem ankiety, pisałem scenariusze do wywiadów, rozmawiałem z ludźmi i publikowałem raport za raportem, spędzając niejednokrotnie długie wieczorne godziny w pracy. Ludzie, którzy ze mną pracowali dzielili się generalnie na dwie grupy, wysłużonych, starzejących się socjologów, sfrustrowanych brakiem pieniędzy i udających dobrotliwych inteligentów i młodych, dopiero co upieczonych, prosto po studiach adeptów socjologii, którzy podobnie, jak ja marzyli o oszałamiającej karierze w branży badań rynkowych. Udałem się do tej pracy, wcześniej nie będąc tego zupełnie świadomy, z nadzieją, że mnie także to się uda. Chociaż moja chorobliwa nieśmiałość nie pozwalała mi na swobodne poruszanie się, w tym zupełnie dla mnie nowym i nieznanym świecie.


Klara pracując w eleganckim butiku coraz bardziej ulegała swojej metamorfozie. W domu pojawiała się równie późno jak ja, a nawet nierzadko przychodziła kiedy szykowałem się już do spania. Z początku tłumaczyła się jeszcze, że musiała dłużej zostać w pracy, czy tym, że umówiła się ze swoimi koleżankami na kawę. Nieraz wracała z całą torbą zakupów, na które najczęściej składały się eleganckie bluzki, spódniczki, czy lakierowane pantofelki na wysokim obcasie. Nierzadko pojawiała się wśród nich także elegancka torebka, apaszka, jedwabny szal, czy nawet wyprofilowany kostium, zimnej profesjonalistki.


Jej zachowanie coraz bardziej mnie niepokoiło. Zaczynałem wtedy mowę, jaką zwykle wygłasza tzw. odpowiedzialny mąż:


— Przecież nie mamy na to wszystko pieniędzy — mówiłem to z wyrzutem, patrząc, jak mizdrzy się przed lustrem przymierzając kolejną, muślinową bluzkę z dużym wiązaniem, która bardziej nadawała się na wystawne przyjęcie niż stanowić mogła element codziennej garderoby.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 24.24