Dziękuję, że chcecie przeczytać kolejną historię pisaną moim piórem. W pierwszej kolejności warto by było przeczytać „Historię Śmieszka”, ponieważ na bazie tej książki została napisana ta historia.
Mam nadzieję, że będzie się ją równie przyjemnie czytało. Pewnie słuchaliście w dzieciństwie wielu bajek i każda z nich kończyła się szczęśliwie, a źli ludzie trafiali tam, gdzie ich miejsce. Często właśnie nasze przeżycia z tego okresu tworzą to, kim jesteśmy. Więc jeśli czyta to dorosła osoba i wciąż ma w sobie trochę dzieciaka, to niech zatrzyma go najdłużej, jak się da.
Historia Nataniela i Karolka też skończyła się szczęśliwie, ale — jak każda — miała swoje drugie dno…
Zaparzcie sobie dobrą herbatkę albo zróbcie jakiegoś mocnego drinka (jeśli jesteś pełnoletni of course, albo chociaż rób tak, żeby nikt nie widział), otwórzcie ulubione czekoladki (dzisiaj nie tuczą) i zapraszam do lektury!
Pozdrawiam wszystkich kolorowo i radośnie — Autorka
Cześć, jestem Karol!
Mam nadzieję, że pamiętacie moją historię, bo jeśli nie, to możecie się tutaj troszeczkę pogubić. Jeśli jednak czytaliście, ale dawno, dawno temu, zrobię Wam krótkie przypomnienie…
Miałem dwadzieścia sześć lat, gdy zaczęła się moja historia. Moje życie było nudne i monotonne, chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy do czasu, kiedy mój młodszy brat Janek postanowił się wyprowadzić i zamieszkać z dziewczyną. Mimo że nikt z domu mnie nie wywalał, poczułem się beznadziejnie, że w takim wieku nic jeszcze nie osiągnąłem. Beznadziejna praca, jeden przyjaciel, który miał mnie w poważaniu, i brak miłości. To wszystko dopiero wtedy zaczęło mi doskwierać.
Na początku próbowałem odnaleźć szczęście na siłę. Okazało się jednak, że prawdziwych przyjaciół i szczęścia nie da się tak zdobyć. Ktoś mi powiedział, że muszę się rozglądać, a ja na początku nie zauważałem, co było grane — do czasu, kiedy nowi sąsiedzi nie zaczęli wprowadzać się naprzeciwko. Gdyby nie znaleziony karton i odrobina odwagi, nigdy bym nie poznał tych cudownych osób, które zmieniły moje całe dotychczasowe postrzeganie świata…
Poznałem Nataniela, który — chociaż nie był dziewczyną — zamieszkał w moim serduszku. Czułem się z tym źle, że nie potrafiłem powiedzieć o tym rodzinie i ukrywałem swoje uczucie, którego do końca nie mogłem opisać, bo nikt z nas nigdy nie powiedział „kocham cię”. Koniec końców wyparłem się tej znajomości, a za sprawą nieprzeczytanego listu i pocałunku z jego kuzynką kontakt mój i Nataniela się urwał na dosyć długi czas.
Wypierałem to, ale wewnątrz wciąż myślałem o tym chłopaku. W międzyczasie zacząłem szukać własnego ja… W pracy poznałem nowego przyjaciela– Dominika. Zacząłem też pomagać w szpitalu u siostry, co dało mi poczucie własnej wartości.
Po czasie okazało się, że nasz konflikt był wynikiem nieporozumienia, aczkolwiek ja nie chciałem związać się z Natanielem, bo nie byłem w stanie powiedzieć o tym nikomu bliskiemu i czułem się z tym źle. Zaprosiłem go jednak wraz z Ewą i moim nowym przyjacielem do nas na Wigilię, ponieważ zrobiło mi się przykro, że spędzają święta w tak beznadziejnym nastroju. Chciałem też zrobić na złość mamie, bo zawsze mówiła, żebym przyprowadził kogoś tego dnia, chociaż wiem, że chodziło jej o moją drugą połówkę. Podczas wieczerzy zdałem sobie sprawę, że to właśnie Ewa jest dla mnie ważna i jej w tej całej mojej historii nie zauważyłem, jednak szybko mi to wypadło z głowy, gdy uśmiechnięta, spędzała czas z Dominikiem. Dopiero po czasie mnie olśniło i wytłumaczyłem sobie, że najważniejsze jest to, co się czuje w sercu, a nie co powiedzą inni. Wtedy naprawdę zrozumiałem, że cały czas czułem coś do Nataniela i tylko z powodu innych ludzi chciałem się tego wyprzeć. Postanowiłem zebrać się na odwagę i przy wigilijnym stole pokazałem, kogo tak naprawdę kocham.
Ten rok był dla mnie ciężki, ale bardzo wyjątkowy. Często żeby być naprawdę szczęśliwym człowiekiem i żyć w zgodzie z sobą, trzeba sporo przejść. Moje życie nie było łatwe, ale nie tylko ja miałem pod górkę…
Karol Frodowski
Kiedyś zastanawiałem się, co by się wydarzyło, gdybyśmy umieli czytać w myślach. Na pewno świat nie wyglądałby tak jak teraz, a większość polityków nie siedziałaby tam, gdzie sądzą, że jest ich miejsce. Często też nurtuje nas, że nie wiemy, co dana osoba o nas myśli i chcielibyśmy to wiedzieć, żeby zyskać pewność, na czym stoimy.
Ten rok był dla mnie wyjątkowo trudny. Zmarli moja mama i dziadek, jednak udało mi się posklejać w całość dzięki wsparciu bliskich i poznaniu tej jednej, wyjątkowej dla mnie osoby.
Każda historia ma swoje interpretacje. Dziś chciałbym przedstawić Wam ją z zupełnie innej, mojej perspektywy, jednak zanim dowiecie się, co wydarzyło się po kolacji wigilijnej i jak wyglądało nasze dalsze życie, musimy się z tą historią cofnąć do samego jej początku…
To jest tym razem moja historia…
Historia Buntownika
Nataniel Kress
5 rozdział 1 części: Tajemnicze pudełko z odwagą
Czerwiec, 2019 rok
Piękny wieczór, słońce świeciło tak jasno, niczym światła w lodówce. Czy coś takiego. Nie umiem zaczynać pisania czegokolwiek, więc nie dziwcie mi się, że to tak brzmi. Lepsze to niż „za lasami, za górami”, bo jesteśmy nad morzem.
Ubrałem się elegancko, jak nigdy. W zasadzie nie lubiłem się tak stroić, tym bardziej w upał, ale chciałem pokazać się z jak najlepszej strony, chociaż dzisiaj wiem, że to zwykła desperacja. Ewa patrzała na mnie z podziwem, że zamiast zająć się przeprowadzką, przymierzam eleganckie ciuchy.
— Jak wyglądam? — zapytałem, stojąc przed nieodpakowanym lustrem.
— Jak Krzysztof Ibisz, który wpadł przypadkiem do bigosu.
Zerknąłem na nią z irytacją. Czy zawsze musi być taka wredna?
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, że idziesz na to spotkanie. Nie powinieneś mu dawać kolejnej szansy, zostawił cię tylko dlatego, że masz pojebanego ojca. Mam wrażenie, że robicie to na siłę — dodała, opierając się o futrynę. — Nie musisz się teraz z nikim spotykać, odpocznij sobie.
— Jedna półkula mojego mózgu chce, a druga nie chce. To tylko spotkanie, nic przecież się nie stanie. — Zacząłem poprawiać swoje włosy, a Ewka zeszła na dół.
Nie będzie mi układała życia. Zresztą… nie chcę być samotny. Czy to tak trudno zrozumieć?
Nagle usłyszałem, że ktoś dzwoni do drzwi. Myślałem, że Ewa je otworzy, jednak pomyliłem się i musiałem zejść na dół. Dostawa z meblami już była i naprawdę nikogo się nie spodziewałem, a spotkanie miało się zacząć dopiero wieczorem. Znowu usłyszałem dzwonek.
— Już idę, idę… nie zesraj się — powiedziałem dosyć cicho, żeby nikt tego nie słyszał, chociaż zanim zszedłem ze schodów, minęło sporo czasu.
Otworzyłem drzwi i zobaczyłem chłopaka, który właściwie już odchodził, ale gdy się zorientował, że ktoś usłyszał dzwonek, odwrócił się i podszedł do mnie. Miał w dłoniach karton i białego psa, którego ledwo co udawało mu się utrzymywać.
— Karton tam… stał — wymamrotał tak, że ledwie byłem w stanie chłopaka usłyszeć. Odniosłem wrażenie, że się czymś stresuje.
— O, dziękuję, widocznie zapomnieliśmy. — Prawda była jednak inna, pudełko szło do wywalenia i czekało na przyjazd śmieciarki. Krzyknąłem za siebie: — Ewa, miałaś wziąć swoje klamoty! — Po czym dodałem do gościa: — Pan jest naszym sąsiadem? Ładny piesek.
— Tak i dziękuję. Chrumek.
Nie do końca zrozumiałem. Dziwnie zastygł i mówił niewyraźnie. Ciekaw byłem, czy na co dzień też tak sepleni.
— Słucham?
— Znaczy się… jestem sąsiadem, dziękuję za nazwanie mojego pieska ładnym i… wabi się Chrumek. — Uśmiechnął się dosyć dziwnie, więc starałem się to odwzajemnić.
— Śmieszne imię. A ja nazywam się Nataniel Kress. Bardzo mi miło poznać właściciela Chrumka, czyli…? — Chłopak chwilę nie odpowiadał. Nie do końca wiedziałem, czy te zawiechy są u niego codziennością, czy coś ze mną nie tak. Może jestem brudny na twarzy? Miałem wrażenie, że dziwnie się na mnie patrzy.
— Aaa, Karolek jestem, znaczy się Karol.
— Wezmę od ciebie ten karton. — Wyciągnąłem ręce, gdy zauważyłem za sobą moją kuzynkę. — Masz te swoje rzeczy do malowania. Wszystkiego zapominasz! — Spojrzałem na nią dosyć dotkliwie, żeby nie wypominała, iż miały pójść na śmietnik, o czym doskonale wiedziała.
— Dziękuję panu. Pewnie by zmokły, gdyby padało. — Ewa zerknęła na mnie srogim wzrokiem, chociaż ja przecież niczego nie zrobiłem.
— Nie zapowiada się. Tak w ogóle jestem Karol. — Podał jej rękę, gdy ta trzymała już karton. Przedtem jednak zerknął, czy ma ją czystą, co było wyjątkowo dziwne.
— Ewa! Miło mi poznać. Trzeba się kiedyś umówić na kawę, piwko czy coś i poznać nowych sąsiadów i fajnego pieska. Tutaj niedaleko mieszkasz?
— Chrumek… — powiedział bardzo cicho.
— Słucham?
— Pies wabi się Chrumek. I tak, można się spotkać, w sumie fajnie by było. Muszę już iść z pieskiem na spacer, ale to jest mój numer, zapiszcie sobie. — Wyświetlił na ekranie swojego telefonu numer, a Ewka go szybko zapisała.
— Bardzo miło mi było poznać szanownego pana. — Może to było wredne, ale pomachałem mu i zamknąłem drzwi, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
Chwilę staliśmy w bezruchu z tym pierdolonym kartonem. Oboje zrobiliśmy dziwne miny.
— Zamknąłeś mu drzwi przed samym nosem! — krzyknęła, rozbawiona.
— Myślisz, że tak to odebrał? Nie chciałem być wredny.
— Miejmy nadzieję, że nie. No to kolejną rozmowę z legendarnym Karolkiem masz za sobą! — Poszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie. — Idę wywalić ten karton za dom, a później biorę się za zamiatanie. Ci od mebli strasznie dużo kurzu nanieśli.
— Przebiorę się i ci pomogę. Nie idę na żadne spotkanie.
Ewa nic nie odpowiedziała, jedynie uśmiechnęła się w moją stronę, a ja poszedłem do sypialni się przebrać.
Napisałem wiadomość do Alberta, że dzisiejsze spotkanie odwołane, bo nie najlepiej się czuję, co było oczywistym kłamstwem, i wziąłem się od razu do sprzątania, żeby uwolnić swoje myśli. Ewa chwilę ze mną porozmawiała na ten temat, dodając, że kolejny epizod z tym samym chłopakiem niewiele wniesie do mojego życia, a na pewno mi zaszkodzi. Nie wiem, o czym myślałem, chcąc ponownie spotkać się z Albertem i odnowić znajomość. Pewnie dokuczała mi samotność.
Byłem nieźle zmęczony, a w naszym nowym domu pracy przybywało zamiast ubywać. W mojej głowie kłębiła się masa myśli, która nie miała ujścia. Z jednej strony jeszcze dobę temu cieszyłem się, że Albert chce się ze mną spotkać albo do mnie wrócić. Z drugiej strony pojawił się Karol, czyli tajemniczy człowiek, którego wnętrze ciekawi mnie najbardziej na świecie. Wiedziałem dokładnie, że byłem mu kompletnie obcy, nie wiem też, co się roi w jego głowie.
Nie miałem pojęcia, dlaczego po jednej rozmowie z sąsiadem od razu zrezygnowałem ze spotkania z Albertem. Dosłownie po chwili przemyślenia. Miałem wrażenie, że cały wieczór spędziłbym myślami z Karolem. Nic się nie wydarzyło. Pierwszy raz ze mną normalnie porozmawiał, a jednak poczułem się, jakby jakieś lody pękły albo po zimie nastała wiosna i rosło pełno kwiatów. Ewa widziała mój uśmiech podczas szmacenia podłogi.
— Wiesz… dziwi mnie to, że po jednej rozmowie z nim od razu odwołałeś tamto spotkanie. Jeszcze rano tak się cieszyłeś, że zaczynasz nowy rozdział w życiu. Chociaż dla mnie wpadanie do tej samej rzeki po raz kolejny jest jak wpadanie do bagna. — Ewa rozłożyła się na kanapie, a ja odłożyłem mopa i usiadłem obok niej, na chwilę milknąc.
— Ja już ci mówiłem, że w tym chłopaku jest coś… nie potrafię tego opisać. Jest jakiś taki inny. Wyjątkowy.
— Dziwny — przerwała mi, szczerząc się w moją stronę.
— Może trochę, ale kto w tym świecie nie jest dziwny.
— Przecież rozmawiałeś z Jankiem na jego temat. On chyba nie jest homo. Znaczy może tak wygląda, ale…
— Nie da się wyglądać jak gej — przerwałem jej. — Mówił tylko, że całymi dniami siedzi w domu, wychodzi tylko raz na pół roku do jakiegoś kumpla, który wygląda jak żul, albo do pracy. No ale dodał też, że może być homoseksualny, bo tak się zachowuje i ma wrażenie, że coś ukrywa.
— Jak się zachowuje? — Założyła nogę na nogę. Zawsze tak robi, jak ciekawi ją rozmowa, a lubiła dużo gadać. — Dziwne, że jego brat nie wie nic na jego temat.
— Mówił, że od kiedy pamięta, nigdy nie widział go z dziewczyną. Więc na bank coś ukrywa. Pytanie tylko, czy w ogóle kogokolwiek ma. — Zacząłem zerkać przez lekko oddalone okno na dom państwa Frodowskich, lecz nikogo nie zauważyłem.
— Jak siedzi całymi dniami w domu, to pewnie jest sam. Nie wiem, dla mnie to pokićkane, Nataniel, że zamieniłeś z nim kilka zdań i już się zakochałeś bez pamięci.
— Nie zakochałem się! — Znienacka uderzyłem Ewkę poduszką.
— Ej! Nie byłam przygotowana. Widzę, że się w nim zakochałeś. Jak jest heterykiem, to nic nie wskórasz. Ale ponoć geje jakoś tak się wyczuwają.
Zrobiłem dziwną minę.
— Jeszcze powiedz mi, że wąchamy sobie dupy jak psy. Jakaś część mnie już od jakiegoś czasu przyczepiła się do tego człowieka i nie chce puścić. Tym bardziej że wciąż przypominam sobie słowa Janka, kiedy sam od siebie opowiadał o bracie i zastanawiał się, czy jest gejem. — Oparty mop spadł na podłogę. — Jezu, jeszcze tyle sprzątania. Nie chce mi się.
— To daj mu szansę. Otwórz się. Co może się stać? — Ewka wstała i nalała sobie pomarańczowego soku do szklanki. — Oprócz tego, że Janek się wkurwi — zaśmiała się.
— Już sobie wyobrażam jego minę, jak się dowie, że jego najlepszy kumpel z nim flirtuje. Wkurwi się — powtórzyłem. — Wcześniej zapraszał mnie do siebie do domu, ale nie spotykaliśmy się z jego bratem, bo ciągle mówił, że jest dziwny, aspołeczny, jednak doskonale wiedział, że mi się podoba, szczególnie gdy zapytałem o jego orientację. Gdyby nie miał nic przeciwko, spotkalibyśmy się we trójkę.
— Może faktycznie jest gejem, a Janek kłamał tylko po to, abyś ty się z nim nie spotykał? — Kuzynka stanęła obok mnie i klapnęła w ramię dosyć mocno. Chyba lubi, jak mam siniaki.
— Ale dlaczego miałby kłamać?
— Gdybyś się związał z Karolem, pewnie zrobiłoby się dziwnie. No i by stracił najlepszego przyjaciela.
— To by się nie wydarzyło — powiedziałem stanowczo.
Doskonale wiem, że umiem utrzymać przyjaźnie, obecnie są one dla mnie bardziej wartościowe niż związki — pewnie dlatego, że nie było mi dane poczuć prawdziwej miłości. Umiem też dochować tajemnicy.
— Jednego w życiu nie rozumiem. Jak to jest, że zobaczy się raz człowieka, nic o nim nie wiesz, a uśmiechasz się do niego. Nogi ci się uginają, widzisz ten jego uśmiech i tyle wystarczy, by na lata utknął ci ten obraz w głowie i nie mógł wyjść.
— To jest zakochanie, Nataniel. Zrób coś z tym.
— Zrobię, bo inaczej osiwieję.
— Miałam na myśli dokończenie sprzątania. Ale jak tam wolisz. — Ewka uśmiechnęła się do mnie i oboje kontynuowaliśmy ogarnianie mieszkania, ale już w milczeniu.
Gdy udało nam się sprzątnąć podłogę w kuchni, zmęczeni usiedliśmy ponownie na kanapie. Przygotowane przez nas kanapki z opiekacza były bardzo smaczne, pewnie dlatego, że głód dał o sobie znać. Szukaliśmy filmu, ale jak włączyliśmy jakikolwiek, albo okazywało się, że ktoś z nas już go oglądał, albo był po prostu nudny. Kuzynka wolała horrory, a ja science fiction i bardzo ciężko było nam wybrać coś wspólnego do oglądania.
W moich myślach wciąż siedział ten człowiek. Nawet jak próbowałem skupić się na filmie, w głowie był tylko on. Przecież nic się nie wydarzyło — mówiłem sobie w myślach. Chciałem pogadać z Ewą o Karolu, ale ileż można o tym samym. Gdyby ktoś zapytał mnie, o czym był film, nie byłbym wstanie powiedzieć. Co chwilę zerkałem na odsłonięte okno, nieposiadające jeszcze firany, z myślą, że zobaczę Karolka, który wyprowadza swojego białego pieska. Nic by to nie zmieniło, ale samo zobaczenie go wprowadziłoby mnie w błogi stan. Najchętniej bym go przytulił, co robiłem w myślach kilka razy podczas tego wieczoru. Myślałem o nim wcześniej, ale za każdym razem, gdy go widzę, te myśli nasilają się i najchętniej bym stanął przy nim i zapytał, czy ma ochotę na kawę, kino, cokolwiek. Po prostu spędziłbym z nim czas.
Z tej mantry wyrwał mnie hałas za oknem. Kuzynka szybko wstała i podbiegła, żeby lepiej widzieć.
— Nataniel, chyba coś się stało. Sabina znowu ma jakieś jazdy z tym swoim…
— Niczego się nie nauczył! — Szybko poszedłem w stronę korytarza i założyłem pierwsze lepsze buty.
— Co ty chcesz zrobić? — Ewa była wyraźnie zaniepokojona. — Chyba nie będziesz się bił z Dominikiem?
— Jak trzeba będzie, to się będę bił — powiedziałem spokojnym głosem, otwierając drzwi i nie zwracając na nią uwagi. Prawdę mówiąc, nie zamierzałem z nikim toczyć walki, bo wiedziałem, jak wygląda sytuacja. Chciałem jedynie opanować jego nerwy.
Gdy wyszedłem, zauważyłem zrozpaczoną sąsiadkę przed domem. Mówiła coś o jakimś wyjeździe. Sabina usiadła na krawężniku i zaczęła płakać z telefonem w ręku — widocznie chciała gdzieś dzwonić.
— Zrobił ci krzywdę? — zapytałem, siadając obok. Dziewczyna nie przytaknęła, nie sądziłem jednak, że jej mąż mógłby cokolwiek jej zrobić. — Jeśli chcesz, możesz zostać u nas na noc.
— On pojedzie i znowu mnie zostawi, a nie ma pojęcia, że potrzebuję go bardziej niż kiedykolwiek. Zabierze małego i ma wszystko gdzieś. Wie, że moje leczenie trochę potrwa, a on po prostu umywa ręce i chce, żebym była w tym wszystkim sama. — Sabina otrzepała się i wstała z chodnika, co ja też uczyniłem. — Przeszkadzam mu i jestem dla niego tylko problemem. Chyba już mnie nie kocha, a ja… Ja nie potrafię być sama.
Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć sąsiadce. Nie miałem jej do zaoferowania nic poza noclegiem. Z jednej strony rozumiałem Dominika, to, jak jest mu ciężko, ale z drugiej uważałem, że nie powinien tak traktować żony, wiedząc, jak wygląda sprawa.
— Widziałem, że trochę wypił. Może jednak chcesz u mnie przenocować, a jutro porozmawiacie. Mamy dom troszkę w proszku, ale naprawdę nie widzę przeszkód.
— Nie. Ale bardzo dziękuję. — Chcąc trochę pomóc Sabinie, przytuliłem się do niej, a ona dosłownie się we mnie wgniotła tak, jakby nigdy nikogo nie przytulała.
— Gdyby się cokolwiek działo, to dzwoń. Nie zdziw się, jak napiszę do ciebie esemesa, czy wszystko okej.
— Dziękuję, Nataniel — powiedziała szeptem, a później powolnym krokiem poszła do domu, a ja stałem, chcąc się upewnić, że gdy tylko otworzy drzwi, nie wyjdzie jej mąż z siekierą. Martwił mnie też fakt, że ich synek był prawdopodobnie z nimi w domu i słyszał wszystkie te krzyki, chociaż doskonale wiem, że Sabina nie dałaby skrzywdzić w jakkolwiek sposób swojego syna. Jej mąż zresztą też.
Westchnąłem i powoli udałem się w stronę domu pełen różnorakich myśli, które szybko się zmyły, gdy usłyszałem swoje imię w lekko przekręconej formie. Odwróciłem się za siebie i zauważyłem Karolka. Emocje na chwilę opadły i na mojej twarzy pojawił się uśmiech, chociaż nie powiedziałbym tego samego o nim.
— Coś się stało? — zapytałem, stojąc jak wryty.
— Tak! Ja mam pytanie. Co się tutaj, do cholery, działo? — Miałem wrażenie, że Karol był poirytowany, chociaż do końca nie wiedziałem dlaczego.
— Usłyszałem krzyki, jak byłem na tarasie, i zwyczajnie wybiegłem, bo zobaczyłem naszą sąsiadkę we łzach. — Zacząłem się dziwnie stresować rozmową z nim. Okłamałem go też o tarasie, nie chciałem przyznać, że obserwowałem dom Sabiny, a także jego z okna w salonie.
— I postanowiłeś ją przytulić? — Karol skrzyżował ręce. Nie wiedziałem, co to znaczy i w ogóle co on ma na myśli.
— Sama się do mnie przytuliła — znowu skłamałem i uśmiechnąłem się, chcąc zdjąć wrogą minę z twarzy sąsiada. Nie udało się. — Nie wiem, co tam się stało, nie wypada pytać. — Trzeci out. Wiedziałem, co się stało, ale nie wypadało na ten temat rozmawiać. Już i tak za dużo powiedziałem.
— Pokłóciła się z mężem. Rozumiesz… z mężem! — krzyknął, co mnie bardzo przeraziło.
— No dobrze, ale to raczej nie mój interes.
— I odczep się od niej, dobrze? — Nie wiedziałem, o co chodzi Karolowi, ale mimo że siedział w mojej półkuli mózgu odpowiadającej za ciągłą myśl o nim, zacząłem się lekko denerwować. Być może Janek miał rację, gdy mówił, że jego brat jest dziwny. Szybko jednak przewertowałem pewne wątki i przyszła mi do głowy bardzo dziwna myśl o nim samym.
— Ale ja jej przecież nic nie zrobiłem! Ej… chyba nie myślisz, że na nią lecę?
— W sumie… w sumie chyba tak myślałem — odpowiedział szybko, po czym zaczął patrzeć pod nogi jak skruszony pies.
— Karol… Dobrze pamiętam? — zagrałem niczym w wysoce kiepskim teatrze. — Ja nie lecę ani na mężatki, ani na niemężatki. –Mrugnąłem, co troszkę zmniejszyło jego napięcie, gdy tylko na mnie spojrzał.
— Bo wiesz, ona ma męża i w ogóle. Ach, przepraszam, niepotrzebnie się czepiam.
— Nic się nie stało. Na przyszłość jak będę przytulał jakąkolwiek dziewczynę, to uświadom sobie, że jestem gejem — powiedziałem krótko, zwięźle i na temat. Chłopaka chyba zamurowało. Obczaił mnie niczym laser w jakiejś grze i odpowiedział:
— Naprawdę? A nie wyglądasz…
Zdałem sobie sprawę, że jestem ubrany podobnie do Karola.
— A według ciebie jak wygląda typowy gej? — Uśmiechnąłem się do niego i, podobnie jak on mnie, przeskanowałem go laserem, ale chyba nie zrozumiał tego, co chciałem mu tym przekazać. Liczyłem też na jakąś ciekawą historyjkę o ciasnych rurkach, w których pocą się jaja.
— Faktycznie. Dobrze, nie było rozmowy. Jeszcze raz przepraszam. — Chłopak odwrócił się i zrobił kilka kroków w kierunku swojego domu.
Wtedy właśnie przypomniałem sobie słowa Ewy. Żeby „coś z tym zrobić”. Nie za wiele miałem czasu do namysłu, więc wymyśliłem pierwsze, co mi wpadło do głowy:
— Zapraszam cię i całą twoją rodzinę do nas jutro na sąsiedzkiego grilla. Szesnasta! Piszesz się?
Karol odwrócił się i zrobił wyjątkowo dziwną minę. Na pewno się tego nie spodziewał. Ja też się nie spodziewałem.
— W sumie… czemu nie! Będzie fajnie poznać nowych sąsiadów od lepszej strony. — Pomachałem mu z oddali, a on na koniec, gdy już wchodziłem na swoje podwórko, krzyknął: — Jeszcze raz przepraszam za wszystko!
Uśmiechnąłem się najszczerzej, jak się da.
Ewa stała w korytarzu i oznajmiła, że wszystko widziała przez okno. Ja zatrzymałem się przy drzwiach i, nawet nie ściągając butów, oznajmiłem…
— Chyba się zakochałem.
Opowiedziałem Ewie o zamieszaniu z sąsiadem. Nie do końca wiedziałem, co siedzi w moim popapranym umyśle. Kuzynka twierdzi, że to zwykłe zauroczenie i niewiele z tego wyjdzie, tym bardziej że nikt z nas nie był pewien, czy Karol faktycznie jest homoseksualny.
Tej nocy szlajałem się po pokoju, usiłując znaleźć ujście dla swoich myśli. Sięgnąłem po telefon, który zostawiłem wieczorem na blacie kuchennym. Jestem typem, który rzadko siedzi w social mediach czy przed ekranem i często zostawiam telefon, gdzie popadnie. Uważam, że to strata czasu, a jak ktoś będzie chciał, to zadzwoni. Dostałem trzy esemesy od Alberta, który chyba dopiero teraz boleśnie odczuł fakt, że się nie spotkamy.
Zastanawiałem się też, jak ma wyglądać ten cały sąsiedzki grill. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby zorganizować coś takiego, kiedy jesteśmy w błocie z przygotowaniami. Dopiero późnym wieczorem olśniło mnie, że będę musiał zaprosić sąsiadów, co nie bardzo chciałem zrobić. Kuzynka też nie kipiała radością, ale chyba zrozumiała, że na szybko nie specjalnie wiedziałem, co wymyślić. Najchętniej spędziłbym ten czas wyłącznie z Karolem i właśnie tej nocy zastanawiałem się, dlaczego po prostu nie zaproponowałem piwa albo jakiegoś wyjścia. W gruncie rzeczy z sąsiadami będzie ciężej się poznać, ale z drugiej strony zatuszują fakt, że się w nim bujam. Martwię się też, że Karolek będzie zamknięty w sobie. Przecież zaprosiłem go z całą rodziną, chociaż ze względu na dzieciństwo niespecjalnie lubiłem państwa Frodowskich. Miałem nadzieję, że nie pamiętają moich wybryków z dawnych lat.
Wstałem przed dziewiątą, zrobiłem sobie szybkie płatki, kiedy kuzynka rozmawiała z dostawcą mebli. Była na mnie niemiłosiernie wkurzona, że urządzam sąsiedzkiego grilla, kiedy jest tyle do zrobienia, a dzisiaj przychodzą łóżko do jej sypialni i dwie komody. Napisałem w tym czasie do Sabiny, szybko odpisała mi, że wszystko u niej okej, a ja, korzystając z okazji, zaprosiłem ją wraz ze znienawidzonym przeze mnie jej mężem na grilla. Szybko potwierdziła swoją obecność. Więcej sąsiadów nie znałem, więc postanowiłem po prostu przejść się po domach. Ewa uważała to za bardzo śmiałe, a zarazem śmieszne posunięcie, ale ja uznałem, że warto poznać sąsiadów i później sobie pomagać. Może ktoś z nich jest mechanikiem i będzie naprawiał mojego grata? Wiecznie jest rozwalony — nawet teraz.
Z sześciu domów tylko w czterech otwarto mi drzwi. O dziwo każdy przyjął zaproszenie, chociaż koniec końców jedna para nie przyszła wieczorem, tłumacząc się z tego parę dni później, co mnie obchodziło jak zeszłoroczny śnieg.
Przyszedłem do salonu, zgrzany jak nigdy, i szybko poszedłem napić się wody. Ewa stała ubrana w szary dres i przyglądała mi się ze zdziwieniem.
— Zachowujesz się jak jakiś wariat. Chyba serio się zakochałeś.
— Chyba. Chociaż „chyba” to trochę jak przytaknięcie. — Uśmiechnąłem się, wkładając szklankę do zmywarki.
— Zapraszasz też Janka? — Zrobiłem dziwną minę. Nawet mi nie wpadło do głowy, by zapraszać jego brata.
— Nie, no co ty! Dziwnie będzie.
— I tak Karol przyjdzie z rodzicami. To już chyba wystarczająco dziwne.
— Janek się wkurwi — powiedziałem niskim głosem, zastanawiając się, jak by to miało w ogóle wyglądać.
— Będzie w końcu postawiony przed faktem dokonanym. Zaproś go! — Ewa dosłownie uderzyła mnie w ramię. — Bardziej się wkurzy, jak dowie się, że zaprosiłeś wszystkich sąsiadów oprócz najlepszego kumpla.
— I że zagaduję do braciszka…
— Wiesz, pytanie, czy on serio jest gejem. To chyba najważniejszy aspekt tego wszystkiego, Nataniel. — Otworzyła lodówkę i zaczęła przeglądać ją niczym szafę.
— Janek o nim tak opowiadał i tak go przede mną chronił, że wygląda, jakby był. Aczkolwiek sam tego nigdy nie powiedział i nie przytaknął. Niech się dzieje, co chce. Zaproszę Janka, a fakt, że będzie tam Karol, niech wygląda na zbieg okoliczności, bo przecież zaprosiłem wszystkich sąsiadów.
— No właśnie. I ciekawe, czym ich nakarmisz! Musisz jechać do sklepu, a ja odbiorę te pieprzone meble. Na którą impreza?
— Na siedemnastą.
— Nie mówiłeś mi wczoraj, że zaprosiłeś Karola na szesnastą? — Zerknęła mi prosto w oczy, a ja się uśmiechnąłem.
— Mówiłem — syknąłem, kierując się w stronę drzwi na zewnątrz.
Postanowiłem szybko wyjechać samochodem Ewki, bo zaraz miał przyjechać gość z meblami. Później wyciągnąłem składane krzesła, które dziadek miał na strychu. Były strasznie stare i miałem nadzieję, że się nie rozwalą. Zacząłem je przecierać z kurzu, gdy przyjechał dostawczak.
Z samochodu wysiadł dosyć wysoki i szczupły mężczyzna, a dwóch innych wyszło otworzyć tył auta. Podszedł do mnie i kazał podpisać papiery. Chyba nie miał ochoty pracować w taki słoneczny dzień, w sumie mu się nie dziwię, chociaż troszkę uśmiechu by nie zaszkodziło. Nic złego przecież nie zrobiłem. Kuzynka wybiegła i pomogliśmy wnieść meble do salonu. Na koniec ten sam mężczyzna przed podjazdem kazał mi podpisać ostatni świstek, którego wcześniej zapomniał. Gdy to zrobiłem, ujrzałem w oddali Karolka, który spacerował ze swoim pieskiem.
Miałem wrażenie, że patrzy w moją stronę, jednak gdy ja zerkałem w jego, uciekał w inną, chwilę później oddalając się w boczną uliczkę. Nie chciałem, by odchodził, pragnąłem chociaż minutę z nim pogadać bez sąsiedzkiego gwaru, więc instynktownie zacząłem biec w jego stronę.
— Hej, Karol! Mam do ciebie taką małą prośbę… Masz może teraz trochę czasu? — Nie wiedzieć czemu dostałem strasznej zadyszki, ale to pewnie ze stresu.
— Zależy na co — powiedział dosyć wrednym tonem, ale uśmiechnął się, co było trochę dziwne.
— Muszę lecieć do sklepu kupić to i owo na grilla, a sam nie dam rady. Ewa musi zostać w domu i pilnować dostaw. Pojedziesz ze mną? — skłamałem jak nic. Na dzisiaj nie mieliśmy już w planie żadnych dostaw.
— Kiedy?
— Zaraz!
— Tylko umyję zęby!
— Jesteś zajebisty koleś. Przyjdź, jak się ogarniesz! — dodałem z pełnym entuzjazmem, po czym udałem się z powrotem do kuzynki. Nie chciałem dłużej konwersować z Karolem, bo miałem wrażenie, że z mojej głowy wychodzą same bzdury. Serio, zakupy? Nie mogłem wymyślić nic sensowniejszego? Mimo wszystko cieszyłem się, że się zgodził i w końcu spędzimy trochę czasu razem. — Ewa, biorę twoje auto i jadę na te zakupy!
— Jaki narwany! — stwierdziła, zamykając bramę za dostawczakiem. Chyba domyśliła się, o co chodzi. Baby tak mają, że nie trzeba im mówić.
Popędziłem szybko do sypialni, praktycznie potykając się o schody. Kuzynka się ze mnie śmiała, chociaż miałem wrażenie, że było to trochę wymuszone. Z lekko uchylonego okna usłyszałem, że jakaś ciężarówka zbliża się do naszej posesji. Zerknąłem w telefon, gdzie trzymałem notatki na temat przewoźników naszych mebli. Okazało się, że prócz porannej dostawy nic się nie szykuje, więc pewnie to przypadek, że się obok nas cokolwiek zatrzymało. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, że to sporej wielkości ciężarówka bez opisu.
Ewka wbiegła bez pukania, gdy stałem bez koszulki, i zapytała, czy cokolwiek jeszcze zamawialiśmy. Odpowiedziałem, że to pewnie sąsiedzi, i skrytykowałem jej pomysł, by praktycznie każdy mebel był zamawiany z innej firmy, przez co są problemy z dostawami.
Założyłem swoją ulubioną koszulkę w paski i psiknąłem się perfumami, które dostałem na urodziny od mamy. Wtedy właśnie zacząłem się zastanawiać, czy nie zaprosić też jej. Z jednej strony chciałem jej wszystko pokazać na spokojnie, a z drugiej — wypadałoby, chociaż strasznie się bałem, że przyjedzie z ojcem, a on wszystko popsuje. Postanowiłem, że do niej jeszcze dzisiaj zadzwonię i zaproszę wraz z siostrą na jutro. Chciałem, by Zuzia towarzyszyła mi dzisiaj, ale pojechała na urodziny kolegi. Koniec końców mama mnie kolejnego dnia i tak nie odwiedziła, bo ojciec ostro zachlał i musiała się nim zająć niczym małym dzieckiem.
Nie miałem za dużo czasu na rozważania, bo usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem zakłopotanego Karola.
— Jedziemy na zakupy! Będę wtedy, kiedy będę!
— Debil — odpowiedziała dosyć cicho, a ja miałem nadzieję, że sąsiad tego nie słyszał.
Zaprosiłem chłopaka do auta, uśmiechnąłem się do niego i zacząłem ustawiać pieprzone lusterka po Ewce. Strasznie tęsknię za moim wiecznie rozwalonym autem, ale póki nie ogarniemy mieszkania, nie mogę sobie pozwolić na nowe.
Podróż była… dziwna. Karol w ogóle się nie odzywał, a ja nie wiedziałem, jak rozpocząć rozmowę. Chociaż w głowie siedziała mi masa myśli i pytań, wolałem ich jednak na razie nie zadawać. Cała ta wyprawa i spędzenie czasu z nim miało mi pomóc go poznać i odkryć tajemnicę, czy ma podobne poglądy do moich. Po chwili włączyłem radio, by uniknąć tej dziwnej atmosfery. Na szczęście do sklepu było całkiem blisko.
Gdy wysiedliśmy, troszkę się rozluźniłem. Uśmiechnąłem się do Karola.
— Już dawno nie robiłem takich dużych zakupów. Trzeba kupić sporo mięsa, kiełbasy… no i bezmięsnej kiełbasy, bo moja kuzynka nie je mięsa. Sałatki trzeba będzie porobić.
— Jak smakuje bezmięsne mięso? — zapytał, gdy brałem koszyk i usuwałem z niego paragon pozostawiony przez poprzedniego klienta.
— Ponoć bardzo dobrze. Tak Ewa mówiła. Sam nie jadłem.
— Kupię nam piwo! Chyba każdy lubi piwo! — Byłem zdezorientowany. Nie chciałem, by cokolwiek kupował, co też mu powiedziałem, ale chłopak się uparł i mimo mojej woli wsadził naprawdę sporo trunków do wózka, jakby szykował się ostry zgon.
Miałem wrażenie, że te zakupy trwały wieki, aczkolwiek Karol był bardzo przydatny. Pomagał znajdować mi produkty, które miałem na liście w telefonie, i szukał tych, które powinny tam być, ale oczywiście zapomniałem dopisać, jak pieczywo czy ketchup.
Słynna zasada KKK — Każdy Kocha Ketchup.
Przy kasie zaczął dzwonić mi telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni, sądząc, że to moja mama, ale wyświetlił mi się Janek. Zerknąłem szybko na jego brata, który oglądał gumy wystawione obok, i szybko nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Przeczuwałem, że będzie zły.
Gdy tylko Karol się lekko oddalił, zadzwoniłem i powiedziałem, że później porozmawiamy, bo jestem na zakupach, nie dając mu w ogóle dojść do głosu. Napisałem esemesa z informacją, że zapraszam go z dziewczyną na grilla, żeby później nie zapomnieć. Nie mam pojęcia, czy była to dobra decyzja. Zapakowaliśmy produkty do siatek, a ja postanowiłem zrobić wszystko, by ta podróż minęła lepiej niż poprzednia. Przede wszystkim chciałem skorzystać z okazji i wypytać go, czy kogokolwiek ma, co było dla mnie najważniejsze i mniej wstydliwe niż zapytanie wprost, czy jest gejem, bo… tak mi się wydaje.
— Nienawidzę robić zakupów. Dziwię się, że kobiety to lubią — powiedziałem, zapinając pasy.
— Ja zniosę wszystko, ale nie lubię przymierzać spodni. Zawsze jak je zakładam w sklepie, to te lustra mnie pogrubiają.
— A pamiętasz jeszcze czasy przymierzania jeansów na kartonie w zimę? — zaśmiałem się, przypominając sobie nasze wypady z mamą i małą siostrą w wózku.
— Wejdź, ja ci zasłonę przytrzymam! — Obaj się śmialiśmy, a ja ruszyłem do przodu. Tym razem byłem pewien, że klimat będzie lepszy. — Kim jest dla ciebie Ewa? — zapytał dosłownie po pięciu sekundach ciszy. Zacząłem się zastanawiać, jakby odpowiedź była skomplikowana.
— To jest moja młodsza kuzynka. Fajna babka, nie? Czasami jest bardziej męska niż niejeden facet! — Przypomniałem sobie częste szturchanie mojej skromnej osoby.
— Mieszkacie tam we dwoje tylko?
— Tak, chociaż uważam, że ten dom jest za duży dla naszej dwójki. Będzie sporo sprzątania, jednak wiadomo, nie umywa się do waszego. Ile osób mieszka z tobą? — Nie interesowało mnie to kompletnie, właściwie znałem już odpowiedź, ale bardzo nie lubiłem mówić o sobie.
— Mieszkam z rodzicami. No i z psem.
— Z Chrumkiem, jasne. Rozumiem, że rodziców zaprosiłeś na dzisiejszego grilla? — Wtedy uświadomiłem sobie wtopę, że zapraszanie Karolka z rodzicami na szesnastą nic nie da, gdy okaże się, że przyjdzie z nimi. Nic też nie da, gdy okaże się, że jest hetero. Gdyby dało się cofnąć czas, wymyśliłbym na niego lepszą zasadzkę.
— Tak, ale są zajęci. Dużo osób przyjdzie? –Wewnętrznie uśmiechnąłem się i mi lekko ulżyło.
— Dwadzieścia parę, dokładnie nie wiemy. Jak coś, pożyczysz krzesła? — Zaśmiałem się i przez moment, zamiast na drogę, zapatrzyłem w jego błyszczące, brązowe oczy.
— Zapowiada się fajna impreza. Przyniosę krzesła, jeśli będzie taka potrzeba.
— A tak między nami, Karol… masz kogoś? — Miałem wrażenie, że to pytanie wywaliło mi się z ust bez mojego pozwolenia. Chciałem to powiedzieć w myślach, ale się wymknęło i już nic nie da się z tym zrobić. Zawstydziłem się jak nigdy, bo chociaż chciałem go o to wypytać po drodze, kompletnie nie byłem na to przygotowany. On najwyraźniej również, bo zrobił naprawdę dziwną minę, która nie oznaczała niczego. — No, nie wstydź się.
— Nie mam. W sumie to trochę skomplikowane. — Ta odpowiedź dała mi mimo wszystko ogromną satysfakcję, bo chociaż niejednoznaczna, to wiele mi mówiła. — A ty kogoś masz? — zapytał po chwili.
— Nie mam.
Uśmiechnąłem się do niego, a później puściliśmy muzyczkę na resztę drogi, która nie była długa.
6 rozdział 1 części: Perfect
Podjechaliśmy pod dom, gdy okazało się, że ta mała cholera nie otworzyła bramy. Doskonale wiedziała, że pojechałem po te zakupy i będę chciał na spokojnie wjechać, aby je rozpakować. A było ich sporo. Karol wziął trzy siatki i położył je na stołach, które wyniosła wcześniej Ewa. Jednak najpierw trzeba to jedzenie przygotować, więc zaproponowałem, byśmy to wszystko wnieśli do środka. Zrobiliśmy kilka tur z siatkami, kiedy kuzynka wyciągała dwa ostatnie stoły, by wszyscy się zmieścili. Swoją drogą nawet nie zauważyłem, kiedy z nimi przyjechała. Były rozkładane, więc łatwo je będzie zwrócić. Stanąłem przed drzwiami domu, by głęboko westchnąć, kiedy Karol zapytał:
— Pomóc wam jeszcze w czymś?
— Jedyne, w czym możesz pomóc, to przyjść na szesnastą. — Uśmiechnąłem się do niego, a on pomachał mi i odszedł.
Zacząłem szlajać się wraz z Ewką po kuchni. Szło nam całkiem szybko, większość przekąsek już dawno zrobiona, a to, co na grilla — przyprawione. Kuzynka robiła sałatki i dipy, a ja powoli rozsypywałem chipsy, ciastka i chrupki do dużych misek pozostawionych po dziadku. W pewnym momencie usłyszałem dźwięk telefonu. Miałem lekko umorusane dłonie od podjadania chipsów, więc nie sprawdzając, kto dzwoni, odebrałem natychmiast. To był Janek. I tak jak oboje myśleliśmy… wkurwił się:
— Czemu… czemu do cholery zaprosiłeś Karolka na tego grilla?
— A czemu nie? — odpowiedziałem w pełni spokojnie, chociaż wewnątrz mnie gotowała się grochówka.– Zapraszałem wszystkich sąsiadów, a on jest w końcu jednym z nich, co nie?
— Mówiłem ci, że nie chcę, żeby mój brat się trzymał w naszej paczce!
— A nasza paczka to co… to ty i ja? Chyba wydaje mi się, że mam prawo spotykać się, z kim chcę.
— Ale nie z moim bratem! Omawialiśmy to już!
— Czemu? — Po drugiej stronie zapadła cisza. — Ani razu dokładnie nie powiedziałeś mi, dlaczego nie możemy spotkać się we trójkę, pójść do kina czy cokolwiek.
— Wiesz, że nie lubię Karolka. On jest nerdem.
— A ja z nim gadałam i wydaje się sympatyczny. — Usłyszałem Janka syczącego przez telefon, co brzmiało jak lokomotywa. — Przyznaj, że boisz się, że zaprzyjaźnię się z twoim braciszkiem i zapomnę o tobie.
— Żeby tylko chodziło o przyjaźń… — dodał cichym głosem, ale ja doskonale wiedziałem, o co mu chodzi.
— Czyli się boisz, że się we mnie zakocha?
— Ale co? Nieee…
— Przyznaj się, że nie chcesz mieć brata geja. W ogóle dziwie się, że zgodziłeś się na przyjaźń ze mną. Myślałem, że nie jesteś homofobem, ale to i tak nic nie zmieni, bo skoro twój brat ma takie preferencje, to już będzie miał.
— Brata geja? Czy on powiedział ci, że jest gejem? — Janek strasznie podniósł głos, a ja uwielbiałem się z nim droczyć.
— A nie jest? Myślałem, że jest, tylko nie chcesz mi tego powiedzieć.
— Nie jest. Znaczy. Chyba nie jest. — Lekko posmutniałem po tych słowach, więc postanowiłem zmienić temat.
— Będziecie z Julką na tym grillu? — zapytałem, aby zmienić temat.
— Tak, będziemy. Pewnie się chwilę spóźnimy. Tak w ogóle, Karolek właśnie dopiero teraz się dowiedział, że się przyjaźnimy. Zadzwonił do mnie, gdy dałem mu znać, że nie będę na kolacji u rodziców. Nic mu nie mów o naszej tajemnicy.
— Nie mówiłem mu nic o tobie, więc nic nie wie i się nie dowie. Masz to jak w banku.
Nie byłem ani dobrym gospodarzem, ani jakimś specjalnym kucharzem, ale próbowałem zrobić wszystko, by ten grill się udał. Cały czas miałem w głowie, że mój pomysł z „sąsiedzkim spotkaniem” jest przesadzony względem tego, że tak naprawdę chciałem spędzić czas z Karolkiem. Miałem ogromne wyrzuty sumienia, że zamiast zająć się przeprowadzką i sprzątaniem, wpakowałem siebie i Ewę w takie gówno. Najchętniej bym to odwołał. Na szczęście ona wypomniała mi to tylko raz. Chyba wie, że jak ktoś się w kimś zabuja, to robi dziwne rzeczy i nie do końca normalne.
Rozmowa z Jankiem dała mi do zrozumienia, że on sam naprawdę nie wie, jak to jest z Karolem, ale dla mnie dziwne było to, że chłop ma tyle lat i nigdy się z nikim nie związał. A może jednak związał, ale spotykał się potajemnie. Może też jest na tyle nieśmiały i introwertyczny, że nie potrafi do nikogo zagadać ani podjąć jakiegokolwiek działania. Najchętniej bym go wprost zapytał, ale boję się odpowiedzi… Chociaż ta w samochodzie wydawała mi się jednoznaczna, to po rozmowie z jego bratem sam już nie wiem, na czym stoję.
Gdy sprawdzałem, czy ciasteczka, które miałem w piekarniku, są gotowe, usłyszałem pukanie do drzwi. Zerknąłem szybko na godzinę w telefonie… pięć minut przed szesnastą. Idealnie i punktualnie — pomyślałem i szybko otworzyłem drzwi.
Karol stał troszkę zdezorientowany, zerkając do tyłu na Ewę, która ustawiała talerze na stołach.
— Ja już się pogubiłem. Grill miał być na szesnastą czy na siedemnastą? Jestem pewien, że przyszedłem o dobrej godzinie. — Chłopak zrobił strasznie przerażoną minę, jakby cokolwiek przeskrobał.
— Tak jest, proszę pana! Chciałem, żebyś mi troszkę tutaj pomógł. Przy sałatkach i doprawianiu mięsa.
Weszliśmy do środka, a on zaczął się rozglądać po mieszkaniu, jakby był w jakimś muzeum. Podszedł do piekarnika, podziwiając ciasteczka przez okienko.
— Trzymaj fartuch! Szkoda, żeby takie wdzianko się ubrudziło. No i sorki za tą plamę, nie chciała się sprać — powiedziałem, po czym założyłem mu go. Wyglądał dosyć zabawnie, ale w końcu zaczął się uśmiechać.
— Uwielbiam ciastka z kawałkami czekolady. Te z czym są?
— Powiedzmy, że z czekoladą — zaśmiałem się, zdając sobie sprawę, że z moim zmysłem piekarza zapewne będą smakować jak tynk ze ściany. — Czyli lubisz ciasteczka zrobione z mąki?
— Emm… tak.
Wtedy zrobiłem jedną z tych irracjonalnych rzeczy, o których mówiłem. Włożyłem dłoń do otwartego opakowania mąki, nabrałem jej trochę i rzuciłem na jego biały, choć nie do końca biały fartuszek.
— No to co? Bitwa na mąkę!
— Wszystko będzie brudne! — Karol wyraźnie się przeraził i zaczął strzepywać pył na podłogę.
— Raz się żyje, Karol! — krzyknąłem, po czym ponownie posypałem go mąką po całej twarzy. Myślałem, że się wkurzy, ale uśmiechnął się i przyłączył do zabawy.
Zaczęliśmy ogromną walkę na mąkę, której w planie nie miałem kompletnie. Wszystko zrobiło się białe, a ja nie zdawałem sobie sprawy, że pył wpada do sałatek, które stały na blacie. Sąsiad się świetnie bawił, miałem wrażenie, że brakowało mu takiej dziecięcej rozrywki. Pierwszy raz usłyszałem, jak się śmieje. Wziąłem garść mąki i zacząłem go atakować mocniej. Ten się cofał, aż potknął się o kanapę i spadł na podłogę. Wyglądało to bardzo zabawnie, a kiedy on leżał po przegranej walce, ja wysypałem mu resztę na twarz. Wtedy zobaczyłem, że chyba ma dosyć, i zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że aż tak mnie poniosło.
Mogłem mu zrobić krzywdę.
Mógł umrzeć przez mąkę.
Mogłem siedzieć przez mąkę.
Pomogłem mu wstać, ale nie mógł otworzyć oczu. Przeraziłem się niemało, chociaż wiedziałem, że nic mu nie będzie, Mi było łatwiej, bo miałem okulary. Stanął blisko mnie, a ja przetarłem mu dłonią oczy.
— Wszystko okej? — zapytałem ze smutkiem.
— Jeszcze żyję… — Otworzył oczy, zerknął na mnie, a ja zrobiłem minimalny krok do tyłu, otrzepując włosy. — Wszystko w bieli. — Chłopak zaczął się rozglądać po kuchni.
— Wystarczy, że my się przebierzemy. Chodź, dam ci coś.
Złapałem go za dłoń, co mnie cholernie ekscytowało, i zabrałem go do sypialni, która jeszcze do końca nie wyglądała jak miejsce do spania.
Dałem mu swoje spodnie i koszulę. Te pierwsze były dla mnie nieco za małe, ale miałem pewność, że na Karolku będą leżały super. Zacząłem się też martwić, czy nie jest na mnie zły, że ubrudziłem jego ubrania, ale jakoś nie byłem w stanie o to zapytać. Usiadłem na łóżku i robiłem wszystko, żeby nie patrzeć, jak Karol się przebiera. Normalnie bym wyszedł, ale przyciąganie tego dnia było ewidentnie mocniejsze. W tych ubraniach wyglądał ekstra, nawet lepiej niż we własnych, chociaż koszulka była ciut za duża. Zaproponowałem też, że wypiorę jego rzeczy, ale zaprotestował.
— Kuchnię się później posprząta. Cudowność! — Podszedłem do niego i zacząłem spoglądać na jego dzisiejszy outfit. Był genialny. — Czekaj, masz mąkę w oczach!
Zamknął je, a ja przetarłem mu oko, dodając, że będzie musiał umyć twarz i chociaż przeczesać włosy. Ja w sumie też.
Spojrzałem na niego. Uśmiechał się, a jego poliki, mimo iż przykryte delikatną warstwą białego puchu, rumieniły się, On patrzył mi prosto w oczy, czego jeszcze nigdy nie robił, i właśnie to dodało mi ogromnej śmiałości, by zrobić krok do przodu. Nie wiem, czy to część mojego irracjonalnego zachowania, czy amor z tyłu mnie popchnął, ale pocałowałem go. Dałem mu buziaka i to prosto w usta.
Chwilę później zacząłem tego żałować. Karol zrobił minę robota i stał jak wryty, a mi serce waliło ogromnie. Jego mimika nie zdradzała nic. Zrobiłem krok do tyłu, spoglądając na niego, kiedy on wciąż trwał w bezruchu. Miałem wrażenie, że trwa to bardzo długo, i zacząłem się bać, że ta reakcja była mocno przesadzona. Przegiąłem… Jaki ze mnie kretyn. Trzeba było zostawić go w spokoju albo działać jakoś delikatniej, a nie od razu całować. Debil, no kurwa debil!
— Przepraszam, nie powinienem… — powiedziałem drżącym głosem, chcąc usiąść na łóżku i położyć dłonie na twarz, ale gdy tylko się cofnąłem, on stanął blisko mnie i cichym głosem dodał:
— Nic już nie mów.
Wtedy mnie pocałował. I to nie tak delikatnie jak mróweczka. Całowaliśmy się zdecydowanie dłużej, a ja czułem się, jakbym przeszedł najtrudniejszy level gry mojego życia.
Wciąż stałem przed człowiekiem, o którym nie wiedziałem za wiele. Byłem przepełniony radością, ale też swego rodzaju strachem, choć jeszcze chwilę temu towarzyszyła mi niepewność.
Nie byłem pewien, czy Karol chce porozmawiać o tym, co się tutaj wydarzyło, ale stwierdziłem, że czasami czyny są ważniejsze niż jakiekolwiek słowa. Po chwili refleksji i doprowadzeniu naszej dwójki do porządku poszliśmy z powrotem na dół, gdzie napotkaliśmy rozgniewaną Ewę, zestresowaną, że nie zdążymy ze wszystkim.
Chłopak uśmiechał się do mnie, a je do niego. Niewiele rozmawialiśmy, ale jego mimika mówiła mi wiele. Czułem, że jest szczęśliwy. Ja też byłem. Najchętniej bym z nim porozmawiał, odwołał tego grilla i przytulał na zapas za te wszystkie lata, kiedy tak bardzo chciałem to zrobić. Wiem jednak, że będziemy mieli mnóstwo czasu, by nadrobić zaległości, i cieszyłem się, że dałem mu tego buziaka. To zmieniło wszystko.
Karol poszedł do łazienki, a gdy moja kuzynka podeszła do blatu kuchennego, oparła się o niego, by sprawdzić, czy sąsiad na pewno ulotnił się w korytarzu.
— Teraz już chyba jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. — Zerknęła prosto w moje oczy. — Widziałam was, bo nie zamknęliście drzwi od sypialni!
Przez chwilę nie przeszło mi na myśl, że mogła nas zobaczyć, ale nie miało to większego znaczenia.
— Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! — powtórzyłem i podniosłem Ewę niczym małe dziecko. Na szczęście należała do szczupłych osób.
— Będę miała siniaki!
— I tak mnie lubisz! Ale wiesz. Na razie nie gadaj o tym przy stole, a w szczególności z jego bratem.
— No co ty! Wiesz, że ja bym w życiu nie wygadała. Sami musicie wiedzieć, kiedy i komu o tym powiedzieć.
— Sami to musimy sobie to wszystko poukładać — dodałem, gdy zauważyłem, że Karolek wraca z łazienki. — Połóżmy to na stołach, zaraz będą wszyscy.
Czas mijał szybko i właściwie dzięki pomocy Karola mogliśmy się uporać z pracą do przyjścia gości, którzy powoli schodzili się na naszą posesję. Jedni wchodzili do domu, a inni zostawali na podwórku, jednak każdy się z nami miło przywitał i coś ze sobą przyniósł. Było to całkowicie zbędne, właściwie zacząłem się martwić, że większość jedzenia się zmarnuje, ale nie chciałem sobie teraz tym zawracać głowy.
Przyszli również znajomi Ewy. Nie mówiła mi, że ich zaprosiła, co mnie zszokowało. Chociaż uważałem to za dobry pomysł, powinna mi o tym powiedzieć. Trójka jej przyjaciół, których znałem z widzenia, poszła razem z nią oglądać dom, a ja próbowałem zagadać szczególnie z nowymi osobami. Karol czuł się bardzo nieswojo. Na początku chodził ze mną i się witał, później usiadł na kanapie w salonie i pił jakiś sok. Na szczęście Ewka dała mu zajęcia i zaczął roznosić jedzenie przyniesione przez gości. Mówił, że wszystko okej, ale widziałem, że nie mógł „wejść” w to towarzystwo. Ja zresztą też nie mogłem.
Gdy wyszliśmy razem do ogrodu, by położyć patery z ciastem, zauważyłem w oddali Janka i jego dziewczynę Julię. Nie przepadałem za nią, była bardzo sztywna i zadufana. Jak księżniczka. On czuł się tutaj dobrze, nawet zaczął sobie otwierać piwo, kiedy inni sąsiedzi dopiero wybierali miejsca przy stołach. Coś czułem, że jest na mnie bardzo zły z powodu tego, że Karol tutaj jest. Będzie jeszcze bardziej, gdy dowie się, co miało miejsce ponad godzinę temu. Tego mu jednak raczej nie powiem, a na pewno nie dzisiaj.
Podszedłem do Janka, zauważając, że jego brat robi do niego dziwną minę, odchodząc w kierunku Ewy, która podłączała muzykę. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, ale sama chciała. Troszkę się bałem, że policja nas stąd wywiezie.
— Siema, stary! Żarcia wy tu macie, że stado wielbłądów dałoby się wykarmić. Szczególnie tymi sałatkami — powiedział, robiąc skrzywioną minę.
— Moja kuzynka je lubi.
— Tu cię zaskoczę, bo mój brat akurat nie lubi. — Zerknął na mnie złośliwie. — Naprawdę musiałeś go tutaj zapraszać? — Odwróciłem się, by się upewnić, że Karol na pewno nas nie słyszy.
— Nie musiałem, ale chciałem. Jest moim sąsiadem, jak każdy tu obecny.
— Ja już za chwile nie będę! — Janek uniósł brodę, jakby chciał mi zaimponować wyprowadzką. — Edek, ogarnij się. Ja naprawdę nie chcę tego sztywniaka w naszej paczce!
— To my mamy jakąś paczkę? Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy masz problem, że będziesz kiedykolwiek trzeci w przyjaźni, czy chodzi konkretnie o Karola. Bo nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek przyjaźnili się w trójkę.
— No właśnie… w trójkę nigdy nie wychodzi. Nie chciałbym być trzeci. A mój brat to totalny sztywniak. Siedzi w domu całymi dniami, ciągle coś czyta, ogląda. Nawet nigdzie nie wychodzi, nie chce, gdy mu proponuje. Nie lubi sportu jak każdy normalny facet. — Julka zerknęła na niego, chcąc coś powiedzieć, ale się powstrzymała.
— Ziomek, nie obrócisz się, a oboje będziemy mieli trzydziestki. Serio martwią cię problemy trzynastolatków i to, że będziesz trzeci w przyjaźni? A twój brat… odwal się od niego! — Chciałem powiedzieć coś więcej, ale mózg mi podpowiedział, że nie powinienem.
— Ja się do niego nie przyznaję. Jakby coś, to nie jest mój brat — dodał, otwierając drugie już piwo. Wtedy zagadał mnie jeden z sąsiadów.
Humor strasznie mi się zepsuł i najchętniej wywaliłbym Janka z tego grilla. Miałem go dość i sam nie wiedziałem do końca, o co mu chodzi. Może faktycznie boi się, że ja z Karolem będziemy parą i nie chce mieć za brata geja? Być może nie mówi mi tego wprost, żeby nie przyznać, że Karol naprawdę nim jest i nie sugerować mi niczego. A może chodzi o tę całą pieprzoną tajemnicę?
Podszedłem rozpalać grilla wraz z Karolkiem. Poszło nam całkiem sprawnie i wszystko trafiło na ruszt. Miałem nadzieję, że tego nie spalimy. Janek co chwila zerkał na mnie tym zmieszanym wzrokiem. Naprawdę nie wiedziałem, o co mu chodzi. Serio ma takie dziecięce poglądy i boi się, że go zostawię, czy bardziej chodzi o Karola? Chyba jednak o to drugie.
Wtedy zauważyłem, że przyszła Sabina ze swoim mężem. Nie wyglądała na specjalnie uśmiechniętą, ale zrobiła się pogodna, gdy tylko na mnie zerknęła. On coś jej powiedział i szybko ten uśmieszek zamienił się w markotną minę. Przywitałem się z nimi i jeszcze jedną parą gości, która przyszła. Najchętniej zamieniłbym parę słów z sąsiadką, ale to nie był dobry moment.
Karol trzymał się mnie i niespecjalnie wiedział, co ma ze sobą zrobić, więc powiedziałem, by usiadł do stołu. Ja już sobie ze wszystkim poradzę. Dosiadł się obok swojego brata, co nie było dla mnie komfortowe, bo martwiłem się, że ten coś mu nagada, ale zauważyłem, że chwilę później usiadła obok nich Ewka. Zająłem się rusztem, powoli ściągałem upieczone kiełbaski i zacząłem je ustawiać na stołach. Kuzynka włączyła muzykę i ze swoimi koleżankami poszły jako pierwsze na parkiet, praktycznie się o mnie potykając. Ich kocie ruchy były wręcz komiczne.
— Weź sobie kiełbaskę. O tamtych z grilla pewnie zapomnę, więc możliwe, że to są jedyne, które nie będą zwęglone — zaśmiałem się, ale to zadziałało na speszonego Karolka, ponieważ nałożył sobie jedną z ogromną ilością ketchupu.
Zasada KKK.
Podszedł do mnie pan Jakub, starszy sąsiad, którego pamiętam jeszcze z czasów dziadka, bo do niego przychodził. Rozmowę zaczął od tego, że jestem bardzo do niego podobny i chwilę pogawędził na jego temat, co mnie troszeczkę rozczuliło, bo strasznie za nim tęskniłem. Miałem wrażenie, że zaraz się popłaczę i zrobię z siebie debila. Moją smutną minę chyba zauważył Janek, bo chciał coś powiedzieć, ale ja mu przerwałem:
— Słyszałem, że też się wyprowadziłeś.
— A owszem, fajnie nam się mieszka. Teraz trzeba zrobić parapetówkę. — Nie do końca byłem pewien, czy chciałbym się znaleźć na tej imprezie.
— Może zamiast piwa chce ktoś drinka?
Karol przytaknął, więc postanowiłem zrobić mu swoją standardową mieszaninę, wlewając naprawdę sporo wódki. Nie wiem, czy chciałem go upić, czy po prostu się zamyśliłem, a może obie rzeczy.
Zacząłem sobie zdawać sprawę, że póki nie porozmawiamy o relacji Janka i Karola, lody nie pękną. Postanowiłem udawać, że nie mam o nim pojęcia, a jednocześnie zmusić Janka do wyluzowania. Nie chciałem tracić przyjaciela, ale też nie rozumiałem jego zachowania i tego, co było jego przyczyną.
— A co u twojego brata, o którym wspomniałeś? Nadal mieszka u rodziców? — Zerknąłem prosto w oczy chłopaka, a ten zrobił naprawdę zszokowaną minę. Obiecałem mu, że nic nie powiem na temat tego, że wiem, iż są rodzeństwem, ale miałem wrażenie, że wybrnąłem z tego idealnie. Karol również się zszokował tym wyznaniem.
— Najlepiej będzie, jak zapytasz się go sam. — Janek machnął ręką w stronę brata, a później założył obie dłonie na twarz, zakrywając swoją złośliwą minę. Teraz już wiedział, że bańka pękła. Gdyby się dowiedział, co się działo jakiś czas temu, to by chyba zemdlał.
— Czekaj, czekaj… to jest ten słynny Karolek? Ty tutaj mieszkałeś? — Nawet nie wiecie, jak bardzo powstrzymywałem się, by nie mówić do niego wcześniej „Karolek”, bo wiedziałem, że wtedy wszystko się wyda. — Jezu, Karol, ja nie wiedziałem, że jesteście braćmi. Nie jesteście do siebie podobni za grosz.
— No tak, przyznaję. Janek to jest mój brat. — Zrobił bardzo smutną minę, a mnie było przykro, że ta cała sprawa jest tak pokręcona, a ja zaczynam znajomość od oszustwa. Choć było małe, to nie lubiłem kłamać.
— Kurcze, ale świat jest mały.
— Karolek, wiedziałem, że polubisz Edka. Macie identyczne charaktery i w sumie style ubierania się też. Możecie się zamieniać gaciami.
Zdziwiłem się odpowiedzią Janka. Poczułem w tym jakąś ironię, której do końca nie potrafiłem zdefiniować. Zacząłem się zastanawiać, dokąd idzie na ta nasza rozmowa, gdy Julka dodała:
— Ja tam się cieszę, że Karolek w końcu ma jakiegoś kumpla.
Zerknąłem w jego stronę, uśmiechnął się do mnie, a ja miałem wrażenie, że obaj zrozumieliśmy się bez słów. Mimo wszystko szepnąłem mu dwa z nich do ucha. Z jednej strony zaczęło mi się podobać to, że Janek kompletnie nie ma pojęcia, co się wydarzyło, a z drugiej martwiłem się, że w jakiś sposób stracę przyjaciela. Było to dla mnie zbyt skomplikowane. Karolek chyba też nie czuł się z tym wszystkim dobrze i zaczął mnie przepraszać, że nie powiedział słowa o swoim bracie. Nie miał pojęcia o naszej przyjaźni, co dało mi wyraźnie do myślenia — kumpel nieźle to zagrał.
— Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
— Chyba już tak. Wiesz, ja się tego nie wstydzę, ale wolałbym, aby na razie to był nasz sekret.
Jak potoczyła się reszta tego wieczoru, doskonale wiecie i nie zamierzam tego jeszcze raz opisywać. Janek sporo wypił i nie mówił już nic na temat swojego brata, ale dało się odczuć jego wzrok na naszych plecach. Wiedziałem, że będę musiał pogadać z nim i go uspokoić. Tym bardziej że wciąż nie znałem przyczyny jego złości. Powiedziałem sobie jednak, że o całym zajściu powiem mu, gdy między nami powstanie większa więź niż jeden pocałunek. Czułem ogromny mętlik w głowie. Miałem wrażenie, że zaczynam znajomość od oszustwa, chociaż tak naprawdę niczego złego nie robiłem…
Mój nowo poznany sąsiad również troszkę przesadził z alkoholem, ale odwrotnie do swojego brata nie robił cyrku, tylko zwyczajnie położył się u nas na kanapie i zasnął. Udało mi się go jakoś dotaszczyć do sypialni na górze. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że wkrótce to będzie nasza wspólna sypialnia.
1. Nie rozumiem dorosłych
Wrzesień, 2001 rok
Z tego dnia pamiętam niewiele. Siedziałem na tylnym siedzeniu naszego starego auta. Prowadziła moja mama, a obok siedziała moja ciotka. Obie paplały o obiadach, meblach, swoich mężach, co chwila zmieniając temat, a ja najchętniej bym się położył spać, ale krótka trasa i ten rzęch kompletnie to uniemożliwiały.
Patrzyłem przez okno, podziwiając okolicę, którą już za niedługo miałem poznać jak nigdy przedtem. Ciotka chwaliła się postępami swojej córki, kiedy to moja mama milczała i nie powiedziała nic na mój temat. Byłem tym lekko przejęty, ale bardziej utkwił mi w głowie foch, który trzymałem od ponad miesiąca.
Wyprowadziliśmy się, zostawiając właściwie całą Polskę za sobą. Mieszkałem w pięknym domu, miałem swój pokój, psa i przyjaciela za płotem. Musiałem to wszystko zostawić i przeprowadzić się nad morze, gdzie praktycznie nikogo nie znam. Mama mi wiele razy tłumaczyła, dlaczego z takiego pięknego domu przeprowadziliśmy się do małego, dwupokojowego mieszkania w starym bloku, w najgorszej i najniebezpieczniejszej dzielnicy Gdańska. Ja udawałem, że niewiele rozumiem, jednak byłem pewien, że to wina mojego ojca. Pracował, właściwie się przepracowywał. Wracał do domu bardzo późno, czasami nawet nie jadł, i kładł się spać. Miał bardzo stresujące zajęcie, chociaż do końca nie wiedziałem, co robi. Często rysował coś na (grubym jak na tamte czasy) laptopie, jakieś kreski, kwadraciki. Nigdy się tym nie interesowałem, ale też on nigdy nie dał mi się tym zainteresować. Miał swój mały pokój, w którym mieściło się biurko i regał na książki, a także tablica korkowa z wieloma notatkami, których nie rozumiałem. Czasami tam wchodziłem i dawał mi pograć na komputerze, ale nigdy nie za długo, a jak wychodził do pracy, zabierał go ze sobą. Strasznie chciałem mieć swój do grania, ale mówił, że to drogie rzeczy.
Problem pojawił się, kiedy ponad dwa lata temu mama zauważyła, jak tato pije piwo, gdy wraca z pracy. Była na niego bardzo zła, a ja wtedy jeszcze nie wiedziałem czemu. Przecież wypicie jednego piwa po ciężkim dniu nie jest niczym złym. Tata Błażeja — mojego przyjaciela zza płotu — codziennie tak robił.
Od tego czasu piw w domu przybywało, a ja zacząłem rozumieć obawy mamy, ponieważ na jednym piwie się nie kończyło. Na początku upijał się, szedł spać najczęściej na kanapie w salonie i spóźniał się do pracy. Słyszałem parę telefonów niezadowolonego szefa mojego ojca. Po nich zazwyczaj sięgał po kolejne piwo w lodówce. Zrobiło się gorzej, gdy pewnego dnia chciał jechać pijany do pracy. Mama zabrała mu kluczyki i strasznie się wściekł. Na szczęście usnął w sypialni, nie słysząc telefonu domowego, który dzwonił i dzwonił. Innym razem na sporym kacu dotarł do pracy i, jak to mówi, mama zrobił ogromne „szoł”, po czym zwyczajnie go zwolnili.
Nie wiem dlaczego, ale gdy się o tym dowiedziałem, ucieszyłem się. Byłem pewien, że tato w końcu znajdzie dla mnie czas, ale jak łatwo się domyślić, znalazł czas jedynie dla alkoholu. Pił więcej coraz to różniejszych trunków. Wrzeszczał i irytowało go wszystko. W jednym miesiącu było lepiej, szukał pracy, ale na rozmowie mu nie poszło i zalał smutki alkoholem. Najgorsze były wakacje. Tata przyjął bardzo ciekawą taktykę. Pił z rana, później spał, a wieczorem ukrywał kaca. Mam wrażenie, że mama o wszystkim wiedziała, ale że zrobił się spokojniejszy, to nie reagowała. Ja siedziałem z nim w domu i wolałem mu się nie pokazywać na oczy, bo wiedziałem, że źle się to skończy. Całe wakacje przesiedziałem w pokoju, wychodząc czasami oknem do mojego przyjaciela, żeby nie trafić na starego. Zamykałem się, kiedy był zły. Nie uderzył mnie, ale wiedziałem, że kiedyś to nastąpi. Czasami tylko machał ręką w moją stronę. Bardzo był na mnie zły i nie chciałem, żeby kiedykolwiek mnie pobił. Dawanie klapsa a uderzenie kogoś o wiele mniejszego od siebie jest różnicą, chociaż i tych pierwszych u mnie w domu się nie praktykowało.
Mama pracowała w szkole i dorabiała w małym sklepie. Na nic to było, bo ciężko jej samej utrzymać taki dom. Przez pewien czas właśnie tato robił obiady, ale szybko się zniechęcił i to ona musiała robić kompletnie wszystko w domu, kiedy on tylko leżał i mówił, że do mężczyzny nie należy obowiązek gotowania. Powiedziałem sobie, że w przyszłości, kiedy będę miał żonę, to i tak chcę czasami gotować. Chyba bym to polubił.
Niestety koszty i brak zatrudnienia u ojca sprawiły, że musieliśmy się wyprowadzić. Mama szukała małych mieszkań w Krakowie, które może kupić, albo lokali na wynajem. Jednak czegokolwiek by nie znalazła, to ojciec był przeciwny, bo za dużo kosztują, co było prawdą. Wyprowadziliśmy się do mieszkania w bloku. Było większe niż obecne. Dwie sypialnie, duża kuchnia. O wiele gorsze niż nasz dom, ale nie marudziłem. Mama zawoziła mnie w soboty do Błażeja, mogłem zostawać u niego na noc. On u mnie nie mógł, ale doskonale rozumiałem dlaczego. Mama często zawoziła mnie tam, gdy ojciec wracał pijany do domu. Ona sama czuła się coraz gorzej, miała podkrążone oczy, mało spała i to całe aktualne życie dodało jej lat.
Niestety nasza sielanka w Krakowie za długo nie trwała. Ojciec wciąż nie miał pracy, ciągle mówił, że nie może jej znaleźć. Dodatkowo nocami zaczął bawić się w hazard i właśnie takim sposobem zostaliśmy praktycznie bez grosza przy duszy. Moja mama, gdy się dowiedziała, była bardzo smutna. Nigdy jej takiej nie widziałem. Zaczęła liczyć pieniądze… czy starczy na kredyt, nowe buty dla mnie czy nawet bułki. Oszczędzała, na czym tylko się da i mi zwyczajnie było smutno, gdy powiedziała, że winą za brak pieniędzy jest nie jej mąż, tylko ona sama, bo go nie dopilnowała. Nie rozumiałem tego, chociaż byłem dzieckiem, to zawsze uważałem, że takie osoby się pozostawia same sobie. Po to są rozwody. Jednak o nim mama nigdy nie wspomniała, aż do śmierci kochała tatę, a ja nie miałem pojęcia za co.
W tym wszystkim pojawiła się iskierka nadziei, ponieważ siostra mamy, która mieszka w Gdańsku, postanowiła nam udostępnić swoje mieszkanie, aż nie staniemy na nogi. Nie cieszyłem się z tego pomysłu. Wiedziałem, że cała rodzina od strony mamy mieszka na Pomorzu, ale rzadko się widywaliśmy. Słyszałem tylko opowieści o dziadku, że jestem bardzo do niego podobny z wyglądu i charakteru i tylko myśl o spotkaniu z nim dała mi minimalną iskrę optymizmu. Myślałem też, że pojedziemy tam tylko z mamą i zaczniemy nowe życie. Jednak ona nie chciała zostawiać ojca, twierdząc, że nie poradzi sobie tutaj sam — tak mówiła do ciotki przez telefon. No i że ma już załatwioną tam pracę. A ja? Zostawiłem całe życie, przyjaciela i szkołę, żeby zacząć dokładnie to samo. Mama nie chciała odciąć się od pasożyta. Tak go nazywałem w myślach i naprawdę nie rozumiałem zachowania dorosłych.
A przecież byli już dorośli.
— Słońce! Cieszysz się na pierwszy dzień w nowej szkole? — zapytała ciotka Olga, wyrywając mnie z myśli. Zawsze mówiła na mnie „Słońce”, co mnie na początku drażniło, ale teraz, gdy słyszę to na żywo, wydaje się jeszcze bardziej infantylne.
— Nie cieszy się — dodała za mnie mama. — Nie cieszyłby się nawet na rozpoczęcie roku szkolnego w starej szkole.
— Tam chociaż był Błażej — powiedziałem cicho, lekko odkręcając korbką szybę ze złości.
— Tu poznasz innych, ciekawych przyjaciół. Gdyby jednak nie wyszło, zawsze kilka klas dalej będzie Ewa.
— Ona jest dziewczyną. Wiadomo, że się z nią nie dogadam ani nie pogram w piłkę.
— Tak się składa, że twoja kuzynka lubi grać w piłkę — powiedziała ciotka, odwracając się do mnie. — Zamknij to okno, bo przeciąg robisz. Nie wiem czemu w dzieciństwie chłopcy tak strasznie nie lubią dziewczyn.
— I wzajemnie — zaśmiała się mama, chociaż nie wiedziałem dlaczego.
— One bawią się lalkami, my samochodami. To pierwsza różnica. Druga jest taka, że ja mam penisa, a ona…
— Nataniel! — krzyknęła. — Nie kończ, błagam. Ze mną jakoś rozmawiasz, a jestem kobietą.
— To inna sprawa. Jesteś moją mamą i będę z tobą rozmawiał do końca życia.
Uśmiechnęła się do wstecznego lusterka.
I tak właśnie było. Mama, mimo iż miała inne genitalia niż moje, była moją komfort osobą, chociaż do czasu jej śmierci nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie chciała opuścić taty, zostawić go i zacząć normalne życie, lepsze. Bez niego. Zrozumiałem to dopiero jakiś czas po jej stracie…
Pojechaliśmy w trójkę do centrum handlowego, całkiem nowego, z przepiękną fontanną, na którą nie mogłem się napatrzeć. Woda leciała z góry i napełniała takie kubełki, które zlatywały w dół i chlapały. Ktoś to musiał nieźle obliczyć, żeby nikt nie był mokry. Na dole leżała masa pieniążków o niewielkiej wartości. Usiadłem przy niej z lodem, który kupiła mi mama. Ona zaś upychała do wielkiej szmacianej torby wszystkie zakupy.
— No i teraz elegancki chłopak zacznie szkołę z przytupem.
— Mam dziewięć lat, nie idę do zerówki! — zwróciłem uwagę cioci, kiedy odrobina loda kapnęła mi na koszulkę.
— Widzisz? Taki duży chłopak, a nie umie zjeść loda, nie usyfiając całej bluzki. Może pojedziemy teraz do cioci i pobawisz się z Ewą?
Przekręciłem głowę tak, aby ciotka nie zauważyła mojego niezadowolenia, ale mi się nie udało.
Ostatecznie pojechaliśmy do domu, mama zaczęła prasować moje ubrania, ojciec standardowo spał z trzema butelkami obok wersalki, a ja siedziałem z książką na długim parapecie.
— Szkoda, że nie chcesz się spotkać z Ewą. Gdy byliście mali, uwielbialiście spędzać ze sobą czas. Gdy ciocia z nią wpadała do Krakowa…
— Wolałbym pograć w piłkę z Błażejem — przerwałem.
— Miejmy nadzieję, że w nowej klasie będzie jakiś kolega, z którym się zaprzyjaźnisz.
Czasami miałem wrażenie, że mama mnie nie słucha albo nie chce mnie słuchać. Gdyby to zrobiła, mielibyśmy mniej problemów. Wysnułem swoją teorię, że czasami dzieci są mądrzejsze od rodziców, ale oni tego nie zauważają albo nie chcą zauważać.
— Kiedy zobaczę się z dziadkiem? — zapytałem, rozpraszając mamę. Chwilę czekała z odpowiedzią, jakby to było wyjątkowo trudne. Zerknęła na ojca, który spał.
— Możemy jutro, jak wrócisz z rozpoczęcia i będziesz grzeczny… dla Ewy też.
Nie chciałem być dla niej niemiły. Chciałem jej nie zauważyć jak większości kobiet. Czy w nowej szkole spotkam nowego Błażeja, który lubi grać w piłkę i czytać książki? Czy te dwie umiejętności zawsze się wykluczają? Cieszyłem się jednak, że w końcu poznam dziadka Tymona.
2. Stado baranów
Początek tego dnia mógłby przypominać piosenkę „Best Day Of My Life”, ale nie przypominał. Mama weszła do mojego pokoju, odkryła mnie lekko i usiadła, a ja przykryłem się z powrotem.
— Natanielu, dzisiaj pierwszy dzień szkoły. Zrobiłam ci płatki, ubranie leży na krześle.
— Nigdzie nie idę — przerwałem jej. — Boli mnie noga od wczoraj.
— Od czego cię ta noga boli? — Zaczęła przybliżać do mnie swoją twarz, choć wiedziała, że mnie to strasznie irytuje.
— Przez wczorajsze chodzenie po sklepach. Zobacz, jak spuchła. — Odkryłem obie nogi, a mama zaczęła się przyglądać, mrużąc jedno oko.
— Obie są identyczne.
— Bo obie bolą i spuchły tak samo. Nie chodzi się przecież na jednej nodze.
— Wyglądają tak samo jak wczoraj. Ubieraj się, bo nie zdążymy.
— Nie wyglądają tak samo. Poza tym nie mogę iść, bo mam masturbację!
Mama stanęła i założyła obie ręce na biodra.
— Masz masturbację? A wiesz chociaż, co to jest?
— Dziewczyny kiedyś mówiły w szkole, że jak się to powie, to można nie ćwiczyć na wuefie, a ja się tak źle czuję, że nie mogę nawet do szkoły iść.
— Nataniel… to jest menstruacja, a nie masturbacja.
— To mam menstruację — powiedziałem, wstając powoli z łóżka.
— Menstruację mogą mieć tylko dziewczynki.
Dlaczego wszystko, co najlepsze, spotyka dziewczyny? Tego dnia mi się nie udało. W inne też niespecjalnie. Mama nie dawała się nabierać na moje choroby. Nie pomogła ospa namalowana flamastrem, haluksy w łokciach, menopauza i hemoglobina. Zawsze musiałem iść do tej pieprzonej szkoły. Nienawidziłem jej równie długo, jak do niej chodziłem, a każdy mówił, że jak pójdę do pracy, będzie gorzej…
…nie było.
Mama zrobiła dwie kanapki z dżemem i zaparzyła herbatę. Sama zjadła moje płatki. Nie chciałem nic jeść. Miałem wrażenie, że po zjedzeniu czegokolwiek zwrócę to natychmiastowo. Zawsze robiła mi rano śniadanie, a ja zawsze miałem problem, żeby cokolwiek przełknąć. Czasami udawało mi się zjeść, ale gdy się czymś stresowałem lub ekscytowałem, nie jadłem nic. Na szczęście ona to rozumiała.
Zerknąłem na zaspanego ojca, który siedział na krześle, zapatrzony w okno, i palił fajkę. Zawsze robił to z rana, chociaż mógł jeszcze spać. Mama była uśmiechnięta i w widocznie dobrym nastroju, chociaż od jakiegoś czasu ciężko mi było wierzyć, że kiedykolwiek ma dobry humor.
Poprawiła mój strój, poczochrała dłonią grzywkę, czego nie lubiłem, a ja wydałem z siebie uroczy i wymuszony uśmiech, zastanawiając się coraz bardziej, ile prawdy jest w tym, co zapisane na naszych twarzach.
Wsiedliśmy do samochodu, kiedy mną targało wiele pytań… Czy znajdę drugiego Błażeja? Czy uda mi się dogadać z kimkolwiek? Czy chodzenie po kredę do sekretariatu będzie równie stresujące? Mama paplała coś całą drogę, ja rozglądałem się po okolicy, bezskutecznie szukając ciekawych miejsc do zabawy, ale dookoła mnie widniały tylko stare bloki. Czułem się jak w jakimś smutnym teledysku, ale niekoniecznie umiałem śpiewać. W końcu przed nami ukazał się szary budynek.
— Tamten był ładniejszy — powiedziałem, gdy tylko nazwała to miejsce szkołą. — Tu jest szaro, smutno i do…
— Nie kończ! Będzie dobrze, w środku na pewno jest bardziej kolorowo.
Już wyobraziłem sobie te wszystkie „gazetki” na tablicy korkowej z krzywo napisanym tekstem „WITAJ SZKOŁO” i jakieś motylki, jabłka, drzewa zrobione przez przedszkolaków po dwadzieścia sztuk, każde kolejne coraz gorsze, a dookoła matki zachwycające się tymże. Po co, skoro wszystko to wygląda jak gówno?
Nieszczęsna rodzicielka zaprowadziła mnie do głównego wejścia i aż na salę gimnastyczną. Już nic nie mówiła, chyba wiedziała, że nie ma to większego sensu. Zostawiła mnie przy mojej nowej klasie, zacisnęła kciuki i stanęła z jakimiś rodzicami pod ścianą, jak na rozstrzelanie. Ja stanąłem na samym końcu grupy. Zerknąłem na kolegów i koleżanki z klasy. Po pierwsze każdy z nich wyglądał tak samo. Dziewczynki miały długie włosy, jakby był jakiś nieznany mi konkurs na to, kto ma najdłuższe i bardziej „za tyłek”, a chłopcy wręcz przeciwnie. Golenie na najniższym bieżniku albo ojciec się kosiarką zamachnął. Ja wyglądałem przy nich inaczej, czym dosyć szybko zwróciłem ich uwagę. Miałem wrażenie, że każdy odwraca się w moją stronę, a mój środkowy palec eksploduje, jeśli go nie pokażę.
Zerknąłem na matkę, pokazała dwa zaciśnięte kciuki. Nie wiem, w czym mi kibicowała. Spojrzałem na przemawiającą dyrektorkę — wyglądała, jakby spódnicę uszyła z zasłony. Wnieśli sztandar, śpiewając przy tym żałosny hymn. Raz zadzwonił komuś telefon, jedna osoba zemdlała, pewnie dlatego, że w całej sali unosił się żałosny fetor potu i ciepła. Chciałem stamtąd wyjść, ale nie mogłem, bo mama wciąż trzymała te cholerne kciuki, sterczała jak wartownik przy wejściu. Wreszcie powiedziano, która klasa ma się udać do której sali, i razem z nimi podreptaliśmy jak stado baranów pod drzwi, gdzie czekaliśmy na nauczyciela. Stałem na samym końcu, na szczęście moja mama wraz z kilkorgiem innych rodziców ustawiła się troszkę dalej. Też czuła się zmieszana. W końcu nikogo tu nie znała, ale cieszyłem się, że zostawiła mnie w spokoju. Reszta uczniów nie zwracała na mnie uwagi, chyba nawet przestali mnie obgadywać.
Po jakichś pięciu minutach przyszła nauczycielka. Młoda, ubrana w czarną sukienkę, z brązowymi włosami, niosła dużą teczkę i dziennik lekcyjny. Otworzyła drzwi i zaprosiła stado baranów do środka. Stanąłem przed klasą, gdy cała gromada bydła już weszła, i rozglądałem się, które miejsce jest absolutnie wolne, lekko przepychany przez gromadkę rodziców za mną. Moja mama weszła jako ostatnia i zamknęła za sobą drzwi, gdy usiadłem w ławce. Wtedy zerknął na mnie chłopak, który usiadł z innym przede mną, obrócił się i szeptem zapytał:
— Ty do naszej klasy czy się pomyliłeś?
— Trzecia ce, nazywam się Nataniel Kr… — Chłopak obrócił się do przodu, kiedy nawet nie skończyłem zdania. Pamiętam, że zrobiło mi się wtedy cholernie smutno, chociaż dzisiaj nie wiem dlaczego.
Nauczycielka opowiadała o tym, czego będziemy się uczyli w trzeciej klasie. Mówiła o wycieczce planowanej pod koniec września, na którą pewnie nie pojadę, bo nie będzie mi się chciało. O wydarzeniach w tym roku, składkach i tym podobnych. Nie wspominała o mnie, z czego bardzo się cieszyłem, aż do końcówki spotkania…
— No i mamy nowego ucznia! I to aż z Krakowa! — Uśmiechnęła się w moją stronę, po czym stado baranów zrobiło dokładnie to samo. Rany boskie… do tej pory miałem nadzieję, że nie tylko ja jestem nowy w tym stadzie. — Przedstaw się nam, proszę, i powiedz coś o sobie. Nie wstydź się.
Zerknąłem na mamę, znowu pokazała te pięści. Pomyślałem o spotkaniu z dziadkiem. Cóż, przynajmniej będę mógł dokończyć wypowiedź.
— Nazywam się Nataniel Kress, mam dziewięć lat… jak wy. Lubię czytać książki, grać w piłkę nożną, język polski i angielski trochę też. — Wszystkie dzieciaki się na mnie patrzyły, co mnie bardzo stresowało i nauczycielka chyba to zauważyła.
— Ja nazywam się Weronika. Jak kiedykolwiek będziesz miał jakikolwiek problem lub pytanie, to zwracaj się do mnie śmiało. Jestem do usług — powiedziała niczym babka w banku. Uśmiechnąłem się, bo cóż mi pozostało. — Bądźcie dla Natana mili i dajcie mu się zaaklimatyzować.
— Nataniela… — poprawiłem, ale chyba nawet nie usłyszała, bo zaraz zaczęła inny temat. Cieszyłem się jednak, że przestała gadać o mnie.
Wyszliśmy z mamą z klasy jako ostatni.
— I co, podobało ci się? — zapytała rozentuzjazmowana, a ja zrobiłem smętną minę, by nie odpowiadać na to pytanie. — Będzie dobrze, zobaczysz. Na pewno się z kimś zakumplujesz, a pani Weronika wydaje się młodą, przyjazną nauczycielką. — Mama chciała złapać mnie za rękę, ale szybko schowałem ją za plecy, patrząc, czy ktokolwiek to widział.
— Nie ma drugiego Błażeja na tym świecie. Nie zaprzyjaźnię się tutaj z nikim.
— Zawsze masz Ewę, możecie się bawić razem na przerwach. Zresztą, poczekajmy na nich, pójdziemy razem na pizzę.
— Mieliśmy odwiedzić dziadka. Obiecałaś. — Stanąłem na środku korytarza i skrzyżowałem ręce jak sfochowany dzieciak.
— Obiecałam też cioci, że pogadamy, a pizza to świetna okazja. Zjemy i później odwiedzimy dziadka.
Perspektywa zjedzenia jednego z lepszych posiłków nie była taka zła. Dawno nie jadłem pizzy, więc z chęcią odwiedzę jakąkolwiek restaurację. Nie lubiłem jednak spotkań mamy z ciotką, bo często paplały o różnych rzeczach i nudnych ludziach. Mama często mówi, że nie lubi obgadywać ludzi, a z ciotką Olgą ciągle to robi. Świat dorosłych jest o tyle wstrętny, że każdy tam siebie obgaduje i nie ma wartości słowo „tajemnica”. Gdy ja komukolwiek coś obiecuję, nie ma bata, nikomu nie powiem. Nawet gdybyśmy się pokłócili albo nasze drogi by się rozeszły.
Była jeszcze Ewa. Gdybym był dojrzalszy, pewnie w tym czasie pomyślałbym, że choruje na ADHD. Jest o rok ode mnie młodsza, gęba jej się nie zamyka i zachowuje się jak dzieciak. Pomijając fakt, że oboje w tym momencie jesteśmy dziećmi. Ma jakąś dziwną obsesję na punkcie pokemonów i ciągle kłóci się ze swoją mamą, że nie lubi zakładać sukienek, bo woli spodnie. Kuzynka odwiedzała nas w Krakowie co wakacje. Miałem do niej uraz, chociaż nie do końca wiedziałem, jak to opisać. Lubiłem jej towarzystwo, ale zwyczajnie drażniło mnie to, że jest dziewczyną. Uwielbia grać w piłkę i potrafiliśmy całe lato spędzić na podwórku. Świetnie się razem bawiliśmy, chociaż tylko Błażej wiedział o tym, że spędzam czas z dziewczyną. Na początku się ze mnie śmiał, ale gdy zobaczył, jak dobrze Ewka strzela, szybko zmienił o niej zdanie. Poza tym była moją kuzynką, więc nikt nie mógł mi wmówić, że się zakochałem. Dodatkowo kolejną naszą wspólną cechą jest nienawiść do Kościoła i niechęć do przyjęcia Komunii Świętej. Ona, podobnie jak i ja, przygotowuje się do niej w tym roku. Jednak ja nie wierzę w Boga, a ona nie chce zakładać sukienki i wianka. Taka w tym różnica…
Szliśmy w czwórkę do pobliskiej pizzerii. Ciotka zapaliła papierosa, dym zaczął się ulatniać do tyłu, więc razem z Ewą poszliśmy parę kroków przed siebie. Miałem nadzieję, że ona wie, gdzie znajduje się ta restauracja, bo ja nie miałem pojęcia, gdzie idziemy, i troszeczkę się martwiłem, że idąc przed rodzicami, za chwile się zgubimy.
— Jak tam twoja klasa? — zapytała Ewka, podskakując niczym konik polny. — Wszyscy nowi, to trochę przekichane.
— Stado baranów.
— Do waszej klasy chodzą Matylda, Czarek… oni są spoko. Mogę nawet im powiedzieć, żeby do ciebie zagadali.
— Nie trzeba. Naprawdę nie potrzebuję pomocy w niczym. Sam się odnajdę, a nawet jeśli nie, to trudno — powiedziałem dosyć wrednie, mając wrażenie, że sprawiam jej przykrość. — Chociaż nie powiem, przydałby się ktoś taki jak Błażej.
— Ten twój kolega z Krakowa?! — dosłownie wrzasnęła Ewka. — Fajny był, fakt. I dobrze gra.
— Wiesz, ciężko znaleźć przyjaciela, który ma podobne pasje do ciebie. W dodatku takie sprzeczne. Czytanie książek i gra w piłkę nożną.
— Używasz dzisiaj strasznie mądrych słów. — Zacząłem się zastanawiać, co w tym było mądrego i czego nie zrozumiała. — No, Matylda raczej nie gra w piłkę, ale Czarek coś tam… chociaż nie, raczej nie. Może pójdziesz do biblioteki? Tam siedzą kujony — powiedziała to pewnie, nawet nie zdając sobie sprawy, że mogła mnie obrazić. Nie byłem kujonem. Nie odpowiedziałem też na ten przytyk, ale chcę pójść do tej cholernej biblioteki już jutro.
Resztę spaceru do pizzerii zajęła nam rozmowa na temat dziadka Tymona, który jest również dziadkiem Ewy. Ona go często odwiedzała, o wiele częściej niż ja, dlatego zastanawiałem się, czy w ogóle mnie pamięta, i źle się z tym czułem, że byłem dla niego obcy, chociaż to nie moja wina.
Usiedliśmy do stołu, a ja zwróciłem uwagę, czy mama płaci za nasze jedzenie, czy wysługuje się pieniędzmi ciotki, jednak sama to zrobiła. Nigdy mi nie mówi o problemach finansowych, ale wiem, że je ma, chociaż wiem też, co zrobić, aby ich nie było — i nie jest to trudne do wykonania. Sam też staram się nie prosić mamy o nadzwyczajne wydatki, dlatego nie chcę jechać na tę wrześniową wycieczkę szkolną.
Ależ mi smutno, że aż wcale.
Rozeszliśmy się i z mamą wsiedliśmy do auta. Uśmiechałem się od ucha do ucha — w końcu zobaczę dziadka Tymona! Mama jedna wyjaśniła mi, żebym nie mówił nic ojcu, bo zwyczajnie się zdenerwuje, chociaż nie do końca wiedziałem dlaczego. Mam przecież prawo zobaczyć się z dziadkiem. Obietnica jednak jest dla mnie ważna.
Stanęliśmy przed domem. Był duży, niebieski i podobny do tego, który mieliśmy w Krakowie, ale troszkę wyższy i węższy. Miał bardzo ładne, drewniane okna, a stary płot zakrywały wielkie krzaki. Dookoła znajdowały się inne budynki i nie czuło się smrodu miasta. Odjechaliśmy kawałek, a ja miałem wrażenie, jakbyśmy znaleźli się na wsi. Brama była otwarta, więc wjechaliśmy na podjazd. Zacząłem się lekko stresować, chociaż ucieszył mnie fakt, że mama zapowiedziała dziadkowi nasz przyjazd. Zastanawiałem się, czy jest bardzo stary, czy da radę jeszcze ze mną pograć w piłkę.
Pukaliśmy do drzwi, które się szybko otworzyły. Być może zorientował się, że już jesteśmy. Przed oczami stanął niezbyt wysoki, niezbyt gruby, ale też niechudy staruszek. Miał siwą brodę, lekki wąsik. Troszkę przypominał Mikołaja, ale jego broda nie była tak śnieżnobiała. Uśmiechnął się szeroko na mój widok!
— Jest i mój wnusio Nataniel! Jak ty urosłeś i jaki jesteś podobny do mamy! — Nie byłem. Chodziło tylko o ten piekielny kolor włosów. — Pamiętam, jak byłeś takim małym szkrabem, a teraz już taki z ciebie mężczyzna. Do której klasy idziesz? — powiedział, wpuszczając nas na korytarz, który lata świetności miał już za sobą.
— Trzecia — stwierdziłem nieśmiało, rozglądając się po pomieszczeniu, przerażony dziwnym zapachem starej boazerii w środku.
— O, to całkiem fajna klasa. Komunię ma się już za sobą, a jednak dopóki nie zdasz do czwartej, nie dochodzą trudniejsze przedmioty.
— Nie chciał iść do Komunii. Pójdzie w tym roku — dodała mama twardym głosem. Usiedliśmy we dwójkę na sofie, a dziadek zrobił dla nas herbatkę i zaczął kroić ciasto.
— Nie pójdę.
— Właśnie że pójdziesz. Ja jeszcze nie widziałam dziecka, które by nie poszło! — Zerknęła prosto w moje oczy, robiąc wredną minę. Nienawidziłem jej. Miny w sensie.
— Jeśli nie chce, to nie musi. Przecież nie ma przymusu. Dziwię się, że wciąż chrzci się małe dzieci, które nie mają na to wpływu. Może za dwadzieścia lat to się zmieni, ale mnie już nie będzie na świecie. — Zaśmiał się, podając herbatę i ciasto. Z jednym nie miał racji. Mama już nie drążyła, jednak wypytała go o brak firanek w oknie. — Nie potrzebuję ich. Nie mam nic do ukrycia w swoim domu. Nie ma też mnie z czego okradać. Mam tylko dużo książek. — Uśmiechnąłem się wewnętrznie na tę myśl, ale wiedziałem doskonale, że dziadek był za stary, żeby grać ze mną w piłkę. — Okolica spokojna. Tu same rodziny mieszkają. A w tym domu mieszkała twoja mama. U góry miała swój pokój, cały wyklejony w plakatach półnagich ludzi. Przyklejała je plasteliną do ściany, później zostawały mokre plamy, jakby ktoś lizał farbę językiem.
Wszyscy się zaśmiali.
Mama chciała zobaczyć swój pokój z młodości, więc cała nasza trójka poszła na górę. Stromymi schodami udaliśmy się do pokoju, w którym znajdowały się jedynie łóżko, szafa, komoda, a na niej lampa. Stało tam też duże lustro, które miało na sobie folię.
— Jeszcze jej nie zdjąłeś?
— Kupiłaś je tuż przed wyprowadzką do Krakowa. Nie moje, więc nie ruszałem, a że lustra nie chciałaś, to tak tu stoi. — Mama rozglądała się po pokoju, jakby była w jakimś muzeum. Mnie wydawał się pusty i bez charakteru, ale wiem, że gdy się wyprowadzała, to wszystkie rzeczy wzięła ze sobą. Dziwił mnie jednak, że dziadek mieszkał sam w tak dużym domu. Nie miał nawet psa. Myślałem, że znajdziemy się w jakiejś małej kawalerce, a tu dom dużo większy od naszego, chociaż mniejszy od tego, który pamiętam sprzed lat.
Zeszliśmy z powrotem na dół, gdy dziadek usiadł powoli na kanapie, sącząc herbatę.
— Jesteś podobny do mamy. — Uśmiechnął się w jej stronę, ale ona nic nie powiedziała, tylko zerknęła na mnie.
Siedzieliśmy razem aż do wieczora. Pewnie większość dzieciaków w moim wieku wolałaby inaczej spędzać czas, ale ja byłem inny. Podobał mi się dziadek, jego poglądy, jego mieszkanie i to, że miał stos książek, które — jak powiedział — lubi czytać. Mama obiecała mi, że będzie mnie często zabierała do dziadka, żebyśmy spędzali razem czas, ale mam nie mówić niczego tacie. Nie miałem pojęcia, dlaczego to taka tajemnica, ale już przy powrocie do domu domyśliłem się, o co chodzi, gdy zadałem o jedno pytanie za dużo…
— Skoro dziadek mieszka sam i ma taki duży dom, to dlaczego nie możemy z nim zamieszkać? Mama zrobiła zmieszaną minę, miałem wrażenie, że chce skłamać. Doskonale wiedziałem, kiedy to robi, bo przed odpowiedzią musiała się zastanowić. Tym razem jednak było inaczej.
— Nie lubi taty. Kiedyś powiedział mi, że mogę z tobą tutaj zamieszkać, ale nie chce widzieć go na oczy. Nie lubi tego, że pije.
— Nikt nie lubi taty, gdy pije. Przecież nic by się nie stało, gdyby on mieszkał tam, a my tutaj.
— Nataniel, nie zostawia się rodziny w potrzebie. Tato ma problem z alkoholem, ale z tego wyjdzie. Nie musimy wisieć na głowie dziadka. — Zagryzła dolną wargę podczas skrętu samochodem. — Sami sobie damy radę, tylko potrzeba czasu. Dlatego masz nie mówić tacie o tych odwiedzinach. Jest zły, że dziadek nie pozwala nam wspólnie u niego mieszkać.
— Rozumiem. Szkoda, że ojciec jest taki, a nie inny…
Mama zrobiła wyjątkowo smutną minę.
3. Pan Aleksander i magiczne jajko
Poprzedniego wieczoru mama siedziała smutna. Martwiłem się, że wczorajszą rozmową sprawiłem jej przykrość. Rozumiałem dziadka i jego zasadę, jednak wciąż nie wiedziałem, dlaczego mama nie chce sama sobie pomóc. Próbowała już tyle razy „nawrócić” tatę, ale się nie udawało. Jest coraz gorzej, ale ona cieszy się, że większość dnia przesypia i nie krzyczy. Sam też nie mogłem zrozumieć, co to za życie. Wtedy obiecałem sobie, że nigdy nie będę od czegokolwiek zależny.
Mama obudziła mnie wcześniej niż wczoraj.
— Już nie śpisz? — zapytała, odkrywając kołdrę. Sam nie wiem, czy spałem, czy nie. Poszliśmy do kuchni, ojciec bardzo głośno chrapał, a to oznaczało wyjątkowo mocne upojenie. W domu odczuwałem zapach alkoholu zmieszanego z papierosami. Szybko zjadłem śniadanie, umyłem zęby i spakowałem się, aby mama mogła mnie zawieźć do szkoły.
Wsiedliśmy do auta, kiedy ona z entuzjazmem powiedziała:
— Dzisiaj mam w końcu tę rozmowę o pracę. Trzymaj kciuki!
— W jakiej szkole? — powiedziałem, robiąc szalenie zdziwioną minę.
— Nie martw się, nie u ciebie. W liceum. Nie będę cię dręczyć.
Chciałem mamie powiedzieć, że wcale mi o to nie chodziło, ale byłoby to kłamstwo.
Na parkingu przy bramie szkoły stała ciotka i paliła papierosa.
— Późno wychodzicie. Zaraz będą lekcje. — Uśmiechnęła się, po czym zdeptała peta. Dzisiaj było bardzo ciepło, więc uwagę zwróciła zbyt krótka sukienka, którą miała na sobie. Myślała, że wciąż jest nastolatką.
Podeszliśmy do niej oboje, mama się czule przywitała, a ciocia zaczęła czochrać moje włosy, zapominając, że już nie jestem dzieckiem. Nagle zauważyłem na jej udzie tatuaż. Byłem zdziwiony, bo strasznie krzyczała na wujka, kiedy pewnego razu przyszedł z jakimś mazidłem na ramieniu i chyba przez miesiąc to krytykowała mojej rodzicielce przez telefon.
— Zrobiłaś sobie tatuaż? — zapytałem.
— Jaki tatuaż? Ja i tatuaż… gdzie niby? — Pokazałem, gdy ona się roześmiała. — Kochanie. To żylak. Dorośli tak mają.
Po pierwsze. Nie miałem pojęcia, co to żylak. Po drugie… dostałem reprymendę od mamy. Po trzecie… ciotka już nigdy nie założyła tej sukienki.
W szatni wszyscy się spieszyli, a ja wieszałem bluzę powoli na haczyk, upewniając się, czy to moja klasa. Długo namawiałem mamę, by tego dnia odprowadziła mnie tylko pod szkołę, aż w końcu się udało. Gdy usiadłem na ławce i zacząłem zmieniać buty, przyszło dwóch chłopaków, których widziałem wczoraj. Zerknęli na mnie srogo i nic nie mówili, aż do czasu, gdy podszedł jeden z nauczycieli. Wtedy szybko wzięli swoje plecaki i pomaszerowali na górę, jakby się go przestraszyli. Jednak on stanął przed wejściem do klasowej szatni, oparł się i powiedział bardzo spokojnie, żebym się troszkę pośpieszył, bo zaraz zaczynają się lekcje. Nie było w tym ani trochę wredności, żebym miał się go bać, więc nie wiem, czemu chłopaki uciekli.
— Jesteś nowym uczniem. Od pani Weroniki, tak? — zapytał, gdy kończyłem się przebierać.
— Tak. Wie może pan, gdzie jest sala sto jeden? — Tam właśnie zaczynały się moje lekcje matematyki. Dziwiłem się, że ta szkoła ma aż sto sal, albo i więcej. W tym czasie zabrzmiał dzwonek, a ja się troszkę zestresowałem.
— Wiesz co, zaprowadzę cię. W zasadzie i tak idę w tamtą stronę. — Cofnął się po klucze, które były na stoliku, i poszedł ze mną schodami na górę aż pod samą klasę, gdzie stało już bydło. — Do zobaczenia na angielskim! — Zrobił dziwną minę, a ja nic nie powiedziałem. Chwile później podeszła do mnie niebieskooka dziewczyna z blond włosami i z dziwną, wręcz przerażoną miną, zapytała:
— Gdzie ty z nim byłeś? — Wskazała na drogę, którą szedł nauczyciel, ale już go tam nie było.
— Odprowadził mnie z szatni do klasy. Nie wiedziałem, gdzie są lekcje.
— Coś ci mówił? — Nie wiedziałem, o co jej chodzi. Nagle zauważyłem, że wokół mnie zebrała się duża grupka, która chce poznać moją odpowiedź.
— A co miał mi mówić? Nic szczególnego. Że zobaczymy się na angielskim? Uczy go, prawda?
— Niestety… — stwierdziła dziewczyna, zerkając na sufit, na którym również nic nie było. Miała bardzo dziwną mimikę. — Wolelibyśmy, żeby nas uczyła ta stara baba, która ma inne klasy.
— Ale co z nim jest nie tak? Jest wredny? Zadaje dużo prac domowych? — zapytałem, gdy pani Weronika szła już, by otworzyć drzwi od naszej sali.
— Sam się dowiesz w swoim czasie — dodał chłopak, który stał obok blondynki, szturchając mnie ramieniem.
Cała klasa usiadła, zajmując wszystkie ławki. Dwie osoby siedziały same, więc musiałem dosiąść się do którejś z nich. Padło na jakiegoś chłopca, który niewiele się odzywał, chyba nawet na „cześć” mi nie odpowiedział. Pani Weronika omawiała kilka spraw wychowawczych, między innymi mówiła o wycieczce i pytała, z jakim nauczycielem chcielibyśmy pojechać. Pytanie, który nauczyciel by tego chciał. Mama jest nauczycielką i wiem, że nienawidzi wycieczek. Zerknąłem na plan lekcji. Teraz dwie matematyki i angielski. Obawiałem się go, chociaż nie do końca wiedziałem dlaczego.
Podczas przerwy większość udała się do sklepiku, a ja na szkolnym korytarzu spotkałem Ewę. Szturchnąłem ją, gdy biegła, i prawie by upadła.
— Jesteś jakiś skretyniały?
— Nie ma takiego słowa.
— Nie będę bawiła się z chłopakami. Sorry! — Chciała się już oddalić, ale ponownie złapałem ją za ramię.
— Wiesz co jest nie tak z nauczycielem od angola? Jak jest wredny, to ja się wypisuję z tej szkoły. — Kuzynka zrobiła zmieszaną minę i rozejrzała się dookoła.
— Nie jest wredny. Miły nawet. Są o nim różne plotki po prostu.
— Jakie plotki? — Zauważyłem, że nie chciała mi powiedzieć, a wiem, że uczniowie sami od siebie mi ich nie sprzedadzą. — Nie powiem, że mi mówiłaś. Nikomu. Obiecuję.
Ewa złapała mnie za palec, który podniosłem, by złożyć obietnicę, i jeszcze raz zerknęła, czy nikogo nie ma. Z oddali widziałem jej koleżankę, która na nią czekała.
— Jedna osoba ze starszej klasy była z rodzicami na wakacjach w górach czy gdzieś. No i mówiła, że on był tam z jakimś facetem. Widzieli to, bo byli w tym samym hotelu, chyba nie był zbyt duży…
— To nauczyciele już nie mogą być na wakacjach? Co w tym dziwnego?
— Ale był z facetem — szepnęła mi na ucho.
— No i co z tego?
— Mówiła, że raz poszła na hotelowy basen i widziała, jak się całują. Później robiła wszystko, żeby na nich nie trafić, ale podczas ostatnich dni niestety się nie udało i ją poznał.
— Co złego w tym, że ją poznał?
— Nataniel… w tym nic złego. Po prostu on całował się z facetem, rozumiesz? Znaczy się, że jest gejem! — Koleżanka zaczęła ją pośpieszać i złapała za rękę. — Jezu, jaki ty niekumaty jesteś!
Stanąłem pod ścianą. Nadal nie rozumiałem. Co prawda nie znałem ani jednego geja i nie wiem, czy rozmowa z nimi różni się czymkolwiek, od rozmowy z inną osobą. Może się mocniej psikają perfumami? Nie wiedziałem też, dlaczego miałbym unikać pana od angielskiego, jeśli jest gejem. W czym niby miałoby to przeszkadzać? Zacząłem się zastanawiać, czy oni serio myślą, że to taka choroba, którą można się zarazić, i szybko się przekonałem, iż może tak być, gdy usłyszałem depresyjne użalanie się chłopaków, że za chwilę mamy angielski. Stwierdziłem, że muszę poczytać troszkę na ten temat. Ciekawe, czy w tej bibliotece mają odpowiednią książkę.
Druga matematyka minęła już na liczeniu, a po przerwie poszliśmy do sali numer dwanaście, gdzie mieliśmy mieć tę nieszczęsną lekcję. Już wiedziałem, że nie ma tu setek sal, tylko takie liczenie, żeby było łatwiej. Na parterze liczby do stu, piętro powyżej zaczyna się od tej setki, a kolejne — od dwustu.
Uczniowie szybko przerwali grę w kapsle, gdy zabrzmiał dzwonek, i ustawili się pod salą. Ja stanąłem jako ostatni, praktycznie przepchnięty przez grupę chłopaków. Miałem nadzieję, że zrobili to niechcący. Przyszedł nauczyciel. Miał uśmiech od ucha do ucha, a barany obserwowały go, jakby zmartwychwstał niczym Jezus z książki o nazwie Biblia.
Usiedliśmy. Tym razem jedna ławka była wolna i pewnie nietrudno było zgadnąć, że w pierwszym rzędzie, przy biurku. Nauczyciel zamknął drzwi, upewniwszy się, że nikogo nie ma na zewnątrz i z naprawdę radosną miną rozejrzał się po sali.
— Trzecia klasa. Jak wy już wyrośliście! Niektórzy to by już mogli grać ze starszakami w klubie koszykarskim! — Zerknął na tył klasy, gdzie siedziała dwójka najwyższych chłopaków. Później zwrócił gałki oczne na mnie. — Jest i nowy uczeń. Może chcesz stanąć przed klasą i coś powiedzieć o sobie? Może po angielsku? — Zestresowany (co rzadko mi się zdarzało), kiwnąłem, że nie. — To powiedz chociaż, jak masz na imię.
— Nazywam się Nataniel Kress.
— No dobrze. Na początku może być i to. Ja nazywam się Aleksander i będę uczył angielskiego. — Zdziwiłem się, że nie napisał imienia i nazwiska na tablicy. W tamtej szkole tak robili. — Jak czegoś nie będziesz rozumiał, śmiało zgłaszaj się i pytaj.
Lekcja polegała na opowiadaniu, jak minęły nam wakacje. Była całkiem ciekawa, a nauczyciel fajnie ją prowadził. Dziwiłem się, że tak krytycznie na niego patrzą, i nie wiedziałem, o co im chodzi. Może on jednak nie był gejem, a przyjechał na wakacje na przykład ze swoim bratem?
Gdy zadzwonił dzwonek, każdy wyszedł niczym oparzony, tylko ja robiłem to wolniej, żeby nie przepychać się przez stado baranów. Spowalniałem tym nauczyciela, bo chciał już zamknąć salę, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. W pewnym momencie, gdy obaj wychodziliśmy, zadzwonił jego telefon, a nauczyciel odebrał i poszedł korytarzem. Ja usiadłem przy drzwiach, próbując delektować się nową książką. Najpierw upewniłem się, że kolejną lekcję — a konkretniej: muzykę — mamy tuż obok tej sali. Jednak gdy rozejrzałem się po korytarzu, zauważyłem bandę dzieciaków z mojej klasy… czyli miałem rację, że nietrudno się w tej szkole zgubić. Tamta była większa.
Już miałem otwierać moją książkę, gdy podeszły do mnie dwie dziewczyny.
— Hej… — powiedziała nieśmiało jedna z nich, siadając obok mnie, ale przez chwilę nie mogła wydusić ani słowa, po czym szturchnęła drugą koleżankę.
— Słyszałeś może, z kim on gada przez ten telefon?
— W sensie pan Aleksander? Nie. Co mnie to obchodzi?
— Mówiłam, że nic nie słyszał. Za szybko sobie poszedł — dodała druga i obie odeszły przekazać tę zacną informację chłopakom, a ja totalnie nie wiedziałem, o co im chodzi.
Bo nawet gdyby on miał męża i ten mąż do niego zadzwonił, to co by to zmieniło?
Powróciłem do lektury, gdy nagle dosiadł się do mnie jakiś dzieciak. Miał blond włosy i na oko z sześć, siedem lat. Nie wiem, co robił na tym korytarzu, bo zerówki były dalej. Chwilę wpatrywał się w to, co czytam. Wysoce mnie irytował, ale nic nie mówiłem.
— Ale gruba książka! — Przyglądał się, jakby nie widział nigdy większej. Ja widziałem sporo większe. Nic na to jednak nie odpowiedziałem. Gapił się nadal. — Pewnie nudna, nie?
— Nie wiem, bo dopiero zaczynam czytać.
Wtedy uświadomiłem sobie, że wertuję tę samą stronę od początku przerwy. Czy wszyscy muszą mi przeszkadzać?
— U mnie w domu każdy lubi czytać. Ale mi się litery mieszają.
— Bo jesteś dzieckiem.
— Ty też jesteś — powiedział bez chwili zawahania, wyciągając z kieszeni tamagotchi.
— Prawda, ale starszym. A wewnątrz mojego ciała siedzi dorosła osoba. Bez uzależnień.
Młody patrzył na mnie, jak na kosmitę.
— Jaś jestem. — Podał mi dłoń, która delikatnie się od czegoś lepiła. Martwiłem się jednak bardziej o książkę niż o mój osobisty dyskomfort.
— Nataniel Kress. — Zagłębiłem się w czytanie i wtedy dzieciak chyba odpuścił. Znaczy… wciąż siedział obok mnie, ale nie zadawał już pytań. Chyba zauważył, że nie jestem nim zainteresowany. Szukam przyjaciół, ale on nie spełnia ani jednego kryteria.
Jan jednak nie odpuścił i zaczął bawić się przy mnie tym idiotycznym jajkiem, które piszczało i drażniło mnie niemiłosiernie. Próbowałem przestać o tym myśleć, ale się kompletnie nie dało. Dzieciak nie dawał mi czytać.
— Możesz przestać? Idź z tym gdzie indziej! — Wskazałem randomowe miejsce palcem, chciałem powiedzieć to dosyć łagodnie. — Przeszkadzasz mi w czytaniu.
Chłopak tylko zerknął w moją stronę i dalej bawił się tym gównem, irytując mnie strasznie. Nerwy mi nie wytrzymały, więc wziąłem to jego idiotyczne jajko i rzuciłem nim o drugą ścianę korytarza, upewniwszy się, że nikt tam nie stoi.
Zabawka rozbiła się doszczętnie, a dzieciaki, które obok bawiły się w kapsle, nagle przestały. U Jana widziałem łzy. Nie wiedziałem, jak się zachować. Jedna część mnie mówiła, że nie powinienem psuć mu zabawki, kolejna, że to jego wina, bo przecież ostrzegałem, a jeszcze inna zauważyła, że zachowałem się w sposób, w jaki nigdy się nie zachowywałem. Naprawdę nie lubiłem dzieci, pomimo że byłem przecież jeszcze jednym z nich. Czułem się od dawna jak dorosły. Rówieśnicy podbiegli do mnie, robiąc niezbyt zadowolone miny. Wiedziałem, że będą stali po stronie dzieciaka.
— Zepsułeś mu zabawkę! Szczęśliwy? — Jedna z dziewczyn podniosła wrak tamagotchi, usiłując je szybko poskładać. Dzieciak płakał coraz mocniej, jakby go ktoś przejechał autem.
Nagle jakiś chłopak ze starszej klasy podszedł do naszej ekipy i zerknął w moją stronę, robiąc bardzo przerażającą minę. Byłem pewien, że mnie zbije, więc wstałem i zacząłem się rozglądać, czy nie ma jakiegoś nauczyciela.
— Młody, sprawia ci frajdę dręczenie młodszych? Cieszyłbyś się, jakbym to ja ci tę książkę tak wziął i wyrzucił? — Chłopak zrobił dokładnie to, co powiedział, i moja „zabawka”, choć delikatnie, została wyrzucona w to samo miejsce, co jajko.
— Ale ja nie chciałem. Po prostu pikał mi tutaj tym tamagotchi i przeszkadzał w czytaniu.
— To nie powód, żeby psuć jego rzeczy! — krzyknęła dziewczyna, która już się poddała w sklejaniu tego czegoś. — Nadaje się do kosza.
— A ja się upewnię, że kupisz mu nowe. Bo jak nie, to inaczej się policzymy.
Zdziwiłem się. W poprzedniej szkole ci „źli” dawno by mnie pobili, a tutaj bronią młodszych? Byłem z jednej strony przestraszony, a z drugiej pełen podziwu. Później stwierdziłem, że może po prostu tych najgorszych nie było mi dane jeszcze poznać.
— Wiesz co, mam dosłownie takie samo w domu. Identyczne, tylko że niebieskie. Działa, ale ja się tym nie bawię.
— Młody, pasuje ci taki układ? — Zerknął na Jana, a ten, dalej wyjąc niemiłosiernie, przytaknął.
— Jutro przynosisz mu zabawkę, ja się dowiem, czy przyniosłeś, a jak nie, to się inaczej policzymy!
Zadzwonił dzwonek, chłopak ze starszej klasy kopnął moją książkę dwa metry dalej, a reszta klasy się gapiła. Dzieciak uciekł.
Nie rozumiałem wielu rzeczy:
— Fenomenu tamagotchi w szkole i głupich kapsli z czipsów.
— Tego dzieciaka.
— Że można dręczyć ludzi i to jest w sumie okej. Bo w słusznej sprawie.
Dzwonek zadzwonił i nadeszła kolejna nudna lekcja, na której siedziałem kompletnie sam. Muzyka mnie nudzi. To przedmiot kompletnie niepotrzebny mi do życia. Nawet nie lubię jej słuchać, a na koncercie czułbym się bardzo źle i pewnie stałbym obok głośnika.
Gdy wychodziłem z klasy, spotkała mnie na korytarzu pani Weronika i powiedziała, żebym po lekcjach udał się do salki katechetycznej. Dała mi namiary. Mówiła, że ma się tam odbyć spotkanie dzieci komunijnych i fajnie, żebym był, skoro już i tak skończymy zajęcia.
Mama mi o tym nieraz mówiła, ale nie wiedziałem, że te idiotyczne spotkania zaczną się już we wrześniu. Jeden z plusów (to był minus w głosie wychowawczyni) był taki, że te spotkania miała klasa niżej i pewnie często będę miał w ich czasie inne lekcje, więc na większości legalnie się nie zjawię, ale minusem było to, że przed spotkaniem miałem godzinę wolną i wszyscy już szli po wuefie do domu.
— Nie chcę na nie iść. Zresztą, mama mnie odbiera i będzie zła, że musi na mnie czekać dwie godziny lekcyjne — powiedziałem, jakby mi zależało na jej czasie osobistym.
— Zadzwoniłam już do niej i chce, żebyś poszedł. Spróbuj, może ci się spodoba. W naszej klasie wszystkie dzieciaki są już po Komunii i każdy jest zadowolony.
— Z czego. Że dostał rower?
— Że przyjął Pana Jezusa do serca. Nie tylko rzeczy materialne się liczą. A teraz idź już, chłopaku, na ten wuef, bo się spóźnisz. — Klepnęła mnie po ramieniu jak jakiegoś niskorosłego kumpla.
— Wuefu.
— Przyjęcia Pana Jezusa do serca? Wiem, że to metafora, ale o co do cholery chodzi?
Graliśmy w zbijaka. Jest to jedna z moich ulubionych gier. Oczywiście na pierwszym miejscu stoi piłka nożna, w którą jestem całkiem dobry, ale cała reszta wuefu ssie jak glonojad szybę w akwarium u Ewy. Dlaczego więc zbijak? Już opowiadam… boję się, jak ktoś we mnie piłką rzuca, więc po prostu robię uniki. A te w tej grze są bardzo ważne. Lekcja się skończyła, a nikt nie zdołał mnie uderzyć piłką. Potrafię nawet z pozycji stojącej położyć się na podłodze w ułamku sekundy. Upadek i tak będzie mniej bolesny niż dostanie w twarz. Dowiedziałem się jednak, że w piłkę nożną będziemy grali dopiero w czwartej klasie, kiedy dziewczyny odłączą się od chłopaków.
— Dlaczego dziewczyny nie chcą/nie lubią grać w piłkę?
Przebrałem się po zajęciach jako ostatni, gdy wszyscy już popędzili do domu. Poczułem się dziwnie. Mam godzinę wolną i niespecjalnie wiedziałem, co z nią zrobić. Zostać tutaj? Iść na korytarz? Może mają tu jakąś świetlicę, jak w poprzedniej szkole, i tam właśnie będę musiał czekać? Postanowiłem zapytać nauczyciela, który przechodził korytarzem. Powiedział, że okienko mogę spędzać, w jaki sposób chcę. Mogę iść do świetlicy albo do biblioteki. Ważne, żeby był tam jakiś nauczyciel i żebym nie chodził sam po szkole.
Czyli nie mogłem spędzać tego czasu po swojemu, ale jednak biblioteka mnie zaintrygowała. Myślałem, że napotkany psorek mnie zaprowadzi, ale jednak sam musiałem znaleźć to miejsce. Znajdowało się na końcu przyciemnionego korytarza. Widziałem ogromne drzwi nie pasujące do innych znajdujących się w tym korytarzu. Te były wielkie jak jakieś wrota. Przełknąłem ślinę i już miałem cofnąć się do świetlicy, której głośność pewnie przeszkadzałaby mi w czytaniu, ale zauważyłem grupkę starszych dziewcząt, które — śmiejąc się — otworzyły te wrota, więc pewnie poszedłem tuż za nimi.
Biblioteka była ogromna. Oprócz wielu półek moje oko przykuły wystawy i duża liczba stolików, nieproporcjonalna do ilości osób w tym pomieszczeniu. Były tylko te cztery dziewczyny, które zaraz po oddaniu książek wyszły, bibliotekarka i dwóch chłopaków. Jeden młodszy i jakiś starszy, który odrabiał lekcje przy największym stole. Szybko zwróciłem uwagę pani zza biurka:
— Czegoś szukasz? — Uśmiechnęła się niczym kiepska ekspedientka, udając, że lubi swoją pracę i klientów.
— Chciałem poczytać swoją książkę. Mam okienko. Usiądę sobie w kącie. — Wskazałem randomowe miejsce w pomieszczeniu.
— Takie grube książki już czytasz? Wow! Do której klasy chodzisz?
— Trzeciej.
Odsunąłem krzesło najbliżej bibliotekarki, wiedząc, że to mógł być błąd, bo nie chciałem z nią więcej konwersować, jednak nie dawała za wygraną.
— No to poważny z ciebie czytelnik. Chyba wcześniej cię tu nie widziałam…
— To mój drugi dzień tutaj. Wcześniej uczyłem się w Krakowie. — Otworzyłem książkę w miejscu, gdzie miałem zakładkę, licząc, że da mi w końcu spokój.
— Zapraszam więc do wypożyczania książek, na pewno coś się znajdzie, a wychowawczyni niebawem da ci twoją kartę czytelnika. Już powoli je drukujemy. — Uśmiechnęła się ponownie i chyba zauważyła, że zacząłem się wczytywać w tę „grubą” książkę, więc dała spokój.
Wytchnienie nie trwało długo. Babka katalogowała książki, wkładając do nich jakieś kartki. Była okrutna cisza, lepsza od tego chaosu, który panował cały czas w tej szkole. Przeczytałem parę stron, ale nie byłem w stanie się skoncentrować, nie mam pojęcia dlaczego. Może przez tę ciszę? Najlepiej czytało mi się w domu, kiedyś w samochodzie, ale od jakiegoś czasu mam mdłości. Udając, że wciąż czytam, zacząłem rozglądać się po bibliotece. Starszy chłopak siedział bliżej i przepisywał coś z notatek na długą kartkę w linie A4. Pewnie jakieś wypracowanie. Co chwila poprawiał włosy, miał strasznie długą grzywkę i zdziwiłem się, że jej nie ściął, skoro mu przeszkadzała. Później zerknąłem na drugiego kolegę. Wydawał się w moim wieku, ale na pewno nie z mojej klasy. Wyróżniał się. Miał ciemne, brązowe włosy, takie loczki, o wiele dłuższe niż u większości ludzi z mego stada baranów (teraz mówi się na to buzzcut, ale wtedy po prostu ojciec każdemu włosy ciął golarką jak leci, w tym sobie). Chłopak był zaczytany w książce gabarytowo podobnej do mojej, ale choć usiłowałem zobaczyć tytuł, jego piórnik mi wszystko zasłaniał. Był wręcz oczarowany tym, co czyta, i nie mógł znaleźć swojej pozycji. Majtał nogami, ustawiał jedną na drugiej, bawił się zamkiem od piórnika, układał książkę w wielu miejscach, opierając się przy tym dziwnie. Po chwili zerknął na mnie, chyba nie zdając sobie sprawy, że tak się na niego gapię. Szybko wróciłem wzrokiem do mojej książki. Patrzył się na mnie wyjątkowo długo, co mnie niemiłosiernie peszyło. Po czasie jednak przestał. Ja też wróciłem do swojej powieści.
4. Pusta butelka samotności
Kolejnego dnia, tuż po lekcjach, siedziałem jak zwykle na dużym parapecie w kuchni, spoglądając na dzieciaki grające w piłkę.
— Może do nich pójdziesz? — Mama była wyraźnie zatroskana tym, że nie mam tutaj przyjaciół i z nikim się nie dogaduję. Zerknąłem na nią z zażenowaniem. Mam tak iść do obcych ludzi i po prostu zapytać się o to, czy mogę z nimi grać? — W weekend pojedziemy do dziadka, jeśli chcesz.
To zdecydowanie poprawiło mi humor. Mama w tym wszystkim miała rację. Siedzenie w małym mieszkaniu, bez znajomych nie było dla mnie niczym dobrym i musiałem wziąć się za siebie, bo zwyczajnie bałem się, że zeświruję. Kiedyś gdzieś czytałem, że właśnie samotnicy po jakimś czasie świrują i psychika im się psuje. Czy coś takiego. Nie chciałem tak skończyć.
— Jak było na spotkaniu z księdzem?
— Mówiłem, że nie chcę chodzić! — krzyknąłem, chociaż szybko dopadły mnie wyrzuty sumienia. — Nie podobało mi się. Ksiądz jest stary, nudzi i dał listę modlitw do nauczenia. Spyta mnie z nich za miesiąc. — Wyciągnąłem kartkę, którą trzymałem w spodniach. Była bardzo pognieciona.
— No to jedno masz już za sobą. Nie musisz ich się znowu uczyć, wystarczy, że sobie trochę przypomnisz. — Wzięła tę kartkę i przyczepiła do lodówki magnesem.
— Naprawdę nie rozumiem, dlaczego muszę mieć Komunię, skoro nie wierzę w Boga.
— Już nieraz o tym rozmawialiśmy — przerwała mi. — Teraz przyjmiesz tę Komunię, a jak będziesz dorosły, to zadecydujesz o swoim życiu. O wszystkim: karierze, gdzie będziesz chciał mieszkać albo co studiować. Zrób mi i tacie tę przysługę i chociaż spróbuj przystąpić do tego w tym roku.
— Tylko tobie. I nie obiecuję.
— Jak nie będziesz miał w tym roku Komunii, to ja ci obiecuję, że nie pojedziesz więcej do dziadka.
Wywróciłem oczami. To był szantaż i to bardzo srogi.
Prawdę mówiąc, mogłem się zgodzić. Nauczyłem się już tych wszystkich niepotrzebnych modlitw, pieśni, mam albę, w której wyglądam jak krasnal (chociaż pewnie z niej do przyszłego roku wyrosnę) i dostałbym rower, ale naprawdę nie rozumiałem zmuszania mnie do wiary w coś, czego nie rozumiem. Wierzą w Boga, w Jezusa, bo tak napisane jest w Biblii, a co jeśli to tylko jakaś książka fantasy, którą ktoś dawno temu napisał, znalazł i ją ubóstwia? Ciekawe, co by było, jakby przeczytali „Hobbita” albo „Dziady” i mieli podobne jazdy? Dlaczego starsi tego nie rozumieją i czy gdy ja będę starszy, naprawdę pokocham Boga?
Dni mijały srogo. Mimo września było bardzo upalnie. Weekend spędziłem u dziadka oraz na plażowaniu z ciotką, mamą i kuzynką. Było naprawdę sympatycznie i okazało się, że Ewa (pomimo tego, że jest dziewczyną) jest całkiem fajną kompanką. W szkole niewiele się działo. Zauważyłem, że z większości przedmiotów jestem lepszy niż moi rówieśnicy. Szczególnie z polskiego. Do pani Weroniki dotarły informacje o tym, jakie książki wypożyczyłem, i była w szoku, że dziewięciolatek tak dużo czyta, kiedy reszta dopiero skleja porządnie literki. Kiepsko mi szło na zajęciach plastycznych, muzyce i oczywiście na wuefie. Nietrudno zgadnąć, że w piłkę nożną nie graliśmy ani razu. Najgorsze były zadania w parach. W klasie nie było parzystej liczby osób, więc zawsze musiałem odbijać piłkę ze ścianą. Chyba że kogoś nie było. Czułem się trędowaty, gdy wybierali kogokolwiek do drużyny. Na początku wybierali mnie ostatniego, bo mnie nie znali, później dlatego, że mnie znali i wiedzieli, że jestem beznadziejny. Jak łatwo się domyślić, nie poznałem nikogo sensownego w szkole. Cała klasa miała już swoje grupki, a mnie znienawidzili po incydencie z tamagotchi.
Był wtorek. To dzień, kiedy bardzo szybko kończę lekcje. Około godziny dwunastej zaczęła się moja wolność i razem z Ewą i ciotką wracaliśmy do domu. Mama zaczęła pracę, więc przez jakiś czas to ona miała mnie odbierać. Wolałbym wracać sam, ale wiem, że nigdy się to nie wydarzy. Dostałem kluczyk z ogromnym breloczkiem, żebym mógł wejść do domu i odrabiać lekcje, póki mama nie wróci i nie dokończy obiadu. Ciocia była tego dnia bardzo zalatana, chociaż nie do końca wiedziałem, o co jej chodzi. Mówiła tylko, że ma jakąś sprawę w urzędzie do załatwienia, więc tylko mnie podrzuci i zaraz jedzie. Poczułem się jak balast, ktoś niepotrzebny, i ta myśl strasznie zaprzątała mi głowę. Ewa siedziała oparta o szybę, trzymając w dłoni kolano, z którego delikatnie sączyła się krew.
— Co ci się stało?
— Ciii… to na wuefie — szepnęła, zerkając w przednie lusterko, czy ciotka nie słyszy. — Biegaliśmy.
— Naklej sobie w domu plaster. — Z kolana wypływało naprawdę dużo krwi, więc za wiele się nie zastanawiając, wyciągnąłem chusteczkę i zacząłem ją tamować. — To nie wygląda mi na upadek — dodałem cicho.
— Daj mi dzisiaj spokój.
Martwiłem się. Być może i dziura w kolanie kuzynki wyglądała na wypadek, ale jej mina, bliska płaczu, już nie. Wiedziałem, że coś się wydarzyło.
Ciotka wysadziła mnie przed blokiem, upewniła się, że mam klucz i na pewno wchodzę do budynku. Ewka mi pomachała, więc udawałem, że wszystko jest okej. Wlazłem na górę, otworzyłem drzwi i poczułem dym tytoniowy zmieszany ze smrodem alkoholu. To oznaczało tylko jedno — wszedłem w paszczę lwa. Ojciec spał, a obok niego leżały dwie butelki po wódce, popielniczka i niedopita podróbka coca-coli. Nienawidziłem tego zapachu, więc szybko otworzyłem okno, spoglądając znowu na szczęśliwe dzieci przy ulicy. Wyglądał strasznie. Miał bardzo tłustą twarz i z dnia na dzień się staczał. Kiedyś częściej zmieniał ubrania, teraz już nawet nie wychodzi z domu i nie zakłada skarpet. Śpi, je, pije i wydala, niestety różnymi częściami ciała. Nauczyliśmy się już, w jakich godzinach funkcjonuje, i że najczęściej chleje wtedy, kiedy nas nie ma. Wiemy przez to, kiedy go unikać. Rano się upił, nas nie było, więc teraz będzie spał do popołudnia, później mama wróci, a on zrobi to samo.
Chciałem się poczuć jak rodzicielka, więc tak jak i ona, zaraz po wejściu do domu, wziąłem puste butelki i postawiłem je obok kosza na śmieci. Ten dźwięk jednak rozbudził tatę, który niespodziewanie usiadł i, zaspanym wzrokiem, zerknął w moją stronę.
— Co robisz? Czemu cię nie ma w szkole? — Zaczął się rozglądać po stole, szukając zapewne resztek alkoholu. Chwycił za napój i wypił go do końca.
— Dzisiaj kończyłem o dwunastej. — Przysiadłem się do stołu i zacząłem wyciągać książki, żeby móc odrobić lekcje. Chciałem, by tata nie spoglądał już na mnie i poszedł dalej spać.
— Gdzie matka?
— W pracy. — Zaczął się rozglądać po mieszkaniu coraz głębiej, aż w końcu wstał i zerknął do barku, w którym prócz korkociągu niczego nie było.
— Była jeszcze jedna butelka. Widziałeś? Miałem dwie.
— Dwie puste leżały na stoliku. Położyłem koło śmietnika. — Stanął obok niego, chociaż stan butelek widoczny był nawet z kanapy, później zerknął rozzłoszczony na mnie.
— Czemu wylałeś?
— Były puste… wypiłeś je.
— Jedną. Drugą zostawiłem sobie jak zwykle na wieczór. Gówniarzu, pewnie wziąłeś ją i mi wylałeś do zlewu. Wiesz, ile jedna butelka kosztuje?
— Nie wylałem, naprawdę były puste, gdy przyszedłem.
Nie mogłem patrzeć w jego oczy. Wściekł się i często mu się to zdarzało, ale wtedy była mama. Teraz nikogo nie było do obrony. Ona zawsze mówiła, żeby go jakoś uspokoić i nie irytować jeszcze bardziej. Nie wiedziałem jednak, jak to zrobić.
— Zawsze zostawiam jedną butelkę. Teraz, mądralo, ze swojego kieszonkowego pójdziesz i kupisz tatusiowi kolejną. — O dziwo powiedział to dosyć spokojnie, ale wiedziałem, że już rozpocząłem burzę. — No, na co czekasz? Jakieś zaproszenie?
Nie miałem pojęcia, jak zareagować. Przecież wiadomo, że nikt nie sprzeda dziewięciolatkowi wódki. Wcześniej mnie po nią nie wysyłał. Siedziałem na krześle jak wryty, zerkając ojcu w twarz, która coraz bardziej przypominała znane, czerwone warzywo.
Wtedy się bardzo rozwścieczył i to moment w życiu, którego nigdy nie zapomnę. Szarpnął mnie za lewe ramię bardzo mocno i ustawił pod drzwiami. Czułem się jak opętany. W głowie pojawiła się pustka. Ojciec nigdy się tak nie zachowywał. Stałem pod tymi drzwiami, łapiąc się za rękę, która mocno pobolewała. Otworzył je na całą szerokość.
— No, na co czekasz? Oszukałeś mnie, to kombinuj. I nie wracaj mi tu bez niczego! — Popchnął moje plecy tak, że praktycznie potknąłem się o dywanik. Zatrzasnął za mną drzwi, zostawiając mnie na klatce schodowej niczym niechcianego psa. Było tam straszne echo, więc pierwsze, co zrobiłem, to zszedłem na dół, by usiąść na ławce przy bloku, gdzie najczęściej przesiadują osiedlowe pijaczki.
Zerknąłem na portfelik, który miałem w kieszeni. W środku zaledwie siedem złotych i kilka groszy. Za taką kwotę nie kupię wódki, zresztą, kto by mi ją sprzedał. Gdy próbowałem w myślach ułożyć sobie zachowanie ojca, do oczu zaczęły mi napływać łzy. Robiłem wszystko, aby nie zwracać na siebie uwagi, ponieważ co chwilę ktoś przechodził.
Zapatrzyłem się na rodzinę z dwójką dzieci w podobnym wieku do mojego. Przyjechali dużym autem, mieli pełno zakupów, ogromnego balona i fajnego psa. Każdy uśmiechnięty szedł w stronę przeciwnej klatki schodowej. Dlaczego ja tak nie mogę mieć? Dlaczego nie może być tak jak kiedyś? Dlaczego nie jestem balonem? Bym się puścił i poleciał do góry, mając to wszystko gdzieś. Chociaż mama kiedyś mówiła tak o kimś, więc ludzie też się mogą puszczać. Ciekawe, jak to robią.
— Ojca. Już awansował, by nazwać go rzeczą.
Moim planem było siedzenie na ławce i czekanie, aż wróci mama. Po kilku minutach zacząłem szperać patykiem na pobliskiej ścieżce, rysując jakieś niezidentyfikowane postacie. Wtedy zerknąłem na kuchenne okno i zobaczyłem ojca spoglądającego w dół. Momentalnie zostawiłem patyk i poszedłem szybkim krokiem przed siebie. Bałem się, że zejdzie i zrobi awanturę przed blokiem, czego bym nie zniósł.
Nie wiedziałem, gdzie się podziać. Nikogo też tutaj nie znałem. Gdy zobaczyłem grupkę dzieci, przez moment przeszła mi przez głowę myśl, by podejść do tego trzepaka i z nimi powisieć bezsensownie do góry nogami, ale im dłużej szedłem, tym czułem się bardziej beznadziejnie i stawałem się mniej pewny siebie. Szczególnie teraz. Chciałem z kimś pogadać, ale nie z dziećmi. Z kimś, kto mnie zrozumie. Usiadłem na przystanku tramwajowym i zobaczyłem rozkład. Wtedy mnie olśniło! Policzyłem jeszcze raz moje groszaki i postanowiłem pojechać do dziadka. Sam. Nie do końca wiedziałem, czy mi się uda, ale z opowieści dziadka pamiętałem, jaki to numer tramwaju i gdzie wysiąść. Uparcie twierdził, że bez auta też da się żyć. Z przystanku było do niego bardzo blisko, więc nie mogłem się zgubić. Tylko on mógłby mnie zrozumieć.
Niewiele myśląc, poszedłem do kiosku, kupiłem bilecik u pani, która szczerze się do mnie uśmiechnęła, nie wiedząc totalnie, co się dzieje teraz w mojej głowie, i wsiadłem do tramwaju, nie zastanawiając się nad niczym. Byłem chyba jedynym dzieciakiem, który jechał sam, ale nikt specjalnie nie zwracał na mnie uwagi. Przypomniałem sobie nazwę przystanku, na którym miałem wysiąść, i tak też zrobiłem. Bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem znajome miejsce i pewnym krokiem poszedłem w stronę dziadkowego domu, czując się jak dorosły.
Po krótkim spacerze otworzyłem furtkę i zadzwoniłem do drzwi. Byłem lekko zestresowany. Bałem się reakcji dziadka na to, że zobaczy mnie samego, ale to zdawała mi się najbardziej racjonalna decyzja, jaką mogłem tego dnia podjąć. Dzwoniłem jednak trzy razy, po czym przycisnąłem klamkę mocno w dół, a drzwi ani drgnęły. Dziadka nie było w domu. Nie znałem jego planu dnia, wiedziałem, że nie pracuje, bo jest na emeryturze (lub rencie… nie rozróżniałem ich). Postanowiłem obejść dom, ale jedyne, co zobaczyłem, to bardzo zarośnięte podwórko. Smutno mi się zrobiło na ten widok. Na pewno dziadek nie ma już siły na takie porządki. Bardzo chciało mi się też pić i naprawdę nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Usiadłem na schodku przed drzwiami i gapiłem się przed siebie. Dziadek musi w końcu przyjść — powtarzałem w myślach, nie tracąc nadziei.
Osiedle było bardzo spokojne. Co jakiś czas przechodzili tędy ludzie — więcej, gdy zatrzymał się autobus albo tramwaj. Szli z pieskami, nie spieszyli się nigdzie. Nie widziałem jednak tej jednej osoby, na której mi najbardziej zależało.
Zacząłem bawić się kamieniami, wyobrażałem sobie, że to ludzie z historii, którą czytam, i w myślach tworzyłem dialogi. Marnowałem czas. Gdybym miał książkę, chociaż coś bym ze sobą zrobił.
Zamyślony, zerknąłem przed siebie i wtedy zauważyłem chłopaka. Zmrużyłem oczy, by się upewnić. To był ten sam dzieciak, który czytał książkę w bibliotece. Nie zwróciłbym pewnie na niego uwagi, gdyby nie jego bujne, kręcone włosy. Był uśmiechnięty i z wielką energią szedł przed swoją mamą, która nosiła zakupy w materiałowej torbie. Podskakiwał na chodniku, nie zwracając uwagi na rozwiązane sznurowadła. Ten to musi być szczęśliwy. Znikł dwa domy dalej, wchodząc na posesję z ogromnym żywopłotem.
— Dlaczego ja nie mogę być szczęśliwy?
Chwilę później zauważyłem dziadka. Byłem bardzo szczęśliwy, bo mimo iż nie było tego dnia jakiegoś szczególnego upału, chciało mi się pić. Zwrócił na mnie uwagę, dopiero gdy podszedł do furtki. Podbiegłem i go uściskałem, a on zaczął się rozglądać.
— Gdzie mama? — powiedział, kucając przy mnie. Nie byłem wcale taki niski i zawsze mnie to krępowało.
— Nie ma, jestem sam. Strasznie chce mi się pić.
Nie zadawał więcej pytań, dopóki nie zaspokoiłem swojego pragnienia. Dziadek wkładał zakupy do szafek i lodówki, a ja zerkałem przez okno, przerażony. Po chwili jednak przysiadł się do mnie i o wszystko wypytał. Wiedziałem, że będę mu musiał powiedzieć całą prawdę, więc to zrobiłem. Strasznie się wkurzył. Na początku myślałem, że na mnie, ale zaczął powtarzać imię mojego ojca. Gdy się opanował, zadzwonił do mojej mamy, która jeszcze była w pracy, i opowiedział o wszystkim. Wtedy stał się jeszcze bardziej poirytowany, ale gdy tylko skończył rozmawiać z nią, usiadł obok mnie, przysunął ciastka, które były na stole, i mnie mocno przytulił. Potrzebowałem tego. Już dawno nikt mnie nie przytulał. Przecież nie miałem tutaj nikogo.
— Zawsze możesz do mnie przyjść, pamiętaj. I już nie stój pod drzwiami, bo jak będzie zima, to się przeziębisz. — Wyciągnął z kieszeni klucz i mi go podał.
— Myślę, że mama nie będzie zadowolona.
— Nie będzie zadowolona, gdy jej powiem, co o tym wszystkim myślę. — Uśmiechnął się, pokazując w całości swoją sztuczną szczękę. — A jak tam w nowej szkole, opowiadaj.
Doskonale wiedziałem, że chce zmienić temat na weselszy, dopóki nie przyjdzie mama. Jednak chyba nie zdawał sobie sprawy, że to wcale nie jest wesoły temat.
— Minęło już parę dni, a ja nikogo tutaj nie mam. Każdy zachowuje się jak dziecko.
— Przecież jesteś dzieckiem — zaśmiał się. — Ja jednak też jestem starcem, a się tak nie czuję. Przyjdzie czas i na pewno znajdzie się jakiś wyjątkowy przyjaciel. Jak Błażej. — Ucieszyłem się, że pamięta jego imię. — A jak nauczyciele?
— Wszyscy są super, chociaż nie rozumiem, dlaczego w tej szkole jest straszna nagonka na nauczyciela od angielskiego. — Ucichłem. Nie wiedziałem, po co to mówiłem. Przecież nie był to mój problem.
— A co z nim nie tak? Niemiły jest? Albo jakoś śmiesznie się ubiera pewnie.
— Nie. Chodzi o to, że ktoś ze starszych klas powiedział, że widział go na wakacjach z jakimś facetem. Co oznacza, że może być gejem, no i wszyscy na ten temat plotkują.
— Gdyby nim był, to co by to zmieniło? Ma was uczyć, nie powinno ich interesować jego życie osobiste. — Poprawił sobie poduszkę pod plecami i założył nogę na nogę. — Nie rozumiem dzisiejszej młodzieży.
Zdziwiłem się. Myślałem, że dziadek będzie piętnować takie zachowania, dlatego żałowałem, że zacząłem z nim ten temat, bo nie chciałem się kłócić. On jednak myślał podobnie do mnie, bo ja tego też nie rozumiałem.
— No właśnie, a interesuje i to tak mocno, że zachowują się, jakby miał jakąś chorobę i wszystkich zarażał. Jest naprawdę miły i uważam, że to wredne tak się zachowywać. Możliwe, że to plotka, ale mam nadzieję, że nie widzi tego, jak oni po kątach na niego gadają…
— Myślę, że widzi, ale co ma z tym zrobić?
— Co ja bym mógł zrobić dla niego, żeby nie czuł się w tej szkole źle?
Dziadek objął mnie za ramię, po czym dodał:
— Wystarczy, że będziesz dla niego miły. I sam nie rozsiewaj tych plotek. — Dla mnie to było definitywnie za mało. Czułem się źle, że nic nie mogę zrobić, ale sam byłem nowy w tej szkole i nie wiedziałem, od czego zacząć. Gdyby sprawa toczyła się w Krakowie, pewnie inaczej bym zareagował. — Możesz też mówić innym same pozytywne rzeczy o tym nauczycielu. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie są tolerancyjni.
— A co to znaczy? Ta tolerancja — zapytałem po chwili milczenia. Nie lubiłem czegoś nie wiedzieć i pytać.
— Akceptacja kogoś takim, jaki jest. Nieważne, czy ktoś kocha osobę innej płci, ma jakieś dziwne hobby albo inny kolor skóry, czy jest innej narodowości. Wiesz, Nataniel… dla mnie tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda. Wtedy dopiero się uruchamiam. Dlatego tak bardzo nie lubię twojego taty. — Nie odpowiedziałem na to stwierdzenie, ale w stu procentach się z nim zgadzałem. Tato nas krzywdził, mama tego nie widziała (nie chciała widzieć) i nie można było tego tolerować.
Rodzicielka miała pojawić się lada moment, a ja z dziadkiem graliśmy w chińczyka. Ogrywał mnie, chociaż ta gra nie zależy od inteligencji. Zerknąłem przez okno, gdy dziadek poszedł do łazienki, i zobaczyłem znowu tego chłopaka z biblioteki. Tym razem nie miał ze sobą książki, tylko szwendał się sam, tak jakby nigdzie nie chciał iść. Rozglądał się i dreptał bezmyślnie. Dziadek stanął obok mnie przy oknie i poczochrał moje włosy.
— Często sobie tak sam spaceruje. Musi być bardzo samotny.
— A może lubi tę samotność? — Usiedliśmy obaj na kanapie, by dokończyć kakao.
— Chyba nikt nie lubi. Czasami jest fajna, ale taka codzienność to dramat…
Nie zdawałem sobie sprawy z jego słów ani tego, że to była jego własna prawda. Był bardzo samotny i cieszyłem się, że jako dzieciak zacząłem spędzać z nim dużo czasu. Przynajmniej miał kogoś, do kogo mógł się odezwać.