E-book
15.75
drukowana A5
48.15
Hip Hop Hipis

Bezpłatny fragment - Hip Hop Hipis


Objętość:
95 str.
ISBN:
978-83-8369-932-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 48.15

Rozdział 1
Korytarze Konstrukcji Konfliktów

Godziny bólu

z kanału życia ognistych doświadczeń cierpną ręce

biją serca jak głazy stwardniałe przez miłosne urazy

nieprzeżyte obrazy

a życie posiada granice poza barierami fantazji


świadome oczy spalone ciężkie jak oddech

z poranka we wrzaskach sąsiednich ścian

rozbudzony rozjuszony rozdarty jak człowiek

z półmrokiem przymrużonych powiek


gdzie błyszczy zalążek iskry — śmierci

przedwczesnej chęci ujrzenia swego przeznaczenia

spogląda z okien samobójczym wzrokiem

głębokie oceany parodie życia dwa światy


odgrywane na co dzień w ku szczęśliwej przygodzie pochodzie

usta spragnione Ciebie lecz Ciebie nie ma

łzy pokolenia

i droga do wolności przez poślizg w krainy liści marihuany


wynurzony z pamięci otchłani

Ty dajesz mi siłę

z każdym porankiem

byłem i jestem dziwem dziwem dziwem


przester cierpień

przestrzeń rozczarowań

zwichrzone oczy przestraszone wędrówki przez życie

a na każdym kroku pustynne burze


narwane młode pokolenie powraca do korzeni

zeschła ziemia pochłania swoje dzieci

ubarwia drogi sprawia iż świat zastanawia pełen pogłosek

bezlitosnej walki z losem


życie rastamanów i droga do Boga

obrazy strwożonych niewinnych

twarzy zbyt dziecinnych naiwnych posunięć

rozumiem


z gniewu na oczach okutych w cieniu pogardy

pięść wyznacza Ci cel

ból i cierpienie grodzą je nieznaczne granice

wyceń siebie


krew przepływa z nurtem serca bicia

zryta kłamstwem na równinach życia

bo to co wielkie jest zbyt małe by ujrzało światło dzienne

prawdy strumieniem


werble tną jak miecze aż serce pęknie z rozpaczy bólu


w godzinach snu gniewu i przebudzenia jedna wydała

jedna zabierze nas ziemia

w godzinach szczęścia snu gniewu i przebudzenia

jedna wydała jedna zabierze Nas ziemia


Opeate Godziny bólu

Poświęcenie

a ja szczególny?

Bo wybrałem sobie tor nieutorowany

przez nikogo jeszcze niezdeptany

niezbadany


po to by być niedoścignionym przy akompaniamencie

artystą być mogę choć nie umiem grać na żadnym instrumencie

za to dobrze gram na nerwie

po przerwie


a ja bez przerwy

rześki i żwawy

tańczę z życiem na krawędzi

czasem aż język mnie świerzbi


w życiu poświęcenie sobie cenie

to umysłów oświecenie

bo jestem nadrealistą

za cenę tej płyty gotowy poświęcić wszystko


czy to już u celu?

Za te cenę to wyrzeczenie

a Opeate ja jestem bezcenny ponadczasowy

przepierdalają się myśli przez sam środek głowy


nie chciałbym być dla ludzkości poświęcony

chciałbym by po mnie ślad inny pozostawiony

a pozostawię myśl

przez życie należy zgodnie z własnym ja jak ja iść


bo gdy ono podpowiada

na podkładach ja to zgrabnie poukładam

puls niewyczuwalny to przypadek

iż Opeate wraz z podkładem tworzy duet


pomyśl jak się czułem gdy mnie wygwizdano?

Poświęcę wszystko by za słowo mnie kochano

twymi żyłami Opeate płynie uczciwość

to bohater


a mój bohaterski czyn nie przepadnie

czasem łatwiej się odnaleźć na dnie jak na górze

a ja się poświęcam

może to właśnie to pragnienie mnie napędza? Ta!

Mnie już nie ma

Czyżby ciało? Czy ciał szał?

w ramionach dnia bogactw byś chciał?

Z bębnów bębniło coś biadoliło

jakby nas już nie było


a ja ciało zabrałem bynajmniej

zanim jeszcze karłowatym Opatem

zabranym z krain mlekiem i yointem płynących

bębnów nie bawiących


żal Versooz jak Święty Graal

ciało zniewolił rytm gry

błaznów stado bredziło naprzeciw

możesz rzeczyć


iż zanim zaczęto iść ku zwycięstwom

były dni obaczone klęską

życie drogą grzęską do której zbliżony przez lata

patrzaj na Opata


tam ten sam co przez lata był

bo go nie było już

żadnym zwyciężonym bez korony

bo los jako karła karcił


z tych rycin złożone co życiem w którym nic nie jest bawiące

karcące jak dłonie które kat wzniósł nad stos głów

za nim Versooz który najpierw nie grano nad nim żałób

żyje póki nie zaniesiono rąk nad grób


Versooz który był a nie było go już

najwyższy będzie sądził wśród rastamańskich liści

jako boga którego zniewolenie zniszczy

może na długo przed śmiercią mój sen się ziści?


Co w nogach sił pędzi na krawędzi życia

grą rządź nad życiem sam sądź nad śmiercią niech sądzi Bóg

by Versooz z bratem brat nie był rzewną bzdurą

za róg życie łap oburącz

Fotografie

Refren:

Fotografie fotografie szczęścia i niedoli

Fotografie życia które nierzadko boli ajaj

Fotografie fotografie szczęścia i niedoli

fotografie życia które nierzadko boli

wszystko co z życia wzięte

z papieru wycięte jak latawiec lecący w pogoni za szczęściem


1.

Pamięcią Ci których już nie ma

bo nie można przywracać życia

nikomu przywrócić go nie możesz

bo życie to tylko garstka wspomnień i stos fotografii


na które patrzysz lub które palisz

bo nie można w życiu wszystkiego dostać

wystarczy że wyzwaniom sprostasz

patrzyłeś jak fotografie wzięte z życia cały film złożyły


bo niektóre figury nigdy nie gasły przechodziły

jak fotografie blakły z czasem

wiele wspomnień które jak te fotografie chciałbym by zdobiły papier

lecz giną miałem ginąć? A po Versoozie ślad nie ginął


bo na tych wszystkich fotografiach to co wyblakło to przyjaźnie

przemierzając czas w życiowej błazenadzie

jak pasterze prowadzący owce w stadzie

lecz byle dalej nigdy!


Wiele wtedy fotografii lecz żadna nie potrafi w szczęście trafić

fotografie pędzące za szczęściem pędziły

wielokrotnie braknie własnej siły

ucieczka w świat wspomnień w świat gdzie wspominają


nie wierz w to że tylko wartościowi ślad pozostawiają

z wiatrem mijają Ci którzy pragną

by ich inicjały wyryte tylko w grobowca kamieniu

Ci którzy chcą pozostać w życia więzieniu


nie po wszystkich zostają fotografie

po niektórych zostanie tylko sam papier

wspomnień kartka po kartce co przez nich spisane

bo choć oni miną słowo zawsze zostanie


chociaż fotografie żółkną plamy z tytoniu na sercu

w boju poległo wielu wspominających o szczęściu

które ich nigdy nie spotkało

narzekając serce jeszcze bardziej smutniało


2.

czyż życie jest tylko marną fotografią?

Na którą później patrzą Ci co nie zapominają

oni we wspomnieniach jak na ilustracji Cię mają

lecz ślady jak w życiu wszystko się wycierają


strata bliskich parzy serce ogniem najgorętszym

zobaczyć jeszcze raz czymś najpiękniejszym

marzeniem najszczerszym spotkanie jeszcze jedno

bo w życiu wciąż musisz za czymś biegnąć


a bliscy jak fotografie obok przejdą

później jak jest już za późno zrozumiesz

że nigdy nie miałeś czasu przystanąć przerwać ten bieg

rzucić w przepaść pośpiech


szczera rozmowa czy by coś w życiu dała

nie wiesz bo nigdy się nie zastanawiałeś?

Bo życie samo rysuje fotografie

nawet nie wiesz kiedy wypowiesz swój ostatni pacierz


nie wiesz kiedy ostatni wyrwiesz papier?

Bo kiedyś zostaną tylko fotografie

które blakną jak życie

Nic nie jest bawiące

nie kołysze życie

do snu przy lekkim bicie

niczym nie bawi co najwyżej

być śmierci pozwala bliżej


serca nie bawił ten koncert

bo nic nie jest bawiące

się bawić błaznów rozbawiają błaźni

a Ty może mógłbyś coś naprawić?


Niszczysz! Co z ziarna powstanie jeśli zdeptane

dlatego też nic nie jest bawiące

dłonie kata karcące nauczyło życie

bawić się można lecz cóż z tego bawienia


czekają bolesne cierpienia

wtedy nie ma już bawienia

tylko dramat

bo życie to nie spektakl


cierpiąc głęboki ból

zmiana zmiana błaźnie ról

mnie nie bawiło jak za pleckami się bredziło

bawić się chciałeś? Lecz nic nie jest bawiące

oczernialiście — żałosne

barwny uśmiech zaraz uśniesz na wieki

zasną powieki mnie przestało bawić barwni poeci


chcielibyście coś naprawić? Lecz czas nagli powoli

lepiej odwróćcie się i odsuńcie zanim runiecie

jak to dziecię rzucone przez wszystkich

nie widzisz? Bo tam nie spojrzałeś nigdy


oczka spojrzeć się bały się lękasz?

Nie będziesz się lękać jak będziesz musiał przed nami klękać

zobaczysz wtedy życie będzie dla Ciebie więcej znaczyć

nie czas tłumaczyć to już nie bawi nie bawiło nigdy


gdy rap zatopił miecz zwinął pustki żagle

na mych oczach zatonął okręt przyjaźni nagle

wśród oczernień zrozumiałem

że ten co miał być bratem sukinsynem się okaże


razy nie mało tak się okazało

że ten co miał do ostatniej kropli krwi

na bój z Tobą iść spłonął jak liść

gdy zamilknie sen by w muzyki rytm


ogień oczernień parzył blask iskier raził

musiałeś się błaźnić? Się błaźnij!

Bo nic nie jest bawiące

nie słuchaj tego co Ci radził bo on tylko radzić potrafi


będzie radził dotąd aż Ty będziesz w gówno właził

zaczniesz włazić brnąć mnożyć swoje gówno

wtedy oni będą popychali później się będą śmiali

cudze cierpienie zawsze będzie ich bawić


bądź cicho bo Cię uciszą!

Czym będą się sławić? Tym że sukinsynów w bagnie życia dławili

się zdławili własną pychą gdy ty próbowałeś nie brnąć dalej

oni przechylali swojego zwycięstwa szale


dlatego też w żywocie dla mnie nic bawiące nie jest

się śmiałeś i do tej pory głupcze się śmiejesz

ten śmiech bawił tylko tych co skurwysynami

we własnej krwi będą tonąć i o litość błagać


nie możesz wtedy się litować

bo nigdy nie będziesz zemsty smakować

tylko inni będą się bawili uśmiechnięci

a Ty będziesz coraz bliżej dotykać śmierci


niepojęte iż splunąć mogliby na wyciągniętą rękę

tak jak niepojęte iż to co nie bawiące można nazwać pięknem

jak ogień także gaśnie gaśnie także życie

bo ono nie kołysze do snu przy lekkim bicie


refren:

nic nie jest bawiące nawet słońce ciężki oddech życie śpiące

umyka spomiędzy palców jak płomień muzyka

zarysowana czerwoną mgłą na tym fortepianie

dziki taniec

Narkomańskie żądze

Płonął na oczach czerwoną manią narkomanów świat

tam czas nam grał płynęły rzeki łez gdy trans zalał twarz

gdzie przychodzą ludzie ze strzykawką w tan

co głodni grzeją kompoty by żyć ucztą żył


spragnieni ucieczki styl końca lat 90-tych

czar wodnych faj i chłopcy co palą yointy

bo niebawem na ekranie poleci film z kwadratem

zły smak ławek bo to z nim zatańczył diabeł w narkomański rytm


zacpany obraz młodzieży to o nich to ich wybór był

bo ja nie śniłem by jad spadł na żyłę

sen dotyk uzależnionych

przychodzi na twe krwawe oczy niosąc pogrom

jak wilkołak z twarzą głodną

jak wampir na widok krwi pogodną


jak człowiek na widok dni posępną

bo nie widział już nic prócz szpryc

płonie ogień

byłem kiedyś człowiekiem

ty kierowany narkomańskimi żądzami dalej płyń

uradowany z tego iż twe żądze za życia cie grzebią


spaliły się drogi spod oczu czerwonych wypierdoliły gały

przez nałóg chodzące warzywa w swą stronę się kiwaj

bo przez ulicy pryzmat nie zobaczysz nic prócz szpryc

i przegranych chwil twarze przemęczone pogonią za pieniądzem


dzieciom wciskają cokolwiek a spod powiek ogień

bo to ulice nęcą oto biznesy kręcą

żerując jak hieny karmią was jak wygłodniałe wilki

a później skaczą z wieżowców weź wytłumacz to temu chłopcu


popatrz jak śpią miasta a za twym oknem

wychodzą twarze głodne strzykawka ich domem

a śmierć jednym ratunkiem hej!

Marzyłem

marzyłem by z Mefistem tu na scenie

marzyłem by z Madazem tu na scenie

marzyłem by z Fenixem tu na scenie

marzyłem by podłączyć mikrofony

marzyłem pluć we wszystkie świata strony

marzyłem być artystą uwolnionym od bólu

od rozterek uciemiężonych


marzyłem by te bity stąd płynęły

marzyłem by konflikty już runęły

marzyłem by tym dziełem nieodkrytym

marzyłem by z wami tu wbity w szczyty


marzyłem nigdy aniołem nie byłem

marzyłem o wierszach tu sypanych

marzyłem o yointach odpalanych

marzyłem wśród twarzy roześmianych


się odłączam od wszystkich od hiphopu

się odłączam mam swoje tutaj lokum

teraz od mej osoby pozytywny głos usłyszany

patrzą na mnie znowu uśmiechają mordy


marzyłem lecz marzenia odstawiłem na chwile

niczym się nie bawiłem nie bawiłem

marzyłem o płycie doskonałej

marzyłem o niewieście wspaniałej


marzyłem że kiedyś spełni się to marzenie

marzyłem że kiedyś tu na tej scenie

marzyłem że Versooz tu popłynie

marzyłem oj marzyłem jedynie by


marzyłem

Hookie — Pookie

niżej niż bym był nie można być

bym spłonął jak liść by przy Niej być

się cieszyć kiedy ona się cieszy

z nią grzeszyć kiedy Ona chce grzeszyć


jakim cudem jesteś świata iż jeszcze niezauważona?

Niedoceniona? Myślałem w tańcu z karłem połączona

dla Cię zrodzony

obraz Twej piękności pędzlem w duszy uwieczniony lecz niespełniony


czemóż spojrzałem? Ty także spojrzałaś splunąć nawet nie chciałaś

pędzel wyrył dłutem miłosnych uniesień Ciebie

przy Tobie rozpalał się ognistego serca ogień

mógłbym za Nią biec


nienaruszalne piękno przed nim można klęknąć

nawet karłowaty Opat może zmięknąć

skoro Ciebie zobaczył na nic już nie baczył

świat nic nie znaczył mógłbym na Ciebie patrzeć

lecz ślady miłosne wiatr potrafi zatrzeć

czemóż to ma służyć chciałem się niżyć palcem nawet nie kiwnęłaś

to co ważne wtedy nieważne jest teraz


jego bierzesz? Na swoje barki ciężar

karłowaty Opat by zwyciężać

nie klęska ma baczyć nad moim losem

nie szczęścił Ci z serca? To się szczęsliw tym głosem


co hookie-pookie się cisz nie udawaj że jęczysz

tym sposobem w pełni się nie odwdzięczysz

za późno zrozumiałem by nie tylko dzielić się ciałem

leżały granice między tapczanem a miłosnym rozłamem


nigdy Ciebie nie skłamałem choć chciałem by nie zranić

miłość przerwana jak nić

z obłędu hookie -pookie obrzędu

tak naprawdę łatwiej niż wejść jest wyjść


2.

ranisz tego karzełka zaraz zaraz hola hola

czegoż oddanie ciała w opiekę nocą bezsenną

dla Ciebie to przyjemność

bzdura iż jesteś dziewicą Ci co się tłumaczą kłamią


coż hookie-pookie prawdą nieprawdą wciąga w swe rozkoszy bagno

nim się obejrzysz na tapczanach zdążasz by zdążyć by ulżyć

leż sobie leż się stąd zabierz się zabieraj bierz nogi za pas

przyjdzie na hookie-pookie czas


nie mógłbym żyć bez Twej ciepłej dłoni

musiałem za nią gonić

lecz czasem poświęcenie daje owoce

przez Ciebie nieprzespane noce wciąż nucę


czas na hookie-pookie mnie odrzucisz ja wróce

nieokiełznanie ciał w namiętności wirze

być ciałom coraz bliżej by się zespolić

jedno ciało musi drugie zadowolić


nie możesz przeszkodzić

zwrócony ku niej spoglądam w jej oczy

czas na hookie-pookie czas się jednoczyć

rany miłością leczysz przy każdej sposobności grzeszysz


lecz grzech czym jest?

Hookie-pookie oswobodzenie namiętnego obcowania z grzechem

przyjmij to z uśmiechem bo karłowatym Opatem jestem

wrażenie odbierasz dla mnie to jest tak Ty masz ochotę ja mam                 ochotę


czyżbyś chciała hookie-pookie oddam

się nie poddam

na tę jedną jedyną czekam

eureka

Statki Samotności

refren:

samotne statki samotne one

i ma podróż z mikrofonem

samotne statki samotne one

i ma podróż tym samotnym statkiem


nie snem ta podróż jest

i tą ścieżką co niesie sen!


1.

stanąłem na ścieżce samotnie

cóż Ci dały te szerokie spodnie?

O Opacie to opowiadanie

iż nie miałem drogi różanej


lecz smutnej wędrówce przyświecały chwile

co ich nie straciłem chociaż stracone szczęście

a one

szło razem z mikrofonem


każdy ma swój wybór moja w tym świecie rola trochę inna

ja mam słowem robić ile się da

chociaż mina dziecinna

a jaka być powinna?


w tym fotelu się czuje uroczo

kiedy wspomnienia wracają ku mym oczom

i wszystko przynoszą z powrotem

i przynoszą to też o czym nie wspominać wolę


taka tego kolej iż chwila za chwilą czasem się milą

a czasem przybliżą co potrafi boleć

to kolec co serce kole

jak samotne jeszcze mocniej


mam taką odskocznię od tych wspomnień

kiedyś to ogień teraz mam rozmowę

chcę aby latka leciały trochę wolniej

chce życie spędzić pogodniej


i co iż zmienia się nie sam człowiek lecz nastroje?

Zawsze samotne życie wiodłem jestem samotnikiem

bo to życie jak likier się rozpłynie

albo rozwieje je wicher

Podróż

już pociąg pociągnął chwile złe za sobą

już życie przeszło obok tą samą co przed laty drogą

a chwile znowu płoną wspomnianą podróżą

czemu łzy w oczach kałużą przypominają wodospad


i spada woda to ta droga przez którą tyle trudności pokonałem

to ta droga przez którą z zapałem się przeprawiałem

a zapał zapałał miłością do muzyki to ja się z nią kochałem

czasem że żyje zapominałem


w tym fotelu ściśnięty wśród tysięcy pasażerów

się czułem jak niechciany pasażer

chce stąd uciec co Ty sugerujesz?

Nieraz myślałem że ten zegarek godzinę ostatnią mnie pokazuje


lecz to była ta pierwsza

nie chciałem by me słowa płynęły w wierszach

nic poetyckiego nic nadzwyczajnego

chciałem byś uważał mnie za podróżnego


poza świadomością poza wszelkimi pozorami

co psują życie jak to pomięte origami

próbują mnie zmieniać a ja to pierdole

bo mam własny punkt widzenia


bo Opeate niezmiennie niezmiernie trwa przy swojej stronie

za mikrofonem w pogoni przez życie niezmieniony nieudostępniony

chce od was odpocząć przypomnę tę podróż mym zamkniętym oczom

z myślami w lawinie czas gna czasem gna nas zagna nas w świat


wtedy zapytałem czy to życie jest tym właściwym?

Bo nie widzę perspektywy wtedy same przyszły perspektywy

ta podróż to życie całe na początku do pociągu wsiadałem

przyjaźnie zawarłem co nie akceptowały mnie jako artysty


pierdole was wszystkich i co zrobicie?

Opeate na mikrofonie poskromiony słyszałem takie zdanie

co potęgą jest nieposkromione potęgą zostanie

co potęgą jest potęgą już zawsze zostanie!

Połamane telefony

wołają z góry chmury wymachują z płuc

wsparty na Olimpu skale pale w pale pusto

mnóstwo pozrywanych rozmów wyrazów

powymawianych i porwanych zdań


pomówią nad głową te wraki ludzi

nakręceni jak zegarki chodzicie

pochodzicie przechodzicie

więc po co potrzebne Wam to życie?


Światem rządzą Ci co pożyją

jestem taki na rym jak wampir pragnący spotkać się z szyją

porozmawiają a z każdą chwilą

rozmową z Tobą w dumę po tyją


postępuje według własnych przekonań

do tego co mnie sam do siebie nie przekonał nikt mnie nie przekona

to przestrach

bo wszyscy zgodnie wedle z własną wolą mają robić to co wolą

wyszło na jaw iż wrogom wcale nic nie jest do śmiechu


z przekonaniem i przekorą

jeśli państwo pozwolą

wyznaczają mi terminy płyty

poganiają

toczę rozmowę koledzy tacy się podśmiewają

miała być a nie ma! A trwają przygotowania


próbują mnie podejść i ironicznie pyta:

kiedy płyta? Z niektórymi się nie witam

was tu powitam i dupcie mi tu nie tupcie bo niezbyt ładnie

ale kto pyta nie błądzi nawet przyjaciele powoli zaczynają wątpić


i niebywale wyczulone towarzystwo zawsze tu głośno a teraz cicho

ogół telefonów odbieram nie wiem kiedy sam się pozbieram

puste nieszczere rozmowy i opinie przychylne

nie wiem czy materiał się przyjmie


wiele przeszedłem to życie pełne rozczarowań

pędzimy lecz jak będziemy musieli przyhamować?

Jak ja się spojrzę na tych co im obiecałem iż wszystko z siebie dam

wyjdę stąd sam i już tu nie wrócę

powrócę tylko wtedy gdy najdzie mnie smutek


i tęsknota

chcą mnie stąd wygryźć wyeliminować

bo mam więcej słowa niż potrzeba zawsze

i głębiej w oczy niż można patrzę

dzwonię

płynę słowem tym przewodem możemy pogadać?

Polały się łzy na policzki lecz to nie ze śmiechu


bez ogłady

nerwy mi się podkurwiły

nie będą ze mnie drwiły

dziewczyny czas chyba najwyższy

by te słowa i Ciebie pouczyły


refren:

połamały mi się telefony ale oni wciąż prowadzą rozmowy

czekanie na od nas impuls pourywam te przewody

życie mi się połamało to parę chwil temu

setki kilometrów kilogram problemów


chesz pomówić z nami prześmiewczymi opiniami

trudno brudno zamilcz w telefonie mam złamany klawisz

Niedotlenieni

Ludzie myślą że mają do odegrania ogromne role szerokie horyzonty

a życie to boska komedia ja uprawiam rap ubawiam was

i spędzam czas na przemierzaniu koncertowych tras

chodząc ulicami tą ziemią upaloną

a naokoło udymione serca co ledwo zipią


są tygodnie co śmiercią śmierdzą z daleka

uczulone na uczucia typy człowieka

czemu to piękne kiedy powącham cybucha?

Smutne odlotem do ścieżki śmieszki z powrotem


potem na czoła spływają do oddechów ciężkich

wytrzeźwiony dniem codziennym gdy adrenalina w żyłach tętni

mętni bo dzień może zmęczyć i może rozweselić

to samo co rano z chmurą z płuc wymachaną


tak czasu marnować nie omieszkam

bo mieszkam na wysokości jednego piętra

miewam czas miast tlenu natomiast chce dymu natychmiast

żeby się nie zachłysnąć żeby się otrząsnąć z tego wszystkiego


odkąd tu jestem bardziej kolorowo że aż drży ziemia w posadach

a ja wnet przemieniam się w tornada

dla was baty a ty biciki i baciki od Ciebie dla nich a z przyjaźni nici

bo tu krajobraz z bloków i beton zamiast nieba


i niegdzie gdzie od ziemi oderwani

upalani wbetonowani niedotlenieni

jestem tu po to aby nie być z wami

gruntem pod stopami

La Viante (Lawiny myśli)

leją się na stroboskopy lawiny myśli lawin

nawałem nawałnic

na stroboskop strop runął lunął

niespokojnym deszczem jak lane kluski

ciągną się słowa jak spaghetti

na loterii lotek z ekspresu

spadły na języki techniki

spoconym czole potem otartym potem

w czołówce zapałał zapał


co tchu złapał

język nie wyrabiał już na trackach

słowna lawa z ust Opata kometa splot słów

zacumowałem już tym statkiem samotnym

w porcie prywatnym

nie jestem zdalnie sterowany


siada autopilot

to nalot na nowy ląd

powiewy lekkie miękkie pokłady canabisu

podkłady dobrane do kaprysów

cudzysłów

w cudzysłowie tę odpowiedź dowieść o koordynacji swojej


w obronie lawiante

formie ponadczasowej

przez przester łamane basem w ciszę

tyle mnie ile gwiazd na niebie

wyprostowany na wprost

przez przester głos jak w toster obdarzony pogłosem


zmieniam trajektorię lotu

mózg to moduł na przemiany gotów

dobijam do splotu

zbyt mało tu tracków dla nas dwóch

nigdy nie będzie dwóch Opatów

niepowtarzalny

choć codziennie powtarzam pewne czynności

nie da się uniknąć się powtarzających

wystawiających pod ogień obelg


a w lustrze odbicie jak w lukrze likierze karle przestaniesz może?

Nie gorzej załamanej teorii względności na skraju wyczerpania

pozytywną energię czerpie z wibracji na akcji puls niewyczuwalny

serca pełnego zjawisk paranormalnych


niesparowany jak roztwór to wyobraźni wytwór

karzeł w dziale błyskotliwych przysłów

błyskotliwy choć nie błyszczy w słońcu południa

ten bas z basenu wraz naraz wyjebany na track


wygląda jak w binoklach nie pamiętam co to płacz

grzechocze jak grzechotnik na życiu dziecięca grzechotka

przedzierają się przecierają łzy i powraca Opat

we wrzawie swego słownego wywodu bez powodu


nie wyprowadzicie mnie z równowagi

lata miast wagi przydają mi powagi

odkładam gdy składam w nadmiarze na półkę teksturę

a ona po to by składować makulaturę


w przeddzień jak co dzień depresją pościelony

oprawiłem w ramkę tą kulturę

na scence niebezpieczny jak Gryzli

w ręce rentgen Opeate z mikrofonem w duecie


nad ogół ustanawia pobór

odrzucając depresje przyprawiające o dół

rzucając w bitewce niektórymi mc o ściany

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 48.15