Rozdział 1
Korytarze Konstrukcji Konfliktów
Godziny bólu
z kanału życia ognistych doświadczeń cierpną ręce
biją serca jak głazy stwardniałe przez miłosne urazy
nieprzeżyte obrazy
a życie posiada granice poza barierami fantazji
świadome oczy spalone ciężkie jak oddech
z poranka we wrzaskach sąsiednich ścian
rozbudzony rozjuszony rozdarty jak człowiek
z półmrokiem przymrużonych powiek
gdzie błyszczy zalążek iskry — śmierci
przedwczesnej chęci ujrzenia swego przeznaczenia
spogląda z okien samobójczym wzrokiem
głębokie oceany parodie życia dwa światy
odgrywane na co dzień w ku szczęśliwej przygodzie pochodzie
usta spragnione Ciebie lecz Ciebie nie ma
łzy pokolenia
i droga do wolności przez poślizg w krainy liści marihuany
wynurzony z pamięci otchłani
Ty dajesz mi siłę
z każdym porankiem
byłem i jestem dziwem dziwem dziwem
przester cierpień
przestrzeń rozczarowań
zwichrzone oczy przestraszone wędrówki przez życie
a na każdym kroku pustynne burze
narwane młode pokolenie powraca do korzeni
zeschła ziemia pochłania swoje dzieci
ubarwia drogi sprawia iż świat zastanawia pełen pogłosek
bezlitosnej walki z losem
życie rastamanów i droga do Boga
obrazy strwożonych niewinnych
twarzy zbyt dziecinnych naiwnych posunięć
rozumiem
z gniewu na oczach okutych w cieniu pogardy
pięść wyznacza Ci cel
ból i cierpienie grodzą je nieznaczne granice
wyceń siebie
krew przepływa z nurtem serca bicia
zryta kłamstwem na równinach życia
bo to co wielkie jest zbyt małe by ujrzało światło dzienne
prawdy strumieniem
werble tną jak miecze aż serce pęknie z rozpaczy bólu
w godzinach snu gniewu i przebudzenia jedna wydała
jedna zabierze nas ziemia
w godzinach szczęścia snu gniewu i przebudzenia
jedna wydała jedna zabierze Nas ziemia
Opeate Godziny bólu
Poświęcenie
a ja szczególny?
Bo wybrałem sobie tor nieutorowany
przez nikogo jeszcze niezdeptany
niezbadany
po to by być niedoścignionym przy akompaniamencie
artystą być mogę choć nie umiem grać na żadnym instrumencie
za to dobrze gram na nerwie
po przerwie
a ja bez przerwy
rześki i żwawy
tańczę z życiem na krawędzi
czasem aż język mnie świerzbi
w życiu poświęcenie sobie cenie
to umysłów oświecenie
bo jestem nadrealistą
za cenę tej płyty gotowy poświęcić wszystko
czy to już u celu?
Za te cenę to wyrzeczenie
a Opeate ja jestem bezcenny ponadczasowy
przepierdalają się myśli przez sam środek głowy
nie chciałbym być dla ludzkości poświęcony
chciałbym by po mnie ślad inny pozostawiony
a pozostawię myśl
przez życie należy zgodnie z własnym ja jak ja iść
bo gdy ono podpowiada
na podkładach ja to zgrabnie poukładam
puls niewyczuwalny to przypadek
iż Opeate wraz z podkładem tworzy duet
pomyśl jak się czułem gdy mnie wygwizdano?
Poświęcę wszystko by za słowo mnie kochano
twymi żyłami Opeate płynie uczciwość
to bohater
a mój bohaterski czyn nie przepadnie
czasem łatwiej się odnaleźć na dnie jak na górze
a ja się poświęcam
może to właśnie to pragnienie mnie napędza? Ta!
Mnie już nie ma
Czyżby ciało? Czy ciał szał?
w ramionach dnia bogactw byś chciał?
Z bębnów bębniło coś biadoliło
jakby nas już nie było
a ja ciało zabrałem bynajmniej
zanim jeszcze karłowatym Opatem
zabranym z krain mlekiem i yointem płynących
bębnów nie bawiących
żal Versooz jak Święty Graal
ciało zniewolił rytm gry
błaznów stado bredziło naprzeciw
możesz rzeczyć
iż zanim zaczęto iść ku zwycięstwom
były dni obaczone klęską
życie drogą grzęską do której zbliżony przez lata
patrzaj na Opata
tam ten sam co przez lata był
bo go nie było już
żadnym zwyciężonym bez korony
bo los jako karła karcił
z tych rycin złożone co życiem w którym nic nie jest bawiące
karcące jak dłonie które kat wzniósł nad stos głów
za nim Versooz który najpierw nie grano nad nim żałób
żyje póki nie zaniesiono rąk nad grób
Versooz który był a nie było go już
najwyższy będzie sądził wśród rastamańskich liści
jako boga którego zniewolenie zniszczy
może na długo przed śmiercią mój sen się ziści?
Co w nogach sił pędzi na krawędzi życia
grą rządź nad życiem sam sądź nad śmiercią niech sądzi Bóg
by Versooz z bratem brat nie był rzewną bzdurą
za róg życie łap oburącz
Fotografie
Refren:
Fotografie fotografie szczęścia i niedoli
Fotografie życia które nierzadko boli ajaj
Fotografie fotografie szczęścia i niedoli
fotografie życia które nierzadko boli
wszystko co z życia wzięte
z papieru wycięte jak latawiec lecący w pogoni za szczęściem
1.
Pamięcią Ci których już nie ma
bo nie można przywracać życia
nikomu przywrócić go nie możesz
bo życie to tylko garstka wspomnień i stos fotografii
na które patrzysz lub które palisz
bo nie można w życiu wszystkiego dostać
wystarczy że wyzwaniom sprostasz
patrzyłeś jak fotografie wzięte z życia cały film złożyły
bo niektóre figury nigdy nie gasły przechodziły
jak fotografie blakły z czasem
wiele wspomnień które jak te fotografie chciałbym by zdobiły papier
lecz giną miałem ginąć? A po Versoozie ślad nie ginął
bo na tych wszystkich fotografiach to co wyblakło to przyjaźnie
przemierzając czas w życiowej błazenadzie
jak pasterze prowadzący owce w stadzie
lecz byle dalej nigdy!
Wiele wtedy fotografii lecz żadna nie potrafi w szczęście trafić
fotografie pędzące za szczęściem pędziły
wielokrotnie braknie własnej siły
ucieczka w świat wspomnień w świat gdzie wspominają
nie wierz w to że tylko wartościowi ślad pozostawiają
z wiatrem mijają Ci którzy pragną
by ich inicjały wyryte tylko w grobowca kamieniu
Ci którzy chcą pozostać w życia więzieniu
nie po wszystkich zostają fotografie
po niektórych zostanie tylko sam papier
wspomnień kartka po kartce co przez nich spisane
bo choć oni miną słowo zawsze zostanie
chociaż fotografie żółkną plamy z tytoniu na sercu
w boju poległo wielu wspominających o szczęściu
które ich nigdy nie spotkało
narzekając serce jeszcze bardziej smutniało
2.
czyż życie jest tylko marną fotografią?
Na którą później patrzą Ci co nie zapominają
oni we wspomnieniach jak na ilustracji Cię mają
lecz ślady jak w życiu wszystko się wycierają
strata bliskich parzy serce ogniem najgorętszym
zobaczyć jeszcze raz czymś najpiękniejszym
marzeniem najszczerszym spotkanie jeszcze jedno
bo w życiu wciąż musisz za czymś biegnąć
a bliscy jak fotografie obok przejdą
później jak jest już za późno zrozumiesz
że nigdy nie miałeś czasu przystanąć przerwać ten bieg
rzucić w przepaść pośpiech
szczera rozmowa czy by coś w życiu dała
nie wiesz bo nigdy się nie zastanawiałeś?
Bo życie samo rysuje fotografie
nawet nie wiesz kiedy wypowiesz swój ostatni pacierz
nie wiesz kiedy ostatni wyrwiesz papier?
Bo kiedyś zostaną tylko fotografie
które blakną jak życie
Nic nie jest bawiące
nie kołysze życie
do snu przy lekkim bicie
niczym nie bawi co najwyżej
być śmierci pozwala bliżej
serca nie bawił ten koncert
bo nic nie jest bawiące
się bawić błaznów rozbawiają błaźni
a Ty może mógłbyś coś naprawić?
Niszczysz! Co z ziarna powstanie jeśli zdeptane
dlatego też nic nie jest bawiące
dłonie kata karcące nauczyło życie
bawić się można lecz cóż z tego bawienia
czekają bolesne cierpienia
wtedy nie ma już bawienia
tylko dramat
bo życie to nie spektakl
cierpiąc głęboki ból
zmiana zmiana błaźnie ról
mnie nie bawiło jak za pleckami się bredziło
bawić się chciałeś? Lecz nic nie jest bawiące
oczernialiście — żałosne
barwny uśmiech zaraz uśniesz na wieki
zasną powieki mnie przestało bawić barwni poeci
chcielibyście coś naprawić? Lecz czas nagli powoli
lepiej odwróćcie się i odsuńcie zanim runiecie
jak to dziecię rzucone przez wszystkich
nie widzisz? Bo tam nie spojrzałeś nigdy
oczka spojrzeć się bały się lękasz?
Nie będziesz się lękać jak będziesz musiał przed nami klękać
zobaczysz wtedy życie będzie dla Ciebie więcej znaczyć
nie czas tłumaczyć to już nie bawi nie bawiło nigdy
gdy rap zatopił miecz zwinął pustki żagle
na mych oczach zatonął okręt przyjaźni nagle
wśród oczernień zrozumiałem
że ten co miał być bratem sukinsynem się okaże
razy nie mało tak się okazało
że ten co miał do ostatniej kropli krwi
na bój z Tobą iść spłonął jak liść
gdy zamilknie sen by w muzyki rytm
ogień oczernień parzył blask iskier raził
musiałeś się błaźnić? Się błaźnij!
Bo nic nie jest bawiące
nie słuchaj tego co Ci radził bo on tylko radzić potrafi
będzie radził dotąd aż Ty będziesz w gówno właził
zaczniesz włazić brnąć mnożyć swoje gówno
wtedy oni będą popychali później się będą śmiali
cudze cierpienie zawsze będzie ich bawić
bądź cicho bo Cię uciszą!
Czym będą się sławić? Tym że sukinsynów w bagnie życia dławili
się zdławili własną pychą gdy ty próbowałeś nie brnąć dalej
oni przechylali swojego zwycięstwa szale
dlatego też w żywocie dla mnie nic bawiące nie jest
się śmiałeś i do tej pory głupcze się śmiejesz
ten śmiech bawił tylko tych co skurwysynami
we własnej krwi będą tonąć i o litość błagać
nie możesz wtedy się litować
bo nigdy nie będziesz zemsty smakować
tylko inni będą się bawili uśmiechnięci
a Ty będziesz coraz bliżej dotykać śmierci
niepojęte iż splunąć mogliby na wyciągniętą rękę
tak jak niepojęte iż to co nie bawiące można nazwać pięknem
jak ogień także gaśnie gaśnie także życie
bo ono nie kołysze do snu przy lekkim bicie
refren:
nic nie jest bawiące nawet słońce ciężki oddech życie śpiące
umyka spomiędzy palców jak płomień muzyka
zarysowana czerwoną mgłą na tym fortepianie
dziki taniec
Narkomańskie żądze
Płonął na oczach czerwoną manią narkomanów świat
tam czas nam grał płynęły rzeki łez gdy trans zalał twarz
gdzie przychodzą ludzie ze strzykawką w tan
co głodni grzeją kompoty by żyć ucztą żył
spragnieni ucieczki styl końca lat 90-tych
czar wodnych faj i chłopcy co palą yointy
bo niebawem na ekranie poleci film z kwadratem
zły smak ławek bo to z nim zatańczył diabeł w narkomański rytm
zacpany obraz młodzieży to o nich to ich wybór był
bo ja nie śniłem by jad spadł na żyłę
sen dotyk uzależnionych
przychodzi na twe krwawe oczy niosąc pogrom
jak wilkołak z twarzą głodną
jak wampir na widok krwi pogodną
jak człowiek na widok dni posępną
bo nie widział już nic prócz szpryc
płonie ogień
byłem kiedyś człowiekiem
ty kierowany narkomańskimi żądzami dalej płyń
uradowany z tego iż twe żądze za życia cie grzebią
spaliły się drogi spod oczu czerwonych wypierdoliły gały
przez nałóg chodzące warzywa w swą stronę się kiwaj
bo przez ulicy pryzmat nie zobaczysz nic prócz szpryc
i przegranych chwil twarze przemęczone pogonią za pieniądzem
dzieciom wciskają cokolwiek a spod powiek ogień
bo to ulice nęcą oto biznesy kręcą
żerując jak hieny karmią was jak wygłodniałe wilki
a później skaczą z wieżowców weź wytłumacz to temu chłopcu
popatrz jak śpią miasta a za twym oknem
wychodzą twarze głodne strzykawka ich domem
a śmierć jednym ratunkiem hej!
Marzyłem
marzyłem by z Mefistem tu na scenie
marzyłem by z Madazem tu na scenie
marzyłem by z Fenixem tu na scenie
marzyłem by podłączyć mikrofony
marzyłem pluć we wszystkie świata strony
marzyłem być artystą uwolnionym od bólu
od rozterek uciemiężonych
marzyłem by te bity stąd płynęły
marzyłem by konflikty już runęły
marzyłem by tym dziełem nieodkrytym
marzyłem by z wami tu wbity w szczyty
marzyłem nigdy aniołem nie byłem
marzyłem o wierszach tu sypanych
marzyłem o yointach odpalanych
marzyłem wśród twarzy roześmianych
się odłączam od wszystkich od hiphopu
się odłączam mam swoje tutaj lokum
teraz od mej osoby pozytywny głos usłyszany
patrzą na mnie znowu uśmiechają mordy
marzyłem lecz marzenia odstawiłem na chwile
niczym się nie bawiłem nie bawiłem
marzyłem o płycie doskonałej
marzyłem o niewieście wspaniałej
marzyłem że kiedyś spełni się to marzenie
marzyłem że kiedyś tu na tej scenie
marzyłem że Versooz tu popłynie
marzyłem oj marzyłem jedynie by
marzyłem
Hookie — Pookie
niżej niż bym był nie można być
bym spłonął jak liść by przy Niej być
się cieszyć kiedy ona się cieszy
z nią grzeszyć kiedy Ona chce grzeszyć
jakim cudem jesteś świata iż jeszcze niezauważona?
Niedoceniona? Myślałem w tańcu z karłem połączona
dla Cię zrodzony
obraz Twej piękności pędzlem w duszy uwieczniony lecz niespełniony
czemóż spojrzałem? Ty także spojrzałaś splunąć nawet nie chciałaś
pędzel wyrył dłutem miłosnych uniesień Ciebie
przy Tobie rozpalał się ognistego serca ogień
mógłbym za Nią biec
nienaruszalne piękno przed nim można klęknąć
nawet karłowaty Opat może zmięknąć
skoro Ciebie zobaczył na nic już nie baczył
świat nic nie znaczył mógłbym na Ciebie patrzeć
lecz ślady miłosne wiatr potrafi zatrzeć
czemóż to ma służyć chciałem się niżyć palcem nawet nie kiwnęłaś
to co ważne wtedy nieważne jest teraz
jego bierzesz? Na swoje barki ciężar
karłowaty Opat by zwyciężać
nie klęska ma baczyć nad moim losem
nie szczęścił Ci z serca? To się szczęsliw tym głosem
co hookie-pookie się cisz nie udawaj że jęczysz
tym sposobem w pełni się nie odwdzięczysz
za późno zrozumiałem by nie tylko dzielić się ciałem
leżały granice między tapczanem a miłosnym rozłamem
nigdy Ciebie nie skłamałem choć chciałem by nie zranić
miłość przerwana jak nić
z obłędu hookie -pookie obrzędu
tak naprawdę łatwiej niż wejść jest wyjść
2.
ranisz tego karzełka zaraz zaraz hola hola
czegoż oddanie ciała w opiekę nocą bezsenną
dla Ciebie to przyjemność
bzdura iż jesteś dziewicą Ci co się tłumaczą kłamią
coż hookie-pookie prawdą nieprawdą wciąga w swe rozkoszy bagno
nim się obejrzysz na tapczanach zdążasz by zdążyć by ulżyć
leż sobie leż się stąd zabierz się zabieraj bierz nogi za pas
przyjdzie na hookie-pookie czas
nie mógłbym żyć bez Twej ciepłej dłoni
musiałem za nią gonić
lecz czasem poświęcenie daje owoce
przez Ciebie nieprzespane noce wciąż nucę
czas na hookie-pookie mnie odrzucisz ja wróce
nieokiełznanie ciał w namiętności wirze
być ciałom coraz bliżej by się zespolić
jedno ciało musi drugie zadowolić
nie możesz przeszkodzić
zwrócony ku niej spoglądam w jej oczy
czas na hookie-pookie czas się jednoczyć
rany miłością leczysz przy każdej sposobności grzeszysz
lecz grzech czym jest?
Hookie-pookie oswobodzenie namiętnego obcowania z grzechem
przyjmij to z uśmiechem bo karłowatym Opatem jestem
wrażenie odbierasz dla mnie to jest tak Ty masz ochotę ja mam ochotę
czyżbyś chciała hookie-pookie oddam
się nie poddam
na tę jedną jedyną czekam
eureka
Statki Samotności
refren:
samotne statki samotne one
i ma podróż z mikrofonem
samotne statki samotne one
i ma podróż tym samotnym statkiem
nie snem ta podróż jest
i tą ścieżką co niesie sen!
1.
stanąłem na ścieżce samotnie
cóż Ci dały te szerokie spodnie?
O Opacie to opowiadanie
iż nie miałem drogi różanej
lecz smutnej wędrówce przyświecały chwile
co ich nie straciłem chociaż stracone szczęście
a one
szło razem z mikrofonem
każdy ma swój wybór moja w tym świecie rola trochę inna
ja mam słowem robić ile się da
chociaż mina dziecinna
a jaka być powinna?
w tym fotelu się czuje uroczo
kiedy wspomnienia wracają ku mym oczom
i wszystko przynoszą z powrotem
i przynoszą to też o czym nie wspominać wolę
taka tego kolej iż chwila za chwilą czasem się milą
a czasem przybliżą co potrafi boleć
to kolec co serce kole
jak samotne jeszcze mocniej
mam taką odskocznię od tych wspomnień
kiedyś to ogień teraz mam rozmowę
chcę aby latka leciały trochę wolniej
chce życie spędzić pogodniej
i co iż zmienia się nie sam człowiek lecz nastroje?
Zawsze samotne życie wiodłem jestem samotnikiem
bo to życie jak likier się rozpłynie
albo rozwieje je wicher
Podróż
już pociąg pociągnął chwile złe za sobą
już życie przeszło obok tą samą co przed laty drogą
a chwile znowu płoną wspomnianą podróżą
czemu łzy w oczach kałużą przypominają wodospad
i spada woda to ta droga przez którą tyle trudności pokonałem
to ta droga przez którą z zapałem się przeprawiałem
a zapał zapałał miłością do muzyki to ja się z nią kochałem
czasem że żyje zapominałem
w tym fotelu ściśnięty wśród tysięcy pasażerów
się czułem jak niechciany pasażer
chce stąd uciec co Ty sugerujesz?
Nieraz myślałem że ten zegarek godzinę ostatnią mnie pokazuje
lecz to była ta pierwsza
nie chciałem by me słowa płynęły w wierszach
nic poetyckiego nic nadzwyczajnego
chciałem byś uważał mnie za podróżnego
poza świadomością poza wszelkimi pozorami
co psują życie jak to pomięte origami
próbują mnie zmieniać a ja to pierdole
bo mam własny punkt widzenia
bo Opeate niezmiennie niezmiernie trwa przy swojej stronie
za mikrofonem w pogoni przez życie niezmieniony nieudostępniony
chce od was odpocząć przypomnę tę podróż mym zamkniętym oczom
z myślami w lawinie czas gna czasem gna nas zagna nas w świat
wtedy zapytałem czy to życie jest tym właściwym?
Bo nie widzę perspektywy wtedy same przyszły perspektywy
ta podróż to życie całe na początku do pociągu wsiadałem
przyjaźnie zawarłem co nie akceptowały mnie jako artysty
pierdole was wszystkich i co zrobicie?
Opeate na mikrofonie poskromiony słyszałem takie zdanie
co potęgą jest nieposkromione potęgą zostanie
co potęgą jest potęgą już zawsze zostanie!
Połamane telefony
wołają z góry chmury wymachują z płuc
wsparty na Olimpu skale pale w pale pusto
mnóstwo pozrywanych rozmów wyrazów
powymawianych i porwanych zdań
pomówią nad głową te wraki ludzi
nakręceni jak zegarki chodzicie
pochodzicie przechodzicie
więc po co potrzebne Wam to życie?
Światem rządzą Ci co pożyją
jestem taki na rym jak wampir pragnący spotkać się z szyją
porozmawiają a z każdą chwilą
rozmową z Tobą w dumę po tyją
postępuje według własnych przekonań
do tego co mnie sam do siebie nie przekonał nikt mnie nie przekona
to przestrach
bo wszyscy zgodnie wedle z własną wolą mają robić to co wolą
wyszło na jaw iż wrogom wcale nic nie jest do śmiechu
z przekonaniem i przekorą
jeśli państwo pozwolą
wyznaczają mi terminy płyty
poganiają
toczę rozmowę koledzy tacy się podśmiewają
miała być a nie ma! A trwają przygotowania
próbują mnie podejść i ironicznie pyta:
kiedy płyta? Z niektórymi się nie witam
was tu powitam i dupcie mi tu nie tupcie bo niezbyt ładnie
ale kto pyta nie błądzi nawet przyjaciele powoli zaczynają wątpić
i niebywale wyczulone towarzystwo zawsze tu głośno a teraz cicho
ogół telefonów odbieram nie wiem kiedy sam się pozbieram
puste nieszczere rozmowy i opinie przychylne
nie wiem czy materiał się przyjmie
wiele przeszedłem to życie pełne rozczarowań
pędzimy lecz jak będziemy musieli przyhamować?
Jak ja się spojrzę na tych co im obiecałem iż wszystko z siebie dam
wyjdę stąd sam i już tu nie wrócę
powrócę tylko wtedy gdy najdzie mnie smutek
i tęsknota
chcą mnie stąd wygryźć wyeliminować
bo mam więcej słowa niż potrzeba zawsze
i głębiej w oczy niż można patrzę
dzwonię
płynę słowem tym przewodem możemy pogadać?
Polały się łzy na policzki lecz to nie ze śmiechu
bez ogłady
nerwy mi się podkurwiły
nie będą ze mnie drwiły
dziewczyny czas chyba najwyższy
by te słowa i Ciebie pouczyły
refren:
połamały mi się telefony ale oni wciąż prowadzą rozmowy
czekanie na od nas impuls pourywam te przewody
życie mi się połamało to parę chwil temu
setki kilometrów kilogram problemów
chesz pomówić z nami prześmiewczymi opiniami
trudno brudno zamilcz w telefonie mam złamany klawisz
Niedotlenieni
Ludzie myślą że mają do odegrania ogromne role szerokie horyzonty
a życie to boska komedia ja uprawiam rap ubawiam was
i spędzam czas na przemierzaniu koncertowych tras
chodząc ulicami tą ziemią upaloną
a naokoło udymione serca co ledwo zipią
są tygodnie co śmiercią śmierdzą z daleka
uczulone na uczucia typy człowieka
czemu to piękne kiedy powącham cybucha?
Smutne odlotem do ścieżki śmieszki z powrotem
potem na czoła spływają do oddechów ciężkich
wytrzeźwiony dniem codziennym gdy adrenalina w żyłach tętni
mętni bo dzień może zmęczyć i może rozweselić
to samo co rano z chmurą z płuc wymachaną
tak czasu marnować nie omieszkam
bo mieszkam na wysokości jednego piętra
miewam czas miast tlenu natomiast chce dymu natychmiast
żeby się nie zachłysnąć żeby się otrząsnąć z tego wszystkiego
odkąd tu jestem bardziej kolorowo że aż drży ziemia w posadach
a ja wnet przemieniam się w tornada
dla was baty a ty biciki i baciki od Ciebie dla nich a z przyjaźni nici
bo tu krajobraz z bloków i beton zamiast nieba
i niegdzie gdzie od ziemi oderwani
upalani wbetonowani niedotlenieni
jestem tu po to aby nie być z wami
gruntem pod stopami
La Viante (Lawiny myśli)
leją się na stroboskopy lawiny myśli lawin
nawałem nawałnic
na stroboskop strop runął lunął
niespokojnym deszczem jak lane kluski
ciągną się słowa jak spaghetti
na loterii lotek z ekspresu
spadły na języki techniki
spoconym czole potem otartym potem
w czołówce zapałał zapał
co tchu złapał
język nie wyrabiał już na trackach
słowna lawa z ust Opata kometa splot słów
zacumowałem już tym statkiem samotnym
w porcie prywatnym
nie jestem zdalnie sterowany
siada autopilot
to nalot na nowy ląd
powiewy lekkie miękkie pokłady canabisu
podkłady dobrane do kaprysów
cudzysłów
w cudzysłowie tę odpowiedź dowieść o koordynacji swojej
w obronie lawiante
formie ponadczasowej
przez przester łamane basem w ciszę
tyle mnie ile gwiazd na niebie
wyprostowany na wprost
przez przester głos jak w toster obdarzony pogłosem
zmieniam trajektorię lotu
mózg to moduł na przemiany gotów
dobijam do splotu
zbyt mało tu tracków dla nas dwóch
nigdy nie będzie dwóch Opatów
niepowtarzalny
choć codziennie powtarzam pewne czynności
nie da się uniknąć się powtarzających
wystawiających pod ogień obelg
a w lustrze odbicie jak w lukrze likierze karle przestaniesz może?
Nie gorzej załamanej teorii względności na skraju wyczerpania
pozytywną energię czerpie z wibracji na akcji puls niewyczuwalny
serca pełnego zjawisk paranormalnych
niesparowany jak roztwór to wyobraźni wytwór
karzeł w dziale błyskotliwych przysłów
błyskotliwy choć nie błyszczy w słońcu południa
ten bas z basenu wraz naraz wyjebany na track
wygląda jak w binoklach nie pamiętam co to płacz
grzechocze jak grzechotnik na życiu dziecięca grzechotka
przedzierają się przecierają łzy i powraca Opat
we wrzawie swego słownego wywodu bez powodu
nie wyprowadzicie mnie z równowagi
lata miast wagi przydają mi powagi
odkładam gdy składam w nadmiarze na półkę teksturę
a ona po to by składować makulaturę
w przeddzień jak co dzień depresją pościelony
oprawiłem w ramkę tą kulturę
na scence niebezpieczny jak Gryzli
w ręce rentgen Opeate z mikrofonem w duecie
nad ogół ustanawia pobór
odrzucając depresje przyprawiające o dół
rzucając w bitewce niektórymi mc o ściany